Cena zł. 1.50 Nr. 27 (7I3) NUMER POŚWIĘCONY ZAGADNIENIOM POLSKIEGO MORZA (49 ARTYKUŁÓW, 71 ILUSTRACYJ) WIADOMOŚCI LITERACKIE Dziś 32 strony Prenumerata kwartalna zł. 9.— z przesyłkq pocztowq. Konto w P.K. O. nr. 8.515 Pocztowe konto rozrachunkowe nr. 73 Administracja Warszawa, Królewska 13 W Warszawie prenumeratę można zgłaszać telefonicznie nr. 223-04 Warszawa, Niedziela 27 czerwca 1937 r. Rok XIV Przypominamy, że czas odnowić prenumeratę za kwartał III 1937 r. (zł. 9 - w kraju, zł. 12- zagranicą) podróż p. Grypsa naokoło świata i konkurs geograficzn ści Literackich" projektował i wykonał MARJAN EILE Przejazd samolotem Z WARSZAWY DO LYDDY W PALESTYNIE i z powrotem, wartość zł. 1.404, ofiarowany przez Polskie Linje Lotnicze „Lot". 25-dniowa wycieczko „Kościuszką" na Aiian Cesz tuo je? Ti godo(u) tą szpro(u)ką 5), co jo(u) mo(u)m czute w mech mlodech liecech <, Tej ni go(u)dali dale a mesleli esz jo(u) bel tako głupi a nie wiedzol, co ni go(u)dali. Te jo(u) se podnios s ko(u)mki a poczo(u)n do nich do godąnio. Te ni rzekli: .> Jie to muożnie 6), wod nas tako daleko a rozmjieje naszo(u) szpro(u)ką! < Te jo(u) rzek: > Ja, ledze7, ga-b jo(u) to ni miol wekle, ga jo(u) bel mlodi, te jo(u) be tin jąnzek ni miol, co we moce Te ni rzekli: > Moj Buoże, jie to muożnie? < Te jo(u) rzek: > Ja, ledze, to jie muożnie % Tak to się odbyło. Wieczorem, w nie-równem świetle ognia, które padało ukośnie na bielony pułap, stał ten dziwny żołnierz pruski wśród serbskiej rodziny, patrzącej na niego szeroko otwartemi o-czami. Ostatni przedstawiciele dwóch wielkich szczepów, zepchnięci w najnie-wdzięczniejsze zakątki swej ziemi — w błota nadłebskie i błota nadszprewskie. Musiał tam być i typowy dolnołużycki kołowrotek, zatrzymany nagle, a może i urwana pieśń sprzed dziewięciuset lat, którą do dziś dnia śpiewają z refrenem: Gdy się król-książę o tem dowie Wszystkich walecznych przed się Ale raczej nie było jej, i żaden z tych prostych chłopów nie dojrzał nad sobą tysiącletnich cieni dawnej wspólnoty pod władzą króla-księcia —• Bolesława Chrobrego, Przecież i oni starali się zrozu mieć tajemnicę tego spotkania, a Słowi-niec w mundurze pruskim poczuł się nagle większy, jak cień wielki, który rzutował na ściany. „Ninia me wierne esz naszo szpro(u)ka jie na tim calim swjiece!". Rozrosła się tego wieczoru jego ojczyzna. Opowiadał potem w Gardnej: „Tu mjieszkali wdrudze Wendowje a tej ta kaszapsko szpro(u)ka tu wuosta. Te ni beli tu wotceskniuni a przeszli do Nider-Louznice, tąn ni majo(u) dzisieszo dnia swe strzimąnie". Pamiętał do końca życia to dziwne zdarzenie, ten cień wielkości, który już nazajutrz rozpłynął się w dziennem świetle. Ostatnim szczątkiem umierającej mowy ludowej jest zwykle modlitwa. Przytoczę tutaj „Ojcze nasz" starej Elzy, żony Marcina Kluki z Kluk Smołdzińskich, zanotowany przez prof. Rudnickiego. Pisownię, jak i wyżej, upraszczam, „Wojcze nasz mjili swja(n)ti ta-jes w-niebie jak-na-zemji. Chlep-je-nasz-po-wsze(i)dni dej-nom mil-Jezusku dzis; wot-puszcza nasze wijne, jako-ma-wotpuszcza-me naszim wijnowatim; nie-wjedze nas na-pokuszienie, ale-nas-wabawji wot-wsz(i)-ewo zlo (wsziech-grze(i)chou). To-jesta twuojo muoc o-kroleistwo, chtoro-trwo-wot-wjeka a-na-wjeki oumen (na-wjeczne-wjeki oumen)". Dzisiaj niema już zapewne nikogo, kto-by te słowa znał skądinąd niż z naukowych studjów. Żywą mowę słowińską możemy uważać za pogrzebaną. Wymarło jeszcze jedno ogniwo, łączące polszczyznę z daleką a przecież pokrewną, „lechicką" mową Drzewian w kraju liineburskim, która odmówiła swój ostatni „Ojcze nasz" w r. 1798. Ostatni Słowińcy leżą w grobach, przyciskając do wyschniętych piersi swoje słowińskie kancjonały. Morze rozczesuje siwiejące włosy na wybrzeżnym piasku. Tysiąc i czterysta lat co najmniej przychodzili tutaj ludzie i mówili do niego „morze" albo składali usta jak do pocałunku, mówiąc „mojerze", jakby ten swój żywioł chcieli wziąść w posiadanie, A teraz ci, co stają na brzegu, mówią dźwięcznie i rzeczowo: „das Meer". Lecz cóż się zmieniło? Synowie i córki tamtych pomarłych ludzi mieszkają nad temi samemi jeziorami. Nauczono ich wprawdzie czcić Fuhrera i nienawidzić tych którzy mówią „morze". Ale to przecież nie jest wszystko. Jądro duszy — dziedzictwo — pozostało prawie nietknięte. Paradoks polega na tem, że ludzie kochają i nienawidzą nie dla spraw najgłębszych, ale dla tego co było ich młodością, dzieciństwem nawet, ukształtowa-tiem przez wpływy poboczne i zmienne. Także i tragedja Słowińców, jeśli to o-kreślenie nie jest za mocne, nie była nawet sprawą narodową. To był smutek ludzi starych, odciętych śmiercią „słowa" od swych dzieci, żal za młodością, napojoną „słowem", której nikt w tym kształcie nie powtórzy. Jeremi Wasiutyński, 1) gdy, 2) legł na ławie przy piecu, 3) oni, 4) jedno, 5) tym językiem, 6) możliwe, 7) ludzie. W Kartuzach, od których rozpocząłem swoją znajomość z Pomorzem odbywał się właśnie targ-jarmark, okazja poznania życia w jego najbarwniejszych i najbujniejszych formach. Targ czy jarmark, to synonimy czegoś bajecznie kolorowego i ruchliwego, czegoś co kipi gwarliwem życiem. Tego się właśnie spodziewałem idąc w stronę rynku, tymczasem to co ujrzałem było zaprzeczeniem gwarliwoścl, jarmarcznej wrzawy i barwności. Oto długim szeregiem stoją przy straganach kobiety od stóp do głów w czerni. Czarne kapelusze z imitacją strusiego piórka, rzadziej chustki, czarne spódnice, żakiety, rękawiczki i obuwie, nadają ton o-brazkowi. Od biedy strój ten przypomina modę z r. 1900. Prawdziwy strój ludowy, złotogłowie wdzydzkie, barwne sznurówki, chustki zwane „borsztokami", czerwone „kiedle", koronkowe „hulczi" i męskie „vępsy" z czerwonemi kołnierzami należą do muzealnej przeszłości. Na dzień powszedni i odświętne wyjście starczy czarny, zurbanizowany strój, o którym trudno powiedzieć że ładny. Targ na Pomorzu, to nie synonim, przedmiot metafor, ale poprostu i wyłącznie uczciwa, konkretna tranzakcja. Ostatecznie każdy hotel ma oblicze kosmopolityczne, podczas gdy mnie korciło wejrzeć w kulisy życia małego miasteczka pomorskiego; rozpocząłem więc wędrówkę po drobnomieszczańskich domach w poszukiwaniu mieszkania. Z wszystkich kątów uderzała wysoka stopa kultury materjalnej. Chęć upiększenia codziennego życia na swój sposób zaznacza się w nadmiarze wyszywanek, hafcików, fotografij i drobnych ozdób ustawionych na szafkach. Śród mebli wyróżniają się t. zw, „glaszpendy", t. j. małe, gdańskiego pochodzenia szafki, służące do przechowywania bielizny i szkła. Sofka, a w bogatszych domach pianino dopełniają całości, są dumą rodziny. Później przekonałem się że w tym samym stylu utrzymane są wnętrza domów gburskich. Możliwe że zamiłowanie do wspomnianych szafek jest kontynuowaniem rodzimej tradycji ludowej, obok bowiem malowanej skrzyni, szafki na żywność i naczynie, t. zw. „szel-biągi" stanowiły i stanowią podstawę kaszubskiego meblarstwa. Dawniej oparcia krzeseł malowano w barwne kwiaty w wazonach. Ta zanikająca skłonność do malowanych mebli wyraża się obecnie w barwnvch haftach nowokaszubskich, śród których na osobną wzmiankę zasługują ręczniki, haftowane w stylizowane kwiaty, rozety i liście. W hafcie panuje nie podzielnie motyw roślinny. Cała ta sztu ka zdobnicza, dość żywo rozwijająca się Pónjorzu, zawdzięcza początek Teo dorze Gulgowskiej, żonie twórcy muzeum we Wdzydzach i redaktora „Gryfa", Ona to zwróciła uwagę na zabytko we hafty kościelne, dzięki jej inicjatywie powstały szkoły hafciarek, które na dawnych haftach kościelnych oparły tematykę swych prac. Pomorskie nie istnie jące już dziś klasztory norbertanek i be nedyktynek słynęły jeszcze w w. XVIII jako ogniska sztuki hafciarskiej. Wśród innych drobiazgów, zdobiących wnętrza mieszkań na Potuorzu, wyróżniają się wartością artystyczną wyroby ceramiczne pochodzące z pracow\ii Franciszka Necla w Chmielnie. Rozmaite wazy, popielniczki, lichtarze i garnuszki pokryte są barwnym ornamentem ro ślinnym, podobnym niekiedy do malowi deł na sprzętach. Stare naczynia gliniane cechuje zimny koloryt, są one szlachetne zarówno w barwach jak kształ cie; nowsze, mniej piękne, starają się do godzić smakowi publiczności. Zmęczony całodziennem poszukiwa niem mieszkania, w takim właśnie pokoiku znalazłem miły odpoczynek. Po czucie obcości, jakiego doznajemy w no-wem otoczeniu, łagodziły dwa optymi styczne, grube aniołki, trzymające laurkę z napisem: „Boże, spuść oczy Twoj na łoże moje". Sentencje moralne, równie wzniosłe jak sentymentalne, są specjalnością mieszkańców Kartuz. Widać ojcowie miasta troszczą się o odpowiedni poziom moralny, bo tabliczki z takiemi napisami widziałem gęsto zawieszone na starych drzewach. W ciągu następnych tygodni miałem się przekonać o innych właściwościach Kaszubów; mogłem poznać zarówno ich wartości pozytywne jak i — bądźmy szczerzy — pewne śmiesznostki. Mogłem się przekonać o ich serdecznej gościnności i chęci uczęstowania mnie swojemi przysmakami, A trzeba wiedzieć że kuchnia pomorska ma ich wiele, i zupełnie osobliwe, Jakżeż odmówić zatroskanej go spodyni, jak powiedzieć, że... ryba goto wana z kluskami na mleku z dodatkiem cukru i wanilji, owszem, także przysmak ale... że „kowka", specjalność pomor ska, jest pewnie jedynie przyrodnią sio strą małopolskiej kawy. Cóż dopiero wę gorz smażony na oleju, gęste polewk: owocowe z „klustrami" i wiele innych smakołyków! Przez piętnaście tygodni wydeptywa łem drogi, dróżki i ścieżyny Szwajcarji kaszubskiej, której urokowi poddawałem się coraz bardziej. Seledynowe i błękit ne tafle jezior, ciągnące się łańcuchem wzdłuż słonecznych dolin, od Łapalickie go poprzez jeziora: Białe, Rekowskie Kłódno, Bródno, Ostrzyckie, Patulskie i największe Raduńskie, otoczone swej cichej zadumie, niezmąconej wio słem turysty, mgłą legend i podań. W je ziórach tych drzemią wedle przekonań Kaszubów zatopione zamczyska, „gro dzeskłe", skarby nieprzebrane, tajemnicze dzwony. Na Jastrzębiej Górze, między jezio rem Ostrzyckiem a Dolną Brodnicą po kazują djabelski kamień, na którym szatan wycisnął swój znak. Takich kamieni bożych stopek, podobnie jak na Podhalu, jest tu bardzo dużo. Są one śladami wędrówek Matki Bożej i Jezusa po ziemi kaszubskiej. Powoli kaszubszczyzna zaczęła pokazywać mi swoją twarz. To zbliżenie się awdzięczam towarzystwu dwu przemiłych Kaszubów, braci Bernarda i Julju-sza Gransickich, nauczycieli, czyli „szkól-ych", z Chmielna i Garcza. W czasie aszych wędrówek moje początkowe zaciekawienie zaczęło się przekształcać w pasję poznania tego ciekawego zakątka. Jak żyją, jak mieszkają? Jakie mają troski i kłopoty? Co cieszy a co smuci tych pokojnych, czarno ubranych ludzi? Pęczniały moje kajety i zapiski etnograficzne, rosła teka rysunków i fotografij, należało bowiem skrzętnie notować wiadomości o ginących już formach starej kultury kaszubskiej. Niemcy uczynili to już wcześniej, pomijając tendencyjnie wszystkie te momenty, które wykazywały jednolitość kultury kaszubskiej z całem terytorjum polskiem. Stare wytwory kultury 'materjalnej Kaszubów wędrują coraz częściej do zacisznych wnętrz muzeów, zastąpione fabrycznym, stan-dardyzowanym towarem. Zalew nowych form przysłonił właściwe oblicze kaszubszczyzny, pozbawił je cech indywidualnych. Działo się to zaś przez długi okres, aż dziw że nie zniszczyły one poczucia narodowego Kaszubów. Przychodzą mi na pamięć krótkie notatki z oglądanych kronik szkolnych z . 1906/7. Odpisy ich leżą przede mną... Dn. 5 listopada 1906 r. dzieci w szkole na rozkaz ich rodziców nie odpowiadały na pytania niemieckie a na lekcji religji zażądały wykładu w języku polskim. Według rozporządzenia Regencji, żądaniom tym nie uczyniono zadość, wobec czego strajk szkolny trwał do dn. 20 kwietnia 1907 r." Taka jest relacja z Chmielna. W sąsiedniej wiosce, w Zaworach, nauczyciel Niemiec zapisał: „W poniedziałek dn. 29 listopada 1906 r. 29 uczniów położyło na stole swe podręczniki nauki religji a po lekcji udali się pod kapliczkę, gdzie śpiewali pieśni polskie. W grudniu strajkowało 22 opornych". Ta-iich odpisów mam szereg z Cieszenia Reskowa, Garcza... wszędzie powtarza się niemal to samo. Jeden z moich towarzyszy dokładnie pamięta, że za takie wykroczenia karano dzieci dodatkową naukę języka niemieckiego, na t. zw „ arrestenstundach". Oto i wątek wspomnień. Kawał żywej historji, którą pamiętają ludzie star si. A właśnie gdy mowa o wieku Kaszu bów, muszę podkreślić że nigdzie jak tu rysują się trzy oblicza trzech pokoleń Charakterystyczne rysy milkliwości nadaje współczesnemu Pomorzu pokolenie średnie; wychowane w twardej pruskiej szkole, -skąpe w słowach, w zewnętrz nych objawach swych przeżyć, nieskore do uzewnętrznień, zamknięte w sobie Takie jest pierwsze wrażenie przybysza z innych dzielnic, przed którym zamyk (ię Kaszuba, nieufnie spoglądając na ,Antka1' czy też jakiegoś „Galicjoka". Wystarczy jednak zetknąć się z łudź ni, którzy przekroczyli siedemdziesiąt kę, aby zobaczyć drugie, dawniejsze o-blicze kaszubszczyzny. Ginące pokolenie i ginący już świat; świat barwnych ko stjumów, wspaniałych złotogłowi-czep ców, przechowywanych jeszcze tu i ówdzie na śmiertelną godzinę, świat zamierającej legendy i baśni o zatopionych błękitnych jeziorach kaszubskich, dzwonach. W taki świat właśnie wprowadziła mnie stara Belaczka, żona rybaka znad jeziora kłódtieńskiego. z którą przega-wędziłem długie godziny. Drżący głos osiemdziesiącioletniej staruszki wskrzeszał blaknącą już przeszłość. Tym właśnie starczym głosem śpiewając znany marsz Derdowskiego, o tem jak „przeszed krzeżok w twardi blosze", wypowiadało się poczucie narodowe Kaszubów, poddawane w grubych uczonych tcmach w wątpliwość. A potem przejęta głęboką jakąś wiarą, szeptała niemal tajemniczo wróżbę przyszłej klęski Niemców, uzależnionej od pojawienia się specjalnego gatunku gąsieniczek na Pomorzu, Jedno jest pewne, twierdziła staruszka, skoro wojna z Niemcami rozpocznie się na Pomorzu, klęska ich jest pewna. W przeciwnym razie stawiała całą sprawę pod znakiem zapytania. Nie próbuję nawet odtworzyć atmosfery naszej rozmowy, przesiąkniętej, przepojonej wzruszeniami, którym poddałem się łatwo. Pod koniec naszej rozmowy przypomniała sobie starowina satyryczną piosnkę z młodych lat, w której Niemiec rysuje się jako postać komiczna. Oto charakterystyczne momenty: Polka jestem zrodzona, z krwi szlacheckiej spłodzona. Odstąp Niemcze ode mnie, nie zapatruj się we mnie. Piosnka kończy się zdecydowaną odprawą Niemca: Ja chcę chłopców Polaków, Nie was Niemców łajdaków. Innym razem gawędziłem z młodym Kaszubą w Pierszczewie nad stawkiem zwanym Roczitka. Mówiło się o tem i owem, gdy w pewnym momencie towarzysz mój powiada: „Roczitka odegrała w mojem życiu ważną rolę. Gdy w r, 1920 wróciłem do domu, byłem świad- kiem jak wkraczająca kawalerja polska tutaj stanęła kwaterą. Wtedy przypomniały mi się słowa mojej matki, która często powtarzała: „Przyjdą jeszcze takie czasy a żołnierz polski znowu będzie konie poił w Roczitce". Trzeba panu wiedzieć, że w tym okresie znajdowałem się w dziwnem rozbiciu duchowem. Wychowany w pruskiej szkole, odcięty od tradycji domowej, zostałem jako młody chłopak powołany do wojska. Tułałem się po rdzennie bawarskich pułkach — zrastałem się z atmosferą uczuciową towarzyszącą zwycięstwom i klęskom ar-mji niemieckiej. Po powrocie słabo mówiłem po polsku, nie mogłem też zrozumieć zdarzeń które zaczęły się rozgrywać. Tu właśnie, nad tą Roczitką, obserwując kwaterę ułanów polskich, ważyłem -słowa mojej matki". Tak wsparły się dwa pokolenia. W pętli pięciu jezior kaszubskich, Rekowskiego, Białego, Kłódna, Bródna i Raduni, wśród niezrównanego krajobrazu wzgórz i lasów bukowych, rozegrała się w owych epickich czasach kształtowania się państwa polskiego ciekawa! choć zapomniana historja t. zw. republiki Chmielno. Śladów tego zdarzenia nie spotkałem ani w prasie, ani w broszurkach o Pomorzu. Tymczasem mieszkańcy Chmielna opowiadają z dumą, jak w o-kresie wyzwalania się dzielnic Polski spod zaborów prżeciwstawili się władzom pruskim. Zażądali od ówczesnego nauczyciela Stanisławskiego bezwzględnego wprowadzenia języka polskiego. W miasteczku zwykle spokojnem wystąpiły jakieś niewyjaśnione dotychczas odruchy konspiracyjne. Dowiedziały się o tem władze niemieckie, i Chmielno przeżyło swój bohaterski okres. „Grenz-schutz" obsadził okoliczne pagórki karabinami maszynowemi, przeprowadził rewizję, aresztował winowajców ruchawki. Czasy jednak nie były potemu, aby zdarzenie skończyło się tragicznie. Współczesny Kaszuba pamiętający dawne czasy, to człowiek na rozdrożu. Jak każdy, jest chwalcą minionej młodości, jak każdy, lubi ponarzekać na ciężkie czasy, na takie czy inne porządki, a wszystko to, co mu się nie podoba, co jest sprzeczne z nawyknieniami z jego okresu młodzieńczego, określa powiedzeniem: „to je richtich ruszczi płe-rzódk", przyczem ma na myśli dawny zabór rosyjski. Kiedy zaś mówi „u nas", chwali zazwyczaj całą Wielkopolskę. Dla ścisłości muszę dodać, że często w codziennej pogwarce słyszałem takie o-kreślenie: „w Polszczę" i dla przeciwstawienia: „na Kaszebach". Możnaby sądzić że rozróżnienie to posiada jakiś głębszy sens, jednakże takie ujęcie byłoby fałszywe, czego dowodem ciekawe zdarzenie, którego byłem mimowolnym świadkiem. Na jednem z ognisk obozującej młodzieży, która się tu zjechała z całej Polski, przypadkiem, w czasie zresztą bardzo serdecznej atmosfery, padły nierozważne słowa, o takiej mniejwięcej treści: „Pragnęlibyśmy z was zrobić Polaków". Tego wieczora zebrali się Kaszubi w gospodzie, zaczęła się skąpa w słowa pogwarka, ważąca dokładnie ciężar gatunkowy słów. Kaszuba nie jest dowcipny, ale potrafi być cięty w sensie głębokiej ironji. Czerwieniłem się nad szklanką podłego piwa, słuchając różnych przypowiastek i komentarzy na temat całego zdarzenia. Boleśnie ich ono dotknęło, nie dali się też niczem przeprosić, Naogół Kaszuba dobrze pamięta twardą pruską rękę, narzeka wprawdzie teraz i marudzi, ale wkońcu oświadcza: „Niech bandze co chce, ale Niemca my tu nie chcemy — łen nama dosc dożar". Z niemałą też dumą pokazywano mi w Wieżycy miejsce, gdzie mieli Niemcy postawić wspaniały pomnik, który tu, śród niezrównanego krajobrazu lasów i jeziora Ostrzyckiego, na najwyższem wzniesieniu Szwajcarji kaszubskiej, miał głosić ich chwałę. Rozpoczęte fundamenty świadczą o jego ogromnych rozmiarach. Zwieziony materjał leży bezładnie rzucony w gruzach. Na zakończenie słów parę o Gdańsku, którego utraty nie mogą Kaszubi przeboleć. Na ten temat zgadałem się raz ze starym Kaszubą z Chmielna. Opowiadał mi właśnie stare podanie o zatopionych w jeziorze Białem dzwonach. Wedle tego podania stał między dwoma jeziorami, Białem i Kłódnem, kościół z trzema dzwonami na wieżyczce, W czasie wojny szwedzkiej zatopiono je aby nie dostały się w ręce wroga. Odtąd słychać z głębi jeziora bicie dzwonów, szczególnie w Wielką Noc. W taką właśnie noc wybiegła pewnego razu dziewczyna z Chmielna, aby zanurzyć się o-brzędowo w pierwszej wiosennej kąpieli, Wtem ukazały się jej trzy dzwony, ojciec, matka i syn. Dziewczyna uchwyciła serce najmłodszego dzwonu, ale dwa starsze zanurzyły się z powrotem w topieli, Gdy byłaby chwyciła serce dzwonu najstarszego, pozostałe same wyszłyby na brzeg. Na koniec Kaszuba dodał: „Takim wielkim dzwonem kaszubskim jest Gdańsk, W zmartwychwstanie Polski nie chwycono serca najstarszego dzwonu kaszubskiego". Gdańsk uważany jest za stolicę regjo-nalną, za ośrodek kulturalny i gospodarczy. Młode, narastające pokolenie nie zna rozterek pokolenia starszego i nie rozumie ich. Wzrasta w nowym świecie, kształci się w polskiej szkole i rzecz charakterystyczna, nie zna już języka niemieckiego. Dwujęzyczność ludności Pomorza wśród młodego pokolenia należy do przeszłości, Józei Gajek, 22 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 JÓZEF WITTLIN „JENSEITS" Późnem latem 1934 r. spędziłem parę tygodni nad granicą Polski i Prus Wschodnich — w owej części Pomorza, która tę nazwę nosi jak gdyby tylko „honoris causa", bliższa bowiem wydaje się Warszawy niż Bałtyku. Granicę tworzy tu mała rzeczka Drwęca. Jej nierówny, kapryśny bieg pośród wesołych łąk i gęstych lasów użycza oku i uchu wielu zabawnych złudzeń. Tak, stojąc na polskim brzegu Dr vęcy i spoglądając na masywy drzew, siniejących na dalekim widnokręgu, nie wiemy, gdzie one właściwie są: czy po naszej czy po pruskiej stronie. Strzelista wieża kościoła w R., dominująca nad rozległym horyzontem, potęguje w nas — osobliwie o zachodzie słońca — przyjemne poczucie dali, i myślimy, że ten kościół wykwita gdzieś z głębi Niemiec, podczas gdy w rzeczywistości stoi na terytorjum polskiem. Natomiast tuż, o parę kroków przed nami, wyraźnie słychać melodjęi a nawet słowa piosenki, śpiewanej przy grabieniu pruskiego siana, słychać cykanie pruskich pasikoników i klekot bocianów, które swą posępną powagą oraz biało-czarną szatą przypominają komturów i wielkich szpi-talników dawnego Zakonu Krzyżowego. Polskie pszczoły latają nielegalnie na drugi brzeg Drwęcy i u pruskich kwiatów zaopatrują się w surowiec, potrzebny im do fabrykacji staropolskiego miodu. A gdy wśród ciszy, wypełniającej całe to nadrzeczne pustkowie, brzęknie kosa ostrzona na kamiennej osełce, nawet ucho, wyszkolone w tropieniu podejrzanych dźwięków, nie rozezna obywatelstwa niewidocznego kosiarza, zakrytego drzewami. Dwie potężne ściany lasów sterczą naprzeciw siebie, jak dwie wrogie forta-licje, proporcjonalnie oddzielone od rzeczki łąkami, jakby je tu postawiły w zgo-dnem porozumieniu dwa nieprzyjacielskie sztaby, dbające zawczasu o naturalne kryjówki dla swych pieszych wojsk i 0 wygodne przedpola, na których te wojska mogłyby się spotkać. Nad tą cichą rzeczułką, nad tą sielankową granicą, miewałem niekiedy przywidzenia. Zdawało mi się, że z pruskiego lasu wypełzają ludzie w stalowych hełmach i czołgają się ku Drwęcy. Słyszałem trzask zamków karabinowych i widziałem całą tę uroczą dolinę zasnutą kłębami dymu. Takim przywidzeniom u-lega miłośnik ciszy tam gdzie ta cisza osiąga swe największe natężenia. W rzeczywistości rzadko w tych stronach widzi się człowieka uzbrojonego. A jeśli wśród drzew błyśnie kiedy karabin, — z pewnością należy on do jednego z trzech lub czterech strażników pograni-' -y ih, obchodzących służbowo swój rejon, na którym od wielu lat napróżno czatują na przemytnika. Chyba że tym przemytnikiem jestem —- ja. „Jestem" — to może niecałkiem ścisłe określenie, raczej byłem nim w po-przedniem życiu. Bo jakież inne skłonności, jakie obciążenia dziedziczne mogły sprawić, że bezustannie coś mnie gna ku granicom? Czy tylko przypadek znów sprowadza mnie, już trzeci rok zrzędu, w takie miejsce, gdzie jeden świat się kończy a drugi zaczyna? W r. 1932 medytowałem o sprawach granicznych na moście, 'dzielącym jugosłowiańskie miasto Suszak od włoskiego Fiume. W r. 1933 dumałem na podobnym moście, łączącym polski Cieszyn z czeskim Cieszynem. Celnikiem chyba w poprzedniem wcieleniu nie byłem, mimo iż uwielbiam ten gatunek ludzki, z którego wywodzi się*yielki „dpuanier" Rousseau. Tak czy ov^ ■. kuszą mnie wszelkie granice, hipnotyzują, przyciągają jak magnes. I nie tylko polityczne lub terytorjalne. W równej miecze urzekają mnie granice dobrego i złego, ciała i duszy, bytu i niebytu. Nie spodziewałem się jednak, że akurat nad Drwęcą ulegnę fizycznej nieomal fascynacji zaświatów. Bo ta granica pachnie trochę zaświatem. Po drugiej stronie rzeczki zaczyna się obszar wielkiej obcości, naelektryzowanej nienaskim mistycyzmem krwi, naładowanej grozą zorganizowanego obłędu. To jest już „tamten świat" w stosunku do mojego świata, gdzie życie i godność człowieka bądźco-bądź posiadają cenę, zapisaną na ziemi 1 w niebie. Magnetyzm granicy, kuszenie zaświatów działało na mnie ze szczególną siłą właśnie tu, gdzie wszystko jest takie spokojne, sielskie, kojące. Gorzkie uroki wydziela ta ziemia o glebie bogatej, lecz dziwacznej. Obok urodzajnej glinki — beznadziejne piachy. Lasy tutejsze szumią i jodłą i dębem. Są w tych lasach miejsca, gdzie poziomka kwitnie późną jesienią, a parę kroków dalej, w oplocie cierniowych Ijan, dojrzewa jeżyna. Piękne to lasy, chociaż zanadto cywilizowane. Ciągną się równolegle do granicy i wzdłuż toru kolejowego, który raz biegnie w głąb Polski wysokim nasypem, to znów głębokim parowem. Te czyściutkie, symetryczne, pedantyczne lasy wydają się być dziełem geometrów. Dukty, hali-zny i polanki rozplanowane są tutaj niby arterje i place jakiejś współczesnej południowoamerykańskiej metropolji. Co parę kroków, na krawędzi leśnych dywi-zyj sterczą białe kwadratowe kostki kamienia z czarnym krzyżem na grzbiecie, niby na płaszczu krzyżaka. Pobliże Malborga i Tannenberga, gdzie niedawno uroczyście pochowano starego feldmarszałka Hindenburga, oddziaływa na imaginację. Nocne granie żab, niezwykle intensywne w tych stronach, budzi makabryczne skojarzenia. Może to z niedalekich jezior mazurskich niesie się nocami skarga potopionych pułków rosyjskich? W bezgwiezdne noce przelatują po polskiem niebie miotły reflektorów. To ćwiczy Reichswehra z garnizonu Deutsch-Eylau. Tu straszy nie tylko duch starego Malborga. Tu, Nor-ny i bogowie Walhalli gotują jakieś nowe heldensagi. A jednak w ciche noce letnie zalatuje czasem z tamtej strony Drwęcy ostra woń kategorycznego imperatywu. Płynie poprzez wieki ponad so-snowemi lasami, płynie od tego miasta, gdzie pewien starszy pan w pudrowanej peruce z harcapem, zakończonym kokardą, przekonywał świat o możliwości wiecznego pokoju. „Prawo człowieka —- głosił •—• musi być święcie szanowane, chociażby potęgi panujące miały przez to ponieść jak najcięższe ofiary" (Immanuel Kant: „Zum ewigen Frieden. Anhang. Ueber die Mis-shelligkeit zwischen der Morał und der Politik in Absicht auf den ewigen Frieden"). Takie to echa zamarłych czasów, takie pogłosy umarłej mądrości napędza do uszu nocny wiatr, dmący z zaświatów. W obrębie majątku B., gdzie gościłem tego lata, można przejść granicę w dwóch miejscach. Właściwie tylko w jednem, bo drugie przeznaczone jest wyłącznie dla pociągów. To drugie przejście jest niedużym mostem żelaznym na Drwęcy, oddalonym o kilka kroków od domku ostatniego polskiego dróżnika. Wiele do roboty dróżnik ten nie ma, gdyż kolej miejscowa (parę małych wagoników) z Działdowa do Deutsch-Eyalu idzie tylko raz dziennie w jedną i w drugą stronę. Toteż szyny są tu zardzewiałe, aż czerwone od rdzy, a krowy dróżnika swobodnie popasają na samym torze. Niekiedy, gdy Drwęca nie jest zbyt głęboka, przechodzą sobie na drugą stronę, skąd dzieci dróżnika z wielkim krzykiem pędzą je z powrotem do Polski. Pewnego dnia, o takiej upalnej godzinie, kiedy słońce stoi wysoko, a człowiek nie rzuca już swego cienia, o godzinie, kiedy wśród ciszy rozgrzanych łąk chadzają południce i wabią nas ku zgubie, znalazłem się na granicznym moście kolejowym. Nie wiem, czy to południce mnie tu wciągnęły, czy też uległem wewnętrznej pokusie, dość że wyzwałem zaświaty i przekroczyłem most poza słupki, znaczące kres polskiego posiadania. Pusto było dookoła, nikt mnie nie widział ani z tej, ani z tamtej strony, a co do krów dróżnika —- miałem pewność że nie zrobią na mnie doniesienia ani u polskiej ani u niemieckiej władzy. Stałem na rozpalonych kamykach, stałem na rozgrzanych zardzewiałych szynach i poczułem, że nastąpiłem butami na coś niebezpiecznego. Była to owa ..krwawiąca rana", owa „blutige, brennende Wunde", o którą krwawić się mogą narody. Byłem tak zaaferowany moim ryzykownym krokiem oraz świadomością, że oto jak Odysseusz za życia wstępuje w zaświaty, że nie pomyślałem nawet o tem co mi grozi. A groziło. Nagle spod ziemi mogli wyskoczyć niewidzialni strażnicy, całe centurje szturmowców mogły wyleźć spod mostu, schwytać mnie i uprowadzić w głąb „jenseits". Lecz w następnej chwili zapomniałem o swojej osobie. W tej ciszy południa, na rozpalonym moście żelaznym pośród śpiewu skowronków i wonnych 'kopie siana, padł mój wzrok na graniczny słup. Były tam wyryte czarne-mi łacińskiemi głoskami te słowa: „Traitć de Versailles 28. VI. 1919". Naraz ujrzałem Wersal, kremowo-różowe miasto, park i sadzawki, posągi i schody kamienne, błyszczące amfilady złoconych sal i ową Galerję Zwierciadlaną między Salonem Wojny a Salonem Poko-iu, tę długą, uroczystą galerję o siedemnastu oknach z plafonami pokrytemi malowidłami Le Bruna, gdzie w starych lustrach oglądali swe własne głowy przedstawiciele Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Ja-oonji. Belgji, Boliwji, Brazylji, Chin, Kuby, Ekwadoru, Grecji, Guatemali, Haiti, Hedżasu, Hondurasu, Liberji, Nicaragui, Panamy, Peru, Polski, Portugalji, Ru-munji, Państwa Serbo-Chorwacko-Sło-weńskiego, Sjamu, Czechosłowacji i Urugwaju. Siedzieli stłoczeni, spoceni i nie śmiąc spojrzeć w oczy blademu hrabiemu von Brockdorff-Rantzau woleli widzieć go w lustrze, jak drżącemi ze wzruszenia rękami przyjmuje z rąk Georges'a Clemenceau grubą książkę in 4-o, w białej okładce o tytule w dwóch językach: „Condition de Paix". ,-Condition of Peace". Widziałem ich wszystkich: czcigodnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona, czcigodnego Roberta Lansinga, sekretarza stanu, wielce czcigodnego Davida Lloyd George'a, M. P. pierwszego Lorda Skarbu oraz pre-mjera, wielce czcigodnego Andrewa Bo-nar Law, M. P., Lorda Pieczęci Prywatnej, Generał-M.ajora, Jego Wysokość Maharadżę Sir Ganga Singh Bahadur, maharadżę Bikaneru G C. S. I. (wielki krzyż Gwiazdy Indyj), G. C. I. E. (wielka komandorja orderu Cesarstwa Indyjskiego), G. C. V. O. (wielki krzyż orderu Wiktorji), K. C. B. (komandorja orderu Łaźni), i widziałem rudą grzywę naszego Paderewskiego, i sztywny profil Romana Dmowskiego... A ponad łąkową ciszą południa nad Drwęcą rozlegał się ryk starego tygrysa Francji, Georges'a Clemenceau, protagonisty tego wersalskiego igrzyska. Spoza sztucznych zębów ciskał w twarz hrabiego Brockdorff-Rantzau kamienie słów: „Nadeszła godzina surowego uregulowania rachunków. Prosiliście nas o pokój. Jesteśmy gotowi wam go u-dzielić". Ryk krów dróżnika na polskiej szkar-pie, które dziewczynka właśnie zaga- niała gałązką brzeziny, zagłuszył tamten głos. Czemprędzej umknąłem z mostu nawet nie spojrzałem za siebie, w obawie żeby południce, parafrazując żonę Lota, nie zamieniły mnie w słup graniczny. W jakiej jaskini będzie zawarty przy szły pokój? Jeszcze raz w ciągu tego lata dane mi było przez mgnienie oka otrzeć się o zaświaty. Mój gospodarz, właściciel ma jątku B., z pochodzenia Wielkopolanin, był kapitanem rezerwy wojska polskiego. Majątek B. przed wojną należał do Niemca. Otóż kapitan (nazywajmy go tak, jak go wszyscy w B. nazywają) znalazł się tutaj jako jedna z konsekwencyj trak tatu wersalskiego. Jego gospodarstwo roi ne cierpiało w tych czasach spowodu kry zysu ekonomicznego. Lecz kapitan nale żał do tych dzielnych ludzi, którzy po trafią walczyć nie tylko z nieprzyjacie lem na polu bitwy, ale i z wszystkiemi przeciwnościami losu. Z wdziękiem i pro stotą siadywał na tronie swego kieratu i poganiał wychudzone koniska, Z prostotą i wdziękiem orał i bronował razem ze swymi fornalami. Pewnego wrześniowego popołudnia zaproponował mi przejażdżkę na stację, gdzie mieścił się również urząd pocztowy. Miał tam odebrać większą przesyłkę pieniężną. Niewiele już czasu nam zostawało, gdyż pocztę zamykali o szóstej. Musieliśmy się śpieszyć. Była miła, spokojna przedwieczerz, gdy wsiedliśmy na bryczkę, zaprzężoną w konia bynaimniej nie cugowego. Powoził kapitan. Jechaliśmy białą równą szosą, wiodącą do oficjalnego punktu granicznego, gdzie stoją oba szlabany, zabudowania naszej i niemieckiej policji, oraz celników. Przed nami — nieprzejrzane lasy, po prawej ręce też mieliśmy las, przerywany symetrycznie wrzosowiskami. Z lewej strony szosy — rzadko zaludnione przysiółki. Szeroko rozkładała się wieczorna cisza. Słońce ocierało się już o czuby lasów. Na szosie bawiły się dzieci, gęsi uroczyście maszerowały v nocnv sooczvnek, ciężkie maciory, przerażone naszym pojazdem, uciekały z kwikiem. Wegetatywne życie lasu i wsi delektowało się samem so^-<. „Wczesna zima będzie w tym roku!" — rzekł kapitan i wskazał biczem na wrzosowisko. Pozatem przez całą drogę milczeliśmy, żeby nie płoszyć ciszy. Naraz kapitan, który rzadko się denerwował, spojrzał na zegarek i zaciął konia. Mogliśmy już nie zdążyć po te pieniądze. Poprawiłem czapkę na głowie. W owej chwili, nasyconej ciszą i pogodą, usłyszeliśmy za sobą nadciągający huk i dzikie trąbienie. W tumanie kurzu pędził za nami jakiś samochód w tempie zgoła niezwyczajnem na tej szosie, gdzie bawiły się dzieci i spacerowały prosiaki. Wściekłe trąbienie zbliżało się coraz gwałtowniej. „Co za warjat?" — zawołał kapitan, z trudem powstrzymując konia, nawykłego do kieratu, lecz nie do ruchu samochodowego. Siłą trzeba go było hamować żeby się nie spłoszył. „Co za warjat?" — powtórzył kapitan. Trąbka samochodu darła się panicznie, alarmując całą przyrodę i nas. Tak trąbią pędzące sikawki pożarne i pogotowie ratunkowe. Nim zdążyliśmy odwrócić głowy, minął nas w kurzawie dymu i w odorach spalonej benzyny elegancki, kryty samochód. Kapitan szamotał się z koniem, który poczuł snać walącą nań z hukiem siłę nie z tego świata. Udało mi się zajrzeć do środka samochodu. Siedział tam siwiutki ksiądz w komży, w ornacie, z fioletową stułą. Śpieszył do umierającego. Nastąpiło zderzenie i krótkie spięcie dwóch pośpiechów: naszego — aby zdążyć po pieniądze i staruszka w samochodzie. Po chwili tafla wieczornej ciszy, skłócona na moment wrzaskiem i pędem wściekłej maszyny, wróciła do poprzedniego stanu. Kurz opadł, sinawe dymy rozwiały się, zapach benzyny uległ zapachom leśnego wieczoru, huk i trąbienie oddalały się coraz szybciej. Przyroda odzyskała swój spokojny rytm. Nasze serca go już nie odzyskały. Jakaż to dusza ludzka niecierpliwiła się tam za lasami po drugiej stronie granicy Polski i Niemiec i nad samą granicą wieczności? Po drugiej stronie granicy, wytyczonej w Wersalu przez ludzi i nad granicą, wyznaczoną przez Boga? Czy aby ksiądz zdąży jeszcze w porę? Tam za lasami, coraz bardziej mroczniejącemi, jest śmierć. Czy śmierć poczeka na przybycie tego samochodu? Czy staruszka w ornacie przepuszczą ludzie ze spaczonym krzyżem swastyki na ramieniu? Czy Sakramentom, wiezionym przez kapłana katolickiego, oddadzą należne Im honory? Czy nie będą szukali kontrabandy w samochodzie, wiozącym czyjejś biednej duszy ostatnie pocieszenie? Czy aby starv ksiądz zdąży? Musimy się bardzo śpieszyć, bo już za chwilę — szósta, Mogą zamknąć pocztę. Kapitan walił konia —■ a nie pozwalał robić tego fornalom. Dojeżdżając do budynku stacyjnego, z. niepokojem patrzyłem na lasy po tamtej stronie granicy. Czy ksiądz zdąży? Myśmy na szczęście zdążyli. W drodze powrotnej zdawało mi się, że nad pruskiemi lasami unosi się kugó-rze malutki obłoczek, biały jak ludzka dusza, oczyszczona z grzechów. Józef Wittlin. HELENA BOGUSZEWSKA i JERZY KORNACKI TRZPIL-TSCHPIL Ogród owocowemi drzewkami zbiega po zboczu aż do Wisły, Ciągle zbiega. Ile razy pastor podejdzie do okna i zerknie w długie szpary w zapuszczonych żaluzjach, zawsze widzi te same bielone pnie drzew, jak gołe nogi, zbiegające cichcem wdół, te same białe kroki w zieleninie liści, odalające się gromadą coraz dalej od domu. I ten sam świergot wróbli w dole, to samo krakanie wron wysoko na topoli zawsze szumiącej, jakby zawsze był wiatr. Wiślany wiatr. „Polnysches Himmel" nad Wisłą. Niebo brata Immanuela nad dalekiem Kongo napewno było brzydsze, więc... Pastor Maks Poldinger znowu podchodzi do okna. Ogród owocowemi drzewkami zbiega po zboczu wdół... Archipelag Bismarcka, Togo, Kamerun... A jednak chyba nigdzie na świecie nie byłoby aż tak kolonijnie, jak tu w pokoju i za oknem... Upatrzył ją sobie za żonę, gdy pieszo od wsi do wsi przemierzał kraj mazurski, ziemię poznańską i pomorską, Prusy Wschodnie aż po samą Kłajpedę, szukając sobie miejsca „na wschód" od dworca Wschodu w Berlinie, gdzie świat się kończy i gdzie właśnie chciał żyć na końcu świata. Ludzie wtedv uciekali z tych stron do wnętrza Niemiec, wygłodzonego wojną, chorego od rozruchów. —■ Wracajcie ludzie do siebie! — poważnie mówił młody pastor Poldinger, przystając na środku drogi. —• Więc cóż z tego, że idzie Haller ze swojem wojskiem francuskiem? Już po wojnie! Już po wszystkiem! Nigdy już wojny nie będzie! I dalej szedł na wschód. Często w las z drogi skręcał, aby klęknąć pod drzewami, aby w ciszy nad jeziorem i w uniesieniu serca dziękować Bogu za pokój. To nic, że matros niemiecki, Immanuel Poldinger, razem ze swoim okrętem poszedł na dno oceanu. To nic, że kolonie niemieckie, że Togo, że Kamerun... Na wschód od dworca Wschodu w Berlinie! Właśnie tam! Jedyna droga -—• na wschód! I iuż nie mieczem ale krzyżem, krzyżową drogą syna w życiu ewangelicznie wypełnionem czystością, porządkiem, pracą... Zioła leśne pachniały nisko przy twarzy słodko i sennie, nad głową drzewa szumiały.,. Zobaczył ją w domku kolonijnym z ciemnej czerwonej cegły wśród zielonych jasnych pastwisk nad Wisłą w pobliżu Marienwerder. Wielka Pastwa. Leżała chora, w gorączce, pod malinową pierzyną, jedyna córka w domu. Trzej bracia nigdy nie wrócili z wojny,.. Położył jej na głowie białą swoją rękę, i zaraz zasnęła. Przesiedział przy niej całą długą noc. Wiatr wiślany to zrywał się, to przycichał, milczący ojciec w kącie długo karmił psa resztkami smażonej ryby, księżyc długo wędrował przez okno po wszystkich ścianach... Rankiem już była przytomna. Już patrzała z okna, jak dalej szedł na wschód, razporaz oglądając się smutnym uśmiechem, Dobrze ją sobie wtedy zapamiętał w oknie, tę młodą ciemnowłosą Ernę Borsch z Wielkiej Pastwy. Po miesiącu spod Kłajpedy wrócił znów w te strony. Nie było jej wtedy w domu, gdy wrócił. Z ciężkim milczącym ojcem długo siedział na przyzbie. Przyszła dopiero pod wieczór. Była ciemna nie tylko na ciele, rozogniona nie tylko w chorobie. Sekta, febra duszy... I dlaczego właśnie wybrał sobie ją, sypiającą z Biblją na poduszce? — Nigdy ciebie na tę moją Biblję nie zamienię! Jestem „tylko chrześcijanką"! — już wtedy broniła się zajadle, choć on wcale na nią nie nastawał. Nie, przecież dzisiaj nie mógłby powiedzieć, że wtedy, jeszcze przed ślubem, coś przed nim w sercu ukryła, że wydawała się kimś innym niż była w istocie. Wprost przeciwnie, ostrzegała go przed sobą w potokach słów gwałtownych, które wtedy podobały mu się właśnie. Jak wdzięk. Dziwaczny był ten jej wdzięk! Bo gdy na chwilę zamilkła, z obiema dłońmi na ciemnych policzkach, a z ciemnemi wargami na twardej okładce Biblji, dalej drżała, dalej świeciła o-czami od myśli, tak samo śpiesznych, tak samo zajadłych jak jej głośne mówienie. I wszystko mu powiedziała. Nawet to, że jej ojciec w młodości był rzymskim katolikiem i że pisał się „Barszcz". Drzewa uciekające białemi krokami wdół do Wisły za szparą w żaluzjach mają już siedemnaście lat. Dopiero od siedmiu miesięcy popłakuje za ścianą w przyległym pokoju mały syn Karol Paweł. — Karol na pamiątkę twego ojca Karola, Paweł na pamiątkę mojego ojca Pawła! — śpiesznie, gwałtownie z całych sił powtarzała pastorowa Poldinger w bólach tej właśnie nocy, kiedy to Karol Paweł przybył na Ostland. Skąd przybył? Gdzie przedtem był?... Niezbadane są wyroki Opatrzności! Adolf Hitler musiał zostać kanclerzem, żeby Erna Poldinger, pastorowa w Dorn, mogła szeptać w łóżku raz na tydzień do pastora-męża: — Nie bój się, Maks! Będę ci rodziła rok w rok! Drugiego nazwiemy Natan, trzeciego Immanuel... Ktoś głośno puka do drzwi. — Ach to pan? Uprzejmie proszę, panie Otto! *) Fragment powieści „Deutsches Heim" (drugi tom cyklu „Polonez"). I choć za ścianą dalej sobie krzyczy wnuk Karola Poldingera z Lipska i wnuk Pawła Barszcza z Wielkiej Pastwy, pastor nie może się powstrzymać od złośliwej myśli na widok „Trzpila-Tschpila" stojącego w drzwiach: — A young colour man, który gwałtem chce być bielszy od białego! Pastorowa Poldinger tylko pod nieobecność pastora ma zwyczaj witać się z każdym „Volksgenosse" głośno i po niemiecku „Heil". I tylko przyjaciołom, których zupełnie j«ast pewna, pozwala widzieć i podziwiać uroczyste podniesienie prawej ręki otwartą dłonią wzwyż, skupione ustawienie obu stóp, jak na komendę „Aehtung!", i odważne, dobitne powtórzenie pełnej formuły powitania: „Heil Hitler am Weichselstrand!". Brzmi to niby przysięga. Obecni pochylają głowy, i dopiero po chwili skupionego milczenia pastorowa wzdycha i ociera nos „modną" czarną chusteczką z przepisowym zielomo-czerwonym szlakiem. — Rozumiecie 'jhyba, drodzy, że pastor nie może tak jak ja... W czasach pierwszych chrześcijan tak samo było.,. Ilu pastor ma wrogów, nie macie pojęcia! Niemniej Otto Tschpil poczuł się urażony zaraz na samym wstępie, gdy pastor na wesołe rozgłośne „Heil Hitler!" podniósł wgórę nie dłoń, otwartą po niemiecku, lecz palec, i gdy surowo, dobitnie, po polsku odpowiedział, patrząc gościowi w oczy: —• Pana wielbi moja dusza! Jest malutki i suchy. Nieporządnie utrzymana czupryna i starannie przystrzyżone wąsy są już zupełnie siwe. Tem dziwniej wyglądają brwi, ciągle jaskrawo czarne nad stalowemi oczami. I dziwnie wygląda sztywny biały kołnierzyk pod fioletowym szlafrokiem. Na nogach, w porządku, miękkie, domowe pantofle. Na palcu szeroka obrączka, oczywiście, żelazna,.. — Molenda wczoraj w szkole powiedział mi, że ksiądz pastor... — Tak, tak... Siadaj przyjacielu, proszę cię... Może przy oknie? Jeden ruch, jedno szarpnięcie sznurka, i oto ciężka drewniana i ciemna kurtyna żaluzji podjeżdża w górę. Jednym ruchem druga ręka szeroko otwiera okno. Dwie połowy naraz. I słonecznie, w popłochu, tanecznemi skokami rozbiegły się zaraz drzewa po zboczu do Wisły, rozświergotały się wróble gwałtownie w całem powietrzu, i ciepły zapach słońca, deszczu, rzeki, ziemi miękko uderzył w pokój. — Pana wielbi dusza moja! — jakoś miękko i cicho powtórzył pastor. Może każdy pastor protestancki ma w sobie coś z prawnika?... Stalowemi oczami napróżno szukając niebieskich oczu okrągłych w twarzy Trzpila-Tschpila, gdzieś wpatrzonych obojętnie w przestrzeń nad grzecznym uśmiechem, pastor Poldinger sucho i prawniczo odrazu przystępuje do rzeczy. Jakby drewnianym głosem odczytywał z urzędowego papieru wyrok sądowy najwyższej instancji, oraz motywy wyroku. Wziąwszy więc pod uwagę, że ojciec Trzpila-Tschpila, Polak i katolik, Aloizy Marian z dwojga imion Trzpil pisał się prze r-z, a nie przez s-c-h, czem podkreślał stanowczo i dobitnie na wszystkich drukach, podpisach i pieczątkach firmowych swoją gorącą przynależność do pólskiego narodu... —• Przyjacielu, zrobisz, jak uważasz, ale właśnie teraz, właśnie przed egzaminem z dojrzałości umysłu, pomyśl nad tem, czyli godzi się, abyś zapierał się narodowości twego ojca? Trzpil-Tschpil milczy ponuro. Och, żebyż ponuro! Trzpil-Tschpil milczy grzecznie... Pastor chrząka. Zawsze każdy rozumiał, że po chrząknięciu pastora trzeba coś odpowiedzieć. A tu nic i nic... Jałowa chwila milczenia. Pastor Poldinger ziewnął. Potem spojrzał na swój portret w złotych ramach na ścianie, jakby w lustro, jakby na żywą twarz. Potem trochę inaczej zagłębił się w fotelu, bardziej niedbale, z jedną nogą na drugiej pod fioletowym szlafrokiem. Rzecz prosta, oczywiście, pastora Poldingera wcale nie powinny obchodzić wewnętrzne sprawy osobiste członka innego kościoła. Ale składa się tak, że matka tego młodzieńca, który tak siedzi opornie naprzeciwko przy biurku, jest ewangeliczką. Otóż właśnie ona, ona, ona, matka, przyszła do księdza pastora z serdeczną matczyną prośbą, aby ksiądz pastor pomówił z jej synem. Więc ksiądz pastor spełnia tylko prośbę matki młodzieńca... Młodzieniec drgnął. Teraz pastor Poldinger skrzętnie chowa oczy. — Czy moja matka wyjaśniła księdzu, dlaczego chce, bym był z innego narodu, niż ona? — głos Trzpila-Tschpila w swojej surowości brzmi strasznie śmiesznie. Wcale nie kryjąc śmiechu, pastor Poldinger ciepłemi słowami rozgrzewa ten uśmiech aż do serdeczności. — Bo jesteś, drogi chłopcze, członkiem innego narodu niż twoja biedna matka! Jesteś! Żyjesz w Polsce, uczęszczasz do polskiej szkoły, jesteś Polakiem! Sucha ręka księdza napróżno zatacza krąg, napróżno chce niebieskim oczom Trzpila-Tschpila pokazać urok za otwartym oknem. Wisła, matka wód polskich, szeroko płynie za oknem... Stalowe oczy pastora zachodzą ciepłą mgłą. Przez jedną chwilę przeżywa krótki dreszcz nagłej rozkoszy. Bo oto jakby młodemu nagiemu murzynowi pokazywał za oknem rodzinne Kongo . Gwałtem chcesz być biały, Trzpilu-Tschpilu? Białych dosyć na świecie! Popatrz na swoje ręce, popatrz na swoją twarz! A young colour man z białej niemieckiej matki... czemprędzej wróć nach Kongo! Żyj szczęśliwie i sumiennie pracuj am Kongo-strand! Świat białych jest twardy i zły... Trzeba być białym zupełnie, aby być białym... a i to nie zawsze wystarcza!... Drżącą ręką sięga pastor do kieszeni, do chusteczki. Takie piękne myśli marnują się w głowie. Mógłby nie wiem kim być, gdyby życie inaczej sobie urządził... Inaczej? Jakże inaczej, kiedy hapiebne traktaty zabrały wszystko: Togo, Kamerun, archipelag Bismarcka... — Księże pastorze! — głos Trzpila-Tschpila zabrzmiał nagle w pokoju. Czy nie za nadto już wesoło zabrzmiał?... A może tylko dziecinnie? — Ja chcę, księże pastorze, żeby tu nad Wisłą, był Hitler i byli Niemcy! A czy ksiądz pastor chce tego? Tak albo nie! Jedno piorunujące zerknięcie na własny portret na ścianie. Jak w lustro. Teraz jeszcze inaczej ułożyć pobladłą twarz pod czarnemi brwiami. Jeszcze inaczej zagłębić się w fotelu... Nie, lepiej będzie wstać i drobnemi kroczkami podreptać do książek na półce. Milcząc przez cały czas. Demonstracyjnie milcząc. Teraz wyjąć drżącą ręką spośród książek dwie. W każdej ręce jedna książka. A teraz proszę popatrzeć... „Błędy gospodarki polskiej"... Tak, o-czywiście, Otto Tschpil poznaje i tę drugą książkę w drugiej ręce pastora. Pastor nienawidzi „Das ist Polen!"? Pastor gorąco popiera „Błędy gospodarki polskiej"? Pastor razem z Muellerem chce, żeby polski naród był silny w jeszcze silniejszej, żelaznej i mądrej pięści woli niemieckiej? Otto patrzy nierozumnie. Nierozumnie słucha. Jakby gdzieindziej był w tej chwili. Gdzie?... Oknem znów ciepło powiał zapach słońca i deszczu, pogody, rzeki, ziemi... Pachnąco jest i cicho. Jakby wszystkie wróble w powietrzu zamilkły nagle. I jakby wiślany wiatr zaniemówił w gałęziach i w liściach nadwiśl-nej topoli... — Dziesiątki, a może setki tysięcy prawych mężczyzn i kobiet szło od wieków „nach Polen" z głębi „Vaterlandu" i co? Poto żeby zaraz się spolszczyć? Bismarck głupi był! Stary głupi djabeł! Bo czyż o to chodzi Anglikom w Afryce, żeby każdy czarny murzyn „ein zwei drei" białym został? Nigdy! Indje nie są angielskie, a są angielskie, nieprawda? Było przyjemnie i wzniośle. A oto od oczu Ottona, od niebieskiego spojrzenia oczu Trzpila-Tschpila znowu w pokoju zrobiło się przyjemnie. Pastor zerknął boczkiem na portret „Misjonarza" i znowu zagłębił się w fotelu. — Może i jest tak, a może i nie jest.. —• młody Otto kręci głową i znowu wygląda śmiesznie. — Ja wiem jedno! —• głos Trzpila-Tschpila tężeje i ziębnie. — Ja jestem Niemiec!... I ja drugie wiem. O, ja wiem dobrze, dlaczego moja matka jest taka przeciwna... — Dlaczego? — Bo ja jestem syn Niemca. Ona, moja matka, jest głupia, jej wstyd... A powinna dumna chodzić, że miała syna z Niemcem! Nic. Ani śladu zdziwienia na wysokim czole między siwą czupryną i czarnemi barwami. Tylko ruch drobnej ręki w powietrzu nad fotelem, Nieokreślony ruch, nic nie znaczący... Czyżby pastor wszystko wiedział? Pewnie, pewnie... Całe miasto, całe Dorn wie o wszystkiem, napewno!... I czem miało się gorszyć, czemu miało się dziwić? Czy jest czemu się dziwić, że piękna Liseiotte Trzpil miała dziecko z Niemcem? Wracali z wojny głodni, zawszeni, obdarci, a jeszcze lepsi, zawsze lepsi od każdego Polaka! — Skąd o tem wiesz? — Listy czytałem... — A czy wiesz, że nawet twoja biedna matka nie jest pewna? Skąd ty możesz być pewny? Teraz, dopiero teraz mały pastor schował się za rękami. Właściwie schował tylko twarz, ale tak, jakby schował się cały, razem z pantoflami. Widać tylko sam koniec, sam czub siwej czupryny... A przez chytrze rozchylone palce rąk przy oczach pastor patrzy. Biedny mały Trzpil-Tschpil! Także się zawstydził? Bo czerwienieje i blednie i śmiesznie, coraz śmieszniej mruga okrągłemi niebieskiemi oczami... — Księże pastorze... —• Mów, duszo... — Księże pastorze! — z nieśmiałego, podszytego łzami, głos Trzpila-Tschpila robi się zuchwały. — Jakże moja matka może nie wiedzieć? Przecież jasna rzecz! Siedem lat i nic, aż tu nagle ja... Właśnie wtedy? Przecież jasna rzecz, że ten Aloizy Trzpil musiał być... jak to się mówi? Niepłodny? — Bezecny, mówi się! Po trzykroć ty bezeony! Dla was żadnej świętości nie ma już na świecie? Idź sobie ode mnie! „Raus!". —• A jednak... Trzpil-Tschpil, czy Trzpil-Kriiger? Co jest z tego typowsze dla zagadnienia rasizmu w kolonjach?... — ponuro rozważa pastor, zamykając z trzaskiem obie połowy okna i pociągając za sznurek, po którym powoli zgóry zjeżdża kurtyna żaluzji, drewniana, ciemna i ciężka. Helena Boguszewska i Jerzy Kornacki. Nr. 27 WIADOMOŚCI LITERACKIE 23 MICHAŁ WALICKI M TORUŃ, GOTYCKIE MIASTO OBRAZ PASYJNY (kościół św. Jakóba) Lecz naprzód uyźrzysz nad górami spice I wież wysokich złote makownice, Co swymi wierzchy modre niebo orzą Obłoki porzą. A gdyć za szkutą wzad uciekną góry Oglądasz świetne jako płomień mury Miasto iak z rąbka wywinął osobne Na wszem ozdobne. Poznał się był Klonowicz na urodzie Torunia i wcale mądrze instruował wzrok swego flisaka przepływającego przed miastem. Uderzyło Acerna to samo co i dziś jeszcze powinno uderzyć oczy dobrze zorjentowanego turysty: mocny, wyraziście zarysowany profil miasta, jego średniowieczna zwartość, wreszcie dominujący w jego bryle kolor — ciężka, gotycka czerwień, piękna i odrębna w swej pełnej plamie. Pierwsze zatem wejrzenie na samą panoramę Torunia powinno utrwalić w nas przekonanie, że oto rozpościera się przed nami prawdziwe „miasto sztuki", godne jak najdokładniejszego poznania, warte by mu poświęcić znaczną cząstkę tej osobliwej miłości, jaką — zwyczajem dobrych Europejczyków — obdarzamy naogół stare, zasłużone dla ojczystej kultury miasta. Czemuż więc tedy należy przypisać ów cień swoistej niechęci, który sprawia że leżący na wielkim szlaku wycieczkowym Toruń pozostaje miastem stanowczo niedocenio-nem, mniej przyciągającem powszechną uwagę, niż odkrywane kolejno w atmosferze nieco naiwnego entuzjazmu — Kazimierz, Krzemieniec, Sandomierz, by nie wkraczać już w modne regjonalne tereny. Może, poprostu mówiąc, ów obraz, jaki utkwił niegdyś w pamięci Klonowi-cza, nie odpowiada j^iż dziś rzeczywistości? Nic łatwiejszego nad sformułowanie tej opinji. Lecz zanim do tego przystąpimy, należy się komentarz innej jeszcze sprawie, której niezałatwienie może zaważyć na subjektywizacji uczuciowego stosunku do przedmiotu naszej fikcyjnej wycieczki. Wspomniałem przed chwilą o specyficznym, pełnym rezerwy stosunku, jaki towarzyszy wielu odezwaniom się o Toruniu i przyczynia się do mniejszej popularności niż zasłużyło na to owe miasto. Przyczyna tego zjawiska leży, jak mi się wydaje, w przywiązanej do Torunia o-pinji miasta niemieckiego czy też krzyżackiego, którego niekwestionowane piękno nosi na sobie stygmat obcości, specjalnie dla nas przykrej do strawienia. Hic haeret aqua. Niemiecki jednak czy krzyżacki? Otóż wyraźnie niemiecki cha- ŚW. JANA mienie. Można się przejść ulicami o zdaw-na oczekiwanem brzmieniu, — Arabską, Podmurną, Łazienną, Żeglarską, Ciasną, Mostową, — chłonąc osad gotyckiego powietrza, rozrzedzony już dzisiaj a przecież nieusunięty. Nikły jego zapach wzmaga się po przekroczeniu progu toruńskich kościołów — w których suro-wem wnętrzu, pełnem rzeźb i tak niedawno jeszcze malowideł, działa wyraźnie i lekko uderza do głowy. Trzy wielkie rodzaje sztuk plastycznych —• malarstwo, rzeźba, architektura — każda w odmienny sposób zamanifestowały swą „inność" od sztuki zachodnioeuropejskiej, innemi drogami zdobyły wartość swej lokalnej formy. Odrębność ta wypowiedziała się w architekturze toruńskiej w sposób najbardziej dynamiczny. Starły się tutaj dwa odmienne prądy formalne, prawie odrębne punkty widzenia. Z jednej strony zadeklarowało swoją ideologję artystyczną państwo krzyżackie, z drugiej — wolne mieszczaństwo. Symbolami tych dwóch ideologij był zamek i ratusz. Zamek, u-sadowiony w klinie między Starem i Nowem Miastem, trzymał je w szachu, wyróżniając się jednocześnie swą formą od innych budowli. Zmechanizowany rytm jego bryły, ścisła matematyczność rozkładów wewnętrznych, oparta na doświadczeniu wyniesionem z Ziemi Świętej metoda fortyfikacji, doktrynalny wreszcie stop elementów kościoła i warowni — wszystko to odróżniało go od ratusza, któremu przyświecały zgoła inne wzory artystyczne. Wnękowanie jego ścian, to stary motyw avignońskiego pałacu, dumnie zaś rywalizująca z zamkiem wieża, -— nieużyteczny prawie, lecz pełnowartościowy symbol dumy mieszczańskiej,— to wręcz niedwuznaczne powtórzenie zasady flamandzkich „beffroi", w typie Bergues, Ypres czy Malines. Wędru- (kościół jąc po kościołach, odkrywamy coraz to nowe ślady ścierania się artystycznej roli zakonnych budowniczych i przeciwstawiającej się im nieraz artystycznej postawy toruńskich mieszczan. W dekoracyj- Marjacki) w sposób mówiący, że architekt zwykł był dotąd pracować w kamieniu — wszystko to mówi o pochodzeniu budowniczego z Zachodu; natomiast ożywienie ścian i wnętrza barwną żółto-zieloną gla- ZDJĘCIE Z KRZYŻA (dawniej w kościele św Jana) nym kierunku poszedł twórca jedynego bazylikowego kościoła w Toruniu — św. Jakóba — ukończonego przed 1345 r. Konserwatywny układ bazyliki, system łuków przyporowych, operowanie cegłą zurą, to już wyraźne ustępstwo na rzecz orjentalizującego smaku krzyżaków. To zamiłowanie do kolorowej interpretacji ściany przy pomocy ceramiki, zaniesione ze Wschodu, widoczne jest również w ko- nał do dzieł godnych Lizyppa i Myroną. To już coś więcej niż barokowa pseudo-erudycja. Posiadał Toruń doniedawna jeszcze szereg dzieł gotyckiego malarstwa, z których niemal wszystkie znajdują się w Muzeum Diecezjalnem w Pelplinie, tryptyk zaś z kościoła Marjackiego poddany jest zabiegom konserwatorskim w Państwowej Pracowni w Warszawie. Na miejscu pozostał jedynie obraz Pasji, u-trzymany w typowym dla sztuki toruńskiej flamizującym charakterze (bliskim do warsztatu Jeana Tavernier), a fundowany jak się zdaje, przez Łukasza Wat-zelrode, wuja Kopernika. Wyżej od niego pod względem artystycznym stoi „Zdjęcie z krzyża" (1495), interesujące jako dzieło bardzo indywidualnego talentu, próbującego w samodzielny sposób rozprawić się z problemami niderlandzkiego malarstwa, a jednocześnie obrazującego w doskonały sposób formy gotyckiej elegji. Przyzwyczajeni do skromnych zasobów ekspresji malarstwa małopolskiego, odczuwamy narazie coś obcego w urodzie tych dzieł. Słowo „import", w najlepszym zaś wypadku określenie „sztuka miejscowa" powracają nieustępliwie. Może za wcześnie dziś jednak na tak pesymistyczne sądy. „Ludzie znad Wisły" wspominani są często , na dworze bur-gundzkim oraz w brugijskim cechu św. Łukasza. Są to malarze: Philippe van der Wuisle — 1454, Willem van der Wesele — 1469, Claeys Polains — 1485. To imię, a raczej przydomek, przypomina, że pewien malarz imieniem Hans, pracujący na początku XV w. w Brunświku, wymieniony jest jako Hans aus Thorn, po raz drugi zaś poprostu już jako Hans von Polen... Może i tym razem mamy więc do czynienia z nowym objawem polskiej diaspory artystycznej, której dziedzictwo czeka jeszcze na swego odkrywcę i obrońcę. Warto pojechać do Torunia. Czem zamknąć te luźne uwagi? Średniowieczny minjaturzysta poradziłby sobie niezgorzej, malując ozdobny kolofon na ostatniej karcie. Propagandowy w pewnym sensie charakter mego artykułu wymaga realniejszego akcentu. Starałem się namówić na wyjazd do artystycznej stolicy Pomorza, którą to podróż można łatwo odbyć pociągiem lub nieco śmiesznym statkiem. Jadącym w tę drogę wypada dać jedną (może znów subjektywną) radę. Stare miasta podobne są w pewnym sensie do ludzi. I one mają swe godziny KOŚCIÓŁ ŚW. JAKÓBA niejszy kościół toruński — N. M. Panny, niegdyś franciszkański. W jego opanowa-nem pozornie wnętrzu, które tak podziwiał Przybyszewski, obserwujemy prawie z niepokojem cudowne napięcie mas sklepiennych. Drastyczne nieledwie w swych rozmiarach otwory świetlne, prute przez całą wysokość ściany, wzmacniają jeszcze ów akcent mistycznego pędu, jaki tkwi w murach tej świątyni, izolowanej od świata migotliwą przesłoną swych dywanowych witraży. W architekturze toruńskiej występują najaw zupełnie uchwytne współczynniki: motywy wschodnie, zamiłowanie do hali, flamandzkie reminiscencje w architekturze miejskiej, klasztorno-rycerski wreszcie charakter zamku. Plastyka pomorska natomiast nie wykazuje tendencji ku jednolitemu stylowi. Panują tu sprzeczne kierunki i orjentacje, zawsze jednak uderza wysoki poziom produkcji, której międzynarodowemu zabarwieniu wtóruje stale wrażliwość na swoisty modernizm redakcji i na skalę dzieła. Zwłaszcza rzeźba toruńska dostarcza silnych wzruszeń. Poczynając od nagrobnej płyty brązowej burmistrza Jana z Soest (fl361), poprzez „Piękną Madonnę" z kościoła św. Jana (pocz. XV w.) i czarującą w delikatności podania tematu „Madonnę Brzemienną" z muzeum toruńskiego, aż po grupę dzieł plastyki końca XV i pocz. XVI w., wśród której pierwsze miejsce zajmują gwałtownie cięte krucyfiksy z kościoła Marjackiego, ołtarz św. Wolfganga lub kamienna płaskorzeźba przedstawiająca wniebowzięcie Marji Magdaleny (po r. 1500) z kościoła św. Jana. Tkwi jakaś siła w tych rzeźbach, skoro wizytujący toruńskie kościoły Strzesz (1672) nie mógł oprzeć się pokusie aby nie napisać, iż Madonna świętojańska „mirae pulchritudinis et artificii supra ingenium Phidiae", płaskorzeźbę zaś ze św. Magdaleną przyrów- i pory roku, gdy wyglądają najlepiej, mają swój dobry dzień. Pięknie oddycha w ciepłym wrześniu Sandomierz, wspaniale pławi się w zachodzącem. letniem słońcu Kraków, Do gotyckiego Torunia najlepiej jechać wiosną, uprzywilejowaną porą go- DOM GOTYCKI Z W. XV tyckiego roku. Nie zawadzi, gdy się przyjedzie po jednym z krótkich wiosennych deszczy; czerwone mury Torunia lśnią od wilgoci, ostre i czyste powietrze dobrze rzeźbi linje miasta, a młoda zieleń ładnie kontrastuje ze starą patyną cegły. Jechać wiosną? Rada tak samo nieaktualna, jak bodajże i sam artykuł. Michał Walicki. runią obejmuje długi szereg pozycyj. Stoi znaczna część murów obronnych z bramami: Żeglarską, Mostową, Klasztorną; basztami —■ Czerwoną, Krzywą, Wartowniczą. W ruinie coprawda zachował się zamek krzyżacki oraz „Junckerhof". Centrum rynku zajmuje ogromny ratusz, a jego potężnej bryle odpowiadają ciemne KOŚCIÓŁ rakter miasta ogranicza się do jego nowopowstałych w XIX w, budowli, wśród których przeważa przykry pruski neogo-tyk. Zabytkowy blok Torunia, —• zważywszy iż jest to „miasto bez baroku", — to w przeważającej części świadectwo ŚPICHLERZ GOTYCKI Z W. XIV gospodarki Zakonu; poza jego obrębem odnajdziemy zresztą niejeden plastyczny ślad polskiej kultury. Przyznamy wszakże chętnie, że akcent zasadniczy tworzy w stolicy Pomorza sztuka zakonnego państwa. Nie lekceważmy wszakże tego faktu i nie nazywajmy w sposób uproszczony tej sztuki sztuką „pur sang" i tylko niemiecką. Inwentarz gotyckiej architektury To- MADONNA BRZEMIENNA (Muzeum Miejskie) tytradycjonalizmu, mieszczańskie wnętrze kościoła uległo przebudowie na ogromną halę, pomyślaną jasno i racjonalistycznie, która nadała mu niemal świecki charakter. I tu zatem zetknęły się ze sobą dwie obce sobie tendencje artystyczne. Na uboczu od tej walki stoi najpięk- PIĘKNA MADONNA (kościół św. Jana) masywy kościołów — N. M. Panny, św. Jana i św. Jakóba. Wąska szachownica ulic mieści szereg średniowiecznych domów i śpichrzy. O chłodnym ranku, w wietrze idącym od Wisły, kołyszą się stare szyldy, ostro zarysowują się prute w ceglanym murze dekoracyjne wnęki ka- ściele św. Jana, którego prezbiterjum o-żywia gra czarnych i czerwonych cegieł. Łagodząca surową wymowę architektonicznej całości pod kątem wielkich problemów bryły, przestrzeni i płaszczyzny, nie znająca natomiast troski o drobne szczegóły dekoracji. Co więcej, w latach 1468 — 1477 w związku z ogólną falą an- 24 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 ZYGMUNT MOCARSKI limit Pomorza iii ogilntj kilim nyslmij Pilski Żyjemy w Polsce od dłuższego czasu pod hasłem regionalizmu. W świetle zainteresowań lokalnych znane i dawno ustalone fakty łącznie z ujawnianemi przez naukę szczegółami nabierają nieraz odmiennej barwy i wyrazistości. Widzimy to również na przykładzie Pomorza, Reg-jon ten przeszedł w dziejowym rozwoju inne losy niż pozostałe dzielnice Rzeczypospolitej. Ziemia odwiecznie słowiańska, na zaraniu historji dostała się pod cywilizacyjne wpływy niemieckiego państwa zakonnego, na którego ruinach, gdy idea tego państwa się przeżyła, wynikły odrębności szczególnie wskutek odmiennego rozwoju wielkich miast Gdańska, Torunia i Elbląga. Pierwsze dziesięciolecia istnienia Prus Królewskich są w zakresie kultury umysłowej regjonu do pewnego stopnia dalszym ciągiem tych pomyślnych warunków, jakie wytworzyły się już w czasach Zakonu. W ogólnym dorobku późnego średniowiecza w Polsce nieostatnie miejsce zajmowały polskie zbiory książkowe po miastach, klasztorach i wiejskich parafjach pomorskich. W Lubawie, siedzibie biskupów chełmińskich, nie brakło nawet 42- Ignacy Łyskowski, najwybitniejszy Pomorzanin z drugiej polowy XIX w. wierszowej Biblji Gutenberga, jedynego egzemplarza w Polsce, dziś przechowywanego w Pelplinie. Próby realizacji wyższej szkoły w tym regjonie nie doznały jednak powodzenia; młodzież stu-djuje po uniwersytetach całej Europy, najliczniej w Lipsku i Krakowie. Wiek XVI zapisał się ważnemi pozycjami. Drukarstwo, poza próbą malborską 1492 r. i krótkim okresem elbląskim, było, w Gdańsku (od r. 1499) i w Toruniu (od r. 1652), jak najściślej związane z hi-storją polskiej kultury i polskiego ruchu reformacyjnego. W uniwersalistycznej e-poce humanizmu z pnia pruskiego (w sensie Prus Królewskich, t. j. Prus polskich) wyrosły postaci o światowem znaczeniu: Kopernik i poeta-dyplomata Dantyszek. Liczni pisarze i działacze renesansowi w tej dzielnicy lub stamtąd pochodzący wytworzyli regjonalną odmianę humanizmu pruskiego. Reformacja i tu również zburzyła życie klasztorne, tworząc na jego gruzach szkolnictwo średnie i bibljoteki publiczne. Szkoły najwcześniej w kraju wprowadzają nauczanie języka polskiego dla potrzeb mieszczańskich synów narodowości niemieckiej. Toruń wyrastał ku schyłkowi wieku na centrum protestanckie Rzeczypospolitej, miasta pruskie w obliczu wzmagającej się kontrreformacji dźwigały na wysoki poziom gimnazja, żywiły niezrealizowane ambicje utworzenia akademji — wyższej szkoły partykularnej. Patrycjat narodowości niemieckiej ulegał wpływom polskiej kultury, jak widzimy choćby na przykładzie reprodukowanej tu karty renesansowego imionnika toruńskiego, przynoszącej bodaj najstarszy zapis z r. 1582 polskiego wierszyka sztambuchowego. Na początek w. XVII przypada na Pomorzu odrodzenie katolickiej kultury zakonnej. Czasy baroku przyniosły również i w tym regjonie znaczny rozwój szkolnictwa jezuickiego. Spore znaczenie dla kultury polskiej Pomorza miały klasztory benedyktynek, z chełmińskim na czele, kierowanym przez wielką Pomorzankę Magdalenę Mortęską. Z w. XVIII natomiast są związane najlepsze czasy akademji chełmińskiej. Ale bardziej cieka-wem i oryginalnem zjawiskiem w dziejach naszej Rzeczypospolitej była kultura wielkich miast Prus Królewskich. Oświecone masy mieszczaństwa, w dużym stopniu narodowości niemieckiej, w zasadzie lojalne w stosunku do państwowości polskiej, tworzyły na Pomorzu oazy niemieckie, w których w zakresie kultury umysłowej, w w. XVII i XVIII kwitła myśl naukowa, interesująca się jednocześnie obszarem całego państwa polskiego. W Gdańsku, Toruniu i Elblągu ton kulturze umysłowej nadawali nauczyciele gimnazjalni i duchowni protestanccy, rekrutujący się przeważnie — rzecz szczególna — z obcych przybyszów. Czy cho- ri stu 'Jobom] Coumii Jfnurt 'l^.^crftCuZSui tfntrTScńitUf <5;m j&mti i(Cia.t Seu&OiUarKnft«n, S gminiej i^ysjMń^eUi ijSiikt' Imionnik XVI w. toruńczyka Jana Coyego z zapisem polskim Szymona Saitza, Słowaka, z r. 1582 • ^UftANKA OŚStUAttfA ż e ircł. OMtCUJM, MKmrifA. STAIMłS pnj-obmfei. « My j,.,y . jM?jreiMKist, a my ink>n»i bgrtSj Bte JtwoK. J» jjo »|i„ m&S EH1 SSą?. r Strona krytycznego wydania „Sielanek" Szymonowicza (Chełmno 1864) z komentarzami Stanisława Węc-lewskiego COMMŁłi TABSOS.VH CHOTTKEKSIS BELL! Pseudoelzewir gdański in 4° Jakó-ba Sobieskiego „Commentariorum Chotinensis belli libri tres", 1646 dzi o zasługi lekarzy gdańskich i toruńskich w dziejach medycyny w Polsce, czy w zakresie nauk ścisłych w w. XVII, np. astronoma Heweljusza, botanika Jakóba Breyna, czy licznych historyków, czy w specjalnym jakimś zakresie, np. badań meteorologicznych w w. XVIII, wszędzie niemal znajdziemy w regjonie pomorskim wiele interesujących pozycyj za dawnej Rzeczypospolitej. Gdańsk na polu wy-dawniczen; w w. XVII rzucał na rynek książkowy sporo łacińskich poloniców, które dzięki wysokim nakładom i taniości, podobnie jak holenderskie publikacje Elzewirów, odegrały poważną rolę w dziejach książki w Polsce i w propagandzie rzeczy polskich zagranicą. Toruń na schyłku XVII w. w działalności nakłado- wej księgarza Laurera ujawniał nowsze tendencje wydawnicze o literackiem zacięciu. Rola gdańskich i toruńskich kancjonałów i innych publikacyj protestanckich, treści religijnej, jest powszechnie znana. Autorzy polscy na Pomorzu lub Pomorzanie nie wysuwają się w w. XVII i XVIII ponad przeciętność, choć pewne nazwiska mają zawsze wartość dokumentów kultury regionalnej. W czasach stanisławowskich na polu piśmienniczem wyróżniał się Józef Wybicki, twórca tekstu hymnu narodowego. Z rozbiorami skończyła się dawna rola Prus Królewskich na polu kultury umysłowej Rzeczypospolitej. Nastały inne czasy. Toruń dał kulturze polskiej S. B. Lindego i Fryderyka Skarbka, w Wilnie czynny był Gdańszczanin G. E. Groddeck (Grodek), nauczyciel filomatów. Odosobniony pracował w Gdańsku K, C. Mrongovius. Okres zaborczy w stosunku do regjonu pomorskiego naogół mało znany i badany, przed wojną światową znalazł pilnego bibljo-grafa i historjografa w osobie ks. Alfonsa Mańkowskiego, obecnego prezesa Tow. Naukowego w Toruniu. W czwartem dzie- Ks. Stanisław Kujot, wielki organizator nauki polskiej na Pomorzu sięcioleciu XIX w. 'na zachodnich ziemiach Polski, za wzorami europejskiemi, rozkrzewiło się piśmiennictwo „ludowe". Produkcja na Pomorzu dziełek i broszur popularnych, wydawanych w Grudziądzu, Chełmnie, Brodnicy, Toruniu i Pelplinie, była jawnem świadectwem postępującego odrodzenia po okresie zastoju i wynaro-dawiania się. Po rewolucji marcowej rozwija się czasopiśmiennictwo. Centrum ruchu umysłowego w połowie XIX w. skupiało się w Chełmnie. Wcześnie na Pomorzu tętni hasło pracy organicznej, przewodził w wielu kierunkach poseł Ignacy Łyskowski, najwybitniejszy polityk i działacz pomorski XIX w. Wielką popularność, zwłaszcza kalendarzami, zdobyli oryginał Juljan Prejs ( = Sjerp Polaczek), zapomniany słowia-nofil, oraz publicysta Ignacy Danielewski. W Chełmnie profesor gimnazjalny filolog Stanisław Węclewski wydawał krytyczne dzieła autorów staropolskich. Wkrótce jednak Chełmno ustąpiło pierwszeństwa Toruniowi, gdzie powstał w r. 1867 pierwszy polski dziennik na Pomorzu: „Gazeta Toruńska". Krzewiła programowo idee pozytywistyczne, kładła również zasługi na polu kulturalnem (np. inicjatywa założenia teatru polskiego w Poznaniu). Wśród redaktorów miała zapomnianą osobę Fr, T, Rakowicza, ideowego wydawcy, wszechstronnego informatora Kraszewskiego („Rachunki") o stosunkach pomorskich, oraz czołową postać piśmiennictwa kaszubskiego Hieronima Derdowskiego. W najcięższym okresie polskiego życia zbiorowego Pomorze tworzy walory najwyższe, uprawia czystą wiedzę historyczną. W r. 1875 założone do badań regjonalnych Tow. Naukowe w Toruniu, po r. 1897 pod umiejętnem przewodnictwem ks. Stanisława Kuj ota wzniosło się swemi wydawnictwami na wysoki poziom naukowy. Prócz miejscowych badaczy, Pomorze dało w w. XIX szereg autorów działających w Wielkopolsce, w innych dzielnicach, na obczyźnie. Z Pomorza pochodzili między innymi językoznawca F. K. Malinowski, filozof ks. Stefan Pawlicki, esperantysta Antoni Grabowski chirurg Ludomir Rydygier, historyk Józef Łęgowski, publicysta Antoni Donimir-ski, a z żyjących obecny prezes Poznańskiego Tow. Przyjaciół Nauk Bronisław Dembiński. W czasach najnowszych zna ne są zasługi „Gazety Grudziądzkiej" o rekordowym niegdyś nakładzie, i kaszubskiego „Gryfa". Polskie piśmiennictwo pomorskie grało rolę nie tylko obrończą, zastępowało szkołę polską, budziło życie umysłowe. Zygmunt Mocarski. W ORŁOWIE Jako pierwsza polska stacja nadmorska (od strony Gdańska) wita przybysza „Orłowo", otwierając przed nim szeroki widok na morze, planowo rozbudowane uzdrowisko i piękne pensjonaty. Od północy osłonięte przez Kamienną Górę, tonie Orłowo w aromacie iglastych drzew i obok zwykłych morskich rozkoszy daje letnikowi jeszcze jedną nieocenioną korzyść — zdrowotny oddech lasów. Czysta, wysypana piaskiem plaża orłowska słynie na całem wybrzeżu. Intensywna rozbudowa uzdrowiska w ostatnich latach doprowadziła do założenia kanalizacji i wodociągów we wszystkich pensjonatach i willach. Orłowo posiada również elektryczność, pocztę, telegraf i piękny bul- war spacerowy ozdobiony kwietnikami. Najważniejszą jednak atrakcją Orłowa są jedyne na wybrzeżu polskiem łazienki z ciepłem! kąpielami morskiemi w wannach. Łazienki mają taras do leżakowania i własną plażę. Sezon w Orłowie trwa od dn. 1 czerwca do końca września, czyli dłużej niż w innych naszych miejscowościach nadbałtyckich. Należy to podkreślić jak najdobitniej, gdyż według przyjętych zwyczajów letnicy raczej unikają września nad morzem, obawiając się zimna i wiatrów, i tracą przez to może najpiękniejszy okres pogody, ciepłej, słonecznej i zapewniającej jak najświetniejsze kąpiele. Wbrew utartym poglądom, wrzesień jest piękny, a woda morska cie- plejsza niż w lipcu. Spodziewać się należy, że niedługo ulegnie rewizji opinja jakoby nad morzem należało spędzać tylko lipiec i sierpień, a hasło „wrzesień w Or łowię" stanie się tak popularne jak słuszne. Narazie Orłowo zaprasza gości na pełny letni sezon lipcowy i sierpniowy, Spo śród pensjonatów godne polecenia są przedewszystkiem: „Dzinka" p. Krauze, „Halina" p. Jarowskiej, „Bałtyk" p. Sobolewskiej, „Kama" p. Guranwili, „Marja" dr. Kantak, „Koral" p. Zemran, „Patria" p. Lewingerowej, „Pawilon" p, Konarzew skiej, „Dom Kuracyjny" p. Piosik, „Nina" p. Miłowskiego, „Lalka" inż. Marchwiń skiej i in. lfSlYLKO CZEKOLADA WEDLA WŁADYSŁAW PN1EWSK1 Pomorze w kulturze duchowej Polski współczesnej Dwa są oblicza tej samej sprawy. Jedno przedstawiać będzie dorobek kultury pomorskiej, czyli jej udział w ogólnopolskim pochodzie kulturalnym, drugie pokaże nam sprawy pomorskie, objęte twórczością ogólnopolską. Rozejrzenie się w tych sprawach będzie pewnego rodzaju bilansem dotychczasowego współżycia kulturalnego Pomorza z Macierzą. Trzeba będzie jednak z tych rozważań i wyliczeń wyłączyć sprawy morskie i, gdyńskie, stanowiące zagadnienie samo dla siebie, chociaż zapominać nie należy że do morza prowadzi droga przez Pomorze, a znowu posiadanie tej drogi nie zawsze uzależnione jest od ilości dział i tanków i żołnierzy, ale nieraz od uczuć i woli ludzi, zamieszkujących te tereny i z niemi od wieków zrosłych. Pomorzu, pod względem etnicznym bardzo zróżniczkowanemu, ton nadaje poza stolicą ziemia leżąca po lewej stronie Wisły, t. zn. przedewszystkiem Kaszuby, jakkolwiek nie one same wytworzyły kulturę dzisiejszego Pomorza. Nad tą kulturą pracowały nieliczne jednostki, z różnych pochodzące okolic. One to górując nad swem otoczeniem bądź wiedzą i wykształceniem, bądź ideą lub talentem, potrafiły nie tylko oprzeć się przemocy pruskiej, lecz wytworzyły w niewoli, pod okiem wroga, te ogniska pracy kulturalnej, które dziś jeszcze płoną. Mam na yśli dziedzinę nauki, najmocniejszą na Pomorzu, historję, reprezentowaną przez Tow. Naukowe w Toruniu, i wybitnych uczonych, do których zaliczyć trzeba przedewszsytkiem ks. Stanisława Kujota („Dzieje Prus Królewskich"), ks. Pawła Czaplewskiego i ks. Alfreda Mańkowskiego. Prehistorję i etnografję uprawia z powodzeniem ks. Władysław Łęga z Grudziądza, geografję — Bogdan Zaborski, Ma też Pomorze kaszubskie swego językoznawcę, aczkolwiek nie Polaka, zasiedziałego na Pomorzu (dziś w Sopocie), Friedricha Lorentza, którego doskonałe prace obejmują całą kaszubszczyznę, także zagraniczną. Gwarą Borów Tucholskich zajmuje się Ludwik Zabrocki, Dobrymi folklorystami są Izydor Gulgowski i Jan Patock z Grudziądza. Inne nazwiska spotkamy przy innej sposobności. Na gruncie tej atmosfery naukowej, rozwijającej się szczególnie w samym Toruniu, a wzmocnionej zabytkami sztuki, muzeum i bibljoteką, powstać mógł Instytut Bałtycki, druga wielka placówka wiedzy i nauki, o charakterze już ogólnopolskim; trzeci ośrodek naukowy wytworzyło Tow. Przyjaciół Nauki i Sztuki w Gdańsku, zajmujące się głównie przeszłością Gdańska i Pomorza, a tem samem promieniujące na teren pomorski. Ośrodkiem nauki teologicznej jest o-czywiście Pelplin, posiadający piękne za bytki i wielkie zbiory książkowe. Wogóle Pomorze nie od dziś bogate jest w zbiory bibljoteczno-muzealne. Każde niemal miasteczko powiatowe sta ra się o urządzenie muzeum regionalnego. Muzea takie powstały m. in. w Chojnicach, Gdyni, Helu, Kartuzach, Świeciu, Tucholi, a trudno tu nie wspomnieć o, slynnem, doniedawna jeszcze istniejącem (spalonem) Muzeum Kaszubskiem we Wdzydzach. Miało i ma też Pomorze swoich zbieraczy. Gorącym miłośnikiem książki był Walenty Fijałek z Chełmna, namiętnym zbieraczem numizmatycznym — Walerjan Amrogowicz z Sopotu (obaj ofiarowali swe zbiory Toruniowi), wreszcie w tym roku oddał na własność miastu swe bogate zbiory książkowe sędzia Tadeusz Pietrykowski. W świecie literackim zaczynają się wybijać wywodzący się z Pomorza Aleksander Janta-Połczyński i Jerzy Pietr-kiewicz. Ale ktoby Pomorze pomówić chciał o beotyzm, popełniłby wielką nieścisłość, Pomorze kaszubskie uprawia od osiemdziesięciu lat własną literaturę rodzimą, nie samą ludową, jak to wielu mniema, ale i w dużej mierze artystyczną o poziomie niekiedy bardzo wysokim. Najbardziej znany w Polsce jest nawpół. ludowy Hieronim Derdowski, autor żartobliwej epopei kaszubskiej, niejako „rywalizującej" z „Panem Tadeuszem", a i liryki Aleksandra Majkowskiego z Kartuz recytuje się na wieczorkach kaszubskich w kraju, chociaż głównym jego dziełem jest pierwsza powieść kaszubska p. t. „Żece i przigode Remusa" (dotąd wyszła cz. I). Znane są też prawdziwe perełki liryczne Wosia Budzysza (Jana Karnowskiego) z Chojnic oraz ks. Leona Hey-kego z Kościerzyny. Niemało też cytuje się po różnych wydawnictwach Franciszka Sędzickiego. Wszyscy oni stanowią dziś starsze pokolenie twórców kaszubskich, którzy działali już za czasów zaborczych, uważając ścisłe współżycie z Polską za jedyną rację stanu. Dziś młodzi pragną ich zastąpić, ale .już z innem credo ideowem; zawiera ono myśl o „wielkiem Pomorzu", niekoniecznie w granicach Polski. Ks. Bernard Sych-ta natomiast talent swój i zamiłowanie poświęca dramatowi kaszubskiemu, którego ideą przewodnią jest bezwzględna polskość Kaszub. Myśl ta zaznacza się wyraźnie w świeżo wydanym dramacie „Śpiące uejskue", a również bardzo silnie w drukującem się obecnie weselu kaszubskiem „Hanka się żeni". Niezależnie od utworów nowych, przedrukowuje się dzieła dawne, więc przedewszystkiem Derdowskiego, którego zamyśla uczcić się sprowadzeniem zwłok do ojczyzny, połączonem z wielką manifestacją na wybrzeżu. Słowem, Pomorze kaszubskie wytworzyło już własny ośrodek literacki i niemały wnosi do literatury pięknej dorobek rodzimy, a chociaż nie jest to literatura czołowa i pierwszorzędna, to przecież przenikać zaczyna umysły i serca ogółu polskiego, jak niegdyś ukraińskość, później góralszczyzna. Tej kaszubszczyźnie służyło doniedawna czasopismo literacko-naukowe „Gryf", wykazując wysoki poziom oraz niezwykle urozmaiconą treść. Obecnie sprawom kaszubsko-pomorskim poświęcona jest toruńska „Teka Pomorska" (kwartalnik), a nadto miesięczne dodatki do dzienników chojnickiego i kartuskiego: „Zabory" i „Kaszuby". „Sztukę na Pomorzu" opracował historycznie najlepszy jej znawca, ks. Bolesław Makowski. W współczesnej sztuce pomorskiej cieszy się kilku twórców rozgłosem w całej Polsce. Jako malarz ścienny wykonał Władysław Drapiewski szereg polichromij na Pomorzu i w dalszej Polsce, malarzem morza jest Marjan Mo-kwa, a jako portrecista znany jest Kazimierz Jasnoch. W grafice i drzeworyt-nictwie pierwsze bodaj miejsce zajmuje Stanisław Brzęczkowski („Teka miast miast pomorskich"), szczęśliwie rywalizu jący z innymi, jak np. z Jerzym Rupniew skim. Młode talenty rozwija z niezwy kłem zamiłowaniem od kilkunastu lat Wacław Szczeblewski, prowadzący szkołę sztuk pięknych w Grudziądzu, a teraz i w Gdyni, sam dobry malarz-pejzażysta. I w dziedzinie muzyki Pomorze bynajmniej nie na pośledniem znajduje się miejscu. Pomorze, jak to stwierdzili sami artyści objazdowi, umie słuchać i kocha muzykę. Świadczą o tem ruchliwe i liczne towarzystwa śpiewacze, świadczą — liczne zbiory pieśni ludowych. Kultura pomorska, trzeba to z całym naciskiem podnieść, rozwijała i rozwija się niemal samorzutnie, bez silniejszych bodźców zewnętrznych. W odrodzonej Polsce nie zamyka się Pomorze przed wpływami polskiemi, i stwierdzić nie trudno, że wraz z przyłączeniem do Macierzy w dziedzinie nauki i sztuki, jak zresztą we wszystkich dziedzinach, na Pomorzu powiał nowy wiew. Polska przyszła na Pomorze, tak, ale pamiętać należy że Polska już była na Pomorzu. Daleko przed wojną poświęcali Pomorzu swe prace uczeni polscy, historycy: Kętrzyński, Szelągowski, Zakrzewski i inni, językoznawcy: Lehr-Spławiń-ski, Nitsch, Ramułt, Rudnicki. Teraz jednak po wojnie do pracy naukowej nad zagadnieniami pomorskiemi stanęła cała nauka polska. Przybywają nowi znawcy Pomorza w dziedzinie historji — Stanisław Bodniak, Aleksander Czołowski, Karol Górski, Leon Koczy, Władysław Konopczyński, Wacław Sobieski, Kazimierz Tymieniecki, Zygmunt Wojciechowski, w dziedzinie prehistorji — Józef Kostrzewski, antropologji — Kazimierz Stołyhwo, etnografji —- Adam Fischer, Bożena Stelmachowska, geografji — Stanisław Pawłowski, Eugenjusz Romer, Mieczysław Rybczyński, Kazimierz Demel, dalej Adam Wodziczko (przyroda), Florjan Znaniecki (filozofja), Tadeusz Grabowski (literatura), Łucjan Kamieński (muzyka) i szereg innych, których trudno w artykule tym wymienić. Dużo pracy już odrobiono, ale dużo jeszcze pozostało ugoru na umysłowej niwie pomorskiej. Nie dziw zatem, że od kilku lat domaga się Pomorze swej almae ma-tris, swej akademji czy wszechnicy. Literatura piękna dąży wślad za nauką. Żeromski rozpoczął ten pochód na Pomorze i nad morze w naszych czasach, wskazując „Wiatrem od morza" i „Międzymorzem" swym młodszym towarzyszom nowe źródło natchnienia i twórczości. „Dusza narodu i dusza świata — tak mówi w „Snobizmie i postępie" — leży w tych płonych piaskach i niemych lasach, gdzie się przewija jeszcze nie zadeptany ślad bucefała tyranji, która ludy całe ogniem i mieczem wytępiła. Śni tam bodziec estetyczny, leży nietknięty wstrząsający impuls, na każdym zakręcie drogi tkwi zaczajona wieść". I poszli za wskazaniem prozaicy, między innymi Stefan Grabiński („Klasztor i morze"), Stefan Balicki („Dziewiąta faza"), Jerzy Bandrowski („Na polskiej fali", „Sosenka z wydm", „Zolojka"), Adam Grzymała-Siedlecki („Miechowiec i syn"), Gustawa Jarecka („Stare grzechy"), Mieczysław Jarosławski (kilka nowel i powieść p. t. „Zew morza") F. Ant. Ossendowski („Pod polską banderą"), poszli i poeci, jak Rajmund Bergel („Tęczowe mosty"), Józef Birkenmajer, Janusz Stę-powski („Legenda o masztowej sośnie"), Art. M. Swinarski („Błękitna godzina"), i wielu innych, a jednak nie tę duszę narodu w nich znajdujemy, o której pisał wielki twórca, nie tę „zaczajoną wieść" o minionej tyranji, nie to wniknięcie (z nielicznemi wyjątkami) w głębię duszy Pomorza. Jeszcze proza powierzchu się ślizga, poezja zaś porzuciła ląd pomorski, powierzając się falom dalekiego morza. Słowem, polska literatura nie objęła jeszcze serca Pomorza. Dzieło zaledwie rozpoczęte. A sztuka? — Także jeszcze nie. W muzyce może najlepiej. Taka „Legenda Bałtyku", pieśni morskie i kaszubskie Feliksa Nowowiejskiego, „Pieśni ludu pomorskiego" w opracowaniu Kamieńskiego, to wielkie pozycje w naszej kulturze muzycznej. W malarstwie Leon Wyczółkowski wydał tekę litograficzną, zawierającą krajobrazy i zabytki pomorskie. Morze z brzegu malował Franciszek Szwoch z Warszawy, kilku dobremi obrazami ma-rynistycznemi szczyci się Władysław Jarocki W plastyce zaznaczyli na Pomorzu swe imię Wojciech Durek i Ignacy Żelek, obaj z Małopolski. Zapewne, na Pomorze przesącza się kultura duchowa z innych okolic Polski, często zapładniając i wzbogacając miejscową kulturę pomorską i naodwrót, swoisty dorobek pomorski zaczyna przenikać kulturę ogólnopolską. Kto jednak uważniej przygląda się temu zespalaniu się i przenikaniu, dojść musi do wniosku, że proces ten odbywa się dziwnie powoli i nieznacznie. Nie o to też idzie, żeby swoistość i oryginalność pomorską skrępować lub zamazać, nie o to też, żeby cała Polska nauczyła się po kaszub-sku, nie o to wreszcie, żeby wszystko zunifikować i zniwelować, ale o głębsze zrozumienie się wzajemne, a choćby tylko o chęć poznania się i uszanowania wzajemnego, żeby Pomorzanin nieufnie nie patrzał na przybywającego „krajana", „krajan" zaś żeby nie widział w rybaku kaszubskim okazu egzotycznego. Ta pewna obcość w zetknięciu się widoczna, niewątpliwie tłumacząca się wiekami rozłąki, przecież zniknie scza-sem. Nie należy ani się niecierpliwić, ani gwałcić. Co długa niewola i specjalne warunki historyczne sprawiły, tego nie odrobi się w dwu dziesiątkach lat. Prawo życia przecież zwycięży, także w dziedzinie kultury. Nie oprze mu się żaden przesąd, żadna fikcja. Władysław PniewskL Nr. 27 WIADOMOŚCI LITERACKIE 25 Imytta Hia o miso r • r UtuphąćU nJuksM lt&sxuf. uxrxyJtruxrua samochodu, siosując G^epK/; mim YACUUM OIL COMPANY S. A. ALEKSANDER MAJKOWSKI Rzadko bowiem która książka skupia w sobie naraz tyle walorów artystycznych. Najpierw język. Majkowski jest fanatykiem formy. Każde słowo waży, ociosuje, gładzi, poleruje, ustawia na właściwem miejscu i stwarza w tein sposób niezwykłą mozaikę, od której trudno się oderwać. Nieraz dla odświeżenia swego języka u-ciekamy się w gąszcz staropolszczyzny. Mowa kaszubska ma w sobie dużo cech mowy staropolskiej — z tym jeszcze chyba dodatkiem, że jest od niej z natury jędrniejsza. Więc smakosz języka znajdzie w prozie Majkowskiego prawdziwą rozkosz. Podobnie jak język, jędrny jest styl. Poeta jest oszczędny w słowach, ani jednego nie nadużyje. To zjawisko świadczy o wysokiem poczuciu odpowiedzialności literackiej, ale jednocześnie wynika z natury Kaszuby, który mówi tyle tylko ile trzeba. Na osobną uwagę zasługują porównania: nowe, świeże, niezwykłe, nieraz olśniewające. Widać tu na każdym kroku twórczą pracę nad kształtowaniem języka literackiego. Nigdy też dotąd literacka kaszubszczyzna nie ukazała się w takiem bogactwie i pięknie. Możnaby rzec że dopiero w „Remusie" znalazła swój pełny wyraz artystyczny. Stąd „Re-mus" stanowi epokę w literaturze kaszubskiej, epokę tem więcej że w nim po WOŚ BUDZYSZ BERNARD SYCHTA po dziś stanowi najpiękniejszy wyraz liryki kaszubskiej. Po wojnie muza Budzy-sza przycichła. Zrzadka tylko ukazują się jego wiersze po pismach, szczególnie w „Gryfie". Wyróżnia się tu „Syn borów", będący hołdem dla zmarłego poety i pisarza Izydora Gulgowskiego. Osobno ogłosił (1926) jedynie „Wieselną godkę", u-trzymaną w swobodnym i wesołym tonie i przypominającą żywo kapitalną „Ora-cyą pożegnalną" Derdowskiego. Budzysz szuka obecnie wyrazu artystycznego w innych rodzajach literackich. Próbuje sił w prozie i dramacie. Po gazetach rozrzucone są jego drobne obrazki i nowelki, pisane po większej części w literackiej polszczyźnie. Szkoda że nie zostały wydane w osobnym zbiorku! Dużo powie- —I—F: STANISŁAW CZERNICKI tował przed dwunastu laty wystawioną w Wejherowie „Szopką kaszubską". Po niej napisał „Gwiozdkę ze Gduńska", „Duchy w klasztorze" i wesele kaszubskie „Hanka sę żeni". Żadnego jednak z tych utworów nie ogłosił drukiem *). Toteż niespodzianką stał się nowy dramat p. t „Śpiące uejskue", który przed dwoma miesiącami ukazał się na półkach księgarskich. Nowy utwór Sychty przewyższa swemi wartościami scenicznemi wszystkie dotychczasowe kaszubskie próby dramatyczne. Większe jeszcze jest jego znaczenie ideowe. Dramat, osnuty na tle legend o śpiącem wojsku na Kaszubach, jest wyrazem tęsknoty Kaszubów za Polską i poczucia silnego z nią związku. Gdy wybucha wojna światowa, młodzi Kaszubi idą bić się za Polskę z wiarą że w tej wojnie Polska powstanie, a z nią przyjdzie wolność dla Kaszub. Na takiem podłożu ideowem oparte „Śpiące uejskue" wyrasta do roli kaszubskiego dramatu narodowego. Andrzej Bukowski. *) W ostatniej chwili dowiaduję się, że na ukończeniu jest druk „Hanki", a w przygotowaniu do druku nowy utwór sceniczny — dożynki kaszubskie p. t. „Ueż-niwjine". Jadą nad polskie morze, rok w rok, tysiące i dziesiątki tysięcy. Jadą młodzi i starzy, jadą szkoły, stowarzyszenia, włościanie. Jadą piękne panie, „czołowe" osobistości, akademicy i ci, co uciuławszy kilka złotych, w tanim „obozie" chcą spędzić kilka dni na słońcu i piasku. Jest Gdynia magnesem, który ściąga z całej Polski nie tylko węgiel i drzewo, jaja i bekony, lecz przedewszystkiem ludzi. Jadą patrzeć na miasto, co rośnie szybciej niż owa trawa, którą rzekomo słychać, jadą patrzeć na port, przedsionek do realizacji tylu marzeń o „wyrwaniu się w świat", jadą pławić się w leniwych lalach zatoki i nadstawiać grzbiet pod brutalną chłostę lal morza. Te tysiące i dziesiątki tysięcy ludzi, których corocznie w lecie wyrzuca na wybrzeże sieć drenów Polskich Kolei Państwowych, określa się jednym terminem: turystyka nad polskie morze. Kiedy rozpoczął się ten pęd, trudno dziś sprawdzić. Czy początkiem było pierwsze „święto morza", co w jednym dniu skupiło w Gdyni stutysięczną masę, czy też stworzyła go konsekwentna praca Ligi Morskiej, czy też wreszcie pęd ten jest jedynie objawem zbudzonych po tyloletnim śnie polskich instynktów morskich — dość że pęd ten jest faktem, a jak każdy iakt, zmusza do obserwacji. Obserwacja prowadzi do wniosków. Obserwacja turystyki nad polskie morze prowadzi do wniosków smutnych. Zagospodarowaliśmy się na naszem wybrzeżu jeśli chodzi o handel wspaniale, Stworzyliśmy port, który przoduje na całym Bałtyku, a i w świecie całym niewiele ma równych, stworzyliśmy przy porcie miasto, które tempem rozwoju zaćmiło klasyczne przykłady „amerykańskiego" tempa, lecz jeśli chodzi o potrzeby turystyki, o potrzeby tych tysięcy, które corocznie dążą nad morze, zrobiliśmy mało, i to bardzo mało. Trzeba rozróżnić w ruchu turystycznym nad polskie morze dwa elementy, dwa typy, Ruch letniskowy, dający t, zw, turystów osiadłych czyli letników, którzy spędzają na wybrzeżu tygodnie, i turystów przelotnych, co kilkanaście nieraz godzin tłoczą się w pociągu, aby zaledwie kilka godzin pobyć na powietrzu. Możnaby wiele, i to bardzo wiele, mó-mić o letnikach. O tem że podziśdzień nie mamy na naszych wspaniałych plażach odpowiednich kabin, o tem że przy piętrowych domach stoją drewniane „wygódki" godne najlichszej wioski, o tem że na całem wybrzeżu brak dotąd zakładu w stylu międzynarodowych „Pala-ce'ów" hotelowych, gdzie światowe snoby mogłyby równie dobrze zostawiać pieniądze, jak czynią to w pobliskim Sopocie, że trzeba tylu, ale to tylu setek i tysięcy pomieszczeń dla tych, którzyby chcieli spędzić lato nad morzem — ale wprost miejsca nie mają, i o tem wreszcie, że na wybrzeżu naszem jest drogo, drożej niż to może wytrzymać kieszeń przeciętnego obywatela polskiego. Lecz nie o tem chcemy mówić. Chcemy tu zwrócić uwagę na potrzeby, jakie stwarza ów przelotny ale jakże masowy ruch turystów w ścisłem tego słowa znaczeniu. Z roku na rok rośnie ilość pociągów dla tych co jadą nad morze na jeden lub dwa dni, mnożą się przejazdy na święto morza, targi gdyńskie, tygodnie morskie. Kolej wysypuje tysiące turystów, lecz nie było do tej pory aparatu, któryby temi tysiącami się zajął. W tym roku dopiero powstała w Gdyni placówka Ligi Popierania Turystyki, z zadaniem zorganizowania i zaopiekowania się ruchem turystycznym na wybrzeżu, w tym roku ta sama Liga przystąpiła do uruchomienia prowizorycznej noclegowni w halach Targów Gdyńskich, która ma być oddana do użytku po zamknięciu targów, a więc w po- łowie lipca, oraz t. zw. hotelu dziennego, gdzie możnaby obmyć się i odpocząć. Jak wspomnieliśmy, inwestycje te są prowizoryczne, obejmują tereny targowe w Gdyni. Pojemność ich jest ograniczona i czasowo i miejscowo, a i sam charakter budynków nie we wszystkiem odpowiada celowi. Niewątpliwie, sam problem jest trudny i ciężki, choćby z punktu widzenia gospodarczego. Intensywny ruch przypada tylko w miesiącach letnich, w szczególności w dniach świątecznych. Poza temi dniami w dużym stopniu, a poza sezonem wogóle, ruch zamiera. Każda inwestycja musi się więc liczyć z tem, że będzie wyzyskiwana jedynie, w najlepszym razie, kilkadziesiąt dni w roku. Trudno tu myśleć o opłacalności. A jednak mimo to inwestycje te są potrzebne. Nie można tolerować stanu aby kmiotek czy żołnierz na dzikiej plaży butami przyciskał swe szatki i właził w wodę, trudno godzić się z tem aby uczniak czy robociarz, wytłukłszy się piętnaście lub dwadzieścia godzin popu-larniakiem do Gdyni, z braku urządzeń nie mógł zakosztować takiej jedynej | atrakcji, jak kąpiel w morzu. Trudno jest godzić się na stałe z faktem, że wycieczka do Gdyni może być tylko jednodniowa, bo w Gdyni niema noclegu, trudno godzić się z tem, że przybywszy nad morze, wycieczka musi ograniczać się często do zwiedzania Gdyni, miasta i portu, nie zobaczywszy właściwego morza. Turystyka nad morze ma tyle wartości moralnych, wychowawczych, ma tak ogromne znaczenie dla związania narodu z morzem i zakorzenienia w narodzie przywiązania do morza, że żaden koszt, żaden trud nie może być za wielki, aby stworzyć warunki dla dalszego pełnego i zdrowego jej rozwoju. Obok bazy handlowej, musimy mieć nad morzem bazę turystyczną. Pominęliśmy poprzednio kwestję letnisk nadmorskich, patrząc pod kątem widzenia t. zw. publiczności, jadącej na lato nad morze. Lecz jest jeszcze w Polsce kategorja ludzi, dla których morze i pobyt nad niem jest niedościgłym ideałem. Mieliśmy raz możność rozmowy na temat wywczasów letnich z przedstawicielami robotników największych hut górnośląskich. 80% marzyło o urlopie nad morzem. Niestety, problem miejsca i problem cen jest tu olbrzymią zaporą. Z jakąż zazdrością musi nasz robotnik słuchać o budowie przez niemiecką „Kraft durch Freude" kąpieliska morskiego na Rugji, o pojemności 20 000 osób. I czyż nie budzi zastanowienia fakt, że ta sama „Kraft durch Freude" tworzy całą flotę statków dla wycieczek robotników na morze, na fiordy, na Maderę. Czyż ten włościanin, który naocznie widział morze, czyż ten robotnik, który w morzu spłukał sadzę hut i pył kopalni, nie będą najlepszymi tego morza o-brońcami? Refleksje to uboczne. Lecz faktem który woła i krzyczy jest, że turystyka nad morze to problem o doniosłości państwowej. Czas aby problemowi temu poświęcić szczególną uwagę. ANDRZEJ BUKOWSKI Najnowsza literatura kaszubska Literatura kaszubska stanęła dzisiaj na tym poziomie rozwoju, że w obrębie całości polskiej literatury stanowi nabytek cenny, nowy i świeży. Wyzwoliła się już ze znamion prymitywizmu pierwocin literackich Florjana Cejnowy i Hieronima Derdowskiego. Cejnowa pierwszy użył w piśmie języka kaszubskiego i dał podjtawę jego pisowni, Wziął zaś ten język ze swego o-toczenia, bezpośrednio z życia, przyczem ograniczył się do jednej tylko okolicy, miejsca swego urodzenia na północnych Kaszubach. Wspólnego zatem pisemnego kaszubskiego języka nie stworzył. Ten zaś, którego w swych pismach używał, nie był literacki, bo miał charakter codzienny, powszedni, nieociosańy, surowy, Der-dowski wpadł w drugą krąńcowość. „Po-laszył" —- jak to nazywano, a przez to „połaszenie" kaszubszczyznę samą ośmieszał. Kaszubi od takiej literatury się odwrócili: literatura Cejnowy była im za próstacka, dzieła Derdowskiego uważali za „podkorbianie" (przedrzeźnianie) ich mowy, odwrócili się tem więcej, że nie podzielali skrajnych poglądów politycznych i społecznych Cejnowy a do Derdowskiego mieli żal, że obraz ich duszy wykrzywił przez spojrzenie na nią tylko od strony humorystycznej. Obaj nie mieli więc właściwego podglebia dla swej twórczości, oparcia u tych, dla których pisali. Obaj pozostali sami. Dopiero później, po dwudziestu paru latach, powstał szeroki prąd polityczny, społeczny, kulturalny i literacki, który wyrósł z istotnych potrzeb regjonu kaszubskiego. Był to „ruch młodokaszub-ski", skupiający się od r, 1909 około pisma „Gryf". Za cel wziął sobie ocalenie i zachowanie objawów rodzimej kultury kaszubskiej i wzbogacenie nią ogólnej kultury polskiej, Kuch ten przetrwał do dziś. Żyją jeszcze, piszą i tworzą główni jego przedstawiciele: Aleksander Majkowski, Woś Budzysz (Jan Karnowski), Stanisław Czernicki (Leon Heyke), Franciszek Sędzicki. Majkowski jest najwybitniejszym pisarzem kaszubskim. On to właśnie stworzył „ruch młodokaszubski" i był długoletnim redaktorem „Gryfa". On, wyzwoliwszy się z wpływów Derdowskiego, u-torował literaturze właściwą drogę i nadał jej właściwe oblicze. Dał podstawę liryce i stworzył artystyczną prozę. Zanim zaś zdobył się na większą całość prozai-cką, opracowywał i ogłaszał w „Gryfie" bajki kaszubskie oraz nowelki i obrazki. Dopiero przed rokiem ukazała się na półkach księgarskich jego pierwsza powieść, która odrazu w literaturze kaszubskiej zajęła miejsce najpierwsze i która — muszę to zaraz tu dodać — należy do cenniejszych pozycyj w piśmiennictwie pol-skiem lat ostatnich. Powieść nosi tytuł „Żece i przigode Remusa", podtytuł: „Zwjercadło kaszubskji". Jest to dzieło całego życia Majkowskiego. Z postacią Remusa spotykamy ślę już w r. 1899 w pierwszym utworze poety: „Jak w Kos-cerznie koscelnygo obrele...". Pierwsze rozdziały „Remusa" były drukowane w „Gryfie" w r. 1922, to zaś co ukazało się obecnie, jest pierwszą częścią większej całości, której dwie dalsze części, od dziesięciu lat gotowe do druku, spoczywają w rękopisie, czekając na wydawcę. Nowy utwór Majkowskiego z wielu względów zasługuje na miano arcydzieła, raz pierwszy zespolone zostały w jedno rozliczne gwary kaszubskie i że zastosowana została pisownia, która niewątpliwie odtąd (po pewnych jeszcze uproszczeniach) stanie się naczelna, obowiązująca. Poetą i równocześnie krytykiem o równie subtelnem poczuciu artyzmu jest Budzysz. Jeszcze przed wojną ogłosił on zbiorek poezyj „Nowotne spiewe", który FLORJAN CEJNOWA M HIERONIM DERDOWSKI działyby Polsce o Kaszubach i jej mieszkańcach (np. „Aureola krwi" i „Otwarły się podwoje"), W przygotowaniu Budzysz ma pisany prozą kaszubską życiorys księdza Woszały oraz „Żarty Sowizdrzała". Próby dramatyczne ogłosił w „Gryfie" w r. 1932. Są to: „Zópis Mestwi-, „Wótrok Swantewida" (bajka w 3 obrazach) i „Scynanie kani". Utwory te są napisane może nie tyle z myślą o scenie ile z chęcią wyrażenia pewnych poglądów: „Zópis Mestwina" głosi braterstwo Kaszub z Polską, widowisko „Scynanie kani", oparte na tradycyjnym obrzędzie ludowym, daje autorowi okazję do wypowiedzenia uwag satyrycznych na temat stosunków społecznych. W r. 1935 odegrano w Chojnicach i w Wejherowie nowy utwór sceniczny Budzysza p. t. „Wesele kaszubskie", w Kartuzach i Wejherowie zaś wystawiono dramat „Kaszube pod Widnem", będący przeróbką poematu Derdowskiego. Najczynniejszy z „młodokaszubów" jest w ostatnim czasie Heyke (pseudonim Czernicki). W r. 1927 wydał on zbiorek poezyj „Kaszebskie spiewe", odznaczające się prostym, szczerym, bezpośrednim wyrazem uczuć. Mają one w sobie wiele świeżego tchnienia natury. Heyke jest lirykiem w najgłębszej swej istocie, Toteż nie powiodła mu się próba na polu twórczości epickiej — obszerny poemat „Dobrogost i Miłosława", którego część pierwsza „Miłosława" drukowana była w „Pomorzu" (1923 — 1925), część druga, „Wojewoda", pojawiła się w osob-nem wydaniu (1928), część III zaś, „I sę stało", ukazywała się w „Gryfie"* (1931 — 1932). Poemat osnuty jest na tle bohaterskich zmagań pomorsko-krzyżackich za czasów Świętopełka Wielkiego. Poecie jednak nie udało się zobrazować plastycznie tego najpiękniejszego w dziejach kaszubskich okresu. Zabrakło mu spokoju epickiego i szerokiego, swobodnego oddechu. Wiersz jest krótki, rytm szybki, język suchy, bo prawie zupełnie pozbawiony przenośni i porównań, całość — właśnie spowodu braku obrazowości — szybko ginie z pamięci. Czytelnik wyczuwa, że poeta łamie się z obcą sobie formą eposu. W r. 1931 Heyke (pod pseudonimem Czernickiego) wydał „Podania kaszubskie". Skarbnica podań i legend kaszubskich należy do najbogatszych w Polsce. Heyke zaczerpnął z niej garść i w pięknej oprawie dostępnej gwary zapoznał z nią czytelnika polskiego. W ostatnich latach Heyke oddaje się twórczości dramatycznej i na tem polu wykazuje duże możliwości. Jego „Agust Szloga" (1935), pierwsza kaszubska „szołobułka" (kroto-chwila), obiegł wszystkie sceny kaszubskie, wszędzie mile przyjmowany. W ub. r. został wystawiony w Kościerzynie nowy dramat Heyki p. t, „Katilina", który w druku się jeszcze nie ukazał. Najmniej oryginalny z poetów „mło-dokaszubskich" jest Sędzicki, Najmniej też posiada polotu poetyckiego. W używaniu mowy kaszubskiej jest niezdecydowany. Albo „polaszy", podobnie jak kiedyś Derdowski, albo sztucznie splata kaszubszczyznę z polskim językiem literackim. Takim nienaturalnym splotem jest m. in. „Jaromar", powieść romantyczno-rycerska z epoki Świętopełka Wielkiego, wydana przed paru laty. Z nowych talentów na czoło wysunął się Bernard Sychta, dramaturg. Zadebju- BANK GOSPODARSTWA KRAJOWEGO ZAŁATWIA WSZYSTKIE OPERACJE BANKOWE. Przyjmuje wszelkiego rodzaju wkłady. Emituje listy zastawne i obligacje. Udziela różnego rodzaju kredytów. Finansuje operacje handlu zagranicznego. Kapitał zakładowy i rezerwy Wkłady i lokaty Udzielone kredyty Suma bilansowa w dn. 31.XII.1936 r. Obrót roczny Zł. Zł. Zł. 196.485.755 834.711.737 2.133.814.819 Zł. 2.571.616.980 Zł. 22.638.789.000 Centrala i oddział główny WARSZAWA, Adres telegraficzny: KRAJOBANK Oddział w GDYNIs UL. 10 LUTEGO 8 ALEJA JEROZOLIMSKA 1 Centrala telefoniczna: 802-60 Centrala telefoniczna 3941 — 3944 Bank posiada pozatem 17 oddziałów prowincjonalnych w Polsce i korespondentów w całym świecie 26 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 ZBIGNIEW ZANIEWICKI LATARNIA NAUKI POLSKIEJ NAD BAŁTYKIEM Głównym elementem działania Instytutu, skrystalizowaniem mrówczych jego prac i zaczątkiem szerszego promieniowania, jest słowo pisane: broszura, książka. Placówka bałtycka różni się jednak od wielu instytucyj wydawniczych tem że nie czeka na gotowe dzieła, ale je współtworzy: jest niejako wielką redakcją „Polskiej Myśli Morskiej". Rozrost zasięgu prac instytutu jest znamienny: początkowo zajmował się on tylko sprawami dostępu Polski do morza (porty polskie, handel morski, żegluga), skolei wyłoniła się grupa zagadnień pomorskich (historja, geografja, ekonomia ziem między Odrą a Niemnem), wreszcie trzecia: — wspólnoty bałtyckiej (kultura, polityka, gospodarstwo państw bałtyckich i skandynawskich). Rozrost ten, to zagarnianie pod uprawę przez naukę polską coraz rozleglejszych — często odłogiem leżących — terenów; to wyjrzenie myśli polskiej przez okno morza na świat; objęła ona „basen bałtycki", a przyjdzie, być może, czas gdy i najdalsze ziemie ujrzy w szeirokiem obramowaniu morza. Geograija więc jest wytyczną tego rozrostu: Gdynia — Pomorze — Bałtyk. Jest też ona, obok historji, głównym przedmiotem badań Instytutu. Skupiają one wokół siebie inne dyscypliny i „dzielą" w połowie (a raczej „łączą") cały dorobek wydawniczy Instytutu. Stwarza to równowagę budowy: czas (historja) i przestrzeń (geografja), a w skrzyżowaniu ich i zroście — człowiek, jego rzeczywistość, jego geohistorja. Gdy historja jednak stara się duchowy trud człowieka „wbudować w czas", unieśmiertelnić niejako jednostki i grupy twórcze (wydobywając je z nadmiernego ciążenia ku ziemi), geograija zdąża do umiejscowienia człowieka, wkopania w teren, aby bronić go przed destruk-cyjnem działaniem czasu. Dlatego historja — a widzimy to właśnie w publikacjach Instytutu — otacza się problemami sztuki ludowej, języka i narodowości, gdy geografja — ruchem ludności i jej strukturą społeczną, zagadnieniami )su-rowców, przemysłu i żeglugi. Te zaś zagadnienia, gospodarcze, tworzą odrębną dziedzinę, na którą Instytut zwraca najpilniejszą uwagę. Postarajmy się po tem rozgraniczeniu, spojrzeć na metody pracy Instytutu i na jego wydawnictwa, kierując wzrok właśnie w stronę zainteresowań Instytutu „związanych z ziemią" (raczej „z morzem"). Instytut nie jest instytucją „czysto naukową": pozostawia on warsztatom u-niwersyteckim prace wyłącznie teoretyczne, ulepszanie metod badawczych, analizę źródeł; rozwija natomiast „naukę stosowaną": opierając się na wynikach i używając metod nauki „uniwerstytec-kiej", organizuje i ułatwia badania na tematy „morskie" w myśl wskazań polskiej racji stanu. Poczem, wyniki badań tych publikuje i rozpowszechnia. Każda rzecz wydana (a wiele i niewy-danych) poprzedzona jest pracą badawczą w samym Instytucie; potem dopiero zabiega Instytut o pozyskanie wykonawców. Organizowane odczyty, polemi- ki i zjazdy służą przedewszystkiem do rozbudzenia zainteresowań, starcia się o-pinji, wykrzesania z nich myśli żywotnych, „wyłowienia" wreszcie specjalistów do opracowania poszczególnych zagadnień. Instytut pozostawia autorom zupełną swobodę naukową, poddaje ich jednak pewnej dyscyplinie, zasadom. pracy zespołowej, no i... wartkiemu prądowi ideo-logji, który przepływa przez Instytut. Liczne tomy „Pamiętnika Instytutu Bałtyckiego", zawierające około stu rozpraw, to księga pamiątkowa nauki polskiej, notującej dzień po dniu myśli swe 0 morzu. Nie jest to zapis wspaniałomyślny czyjegoś talentu, ale dokument stwierdzający stu podpisami, iż ciężkie doświadczenia przeszłości nie poszły. na marne, iż sprawa morza jednoczy i zaprzęga do solidarnego wysiłku ludzi o najbardziej rozbieżnych poglądach na wiele innych spraw. Nie sposób oceniać wartości trudu instytucji naukowej ilością rozesłanych listów czy wydrukowanych ksiąg, tem mniej gdy ona, jak Instytut Bałtycki, dokonywa ogromnej pracy naukowo-badawczej i organizacyjnej: gromadzi bibljotekę spraw morskich (wymienia dzieła z przeszło stu instytucjami), prowadzi czytelnię pism (375!), udziela in-formacyj naukowych i gospodarczych w kraju i zagranicą (bezcenne, pomnikowe, zasłużenie się Sprawie przez zorganizowanie Gospodarczego Archiwum Morskiego, służącego informacjami o rynkach zagranicznych, wprzęgającego Polskę poprzez morza w organizm ekonomiczny świata), aby nie przypominać o wystawach, zjazdach pomorzoznawczych lub licznych kontaktach z zagranicą (przyciągnięcie do współpracy w wydawnictwach kilkudziesięciu uczonych z zagranicy!). Ale i ilościowy dorobek wydawniczy Instytutu jest imponujący: przyjrzyjmy się tej przeszło stutomowej bi-bljotece jego wydawnictw, powstałej w niespełna dziesięcioleciu. 1) 24 tomy „Pamiętnika Instytutu Bałtyckiego", w połowie praca jednego autora, w połowie prace zbiorowe. Pierwsze, to dzieła monograficzne, drugie, to „wszechstronne spojrzenia" na kompleks jakichś zagadnień. Ważniejsze rozprawy wydawane są też osobno jako odbitki, tworząc zbiór 42-tomikowy. Niema tomu „Pamiętnika", w którymby sprawy geograficzne nie były rozważane: czy będzie to praca zbiorowa „Obrona Pomorza", czy „Światopogląd morski", nie mówiąc już o tomach specjalnie poświęconych tym zagadnieniom. 2) 35 prac „Bibljoteczki Bałtyckiej" (w języku polskim i w językach obcych) ma na celu popularyzowanie wiedzy o morzu i państwach nadbałtyckich w kraju i zagranicą. („Bibljoteczka" posiada serję geograficzną). Tomik dyr. Borowika „Gdynia — port Rzeczypospolitej" osiągnął 12 wydań w 3 językach i rozszedł się w 11500 egzemplarzy, a „Dziesięcioro o Pomorzu" w ... 60 000. 3) Dwa czasopisma: jedyny w swoim rodzaju kwartalnik „Baltic and Scandi-navian Countries" cieszący się uznaniem wszędzie, gdzie dotrze (200 osób z kraju 1 zagranicy wzięło udział w tych pięciu numerach, które się dotąd ukazały) oraz polski odpowiednik tego pisma: „Jantar" (pierwszy numer ukazał się w marcu b. r.). 4) Komunikaty Instytutu, mające za zadanie informowanie społeczeństwa o zagadnieniach aktualnych, stałe budzenie go z inercji w sprawach morskich. W wyliczaniu tem pomijamy kilkadziesiąt sprawozdań, katalogów, bibljo-grafij (np. tak ważna „Bibljografja prac 0 Pomorzu od 1918 r."): jest to troskliwe (aż nazbyt możei) spoglądanie poza siebie Instytutu, sumowanie prac dokonanych, „rozglądanie się" ciągłe w lesie zagadnień. Wszystkie te publikacje 1) kierują uwagę nauki polskiej na morskie szlaki, 2) tworzą podwalinę naszej myśli państwowej, drogowskaz polityki morskiej, 3) gruntują w społeczeństwie zrozumienie wagi, nieodzowności morza dla pełnej suwerenności państwowej, 4) uświadamiają zagranicę o nierozerwalności Polski z jej pobrzeżem; odpierają iałsze, wytykają ignorancję. Wśród wydawnictw geograficznych reprezentowana jest głównie antropogeo-grafja — osadnictwo na Pomorzu, stosunki ludnościowe — i geografja gospodarcza (np. „Śląsk i Pomorze jako symbole naszej niezależności", „Struktura agrarna Pomorza"), słabiej — geografja fizyczna i tak modna u naszych sąsiadów geografja polityczna (będąca u nich częściej polityką niż geografją). Ciągła, nieustępliwa pracowitość Instytutu nie jest tylko wynikiem odczucia przez społeczeństwo dziejowości dni dzisiejszych, nie jest tylko reakcją przeciw naporowi pseudonaukowych uroszczeń, jest też owocem dojrzałego zmysłu organizacyjnego kierowników Instytutu — zmysłu jakże rzadkiego u nas: w kraju poetów i biurokratów. Prosty, przejrzysty program Instytutu wypełniany jest metodycznie i miarowo, ale bez przesadnej pedanterji; niema też miejsca w nim na wybujałe improwizacje historiozoficzne czy —- jak to widzieliśmy — geopolityczne. Maszyna organizacyjna Instytutu pracuje nieustannie, tomy wydawnictw padają miarowo, zwołują pod godło Instytutu teoretyków i pracowników Polski morskiej, przyciągają uczonych z zagranicy, budzą drzemiące wciąż w społeczeństwie poczucie praw i obowiązków względem morza. Instytut rozświetla horyzonty myśli naukowej i państwowej: jest latarnią morską, która widnieje na każdem jego wydawnictwie. Jest też strażą na okręcie naszego życia gospodarczego, wypatrującą dogodnych przystani i przyzywań z lądów odległych. .Instytut jest wreszcie falochronem naszego wybrzeża, na któ-rem załamać się muszą spiętrzone fale czy podwodne prądy rewizjonizmu. Nad głowami naszemi wygrażają sobie dwa mocarstwa: potrząsają młotami 1 pięściami, jakby nie pamiętając o tem że dzieli je mur nieprzebyty od Karpat do Bałtyku. Instytut umacnia ten mur w miejscu najdonioślejszem: w miejscu jego oparcia o świat. Zbigniew Zaniewicki. Angielskie wydawnictwa Instytutu Bałtyckiego Działalność i program Instytutu Bałtyckiego znajdują najlepszy wyraz w wy-dawanem od r. 1935 czasopiśmie „Baltic Countries", którego nr. 5 ukazał się przed paru miesiącami pod tytułem zmienionym na „Baltic and Scandinavian Countries". Pismo to, wychodzące w pięknej i poważnej szacie zewnętrznej, w dużym formacie i objętości zwiększonej w ostatnim zeszycie do 196 stron, spełnia rolę łącznika kulturalnego między tymi wszystkimi, którzy bądź bezpośrednio są związani gospodarczo lub politycznie z regjo-nem bałtyckim, bądź interesują się nim ze względów naukowych. Przekonanie o tem że Bałtyk jest czynnikiem zbliżenia między otaczającemi go państwami, jest jedną z myśli przewodnich, które skupiają wokoło czasopisma pokaźne grono pa-ruset polskich i zagranicznych uczonych. Byłoby zapewne przesadą lub naiwnością twierdzić, że wszyscy ci ludzie świadomie pragną przyczynić się do zacieśnienia więzów międzynarodowych i pogłębienia poczucia wspólnoty. Ale nie można nie doceniać roli, jaką w dziedzinie stosunków ludzkich odgrywa wzajemne poznanie, będące krokiem do współpracy pokojowej i przyjaźni politycznej. Kraje bałtyckie, a więc te, dla których Bałtyk jest jedynem lub najważniej-szem morzem, —- Danja, Szwecja, Finlan-dja, Estonja, Łotwa, Litwa i Polska, — zajmują łącznie 1440 000 km kwadratowych, 12.6% Europy. Z Bałtykiem wiąże je historja i przyszłość, splot zagadnień gospodarczych, politycznych i kulturalnych. „Baltic Countries" są jedynem dziś pismem o międzynarodowej współpracy i zasięgu, poświęconem sprawom regjonu, a szczególnie jego historji, geo-grafji, ekonomji i kulturze. Plon wydanych dotychczas pięciu numerów o łącznym nakładzie 5 000 egzemplarzy świadczy najlepiej o żywotności wydawnictwa i oddźwięku, z jakim się spotkało. Każdy numer przynosi przeciętnie około 70 pozy-cyj — w piśmie pojawiło się już 87 rozpraw i przyczynków naukowych, 221 re-cenzyj, 24 opracowania bibljograficzne i kilkanaście notatek informacyjnych. Waga tego dorobku jest tem większa, że autorami prac są w ogromnej większości u-czeni na stanowiskach uniwersyteckich, prawie zawsze specjaliści — często o sławie światowej. Spisy treści wykazują przeszło 150 nazwisk, w tem połowę za- granicznych (państwa skandynawskie — 33 autorów, państwa bałtyckie — 17, Wielka Brytanja — 13, Stany Zjednoczone i Niemcy po 5, Francja — 3, Włochy, Węgry i Holandja po 1 autorze), W krót-kiem omówieniu wydawnictwa nie można wnikać w poszczególne prace, warto jednak wskazać chociażby kilka celniejszych takich jak W. F. Reddawaya z Cambridge „Canning and the Baltic in 1807", J. H. Claphama „The Project for an Anglo-Polish Treaty (1782 — 92), Henri de Montforta „The Influence of French Revolutionary Ideas in Contemporary Estonia, Livonia and Courland", E. F. Heckschera ze Sztokholmu „Economic Aspects of the European Policy of Gu-stavus Adolphus", P. H. Seraphima z Królewca „Changes in the Structure of Baltic Trade". Większość prac ma charakter rzeczowych opracowań naukowych, wzbogacających w sposób istotny znajomość państw nadbałtyckich. Warto zauważyć, że zainteresowania „Baltic Countries" obejmują nie tylko terytorjum regjonu bałtyckiego, lecz także kraje anglosaskie, szczególnie Stany Zjednoczone i Kanadę, związane z nim bliskiemi więzami piętnastu miljonów e-migrantów. W związku z tem ogłoszono szereg prac, dotyczących emigracji z poszczególnych krajów w Ameryce. Nie można również pominąć wyjątkowo bogatego działu recenzyj, pozwalającego na zapoznanie się z produkcją naukową krajów regjonu, niedostępną często z powodu ukazywania się w językach niekongresowych o ograniczonym zasięgu. Działalność wydawnicza Instytutu w języku angielskim nie kończy się zresztą na omówionem już piśmie. Drugą ważną pozycją jest serja popularnych książeczek „The Baltic Pocket Library", licząca już około trzydziestu tytułów a mająca na celu informowanie zagranicy w przystępnej formie o Polsce, jej wybrzeżu i o związanych z niem sprawach. Książeczki te, wypuszczane na rynek zagraniczny w estetycznej oprawnej szacie, osiągają często niespodziewanie wielkie nakłady. Tak np. „Gdynia — Poland's Gateway to the Sea", napisana przez Józefa Borowika, dyrektora Instytutu i redaktora „Baltic and Scandimavian Countries", ukazała się już w pięciu wydaniach i 30 000 e-gzemplarzy. Tytułem próby powierzono wydawnic- two dzieła Friedricha Lorentza, Adama Fischera i Tadeusza Lehr-Spławińskiego „The Cassubian Civilization" angielskiej firmie Faber and Faber. Książka ta, wydana po polsku w 1934, ukazała się w języku angielskim już w roku następnym z przedmową Bronisława Malinowskiego. Wyszła ona spod pióra trzech uczonych —■ Niemca i dwóch Polaków — i jest pierwszem dziełem o ludzie, zamieszkującym nasze wybrzeże Bałtyku, a liczącym dziś około 150 000 głów — o języku, cywilizacji materjalnej, kulturze społecznej i duchowej Kaszubów, którzy — jak pisze Lorentz — „choć zewnętrznie przyswoili sobie zdobycze niemieckiego postępu, wewnętrznie pozostali tem czem byli od zarania: prawdziwą słowiańską rasą". Przedmowa Malinowskiego warta jest szczególnej uwagi ze względu na poruszone w niej zagadnienia, związane z powojenną chorobą kultu państwa i polityki siły. Konflikty spowodu granic i mniejszości wymagają kontroli międzynarodowej, któraby zapobiegała nieograniczonej władzy i zbrojnym wystąpieniom suwerennych państw. Europa potrzebuje potężnej Ligi Narodów i uznania jej ideałów, a także zrozumienia, że interesy narodów wtedy tylko dadzą się pogodzić z interesami państw, gdy granice polityczne nie będą odgrywały swej dzisiejszej roli i gdy każdy naród będzie miał zupełną swobodę rozwoju kulturalnego wza-mian za lojalność polityczną. Warto również przytoczyć ostatnie słowa tej przedmowy, w których znakomity antropolog wyraża Instytutowi Bałtyckiemu uznanie za dzieło, które jest dowodem, że „w sprawach nauki niema stronniczości i uprzedzeń dopóty dopóki pozostaje ona niekrępowana i niekontrolowana przez wpływy polityczne lub przesądy narodowe", i które „przyczyni się do dobrego porozumienia dwóch narodów". Słowa te można zdaje się zastosować do całej działalności Instytutu, która nieraz — trzeba to przyznać — nasuwa pytanie, czy o naukę w niej chodzi, czy o propagandę. Niewątpliwie i o propagandę — ale o propagandę naukowych metod uzasadniania praw i rozstrzygania sporów, które powinny raz na zawsze zastąpić niegodny ludzi cywilizowanych krwawy proceder wojenny. Mieczysław Choynowski. J. ST. BYSTROŃ ETNOGRAFJA POMORZA Aż do niedawnych czasów wiedzieliśmy niewiele o etnografji Pomorza polskiego. Kraj ten, oficjalnie zwany West-preussen, z trudem podtrzymywał polskość, nie utrzymywał silniejszych związków z innemi dzielnicami, nawet z Poznańskiem, które jakby z poczuciem pewnej wyższości odnosiło się do Prus Królewskich, żyjących w daleko jeszcze trudniejszych warunkach. Walczono na polu gospodarczem, osiągając nao-gół bardzo pomyślne wyniki, dbano o zachowanie języka W domu i kościele, zorganizowano nieźle czytelnictwo i rozwinięto na wielką skalę czasopiśmiennictwo polskie, coprawda przeważnie dość popularne. Dla nauki nie było dużo czasu, no i sił brakło. Tow. Naukowe w Toruniu pracowało z usilnością i wytrwałością, gromadząc elitę inteligencji polskiej na tych ziemiach, ale oczywiście, praca twórcza ograniczała się do jednostek. Nie można się też dziwić, że etnogra-fja Pomorza była bardzo zaniedbana. Zainteresowania nielicznych pracowników naukowych szły przedewszystkiem w kierunku badań nad przeszłością polityczną czy kościelną; kultura ludowa, znajdująca się zresztą pod silnym, choć dość zewnętrznym, wpływem niemieckim, nie budziła większego interesu. Z żywej tradycji przeszłości najwięcej zajmowano się językiem, zwłaszcza od chwili gdy zaczęto dyskutować w świecie naukowym na temat samodzielności kaszubszczyzny i gdy zwrócono uwagę na ginące szczątki języka Słowińców nad jeziorem Łebskiem; powstaje wówczas, w ostatnich latach ub. r. i w okresie przedwojennym, wcale poważna literatura językoznawcza, która pośrednio także i dla znajomości tradycyjnej kultury ludowej niejedno przynosi. Ale właściwych badań etnograficznych jest niewiele. Możnaby tu przytoczyć niewielkie, ale zawsze ciekawe zeszyty wydawane przez Cejnowę (1817 — 1881) p. t. „Skorb kaszebsko-słowinskie mowe", ważne zwłaszcza dla tradycyjnej literatury ludowej; warto wspomnieć wartościową pracę Nadmorskiego (Łęgowskiego) „Kaszuby i Kocie-wie" (1892), który także i ziemi malbor-skiej studjum poświęcił (w t. III „Wisły"), dalej niewielką pracę ks. Gołębiewskiego, proboszcza z Jastarni, o zwyczajach rybaków nadmorskich („Obrazki rybackie", 1888), pozatem jeszcze szkice Majkowskiego, przywódcy ruchu młodoka-szubskiego, i wartościowy, bardzo zresztą fragmentaryczny, materjał kilku tomów „Gryfa" pod redakcją tegoż Majkowskiego, wreszcie nieco opisów publicystycznych, w których czasami znajduje się nieco materjału etnograficznego (np, zapomnianego dziś Smólskiego, Parczewskiego czy gorliwego orędownika morza polskiego Bernarda Chrzanowskiego). Ale tego wszystkiego jest niewiele, tak że chcąc uzyskać nieco więcej wiadomości o etnografji Kaszub, należało zaglądać do prac obcych, do starej monografji rosyjskiej Hilferdinga „Ostatki Sławian na już-nom bieregu Bałtijskawo moria" (1862),, czy też pożytecznej monografji Gulgowskiego „Von einem unbekannten Volke in Deutschland" (1911) i dwóch tomów „Mitteilungen des Vereins fur Kaschu-bische Volkskunde". O wydawnictwach tych, niełatwo dostępnych, wiedzieli jedynie nieliczni specjaliści, tak że w rezultacie Kaszuby czy też wogóle Pomorze były znane przeciętnie wykształconemu Polakowi z innych dzielnic właściwie jedynie jako nazwa, kryjąca jakąś odległą i tajemniczą treść. Otóż stan ten uległ w ostatnich czasach zasadniczej zmianie; o Pomorzu wiemy już dzisiaj wcale dużo, ilość prac poświęconych temu terenowi wzrasta z dnia na dzień, a także i w dziedzinie etnografji pomorskiej możemy zanotować szereg poważnych studjów, pozwalających nam bliżej poznać tradycyjną kulturę ludową tej dzielnicy. Na pierwszem miejscu należy postawić próby ujęcia całości. Po popularnym szkicu Izydora Gulgowskiego „Kaszubi" (Kraków 1924) ukazuje się w r. 1934 podstawowa praca Friedricha Lorentza „Zarys etnografji kaszubskiej" (w książce zbiorowej Lorentza, Adama Fischera i Tadeusza Lehr-Spławińskiego „Kaszubi, kultura ludowa i język", Toruń 1934). Lorentz jest autorem dobrze znanym każdemu, kto choćby przelotnie zajmował się kwestją kaszubską. Niemiec z Meklemburgii, po ukończeniu studjów lingwistycznych w Heidelbergu i Lipsku, zaczął — jako dwudziestosześcioletni początkujący uczony — badania dialektyczne na Kaszubach i prowadzi je do dziś dnia przez lat ponad czterdzieści, Lorentz schodził w długich swych wędrówkach całe terytorjum kaszubskie i ogłosił szereg prac, z zakresu gramatyki kaszubskiej czy słowińskiej, zebrał ogromny materjał słownikowy i teksty gwarowe, zapisane w najdokładniejszej transkrypcji; prace te drukowane były przez akademję petersburską, a spory tom „Tekstów pomorskich" ogłosiła krakowska Akademja Umiejętności. Rzecz prosta, prace te mają także ważne dla etnografji znaczenie, choćby dla znacznej ilości materjału, ale naogół spowodu transkrypcji fonetycznej tekstów korzystanie z nich dla osób niewtajemniczonych nie jest bynajmniej łatwe. Dopiero w „Zarysie etnografji kaszubskiej" daje Lorentz ujęcie ogólne, sumienne, rzeczowe, szczegółowe, nadzwyczaj cenne. Można sobie wyobrazić, że ktoś, kto przez lat czterdzieści jest w najściślejszym kontakcie z regjonem, a z tytułu przygotowania naukowego umie precyzyjnie obserwować, może dać rzecz o podstawowej wartości. Wykład Lorentza jest prosty i jasny, nieobciążony erudycją książkową, gdyż opisuje on to cX> osobiście widział i słyszał w ciągu swych systematycznych wędrówek po terytorjum pomorskiem; po każdym rozdziale podana jest literatura przedmiotu, ale wyłącznie kaszubska. Autorowi chodziło o danie obrazu kultury ludowej Kaszub, i zadanie to spełnił w sposób wzorowy. Praca obejmuje najpierw zagadnienia łączące się ogólnie z ludnością, jej zróżnicowaniem i językiem, dalej kulturę materjalną, społeczną i duchową; wkońcu przedstawia pokrótce zagadnienie stosunku kultury kaszubskiej do polskiej, stwierdzając że „pomimo pewnych różnic, kultura kaszubska, o ile chodzi o zjawiska odziedziczone, jest identyczna z polską; nowsze zdobycze kulturalne przejęli Kaszubi od Niemców; przedewszystkiem w dziedzinie kultury materjalnej prawie niema różnic między Kaszubami a sąsiedniemi terytorjami niemieckiemi, szczególnie Pomorzem nie-mieckiem"... ale ostatecznie „zostali Kaszubi, mimo zewnętrznego przyswojenia sobie zdobyczy kultury niemieckiej, tem czem byli od początku: ludem słowiańskim". Z pracą Lorentza łączy się umieszczona w tejże książce (choć również i o-sobno wydana) praca Fischera, profesora etnologji uniwersytetu lwowskiego, p. t. „Kaszubi na tle etnografji Polski". Lorentz dał ogólny obraz kaszubskiej kultury ludowej, świadomie nie poruszając zagadnień granicznych i stosunku do sąsiadów czy genezy tej kultury; Fischer postanowił zająć się właśnie sprawą zbadania kaszubszczyzny na tle ogólnopol-skiem. Praca to bardzo sumienna i pożyteczna; okazuje się, jak istotne są nawiązania pomiędzy terytorjum pomorskiem a innemi ziemiami polskimi. Autor przechodzi poszczególne działy kultury ludowej i systematycznie wykazuje analogje ogólnopolskie. Rzecz prosta, że w porównaniu z pracą Lorentza, opartą na bezpośredniej znajomości całego materjału, dziełko Fischera wydaje się bardziej erudycyjno-papierowe, ale to leży w istocie tak pojętej pracy. Ponieważ na temat odrębności etnicznej • Kaszubów krążą jeszcze bardzo fantastyczne pojęcia, spowodowane najczęściej dowolnem przeniesieniem zagadnień z dziedziny dia-lektologji do etnografji, przeto praca Fischera, wykazująca na bogatym mater-jale porównawczym ścisły związek Kaszub z innemi ziemiami polskiemi, jest bardzo poucżająca i pożyteczna. Innego terytorjum, również pomorskiego, ale pozostającego poza granicami Rzeczypospolitej, dotyczy monografja ks. Władysława Łęgi „Ziemia malborska, kultura ludowa" (Toruń 1933). Jeżeli o Kaszubach wiedzieliśmy doniedawna bardzo mało, wiadomości o etnografji ziemi malborskiej były znikome; chyba jeden jedyny artykuł Ńadmorskiego-Łęgowskie-go w jednym z pierwszych tomów „Wisły" dawał nam nieco wiadomości. Otóż z najwyższą radością powitali etnografowie polscy pojawienie się sumiennej monografji tej ziemi, pióra znanego z licznych prehistorycznych i etnograficznych prac autora, rodowitego malborszczani-na. Układ pracy odpowiada coraz tr częściej stosowanemu schematowi: najpierw ogólne wiadomości o ludności i jej gwarze, nieco wiadomości historycznych i literatura przedmiotu, potem systematyczny wykład kultury materjalnej, społecznej i wreszcie duchowej. W ramach tego ogólnego schematu mieści się bogactwo materjału, po raz pierwszy opisanego w nauce polskiej. Możnaby zaraz dodać, że materjał ten nie jest rewelacyjny w tym sensie jakoby np. formy kultury ludowej miały tu być inne, odrębne; okazuje się, że kultura ludova ziemi malborskiej, aczkolwiek położonej na krańcach obszaru językowego i nie utrzymującej bliższych kontaktów z innemi dzielnicami, jest niewątpliwie polska. Autor, który w ciągu opisu niejednokrotnie wskazuje na paralele z innych o-kolic, ujmuje pod koniec w ogólnej charakterystyce ważniejsze związki, wskazując co przyszło z Pomorza, z Kociewia, z Mazowsza, z Wielkopolski; osobno wyróżnia ks. Łęga to co zdaniem jego, należy uznać za zapożyczenie niemieckie, co zaś za pozostałość dawnej ludności bałtyckich Prusów. „Ogólny wniosek jest taiki — pisze autor pod koniec: — kultura ludowa ziemi malborskiej wykazuje minimalne tylko zapożyczenie obce, roczej u-znać ją trzeba całkowicie jako własność kulturalną narodu polskiego". Instytutowi Bałtyckiemu, który w ciągu kilkunastu lat istnienia tak owocną rozwinął działalność, zawdzięczamy również pracę Bożeny Stelmachowskiej „Rok obrzędowy na Pomorzu" (Toruń 1933). Nazwą roku obrzędowego obejmujemy wszystkie obrzędy i zwyczaje łączące się z poszczególnemi dniami kalendarza; najwięcej tych zwyczajów łączy się oczywiście ze świętami kościelnemi, ale pozatem są także i święta popularne, nieno-towane w kalendarzu kościelnym, lecz tradycyjnie przez lud obchodzone. O-brzędy te są najrozmaitszego pochodzenia; tu i ówdzie, wcale jeszcze często u-trzymują się tutaj szczątki pogańskiej obrzędowości. Otóż o obrzędach tych na Pomorzu wiedzieliśmy dotychczas bardzo niewiele. Pani Stelmachowska daje nam we wstępnym rozdziale skrupulatny przegląd wszystkiego co na ten temat dotychczas pisano; jest tego bardzo mało, tak że opracowanie autorki przynosi materjał prawie zupełnie dotychczas nieznany. Stelmachowska ogłosiła przy pomocy Instytutu Bałtyckiego szczegółowy kwestjonarjusz, obejmujący sto pięćdziesiąt pytań, i zdołała przy poparciu u-rzędu wojewódzkiego, kurji biskupiej i kuratorjum okręgu szkolnego uzyskać NA URLOP Z APARATEM : BŁONĄ DO NABYCIA W FOTOSKŁADACH imponujący wynik: ponad pięćset odpowiedzi ze wszystkich stron województwa pomorskiego. Jest to wynik nadzwyczajnie pomyślny. Pracowałem sam swego czasu przy pomocy ankiety, rozsyłanej do znajomych, i z trudem udało mi się otrzymać pięćdziesiąt odpowiedzi na kilkanaście pytań, dotyczących zwyczajów żniwiarskich; pół tysiąca zgórą odpowiedzi na bardzo szczegółowy kwestjonarjusz, to niewątpliwie rezultat znakomity. Autorka układa ten bogaty materjał w porządku chronologicznym, zaczynając od cyklu świąt Bożego Narodzenia, kończąc na adwencie; w obrębie każdego cyklu zwyczaje są uporządkowane te-rytorjalnie wedle powiatów. W rozdziale, zbierającym wyniki całości, próbuje wyróżnić obrzędy czterech podstawowych grup etnograficznych województwa pomorskiego t. j. kaszubską, wielkopolską, kujawską i mazurską. Jest to praca bardzo cenna; okazuje się, że nawet w regjonach, wydawałoby się, pod względem kultury ludowej już znacznie zniwelowanych, da się jeszcze przy umiejętnem badaniu wynaleźć dużo ciekawych rzeczy. Tejże autorce, od kilku lat specjalnie pracującej na Pomorzu, zawdzięczamy wydaną w ostatnich czasach książkę „Sztuka ludowa na Kaszubach" (Poznań 1937), Także i w tym zakresie daje nam autorka rzecz zupełnie nową. Pisywano to i owo na temat sztuki ludowej na Kaszubach, zebrano nieco materjału muzealnego (z nich najciekawszy zbiór w Muzeum Kaszubskim we Wdzydzach uległ przed kilku laty zupełnemu zniszczeniu przez pożar), ale nikt nie próbował jeszcze ująć całości, t. j. opisać Systematycznie różne działy twórczości artystycznej ludu kaszubskiego i wskazać na zagadnienia łączące się z tem zjawiskiem. Stelmachowska podjęła tę pracę i przedstawiła nam w jasnym, konkretńym wykładzie ludowe sprzętarstwo, ceramikę, malarstwo (wraz z obrazami na szkle), rzeźby, wreszcie hafty ludowe, w osobnym rozdziale omawiając artystów ludowych i wskazując na wpływ stylów historycznych na sztukę ludową. W końcowym rozdziale autorka zajmuje się ogólną charakterystyką kaszubskiej sztuki ludowej, wskazując na jej swoistą kompozycję, rysunek, kolorystykę i motywy zdobnicze. Sto kilkadziesiąt ilustracyj, w tem kilka tablic kolorowych, uzupełnia jej wywody. I jeszcze jedno wydawnictwo należy przytoczyć, mianowicie „Pieśni ludu pomorskiego" Łucjana Kamieńskiego (Toruń 1936). Jest to tom pierwszy zbioru pomyślanego na większą skalę; obejmuje on narazie „pieśni z Kaszub południowych". Jest to pierwszy na ziemiach naszych większy zbiór melodyj, zapisanych przy pomocy fonografu, a więc możliwie objektywnie; nazwisko znanego muzykologa, pracującego tak owocnie w zakresie etnografji muzycznej, daje pełną gwarancję wartości naukowej zbioru. Nie jest to jednak wyłącznie zbiór o znaczeniu muzykologicznem; mamy tu blisko trzysta tekstów, a więc największy jak dotychczas zbiór pieśni ludowych z Kaszub. Dużo na ten temat dałoby się powiedzieć; pieśni oryginalnych tu niewiele, znaczna większość znana jest także w innych dzielnicach, przyczem możnaby w ciekawy sposób próbować rekonstrukcji dróg wędrówek tych pieśni i odtworzenia ich historji. Badacz pieśni ludowych otrzymuje w zbiorze Kamieńskiego nowy wartościowy materjał; oczekiwać należy w niedługim czasie dalszych tomów tego pomnikowego wydawnictwa. Ale cierpliwy czytelnik pomyśli sobie, że za dużo pochwał gromadzi się w niewielkim artykule sprawozdawczym. Prawda, że pochwał dużo, ale wszystkie one są naprawdę zasłużone. Przegląd ten nie daje zresztą obrazu całości ruchu naukowego na polu etnografji Pomorza, lecz wybiera tylko kilka wydawnictw, najważniejszych i najbardziej godnych pochwały. I naśladowania. Należałoby rozbudzić ambicję regjonów w kierunku organizowania podobnie żywych i wartościowych prac; jak narazie, obok Bałtyckiego, jeszcze Instytut Śląski rozwija równie żywą działalność także w zakresie etnografji, co zdaje się świadczyć że nowa forma organizacyjna w postaci instytutów regjonalnych daje jak najlepsze wyniki, J. St. Bystroń. Nr. 27 WIADOMOŚCI LITERACKIE 27 Dla wrtMttuvefshćnMj d/mcka Eukutoć Krem biologiczny Wywóz artykułów zwierzęcych, stanowiący tak ważną pozycję w naszym handlu morskim, wymaga urządzeń chłodniczych. W upalne, letnie dni przewóz i przeładunek znacznej części przetworów mlecznych i mięsnych jest niemożliwy bez ich sztucznego ochładzania. Dlatego, wraz z rozbudową portu, przystąpiono przed 8 laty do budowy chłodni i składów portowych. Natężenie zimna wewnątrz chłodni jest niejednolite. Część jej posiada temperaturę poniżej zera i służy do przechowywania towarów mrożonych; większość składowanych towarów wymaga jednak tylko chłodzenia w temperaturze wynoszącej kilka stopni powyżej zera. Chłodnia gdyńska jest ostatniem ogniwem szeregu wzniesionych już staraniem Państwowego Banku Rolnego — jak w Warszawie; znajdujących się w budowie — jak w Łodzi; lub projektowanych — jak w Wilnie, chłodni polskich. ZBIGNIEW JASIŃSKI GLEBIE I PŁYCIZNY MARYNISTYKI Polska, która od tylu wieków nie frontem, lecz właśnie tyłem stała do morza, inne miała kierunki ekspansji geopolitycznej i gospodarczej. Odwiecznym terenem penetracji naszej, podobnie jak i niemieckiej, był Wschód. Niemcy jednak paru tak lądem jak morzem, przykładem choćby tiairza, my natomiast — byliśmy przedmurzem Europy, ba, jeszcze tuż przed odzyskaniem naszej niepodległości —• potężna Kosja stanowiła olbrzymią ko-lonję podbitej Polski, a właściwie tylko części .Polski, i oto po upadku zaborców — ani nam kolonij, ani Udańska, ani ...literatury marynistycznej. Literatura zawsze albo uprzedza, niejako inspiruje pewne objawy społeczne, tubo też jest tylko ich wtórnikiem. Jeśli wziąć pod uwagę brak jakichkolwiek znaczniejszych wpiywów morza na naszą literaturę, nie dziw, że silą rzeczy nasią-Kia tą lądowością, jaka od wiek wieków cechowała Rzeczpospolitą szlachecką, morze lekce sobie ważącą. Literatura nasza nie dostrzegała morza zupełnie. Zupełnie, bo ani łacińska pieśń Dezimiennego Galla o bolkowych i ycerzach, ani krotofilne Keja; „Tum jeno po sadzawkach trochę pływał, a na mo-izu bodaj tam nikt dobry nie bywał", ani pouczające K-lonowicza: „Może nie wie-uzieć rc>iak, co morze, gdy pilnie orze", -ani Miaskowskiego nie mędrsze: „Maszt, żagiel i kotew krzywą niech ci mają, co naa słonym Neptunem od pieluch miesz-Kają", i jeszcze trocha rymów innych — nie świadczą o rzeczowości w tej dzie-uzime. Możnaby wprawdzie wskazać na Kochanowskiego „Pamiątkę Tęczyńskie-mu", z morzem zapożyczonem z Wergil-juszowej „Eneidy", możnaby — na Zbyli-lowskiego „Drogę do Szwecji", Borzy-mowskiego „Morską nawigację", na dokładkę zasię dać pana Paska, jako że na morzu srogiem przygód zażywał — w tradycyjnej jednak gnuśności morskiej tych kilka nazwisk wyłomu sprawić nie mogło. Trudno, naprawdę trudno mówić o jakiejś marynistyce, wstecz sięgając. Potem — lepiej, jakże lepiej: mickiewiczowskie „Sonety krymskie" i Słowackiego „Hymn o zachodzie słońca" — aleć znów głucho do drugiej połowy ubiegłego stulecia, do Cejnowy i regjonalnego ruchu młodokaszubów. Przenikanie jednak twórczości Kaszubów do ognisk literackich wewnątrz Polski było zbyt słabe, aczkolwiek nie bez pewnego wpływu na zalążki wiotkiej jeszcze, bardzo przypadkowej marynistyki, zarysowującej się w okresie „Młodej Polski", Jako pierwszy w Polsce marynista istotny — wyróżnia się Marjusz Zaruski, autor „Sonetów morskich" (1902), napisanych pod wpływem własnych przeżyć marynarskich. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wzmogło się szerokie zainteresowanie morzem śród naszego społeczeństwa. Trudem znojnym garstki wytrwałych pionierów, szarpiącej się z niewiarą ogółu, nie zaś wysiłkiem całego narodu, jak to się o tem śpiewać zwykło, kiełkowała myśl morska, krystalizowały się zamysły, powstawała Gdynia. „Un port-champignon" — orzekła opinja francuska, niemiecka zaś zmieniła zdanie o „polnische Wirtschaft". Aż wreszcie cały naród polski nieufność swą złamał i zdumiał się po śnie wielowiekowym. W doroczne „święta morza" ■—• ze wszech stron kraju pędziły pociągi, załadowane rzeszami pątników, którzy nagle w patrjotycznej ekstazie sami sobie odkrywali morze. Po osiemnastu jednak latach odzyskania dostępu do morza, jest ono dla nas wciąż jeszcze terenem egzotycznym; daleko nam jeszcze do morskiego realizmu, właściwego narodom morskim zdawien-dawna. Patrjotyozna duma poprzestaje na jałowym zachwycie, chroniczny zachwyt zmienia się w bierną egzaltację. brodziliśmy się z psychiką lądową i jej pozostaniemy wierni — my, którzyśmy jeszcze nie wymarli. „Dal fal" i morski piaseczek, miły urlopowanemu ciałku, plaża i dancing w Jastarni, biel żagla ja-łco świetne tło fotograficzne dla opalonej „Niveą" buzi, romantyczną ckliwość przy księżycu nad zatoką albo nawet i nad .,pelnem" morzem*)i dodajmy trochę pensjonarskiego uwielbienia — coś jak-oy wobec modnych gwiazd filmowych — na widok munduru marynarza (ostatecznie, w najgorszym wypadku może być i steward), no i trochę świętomorskiego u-znania dla m/s „batory" czy o, K. P. „Gryf". Odyńska rzeczywistość daleko wyprzedziła nastroje społeczne i literaturę. Najpierw zbudowano Gdynię, a dopiero potem narodzili się maryniści. Nazwisk — iegjon. Niema bodaj poety, któryby nie opiewał „polskiego morza", i prozatora, któregoby nie kusiła ponętna tematyka morska. Cechy jednak ogólne marynistyki w poezji i literackiej prozie są te same co i w ogólnych nastrojach społeczeń-swa. Łezka patrjotyczna, romantyczne westchnienia, lęk przed żywiołem, wziętym sobie przecież poto, aby był ujarzmiany, ułamkowa zaledwie znajomość spraw związanych z morzem, a stąd pseu-domorszczyzna, lądowość — oto charakterystyczne cechy naszej, pożal się Boże, marynistyki. Co to jest marynistyka istotna? Nie należy zaliczać do niej ani utworu z życia Pomorzan, ani opisu burdy w gdyńskiej spelunce, ani miłostki marynarza na urlopie, ani wyliteratyzowanego przewodnika po wybrzeżu, ani dawki morskiej propagandy w pieśni o Gdyni, ani opisu krajów zwiedzanych statkiem, ani prawie wszystkiego tego wreszcie co u nas uważa się za marynistykę. Marynistyka, to morze, pełne morze, z ^którego lądu nie widać, LJtwór marynistyczny, to utwór o tem morzu, niczem lądowem nie skażony. Marynista, to twórca w morskie arkana wtajemniczony, którego lądem nie czuć. Kto nie ufa słowom, niech się przyjrzy rodzimym pseudomarynistycznym wytworom: w literaturze i w plastyce. Otóż potworna większość naszych obrazów „morskich", to łodzie rybackie, wyciągnięte na piach, to checze i sieci ka- szubskie, to żagle, z plaży widziane. A jeśli już znajdzie się coś przypadkowo z pełnego morza, to zwykle kicz. Ani jednego Ajwazowskiego. Prawie tak samo jest w naszej literaturze. Cóż gnębi naszą marynistykę, że się wymotać nie może z przybrzeżnej sieci i wypłynąć, jeśli nie na oceany, to choćby na bezkres Bałtyku? Gdynia wyprzedziła literaturę. Literatura musi doganiać Gdynię. Ruszyli, zwłaszcza młodzi, na poetycki podbój morza, zwłaszcza polskiego, które zachłystywało ich magicznym urokiem wielkości, lecz które zaoczyli — jedynie od strony lądu. Płytkość spojrzeń, brak odwagi'lub może tylko możliwości — nie dozwoliły na wniknięcie w istotę morskiego żywiołu. Tu —• fantastyczne nadużywanie słownika marynarskiego', z krzywdą dla piękna utworu. Tam — kaleczenie terminologii przez stosowanie idjotyczne, ni w pięć ni siedemnaście. Ówdzie — wybzdurzanie najdziwniejszych historyj, zaczerpniętych z nieprawdopodobnego zakłamania morskiego, z bajeczek dla dziateczek. Jeszcze gdzieindziej —• klajstrowatość ckliwa. Wszędzie: pseudomorszczyzna, robinsona-da naiwna, tricki filmowe, propagandowy banał. A śród autorów tych cudeniek, nie dostrzegających zresztą własnych błędów, wpatrzonych w morze jak w reli-kwję, śród ludzi o intencjach jak najlepszych, hasają bezkarnie grasanci, świadomi swej marynistycznej hochsztaplerki. Najwięksi wrogowie marynistyki i ma-rynistów, to propagandyzm i konjunktu-ra. Propaganda morza w literaturze pięknej, pojęta jak najbardziej niewłaściwie, jest przyczyną wielości tendencyjnych łatwizn, kłócących się z t. zw. „prawdą morską" 2). Z książek, którym usiłuje się nadawać pozory utworów pięknych, u-czyniono niewybredne płachty reklamiar-skie. Konjunktura zaś, wywołana masowym pędem społeczeństwa nad morze, to przyczyna pojawiania się coraz nowych „marynistów", piszących o morzu nie na skutek istotnych doznań i nie dla głębokich, duchowych potrzeb, lecz najczęściej spowodu stosunkowej łatwości spieniężenia swych zarobkowych wy-płóczyn. Z twórczości poszczególnych już pisarzy, potrącających o tematykę morską, stosunkowo niewiele da się wyłuskać ta- ') Co za cymbał rzucił w ludek określenie, że morze, oglądane z tamtej strony helskiego języka, jest „pełne",.,?! 2) Termin Juljana Ginsberta. kich utworów, które posiadają wszelkie cechy marynistyki istotnej. W poezji: kilkadziesiąt lub — jak kto woli — kilkanaście wartościowych, acz — sądzę —- przypadkowo, „okazyjnie" powstałych wierszy, każdy innego pióra; specjalnie należałoby wyróżnić Mieczysława Lisiewicza którego tematyka jest głównie morska, i który morze czuje jak chyba nikt przy nim, gorszy natomiast jest jeśli chodzi o formę. Dalej, śród szeregu poetów czujących morze, należy wymienić przedewszystkiem Aleksandra Haumgardtena, Marję Czerkaw-ską i może Antoniego Słonimskiego, którego jedna dziesiąta (kiedyś obliczyłem to sobie) utworów poetyckich — aczkolwiek nie zawsze bez marynistycznych błędów — bardzo bliska jest morza. Proza: przodują —- rzecz charakterystyczna — tacy literaci, którzy mają poza sobą służbę w marynarce, a w dwu wypadkach — którzy morze znają z żeglarstwa dalekomorskiego. Książki, warte poznania ze względu na walory zarówno morskie jak i literackie, to „Opowieści morskie" St. M. Salińskiego, nagrodzona świeżo powieść „Ludzie spod żagli" Wandy Karczewskiej, „Róża korsarska" J. B. Rychlińskiego i „Od brzegu do brzegu" Tadeusza Dębickiego. Prócz wyżej wymienionych, morze znają dobrze: Fryderyk Kulleschitz, Leonard Cwalina, Juljan Ginsbert (Jim Poker), Bruno Dzimicz, Bohdan Pawłowicz, a zdaje się że i Jul-jusz Żuławski. Ruch marynistyczny, acz bardzo powoli, postępuje i żłobi swoje, wąskie jeszcze, łożysko, równolegle do wzrostu zainteresowań społeczeństwa morzem. Zainteresowania te objawiają się w sposób iście żywiołowy śród młodzieży szkolnej, zwłaszcza tej zapalnej, ideowej, już zrzeszonej w liczbie około ćwierci mil-jona w organizacjach morskich, — młodzieży morskiej, której szeregi stale powiększają się, a która zaprawiana w sportach wodnych, stanowić będzie społeczeństwo o psychice właściwej wreszcie narodowi morskiemu. Wszystko to co się w tym zakresie dzieje, jeszcze nie dość określone, jeszcze nie dość skrystalizowane — niewątpliwie jednak stanowi zapowiedź wyklucia się w przyszłości nie jednego czy dwóch, ale szeregu talentów mocnych, na miarę człowieka morskiego. Zbigniew Jasiński. Dzieje portu gdańskiego w czasach powojennych ukazują historję rozwoju polskiego handlu zagranicznego. Pierwszym aktem na drodze intensywnego wyzyskiwania portu przez Polskę było kierowanie tamtędy tych transportów polskiego handlu, które szły częściowo przez obce porty, następnym — przesuwanie przewozów z dróg suchych na morze, dalej staranie się o dalsze zaplecze, aby ściągnąć do portu tranzyt zagraniczny. Środkiem urzeczywistnienia tych celów była akcja rady portu i dróg wodnych, oraz ministerstwa komunikacji. Działalność rady dążyła do modernizacji portu, do dostosowania go do potrzeb polskiego wywozu i przywozu. Akcja ministerstwa komunikacji polegała na układaniu w porozumieniu z radą portu i nieraz z jej inicjatywy tary! kolejowych, które przyciągały przywozy do portu gdańskiego. Pierwszym towarem przyciągniętym do Gdańska było drzewo, które wychodziło z Polski poprzednio nie tylko przez Gdańsk, ale i przez Królewiec, Rygę i t. d. Dla przeładunku tego zbudowano rozległe place wodne i lądowe. Wobec rozwijającego się od r. 1922 wywozu drzewa przez Gdańsk, Królewiec, zagrożony utratą ładunków, rozpoczął w r. 1923 przy pomocy kolei niemieckich akcję taryfową w celu zwalczania konkurencji Gdańska. W odpowiedzi na to koleje polskie obniżyły stawki przewozowe z województw wschodnich do portów, i rezultatem był dalszy wzrost wywozu drzewa do Gdańska. W r. 1927 w porcie gdańskim przeładowano bez trudności 1 700 000 t o n n drzewa. Wygaśnięcie w r. 1925 konwencji genewskiej, obowiązującej Niemcy do odbierania 8 miljonów tonn węgla polskiego rocznie, oraz wybuch wojny celnej z Niemcami, stworzył podstawę dalszej rozbudowy portu. Wobec utraty rynku niemieckiego, trzeba było szukać nowych dróg zbytu węgla polskiego. Zaczęto wysyłać węgiel przez port gdański do Skandy nawji. Tempo ekspansji na północ jeszcze się powiększyło, gdy wskutek straj- |[G0 ULU 2AHI1G0 ku górników angielskich, węgiel polski zaczął coraz bardziej opanowywać dotychczasowe rynki odbiorcze węgla angielskiego. Znowuż zarząd portu przystąpił energicznie do dostosowania zdolności przeładunkowej do nowego zadania. Na początku doraźnie zakupiono szereg dźwigów, a następnie wybudowano nowy basen dla przeładunku towarów masowych. Pozatem port dostosowywał się do potrzeb przeładunku i składania szeregu inych towarów, jak zboże, nafta, śledzie, oraz drobnicy, dla której przeznaczone zostały nadbrzeża wolnej strefy. Tam też wybudowano nowoczesne żelazo-betono-we hale składowe. Początkowo współpraca Gdańska i Gdyni nie szła harmonijnie. Powodem tego było z jednej strony zrozumiałe garnięcie się polskiego kupiectwa do własnego czysto polskiego portu, z drugiej — okoliczności zewnętrzne złej konjunktury w związku z kryzysem światowym. Trzeba było dużego wysiłku ze strony rządu polskiego i zarządu portu, aby przekonać polską opinję publiczną, że Gdynia nie została wybudowana jako placówka konkurencyjna dla portu gdańskiego i że dopiero oba porty razem są pełnym instrumentem polskiej ekspansji gospodarczej na morzu. Sczasem pogląd ten przeniknął szczerze polskich interesantów portów, i dziś do pewnego stopnia ustabilizował się podział pracy między obu portami polskiego obszaru celnego. Polish Petroleum Company Polskie Towarzystwo Naftowe s. z o. o. GDAŃSK STADTGRABEN 2 - Adres telegr.: „POLTANK" - Telefon 287-46 STACJA BUNKROWA Olej gazowy, olej do Diesli, mieszanka opałowa, oleje motorowe i marynarskie. Stacja czynna bez przerwy także w niedzielę i święta. INSTALACJE TANKOWE Pojemność zbiorników ca 52000000 litrów. Połączenie kolejowe i wodne. PRZEŁADUNEK - SKŁADOWANIE - EKSPEDYCJA PORT DRZEWNY 19 PAGEDU" W GDYNI CHŁODNIA I SKŁADY PORTOWE W GDYNI MORZE i POMORZE GÓRSKI KAROL: POMORZE WCZORAJ ii DZIŚ: Z cyklu: Podręczniki regionalne, Str. 184, 10 ilustracji na osobnych planszach zł. 3,— MAKUSZYŃSKI KORNEL: WIELKA BRAMA: (Powieść o Gdyni). Str. 247, 7 ilustracji A. Raka. zł. 3,50 RYBCZYŃSKI MIECZYSŁAW: WISŁĄ OD ŹRÓDEŁ DO MORZA. (Drogi wodne i porty), Str, 176, 78 ilustracji, zł. 2:60 SZWEMIN JAN: SZKOLNICTWO I OŚWIATA NA POMORZU: 1920 — 1930. Str. VII, 175, zł, 4,— ŻUKOWSKI OLGIERD: STATEK MORSKI I RZECZNY: Str. 164, 86 rysunków, 3 tablice. zł. 2.30 poleca PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO KSIĄŻEK SZKOLNYCH we LWOWIE Krem Eukutoi S. wnikając w głębsze warstwy skóry, pielęgnuje ją i chroni od szkodliwych wpływów atmosferycznych & Port drzewny „Pagedu" (Polskiej Agencji Drzewnej, w Gdyni posiada zdolność przeładunkową przeszło 600 000 m3) materjałów obrobionych rocznie. Port drzewny „Pagedu" zatrudnia 1/3 wszystkich robotników portowych w Gdyni. Rosnący z roku na rok przeładunek wywożonego drewna w porcie drzewnym „Pagedu" świadczy o wysokiej sprawności, stanoowiącej ważny czynnik w organizacji handlowej Gdyni. Z portu drzewnego „Pagedu" idzie w świat polskie drewno do kilkudziesięciu portów całego świata. 28 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 Zakłady Przemysłu Tłuszczowego i Olejarskiego 99 UNION" s. a. GDY PORT Wyrób tłuszczów i olejów roślinnych z surowca egzotycznego i krajowego, a mianowicie: PALMOWEGO, KOKOSOWEGO, LNIANEGO, RZEPAKOWEGO i KONOPNEGO POKOST MAKUCHY Adres dla listów: Gdynia, skrz. poczt 125 Dla przesyłek wagonowych:Gdynia, Port Centralny, bocznica własna Dla depesz: Olejarnia Gdynia Telefon: Centrala 2941 ALEKSANDER SZULC Aparat handlowi miasta nirtiiep Pojęciu miasta portowego odpowiada zwykle w praktyce, jakkolwiek nie zawsze, ośrodek życia miejskiego, w większym lub mniejszym stopniu związanego przedewszystkiem z naturalnemi funkcjami portu, jako węzła komunikacyj lądo-wo-morskich. Przedsiębiorstwa i instytucje, których działalność odbywa się pośrednio lub bezpośrednio na terenie portu, stanowią aparat handlowy miasta portowego. Im bardziej aparat handlowy jest rozbudowany i im intensywniej i wielostronnie} pracuje, obrawszy za swą bazę działania port, tem większe znaczenie zyskuje miasto portowe jako emporjum handlowe, obok funkcyj miejsca przeładunkowego. Toteż w zależności od stopnia przewagi funkcyj techniczno-transporto-wych nad czysto handlowemi, czy też ich równowagi, od specjalizacji lub zróżniczkowania obrotów portowych, albo też od stadjum rozwoju gospodarczego portu i jego zaplecza, aparat handlowy w porcie morskim występuje w różnorodnych formach zewnętrznych, zawierających właściwe charakterowi portu składniki. Uogólniając klasyfikację wspomnianych składników, można podzielić przedsiębiorstwa portowe na dwie zasadnicze grupy. Do pierwszej należałoby zaliczyć przedsiębiorstwa handlowe, których przedmiotem działalności jest właściwa wymiana towarowa, do drugiej — przedsiębiorstwa mające za przedmiot działalności świadczenie usług. Przedsiębiorstwa towarowe reprezentowane są w portach przedewszystkiem przez eksporterów i importerów różnego kalibru, działających bądź we własnem imieniu i na własny rachunek, bądź we własnem imieniu lecz na cudzy rachunek fkomisanci), bądź też wreszcie w cudzem imieniu i na cudzy rachunek (przedstawiciele, agenci). Nie tylko ostateczny wywóz lub przywóz, i to towarów w niezmienionej postaci, jest celem działalności tych przedsiębiorstw, ale również mogą one mieć za przedmiot działania eksport towaru importowanego (reeksport), dokonywanie tranzakcyj handlowych między obce-mi krajami, poddawanie towaru przed wyjściem z portu na ląd lub na morze nie tylko manipulacjom handlowym, jak przepakowywanie, dzielenie, czyszczenie i t. p., lecz daleko idącym procesom uszlachetniania, aż do czynności czysto przemysłowych włącznie. Naturalnie przemysł portowy stanowi osobny dział aparatu handlowego miasta portowego i opiera się naiczęściej na surowcach importowanych drogą morską, aby półfabrykaty lub wyroby gotowe wywozić nie tylko w głąb swego zaplecza, lecz również drogą morską zagranicę. Najbardziej swym charakterem zwiazany jest z portem morskim przemysł okrętowy w postaci warsztatów reparacji i budowy statków (stocznie). W pewnym stopniu odrębny typ stanowią w porcie przedsiębiorstwa towarowe, które zajmuią się zaopatrywaniem zawijających statków w różne potrzebne im w ciągu eksploatacji towary, jak żywność, artykuły techniczne, paliwo i t. p. Organizacja działalności przedsiębiorstw towarowych może występować w specjalnej formie (np. aukcii), posługiwać sie szczególnemi instytucjami fjak giełdami), korzystać z usług i urządzeń odgrywających rolę pomocniczą w tranzak-cjach towarowych (rzeczoznawcy, powiernicy, arbitraże). Ważne znaczenie w rozwoju handlowym i przemysłowym portu posiadają ułatwienia w dziedzinie skarbowo-celnej pod postacią składów celnvch (wolnocłowych lub tranzytowych) albo też w formie o wiele dogodniejszej — wolnego obszaru celnego (strefy wolnocłowej). W bardzo ogólnych liniach zarysowana sylwetka jednej części aparatu handlowego łączy się i krzyżuje w splocie wzajęmnych interesów z różnorodnemi rozgałęzieniami części drugiej, występującej w postaci przedsiębiorstw usługowych. Wśród tej grupy można wyodrębnić przedsiębiorstwa o charakterze finanso- wym, stanowiące tem samem pewnego rodzaju przejście od handlu towarowego do usługowego w formie pośredniej — handlu pieniężnego. Instytucje bankowe, finansujące obrót towarów i wymianę usług, są tem więcej niezbędnem 'uzupełnieniem aparatu handlowego miasta portowego, im więcej cech ośrodka zbiorczo-rozdzielczego w handlu morskim on posiada, nie ograniczając się jedynie do roli węzła komunikacyjnego. Instytucje ubezpieczeniowe, rozwijające działalność w ramach obrotów morskich, przedewszystkiem w dziedzinie ubezpieczeń statków (casco) oraz ładunków (cargo), stanowią drugi instrument finansowy aparatu handlowego. Na czoło przedsiębiorstw usług transportowych wysuwają się przedsiębiorstwa okrętowe (armatorzy). Spełniają o-ne nie tylko funkcje przewoźników, lecz również nader często pionierów handlu („handel idzie za banderą"), tak w sensie ekspansji na zewnątrz jak i w kierunku rozwoju ośrodka handlowego w samym porcie. Rodzaj połączeń okrętowych — linja-mi regularnemi i żeglugą nieregularną (trampami) — wynika z charakteru położenia geograficznego i rodzaju obrotów portowych. Istnieje jednak dość ścisła współzależność między stopniem rozwoju handlu miasta portowego a jego regularnemi połączeniami i obcemi portami, które to połączenia obsługują przedewszystkiem wyżej wartościowy obrót drobnicy w przeciwieństwie do mniej wartościowych ładunków masowych, posługujących się trampingiem a nie wymagających większej rozbudowy aparatu handlowego w samym porcie. Bezpośrednio spokrewnione z arma-torstwem są przedsiębiorstwa maklerskie, występujące bądź w charakterze przedstawicieli przedsiębiorstw okrętowych, bądź — pośredników między nadawcami lub odbiorcami ładunków a dysponentami tonnażu. Bliskie powinowactwo łączy również armatorów i maklerów z innemi przedsiębiorstwami, które dokonywają wszelkich czynności związanych z wysyłką lub odbiorem ładunków, określanemi ogólnym mianem ekspedytorów portowych. W praktyce bardzo często wymienione trzy rodzaje przedsiębiorstw, obsługujące bezppśrednio i pośrednio transport, w ramach właściwej swojej działalności wykonywają czynności należące do pokrewnych gałęzi pracy (np. dział maklerski u armatora, dział ekspedytor-ski u maklera). Omówione przedsiębiorstwa usługowe znajdują w porcie swe uzupełnienie w formie również innych działów pracy, występujących także jako oddzielne jednostki gospodarcze, z których na pierwszy plan wybija się różnego typu składo-wnictwo w postaci magazynów, chłodni, elewatorów i t. p. Ogólne wyliczenie składników aparatu handlowego wymaga jeszcze zaznaczenia, że pierwszorzędną rolę w życiu handlowem portu odgrywa jego administracja ogólna i administracja która jest powołana do regulowania dziedziny kolejowej i celnej. Wartość aparatu handlowego zależy w dużej mierze od sprawności administracji oraz odpowiedniego wyposażenia technicznego portu. W związku z olbrzymim postępem wszelkich środków komunikacyjnych i wielkim rozwojem ośrodków handlowo-przemysłowych wewnątrz poszczególnych krajów, znaczenie samodzielności aparatu handlowego miasta portowego w dziejach najnowszych nie posiada tego znaczenia co w czasach dawniejszych. Jednakże rozbudowa międzynarodowych stosunków handlowych, częstokroć o wiele intensywniejsza na drogach morskich niż lądowych, czyni ze znaczenia aparatu handlowego portu, jako bezpośredniego dysponenta w handlu morskim, w dalszym ciągu ważną pozycję w życiu gospodarczem każdego kraju, posiadającego dostęp do morza i ciągnącego zeń korzyści handlowe. Aleksander Szulc. TADEUSZ OCIOSZYŃSKI Polska flota handlowa Odzyskanie przez Rzeczpospolitą dostępu do morza było aktem politycznym, którego skutki gospodarcze realizowane będą przez całe pokolenia. Suma dotychczasowych osiągnięć naszych w zakresie gospodarki morskiej, choć bardzo już poważna i w strukturze swej ciekawa, stanowi bez wątpienia dopiero wstęp do tego co na tem polu możemy i powinniśmy osiągnąć. Znamienna jest okoliczność, że żywsze i pełniejsze tempo naszych prac inwestycyjnych, organizacyjnych i eksploatacyjnych na odcinku gospodarki morskiej, a więc szybka rozbudowa; portu w Gdyni, rozwój floty handlowej, powstawanie i rozszerzanie zasięgu pracy firm maklerskich i spedycyjnych i t. p. zbiegło się w czasie z objawami rozkładu systemu gospodarki światowej i narastania prądów autarkji gospodarczej, które (szczególnie w Europie) znakomicie utrudniły i skomplikowały wymianę międzynarodową. Właśnie na okres tych trudności, z któremi dziś i przeż dłuższy zapewne jeszcze czas borykać się musi także polskie życie gospodarcze (trudności wywozu, walka o dostęp do surowców kolonjalnych, nowe tendencje hegemonii gospodarczych) —- właśnie na ten. trudny okres jesteśmy na szczęście silniejsi o te instrumenty ekspansji, jakie stanowią porty i bandera. Instrumenty te, t. zn. Gdynia i Gdańsk, pierwsze 100 000 t. r. br. polskiej floty handlowej, kilka pierwszych polskich firm maklerskich i spedycyjnych, pięćdziesiąt kilka regularnych linij okrętowych, łączących nasze porty ze światem —- nie są jeszcze wszystkiem czego kraj potrzebuie. Ale już to co jest, pozwala blisko 78% masy i około 65% wartości naszego handlu zagranicznego skierować na szlaki morskie Są to obroty, w których swoboda naszej dyspozycji handlowej, bezpieczeństwo gospodarcze wymiany i korzyści finansowe kraju znakomicie się zwiększyły przez to, że oparte są one mniej lub więcej na naszym własnym aparacie morskim. Reorientacja naszego handlu z rynków sąsiedzkich, dziś opanowanych całkowicie przez doktrynę au-tarkii (Niemcy, Sowiety), na rynki dal-sre. częściowo zaoceaniczne, jest faktem dokonanym i jak się wydaje, nieodwracalnym. Morze — choć tak niedawno pracuiemy na niem — otworzyło nam wyjście na świat, i to wviście. które znacznie złagodziło dokuczliwości obcej kontroli gospodarczej, jakiei handel nasz musiałby podlegać w portach obcych. Istotnym elementem instrumentacji handlu morskiego jest własna bandera, czyli własny tonnaż morski. Posiadanie i użytkowanie własnych portów bez możności przejęcia we własne ręce transportu morskiego jest zaledwie częścią zagadnienia gospodarki morskiej. Narodowa flota handlowa jest dopiero właściwym instrumentem ekspansji, morskiej: daje ona poważne zyski dewizowe, zabezpiecza najskuteczniei interesy handlu zewnętrznego w dziedzinie transportu, nadaje stosunkom handlowym realną cechę bezpośredniości, umacnia i usprawnia obroty handlu zamorskiego zgodnie z wytycznemi riolityki naństwowei. W tem znaczeniu flota handlowa, ieśli nawet sama w sobie nie jest w tej skali źródłem dochodu narodowego, iak to się dzieie np. W Anglji, Norwegii. Danji, Ho-landji i innych kraiach morskich, zawsze ma wielkie znaczenie jako instrument handlu i czynnik obrony niezawisłości gospodarczej. Obecny nasz stan posiadania w zakresie floty handlowej jest jeszcze bardzo szczupły. Cały nasz handlowy tonnaż morski nie przekracza ieszcze 100 000 t. r. br., z czego na. flotę obsługującą właściwy zagraniczny transport morski (o-broty z obcemi portami w zakresie ruchu pasażerskiego i towarowego — liniowego. czyli regularnego, i trampowego, czyli nieregularnego), przypada zaledwie 27 jednostek o łącznej pojemności około 86 000 t^nn r. br. Jesteśmy na szarym końcu! Toteż w całości obrotów naszego handlu morskiego bandera narodowa obsługuje zaledwie 10% przewozów towarowych, gdy np. w Niemczech udział bandery narodowej w obrotach portów niemieckich waha się koło 60%! Należy stwierdzić, że dla istotnego ujęcia naszego handlu morskiego pod względem transportu we własne ręce pozostaje nam jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Głównie odłogiem leży obrót masowy (węgiel, drzewo, ruda, złom i t. p.), w którego obsłudze transportowej bierzemy udział w skali wręcz minimalnej, np. w przewozach drzewa eksportowego około 2%, wę'Ia około 8% i t. d. W b. r. trzeba się liczyć z ewentualnością dalszego spadku tych liczb procentowych, ponieważ przewidywany wzrost obrotów wobec wyzyskania posiadanego pod banderą polską tonnażu będzie przejęty prze? bandery obce. Istnieje tedy oczywista antynomja między morską (zamorską) orjentacją naszego handlu, która ponad trzy czwarte obrotów zagranicznych związała z portami i morzem, a stopniem związania tych obrotów z banderą narodową czy też stopniem ilościowego udziału tej bandery w obsłudze obrotów portów polskiego obszaru celnego. Ta antynomja czy dysproporcja wyznacza zarazem konieczne szlaki naszej inicjatywy w dalszej rozbudowie polskiej gospodarki morskiej. Trzeba rozwijać flotę handlową. Dotychczasowe osiągnięcia w tej dzie- dzinie są w lwiej części dziełem państwa. Poza czterema trampami Polsko-Skandynawskiego Tow. Transportowego, będącego afiljacją koncernu węglowego „Robur", ponad 90% tonnażu polskiego, zatrudnionego w żegludze zewnętrznej, kontroluje państwo. Są to floty przedsiębiorstw: „Żegluga Polska" (17 statków o łącznej pojemności 21 660 tonn), gdzie państwo posiada 100% kapitału, Polsko-Brytyjskiego Tow. Okrętowego (4 statki 0 pojemności łącznej 6 875 tonn), gdzie udział państwa w kapitale wynosi 91%, 1 wreszcie towarzystwo „Gdynia-Amery-ka, Linje Żeglugowe" (5 statków o pojemności łącznej 49 300 tonn), gdzie państwo jest zaangażowane w 75% kapitału. Przedsiębiorstwa te prowadzą ożywioną działalność inwestycyjną: w ostatnich pięciu latach nabyły lub zamówiły 14 nowych jednostek różnej wielkości i przeznaczenia, m. in. dwa wielkie moto-rowce transatlantyckie „Piłsudski" i „Batory". Przedsiębiorstwa te realizują swe inwestycje na podstawie planów inwesty-cyj żeglugowych, opracowanych przez kompetentne czynniki rządowe z porozumieniu z zarządami przedsiębiorstw. W chwili obecnej są jeszcze w budowie 4 jednostki, wśród nich dwa większe mo-torowce pasażersko-towarowe do obsługi linii regularnei z Gdyni do portów Argentyny i Brazylji. Szereg dalszych po-zycyj jest w opracowaniu, Trzy wymienione powyżej przedsiębiorstwa żeglugowe pracują przedewszystkiem w dziedzinie żeglugi regularnej (liniowej), obsługującej stały i regularny ruch pasażerski czy też towarowy z Gdyni i Gdańska do różnych portów Euro-ny, obu Ameryk i Bliskiego Wschodu. Polskie przedsiębiorstwa żeglugi morskiej eksploatują w tej chwili tonnażem własnym lub w braku własnego dzierżawionym (charterowanym) 16 linij regularnych, z czego 5 pozaenropeiskich (do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii i Argentyny, do portów zatoki Meksykańskiej, do Palestyny i portów Lewantu). W żegludze nieregularnej pracuje ogółem 10 statków, w czem 6 statków „Żeglugi Polskiei" i 4 statki Polsko-Skandy-nawskiego Tow. Transportowego; statki te zajęte są głównie przewozem węgla eksportowego w obrocie europejskim (do krajów Skandynawii), rudy i t p. ładunków masowych. Tonnaż narodowy zajmuje bardzo poważną pozycję w obsłudze zaoceanicznego ruchu e-migracyinego. który znajduie w nim naturalne korzyści przewozu bezpośredniego, najszybszego i dającego emigrantowi aż do przybycia do portu przeznaczenia kontynuację rodzimej atmosfery i opieki. Praca polskiej floty handlowej daje krajowi wielostronne korzyści. Nie chcąc przedłużać moich wywodów, podam jedynie, że polski obrót dewizowy zyskuje z tej pracy saldo dodatnie, które w r. 1936 wyniosło około 18 miljonów złotych, zatrudnienie (załogi i biura) wynosi ponad 2 000 osób. Flota handlowa stwarza nowy, coprawda dość specjalny, rynek zbytu dla szeregu gałęzi przemysłu kra-iowego, m. in. dla stoczni, dla fabryk farb, lin, sprzętu, mebli i t. d. Najważniejsze zawsze bedzie to co flota daje handlowi: pewność i trwałość obsługi, obronę przed dowolnością taryf, bezpośredniość przewozu, szybkość transportu, zbliżenie nortów polskich do świata, umocnienie ich pozycji w handlu międzynarodowym, zapewnienie transportów na wypadek niepokojów międzynarodowych. Tych korzyści iest bardzo wiele. Ich wartość i realność, już dziś niezaprzeczalna, rosnąć będzie z każdym dalszym tysiącem tonn nabytych jednostek, z każdym dalszym rokiem doświadczenia eksploatacyjnego, z okrzepnięciem każdej nowej inicjatywy organizacyjnej, w której nie powinno zabraknąć także wysiłków kapitału prywatnego, mogącego liczyć na wielostronną pomoc ze strony państwa. Polska bandera handlowa święci w r. 1937 pierwsze dziesieciolecie swej realnej pracy morskiej, bo pierwsze statki handlowe zostały nabyte w końcu 1926 i w początkach 1927 r. Rzecz prosta, że nie potrzeba czynić przy tei okazji rumoru obchodowego. Jednak nie wadzi uorzytomnić sobie, że zostały osiągnięte iuż pewno realne rezultaty, że świat miał możność poznania głównych cech naszej pracy, któremi są: wysiłki inwestycyjne, twarda wola wytrwania, chęć uczenia się praw i zwyczajów tego obrotu, solidność wywiązywania się z wziętych na siebie zadań, wiara w przyszłość. Morze przestało mieć dla nas wartość czysto emociona'ną. Morze już jest dla nas i coraz silniei stawać się bedzie warsztatem pracy, drogą ekspansji, elementem rozwoju narodowego. Tadeusz Ocioszyński. prawo mż. ii@xa n Motorowiec „LEWANT", jeden z 17 statków S. A. „ŻEGLUGA POLSKA" W GDYNI podczas postoju na redzie w Jafłie wyładowuje na barki przywiezione towary ANTONI GAZEŁ Wiele wypłacamy otoym Mim za przewóz towarów flo Polski W ciągu ostatnich lat byliśmy świadkami wiele znaczącego przeobrażenia, jakie dokonało się w sposobie przywozi i wywozu towarów w handlu zagranicznym Polski. Mianowicie na krótkim odcinku, stanowiącym zaledwie kilka procent ogólnej długości naszych granic politycznych i celnych, zdołaliśmy skupić ponad połowę wwozu a przeszło cztery piąte wywozu, podczas gdy stosunkowo jeszcze niedawno przybywała tą drogą zaledwie trzecia część, a opuszczała Polskę mniej niż połowa artykułów przywożonych lub wywożonych. W innem ujęciu, stan obecny jest tego rodzaju, że przez Gdańsk i Gdynię przechodzą towary pochodzące lub przeznaczone do wszystkich państw europejskich i krajów pozostałych kontynentów. Widoczna przewaga przewozu morskiego nad łącznym udziałem innych sposobów przewozu towarów, będących przedmiotem naszej wymiany z zagranicą, musi kierować uwagę na to zagadnienie, organicznie zresztą związane z innemi ogniwami programu morskiego Polski, realizowanego dotychczas z powodzeniem. Koniecznością, której obejść nie można, jest uzupełnienie zespołu naszych portów odpowiednim morskim taborem przewozowym dla obsługi znaczniejszej części naszego obrotu towarowego z zagranicą. Dla dobra sprawy trzeba podkreślić, że konieczność ta jest gospodarczo niewątpliwie korzystna; przykładem zresztą najbardziej pod tym względem wymownym są kraje czerpiące poważne dochody z przewozu towarów na własnych okrętach. Posiadanie własnej marynarki handlowej, zwłaszcza budowanej we własnej stoczni, daje szereg korzyści gospodarczych, stwarza bezpośrednie zatrudnienie w służbie morskiej i pośrednie, w gałęziach gospodarstwa pracującego dla potrzeb komunikacji morskiej, dalej, zmniejsza wypłaty za morski przewóz towarów, które mogą być wielkie, otwiera możliwości zarobkowe na tem polu i wywołuje pożądane następstwa w myśl słusznego twierdzenia, że „handel idzie za banderą". Bandera pozatem pozostawia na światowych szlakach morskich trwalsze i skuteczniejsze ślady niż może to uczynić literatura propagandowa o istnieniu i znaczeniu danego kraju. Warto również wzmiankować, że marynarka handlowa wydatnie kształci i przysposabia materjał ludzki do obrony intensywnie wyzyskiwanego odcinka wybrzeża morskiego, własny zaś tabor morski może stać się w pewnych sytuaciach specjalnie przydatny. Przyznając jednak w zasadzie słuszność uwagom o korzyściach wynikających z budowy i posiadania własnej dostatecznie wielkiei marynarki handlowej, zadać trzeba sobie pytanie, czy własne realne zapotrzebowanie t. zw. usług morskich przynajmniej usprawiedliwia, jeżeli nie czyni koniecz-nemi. wysiłki zmierzające do tego celu. Wydaje się, że odpowiedź w obliczu pewnych liczb powinna brzmieć pozytywnie. Mianowicie ogólne koszty przewozu towarów w wozie i przywozie Polski drogą morską wynoszą w ostatnich latach następujące sumy: 1929 —• 369, 1930 — 314, 1931 — 246, 1932 — 167, 1933 — 174, 1934 — 192, 1935 — 198, 1936 — 233 miljonów złotych, w samym zaś przywozie, w tych samych latach: 192, 135, 89, 61, 66, 73, 80, 98 miljonów złotych. Wymienione sumy są oczywiście tylko przybliżone, otrzymane sposobem szacunkowym. Zmniejszanie rię przytoczonych liczb oraz późniejsza ich tendencja zwyżkowa pozostaje w związku przedewszystkiem ze spadkiem obrotów handlowych Polski po r. 1929 a zwyżkuje na skutek koncentrowania przywozu i wywozu w portach polskich, oraz zwiększania się przywozu i wywozu. Fluktuacje stawek frachtowych, oczywiście, również nie pozostawały bez wpływu. Jak to ilustrują powyższe liczby, o-gólne koszty towarowych frachtów morskich, czyli usług morskich, są poważne, Przykładowo, sumy te równają się mniej -więcej kwotom uzyskiwanym przez ministerstwo skarbu w rocznych okresach z podatku przemysłowego lub dochodowego, najbardziej wydajnych, jak wiadomo, źródeł dochodowych w naszym systemie podatkowym. Powstaje skolei pytanie, jaki udział bierze w przewozach towarów, będących przedmiotem naszego handlu zagranicznego, polska marynarka handlowa, oraz w konsekwencji, ile płacimy rocznie obcym banderom za usługi morskie. Według zestawień Głównego Urzędu Statystycznego, polskie linje żeglugowe uzyskały następujące kwoty za przewóz towarów w wwozie i wywozie Polski: 1929 — 13; 1930 — 15; 1931 — 15; 1932 — 15; 1933 — 13; 1934 — 11; 1935 — 14 miljonów złotych. Jeśli chodzi o globalne koszty frachtów morskich, kwoty uzyskiwane przez polską marynarkę handlową są nieznaczne, wahają się w granicach od 3% — 9%, m. in. w związku z niedostatecznym jeszcze taborem okrętowym. Na pytanie, jakie sumy wypłacamy rocznie za granicę za przewóz towarów na obcych okrętach, trudno dokładnie odpowiedzieć. M.ożna przyjąć, że sumy te są bliskie kosztom transportu morskiego w przywozie Polski, wyżej podanym, pomniejszonym o przychody polskich linij żeglugowych z przewozu w naszym wwozie. Ponieważ te liczby nie są znane, bo są zsumowane razem z przychodami polskiej marynarki z transportu towarów wywozowych, trzeba odjąć sumy łączne, a wówczas otrzymamy następuiące liczby w poszczególnych latach: 1929 — 179: 1930 — 120; 1931 — 74; 1932 — 46; 1933 — 53; 1934 — 62; 1935 — 66 miljonów złotych. Niedokładność, która powstaje na skutek odjęcia ogólnych zarobków naszej marynarki handlowej od kosztów przewozu w wwozie Polski, nie jest wielka spowodu wogóle małego udziału naszej bandery w usługach morskich. Niezależnie od sum powyższych, wypłacanych obcym banderom za przewóz towarów do Polski, płacimy również za przewóz morski towarów z Polski wywożonych. Związane z tym jednak koszty i wynikający odpływ dewiz zostaje pokryty przy sprzedaży wywożonych artykułów, tak że sumy te teoretycznie do Polski wracają i można ich nie brać w rachubę. Patrząc iednak na zagadnienie usług morskich jako na odcinek możliwości zarobkowych i ekspansji gospodarcze', trzeba mieć w pamięci wysokość globalną kosztów przewozu morskiego w naszym handlu zagranicznym, zarówno w przywozie jak i wywozie. Są to zaś sumy wielkie i warte zachodu, zwłaszcza że obroty polskiego handlu zagranicznego są na poziomie mniej więcej jednej trzeciej z okresu prosperity. Z chwilą kiedy wrócimy do tego poziomu, — a możemy go nawet przekroczyć, —• wzrośnie, jak należy się spodziewać, przywóz i wywóz drogą morską przez porty polskie, a zatem zapotrzebowanie i koszt usług morskich. Dążenie i uzyskanie przynajmniej połowy tych sum przez polską banderę nie może być uważane za wygórowaną ambicję narodową. Antoni Gazeł. Nr. 27 WIADOMOŚCI LITERACKIE 29 A. M. NEUMAN Zagadnienie węgla a Gdynia Polska należy do grupy naczelnych producentów węgla. Jest ona trzecim po Anglji i Niemczech eksporterem, W o-gólnoświatowej gospodarce wywóz naszego węgla odgrywa poważną rolę. Zasadnicze zmiany cen węgla polskiego, nagłe zwiększenie jego podaży, lub jej żmniej-szenie, wywołałyby reperkusje na rynku światowym. Przystąpienie Polski do takiej lub innej międzynarodowej umowy węglowej w dziedzinie gospodarczej czy też społecznej jest wypadkiem, od którego zależy ustosunkowanie się innych państw produkujących. Nie oznacza to oczywiście że posiadamy w chwili obecnej wpływ decydujący, że możemy dyktować ceny węgla lub warunki sprzedaży, ale nasza obecność czy też nieobecność na rynkach światowych ma wyraźny wpływ. Ze wszystkich wytworów naszej ziemi i naszego przemysłu jedynie nasz węgiel widocznie figuruje wśród dóbr wchodzących w skład obrotu międzynarodowego. Trudnoby było wyobrazić sobie statystyki międzynarodowego handlu, w którychby nasz wywóz węgla nie znajdował się na naczelnem miejscu. Od tego czy nasz przemysł węglowy może produkować węgiel na wywóz, od tego czy może produkować tanio i sprawnie, od tego czy nasze porty zdołają przepuścić pewną ilość węgla, od tego czy nasze koleje zdołają przewieźć o-kreślony tonnaż, od tego czy nasze organizacje handlowe potrafią rozprowadzić określone asortymenty i dane ilości — zależy do pewnego stopnia to, jak kształtować się będą ceny na rynkach zagranicznych, jakie Ceny będzie płaciła gospodyni domu w Stockholmie, właściciel statku rybackiego w Bergen, zarząd kolei w Egipcie lub zakład przemysłowy w Medjolanie. Węgiel polski jest jedy-nem ze wszystkich jakie posiadamy i wywozimy bogactw, które w pewnej mierze dyktuje światowym odbiorcom ceny i warunki. Odbywa się t0 w ograniczonych ramach, zależne jest oczywiście również od fazy konjunkturalftej, w której dane tranzakcje się odbywają, ale zaobserwować się daje niewątpliwie. Można ogólnie powiedzieć, że nieobecność Polski w wielkiem gospodarstwie światowem byłaby prawie niezauwążon i, wywołałaby • bardzo małe reperkłieje z jedynym i ważnym wyjątkiem węgla. Morski fracht węglowy, notowanie kosztów przewozu węgla z Gdyni do wszystkich portów świata, może z wyjątkiem portów angielskich i niemieckich, jest czytane i śledzone pilnie przez kupców całego świata. Cennik polskiego węgla jest przedmiotem codziennych dyskusyj wszędzie tam, gdzie obserwujemy jakąkolwiek działalność przemysłową czy też handlową. Gdynia jako wyraz handlowy, jako pojęcie interesujące zagranicznego przemysłowca, niemal automatycznie asocjuje się z polskim węglem. I dzieje się tak słusznie, Gdynia bowiem, tak jak ukonstytuowała ją rzeczywistość, tak jak utworzyła ją polska racja gospodarcza, jest W tej chwili portem przedewszystkiem, i w przeważającej mierze, węglowym. Przeszło 80% całego tonnażu, jaki rokrocznie przesuwa się przez Gdynię z Polski ku zagranicy, to węgiel. Nie omylimy się napewno, jeżeli na chybił trafił stwierdzimy, patrząc na ładujące się statki w Gdyni, że zabierają one węgiel. Na każde pięć tonn, naładowanych w,porcie, cztery stanowi węgiel śląski lub dąbrowiecki. Stwierdziwszy ścisłą zależność między węglem a portem gdyńskim, możemy jednak powiedzieć cośniecoś bardziej konkretnego o przyszłym przebiegu wypadków, coś co da się wyrazić jako pewnego rodzaju prawo gospodarcze zastosowane do konkretnej rzeczywistści. Do-niedawna Gdynia się rozbudowywała. Każdy rok następny przynosił coraz to świeższe rekordy naładunku, coraz to wyższe cyfry wartości towarów, coraz to nowsze urządzenia portowe. Był to jednak okres pierwszy, okres rozwoju, okres wzrostu. Niezależnie od tego, jaka była konjunktura w kraju, jaka była sytuacja zagranicą, jaki był stan produkcji w zagłębiach węglowych —- Gdynia rosła, rosła, rosła i rozwijała się. Szybkość-.tego wzrostu była bardzo duża. Dziś Gdynia, jako port węglowy, może bez trudności przepuścić połowę całego naszego wywozu węgla, wywozu wahającego się między 9 i 12 mil-jonami tonn. Zdolność przepustowa Gdy- ni coraz bardziej zbliżać zaczyna się do cyfr samego wywozu. Gdynia dziś jest taka duża, że jej dalszy rozwój bezpośrednio zależy od wielkości całego wywozu węglowego z terenu Polski i najbliższych terytorjów, mających połączenie z pol-skiem wybrzeżem. To cośmy w tej chwili stwierdzili, ma swoją wymowę i ważne konsekwencje, albowiem wskazuje, że wywóz węgla przez Gdynię, to w najbliższych latach już nie kwestja przewekslowania, przesunięcia wywozu węgla z jednego odcinka na drugi, lecz kwestja wielkości całego wywozu. Gdyby dla takich czy innych powodów granice możliwości wywozowych basenów węglowych okazały się ograniczone, wówczas i rozrost Gdyni jako węglowego portu wywozowego, którym jest w tej chwili, również okazałby się ściśle ograniczony. Związek zatem pomiędzy dalszym rozwojem Gdyni a zdolnością produkcyjną polskiego przemysłu węglowego jest daleko ściślejszy aniżeli szeroka publiczność sobie to wyobraża. Związek ten jest zdrowy — i oparty na -artykule wywozowym tego rodzaju, którego wolumen stosunkowo najmniej ulega wahaniom w cyklu konjunkturalnym, zapewniając w ten sposób portowi stałe zatrudnienie. To że za nasz węgiel bezpośrednio zakupiliśmy nasze najpiękniejsze jednostki floty transatlantyckiej, motorow-ce „Piłsudski" i „Batory", jest jednocześnie i symbolem i rzeczywistością, wskazującą na bliski związek między węglem, polskiem morzem, portem i flotą. Pamiętać jednak należy stale, że istnieje górna granica naszych możliwości wywozowych węgla przez morze, że zdolność naszych kopalń nie jest nieograniczona, że rynek krajowy ma olbrzymie możliwości rozwoju, że związani jesteśmy umowami mię-dzynarodowemi, które w dużej mierze krępują nasz morski wywóz że pewne i-lości będą musiały siłą rzeczy być wysyłane przez Gdańsk, i to nie dla jakichś powodów altruistycznych, ale poproistu ze względu na dobrze pojęty nasz własny interes, polegający na tem, że dla pewności i ciągłości wywozu bezpieczniej jest korzystać z usług dwu lub więcej portów wypadowych aniżeli całkowicie uzależnić się od jednego. Przewlekły strajk lub burze mogłyby na jakiś czas unieruchomić zupełnie nasz wywóz. Wreszcie pamiętać trzeba stale o tem, że poza wywozem morskim mamy doskonałe rynki lądowe — rynki środkowoeuropejskie które do r. 1925 były tem co się dość mglisto określa nazwą „naturalnych rynków 'zbytu" polskiego węgla. Poprawiająca się szybko konjunktura w krajach środkowoeuropejskich i naddunajskich stwarza tam znowu perspektywy rentownego i łatwego zbytu węgla, i byłoby błędem rynków tych nie zaspokajać, a tem samem sztucznie rozdymać zdolność produkcyjną kopalń niemieckich, które przy najbliższej ponownej depresji zaciążyłyby na losach całego kopalnictwa węglowego, obniżając silnie ceny i zwiększając konkurencję. Czasy dla węgla idą obecnie pomyślne, powracamy do normalnego stanu rzeczy, gdzie o węgiel martwi się nie sprzedający, lecz kupujący, aby móc zapewnić sobie po dogodnej cenie potrzebne ilości i potrzebne asortymenty. Idą czasy, które charakteryzują się tem że „węgiel się sam sprzedaje", Czasy, w których kupcy i konsumenci w ogonku kolejności otrzymują swoje przydziały. W historji węgla sytuacje takie są doskonale znane i zdarzają się kilka razy w ciągu jednego pokolenia. Znikają i zniknąć powinny wówczas różne dziwolągi i anomalje gospodarcze, jak np. to, że kraj posiadający węgiel sam płaci wyższe ceny i finansuje wywóz, że cudzoziemiec za tani pieniądz kupuje pracę polskiego górnika, podczas gdy na barkach krajowego konsumenta, krajowego producenta, krajowego podatnika, spoczywa cały ciężar premjowania wywozu. Dopiero w takich czasach za wielkie bogactwo, którem obdarzyła nas natura, płacić musi każdy kto nasz węgiel chce kupować, podczas kiedy my możemy stosunkowo taniej korzystać z własnych bogactw. Dumping, różniczkowe ceny węgla w kraju i zagranicą, obniżki, subsy-dja, rabaty, specjalne stawki przewozowe i inne podobne wynalazki z czasów kryzysu mogą w takich czasach być zaniechane i pójść do lamusa gospodarczego, gdzie czekać będą do przyszłej depresji. Czasy takie normalnego dobrobytu dla polskiego węgla idą, a właściwie nadeszły. Wywóz się wzmaga, ceny się poprawiają, i nareszcie zagranica naprawdę płaci rentowną cenę. Dopiero w takich chwilach wszyscy mogą widzieć i rozumieć, jak wielkiem bogactwem jest węgiel i własny port w Gdyni, umożliwiający niezależny i rentowny wywóz na rozliczne rynki świata. A. M, Neuman. POWSZECHNY BANK ZWIĄZKOWY W POLSCE S. A. ODDZIAŁ W GDYNI Plac Kaszubski nr. 8 adres lelegr. „Bank di on" lei. 28-90, 28-91, 10-79 załatwia wszelkie tranzakcje wchodzące w zakres bankowości, a w szczególności dotyczące 'eksportu i importu towarów drogą morską JAN ROSTAFIŃSKI Ma unka ioiiiwi ais MM 18. s. L Rzecz dzieje się w r. 1936 w sklepie spożywczym dzielnicy robotniczej Nowego Jorku. Wchodzi dziewczynka i mówi: —• A ąuarter of a pound of Polish ham, please. 1 dodaje: — Are you certain, this is Polish ham? — Certainly, it is polish, — Weil, woułd you show me the label on the can? To dowodzi, jak ludność Stanów Zjednoczonych ceni szynkę z Polski, „A jak się to stało — opowiem". Mam wrażenie że społeczeństwo nasze jest zasugestjo-nowane wywozem bekonów, bo o nich było swego czasu bardzo głośno. Ale . teraz, gdy ich dowóz na rynek angielski zosta! nisko skontygentowany, także i nasz udział jest niewielki. Już chwilę piszę, a nie wymieniłem zwierzęcia, którego zasługą jest ten wywóz szynek, wędlin, bekonów i innych cennych i smacznych przerobów. Należałoby poprostu powiedzieć: świnia. Ale... że to tak źle brzmi dla naszego ucha, stworzono określenie pośrednie trzody chlewnej, chociaż Anglik mówi „pig", Francuz „porc" i „cochon", Niemiec „Schwein", nie krępując się wspólną nazwą. Trudno. Mamy widać tak wydelikacone ucho, podczas gdy podniebienie jest może podwójnie do wymienienia świni skłonne —• i w słowie i w smaku? Powiedziałem, że bekony wysyłane na rynek angielski prawie nie wchodzą w rachubę naszego wywozu. Co innego Stany Zjednoczone, potężne U. S. A. Lata szły, a bilans handlowy z tym krajem był dla Polski ujemny. Jest to zrozumiałe, bo czemże moglibyśmy się im odwzajemnić: braliśmy bawełnę, samochody i t, d., a tego czem nasz kraj dysponował, było tam poddostatkiem. Przywóz do Polski mieścił się w cyfrze około 200 miljonów złotych rocznie. Pokazało się jednak, że jeżeli jest przedsiębiorczość, energja i przysłowiowy łut szczęścia, to nawet teren niezdobyty daje żyłę złota, którą jednak trzeba umieć odkryć i eksploatować. Przypadkowo zdecydowano się na próbny wywóz naszych szynek puszkowych — a smak ich okazał się dla podniebienia północno-amerykańskiego tak doskonały, że „Polish ham" (nomen o-men) stało się marką dobroci. Na takie powodzenie odpowiedziały firmy mięsne, jak Swifft & Co. i in. bojkotem i kontrakcją. Skutek tego był jednak odwrotny, bo stało się to dla nas bezpłatną reklamą — i dziś, po przeszło roku, pogodzono się z rzeczywistością. Nie tylko że w swych sklepach mają nasze puszki, ale starają się podnosić swoje wyroby, reklamując je tem że mają „smak polskiej szynki". Niestety, udało im się to częściowo, zaczynają rzeczywiście wyrabiać szynki o smaku naszej. Gdzie jednak leży sekret tego smaku? Gdybym chciał być złośliwy, tobym powiedział, że kuchnia amerykańska jest, podobnie jak prawdziwa angielska, dla naszego gustu marna. Czy to osłabia dobroć polskiej szynki? Tak i nie. Wynika to stąd, że my żywimy świnie ziemniakami i zbożem, podczas gdy tamte kraje tuczą je kukurydzą, która jest dobra dla osadzenia słoniny, ale daje mięso pośledniejszego smaku. Mamy zatem uzasadnienie naszego powodzenia ze strony konsumenta amerykańskiego. Gospodarczej przyczyny zdobycia rynku Stanów Zjednoczonych należy szukać w tem że ceny zboża były tam zbyt wysokie, aby się opłacało użyć go do żywienia zwierząt, a u nas produkcja zwierzęca przetrzymała zwycięsko ten kryzys, i pogłowie zwierząt się utrzymało. Pozatem Stany Zjednoczone były nawiedzane suszami i wylewami rzek. W sumie otworzyło to w 1933 r. wrota polityce wywozowej i w efekcie dało, po trzech latach, zwiększenie się u nas zwierząt: 1934 bydła 9 258 tys. świń 7 090 tys. 1935 9 759 6 723 1936 10 194 7 055 Równocześnie przyszło załamanie się hodowli świń w Stanach Zjednoczonych, spowodowane suszą 1934 r., za czem poszły wgórę ceny zboża i wybicie wielkiej liczby świń na jesieni tego i następnego roku. Za tem skoczyły ceny żywca za funt angielski w ciągu roku z 63 na 115 ct, a wieprzowiny z 189 na 281 ct. Ruszono zatem z Polski do ataku na zamorski rynek. Fabryk szynek mieliśmy w 1935 r. 11, w rok potem 23, teraz kilka nowych jest w budowie. Przeróbka miesięczna doszła obecnie do 3 miljonów kg, a że szynka eksportowa w puszce waży średnio 4 kg, daje to możność uboju rocznego 2 300 000 sztuk świń. Dla orjentacji czytelnika podam, że pogłowie świń w Polsce wynosi (marzec 1936 r.) 7 055 000 sztuk i że teoretycznie rzecz biorąc, można wybić rocznie 75% tego co wskazuje statystyka. Tłumaczy się to tem, że jedna maciora daje rocznie przychówku aż 16 sztuk, więc liczba świń bitych szybko się wyrównywa. Produkcja samych szynek mogłaby jednak być przedsiębiorstwem ryzykow-nem, bo szynka stanowi tylko około 20% bitej świni, a wzrost jednostronny jej wywozu mógłby spowodować załamanie się cen pozostałych produktów, Zaradzono jednak temu, bo wywozimy szmalec i szereg innych produktów, dzięki czemu wartość fabrykatów w wywozie zwierzęcym w r. 1936 wynosiła w ogólnym wywozie z Polski 31,2%, podczas gdy w 1929 stanowiła zaledwie 0,6%. Polski Związek Eksporterów Bekonu i Artykułów Zwierzęcych w Warszawie powiększył w r. 1935 swój bilans o 52,8% i stanowi w ogólnym wywozie zwierzęcym z Polski 51,4%. Wyjaśnia to nam zestawienie poza-kontyngentowego wywozu tych przetworów mięsnych i konserw w 1936 r., nie licząc tego co poszło do Anglji: Szynki w puszkach 10 871 910 kg Szmalec 5 507 266 Przetwory wędzone 821 460 Cielęcina w puszkach 673 424 Konserwy mięsne 445 387 Peklowane mięsne przetw. 335 273 Konserwy z drobiu 215 804 Bekony 121008 Szynki peklowane 88 813 Razem 19 080 345 kg Wartość tego, franco granica polska, mieści się w przybliżeniu w cyfrze 45 miljonów zł. Jak zatem widać, naczelne miejsce mają szynki i nasz szmalec, który i w Stanach Zjednoczonych i w Anglji osiągnął nie tylko najwyższą cenę rynkową przed szmalcem innych krajów, ale jest uważamy za najsmaczniejszy. A czy nie przypominamy sobie, jak je szcze niespełna dziesięć lat temu w każ-dem oknie sklopowem był u nas szmalec amerykański i holenderski?,.. Toteż ten wywóz, który cały się skupia w rękach Polskiego Związku Eksporterów Bekonu i Artykułów Zwierzęcych, okazał się najlepszym regulatorem cen na rynku wewnętrznym; poświęcę temu kilka słów niżej. Rozwój wywozu szynek na rynek Stanów Zjednoczonych był następujący: 1932 1933 1934 1935 1936 1 215 kg 66 795 228 600 2 059 306 9 113 919 Organizacja wywozowa stara się obecnie jeszcze to usprawnić W tem znaczeniu, aby poza wyrobem szynek, całą resztę nastawić na wywóz i najlepsze wyzyskanie na rynku wewnętrznym. Dzięki temu, co jest w tej chwili, nasz wywóz w ostatnich miesiącach do Stanów Zjednoczonych był wyższy od najwyższej produkcji północnoamerykańskiej. Dzisiaj szynka polska aż w dalekiej Kalifomji jest podawana na najwytworniejszych stołach... jak mi o tem mówił, po swoim powrocie z Ameryki, miljoner powietrzny „Lotu" Burzyński. Prócz tego Stany Zjednoczone biorą od nas peklowane przetwory mięsne, konserwy wieprzowe i cielęce, konserwy z drobiem. Na szynki odbiór jest największy w miesiącach letnich, wykazując spadek spożycia na jesieni, co jest spowodowane masowemi ubojami tamtejszej trzody, gdy spowodu suszy występuje brak paszy na zimę. W rezultacie po raz pierwszy w wolnej Polsce, od grudnia 1936 r. mamy ze Stanami Zjednoczonemi dodatni bilans handlowy, dochodzący netto do miesięcznej wysokości 2,5 miljona zł. Natomiast do Anglji, prócz bekonów, wywozimy też szmalec (w r. 1936 5 269 326 kg) i cielęcinę w puszkach (w r. 1936 673 424 kg). Szmalec nasz ma tam cenę najwyższą. W bekonach zajmujemy pośrednie miejsce co do ceny i ich wartości, a co za tem idzie, i ceny są niewysokie. Dlatego też zmniejszyło się u nas zainteresowanie wyrobem bekonów, ustępując intratnej hodowli na szynki i na szmalec. Tamte wymagają pieczołowitego wychowu świni, odpowiedniej rasy i trudnego żywienia zwierzęcia, podczas gdy żywienie na szynkę i szmalec jest proste i łatwe. Dobry bekon osiąga się, żywiąc świnię jedynie mlekiem odtłuszczonem i jęczmieniem, a szynkę i Szmalec — ziarnem i ziemniakami. Cały nasz wywóz w r. 1936 do Anglji przekroczył 5 i pół miljona kg produktów zwierzęcych. Jakie pożądane wnioski można wysnuć z tego wszystkiego? Omówiony wywóz przeciwdziałał na rynku wewnętrznym wahaniom cen żywca, podczas kiedy przedtem wahania te były tak wielkie, jak u naszych sąsiadów. Także cena świń na naszym rynku wewnętrznym idzie stale, choć powolnie, wgórę. Ta tendencja zwyżkowa jest dla rolnika wynikiem opłacalności hodowli trzody chlewnej. Stąd powstały możliwości dobrego rozbudowania wywozu. Doniedawna był on ograniczony do województw zachodnich i częściowo Małopolski, a dzisiaj rozrasta się aż na krańce wschodnie. Jest to opłacalne przebudowanie gospodarstw rolnych. Ten wywóz stworzył przemysł konserw, podziałał na blacharstwo, zreorganizował handel nierogacizną w całym kraju: od Poznania do Wilna mamy jednakową cenę żywca! Wprowadza się tem samem dobre zwyczaje handlowe, że zakupy częściowo dokonywa się bezpośrednio u rolnika-hodowcy (bez pośrednika), lub się od niego bierze towar dostarczany wprost do fabryk. Zwiększył się też personel rąk robotniczych, a to wpływa na zmniejszenie się bezrobocia i t. d. Nasz wywóz tego działu obejmuje coraz szerszy zasięg, zagarniając puszkami szynek Japonję, Amerykę Południowę, część Afryki i Palestynę (cielęcina). Szukamy dalej nowych rynków zbytu, mamy w tem, co jest, swoje jakby kolonje zamorskie! Chcemy wierzyć, że dzięki swej dobroci nasz towar dalej się utrzyma i że będzie źródłem dochodu polskiego rolnika, przez co wzrośnie dobrobyt całego kraju. Polska szynka, polski szmalec, przetwory wieprzowe, a przytem i bekon i cielęcina i drób i ogórki kiszone są dziś „na ustach" i tego, który je ceni dla przedniego smaku, i tego, który za morzami pośredniczy w sprzedaży. Jan Rostafiński. Wm ES LUSTRA PUDER EGZOTYCZNV madofe ncJ/u/rul/n/u mjxt, KbMMU^injorrrioJb^ ANDRZEJ MARCHW1NSKI Gdynia Kupuje i sprzedaje Znamy wszyscy biografje miljonerów. Najpierw byli czyścicielami butów, potem kupowali jakiś własny stragan, większe przedsiębiorstwo, drugie, dziesiąte, — wreszcie dochodzili do tego że nawet ich autobiograf je wszyscy czytają. Otóż dzieje rozwoju Gdyni do złudze-dzenia przypominają etapy życia bogacącej się jednostki. Najpierw molo drewniane, torfowiska, troszkę drzewek i parę bud, — widok zapamiętany ze złych ówczesnych fotografij, — potem nadbrzeża, wykopanie basenów wewnętrznych i kanału przemysłowego, magazyny, chłodnia, zakłady przemysłu portowego i wreszcie ruchliwy port co się zowie, czwarty na Bałtyku co do ilości obrotów. Równolegle jednak z owemi okazałemi zmianami szaty zewnętrznej postępował rozwój zjawisk mniej dla oka dostrzegalnych. Porty ż punktu widzenia żeglugowego dzielą się zgrubsza na porty przeładunkowe i porty rozdzielcze, z punktu widzenia handlowego — na porty komunikacyjne i handlowe. Portem przeładunkowym jest port, do którego przybywają towary linjami żeglugi przybrzeżnej i t. zw. linjami dowozowemi z wielkiego centralnego portu rozdzielczego. Doniedawna Brema np. była portem rozdzielczym bawełny amerykańskiej dla całej Europy środkowej i wschcdniej, nim myśmy się zdobyli na założenie składów bawełnianych w Gdyni i bezpośredni jej przywóz z zatoki Meksykańskiej. Zewnętrzną, najbardziej charakterystyczną cechą portu rozdzielczego jest posiadanie bezpośrednich połączeń z krajami za-morskiemi. Pozycję portu rozdzielczego Gdynia wywalcza sobie konsekwentnie, poczynając zwłaszcza od r. 1932, i dzisiaj już posiada bezpośrednie połączenia ze wszystkiemi kontynentami i ważniejsze-mi portami. Portem komunikacyjnym jest port, w którym osiedli armatorzy, maklerzy okrętowi, spedytorzy, stevedorzy i temu podobny lud portowy, w którym natomiast brak kupca i bankiera, brak giełd towarowych i aukcyj. Do portu takiego przychodzą i wychodzą z niego towary, ale ręka, która kieruje ich przeznaczeniem, jest długa i należy do ciała mieszkającego daleko. Port, w którym niema handlu morskiego i jego instrumentów, jest zawsze tylko stacją węzłową, pracującą w głuchem polu. Otóż powstanie w Gdyni w r. 1934 organizacji bezpośredniego importu bawełny oraz aukcyj owocowych można uważać za symptomatyczny punkt przełomowy, za chwilę w której port ten wkroczył na drogę budowy technicznego aparatu handlu morskiego, za rozpoczęcie trzeciego okresu swego istnienia. Wracając do analogji naszkicowanej na wstępie, powiedzieć możemy, że z chwilą zdobycia bezpośrednich ładunków przewozowych na bezpośrednich linjach, nasz miljoner z subjekta przerodził się w dyrektora wielkiej firmy; z chwilą zaś rozpoczęcia usamodzielnienia handlu zamorskiego, rozpoczął skupywać akcje przedsiębiorstwa którem kieruje — z myślą przejęcia go na własność. Przedstawiliśmy, oczywiście, trzy etapy rozwoju Gdyni w efektownem zbliżeniu, które pozwala wprawdzie podziwiać samą gwiazdę, pozbawia nas natomiast perspektywy i widoku szeregu niemniej ważnych zjawisk. Od początku swego istnienia Gdynia, której rozwój gwałtownie pchnięty został bezczynną ręką strajkującego górnika angielskiego w r. 1926, była portem eksportowym dla węgla polskiego i ten charakter nadal zachowała. Węgiel jest żelaznym kapitałem istnienia Gdyni i dotąd zajmuje 85% obrotów (w wadze). Następnie Gdynia stawała się pokolei portem eksportowym dla innych ważnych gałęzi naszego wywozu: dla cukru („Cukroport" — co brzmi jak bajka dziecięca), dla jaj, masła, bekonów i przetworów mięsnych, mrożonych niczem w siódmym kręgu Dantego, w więziennych, gładkich z czerwonej cegły ścianach chłodni, wreszcie dla drzewa piętrzącego się na ostrym cyplu nabrzeża „Pagedu", z dwóch stron objętego basenami, dla wyrobów hutniczych. Dyspozycja handlowa tych towarów, od początku spoczywająca niemal wyłącznie w rękach polskiego eksportera, odra-zu wybrała Gdynię, Inaczej jednak z wywozem innych, stosunkowo drobniejszych towarów. Towary te sprzedawane były z reguły f. o. b, (z dostawą do portu załadowania) port zagraniczny, w najlepszym razie zaś f. o. b. Gdańsk, przytym nabywca — obcy pośrednik — nieograniczenie dyktował drogę transportu. Pierwszy więc atak Gdyni skierowany został na pokonanie zagadnienia drogi. Niechaj narazie kupujący nadal będzie tylko pośredni- NA LODY un'in.Vr<7gl kiem, niech nadal dysponuje towarem — byleby wiózł go przez Gdynię, I tutaj uczyniono już wiele, 2% wagi, lecz przeszło 20% wartości wywozu idącego przez Gdynię, to właśnie te odwojowane obcym portom u obcego pośrednika towary. Gdynia oczekuje, że miejsce pogodzonych z nią zagranicznych dysponentów, zajmą sczasem polskie domy towarowe i polscy kupcy, bezpośrednio docierający do kraju, który czeka na polską ceratę czy polskie meble gięte. To czego nie udało się jeszcze osiągnąć w wywozie — w znacznej już mierze zdobyte zostało przy wwozie. Ale bo też w handlu zagranicznym wywóz, to dziecko kapryśne, pełne pretensji, źrenica, oczko w głowie, wwóz natomiast, to dzieciak pożyteczny, choć trochę podejrzany, niewymagający i układny. Wwóz wie że przy byle okazji mogą mu kazać stać w kącie, albo i zamknąć w karcerze. Na początku więc szedł przez Gdynię wwóz, któremu ona się podobała, była tania i wygodna. Wartość tonny przywożonej przez Gdynię wynosiła wtedy zł. 385.— (1932). Potem gatunek przywożonych towarów szlachetniał, a wartość tonny rosła, wreszcie zjawiły się w nim owoce, śledzie, korzenie i inne towary, przypominające żywo sklep Min-cla, gdy Rzecki w nim praktykował. Wartość tonny rosła, aż osiągnęła w ub. r, zł 500.—, mimo spadku cen. Długo jednak wędrówka towaru jeszcze nie była zespolona z jego dyspozycją handlową; wtedy właśnie zdarzały się groteskowe fakty owych pomarańcz, przyjeżdżających pociągiem z Sycylji do Kopenhagi i tam przeładowywanych na statki idące do Gdyni. Dopiero postępująca organizacja i usamodzielnienie naszego handlu importowego w ostatnich trzech latach pozwala uważać pierwsze trudności stworzenia z Gdyni ośrodka tego handlu, w oparciu na handlu zaplecza, za pokonane. Długo możnaby pisać o tem, jakiemi drogami osiągnięty został cel bliższy — ściągnięcie przewozu do Gdyni, jakiemi drogańii jest i będzie realizowany cel dalszy i większy —- budowa w niej handlu zamorskiego, ale to zupełnie inna historja, jak mówi poeta. Wystarczy wiedzieć, że o ile w pierwszych okresach rozwoju Gdyni trzeba było literalnie przełamywać opór, pochodzący ze złej woli obcych, z gnuśności swoich, zapo-mocą całego arsenału środków z zakresu ceł, reglamentacji przywozu, polityki taryfowej i t, d, — o tyle obecnie należy raczej tylko pilnować, aby Gdynia i jej handel nie znajdowały się w warunkach gorszych niż konkurencja. A że o to łatwo — proszę posłuchać przykładu. Otóż istnieje jeszcze taki przepis naszego ustawodawstwa podatkowego, z którego wynika że wytwórca polski może towar swój taniej sprzedać kupcowi zagranicznemu niż kupcowi polskiemu. Gdynia i jej handel przestały już być zjawiskiem konjunkturalnem, stały się trwałym faktem gospodarczym w handlu światowym i w naszych stosunkach gospodarczych. Nasz miljoner -— jak to się zawsze czyta w biografjach — może przystąpić do pisania rozdziału, zaczynającego się od klasycznych słów: „Gdy już miałem pierwszy miljon".... Gdynia dzięki temu przestała być w naszem życiu gospodarczem celem sama w sobie. Jest natomiast potężnym, choć wrażliwym i skomplikowanym, instrumentem naszego postępu gospodarczego. Uczucia, które budzi Gdynia, często są sprzeczne. Zachwycamy się „amerykań-skiem" tempem jej rozwoju (Ameryka jest krajem tandety) i „egzotycznym" charakterem (kolorowi marynarze); z oburzeniem nazywamy ją polskim Klondike (kraj rodzący złoto) — nadewszystko jednak powinniśmy pamiętać, że Gdynia jest dodającym otuchy przykładem iż w Polsce konsekwentnie przeprowadzony został zamierzony plan, z wolą, uporem i cierpliwością, których to cech, naprze-kór rzeczywistości, zwykliśmy sobie przez mikromanję odmawiać. Andrzej Marchwiński. 30 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 IffKNIE PRANA UKKIA BŁONY EXP R ESS SUPERCHROM górę problemu lotniczo-komunikacyjnego rozbito na atomy i zbadano je następnie dla celów uformowania konstrukcji praktycznej. Człowiek, ledwie nauczywszy się latać nad ziemią, uderzał coraz gwałtowniej w zaporę mórz i oceanów. Zagadnienie techniczne rozwiązano, kwestja opłacalności pozostaje. Jeszcze lat kilka, a parowcami będą przewożone tylko towary, tak jak żaglowcom pozostała australijska pszenica. Główne drogi ludzkości wiodą nad oceanami; pośpiech decyduje o środkach transportu. Niewiele in-stytucyj ma więc dziś taką przyszłość jak instytucja najszybszej i najkrótszej komunikacji transkontynentalnej i transoceanicznej. Stąd emulacja, kosztowna i pożerająca energję społeczeństw i państw. Paryż i Berlin walczą od lat dziesiątka o hege-monję nad południowym Atlantykiem; droga do Indyj praktycznie zdobywana jest dzień po dniu przez „Imperial Airways" i holenderską linję „KLM"; Amerykanie specjalizują się w przelotach nad Pacyfikiem — poprzez Hawaje aż do Chin; nad strefą polarną dominują Rosjanie; Włosi nerwowo uderzali na wszystkie strony świata, dopiero w ostatnich czasach ograniczywszy się do basenu śródziemnomorskiego; wody wschodnioazja-tyckie są już dziś pod wyłączną kontro- Główne szlaki lotnicze świata krzyżują się z pilotami imperjalnej linji angielskiej. Takich skrzyżowań, jak przecięcie „KLM" lub „Imperial Airways" z „Lotem", istnieje już na świecie kilkaset. Międzynarodowa różnobarwna sieć lotnicza zagęszcza swe wiązania; szlaki jakby ucierają się: mapa światowej komunikacji lotniczej zaczyna dokładnie imitować mapę rejsów morskich jeno wyprostowanych; przed stu laty trudniej było i niebezpieczniej a oczywiście i daleko dłużej podróżować morzem, niż teraz powietrzem; dziesięć lat temu Lindbergh był bohaterem, dziś ma dojść do wyścigu sportowego przez Atlantyk, a wzmianki o przelotach nabierają charakteru sensacji, coraz zresztą mniejszej, dopiero wtedy gdy przelotu dokonywa młoda i „słaba" kobieta, albo gdy lecą całe lekkomyślne rodziny lub pary miłosne. Lekkie lub łatwo psujące się towary •— jak np. kapelusze, kawior i... złoto — przewożone są wyłącznie drogą powietrzną, a ludzie z antypodów poznali już dokładnie, że nie różnice ich dzieliły —• jeno znikającą gwałtownie przestrzeń. Olbrzymi wielometrowy samolot oceaniczny wznosi się dziś zwykle z wody choć dla mniejszych typów stosuje się chowane w kadłubie podwozie lądowe. Aeronawigacja, będąca wielką umiejęt- Jednakże setkom załóg, które zatonęły w przelotach oceanicznych, przebijając po pioniersku nowe szlaki, zazwyczaj nie przyświecały odległe czy bliskie cele praktyczne. Lotnictwo jest do dziś dnia jeszcze wspaniałym sportem, który przynosi pilotowi szczęście prawdziwie męskie: szczęście walki z żywiołem już opanowanym, lecz zawsze groźnym, bo nie zawsze obliczalnym — szczęście próby własnych sił duchowych i fizycznych. Ale sport ten, jak i yachting morski, dostępny jest dla nielicznych — wybranych lub upartych — żeglarzy powietrznych. Wąrtoby wreszcie coś powiedzieć pro domo sua. Nasze linje lotnicze eksploatują m. in. najdłuższą w Europie trasę z Helsinek do Lyddy, długości 4 500 km. W ciągu lat 1922 •— 1936 samoloty „Lotu" wykonały 66 190 lotów, przebyły 16 560 000 km, przewiozły 180 000 pasażerów, 3 870 tonn towarów i bagaży, o-raz 531 tonn poczty. Co do bezpieczeństwa jeden wypadek przypada na 24 mil-jony pasażero-kilometrów, stan rzeczy zatem niezwykle pomyślny. Polskiemu lotnictwu dalekiego działania brak jest zatem chyba tylko... własnych zamorskich kolonij. Stanisław Strumph-Wojtkiewicz, STANISŁAW STRUMPH-WOJTKIEWICZ LOTNICTWO OCEANICZNE W poprzednim 8-stronicowym numerze (712) „Wiadomości Literackich" (23 ilustracje): Leopold Stail: ff. — Eliza Orzeszkowa: O ciężkiej starości w Polsce. — Jan Parandowski: Wiedza tłumaczona. — Stanisław Wasylewski: Lola na Kręconych Słupach, Z cyklu „Awantury lwowskie", — Quidam: Półka z książkami francuskiemi. Awantura historyczna. Gouffier de Bonnivet. Pamflet na wdowy po wielkich ludziach. — Kronika anglo-amerykańska. — K, W, Zawodziński: Czyżby odrodzenie poezji epickiej? — Aleksander Bruckner: Fałsze najnowsze. — Bruno Schulz: Powieść van Ammers-Kiiller. —• Bolesław Dudziński: Wspomnienia i podróże. — Antoni Słonimski: Kronika tygodniowa. — Mieczysław Wal-lis: Zygmunt Waliszewski. —• as,: Sztuki o Koperniku i o Villonie. — Stefanja Zahorska: Nowe filmy. — Chlubny sukces inscenizacyjny Aleksandra Węgierki. „Cezar i Człowiek" w Teatrze Polskim. Wspaniałe przedstawienie sztuki Nowa-czyńskiego. — Edward Boye: Życie snem (ale koszmarnym). — Marjusz Dawn: Dostęp do prawdy, — „Kredą na parkanie" Światopełka Karpińskiego. — Polska zagranicą. — Camera obscura. — Ku czci wielkich uczonych. — 10 lat temu. — Tłumacz „Chłopów" i „Popiołów" na japoński. Twcorowa ji/ral/nui dzwucmo, IfaMarrrdcu.iel. 5.53.4-0 OLGIERD JABŁOŃSKI zdjęcia AUTORA SZTUKA ŻEGLARSKA Na wycieczce i w mieście niezastąpiona do zdjąć krajobrazowych i rodzajowych błona Gevaerła Express Superchrom, barwoczuła, drobnoziarnista, przeciwodblaskowa. Morza i oceany zajmują około czterech piątych części powierzchni naszego globu, i dlatego komunikacja morska stała się głównym środkiem ekspansji. Temu też przypisać należy szybszy rozwój środków komunikacji morskiej: doskonalono długo już statki, gdy koń, wół i wielbłąd zaspokajały potrzeby komunikacji lądowej po dawnemu. Bez przesady moż-naby stwierdzić, że ocean, niezmierzony i bezludny przestwór wodny, kształtował formy cywilizacji dzisiejszej: wyznaczenie szlaków wodnych zamknęło nas w kręgu rzeczywistości ziemskiej, i tak powstała ograniczona, samotna w zagadce świata ludzkość. Odkrycie największego z żeglownych oceanów — powietrza — sprawiło właściwie niewiele. Powierzchnia, na której ludzie działali, zmieniła swoją średnicę, powiększając ją o tuzin kilometrów. Wnętrze kabiny samolotu „Douglas D, C, 2", którym laureat konkursu geograficznego „Wiadomości Literackich" odbędzie podróż do Palestyny Działamy zatem teraz jak i przedtem nie w kierunkach pionowych — ku gwiazdom i planetom: latanie służy konkretnym celom ziemskim, tak jak służyła mu i służy żegluga morska. Nie napróżno właśnie w morzu zginął pierwszy który latał — Ikar. Walka z powietrzem była głównie walką 0 panowanie nad powietrzem morskiem, powietrzem którego jest najwięcej. W rozwoju swoim lotnictwo znaczone jest przeważnie właśnie temi faktami, które łączą się z morzem. Przelot kanału La Manche, dokonany w r. 1909 przez Bleriota, po raz pierwszy utwierdził ludzkość w przekonaniu o realności i pożytku lotnictwa, które wydawało się przedtem niebezpieczną igraszką. W 18 lat później lot Lindbergha pasjonuje świat i wyznacza kierunek przyszłej działalności światowym linjom lotniczym. W styczniu 1931 r. eskadra gen. Balbo przelatuje do Brazylji. Liczne loty dookoła świata i ponad wszystkiemi oceanami — loty tragiczne i tryumfalne, samotne i grupowe, czysto sportowe, awanturnicze, lub nawet laickie, naukowe i handlowe — przyczyniają się do rozwoju techniki lotniczej 1 do tego przełomu w komunikacji, który dokonał się w naszych oczach. Olbrzymią lą lotnictwa japońskiego; nawet my na-szemi linjami łączymy morskie miasta zatoki gdańskiej i fińskiej z wybrzeżami Grecji i Palestyny. Rozsiane na morzach i oceanach bezludne, małe, bezwartościowe dotychczas wysepki urastają do zasadniczego znaczenia baz i etapów lotniczych, wojnę zaś wiszącą na- „włosku" odsunęły w przyszłość — może niedaleką — potężne eskadry Włoch, gotowe do zdecydowanego działania na wrażliwym przecięciu drogi morskiej Londyn — Sin-gapore z drogą lotniczą Rzym — Addis-Abeba. Samolot pasażerski „Lockheed Electra" Lotnictwo w swej drodze rozwojowej wyraźnie zdradza rozpęd odlądowy, kierunek wybitnie oceaniczny, kontrolujący wogóle wszelką inną komunikację. Znamiona są liczne i niewątpliwe. Oto reklama wielkiej firmy naftowej: „Przeszło 500 000 km nad Atlantykiem przelecianych na naszych niezastąpionych olejach"... Oto najpilniejszą otaczane opieką trasy regularne towarzystwa „Air-France": na wschód — do Karachi, Kal-kutty, Sajgonu i Hanoi nad morzem Chiń-skiem; na zachód — przez Dakar, Natal, Buenos-Aires ponad Kordyljerami do Santiago w Chile: z rozkładami jazdy, cenami miejsc i frachtu. Oto „Lufthansa" i jej filje oplatają Europę, łącząc główne porty i tworząc okólną komunikację lotniczą dookoła Ameryki Południowej, nie zaniedbując zresztą ani drogi do New Yorku, ani kierunku na Wschód europejski i azjatycki. Z Amsterdamu można codziennie odlatywać do Stockholmu i Leningradu, Kowna i Warszawy, Stambułu i Aten, Raguzy i Rzymu, Tunisu i Algieru, Casablanki i Lizbony i t. d., kolonjalna zaś droga na Kair i Singapore do Batawji (14 000 km.), trwająca 5% dnia, przeby-wana jest systematycznie przez pilotów holenderskich. Codzień na etapie ateńskim lub kalkuckim ląduje taki pocztowy Holender, dążący do Indyj, i codzień inny wraca do swej ojczyzny. Spotykają się z nimi właśnie w Atenach i Salonikach piloci naszego „Lotu", którzy nieco dalej, bo w Lyddzie palestyńskiej, znów nością, jest w zasadzie identyczna z nawigacją morską i nawet w szczegółach posiada z nią nieustanne a interesujące analogje. Pozycja samolotu ustalona jest przy pomocy radja; to samo stosuje obecnie i nawigator okrętowy. Komunikacje nocne są już na wielu linjach regularne, lot ślepy z lądowaniem bez widoczności wymaga tylko odpowiednio wyszkolonego personelu, porty zaś lotnicze czuwają w każdej chwili nad lotem płatowca, przekazując go sobie z całą pedanterją w obliczeniach i oczywiście z mnogością wymagań natury biurokratycznej i technicznej, podobnie jak to jest w portach morskich. Tak jak i okręt — samolot nie istnieje bez przyziemia i portów, tak jak i okręt — obawia się tylko burz i mgły. W lotach stratosferycznych lub na wielkich wysokościach osiąga się 600 km na godzinę. Wnętrze kabiny samolotu „Lockheed Electra", którym laureat konkursu geograficznego „Wiadomości Literackich" odbędzie podróż do Helsinek Lotnictwo oceaniczne nie uzupełnia komunikacji morskiej. Jest ono wprost jej nowym stanem rozwojowym, Tam, gdzie chodzi o wielkie dystanse, czy to ponad lądem, czy ponad oceanem, lotnictwo już dziś przeważa w sensie handlowym. Nie widać narazie granic rozrostu lotnictwa, jako czynnika gospodarczo-komunikacyjnego i jako szczególnie skutecznego — bo szybkiego i daleko sięgającego —• środka walki, o czem ani -ia chwilę nie można zapominać. Lotnictwo oceaniczne nazywa się więc w języku fachowym także lotnictwem bombowem i bronią zaczepną, a zatem bronią decydującą. Bronią taką był jednak zawsze każdy — od zamierzchłych czasów — środek komunikacji. Słonie Afrykanów rozbijały Rzymian, konne hordy tatarskie zalewały Europę, floty przygotowywały Waterloo, taksówki ratowały Paryż nad Marną, a tanki decydowały w Szampanji o losach świata, teraz zaś samoloty o dalekim promieniu działania grożą istnieniu potężnych „Deutschlandów" i „Hoodów", Nic zatem nowego: coraz mądrzej myślimy wciąż — o tem samem: o handlu i o jego ochronie. Epoka strzelających z morza ku niebu wież żaglowych minęła już bezpowrotnie. Nieliczne, snujące się jeszcze tu i owdzie po morzach żaglowce — epigoni dumnych zdobywców świata — kończą właśnie swoje ostatnie rejsy. Wraz z ich o-dejściem zgasną do reszty odblaski minionej romantyki oceanów; nastąpi ostateczne wyrzucenie poza nawias użyteczności zawodowej najistotniejszego doniedawna składnika rzemiosła marynarskiego — sztuki chwytania w żagle wiatru. Wszystkie inne dziedziny tego rzemiosła, do nautycznej astronomji włącznie, nie przekraczały znaczeniem swojem nigdy środków pomocniczych dla nawskroś szczególnej, niezwykle wydoskonalonej i najtrudniejszej do opanowania sztuki tajemniczego przetwarzania mocarnych oddechów świata w siły napędowe statków. Niema bodaj gałęzi umiejętności ludzkiej, która będąc tak wysoko rozwinięta, pozostawałaby równocześnie tak mało znana i rozumiana przez szerszy ogół. Dzieje się to nawet nie dla braku zainteresowania ze strony laików. Odwrotnie, swym niewymownym urokiem zwracała ona na siebie oddawna powszechną uwagę, pomimo to pozostała na zawsze zrozumiała jedynie dla szczupłego grona darzących ją czcią adeptów. Cały zaś prawie ogół społeczeństwa lądowego nie widzi w manewrach żaglowych nic ponad zwykłą biegłość rzemieślniczą. Nawet literatura piękna bardzo rzadko ukazywała żaglowce w ich najistotniejszej roli doskonałych instrumentów, służących do poddawania sił przyrody woli ludzkiej. Natomiast w większości wypadków żaglowce traktowane są jedynie jako bierne igraszki fal i wichrów, które jeśli unikają zagłady, to raczej dzięki jakiemuś cudowi niż świadomemu czynowi człowieka. Jeszcze mniej zrozumienia dla kunsztu żeglarskiego wykazują historycy. W całej erze do narodzin maszyny parowej widzą oni niezmiennie ten sam, oparty na żaglach, sposób żeglugi. Nie dostrzegają ani samych postępów w tej umiejętności, ani zależności, która istniała pomiędzy rozwojem działalności ludzkiej na morzach a stanem posiadania w tej sztuce, Mechanicznie wymieniając w swych dziełach nazwy wszystkich używanych kiedykolwiek przez iudzkość typów statków, nie dostrzegają, że dopiero od XII w, zaczynają wchodzić w życie prawdziwe żaglowce, nre potrzebujące Uciekać się do pomocy wioseł. Pomiędzy sposobami żeglugi pierwotnego człowieka a — dajmy na to — Kolumba nie dopatrują się istotniejszych różnic, tak jakby na całej tej przestrzeni w znajomościach żeglarskich panowała całkowita martwota. Tymczasem mało jest umiejętności, któreby tak trwale, acz istotnie wolno, się rozwijały, jak właśnie sztuka chwytania w żagle wiatru i przetwarzania jego siły w siłę napędową statków. Od ginących w mrokach przedhistorycznych pierwszych prób, poprzez działalność handlową Fenicjan, wojownicze wyprawy wikingów i epokę wielkich odkryć, aż do czasów obecnych, stale zaprzęgał człowiek wiatr do swych stat- tak samo i u człowieka pierwotnego powstać mogła łatwo idea wyzyskiwania wiatru dla odciążania siebie od obowiązku wiosłowania, gdy szczególnym zbiegiem okoliczności cel podróży leżał w kierunku zgodnym z wiejącemi w danej chwili wiatrami. Aby jednak można się było wspiąć od tego pierwszego szczebla do współczesnej umiejętności wyzyskiwania wiatru dla wszelkich, niemal dowolnych, kierunków żeglugi i do obecnych możliwości manewrowania — trzeba było nie tylko długich doświadczeń i dociekań lecz nade-wszystko wielowiekowego nawarstwienia się zgoła odrębnej intuicji, umożliwiające; odczuwanie zazdrośnie strzeżonych przez przyrodę praw owiewu i zmuszania wiatru do tak z pozoru sprzecznych z oczywistością działań, jak żegluga „pod wiatr". Długa ta droga rozwojowa od dostępnych w równej mierze dla dziecka, co i jaskiniowego człowieka, postrzeżeń, wzniosła morskich przedstawicieli ludzkości na wyżyny, których rzemiosło przeistaczać się poczęło w sztukę. Aby bowiem wyzyskać można było, w sposób najbardziej celowy, zachodzącą przy żegludze zmienność nieskończenie wprost dużej ilości, nieraz bardzo subtelnych i przytem. zależnych od siebie wzajemnie czynników — trzeba nie tylko znać głęboko prawa natury, lecz nadto jeszcze trzeba być obdarzonym wnikliwą i wyrosłą na gruncie miłości do dzieła, intuicją; trzeba być ożywionym pragnieniem doskonałości. Znajomość samych tylko reguł postępowania, bez odczuwania ich celowości, jest tu prawie tak samo niedostateczna jak np. w malarstwie teoretyczna jedynie znajomość rezultatów z zestawienia poszczególnych kolorów. I jak we wszelkiej twórczości, opartej na intuicyjnem operowaniu złożonemi zjawiskami, nie istnieją tu żadne górne granice dla doskonałości. Zaznaczony przez praktykę życiową został jedynie poziom dolny. Jest to stosunkowo niski poziom, od którego rozpoczynać się może dopiero zdolność do samodzielnego kierowania żaglowcem. Większość kapitanów, rzecz oczywista, niewiele co przekraczała tę granicę. Zato mniej liczni, a obdarzeni przyrodzonemi talentami, wybiegali nieraz bardzo daleko poza ten obręb, wykazując równocześnie daleko idące zróżniczkowanie kierunkowe. Podczas gdy jedni z nich wypowiadali się najdoskonalej w złożoności manewrów cieśninowo-portowych, dla innych wzburzone morze było dopiero właściwą areną popisywania się swym kunsztem. Gdy jedni mistrzami byli w operowaniu wieżowo ukształtowanemi żaglami rejowców, inni znów lubowali się raczej w zwartych płaszczyznach skośnożaglowców i t. d. aż do podziału na specjalistów od dużych jednostek i małych. Żyjemy w czasach, gdy dalszy rozwój sztuki żeglarskiej w szerokiem łożysku potrzeb gospodarczych został brutalnie zahamowany. Nowoodkryte możliwości do czerpania skondensowanej energji z węgla i ropy odebrały żaglom rację bytu na polu pracy zawodowej. Jedynem siedliskiem tej sztuki stał się odtąd sport żeglarski. Aczkolwiek i tu istnieją różne odgałęzienia, począwszy od samotnego opływania świata, poprzez przybrzeżnomorskie regaty, aż do żeglarstwa na lodzie, wszystko to nie przekracza jednak ram jednej tylko z wielu uprawianych dawniej postaci. Najwięcej kultu dla właściwej doskonałości żeglarskiej reprezentuje dziś niewątpliwie sportowa forma regatowa. Mimo to brak jest jej zdrowej atmosfery, co zauważył już nawet największy znawca i piewca sztuki żeglarskiej Conrad, który wypowiedział się w tej materji jak następuje: „Wyścigi jachtów są zorganizowaną rozrywką, zajęciem dla klas nie potrzebujących zarabiać, zaspokajającem prawie w równym stopniu próżność niektórych bogatych mieszkańców tych wysp, co wrodzoną ich miłość do morza". Ze słów tych wynika jasno nakaz dla tych wszystkich, którzy szukając sami w sporcie żeglarskim ujścia dla swych istotnych tęsknot i potrzeb, pragnęliby równocześnie przyczynić się do rozwoju tego sportu u nas. Dążyć trzeba do oczyszczenia sportu żeglarskiego od niezdrowego snobizmu, trzeba udostępnić go szerokiemu ogółowi i tem samem nadać mu cechy użyteczności, podobne do tych jakie posiadała dawniej żegluga zawodowa. W naszych warunkach racja takiego podejścia jest tem większa że społeczeństwo nasze woła o środki, mogące mu ułatwić zbliżenie się do morza. Zadanie to w dużej mierze mógłby spełnić właśnie sport żeglarski, Olgierd Jabłoński. ków, a pomimo to czynił to coraz inaczej, coraz to doskonalej. Ciekawa ta żywotność rozwojowa żeglarstwa wynikała zapewne z niezwykle wielkiej, chociaż niedostrzegalnej dla laików, ilości poziomów wtajemniczenia. Jak u dziecka, obserwującego spadły z drzewa na wodę i pędzony po powierzchni przez wiatr liść, zapada szybko zrozumienie zasady żeglowania z wiatrem, Nr. 27 WIADOMOŚCI LITERACKIE 31 GDYNIA - ORŁOWO NOWOCZESNE ŁAZIENKI, GORĄCE KĄPIELE MORSKIE — PLAŻA — SPORTY WODNE SEZON l.V — 31.VIII Jumbdi kJjda 1 ilaad/cl PULSfi WODY KOLOŃSKiE i KWIATOWE darzq zadowoleniem radościq i pożyłkiem KRONIKA TYGODNIOWA Sporo miałem romansów w życiu. Jako młody, niecierpliwy chłopiec spotkałem „Irmę". Cóż to był za lichy romans! Więcej było spania, żarcia i snobizmu niż uczucia. Nie miałem jeszcze lat dziewiętnastu, wtedy w pierwszym roku wojny, gdy wracałem z Francji przez Anglję, Norwegję, Szwecję i Finlandję. „Irma" był to statek norweski kursujący między Newcastel a Bergen. Nie wiem jak wyglądała. Późnym wieczorem wsiadłem na okręt i obudziłem się nazajutrz rano w pełnym sztormie na morzu Północnem. Gdy wysiadałem w Bergen, nawet się nie obejrzałem. Na statku, jak zwykle młodzi ludzie, bardziej byłem zajęty udawaniem wilka morskiego niż kontemplacją. Więcej się bałem choroby morskiej niż statków niemieckich, i ewentualność storpedowania „Irmy" mniej mi się wydawała groźna od kompromitacji w jadalni, gdzie siedziałem przy jednym stole z jakimś siwym Anglikiem. Dlaczego tak mi zależało aby ten nieznajomy pan uważał mnie za starego podróżnika — jest to sekret młodości, niełatwy do wytłumaczenia. Z prymitywnych przeżyć młodzieńczych, związanych z „Irmą", niewiele wyniosłem. Dopiero dwie siostry, „Karyntja" i „Semiramis", obie panny z dobrego domu „Lloyd Triestino", odkryły mi prawdziwe uroki morza. Płynęliśmy przez Adrjatyk smagani gorącym sirocco, w ciche noce mijaliśmy zielone wyspy morza Joriskiego. Słyszałem nocą w Port Sai-dzie plusk fali bijącej o okienko kabiny i daleki brzęk muzyki arabskiej. Na tamie pod pomnikiem Lessepsa przyjmowałem nieustającą nigdy defiladę dalptnbipżiiyoh okrętów. Wtedy również zawarłem znajomość z największem dziwadłem spośród wszystkich mórz — z morzem Martwem. Od tej pierwszej podróży na Wschód stałem się już nałogowcem. Pragnąłem coraz większych dawek, aż wreszcie udało mi się zdobyć wielki zastrzyk Atlantyku. Płynęliśmy dwadzieścia osiem dni. Nazywała się „Mosełla", miała dwa smukłe kominy i osiemnaście tysięcy tonn. (Chciałem powiedzieć: osiemnaście wiosen). Dziś wiem, że to stare pudło, ale wtedy wydawała mi się najpiękniejszym okrętem świata. Płynęliśmy do Rio de Janeiro. Poznałem wtedy prawdziwy o-cean, rozszalały w burzach lub jak lawa zastygły w upalne noce podzwrotnikowe. Ten tylko kto wie, czem jest mocny wiatr i mocne słońce, zrozumie piękno Atlantyku. Trudno zapomnieć o potężnych malowidłach ciągle zmiennych obłoków, o chmurach brunatnych, rozdzieranych i-skrami burz elektrycznych, o lśniącej perłową różowością muszli nieba. Trudno zapomnieć o ołowianych falach zatoki wygnania i rozpaczy w Paranagua i o falach bijących jak fanfary zwycięstwa i radości o brzegi Copacabana. Oczywiście, wszystkie te obrazy piękniej wyglądają we wspomnieniu, gdyż czas zaciera drobne szczegóły. Jedna z najwspanialszych nocy podzwrotnikowych, jaką spędziłem na okręcie linji „Costeira", miała ten dro- bny defekt, że kabina sąsiadowała z bar dzo uczęszczaną ubikacją. Wszystko zależy od prądów panujących w literaturze a raczej może w naszym organizmie. Ła-twoby o tej nocy napisać soczysty kawałek w stylu Celine'a, można również, odwróciwszy się od smrodliwych spraw ludzkich, wyjść nocą na pokład i chłonąć upajające zapachy bijące od bliskiego lądu. Można zapamiętać woń wiatru morskiego zmieszaną z zapachem lasu tropikalnego, tę dziwną i podniecającą ostrą mieszaninę, przypominającą cyrk, perfumy i wanilję. Nigdy przecież rozstać się nie możemy z obrazami literatury i jak zaczarowani, czasem przeglądamy się w conra-dowskiem zwierciadle morza, a czasem rozczarowani schodzimy do dantejskich czeluści podpokładowych. Trudno było patrzeć na mglistą Tamizę, wjeżdżając polskim „Lechem" do Londynu, i nie wspo minąć powrotów Conrada. Jakże można było, jadąc pierwszym polskim motorow cem „Piłsudskim" do New Yorku, nie wspominać innego wielkiego pisarza, Żeromskiego, którego słowo wyczarowało i ten Bałtyk pogodny i tę flagę powiewającą na maszcie wielkiego polskiego okrętu. Poznałem wtedy inny Atlantyk, jakże niepodobny do południowego Atlantyku. Podróż w pierwszą stronę minęła spokojnie, ale kiedy wracałem, trafiłem na burzę, która szła z nami od Halifaxu aż do szkockich wybrzeży. Radiotelegrafista polskiego okrętu nadsłuchiwał Z niezmordowaną czujnością głosów oceanu. Okręt gotów był w każdej chwili płynąć na pomoc komuś nieznanemu, potrzebującemu pomocy. Inna jest etyka morza a inna lądu. Wobec wrogiego żywiołu człowiek jest człowiekowi bratem. Bez względu na kolor flagi, okręt wzywający pomocy pewien jest, że marynarze wrogiego państwa z narażeniem życia pośpieszą z ratunkiem, bo taki jest honor i kodeks życia morskiego. Okrzyk „człowiek w morzu" jest świętem wezwaniem, i nie doszliśmy jeszcze do tego aby człowiek tonący musiał się legitymować ta-kiem czy innem klasowem lub rasowem pochodzeniem. Być może, że dojdziemy i do tego i zanim marynarz rzuci pas ratunkowy, zażąda wpierw od tonącego metryki dziadka i babki. Inna jest moralność morza i lądu. Okręt wyolbrzymia nierówności społeczne i dzieli ludzi na obywateli pierwszej klasy i parjasów z podpo-kładu. Ale i te nierówności zacierają się na statkach nowoczesnych. Na polskich o-krętach niema już prawie podziału na u-, przywilej o wanych i pogardzonych. Jeśli dziś myślę o morzu polskiem, widzę przed oczami nie tylko wydmy piasczyste Helu i latarnię morską w Rozewiu. Myślę o Stefanie Żeromskim i o tem, że wiatr od morza przynosi wiarę w prawdziwe braterstwo ludzi zdanych na wrogość wszystkich sprzysiężonych przeciw człowiekowi żywiołów. Antoni Słonimski. Pcłstii^Jip mm... ]cLfanoufdnosi się zatem pozytywnie do dolarów jako takich. Odmawiając im realności, nadaje jednak dolarowej fikcji moc realnie i życiowo uszczęśliwiającą i widzi w nich jedyny i wystarczający bodziec działania, pracy i twórczości. Oczywiście, przyjąwszy „prosperity" jako milczące i nieodzowne założenie. Apoteoza życiodajnej mocy dolara posłużyła do stworzenia zupełnie dobrego i zabawnego filmu. Jest w nim tylko jedna girlsowata twarzyczka i jeden gigolo jako partner. Pozatem puszczono na ekran typy charakterystyczne, prawdziwe w swej brzydocie, wymowne jako wyraz środowiska średnich prowincjonalnych business-menów i pomniejszych snobów. Świetnie gra Wallace Beery. Ten dziecięcy spryciarz i filut, ciężki, tłusty, nieforemny jak hipopotam, wywyższony swą głupotą ponad sprawy amerykańskiego świata, jest najprawdziwszym wyrazem optymizmu. To właśnie on — nie dolary — uzasadnia optymistyczny happy end. SAM DODSWORTH (Europa) Przeróbka powieści Sinclair Lewisa wydaje się na pierwszy rzut oka wcale nteresująca. Pozostaje jednak po filmie wrażenie nieistotności, błahości, nieważności całej jego treści. Okazuje się, że przesunięcia dokonane przez film są pozornie nieznaczne, a jednak charakterystycznie filmowe i niweczące właściwą tendencję powieści. To wszystko co w powieści Lewisa jest wykazaniem błahości wysiłków człowieka, który dobiega kresu życia i nic z niego nie zaznał, który bliski końca, zaczyna nagle rozumieć że zajęty robieniem pieniędzy, prześlizgnął się koło życia samego — to wszystko co w powieści jest podminowaniem niewzruszonej zasady groszoróbstwa, film zeskamo-tował. Pozostały tylko perypetje starzejącego się małżeństwa i przygody żony, która ucieka panicznie przed starością i pada ofiarą aferzystów. Zaletą filmu jest dobra i inteligentna gra aktorów, dobre psychologiczne wy-cieniowanie typów. Steianja Zahorska. W całej Polsce od gór do Bałtyku otrzymacie - przy błękitnych stacjach benzynowych firmy »KARPATY« - jednolity materiał pędny i oleje samochodowe GALKAR-LUX 461942 32 WIADOMOŚCI LITERACKIE Nr. 27 CAMERA OBSCURA 0 współpracę czytelników „Wiadomości Literackich" w „Camera obscura1, CO TYDZIEŃ ZŁ. 25.- NAGRODY Zwracamy się niniejszem do czyfelników „Wiadomości Literackich" z prośbq o współpracę w dziale „Camera obscura". Prosimy o przysyłanie nam wszelkiego rodzaju materjałów, jak broszury, ulotki, czasopisma (w postaci całych numerów lub wycinków nie pozostawiajqcych wątpliwości skqd pochodzg) z ustępami kwalifikujqcemi' się do • Camera obscura" pod adresem: Warszawa, Królewska 13, dział .Camera obscura". Ustęp taki należy wyraźnie oznaczyć, najlepiej kolorowym ołówkiem. Komentarze nie sq potrzebne, wystarczy surowy materjał. Do przesyłki należy dołqczyć imię, nazwisko i adres wysyłającego. Redakcja nie zwraca nadesłanego materjału i zastrzega sobie prawo wyzyskiwania go w dziale .Camera obscura". Za najlepszą rzecz danego tygodnia redakcja przeznacza nagrodę w wysokości zł. 25.—, którq ma prawo dzielić lub w razie braku odpowiedniej kandydatury, przełożyć na następny tydzień. W ubiegłym tygodniu nagrody otrzymali po zł. 5—: p. Emilja Lipkowa we Lwowie (św. Jacka 32 m. 8) za wycinek z .Lwowskiego Dziennika Narodowego", p. Jan Wójtowicz w Warszawie (Filtrowa 75 m. 4) za wycinek z .Wieczoru Warszawskiego", p. Zofja Wierzbięta w Warszawie (Nowogrodzka 42/3) za wycinek z?.Kurjera Czerwonego", p. Eryk Lipiński w Warszawie za wycinek z .I. K, C.", p. dr. Piotr Słonimski w Warszawie za list „Wagons-Lits Cook". TERAZ KOLEJ NA UKRAIŃCÓW Straszna i z dnia na dzień wzbierająca na sile powódź głupoty, nieuctwa i kłamstwa dziennikarskiego, zalewająca Polskę coraz mętniejszemi falami, przyniosła, śród setek innych, artykuł „L w o w-skiego Dziennika Narodowego" (nr. 156) p. t. „Ukrainizm a ma-sonerja i komunizm". Ukrainizm, zdaniem myśliciela i historjozofa, należy do tegoż obozu, co masonerja, radykalizm lewicowy i komunizm. Dlaczego? Dlatego, że Ukrainizm — tak jak liczne inne ruchy separatystyczne — jest typowym produktem wieku XIX i jego ideologii. Był on bądź bezpośrednio organizowany przez loże, bądź pośrednio inspirowany i zapładniany przez masoński światopogląd. Śród licznych „ruchów separatystycznych" w. XIX był też zorganizowany przez loże polski ruch niepodległościowy. Dalej czytamy: Wszystkie pseudo-nacjonalizmy, przeciwstawiane wielkim narodom katolickim, mają tę samą cechę. Obok ukraini-zmu można tu przedewszystkiem wymienić separatyzm litewski i baskijski. Tocz w tocz to samo pisał p. Pobie-donoscew o nacjonalizmie polskim, z tą tylko różnicą że zamiast słowa „katolicki" używał „słowiański". TERTIUM NON DATUR „W ieczór Warszawski" (nr. 132) w sprawozdaniu z procesu wileńskiej lewicy akademickiej: Na dzisiejszej rozprawie prokurator Złożył DieżwyKie wńZlić uokuiiieiil/' świadczące, iż Kirów bynajmniej nie był przyrodnikiem, za jakiego go lewica akademicka chce uważać, a aktywnym działaczem bolszewickim. WYSPA „K u r j e r Czerwony" (nr. 157); Koło Olsztyna, na jednym z jezior mazurskich w czasie burzy nastąpiło przesunięcie się o kilkaset metrów wysepki, porosłej olszyną. Ludność okoliczna zamierza przy pomocy zaprzęgów przyciągnąć wyspę na dawne miejsce. Wyspę przyciągać będą m. in. sprowadzone z Warszawy osły. KUPON DO KONKURSU GEOGRAFICZNEGO SZKOŁA ŻON Ogłoszenie w „I. K. C." (nr. 154): Poszukuję osób, któreby się przyczyniły do zbożnego dzieła materjalnie lub pracą. W celu przygotowania wszechstr: młodych do małżeństwa katolickiego... a-by zapobiec rozwodom. Panny, które u-kończą taką szkołę, będą miały pierwszeństwo, ułatwienie do zamążpójścia. Zgłoszenia: I. K. C., Kraków, Wielopole 1, „Apel Opatrzności". RZESZA Zabawna pomyłka wkradła się do listów, rozsyłanych przez warszawski oddział „Wagons-Lits, Cook" do lekarzy w sprawie „Lekarskiego dnia przyjaźni francusko-polskiej": Uroczystość organizowana jest pod protektoratem Pana Prezydenta Republiki Francuskiej i Pana Ambasadora Rzeszy Polskiej w Paryżu. Pomyłka! Nie „Rzesza"! Rzeczpospolita! Rzeczpospolita Polska! Proszę poprawić! Tu i wszędzie!! WIEDZA, STYL I T. D. Pomijając głębokie znawstwo historji niepodległej Polski „Chwil a" (nr. 793) odznacza się często niezwykle błyskotliwym stylem: Czyż gramofon, a teraz film dźwiękowy nie przekażą przyszłym pokoleniom geniuszu człowieka, którego jego sztuka osadziła na tronie... a co najmniej na fotelu głowy Państwa? Wszak ?aderewski był pierwszym prezydierlem wyzwolonej P»*7".bliki Polsl*Ł~;" xvto siedzi na krześle autora tego zdania? Głowa? Nie. REWELACYJNE ODKRYCIE! „M ały Dziennik" (nr. 100) pisze: Rezultaty badań Księdza Doktora Piotrowskiego, jak również i innych polskich i niepolskich uczonych stwierdzają, że inny jest układ fizjologiczny mężczyzny i kobiety a różnice w systemie nerwowym każdej płci stwarzają naturalny podkład dla odrębnych, psychicznych znamion u mężczyzny i kobiety. Oprócz tego prof. Hopkins w Ameryce dowiódł niedawno, że nocą jest ciemno a w dzień — jasno. PALEC „Nasz Przegląd" (nr. 52) w artykule „SS-Mann contra Tomasz Mann": Tomasz Mann rzuca w twarz zgleich-schaltowanym fuehrerom kultury niemieckiej rękawicę ze wzniesionym palcem wskazującym. Palce drugiej rękawiczki ułożyły się w figę. ORŁOWO MORSKIE „SŁOŃC E" PIERWSZORZĘDNY PENSJONAT pod zarządem Br. Zabłockiej Pięknie położony na skraju lasu. Wszystkie pokoje z werandami. Kuchnia wykwintna. Niskie ceny. Czynny do końca września. BIURO: UL KWIATKOWSKIEGO 24 - TEL20-11. DYREKCJA 21-74 OOJRZE WALNI A GDYNIA CHŁODNIA PORTOWA - ra 17-49 - ADR. TELEGRAFICZNY • ..NORHN !Y/!J2£Z/lłY/) -K&óiftrsM W3 lO LAT TEMU 8-stronicowy nr. 182 „Wiadomości Literackich" poświęcony jest pamięci Słowackiego, z okazji przeniesienia zwłok poety do kraju. Na numer składają się wiersze Kazimierza Przerwy-Tetmajera, Mieczysława Jastruna, Jarosława Iwaszkiewicza, Juljana Wołoszynowskiego, Mieczysława Brauna, Włodzimierza Słobod-nika, Jerzego Lieberta, Stanisława Baliń- skiego, Antoniego Langego, Józefa Witt-lina, oraz artykuły Marji Dąbrowskiej, Adolfa Nowaczyńskiego, K. W. Zawo-dzińskiego, M. J. Wielopolskiej, Zofji Nałkowskiej, Juljusza Kadena-Bandrow-skiego, Emila Breitera, Jana Parandow-skiego, Eleutera (Iwaszkiewicza), Karola Irzykowskiego, Stefana Kołaczkowskiego, J. N. Millera. PÓŁWYSEP HEL i jaąo ką-piaLióka nadmorski a HEL. JURATA. JASTARNIA-BÓR. KUŹNICA. CHAŁUPY to najmilóztf ufifjioczifnak po truciach caŁo- rocznaj pracif, sezon od 15.V do 15.IX dogodna komunikacja kolejowa do wszystkich miejscowości oraz statkami żeglugi polskiej z Gdyni do Helu i Jastarni Do wszystkich miejscowości przyjazd i pobyt nieograniczony; jedynie w osiedlu Hel przyjazd i odjazd kontrolowany, co jednak nie jest uciążliwe dla turystów i letników: należy jedynie zaopatrzyć się w dowód osobisty z poświadczeniem obywatelstwa Willa „Lalka" z własnym ogrodem i piękną panoramą Orłowa; pensjonat p. inży-nierowej Marchwińskiej ORŁOWO MORSKIE Luksusowy pensjonat „Lidja", tel. 9281, pierwszorzędny pensjonat „Orłowska Rmera", tel. 9172 oba pensjonaty pod zarządem Prezesowej K. Nowackiej Pensjonaty położone w najlepszym punkcie uzdrowiska, wykwintna kuchnia warszawska, pokoje jasne, słoneczne. PRYW. DOKSZTAŁCAJĄCE KURSY „WIEDZA" Kraków, ul. Pierackiego 14 przygotowujące na lekcjach zbiorowych w Krakowie, oraz w drodze korespondencji, zapomocq zupełnie nowo opracowanych skryptów, programów i miesięcznych tematów, przyjmujq wpisy na nowy rok szkolny 1937/38 na: 1) kurs maturyczny gimn. starego typu; 2) kurs średni do egz. z 4 kl. gimn. nowego ustroju; 3) kurs niższy z zakresu I i II kl. gimn. nowego ustroju; 4) kurs 7=miokI. szkoły powszechnej. UWAGA! Uczniowie kursów korespondencyjnych otrzymują co miesiąc, oprócz całkowitego materjafu naukowego, tematy z 6 głównych przedmiotów do opracowania. Ponadto obowiązkowe egzaminy kollo-kwjalne badają, 3 razy w roku, szk. postępy uczniów Wykładają najwybitniejsze siły fachowe. „P A T R I A" ORŁOWO MORSKIE pierwszorzędny pensjonat pod zarządem Janiny Kupczyńskiej Lewingerowej Blisko morza — kuchnia wykwintna — pokoje z balkonami i tarasami BAŁTYK ORŁOWO MORSKIE pensjonat pierwszorzędny A. Sobolewskiej Nad plażą własny ogród, w pokojach bieżąca zimna i gorąca woda Ceny umiarkowane ORŁOWO MORSKIE „I W I E N I E C" pierwszorzędny pensjonat inż. Stanisławy Markiewiczowej, tel. 9178 Willa położona nad samem morzem Kuchnia warszawska „EXIMPORT" Sp. Akc. Gdynia, skwer Kościuszki 14 Import bawełny i surowców Adres telegr.: Eximport, tel. 13-81 i 24-13 skr. poczt. 22 Przedstawicielstwo: B, Triebe i S-ka, Łódź 'TWMBOLU GŁOWY m przy PRZEZIĘBIENIU GRYPIE; KATARZE Przybory lotograliczne w Gdyni kupujemy w FOTODROGERJI Gdynia, skwer Kościuszki 12, tel. 1394 Nowoczesne laboratorja prac fotoamatorskich Dl9Gleosii5Qcere Partie u*yusają stale Kaiser-Borax Jedziesz do Gdańska — mieszkaj w polskim hotelu CONTINENTAL" 99 vls-d-vis dworca głównego Pokoje z bieżqcq zimnq i gorqcq wodq. W każdym pokoju telefon. Łazienki prywatne. Ceny b. przystępne. BALTOIL A. G. w Gdańsku, Schichaugasse 11 Benzyna, nafta, olej gazowy, oleje smarne Międzynarodowi Ekspedytorzy C. HARTWIG Sp. Akc. ODDZIAŁ W GDYNI, UL. WĘGLOWA 28 Wszelkie czynności, wchodząc ew zakres EKSPEDYCJI MORSKIEJ i LĄDOWEJ ODDZIALYi Bydgoszcz Katowice Lwów Poznań Wilno Gdynia Kraków Łódź Warszawa Zbąszyń DRAGO mieszanka benzyny, benzolu i spirytusu: oszczędność łatwy rozruch czyste spalanie spokojnapraca motoru Stacje uliczne w Warszawie i na prowincji „DRAGO" S. A. Warszawa, Żórawia 3, tel. 550-20 PRZEDSTAWICIELOM ?X\SY UDZIELAM Y SPECJALNYCH RABATÓW Kucifcencidtoj rala^^ nc kcuujdMę i ) etekŹoralnaiLo rep Cenniki wysyłałamy na żądanie Generalna Reprezentacja C. E. R. Warszawa, Elektoralna 30 I POLSKIE TOWARZYSTWO KĄPIELI MORSKICH Kamienna Góra „Belweder" posiada na sprzedaż po niskich cenach i na dogodnych warunkach kredytowych: hotele, pensjonaty, domy dochodowe, wille a iakże zatwierdzone parcele budowlane po cenach od 13 złolych za 1 melr kwadratowy Yłlatóon 7ic.ehfa.ch TZoiyaó-ITlaniaau^ TlflodaLa yiLazowe. Utarózau/G, AlOerta 1,-1 tai. 6-58-46 róża weissbaum zgoda 9 m. 4, tel. 262-57 poleca najnowsze modele kapeluszy PRENUMERATA z przesyłką zł. 9.-szerokości kwartalnie, zagranicą zł. 12.— OGŁOSZENIA: za wiersz wysokości 1 mm., szpalty 60 groszy za tekstem; 80 groszy w tekście. Kolumna ma 6 szpalt. REDAKCJA: Złota 8 m. 10, tel. 2-42-82, poniedziałki i czwartki od godz. 17 —19 oraz we wtorki od godz. 11 — 12. ADMINISTRACJA: Królewska 13, tel. 2-23-04, codziennie, z wyjątkiem niedziel i świąt, od godz. 9—19. Konto w P, K. O. 8.515. Drukarnia Galewski i Dau, Warszawa, Ordynacka 6 Redaktor: MIECZYSŁAW GRYDZEWSKI Wydawcy: ANTONI BORMAN i M. GRYDZEWSKI