AGORA Słupsk 2001 fflre-SE ' v''i SSl§§§g Ślad - 9 AGORA Słupsk 2001 i Redaktor: Wiesław Ciesielski Korekta: Jerzy Fryckowski Grafika: Piotr Nikel H 5$ 22-4. 4&Z.Ą-3 f Z21.462>Ą-1(02JI.Z) ©Copyright: AGORA Społeczna Oficyna Wydawnicza Literatów w Słupsku Wydano dzięki środkom finansowym z Urzędu Miejskiego w Słupsku, Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku oraz Energetyki Cieplnej sp. z o.o. w Słupsku ISBN 83-912772 -2-4 182658 Słupsk 2001 Skład, druk: BOXPOL Słupsk ul. Wiejska 28, tel. (059) 8424371 MBP Słupsk Centrala 2 182658 POEZJA 3 Jerzy Dąbrowa - Januszewski Dziwne słońce, śmieszny deszcz Z cyklu ,, Ulica wyobraźni" teksty śpiewane Nie przestraszy nas zmierzch nie przestraszy nas świerszcz za kominem każdy wie jak to jest jedno słowo jeden gest zanim w świat ruszymy Mama nam mówi że to daleko Tata nas straszy zbyt młodym wiekiem a dla nas plecak, trampki i dżinsy i dziwne słońce i śmieszny deszcz a każde słowo takie gorące i jak tu wiedzieć jak tu biec? Każdy wie jak to jest Jedno słowo jeden gest zanim w świat ruszymy Mamy dla siebie słońce i deszcz wiele uśmiechów i słów gorących młodość alejką w parku się plącze i jak tu wiedzieć jak tu biec? Każdy wie jak to jest Jedno słowo jeden gest zanim w świat ruszymy A dla nas plecak, trampki i dżinsy i dziwne słońce i śmieszny deszcz a każde słowo takie gorące i jak tu wiedzieć jak tu biec? Każdy... 4 W Słupsku nocą Z cyklu ,, Ulica wyobraźni" teksty śpiewane Nas Słupskiem zmierzch wygasza swe latarnie gwiazdy nurtem rzeki gonią swoje lustra gdy cygańska kapela przy Franciszkańskiej ostatnie już takty dedykuje wróżkom A my na spacerze ukłony składamy pomnikom Karola, Fryderyka, Jan i Henryka i goły myśliciel kwiatek odbierze i Powstaniec cierpiący w Warszawie A my na spacerze ukłony składamy pomnikom Nas Słupskiem zmierzch wygasza swe latarnie kapela milczy w czułych dłoniach wróżek i dla nas gwiazdy w Słupi pozostały migoczą w szlaki dalekich podróży do Harendy Karola na Starówkę Jana w Oblęgorek Henryka i Fryderyka akordy nieodgadłe więc my na spacerze ukłony składamy pomnikom gdy nad Słupskiem zmierzch a wokoło tak cicho, tak cicho a my na spacerze gdy nad Słupskiem noc i księżyc pasterzem dla gwiazd a wokoło tak cicho, tak cicho 5 Zdzisław Drzewiecki Taka moja piosenka A gdy do nieba już będę szedł i drzwi za mną zamkną na głucho sumienie niósł będę jak grzech i pół litra czystej za pazuchą I usiądę w niebie za stołem komu trzeba wyżalę się cicho i wypiję pół litra z aniołem za to życie przeżyte zbyt licho Za to życie w świątek i piątek przeplatane radością i smutkiem Za to życie tak często pokątne za to życie cokolwiek za krótkie A potem odnajdę knajpę pamiętasz w której ja i ty i może ciebie w niej odnajdę z którym przepiłem te wszystkie łzy Dziewczyny nasze mrą tam w mroku jak zakurzony sztych Durera niejedna z łzą perlistą w oku i żadna nie chce tu umierać Za to życie w piątek i świątek przeplatane radością i smutkiem Za to życie tak często pokątne za to życie cokolwiek za krótkie 6 Ilu ran Twoich... Ilu ran Twoich matko zabliźnić nie zdołam więc kwiat ci niosę co wyrósł na winniczych zboczach i przez noc ciemną cicho ciebie wołam by nie zbudzić anioła co usnął w twych oczach Ilu łez Twoich gorzkich nie zdołam odkupić bo już mi i czasu i serca dogasa klepsydra Jedno co to usiąść i do cna się upić Nim mnie porwie w szpony bladolica hydra Jedno co to pieśń przy księżycu wyskowytać z siebie Pieśń pełną żalu i złowróżbnej trwogi Tak by dreszcz przeszedł po kamiennym niebie gdy się dziwić będą z lipowego drewna wyciosane bogi Dlatego matko dziś przed Tobą klękam oparcia szukam w Twoim czułym słowie z gwiazd bowiem wywróżona jest moja udręka i z liści rozsypanych na mym grobie Dom pogodnej starości mieszkańcy domu pogodnej starości budzą się na długo przed pierwszym kurem ustawiają swe wiotkie ciała przed oknem i szklistym wzrokiem wpatrują się w jeszcze ciemny krajobraz jedyną gwiazdą widoczną wówczas na firmamencie jest odbity w szybie ognik papierosa przemyconego przez granicę regulaminowego wzroku siostry oddziałowej mieszkańcy domu pogodnej starości nie mają nazwisk i adresów nie otrzymują listów z tamtego świata 7 czasami przez niedomknięte okno usłyszą szum wiatru lub odgłos ptasiego krzyku skurcz mięśni twarzy jest wówczas jedyną reakcją na zakazane wspomnienia podczas porannego obchodu już nikt o tym nie pamięta pacjenci znają tylko topografię sufitu i makatek rozpiętych nad łóżkami na wszelki wypadek usunięto jednak z portfeli zdjęcia najbliższych wszelkie środki płatnicze i bilety komunikacji miejskiej jedyną rzeczą jaką im zostawiono jest niebo na wyciągnięcie ręki Z dziennika Zenobii K. - 13 listopada drzewa w naszym parku są takie wyniosłe teraz jest tu jesień bez końca patrzę na tę lekkość miedzianych kolorytów w powietrzu dziś ze spaceru przyniosłam małe zielone szkiełko uczę się patrzeć przez nie na świat ściany nie są już białe patrzę na swoje dłonie na łóżko na moje trzydzieści osiem lat życia które w szkiełku zmieniają się w śmiesznie zdeformowany refleks słoneczny na moim prawym kolanie 8 Jerzy Fryckowski Koncert Mariana Wielu posłów nęciło pierwszych skrzypiec granie, ale żaden z nich nie chciał zagrać przy Marianie. Marian przez cały lipiec nie wiedzieć gdzie bawił, nagle się na wybory z głównym sztabem zjawił. Już zimą w zeszłym roku wszyscy kolędnicy wróżyli gospodarzom zwycięstwo lewicy. Ale ona spoczęła na laurach sukcesu, wszystkich powódź zalała, oprócz AWS-u. Czego stali się świadkiem, mało kto obejmie, ma drużyna Marian dwieście kresek w sejmie. Więc prasa spekuluje, w słowach nie przebiera, chcą aby się ubiegał o fotel premiera. On wzbrania się. Powiada że liczy się związek, że za dużo strajkował, mało czytał książek. Nie chce mieć władzy. Nie śmie i żony się wstydzi. Kłaniając się umyka, gdy to Rydzyk widzi, podbiega wykrzykując: Ojczyzna w potrzebie! Wszak wszystkim przyrzekałeś zagrać na pogrzebie czerwonej pajęczyny i innych agentów. Bierz batutę do ręki, dostrój instrumentów. Marian Rydzyka lubił, dotknął brody z dołkiem, odrzucił jednak fotel, ucieszył się stołkiem, który z ramienia klubu jemu przynależy. Jest w sejmie w pierwszym rzędzie, łatwo stąd uderzyć. Ujął swoją batutę, stuknął po pulpicie, aż w nocy krzyż nad drzwiami pojawił się skrycie. Komuna panikuje, larum na całego, że chcą na nim powiesić Józka Oleksego. Inni chcą obok gwiazdę, te fakty nie kłamią, lecz nie mogli się zgodzić, ile ma mieć ramion. Zostały więc w spokoju krzyża boki oba, Marian wszystkim oznajmił, że to tylko próba. Zaraz też się okazał zręcznym politykiem, obsadził pierwsze skrzypce nieznanym chemikiem. Za to z tyłu przy bębnach, co grzmią jak działka, 9 zasiadł już doświadczony mąż wnuczki Marszałka. Natomiast drugie skrzypce lub drugą altówkę, Wziął w posiadanie Balcer, co zdusił złotówkę. Ta uboga moneta w okropnych uściskach mało myśli o chlebie, więcej o igrzyskach. Orkiestra już w komplecie, pomińmy nazwiska. Poloneza czas zacząć, Marian batut ściska, spojrzał z góry, ministrów dumnym okiem zmierzył, rencistów po kieszeni budżetem uderzył. Zdumieli się słuchacze. Nie tego czekali, nie to było w programie człowieka ze stali. Aż Miller pojął mistrz. Zakrył ręką lica! Nie chce stanąć przed lustrem jak cała lewica. A to była przygrywka w miarę bardzo krótka, mocno poszedł w górę prąd, a za nim i wódka. Ledwie słuchacze mieli czas wyjść z zadziwienia, gdy wyszła na jaw sprawa dziwnego stężenia. I dumał nad tym dziadek, dumała i babka, ścięły tę galaretę nóżki pana Grabka. Dziś każdy żelatyny spożywać się boi, chociaż wie doskonale: Po niej lepiej stoi! Lecz pewnej tajemnicy uchylę wam rąbka: Lepsza w kroku galareta, niźli w mózgu gąbka. Marian przykre uwagi puszcza mimo uszu, wszak teraz najważniejsza jest sprawa Sojuszu, Idziemy już do NATO, to słówko się rzekło, chociaż krowy unijne ogarnęła wściekłość. Naszym telefonistkom też poszło do głowy, numer czterdzieści osiem stał się kierunkowy. Trafiła się nam wszystkim szczerozłota rybka, już pora słać życzenia do pierwszego skrzypka. Mieczy u nas dostatek, nie prośmy oręża, chodzi o to, by myśleć - nie tylko zwyciężać. Zanośmy przeto prośby i wieszajmy wota, aby była dla wszystkich uczciwa robota, by już nasza orkiestra nie myliła taktu, skoro ostrym przebojem trafiła do Paktu. Jeśli nasze nie może, to niech obce ramię przywróci Marianowi przedwyborczą pamięć. 10 Kursk Zimny nieśmiertelnik sparzył dłonie żony w gardle rośnie rozpacz w kącie dziecko płacze droga na kolanach wiedzie do ikony gdy dostojnie milczą kremlowskie pałace Gdy rozdarł poszycie w imię pokoju grom dwudziestu trzech dobę ostatnią odlicza na Kremlu wciąż cisza Moskwa nie wierzy łzom trzeba jej pokazać gest Kozakiewicza Zaciśnięte usta jak samogon sine i sinieją chłopcy w przedziale dziewiątym Kreml zaraz przemówi już przełyka ślinę nurkowie na morzu odmierzają kąty Kto usłyszy stukanie? Serca biją o dno odbijają w wodzie spuchnięte oblicza Ostankino milczy Moskwa nie wierzy łzom trzeba jej pokazać gest Kozakiewicza I wodoodporny zmoknie od łez papier nim młody kapitan złoży swój meldunek nim ostatni oddech jak jaskółkę złapie wyciągnie jeszcze dłoń przysięgę zrozumie Jak mam słoną wodę oddzielić od ich łez odgadnąć imiona - Która do nich droga? Moskwa nie wierzy łzom potrzebny jest jej gest najprostszy ludzki gest Gest ze strony Boga Atropina Oczekiwanie pomniejsza moje źrenice nie mogę opanować przebiegłości kociego widzenia chociaż włosy zaczynają mi się elektryzować kiedy zaczynasz mnie uczyć rozbierania do snu źrenice dorównują obiegowym monetom ale czy będę mógł kupić za nie spokój? Rozbierasz nagość do srebra koszuli jest nadzieja że będę widział odrywam palce od alfabetu Brailla sutki twoich piersi rosną w najnowszy komunikat czytam gdzie pojawiła się wilgoć a gdzie nieśmiały dreszcz dotykam srebra twojej nocnej zbroi czuję na gardle jej rybie łuski coraz trudniej o oddech a opuszczone ramiączka sprawiają że wszystko wydaje się kuliste to ostatni dowód na istnienie Ziemi od której powoli odrywam stopy jesteś coraz bliżej mam powiększone źrenice dotykasz srebrem mojej twarzy świata poza tobą nie widzę 12 Wacław Pomorski spojrzenia nie patrz tak na mnie to zbyt niebezpieczne wnet może wydarzyć się nieszczęście -strącisz gwiazdy które nie zdążyły się jeszcze zasrebrzyć a ja zamilknę w niebo wzniosę oczy i usychając nie w porę zabiorę do grobu słowa które ci mógłbym tylko na ucho powiedzieć kolce co mam ci powiedzieć żeby cię nie zranić widzisz - to już tak w życiu jest że czasem wiosna przychodzi 0 niewłaściwej porze może lepiej palec na usta położyć poczuć blask słońca na ramionach aby nie spłonąć 1 nie zamienić tego co trwa na popiół... 13 Powrót jasności Tyle rzeczy zdołano już zmarnotrawić i marność przyozdobić brylantami Ze wstydu godność zapadła pod ziemię gdzie tkwi NADZIEJA polska przystań pełna aniołów Lecz jeszcze odnajdę jej żywe tętno nowi poszukiwacze złota I z dna bólu - z nocy czarnej tęczę pokoju na wierzch wydobędę I wcale nie musi to być sądny dzień ani jasności ognista godzina Wszystko na miejsce swoje powróci - jak się powraca z rejsu na ląd ... 14 Jan Towarnicki Rudy Rabuś Rudy Rabuś pożarł wszystkie skowronki zostawił pióra i trel boski -przynosi ludziom kwiaty uśmiechu Rudego Rabusia trzeba uleczyć: odrąbać ogon by nie zgarniał z nieba gwiazdy-ludzkie losy spadają w ziemskie zatrute powietrze wydłubać oczy myszkują po ciemnych korytarzach nieba gdzie grom rozsypanego piasku przeszkodą bosym poranionym nogom obciąć łapy by nie łaził od człowieka do człowieka i prosił o garść pochlebstw których człowiek skąpi Rudy Rabuś w pogoni za srebrnymi skowronkami spadł z dachu hali produkcyjnej obłokiem odpłynął w dal niewidoczną z której nie ma powrotu do miejsca narodzin Rudy Rabuś mój dwulicowy przyjaciel świadomie mnie osierocił dla niego wciąż pozostawałem szorstkowłosym jamnikiem 15 Cmentarna Kwatera Dzieci na Słupskim Cmentarzu Umierali by nikogo nie zranić Ufnie cicho i sieroco dziecinnie Wielka była pośród kłamstwa Małych dzieci piękna miłość W sercach dzieci troski ludzi zamknięte trudno wierzyć Wciąż cudownie się mnożyły Na płytach z miłości do słońca Serca swoje granitowo wyryli Sami milcząco pod płytami się skryli W chowanego długiej zabawie ze światem Bolesna Matka zaświadcza: tu leżą Klęczy w żałobnym martwym całunie Z bólu za dziećmi umrzeć nie może Jej rozpacz w dwóch dłoniach kucnięta Pokorną modlitwą płynie do nieba Cienie na Rowokolę Był tu książę z Gryfem w herbie Wśród przestrzeni Malowanej gra powietrze pióropuszem poruszone Wspiął się rycerz w płaszczu mgielnym sobótkowym Mieczem przebił ziemię aż do świętych grobów Tu Słowinka z mlecznej bieli spływająca Pokłon niebu składa na żywicznych kolanach Kupiec z południowym słońcem w twarzy Po co przyszedł przed Anioła tron? 16 Huczą fale na spienionym burzą morzu Tonie w brzasku roziskrzonym umęczony dzień Na obłokach znów się ognie palą w zmroku W tłumie dusza w blasku światła łka Wyje serce w białej śnieżnej masce Sypie popiół ponad strumieniami krwi * * * Umrą ze mną wszystkie światy pełne jadła dzikich wojen Umrą ze mną i nadzieje kwiaty czarne pod przymusem z czernobylskich bólów zwiędły Umrą ze mną też rozpacze byłem na nie od dzieciństwa w ziemskim trudzie zapisany Umrą ze mną gorzkie skargi kręte ścieżki pośród nocy bezdomnego psa do domu Umrą ze mną ludzkie drogi trójgraniastych wieżyc strzały na grobowcach piszczelami biało łotrów będą straszyć 17 Bogdan Urban Sonet „Bądź mi mniej doskonała, a bardziej szczęśliwa /Z sonetów A. Mickiewicza/ tak krucha wśród posągów ty przeszłości chwilo z marmuru wyrzeźbiona światła pulsowaniem jesteś choć milczysz - najpiękniejsza z Milo żywa jak jabłoń przed jędrnym dojrzewaniem wskrzeszona dłutem anonima - bez miłości naga z kamiennym sercem opłukanym w pianie morza co rodzi i ból wspólny wzmaga miłości bezrękim mitem jesteś - i zostaniesz ramion nie zastąpią transplantacji ptaki nie uleczy już wzorca najlepsza proteza nie skinie ci głową siostra z Samotraki ale skrzydłem cierpienia co unosi wzajemnie odprowadzam cię wzrokiem - szukam gdzie geneza -żywe dłonie ramiona - zechciej - weź ode mnie Luwr, Paryż listopad 96 18 * * * przeto na pokuszenie zwiedzion niewinny grzechu słodkiego pośród warg do smakowania zmuszon zatraciłem się szczerze w dopieszczaniu gwiazd wklęsłąjedwabiu skórą otulonych po przeciwnych biegunach wypukłości kolan a do smakowania w niedostatku spragniony jak odkrywający lądy obce żeglarz wiosłami opuszków dogładzam jędrność twoich ud cudownie obłych i oddech wstrzymuję i kolczyki ciszy w uszy wpinam by nie spłoszyć gęsiej skórki najeżonej powabnie na obrzeżach szeptu skoro mnie zwodzisz pokuszycielko i do tańca zapraszasz w bieli zalotnie odchylonych rąbków bielizny 19 * * * skoro mnie zwabiasz zwodzicielko na sutą ucztę dla rąk głodnych dotknięć zamkniętych jeszcze w muszlach biustonoszy piersi skoro mnie pragniesz spragniona jak wody jabłoń przed wiosennym kwitnieniem to dlaczego krępujesz mi na plecach boleśnie wyłamane ręce i oczy wygaszasz 15.09.00 20 PROZA 21 Zbigniew Kiwka Ostatnia salwa "Po drugiej stronie pustyni" fragment 6 Skończyła się długa i mozolna droga od kaplicy na skraj cmentarza, na sam jego koniec. Trumna spoczęła nad wykopanym dołem. Grabarze pod spodem przeciągnęli w pośpiechu sznury i końce wyprostowali na kopcach ziemi. Teraz dopiero Andrzej zauważył, że dół jest wyłożony elegancko cementem, zdziwiło go to i zaskoczyło, nie zamawiał takiego luksusu dla ojca. Sześciu poczciwych staruszków, współtowarzyszy broni, którzy na swych ramionach nieśli trumnę, stało teraz obok siebie, ciężko oddychając, szczęśliwi, że dobrnęli do końca, że po drodze nie padli... Bóg ojcu był łaskawy, przegnał chmury, trzepnął na wieko garścią słonecznych promieni... Cement błyszczał w blasku zachodzącego słońca i ogromna trumna błyszczała, a promienie załamywały się na krzyżu rozpiętym na wieku... Obok leżał na grudach ziemi krzyż drewniany z przybitą tabliczką z napisem pod imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i zgonu: "Bohater spod Monte Cassino. Wieczna cześć mu i chwała!..." Ksiądz Grehl wygłosił mowę pożegnalną. Mówił o tych, którzy walczyli o wolność Ojczyzny na różnych frontach, o ich tragicznym losie po powrocie do kraju, do dzisiaj zapełniają cele więzienne, są torturowani i mordowani. Wyrąbana w skałach Droga Polskich Saperów, Cavendish Road, nie wiodła do Wolnej Polski, a za przyzwoleniem aliantów, do bolszewickiej niewoli. Szczęśliwy dla aliantów koniec wojny, oznaczał tragiczny początek pokoju dla opanowanej przez komunę Europy, szczodry dar Churchilla i Trumana dla Stalina., w podzięce za wyręczenie w umieraniu ich synów - od Berlina po Tokio. Andrzej ogarnął wzrokiem kilkusetosobowy tłum, wsłuchany w głos Grehla. Byli to ludzie w różnym wieku, od młodych, starych, starszych, najstarszych, znajomi i nieznajomi, obcy, wszyscy o twarzach niemal z posągową powagą, pełnych skupienia, smutku, za-22 dumy. I cała gromada dzieci, nie wiadomo, po co tu ściągniętych. Powagę chwili zakłócały dochodzące spoza skarpy, dźwięki harmonii i skrzypiec zawodzących melancholijnie, widok dziewczyny w długiej kolorowej sukni, Cyganki, która wykonywała jakieś dziwne ruchy, rytualny taniec zapewne nad grobem umarłego. Jakiś cygański obyczaj, pogański raczej niż chrześcijański, sprawiał, że nad świeżo zasypanymi mogiłami niekiedy tańczono, grano, śpiewano, recytowano wiersze, wiersze pełne upiornego optymizmu, z ulgą, że dla zmarłego skończyła się ziemska droga, wyboista i pełna zasadzek, a otwiera się nowa, cała w anielsko - sielskich obłokach, prowadząca do krainy wiecznej szczęśliwości, do raju... I Andrzej prawie na wesoło uznał to za widowisko plenerowe, tak samo nazwałaby to, co się działo kilkadziesiąt metrów dalej, Monika. W modzie były widowiska plenerowe, jako że do teatru ściągało coraz mniej ludzi, teatr nie wytrzymywał konkurencji kina i telewizji...Kątem oka zauważył, jak na szczycie skarpy dwóch Cyganów stuka się wysoko uniesionymi butelkami i potem przykłada do ust, spełniając zapewne pożegnalny toast nad grobem kogoś bliskiego.., Powiewy, które przemieszczały się między drzewami, to zbliżały, to oddalały te odgłosy, aż wreszcie ucichły przy mocniejszym zrywie wiatru... Po księdzu Grehlu przemawiali kolejno: Bareja, Boratyński, Hoyna, Rossa. Neurolog, chirurg, kombatant, aktorka. Ich mowy, charakteryzowały mniej akcenty religijne, a bardziej polityczne. Bareja poszerzył listę straceńców o ofiary podziemnego ruchu oporu, o ofiary dramatycznej próby zrywu przeciw sowieckiemu okupantowi, padały nazwy zlikwidowanych organizacji, kilkanaście ich było, wśród nich WiN i EAP. „Ten, którego teraz żegnamy, własną krwią wpisał się w sztandar EAP..." Padały nazwiska generałów skazanych wyrokami stalinowskich sądów na karę śmierci - Kirchmay-era, Tatara, Mossora. Między Tatarem a Mossorem - Michnikowski, przywódca i organizator EAP. Między Michnikowskim i generałem Fieldorfem - Zatwarski. "Ten, którego teraz żegnamy"... Bareja umieścił więc ojca w doborowym towarzystwie, on który walczył pod Lenino, a z andersowcami trzymał sztamę. Boratyński nawiązał do sprawy katyńskiej, podkreślając, że komuniści nie mogli darować ojcu, że głosił prawdę o Katyniu. Można by rzec, że zginął za głoszenie prawdy o Katyniu. Winą za to, że 23 prawda o Katyniu wyszła na jaw, bezpieka obarczyła Michasia, jakby to było jedyne źródło informacji i wiedzy o mordzie katyńskim - ta nagrana taśma z relacją naocznego świadka zbrodni, uciekiniera z Katynia, jego brata, Anzelma z Goeteborga. Prawda zawsze zwycięża. Ducha prawdy, nie da się zakopać jak zwłoki. Duch jest nieśmiertelny, duch jest niezniszczalny. Michaś nie żyje, ale prawda o Katyniu żyje!... Hoyna wspomniał o ich obecności - w drodze na Monte Cassino - na pustyni El-Quassassin. Ziemia, pod którą spocznie Michał, jest czarna, ale polska, groby na piachach El-Quassassin, podtrzymywane kamieniami i złomem rozbitego sprzętu bojowego, były obce, wrogie, koledzy padali od kul, min i śmiertelnego skwaru, żegnani otuchą kapelana- wystarczy przejść przez El.-Quassassin, wystarczy przejść przez Półwysep Apeniński, a dalej już blisko, całkiem blisko, bliziu-teńko - dalej Polska. Ziemia Obiecana. Ziemia Obiecana jest zawsze po drugiej stronie pustyni. Coś niedobrego zaczęło się dziać z Andrzejem, kiedy przemawiał kombatant Hoyna, a obok stanęła nieoczekiwanie Rossa. Rossa z rozwianymi włosami, w pelerynie bez kaptura, jak zjawa i zaraz jakby na jej zawołanie nadleciały czarne i białe ptaszyska, wrony, kruki i mewy, te ostatnie zepchnięte wiatrem znad Oduni, owe - jak skojarzył natychmiast Andrzej - brandstaetterowskie Erynie, boginie kary i pomsty za krew przelaną w rodzinie, mściwe boginie, zamienione zuchwale przez Brandstaettera w czarne ptaki. Czyżby i Rossa chciała przemawiać?... Ku zaskoczeniu wszystkich, nawiązała do wieczorów spędzonych z porucznikiem Zatwarskim w sadzie za plebanią, mówiła o ich pobożnym klimacie i recytacjach Moniki Bellod, tej Moniki, aresztowanej razem z Zatwarskim, która nie powróciła do domu. Czyżby przed nią pierwszą otworzyły się ogrody Getsemanii?.. I wyręczając Monikę, powtórzyła fragmenty ulubionych przez ojca recytacji, którymi był zauroczony, począwszy od kwestii, zaczynającej się od słów, "Nigdy nie wiadomo, kiedy otwierają się przed człowiekiem ogrody Getsemanii", do kwestii o Eryniach, nie istniejących: dla naiwnych tego świata, a jeśli już istniejących, to łatwych w ich mniemaniu do oswojenia i uśpienia, była to więc kwestia o zemście pozornie oswojonych i śpiących ptaków, o ich "nocnym locie w człowieku jak w burzliwym żywiole", do końcowego bfasdstaette- 24 rawskiego memento mori "Biada tym, którzy nie słyszą w sobie krzyku uskrzydlonej krwi"... W uszach Andrzeja podniósł się wysoki szum, w oczach zawirowało, zatrzepotały jakieś zwariowane kręgi półkuliste, toczyły się z lewa w prawo, jaskrawe i rażące, jak srebro w ostrym blasku słońca, przeraził się w pewnej chwili i stracił poczucie pionu, bał się, że zaraz runie głową w wykopany dół. Głosy docierały do niego z opóźnieniem, w podwójnym brzmieniu, wysokim i niskim, rozbite, zniekształcone, raz jakby z bardzo daleka, raz jakby z bardzo bliska... Sens paplaniny Rossy pozostał gdzieś obok, ale nie za daleko obok, sprowadzał się do tego, że śmierć ojca, bezsensowna i ohydna, zadana na ziemi ojczystej i rękoma braci Polaków, będzie pomszczona i ona miała już gotową odpowiedź, przez kogo będzie pomszczona - przez Erynie... Przez Erynie krążące nad głowami katów, oczekujące swego zawezwania, oczekujące znaku czasu, sygnału do rozprawienia się z wszelkimi złem tego świata, z mocami szatana i jego sprzymierzeńcami, z wyrzutkami społeczeństwa, sprzedawczykami, zdrajcami i odszczepieńcami, z demonami pozostającymi na usługach ducha ciemności... Ktoś obok tłumaczył komuś szeptem, że Rossa to koleżanka Moniki, obie były aktorkami zlikwidowanego przez warszawskie władze bezpieczeństwa Akademickiego Teatru Alternatywnego, a ona obecnych tu nad otwartym grobem traktuje chyba jak widownię na plenerowym spektaklu. Samej sobie wymknęła się spod kontroli! W jakimś momencie uznała, że kurtyna poszła w górę?... Na krótko przed usunięciem desek spod trumny i po wyprężeniu się sznurów po bokach, Bareja wyrzucając energicznym ruchem rękę w stronę krzyża, powiedział: - Ten napis na tabliczce, przybitej do krzyża, należałoby uzupełnić o jedno zdanie: "Bohater spod Monte Cassina zamordowany przez bezpiekę"... Kiedy opuszczano trumnę do mogilnego dołu, w cmentarnej ciszy rozległ się nagle donośny głos, jakby z nieba, nakazujący niewidzialnej i nieistniejącej w tym miejscu kompanii wojska oddanie salwy honorowej, słychać było tubalny głos dowódcy i trzask repeto-wanej broni... I w sekundę później trzy potężne salwy rozdarły powietrze, przetoczyły się potężnym echem ponad krzyżami i wierzchołkami drzew. Żałobny tłum, zaskoczony do najwyższych granic, zafalował z nagła, poruszenie było ogólne a zaskoczenie totalne. Spoj- 25 rżenia obecnych poleciały w bok, w gąszcz krzaków i w bloki świerków i dębów, skąd rozległ się huk wystrzałów... Ani śladu człowieka, tylko pnie drzew, dalej wzgórze pochyłe, przykryte krzewami jeżyn...Dymem powiało z pola, wtoczył się po chwili w gałęzie świerków, przywlókł woń palonych badyli po ziemniakach, nie było w tym nic ze swądu strzelniczego prochu. Gęstniał w konarach, potrącał o liście, zawisł nad głowami ludzi czarną, porwaną i postrzępioną krepą... Trzech mężczyzn spośród żałobnego grona oderwało się od mogiły i ruszyło w stronę, skąd padła salwa, jakby w pogoni za rozpadającym się echem. Bezpieka w akcji. Owe rozpadające się echo, co to wytoczyło się z mrocznych metafizycznych otchłani cmentarnych, długo jeszcze telepało w uszach wielkich tego świata. Nazajutrz ukazała się w prasie notatka o chuligańskim wybryku wyrostków na cmentarzu komunalnym, usiłujących zakłócić ceremonię pogrzebową jednego ze zmarłych. Znacznie później obecni na cmentarzu dowiedzieli się całej prawdy o tym niecodziennym zdarzeniu, kto i w jaki sposób dokonał "chuligańskiego wybryku"... Zrobili to chłopcy z Młodzieżowego Centrum Kultury. Etatowi pracownicy tego Centrum i sympatycy. Wyprowadzili z garażu wóz techniczny wraz z całą aparaturą i sprzętem nagłośniającym, zajęli w bocznym skrzydle cmentarza pozycję, kable przeciągnęli do miejsca pochówku, głośniki rozmieścili na kilku drzewach. Wystarczyło nacisnąć klawisz, by w świat runęła komenda, a po niej salwy, salwa za salwą... Na zuchwałych młokosów, spadła istna lawina nieszczęść. Jeden z nich został pobity i w drodze do szpitala zmarł. W wyniku "żmudnego" śledztwa ustalono, że sprawcami pobicia ze skutkiem śmiertelnym, byli koledzy ofiar, wspólnicy cmentarnego "wybryku". Mundurowych i ich przełożonych chwytały spazmatyczne torsje - kto za tym stał, kto ich zainspirował; kto ich pchnął na cmentarz, między krzyże i dęby, kto pchnął tam głupich nieokrzesanych smarkaczy z bąbelkami w nosach?... Wszyscy zostali aresztowani, wytoczono im proces i każdego z nich skazano na karę po sześć lat pozbawienia wolności. W czasie zorganizowanej próby ucieczki, służba więzienna użyła broni. Wszyscy trzej zostali śmiertelnie ugodzeni kulami. W tył głowy. Miejsce ich pochówku jest nieznane. 26 Kiedy matka, podtrzymywana przez krewnych, pochyliła się, by podnieść grudkę ziemi i rzucić na wieko trumny i zanim on to uczynił i zaraz za nim inni, krewni, znajomi i bliscy, Andrzej usłyszał głos doktora Barei: - Miał więc Michaś swoją salwę honorową!... - Bareja cisnął grudkę na trumnę, rozbiła się bezszelestnie o krzyż na wieku. - Pochowany został jak należy, z wszystkimi żołnierskimi honorami!... Kwiaty leciały do grobu, gerbery, goździki, róże, Czerwonych maków nie było, nie ta pora roku, na rozstanie z tym światem ander-sowcy powinni wybierać jednak maj... Ktoś obok filmował pochówek, syk kamery, reflektor, strumień światła w wycementowanych ścianach grobu, salwa została przechwycona, obraz pogrzebu utrwalony... Wraz z rozpadającym się echem owej salwy z niebios, w ciszę cmentarną zapadły zaraz dźwięki orkiestry, która podjęła pierwsze takty pieśni żołnierskiej o czerwonych makach na Monte Cassino... Takt nie oczekiwał owej salwy honorowej, nikt nie oczekiwał tej pieśni czupurnej i zadziornej, rozbitej na dowolną interpretację przez Unterlicha... I tak jak przed chwilą salwa niewidzialnej kompanii honorowej, zmaterializowana w trzasku repetowanej broni i wystrzałów, ta muzyka wcale nie cmentarna, wcale nie żałobna, choć nasycona smutkiem, żalem i nostalgią zacięta w sobie desperacko, wywołała popłoch uczuć i zaskoczenie, podrywając serca do gwałtownego bicia... Łzy pchały się do oczu. Harcerze wyprężyli się jak struny, salutując. Kilku kolegów Andrzeja w wojskowych mundurach, uniosło palce do daszków swoich czapek... Nasilały się dźwięki i nasilał się wiatr, uderzał w twarze z furią czarna jak pajęcza przędza czy mgła woalka Leonardy odskoczyła poza szyję i ramiona, odskoczyła jak obłok, w twarzy Leonardy zobaczył twarz Moniki, usta rozchylone do słów brandstaetterowskiego przeora: "... biada tym, którzy nie słyszą w sobie krzyku uskrzydlonej krwi..." i zaraz odkrył, że dźwięki orkiestry wtoczyły się z ułańską brawurą w obszary tekstu - " .. runęli impetem szalonym. I doszli. I udał się szturm. I sztandar swój biało czerwony zatknęli na gruzach wśród chmur..." Ruszyła lawina niekontrolowanych reakcji, serca wiernych odkryły swe tajemnice, a krew rozwinęła się do wysokich lotów, od ledwo uchwytnych subtelnych drgnień, od szmeru, szeptu, do krzyku tłumionego szlochem, zalewanego łzami, wymykał się i ulatywał dalej, przekroczył barierę 27 dźwięku, wzbił się daleko i wysoko, wyżej i wyżej, ponad echo dzwonów i salw, sięgnął po niebo, po samo niebo aż dotarł do tronu Boga... Memento mori brandstaetterowsliego przeora straciło swą moc przestrogi, cały świat zadudnił od krzyku uskrzydlonej krwi, emanującej potęgą ducha, nawet trawy pochyliły się w jej hołdzie i gałęzie drzew ugięły się w pokorze... A przyczajone w ich cieniu Erynie -podpowiadała mu w duchu Beata Rossa za samą Monikę Bellod - nie-oswojone i groźne jakby tylko na chwilę, tylko na czas żałoby, wstrzymały swój oddech, nieustępliwe, przyczajone do rozgrzeszonego z góry lotu, lotu ku ostatecznemu celowi, jakim jest unicestwienie zła przez burzliwe żywioły - po pomstę za wszystkich udręczonych i powalonych w ziemię, a lotu ich nie powstrzymał nawet, znak krzyża świętego... Oczekują godziny swego zawezwania... Andrzej stał przygłuszony lawiną dźwięków i czuł, jak przez jego pierś przechodzą serie tomiganów i brentów, jak rozrywają się wokół i w nim granaty, słyszał furkot odłamków, ich klaśnięcia o krawędzie montecassińskich skał, ciężkie echa toczące się wąwozami, uderzające w pobocza gór, szamotaninę odłamków w gęstych ogołoconych z gałęzi gajach oliwnych i winnic, spalonych ogniem pocisków artyleryjskich i bomb, słyszał łomot spadających schermanów w przepastne jary Cavendish Road.., Ziemia Obiecana jest zawsze po drugiej stronie pustymi. Ojciec odnalazł swoją Ziemię Obiecaną. Odnalazł na krańcu cmentarza, prawie w czystym polu, pod dębem, który zapewne wkrótce zostanie wykarczowany, bo swoimi szeroko rozłożonymi korzeniami blokował miejsce pod inne mogiły... 28 Mirosław Kościelski Lato rogacza (fragmenty) Zastanawiam się nad kondycją życia - a przecież jeszcze jesteśmy wciąż szczeniacko młodzi. Przeglądał swój notes z datami, wciąż to samo. Ósmego września ubiegłego roku.... "Boże, ponowne się zaczyna. Śniadanie z Andrzejem, nawet rano się przejęzyczyła .Po prostu kłamie. Zmarzła z Pokurczem w kanciapie, wieczorem mówiła, że z Ryśkiem.(...) Już się trochę boi przesiadywać z nim w zakładzie, to na 15-20 minut leci pod czwórkę, niby na śniadanie i kawę. Wszyscy wokół z niej się śmieją." Już dawno za mną wiek chrystusowy, a jednak tafla marzeń pod powiekami ropiejących dni, które zawsze otwieram ze zdumieniem. Jak okna na przestrzał. A gdy już przeciąg twoich siwych włosów delikatnie uderza po policzku - cóż zostaje? Cienka herbata wspomnień, jak twoje nogi - bo tak wierzymy gusłom. Od początku była zdrada. Miłość na fosach jest jak zamek. Zaborcza więc staję u klamek wyobraźni. A życie? Cóż, ono się puszcza jak królowa. Tymczasem król pik nigdy nie śpi i tylko przypuszcza, że kurewstwo ma imię kochanej kobiety. Jak to jest w latach rogacza i w innych światach? Rozmawiałem dzisiaj z Danusią od Krzyżaków. Cóż z tego, że jesteśmy normalni? Chyba nie dorośliśmy do innego kręgu, słuchaj - życie brzmi inaczej. Więc wracaj do swojego pożycia, czwórki i różnej pierdółki. Tak powiedziała o Zosi. Zapewne się na mnie obrazi, że tak napisałem . Możliwe, że się kiedyś budzimy z tego całego marazmu, ohydy dnia codziennego. Że nigdy nas nikt nie opuści, że zawsze będziemy wierni swoim ideałom. Już dawno za Andrzejem Niuńkiem Czarnym wiek chrystusowy, a jednak tafla marzeń pod powiekami ropiejących dni, które 29 zawsze otwieram ze zdumieniem. Jak okna na przestrzał. A gdy już przeciąg twoich siwych włosów delikatnie uderza po policzku - cóż zostaje? Cienka herbata wspomnień, jak twoje nogi - bo tak wierzymy gusłom. Skąd u niej ta nienawiść? Skąd? Żeby z byle kimś iść do łóżka? Na złość, aby udowodnić, że jest jeszcze na tyle atrakcyjna? Przecież za nią uganiają się faceci przynajmniej o parę lat starsi... Niuniek Andrzej Czarny ma ponoć możliwość pisania, rzeźbienia i malowania, zresztą za wszelką cenę. Tylko cóż z tego. Praktycznie nic. Z bagien powstał i do bagien wróci. Nie ma nic gorszego niż kobieta alkoholiczka. Obserwuje, jak bardzo pijani mężczyźni po raz kolejny ją dosiadają... Mówiła kiedyś - „zrobiłam straszny błąd". Tylko dlaczego? Powinnam być w kościele. Całym sercem kocham swoją rodzinę. Gdybym miała córkę - byłabym inna..." Jeśli jesteś sam - otwórz swoje serce. I nie rób żadnych sztuczek, nie ma na to chwil. Szkoda życia. Pomyśl, ze jak będziesz babcią cała gębą - to nikt cię nie zechce. Jeszcze tyle chciałby powiedzieć, gdy zasłania spojrzeniami wnętrze cierpiących oczu i nie pomaga zlizane szkło okularów w przeciągu zawsze pełnych rąk. Kiedy codziennie układa zdumienie do snu pod słynną czwórką... Kiedy leżą nadzy, odkryci aż do snu, odkryci aż pod kołdrę. Kiedy toną w aksamicie obłudy, a za ścianą cmentarza (na który zresztą nigdy nie poszła) jej matka starzeje się w pół słowa z bukietem obawy, którego jej nigdy nie wręczyła... Jeszcze tyle chciałby powiedzieć i tyle zasłonić spojrzeniami na słynnej ulicy Paderewskiego, bo to nie jest wstyd, tylko nadzieja w przeciągu zawsze pełnych rąk! Tylko nie kieliszków... Gośka się śmieje z Kowalskiej, a ona po prostu sobie z niej kpi. I słusznie. Gdyż Andrzej od Andrzeja ( po pijaku) zna zbyt intymne szczegóły, o których ten powiedział pani K. w łóżku. I tak plotkarska ulica Paderewskiego się kręci. W środku Europy. A najśmieszniejsze z tego, że każdy mu współczuje. Oczywiście, gdy ten ktoś jest bardzo pijany. Wystarczy tylko słuchać. 30 Stąd dzielnicowy, taki policjant nie na darmo stwierdził: „Wiem, że nie ma pan innego wyjścia, współczuję." Najbardziej pamięta dzieciństwo i młodość, właściwie dorastanie do młodości, gdy czas płynął wtedy tak wolno... I teraz trochę żal, że nie prowadził wtedy pamiętnika (jakże to śmiesznie brzmi: pamiętnik) lub chociażby notatek... Zawsze mu rwała, niszczyła, gdyż była znana z tego. Rwała po pijanemu miłosne listy łóżkowych dziewczyn. Były pełne łez i taniego jak siarkowe wino wzruszenia, że wreszcie nie zbierał biletów do tych wszystkich miejscowości, do których pędził na złamanie nie tylko karku, by choć kilka godzin zagrzać pod cnotliwą kołdrą pięknej małolaty... Jest to typowa martwa natura, bo cóż innego może być po dokładnym zerżnięciu mężatki o drugiej nad ranem w sublokatorskim pokoiku ( brata )? Cicho łzawi muzyczka z lekko popsutego radia. Jakże dużo przedmiotów może się znajdować na zwykłym stole 60 x 80 centymetrów, a mimo to stół wydaje się wcale pusty. Popielniczka pełna petów, atrament na rękach i plamy na gazecie. Sprzed trzech miesięcy. Syrop calcium i merafin, obtłuszczona solniczka... Zaschnięty klej biurowy. Stołowa łyżka oblepiona jak puste opakowanie papierosów klubowych. Brudny stanik z numerem „4" albo „5" i obok suszarka do włosów. Na wersalce dziewczyna lub kobieta lat około czterdziestu, rozrzucone nogi, wargi sromowe obrzmiałe i przekrwione, lekko pochrapuje. Wróćmy do stołu. Poplamiona kartka z niedokończonym wierszem, dwa puste strażackie pudełka zapałek produkcji Sianów, wyrwana okładka od kryminału pod tytułem, czy pani wierzy w UFO? Skończyły mi się papierosy. Jest to typowa martwa natura, bo cóż innego może być? Po dokładnym zerżnięciu mężatki o drugiej nad ranem w sublokatorskim pokoiku cicho łzawi muzyczka z lekko popsutego radia. Jakże dużo przedmiotów może się znajdować na zwykłym stole. Mroźna niespokojności między tobą, a mną, która zasklepia dysonansem, zaprzeszłych działań pod czwórką, odejmuje od ust kolejny wiersz pięciolinii wspomnień pewnego wieczoru pod kuchnią, gdy zdradzałaś mnie na wszelki sposoby, a ja jak głupi obserwowałem, do czego to zmierza... 31 Gdy nie potrafisz opanować swoich dzieci i alkoholizmu w pięciolinii wspomnień. Ty -otwarta na umieranie w czasie, muzyka do łez, ordynarnych czułości z dwoma Andrzejkami, nie możemy, bo za blisko, nie możemy bo, daleko. Tuż, próg gdzie wyjść znaczy umieranie i zawsze wokół ciebie będzie niespokojność oddechu, spazm. Bo pod czwórką jesteś otwarta w nagość, uda, piersi. Mimo wszystko poszła suka do borsuka, a borsuk jej powiedział, że będzie ją jebał ... Pijany motyl zdrady przysiadł na wargach, lecz się pomylił, była to łechtaczka. Możliwe, że się obudzimy rano z zaśnieżonymi wargami stycznia, tak jak ty. Twoje wargi (zresztą opuchnięte) po nocnym ruchaniu są jak dzikie gołębie. Zapominaj o mrozie zdrady, a my z trudnością próbujemy przypomnieć sobie, którego to dzisiaj mamy. Rano, przytuleni na zbyt wąskim łóżku, patrząc z niedowierzaniem w kolejną datę twojego okresu, wypijając aż do dna wyciekający czas z otwartej butelki poranka ( bo tak żłopiesz bimber), gdy alkohol płynie w zamkniętym układzie krążenia i wysłuchujemy tego krzyku zza ściany, gdzie fruwające szklanki i talerze udają ptaki z ciepłych krajów. Albo z ostrym dyżurem budzika będziemy czuwać w zapomnianych zakamarkach swojej bielizny osobistej i wtedy, gdy będziesz narażona na zmianę numeru biustonosza - bo tak ci kupił nieszczęsny Andrzejek... Niestety, fruwające szklanki i talerze udają ptaki z ciepłych krajów. Lub z ostrym dyżurem budzika będziesz czuwać w zapomnianych zakamarkach swojej bielizny osobistej i wtedy, gdy będziesz narażona na zmianę numeru biustonosza albo inne nieistotne niedowierzania. Podejdziesz do zamglonej szyby tak, aby nikt nie podpatrzył i z tych resztek chleba z wczorajszego wieczoru posypiesz jego głód. Ropieją wspomnienia najczystszej zdrady albo wulgarniej: ciążą doprawione rogi. A on wróci w pamięć tamtego dnia z zaciśniętymi zębami i pięściami, aż do gorączki i krwi. we wściekłą rozpacz, gdy znikąd pomocnej dłoni i fikcyjnych organizacji społecznych, jeszcze wróci w drżenie ptaków uskrzydlonych....(...) 32 Twoja sprawnie czuła pieszczota jak ostre zapalenie płuc ciąży kurewskim zapaleniem życiorysu sztukowanego na siłę pod czwórką w doświadczenie: na pociesznie zostają mi słowa, że kochałam, lecz nie była to tylko miłość francuska i dlatego będę się puszczała... A on cały czas przedziera się przez ten cały las smukłych nóg, podróżnych kobiet, nie tak, jak ona - poprzez pijanego Andrzejka. Kawalkada jęków, galopujących nie tylko w hotelowych pokojach, zdyszane telefony, zmięte listy pełne nadziei, rozczarowań, zasuszonych pocałunków. A gdy w zapomnianych bagażach zeschłe strąki staników o dużej numeracji i tyle innych bibelotów pod hasłem miłość wciąż rozbłyskują jak granaty nostalgii... Niuniek Andrzej Czarny czuje wciąż obok rozgrzane miejsce po niej, a ten ślad na poduszce jest czy był pieczęcią tajemnej zmowy zaszyfrowanej przyśpieszonym skowytem łóżka - i to sprężynowego. Na koniec w krysztale wieczoru krzepnie czułość i podzwania w mrozie słowa: żegnaj. (...) Lecz takie jest życie. Więc rozmieniam kilka gwiazd na drobne. Jeszcze wrócę w pamięć tamtego dnia z zaciśniętymi zębami i pięściami - gdy się puściłaś. Bo na parapecie znów czyha dama caro. I on się zastanawia, czy przyjdzie rano. Spod czwórki. Czy dzisiejszej nocy. Będzie to długi rejs milczenia, zbyt długi, by o nim nie myśleć. Będzie słoną kwarantanną, wściekłym sztormem tęsknoty, będzie nocną wachtą przy niedokończonym liście. Wyśnionym happeningiem takim na ostrze noża lub dwie struny - ty i ja. Będzie zasłuchaniem w wewnętrzny chaos i szepty. Swoją własną historię świata. Od narodzin po niewiadomy koniec. Będzie wyczekiwaniem na płonący optymizm. Wiadomością, która przyleci w sto mew. Twoją załzawioną fotografią przyklejoną pod koją „czwórki". Białym zwiastunem rezygnacji w obcym porcie, zasuszonym pocałunkiem w notesie - bo tak cię kocham. Będzie to długi rejs milczenia pod czwórką. Już jutro. Jeszcze tyle chciałbym powiedzieć, kiedy zasłaniam spojrzeniami wnętrze cierpiących oczu i nie pomaga nic. Miauczenie kota skrada się po twoich plecach, lecz nie jest to orgazm. Przypominasz 33 kochanka sprzed godzin. Bo miłość rozgrywana na trzy czwarte jest jak trzy dni czy trzy tygodnie. Niejaki siwy król pijany był namiestnikiem państwa zdrady. Gdy litość po obu stronach wykorzystał. Niestety, „Twój cień zgubiony w rumieńcu wieczoru, To mroczny korsarz W słonym morzu zasępienia" Możliwe, ze zaśniemy późną nocą na śpiewnych morzach spragnieni rąk. (fragment) 34 Ryszard Kurylczyk SŁOWIAŃSKI PRZEDŚWIT ROZDZIAŁ NAJDAWNIEJSZY Z DAWNYCH Epizod pierwszy Wiosna 220 r. p.n.e. w Sienjangu, stolicy chińskiego królestwa Ti. Spotkanie króla Czenga z jego kanclerzem Li-Synem oraz naczelnym dowódcą armii Meng-Tienem. Najdostojniejszy cesarzu, zgodnie z twoim życzeniem, przygotowani jesteśmy na przedstawienie ci wszystkiego, co tylko uzyskać mogliśmy na temat plemion zachodnich, a szczególnie zaś na temat plemienia, które w przeszłości zwano: Siong-nu, Sien-ju lub Hiung-nu, a które wojsko nasze najdosadniej - Hunami - nazywa. Meng-Tien opowie ci - o najdostojniejszy - o stanie rzeczy w chwili obecnej, ja zaś o czasach chwilę tę poprzedzających... Otom nakazał, by w archiwach cesarskich, ale też i we wszystkich archiwach księstw i prowincji - szukać najmniejszych choćby wzmianek o tym plemieniu. Poszukiwania okazały się niezbyteczne... pierwszą wzmiankę o Hunach znaleziono w zapiskach królestwa Szeng, zwanego też In. Królestwo to trwało w czasach odległych od nas o tysiąc czterysta lat. Wówczas to w kronikach króla Tanga zapisano, że północni sąsiedzi, plemiona: Luftang i Tufang - niepokojeni byli -właśnie przez oddziały Hiung-nu. Wysłannicy tych plemion przybyli do króla Tanga i prosili go o obronę przed Hunami. Było to tak dawno, że nie wiemy, czy wspomniany król owej pomocy udzielił. Jeśli zaś tego nie uczynił, nie myślał najpewniej o przyszłości Państwa Środka... 35 Nie uchodzi tobie, Li-Synu, oceniać swoich władców, nawet jeśli są to władcy aż tak w czasie oddaleni. Nasze państwo: „CzangKuo" nazwaliśmy tak, nie tylko dlatego, że jest właśnie państwem środka świata, ale też dlatego, że jest środkiem ludzkich namiętności. A każdy środek, w tym nawet środek cyklonu - bywa oazą spokoju, dlatego wiadomość o tym, co uczynił król Tang -powinna być podana z rozwagą. Skąd bowiem możesz wiedzieć, czy dostojny mój praprapoprzednik postąpił niewłaściwie lub też czegoś zaniechał?! Cesarzu! powiedziałem tylko, że: „jeśli tego nie uczynił"... Właśnie! Nie wolno ci było tak powiedzieć. Oceniałeś swego zaprzeszłego władcę, a kto dał ci takie uprawnienie?! Wybacz, o najdostojniejszy. Zbłądziłem! Cieszę się, żeś to zrozumiał. Co więc działo się dalej z owymi Hunami? Później następuje długa, bo trwająca ponad sześćset lat, cisza i oto za panowania dynastii Czou, za czasów króla Czao uczyniono aż dwie wzmianki o Hunach. Jedną, którą w swoich kronikach dokonał Sy-Ma-Tsien, pisząc o zagrożeniu granic przez Hunów i drugą w księdze dokumentów: „Szu-King" o tym, że właśnie dynastia Czou upadła pokonana przez Hunów. Zapiski są krótkie, ale zdarzenia, o których mówią, musiały być niezwykle dramatyczne, bo po rozpadzie królestwa Czou wszystkie nowo powstałe księstwa zaczęły pośpiesznie wznosić wzdłuż swoich północnych granic - mury obronne! Okazały się one jednak mało przydatne, bo aż do czasów dzisiejszych Hunowie nie niepokoili naszych granic. Minęło więc znowu ponad sześćset lat... Cóż więc wynika z twojej opowieści, Li-Synu? To, że na zachodzie są Hunowie i czasem atakują nasze państwo? Liczyłem na więcej. Bo też i więcej wiem - dostojny cesarzu! Na co więc czekasz? Opowiadaj! 36 Mogę wywnioskować z zapisków uczynionych w przeszłości odległej, a i z tego, co od naszych szpiegów i kupców zebrałem, że w stepach przez koczownicze plemiona zajmowanych, nie wiadomo z jakich powodów, co sześćset pięćdziesiąt, sześćset sześćdziesiąt lat -następuje długa i dotkliwa susza - step wszechogarniająca. Zamienia się on wówczas na lat kilka, a może nawet i kilkanaście, w wypalone żarem pustkowie. Dlaczego tak jest - nie wiem... Bogowie tak chcą najpewniej. Dość, że wówczas koczownicy w poszukiwaniu trawy dla swoich stad - idą na wschód, ku naszym wielkim rzekom, gdzie wody i trawy mnogość. Jak mi też wiadomo, inne ich grupy idą bardziej na południe, ku Indiom. A jeszcze inne w zupełnie przeciwnym kierunku - na zachód... Myślę, że zależy to od tego, w jakim są miejscu na stepie w czas, kiedy dopada ich susza. Ci ze wschodu podążają ku ziemiom naszym, ci z zachodu idą w przeciwnym kierunku... Czas kolejnej takiej fali koczowników czy jak wolisz - cesarzu - fali Hunów, podług moich obliczeń, nastąpi niezadługo, za jakieś dziesięć, dwanaście lat. Lepiej wywiązałeś się z zadania, niżem sądził. Zawsze podejrzewałem, że musi być jakaś przyczyna tego wyrajania się Hunów ze stepu. Skoro zaś wiemy, że tak jest i będzie - mamy więc najmniej dwa rozwiązania... Możemy wzmocnić nasze oddziały i czekać na ich przybycie albo, uprzedzając, zaatakować ich jeszcze w stepie. Meng-Tienie, co sądzisz o takich wnioskach? Najdostojniejszy cesarzu! Oto kiedym dowiedział się od Li-Syna o jego odkryciu - długo zastanawiałem się nad tym, co już się wydarzyło i co jeszcze wydarzyć się może... Tym bardziej, że mamy sporo, bo ponad dziesięć lat do spodziewanej napaści Hunów, o ile, rzecz jasna, Li-Syn nie popełnia błędu w swoich obliczeniach?! Sądzisz, że w tym, co Li-Syn wywiódł, może być ukryty błąd jakiś? O najdostojniejszy cesarzu! Cenię i szanuję przemyślenia Li-Syna, ale powiedział on, że napaści Hunów zdarzają się co sześćset pięćdziesiąt, sześćset sześćdziesiąt lat. Jeśli więc mówi, że mamy 37 dziesięć lat jeszcze, to możemy w rzeczywistości czasu tego nie mieć wcale, bo susza na stepach zacznie się, powiedzmy - jeszcze tego lata. Wówczas, uwzględniwszy szybkość, z jaką poruszają się koczownicy, już za rok możemy ich mieć przy północnych granicach! Jak odniesiesz się do tej uwagi Li-Synu? Powtórzę tylko to, że z moich obliczeń wynika, iż ów okres, a więc lat sześćset pięćdziesiąt od poprzedniego, gwałtownego najazdu Hunów - minie za dziesięć, dwanaście lat. Jestem raczej pewien tego, że ani w obliczeniach, ani w rozumowaniu nie popełniłem błędu, więc taki właśnie czas jest najpewniej nam dany... Powiedziałeś, żeś jest: „raczej pewien". Wolałbym usłyszeć, że jesteś: „pewien". Najdostojniejszy cesarzu! Nie mogę tak powiedzieć, skoro nie znam przyczyny, która powoduje pustynnienie stepu co około sześćset pięćdziesiąt lat. Jeśli więc następowało za każdym razem skrócenie tego czasu, powiedzmy tylko o dwa lata, to już w trzech takich okresach będzie to aż - sześć lat. Dlatego powiadam, żem „raczej pewien", a nie aż „pewien"... Li-Synu! Poprzedniom cię zganił, ale tym wywodem potwierdziłeś słuszność mojego wyboru, kiedym wyniósł cię na godność -kanclerza. Nie ma bowiem gorszego doradcy od takiego, który jest pewien wtedy, kiedy trzeba mieć wątpliwości! Taki doradca przynosi władcy kłopoty a nie pożytki. Przekonuje mnie twoja powściągliwość... Załóżmy więc, że jest nam dany czas około dziesięciu a może dwunastu lat. Co w tym czasie powinniśmy uczynić? Jeśli Hunowie co sześćset pięćdziesiąt lat pojawiali się i pojawiać się będą u naszych północnych granic, to wówczas nie tylko ty -o najdostojniejszy cesarzu - ale i jakiś przyszły władca Państwa Środka, który nastanie za lat sześćset pięćdziesiąt, będzie miał kłopoty z kolejną falą Hunów. Dlatego uważam, że powinniśmy podjąć zamierzenia nie tylko z myślą o dniu dzisiejszym, ale i o podobnej chwili w odległym od nas - jutrze! 38 Nic twemu wywodowi nie mogę zarzucić Meng-Tienie, no może zbytnią ogólnikowość, stąd chcę powtórzyć swoje pytanie; co więc czynić powinniśmy?! O najdostojniejszy! Dokonałem inspekcji murów, jakie do tej pory wzniesiono na północy państwa. Co więcej, nakazałem narysować ich położenie. Zobacz cesarzu, jak one przebiegają... Patrzcie! Oto jeszcze jeden dowód, że musiałem scalić wszystkie te księstwa, przecież każde z nich budując mur oddzielnie, stawiało go, jak widać często, równolegle do siebie. A nadto te przerwy... Właśnie - najdostojniejszy cesarzu! Mur nie łączy się w jedną ciągłą całość, choć to, że jest częstokroć budowany równolegle, wcale nie jest takie złe. Można bowiem przygotować - właśnie dzięki temu - znakomite wręcz zasadzki. Oto zostawiamy zewnętrzny mur niższy i słabszy, i tam właśnie możemy spodziewać się ataku Hunów. A mur równoległy za widnokręgiem będzie silny i wysoki. Kiedy więc Hu-nowie słabszy mur sforsują, pozostanie ich tylko wzmocnionymi garnizonami - wybić! Spójrz oto dostojny - cesarzu - na ten drugi rysunek. Naszkicowałem na nim, jak moim zdaniem powinien przebiegać, połączony ze sobą, długi mur. Imponujące mój drogi! I trzeba dobudować tylko te krótkie odcinki? Tak, o najdostojniejszy! To doprawdy niewiele, Meng-Tienie. Na zbudowanie tych brakujących odcinków i umocnienie całości muru potrzebowałbym pięć, sześć lat i oddziałów blisko stutysięcznych. Nie pomyliłeś się?! Wybacz cesarzu, ale na przygotowanie się do dzisiejszej rozmowy dałeś nam pół roku, jam tego czasu nie marnował. 39 Uważasz, że dowódca armii się nie myli? Potrzeby, o których powiedziałeś, są ogromne! Musiałbym oto, poza obecną armią nakazać powołać i utrzymać prawie drugie tyle wojska. To wymagałoby podniesienia podatków we wszystkich księstwach. Dobrze urodzeni burzyć się będą, nie mając z tego żadnych korzyści. Mam im powiedzieć, że muszą płacić wyższe podatki, bo w ten sposób powstrzymamy za lat sześćset pięćdziesiąt, czy i również za tysiąc trzysta -ataki Hunów?! Właśnie, najdostojniejszy cesarzu! Ten mur trzeba tak zbudować, aby wytrzymał ataki huńskie i za lat sześćset pięćdziesiąt, i tysiąc trzysta, i może jeszcze po dwakroć tyle. Wiemy wszakże, że najazdy huńskie będą się powtarzać, mur więc musi być wykonany z dokładnością najwyższą, stąd i stosownie więcej będzie kosztował. To żadna pociecha, Meng-Tienie, to raczej kłopot dodatkowy... Powiedzmy jednak, że ów mur zbudujemy tak, jak go narysowałeś i z taką dokładnością, jak mówisz. I co, wówczas? Siedzimy bezpieczni za owym murem i czekamy na atak huński? Wyczuwam w twoim pytaniu - dostojny cesarzu - kpinę, najpewniej uzasadnioną, bo rzeczywiście wybudowanie muru to zaledwie pierwszy krok mojego planu. Ważny, bo zabezpiecza przed atakiem zdradzieckim. Uważam bowiem, że sama opowieść, jaka rozniesie się między koczownikami o potędze muru - będzie ich powstrzymywać przed ruszeniem ku wschodowi, jeśli jednak to uczynią... wtedy skoro zezwolisz na powołanie stutysięcznej armii, należy ją wykorzystać nie tylko do budowy muru, ale w tym samym czasie wyposażywszy i nauczywszy walki z Hunami - użyć przeciw nim! Stąd, kiedy mur skończymy, powinniśmy zaczekać aż ich plemiona schodzić będą z wyschniętego stepu i zbierać się w większą armię. Wówczas, kiedy zbliżą się do wielkiego zakrętu Huangho - zaatakujemy ich nowo utworzoną armią! A jeśli ich nie pokonasz, Meng-Tienie? 40 R ECENZJE 41 Andrzej Dębkowski O poezji Jerzgo Fryckowskiego Treny Kto zna Jurka Fryckowskiego, a szczególnie jego twórczość, po lekturze jego najnowszej książki będzie zaskoczony (pozytywnie). Laureat niezliczonych ogólnopolskich konkursów literackich jest człowiekiem bardzo wesołym, nierzadko rozrywkowym; zdobywanie nagród na Ogólnopolskich Turniejach Łgarzy jest dla niego czymś naturalnym. Wydał książki, które zawierały wiersze o nieco lżejszym ładunku emocjonalnym i poznawczym. Jego poezja - pomimo mówienia o rzeczach niezwykle ważnych, nie tylko dla. samego autora -skierowana była w stronę komentowania aktualnych wydarzeń społecznych i politycznych. Autor posługiwał się przy tym językiem bardzo nowym i atrakcyjnym, toteż wiele jego wierszy zdobyło uznanie, zarówno wśród krytyków, jak i czytelników. Inny jest tomik zatytułowany Treny. Już sam tytuł wskazuje na charakter tej książki. Tren, to utwór liryczny, który jest odmianą elegii, wyrażający ból, żal po śmierci ukochanej osoby. Gatunek ten był szczególnie rozpowszechniony w XVI i XVII w., toteż ten rodzaj liryki w dzisiejszych czasach jest pewnym ewenementem. Fryckowski napisał piękną książkę o cierpieniu, jakie pozostało synowi po śmierci matki, która była dla niego wszystkim, co w życiu posiadał. W swoich sonetach zawarł całą mądrość o życiu, śmierci, przemijaniu, ale także i o tym, że żyć trzeba dalej. Jerzy Fryckowski, Treny. Grafiki i okładka: Klara Stolp. Na okładce: Madonna -Milczenie III skanowana kopia rysunku ołówkiem. Wydawca: Społeczna Oficyna Wydawnicza Literatów AGORA, Słupsk 1999, s. 22. 42 Jerzy Fryckowski Ariana Nagórska "Coraz dwutysięczn i ej, Bydgoszcz 1999 NIC SIĘ NIE STAŁO... Moja pierwsza płyta "pocztówkowa", jaką kupiłem, zawierała piosenkę Jana Pietrzaka "Za trzydzieści parę lat". Tak, było to 33 lata temu. Ta odległa data wydawała się tajemnicza i pełna obietnic." Za trzydzieści parę lat, jak dobrze pójdzie, wspaniały będzie świat, cudowni ludzie" lub coś w tym stylu. Cytowałem z dziecięcej pamięci. Przełom stuleci straszył końcem świata i był nadzieją na kontakt z cywilizacją pozaziemską. Rok 2000 - częsty temat wolny prac klasowych z języka polskiego. Tomik Ariany Nagórskiej "Coraz dwutysięczniej" to zapis ostatnich lat" wieku totalitaryzmów". Datowanie utworów ma znamiona kroniki tej rzadkiej /raz na tysiąc lat/ agonii. Cały świat szykował się do przełomu uroczyście. Toczono spory, kiedy to tak naprawdę ten nowy wiek nadejdzie. Dla pewności i z właściwą wszystkim chęcią do zabawy oba ostatnie sylwestry były uroczyste, Także Kościół postanowił z tej okazji uderzyć się w pierś. Wszyscy czekali jednak na coś wyjątkowego, na jakiś znak na niebie, kolejną kometę? Ariana chciała być tego poetyckim świadkiem. Wszyscy czegoś czekali, wszyscy chcieli być kronikarzami. Wielu poetów obrało sobie za honor wydanie tomiku w 2000r. "Bo to taka okrągła data" jak często słyszałem. I co? Ano nic. Nic się nie stało. Żadnego bum! Żadnych ludzików z zielonymi antenkami. Mamy za to kilka bardzo ciekawych tomików. Już sama okładka tomiku Nagórskiej przyciąga oko. Przyciąga i zastanawia. Zastanawia i zmusza do rozmyślań. Sylwestrowe fajerwerki, a w tle jak duch Gioconda i jej tajemniczy uśmiech. Ona już wie i drwi. Zderzenie kultur. Wizualnej i tej przez wielkie K.Tomik zawiera trzy cykle i "dodatek nadzwyczajny". Całość poprzedza wiersz "pejzaż bocznicy w poruszeniu nagłym". To nawiązanie do futuryzmu, który otwierał wiek XX i wierzył święcie" w rozwój ludzkości. Dlatego mamy tu "ekspres prosto z mostu w nowy wiek", "inter-city zdalny", "mięsopustne trakcje", "pulsujące stacje", "monitor każdej szyby", "transmituje rzutem pod nasypu szczyt", "intermedium przestrzeni", 43 "rajski sad semaforów", "paszczą elektrowozu do złotego runa", "elektryczny zodiak", "multimedialna torpeda". Mamy więc zachwyt rozwojem cywilizacji, która rozpędziła się do szybkości TGW. Dopiero pod koniec przychodzi refleksja, że był to pociąg "donikąd", nie trafił do żadnej zaczarowanej krainy"ni hokus-pokus tutaj ni abrakadabra". Pierwszy cykl "Makrowizyjna" to pełen ironii obraz zagrożenia, jaki niesie naszej kulturze kultura Zachodu. Świetlana przyszłość tylko "głupcom wschodzi w głowach" i "błyska w świecidełkach". Ekspansja zachodniej kultury została porównana do hord Dżyngis-chana, które przelewały się "po księgach wieszczów po odłamkach ikon". Kultura obrazkowa nie tylko zagraża naszej literaturze, ale także wierze. Nasze prastare słowiańskie boginie mają teraz sylwetki amerykańskich aktorek, a ich piersi "wypełnia sylikon", jeden z największych piców XX wieku. Tak jednak silny i odporny, że nawet skremować go nie można. To bezmyślne tłumne naśladownictwo zostaje skrytykowane doszczętnie. Czy może być bardziej negatywna ocena tłumu? tłum - wierzchnia warstwa ziemi /.../ tłum w mglistym oku Stwórcy drażniące źdźbło. s. 13 Oprócz krytycznej oceny naszego społeczeństwa mamy także w tym cyklu filozoficzną zadumę nad czasem. Czyż nie jest wielką mądrością początek wiersza "Zaufaj". zegary bez wskazówek nie mylą się nigdy s.30 Trzeba jednak przeżyć kawałek tego wspaniałego ponoć XX wieku, żeby zrozumieć, że wszelkie datowanie jest tylko umowne. Do dziś tak naprawdę nie ustalono, kiedy urodził się Jezus. A więc może nie warto było czekać z nadzieją na coś cudownego w tym 2000 roku? Równie dobrze mógł to być rok poprzedni jaki ten, który nadejdzie za trzy lata. na wszystkich grobach świata winny stać zegary pozbawione wskazówek s.30 44 Wiersze Nagórskiej przepełnione są humorem i dystansem do własnej osoby. W moich czytelniczych podróżach podobny humor spotkałem tylko u Gałczyńskiego i Tuwima. Oto kilka takich perełek: patrzymy w sufit pisarskie spotkanie to do patrzenia w sufit świetna aura ktoś sugeruje brać się za sprzątanie a my na laurach do szpiku na laurach s.52 otrzymuję za przerwy między wierszami ekwiwalent pieniężny opodatkowany s.56 jestem sobie tak zwany redaktor - czyli zero /.../ moja praca -to zębów zgrzytanie... s . 65 Zresztą tu na uwagę zasługuje cały trzeci cykl "Satyroidalna". Cudowne gry słowne w wierszach "trelefikcja" i „sabat wariatów swojskich" dowodzi nie tylko oczytania i bogactwa językowego, ale zwykłej kultury języka. Aby pokazać, że poezja to jednak coś wyjątkowego, Nagórska w wielu wierszach stosuje rymy i to nieograne. Szanuje czytelnika, ale także go zwodzi. Nagórska nie byłaby także gdańszczanką, gdyby nie znalazły się w tomiku polityczne polemiki. Kolebka zobowiązuje. Kiedyś spotkałem się z opiniami, że poezja Ariany jest mało kobieca. A Szymborskiej jest? Podejrzewam, że były to głosy zakompleksionych krytyków, którzy polegli przed inteligencją Nagórskiej. Faceci lubią, jak kobieta ma duże cycki i nogi do nieba, ale broń Boże inteligencję powyżej 100 IQ. A Nagórska ma, proszę krytyków. Wiersz zatytułowany IQ 144 to metryka poetki. Sprawdziłem to w niezależnym źródle, jakim kiedyś było pismo RAZEM. Dawne lub ciągle aktualne konflikty na polu poetka-krytyk widać wyraźnie w kilku bardzo osobistych "wycieczkach" w "dodatku nadzwyczajnych": z wierszem biegnie juror w dziewczęcych snach s .81 45 ptasich jurorów do odlotu wiodąc s.82 nad wszystkim czuwa juror co wie że nic nie wie s.83 juror bada na boku /szykuje się reprymenda/ s .84 Myślę, że Ariana razem z Martą Fox wyznaczają drogę poezji polskiej z perspektywy kobiet dojrzałych, inteligentnych i mających piekielne pióro. W jednym z wierszy Ariany znalazłem neologizm 'listopadonośna". Jak bardzo to określenie pasuje do subtelnej mimo wszystko poezji Nagórskiej, niech świadczy początek wiersza "deszcz - wtorek - czerwiec": nie umiałbym nazwać WSZYSTKTCH kropel deszczu tylko kilka więc będzie nieanonimowych choćby ta szarobura co spadła na kartkę rozmazując wyrazy już i bez niej mgliste ta czarna która topi małego owada błękitna - kątem oka zatrzymana w biegu i jeszcze ta różowa co na blacie stołu łącząc się z iskrą wina tworzy ciepły łuk s.55 "Coraz dwutysięcznie]" to nie tylko zapis końca minionej epoki, to także kilka myśli i przykazań, z którymi powinniśmy rozpocząć trzecie milenium. Nagórska dała nam wiele do myślenia. Siebie określiła jako "Uwikłaną na mgnienie", ale także Edwin Jędrkiewicz napisał "przechodniem byłem między wami, a jednak u ludzi myślących przechodzi ciągle". Można Arianę za jej otwartość i szczerość lubić lub nie, ale nie można przejść obok. 46 Słowa jeszcze zielone Oddział ZLP w Słupsku przyczynił się pod koniec minionego wieku do czterech ciekawych debiutów. Jednym z nich jest tomik Patrycji Moszczyńskiej „Pierwsze słowa". Przyznam szczerze, że nie podoba mi się ten tytuł. Jest po prostu banalny jak na debiut. Mało poetycki. A przecież można by trochę inaczej, chociażby poprzez pokazanie także w tytule zieleni, która wcale nie musi oznaczać niedojrzałości. Może być nadzieją na przyszłość. Ten tomik zielenieje od wewnątrz. Oto przykłady: Ten szał odbity na zielono w Twoich oczach Kołysanka Kiedy Twoje oczy są bardziej zielone Kiedy siano... Zieleni Twych oczu Przyjdź do mnie... Szukając w oczu ludzkich tłumie Jednej iskierki zieleni Ostatnie pożegnanie Oczy Twoje błyszczą nadzieją /.../ Kuszą jak młoda trawa Preludium Spomiędzy Zielonych igieł Boże Narodzenie Z tych fragmentów wyłania się kochanek o zielonych oczach. Kochanek, który daje spełnienie, jak choćby w najpiękniejszym erotyku Patrycji: Kiedy siano szumi nad nami zapachem dzieci przeobrażonych w motyle /.../ Wtedy tylko dłonie Spazmatycznie zaciskające piasek Sprowadzają nas na ziemię Kiedy siano... 47 Nie jest to miłość wyimaginowana. Kochankowie twardo stoją na ziemi, jeżeli nie stoją, to zaciskają piasek w dłoniach, łącząc się z nią w jedno. To miłość realna. Nie tylko pełna zielonych oczu i pocałunków, ale także zagrożona pożegnaniem: Nie można długo szukać Ciebie Gdy Ciebie dawno Dawno nie ma Ostatnie pożegnanie Podmiot liryczny "Pierwszych słów" nie żyje tylko miłością. Wadzi się z Bogiem, ale jednocześnie modli do Niego i nie ukrywa swoich słabości... „Znasz nienawiść wykwitłą w moim sercu"... Tomik kończy jednak słowami: Ojcze Uchroń mnie Przed ostrą igłą zawiści Modlitwa Młoda autorka spisuje także Dekalog dla poetów. Ironicznie wpisuje go w obiegowe opinie o artystach, którzy powinni być "sumienni", " z podkrążonymi oczyma" i tworzyć tylko w niepogodę. Trudno się w tym miejscu zgodzić z redaktorem, który w przedmowie napisał, że są to tylko wiersze o miłości. Tylko połowa z nich. Można policzyć. Ciężko w debiucie ustrzec się błędów. Stąd pewnie kilka banalnych i ogranych sformułowań: A jednak to dzięki Tobie Poznałam prawdziwy smak Miłości Rozłączenie Już cię nie dosięgnie Całe zło tego świata Kołysanka Przyjdź i złóż na mych ustach Pocałunek kroplą rosy /.../ Rozwinęła się w kwiat miłości Przyjdź do mnie... 48 Umknął też redaktorowi pleonazm, "zawiłe * meandry" czy dziwnie zbudowane wypowiedzi z natrętnym „znów": Przez znów milczący telefon /.../ I znów o jeden kieliszek za dużo Rozłączenie W wciąż innych ramionach Wyznanie O znów pustym portfelu Kołysanka czy też błąd szyku..."w oczu ludzkich tłumie"... O tym jednak, że mamy do czynienia z utalentowaną poetką, świadczą takie perełki poetyckie: A biodra Dzieli już tylko kilka pocałunków Preludium Twoja dłoń /.../ Taka mocna /.../ Łka bezbronnie wtulając się w moje piersi Kołysanka Czy cały, wspomniany już, erotyk Kiedy siano szumi nad nami. A to przecież są wiersze nastolatki. Ma ona przed sobą całe nowe stulecie, by jeszcze nas zachwycić i sprawić, byśmy delektowali się słowem. Sama przecież napisała w wierszu "Wyznanie": Jestem poetką to zobowiązuje Patrycja Moszczyńska Pierwsze słowa Wydawca: Agora, Słupsk 2000, s.26 49 Wiesław Ciesielski Zadziwić, czy wyrzucić z siebie ? Dziwna to poezja, której nie mogę się jednak oprzeć, ciągle otwieram strony tomiku wierszy młodego poety Bartosza Muszyńskiego. „Kajmany" są drugim tomikiem 27 - letniego twórcy. Z zadowoleniem mogę powiedzieć, że drugi tomik jest zdecydowanie lepszy, przede wszystkim równy w intonacji linii poetyckiej. Ogromny opór odczuwałem kartkując ten tomik, nie lubię takiej poezji, jest jednak w niej to tchnienie, które pociąga. Jakie są „Kajmany" Bartosza Muszyńskiego? W wierszu ,jexus-lexus" poeta buduje przed czytelnikiem świat „pospiesznych zjaw i przystanków dreszczy, zjaw przychodzących zawsze poniewczasie", a z drugiej zaś strony „od nowa nazywam kształty barwy smak". Świat zewnętrzny jest bezpodmiotowy, poeta porusza się jak odkrywca wśród zadziwiających skojarzeń. Bohater liryczny ujawnia się dopiero wtedy, gdy poeta próbuje przedstawić się poprzez swoje ego, odnosi świat przedstawiony od zewnątrz do samego siebie. Jest ten zabieg nieco drażniący, ale indywidualnie charakteryzujący wierszowanie Bartosza Muszyńskiego. Liryczna wypowiedź ujawnia nam nieuchwytne źródło. Tym źródłem są najpospolitsze rzeczy, które nas otaczają, które nas wypełniają, wspomnienie odległe i bliskie. Mamy tutaj do czynienia z bardzo rzadkim odłamem liryki bezpodmiotowej, chociaż niekonsekwentnej, gdzieś na końcu jawi się złotousty poeta, którego stać jeszcze na refleksyjną pointę. W przypadku Bartosza Muszyńskiego zastanawiam się, czy w tym kontekście cała poezja młodego pokolenia zmierza w tym kierunku, na pewno nie. Ale widać wspólne cechy, które jednak istnieją od dziesięcioleci i charakteryzują w większej lub mniejszej mierze młode pokolenia, debiutujące w świecie współczesności. Zagrożenie cywilizacją prowokuje twórców i w tym również Muszyńskiego do zabiegów samozachowawczych. Nasilone reakcje obronne natury psychicznej. Jednak w ucieczce w bezpodmiotowość na końcu widać: „Patrzę pod nogi / nie ma drugiego nieba". Ale „Ja" patrzę pod nogi i właśnie to domyślne ,ja" jako umowny symbol jest próbą wyjścia z matni współczesności. 50 W wierszu „durandel - durex" autor używa wulgaryzmu, dla podkreślenia własnego oburzenia, a może z powodu odczuwania bezsensu i bezsilności: „pierdolnięci - czymś tam sobie szurają po papierze" Czy w Bartoszu nie ma wiary w człowieka, w to co robi, co stanowi jego tożsamość i jego indywidualność? Z takich wątpliwości Muszyński na szczęście wychodzi obronną ręką: ,,(...)wierzę / w to czego nie rozumiem. / resztę wiem." ***(to byłby) to byłby zupełnie zwyczajny dzień - lecz przechodząc obok widzę na przystanku : na oślep wrzeszczą głuchoniemi Poezjowanie Muszyńskiego momentami jest jakby „wrzaskiem głuchoniemego" ale takiego, który najpierw nasłuchał się i próbował dogadać słowami, zanim zaczął wrzeszczeć z nieporadności. Tomik poetycki kończy w sposób jak najbardziej udany wierszem „odwrócona kolejność" W doskonałej łagodni - wspólnym nakarmieni rytmem, mocno wtuleni w sobie śnimy ów sen. Kondycja twórcza wychodzi obronną ręką. Muszyński już w swoim debiutanckim tomiku zdradzał „inny" sposób obrazowania, ale dopiero w „Kajmanach" ten zabieg przestał być manierą, a stał indywidualnym stylem poety. Czego mu osobiście gratuluję, zachęcając przypadkowego niestety czytelnika do wnikliwej lektury. Bartosz Muszyński -,, Kajmany " - Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2000, str.48. 51 Pierwsze chwile po przełomie Ujęcie czasu i przestrzeni czynią poezję uniwersalną, taką która jest aktualna w każdej chwili. Poeta rozpoczyna grę z życiem, grę ze światem, robi to z przeświadczeniem, że zostanie w niej zwycięzcą. „Po przełomie" tom wierszy, znanego ze swojego poetyckiego obrazu poety Stefana Pastuszewskiego, skłania nas do refleksji. O jaki to, przełom chodzi? Czy ten , który wydarzył się w kraju czy przełom tysiącleci, czy osobiste przełamanie się poety w swoich twórczych poszukiwaniach. Odpowiedziałbym, że pokrótce wszystkiego po trochu i każdy z czytelników musi dojść do tego indywidualnie. O takich wierszach można marzyć. Bardzo trudno je pisać. Trzeba najpierw uporządkować i nazwać własne przeżywanie świata, zrozumieć otaczającą rzeczywistość i przyjąć porządkujący ją mechanizm. Z pozycji sceptycznego obserwatora przejść na pozycje współuczestnika. Stefan Pastuszewski nie buntuje się. Zgadza się i akceptuje zastaną rzeczywistości, ale tylko dzięki przetworzeniu tej rzeczywistości poprzez pryzmat poetyckiego odkrycia. „pisanie wiersza to doświadczenie bardzo erotyczne podłoga, na której stoi krzesło ściany, które spinają podłogę w jakiś węzeł i sufit, który zatrzaskuje niebo" (Pisanie) Pastuszewski akcentuje swoją odrębność czyniąc to praktycznie na jednym tylko poziomie: w sferze języka poetyckiego, poetyki, modelu wiersza. Występuje przeciwko formalizacji języka, przeciwko jego schematyczności, powtarzalności ulubionych chwytów artystycznych. Jest jednak zafascynowany bezpośrednią użytecznością poezji wartościującej rzeczywistość. „samobójcy zabijający się w rozmowie w pracy i miłości" (***) Świat oglądany okiem wrażliwym i czułym, otaczając rzeczywistość, nie przytłacza, lecz próbuje się dopasować do życia. „uzbroję cię, córeczko, w skrzydła nadziei" (***) Dalej idąc za obrazem poetyckiego przeżywania świata, przepiękne strofy: 52 „ubieram cię w sukienkę utkaną z mojego dotyku" Jednak poezja ta nie jest wyznaniem wiary, jest raczej zmetafo-ryzowanym zapisem własnych doświadczeń, stawianiem pytań i wątpliwości, na które nie ma racjonalnej odpowiedzi. „obok kościoła Panny Maryi w Helsingoer stawiam szałas namiot (...) w każdym razie coś mniej kamiennego (Jednak) Mówiąc o rzeczach weryfikowalnych za pomocą bezpośredniego poznania, dochodzi do refleksji nad ograniczonością ludzkiej wolności. Jeżeli przyjmiemy, że podstawą nieufności autora jest przyjęcie doświadczenia jako bolesne odebranie świata, dojdziemy do konsensusu, że dla autora centralnym punktem odniesienia jest jego wiara. „moja prawda kiedy będzie garbata albo stara prawdą pozostanie jak dotyk kamienia (...) moja prawda jest bardzo istotna (***) Poeta nie głosi własnych manifestów poetyckich, deklaruje jednak tożsame credo własnej twórczości. Kontynuując nasze uogólnienia musimy poruszać się jedynie w sferze podstawowych tendencji, przesłanek i metod poznawczych, interpretacji świata - poszukiwanie elementów unifikujących w sferze poetyki jest bardzo trudne, ale możliwe. „ pod wieczór życia sądzeni będziemy z miłości" (Ostra dobra Brama) Myśleć to przede wszystkim chcieć stworzyć jakiś świat (albo ograniczyć własny, co wychodzi na jedno) - powie Albert Camus w swych rozważaniach o twórczości. Chciałoby się powiedzieć, że Camus ma rację, chociaż Pastu-szewski wnosi nam inną wartość. Nie wszystko musi być wytworem rozumu, są tajemnice ludzkiej świadomości, które nie wynikają z ro- 53 zumu. W gruncie rzeczy samo myślenie może być unicestwieniem człowieczeństwa. „nie podchodź do mnie, miłości bo jesteś nie do napisania" (Pokój jednoosobowy) Myślę tu o zdecydowanej dominacji obrazu zastanego, jak również obrazu utrwalonego przeżyciami. Poeta poszukuje własnej wizji rzeczywistości poprzez elementy, które będą ją wyróżniać od obrazu utrwalonego w wyobrażeniach i przeżyciach innych twórców i robi to w mistrzowskim stylu. Cały tomik posiada jednostajną melodykę poetyckiego obrazu, to co z zewnątrz przechodzi do wewnątrz i to, co ze środka dotyka przestworzy. Ta melodyka jest jak hinduska mantra hipnotyzująca czytelnika. I na koniec tomik, co uważam za świetny pomysł, jest opatrzony posłowiem Bożeny Laskowskiej oraz fragmentami recenzji z poprzednich książek. Jednym stwierdzeniem - „Po przełomie", godne polecenia. Stefan Pastuszewski - „Po przełomie Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 2000, str. 94. 54 SYMPATYCY 55 Agnieszka Adamkiewicz Przerwana lekcja muzyki - kartka z pamiętnika Nie jestem taka jak większość ludzi. I oni widzą moją inność, przez co jestem sama. Naj fajniej jest wtedy, gdy to, co cię różni od innych, jest wybrane dobrowolnie przez ciebie a nie narzucone z góry. Wtedy zawsze możesz się cofnąć i w razie czego znasz winowajcę niepowodzenia - siebie. Ja tego wyboru nie miałam, zatem nie pozostaje mi nic innego jak pogodzić się z moim dramatem. I jedynym sposobem na to, aby sobie samej pomóc jest zaakceptowanie takiej a nie innej decyzji Losu i zrozumienie tych, którzy tego nie rozumieją. Bo zapominać o tym i traktować jak powietrze - nie chcę. Przede wszystkim: uczciwość z samym sobą. Stało się, zdarzyło. Rzeczywisty świat wyblakł dla mnie zupełnie, a jego miejsce zajął inny... Uciekałam, uciekałam... I wreszcie tu jestem. Stracona dla wszystkich, którzy kiedyś byli mi drodzy. Odwiedzają mnie - no i co z tego!? Oddałam się zupełnie i wciąż się oddaję... Nie pytaj dlaczego, bo sama dobrze wiesz. Albo dopiero się dowiesz. W moim świecie radością jest pranie przepoconych skarpetek (wyperfumowanymi kołnierzykami zajmują się inne). Prosiłam, błagałam - to i dla mnie znalazła się łaska. A widzisz! - mówiłaś, że nie mam u niego żadnych szans! Nie potrafię żyć bez oddychania - jak każdy. Już nawet wcale nie muszę jeść - wystarczy, że Ty, TY oddajesz mi swoje powietrze. Siedzę tutaj. Nauczyłam się komputerów na pamięć. Wiem, co to jest dyskietka i CD - ROM. To nie lada osiągnięcie, ale dzięki nim zapomniałam o Sokratesie. Ach, nie dawał mi już żyć tymi swoimi wiecznymi pytaniami. Wtedy przypominałam swoim wyglądem Śmierć, teraz tylko od czasu do czasu głowa mnie boli. To dobrze, bo na monitorze komputera wszystko jest jasne i wiadome od razu. Labirynty wcale nie są dobrym sposobem na życie. Potrafię sama doprowadzić do moich napadów i histerycznych... A jedynej w moim życiu dobroci zaznałam od kamieni. Widzisz - to jest mój pamiętnik. Czy jedna osoba może czuć to wszystko? Bo ja chyba tak właśnie mam i wcale nie zmyślam. To za-56 leży od świata wokół mnie. Robię się taka, żebyście mogli mi się dziwić. To nawet nie boli. Nie obchodzą mnie zresztą przyjaciele, rodzina. I tak wszyscy kiedyś umrzemy. Będziemy nicością. Jedną czy może tysiącami? Absurd! Nawet gdybym potrafiła latać i tak robiłabym, co chcę. Tak jak piszę, co chcę. I mówię. Nie tak prosto jest wymyślać na poczekaniu kolejne kłamstwa. A potem pamiętać, co się komu powiedziało. Ale ja nie unikam trudności, bo, żebym mogła pozostać Zbawiona, muszę być posłuszna. A co z miłością? Zakochałam się w takim jednym piosenkarzu. Nie odpisał mi jeszcze na żaden list. Z czasem w niego zwątpiłam i teraz już w uczucia nie wierzę. Tak łatwo jest przecież mówić. Czasami chciałabym zniknąć. Bo czasami mi też jest ciężko. Łatwo się prawi kazania na ambonie, ale jak tu wytrzymać, kiedy Cię boli całe ciało? Nie pokazuję bólu innym i nikt o nim nie wie. Zdarza się, że tracę nad sobą panowanie i potem wszyscy mnie unikają. Nie dziwię im się, ale to jest smutne. Gdyby wiedzieli... I moja ojczyzna też nie istnieje. Jest tam, gdzie ja jestem, ale akurat tu jej nie chcę. Dlatego już wolę, żeby jej wcale nie było. Żeby nie widziała, jak mi się tutaj żyje... Bo widzisz, Słońce może być czasem jedyną radością. Alicja Chabowska MDK Bytów * * * Ktoś wskrzesił iskrę Stanęła płomieniem Szukała ujścia Ruszyła za twórcą Był jej jedynym Jedynym mogącym Ją ugasić 57 * * * Zawiązali mi krawat Ciasny, uwierał Postawili mnie na podium Miałam mówić Zimne spojrzenia Okrzyki Nienawiść Ktoś wypchnął stołek Spod mych nóg Zawisłam Lechosław Cierniak Hc * * We mnie epicentrum twoich destrukcji Tracę grunt pod nogami i boję się o dach nad głową Ratownicy pukają się w czoło że wołam o ratunek boja to za mało ofiar więc szkoda sprzętu i zamiast czerwonego krzyża pozostał mi tylko siódmy a już palą się domki z kart i zdoliniały płaskowyże na moim sejsmografie * * * Kiedy mówiłaś ciałem rzeczywistość pozbawiona była negatywów i nie musiałem czekać z wywołaniem filmu 58 Po co przychodzisz ze słowami? Nigdy nie będę sobą na twoich ustach a ty drżeniem Tylko w milczeniu ujęliśmy prawdę a w studni ciszy nasze echa tak goniły siebie że tylko tubalne jedno I po co przychodzisz ze słowami? Robert Czop Powrót muszę wytarzać się w gwarze zieleni w radosnym poklepywaniu liści po zamęczonych niewiarą barkach zarażę się śmiechem modrzewi i zostanę przytulony do kolan sosny Rozdarcie przez diamentu rosy pryzmat przemówił morsem tęczy wesolutki modrzew śmiejący się aż do rozpuku gałązek a blok kiwa na mnie palcem smutku 59 Na placu wieczności zasiani na marmurze rozrastają bielą i wyją w posągach zatrutych bólem czasu przyjmują razy słońca plują deszczem z zakrwawionych ust udręki czyściec zaczął się na ziemi Tadeusz Drozdowski /Bytów/ * * * Chcę tylko tyle Co niezbędne By dojrzewało niedojrzałe Chcę istnieć bez zakrzywionych cieni Czystą jasną odwagą Ponad reguły zakleszczonych Umysłów * * * Być nieustająco Sam W centrum Nieuprzedmiotowionego oglądu A jednocześnie Ze wszystkimi pospołu 60 Ani sen - ani jawa Niby jestem - a już mnie nie ma Jak obraz bez złotych ram Z rozpraszającym się światłem * * * Zbyt wiele łakniesz By pięknem trwać co dnia Za mało bólu by zrezygnować Z mitów wyobrażeń Za mało strachu - w zakochanie Ryku lwa Za mało odwagi w czystą nagość Przed trwogę odrzucenia Wchodzę w samotność Udając radość Przemek Gac Zaklęcie Wieczorem książki trzymałem w ręce. Przez usta wyjąłem wierszy więcej i oddechów więcej od słów. Mniej śmierci ma światło księżyca. Luna Papa Rozwijam pamięć na zielone wody Jeziora w ciele bajki. Horyzont piachu wrócił pod Niebo wolne Od wieżowców. Razem z nim Ślina na języku i Azja Cała w twarzy. Weselny taniec uwodzi wzrok. Dotykam sukien tłustych I pstrych barwami łusek. To miejsce jest wieczne - stopa Piachu i ręka wiatru na życzenie. * * * Widziałem bezdomnych na dworcu centralnym, oczy bezdomne głęboko i puste. Spotkałem ich też na dworcu słupskim. Wyglądali gorzej niż strachy na wróble. Ludzie ci są czasem bez krawata i bielizny. Ludzie ci mają przy sobie dusze. Sam Julio Cortazar Wyznał mi miłość Pod mostem. 62 Kobieta W trójkącie tym imienne wierzchołki Ja męskie, Brak ciebie żeński, I duch święty obcy Całują się. * * * Dziewico, pragnę widzieć Twoje nagie ciało, Rozpuszczone w kropli wody I lotne obłokiem pary. Niech liżę wilgoć krwi i słodycz Ziemi lepkiej, a ból Porodowy będzie moim Zawałem i zmartwychwstaniem, Bez wiary oglądanym. I niech zaklną cztery żywioły W nas to, o czym Filozof Myślał i co nazwał kwintesencją Na wiek łóżka aż do trumny, A kołyska dziecka jak grób. Pusty da przechodniowi Wiarę, trzeba iść Prosto ku Własnego czasu Północy. Wacława Greinke * * * z kolekcji chłopięcych upodobań i zabaw maciupeńki wybuchowy kapiszonku odpustowy nie strzelaj proszę hałas ten poza swobód nowych obyczaju zbudzić może mimochodem drzemiącą we mnie odrobinę zwierzęcości co ją czasem nieco przez próżność do siebie przemycę * * * dłonią szczodrą rzucony w glebę w górę pnie się wymownie szlachetniejąc w kształcie w wyglądzie wiatr nim szarpie i miota sterczy bywa niemota deszcz go siecze rozmacza słońce suszy wypacza pali a on pośród rywali rośnie wczesnym przedwiośniem żniwem darzy gron winnych moszczem bólu siewcy nie szczędzi znojem żywot swój pędzi 64 zasiany dla wzrostu człowiek stanąwszy przed Pełnią powie rosłem osłem kiedy dojrzałem być nim przestałem poznałem Joanna Jank Sen Obok rzeki marzeń jest mój świat. Właściwie to on się z nią pokrywa, ale oczywiście niezupełnie. Obok rzeki jest biały dom, w którym mieszka moje drzewo, bardzo silne i piękne zarazem. Na moim drzewie chciałabym mieć oparcie tak, aby gałęzie chroniły mnie od wiatru. Na rzece byłaby przystań dla wszystkich fal, które potrzebowałyby pomocy. Ciemność nocy otulałaby mnie do snu i żyjąc tak nigdy nie byłabym przemęczona. Ktoś kiedyś powiedział, że najważniejsze jest, aby robić to, na co ma się największą ochotę i to, co się komuś najbardziej podoba. Ponieważ na Ziemi robić tego nie wolno, to na mojej planecie byłoby- to dozwolone (ze względu na to, że ja byłabym panią mojego świata i moje rozporządzenia nie miałyby komu przeszkadzać.) Czy jestem egoistką? Nie, nie o to chodzi. Byłabym rozsądną, łaskawą i miłą panią. Miałabym kilku przyjaciół. Oni też mieliby swoje własne państwa. Odwiedzalibyśmy się bardzo często. Wszędzie panowałaby atmosfera prawdziwej szczerej przyjaźni. Każdy cieszyłby się ze szczęścia drugiego. Natomiast smucił czy współczuł z powodu jego niepowodzeń. W moim świecie istniałyby bowiem nieszczęścia. Mój świat kochałby drzewa, brzozy, topole. Zwyczajne skromne sosny, świerki. Natomiast żółte forsycje dodawałyby sił do życia. Gdzieś pośród tych drzew rósłby wielki orzech laskowy. Miałabym kota, mojego życiowego doradcę, psa-towarzysza wypraw wiosennych oraz słonia, na którego grzbiecie wygrzewałby się czasami mój kot. Słoń miałby swoją ukochaną słonicę, a ona. rzecz jasna, swoje 65 maleństwo. Miałabym też kilka gatunków ptaków. Oprócz przesiadających na parapetach wróbli, niemalże nieustannie krążących jaskółek, zimą proszących o coś dobrego sikorek, byłyby jastrzębie, gołębie oraz orły. Podczas spacerów o zmroku można by spotkać któregoś z nietoperzy. Do połączeń z tym światem - tu na Ziemi- służyłoby mi radio. Tylko jedna ukochana stacja. Myślę, że byłoby tu całkiem sympatycznie. Od czasu do czasu zapraszałabym tu aktorów, aby pokazywali mi jeszcze inne światy, inna sfery. Tylko gdybyś TY chciał być tam ze mną... Magdalena Jaworska Odnajdę Cię we mnie jak w sercu oceanu tańczą miliony świetlików na samym dnie nieba pośród wodorostów rozpaczy wszystko albo nic wezmę bo cóż pozostało do ocalenia z popiołów wody odnajdę cię... Imię nazywam się... to bez znaczenia pięć dni temu umarłam a dzisiaj 66 i rozpoczęłam swe życie na nowo... napisałam testament ku uciesze martwych słuchaczy... pośród tych samych co wczoraj... ludzi nie ma miejsca na nowości na odmienności bycie przeciętnym to jak maskarada ale ja- zdjęłam maskę Chwila tak zwyczajnie zostań ze mną bez celu bez domu pod mglistym niebem o poranku stań na drodze Orionowi na zakręcie daleko od domu... 67 Sylwia Katarzyna Mackus Zmęczona Pusta przestrzeń Wiatr rozwiewa włosy. Lustrzana tafla odbita na twarzy rozmywa kształt. Woda rzeźbi stopy bursztyn pieści zmysły. Morska piana niczym obłok rozrzedza się w jej oczach. Kroki w głąb zapomnienia taniec sukni ostatnie jęki morza... W kołowrotku myśli umilkły pacierze. Delikatnie wzbija się w piersi nieba całuje jego dłonie przeciera gwiazdy spragnione dotyku opiera srebrną biel księżyca i rozpływa się w ciszę. Wiruje coraz wolniej i wolniej. Jest zmęczona. Śmiertelnie zmęczona... Patrycja Moszczyńska * * * Tak bardzo cię nienawidzę Za to Że cię kocham Bo tak dawno Nie dotknął mnie inny mężczyzna 68 Tak długo już Odrzucam zachwyt kuszący mnie w innych oczach Tak często Przechodzę obojętnie obok tych Których nie powinnam ominąć Płacę młodością bez namiętności za wierność bez wyrzutów sumienia wracam o oznaczonej porze do ciebie czekającego w fotelu i rozkoszuję się bezpieczeństwem schronienia do którego za wcześnie trafiłam Listy do matki w Wigilię Bożego Narodzenia roku... Mamo Nie przyjadę na wigilię W tym roku Benzyna podrożała i bilety PKP No i czasu ciągle brakuje Nie martw się I tak nie mam głosu do śpiewania kolęd A zamiast uszek Zawsze zrobię uszy Słoniowe Prezent możesz przesłać pocztą ( pieniądze by się przydały ) Ty też, kochana Nie przemęczaj się zbytnio Można zjeść kolację W restauracji Przecież nie ma świętego Mikołaja A śniegu I tak pewnie nie będzie... 69 * * * Moja sąsiadka Znów obserwowała mnie dziś Zza zasłonki w kwiatki Zawistnym okiem brzemiennym w lata Sprowadziła mgłę nad moje włosy Pachnące jeszcze moim oddechem Jej życie prosi o wyrozumiałość Podobno Ma za sobą próbę samobójczą Z miłości Jej mąż znów stracił pracę Zaklęty w Wierzbę jak Grabiec Zapuścił korzenie na ławce w parku Czasem przez ścianę dochodzi jej szloch Przykładam wtedy ucho do szklanki By nazajutrz znów ujrzeć jej oczy Za zasłoną w kwiatki I szept pełen przeświadczenia Że byłam takim obiecującym dzieckiem Bartosz Muszyński gatunek liści, lipiec, Długi Targ cztery pory roku - długo zastanawiam się w cieple herbaciarni - którą dla ciebie wybrać, ogrody miłości - to brzmi niemiłosiernie miło, a więc ukrywać musi wcale pokaźnych rozmiarów haczyk - i rzeczywiście - od różowej ciszy płonie mi podniebienie. właściwie dużo dużo bardziej 70 wskazanym by było gdybyś sama krążyła wśród wszystkich tych yerbas i lapacho - pylistą trącana zielenią włókien światła i drwin. - czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić? - well, fax me a beer, honey. if you really feel like doing it. widoczek z kolonii wyjątkowo ciepły nokturn - odegrany rzęsiście; po płaskiej klawiaturze bruku spływa tłuszcz tego i dwu kolejnych turnusów setnie znudzonych sobą, posiłku regularną musztrą, brakiem banknotów, bilonu, miedzi brzęczącej głośniej od powietrza, w brudnoróżowej wacie świtu - autokar wspiął się żeby opaść, żeby kolejny wydumany wieczór - w czterech kolorach szybko tasowanej talii - powrócił i wbił się, próżni diapazonem pomnożony, w nic. podwieczorek w timbuktu więc upał! upał bez choćby najmniejszych ograniczeń, kilka naście serwetek z gipiury pod gardłem nachalnych miesięcy - stygnie, czy potrafisz jeszcze kapsel wyobraźni posłać jednym celnym prztyknięciem w obieg piaskowej galaktyki wspomnień, czy jasne przęsła żywych wystarczą 71 by w jedno połączyć: brak snu, kastylijskich dzielnic cienie soczyste lubieżnie fandango szklanek ryt pomarańczowej skórki karawele miąższu - i zaświaty tężeją w sypki ciemnej mowy żar? Katarzyna Płotka Nieznajomy W środku lasu na małej polanie siedział na pieńku człowiek Miał wytarte spodnie i dziurawe buty Z drewna strugał zabawki Przesiadywał w lesie całymi dniami a nocą znikał na długie godziny by swoje zabawki dzieciom rozdawać Chciałam go poznać lecz gdy mnie zobaczył odszedł w gęstwinę Teraz na małej polanie został tylko pień... 72 Zygmunt Jan Prusiński W czarnej sukni życia Pamięci Przemka Barbara Sadowska - poetka w czarnej sukni życia los swój oddała wierszom i synowi. Barbara - poetka w czarnej sukni tańczy ze mną walca na brzegu historii gdzie i komarów nie uświadczysz, jakby sam Pan Bóg stworzył nam światło z własnych rąk by pisać wiersze mądre dla życiodajnej huby czy pisklęcia w szuwarach... Przyfrunęła twoja myśl (w imię syna): „Świadectwo na ile umarłam i na ile żyję" -bo wiersz ten to rana do końca horyzontu. - Tuliłaś ten ogień a świece płonące na wszystkich cmentarzach ze wstydu gasły, nie wiem dlaczego. Przyspieszyłaś tę wędrówkę na drugą stronę - może syn czekał na ciebie z trenami., a mnie przypisany jest jeden tren o tobie w trzynastą rocznicę odejścia poetki, w czarnej sukni Polski ! Ustka 20.10.99 73 Szum morza Ustecki szum morza, a we mnie inny szum brzmi: głód. Głód jest moim najwierniejszym przyjacielem. Czy można go kochać? Komuś na pewno zawdzięczam ten humor egzystencji; to i Hamlet nie miałby szans, powtórzyć hasło z zaprzeczeniem: „Być albo nie być"! Jeśli być, to w jakim wymiarze -przecież walka o Polskę, inną, skończyła się... Teraz wszyscy bohaterowie śpią spokojnie -w pieluszkach! Ustka 7.5.2001 Bohdan Sławiński Polowanie na zwierzęta 1 trzeba do zwierzęcia iść jak cień stopami trzymać ziemię tak szedł ojciec z rozbitej wazy fresku w jaskini 74 biały jak kość nim wystrzelił klęknął jeszcze nie Fra Angelico ale ciemne źródło jeszcze nie człowiek ale także nie Bóg Polowanie na zwierzęta 2 On rzuca oszczepem z paleolitu w neolit zwierzę płaskie jak papier pęka włókna ciała pomieszały się z farbą co jest czerwona zakłada maskę w źródle jaskini myje dłoń jedną druga czeka na człowieka 75 Marta Sobczak Klub literacki „Wers" przy MDK w Bytowie / lat 19/ Topos strachu Olbrzymia czarna kula przetacza się co dzień przed moimi drzwiami Noc daje spokój brat Granat pozbawia strachu konieczności jej dzielenia Czerpanie skraca czerwona chusta ozdoba budzącej się rzeczywistości Mania czy akt? Rozrzucasz kości Szukasz wzrokiem zaginionej kostki Tak, tej żółtej z dwiema trój kami Chciałeś podarować jej stracone oczko Nawet kupiłeś narzędzia Ostatnio znalazłam u ciebie nową Pękniętą z uciętym kantem Na płaskich obrazach widniały ślady zmian A ja myślałam że siódemka jest szczęśliwą liczbą 76 Katarzyna Szczodrowska Zwykli Ludzie Co było powodem, że tak się stoczyli? Upadli tak nisko w tak niedługim czasie. Czy ktoś ich pytał, kim kiedyś byli I znalazł odpowiedź na pytanie. Wszyscy przechodzą patrząc z pogardą W ich smutne, żebrzące oczy. Lecz nikt nie wyczytał Ile w nich co dzień nadziei Się rodzi. Za co ich winić? Że nie potrafili... oszukać życia, A gdyby w porę był ktoś Kto by im zaufał. Lecz wszyscy odeszli tak nagle, Nie było nikogo. Szukali radości w czymś Najprostszym, lżej było uciec niż walczyć. Nie umieli stawić czoła troskom. Upijali marzenia wyrzutami. Ich czas już minął bez Wspomnień, marzeń, miłości. Kto by powiedział że to darmozjady Lecz ja mówię że to zwykli ludzie Tylko trochę za słabi. 77 Sławomir Sosnowski Niepewność Gdy kiedyś numer mój wykreślą w biurze ogólnej Rejestracji Gdy pójdę prosto w swą niepewność ze swoim garbem do kasacji Niewierny Tomasz bez pewności bez wiary w wiarę i nadzieję Czy będę tylko apostatą czy też zostanę apostołem? Lecz nie chce pamiętać waszej nieprawości Waszych złych oczu krzywych spojrzeń szeptów więc dajcie mi teraz Chociaż odrobinę dajcie mi chwilę naiwnej ckliwości Bym kiedyś w gniewie nie zmartwychwstał 2 czerwiec 1976 Listy Nie pisz już do mnie więcej moja droga żono bo tu złe drogi i poczta nie najlepsza zimą nie tylko konie umierają stojąc ale i ptaki padają w locie Ludzie tu dobrzy że aż serce boli razem leżymy na tym samym boku 78 wokół nas las rośnie powoli i razem z nami się wali takie powietrze płaczę jak ty i ja z nami płaczą postawiłem dwie świeczki w tym mroźnym powietrzu - zamarzły mam nadzieję że wychowałaś dwóch naszych synów na dobrych Polaków szkoda ze nie mogłem ich zobaczyć z bronią w ręku musisz odnaleźć ich groby i ucałować ode mnie i Górny Mokotów Powiedz im że ojciec... Nic nie mów Mam już tylko dwie nogi i jedną rękę Wypadek Pewnie by się wstydzili Tu ludzie dobrzy Tylko powietrze i wilgoć Nie pisz już do mnie więcej moja droga żono List twój dostałem - jest rok pięćdziesiąty trzeci Marzec - chyba piąty Za wszystko dziękuje Bogu A ty zawsze pamiętaj że twój mąż umarł z tęsknoty - nikt go nie złamał Z listów kołymskich. 79 Noc bez końca na początku zobaczysz żaby sterty zielonych żab - jedna na drugiej - strach później zobaczysz pająki a jeszcze później siebie: wśród ucztujących pająków będziesz usiłował rozbić lustro ale twój trud pójdzie na marno ponieważ lustro zostało rozbite już dużo dużo wcześniej stół nie odpowie ci na przywitanie a krzesło nie poda ci ręki i nie dowiesz się gdzie jesteś i po co pająki skurwione do roli pokojowych mrówek będą cię uczyć poezji w szczątkach rozbitego lustra obejrzysz samobójstwo skorpiona i wtedy noc będzie z tobą styczeń 1983 r. z norwida bywało w Ojczyźnie laurowo i ciemno bywało i dębowo a odkąd wiem że wszystko kłamstwo przykrywa się jemiołą miewałem klaskaniem obrzękłe prawice myślałem że coś wyklaszczę dziś stoję głupi twarzą do ściany i pająk po pysku mnie głaszcze 80 a nie będzie ze mnie jako z drzazgi smolnej nie będzie jako szmata zapalona więc chleba naszego powszedniego nie daj nam panie i nie odpuść nam win naszych jako i my nie odpuścimy naszym winowajcom Agnieszka Sylka Klub liter. :"Wers" Bytów Bariera Tworząc coś czego nie ma, czekamy na wiatr niosący zapach czyichś perfum. Czepiamy się silnie ulotnych zjawisk, chcąc je zatrzymać, żyjemy chwilą by umrzeć zostając na ziemi, na mrocznym zatęchłym strychu starej kamienicy gotowej do rozbiórki. Tworzę mój świat --coś czego nie ma ... A pod spodem czarnym drukiem na wpół przegniłym kawałku zardzewiałej blachy niewyraźny już napis: UWAGA! ROBOTY NA WYSOKOŚCIACH. 81 Magda Szóstakiewicz Nie - ja, nie ty... Niewiele trzeba, by mnie uszczęśliwić. Jeden pocałunek, dotyk dłoni... Wtedy znikają wszystkie wątpliwości, pojawiają się odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Nie ma czarnych dymów zakrywających błękit wiosennego nieba. To właśnie wtedy myśli układają się w piękne wiersze. Wystarczy uśmiech i miłe słowo. Mieszka we mnie radość. Staję się małym ciepłym domkiem dla niej. Gościnnie otwieram jej drzwi mego serca. Dusza witają, delikatnie muskając jej jasne włosy. Niepewność i ból mieszkające na zewnątrz, poza mną, wpychają ją do wnętrza ciała. Ciszę zagłuszają ciągłe rozmowy, śmiechy, śpiew... Tyle słów ciśnie się na usta. Kroję chleb i jestem szczęśliwa, słodzę herbatę i cieszę się życiem. Czuję się jak małe dziecko, które dostrzega na świecie tylko dobro i miłość. Nie ma łez i goryczy. Ale życie płynie jak rzeka. Dziś jest lato, słońce ogrzewa ziemię silnymi promieniami, kwiaty coraz wyżej wyciągają swoje łodyżki. Niedługo jednak przyjdzie jesień. Mój lokator piękna jasnowłosa radość zestarzeje się. Poczuje się niepotrzebna. Usłyszy głos innego człowieka, który otworzy dla niej swe serce. Teraz w moim wnętrzu zagości ból i strach. Pozytywne myśli będą spadać kolejno jak dojrzałe jabłka. Kiedyś ludzie zobaczą moje sine usta, zamknięte powieki. Będę układać bukiety kwiatów, a chóry anielskie zaśpiewają mi ostatnią pieść. Już nigdy nie przeczytam książki, nie nagrodzę oklaskami młodego mistrza fortepianu. Nie wiem co będę wtedy czuła. Może tylko zimno przeszywające każdą część mego ciała. Pęknie cieniutka nitka łącząca mnie z życiem. Będę słabym ciałem, dusza uniesie się daleko. Wielkie światło napełni mnie nadzieją. Rękami będę chwytać niewidzialne drobiny wiary. Czy tak będzie"? Może dusza umrze wraz z ciałem? Będę leżeć w niewygodnym pudełku. Przeszkadzać będą mi korzenie drzewa. To pod nim właśnie kochankowie przeżywają miłosne uniesienia. Jak ja teraz, z radością... Ale jutro... znowu zobaczę smutne twarze, wymuszone gesty. Będę mijać na ulicy szare postacie, które nie zwracają niczyjej uwagi. Dopiero za jakiś czas wszyscy spotkają się w jednym miejscu. Będą spoglądać na siebie i zastanawiać się, kim są. Może uwierzą w speł-82 nienie marzeń, w szlachetność ludzkiej duszy i sens modlitwy. Odepchną ramiona zła i okryją się płaszczem radości. Może uda im się ukryć tych kilka łez, uronionych przez chwilę nieuwagi. Zapomnieli o swojej roli? Mieli być piękni i nie mówić o brzydocie. Ale nie zawsze udaje się ukryć przed innymi swoją naturę. Nie zawsze uśmiech chce się pojawiać na twarzy. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie z ust i ...jestem goła. Wszyscy widzą mnie, moje grzechy, blizny zazdrości i miłosne rany... Natalia Wałdoch * * * Jestem jak zraniony szary gołąb albo świerszcz zagubiony w rosie porannej wciąż bez uśmiechu zanurzona po szyję w przepastnej głębinie życia Nie mam w oczach słonecznych rubinów i rąk zgarniających wszystko do siebie Ale ty jeśli chcesz możesz wybiec dalej niż inni zerwać osłonę smutku dosięgnąć serca Jeśli uczynisz ten pierwszy krok ożywisz uśmiech przybliżysz słońce A to już wystarczy by nie umierać SPIS TREŚCI POEZJE Jerzy Dąbrowa - Januszewski Z cyklu „Ulica wyobraźni"......................................................................................................................................4 Zdzisław Drzewiecki Taka moja piosenka..............................................................................................................................................................6 Ilu ran Twoich..............................................................................................................................................7 Dom pogodnej starości....................................................................................................................................................7 Z dziennika Zenobii K. - 13 listopada ..................................................................................................8 Jerzy Fryckowski Koncert Mariana ....................................................................................................................................................................9 Kursk ........................................................................................................................................................................................................11 Atropina................................................................................................................................................................................................12 Wacław Pomorski spojrzenia............................................................................................................................................................................................13 kolce............................................................................................................................................................................................................13 Wacław Pomorski Powrót jasności..........................................................................................................................................................................14 Jan Towarnicki Rudy Rabuś....................................................................................................................................................................................15 Cmentarna Kwatera Dzieci na Słupskim Cmentarzu......................................................16 Cienie na Rowokole..........................................................................................................................................................16 * * * (Umrą ze mną)........................................................................................................................................................17 Bogdan Urban Sonet..........................................................................................................................................................................................................18 ***(przeto na pokuszenie).............................................................................................................................19 ***(skoro mnie zwabiasz)........................................................................................................................................20 PROZA Zbigniew Kiwka 21 Ostatnia salwa....................................................................................... 22 Mirosław Kościelski Lato rogacza.......................................................................................... 29 Ryszard Kurylczyk Słowiański Przedświt............................................................................ 35 RECENZJE Andrzej Dębkowski 84 O poezji Jerzego Fryckowskiego....................................................................................................................42 Nic się nie stało..........................................................................................................................................................................43 Słowa jeszcze zielone......................................................................................................................................................47 Wiesław Ciesielski Zadziwić, czy wyrzucić z siebie?..................................................................................................................50 Pierwsze chwile po przełomie............................................................................................................................52 SYMPATYCY Agnieszka Adamkiewicz Przerwana lekcja muzyki - kartka z pamiętnika......................................................................56 Alicja Chabowska ***(Ktoś wskrzesił iskrę)..........................................................................................................................................57 ***(Zawiązali mi krawat)........................................................................................................................................58 Lechosław Cierniak ***(We mnie epicentrum)......................................................................................................................................58 ***(Kiedy mówiłeś ciałem)................................................................................................................................58 Robert Czop Powrót..................................................................................................................................................................................................59 Rozdarcie........................................................................................................................................................................................59 Na placu wieczności......................................................................................................................................................60 Tadeusz Drozdowski ***(Chcę tylko tyle)......................................................................................................................................................60 ***(Być nieustająco)....................................................................................................................................................60 * * *(Zbyt wiele łakniesz)........................................................................................................................................61 Przemek Gac Zaklęcie............................................................................................................................................................................................61 Luna Papa......................................................................................................................................................................................62 ***(Widziałem bezdomnych na dworcu)......................................................................................62 Kobieta................................................................................................................................................................................................63 ***(Dziewico, pragnę widzieć)....................................................................................................................63 Wacława Greinke ***(z kolekcji chłopięcych)................................................................................................................................64 ***(dłonią szczodrą)......................................................................................................................................................64 Joanna Jank Sen..............................................................................................................................................................................................................65 Magdalena Jaworska Odnajdę Cię..................................................................................................................................................................................66 Imię............................................................................................................................................................................................................66 Chwila....................................................................................................................................................................................................67 Sylwia Katarzyna Mackus 85 Zmęczona........................................................................................................................................................................................68 Patrycja Moszczyńska ***(Tak bardzo cię nienawidzę)..................................................................................................................68 Listy do matki w Wigilię Bożego Narodzenia roku....................................................69 ***(Moja sąsiadko)..........................................................................................................................................................70 Bartosz Muszyński gatunek liści, lipiec, Długi Targ....................................................................................................................70 widoczek z kolonii............................................................................................................................................................71 podwieczorek w timbuktu......................................................................................................71 Katarzyna Płotka Nieznajomy..................................................................................................................................................................................72 Zygmunt Jan Prusiński W czarnej sukni życia..................................................................................................................................................73 Sen morza......................................................................................................................................................................................74 Bohdan Sławiński Polowanie na zwierzęta 1 ......................................................................................................................................74 Polowanie na zwierzęta 2.........................................................................................................................75 Marta Sobczak Topos strachu..........................................................................................................................................................................76 Mania czy akt?......................................................................................................................................................................76 Katarzyna Szczodrowska Zwykli ludzie..........................................................................................................................................................................77 Sławomir Sosnowski Niepewność................................................................................................................................................................................78 Listy........................................................................................................................................................................................................78 Noc bez końca........................................................................................................................................................................80 z norwida........................................................................................................................................................................................80 Agnieszka Syłka Bariera................................................................................................................................................................................................81 Magda Szóstakiewicz Nie-ja, nie ty........................................................................................................................................................................82 Natalia Wałdoch ***(Jestem jak zraniony)......................................................................................................................................83 86 . IfAGAZYN MBP Słupsk Centrala 182658 182658