BIBLIOTEKA ŚLADU - SŁUPSK 2006 SLAD XXV Biblioteka Śladu Słupsk 2006 Redaktor: Wiesław Stanisław Ciesielski Korekta: Izabela Iwańczuk Zdjęcie na okładce: Wiesław St. Ciesielski © Copyright:„Biblioteka Śladu" , 8JJ. IGI. 4-/11*61.4-3i 4(0Vj][08<.l j Wydano dzięki środkom finansowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego w Gdańsku oraz Urzędu Miejskiego w Słupsku Wydawca: Biblioteka Śladu - Oficyna Wydawnicza Literatów w Słupsku Skład i druk: Drukarnia „BOXPOL", 76-200 Słupsk,ul.Wiejska 28 Tel./fax (059)8424371 e-mail:boxpol@post.pl .yn\\Q1X5 Do: "Jarosław" Wysłano: 3 sierpnia 200216:21 Temat: prośba o nowe teksty Szanowny Panie Jarku, Kończę mi się teksty z Pana cyklu o niezwykłych zjawiskach. Zostały mi tylko.Tajemnice zbożowych kręgów" i,Czarne światło". Jeśli ma Pan coś równie ciekawego to proszę przysłać! Wszystkie teksty o niewyjaśnionych tajemnicach postsowieckich baz na Pomorzu były jak zwykle świetne! Gratulacje! A może istniałaby możliwość pociągnięcia tego tematu? Czytelnicy uwielbiają takie kawałki. Zresztą proszę prześledzić na naszej stronie internetowej jaką dyskusję wywołał Pana artykuł „Pancerna pięść". Będzie pan wiedział wszystko! Jeśli chodzi o teksty:,Świat z okien pociągu" i,Srebrzyste ściany płaczu", to oba pójdą w najbliższym magazynowym wydaniu. Proszę więc, jeśli to możliwe, o szybkie dostanie czegoś ciekawego. Z poważaniem Krzysztof Pater - sekretarz redakcji ,Expressu Wrocławskiego" Od: "Naczelna" Do: "Jarosław" Wysłano: 3 sierpnia 2002 19:47 Temat: zaplanuj i zapamiętaj Jarek! We wtorek umówiłam cię na wywiad z Forda-rowiczem w Warszawie. Będzie czekał w swoim biurze o 15:00. Resztę szczegółów omówimy w poniedziałek rano w redakcji. To był jedyny termin jaki mu odpowiadał. W środę leci na miesiąc do Włoch. Autoryzację zrobisz mailem! Ania Mam nadzieję, że pamiętasz o terminach! .Meble - Przemysł i Handel" zamykamy 14 sierpnia, a.Technikę Oświetleniową"2 września!!! Przy kolejnym mailu serce przez chwilę radośnie mi zapikało. Niestety, kiedy list się otworzył... Od: "Asienka" Do: "Jarosław" Wysłano: 3 sierpnia 2002 21:16 Temat: przesadziłeś! Jak mogłeś? To co zrobiłeś to normalne świństwo! No i dlaczego wyłączasz komórkę?! Jeżeli myślisz, że spławisz mnie w tak prostacki sposób, to oświadczam ci, że się mylisz! Grubo się mylisz! Naprawdę przesadziłeś! Będę u ciebie we wtorek o 76:30 i lepiej żebyś był w domu! Żegnam ozięble Joanna Od: Jan_Saczylas@panoszaec.pl Do: "Jarosław" Wysłano: 3 sierpnia 2002 23:03 Temat: ZDJĘCIA Panie Jarku, Pana materiał o tajnej radzieckiej bazie „Bie-riozka" idzie w następnym wydaniu weekendowym. W swoim ostatnim mailu wspominał Pan, że dysponuje Pan zdjęciami ruin bunkra-laboratorium i bunkra-magazynu. Jeżeli jest to możliwe, to proszę o przesłanie tych zdjęć mailem (najpóźniej w środę rano!!!). Warunki techniczne Pan zna. Pozdrawiam i życzę dalszych obfitych łowów Jan Saczylas - redaktor naczelny „Panoramy Szczecińskiej" PS Czekam niecierpliwie na obiecany materiał o Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. To co pan napisał w streszczeniu wygląda bardzo zachęcająco!!! Diabli nadali ten wyjazd do Warszawy we wtorek! Asia jak zwykle rozkoszna. Przyjdzie i nic ją nie obchodzi! Ale taka już jest Asia! Ciekawe co się stało? Opowieść pana Lulka oraz treść maila nakazywały spodziewać się kłopotów. Sporych kłopotów! A mimo to się ucieszyłem. Fajnie będzie znowu zobaczyć Asię, nawet jeśli na mnie nawrzeszczy. Napisałem do niej odpowiedź, bo głupio, żeby znowu stała we wtorek pod drzwiami. Z wściekłości mogłaby urządzić niezłe przedstawienie dla sąsiadów. Pan Lulek byłby zachwycony. Od: "Jarosław" Do: "Asienka" Wysłano: 4 sierpnia 2002 14:50 Temat: Re: przesadziłeś! Asiu, wyjeżdżam we wtorek do Warszawy. Proszę cię przyjdź, ale w środę!!! Naprawdę nie mogę odwołać tej delegacji! Przepraszam! J.:-) O 17:00 byłem bliski samobójstwa. Ile czasu można nie spać! Chwilę wcześniej położyłem się do wyrka i już prawie odpływałem, gdy moja komórka zawyła przeciągle. Ktoś przysłał mi SMS-a. Klnąc na czym świat stoi odszukałem nową wiadomość w skrzynce odbiorczej. Czesc Jarek! Juz wróciłeś? Daj znak. Jestem ciekawy czy tubus obiektywu jest czarny czy srebrzysty. Juz nie mogę sie doczekac! Czesc! Arek Doszedłem do wniosku, że zamiast popełniać samobójstwo z niewyspania, zmobilizuję wszystkie siły i zawiozę Arkowi ten cholerny obiektyw. Czasami dobrze jest robić ludziom niespodzianki. Ale niektóre niespodzianki są mniej niespodzian-kowe niż inne! Dariusz Tomasz Lebioda POECI CHOJNICKIEJ NOCY Chojnicka Noc Poetów stała się imprezą, która gromadzi wielu miłośników poezji, znanych artystów teatru, filmu i estrady, a nade wszystko poetów z różnych miejsc Polski. W trakcie tego festiwalu odbywają się też warsztaty literackie, podczas których analizuje się utwory, modyfikuje teksty przygoto- 1. Zaprawa czereśniowej żywicy Poezja Kazimierza Bumata jest rodzajem spowiedzi, wypowiadanej szeptem, ale też głosem dobrze słyszalnym. Daje to efekt niezwykłej dykcji, magicznego zaklęcia, albo ostatniego wyznania. Poeta tak konstruuje wiersze, by odtwarzały one stan świata w danej chwili, a jednocześnie, by go rekonstruowały i współtworzyły. To jest dźwiganie z niebytu, wynoszenie konstrukcji, a zarazem jakby relacja z ruin, z miejsc, które kiedyś miały znaczenie i sens, stanowiły elementarną strukturę, a teraz wymagają coraz większego wysiłku myślowego, domagają się odtworzenia, nieustannie szukają dojścia do świadomości, rozświetlającej się w chwili kreacji. W takim napięciu udaje się autorowi wykreować przestrzenie, w których jest wielka tajemnica, jakaś zakodowana wiadomość o istnieniu i o przemijaniu. Rzeczywistość zaczyna wirować i tracić kolejne desygnaty znaczeniowe - wyraźnie przechyla się ku mitowi i ku doświadczeniom pozazmysłowym. Podmiot tych wierszy wyczuwa, że istnieje jakaś przestrzeń poza znaczeniami i jakaś nie odkryta głębia w ich obrębie. Opowiadając dzieje swego uwrażliwienia, umieszcza w poszczególnych utworach niepokojące obrazy: między zmarszczkami nieba/ gwiazdy wnikają w księżyc/ cienie w ciemność. To są ewoka-cje sięgające prazasady, jakby pierwotnego tygla alchemicznego, w którym predykaty i atrybuty mieszały się i układały w nieograniczoną liczbę wariacji. Zadaniem poety jest wydobycie sensu z chaosu, a jego imperatywem - dążenie do osiągnięcia balansu ze światem. Nie jest to łatwe, ale wane do publikacji, porównuje poetyki. Pokłosiem tego rodzaju spotkań bywają studia, szkice i recenzje zaproszonych krytyków. Oto taka prezentacja krytycznoliteracka - próba opisu kilku poetyk twórców, biorących udział w tej niezwykle wartościowej i sprawnie zorganizowanej imprezie. przecież liryka jest sztuką, w której obowiązują te same zasady, które pojawiają się w malarstwie, rzeźbie, muzyce, teatrze. Proporcje pomiędzy mimesis, a nemezis muszą być zachowane, a każda nowa kreacja musi mieścić się w obrębie konwencji, wyznaczonej przez inne wiersze - konwencji, która pojawia się u jednostki twórczej na określonym poziomie samoświadomości. Poeta potrafi znakomicie konstruować utwory, umie też dobierać metafory i tak nimi żonglować, że czytelnik ma wrażenie, iż uczestniczy w procesie kształtowania elementarnej wykładni bytu. Ale jest też i inna umiejętność, współtworząca kształt refleksji ontologicznej - to niezwykłe dopełnianie słowa milczeniem, to wkomponowanie ciszy w obręb wiersza i całej - tworzonej w książce, podczas spotkania autorskiego - panoramy lirycznej. Nie bez powodu Urszula Małgorzata Benka pisze: Występująca w poezji Kazimierza Bur-nata oszczędność słów (...) jest dla mnie intrygująca, ale cisza przemawia do mnie mocniej. Owa wskazana oszczędność słów wynika z natężenia uwagi i próby sięgnięcia do znaczeń pierwiastkowych. Poeta patrzy na świat spektralnie, a przy tym nie porzuca szczegółu, kieruje uwagę czytelnika ku takim miejscom, w których jest jakaś dziwna łączność przeciwieństw, a dotyk boli jak skaleczenie: gdy na zabliźnioną ranę rozgrzeszenia/ nakładam świeżą zaprawę/ czereśniowej żywicy/ z dziurawych okien/dolatuje świst przeciągu/ to stary dom/ wyprowadza tęsknoty/ między ugory/ tarnina owocu/e diamentem/ kamień pamięcią... Tutaj rzeczy- 3 u 2 59 mioty cierpiące. Przyczyny dopatruje się w tym, iż nasze życie od zawsze podlegało wszechobecnej zasadzie cierpienia, która znajduje wyraz jako znoszenie ontologicznego paradoksu. Theodor Adorno podkreśla, że podmiot doświadczający cierpienia nie jest w stanie wyrazić jego natury. Zatem, konkluduje Adorno, cierpienie, nawet, jeśli jest zrozumiałe, pozostaje nieme. Dostojewski określił cierpienie jako stymulator intelektualny: wszelka wiedza pochodzi z cierpienia. Motyw cierpienia, jako katalizatora do głębszych, egzystencjalnych przemyśleń i refleksji często pojawia się w literaturze młodopolskiej. Myśliciele, których idee wywarły największy wpływ na tendencje modernizmu często poruszali tematykę cierpienia, jako wszechobecnego elementu w każdym momencie rozwoju człowieka. Dla Nietzschego gatunek ludzki jest „dzielnym i najbardziej do cierpienia przywykłym zwierzęciem". Nie bez znaczenia jest fakt animalizacji jednostki u autora Tako rzecze Zaratustra: Wiek dziewiętnasty jest bardziej zwierzęcy, bardziej podziemny, brzydszy, realistyczniejszy, gminniejszy i dlatego właśnie lepszy, uczciwszy, wobec rzeczywistości, wszalkiego rodzaju niewolniczo uległy, prawdziwszy, ale słabej woli, ale smętny i ciemnopożądUwy, ale fatalistyczny. W tym fragmencie Nietzsche trafnie oddał nastrój epoki. Nastrój Mściciela idealnie oddają zamieszczone w didaskaliach opisy morza. Jest ono wzburzone, mroczne, złowrogie. Jak podaje Słownik Symboli: morze jest symbolem nieskończoności, czasu, wieczności; pramaterii, Chaosu, (stworzenia świata; potęgi; otchłani, topieli, głębiny, dzikości; zniszczenia; wiecznego dawcy i zaborcy; niezmienności, zmienności; stanu między możliwością a rzeczywistością, dwuwartościowości; tajemnicy; nieprzebranego bogactwa, skarbnicy, obfitości; prastworzenia, niezgłębionej mądrości i prawdy, początku życia, życia i śmierci, dynamicznych sił życiowych, źródła życia i odrodzenia, energii życiowej, Wielkiej Matki; zmysłowości, płodności; bezpłodności; zbiorowej podświadomości; namiętności ludzkich, nieokiełznanej wolności; wznoszenia się do Boga, wrogości Boga; oczyszczenia, nieczystości; wspomnienia i zapomnienia, samotności, sumienia; niepewności, niezdecydowania, wątpienia; działania, buntu, przygody, odkryć, powrotu do ojczyzny. Z całą szczerością można orzec, iż wszystkie te określenia są obecne w dramacie. Stanowią one ulubione terminy słownika Przybyszewskiego. Nad każdym z nich strawił wiele godzin rozmyślań i dociekań. Refleksje te często snuł na kanwie podań ludowych i baśni. Tak też jest i w Mścicielu, gdzie ludowa baśń o parobku zabijającym swą kochankę ma być przestrogą dla bohaterów dramatu. Cenniejsze i bardziej oryginalne są w utworze rozmyślania na temat sztuki i piękna. W próbach zdefiniowania tych pojęć Przybyszewski był nieugięty. Fragmenty Mściciela poświęcone tym zagadnieniom są najciekawsze i co ważne nie można im zarzucić anachroniczności. Motyw piękna przewija się przez cały dramat. Pamiętajmy, że Przybyszewski dostrzegał piękno nie tylko w sielankowych wycinkach rzeczywistości, ale przede wszystkim w cierpieniu.To ono nadaje przymioty piękna człowiekowi. Bohater zmagający się z przeciwnościami losu, często z góry skazany na klęskę, jest w oczach autora piękny: Człowiek, który się szarpie i targa, męczy i pragnie czegoś, chociaż nie osiągnie nigdy celu, jest piękny. Taki też jest Zbigniew Szeluta - główny bohater Mściciela. Jego słowa i gesty świadczą o zdystansowaniu się do spraw doczesnych. Sylwetka tego bohatera potwierdza teorię Przybyszewskiego, o tym, że cierpienie wpływa na dojrzałość człowieka. Mściciel to także powrót artysty do ulubionych symboli marynistycznych. Mnóstwo w nim odwołań do legend, podań i baśni. Wytrawny czytelnik, który zechce tym właśnie tropem podążać podczas lektury Mściciela, na pewno nie odkryje wielkich literackich talentów Przybyszewskiego, jednakże z cała pewnością uda mu się odtworzyć, to co było credo wszystkich jego utworów, czyli sugestywne oddanie stanów duszy swych bohaterów. Sławomir Anisowicz « Jerzy Dąbrowa-Januszewski I | Pisarski jubileusz i Czesława Kuriaty dwa horyzonty 62 Dorobek literacki Czesława Kuriaty jest ogromny. Bo też 50 lat aktywnej twórczości, z upływem czasu coraz wszechstronniejszej, daleko wykraczającej poza poetyckie, debiutanckie „Niebo zrównane z ziemią" (1961), to czas twórczego spełniania, wreszcie sumowania bogatego życia. Gdybyśmy do dorobku doliczyli wznowienia książek opublikowanych, powinno stać na półce około 40.1 to jest imponujące. Mamy do czynienia z poetą - lirykiem czystej wody, ale też autorem poematów i fraszek, powieściopisarzem, autorem znakomitych opowiadań, humoresek, utworów wspomnieniowych, książek dla dzieci, wreszcie felietonistą i publicystą. Dziennikarstwo dawało mu chleb i obfitą omastę, ale też zmuszało refleksyjną naturę do trzymania się mocno rzeczywistości, tej przyziemnej, gdzie na horyzoncie koń, pług i oracz. Z czasem pisarz-Kuriata potrafił wspaniale łączyć pasję zawodową z literacką. Była to twórcza koegzystencja. I tak oto student-poeta, w latach pięćdziesiątych, jeszcze z młodzieńczą głową w chmurach, a już patrzał na życie bardzo trzeźwo, choć z nutką wzniosłości, mistycyzmu. I z pewnością tą swoją tajemnicą urzekł w 1960 roku wielkiego poetę Juliana Przybosia. Ten przecież nie każdemu debiutantowi opatrywał poetycki tomik wstępem. Jak wiemy, literackie kręgi Poznania i Warszawy kąśliwie dały młodemu poecie odczuć swoją zawiść. A Kuriata napisał w wierszu .Cel": Mój wzrok utrzymuje horyzonty, /łączy cel ze mnąy Co dzień/ szare barwy dobieram/ dla jutrzejszych krajobrazów. //Tu niebo zrównane z ziemią,/ ruch spięty w linę -/wydłużony cienko grozi pęknięciem... Odczytując słowa tego wiersza sprzed 50 lat, utworu tytułowego dla debiutanckiej książki, a zadedykowanego Julianowi Przybosiowi, można zaryzykować przypuszczenie, że znakomity poeta wiedział kogo poleca literackiemu Parna- sowi. Wiedział, że Kuriata będzie wierny tym swoim wieszczym słowom w całej swojej twórczości, w tym dobieraniu „szarych barw dla jutrzejszych krajobrazów". Dla niego ważny był ten horyzont spiętego nieba i ziemi, czasami do granic wytrzymałości. Z upływem lat, po lekturze kolejnych wierszy i utworów prozatorskich, możemy się zacząć zastanawiać, czy aby Kuriata nie łączy w swoich wizjach dwóch horyzontów; tego krwawiącego w rozbłyskach zapamiętanego słońca, krajobrazu z dziecięcego Wołynia i nadmorskiego krajobrazu z Ziemi Koszalińskiej. Bo też powie przy jakiejś okazji: „wołyńska i pomorska, dwie najbliższe mi ziemie. Urodziłem się na Wołyniu i mając siedem lat znalazłem się na Ziemiach Odzyskanych. Stąd te dwa regiony stały się moimi dwiema ojczyznami". Tę dwoistość krajobrazu; zapamiętanego i zastanego, odda w autobiograficznej powieści „Galop do wielkiego lasu" opublikowanej z wielkim sukcesem w 1965 roku, a więc zaledwie cztery lata po książkowym debiucie poetyckim. „W istocie jest to przypowieść o magicznym świecie dzieciństwa i o rodzeniu się dorosłych już urazów" - napisze o książce Kuriaty znakomity krytyk Piotr Kuncewicz. Ta książka, to był sukces drugi, po debiucie poetyckim „Niebo zrównane z ziemią". Ale „Galop..." jako dzieło myśli, powróci do Czesława Kuriaty po 40 latach, gdy jego część pierwszą - wołyńską pisarz włączy do opublikowanej w ubiegłym roku książki będącej rozrachunkiem z młodością. W drugiej części tej książki, nawiązując do przeżyć z dzieciństwa, pisarz pomieścił 23-częściowy poemat o historii, ogniu i krwi bratobójczej przelewanej przez mieszkańców dalekiego Wołynia, o potrzebie przebaczenia i zbratania wołyniaków różnych narodowości, a na zakończenie zamieścił trzy wiersze: „Matko" - przedrukowany z debiutanckiego tomiku z 1961 roku, rozpoczynający się słowami: Dźwigałaś gwiazdy w podartym fartuch/ zbierane po polach, wygrzebywane z ziemi., następne dwa wiersze z 1984 roku, o śnie trwającym czterdzieści lat; o matce nad rzeczką, o rzezi w rodzinnej wsi zamieniającej się w antyczne miasto, o pojawiającym się We śnie kluaniku „mającym twarz mego wołyńskiego dziada". Odnoszę wrażenie, że ta przejmująca książka jest ostatecznym rozrachunkiem autora także z dawną przeszłością. Chciałoby się powiedzieć, że po napisaniu tej książki sen będzie spokojniejszy, może już tylko o pięknie ziemi nadmorskiej - drugiej Ojczyzny pisarza, który w swojej bogatej twórczości, w swoich myślach i obrazach przegląda się jak w lustrze, oczekując własnej afirmacji. Zaletą całej twórczości Czesława Kuriaty jest bowiem podejmowanie dyskursu z czytelnikiem w sposób bezpośredni - osobowy. Łatwiej takiemu pisarzowi zaufać nawet wtedy, gdy autor oddala się od współczesności zgłębiając na przykład trudne dzieje pomorskich, słowiańskich książąt - Eryka i Bogusława X Wielkiego. Upewniamy się, że pisarz wie o czym mówi, i nie jest to beznamiętne odnoszenie się do historii, która przecież nam - Pomorzanom, powinna być bliska, tak jak sens pracy na tym skrawku nowej Ojczyzny, zakładania rodziny, wychowywania dzieci, a więc - zakorzeniania się. Takie życie ma sens - zda się, że słyszymy słowa pisarza. Odniesieniami do ważnych debiutów; poetyckiego i prozatorskiego, którymi pisarz bardzo dobitnie zaakcentował wejście w świat polskiej literatury przed półwieczem, oraz do ostatniej powieści „Wołanie Wołynia" - zatoczyłem ogromny krąg w dziele pisarza. Bo też Czesław Kuriata okazał się niezwykle konsekwentny w takim akcentowaniu summy swojego dzieła. W literackim kręgu, jak w tyglu, w gwarze rozmów, można odróżnić poetyckie strofy o miłości, słowa skierowane do radosnej dziatwy szkolnej, do osadników na Ziemiach Odzyskanych, do polskich ofiar tragicznych wywózek na sowiecki daleki wschód. Te wyliczenia należałoby mnożyć, cytując kolejne książki. Ale nie o to teraz chodzi. Dzisiaj zaledwie przypominamy bogate dzieło pisarza. Jego treść każdy z nas musi poznawać sam, pochylony nad książkami. I tego życzę Czesławowi Kuriacie. Jerzy Dąbrowa-Januszewski Sławomir Anisowia REALNE ŻYCIE W ILUZORYaNYM ŚWIECIE Czytelnik sięgający po tom Wiesława Stanisława Ciesielskiego .Wieża Babel", już w pierwszym, tytułowym utworze, może zapoznać się z atmosferą i nastrojem poetyckim kolejnych wierszy. Wieża Babel pełni rolę preludium i jest poetyckim frontiscipe autora. Zostaje w nim zasygnalizowany jeden z najważniejszych tematów tomu - problem człowieka jako niszczyciela, de-konstrukcjonisty świata. Świata, który, być może jest tylko iluzją: „na świecie wojna, giną ludzie, a może to wszystko jest tylko iluzją". Inicjalny dwuwiersz doskonale streszcza postawę autora względem wszystkich możliwości poznawczych człowieka: .Co możesz mi powiedzieć ?...Nic, a może wszystko". Wyraźne episte-mologiczne nastawienie podmiotu zestawiającego tak przeciwstawne słowa, jak:.nic"i.wszystko" w jednym wersie, w sposób bardzo prowokujący zachęca czytelnika do dalszej lektury. Cykl 75, wiersze o zabijaniu, zaczynający się Przesłaniem do człowieka z plakatu, a kończący Wierszem o zabijaniu 15, utrzymany jest w bardzo pesymistycznej tonacji, czasami popadający w defetyzm: .Kolbą karabinu, zburzysz moją ciszę", ,Na końcu drogi ukrzyżowano prawdę, szyderstwem i obojętnością",,W opuszczonym ogrodzie jabłoń toczył rak", .Pomimo wszystko wciąż trwa zabijanie". Szczególną uwagę zwraca podjęcie problemu aborcji w Płaczu dziecka. Metaforyka użyta w tym utworze w sposób bardzo sugestywny podkreśla nie tylko fizyczne okrucieństwo tego czynu, lecz także jego psychiczne konsekwencje: .1 gdy słyszysz płacz dziecka, nie wiesz, dlaczego ptakom mógłby ktoś wyrwać serce?...A jednak". Wieża Babel, to nie tylko liryczna wizja świata postrzeganego przez współczesnego, wrażliwego myśliciela, ale przede wszystkim próba znalezienia racjonalnego, logicznego, lub metafizycznego uzasadnienia historii, kultury, cywilizacji, które to wciąż żądają nowych ofiar: .Niegdyś... Zanim Bóg stworzył człowieka. Nie było nic. A jak już powstał...Rozniecił się w człowieku płomień i wszystko spopielił". W tomie nie brakuje odwołań do mitologii greckiej, tradycji chrześcijańskiej i historii cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Najbliższe nam są jednak te odwołania, które nawiązują do romantycznego bohatera Konrada. W cyklu ośmiu wierszy, w tytułach których pojawia się Konrad, autor bardzo zręcznie osadza Wallenroda w dzisiejszych realiach. Oczywiście nie sposób odczytać tych utworów bez uprzedniej lektury dzieła Mickiewicza. Ciesielski pokazuje, iż mimo zmiany miejsca, czasu i okoliczności, Konrad, ambiwalentny symbol zarówno walki o dobro ojczyzny, jak i podstępu, jest nadal aktualny. Kierują nim inne pobudki buntu, w czym innym szuka ukojenia, jednakże styl walki i ogrom cierpienia są bardzo podobne: .Czy to ty, Konradzie, podłożyłeś dzisiaj bomby na pierwszych stronach gazet? Ktoś to zrobił w oczekiwaniu na cud ostateczny. Bagnetem otworzyłeś niebo, trwoniąc jasność do ostatniej kropli." „W twoim sacrum umierają nowi święci, a zwykli ludzie śpiewają pieśń o ojczyźnie", .Gra we mnie Chopin wariację na trzy czwarte życia, jestem kruchy, jak karafka, jak skrzydło motyla. Nie uleczysz rany muzo moich tak licznych uniesień, nie uciszysz przy piersi bestii mojego buntu." Konrad Ciesielskiego w odniesieniu do swego pierwowzoru jest bardziej zintelektualizowany, jego retoryka jest bardziej filozoficzna, natomiast mniej emocjonalna: „Człowiek rodzi się z planetą u szyi, przez całe życie kroczy z nią we wszechświecie. Stojąc nad głęboką wodą, myśli jak mu ta planeta ciąży, stojąc nad grobem odczuwa ulgę, nie podejrzewa nawet, że bezpowrotnie zapada się w kosmos." „Wieża Babel", to poetycka wizja świata wykreowanego i ukształtowanego przez człowieka, a zatem istotę niedoskonałą. Od zarania dziejów homo sapiens niszczy Matkę Ziemię, znęca się nad zwierzętami, wywołuje konflikty zbrojne, przyczynia się do cierpienia innych. Tom Ciesielskiego utkany z motywów eschatologicznych to także próba reinterpretacji dziejów człowieka postrzegane przez pryzmat współczesnego poety. Autor oscyluje między słowem lirycznym a kolokwializmami, dzięki czemu jego wiersze otrzymują większą głębie wyrazu i są bardziej ekspresywne. Wymagający czytelnik z pewnością doceni intelektualną stymulację wierszami Ciesielskiego. Mocną stroną wierszy zawartych w tomie Wieża Babel jest liryzacja życia codziennego przy równoczesnym odpoetyzowaniu takich pojęć jak: miłość, przyjaźń, ojczyzna. 69 utworów stanowiących tom „Wieża Babel" to bardzo ekspresywny, liryczny zapis i ciekawa lektura dla wszystkich czytelników z predylekcją do refleksji zarówno nad swoim życiem, jak i całego rodzaju ludzkiego. Od strony edytorskiej wydanie nie budzi żadnych zastrzeżeń, ujmuje prostotą i przejrzystością druku. Lekturę powyższego tomu rekomenduję szerokiemu gronu odbiorców. Wiesław Stanisław Ciesielski WIEŻA BABEL s. 84 ISBN: 83-88632-77-9 | Zbigniew Leszczyc-Mirosławski I | „Cokoły moich wzruszeń" KM i Dariusza Romanowskiego Już pierwszy utwór tomiku Dariusza Romanowskiego pt. „Morfeusz, Gwiazdy i My" przywodzi na myśl Zbigniewa Herberta z tomu .Hermes, pies i gwiazda". Czytamy „Echem dnia/Zagłuszam ciszę nocy/ Spłoszony krokami myśli/ Skrzydlaty Morfeusz..." Autor na samym początku potrafi wprowadzić nas w szczególny klimat. Morfeusz, bóg zsyłający ludziom marzenia senne o ludzkich kształtach, syn Hypnosa, niepewny swego, „spłoszony krokami myśli" zagłusza ciszę nocy echem dnia. Rozdaje gwiazdom marzenia „...w czułych objęciach". Dla nas, Morfeusz, będzie odpowiednim przewodnikiem po poezji marzeń sennych, od jednego do drugiego tytułowego cokołu, formującego w pomnikową postać ulotne wrażenia. Obietnica poezji wyciszonej, wrażliwej na „kroki myśli", przepełnionej subtelnymi metaforami jest propozycją dość już rzadką, mającą jednak na pewno zadeklarowanych zwolenników. I to „...tylko księżyc i ja..." to już realizacja wstępnych sformułowań obiecujących samotne tate a tate, aż po zmęczenie poranka. Niepokój budzić muszą jednak słowa powitania określone trzeźwo, czy też sceptycznie jako obłudne. W utworze pt. „Wyznanie" Morfeusz zmienia się w Dawida. Morfeusz był niepewny, Dawid jest w pozycji słabszego (walczącego z Goliatem). Znamy jednak ze Starego Testamentu wynik tej konfrontacji ...Współczesny Dawid jeżeli doznaje wstrząsów i porażek to są nimi dzień, spalający marzenia, wątpliwość - podważająca sens istnienia. Pojawia się więc pytanie czy „...Być jeszcze warto..."? Pozytywna odpowiedź argumentowa-& na jest postawą altruisty. Jestem. Trwam „...Dla 2 Ciebie..yCzłowieku" Człowiek jest w tej poezji częstym odniesień/s niem, jest odniesieniem nadrzędnym. To nie tylko 66 treść„Wyznania". Opis„Tu i teraz i tu", gdzie wszyst- ko się staje jak w chwili stworzenia, w chwili wielkiego wybuchu, kiedy ziemia ziemią, powietrze powietrzem, ogień ogniem, a woda wodą się stawały jest istotny dla oddania idei uchwycenia odpowiedniego momentu, owego horacjańskie-go Carpe diem. Filozoficzne arche: Anaksyman-dra, Anaksymenesa,Talesa i Heraklita są tak samo istotne jak: radość, smutek, płacz i śmiech. Nasze odczucia tak biegunowe jak ogień i woda, powietrze i ziemia, ujęte w przeciwstawne pary - staja się alfą i omegą naszej egzystencji. Szczęście według Romanowskiego jest takie niepozorne, ma w sobie coś z sennej ułudy Mor-feusza, z promieni słońca, kropel deszczu, śpiewu ptaków i podmuchu wiatru. „Memento Mori" - wiersz opisanie róży przywiązanej do sterczącego w ścianie rdzewiejącego gwoździa to przywołanie „Poematu o róży", reminiscencja nomi-nalistycznych rozterek, czy róża nazwana inaczej pachniałaby tak samo? Tytułowe memento mori ukazuje przemianę tryskającego krwią koloru życia i sinego chłodu śmierci. Przemijanie to także rejestrowanie owych zmian, także kiedy trwanie ma znaczenie tylko dla opisywanych przedmiotów czy symboli. Autor pisze o sobie (w wierszu pt. „Metamor-foza")„Bywam barwnym motylem... przeobrażam się w ćmę..." Te waribilistyczne stany od euforii do wręcz depresji świadczą o skali przeżywanych doznań, o temperaturze emocji. Czekając na cud na spełnienie, czekając na...Godota, wyrasta „...Cisza słów/ Uwięzionych za kratami/ myślL.Gwiazda atramentu...". Poeta silnie odczuwa niespełnienie. Czeka i kreuje przyszłe, nieznane, niewypowiedziane i nieodgadnione słowa, które ziszczą się materialną inkarnacją przed wolną przestrzenią oczu. Samotność Romanowskiego „Z nadzieją w dłoniach" otulona ciszą w czterech ścianach egzy-stencjL.wpatruje się w Niebo. Ta samotność wie czego chce! Chce poczuć żar serca, chce doznania jedności, oczekuje spełnienia marzeń jak wtedy, gdy wierzymy, że zapewnią to nam „Spadające gwiazdy". „Nocne Graffiti" to nie tylko tytuł filmu to tajemnica „Prze-po-rozmawianej nocy", to antynomia barw: czerni i bieli, życia i śmierci, dnia i nocy. To sprzeczności do„Prze-po-rozmawiania".„Walka" ze sprzecznościami ma w sobie romantyczny element. Wzajemne spojrzenie „sobie... w oczy...", głębokie i powłóczyste...ale tnące i siekące. Nigdy nie umierający strach może być zraniony uśmiechem obłudnym, wyniosłym? Rażącym na oślep. Wreszcie otrzymujemy szczerą deklarację (w tekście Jobie Ja Nad i na"). „Wszystko co we mnie/Najlepsze pragnę oddać Tobie..." Deklarację uzasadnia lęk „bólu i przestrachu" w oczach kogoś bliskiego. Dom ze snów to dom wymarzony. W nim „...człowiek nie mija/ Się z prawdą jak żebrak/ Z obojętnością przechodnia...w nim Myśli/ nie dusi się/ Jak grosza...".Taki dom już istnieje, autor go nam przedstawia w kolejnych odsłonach swojej nostalgii. Niepokorni końca wieku, dzieci Małgorzaty Hillar nie cenią powagi życia, przeklinają Boga/ Wielbią Szatana...", to kolejna antynomia ukazująca koszmar aksjologicznego rozdarcia aż po niewiarę w samych siebie. Autor używa zaimka „My", sam sytuuje się wśród ludzi końca wieku, cynicznych i zapijaczonych ale przemawia do nas w obronie nie miałkich dowcipów, powagi śmierci, kolejnych świtów. Jedną z piękniejszych metafor otrzymujemy na głębokim talerzu obłudy! Wśród spojrzeń nabrzmiałych strachem, radości nieudolnie imitowanych. Zwierciadło służy do rachunku sumienia, który czyni się coraz rzadziej. Marzenia też nie są wieczne, mogą umrzeć „wyrzucone/ Z oceanu myśli/ na mieliznę..." Znajome Nieznajome, Znajome Zapomniane, Zapamiętane Nieznajome to kwintesencja relatywizmu. W tej konwencji wszystko staje się możliwe. Własna twarz obca, Znajome Nieobecne, Obecne Nieznajome. Obce własne spojrzenie i bardzo obcy Znajomy Zagubiony, Odnaleziony Nieznajomy i własny obcy uśmiech i Znajome Nieznajome Ja-Nie Ja. Pary: Moje - Obce, Znajome- Nieznajome, Zapamiętane - Zapomniane, Zgubione - Znalezione, ja - Nie Ja, są też szczy- tem rozbicia rzeczywistości na dwa nie stykające się ze sobą światy. Są to konstrukcje znaczeniowo tylko dopełniające się, materialnie jednak wykluczające. Budowa antagonistycznych światów jest zapowiedzią niezwykłego Theatrum. Dlatego przywołany zostaje Wyspiański ale maska błazna zwalniać ma od odpowiedzialności. Można tylko pierwszoplanowo odegrać rolę drugoplanowego mędrca. Deski sceny życia są już spróchniałe..., mina może być tylko ponura, monolog słów ginie w czasoprzestrzeni swoich rozterek aby jeszcze raz wspomnieć (Jak Mickiewicz „Na Alpach w Splugen") „Do M...", tęsknoty błądzące ulicami „Miejsc/ w których/ Jeszcze wczoraj ...było się... Razem..." Pojawia się od razu świadomość subsy-diarności wspomnień nie mogących konkurować z realnym tu i teraz. Sam tekst jak zwierciadlane odbicie rozpada się na 2 części, 2 historie, na 2 światy. Nagły zwrot„Dosyć już mnie/WTobie/ Dla Ciebie/ dosyć już dosyć/ Już wystarczy!" to zerwanie, odwrócenie się od marzeń czy od własnych iluzji. Jest konsekwencją wyidealizowania. Jest zapisem bolesnego przeżycia. Wyraża rzadko tak dobrze opisane rozczarowanie. Stąd płynie determinacja tekstu pt. „Na pohybel". Na pohybel cierpieniu. Stąd gorycz i bunt utworu pt. „Nic na sprzedaż". Stąd też ochota niszczenia z siłą uderzającego meteorytu. Także i gorycz „Człowiekologii", kiedy „Człowiek człowieka odczłowiecza". Romanowski także tutaj, jak w utworach wcześniejszych mistrzowsko operuje biegunowymi porównaniami, bo „Można/ Kochać życie/ Gardząc nim...Nie gardząc życiem/ Nie kochać go..." „Egocentryczne janarodzenie" jest w tej sytuacji zrozumiałe. Podobać się może dźwiękowe podobieństwo owego „Egocentrycznego Jawszechświata" i Imienia Boga- Jahwe. Ale także wówczas egocentryczny byt zawiera w sobie sprzeczność Ja- Nie Ja, bo jeżeli każda idea posiada swoje logiczne zaprzeczenie to świadomość podpowiada także nieświadomość, uwolnienie podpowiada zamknięcie, ograniczenie nieograniczoność, skończoność nieskończoność, ową boską Unendlichkeit. Tak więc i kolejny utwór „30 i 3", analogia do wieku Chrystusa to zapis sprzeczności: życia i śmierci, miłości i nienawiści, mądrości i głupoty, opowieści o nikim i o Bogu, o Szatanie, o Sobie, U 67 O Tobie, O Nas i O Was wszystkich. Bo wszyscy jesteśmy wędrowcami wtulonymi w ramiona nocy, nocy niepewności i nocy nadziei. My jak Aniołowie zostajemy podeptani, bo aniołowie są po to „...By deptać ich twarze..." bo żyjemy w „Miastach konających Aniołów". Nasze realia bliskie są wyobrażeń Armagedonu. Ulice są brudne, śmierdzące, ślepe... Pozostaje „Prośba do ludzi"-„Nie kneblujcie/ Aniołom ust..." niech przemówią poezją, „Pozwólcie płynąć/ Chmurom słów...". Bezsilność obojętność, obalanie cokołów wzruszeń na których„Nikt i nic/ Nie stanie"to stan po „atomowym deszczu', po dezintegracji „JA- Nie Ja", po wypaleniu się„w brudnej popielniczce"ale z wolą aby „ratować Ciebie" PT. Czytelniku. Dlatego ów płomień myśli palących żywcem i ta skłonność do dziewiczej kartki papieru i to pożegnanie, kiedy brak oddechu, bo „Pocałunki powietrza przestały/ ...wystarczać do życia". „Cokoły moich wzruszeń" Dariusza Romanowskiego, to zbiór poezji, który gorąco pole- cam. Do charakterystycznych cech tej twórczości zaliczyć należy: oszczędność w słowach, konstruktywizm znaczeniowo-formalny i materialny, nakazujący budowę wiersza w oparciu o antynomie, zarówno stanowiące zwierciadlane odbicie poszczególnych wersów i części tekstu, jak i emocjonalne rozpisanie uczuć na dwie skrajnie różne partytury słów. Wreszcie intelektualne odwołania autora tomiku stanowią o jego bagażu literackiego doświadczenia, spożytkowanego w sposób budzący uznanie. To zbiór wierszy 0 wielkich namiętnościach i targających autorem sprzecznościach. Wyraża je on nie tylko trafnie 1 wiarygodnie ale oddaje w swych słowach moc ekspresji charakteryzującej talent uchwycenia obu stron przeżywanych uczuć. Końcowe „Zdziwienie", gdy jak w Mane,Takel, Fares wszystko jest już wyjaśnione, powiedziane i usłyszane zawiera w sobie siłę naprawdę niezwykłą, siłę niezgody na zastane sytuacje. Zbigniew Leszczyc-Mirosławski PROTOKÓŁ z III Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Leszka Bakuły o „Laur Bursztynowej Róży" zorganizowanego przez Dom Kultury w Ustce PROTOKÓŁ z posiedzenia jury III Ogólnopolskiego Konkursu poetyckiego im. Leszka Bakuły o „Laur Bursztynowej Róży" Jury w składzie: Sławomir Rzepczyński Wiesław Ciesielski Bartosz Muszyński po przeczytaniu wszystkich nadesłanych utworów konkursowych (265 zestawów wierszy) postanowiło przyznać następujące nagrody i wyróżnienia: I nagroda Marcinowi Orlińskiemu z Warszawy godło Jorge Jorgas II nagroda Annie Chomczyk z Białegostoku godło Peloha III nagroda Izie Smolarek z Ciechanowa godło Ben Dov oraz dwa wyróżnienia: Czesławowi Markiewiczowi z Zielonej Góry godło PUCHATEK Łukaszowi Jaroszowi z Olkusza godło SPAIN W kategorii wierszy o Ustce jury za najlepszy uznało wiersz „Kartka z podróży. Ustka 2006" Tomka Klareckiego z Ciechanowa godło BARNABA. Do nagrody publiczności jurorzy nominowali 10 utworów są to: Godło SALVADORE pt. Jesień w Clexane" Godło JORGEJORGAS 1 wiersz Godło RÓŻA_WICZ pt. „21:21" Godło KOMINIARZ pt. „Makulatura" Godło BARNABA pt. „Kartka z podróży. Ustka 2006." Godło SPAIN pt.„Srebro i kwarc" Godło PELOHA pt. „Pocztówka z Indii" Godło BEN DOV pt. „ popołudnie (chillout)" Godło EWELELE pt „Z. Beksińskiemu" Godło PUCHATEK pt. „ Jestem sukinsynem" Marcin Orliński z Warszawy Drzewa sandałowe *** Puk, puk. Słońce, Bóg a może Kometa. Tak naprawdę za drzwiami nic nie ma. I tylko niepewna dłoń ożywia ornament kołatki. Puk puk. Od czego zacząć? Od faktów? Zagrać w historię? Uderzyć w te wszystkie przedtem, wtedy i potem? A może od barw i światła, jak stary, poczciwy Chagall? Rok dwa tysiące trzeci. Przestrzeń możliwych narracji: jesień. Kolory: srebro, fiolet i czerwień. Listopad jest ciepły, ulice Warszawy suche. W zimnych korytarzach Uniwersytetu brzęczą jarzeniówki. Ma na imię Maga. Jest na zmianę, wróżką z książki Cortazara, kotem i huczącym wodospadem. Chodzimy razem na zajęcia. Tłumaczymy ten sam tekst. W ten sposób na planecie rodzi się nowy język. Układ: Krakowskie Przedmieście, Le Melange, Regeneracja. Zielona wyspa na biegunie północnym. Delikatny trip-hop lub elektro-dash, jakby pukanie deszczu o rynnę. Deszcz, deszcz. Albo rozdzwoniona podłoga w pędzącym autobusie. Dzielimy wszystko przez dwa. Nowe - stare. Nasze - obce. A potem ze łzami w oczach burzymy każdy podział. I Dionizosowi składamy ofiarę z Dionizosa. -Zapisać kolejny scenariusz. Wypowiedzieć nową modlitwę. Uformować pamięć w najbardziej szalony kalejdoskop. Pomieszać palety. Zamienić imiona. Na pluszowej kanapie wznieść się nad ulice Warszawy. Godło: JORGEJORGAS Puk puk.Słońce,Bóg,a może Kometa. Zza drzwi dobiega krzyk i muzyka. Kołatka wpada w rezonans i zaczyna wydzwaniać rytm.Toko tak.Toko tak. Jeden z kolejnych początków: Hiszpania. Cztery lata wcześniej. Obóz studencki, na którym poznaję Twojego kolegę. Toko tak. Rodzaj retrospektywnej odmiany przez przypadki. Coś na kształt analizy ruchu kości do gry.- Wybrzeże Costa Brava zaczyna się na Powiślu. Możliwe, że od lat mijaliśmy się w parkach, akademikach i przed kasami kin. Czy wystarczyłby nam zwykły łut szczęścia? Przecież jeszcze rok wcześniej każde z nas żyło w innej galaktyce.Na przeciwległych brzegach. Może trzeba było odpowiedniej ilości przeczytanych książek? Pewnej sumy syntez i zerwań? Jakiegoś olśnienia, wspaniałego kaca na jakimś sedesem? Cudownie wyczerpanej puli rozczarowań? Nie żałujmy, Mago, tych wszystkich lat, które spędziliśmy bez siebie Bez nich nie zakwitłaby nasza fioletowa jesień. Na Belwederskiej nie zawirowałyby liście. Nie zaszumiałby ten wiersz. Toko tak. - Okna drżą od dyskotekowego piekła. Przytulam cię i gładzę twój drżący podbródek. Toko tak.Toko tak. Jest już po wszystkim. Jutro rozpocznie się nowa, zupełnie inna przeszłość. Godło: JORGEJORGAS Anna Chomczyk z Białegostoku II miejsce Pocztówka z Indii milczenie drzewa sandałowego wyczekiwane i senne zaplątana w liście cykada ten zmierzch jak Wielki Wóz nieruchomy blaszany uniesiony nad ogrodem droga do domu opalona skóra na odsłoniętych placach RabidranatTagore uśmiecha się tajemniczo w następnym wcieleniu nowonarodzonego wiersza Godło: PELOHA dźwiękoczułość dźwięcząca misa wymiana muzyczna złote echo tego naczynia uśpiony Nil jest tak jasno że nie dociera żadna wiadomość w zielonej butelce i kawa nie stygnie upał są nasiona szałwi które nie chcą wschodzić jest rozłożony perski dywan słodkowodny rozleniwiony trzmiel na wilgotnym kielichu marudzi zaczepia rękawem drzewa misa dźwięcząca i moja dźwiękoczułość Godło: PELOHA miejsce - Iza Smolarek z Ciechanowa /mężczyźni/ w stosunku to widać najbardziej - długość ramion trójkąta do rozmiaru podstawy jest niebywała jednak bez wyczucia chwili łatwo dochrapać się guza albo czegoś w tym rejonie. Na starość pewnie przywyknę do niemrawego obrzędu śniadania bez następnego ciebie i kliszy jak z amerykańskiego kina wtedy boli najbardziej poetyka puchnącego zdjęcia dzieci w portfelu, słodka nerwica wywołuje mnie czasem na środek sali. prawdziwe są tylko zmyślone historie, trzymając się tego szuram z miejsca żeby pospiesznie dukać jak bardzo nie jest chociaż wygląda że jest jak wiersz na autorskim przez półprzywarte powieki .nieźle to znoszę jestem prorodzinna, a wręcz twierdzę śmiało- związki nieznane dotąd mi znane są obojętne i zazwyczaj kończą się śmiercią albo ciężką chorobą zdumionych powódek, biedne małe do kwadratu! wzruszam ramionami dokładnie wtedy twoje ramiona zaczynają wzruszać mnie trochę jakby mniej, i wiesz jak jest spoko loko luz i spontan wszystko mi pewnie wytłumaczysz przy następnym merlocie albo czystej poetyce z przypadku, mimo to [wybacz] trzymam się wżyciu - słowa dobrały mi się lepiej niż mężczyźni Godło: BEN DOV 73 stany zmysłowe wystarczy zwrot nagłe pęknięcie a już można rozczepiać i mnożyć rozwody jak gatunki z winnym orzeczeniem wiecznie głodnych roślin jasna patologia jak przypadkowy jezusek albo boska matka z rozdziawioną buzią na wszelki wypadek niezły talizman zwłaszcza w podróży niewiele się z tego ma nawet antykwariusz kręci głową wiersze z przetrąconym karkiem jakby się usnęło pomimo że nie śpi z kimkolwiek albo prawie wcale z każdej strony myśl uporczywie wraca do drążących instalacji męskoosobowych. jak przez witraż rutynowej kontroli co w ciele działa a co już pase. uprawiam natężoną zmysłowość w mętnych opatrunkach piwa ze świeżych słów chociaż raczej odpuść sobie mała wszelkie zawiłości i jak mówią spoko luz przynajmniej puki zwinne pleple nie wnikną w wilgotną tkankę przypływów powiedzmy energii zakreśliłam normę.teraz jestem zdziwiona że wszystko do niej wraca nad wyraz cierpliwie Godło: BEN DOV Czesław Markiewicz z Zielonej Góry Wyróżnienie Ni chuja idei mężczyzna w średnim wieku obserwuje z okna ławkę nigdy na niej nie usiadł milczy porusza tylko ustami - urodziłem się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym czwartym jako niemy głos w dyskusji o młodzieży jeszcze jestem młody myśli teraz na fali na ławce siedzą naprawdę stare kobiety nigdy nie przemieściły się dalej niż nakazują krawędzie ławki jedna z kobiet całkiem siwa od stóp po czubek trzęsącej się głowy wysuwa do przodu wielki brzuch - marzenie o sytości po powierzchownej obserwacji wydaje się że jest w ciąży nadchodzący od zachodu chłopcy w błyskawicznym freesteilu obnażają prawdę- starej wypierdoliła wątroba wszystko jest piękniejsze od nich nawet język który wywala na wierzch druga z kobiet ślina cieknie po owłosionym podbródku świat zaczyna i kończy się na ławce nie pomaga nawet horyzontalna pozycja którą osiąga właśnie trzecia z kobiet prawdopodobnie umiera co okaże się już wieczorem kiedy doszczętnie wystygnie kawa w jednej ze szklanek które kobiety wynoszą jeszcze rankiem rodząc się codziennie na ławce chłopcy wtykają leżącej kobiecie do nosa kipy fajrantów mają nadzieję że kobieta jednak żyje co nadaje sensu ich lękom tym bardziej że kobieta wypuszcza z ust spienione obłoczki życia wszystko kończy się z zachodem słońca kobieta zmartwychwstaje albo ulatnia się z niej to czego nikt nie podejrzewał po prostu duch mężczyzna w średnim wieku nie ma odwagi wyjąć kobiecie niedopałków z nosa schodzi jednak ze swojego okna dochodzi do ławki nie odróżnia początku od końca świata nachyla się nad ciałem trzeciej ze starych kobiet czuje ból w okolicach lędźwi jeden z chłopców kopie go w miejsce bez twarzy spierdalaj zgredzie- mówi mężczyzna w średnim wieku odchodzi zamykając okno powtarza w myślach - jeszcze jestem młody Godło: PUCHATEK Jestem sukinsynem Przyglądam się tinei pellionelli łażącej po utworach zebranych andrzeja bursy (widzę granice tutejszego świata) domyślam się o co mu chodziło z tym pantofelkiem rozumiem to za każdym razem kiedy dopada mnie uporczywość z powodu osobistego uśpienia mojego nieludzko cierpiącego Springera tyrmanda (nazwanego na cześć złego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego) zawsze we śnie wstrzykuje mu w tylną łapę ten środek nikogo już potem tak nie kochałem jak tyrmanda (czy święty franciszek wybaczy bez czytania bursy) najstarszego brata nie kocham ale nie wstrzyknąłbym mu pentobarbitalu sodu tinea pellionella ląduje na złoconym kancie biblii gdyby każdy po ludzku przeczytał jedną złoconą po kantach książkę mojżesz byłby dzisiaj premierem w izraelu (w najgorszym przypadku ambasadorem w egipcie) a jezus chrystus odmawiał co niedzielę anioł pański na placu świętego piotra w rzymie a tak tylko krzyże wszędzie krzyże (mój wisi na ścianie po lewej) tyle krzyży wycelowanych w niebo tinea pada martwa na widmowym świetle wspólnoty mikroskopijnego ak waśkiewicza (dobrze pamiętam) na stronie sześćdziesiątej siódmej stare narzecze światła wiersz napisany w sześćdziesiątym ósmym kończy się na stronie sześćdziesiątej ósmej w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym topiliśmy marzannę o twarzy dziewczyny która wyjechała stąd do Szwecji w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym od wtedy wierzę w żydowską kabalistykę w sześć siedem osiem (w chińskiej wróżbie trafiły mi się liczby totolotka 61121383940) czekam na rozwój pantofelka tinea pallionella to gąsienica mola mniej więcej tyle więcej od pantofelka ile najstarszy brat od tyrmanda poezja się rozpoczwarza pluskwy zaimków ewolucyjny wers and dopada mnie sterylny zapach naftaliny odwracam głowę patrzę tam za oknem i tak dalej za mną zwyczajne książki do czytania odkurzania koniec świata (powiadam) tam widzę Godło: PUCHATEK Łukasz Jarosz z Olkusza Wyróżnienie Srebro i kwarc Od rana robotnicy wcierali tynk w mokre ściany. Pod lasem rozkładała się padlina, wiatr wysuszał kość. Próbowałem znaleźć się pośród papierów i rzeczy. Odgrodzić się, przykryć to wszystko, zamknąć drzwi. Od potu żółkły kartki, wewnątrz jak mumia w bagnie zasychała krew. Szukałem granicy między żarem a popiołem, w śnie biegłem wzdłuż jeziora, gałęzie zrywały powieki, popisany flamastrem gips rozłupał się jak muszla. Próbuję znaleźć się pośród tych słów, którym poświęciłem tyle czasu. Łowię sieć, wygrzebuję w pamięci płytką transzeję. Znajduję srebro i brud, kwarc i kamienie - wtulony w nie piryt, złoto głupców. Godło: SPAIN Tomek Klarecki z Ciechanowa Wiersze o Ustce Kartka z podróży. Ustka 2006. jest jakaś magia w perłowej szarości równego oddechu w niezmienności muszli z postrzępionym brzegiem zawirowaniach wiatru w którym zawsze może zasnąć potargany ślad dalekiego miasta spokoju po podróży tutaj nikt mnie nie wypatrzy nie dosięgnie plotką w dzikiej przestrzeni małżowego domu we włosach z glonami w zielonej butelce która śpiewnie chowa dobre i złe wieści jak cukierki na później ja nie zatrzymywalny nieoswajalny i obcy zatapiam kotwicę w wierzchołku fali opływam morze jakbym szedł naprzód popychany cieniem nie rozumiejąc początku z przekonaniem żętym razem nie będzie już końca Godło: BARNABA ARES CHADZINIKOLAU Pocztówka z Grecji fot. Romuald Królak ARES CHADZINIKOLAU - poeta, kompozytor, tłumacz. Zasłużony Działacz Kultury. Doktor nauk humanistycznych. Syn wybitnego poety i tłumacza. Urodził się w 1973 r. w rodzinie polsko-greckiej. Naukę gry na fortepianie rozpoczął w wieku 5 lat. Kształcił się pod kierunkiem prof. B.Nowickiego i prof. H.Czerny-Stefańskiej. Kompozycji uczył się od M.Theodorakisa, śpiewu od G.lkonomu. Koncertował w USA i Europie, gdzie promował muzykę polską, grecką i własną. Wydał 9 płyt CD, m.in: Sny o Grecji I, II (2001), Tańcz jak Zorba (2004), Jah Bless (2006) oraz nuty 12 Miniatur op5 i 12 Preludiów op 7 na fortepian, cieszące się dużą popularnością. Wydał 20 książek, m.in: Z twarzą słońca (1997 -1 Nagroda XX Międzynarodowego Listopada Poetyckiego), Wyprzedzić ptaki (1999), Panta rei - Antologia współczesnej poezji greckiej (2001, nagrodzona Lirą Apollona, Delfy), Polsko-greckie związki... (2001), Między brzegami (2003), Literatura nowogrecka w przekładach polskich (2003). Wraz z Ojcem wydał Laur Wielkopolski (2002), Laur olimpijski (2004), Antologię poezji polskiej XX wieku (w j.greckim 2005) i Ilustrowaną Księgę Mitów Greckich (2006). Nagrodzony m.in.: Złotym Medalem Chalkidy (2002 Grecja), Złotym Orłem The American Institute of Polish Culture (USA 2002), Srebrnym Krzyżem Zasługi (Polska 2002). Jego uczniowie zdobyli nagrody na ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach pianistycznych (m.in.: Ateny, Neapol, Paryż, Kraków, Żagań) i poetyckich. Opiekuje się i aktywizuje środowiska twórcze młodych. Jako wiceprezes poznańskiego oddziału ZLP powołał do życia Klub Literacki. Redaguje Białą i Kolorową Serię Poetycką „Poeticon". Malarstwo kształcił pod kierunkiem dr E.Gąsiora i prof. P. Elefteriu. Wystawy: Polska, Grecja, Niemcy. Koncertuje i nagrywa z zespołem ARES &THETRIBE. Nakręcili teledysk do piosenki „Kochaj się z każdą dziewczyną", która promuje nową płytę. Założył studio nagrań „Aris-ton". Promuje folklor grecki w Polsce i polski w Grecji, www.chadzinikolau.poznan.pl 80 ODA ZWYCIĘSKA Rozpocznijcie bukoliczne pieśni, bo wracamy pełni chwały z olimpijskiej doliny, gdzie topole i cyprysy rosną strzeliste. Napełnijcie puchary winem, a dziewczęta strojne w pelops niech nałożą wieńce akantu na włosy. Ptaki już od świtu śpiewają pasterze zeszli z gór z ofiarnymi jagniętami dla Zeusa, Febusa i Ateny. Niech na fletni Pana wargi drgają, a kwiaty bzu nawet na cierniach wyrosną. Rozpocznijcie bukoliczne pieśni, bo wracamy pełni chwały. Dlatego świeć jasno Selene tej nocy, a wy rozpalcie ognie wawrzynem niech trawi miłość nasze pożądane ciała. Po nas widać ślady zapaśniczego trudu, a i brody jak helichrys nam spłowiały. Ucztujmy aż padniemy z rozkoszy, nawet, gdyby wilki miały nas rozszarpać. HEDONIŚCI Usiądźmy przy nargilli na posłaniu usypanym z płatków róż i mirtów, a kielichy niech nam napełni syn Afrodyty. Wznieśmy je wysoko chwaląc dzień przed zachodem słońca nim zwrócimy wypożyczone dusze i przejdziemy przez asfodelowe łąki do dalekiego Hadesu skąd nie ma powrotu. Bo życie jak ogień szybko się dopala. Potem nikt nas nie wskrzesi układając kopiec z rozrzuconych kości, a w oczodołach tylko wiatr będzie hulał. Dlatego nasmarujcie nasze ciała wonnościami i przyprowadźcie kochanki różnej maści. Niech liry przestaną już podżegać do boju i nucą wciąż miłosne pieśni, a wszelkie troski spłyną wraz z odejściem nocy. WŁÓCZYKIJE 0 dobroduszni włóczykije z przewrotnym uśmiechem losu na twarzach, co wynurzacie się ze zmierzchu ciszy. Na pamięć znacie zapach gardenii i hiacyntu 1 kolor pełni bizantyńskiego księżyca. Co noc upojeni winem chwalicie Dionizosa przewracając kształtne klepsydry kobiecych ciał. Waszym życiem głośne serenady i ujadanie dzikich psów. Na parkowych ławkach i przydrożnych drzewach nożami pieczętujecie miłości, jak dni kalendarza. Mijają rozkraczone godziny, a w zuchwałych sercach zamieszkują wciąż to dziksze ptaki. Migdałowe oczy utwierdzone w sprośności dodają urodzaju ziemi. I choć palą was dusze wciąż jesteście wierni liturgii światła. 0 dobroduszni włóczykije co z zachwytem czekacie na owocobranie. Mówię do was, bo z nasienia i krwi Greków moje doryckie ciało. Czuję ten sam smak piekącej oliwy 1 wiem, że tylko przez chwilę jesteśmy władcami świata. KONSTANDINA Wciąż pamiętam tę dziewczynę 0 ponętnych biodrach z promiennymi włóknami słońca we włosach i oczami Andromedy. Była bezwstydna. Obejmowała mężczyzn nawet przy swojej matce. Piersi miała spiczaste jak wilczyca. Wyła nawet podobnie, gdy ssało się jej sutki. Uwielbiała wiązać nadgarstki, być pieszczona językiem 1 kochać się w publicznych miejscach. Chciała zostać archeologiem. Któregoś dnia poroniła. Więcej jej nie widziałem. NICOLETTA Taka była szczęśliwa w swoim grzechu i gdy rumieniła się jak bizantyński księżyc w sierpniu. Nie lubiła trzymać się za dłonie. Nogi i ręce miała smukłe piersi jędrne jak owoce granatu pośladki posągowo-kształtne. Uwielbiała oddychać rytmem ciał i splatać nogi na moich plecach. Ostatni raz kochaliśmy się w łodzi, w której nocował portowy pies. SAMAIN Spotkaliśmy się tylko raz. Rozpoznałem w niej twarz Madonny z piaskową mantylką. Uśmiechnęła się wychodząc poza ramy ikony. Stanąłem w tłumie tuż za nią. Ręką zaczęła pieścić moją męskość odchylając lekko głowę gotowa do namiętnych pocałunków. Weszliśmy do garderoby. Uniosła suknię. Jedną dłonią przydusiłem jej wyprostowane ręce do drzwi i wszedłem w wieczność. Szczęśliwy, kto układa życie z takich chwil. PENELOPI Pamiętam tamtą wieś na skalistym wzgórzu i cerkiewną wieżę z bocianim gniazdem, ludzi tańczących na placu z koszami ściętych winogron i klarnety, co wyły smyrneńskie pieśni jak wilki do księżyca przed ucztą. Młoda Para obwieszona banknotami przyjmowała życzenia, a ty wraz z córką popa rozdawałaś lukrowane pistacje. Jeszcze mi płoną usta, gdy wspomnę twą naprężoną kibić z rękami uniesionymi w słońce. VASILIKI Siedziała sama. Zapytałem: jak taka piękna Nereida może siedzieć sama? I wpiąłem jej kwiat oleandru we włosy. Uśmiechnęła się jak dziewczyna z obrazu Gauguina. Długo rozmawialiśmy. Uwielbiała słuchać historii. Pachniała żywicą i poranną rosą jak Persefona, przed wstąpieniem do Hadesu. Chwyciła mnie za rękę. Wyszliśmy. Słuchaliśmy kozich dzwonków i pisku jaszczurek na murach domów, a gdy kochaliśmy się monotonny szum górskiego strumienia tracił swój rytm. Wyczerpani leżeliśmy pod rozłożystymi platanami. Gwiazdy koronowały nasze spocone ciała. Uciekła zanim cerkiewny dzwon wtopił się w słońce. MELITA Przy drodze eukaliptusy z odartymi pniami lekko szeleściły. Zgięte w pół kobiety zbierały bawełnę. Słońce całowało im plecy. Melita prostując się uwolniła splecione włosy rozpięła bluzkę i chmurką bawełny zaczęła wycierać pot z pełnych piersi. Zefir powiewem pomnożył zapach mężczyzn nawadniających sąsiednie pole. Melita przygryzła wargi i westchnęła do swego Boga. Przy drodze eukaliptusy jeszcze szeleściły. Zgięte w pół kobiety kończyły zbierać bawełnę. Słońce grawerowało im kręgi. Melita spiesznie zaplotła zmierzwione włosy i krzywo zapięła bluzkę, która lepiła się do mokrych piersi. Zefir łapczywie pomnażał zapach spełnienia. Melita przygryzła jeszcze drgające wargi i zasnęła. MORSKI Cykady już zamilkły i tylko świerszcze łkały wstydliwie. Piana obmywała nam stopy, a wiatr zaplątywał włosy. Wyszliśmy na brzeg. Klęcząc całowałem jej szyję, plecy, dotykałem piersi. Pieściła moje włosy, gdy przesuwałem wargi w stronę rajskiego gniazda. Kamyczki wygładzone solą szeleściły drżącym ciałem. Rozwarła nogi jak mewa skrzydła przed lotem. Żar wypełnił zmysły, aż zaszumiała muszlą po korzenie fali. Gdy odeszliśmy, zachłanne morze zmyło ślady z piasku. 2 «3 85 NADZWYCZAJNY Przez otwarte okno wiatr wchodził świeżością ziemi. Na ścianie cienie gałęzi ulegały pełni księżyca. Spijałem jej ciało wielkimi haustami. Kołysała biodrami niczym łódź na morzu. Falą ramion przewróciłem ją na brzuch i zakotwiczyłem aż do zatopienia. WIECZORNY RYMOWANKA BIESIADNA Nie dbam o tytuły, ani o przychylność Pana. Nie szukam Amaltei rogu i baldachimowego łoża do spania. Wystarczy syty okruch i kropla miodowego dzbana. I wąskie łóżko też dobre jest do kochania. Na polu słoneczniki z uporem zachowują dzienny blask. Księżyc, choć pożyczonym światłem prostuje się pełnią. Gwiazdy tańczą pijane, topole trzeszczą jak nasze łóżko. W splątanych gestach nie pozwólmy zestarzeć się ciałom. MojaSELENE... Głoszę wolność słowa, tańca z przekonania nawet jeśli kat spotka mnie następnego rana. Bo jutro mgła spowije horyzont i nie zobaczę, z kim śpi ukochana, więc cieszy mnie teraz blask jej oczu, każda pogoda i nawet kłuta przez przyjaciela rana. Nic nie poradzę na przeciwności losu pragnę tylko nawlekać słowa na paciorek grochu może dzieci odmówią za mnie kiedyś antyfonę czuwania. A teraz znowu nalejcie mi wina, oto czas biesiadowania! MODLITWA OLIMPIJSKA Grzywochmurny koniu, skrzydlaty koniu, co na olimpijskiej ziemi wyrosłeś odepchnij kopytami wiatr i zabierz mnie w słońce. Rozerwij glebę, aż zatrzęsie się hipodrom, bo tyle bitew przede mną, ile wzniosłych myśli. Ich blask spali nawet wrzeciono nocy. Grzywochmurny koniu, skrzydlaty koniu, co w galopie roziskrzasz tętno ziemi odnów nadzieję wieczności zanim czas się spopieli. CA £ Unieś mnie wysoko ponad rozległe równiny i cedrowe lasy ale nie zrzucaj ze zboczy Olimpu jak Balerofonta, bo nie mi ujarzmiać bogów. Chcę tylko wznieść okrzyk rozkutego Prometeusza. Grzywochmurny koniu, skrzydlaty koniu, co u stóp Helikonu uderzyłeś kopytem w skałę stoję przed tobą, jak spragniony życia poeta, tu, przed źródłem Muz, by ugasić pragnienie. Więc po co czekać, gdy inni czczą tylko nabyte zwyczaje. Rozpostrzyj skrzydła niech życie zmierzy się ze śmiercią, bo nad grobem nie kwiaty, lecz miecz Demoklesa. Grzywochmurny koniu, skrzydlaty koniu Nie znam innego piękna nad lot «3 87 GRECKOŚĆ I Pamięci Jannisa Ritsosa Ta ziemia pamięta gromy Zeusa i bieg Achillesa za toczącym się słońcem. Rdzawa ziemia krwi i popiołu skąd ród riasz z gniewem Posejdona w oczach. Cyklopie mury i potrzaskane posągi obok oliwnych gajów poleruje słońce jak kości dawnych bohaterów, między którymi wiatr kona w jękach. Tu nie ma wielu rozległych równin wchłonęły je morskie fale zamieniając w skalne pięści Itaki. Tu okręty połamały takielunki i maszty, a świątynie wciąż czekają na nowe ofiary zanim wściekłość morza zawładnie na zawsze ich światłem. O wolności i męstwie śpiewają tu ptaki wśród cytrusowych i migdałowych sadów, bo lepiej chwilę patrzeć w słońce, niż pochylać się ciągle do zranionej ziemi. Dlatego Olimp jak światłośnieżne ruiny góruje nad mirtowymi lasami, gdzie Artemida u brzegów Aliakmonu i Piniosu napina swój łuk. To ziemia poetów i tułaczy ziemia rozstań i powrotów, gdzie wiatr hula między grzbietami Tajgetosu i Pindosu, a barbarzyńskie dusze roztrzaskują się o skały Sunionu i Akritosu. Ludzie tu bogobojni o wielkim sercu, choć twarze mają pocięte jak deski do chleba. Życie układają z dobrych chwil czekając nawet na śmierć z otwartymi ramionami jak w tańcu. Więc niepotrzebne fanfary i huk armat nad grobami. Wystarczy oliwna lampka i błękitne niebo nad cyprysami, a życie niech toczy się kamieniem Syzyfa. NA AULIDZKIEJ SKALE Pamięci Konstantinosa Kavafisa Bijcie we mnie gromy niebios bijcie we mnie harde wiatry. klęczę tu, na eubejskiej skale, jak Agamemnon przed wyprawą trojańską. Febusie, który napinasz moje mięśnie jak cięciwę łuku, prowadź strzałą słońca. Tam, gdzie cumują fenickie statki i aleksandryjski brzask się kolebie, gdzie kwitną cząbry w spalonych świątyniach, a matki mają twarze jak zasuszone pigwy. Łódź przetnie wzburzone fale i poznam nowe porty szkicowane przez wiatr i głosy Lestrygonów i Cyklopów, co powracają natarczywie w snach. Bez nich nie zaznam spokoju. I choć rozgniewam cudzych bogów, nie dla śpiewu Syren i hebanowych kadzideł dopłynę lecz dla odysowej fali która potrafi ominąć śmierć. Bo dom mój między brzegami, a serce rozdarte jak u wędrownego ptaka. NIEMI POECI Ci niemi poeci przed kavafisowym lustrem dopalają się jak świece. W domowym zaciszu na krzywych krzesłach łapią oddech. Ich książek nikt nie czyta, bo brak w nich nadziei. Przed wyjściem na ulicę skrzypią jak drewniane schody, a ich kardiogram kurczy się. Przechodzą obok sklepowych witryn z opadłymi powiekami odpychani przez spieszących się. W końcu stają na chodnikach jak zapomniane anioły z otwartymi ustami. Niemi poeci. BYĆ POETĄ „Nie takie to zwyczajne - być poetą" Jarosław Seifert Być poetą to kochać i wątpić w bezwzględność myśli. Z pieśnią na ustach łomotać w zakazane bramy. W mroku szukać nadziei, która pozwoli wznieść toast sponiewieranym. Być poetą to ponownie sięgnąć po boski ogień, wykraść heliosowy rydwan i ścigać się z losem. Zapadać w horyzont, by wzejść nowym słońcem. Nawet w malignie złożyć myśli w mozaikę słów. Po utratę tchu wsłuchiwać się w siebie jak marynarze w głosy Syren przed roztrzaskaniem się o skały. TAMTA KOBIETA Tamta kobieta jak nie uprawiana ziemia leży w łóżku. Przestała mieć już pożądliwe sny i te z diademem księżyca też. Noce stały się dokuczliwe. Gdy pada deszcz maluje zwiędłe kwiaty, ptaka ze związanymi skrzydłami i obciętym dziobem. Często siedzi przed domem i chwieje się jak kłos bez ziarna. Zmarszczyły się linie papilarne przepowiadające szczęśliwą przyszłość. Któregoś dnia posprząta swój pokój uczesze nie pieszczone włosy przed zmatowiałym lustrem i położy się w dębowej trumnie jak jej babka. WIEŚNIAK Przed ikoną Chrystusa świeca garbiła się jak odchodzący dzień. Woda z zardzewiałego kranu kapała do brudnej szklanki. Stary Antonis po powrocie z pola jak zwykle żyletką obcinał zrogowaciałe paznokcie. i wrzucał je do szkatułki. Bujał się przy tym na krześle, aż trzeszczały podłogowe deski. Tak zasypiał z otwartą buzią tęskniąc za córką na obczyźnie. Pewnej nocy świeczka spadła i zaprószyła ogień. Wieśniak spłonął całopalną ofiarą. Ocalała tylko ta szkatułka - spadek dla córki. STARY GRABARZ To samo miejsce. Wiejski cmentarz, kapliczka, za ogrodzeniem mała przybudówka z przeciekającym dachem. Stary grabarz w wyszczotkowanym mundurze niezdarnie zakłada koślawe buty. Z dumą nosi zabłocone narzędzia jak żołnierz swój karabin. Kocha je, rozmawia z nimi. Przy każdym wykopanym grobie staje na baaność i czeka na trumnę ze zmarłym. Przy wtórze miejscowych płaczek, z którymi często sypia, zakopuje ludzką pamięć, zafałszowaną jak świat. STARZEC Starzec otrzymał garść ziemi i nasiono bazylii z rodzinnej wioski. Trzymał je w szklance na mokrej gazie, aż wykiełkowała i wypuściła mocne korzenie. W końcu zasadził roślinę na balkonie. Podlewał, rozmawiał z nią. Listki rozcierał palcami dla zapachu młodości. Przypominał ludowe pieśni, śpiewał je napotkanym dzieciom, które wyśmiewały się z niego. Zadziwiająco szybko rosła. Przed snem całował ją jak kochankę. Zawistni sąsiedzi strzepywali popiół i pluli na t Nie wytrzymała długo. Poczerniała i w końcu zwiędła. Ze zmartwienia sczerniał mu też wzrok. MOJE TOPOLE Gdzie jesteście, moje smukłorosłe topole co stałyście obok naszego domu. Chroniłyście nas przed burzowym wiatrem co złamał maszt Argo przed śmiercią Jazona. 0 dumne topole, smukłorosłe topole jak liry Orfeusza rozedrganolistne co namiętnym szeptem zawstydzałyście najlepszych kochanków, przy was czas był łaskawszy dla biedy. Wiem, że nie zobaczę już wachlarzy waszych palców, co rozchylały chmury tak, by słońce ozłacało czoło ojca, gdy karmił gołębie. Nauczyłyście mnie drżenia i spazmu ciała. A jednak i was wykorzenili. Teraz słyszę modlitwę bębnów wykonanych z waszych ociosanych korpusów, odgłos bosych stóp tańczącej Salome na ściernisku 1 diaboliczne okrzyki w oparach dymu z palących się gałęzi, bo w oczach mam wieczny ogień. A może to skrzypienie stewy dziobowej przecinającej śródziemnomorskie grzywy fal i pełen obłędu śpiew Syren, jakbym był Odysem O smukłorosłe topole przywiązanym do masztu. jak to możliwe, że tyle lat O zmierzchu przypominałyście cmentarne cyprysy Ale kto zniesie ciężar długu... O wschodzie miałyście zapach wilgotnej rosy jak kobiety przed spełnieniem, tak często obejmowałem wasze pnie. patrzyłyście na zgarbionych ludzi przypominających skarłowaciałe drzewa. Dzieliłyście z nimi swój cień, aż pęczniały od ich łez wasze korzenie. i płaczki wtórujące grabarzom, jak z kazantzakisowego obrazu. Dlatego jednym cięciem odebrali was ziemi jak przecina się pępowinę, jak ścina się głowę samobójcom, by nie odnaleźli drogi powrotnej z piekła. O smukłorosłe topole... Już czas bym wszedł do Tartaru i wykradł wasze dusze lD ] z letejskiej otchłani. Eugeniusz Jerzy KASJANOWICZ DĄBROWA-JANUSZEWSKI str. 13 str. 20. 62 Zbigniew JERZYNA str. 7 Kazimierz BURNAT str. 11 IWANCZUK BRZOSKA JAWORSKA Wiesław Stanisław CIESIELSKI Kaja CYGANIK Dana PARYS-WHITE Marek ŹELKOWSKI Sławomir ANISOWICZ str. 58, 64 Ares CHADZINIKOLAU str. 79 Dariusz Tomasz LEBIODA str. 49 Ks. Wacław BURYLA str. 33