SLAD XX Biblioteka Śladu Słupsk 2005 Redakcja: Wiesław Stanisław Ciesielski, Zdzisław Drzewiecki Korekta: Jerzy Dąbrowa - Januszewski, Wiesław Stanisław Ciesielski Grafiki: Lech Lament Wydano dzięki środkom finansowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego w Gdańsku oraz Urzędu Miejskiego w Słupsku Wydawca: Biblioteka Śladu - Oficyna Wydawnicza Literatów w Słupsku ul. Jaracza 6,76-200 Słupsk, ciesiell@go2.pl, zdjunior@tlen.pl; Skład i druk: Drukarnia „BOXPOL", 76-200 Słupsk, ul.Wiejska 28 Tel./fax (059)8424371 e-mail:boxpol@post.pl BIBLIOTEKA Śladu- Słupsk 2005 Zdjęcie na okładce: Bartosz Arszyński Copyright:„Biblioteka Śladu' (obozuj ISBN 83-60090-05-X UHfe. Spis treści Słupski ślad..................................5 The Tracę From Słupsk.......................6 Wiesław Trzeciakowski Kolorystayka wierszy Georga Trakla...........9 Georg Traki Wiersze ....................................15 Sebastian we śnie (Sebastian im Traum)......15 Wiosną (Im Fruehling).......................17 Nocą(Nachts)...............................17 Helian (Helian)..............................18 Lechosław Cierniak Jasnowidz..................................22 Maraton....................................23 Pypeć......................................24 Paweł Krzysztof Całka Zostaję dziabłem............................25 Lech Landecki Jeśli mi pasuje..............................27 Z listów niepoda rtych......................27 Pomiędzy rynsztokiem a parnasem czyli odezwa Starego Satyra.................28 Wojciech Boros * * * (Turyści oblizują...)......................30 * * * (Tak - byłem za unia...)...................30 Kasper Żak Hamlet - Książę Polski - metamorfoza postaci Hamleta w polskim dramacie i teatrze.....................................31 Ela Galoch Niepokój...................................40 Proza życia..................................41 Łucja Gocek List z golgoty...............................42 1 listopada..................................42 * * * (znowu jest wczoraj...)...................43 Sen Mariny ................................43 Obok.......................................44 Szarodzienność.............................44 Łatwopalna przestrzeń......................45 Wracam....................................45 Zamiast kwiatów............................45 Krystyna Mazur * * * (Krople deszczu...).......................47 * * * (Rozpełzło się lato...)....................47 * * * (Nocą rozrywasz niebo...)...............47 Jerzy Dąbrowa-Januszewski * * * (Za oknem zgiełk...).....................49 Koegzystencja..............................49 * * * (Jutro przyniosę ci...)....................49 Tadeusz Zawadowski Poeta wychodzi z domu.....................50 Lista nieobecności..........................50 Tragarz świata..............................50 Dzieci.......................................51 Łuska karpia................................51 Dom dla ptaków............................51 Juliusz Erazm Bolek * * * (odchodzi Człowiek...)...................53 * * * (może to był król...)......................53 * * * (ból nawlekam na igłę...)................53 Roman Tomaszewski Świadectwo................................54 Piękniej.....................................54 Kształt przestrzeni .........................54 Aleksandra Grotowska *** (boję się...)..............................55 *** (primo...)...............................55 *** (tylko ciało...)..........................55 Sylwia Mackus Ostatni raz.................................57 Kraina Bioder...............................57 Dariusz Muszer Biały niedźwiedź.........................>..58 Śpiący astronauci...........................58 Lewe ucho, prawe oko......................58 Zdzisław Drzewiecki Płacz ocalałego.............................59 Alicja Szczepaniak Sternicy zmyślenia..........................63 Tulipany Anny..............................63 Bezdźwięczność............................64 Teresa Kaczorowska Inni poeci polscy............................65 Tęsknota za lękiem..........................65 Grażyna Rakowska * * * (czy pojmiesz...).........................67 Przebudzenie...............................67 *** (jesień...)...............................68 * * * (tak tu cicho teraz...)....................68 Zapis.......................................68 Andrzej Górka Ładnie, ale wolno...........................69 Sylwia Dutkowska * * * (Trzymaj mnie za ręce...).................72 * * * (Nauczyłeś ,mie wszystkiego...)...........72 Piechowicz Marta „Obrót rzeczy" Księdza Janusza Stanisława Pasierba.........73 Jerzy Fryckowski W moich myślach eksploduje pięknej twarzy twej wspomnienie...........75 Małgorzata Nowotnik Czas niegasnącego słowa...................78 Jerzy Fryckowski Gdzie ten świat wielkich oczu?..............80 Jerzy Dąbroiwa-Januszewski Jak chleb pachnący.........................83 Tadeusz Linkner Kosmologia Juliusza Słowackiego...........84 Agnieszka Sylka Moja baśń..................................87 Sławomir Kortas *** (Narodzie się...).........................89 Poranek w domu wariatów..................89 Monika Reptowska * * * (Niebieskie pomarańcze...)...............88 * * * (Magiczny kaloryfer...)....................88 Romuald Mieczkowski Wiersze z Litwy.............................91 * * * (Szczęśliwi są poeci odchodzący...).......93 * * * (Zakochałem się w kwiaciarce..)..........93 Kolory kobiety..............................93 Przez ostatki lata............................94 Mój barbarzyńca............................94 Postfactum.................................94 Powrót.....................................95 Katharsis....................................95 Prośba......................................95 Początek dnia...............................96 Objazdowy fotograf.........................96 Staromodni mężczyźni......................96 Samotny człowiek...........................97 Prowincjonalni ludzie.......................97 Piąta nad ranem............................97 * * * (Poezja jak miłość...).....................98 Za mojego życia............................98 Zdjęcie z odpływającym titanikiem w tle.....99 Układając książki.......................... 100 W antykwariacie obok Anioła.............. 101 Drzewko w supersamie.................... 102 Pechowa kradzież.........................103 * * * (zazdroszczę tym...)................... 103 Zanim popołudnia cisza .................. 104 Pierwszy i ostatni.........................105 * * * (Tylko włos na dzielił...)................ 105 W Kazimierzu............................. 105 Dzielone na dwa.......................... 105 Pogrzeb Miłosza.......................... 106 Mój Anioł Stróż........................... 107 Wyniki V Wojewódzkiego Konkursu Recytatorskiego „Poeci Pomorza"....... 108 Słupski ślad Słupskie środowisko literackie miało swoje rozkwity i swoje milczenie. Mówiąc o dobrym okresie dla środowiska trzeba wspomnieć o przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy w Słupsku tworzyli: Marta Aluchna-Emelianow, Anatoliusz Jureń, Leszek Bakuła, Stanisław Misakowski, Zbigniew Zielonka oraz Zygmunt Flis. Swoją indywidualność zaznaczył już Andrzej Turczyński, dali o sobie znać Janusz Adam Kobierski, Jerzy Dąbrowa-Januszewski, Wiesław Ciesielski, Waldemar Mystkowski i Mirosław Kościeński. Oczywiście stan wojenny był czarną dziurą dla wielu środowisk. Podobnie było w Słupsku i chociaż pierwsze kroki postawili tacy poeci jak Jerzy Fryckowski, Zdzisław Drzewiecki i Andrzej Żok, to jednak z dokumentacją twórczości były spore trudności. W roku 1989 ukazała się seria tomików poetyckich, pierwszy niejako oddech nowych czasów. Jednak na prawdziwe odrodzenie i rozkwit środowiska trzeba było czekać do schyłku lat dziewięćdziesiątych, do tak zwanego przełomu wieków. W przypadku tego środowiska było to znamienne. Słupscy literaci zaczęli wydawać Brulion Literacki o nazwie Ślad, który zaczął integrować wokół siebie środowisko bez względu na przynależność związkową. Jeden z kolejnych numerów był poświęcony zmarłym literatom, inny zaś był albumem prezentującym środowisko, poczynając od nestorki słupskiego środowiska Anny Łajming, na twórcach po pierwszej książce kończąc. Ważny element integracyjny środowiska stanowią comiesięczne spotkania, na których byli prezentowani poszczególni twórcy, tacy jak Ryszard Kurylczyk, Jerzy Dąbrowa-Januszewski, Jan Towarnicki, Wacław Pomorski, Zbigniew Kiwka, Jerzy Fryckowski, Jolanta Nitkowska-Węglarz, Mirosław Kościeński, Zdzisław Drzewiecki, Bogdan Urban i niżej podpisany. W ramach Biblioteki Śladu wydano kolejne poetyckie książki, w tym 13 debiutów. Zadebiutowali później tacy twórcy jak Daniel Odija, czy Katarzyna Brzóska, w tym roku, w przygotowaniu debiut poetycki Eleonory Kroczyńskiej. Ze środowiskiem utożsamia się również Bartosz Muszyński. Oczywiście twórca poza swoim środowiskiem daje się poznać poprzez własne utwory, wydane książki i potwierdza swoją obecność w renomowanych konkursach literackich. Muszę też zaznaczyć, że książki wydane przez naszych twórców to naprawdę kawał biblioteki. Każde środowisko jest postrzegane za to, co „tu i teraz", za to, co wyróżnia go w aktualnym momencie. Dlatego muszę przedstawić w sposób szczególny parę postaci, podzielić się moimi zachwytami związanymi ze słupskim środowiskiem: Zdzisław Drzewiecki - rocznik 1959. Studiował w WSP w Słupsku. Jest nauczycielem w Białym Borze. Wydał pięć książek poetyckich. Tomik „Drewniany księżyc" został wyróżniony nagrodą literacką »Głosu Nauczycielskiego" podczas VII edycji ogólnopolskiego konkursu organizowanego przez tę gazetę. Nastrojowe liryczne teksty poetyckie, dzięki swej prostocie formy ukazują piękną i dojrzałą filozofię, podaną bardzo subtelnie. Nic tutaj nie jest przypadkowe, nawet gwiazdy są jak meble starannie ustawione we wszechświecie, symbol niezwykłej metamorfozy dokonująca się od niewyobrażalnych pragnień do spełnienia. Jerzy Fryckowski - rocznik 1957. Poeta i satyryk. Z wykształcenia polonista. Pracuje w szkole w Dębnicy Kaszubskiej. Laureat wielu konkursów literackich. Za tomik„Zaufać ślepcom" otrzymał nagrodę „Głosu Nauczycielskiego". Z ogromną satysfakcją kartkowałem kolejną publikację „Treny". Ten nie- wielki tomik wierszy powala czytelnika. Jest to naprawdę przepiękne poezja poświęcona pamięci Matki. Jednak ten symbol ma tutaj wymiar uniwersalny, wręcz absolutny. W ciągu jednego dziesięciolecia poeta publikuje siedem tomików wierszy. Wydaje też antologię poezji wigilijnej. Bartosz Muszyński - roczniki 974. Laureat licznych konkursów poetyckich m.in. im H. Poświatow-skiej (1997), im. J. Śpiewaka (1998), trzykrotnie im. R. Wojaczka (1997,1999, 2000) O Laur Czerwonej Róży (2001). Autor czterech tomów poezji. Dla Muszyńskiego najważniejszą materię stanowi język, jego przekształcenia i możliwości. Język stanowiący przyczynę i skutek wybujałej dążności kreacyjnej. Daniel Odija - rocznik 1974. Przez ostatnie siedem lat mieszkał w Gdańsku studiując filologię polską. Niedawno powrócił jednak w rodzinne strony. Autor debiutanckiego tomu opowiadań Podróże w miejscu oraz dwóch głośnych powieści Ulica i Tartak. Na co dzień, poza pisaniem, dziennikarz Telewizji Polskiej, oddział w Gdańsku. Dwukrotny laureat Pomorskiej Nagrody Artystycznej nominowany do nagrody literackiej Nike. Jest pisarzem poruszającym problematykę współczesności, jej bolesne trwanie poprzez pryzmat przemian społeczno-politycznych. Środowisko słupskie wyróżnia się posiadaniem własnej strony internetowej www.poeci.prv.pl. Pisząc o środowisku, muszę też podkreślić, że ja również utożsamiam się z nim. Jako autor dziesięciu tomików poezji, redaktor słupskiego Brulionu Literackiego „Ślad", prezes słupskiego oddziału Związku Literatów Polskich, jestem z pewnością ważnym elementem scalającym to środowisko. I chociaż wydawałoby się, że Słupsk to tylko Andrzej Turczyński, tak nie jest, to przede wszystkim paru głośnych poetów, oraz przebojem wchodzący do świata literatury Daniel Odija, który miał więcej recenzji za dwie powieści, niż wcześniej wspomniany za kilkanaście, ale tak już jest na tym świecie, coraz częściej geniuszem jest nie ten autor, który napisze arcydzieło, tylko ten, który to udowodni. Inną sprawą, poza modą i trendami, jest pozostanie w historii literatury na trwałe, a to już potrafi tylko udowodnić CZAS, czego życzę każdemu z osobna i wszystkim razem. The cirde of poets and novelists in Słupsk used to have some rises and some falls as well. When mentioning the most fruitful period of 70's and 80's the one must speak of Marta Aluchna-Emelianow, Anatoliusz Jureń, Leszek Bakuła, Stanisław Misakowski, Zbigniew Zielonka and Zygmunt Flis. Andrzej Turczyński's individuality became wide known, Janusz Adam Kobierski, Jerzy Dąbrowa-Januszewski, Wiesław Ciesielski, Waldemar Mystkowski i Mirosław Kościeński wrote their first poems. The Martial Law in Poland was partialy the beginning of the end for many groups of artists. Słupsk was not an exception. Jerzy Fryckowski, Zdzisław Drzewiecki and Andrzej Żok made their significant debutes, ho-wever, it's hard to find any records on that fact for it was really not possible to publish anything those days. In 1989 the first series of poetry books have been released. It was one of the first signs that times were changing a bit. 1990s can be considered as the real revival of literary environment in Słupsk.The issue no1 of the new literary magazine calledTheTrace has been published.TheTrace became the core and the literary events and meetings were taking place around that core. One of the issues treated of Wiesław Stanisław Ciesielski The Tracę regional writers who had passed away, the other one was a sort of a guide: the studies on writers of Słupsk and their literary output were presented there. Another one was dedicated to Anna Łajming the senior of Słupsk literary cirde. Another important factor was the fact of regular meetings. Once a month Ryszard Kurylczyk, then Jerzy Dąbrowa-Januszewski, Jan Towarnicki, Wacław Pomorski, Zbigniew Kiwka, Jerzy Fryckowski, Jolanta Nitkowska-Węglarz, Mirosław Kościeński, Zdzisław Drzewiecki, Bogdan Urban and their literary Works were presented to the audience. Within the series of The Tracę more than 13 poetry books have been released so far. Among those most promising the one cannot forget about Daniel Odija and Katarzyna Brzóska. Eleonora Kroczyńska's first poetry book is being edited right now. Another example is Bartosz Muszyński - a self-made poet who attends the meetings from time to time. For each of groups consists of more significant members, l'd like to share with my opinions on some ofthem. Zdzisław Drzewiecki - born in 1959, studied atTeachers'Training High School in Słupsk. He teaches Polish language in the primary school in Biały Bor. He is the author of 5 poetry books. One of them The Wooden Moon has been awarded in one of the literary contests for teachers. His poetry according to its simplicity of form creates noble and maturę seeing of the world shown in a very subtle manner. Nothing is accidental. Even the stars seem to be the furniture of the universe - arranged with care. Jerzy Fryckowski - born in 1957; a poet and a satirist. Teaches Polish language in the primary school in Dębnica Kaszubska. He has been awarded many timesfor his poetry. To Trust The Blindmen - one of his poetry books has got 1 st prize in Glos Nauczycielski poetry contest. I had a great pleasure to read through his Laments.The smali book is dedicated to the poet's mother memory. Within the last decade Fryckowski has published 7 books of poetry and edited the anthology of poetry of Christmas Eve. Bartosz Muszyński - born in1974. A writer who has been awarded in almost all of the most significant Polish poetry contests for young writers. He was nominated for Kościelskich Foundation Literary Prize in 2003. Published 4 books of poetry. The main domain of Muszynski's poetry is the language and its power, both in means of communication and creation. Daniel Odija - born inl 974. Works as a reporter for the regional branch of TVP. He is the author of sellected stories: MotionlessTravelling and two novelsThe Street and The Sawmill. Both have been well accepted by the critics and readers. Odija's books characters are the gloomy and sincere reflection of the life nowadays in Słupsk and its surroundings. Odija has been twice awarded with Pomeranian Art Prize and in 2004 nominated for Nike Prize. The circle of poets and novelists in Słupsk has got its own website: www.poeci.prv.pl. I also have to mention that i am the member of this group I am writing about. As the president of ZLP in Słupsk, the author of 10 books of poetry and the editor-in-chief of "The Tracę" I can feel the important factor inte-grating this group. For the first glance the central personage in Słupsk literary life seems to be Andrzej Turczyński. But we can easily spot that Daniel Odija had more reviews of his two novels than Turczyński for all his literary output. Nowadays, as someone said, the real genius is not the one who wrote a masterpiece but the one who can prove it. Apart from being trendy and successful there is a matter of being the part of the literature. But that's what time only can verify. Wiesław Stanisław Ciesielski Lech/ Wiesław Trzeciakowski Kolorystyka wierszy Georga Trakla 1. Wprowadzenie: To zdumiewające, jak bardzo kolory w wierszach Trakla współbrzmią z epoką: z upodobaniem symbolizmu europejskiego i Secesji do błękitów, bieli, żółci, złocistości i sre-brzystości połączonej z purpurą (zob.G. Klimt), różu, w niewielkim stopniu także brązu i czerni. U Trakla czerń i szarość, oprócz oczywistej symboliki (schyłek, ból, cierpienie, ciemność, niepojętość, lęk przed przyszłością), pełnią wiele funkcji, jako symbole stanów duchowych lub emocjalnych, jako odpowiedniki świata materii, jako wyraz śmierci i rozkładu, jako obrazy duchowych przestrzeni (np. otchłanie, przepaść, zagłada w naturze i historii, w której uczestniczy także człowiek). Dlatego określenia o różnej funkcji, o kolorze czerni (ciemność), pojawiają się w wierszach Trakla stosunkowo często: np. „w ciemności okna", //W ciemności izby", „ciemne postaci pasterzy", „w czarnej gorączce" (Sebastian we śnie). Ciemność u Trakla to nie tylko tło wielkiego ekranu doświadczeń, na którym oglądamy projekcję obrazów, wizji, stanów duchowych poety, by w ten sposób inne wyświetlane kolory (np. pastele) mogły być jaskrawo widoczne, ale - podobnie jak u Novalisa - ciemność to wszystko poza nami i przed nami. To także tajemnica; Traki nie miał złudzeń, że świat i istnienie to fakty poza możliwościami poznania przez człowieka. Wszystko rozsypuje się i przepada : nasze życie, historia, natura. Na tym przekonaniu, bez wątpienia związanym 2 jego osobistym życiem, Traki wniósł swą poezję: Wyraz dekadencji, śmiertelnej melancholii, jego duchowej choroby, którą często w wierszach i listach określał jako rodzaj szaleństwa, a jednocześnie - jakby w to nie wierzył - prosił o utwierdzanie go w tym, że szalony nie jest. Już samo bycie Poetą jest szaleństwem - moglibyśmy powiedzieć. A czy tęsknota za innym światem, za takim, 0 jakim marzył Novalis czy Caspar David Friedrich - i poszukiwanie go, czy to nie szaleństwo? W świecie odwróconych wartości i zniewolenia duchowości przez cielesność i historię to szaleństwo jest zbawienne, ono niepokoi, zaciekawia, zapala iskry świetlne, pochodzące nie z tego świata, wciąż odkrywa tajemnicze wnętrze człowieka, osobę zdolną do przekraczania granic zarysowanych przez widzialność, fizyczne i historyczne wymiary istnienia. Stąd wiemy z całą pewnością, że istotą duchowości jest miłość jako moc trans-cendująca, a także wolność, jako zjawisko moralne i za siebie odpowiedzialne. Wielokrotnie w historii brutalnie łamana duchowość osoby człowieczej zawsze objawiała swą naturę i prawdę o sobie, tak samo jak łamanie wolności lub inna postać zniewolenia człowieka objawiają swą potworność, wynaturzenie, zaprzeczenie świata i człowieka, zrodzonych pierwotnie przez boską miłość i mądrość. Na te barwy, w jakich Traki oglądał swój świat, miała też z pewnością wpływ kokaina, do której miał ułatwiony dostęp, jako farmaceuta. Jak każdy narkotyk, tylko chwilowo przynosiła ulgę cierpieniu, potem następowały skutki uzależnienia: lęki, ogólna słabość, niechęć i apatia, melancholia, brak poczucia sensu życia, tęsknota za niebytem, śmiercią. Zapewne także kokaina była powodem powracających depresji, ciągłego rozdrażnienia nerwów, przyczyną huśtawki nastrojów u poety, poza wysoką wrażliwością, typową dla natury artystycznej. Świat (krajobrazy) malowany przez Trakla pędzlem słowa nie jest w żadnym razie światem natury. Wszystko tu jest artystyczne: sceneria, przedmioty, światło i cień, muzyczność wersu (przypomina kroki lub oddech), a postaci ludzkie (np. Sebastian, Elis, Helian) wymodelowane, wystudiowane, wyidealizowane. Szczególnie wiersz Helian (i jego bohater liryczny) stanowi wzorzec utworu poetyckiego, który w całości jest uoso- bieniem ducha epoki. Można uważać ten wiersz za dzieło sztuki, wyrażające epokę G.Trakla, a zarazem istotę duchowości samego poety. Stąd -uważam - to jeden z najważniejszych wierszy napisanych przez Trakia. Bardziej znany, jak zauważam niekiedy przy różnych okazjach, jest Sebastian we śnie (wiersz, a jednocześnie taki tytuł nosi drugi tom poezji Trakla, w którym ten wiersz się znajduje) - tekst rzeczywiście znakomity pod każdym względem, jednak trudno powiedzieć o nim, jak o Helianie, że stanowi dzieło sztuki, charakteryzujące epokę Trakla, zwłaszcza jedną z jej głównych tendencji: dekadentyzm. Kolory u Trakla mają wyjątkowe znaczenie i dokładnie odpowiadają ich wartościom myślowo - emocjonalnym. Od czasów starożytnych wiemy, jak bardzo kolory wpływają na ludzkie nastroje i stany psychiczne, podkreślając przyjemność lub przygnębienie, radość lub smutek; dlatego każdy ma swoje ulubione kolory. Znane są też lecznicze właściwości kolorów, w zależności od stanu po-stresowego lub od choroby. Leczą barwy ciepłe, emanujące energią życia. Kolory takie jak biel, niebieski, turkus są barwami chłodu, dystansu, izolacji. Czerwień to barwa życia, namiętności, dynamiki. Czerń to kolor nocy, ciemności, tajemnicy, niekiedy elegancji, smutku, ale również symbol ciemności piekła, świata zła. Zieleń to kolor natury, odrodzenia wiosennego, radości i nadziei, bardzo koi nerwy, wpływa łagodząco na napięcia psychiczne (dlatego tak kojące jest przebywanie w ogrodzie lub nad rzeką, w lesie, w górach). Znana też jest od pradawnych czasów symbolika koloru złota i srebra, kojarzona ze światem boskim (światło, słońce) i władzą. Dla Gustawa Klimta, założyciela Wiedeńskiej Secesji, złoto, obok czerwieni (purpury), przedstawiało dużą wartość zdobniczą. Prawie w każdym utworze Trakla pojawiają się te same kolory: róż, błękit, czerń, biel, brąz, zieleń, złoty, srebrny, purpurowy. Może trochę więcej ostrych kolorów pojawia się w wierszach eks-presjonistycznych z okresu 1913-1914, publikowanych w czasopiśmie Brenner, ale nie można mówić o ich nadmiarze w stosunku do poprzednich tekstów. Ekspresjonizm tych wierszy (z lat 1913 -14) polega na krzyku wizji dramatu i zagła- dy ludzkości w duchu apokalipsy (zob. mój szkic Dekadencki urok Georga Trakla, w : Przegląd Ar-tystyczno - Literacki, nr 10/1998, Toruń). Jak łatwo się przekonać, kolory u Trakla pełnią także rolę tropu, prowadzącego uważnego i wymagającego czytelnika do poznania pewnych osobistych problemów poety, związanych np. z erotyzmem, o których Traki mówił wyraziście, zgodnie zresztą z klimatem epoki modernizmu, ale nie wprost. W tym kręgu doznań i tęsknot należy odczytywać kolor różowy (np.„różowy anioł", „różowe powieki kochanków"), choć nie zawsze róż oznacza u Trakla homoerotyzm. Jednak nie są to określenia przypadkowe, z całą pewnością. Kolorystyce, tak dobitnie określającej Trakla pod względem artystycznym i psychologicznym, towarzyszy wyjątkowość melodii wersów (frazy), o czym już wspomniałem wcześniej. Być może zdolności muzyczne Trakla (sam grał na fortepianie, a jego siostra Greta uczyła się gry koncertowej na tym instrumencie) o tym zadecydowały, że muzyczność języka traktował on jako nośnik znaczeń słownych, otwierający dodatkowe głębie słów. Tłumacząc wiersze Trakla, staram się o tym nie zapominać i próbuję oddać ten fenomen słowno - muzyczny w języku polskim. Występowanie kolorów (i konteksty) przeanalizowałem na podstawie zbiorów poetyckich Trakla : Gedichte i Sebastian im Traum, a także spuścizny literackiej (Nachlass), publikacji w piśmie Brenner (okres ekspresjonistyczny) i korespondencji poety. Z tego względu, że takie same kolory występują we wszystkich niemal utworach Trakla, nie będę za każdym razem podawał tytułu wiersza -byłoby to męczące i niepotrzebne. Uczynię to tylko wtedy, gdy będzie to ważne z jakiegoś powodu. 2. Paleta barw: a) Purpurowy:„purpurowa toczyła się krew"; „pełna purpurowych winogron" (chodzi o noc, W.T.); „w purpurowych oczodołach"; „purpurowy wiatr nocy"; „purpurowa fala bitwy", [w :] Na Wschodzie, publikacja w Brenner; „purpurowe włosy" (dotyczy płomienia); „purpurowy płomień rozkoszy"; „purpurowo świeci owoc w czarnym żerowisku"; Interpretacja znaczenia koloru: Czerwień (purpura) jest symbolem namiętności, podniecenia, radości, energii życia, lecz także dzikości, męczeństwa, zbrodni. W starożytności - wraz z czernią i bielą - czerwień (purpura) była jedną z trzech barw rytualnych, wyrażając śmierć i wojnę.U Trakla oznacza albo piękno cielesne i miłosne wtajemniczenie, albo dzikość, wojnę, apokalipsę. Czerwień to także znak przymierza między życiem a śmiercią - kolor ofiary, umęczenia.Trakl podaje tę barwę wtedy, gdy chodzi mu o płodność natury, soczystość i dojrzałość, rysując delikatną paralelę erotyzmu i jedzenia owocu. Przykład : Noc „pełna purpurowych winogron". Widać też związek między winogronem a jego dionizyjskim kontekstem. b) Biel: „białe gwiazdy"; „białe światło księżyca"; „biała woda"; „białe policzki sióstr"; „białe brwi"; „białe kształty światła"; „śnieżnobiały chłód"; „białe ptaki"; Interpretacja znaczenia koloru: Biel oznacza radość, ale też smutek lub śmierć U Trakla biel pojawia się jako odpowiednik czystości, wieczności, czegoś na kształt posągu (bezruch), ekwiwalent chłodu i zimna. Księżyc raz świeci biało (czystość, smutek), a raz żółto (zob. kolor żółty i złoty). Biel jest też kolorem z tamtego świata - nie tylko w sensie przychodzącego stamtąd światła (boskość), ale także duchów umarłych (np. białe policzki sióstr). Oznaczać może u Trakla wzniosłość, dostojeństwo, boskość (w niejednym wierszu poeta pisze o zimnym oddechu Boga): np. „śnieżnobiały chłód" c) Błękitny: „błękitna postać ojca"; „niebieski wietrzyk"; „niebieski motyl"; „w dół błękitnej rzeki"; „błękit moich oczu"; „błękitny płaszcz"; "błękitne skalne źródło"; „błękitna brew Ojca"; "niebieskie powieki „(Boga); „błękitny gołąb wieczoru"; „błękitne zwierzę"; „błękitny kwiat"; „błękitne makowe oczy anioła";„błękitna dusza"; Interpretacja znaczenia koloru: Błękit jest powszechnie przyjętym symbolem nieba, siedziby bogów (Boga), uduchowienia i duszy. To kolor kontemplacyjny, obok bieli, wyra- żający idealną czystość i wzniosłość. U starożytnych Egipcjan oznaczał kolor prawdy i nieśmiertelności (mumie malowano na niebiesko), a także atrybut boskości. Błękitne szaty noszą m.in. Matka Boska i niektórzy aniołowie (Pismo Św.), a oznaczają one dziewiczość i są wyróżnieniem. W muzyce tej barwie odpowiada nuta G naturalna. U Trakla błękit ma podobne znaczenia, jak wyżej, z tym, że poeta nadaje kolorowi jeszcze inne znaczenia. Przede wszystkim „błękitny kwiat" posiada podobny sens jak u Novalisa. Traki czuł się duchowo związany z Novalisem (Nachtlyrik), autorem m.in. „Hymnów do Nocy". U Novalisa „błękitny kwiat" to inaczej flos sapientum (kwiat mądrości), symbol zaczerpnięty z alchemii (w kosmicznym Jaju leży Wąż, symbol materialnego kosmosu, a z jego brzucha wyrastają trzy kwiaty, m.n. błękitny kwiat, synteza mądrości, poznania, piękna, poezji, słowa). U Trakla - symbol piękna i poezji, czegoś nierealnego w zwykłym świecie, co istnieje w innym świecie. Zadziwiające jest „błękitne zwierzę" - to określenie trudne do wyjaśnienia, mogące oznaczać człowieka (związek nieba z ziemią, boskości z cielesnością), ale nie można wykluczyć innych znaczeń, np. tęsknoty za śmiercią. Niektóre konteksty na to wskazują. „Błękitny gołąb wieczoru" pojawia się w wierszu Serce (Das Herz), publikowanym w piśmie Bren-ner, i oznacza wieczór ciszy, spokoju, odpoczynku : to chwila ulgi podczas działań wojennych. Niezwykle skrótowa sytuacja liryczna i egzystencjalna Heliana (jedno z wcieleń poetyckich Trakla) zawarta jest w jednym z segmentów wiersza Helian, całkowicie autobiograficzna, gdzie ciało i byt ziemski są rozkładającą się, przegniłą formą życia, zdążającego ku śmierci: „Niech pieśń nie zapomni też tego chłopca, Jego szaleństwa, i białych brwi, i drogi umierania, Przegniłego, który błękitne otwiera oczy. O jak smutne jest to pożegnanie." Tylko w oczach pozostał „błękit", duchowy byt, nie dotknięty przez zgniliznę, święty i po-nadziemski. Określenia: „błękitne skalne źródło" czy „błękitnawa woda" podkreślają nieskazitelność wody, niosącej w sobie pierwotność stworzenia. Bóg w wierszach Trakla podobny jest do ojca chodzącego w zaświatach w błękitnym płaszczu.To gno-stycki, pozaświatowy Dobry Bóg, który jest odległy jak światło gwiazd, ale współczujący ludzkiemu cierpieniu i nędzy. (zob.Helian) d) Srebrny: „srebrny głos anioła" (dotyczy melancholii); „srebrna lalka"; „srebrne stopy" ; „srebrne ramiona" (dotyczy promieni gwiazdy) ; „srebrny krok"; Interpretacja znaczenia koloru: Srebro to metal szlachetny, więc kojarzenie z tym kolorem ma podobne znaczenie - coś, co jest połyskliwe, cicho brzęczy jak srebro, podobne do blasku księżyca. W alchemii srebro i rtęć kojarzono w planetą Merkury (rtęć nazywano Merkurem). Srebro - w odróżnieniu od złota -przyporządkowane jest nocnej porze (władca nocy). Jest też kolorem snu, marzenia, letargu. U Trakla to kolor nocnego światła, melancholii i smutku. e) Różowy:„różowy anioł" (w: Sebastian we śnie) ;„różowy dzwon wielkanocny";„różowe maleństwo"^ dziecku, w .-„Sebastian we śnie");„różowa powieka"; „różowe wzgórze"; „oto dusza Heliana ogląda siebie w różowym lustrze"; „różowa wyspa"(dotyczy wyspy marzeń, w jakimś sensie szczęśliwej, wyspa miłości); Przywoływanie koloru różowego nie ma żadnego związku z różą, ale z kolorem oznaczającym wówczas (dla wtajemniczonych) homoerotyzm. Jest to zatem kolor przeżywania erotyzmu, łączącego w sobie jednocześnie męskość i kobiecość, ściślej mówiąc: fizyczną męskość i kobiecą wrażliwość, delikatność, uczuciowość. Taki podział stanowi uproszczenie tego złożonego i nadal tajemniczego fenomenu, który starożytni nazywali an-drogynem i byli przekonani, że tylko androgyn (jako bliski pełni duchowej i bogów) może objawiać świat uniwersalny. Podobnie uważał Novalis, najważniejszy poeta wczesnego romantyzmu niemieckiego, który nawet fizycznie posiadał cechy androgyniczne (twarz dziecięco-dziewczęco--chłopięca; Novalis bardzo interesował się m.in. androgynizmem, zapewne nie bez powodu). Androgyn to osobowość syntetyzująca męskość i kobiecość, stąd nosi ona cechy ogólne, wspólne, uniwersalne. Novalis rozpatrywał to zjawisko w duchu alchemii. Przypuszczano, że androgynem był Adam, z którego zrodziła się Ewa; tak doszło do rozszczepienia męskości i kobiecości na poziomie duchowym, a w końcu do zróżnicowania i ukształtowania biologicznej płci. To, co w świecie duchowym jest naturalne i pozytywne, sprowadzone do biologizmu staje się nieporozumieniem i źródłem tragedii - miłość i przyjaźń między mężczyznami lub kobietami jest zjawiskiem pięknym i normalnym, o ile nie przechodzi to na płaszczyznę płci, której użycie jest jasno określone samą anatomią ciała. Przekroczenie tej granicy to wejście w krainę złudzeń o miłości, degradacja miłości i natury ludzkiej, w końcu dewiacja i poczucie absurdu własnego istnienia. Istnieją liczne zachęty do przekraczania tej granicy, nie liczące się ze skutkami, zakłamujące prawdę o tym, że erotyzm to potężna energia, która tak samo tworzy (zapładnia fizycznie i duchowo), jak niszczy i deprawuje. Dekadentyzm (szerzej: modernizm) uczynił inności erotyczne jednym z głównych tematów tej epoki (zob. W.Gutowski, Nagie dusze i maski), pozwalał artyście na pewną skalę szczerości w przedstawianiu prawdy wewnętrznej, jak w przypadku Georga Trakla, Stefana George czy Oskara Wilde'a. Po raz pierwszy inności erotyczne stały się na przełomie XIX i XX wieku przedmiotem poważnych badań naukowych : biologicznych i medycznych, także psychologicznych (Freud, Jung i inni). Jednocześnie kolor różowy - obok „barwy ochronnej"dla homoerotyzmu - ma u Trakla inne znaczenie. Ten kolor był dla niego tak piękny i delikatny, że kojarzył z nim np. „dzwon wielkanocny" jako kolor zmartwychwstającego światła, różanej jutrzni. f) Czerń (ciemność, mrok, szarość): „w nocy szarej"; „ciemny dzień"; „ciemne postaci pasterzy"; „w czarnej gorączce";„w czarnypn płaszczu"; „w czarnych zakamarkach"; „ciemne kroki"; „w ciemnym lesie"; „czarna rosa"; „w czarnym listo-padaowym rozkładzie"; „czarne mury"; „czarne wody" (a przy nich trędowaci); „czarne chojny"; „ciemne trucizny"; „czarny ołtarz"; „czarna jama" (określenie milczenia); Interpretacja znaczenia koloru: Czarny kolor od niepamiętnych czasów (poza wyjątkami) nie oznaczał nic dobrego. Symbol zła, nieszczęścia, tragedii, oszustwa, katastrofy, zniszczenia. Także kolor ciemności (Hades, Piekło), Chaosu, nocy, niewiedzy, śmierci. W średniowiecznym chrześcijaństwie czerń była symbolem pokory i skromności, pogardy dla doczesnego świata - utrzymała się do dziś w ubiorach osób duchownych (kler). W alchemii kolor czarny oznacza fermentację i gnicie (materia prima). Czarnemu kolorowi odpowiada planeta Saturn (ołów). U Trakla oznacza - oprócz podanych wyjaśnień - przeszłość (np. „ciemne wioski dzieciństwa"), milczenie („czarna jama"), tajemnicę, podświadomość („ciemne kroki" „w ciemnym lesie"). Określenie„czarny ołtarz" to miejsce w znaczeniu ogólnym, ceremonia w naturze, polegająca na przemianie życia w śmierć, rozkład. g) Brązowy : „brązowe drewniane belkowanie"; „brązowa cisza jesieni";„upijaliśmy się brązowym winem"; „brązowe liście"; „las, który opuszcza cicho brązowe oczy"; Interpretacja koloru: Kolor jesieni, dojrzałości. Stan między życiem a śmiercią. Stąd: „brązowa cisza jesieni". Przygotowanie do pożegnania. Schyłek cyklu. „Upijaliśmy się brązowym winem" - nie oznacza tu narkotyku (np. opium), ale wybuch brązowej barwy w naturę, nadmiar brązu (liści, drzew), stąd porównanie do upojenia, jak winem. h) Żółty (także złocisty): „żółta głowa"; „czerwone złoto mego serca"; „złoto spadających gwiazd"; „złote mury jesieni"; „pożółkłe księżyce"; „złota postać"; Interpretacja koloru: To kolor świętości, bram nieba, owocowania, dojrzałości, urodzaju.To barwa ziemi, lata i jesieni (barwa chtoniczna). Zarazem oznaczał też zazdrość i zdradę. W teatrze uchodzi za kolor pecha. W alchemii oznaczał siarkę lub kamień filozoficzny. Kolor złoty to kolor bogactwa i szczęścia. Złoto nazywano „władcą", stąd złote korony (diade- my) królów. W alchemii złoto kojarzono ze Słońcem i panowaniem (męski kolor, w przeciwieństwie do srebra - płci żeńskiej, para Słońce - Księżyc jako małżonkowie). U Trakla kolor oznacza jasne chwile życia, radość, boskość. Księżyc raz był srebrny, raz pożółkły - nie bez powodu: srebrny - gdy oznaczał melancholię, nastrój smutku, a pożółkły - gdy oznaczał przemijanie, późną dojrzałość. „Czerwone złoto mego serca" - oznacza najwartościowszą część wnętrza, na podobieństwo złota, metalu najszlachetniejszego ze wszystkich metali, który - jak sądzili alchemicy -powstaje w wyniku przemian od metali nieszlachetnych do szlachetnych (poprzez „chemiczne małżeństwa"), pod wpływem planet i Słońca. 3. Uwagi końcowe: a) Związek barw - kluczy z uzależnieniem od kokainy u Trakla można domniemywać, jednak z literatury medycznej nie wynika to jednoznacznie : mówi się o halucynacjach (ale jakiego rodzaju ? czy należą do nich także barwne wizje ?) oraz o skutkach natury psychicznej (m.in. ostre depresje, po euforii - osłabienie i niechęć do życia). Być może istnieje praca naukowa (farmakologiczna) potwierdzająca, że kokaina wywołuje wizje barw, spotykanych w wierszach Trakla. Konsultacja i przegląd literatury medycznej: dr n. med. Zbigniew Orzałkiewicz, AM w Bydgoszczy. W literaturze niemieckojęzycznej istnieje m.in. praca Adolfa Schweckendicka - Dichter und Krankheit. Zum Leben und Werk Georg Trakls, Psychobiolo-gie. Korrespondenz der Psychobiologischen Ge-sellschaft 15(1967) Nr. 3/4. Nie mam możliwości dotarcia do tej pracy. b) Teksty poetyckie, biograficzne,listy oraz uwagi krytyczne do pism Trakla na podstawie : Georg Traki, Werke - Entwuerfe - Briefe, Stuttgart 1984. c) Przy interpretacji kolorów w wierszach Trakla korzystałem głównie z prac: W. Kopaliński: Słownik symboli; D. Forstner OSB: Świat symboliki chrześcijańskiej. Lech/ Lcuneyit Georg Traki Wiersze Sebastian we śnie (Sebastian im Traum) Dla Adolfa Loosa Matka niosła maleństwo w białym świetle księżyca W cieniu drzewa orzechowego, pradawnego dzikiego bzu Upojona sokiem z maku, skargą drozda; I cicho Pochylała się ze współczuciem Nad tamtą Twarz z zarostem Cicho w ciemności okna; a stary sprzęt domowy Ojciec Leżał rozbity; miłość i jesienne marzenie. A więc ciemny dzień roku, smutne dzieciństwo Ponieważ chłopiec cicho stąpał w dół Do zimnych wód, srebrnych ryb. Spokój i oblicze; Gdyż rzucił się przed szalone konie, by skamienieć W nocy szarej nad nim szła jego gwiazda. Albo kiedy on trzymał marznącą rękę matki Przechodząc wieczorami przez jesienny cmentarz Świętego Piotra Delikatny nieboszczyk cicho w ciemności izby leżał A tamten zimno powieki nad nim unosił. Jednak on był małym ptakiem na bezlistnej żerdzi Dzwon długi w listopadowy wieczór Cisza ojca, Ponieważ on we śnie schodził kręconymi schodami zmierzchu. Pokój duszy. Samotny wieczór zimowy, Ciemne postaci pasterzy przy starej sadzawce; Maleństwo w słomianej chacie; Zanurzało się oblicze w czarnej gorączce Święta noc. Albo kiedy on trzymając twardą dłoń ojca Cicho wstępował na mroczną Górę Kalwarii I w świtających framugach skalnych Błękitna postać człowieka szła przez swoją legendę Z rany pod sercem purpurowa toczyła się krew. 0 jak cicho wstał krzyż w ciemnej duszy. Miłość; tam w czarnych zakamarkach śnieg stopniał Niebieski wietrzyk ugrzązł w starym dzikim bzie W sklepieniu cienia drzewa orzechowego 1 chłopcu cicho pokazał się jego różowy anioł. Radość; tam w chłodnych pokojach Zabrzmiała wieczorna sonata W brązowym drewnianym belkowaniu Niebieski motyl wypełzał ze srebrnej lalki. O, bliskość śmierci. W kamiennych murach Schyliła się żółta głowa, przemilczając dziecko, Gdyż w tamtym marcu zginął księżyc. 3 Różowy dzwon wielkanocny w sklepieniu grobowca nocy I głosy srebrzyste gwiazd, Żeby w dreszczach spadło ciemne szaleństwo Z czoła śpiącego. O jak cichy chód w dół błękitnej rzeki Rozmyślający minione, gdyż w zielonym żerowisku Drozd nawoływał obcego ku zachodowi. Albo kiedy z kościstą ręką starca Wieczorami przechodził przy rozpadającym się murze I tamten w czarnym płaszczu niósł różowe maleństwo W cieniu drzewa orzechowego zjawił się duch złego. £ Dotykać ponad zielonymi stopniami lata O jak cicho ginął ogród w brązowej ciszy jesieni Zapach i melancholia starego dzikiego bzu, Gdyż w cieniu Sebastiana konał srebrny głos anioła. (z tomu: Sebastian im Traum) Wiosną (Im Fruehling) Cicho spada śnieg z ciemnych kroków W cieniu drzewa Podnoszą różowe powieki kochający. Wciąż podąża za mrocznymi nawoływaniami przewoźnik Gwiazda i noc; A wiosła cicho wystukują takt. Naraz przy zwalonym murze kwitną Fiołki Tak zazielenią się cicho skronie samotnego. (z tomu: Sebastian im Traum) Nocą (Nachts) Błękit moich oczu wygasł tej nocy, Czerwone złoto mego serca. O! Jak cicho paliło się światło. Twój błękitny płaszcz objął osuwającego się; Twe czerwone usta zapieczętowały zamroczenie przyjaciela. (z tomu: Sebastian im Traum) Helian (Helian) W tych samotnych godzinach ducha Pięknie iść w słońcu Do końca tych złotych murów lata. Cicho rozbrzmiewają kroki w trawie; wciąż przecież śpi Syn bożka Pana w szarym marmurze. Wieczorami na tarasie upijaliśmy się brązowym winem. Czerwonawo płonie brzoskwinia w listowiu; Delikatna sonata, wesoły śmiech. Piękna jest cisza nocy. Na ciemnym planie Spotykamy się z pasterzami i białymi gwiazdami. Kiedy przyszła jesień Ukazała się pusta przejrzystość w zaroślach Ukojeni idziemy do czerwonych murów A okrągłe oczy biegły za lotem ptaków Wieczorem spada biała woda do grobowych urn. W bezlistnych konarach triumfuje niebo. W czystych dłoniach wieśniak niesie chleb i wino I spokojnie dojrzewają owoce w słonecznych izbach. O jak poważne jest oblicze bliskich nam umarłych. Przecież dusza raduje się oglądaniem prawości. Gwałtowne jest milczenie spustoszonego ogrodu, Oto młody nowicjusz ozdobił czoło wiankiem brązowych liści, Jego oddech pije zimne złoto. Ręce dotykają starości błękitnawej wody Lub zimną nocą białe policzki sióstr. Cicho i harmonijnie przechodzi się przy przyjaznych pokojach, aż tam, Gdzie jest samotność i szemranie klonu, Gdzie być może nadal śpiewa drozd. Piękny jest człowiek ukazujący się w ciemności, Gdy porusza zadziwiająco ramieniem i nogami, A w purpurowych oczodołach przewracają się ciche oczy. Na nieszpory zatraca się obcy przybysz w czarnym listopadowym rozkładzie, Pod zbutwiałym konarem, przy murach pokrytych trądem, Gdzie przedtem chodził święty brat Pogrążony w łagodnym dźwięku strun swego szaleństwa. O jak samotnie kończy wieczorny wiatr, Umierając pochyla swą głowę w ciemność drzewa oliwkowego, Wstrząsająca jest zagłada płodzenia. W takiej godzinie oczy patrzącego napełniają się Złotem jego gwiazd. Wieczorem ugrzęzło bicie dzwonów, ustał dźwięk, Rozpadają się czarne mury przy placu, Umarły żołnierz woła do modlitwy. Blady anioł Syn wstępuje do pustego domu swoich ojców. Siostry poszły daleko do sędziwych starców. Nocą znalazł je zaspany pod kolumnami w domowej sieni, Powróciły z tragicznych pielgrzymek. 0 jak sztywne od błota i robactwa ich włosy, A on pośrodku srebrnymi stopami stoi, 1 każdą umarłą wyprowadza z ogołoconych pokojów. O wy psalmy w płomiennym deszczu o północy Oto służący nakryli muślinem łagodne oczy, Dziecięce owoce dzikiego bzu Pochylają się w zadziwieniu nad pustym grobem. Cicho toczą się pożółkłe księżyce Nad rozgorączkowaniem młodzieńca, Nim nadejdzie zima za milczeniem. Wzniosłe przeznaczenie rozmyśla schodząc w dolinę Kidron Gdzie cedr, łagodne stworzenie, Rozwija się pod błękitną brwią Ojca Przez pastwisko wiedzie nocą pasterz swoje stado. Lub są to krzyki we śnie, Kiedy spiżowy anioł w gaju przystępuje do człowieka, Ciało świętego do cna topi się na rozżarzonym ruszcie. Wokół lepianek puszcza pędy purpurowa winorośl Dźwięczący tłumok pożółkłego ziarna, Brzęczenie pszczół, lot żurawia, Wieczorem spotykają się zmartwychwstali na skalnej ścieżce. W czarnych wodach przeglądają się trędowaci; Lub otwierają pokryte błotem draperie. Skarżąc się balsamicznemu wiatrowi, który wieje z różowego wzgórza. Smutne dziewki obmacują poszukująco uliczki nocy Czy znajdą kochających pasterzy. W sobotę rozbrzmiewa w chatach łagodny śpiew. Niech pieśń nie zapomni też tego chłopca, Jego szaleństwa, i białych brwi, i drogi umierania, Przegniłego, który błękitne otwiera oczy. 0 jak smutne jest to pożegnanie. Stopnie szaleństwa w czarnych pokojach, Cienie starców pod otwartymi drzwiami, Oto dusza Heliana ogląda siebie w różowym lustrze A śnieg i trąd spadają z jego czoła. Na ścianach pogasły gwiazdy 1 białe kształty światła. Z dywanu schodzi szkielet grobów, Milczenie spróchniałego krzyża przy wzgórzu, Słodycz kadzidła w purpurowym wietrze nocy. O wy zmiażdżone oczy w czarnych ustach, Oto wnuk w łagodnych objęciach nocy Samotnie rozważa ciemniejący schyłek Cichy Bóg opuszcza nad nim niebieskie powieki. (ztomu:Gedichte) z niemieckiego przełożył Wiesław Trzeciakowski 5:'*SW 'śwk Lechosław Cierniak Jasnowidz Do południa spokojnie było, ale o czternastej tyle ludzi zgromadziło się przed Urzędem, że pomyślałem: - albo strajkują albo bombę podłożyli i pytam kobietę z dzieckiem na obu rękach: - Co jest? - Jeszcze nic nie wiadomo. - Co nic nie wiadomo? - wstałem z ławki i z żyrafiej pozycji dociekam szyją, żeby lepiej widzieć. - Jeszcze nic nie wiadomo. - powtórzyła. - Zaraz przyjedzie. - Kto przyjedzie? - Na jasnowidza czekają. Jakiś Harrison z Anglii. - O, kurcze. A po co nam jasnowidz? - Opozycja go ściągnęła. Wiem, bo moja córka pracuje w urzędzie. Chcą udowodnić, że cały budżet, zagospodarowanie przestrzenne i inne prognozowania w ostatnich uchwałach są do niczego i jasnowidz ma to rozstrzygnąć. - O, kurcze. A dlaczego z Anglii? - zapytałem kobietę z dzieckiem teraz już na jednym ręku. - Bo autorytet w prognozowaniach gospodarczych. -Telewizja też będzie? - Nie będzie. Zastrzegł sobie kameralność. Wszystkie sporne dokumenty dotyczące rozporządzeń i uchwał mają być złożone w sali konferencyjnej na okrągłym stoliczku, a okna zasłonięte zielonymi kotarami. Potem Harrison zamknie się w tej sali i mocno skontemplowany położy na tych dokumentach dłoń na dwadzieścia sekund. - O, kurcze. -1 wtedy wyjdzie tak, albo tak. - O, kurcze. Potem wydarzenia potoczyły się aż za szybko. Harrison wysiadł z limuzyny, ozdobił sobą przez moment portal Urzędu, po czym zniknął w tym wielopartyjnym zamczysku i dobrze, że nadszedł Fred. - Nic jeszcze nie wiadomo - powiedziałem do Freda, przedtem relacjonując mu konspektowo, o co chodzi. - Wyjdzie tak, albo tak. Byłem tak zdenerwowany, że spaliłem Fredowi z pięć papierosów. Kobieta z dzieckiem, na jednym, ręku wmieszała się w tłum i obiecała, nam niezwłocznie zrelacjonować, czy wyszło tak, albo tak. I potem stało się. kobieta wróciła cała blada i tak rozdygotana, że dzieciak nie mógł się nacieszyć tym potrząsaniem. - No i co, no i co? - Harrisona zabierają do szpitala. - dygotała dalej, a dzieciak był wniebowzięty. - O, kurcze. Co się stało? Nie wytrzymał napięcia? - Kiedy położył dłoń na tych dokumentach na dwadzieścia sekund, to już po trzech dostał wysypki po sam łokieć. Nie mógł ruszać ręką. - O, kurcze. - nogi się pode mną ugięły. - I co to znaczy? - opozycja ma szansę wrócić do koryta - odparła. - Może wreszcie będzie dobrze - głośno zadumał się Fred. - Jakie tam „dobrze" - zdenerwował kobietę. -Boże, jaki pan głupi politycznie. Wszystko będzie po staremu. 1 w zgodnym milczeniu siedzieliśmy sobie na ławce w tym naszym parku. Maraton Już od dziesiątej biegamy sobie z Fredem wokół ratusza. - Kiedy nas zauważą? - dociekał Fred. - Nie wiem. - Mogliśmy napisać na koszulkach, że chcemy chleba. -To wyszedłby jakiś pełnomocnik i powiedział, że tu jest urząd a nie piekarnia. - To może jakieś pieniądze na chleb? - Fred znowu swoje. - To ten sam pełnomocnik poinformuje cię taktownie, że mennica jest aż w Legnicy i nie tą frasą biegamy. - Które to okrążenie? - Szesnaste. - Po co my tyle biegamy? - dopytywał się Fred. - Dawaj, dawaj! jakaś dziewczynka schłodziła nas wodą, a to-warzyszący jej dziadek dopingował nas hymnem. Kaktus przywiózł nam koszulki z Niemiec o bardzo zróżnicowanych numerach - ja czterdziesty drugi, a Fred siódmy i przy dwudziestym czwartym okrążeniu zebrało się już sporo ludzi, bo za-Pewne czekali na pozostałych zawodników. - Nie rozumiem, po co my biegamy? - Dawaj, dawaj! - ponaglałem Freda. Zaczął się kondycyjny kryzys, ale na szczęście ktoś z ratusza wpadł na zbawczy dla nas pomysł i wystawiono na naszej trasie stoliczek z żarciem do błyskawicznej regeneracji. Tłum gęstniał, ale kiedy podjechała karetka, solidarnie się rozstąpił i pozwolił zagwarantować nam ewentualną medyczną obsługę w niezwłocznym tempie. - Kurwa, po co my tak biegamy? Gdzie ta meta? - Dawaj, dawaj! I biegliśmy z Fredem łeb w łeb. Straż Miejska otoczyła stolik, bo rzesza fanów zaczęła kraść kanapki, ale nam dołożyli. - Zobaczysz, że to się źle skończy - sapał Fred. -Musimy zaistnieć. - Lepiej było się podpalić. Wypierdalajmy stąd. Jak wymyślisz... - Już ja wiem, co ja wiem. Zobacz znowu dokładają kanapki. Nie rozumiesz, że trzeba dobrze biegać wokół ratusza, bo inaczej zdechniesz z głodu? I Fred nareszcie zrozumiał intencję tego morderczego maratonu. - No to dawaj, dawaj! - teraz on mnie poganiał. Pypeć - Nie możemy panu tego wziąć. Kasa chorych nam tego nie uzna, bo takie zabiegi kwalifikujemy do kaprysów medycznych - wyjaśnia pani doktor Fredowi, któremu wyrósł jakiś pypeć na języku, a nie chciał tego pypcia. - Zaczynam seplenić - argumentował Fred. - To jeszcze nie tragedia. - Ale mnie to komplikuje psychicznie - perswadował Fredziu. - Od tego są psychiatrzy. I dobrze się składa, bo tę akurat specjalizację ministrestwo zdrowia nie objęło żadną reglamentacją, więc zapraszam w czwartek piętro wyżej. Przyjmie pana taki dziwny facet. I proszę go nie denerwować. - Dzień dobry - Fred grzecznie w ten czwartek. - Nigdy nie ma dobrego dnia. Kto panu takich bzdur naopowiadał? Sami idioci dookoła. - Byłem łysym i tęgim doktorem i nosiłem dwie pary okularów - jedne tam, gdzie my wszyscy, a drugie na czole jak aktorzy i ładnie to wyglądało, bo sami wiecie, że przy totalnej łysinie to tylko czoło, czoło i zaraz plecy. - Źle się czuję - powiedział doktor. - Nie powinienem dzisiaj z nikim rozmawiać. -To może przyjdę w przyszły czwartek? - Będzie jeszcze gorzej. Żona przywozi mamusię. Ma pan żonę? -Nie mam. -To, co pana doprowadziło do takiego stanu? -Jakiego stanu? - No dobrze... Kiedy ostatni raz chciał się pan wieszać? Fred nie mógł sobie przypomnieć. -No dobrze... Pan jest w wieku pogwarancyjnym? -Jakim? - No koło pięćdziesiątki. - Czterdzieści siedem. -To jużandropauza. - Że co? - przeraził się Fred. - No dobrze... Więc do rzeczy. Słucham. -Mam na języku... - Proszę mówić prawdę, a nie co ślina przyniesie. - Mam na języku... - Do jasnej cholery z pańskim językiem! Chce pan nawiązać kontakt z rzeczywistością czy nie? Wizyta nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Pypeć pypciał i u Freda nastąpiły już takie zmiany logopedyczne, że w niektórych zdaniach w dbałości o komunikatywność zmuszony był pomagać sobie językiem migowym, pozostała, więc tylko wizyta u znachora, bo lepiej nie oczekiwać, że nowa reforma służby zdrowia wyjdzie Fredowi na zdrowie. Paweł Krzysztof Całka z cyklu:Wspomnienia Pieklika. ZOSTAJĘ DIABłEM Odzyskałem przytomność w naszym -zajeździe i zaraz przypomniałem sobie, co się stało. &rat Paweł był wśród zbójców, którzy zrabowali słoto przewożone dyliżansem, mało tego - przyśnił się do śmierci ojca, do śmierci kilku innych 0sób, sam zostałem ranny. Teraz już nie miałem Wątpliwości; był jednak sprawcą śmierci swojej żony w czasie wesela. Jego tłumaczenia i rozpacz były oszustwem, perfidną grą. niestety, okazał się Podłym człowiekiem, nawet zbrodniarzem. Uzmysłowiłem sobie, że byłem naiwny, głupio łatwowierny. Ufałem mu całe lata. Tolerowałem Wybryki i brzydkie uczynki, potem i zbrodnię, ^umączyłem jego czyny młodzieńczą lekkomyślnością, pechem, splotem dziwnych okoliczności. Braterska miłość okazała się ślepa. Więc bezkrytyczna. Poczułem się współwinnym popełnionych zbrodni. Paweł był przecież jakby ^oim odbiciem, a ja jego... Może siebie za bardzo kochałem i nie mogłem pogodzić się z myślą, że bliźniacza dusza jest podła. Kilku zbójców schwy-tano i powieszono. Brata wśród nich nie było. ^n'kł gdzieś. Krążyły pogłoski, że został hersztem • Miał podobno w niedostępnych lasach siedzibę " Spełnioną zlotem, srebrem, szlachetnymi kamieniami i innym bogactwem. Głośno było o kil- przypadkach obrabowania kościołów, co Popisywano bandzie Pawła. Liczne obławy, Próby schwytania go i odnalezienia kryjówki -były bezowocne. Było to szczególnie dziwne, bo nieraz pokazywał się publicznie, sam lub z komil-tonami. Uchodził jednak bezkarnie. Znienawidzono go powszechnie, zaczęto nazywać diabłem wcielonym. Zdarzyło się, że wzięto mnie za niego. Zosta-*erri pobity. Uratowała mnie matka i kilkoro znajomych, wyjaśniając nieporozumienie naszym Podobieństwem. Matka gasła w oczach, załamana śmiercią °Jca i czynami Pawła modliła się tylko, I tak zmar-któregoś wieczora. Pełen smutku, rozgoryczo- ny - prawie nie opuszczałem zajazdu. Gości i przesyłek nie było wcale. Zakończono budowę linii kolejowej, która odebrała klientów dyliżansom. Ich właściciel Piotr Balcerz, wkrótce firnę zlikwidował. Przesiadywałem w pracowni na strychu. Nie chciałem nikogo widzieć, z nikim spotkać. Myślałem o tym, jak bardzo źli mogą być ludzie, skoro brat-bliźniak okazał się draniem. Dużo malowałem. Teraz jednak starałem się pokazać na obrazach brzydotę, ohydę ludzkiej duszy: pełną fałszu, wyrachowania i zdrady. Ohydę często skrywaną pod maską nieraz piękną: urody, wdzięku, miłości i przyjaźni. Minęło kilka lat. Sądziłem, że banda Pawła wyniosła się gdzieś daleko, bo nic o niej nie było słychać. Czasem myślałem, że on sam może umarł, lub zginął w jakichś bandyckich porachunkach. Jednakże któregoś dnia dostałem od niego list. Długo zastanawiałem się, czy rozerwać kopertę - ciekawość jednak zwyciężyła. Pisał, że dawno zerwał ze zbójeckim rzemiosłem, dzięki kobiecie o dziwnym imieniu Ognica, którą pokochał, ożenił się z nią i z którą ma dzieci. Dla bezpieczeństwa używa innego nazwiska. Męczą go jednak wyrzuty sumienia, źle sypia, martwi, że dorastające dzieci dowiedzą się czegoś o jego przeszłości. Ze mną chce się zobaczyć i zawierzyć wielką tajemnicę. Proponował spotkanie w starej szopie, stojącej na małej polanie leśnej, parę kilometrów od zajazdu, wieczorem dnia następnego. Czekałem niedługo. Opowiedział mi, że zostawszy zbójem unikał skutecznie pościgów, bo podpisał cyrograf z diabłem... Potem musiał coraz więcej rabować i łupić - nawet kościoły. Poznawszy obecna swoja żonę zbuntował się jednak, sprzeciwił i za jej namów?. - zupełnie zaprzestał zbójowania. Diabeł kusił i groził, lecz w końcu dał spokój. Teraz czeka na jego śmierć - przyjedzie po duszę i weźmie ją na wieczne potępienie. L&cb Lament 2 002r. Paweł mówiąc to, cały drżał i pocił się obficie. Wyznał jeszcze, że obiecano mu zniszczenie cyrografu w zamian za podjęcie współpracy i zostanie diabłem. Zapewnił mnie, że stanowczo odmówił. Panicznie boi się męki piekielnej, lecz diabelskiej służby nie podejmie, nie chce być stworem namawiającym do podłych czynów, strażnikiem kotłów ze smołą itp. Nie! Niedługo przed północą Paweł pożegnał się, twierdząc, że nie chce żony i dzieci niepokoić zbyt długą nieobecnością, Żal mi się zrobiło brata. Ciężko żyć z taką tajemnicą, z oczekiwaniem na wieczne potępienie, ze strachem o siebie, o przyszłość żony i dzieci. Współczułem mu, cho- ciaż wiedziałem, że na karę zasłużył. Myślałem o tyra wszystkim, gdy nagle stoją' ca na belce świeca zgasła. Poczułem wstrętny odór, jakby znikąd pojawiły się wokół jakieś pc stacie. I wtedy doznałem olśnienia: to była pułap' ka! Paweł zgodził się na współpracę z piekłem ! Mnie podstępem zwabił do tej szopy, żebym za niego został zamieniony w diabła! Porażony tą myślą i załamany podłością brata nie protestowałem i nic nie próbowałem wyja' śniać usłyszawszy chrapliwy głos: przyszliśmy po ciebie zgodnie z umową. Cyrograf zniszczony-Stajesz się jednym z nas. Jesteś diabłem. Uch Landecki Je*li mi pasuje wydzwaniam nocami 1 tracę fortunę której zresztą nie mam aby w ciemności usłyszeć ^ależniam od telefonu i kilku cyfr 0 tej porze i po cichu to wcale taniej nie wychodzi Bierzę w sprawiedliwość chociaż nie istnieje jsśli mi pasuje nawet w znaki zodiaku Jeśli mi pasuje - Tobie wierzę a skoro wszystko na tym świecie Jest policzone tak mówi Pismo w'ęc powinno zostać wyrównane dlatego inwestuję przyszłość daruję oswajam zbliżam aby te impulsy obrodziły na Twoim ciele będziemy je nazywać namiętnością |to się nam obojgu opłaci Wżja Cię przekonam a jeżeli się rozczaruję posmakuję skóry usłyszę wyższej skali głosu ar|i krzyku zadowolenia to wyobraź sobie że przynajmniej wVrównam rachunki Zapobiegliwie i skwapliwie wykorzystam Cię niewdzięczna teraz wtym wierszu który właśnie kończyłem Z listów niepodartych kontynuuję dziennik i umieranie ciężko idzie z kotleta śmierć mnie podpatruje i szepce sam siebie zaczynam kokietować miewam napady podejrzanego Chichotu bez powodu - iluż mnie we mnie mieszczę? teraz już wszystko wiesz moja ścieżka prowadząca ku przepaści diametralnie różni się od Twojej nigdy nie będę po stronie większości i znajdziecie mnie zawsze na tyłach zaręczony z Nicością pamiętam o istotnych wizjach proroków rozsupłuję się - aż do niewidzialności Szczęście to świadomość najmniej dojmującego istnienia Wojtkowi Borosowi Pomiędzy rynsztokiem a parnasem czyli odezwa Starego Satyra idziemy towarzysze szlakiem zasłużonych w rynsztunku pełnym deptać sopocką plażę i przebrzmiałe marzenia istny korowód straceńców nie sprowadza nas do poziomu ani władza ani społeczeństwo jesteśmy ponad choć szczerbaci będziemy wywyższać się szczerze bladością i ideologią puszczać neologizmów bańki myślane a bąków pąki w podwórkach błądzić po bramach otwierać rozporki kłaniać utopiom odgrywać tragedię mamy dokonania nikt nie zaprzeczy 0 pełni księżyca karmimy chimery a na smyczach dajemy wodzić nieletnim nimfetkom o tej porze wielokrotnieją szanse mimo aparycji wątłych w Łazienkach Północnych studentki polonistyki wzięte zlizują lukier z wierszy to oferujemy na zachętę! lubimy cytować się nawzajem wiwatować z awangardą albo obalać drukowane autorytety oscylować pomiędzy outsiderami a Twierdzą Bohemy by na schodach SPATiF-u dosięgać panteonu czy otrzeć o wielkich i tylko czasem się wyrwie przy trunku co olśni gniewu świętego przekleństwo wrośliśmy w pejzaż kurortu czaimy w kuluarach 1 nocnych oazach dźwigamy skór czarnych pancerze pomimo upałów - powinni nas ująć w sezonowym Przewodniku Szlachetnych Dziwaków jako anomalia plus karykatury bunt mamy za sobą syczy pod warstwą szczodrego cynizmu prócz krwistej ironii geniusz nam nie grozi najgorsze za nami wolę wierzyć dbając o wygodę martwiąc o zwieracze i wcześniej planując batalię odwrotu choć wolałbym odejść niezauważalnie w pół kroku przepaść bez wieści jak przystało poetom wyklętym Wojciech Boros * * * *** Turyści oblizują jarmark kleją się po plażach niewierni górale z Mazowsza od wody czy słona Tak-byłem za unią oraz za interwencją w Iraku jestem przeciwny karze śmierci nie łudźcie się jednak tłuściochy z parlamentu na wybory nie chodzę konsekwentnie ale zazdroszczę waszym prezesom też chciałbym ukraść 40 milionów i pójść do więzienia na cztery lata obecnie zamiast kultury fizycznej uprawiam miłość i wiersze dawno temu przestałem udzielać prawidłowych odpowiedzi na życie czytelników katuję zgodnie z moim sumieniem nawet polski papież przestał na mnie działać jak należy niemieccy emeryci masowo wyjadają bursztyn na Marienstrasse łapiąc migawkami swą młodość co ładniejsze kolonistki urywają się na wino badają przy molo hojność pijanych starszaków infrastrukturę wydm poznają na własnej skórze są coraz lepsze z geografii fizycznej dzieci za gofra albo rurkę z kremem zrobią dosłownie wszystko pójdą nawet do Muzeum Narodowego coś wisi w powietrzu od kiedy na pięć pytań dotyczących problemów z alkoholem bez wahania odpowiadam - 3 xTAK. latem władza jest opalona na buzi lubi vipować w modnych rytmach lamino plakietek na topowym turnieju w Sopocie reszta ma Plac Zebrań Ludowych darmowe koncerty sztuczne ognie niedrogie bilety do ZOO gdzie gratis można zrobić małpę w konia */9 30 wszędzie słychać upiorne granie bez cienia myślenia upał odbiera rozum na wszystkich falach. Kasper Żak HAMLET- KSIĄŻĘ POLSKI. METAMORFOZY POSTACI HAMLETA W POLSKIM DRAMACIE I TEATRZE O Walce Z Zakłamaniem, Upadkiem Moralnym I Trądzikiem - czyli Hamlet codzienny Patrzcie; jak smutno biedny chłopiec z książką Zbliża się tutaj. (Hamlet, Akt II, scena druga) O mitach nie wypada mówić inaczej niż w sposób opiewający mityczność ich samych i ich bohaterów. U postaci książkowych muszą się wraz z przebiegiem akcji, dokonywać przemiany, by razem z tymi Postaciami mógł się rozwijać czytelnik, i co się z tym oczywiście wiąże książka owa powinna mieć fabuły najlepiej (czyli zgodnie z zasadami jedynej prawdy) trzyaktową. Dobry film zawiera scenę erotyczną, ^wie sceny pościgu, trzy strzelaniny i przynajmniej dwa pokazy walki wręcz (najlepiej kung-fu i pogodne), które ewentualnie mogą być zastąpione dziesięcioma przynajmniej rundami pojedynku bokserskiego (kino awangardowe). Cytuję tu zasady filmowe, aby wykazać, że żadne nowe medium sztuki n'e jest w stanie zmienić starej, bo jeszcze literackiej, a właściwie z ustnych przekazów wyrosłej zasady, ^ bohater jest po to aby treść dzieła mogła go zmienić. Jego z kolei obowiązkiem wobec scenariusza J^st działać, aby widz mógł zauważyć efekt owej przemiany. Można zamknąć tę ideę w zdaniu: Bohater taki a taki w skutek tego a tego staje się taki a taki. Hamlet jest i po wieczne czasy będzie, nadwrażli-Wym, uduchowionym, przystojnym, oczytanym wierzącym w ideały księciem z bajki dla nieco bardziej Wymagających nastolatek i tym samym wydaje się być odpowiednim kandydatem na bohatera, ale czy pewno? Czy na Hamlecie jako tak sformułowanym bohaterze nie pojawia się na pierwszy rzut oka Widoczna drażniąca rysa - Hamletowi jako najbardziej nieokreślonemu z bohaterów scenicznych przypisać można właściwie wszystko, poza działaniem. Tak istotny błąd musi mieć swoją przyczynę. Boy-żeleński napisał w swoim eseju, że tradycją polskiego teatru jest żeby aktor wzdychał do roli Hamleta Pfzez dziesiątki lat, a następnie, jeśli w ogóle go zagra - to na kolanach. Ja nie jestem aktorem, ani reżyserem, pozwolę więc sobie wystąpić w roli krytyka, nie tylko poszczególnych inscenizacji bo to zrobić byłoby zbyt łatwo. Ja za chwilę pozwolę sobie schlastać samą ideę uwielbienia dla tej postaci, samą Postać, a przy okazji również Szekspira. A zatem zaczynam. Duński książę ma się za chwilę spotkać z Ofelią. Czy wypada pokazać jak się do tej rozmowy przy-9otowuje? Jak się starannie czesze, jak dobiera kolor płaszcza do koloru butów, jak wywraca do góry n°gami całą, swoją, ogromną księcia godną garderobę, by wreszcie całość skontrolować przed lustrem, Poprawiając niesforny lok na czole? Hamlet wygłasza swój słynny monolog. Ale czy nie może się ani razu pomylić, czy nie może się chwilę zastanawiać nad doborem odpowiednio podniosłego słownictwa utrzymującego nastrój? Jest znerwicowany (trudna sytuacja rodzinna), czy w związku z tym zupełnie niemożliwe jest by się trochę jąkał? Albo gdyby się potknął, czy chociaż przytrzasnął sobie palec, żuchwą trzymanej w ręce czaszki? I wreszcie czy bohater tak poważnego w wymowie dramatu, wzorem postaci z południowo-amerykańskich telenowel, nie może w ogóle korzystać z toalety - w końcu to chyba człowiek? Oczywiście sprawa jest znacznie poważniejsza, niż zdrowie, higiena, czy nawet ubiór głównego bohatera szekspirowskiego utworu, a przedstawia się następująco: Czy bzdurne kompletnie prawidła - bękarty greckiej zasady decorum muszą rządzić współczesnym teatrem, uwznioślając nam bohatera, który bez uwznioślania może wcale nie jest uwznioślony? A więc - czy irytująco miotający się po scenie młokos, którego bunt przeciwko źle sprawowanej władzy, jest tak skuteczny, że doprowadza do śmierci zarówno jego samego jak i całego dworu, a więc panowanie nad Danią przejmie, osoba spoza jej granic, przypomnijmy - wróg państwowy numer jeden, może być w ogóle zrozumiały, w czasach w których pośród polityków 'prawdziwych mężczyzn poznaje się 'nie po tym jak zaczynają, lecz po tym jak kończą'? Współczesny widz polski nie odczuwa już zachwytu nad samobójczymi herosami, których, jak wiadomo historia naszego kraju dostarczyła w sporym nadmiarze. Czy zatem Hamlet jako polityk jest skuteczny - przypominamy, że nazwanie go politykiem jest uzasadnione treścią sztuki - chłopak chce przejąć władzę w niedużej, ale było nie było atrakcyjnej Danii - dwór ma kasę na wino, teatr, podróże do Anglii, uczty, a nawet coś czego nie miało chłopstwo wtedy, a dziś nikt - czyli czas na snucie bezużytecznych (nie skutkujących żadną decyzją) rozważań w rodzaju - być albo nie być, dotyczącego co gorsza nie tylko jego ale też i Klaudiusza, który żyje sobie zmuszając tym samym Hamleta do rżnięcia głupa przed całym duńskim dworem i publicznością teatralną na całym świecie. To tak smutne, że hamletolodzy z tej publiczności się wywodzący łączą się w usprawiedliwianiu Hamleta jego idealizmem, tłumacząc za Goethem, że jest zbyt szlachetny na obrzydliwy czyn zemsty, który wymusza na nim sytuacja. Ale nie nazbyt szlachetny by z dużą radością opowiedzieć Horacemu: Nie namyślając się i ćwierć sekundy; Oddawców jego, bez spowiedzi nawet, Ze świata sprzątnąć kazał (Rozenkranca i Gildensterna) na co zdumiony Horacy: Tak więc Rożenkrac i Gildenstern poszli Na śmierć niechybną. Hamlet: 3 Samić jej szukali; Sumienie moje spokojne w tej mierze: Własne to wścibstwo wtrąciło ich w przepaść. Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy. 32 Sumienie Hamleta spokojnie zniosło zabójstwo dwóch podrzędnych istot - nie niechęć do przelewu krwi więc hamowała działania księcia. Co zatem? Czyżby młodzieńcza nieudolność i niezdecydowanie? Z podobnego założenia musiał wyjść Adam Hanuszkiewicz przystępując do realizacji arcydzieła ^ekspira w roku 1970 (Teatr Narodowy). Postawa Hamleta (Daniel Olbrychski), była tu zupełnie pozbawionym sensu buntem wymierzonym przeciwko Klaudiuszowi (Jerzy Kamas), który musiał się tu ze krajnie niedojrzałym, histerycznym następcą tronu zmierzyć, a wszelkie jego próby pojednania, są autentycznym przejawem troski o pasierba i oczywiście spełzają na niczym. Prawdziwą tragedią jaka r°zgrywa się na deskach sceny, jest więc tragedia władcy Danii. Postać księcia zaś potraktowana zosta-^ tu w sposób odsądzający ją zupełnie od jakiejkolwiek czci - takiego Hamleta nie sposób przecież 'ubić (młody, ma wszystko i jeszcze coś chce) i co za tym idzie przejmować się zbytnio jego losami. "Sprofanowany" odarty z wszystkiego co czyniło go atrakcyjnym (czyli z przekonania widzów o jego racji) staje się najzwyklejszą postacią dramatu, pozbawioną zupełnie romantyzmu i charakterystycznego dla Szekspirowskiego oryginału, straceńczego wdzięku. No bo jak tu o takowym mówić sko-r° następca tronu nie ukrywa, że rości sobie do niego pełne prawo, najlepiej przy tym, żeby zasiadł na rł'rr' jak najwcześniej jako jedyny uczciwy? Czy taki sposób myślenia wskazuje na rzeczywistą uczciwość czy może raczej na niedojrzałość? Niemniej sztuka ta nadal nosi tytuł,,Hamlet", (który to Hamlet, nie jest najbardziej tragiczną posta-Cl3 spektaklu) czego przyczyny nie należy się, w przypadku tak bezkompromisowego twórcy jakim jest ^nuszkiewicz, doszukiwać w zwykłej chęci pozyskania widzów. Nie mówimy tu zatem o przedstawie-n'u pt.„Klaudiusz", czy „Hamlet i Klaudiusz"dlatego, że mimo całego przewrotu jaki został w tej sztuce Skonany, reżyser pozostał wierny staremu prawidłu, głoszącemu, że główny bohater to taki, który Motywuje i napędza akcję, a jak wiemy całego zamieszania na deskach Narodowego by nie było gdyby n'e książę Danii właśnie. On tu się buntuje, od niego wszystko się zaczyna i kiedy schodzi ze sceny o nilT> się mówi i przeciwko niemu spiskuje. A więc Hamlet Hanuszkiewicza to buntownik (ledwo z powo-^erTi) ale niekoniecznie skuteczny i rozsądny. Niemniej buntu Hanuszkiewicz duńskiemu księciu nie Omawia a ten towar wydaje się być wciąż atrakcyjny i bywa używany jako dobre uzasadnienie braku Wyrzutów sumienia po sprokurowaniu śmierci różnych Rosenkraców i Gildensternów - istot podrzęd-nVch, wchodzących między ostrza potężniejszych od siebie. To dyskusji nie podlega - Hamlet jest buntownikiem i będziemy tutaj za publicznością teatralną całego świata pamiętać mu jako zaletę, tym łatwiej, że nie musimy żyć w rządzonym przez niego państwie duńskim, ale podoba się nam stwierdzenie, że źle się dzieje w państwie duńskim - dopóki nie r^dzi nim Hamlet. 2 czego ten bunt wynikał? Że się bynajmniej na sztukę nie silę. Syn wasz oszalał, jest to prawda; prawda, Że to nieszczęście, i nieszczęście wzajem, Że to jest prawda. Otóż się skleiła Dziwna figura jakaś retoryczna. Bodaj to! Licho zabierz sztuczne frazy! Stanąłem tedy na tym, że dostojny Syn wasz sfiksował; dobrze; idzie teraz 33 (Hamlet Akt II, scena druga) Dostojny wariat żył w podziemiach, w kopalni soli konkretnie i jako szaleniec, mimo całej dostojności swojej był źródłem kłopotów wielu. Hamlet debiutanta(l) Michała Czerneckiego (Teatr Telewizji 2004, reż. Łukasz Barczyk) to postać znajdująca się na krawędzi jakże niebezpiecznej przepaści szaleństwa. Jednym słowem chłopak jest co najmniej dziwny. Fakt, że udaje świra większego niż jest, niczego tu nie zmienia, bo nieznośnie egzaltowana czystość, nadwrażliwość i eksponowana z niemałą dumą szlachetność i wyższość z tym związana usprawiedliwiają podobne podejrzenia jak najbardziej. Głupi? Może. Ale na pewno zawzięty - nie z nim Klaudiuszowe numery. Oto stanął bowiem przed nami buntownik z charakterkiem, on nie wątpi w to czyjego postępowanie jest słuszne - bo skoro duch powiedział to widocznie miał rację, jak to duch i na wszelki wypadek należy nienawidzić ojczyma tak bardzo jak tylko jest to możliwe. Urządzenie teatralnej szopki jest zatem raczej postawieniem w stan oskarżenia, przygwożdżeniem władcy bardziej niż próbą dociekania prawdy, bo tą jak twierdzi książę - znalazł. I zgodnie z nią starał się też postępować, z właściwym sobie (czy innym neurotykom) zaangażowaniem, co jak wszyscy dobrze wiemy doprowadza go i parę osób z bliskiego otoczenia, które się akurat napatoczyły - do śmierci. Odnoszę jednak dziwne wrażenie, że trochę za bardzo się na temat tej inscenizacji rozpisałem. Sam odtwórca głównej roli, w wywiadzie telewizyjnym urządzonym przed premierą powiedział, że bez Hamleta, nie ma bez „Hamleta". Nieudolność z jaką młody aktor próbował obudzić ży cie w kwestiach głównego bohatera, pozwala mi stwierdzić, że w związku z powyższym przedstawienie się nie odbyło. Razem z grabarzem z ostatniej sceny, zakopuję więc to wcielenie duńskiego księcia na kopalnianej głębokości 135 metrów w otchłani niepamięci. A przecież„aby grać Hamleta, wcale nie trzeba dużo myśleć i za dużo rozumieć; trzeba mieć przede wszystkim warunki, potem namiętność wreszcie technikę słowa. Bez myślenia się obejdzie; pomyślał już za aktora Szekspir. Kiedy aktor ma wszystko co trzeba - Hamlet to jest samograj. Cała rola ma zresztą tyle sprzeczności, że wszystko się W niej zmieści. Cokolwiek aktor zrobi, byle z talentem, zawsze ukaże nową tajemnicę Hamleta, który jest splotem tajemnic..."1 Wariatem był też książę duński w wykonaniu Mirosława Baki, w Teatrze Wybrzeże (Gdańsk 1996/ reż. Krzysztof Nazar). No bo jak niby zdrowy zupełnie na ciele i na umyśle młodzieniec, miałby być jedy ną na zamku osobą która widzi ducha? Jeżeli duch istnieje tylko dla niego, to co powiedzieć o zbrodni jakiej owego ducha zdaniem miałby się dopuścić Klaudiusz i co mają na to powiedzieć sami zainteresowani, czyli ofiary jego szaleństwa? Jak wszystko co święte, postać Hamleta, nieraz była przez rozmaitych profanatorów (innowatorów) obrzucana jajami i zdejmowana z piedestału jakie wyznaczył mu sztywny gorset historyków literatury i sztuki. Proces ten dokonywał się przy pomocy różnych środków, czy może wypadały by tu rzec - różnych rodzajów ironii. Do najskuteczniejszych należy oczywiście spłycenie jego postaci, co w tym przypadku oznacza po prostu wyjaśnienie wprost jakie imperatywy popchnęły „Młodego, Pięknego ku śmierci, no i oczywiście czy był wariatem czy nie. W przypadku inscenizacji Hanuszkiewicza źródłem wszelkiego zła na dworze była niedojrzałość Hamleta, (czyli wariatem był) ale przynajmniej równie skutecznego zabiegu dopuścił się reżyser młodszego (a więc z założenia bardziej nihilistycznego) po' kolenia, Krzysztof Warlikowski. W jego interpretacji (Warszawa, rok 1999), problemem głównego boha' tera, odtworzonego przez Jacka Poniedziałka, było pytanie o tożsamość seksualną - być albo nie być (hetero czy homo). Nie możemy tu zatem mówić o mistycznym fatum nad nim ciążącym (metafizyka)' o podświadomym dążeniu do śmierci (Freud i jego psychoanaliza), czy wartościach natury moralnej 1 „Hamlet Szekspira", Tadeusz Boy-Żeleński (^iał rację czy nie? czy wypada się mścić?), a więc o niczym niepojętym, czy zachęcającym do gorących dVsput. Jedyną niewiadomą jest tu bowiem to, czy homoseksualizm Hamleta uwarunkowany jest ge-netycznie, czy może wynika z mizoginizmu, jakim się on zaraził obserwując nieetyczne zachowanie ^atki. Niewątpliwie zmienia to zdecydowanie sposób postrzegania głównego bohatera przez widza, ^czba osób utożsamiających się z Hamletem - homoseksualistą, Hamletem - sadomasochistycznym dewiantem jest, założę się nieporównywalnie mniejsza niż cała rzesza tych, którzy uważają się za wrażliwszych, inteligentniejszych i uczciwszych od otoczenia (do której to rzeszy, przyznaję nie bez dumy, również ja należę), a więc tych, dla których idolem będzie Szekspirowski „oryginał". Czyli Warlikowski s*awia pytanie: czy Hamlet kocha inaczej i czy myśli inaczej - chce Ofelii czy woli dworskich Felków - to na pozór bardzo poboczny tor naszych rozważań dotyczących tego kim jest Hamlet. Zwróćmy jednak Uwagę że dziwny stosunek Hamleta do Ofelii uprawomocnia podobne przypuszczenia i stawia Hamle- obok zaakceptowanych społecznie norm, niejako z urzędu, czyli bez woli jego samego. Zwróćmy też uwagę na fakt, którego znaczenie uzasadnimy na końcu, że literacki tato Hamleta -Wiliam sam podejrzewany był o miłość nie tylko do sztuki ale i do jej wyrobników, tej samej co on Płci. Podsumowując inscenizację Warlikowskiego - Hamlet księciem duńskim był, ale swoje słabości Hniał - nie wiadomo na ile determinujące jego działania. A więc Hanuszkiewicz mówi o słusznie o Ham-'ecie - młokos i buntownik, a Warlikowski dodaje - dziwak i odmieniec. Był oczywiście Polakiem - uzupełnił z demonicznym uśmiechem Jan Klata przystępując do realizacji Szekspirowskiego dzieła która miała miejsce w Stoczni Gdańskiej (na zamówienie Teatru Wybrzeże, w 2004 roku). Marcin Czarnik gra tu bowiem Hamleta, który buntuje się przeciwko władzy w zasadzie tylko po to żeby się buntować. Jest niedojrzały, czas swój głównie przeznacza na wyżywaniu się na Piłeczce golfowej waląc nią o ściany Elsynoru (w tej roli hala 42), co w jego mniemaniu jest kontestacją. Grając w turbogolfa - neguje on kulturę oficjalną, czyli modny wśród sfer wyższych, akceptowany za-*e|ri przez Klaudiusza-utracjusza (Grzegorz Gzyl) golf właściwy. Gdzie tu wzmiankowana polskość duńskiego księcia. Ano przejawia się ona w bezsensowności, niedojrzałości owego buntu. Ojczym się Harrisowi nie podoba, musi więc zostać z tronu usunięty. Owszem jest on królem życia, który wraz z Polo-n'uszem myślą jedynie o korzyściach jakie można by czerpać ze sprawowania władzy, ale wystąpienie ^wleta przeciwko nim pozbawione jest zupełnie rozsądku, jest jak próba powstrzymania czołgu przy Pomocy hipnozy - szlachetne, godne podziwu, ale przede wszystkim politowania. Podobnie jak Ws*ystkie z jednym małym wyjątkiem nasze powstania. «Polak rodzi się bohaterem i jest nim nawet jeśli sam tego nie chce" - mówił jeden z bohaterów Pewnej starej polskiej komedii. Hamlet jest typowym Polakiem, ale jak wiadomo typowych Polaków i w polsce ze świecą można szukać, nasz romantyzm został bowiem przy pomocy rozmaitych środków historia, jakość sprawowanej przez aktualny i wszystkie poprzednie rządy władzy, niechęć wielu przędnych obywateli naszego kraju do innych przeciętnych obywateli naszego kraju i świadomość tego, w innych krajach europejskich można zarobić na swoje utrzymanie po prostu dobrze wykonując Swoją pracę) - wykorzeniony, a jego miejsce zajął „zachodni", kosmopolityczny cynizm. W takich wa-rur|kach Hamlet - romantyk nie może liczyć na popularność czy nawet zrozumienie. Może to jest Byczyną dla której tak chętnie inscenizatorzy młodego pokolenia psują angielskiemu dramatopisa-r*owi jego najukochańsze dziecko? A teraz zupełnie inaczej Znużon tym wszystkim pragnę tylko śmierci: Widzę, jak zasług mieniem kij żebraczy I jak się nicość napuszona wierci, I jak i szczerość przysięga inaczej, I jak niegodnym krzyże dają złote, I jak zdeptana jest dziewiczość miła, I jak prawdziwą ukrzywdzą się cnotę, I jak przez słaby rząd kuleje siła, Jak wobec władzy sztuka mdłą jest w słowie I jak nad wiedzą pieczę mają błaźni, I jak prostactwem prostota się zowie, Jak dobro więźniem, a zło stróżem kaźni: Znużon tym wszystkim, chciałbym odejść w ciemnię, Jeno że nie chcę byś został beze mnie. (sonet 66, Szekspir2) Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego. Lekceważonej miłości męczarnie, Odwłokę prawa, butę władz i owe Upokorzenia, które nieustannie Cichej zasługi stają się udziałem... (fragment monologu Hamleta) Wydarzeniem, które sprowokowało Szekspira do napisania „Hamleta", była niejasna śmierć chime' rycznego hrabiego Essexa z którego otoczeniem genialny stratfordczyk był związany, a która była ewidentnym wynikiem konfliktu Essexa z dworem. Najprawdopodobniej osobowość szlachcica posłU' żyła za model postaci duąskiego następcy tronu, ale nie tym chcielibyśmy się tu zająć. Ważniejsze dld nas bowiem jest to, że sztuka ta powstała z buntu przeciwko niesprawiedliwości, zepsuciu, i zdeprawo' waniu elżbietaąskiej Anglii. Swojej goryczy autor dawał upust również w innych dziełach, wśród nich - w zacytowanym poniżej sonecie 66. Uderzające podobieąstwo obu tekstów pozwala wysnuć mało odkrywczy na pozór wniosek, że ich autorem jest ta sama osoba, o tyle jednak przewrotny, że wymusza stwierdzenie, że Hamlet jest alter ego Szekspira, a że ten wielkim poetą był, należą mu się ode mnie najszczersze przeprosiny, za to że pozwoliłem sobie nieco„odbrązowić" jego samego i jego literackie wcielenie. Jest więc Hamlet - Szekspir idealistą. Jest buntownikiem w słusznej sprawie - zła tego nie najlep' szego ze światów. Jego wrażliwość na zło, moralne zepsucie oraz dowolnie interpretowana nawet sek' sualna, ale widoczna inność stawiają go w pozycji outsidera, czy mu się to podoba czy nie. I choć pró' buje on walczyć, próbuje przyjąć reguły świata w którym się znajduje (Rozenkranc i Gildenstern), jest' przez metafizyczne „coś" znajdujące się może w nim samym, a może w elsynorskim powietrzu, czy ^ systemie politycznym w każdym razie skazany z góry na niepowodzenie. Może jest jak na ten świat nie 1 Przekład Jana Kasprowicza d°ść niegodziwy. Tak więc za sprawą tego czegoś zmuszani jesteśmy do obdarzenia miłością tego cudnego chłopca, mało tego musimy też kochać Szekspira, który tym cudnym chłopcem był naprawdę, bogatszy był on jednak o jedną drobną cechę - działanie. Drobną, bo prawdę powiedziawszy na tyle buntu starczyło. Szekspir pisał. I napisał. O sobie samym. Nie ma niestety miłości idealnej. To znaczy, nie chodziło jeszcze po tej Ziemi takie stworzenie, że tylko kochać, ufać, uwielbiać a na wady nie musieć patrzeć - bo nie ma. Niestety niewiele wiem o przywrach samego angielskiego dramatopisarza, ale chętnie wymienię ułomności jego najpiękniejszego sVna. Jest więc, mimo całego swojego romantyzmu i szlachetności, początkującym cynikiem, egoistą do tego wkurzającym, bo niedojrzałym, a więc podważającym w wątpliwość wartości, które pewnie w«elbiłby, gdyby zdążył dożyć odpowiedniego wieku, w którym pewne rzeczy się docenia. Jest niekonsekwentny, zbolały, nadwrażliwy i nie wie czego tak naprawdę chce. Wszystko to sprawia, że mimo c?<łej swojej charyzmy, teoretycznie nie ma on prawa być dobrym głównym bohaterem. Jednak jest. Jak wszystko co tajemnicze, wnętrze Hamleta, zdolne jest pomieścić miliony teorii na swój temat. Dla wszystkich złośliwych, chcących rzucić zupełnie nowe światło na tę postać, odsądzić ją od czci, 2robić z niej normalnego, zwykłego chłopaka też znajdzie się miejsce. No to szpilą w niego! Gdyby tak Musiał żyć dalej tak jak Tato - William? Co byłoby z nim dalej? Poloniusz, oprzytomniał. Zdał sobie sprawę, że książę, jakim nadętym bufonem, nie byłby zupełnie bezpodstawnie teraz, w przyszłości jako król będzie miał ku temu powody i będzie mu to, w przeci-w'eąstwie do sytuacji obecnej, poczytywane za przejaw siły. W związku z powyższym jego słabość (bo Jako książę może na razie słabości posiadać) do Ofelii jest tu bardziej niż na rękę. Udaje się więc do Klaudiusza, proponując jego pasierbowi rękę swojej córki. Zatroskany(l) ojczym zgadza się na małżeą-s*Wo następcy tronu z dziewczyną niższego pochodzenia w nadziei, że jego oficjalne przystanie na ten Wiązek, a więc pozwolenie mu na trwanie polepszy nieco psychiczny stan chłopca i pozwoli go w Przyszłości zamordować tak jak należy - czyli bez niepotrzebnego rozgłosu. Ofelia oznajmiając Hamletowi dobrą nowinę przekonuje go do zaniechania planu głupiej zemsty za czyn którego nowy małżo-nek jego matki - człowiek rozsądny, czuły i opiekuączy z całą pewnością nie mógł się dopuścić, a jeśli S|S dopuścił, to trzeba trochę czasu, aby to zbadać i dopiero wtedy unosić się wówczas już w pełni u^sadnionym gniewem. Odbywa się więc huczne, dziesięciodniowe wesele, odbijające się echem w Catym królestwie w postaci, wznoszonych w najpodlejszych lokalach toastów za szczęście młodej pary. Dzieą złożenia uroczystej przysięgi małżeąskiej został też ogłoszony w całej Danii, ku radości ludu, w°lnym od pracy świętem narodowym. Hamlet obiecał zapisać się na terapię psychologiczną u nadwornego błazna, uspokoić się i być dobrym, mężem. Poloniusz otrzymał ogromne posiadłości ziemie, jego syn wysokie stanowisko w paąstwie, a córka oczywiście była już księżniczką. Oczywiście hamlet i Ofelia mięli piękne dzieci (chłopca i dziewczynkę - Hamofa i Ofletkę) i byli bardzo udanym ^łżeąstwem. bardzo szczęśliwy koniec Piękne zakoączenie, nieprawdaż? Tylko trochę jakby pozbawione dramatyzmu, spłycające z lekka treść sztuki. No ale jakie szczęśliwe dla tego naszego kochanego chłopca który wreszcie nam dojrzał! Czy to możliwe? Największym chyba atutem, postaci romantycznego duąskiego księcia, jest jej n'ejasność.Tekst Szekspira dopuszcza bowiem mnóstwo interpretacji głównego bohatera, pozostając przy tym równie przejmującym. Młody arystokrata udaje szaleąca, żeby zachować życie - tragedia! Duąski książę jest chory psychicznie, czy też w miarę udawania niczym bohater„Lotu nad Kukułczym Gniazdem" w obłęd wpada - też tragiczne. Niejasne jest też jego życie osobiste. Czy on naprawdę kochał Ofelię? Może w którymś momencie przestał? Pogarda z jaką z czasem zaczął ją traktować, wraz z „podejrzanie zażyłymi" relacjami z pewnymi przyjaciółmi mogły też przecież dowodzić jego homoseksualizmu. Tak czy inaczej tragiczne, ale jakże ludzkie, wszyscy mamy w życiu pod górkę. PS: Po jakimś czasie Hamlet poczuł się oszukany przez króla który jakoś dziwnie nie chciał jeszcze umrzeć. Ponieważ zabicie go mogłoby pociągnąć za sobą pewne konsekwencje prawne, postanowił przy pomocy sprytnego przekrętu, wygryźć starego ze stanowiska, co też wkrótce z pomocą przyjaciół uczynił. Żył długo i szczęśliwie jako pozbawiony skrupułów władca absolutny, posiadający jedną tylko słabość, którą były kaczki. Tuczył je pozwalał im dorastać by w rocznicę dnia śmierci swego ojczyma (zawał - data ta notabene pokrywała się z dniem objęcia władzy przez Hamleta), brutalnie ukręcać im łebki i przyrządzać je w kapuście - no i wreszcie był skuteczny w przeciwieąstwie do swego duchowego i literackiego ojca Williama - dworaka, człowieka żywiącego się okruchami z Paąskiego stołu, którego bunt byłby buntem samobójczym a więc pozostał buntem zakamuflowanym i to tylko na papierze, a uzasadnieniem tego było - życie wraz z jego prawami. Co innego świat papieru, który wszystko przyjmie - każdy bunt, dowolnie wielki - nawet przeciwko heteroseksualności jako obowiązkowi, czy światu w ogóle, ale i tak lepiej dyskretnie - dwór czyta, czasem myśli. William to tchórz z odwagą do przyznania się że jest tchórzem, ale nie wprost - ile musiałem się namęczyć by do tego wniosku dojść i jak wiele osób może poczuć się tym wnioskiem poczuć urażony-ch(oby). William to typowy intelektualista ze sparaliżowaną wolą działania - przez rozsądek, który mówi - a jak się nie uda? Genialność jego polega jednak na tym, że ze swojej słabości zrobił atut - brakiem odwagi jest znać prawdę i zgodnie z nią nie postępować, a mimo to William - bohater kreśli swój autoportret. Ale bez braku odwagi Hamleta nie mielibyśmy cudownych pięciu aktów - Klaudiusz padłby w pierwszym. Wreszcie nie mielibyśmy bohatera, z którym, próbując go zinterpretować, można zrobić wszystko, bo bohater, który działa, z powodu który widz zna, nie jest już dla niego tajemnicą. Tu główny bohater nie robi nic, nie wiadomo dokładnie dlaczego. Genialne! Hamlet wiedział co jest skuteczne, ale... Wszyscy się mylą. Warlikowski, Wajda, Klata - wszyscy. Ja mam rację! Ale oni też. Hamlet jest tajemnicą - jak każdy człowiek, jak William S. - jest nie tylko kim chciałby być, ale składa się też z tego, czego się boi. Każdy widzi w nim to co chce. Oraz siebie. Kasper Żak jest uczniem klasy III LO w Zespole Szkół im.O. Langego w Białym Borze Le^ Lament 200Zr. Ela Galoch Niepokój Mówiłeś mi - choć znikniemy na długie jesienie i zimy i za nim urwał się wieczór ryłam wzrokiem długość chirurgicznego łóżka - wdechy i wydechy - za bezimiennymi białymi maseczkami zaparło się nocne miasto z rytmami Hip Hopu i kobietami gorąco sączącymi drinki a we mnie wspólny krwiobieg i jeszcze podwójne bicie serca - rozpadam się jak z trudem wyłaniający się świt co odcina widnokrąg od krajobrazu w którym już tylko błaga się 0 płoszące kroki na kamiennych podwórkach kiedy znów zapragniemy zabłądzić w wilgotnej bramie Potem zazwyczaj nie ma do czego wracać poplamionych ścierek i bananowych kaszek nie nadążam literować ta obcość - rozdziera bardziej niż porodowe skurcze kiedy z dotyku mężczyzny wiarygodność wychyla się dopiero po latach - suchych i niedokładnych - nie chce zaciążyć wyrozumiałością więc rodzą się niewytęsknione dzieci urodzaj stanie się gdy kupisz mi nową kurtkę i pomarańcze na gwiazdkę Powiedz swojej matce żeby krzyżykowym haftem nie ozdabiała kolejnego beciku nich kupi lalki tym co już są - i lepiej pilnuje je zanim zdąży wrócić z kolejnej pielgrzymki dziewczynkom powyrastają obcasy i pójdą w miasto ich chude kolana - już wietrzą miłość doskonałą jak ich pozłacane torebki po „ptasim mleczku" gdy my z kołataniem serca wypatrujemy - może tym razem nic nie będzie wreszcie doczekam się że ziarno dorówna dojrzałości 1 będzie się - po nich - ślizgać czułością bez przeliczania niepokoju Proza życia Wiejskie kobiety na gankach - już nie wsłuchują się w życie jak w poemat - choć przeżyły tyle wierszy są zbyt samotne żeby być świetlistymi madonnami chociaż dawniej ich usta rysowało słońce teraz wokół nich są bruzdy jak po pługu wrony wydziobują im urodę - a wiatr w oczy zdmuchuje resztki czułości chociaż Bóg z takim pietyzmem rzeźbił Adamów ale glina nie była żyzna - ich mężczyźni piją na umór Nie ma już ciepłych kolacji ani pieniędzy dotykalne są tylko „ludzkie potwory" bo nikt nie rani bardziej niż ten jedyny - wgryza się w myśli jak poczerniała krew - na szarpnięciu pasa z metalową sprzączką kobiecy gniew składa się z tysiąca dotknięć bólu mają prawo krzyczeć gdy ostatnia - zasada - przecieka przez mężowski kieliszek lecz one ze zdrętwiały językiem modlą się za ich przeklęte dusze jakby już przepadli przecież raz odeszli - teraz niech odejdą naprawdę - Stwardniały od blizn niczym skorupa w korycie dla trzody dzieciom - jak bajkę - opowiadają że już nic je nie czeka - wszystko mają za sobą bociany zjawiają się tylko wtedy gdy chodzą z brzuchem - wiosna to czas wyniszczających porodów i niepotrzebnych marzeń o nowej bluzce a przecież w ukryciu - pod codziennymi sprawami wciąż jeszcze są pytania do kiedyś porzuconych narzeczonych mimo że od ciągłego przypominania - z twarzy kruszą się zdjęcia jakby to zdarzyło się przed dinozaurami i potopem jednak nadal pamiętają swoją delikatność z włosami spiętymi w koński ogon i sukienki w grochy tylko przed niedzielną sumą - udają - że chcą oślepić serce Łucja Gocek List z golgoty Mnie tutaj jeszcze nie ma. Jeszcze nie doszłam do drogi, którą przemierzam codziennie. Dobrze znam tylko jej koleiny i kałuże, które nie odbijają nieba, odkąd zmieszało się ono z popiołami World Trade Center i moimi łzami po tobie. Mnie tutaj nie ma. Nie rozpoznają mnie nawet moje odbicia w oknach głodnych sensacyjek, lecz zatrzaskujących się na każde desperackie wołanie o pomoc. Chciałam uwić gniazdo z twoich obietnic, ale one porosły ostami, jak obietnice tych, którzy chcieli zbudować drugą Polskę i ocalić Trzeci Świat Nie ma mnie - zabił mnie pijany kierowca, kiedy przechodziłam na zielonym obok szkoły, zabiła mnie zabłąkana rakieta ziemia - powietrze nad lotniskiem w Chankale i jakaś grupka młodzików w lasku niedaleko Leszna. Zabiły mnie ostrza twoich słów. Nie ma mnie, chociaż płacę podatki i spłacam kredyty, i - mimo wszystko - jeszcze jestem podatna na miłość. Naprawdę mnie nie ma. Gdybym była, mój zeszyt z wierszami pachniałby Bogiem i pachniałby tobą. Ale on golgotą z jednym tylko krzyżem. Komu obiecać raj ? Kogo odkupić bólem ? Ps. Nie ma mnie, ale jeszcze zmartwychwstanę o świcie wiersza. Odrzucę kamień, co rozrósł się we mnie. Jeszcze będę. 1 listopada Zimno, Tato. Ludzie pochowali w kołnierze wilcze kły i teraz skrzypią wysokimi och i ach w kierunku swoich nowych fryzur futer i samochodów pozostawionych za furtką. Ukłony na prawo i lewo tu od niechcenia ówdzie po sam pas. Dłonie wyczulone na szelest, krusząc w palach szorstki znak pokoju, warują w kieszeniach gotowe do aportu. Jeszcze chwila. Jeszcze jakieś „Zdrowaś" naprędce i już można iść Tutaj kilkudniową straż pełnić będą pyzate chryzantemy znowu jest wczoraj - kopuła dnia skrzy się w twoim uśmiechu Schodzącym nad moim: dzień dobry! tajnik woła na kawę Przy śniadaniu kolorujemy sny w których wyrósł dom z czerwonej cegły 1 urodziły się dzieci o szumiących oczach chrzcimy je w świergocie wezbranym za oknem bY budziły wiosnę w środku naszych zim w lusterkach snu przegląda się słońce P°godą krasi w jutro wstępującą myśl ubieram piątek w niedzielną sukienkę Plasuję ci koszulę wierszem rozgrzanym do „max" Je$zcze nic nie wiem ni o ścieżkach krętych n' ostach, które wykiełkują w nas Jaszcze trwa wczoraj - w listach od ciebie koncertują świerszcze i koty mruczą głodne moich rąk strzeliste obietnice spajam ufności obręczą ^sknotom moim buduję z nich tron Jaszcze przez mgnienie k?dę gościć wczoraj, które na fotografii śmieje się do dziś 9dy zamknę album Jutrem tobie obcym posklejam s^kiełka skaleczonej łzy Sen Mariny (M. Cwietajewej) Jeszcze trochę jestem po tej stronie wzruszeń, gdzie podróże źrenic zaczynają się i kończą na stacyjkach spełnień, a w akordach wyznań różowieją dni. Głaszczę czarne koty oswojonych nieszczęść (blizny po ich pazurach tutaj bolą mniej). Jeszcze trochę jestem w twoich dla mnie wierszach, pod semaforem słońca, jak Królowa Kier. Jeszcze czasami koncertuję z tobą w mrocznych tunelach obłędu „allegro eon brio". W strunach krwi tli się światło, barwi noc pąsowo i odmyka uniesień zatrzaśnięte drzwi. Jeszcze trochę ku sobie, lecz już na peronach rozstań, ja do Jełabugi, a ty Bóg wie gdzie. Nagle sztylet mrozu zakwitł w obcych oczach i po rękojeść wbił się w mój o tobie sen. Obok Grudzień, rok drugi trzeciego tysiąclecia Znowu Bóg się rodzi. W wystrojonych marketach i zimnych kościołach zastępy cherubów oczyszczają konta i sakiewki sumień Czekoladowe cudeńka zapalają oczy dzieci ale wiele gaśnie przyprószonych biedą, podobnie jak zalążki słońc pod płaszczykami z lumpeksów (rozbudzone na krótko przez roratnie lampiony). Na szybach szpitalnego okna kwitną rozpłaszczone noski Jasia i Małgosi, których więziła nie zła Baba Jaga w chatce z piernika ale mamusia, w szopce, daleko od Betlejem Dorastają zbyt szybko i przykrótka już kołderka wiary. Nie piszą do św. Mikołaja Gloria to dla nich pani z punktu skupu złomu i do niej teraz tęsknią najbardziej Grudzień, rok drugi trzeciego tysiąclecia Znowu Bóg się rodzi. Obok Szarodzienność Podróżujesz od dnia do dnia przez jednostajną szraodzienność oddalają się małe dworce nadziei wąskie perony wzruszeń w twoim tobołku siedem grzechów głównych siedem nieszczęść pomyłek bez liku i okruchy miłości cudownie rozmnażanej dla tych których teraz daremnie wypatrujesz na każdej stacji w szparach pamięci ich twarze świecą w drugą stronę przed tobą kolejny tunel i boczny tor Łatwopalna przestrzeń ^?kna mogłaby być cisza między nami Mogłyby w niej dojrzewać bezpiecznie °bojętność i zakłamanie ^asze niespełnienia dożyłyby może sPokojnej starości i powolutku Powłócząc nogami chodziłyby na spacer 29arbione marzenia ma ciszy między nami Jest łatwopalna przestrzeń kucamy w nią żagwie słów *aPalczywie licytując winy ^ fotografie w gazetach śmieją się 0d 'Jcha do ucha Wracam Wracam do miejsca gdzie mój pierwszy krzyk rozhuśtał noc gdzie warzywnik buchał kapustą i grochem gdzie kobiety schodziły się na darcie pierza a mężczyźni grali w baśkę wracam nawet płot połamany szczerzy zęby w uśmiechu nawet tynk odrapany plastrem miodu smakuje niechby jeszcze napotkany człowiek rękę podał Zamiast kwiatów Wołałeś ale jak makiem cisza jak groch o ścianę cisza jakbyś o niczym do nikogo a przecież obok sąsiad zza ściany szef zza biurka proboszcz a parafii wiele innych osób nie usłyszeli czy nie chcieli słyszeć dociec dziś nie sposób na miejscu gdzie roztrzaskałeś się skacząc z ósmego piętra nikt nie kładzie kwiatów Łucja Gocek Leofa Lcunerit 2002r. Krystyna Mazur * * * *** Krople deszczu Ja, gdzieś tak pomiędzy dziewczyną a staruszką Wtopiona w zieleń uczę się żyć cahwilą Nocą rozrywasz niebo by być blisko mnie Boże. Nocą, rozświetlasz niebo oczu swoich blaskiem Boże. A ja wtulona w skrzydła Anioła już tyle lat zza firanki bezczelnie patrzę Tobie w oczy wciąż umacniając się w nadziei na życie wieczne. * * * Rozpełzło się lato po polach Białe brzozy swe stopy otuliły zielenią a Maki z chabrami spoglądają znad zboża W miastach dziewczęta odsłoniły kolana Chłopców wodząc na pokuszenie Parki zaległy staruszki sycąc zmysły zachodami słońca rozbijały się o moją głowę. Wiatr mozolił się usiłując zmienić moją fryzurę Niecnota wciskał sie pod moją sukienkę Gwałciłam stopami niebo w kałużach Włosy związałam źdźbłem trawy Otuliłam się wonią lata Ja - kobieta! Śmiałam się gwałcąc prawa przyrody Lech/ Lcwiertt: 2002r. Jerzy Dąbrowa-Januszewski *** oknem zgiełk stychać rżenie koni rVcerze z blokowisk ^ piwnicach na miecze Przekuwają kałasznikowy Znalezione na śmietnisku by być gotowym na godzinę zero 9dy przybędą woje *za węgła Nasz rycerz 2 ulicy sołdka oczekuje na mostku by dać znać a'e najpierw ^usi przetrzeć okulary by rozpoznać wroga ' nie wdawać się W wojnę bratobójczą 2a oknem znowu cisza Uniesienia uleciały z wiatrem dziewczyny rozmasowują rycerzom farsowe zmarszczki na czołach Jutro przyniosę ci kamień z plaży z oczami wyżartymi solą powinien przypominać metaforycznie 0 katastrofie ekologicznej Dlaczego będę okrutny tego nie wiem to w swojej istocie niezależne tak jak umiejętność widzenia każe radiostacji mózgu ostrzegać przed dziewiątą falą 1 byśmy bez końca nie wpatrywali się w horyzont gdy słońce wysrebrzą sól wżerającą się w oczy Młodzi powędrowali w lepszą przyszłość gdzie wiatr przywiewa ochłodę fiala obmywa stopy usta nie zapominają o pocałunku Koegzystencja Na balkonie gołąb mości gniazdo z gałązek pokoju nie zwracając uwagi na wścibskiego sąsiada któremu te rekwizyty przypominają o utracie Staruszek uśmiecha się do zwiastuna przeszłości zapamiętale jej wypatrując choć wieże to daremne gdy chmury ulatują więc wdzięczny wyciąga dłoń z okruszkami dobrobytu na dobry początek koegzystencji Tadeusz Zawadowski POETA WYCHODZI Z DOMU Poeta wychodzi z domu Za nim biurko krzesło włóczy nogami Maszyna wystukuje na papierze odgłos kroków a wróbli czereda przyczepiona do gałęzi pobliskiej czereśni wrzeszczy wniebogłosy Nad ranem powraca biurko Zmęczone siada obok krzesła Po chwili wchodzi poeta Wyciąga z kieszeni wróble i najnowsze wiersze TRAGARZ ŚWIATŁA Jestem tragarzem światła które przenoszę w koszykach pod powiekami Starcza go zaledwie na jeden uśmiech To niewiele Zwłaszcza że tyle wokół neonów rozpędzonych reflektorów i rozświetlonych okien A nawet pojedynczych świec w których wirują płonące suknie nocnych motyli Jestem tragarzem światła Codziennie przechodzę niezauważony pomiędzy brzegami nadziei LISTA NIEOBECNOŚCI I kiedy próbuję dotknąć wspomnień widzę tylko długą listę nieobecności i czuję się jakbym był w pustej sali lekcyjnej w której brakuje uczniów ławek a nawet ścian boję się dotknąć czegokolwiek w obawie że odejdzie do krainy której nie ma poza moją wyobraźnią że również ona pozostawi mnie samego i nie będę potrafił ani odejść ani się odnaleźć boję się że do mojej wyimaginowanej sali lekcyjnej wejdzie nauczycielka i wpisze mnie na listę DZIECI wierzą że życie jest wielkim placem zabaw zabierają ze sobą wszystkie marzenia 'lalki DOM DLA PTAKÓW Radkowi Wybudowałem dom dla ptaków Co wieczór ślimak przekracza jego próg by się ukryć w podwójnym pancerzu twardszym od dzioba wróbla Posadziłem drzewo na którym zawiesiłem dom ale mrozy zakradły się do jego soków i rozsadziły pień Mam syna w którego dłoni ślimak szuka schronienia przed zimnem ŁUSKA KARPIA dusza się z ciała wymyka jak wigilia z karpia by przed pierwsza gwiazdą do dzieciństwa zdążyć już tam matka się krząta siostra stół nakrywa pachnie zupą grzybową i świeżą sośniną świeczki się na niej palą niczym oczy chłopca którego próżno dziś szukam w potłuczonym lustrze tylko łuska karpia niczym martwe oko patrzy na mnie jakby chciała przeszłość w przyszłości ocalić Juliusz Erazm Bolek *** odchodzi Człowiek powolutku cierpliwie w ciszy czeka na nieuchronne spokojnie gaśnie w oczach i tym większy bije od Niego blask *** *** może to był król może filozof może to był mesjasz może Bóg nie powiedział tego ale podbił miliony serc zawładnął umysłami dokonywał cudów gdybyśmy zamiast patrzeć widzieli zamiast słyszeć starali się Go słuchać pewno byśmy wiedzieli teraz możemy tylko płakać ból nawlekam na igłę robię naszyjnik z czasem paciorki uschną i będą takie piękne Roman Tomaszewski Piękniej Kształt przestrzeni Diament Węgiel Poeta Człowiek Piękniej spłonie diament Piękniej umiera poeta C/9 54 Świadectwo Dlaczego grudniowej nocy Znów mam coś do powiedzenia Na temat miejskiego parku Obleczonego śnieżnym atłasem Dlaczego, gdy mróz i daleko jeszcze do poranka Ponownie chcę wypowiedzieć Nurtujące mnie myśli O tym miejscu, na które Można spoglądać z wysoka Widzieć pomiędzy drzewami Miejsca gdzie rosną fiołki Dlaczego w czasie, gdy śnisz A zbliża się nieubłaganie ta chwila, W której częstokroć lubi mnie ogarniać Galimatias, zwątpienie, skrucha i bezsilność [By nie powiedzieć, że okrążam kolczasty kłąb] Bezwolnym się staję i daję świadectwo Dlaczego? Byłem w środku wydarzenia Teraz jestem konkretem Muszę zapomnieć o pawich piórach I o tym co wypada Na spartańskiej skale stoją Niepotrzebnośćiopisy Teraz będą treścią ręki I podszeptem czystej świadomości A ja, zwolniony z grzechu estetyzowania A ja, wyzwolony z metafory Pewniej zadbam o kształt przestrzeni Już nie chcę uciekać Od woli i napędu Choć wtórnie - to musi się udać Zwłaszcza, gdy patrzę Z pozycji wody, ognia i powietrza I już nie chcę uśmiercać I nie uśmiercę Niezbędności zbędnościami Sobie i ludziom tym z przeciwka A przede wszystkim sobie Dać i nie żałować 26.XII.2002 Aleksandra Grotowska * * * boję się tego stanu co dostrzega tylko dobre zakończenia nie jestem matką twojego syna nie stworzyłam wspólnego stołu łóżka lampy szafy siedzę przy biurku blat sfatygowany jak ja sama nie niszcz mnie więcej *** primo bezwzględność i spokój secundo sens ukryty w czasie tertio poezja i chemia / piękne małżeństwo/ wszystko namiastki zamiast krwi * * * tylko ciało żadnych wspólnych planów noc nagość nie zduszony szept szybciej wolniej mocniej stop był czas nazywałam to miłością ,LecJv Lcuvie*\£ Sylwia Mackus Ostatni raz Ostatni raz rozbieram myśli z pragnień. Wierzę że będziesz, znów wypowiesz wojnę na ból i rozkosz, zarówno w dzień jak i w nocy. Zerwiesz maskę czasu i zanurzysz się we mnie niczym w wodę świętą. I oczy przemyjesz krzykiem i solą, i chlebem będziesz dla mnie powszednim... Kraina Bioder 0 czym myślisz rzeźbiąc Krainę Bioder? Oddycham poprzez Twoje usta pulsującym krzykiem źrenic. Czego pragniesz wspinając się na szczyty ramion? Czujesz mnie? Ten szept? Odpowiedz siłą rąk, uderz pożądaniem 1 rozerwij we mnie wszystkie grzechy świata... 57 Dariusz Muszer Biały niedźwiedź Pewien człowiek był niedźwiedziem. Chodził w brunatnym futrze i zastanawiał się, dlaczego spotkał go taki los. Jego jedynym marzeniem było posiadanie białego futra. Gdyby miał białe futro, nie musiałby tak cierpieć. Żył w przekonaniu, że białe niedźwiedzie są o wiele szczęśliwsze od brunatnych. Co roku na jesieni układał się do snu i przesypiał całą zimę. Aż pewnej wiosny nie obudził się. To znaczy obudził się, tylko pięćdziesiąt lat póź- niej. Tak go to rozczarowało, że zaraz zapadł ^ dalszy sen. Tym razem obudził się sto lat wcześniej . Z niechęcią patrzył na sąsiada, który wła' śnie układał się do zimowego snu, i myślał, że tylko brunatne niedźwiedzie mogą być tak nie' odpowiedzialne, żeby coś takiego robić. Kiedy po raz ostatni był niedźwiedziem, do' stał w końcu białe futro. Jakaś przecież nagroda w końcu mu się nale' żała. Śpiący astronauci Mit o śpiących astronautach, którzy budzą się raz na dwadzieścia tysięcy lat, aby parzyć się z ziemskimi stworzeniami, jest niezwykle rozpowszechniony. Podobno część z nich mieszka w niedostępnych górach, inni z kolei na dnie oceanów. Istnienie ich jest konieczne, aby życie na Ziemi mogło się rozwijać. Trzeba podkreślić, iż pomysł parzenia się z małpami, przyniósł wątpliwe rezultaty. Człowiek, jako owoc tych związków, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Dalsze parzenie się z ludźmi zostało wymazane z programu. Podobno śpiący astronauci szykują się do eksperymentu ze słoniami. Jeśli chcą zdążyć, będą musieli się pospieszyć, jako że słonie są na wymarciu. Poza tym już teraz można śmiało po' wiedzieć, iż ze słoniami też im nie wyjdzie. Wy starczy przypomnieć sobie dinozaury, które po' wstały w wyniku spółkowania z jaszczurkami-Pomyłki popełniane przez śpiących astronautóW przerażają nawet samych zleceniodawców. Trze' ba zastanowić się, czy doboru partnerów seksU' alnych nie należałoby zlecić komuś innemu. Jak tak dalej pójdzie, skończy się na fokach. Albo na dżdżownicach. Nie wiadomo również, jak długo jeszcze Zie' mia będzie znosiła nieodpowiedzialne wyczyny śpiących astronautów. W końcu Ziemia ma też coś do powiedzenia. Lewe ucho, prawe oko „Wczoraj się przebudziłem, a dzisiaj nie chciałem nic o tym wiedzieć" - powiedział pewien człowiek po przeczytaniu kolejnej książki, która miała ulepszyć jego życie. Prawdziwa przemiana nastąpiła w nim dopiero wtedy, gdy podczas wypadku samochodo- wego stracił lewe ucho i prawe oko. Odtąd słyszał i widział wszystko. Jednak wcale nie żył lepiej. w Zdzisław Drzewiecki PŁACZ OCALONEGO Los najboleśniej doświadcza nas, gdy pozwala śmierci zabrać nam kogoś bardzo bliskiego. Niekoniecznie członka rodziny. Również przyjaciela. Kogoś z kim dzieliliśmy wszelkie nasze czasoprzestrzenie. Kogoś z kim mieliśmy wspólne kody, z kim rozumieliśmy się wpół słowa. Z kim odnajdywaliśmy się w Słowie. Poetyckim Słowie. Jakaż potworna pustka wówczas się robi. Jaka wyrwa. Jakiej bolesnej samotności doświadczamy. Stefan Pastuszewski swoim najnowszym zbiorem wierszy „Nie ma podwórka.Treny." wpisuje się w długi ciąg kulturowy jaki stanowi liryka żałobna, znana już poezji hebrajskiej (Jeremiasz), starogrec-kiej (Simonides, Pindar), starorzymskiej (Owidiusz),renesansowej (Jan Kochanowski) i późniejszej (Klonowie, Miaskowski, Kniaźnin) oraz współczesnej (Grochowiak, Broniewski, Szymborska). Czytelnikowi spory kłopot może sprawić ustalenie bohaterki tych wierszy - autor nie pomieszcza bowiem w tomiku żadnej dedykacji, która owo ustalanie mogłaby ułatwić. I być może jestem w błędzie,lecz sądzę ,że jest to zbiór powstały w hołdzie, przedwcześnie zmarłej, bydgoskiej poetce Małgorzacie SzułczyńskiejO 957-2003).W Trenie VI pojawia się imię Małgosia a w wierszu Król i królowa datowanym na 31 grudnia 2003 r. mamy zwrot ostatni dzień tego grudnia. Ważne to szczegóły, jeśli Weźmiemy pod uwagę fakt że Małgorzata Sz. odeszła właśnie w grudniu 2003 roku. W tym grudniu. I to właśnie znajomość jej twórczości, jak również sposób jej poezjowania mogą stanowić klucz do odczytania wierszy Pastuszewskiego. Są to wiersze dla Niej, o Niej i poprzez Nią, niejako, tworzone: ja z Ciebie wciąż się biorę (str.33), a jeśli słowo/to jak Twoje imię wciąż błądzące no końcu języka (str.26) Są to wiersze, w których autor „Szczególnego zbiegu okoliczności" przede wszystkim wspomina, ^oponuje nam coś w rodzaju podróży do miejsc, do dawnych emocji, uczuć i zdarzeń. Pod emocjami kryją się osoby, rzeczy,miejsca i godziny - te najistotniejsze. Wystarczy impuls aby je uruchomić. Podmiot wspomina wspólne ich wędrowanie po tym łez padole: widzieliśmy-bezsilini-jak opadają liście i pióra jak sypie śnieg niewinności i bieli (str.30) To była ich wspólna podróż, lecz podróż za krótka/z ufnością położyłaś głowę na moim ramieniu/(...) grzaliśmy się nawzajem/ja Twoim oddechem... (str.25) Cisza po utracie kogoś bliskiego jest nieprzekładalna na nasz język, zwłaszcza, jeśli jest to śmierć Przedwczesna, niewytłumaczalna i taka jakby ktoś przerwał w połowie dopiero co zaczętą opowieść, której końca już nie poznamy, możemy się go jedynie domyślać. ...Twego płaszcza nie otuli moja biała kurtka... ...moje oczy nie zobaczą więcej moje dłonie... gdzie są Twoje dłonie? (str.4), Sytuacja staje się wyolbrzymiona jeszcze przez zwykłą rozpacz: płacz, płacz moje niebo nie wychodź z ciemności bo co ja - w blasku słońca- zobaczę? (str.9) i dalej .../ Twoje odejście- ciężar wieczny jedno mnie tylko pociesza- żebyło (str.10) Więc tym większy ból, że to co się tym dwojgu w życiu przydarzyło było piękne. Tym większy, że tyle chwil, które mogły być wspólne umknęło bezpowrotnie: bo w różańcu tych minut nie było tej ostatniej i najpierwszej i już jej nie będzie (ślepy byłem i głuchy a przede wszystkim leniwy) (str. 15) Tym większy, że się pamięta, że tak trudno uciec w niepamięć. chwile zapamiętane które teraz ciszą opowiadasz wciąż bolą (str. 15) a tu znów oprawca-pamięć pazurkiem rysujef...) na szybie mego oka Jej uśmiech (str.28), * za karę chyba jest ten nasz wzrok-pamięć (str.55) Więc pamiętać czy nie pamiętać? Pamięć przynosi ból, ale też ocala od zapomnienia to co było jedyne,piekne,tylko ich.Dlatego ostatecznie podmiot zgadza się - niech boli.! (str.28) 60 I płacze. To płacz ocalonego,który musi nieść swój krzyż. Choć przecież w świecie podmiotu coś Przestało istnieć. Pięknie mówi o tym wjersz Nie ma podwórka .Podwórko to symbol wspólnych przestrzeni, wspólnych klimatów, nastrojów - to wspólne źródła dwojga ludzi. Świat istniał tylko poprzez pryzmat wspólnego (go) chłonięcia. Dziś nie ma podwórka .Nie ma świata, tego świata, ich świata, bo nie ma już Jej. Podmiot liryczny emanuje jednak taką siła,takim przekonaniem że odnosimy wrażenie, iż potrafił Przekroczyć próg niepoznawalnego i nie ze złudzeniem rozmawia lecz wprost z samym zmarłym.Spo-r2ądza portret miejsc i bliskiej osoby. Śmierć u Pastuszewskiego nie jest końcem wszystkiego,nie prowadzi do pustki,w niepamięć. Podmiot liryczny, który wspomina,poszukuje,odwiedza miejsca znane niegdyś może im dwojgu tylko, momentami buntuje się, złorzeczy niebu, może nawet i Bogu. J na 'Hnoduszne niebo rzucam chmurę pięści (str.21) ...choć mój płacz ocalonego jest jak wyrzut wobec Boga (str.22) W świecie podmiotu to jednak Bóg porządkuje wszelkie rytmy na tym świecie,choć Pastuszewski, Podobnie jak Jan z Czarnolasu w Trenach, pozwala sobie na drobne zwątpienie: bo jeśliś u Boga... (str. 15), lecz szybko się poprawia ....a u Boga na pewno (str. 15). Z wielką doprawdy subtelnością tkana jest struktura tych wierszy, w których odnajdujemy nawiązania do poetyckiej filozofii M.Szułczyńskiej, do jej rekwizytów poetyckich,jej kolorów,klimatów.Do jej ^zumienia Poezji.Stąd pewnie tak częsta biel, czy też stworzona przez poetkę kategoria ludzi wpisanych w biel. Biel to - niewinność, uczciwość, piękno, prawda. W Nie ma podwórka odnajdujemy mnóstwo bieli: my byliśmy białym światłem (str.9), już niemal codziennie dzieliła się bielą prawdy(str.H). Ponadto sporo tu śniegu, chmur (oczywiście białych), pojawia się obrus, opłatek itp. Poza bielą Przychodzi nam się zanurzyć w zieloność i złocistość.Pojawiają się zielone kubki, konie, baśnie - wszystkie modlitwy autorki Aether. A może ich wspólne modlitwy odychają w tych znanych choćby z Wpisanych w biel dekoracjach? Autor zachowuje jednak w tej misternie tkanej poetyckiej nici siebie. To przede wszystkim świat podmiotu lirycznego, który jeszcze jest Tu, po Tej stronie. Po stronie żywych -Ty już w korzeniach drzewa/ja jeszcze za opłotkami. Częstym rekwizytem jest lustro. Zaglądanie w głąb zwierciadła ,cofanie obrazów przypomina po-9oń za czasem przeszłym. Podmiot i bohaterka wierszy odnajdują się w nim, spoglądają na siebie,ro-^rriawiają ze sobą i trwają w swoim wyimaginowanym świecie. Smutna i niesłychanie mądra to książka, która boleśnie uświadamia nam naszą przemijalność. Dzięki tym wierszom można naprawdę wiele rzeczy zrozumieć; łatwiej też będzie się nam odnaleźć w bolesnej często dookolności. Stefan Pastuszewski po raz kolejny dowiódł, że potrafi być mistrzem poetyckiego nastroju. Stefan Pastuszewski, Nie ma podwórka.Treny, Kielce 2004,Wydawnictwo GENS, s.62 Lech/ Lament Alicja Szczepaniak DEBIUT Sternicy zmyślenia Odnajduję wieczność marzeń przenikliwych, błogich Zabarwionych goryczą nieustępliwą niczym otchłań sumienia Jakże człowieczych jasnych pragnień powitania oczekuję Które zapowiedź cichą i marną, lecz kojącą przywołają Kiedy przezeń dal zabrała złudną nadzieję oczekiwania Serce nabrzmiałe litością słodyczy ciężkich omdleń Nęcących przestworzy huczących dziwnością nieziemską Łaknęłam... stać się przez chwile człowiekiem Goreje powtórnie bezgłosem tak przejrzystym niczym urojenia Wołanie gaśnie, wypatrywaniem owładnięta odrętwieniem usypiam Myśli rozbudzone rozchodzą się ku enigmatycznym trasom Niczym żeglarze bez wioseł licząc na wiatry pomyślne żyją nadzieją Toń wód mojej wyobraźni niczym wzburzone morze Koloru hebanu przybiera formę oniemiałej fali Pieniąc się i wijąc życie z nich powoli, ciężko uchodzi Zapach słonej gorzkawej wody do ich skroni się z wolna unosi... Tulipany Anny Huśta wiatr bez rozgłosu tulipanowe weny Szkarłatne kwiaty bezdźwięcznie obracają się z wolna Bezsilnie spoglądając w szafirowe morze nieboskłonu Będące upustem wszelakich ich ech przeszłości Przemyślenia kwieciste rozlegają się wśród traw łąkowych Przetykając z liryzmem wiosennym nieosłonięte tęsknoty Sezonu, gdy śpiew trzcin swą arię chlubną bezwstydnie wykona Wypełzną wnet zgłębione w ziarnkach piasku głody duszy Jeziora nabrzmiałe marzeniami trywialnymi niczym liść nasturcji Czerstwym powietrzem popędliwie wyrwane ze snu garści Oparem przemyśleń soczystych spowite karminowe rośliny Nieustannie oczekują chwil dążących do przebudzenia Rozśpiewają serca muraw niewzruszonych niczym słowa Cucą do życia nimfy wodne zastygłe w tafli lazuru mokrego Czerwienią swą brzask przywołają rzewny otulony mirażem Aż same malinowe tulipany uschną w inspiracjach na wieki... Bezdźwięczność Czymże milczenie jak nie odbiciem namysłu Zarysem zbolałej znużonej istnieniem dionizyjskiej duszy Wylewaniem żółci obezwładniającej narządy zmysłu Uśmierzający bezgłos przytłaczający jałowym akordem uszy Obrzydzenie wypowiadaniem bezmyślnie absurdalnych spowiedzi Katorga dla naznaczonych beznamiętnością ust zawsze zamkniętych Nieuleczalne odrętwienie braku przynajmniej oschłych odpowiedzi Bezkompromisowo nastrojowością melancholii niepewnej owładniętych Dialog zmysłowy dusz niejednokrotnie osamotnionych szkicuje Nieumiejętnie głodzonych przesytem ponętnych poezji Przejmującą pedantycznie nadwrażliwości słodyczą ujmuje Zatopiony bezpowrotnie ciężko w oniryczne życie Ratunku złowieszczego przeraźliwie nie poszukuje Nieustępliwością wypowiadanych łez zaznacza bycie... Teresa Kaczorowska Inni poeci polscy polski Żyd polski Niemiec polski Amerykanin jakimi są oni poetami Żydem Niemcem Amerykaninem czy Polakiem kiedy wracałem ze szkoły rozpalony polskim bohaterstwem kamień trafił mnie w plecy... zapamiętał polski Żyd poeta matematyk z Tel Avivu Tęsknota za lękiem było we mnie w dzieciństwie tyle lęków Mamie dzięki ci Boże za tęsknotę za kolory i głębokie oddechy... napisał polski Niemiec poeta z Lubeki że rozdepczę małe żabki na Mazurach wylęgały gromadnie zwłaszcza po deszczu ciekawe dzieciństwo w życiu miałem... powiedział polski Amerykanin wygnany spod Kołomyi też poeta że przewrócę się na rowerze prosto w pokrzywy bo ostrych skrętów też nie brakowało rozproszeni po świecie poeci zachowują w swoich utworach soczystość korzeni dreszcz poezji w zatrzymanych obrazach że podczas kąpieli cofając się przed rakiem nałykam się wody dzięki ci Boże że na świecie żyją inni poeci polscy... że w bujności traw nastąpię polski Żyd... na kwiaty soczystą poziomkę polski Niemiec... lub zbudzę słonecznego motyla polski Amerykanin... dziś mogę jedynie marzyć o tamtych lękach próbuję je nawet wzniecić lecz odpłynęły wraz z moim brzegiem... 25.10.03 Lech IcimeYtf: 2002r. Grażyna Rakowska *** czy pojmiesz jak smakuje rozpacz nim pozwolę ci znać barwę koronki którą noszę ? oto pęka tkanina nocy i ciemność spływa do stóp za oknem cisza w trzeciej kwadrze a przecież nie nadaliśmy jeszcze imion przedmiotom nie oswoiliśmy dłoni przeczuwaniem jedynie graweruję kryształ powietrza kiedy na ołtarzu szyn składam ci ofiarę z milczenia przebudzenie jeszcze cię widzę na peronie choć czas za szybą pęka na kawałki zraniony zgrzytem kół oto za chwilę wygasną ogniska w gruzach legną zamki z piasku wyniosłe wieże obronne wznoszone przeciw zaśpiewom wiatru w nieznanym narzeczu w omszałym świetle nie dostrzeżesz trawą porosłych blizn nie rozpoznasz miejsc gdzie ostrze weszło najgłębiej z namaszczeniem ścinam kwiaty w ogrodzie i układam w wazonach pielęgnuję kolce tak tu cicho teraz gdy zmierzch kładzie swą pieczęć na ostatniej krawędzi dnia siedzimy jeszcze na tarasie między palcami przesypując rdzawe smugi niknącego światła a spokój tej chwili syci nas jak filiżanka aromatycznej kawy zanim obleczemy nasze ciała w śliski pancerz nocy z uwagą obserwujemy ciemne szkliwo jeziora gęste sploty zarośli na drugim brzegu *** nie przeczuwamy jesień że za plecami drzew już czai się śmierć płonie na ołtarzach zmarłych liści ja nie umarłam zapis chociaż pomimo na przekór ta chwila tylko dla nas wędrowców jesteś pod powierzchnią mojej jak naprężony łuk światła skóry pulsujesz zamieniamy się w napiętych strunach żył słowami tą wytartą monetą miękkość oczu rozrastamy powojem wśród cierni ciepło uśmiechu cierpkość słów odmawiając zaklęcia kruszymy granice pękają ziarna liściom i miecze obrastają rdzą z roku na rok coraz łatwiej przychodzi umieranie słowa popadają w rutynę między nami jak barwa śniegu wykrojona ze struktury nocy wciąż płonę na ołtarzach zmarłych liści Andrzej Górka ŁADNIE, ALE WOLNO Pomału kończył się wrzesień. Już prawie rok mieszkałem w tym górskim miasteczku. Wynajmowałem mały pokój z jeszcze mniejszą łazienką i prawdę powiedziawszy na nic większego nie było mnie stać Cały mój dochód stanowiła połowa etatu w miejscowym domu kultury i niewielkie honoraria autorskie za publikowane w lokalnym tygodniku teksty. Starałem się żyć bardzo skromnie, ale i tak od czasu do czasu musiałem naruszać nie tak w końcu duże oszczędności, które zostały mi jeszcze z czasów pracy w jednej z regionalnych gazet na Pomorzu. Tego popołudnia nie miałem zajęć z moją grupą teatralną i siedziałem w pokoju, próbując napisać artykuł o perspektywach rozwoju lokalnego klubu lekkoatletycznego. Temat ten był mi o tyle bliski, że jako uczeń podstawówki i liceum sam intensywnie trenowałem i w biegach sprinterskich osiągałem nawet spore sukcesyfale i tak zdarzało się często, że po ukończonych zawodach na pytanie: Jak biegłeś?" odpowiadałem - zgodnie z prawdą ^„Ładnie, ale wolno."). Po skończeniu tekstu chciałem się jeszcze wybrać się na jakieś małe piwo do niewielkiego baru, w którym prawie zawsze mogłem spotkać jednego z moich tutejszych znajomych. Byli wśród nich Sasza, absolwent kijowskiej Akademii Muzycznej, Grzegorz - naczelny redaktor tygodnika, zamieszczającego moje teksty oraz Paweł, właściciel niewielkiej agencji rekla-nnowej(kiedyś czołowy szachista południowej Polski) i jego żona Patrycja - archeolog z regionalnego muzeum. Pisanie artykułu szło mi tak sobie, ale zbytnio się tym nie przejmowałem, bo nniał się ukazać dopiero za dwa tygodnie. Zastanawiałem się właśnie, czy przygotować sobie kanapkę, kiedy zadzwoniła moja komórka. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer, dlatego też odezwałem się raczej oficjalnie:„Osmanowicz, słucham". „Piotr?!..." W ten sposób - jakby z radością, ale i niepewnością, i charakterystycznym za- wieszeniem głosu - moje imię wymawiała tylko jedna osoba i nie mogłem się pomylić. To była Ania. Numer komórki dostała od któregoś z naszych wspólnych znajomych. Do Polski przyjechała na krótko, po kilku latach pobytu w północnej Francji, a już pod koniec października miała wyjechać jako wolontariuszka do Hondurasu. Nasza rozmowa była dość chaotyczna. Mówiliśmy o sobie, wspominaliśmy stare, studenckie czasy. „A wiesz - powiedziała w pewnym momencie - spotkałam Basię. Dalej mieszka w T. Pytała o ciebie. Pamiętasz ją jeszcze?" Ania nie czekała właściwie na moją odpowiedź. Umówiliśmy się na dłuższe spotkanie po jej powrocie z Hondurasu. Mniej więcej za rok. Odłożyłem komórkę na biurko zupełnie rozkojarzony. Czy pamiętam Basię? Wiedziałem już, że nie wybiorę się tego wieczora na piwo. Nie myślałem też o jedzeniu. Zaparzyłem mocną herbatę i włączyłem starą magnetofonową kasetę. Jedną z tych, których tak często słuchaliśmy dziesięć lat temu. Tamtego lata cała nasza paczka wylądowała w nadmorskim D. Były to albo nasze ostatnie studenckie wakacje, albo jakiś rodzaj urlopu przed podjęciem pracy, bo prawie wszyscy obroniliśmy już nasze dyplomy. Jolka i Asia skończyły polonistykę. Jarek, chłopak Asi, był po AWF, ja natomiast i Darek - po pedagogice. Tylko Ania nie miała jeszcze dyplomu. Po trzecim roku muzykologii wzięła dziekankę i wyjechał a do Niemiec. Wtedy, co prawda skończyła już czwarty rok studiów, ale będąc dobrą skrzypaczką chciała koncertować z bluesową kapelą i jeszcze nie wiedziała, czy wróci w październiku na uniwerek. Do D. przyjechałem ostatni i zastałem tam już całą ekipę. Naszą bazą był ośrodek wczasowy, w którym Jarek pracował jako specjalista od rekreacji ruchowej. Kiedy zostawiłem w pokoju mój stary plecak, Darek zaprowadził mnie do dziewczyn, z którymi ser- decznie się przywitałem. Ania (powitała mnie tym swoim charakterystycznym „Piotr?!...") powiedziała, że największy pokój zajmuje ich nowa koleżanka - Basia i to właśnie u niej spotkamy się tego wieczora, a tak w ogóle, to muszę ja poznać. Wyszliśmy na korytarz i przeszliśmy kilkanaście metrów. Zza drzwi pokoju, do którego zapukała Ania, dobiegały dźwięki piosenki grupy „Pod Budą". Usłyszeliśmy „Proszę!" i za stołem pełnym kanapkowych składników zobaczyłem Basię. Miała krótko obcięte kasztanowe włosy, przyjazny uśmiech, a na sobie kolorową koszulkę i dżinsowe spodnie - ogrodniczki. Kiedy podawaliśmy sobie ręce, powiedziała do Ani: „No rzeczywiście, taki trochę misiu..." i dziewczyny roześmiały się serdecznie. Okazało się, że Darek w taki właśnie sposób opisywał mnie naszej nowej koleżance. I szczerze mówiąc, coś chyba było na rzeczy - przy moich 183 centymetrach wzrostu miałem lekką nadwagę, moją okrągłą, pełną twarz okalała, niezbyt gęsta broda, a krótko ostrzyżone włosy wcale nie ukrywały początków łysiny. Zwyczajnie, a może właśnie niezwykłe były te wakacyjne tygodnie w D. Dni zaczynaliśmy mocną, parzoną po turecku(czy raczej po polsku) Kawą, a kończyliśmy czeskim piwem, a czasem ginem z sokiem grejpfrutowym („Bo tak przecież pili go Anglicy!"). Prawie na okrągło słuchaliśmy piosenek Cohena w wykonaniu Zębatego, Andrzeja Sikorowskiego i grupy „Pod Budą, ballad Stachury śpiewanych przez marka gałązkę, a także Tiny Tuner i „Lombardu". Basia stała się nieodłącznym towarzyszem naszych spotkań i wydawało się nieodłącznym towarzyszem naszych spotkań i wydawało się, że jest w naszej paczce od zawsze. Wakacje kończyły się jednak szybko. W ostatni wieczór obiecywaliśmy sobie wszyscy regularne listy, telefony no i oczywiście spotkania. I tylko Darek sceptycznie powiedział, że w tym gronie to chyba nie zobaczymy się już nigdy. Okazało się, że niestety (a może najzwyczajniej w świecie i po prostu) to on miał rację. Już po kilku miesiącach straciłem kontakt z Jolką, Asią, i Jarkiem, a z Darkiem i Anią tylko raz na jakiś czas kontaktowaliśmy się telefonicznie. Natomiast okazja do spotkania z Basią nadarzyła mi się po niecałym roku od tamtych nadmorskich wakacji. Wybierałem się właśnie na znany festiwal teatralny doT. Taki wyjazd był dla mnie czymś w rodzaju zawodowego samokształcenia (czy jak mawiał jeden z moich uniwersyteckich profesorów - au-toedukacji). Basia mieszkała w T. Zadzwoniłem więc na jej domowy numer telefonu i umówiliśmy się na jeden z festiwalowych spektakli. Po przedstawieniu poszliśmy na ciemne piwo z sokiem poziomkowym, a kiedy odprowadziłem ją do domu, w którym mieszkała z rodzicami, było już naprawdę późno. Czasem trudniej, a czasem łatwiej wskazać jest chwilę, w której decyduje się dalszy bieg naszego życia. Gdybym wtedy, przed jej domem powiedział jak często o niej myślałem, jak mi jest bliska albo nawet nic nie powiedział, a tylko objął ją czy przytulił... A ja po prostu podałem jej rękę i powiedziałem:„Do zobaczenia". Nad miasteczkiem, położonym u stóp góry nazywanej Kicarz, dawno zapadła już noc. Siedziałem w starym fotelu. I chociaż wiedziałem, że raczej nie ma to najmniejszego sensu, podniosłem s:ę i nakręciłem mój stary budzik na piątą rano. ?ierwszy pociąg w kierunku północy kraju, w kierunku T., odchodził przed szóstą. A ja nie chciałem się na niego spóźnić. i Sylwia Dutkowska - Biały Bór uczennica Zespołu Szkół im.O.Langego w Białym Borze DEBIUT Trzymaj mnie za ręce. Zbyt dużo drogowskazów, zakrętów, wzniesień. Trzymaj mnie za ręce. Kroki rozbiegane między zapomnieniem a nadzieją. Nie wystarczy patrzeć. Tyle zaćmień. Nawet nić Ariadny nie wyprowadzi z labiryntu świata. Trzymaj mnie za ręce. Zbyt dużo przeciwności, krótkich godzin, dróg rozwidlonych. Trzymaj mnie za ręce jak ziemia jabłoń, żebym nie rozdarła się aż do serca. * * * Nauczyłeś mnie wszystkiego: słuchać wiatru, tańczyć z promykiem słońca, spowiadać się brzozie, płakać razem z deszczem Lecz teraz to wszystko minęło. Zostałam tylko ja, wiatr, słońce, brzoza i deszcz Marta Piechowicz „Obrót rzeczy" Księdza Janusza Stanisława Pasierba Początkowo spoglądam na książkę nieufnie. Wolno obracam ją w dłoniach i wertuję kolejne stronice. Nie jestem przekonana, co do ciekawości jej treści, wydaje mi się sztampowa, banalna. Napisana w formie dziennika. Nie szukam w niej niczego, zamierzam zapoznać się z nią, ponieważ wymaga tego ode mnie polonistka. Jestem osobą o powierzchownej religijności i biorę książkę do rąk z wyjątkową niechęcią, chociażby ze względu na jej autora. Uważam, że poza ogólnie znanym księdzem Tischnerem, czy ks. Twardowskim, żaden mężczyzna w sutannie nie będzie w stanie mnie zaskoczyć. Jeszcze przed rozpoczęciem czytania moje myśli wędrują w kierunku indywidualnego kontaktu: ja- Bóg. Bardzo marna ze mnie chrześcijanka. Słaba. Niewytrwała. Może nawet leniwa? Dlatego tak niechętnie myślę o zagłębieniu się (po raz kolejny!) w życie „kościelne", katolickie,... dobre. Boję się powrotu dawnych myśli, nawyków, wierzeń, choć może brakuje mi tamtej stabilności? Z tego też powodu „Obrót rzeczy"jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Czytam. Poznaję osobę księdza Pasierba i jego życie, którego fragmenty spisał w dzienniku. Notatki są raczej chaotyczne, często bardzo zmienne i poruszające różnorakie problemy- bardzo dla mnie odległe. Nie wszystko rozumiem. Jednak czytam dalej. Jestem coraz bardziej zaciekawiona, pochłonięta sprawami księdza. W swoim dzienniku nawiązuje on do polityki, Kościoła, historii, poezji, przedstawia różnych ludzi. Jednak nie to najbardziej mnie zajmuje. Interesuje mnie głównie jego szczera i prawdziwa wiara, która jak cudowna mgiełka oplata całe jego jestestwo. Mam wrażenie, że to właśnie dzięki niej człowiek ten jest tak silny, optymistycznie patrzy na świat i innych ludzi. Skąd czerpie tyle energii? Pomimo bólów kręgosłupa, kłopotów zdrowotnych? Ksiądz Pasierb, jak każdy z nas, ma jednak chwile słabości: „Wszyscy są więcej niż mili. I na pewno nie są w niczym winni moim depresjom, wynikającym z samotności i bezczynności". Ten, i kilka innych fragmentów świadczą o tym, że życie księdza nie było usłane różami-zawierało również myśli negatywne, ponure, smutne. Jednak, co najbardziej mnie dziwi ' dlaczego budzi się we mnie podziw dla księdza Pasierba- miłość do Boga potrafiła wyciągnąć go z depresji i podać pomocną dłoń. Ksiądz chwyta się myśli: „Nie ma nikogo, komu by nie przyszła z pomocą modlitwa Chrystusa". Więc jednak? A potem pada zdanie: „Co by nie mówić, jestem stworzony do samotności i dobrze mi z nią". Uważam, że samotność była do zniesienia, a mało tego- nawet i do zaakceptowania, umiłowania, tylko ze względu na ogrom miłości, która przepełniała całą postać księdza.„Dusza nie może żyć bez miłości". Dalej: „(...) wszelkie życie religijne jest kwestią miłości". Wnioskuję więc, że zakochanie się w Bogu było tak wielkie i prawdziwe, że pozwalało na odnalezienie szczęścia, nawet w (tak trudnej dla większości) samotności. Zastanawia mnie, jak potężna w takim razie musiała być wiara księdza Pasierba. Do tej pory niezrozumiała jest dla mnie radość życia w pojedynkę, za najważniejszego towarzysza rozmów i odbiorcę monologów mając Boga- metafizycznego i nienamacalnego. Czasem przemawia przeze mnie nawet odrobina zazdrości wobec tych, którzy odnaleźli sens swojego życia w Panu i potrafią się tym radować. Myślę, że dzięki temu łatwiej pogodzić się z nieuniknioną śmiercią, starością- z reguły jej poprzednicą. Jak starość znosił ksiądz Pasierb? „Ludzie przy stole, blisko siebie, ale co rusz ktoś z nas zostaje odwoła-nY w ciemność. A może dopiero tam jest jasność i poczucie bliskości, o jakiej po tej stronie życia nie mamy Pojęcia? Ale na pewno straszny jest wysoki próg, jaki trzeba przekroczyć." Dnia 27 lutego, w swym dzienni- ku ksiądz zadaje pytanie: „Czy częste myślenie o śmierci jest przygotowaniem na śmierć? Nagle zacznie się całkowite „inaczej" Jak można przygotować się na całkowite „inaczej"!". Ksiądz Pasierb był częstym świadkiem odwiedzin śmierci, głównie z racji wykonywanego przezeń zawodu. Obserwował odejścia innych- przyjaciół, znajomych, a także tych zupełnie obcych. Czy oswojenie się ze śmiercią szło w parze ze zgodą na nią? Przecież ksiądz czuł, że starość zaczęła go pochłaniać, odbierać siły, dawny wigor. Uważam, że bał się jej. Jednak r>a pewno mniej, niż człowiek niewierzący, dla którego życie kończy się wraz z ustaniem pracy serca. A jak ja odbieram śmierć? Brak mi głębokiej wiary w zmartwychwstanie i dalsze życie, u boku Pana. Mnie i podobnym mi ludziom na pewno trudniej jest myśleć o śmierci. I tu znowu odczuwam zazdrość, mieszaną z podziwem dla księdza Pasierba. Złożył swoje życie w rękach Boga i mógł czuć się bezpieczny. Wiedział, że wszystko, co się wydarzy- będzie wolą Pana. Ufał. Radował się z tego. Na potwierdzenie moich słów przytoczę fragment wiersza księdza: „Bóg jest zakochanym poetą Układa o każdym z nas Niepojętą dla reszty ludzi Pieśń nad Pieśniami" Pisząc te słowa, ks. Pasierb z pewnością wiedział, że Bóg trzyma w garści całego jego życie, wszystkie sprawy i problemy. Miał świadomość, iż dla Pana jest kimś niezwykłym (jak każdy z nas), jedynym i niepowtarzalnym. „Na czym polega doskonałość Boga? Na najwyższej mądrości i miłości. Na wiedzy, na wszechwiedzy. Także o człowieku. Bóg wiedzący wszystko o człowieku nie przestaje go kochać." Ks. Pasierb starał się naśladować Boga, który był jego autorytetem i największym idolem. Przejawia się to chociażby w stosunku księdza do drugiego człowieka. Co mnie najbardziej wzruszyło- potrafił dostrzec drugą istotę ludzką. Nie spojrzeć na nią, ale właśnie DOSTRZEC. I pokochać. Mówi o tym szczególnie we fragmencie notatki z dnia 11 lutego: „W telewizji warszawskiej chłopak z wirusem HIV, długowłosy żebrak siedzący ze spuszczoną głową na ziemi, fotografowany przez nogi przechodniów. Ludzie szli obok obojętni, ale wyglądało to, jakby go deptali". Bardzo podoba mi się w postaci księdza Pasierba to, że potrafił zauważać małe rzeczy i... małych ludzi. Pisał nie tylko o tych znanych, uczonych, ważnych. Pomimo swej popularności, potrafił zauważyć małych ludzi- tych pominiętych przez ogól, zdeptanych, poniżonych. Ksiądz Pasierb umiał wyciągnąć do nich pomocną dłoń. I dlatego też rośnie we mnie kolejna fala podziwu dla autora „Obrotu rzeczy", bo sztuką jest dostrzec okruszki popiołu, będąc wysoko pnącym się płomieniem ognia. Ksiądz starał się dotrzeć do tych „popiołków"- ludzi małych i słabych. Pisał: „O ile w kapłaństwie trzeba być nieraz, pomimo młodego wieku, ojcem ludzi często starszych od siebie, myślę, że w poezji ksiądz powinien być bratem wśród braci, człowiekiem wśród ludzi"; „Właśnie o to chodzi, by pisać niekoniecznie z ambony". Dlaczego tak bardzo zaskoczył mnie„Obrót rzeczy" i jego autor? Spodziewałam się piguły z lekcji katechezy, skarg na ówczesny brak prawdziwych katolików, a przede wszystkim-„mądrości z ambony"-które skierowane do masy ludzi, tak naprawdę się w niej topią. Tymczasem każde słowo, spisane w dzienniku zdawało się przemawiać tylko do mnie. Poza tym ksiądz Pasierb okazał się być najzwyklejszym człowiekiem- przystępnym, rozumnym, wywołującym chęć osobistego poznania i zbliżenia się do niego. Wielce ubolewam, że nigdy nie będzie mi danym porozmawiać z nim i poznać go bliżej. Jednak cieszę się, że zapoznałam się z jego dziennikiem, a także tomikiem wierszy. Myślę, że jest maleńką ścieżką, wiodącą prosto do Pana Boga. Być może wkroczyłam właśnie na jej początek... Jerzy Fryckowski W MOICH MYŚLACH EKSPLODUJE PIĘKNEJ TWARZY TWEJ WSPOMNIENIE Tomik Marka Jońcy „Wybrane" ukazał się we Lwowie pod literackim pseudonimem Mrówek Ferda. Do wydania przyczyniła się Rodzina, przyjaciele, władze gminy i powiatu. Książka jest dwujęzyczna. Przed wierszami została zamieszczona bardzo dobra i szczegółowa analiza wierszy Marka dokonana Przez jego nauczycielkę języka polskiego z legnickiego IV LO Panią Annę Steblin-Kamińską. Po wierszach mamy życiorys poety, który odszedł w„chrystusowym wieku". Życiorys krótki, ale pełen zmagań 2 życiem, twórczych pomysłów i wielkiej nadziei. Najbardziej w wierszach Marka Jońcy zaskoczyła mnie pokora podmiotu lirycznego. Spodziewałem się walki z nieuleczalną chorobą, rozpaczy, błagalnych modlitw. Nic z tych rzeczy. Radość. Radość ^ tego, co jest. Mądrość filozofa, który wie od nas więcej. Tę postawę najpełniej prezentuje wiersz„Nie chcę...": Nie chcę więcej, niż mam, Bo i co z tym począć? Sprzedać? - szczęściem nie handluję! Rozdać? - lecz któżby pragnął Takiego szczęścia, jak moje?! Odrzucić? - żal mi serce kraje. Cóż więc począć, Skoro szczęście zbyteczne? Bo i z kim go dzielić w życiu? A jednak szukam wciąż: Szczęścia, kochania, słowika, Który szczebiotem swoim Rozproszy ciemne chmury smutku I wypełni pustkę duszy... s.24 Samotność Marka nie jest samotnością odrzuconego kochanka. To samotność romantyczna. Ciało? - Nie. Dusza umiera! Dusza moja jest samotna. s.30 Niech ktoś w imię Boże Tchnie wiarę w mą duszę s.34 Ten drugi fragment pochodzi z wiersza „Smutek", który swoim zakończeniem pobrzmiewa nawet "Testamentem moim"Słowackiego: Przebaczajmy, przyjaciele, Trwogę od nas to odpędzi. Życie śmiechem się zaścieli, Smutku kruk nękać nie będzie. 2 W większości wierszy widać wpływy romantyków. Nie tylko polskich. Także największego poety ukraińskiego Tarasa Szewczenki (1814-1861) szczególnie we frazie poetyckiej. Pisząc te słowa, opieram się na tłumaczeniach, ale przecież i w nich nie wygasła ukraińska śpiewność, melodyka, tęsknota słowiańska, dla której tak kochamy ludowe pieśni ukraińskie śpiewane przez Żannę Biczewską i nieodżałowanego Czesława Niemena. Drogie markowi były także ukraińskie tradycje niepodległościowe.W wierszu „Zaśpiewajmy" napisał: Zaśpiewajmy pieśń, ojcowie, O dniu waszej chwały, Kiedy to w zbrojnym powstaniu Ramię wam złamano Jak pociągiem was w obczyznę Wieźli jak zwierzęta rzeźne. s.58 Przypominają się słowa Szewczenki: (...) Już Ukraina jęczy, płacze, Już się zaczęła uczta krwawa. (...) „Do Polaków" Duża część wierszy poety powstała w pociągu. Na trasie Słupsk-Gdynia-Warszawa. Godziny podróży były godzinami rozmyślania o życiu. Oderwania się od zajęć w WAT, gdzie przecież królują nauki ścisłe. Ostatni raz spotkałem Marka w pociągu. Jechał do swojej ówczesnej narzeczonej. To On mnie za-czepił.Zagadał. Nie poznałem Go. Żałuję, że nic nie wiedziałem o Jego poetyckiej pasji. Na pewno by nas do siebie zbliżyła. Dziś 1. listopada, a ja nawet nie wiem, w której części dębnickiego cmentarza spoczywa Marek. Żyliśmy obok siebie, niewiele o sobie wiedząc. Czy ktoś wyciągnie z tego naukę? Wiele wierszy jest wartych przytoczenia, ale na zakończenie pozwolę sobie zacytować fragmenty „Modlitwy": Boże, jak mam Ci powiedzieć, Że świat jest cudowny. U Przebacz kłamstwo, żal i błąd, I zwątpienie w ludzi, Oraz w Miłość Twą. s.52 JERZY FRYCKOWSKI 1.11.2004r. Mrówek Ferda „Wybrane".Wiersze Marka Jońcy, Lwów 2004 76 Małgorzata Nowotnik Czas niegasnącego Słowa Wacław Pomorski - poeta, malarz, grafik, nauczyciel, kronikarz, polityk. Jego zainteresowaniami można by obdzielić niejednego. Wszystkiemu co robi towarzyszą szczerość i pasja, które - mimo posiwiałych już włosów artysty - wynikają z jego ciągle młodzieńczej natury. Kiedy bowiem pisze wiersze, nie szuka poklasku, tylko wylewa na papier to, co mu w duszy gra - nawet jeśli jest to wbrew modom i trendom. W pracy z młodzieżą, inspiruje swych uczniów, by nie skupiali się jedynie na formie, ale sięgali w głąb siebie, w poszukiwaniu najgłębszej tożsamości. Zajął się polityką nie po to, by zrobić karierę, lecz by mieć wpływ na poprawę losu ludzi najbiedniejszych. Nie dał się zniewolić rutynie, nie poddał się też bezdusznemu pędowi, by za wszelką cenę zaistnieć, nie spoczął też na laurach. Zawsze wrażliwy, gotów pomóc, zainspirować, pokrzepić. W listopadzie ub.r. ukazał się tomik poezji Wacława Pomorskiego zatytułowany „Czas gasnącego słońca". Zbiór ten stanowi zwieńczenie trzyczęściowego cyklu poetyckiego, którego główną inspiracją są przeżycia duchowe artysty. Nie są to wiersze religijne, nie mają bowiem nic wspólnego z religią, która stanowi swoiste opakowanie duchowości. Wiersze Wacława Pomorskiego są wyrazem całego bogactwa przeżyć i olśnień, których doświadczył poeta podczas swojego własnego spotkania z Bogiem i których doświadcza na co dzień, czytając Pismo Święte. Dopełnieniem treści wierszy są ilustracje autora. W zbiorku poezji ptjmię Boga mojego" (wydanym w 1996 r. nakładem Instytutu Wydawniczego „Agape"), pierwszym ze wspomnianego tryptyku literackiego, Wacław Pomorski zapisał taką oto dedy-kację: Tomik ten poświęcam Bogu mojemu - Jezusowi Chrystusowi, Któremu zawdzięczam wszystko co dobre i piękne w moim życiu: cudowne uzdrowienie nowe narodzenie pokój serca i radosny impuls tworzenia. I rzeczywiście, z tych wierszy tchnie radość, ufność, nadzieja, a nade wszystko - pokój. Dla poety skończyło się poszukiwanie, a zaczęła jasno wytyczona Droga, Prawda i Życie... Wybór tej drogi stanowi swoisty manifest programowy, który artysta zapisał w wierszu pt. „Credo" wchodzącym w skład kolejnej części tryptyku - wydanym w 1999 r. zbiorze„Maranatha'(zaramejskiego„Pan nadchodzi"). Wierszami zawartymi w tym tomiku poeta dzieli się z nami jak chlebem codziennym; zachęca do zamiany życia w Życie, ostrzega przed pustymi miejscami... Inspirowany Księgą Zachariasza ukazuje biblijną ojczyznę: To już nadchodzi ta ludów inwazja Z kraju Magoga gdzie się nikt nie modli Żydzi uwierzą w pisma Ezechiela Spojrzą na Tego którego przebodli I wróci Juda z dziejowej obczyzny Wybrany naród rozpali Bóg ogniem Duchowy Dawid Goliata przemognie Blaskiem zapłonie biblijna ojczyzna (fragment wiersza pt. „Biblijna ojczyzna") Podsumowaniem krzepnącej w kształt Słowa myśli jest„Czas gasnącego słońca". 30 stycznia br. na spotkaniu autorskim w Bytowie, podczas promocji tego najnowszego tomiku, Wacław Pomorski wyjaśnił, że tytuł nawiązuje do zapowiadanego w Objawieniu św. Jana końca świata. Nawet jeśli ktoś nie Zgadza się z poetą, że czasy, w których żyjemy są apokaliptyczną zapowiedzią sądu Bożego, to musi Ugodzić się z tezą, że dla każdego człowieka swoistym końcem świata jest śmierć. Śmierć dla niektórych, to przyszłość bez przyszłości, bez nadziei, bez życia; dla Wacława Pomorskiego jednak śmierć to nowa jakość, obiecana uczta, bezkresny smak pełni. I choć wiersze poety nie są wolne od smutku rozstania i dojrzałej zadumy nad przemijaniem, jest to ten rodzaj smutku, który nadaje życiu szlachetnej głębi. Bardzo bliska jest mi poezja Wacława Pomorskiego, bo choć mówi o sprawach najistotniejszych, o sprawach ostatecznych, nie puszy się filozoficzną arogancją, nie miota się na falach niepewności. Czytając te wiersze karmię się spokojem i ufnością do Boga. Każdemu tego życzę. Bytów, 09.03.2004 r. Jerzy Fryckowski GDZIE TEN ŚWIAT WIELKICH OCZU ? W kwietniu tego roku ukazał się kolejny tomik Wacława Pomorskiego. Jest zatytułowany „Kaszub' ska miłość". Książka podzielona jest na trzy części. Pierwszej znajdują się wiersze pisane po polsku i po kaszub' sku, w części drugiej mamy dwie kaszubskie powiastki prozą, a w części trzeciej autor powraca do jednej ze swoich książek„W cieniu komuny". Robi to z okazji 25. rocznicy powstania Solidarności. Dla mnie największą literacką wartość ma część pierwsza, w której poeta żegna się ze swoim dzi^' ciństwem, powraca do zapomnianych miejsc i ludzi, którzy odeszli. Część z tych wierszy pisana jest po kaszubsku. W ten sposób Pomorski chroni ginący język i przy czynią się do jego odrodzenia .Na pewno te utwory pojawią się na konkursach recytatorskich poezj1 kaszubskiej. Poeta chyba podświadomie maluje swoje wiersze w kolorach kaszubskich czyli na żółto' na niebiesko. Ciągle spotykamy pszenicę, miód, słońce, kłosy, len, chleb. A z drugiej strony: To twoje pola tak pachną żytem lnem i modrakiem ustrojone chabrami Jej modre oczy jak żywe gwiazdy z chabrów ruchliwe chabry s.19 s.24 s.26 s.30 różowy motyl co spłonił się w chabrach s.33 Barwy kaszubskie to podstawowe kolory tych wierszy. Pomorski powraca do zaginionego już św^' ta sielskiej wsi, gdzie wszystko rodzi się w trudzie, ale jako twór boski niesie radość i zachwyca swoin1 urokiem. Jednym z najpiękniejszych poetyckich obrazów jest fragment wiersza „Pejzaż kaszubski": Gdy czarnej jaskółki poświst zmokrzałą trzcinę trąca jezioro skrzy się - grymasi srebrem a ścięte przelotem powietrze leży na brzegu plackiem złotym z ustami w wodzie - pośród pajęczyn... s.33 Mamy tu także wiersz poświęcony matce, wiersz o ojcu. Jako kolekcjoner wierszy wigilijnych zna^' złem także coś do swoich zbiorów. Wiersz „Mój dom" już znałem,ale jest tu jeszcze jeden „Wigilia", * *75 którego pochodzi wers: 80 Tego dnia trzeba słów białych jak śnieg s.39 Już tylko ten fragmencik dowodzi, jak ważne jest słowo dla poety, jak chce być w nich oszczędny a jednocześnie wyrafinowany.Te wiersze to prosty,ale piękny język polski.. Tematem wierszy jest nie tylko ognisko domowe, ziemia, krajobraz, ale nawet kocenie się kozy może być warte wiersza, tak jak posiadanie kozy jest bogactwem w ubogim gospodarstwie.Kult matki, który przewija się w tych wierszach przypomina mi wiersze Zdzisława Drzewieckiego, dla którego słowo - matka - jest święte. Pomorski kocha swoją karmicielkę ziemię,ale też z wielką troską patrzy na sprawy wielkie. Stąd w kilku utworach pojawia się patriotyzm przez duże P. W kaszubskim wierszu poświęconym ludziom sierpnia 80, w wierszu skierowanym do uczniów szkoły w Bytowie i w wierszu dedykowanym Erwinowi Krukowi (literackiemu obrońcy polskości Mazur) pojawia się troska o Polskę.W tym ostatnim utworze.poeta nie tylko stawia pytanie: Jak żyć w tej Polsce ale także oskarża władzę o kilkudziesięcioletnie zaniedbania: Ziemia Kaszub... lekceważona - wystawiana do wiatru przez możnych urabiana jak ciasto dla potrzeb byle antka z elit Jednak ta ziemia choć z mowy odarta ... na przekór wichrom wciąż trwa. Wiersz ten powstały 13 lat temu kończy się poetyckim testamentem poety: Dziś proszę Boga by piach tej ziemi kiedyś przylgnął do mych ust - w niemym boskim pocałunku s.44 Plastyczny talent Pomorskiego sprawił, że w tomiku znajdziemy próby tej strony jego szerokich zainteresowań artystycznych..Mamy tu ekslibris, linoryt, monotypię, rysunek piórkiem, rysunek ołówkiem, szkic tuszem, szkic mazakiem, szkic piórem. Książka prawdziwie autorska. Autor jest zresztą znany ze swoich ekslibrisów, których cała seria poświęcona jest polskim pisakom. Osobiście mam dwa takie wydawnictwa, gdzie oprócz wierszy poetów są również ich ekslibrisy Wykonane przez Pomorskiego. Książka ta ma również osobną wartość w ocalaniu języka kaszubskiego i myślę,że również ta część tomiku zostanie poddana szczegółowej analizie literackiej i językowej. Tego typu wydawnictwa będą coraz bardziej pożądane w zjednoczonej Europie. Ludzie mieszkający na Kaszubach mają co ocalać.l Komorski robi to od wielu lat, za co należą mu się słowa uznania i wielki szacunek. Na zakończenie chciałbym zacytować wiersz, który zrobił na mnie największe wrażenie. Każdy z nas ma taki dom, do którego chciałby powrócić, usiąść na progu, usłyszeć głos rodziców, pogłaskać Pierwsze otrzymane w życiu zwierzątko, przejść się po pokojach, gdzie na ścianach portrety przodków, na dole zdarta podłoga z okruchami dawnych trosk i wigilijnych życzeń. POWRÓT Najpiękniej się wraca w słońce które zaszło... Bose stopy jeszcze pachną wilgocią łąki mokrej Nozdrza czują swąd ognia jakby się wczoraj krowy pasło Ręce pieką od pokrzyw Pajęczyny lśnią w rzęsach Trzciny pilnują jeziora - las grzywy - płot domu Na białej od wapna ścianie grają muchy na organkach... A jakby wejść w pokój dziecinny kiedy wszyscy w polu jeszcze jak wtedy przymykam oczy... Cisza...Koślawy próg piszczy wygiętym kotem Pachnie pościel... W głębi filodendron przechylony na bok światłem wycina błękit w skrzydlatych liściach... Tylko na podłodze upłakane ziarnka piasku w szparach desek przez drzwi patrzą na dwór -w białe słońce... s.15 Wacław PomorskiKaszubska miłość Bytów 2005 Jerzy Dąbroiwa-Januszewski Jak chleb pachnący Słowo/ jak chlebk/ muszi póchnąc polem/ do-mócą checzą... - rozpoczął Wacław Pomorski wiersz zatytułowany Słowo, odnosząc się do istoty, do własnej wizji pisarstwa ale i ludzkiego porozumiewania. Bo przecież każde słowo to malutka cegiełka, która odpowiednio ułożona w mowie lub piśmie, przyczyni się do trwałości ale i urody nie tylko postawionej budowli. U Pomorskiego, poety z Kaszub, każde słowo musi mieć w sobie zórno rodny zemi, odpowiednią przestrzeń i mocny korzeń, co cygnie óżiwczą soczezna. Gdy spełnimy takie warunki, nasze słowo, nasza praca obrodzi owocem. Najnowszy, szósty w dorobku tomik wierszy utalentowanego poety z Bytowa, obfituje w metaforykę, w bogactwo obrazów odnoszących się do dziedzictwa ukochanej ziemi. Ale Pomorski nie jest bezkrytycznym apologetą. Tak jak w poprzednich zbiorkach, tak i w tym, zatytułowanym „Kaszebskó miłota", nie unika prawdy o dolegliwościach ziemskiej egzystencji - swojej, i pobratymców. Aby być zrozumiałym przez każdego czytelnika, w tej książce przemawia do niego zarówno po kaszubsku jak i po polsku, tak jak to uczynił w tomiku „Strony obecności" z 1996 roku, zamieszczając kilka wierszy kaszubskich, przedrukowanych w tej najnowszej książce Zaletą poezji Pomorskiego jest naturalność wypowiedzi, walor opowiadający, bez nadmiernego gromadzenia metaforyki i semantycznych łamigłówek. Jeśli już poeta posługuje się metaforą, ma ona wygłos porównawczy, czasami dygresyjny, odnoszący się do wspomnień i ludowości. Albo też często kreśli malownicze obrazy zapamiętanych bądź widzianych dziś krajobrazów z Kaszub. Bo też poeta często powraca do stron rodzinnych, jak w rozpoczynających „Rodną mowę" słowach: Z dna pamięci/ głębokiej/ jak studnia z dziecięcych lat/dziś rodną mowę na wierzch/ wydobywam... W wierszu „Trwanie", zadedykowanym Pamiace Memczi, będzie wiódł długą opowieść ze wspomnień i współczesności, zaczynając ją słowami: Przeszed jo na świat Szesnóstego sewnika w Kamince Szlachecczi ju w nie jistniejący checze dze dół, pora kamni i pełno pókrzew Jysz wcyg trwóm na przek lechegó na rrech kaszebsczich pióskach dze żeto chwótó sa pazrama ókreszen zemi wedmuchiwónech bezwiater...(-) W drugiej części tej książeczki Wacław Pomorski wydrukował dwie kaszubskie powiastki, przypominając w pierwszej zapamiętaną z lat chłopięcych rodzinną przeprowadzkę ze Stężycy do Bytowa iPiersze zakupe w Betowie"), a także po polsku fragmenty z opublikowanej w 2000 roku książki „W cieniu komuny", będącej dziennikiem z okresu stanu wojennego. W sumie więc, otrzymaliśmy od Pomorskiego, w tej 80-stronicowej książeczce, sporą porcję przemyśleń natury literackiej i publicystycznej. W jego dorobku ta książka będzie ważna, tak jak ważkie są jego przeżycia na rodzinnej-kaszub-skiej ziemi. Wacław Pomorski, Kaszebskó miłota, Wydawca KURIER Bytów 2005 (z wsparciem licznych sponsorów) Tadeusz Linkner KOSMOGONIA JULIUSZA SŁOWACKIGO Ostatnia książka Dariusza Tomasza Lebiody wieńczy jego wieloletnie zmaganie się z twórczością Juliusza Słowackiego. Tak bowiem się dzieje, że autor ten jako pracownik naukowy Akademii Bydgoskiej, oddając się literaturze współczesnej i mając na tym koncie wiele prac, nie zrezygnował z literatury naszego romantyzmu. Najlepiej ten udany związek ujawnił się w obszernej pracy Marmur i blask (2002), która jak powiada podtytuł z Artykułów o poezji polskiej od Mickiewicza do Miłosza została złożona. Oczywiście Mickiewicz ją inicjował, ale następny był już Słowacki i jego Ko-smogonia liryczna, która nie tyle jak w przypadku pierwszego wieszcza, kiedy to najpierw była doktorska rozprawa Mickiewicz wyobraźnia i żywioł, jego temat kontynuowała, co właśnie zapowiadała i stało się, że obecnie, czyli po dwóch latach, ukazała się praca o kosmogonii Słowackiego. Jest to podobnie spaśna książka, utworzona nie tyle z tekstów już publikowanych, z których powstały nawet pewne rozdziały, co przede wszystkim z treści zupełnie nowych i przeredagowanych. Od Tematu - Świadomości - Mitu Lebioda ją rozpoczyna, zdając sobie sprawę, że tej ostatniej kategorii podporządkowane są kwestie solarne, lunarne, astralne i kwestia mistyczna, dotycząca kosmosu Ducha. Ponieważ konsekwentnie wedle takiej kolejności będą omawiane, więc juz teraz trzeba powiedzieć, że kompozycja tej pracy jest przemyślana i czytelna. Zanim jednak do solaryzmu w twórczości Słowackiego autor się dobierze, gwoli wyjaśnienia tytułu wyzna, że chociaż kosmogonia ma dwojakie znaczenie, bo na powstawanie i rozwój ciał niebieskich oraz na genezę świata wskazuje, to tutaj znaczyć to będzie jedno. Następnie a conto wprowadzenia jeszcze powie o pierwotnych odczuciach czło- wieka w niebo najczęściej się wpatrującego i na kosmogonię egipską zwróci uwagę, kiedy to bogiem było słońce, a potem o starotestamento-wych księgach Izraela się rozpisze, gdzie kreatorem stwarzanego przez sześć dni świata będzie już istota boska. Tu oczywiście o kosmogonii w mitach greckich i celtyckich Lebioda nie zapomni, kierując nawet uwagę odbiorcy na treści prasłowiańskie, ale w tym pomocny byłby najbardziej BronisławTrentowski ze swoją Wiara słowiańską..., którego z racji wielorakiej problematyki tutaj nie sposób byłoby tak syntetycznie jak poprzednie kosmogonię omówić. Zanim jednak przyjdzie czas na Słowackiego, Lebioda rozpatrzy się najpierw w literackiej kosmogonii romantyzmu, dla której poznania musiał przebrnąć przez całą literaturę tej epoki. Uczynił to dlatego, aby zapowiadać myślą romantyczną kosmogoniczne kwestie u Słowackiego, czego najlepszym przykładem jest chociażby odwołanie się do wyobraźni Mickiewicza, bowiem kosmogonia literacka przede wszystkim na imaginacji się wspiera. Okaże się wtenczas, że wyobraźnia Słowackiego była w tej kwestii sub-telniejsza (por. s. 53). Czy jednak fascynaci Mickiewicza nie potrafią podobnie wiernie odbierać Słowackiego, to już sprawa dyskusji, którą pozostawmy sobie na inny czas. Tu zaś jest faktem, że Dariusz Lebioda najpierw oprowadza nas po meandrach wyobraźni Słowackiego, która u Kordia-na czy Anhellego na miano szamanistycznej zasługuje, co z kosmogonicznym aktem ma już wiele wspólnego i do myśli Schellinga pozwala się odwołać (por. s. 80). Po tak obszernym wprowadzeniu mamy okazję w drugim rozdziale zapoznać się z Symboliką światła i mitem solarnym w twórczości Juliusza Sło- lackiego, którego mistrzami w tej kwestii byli Bacon i szczególnie Newton. Bo jakże mówić o kosmogonii bez światła. Tyle tu jednak spraw z fizyką związanych, że najlepiej samemu trzeba to przeczytać. Autorowi natomiast najwyższe uznanie się należy, że zdecydował się tak uparcie dążyć śladem tych zainteresowań Słowackiego i jego kosmicznie rozległej myśli twórczej. Światłem prześwietla więc Lebioda wiele jego utworów, nie zapominając przy tym o Solarnej kosmogonii egipskiej, jeżeli poeta krainę te zwiedzał i swoimi wierszami opowiedział. Oczywiście, bez umiejętnej ich analizy nie udałoby się tak łatwo nas do tego przekonać. Tutaj można dopiero zrozumieć, ile znaczy dla nas Słońce, bo przecież w codziennym szarym życiu w ogóle się nad tym nie zastanawiamy. Kiedyś uświadomiłem to sobie w astronomicznym obserwatorium w podtoruńskich Piwnicach, a teraz przypomniał mi o tym Lebioda, jak to Słowacki ... pragnie odtwarzać świat rekreowany przez światło słoneczne, a jednocześnie - siłą wyobraźni i natchnienia - musi od nowa, w wierszu, świat stwarzać (s. 126). Bez wątpienia na tę fascynację Słowackiego solaryzmem miała znaczny wpływ Ukraina i jej rozległe stepy, pławiące się w słonecznym świetle i zieleni traw, gdzie tęcze też bywały inne. Inaczej świecił tam wreszcie księżyc i nie tak mroczne było niebo usiane gwiazdami, co dla kosmogonii poety nie było bez znaczenia. Podobnie jak później marynistyczne pejzaże, iluminowane słonecznym światłem w Lambrze. Nie oznacza to jednak, że nie ma u Słowackiego opozycji światło - ciemność, słońca radosnego i groźnego oraz bezgwiezdnych nocy. Bowiem podobnie jak zmienność barw, doceniał cenił on przecież wszelkie kontrasty. Najpierw mówi się tutaj o kosmogonicznym solaryzmie, chociaż tak naprawdę powinien być to lunaryzm, jeżeli twórczości Słowackiego właśnie Księżyc patronował. I znowuż można by wiele o tym mówić, ponieważ Lebioda niczym pozytywista zanim dojdzie do syntezy wszystko stara się poprzedzać obszernymi omówieniami, co jest godne pochwały, chociaż dzisiaj nie jest to już powszednie. Internety i sms-y narzucają nam coraz większe tempo, co ma także wpływ na prace naukowe, w których mamy coraz mniej analiz. Kolejną sprawą, godną w tej pracy pochwały, jest jej interdyscyplinarność. Co prawda już wcześniej to sygnalizowałem, ale w tym miejscu warto powiedzieć, że korzystnie panoramizuje to jej treść. Bowiem jak przy solaryzmie było wiele fizyki, tak teraz spotykamy się dość często z astronomią. Ponieważ od Księżyca Słowacki swoje twórcze zmagania z poetyckim słowem rozpoczął, więc najpierw jego młodzieńczy wiersz o takim tytule i takiej treści stanie się tu przedmiotem skrupulatnego omówienia. Pochwalam to, bo jeżeli słusznie poświęca się najwięcej uwagi utworom najlepszym, to obecnie najczęściej o tych pierwszych w ogóle się zapomina. Skutek tego jest taki, że mamy niepełną wiedzę o danym autorze, co potem mści się nieznajomością jego twórczej ewolucji i przedziwnymi interpretacjami. Tutaj Lebioda zwraca uwagę na wszystkie treści lunar-ne u Słowackiego i dlatego udaje mu się nawet podać kolejne fazy jego księżyców i stwierdzić jeszcze wiele innych w tym przedmiocie kwestii. Podobnie jest ze sprawą księżycowego światła i jego kosmogoniczną naturą. Jak bowiem od oparu lunarnego wedle młodzieńczego wiersza Słowackiego tu Lebioda rozpocznie, tak konsekwentnie o księżycu kosmogonicznym, dla tematu tej pracy najważniejszym, najwięcej powie, a potem o księżycowym piekle w Poemie Piasta Dan-tyszka... nie zapomni i tak interesująco to omówi, że lepszej interpretacji nie znam. Następnie zajmie jeszcze Lebiodę w twórczości Słowackiego postać Diany, która z Księżycem też miała wiele wspólnego, i jakby było jeszcze tego mało zdecyduje się na koniec powiedzieć o metamorfozach lunarnych. Mit astralny jest ostatnim aktem kosmogonii Słowackiego. A ponieważ gwiazdami w literaturze u nas nieznaczne jest zainteresowanie i dlatego toruńska konferencja naukowa Poezja i astronomia zgromadziła podobnie wielu referentów, jak niegdyś słupska poświęcona używkom w literaturze, więc ten rozdział znowuż zasługuje na uważną lekturę. Wiele o zainteresowaniach Słowackiego astronomią się tu mówi i oczywiście o znanej w tym względzie nauce Herschla - juniora nie zapomina. Wobec tego dowiadujemy się tu nie tylko o kolorach gwiazd Słowackiego, ale także mamy okazje poznać jego ulubione konstelacje i komety. I jak mogliśmy już podczas lektury tej książki się zorientować, nie zabraknie przy tym dygresji, jak chociażby tej o herbu Leliwa, o Gwieździe Betlejemskiej czy o astrologu. Natomiast jako że Słowacki był dla wielu nauczycielem i mistrzem, więc tak solidne omówienie jego astralnego mitu, pozwoli być może innym zająć się nim u naszych poetów, którzy wiele gwiazd z jego nieba wzięli. Ułatwi zaś te prace podana tu mapa, która jeszcze jeden plus opracowanej przez Lebiodę kosmogonii Słowackiego przydaje, o której bez mitu solarnego, lunarnego i astralnego nie można by tu mówić. Noc bez gwiazd też u Słowackiego mamy i poświecono jej w tym rozdziale ostatnie słowo, aby przejść do kosmogonii genezyjskiej, która jest tego wszystkiego finałem. Od wiersza Do pastereczki siedzącej na druidów kamieniach w Pornic nad oceanem Lebioda rozpoczyna, by potem o genezyjskiej myśli, z pomocą Towiańskiego, można było powiedzieć. Kosmo-gonia dała bowiem Słowackiemu impuls do nauki genezyjskiej i tym tłumaczy się zainteresowanie nią autora omawianej pracy. Zresztą nigdy tego tak obszernie i czytelnie nie dowodzono. Dlatego najpierw mówi się tu o Genezis z Ducha, mającym w kosmogonii Słowackiego z filozofią towianistyczną wiele wspólnego, w której, jak czytamy u Lebiody, doktryna została wtłoczona w obręb odtwarzanej kosmogonii i stała się jedynie jednym z jej elementów (s. 440), a kończy na Królu--Duchu, gdzie mamy już kosmogonię tragiczna (s. 473). Ponieważ Lebioda odczytuje jakby ten poemat zgodnie z wolą Słowackiego, czyli z uczuciem dziecka1,dlatego trudno mu nie wierzyć, że wieszcz jest tu medium wieków i medium światów odeszłych (s. 484). Co prawda o mitologii Słowian specjalnie tu się nie mówi, a jedynie zauważa, jak Zdumiewające są te przejścia z kultury Słowian do obrzędów wikingów (s. 484), a stos Hera Armeńczyka stoi pośród polskiej ziemi (s. 490), to prezentowany w tym miejscu tragizm kosmogoniczny nakazuje to autorowi wybaczyć. Udało mu się odczytać ze Słowackiego solarne, lunarne i astralne mity kosmogoniczne i dotarł do mitu genezyj-skiego, co pozwoliło zarazem uznać twórcza ewolucję wieszcza, która na nieukończonym Kro-lu-Duchus\ę kończy. I to byłoby tyle, chociaż powinno się powiedzieć, że dopiero tyle, bo przecież nie sposób wskazać promocyjnym słowem w tej liczącej ponad pół tysiąca stron pracy wszystkiego, co powinno być godne uwagi. Kosmogonia Słowackiego jest o wiele bardziej skomplikowana i Dariusz Lebioda dowodzi tego nieraz, mówiąc chociażby o kosmogonii poetyckiej, której tak blisko do Bla-ke'a. Niemniej w rozpoznaniu tu wszelkich zagadnień pomaga doskonale przemyślana kompozycja. A ponieważ niemal każdą kwestię popiera autor słowami poety, więc ma to niepodważalną dowodową wartość. Pomagają w tym również opracowania, z których co raz, jak to w pracy naukowej bywa, tutaj się korzysta, wiodąc często z ich autorami dyskurs, co najlepiej dojrzałości naukowej Dariusza Lebiody dowodzi. Ich katalog okazuje się tu bardzo obszerny, zaś indeks osobowy zdradza, że z badaczy współczesnych do Mieczysława Inglota, Aliny Kowalczyko-wej czy Czesława Zgorzelskiego autor sięgał dość często, nie mówiąc już o innych i nie wskazując, jakie utwory Słowackiego cieszyły się jego największym uznaniem i jakimi terminami kulturowymi, astronomicznymi i kosmogonicznymi się posługiwał, co również z indeksów przydanych do tej pracy można wyczytać. Ponadto sprawne słowo Lebiody, szlifowane tak często na poetyckich bezdrożach, bogaci tu ikonografia, czyniąca wypowiedz tym pełniejszą, że wspomaganą cytacjami ze Słowackiego. I na koniec trzeba jeszcze powiedzieć, że z lektury tej pracy, kosmogonii Słowackiego poświęconej, zostaje nam, zapatrzonym tak często w ziemię, nieprzymuszona wola spoglądania w niebo, i to szczególnie w jego gwiazd tajemny mrok. Dariusz Tomasz Lebioda, Słowacki. Kosmogonia, GraDar, Bydgoszcz 2004, s. 543. J. G. Pawlikowski, Komentarz, do: J. Słowacki, Król Duch, Lwów 1925, t. II, s. 96. Agnieszka Sylka MOJA BAŚŃ Na piątym piętrze podlewa pelargonie których nigdy nie było Mężczyzna nigdy niespotkany Słychać kroki na poddaszu niezamieszkanym szelest pościeli i starą płytę tam się kochają w samym środku dnia Tam się kochają ci których widziano wczoraj gorsząco roześmianych w tramwaju numer osiem Mężczyzna nigdy niespotkany z kobietą nigdy niewidzianą Monika Reptowska * * * Niebieskie pomarańcze Tańczę w tym chaosie Nie widzę jasnej drogi Ale szukam, szukam Zimowe ciepło wszędzie Mieszanina kolorów Kontrasty! Jaskrawe cienie Gdzie jestem? Może wiem Nikt mi nie mówił Że będzie łatwo I nie jest Kocham tak tańczyć Lecę spadam Płynę tonę Wiem gdzie jestem? Nie wiem gdzie mam iść Ale będzie na to czas! Czas pokaże Magiczny kaloryfer Siadam W miejscu mojej kontemplacji Jutro Na pewno wszystko rozplączę A ciepło zza moich pleców Przekażę światu Nie odnajdę się teraz Nie wybiegam za daleko Po co? Nie wiem co będzie Ważne że Jestem Sławomir Kortas *** Narodzić się umrzeć codziennością boleśnie opuścić organizm obleśnego żywiciela odgryźć pępowinę popeliny żywić się samodzielnie owocem nowej rzeczywistości odetchnąć smakiem prawdziwego świata otworzyć zalepione oczy stanąć nagim... i zapłakać krzykiem nowego życia Poranek w domu wariatów Obudziłem się w nie swoim mieszkaniu piżama której nigdy nie noszę łaskotała nagą skórę i nie mogłem znaleźć moich okularów nie pamiętam nawet jutra a wczoraj będzie czerstwe jak chleb na śniadanie kruszący moje zęby i kawa której dotychczas nie pijałem tak... wiele się zmieniło od czasu kiedy poznałem moją matkę a imię jej piękne Schizofrenia Romuald Mieczkowski Wiersze z Litwy Romualdas Stasiulis, Zaułek w Wilnie, tempera, płótno, 2002 r. Romuald Mieczkowski urodził się w 1950 roku. Debiutował opowiadaniem w 1966 r. Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny. Od 1989 r. wydaje i redaguje w Wilnie pismo o rodowodzie niepodległościowym-„Znad Wilii". Współtwórca radia o tym samym tytule. Drukował swe artykuły i felietony we wszystkich numerach pisma, w tym pod pseudonimem Tomasz Bończa. Współpracuje m. in.z „Rzeczpospolitą", nowojorskim„Nowym Dziennikiem",Telewizją Polską, Polskim Radiem, BBC. W 1995 roku - współzałożyciel pierwszej na Wschodzie Polskiej Galerii Artystycznej „Znad Wilii"/ która zorganizowała ponad 300 wystaw, również zagranicą - w Polsce, Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i USA. W 2004 - założyciel Galerii Wileńskiej „Znad Wilii" w Warszawie. Od 1994 r. organizuje Międzynarodowe Spotkania Poetyckie„Maj nad Wilią", które na trwałe weszły do kalendarza najważniejszych imprez literackich na Litwie. Był jednym z pomysłodawców odrodzenia Śród Literackich w Celi Konrada, wchodził w skład ich kolegium w latach 1992-2000, aż do ich rozwiązania. W 1988 r. znalazł się w ścisłym gronie założycieli pierwszej po wojnie organizacji polskiej - Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie (Związek Polaków na Litwie), wchodził w skład jego Zarządu Głównego. Od 2000 r. jest prezesem Zarządu Stowarzyszenia - Inicjatywa na Rzecz Rozwoju Kultury „Znad Wilii", która ogniskuje wokół siebie działania ludzi sztuki i nauki. Wydał następujące zbiory wierszy: W Ostrej Bramie (Oficyna Poetów i Dziennikarzy„Pod Wiatr", Warszawa 1990); Co bym strać//(Konfraternia Poetów, Kraków 1990); Wirtuozeria grubo po północy (Suwalskie Towarzystwo Kultury, Suwałki 1991); Powrócę, Podłoga w Celi Konrada, zbiór prozy poetyckiej Sennik wileński (Oficyna Poetów i Dziennikarzy „Pod Wiatr" Warszawa 1992,1994 i 1995), Sen w ogrodach Moneta (Zielona Góra 1996), Dźwięki ulicy Szklanej (Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 1999). Jego utwory były tłumaczone na litewski, rosyjski, ukraiński, angielski, włoski, francuski, węgierski, czeski, fiński i arabski. Sam tłumaczył z litewskiego i języków słowiańskich. Laureat nagród w USA, Kanadzie, Australii i Finlandii, szeregu wyróżnień przyznawanych w Polsce (m. in. ostatnio - Nagrody KUL i im. Z. Glogera). W 1997 przyznano mu odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej", w 1998 został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Szczęśliwi są poeci odchodzący w kwiecie wieku zostają po nich piękne fotografie i strofy spowite nadzieją - Szczęśliwi są poeci odchodzący w wieku dojrzewania-nie muszą się tłumaczyć dlaczego przestała łaskawą być dla nich muza czemu zbyt dużo piją wódki i porobili się tacy mali że nie potrafią udźwignąć dawnych swoich wierszy Tak się kruszą wielkie legendy kolejne fotografie z wiekiem stają się coraz brzydsze Zakochałem się w kwiaciarce w jej oczach tęsknych jak niezapominajki w jej śmiechu dźwięcznym jak dzwoneczki konwalii pośród triumfu wiosny we włosach wonnych jak groszek zakwitający dla zakochanych Podziwiałem ją całą i jej ugłaskane kwiaty-ona podziwiała moje wiersze szorstkie jak osty Kolory kobiety Kobieta jest nocą czerwona jak krew pulsująca w arteriach-bywa soczyście zielona niczym łąka nad stawem po przelotnym deszczu pachnąca gorzkim zielem dojrzałości lata albo żółta jak pomarańczy oczarowanie - bywa błękitna brązowa szara ma wszystkie barwy pór roku mody i palety- Kobieta może być czarna w najjaśniejsze dni lub blada jak nadzieja powielana z jej gaśnięciem jak obłok nad ranem w czystych niczym kryształ wysokościach nieba Przez ostatki lata W sukience zdobnej nostalgią pajęczyny opadającego zmierzchu i sierpnia pośpiechu tętna pławisz się w ostatkach lata jak ryba w srebrze oceanu sad w dojrzałości jabłek wbujnościłąk rumianek sen bez budzika słowo pośród pieszczot Potem niczym oswojona sarna -coraz cięższa po opilstwie wodopoju wolno biegniesz ku horyzontowi odsłaniając coraz więcej ciała i ciągnąc za sobą stado moich drapieżnych pragnień - Co będzie - gdy dopadną one raptem ciebie Postfactum Napiszą pośpiesznie nekrolog sklecony z górnolotnych słów żona czerń wdzienie będzie w niej bardzo do twarzy i ciała - kochanki dawne się zamyślą przez chwili naparstek przebaczą przyjaciele - wydorośleją raptem dzieci Potem Matka spotka w bramie ogrodu ukwieconego odświętnie bez słowa i da kawałek niebiańskiego chleba Mój barbarzyńca Mój barbarzyńca zdecydowanie oswojony z przemocą lubi krwiste befsztyki oraz sentymentalne filmy -nienawiść ma pod bokiem Mój barbarzyńca ukrywa miłość w dalekich miastach do jakich wyrusza rzadko bo nie ma o czym mówić Brzydzi się nim humanista -wegetarianin w mokasynach z cielęcej skóry -jego bunt jest jednostronny jak telefon zaufania Powrót Zajrzeć do skrzynki na listy (wszak nie jest pusta) podlać kwiaty w doniczce w czasie picia herbaty odkryć ten sam widok za oknem pełen niedopatrzonych zmierzchów - Na zakurzonym kredensie napisać palcem - brudno Prośba Katharsis Odkręcam kran starannie myję ręce jest to jedyna łączność moja z naturą Na pewno przesadzam jest jeszcze życie kosztem życia Poprzez trzewia rur woda najmaterialniej łączy z ziemią z intecji złych oczyszcza po nieszczerych spotkaniach Matko najczulsza nad matkami z Ostrej i wszystkich Bram miasta z Zarzecza i Zwierzyńca Ponar i Dobrej Rady Zakrętu i Pohulanki z ulicy Subocz i Szklanej maleńkiej Miłosiernej i trochę większej Wielkiej z Karolinek Poszyłajći Fabianiszek -Matko nocnych zagubień odnajdywań porannych -Matko panów i żebraków tutejszych i przybyłych uzdrawiająca cudami - Pozwól świat komunikatem optymistycznym powitać nam jutro rano Początek dnia Napiłem się mocnej kawy wypaliłem pięć słabych papierosów słuchałem rappu w radiu skrzynkę pocztową sprawdziłem nareszcie konkretna wiadomość -mam honoraria akurat wystarczy na bilet do kina Do kina nie poszedłem bo jednak nie doszły pieniądze za ostatni grosz zatankowałem tyle benzyny by odjechać na ułamek poranka Staromodni mężczyźni To oni pili wódkę szklankami z determinacji i tak po prostu palili krajowe mocne wystawali w kolejkach na wykastrowanego Felliniego i w trzech akordach gitary na ich rozpalone głowy padał śnieg Salvadore Adamo 0 przeznaczeniu jedynym zapewniał Paul Anka 1 częstowała pocałunkami dziewczyna o imieniu Michelle choć była to najzwyklejsza Danka - Grażyna - Natasza A marzenia z tamtych lat -(czy to były marzenia) dżinsy riffle motocykl java o północy oschły Wysocki słodziutki Joe Dassin nad ranem Objazdowy fotograf Zawitał pod naszą zagrodę i niczym nożyczkami wyciął kawał mojego świata przeniósł go w sepii na papier Na fotografii dziadek w zawadiackim kapeluszu z błyskiem w oczach za uzdę dumnie konia trzyma Ach - Europo kolorowych pocztówek nie było wtedy ciebie kiedyśmy z bram piekła Azjaci -nieobyci - durni - trędowaci patrzyli w to samo niebo A ty z siebie teraz stroisz ołtarz i rozdajesz nam cukierki C/3 96 Ja - lśniący w słońcu rower przed gankiem w dzikim winie w uśmiechu bez zęba w środku swego siódmego lata Samotny człowiek Kosztuje tyle co nic zużywa niewiele prądu i śmieci wyrzuca nie więcej prawie go nie ma Sporadycznie żyją z niego tanie kawiarnie i bary czasem taksówki Piąta nad ranem Nauczyliśmy się nie spać po nocach pracować w trzecią zmianę rozświetlać miasta i mieszkania przemieszczać się szybko i jak lustrom przeglądać się ekranom zapomnienia szukać w barach - Prowincjonalni ludzie Są na świecznikach często pełnych kurzu niekiedy błota - Tu nie da się ukryć kto z kim śpi i co było na obiad - Prowincjonalni ludzie zazdrośni o miedzę oborę i auto są razem w biedzie - Tu prawda bywa gorzka lecz ma swoje imię i radość po dziecinnemu beztroska i prosta Jest jednak taka chwila w maju 0 piątej nad ranem kiedy zasypiają wszyscy 1 tlą się nadaremnie sztuczne światła rozmawiam wtedy z psem i drzewem a świt zaprasza mnie (nie inaczej jak z łaski Boga) do pokonania kolejnego dnia Poezja jak miłość -jest albo jej nie ma wszystko pozostałe to udawanie Za mojego życia Nawet za mojego życia stało się tak wiele -zdjęcia nabrały koloru obraz wchłonęło wideo otarliśmy się o srebrny glob i rozczepienie atomów wieś stała się miastem spowszechniały niedziele - Zadzwonić dziś można z każdej drogi mieć przyjaciół z komputera klonować zmieniać płeć i w nic nie wierzyć - Wielkie i małe wynalazki (te za mojego życia) wyliczać można bez końca zapach jaśminu po deszczu jednak tak samo urzeka i jutro przepowiadają ryby w wodzie i ptaki na niebie Zdjęcie z odpływającym titanikiem w tle 27 08 2001 - jest data na zdjęciu prawda nie ma godziny ale dobrze pamiętam-było grubo po południu i po tym jak wreszcie pogodziłem się z myślą że się nigdzie nie ukryję nawet gdybym miał przebyć wpław wszystkie oceany 27 08 2001 po południu właśnie to pewne jak Statua Wolności -mój przyjaciel Janusz Pieczuro który wspomina z namaszczeniem bliny z tłustą zasmażką latarnie i drzewa wszystkie z dawnej ulicy Królewskiej w szczęśliwych czasach w Wilnie zrobił mi to zdjęcie (bez niego jakby nie być wcale w Nowym Jorku) Samotnie zawisłem więc w próżni U stóp moich - stolica niepokoju z rozdzielczością na strity i eweni z pajęczynami mostów w amputowanym przez czas miejscu w punkcie zero w którym runął babilon - To bardzo amerykańska atrakcja -mówił Janusz kiedyśmy ciągnęli heinekena po tym jak uwieczniony zostałem w czarnym podkoszulku na wysokości 400 metrów -gdzie nieba dotyka wszechczasów konstrukcja jakiej już nie ma szkła i metalu połyskami pomrukiem głuchym monstrum Jakżeśmy byli wtedy bezpieczni bo już niemłodzi i niepłochliwi choć wkrótce burza wyzwoliła wszystkie swoje błyskawice co z hukiem pastwiły się nad ulewą zanim w niej nie utonęły -dawno przekroczyliśmy swe rubikony A jednak jak powietrza zabrakło wtedy pewności i wiary że wiecznie trwać tu będzie spokój kiedy gdzieindziej tak podle - Nadal lało zeszliśmy więc z odpływającego titanika na jeszcze jedno piwo- Potem zdjęcie kurz pokrył co dopadł z drugiej strony oceanu Układając książki Zacząłem porządkować archiwum potem bibliotekę domową niezwykle marudne to zajęcie choć czasami do łez rozczulające -tu - patrz - rodzina w altance tu - mowa o nas w gazecie Jak poustawiać teraz książki -powstaje trudne pytanie miałem jedną wileńską półeczkę teraz Wilna tak dużo i już nie potrafię określić czym jest to miasto Czytam dedykacje w książkach wstyd mi się robi gdy autorów ich nie pamiętam zaćmiewa go radość że los mnie zetknął z Konwickim Różewiczem i Miłoszem niejeden by chciał mieć autografy od nich a tu proszę - jakie miłe dedykacje Czy mnie mistrz jednak pamięta -jeśli nie - to może spacery po mieście młodości z miejscem na milczenie i zdjęcie spotkałem pana w sumie chyba jedenaście razy JaktamSzetejnie- Nie pozna ich dzisiaj ten kto je tak dawno zostawił odbudowany zaścianek to atrapa turystyczna jedynie atrakcja prawdziwe są tylko stare drzewa woda Issy w inne odpłynęła czasy Niewiaża nie ta sama los sprawiedliwie postąpił pozwalając panu stąd odejść -by świadectwo dawać o tych których tutaj nie ma by pamiętać- Na mojej półce wiele pańskich książek W antykwariacie obok Anioła Anioł Zarzecza - przystani artystów i wczorajszego siedliska biedaków jak Chagall w obłoki domy unosi z ich rozwartymi bramami zdziwiony ptak przygląda się cudowi spod kałuży jest gotów razem lecieć - W antykwariacie uczepionym ziemi wysprzedaż epoki -sterty rubli w dewaluacji za darmo niemal ordery i medale -weterana pracy - po trzy lity za udział w wojnie forsowanie rzek i miast zdobywanie -po pięć-sześć litów paszporty grażdanina SSSR Stankiewicza Mariana Wacławowicza Marozasa Petrasa Jono Fomina Iwana Iwanowicza co tanie papierosy obok w kiosku Tyle jest warte świadectwo wczorajszego życia kupić za nie da się chleba albo ćwiartkę wódki by topić w niej wspomnienia zbyt przejrzyste i zbyt powrotne w blichrze rozpasanego dzisiaj Drzewko w supersamie Stoi samotnie w holu przy terkoczących kasach w świetle jarzeniówek udających niebo południa obok marmur i nikiel ludzi nieprzebrana rzeka - Patrzy jak płacą ludzie za chleb mleko mięso ogórki jabłka pomarańcze snickersy pepsi chipsy malbooro ariel pampersy podpaski ze skrzydełkami i bez Czasami ktoś się zatrzyma przy zielonej jego koronie a dziecko powie -patrz mamo - to drzewko zupełnie jak żywe niejeden autentyczność sprawdzi jego nadrywając liść skrycie -wtedy zastanawia się laurus nobilus (tak go nazwali starożytni) czy naprawdę żyje- Tu zawsze taki sam dzień zawsze jednakowa pogoda i drzewko regularnie podlewa sprzątaczka z trzeciej zmiany jakże jednak zazdrości ono plastykowym więc bezdusznym swym siostrom jakże chciałoby doświadczyć zaśnięcia w otchłani nocy obudzić się o świcie szaleństwo wiatru poczuć we włosach swych liściach spiekotę lata rozpaloną sięgającą tkanek korzeni -trwać w oczekiwaniu burzy pełnej obfitości deszczów dać się pogłaskać po korze jedwabiowi przymrozków nawet zwariować wiosną i zakwitnąć Jakże by chciało nie widzieć tak samo terkoczących kas sterylnie białych jarzeniówek i ludzi uczepionych wózków Pechowa kradzież Naszedł mnie złodziej nie ukradł pieniędzy (to by było bardzo ludzkie) nie ukradł brylantów i nic z tych rzeczy Ukradł mi zwykłą teczkę papierami wypchaną w niej - adresy i fotografie listy od przyjaciół wiersze Na śmietnik trafi to wszystko za wyjątkiem pomarańcz które może zje złodziej za wyjątkiem wiecznego pióra i zestawu długopisów które da się przystosować do innego życia ja i złodziej - obydwaj mieliśmy wielkiego pecha *** Zazdroszczę tym co białe mają za białe a czarne za czarne dzień za dzień a noc za noc co się nie zastanawiają nad odcieniami trwania co mówią-tak ma być -i basta Podziwiam tych co pomiędzy widzą szare przejęci bywają sprawami małymi w bolesnych rozterkach dochodzą prawdy Zanim popołudnia cisza Wszystko o sobie po prostu zmyśliłem -i to że tyle potrafię że życie przeżyłem jak pragmatyk pilnie i jak artysta barwnie że szczęścia znane mi różne odcienie wszak kochałem Amorem znaczone kobiety - w przekonaniu próżnym Narcyza że one kochały mnie jeszcze namiętniej A wszystko to sny ponad czasu wód jałowym i coraz szybszym przetaczaniem uśpione w czekaniu aż cud się stanie -i pokochasz raz jeszcze Innego szczęścia w pamięci zmęczonej wtedy nie będziesz hołubiła a żyła jak ja którego miłość niczym przechylona czasza czyż kiedyś się wreszcie dopełni -coś z niej przesącza się i ucieka więc staje się zachłanna Dlatego tak bardzo śpieszę-we włosach twoich ciepłym być szelestem na czubku języka - brzoskwini goryczą w dłoniach - pomiędzy suknią i ciałem -popołudnia spełnioną ciszą Tak długo w tobie pozostanę jak długo będzie żył ostatni pocałunek zanim dotyk nie stanie się raną chwila - godziną przewlekłą świt - nocą co nie da się zbudzić a sens wszelki - gwiezdnym pyłem Potem już będę zwyczajnie śmiertelny i kruchy jak motyl na chłodnej szybie -w antypody łąk przekwitających pójdę by tam się zbratać z wyniosłą samotnością dogorywającej jesieni i spłynąć w deszczu strudze - Pożegnają mnie świerki przydrożne spojrzeniem pełnym zielonego cienia Dzielone na dwa Pierwszy i ostatni Wszystko co tylko robię robię bardzo dokładnie jak potrafię najlepiej -jakbym czynił po raz ostatni Rutynowa rozmowa z litewskim celnikiem po osprawdzeniu paszportu w komputerze kawa w przygranicznym polskim barze płacąc wyszukuję odpowiednich monet w poplątanym polsko-litewskim bilonie jak sensu swojego przystosowania do życia dzielonego na dwa kraje Uważniej patrzę i słucham delektuję się ciszą i burzą dobro dłużej mnie grzeje na zło uodporniony jestem i długi pospłacałem wszystkie Zrozumiałem przyjaciela który mawiał - czas zawsze jest pożegnalny pełniej smakuje życie gdy wiesz że wszystko się zdarza po raz ostatni W Kazimierzu Już nie chcę oglądać samotnie rajskich zakątków i pięknych miast w parku objadać się czereśniami uśmiechać się do kobiet co nad filiżanką kawy w najprostszy ze sposobów poszukują szczęścia Tylko włos nas dzielił kiedyśmy nieopatrznie oswoili nasze ciała na odległość w której raptem nocy zabrakło bośmy dzień razem wyśnili Z niedokończonej rozmowy w budce telefonicznej głos twój zabiorę do kościoła na wysokim wzgórzu będę się modlił tak długo aż deszcz przestanie padać - 0 twoją rekę w mojej 1 pejzaż wspólny Pogrzeb Miłosza Jesień dojrzewała przenikliwością słońca co z ciemnych obłoków rozświetla liście płaskie cienie zebranych na Rynku ostrzy gołębie na jego obrzeżach nie są głodne rzadziej i godnie podrywają się do lotu i nie słychać nawoływań handlarzy -ludzie z głośników słuchają mszy żałobnej na telebimach rozpoznają rodzinę poety polityków co potem na tę okoliczność będą usiłowali wydobyć przy zmarłym swą obecność i słowa najpiękniejsze słowa przez ułamek chwili będą nieśmiertelni - Teraz wszyscy słuchają homilii o drodze długiej i znaczonej trudnymi wyborami pełnymi boleści powrotami -wraz z rowerzystą z plecakiem i w czapce ze ślepym żebrakiem i jego psem z grajkiem ulicznym skrzypce trzymającym z namaszczeniem jakby to hostia była wraz z towarzystwem przy kawie i ciastkach w ogródku kawiarnianym tuż przy kościele któremu przewodzi dama w kapeluszu z epoki słomek i kolorowych wstążek Przy Mickiewiczu zobaczyłem swego ojca który - wiem dobrze - znał Adama ale nie znał Czesława ani jego wierszy więc przed powitaniem go w niebie zszedł z zaświatów zbadać sytuację - tak na wszelki wypadek jego to pokolenie przecież i człowiek z Litwy Czy zrobi nam pan właśnie tutaj zdjęcie -dosięgło mnie raptem ciche pytanie trzymającej się za ręce pary zakochanych -chcieli upamiętnić swą miłość w Krakowie bez względu na odejście poety Kiedy wolno ulicami miasta ruszył kondukt byłem kryształem powietrza w nozdrzach idących kostką jezdni pod jego nogami na Grodzkiej przy Paulinów klasztorze listkiem na drzewie 27 sierpnia 2004 Mój Anioł Stróż Mój Anioł Stróż ze mną bywa zawsze i wszędzie - gdy w deszczu bezradnie moknę zostawia mi jedną suchą nitkę na gwarnej plaży pozwala być bezimiennym cieniem radość czyni słodszą puch kładzie w miejscu upadków do ran przykłada bandaże z zapomnienia pozwala żyć gdy bardzo boli gdy słońce się ściemnia nie śpi kiedy - zdawałoby się - tak jest beztrosko i bezpiecznie (coś zawsze czyha na człowieka) Mój Anioł Stróż strzeże mnie niczym niezmordowana niania niesfornego dziecka przed innymi i przed samym sobą -bym się nie zagubił za dnia i w nocy świtu doczekał Choć mnie nie rozpieszcza potrafi być wspaniałomyślny -przymyka oczy na słabostki pozwala być w sytuacjach okraszonych grzechem z których ledwie potrafi mnie potem wyciągnąć Mój Anioł Stróż zmęczony jest ilością potknięć moich trwaniem pomiędzy złudzeniem i twardym czasem teraźniejszym w chłodzie niepewności i w żarze uniesień nie chcących gasnąć mimo czasu upływania dlatego czyni co w jego mocy bym przeżył o jedną chwilę więcej - Tak pragnie bym był lepszy Wyniki V Wojewódzkiego Konkursu Recytatorskiego „Poeci Pomorza" 22 kwietnia w Gminnym Ośrodku Kultury w Dębnicy kaszubskiej odbył się finał V Wojewódzkiego Konkursu Recytatorskiego „Poeci Pomorza". W konkursie wzięło udział 39 recytatorów, którzy mówili wiersze ponad 40 pomorskich poetów. Recytowano także w języku kaszubskim. I nagrodę zdobył dziesięcioletni Kajetan Herktz Kwidzyna, który brawurowo przedstawił dwie satyry J.Fryckowskiego.Drugie miejsce zajęła Klaudia Rzeczkowska również z Kwidzyna, która mówiła wiersze Alicji Maras i Joanny Jank.Trzecia nagroda przypadła Dawidowi Grudzińskiemu z Łupawy, który również recytował wiersz J.Fryckowskiego, a jako drugi wybrał sobie kaszubski wiersz Jerzego Stachurskiego. To były indywidualności tego konkursu. Pozostałe nagrody regulaminowe zdobyli: Trzy równorzędne wyróżnienia: Klaudia Tachasiuk z Chojnic, Magdalena Bill z SP nr2 w Słupsku i Sabina Trzebiatowska z Dębnicy Kaszubskiej.nagrodę specjalną za recytację po kaszubsku otrzymała Adrianna Dalecka z Gałąźni Wielkiej. Nagrody Dyrektor Szkoły Podstawowej w Dębnicy Kaszubskiej otrzymali: Marlena Skrzypczak z Gardny Wielkiej i Paweł Owczarek z Bierkowa.nagrodę publiczności Kajetan Herkt, nagrodę specjalną Klaudia Grzesik z Niepoględzia, wyróżnienia za recytację po kaszubsku: Dawid Grudziński, Patrycja Komar z Gałąźni Wielkiej (ona otrzymała też nagrodę dla najmłodszego uczestnika), trzecie wyróżnienie otrzymała Natalia Klawikowska z Łupawy. Konkurs poszerzył swoje terytorium .W tym roku były to szkoły z Chojnic, Kwidzyna i Miastka. Widać też , jakie ważne zadanie spełniają wydawnictwa słupskiego ZLP, które otrzymują nauczyciele recytatorów wraz z podziękowaniami. To właśnie z tych wydawnictw wybierane są wiersze do recytacji. Impreza mogła dojść do skutku dzięki ufundowaniu nagród przez wójta gminy Grzegorza Grabowskiego. Jury pracowało pod przewodnictwem Wacława Pomorskiego.W jego składzie znaleźli się również Ewa Białek, Sylwia Mackus i Jerzy Fryckowski. Na widowni zasiadła Emilia Zimnicka nestorka poetów z powiatu słupskiego.To jej wiersze recytowano najczęściej, fifi Jerzy Fryckowski ' J/.<0O MBP Słupsk Centrala 1934-79 Wydano dzięki środkom finansowym ^ Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego w Gdańsku oraz Urzędu Miejskiego w Słupsku ISBN 83-60090-05-X 193479