IMa str. 5-e-T KOSZALIŃSKIE i :5fJ * L- da* mmm ^1? ' Na 12 Stronach Dzisiea- SZŁGO WYDANIA ZNA3D$ MASI S2¥T€I-NIC¥ ^:ć Rok 1846. Pierwsze żniwa pionierów na drawskiej ziemi. ---- - "I i\W>V;— v n PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ! Łączny nakład: lOKS00 vV VOl AB Cena frfi ci : W im$ f J HOZNAl SWCg Organ KW PZPR ^ Wydanie świąteczne Rofc XIV 24, 25 i 26 grudnia 1965 roku Nr 307/8 (4132/3) LAT lliniiiiiniim Ó °pW(i PIĄTEJ stronie ogłaszamy listę nagrodzonych jw konkursie pn. „Koszalińskie życiorysy". Powiedz my od razu: są to nagrody symboliczne. Żadną liczbą złotówek nie da się zmierzyć wartości ludzkiego życia. Na dwóch następnych stronach drukujemy fragmenty kilku prac nadesłanych na konkurs. Dokonujący wyboru stanęli przed trudnym problemem: co wybrać do publikacji, bo konkurs dopiero co się skończył. Niech autorzy, jeśli powstanie między nami różnica zdań — wybaczą wybierającym. Kropka, ale nie koniec Czytaliśmy te życiorysy w głębokiej zadumie, nierzadko z wy piekarni na twarzy. Wielu autorów znamy nie od dziś, szanujemy i cenimy ich pracę właśnie tu, na Ziemi Koszalińskiej. Mimo to odkrywaliśmy ciągle nowe informacje i wartości. Są to pamiętniki ludzi właściwie bez reszty oddanych swojej Ziemi i Sprawie. Ludzi którzy nie umieli siedzieć bezczynnie. Pracoioali — ciężko, odpowiedzialnie — nie dlatego, ze wymagała tego umowa o prące, lecz dlategc\, że tak właśnie chcieli żyć. Pełnią twórczego życia. Kartki tych życiorysów spina klamra szczerego złota. Wspomnienia Polaków Złotowszczyzny. Ludzi, podobnie jak Ci z Bytowskiego, tu urodzonych, tu wychowanych, tu walczących o Polskę i prześladowanych za to, że zostali Polakami. Bicie ich gorących serc usłyszano w Ojczyźnie, zbudziło się „śpiące wojsko" i przyniosło tu wy tęsknione śztanda-ry z Białym Orłem. Nie ma ceny za taką walkę i takie życie i nikomu nie pozwolimy nim frymarczyć. Autorzy postawili kropki, konkurs skończony. Zycie toczy się dalej i ono dopisze ciąg dalszy. m *• "SSSsfeŁ 58 0 Niebieski i • o)io /WYZNA-\ N1A , : USZCZESLI-' :5: IYC -jfrcłr-esat nieznany; W.IONYCH : mieszka] : NiAMt // i i ł ł * i i i * 4 ' i Życzymy Wam, abyście: jedząc i pijąc w miarą weseląc się w normie decybeli wypoczęli pized Sylwestrem. Redakcja ł ęfcl&T-tjkci CuJorók a PtytriOtCUluJccL * KÓkOSRZBG 8 Graficzne opracowanie kolumny i rysunki: ZBIGNIEW OLESItfSKI Zdjęcia: II. XUDRO i J. PIĄTKOWSKI \ Str. i GŁOS Nr 307 (4132) Noworoczne ORĘDZIE U Thanta ▼ NOWY JORK (PAP) Sekretarz generalny ONZ U Thant w noworocznym orę dziu wezwał do natychmiastowego zaprzestania wojny w Wietnamie. Wskazując na konstruktywne uchwały przyjęte przez XX sesję Zgromadzenia Ogólnego NZ, U Thant zwrócił w szczególności uwagę na kroki podjęte w celu-zwołania Światowej Konferencji Rozbrojeniowej, przepro wadzenia rokowań w sprawie zaprzestania rozprzestrzenia nia broni nuklearnej oraz zakazania ingerencji obcej w wewnętrzne sprawy narodów. USA zamierzają sabotować uchwały Zgromadzenia Ogólnego ^ NOWY JORK (PAP) W związku z zakończeniem XX sesji Zgromadzenia O-gólnego NZ, stały przedsta wiciel USA w ONZ, Gold berg, zwołał konferencję prasową, podczas której dał ja sno do zrozumienia, źe Stany Zjednoczone zamierzają kon tynuować obecny kurs w Wie tnamie i Republice Domini kańskiej. Z wypowiedzi Goldberga wynikało, że USA zamierzają sabotować realizację deklaracji o nieingerencji w wewnętrzne sprawy pańsitw, zabez pieczeniu ich niezależności i suwerenności, mimo., iż gło sowały za jej przyjęciem. Delegacja USA twierdziła podczas konferencji prasowej iż rzekomo „nie istnieje żad na sprzeczność" między uchwaloną przez Zgromadzenie Ogólne deklaracją o nieinge rencji, a rezolucją amerykań skiej Izfay Reprezentantów, w której USA uzurpowały so bie prawo podejmowania jed nostron-nej zbrojnej ingerencji w krajach Ameryki Łaciń skiej. Stały przedstawiciel USA oświadczył otwarcie, źe rząd amerykański nie będzie wykonywał zaleceń XX sesji w sprawie stosowania bojkotu handlowego w Portugalii. Od kwietnia 1966 r. 5 - dniowy tydzień pracy w NRD BERLIN (PAP) Rząd NRD postanowił wprowadzenie co drugi ty dzień, począwszy od 9 kwietnia 1966, pięciodniowego tygodnia pracy. Ponadto postanowiono również skrócić tygodniowy czas pracy dla około 3 milionów pracowników, bez zmniejszania zarobków. Decyzją tą ustalono, że tydzień roboczy wyniesie powszechnie 45 godzin pra cy. Część pracowników do tychczas pracuje jeszcze 48 godzin tygodniowo. Zatrud nieni w systemie trzyzmia nowym pracować będą od kwietnia 1966 jedynie 44 godziny tygodniowo. Zredukowanie czasu pra cy jest rezultatem stopnio wej realizacji uchwał VI zjazdu SED w sprawie dale ko sięgającego programu budowy socjalizmu. WOKÓŁ PROBLEMU RODEZYJSKIEGO Sankcje rasistów wobec W. Brytanii Brytyjska Izba Lordów zatwierdziła 108 głosami przeciw ko 19 decyzje rządu Wilsona w sprawie wprowadzenia embargo na towary naftowe wy syłane do Rodezji. Agencje zachodnie donoszą, że począwszy od czwartku w Zambii wprowadzono racjono wanie paliwa. Jest to wynikiem zamknięcia rurociągów prowadzących do Zambii z ro dezyjskiej rafinerii w Umtali. Rzecznik lotniczego towarzystwa brytyjskiego BOAC oświadczył, że władze rode-zyjskie zakazały (samolotom odrzutowym tego towarzystwa zatrzymywania się na lotnisku w Salisbury w celu uzu pełnienia zapasów paliwa. De cyzja ta stanowi kolejną „sank cję" podjętą przez rząd Smit ha przeciwko W. Brytanii, w odpowiedzi na ogłoszone przez rząd brytyjski embargo na do stawy nafty dla Rodezji. Pierwszą sankcją był zakaz dotyczący transportu produk tów naftowych dla Zambii przez terytorium Rodezji. ADENAUER rezygnuje ze stanowiska przewodniczącego CD9 > BONN (PAP) B. kanclerz NRF Adenauer oświadczył w wywiadzie dla „Christ und Welt", iż zamierza ustąpić ze stanowiska prze wodniczącego CDU. 5 stycznia 1966 roku kończy on 90 lat. Najbardziej prawdopodobnymi pretendentami na stano wisko przewodniczącego CDU są Dufhues, który od czerwca 1962 r. praktycznie kieruje a-paratem partyjnym, i kanclerz Erhard. Przeciwko kandy daturze Erharda stanowczo oponuje sam Adenauer. Z narady dyrektorów WZ PGR w Ministerstwie Rolnictwa OSIĄGNIĘCIA rzacjko kto jednak — prze lat w tak wyśmienitym zdro- jecjzenia i otyłości! A przecież wiu? A gdy usłyszą odpowiedź ^ p^^.^ych przypadkach głód ogromnie się dziwią, że recep mo±e spełnić leczniczą rolę. ta na długą młodość jest tak j^^oda leczenia głodówką żenująco prosta i prymityw jjyja powszechnie znana w sta na. # # , rożytnoścL Oczyszczająca siła Żarłoki i leniuchy żyją kro je§t potwierdzonym cej! — oto wynik wielu doś- przez naukę faktem. Odkłada wiadczeń i spostrzeżeń. Naj- ny na^miar tłuszczów i zło- większe żniwa zbiera Krwa- gów w r5żnych tkankach zo- wa Pani dzięki miażdżycy na- s^aje zlikwidowany, zaczyna czyń krwionośnych, chorob gię prc>ces odwrotny: zostają serca, zakrzepów i zawałów, one pochłonięte, zużyte lub wylewów krwawych do moz- wydalone z organizmu. Ten gu, stwardnienia tętnic ner- proces przypomina rozbiórkę kowych.^ Istnieje błędne mnie starego budynku, który zosta manie, że owe schorzenia są je zniszczony aż do zdrowych normalnym objawem starze-' fundamentów. I potem cia no nia się organizmu, wyczerpa wo odbudowany ze zdrowej cii a sił witalnych, atrybutem dobrze wypalonej cegły. Gdy starości. Medycyna zna stu- |a cegja znów zmurszeje, więc letnich starców z nieznacznym rozwojem arteriosklero zy. I przeciwnie, wielu młodych ludzi, w sile wieku, ginie wskutek zaczopowania tętnic wieńcowych, zmian miażdżycowych. Wymienione ^ w choroby są rezultatem niehi- największych gienicznego trybu życia, nie Najtrudniejsze znowu... Człowiek bez wody umiera po czterech dniach. Dostarcza jąc jednak systematycznie wo dę organizmowi, potrafi wytrzymać bez pokarmu nawet do 60 dni. Takie są rekordy głodomorów, są pierwsze umiejętności wypoczywania, trzy dni, kiedy to żołądek po nieustannych podniet nerwo- p^tu wyje o litość. wych wyczerpujących system. Oczywiście, nie wolno urzą nadużywania tytoniu alkoho dzać długłch głodówek bez sta lu, rożnych używek, lekcewa Icj kontroli lekarskiej. Zaleca żenią sportu i ruchu na wol się jednak, aby dwa razy na ny _ nym powietrzu, a przede wszy tydzień Urządzać sobie tzw. stkim jest to zapłata za zbyt ^ni n-umrwuro W czasach rzymskich tylko wiek starszy był god- nie dogadzanie żołądkowi. Lu wymacz^Tch dn^ch snoż7 y zazdrości. Wiązały się z nim dostojność, szacu- dzie zajęci przez całe życie pra WL.V ied^ _ „1 łnd,W nek, przywileje. Dla ludzi starych, a więc mądrych Cą fizyczną, odżywiający się pijemy wodę d^ zaswkoje- l doświadczonych, rezerwowało się najwyższe urzędy głównie warzywami, owocami „ia nraer^nia KHlTa V,,,? ,,, i oddawano im zaszczytne honory. I obecnie, praw- produktami mlecznymi, rzad- rok.„ _d* tl-T„—ni*? dę mówiąc, nie ma co zazdrościć młodym. Jest to ko kiedy cierpią na powyższe Hodniowa iSńwiS w, przecież okres żmudnej pracy, nieustannych żabie- schorzenia. Miażdżyca jest nicza T _ilZ~ gów, kłopotów. Towarzysząca temu wiekowi nad- chorobą społeczeństw od- nle „ , ww czynność hormonalna jest przyczyną wielu burz, tra żywiających się obficie i je- darh dn tv^ia ° gicznych przeżyć osobistych, kryzysów psychicznych, dnostajnie produktami pocho raeionvrh nierealnych marzeń i pragnień. Brak doświadczenia dzenia zwierzęcego, głównie U,L niJ nieraz do ro«»,ow.fi. Uy.tym wyrobami a S traktowi £*£%££ „ _ _ _ mięsa, tłuszczami pochodzenia T . , , , MŁODOŚĆ DO STU LAT o zbliżaniu się fizjologicz- zwierzęcego. Wnioski można Leczniczy wpływ głodówki nej starości. W obecnych cza sobie samemu sformułować. zos,tał stwierdzony przez na- Starość, która hie przynosi sach starość jest przedwczas Żołądek to zły sąsiad serca . dr°S3 doświadczenia. U- cierpienia, niedołęiności, cho na, patologiczna. — informują lekarze. A dr czeni przedłużali znacznie po rób, może być uważana za Nie tylko teoria, ale i prak Morris, wybitny znawca nad norrnS życie zwierząt, sto najpogodniejszy okres w ży- tyka udowodniła już tiieje- przedmiotu, w tym miejscu su^c ™ głodówkę — dwa dni ciu człowieka. Można mieć na karku sto lat i czuć się młodym. Odwieczny problem Fa usta, odwieczne poszukiwanie eliksiru młodości, z pewnością w niedalekiej przyszłości przyniesie dobre rezultaty. Za leżeć to będzie nie tylko od postępów medycyny, ale prze de wszystkim od woli pacjenta. Człowiek nie umiera, lecz sam siebie zabija! — twier- raz» ^ są to dził swego czasu dyrektor In mrzonki. Nie bardzo Czy można 150 lat ? zyc pożywienia, jeden dzień gło du. Na przykład w ten sposób karmiąc kleszcze, przedłużono im życie niemal dwudziestokrotnie. Człowiek o silnej woli może również w pewnym stopniu przedłużyć sobie mło dość i sprawność fizyczną do późnych lat życia. Tego rodzaju metody muszą być jed nak kontrolowane przez leka czcze dodawał: praca w pocie czo- rza. Nie wolno bowiem spo-bym ła, balsamem dla serca! Pra wodować wycieńczenia orga- stytutu Pasteura w Paryżu radził wierzyć słowom Ca fizyczna, ruch na świeżym nizmu. Jak wiadomo, to rów prof. I. Mieczników. Uczony Starego Testamentu, które o- powietrzu, utrzymuje serce w nież jest szkodliwe jak oty- uważał, że przy właściwym Powiadają o patriarchach ży młodości do bardzo późnych łość. trybie życia, wytrwałym prze- ponoć setki lat. Rów- lat. strzeganiu wskazówek medy- nież nie dałbym .sobie głowy Zwłaszcza systematycznie, Cywilizacja przynosi nam cyny, człowiek może łatwo uciąć za prawdziwość sensa- 0d młodych lat stosowana zgubę — wołają pesymiści, osiągnąć imponujący wiek — cyjnych doniesień światowej gimnastyka jest wspaniałym Coś w tym prawdy jest, jak 140—150 lat! Badania* nauko PrasY» która zamieszczała nie środkiem zapobiegającym w każdej plotce! Walka z ha we wykazały bowiem, że mózg dawno zdjęcia staruszka, mu schorzeniom wieku starości Na łasem, z nerwicami, z ciągły ladzki i system nerwowy — zułmanina Sayed Ali, który wet gimnastyka rozpoczęta do kłopotami, ze współczesną te najważniejsze części orga- Prz^żył już 189 wiosen. Histo piero po sześćdziesiątce, umie wegetacją i ruchliwym trybem nizmu — gwarantują taką dłu ria Jednak notuje fakty za- jętnie dozowana, może w zna życia — to walka z przed- gą egzystencję. Przy prawid- dziwiającej długowieczności cznym stopniu polepszyć spra wczesnym starzeniem. Spec- łowym trybie życia, w ideał- wśród ludzi. Często zdarzają wność fizyczną, zdrowie, sa- 3al^ci radzą często się uśmie nych warunkach, człowiek mo siS przypadki osiągnięcia wie mopoczucie. ' chać, na swoje życie patrzeć że zachować młodość, spraw ku powyżej 120 lat. W jed ność fizyczną i umysłową — tylko państwie — Zwiąż POCHWAŁA GŁODÓWKI przeciętnie do 120 lat. Dopiero Kadzieckim — zarejestro po tym okresie można mówić wano kilka tysięcy osób po- Nadmierne dogadzanie żo jak na film, odnosić się życzliwie do otoczenia. W sytu acjach przykrych zdobywać się na gest wielkoduszności i to T" ii- • :: "X C48 . . . ." " . . \ lNaamierne uuućtu^cuue z/u- t» , wyżej stu lat. Czują się nie- łądkowi p„ynosi szkodę zdro .^,oezja- muzyka, este źle, niektórzy nawet zajęci są ^ Co do t nie ma żad_ tJak\ ,i^n-0łC^?Zienneg0 Jy przy lżejszych pracach domo nej wątpiiwości. Nadmiar po- fin 1 • ~ °rzedłu wych Uderzająca jest row- karmu zal tad zło. ym- *yT' A-^C mez długowieczność chłopów gów w tętnicach, wlośnicz- ^ S v, d° sa€^le' bułgarskich. kach, stawach, mięśniach. Za • 7 Srymasów' Największe skupiska długo śmiecą, zanieczyszcza orga- ~ zl*" wiecznych znajdują się zwyk nizm, powoduje schorzenia u le na terenach górzystych, kładu krwionośnego, miażdży w klimacie dość ostrym. Są cę. Dietetycy zalecają, aby to okolice wiejskie, z dala od mięsa i jego przetworów nie większych miast i ruchliwej jadać częściej niż dwa razy cywilizacji. Głównym zaję- w tygodniu. To samo odnosi ciem tych ludzi jest hodowla się do pokarmów rybnych. Na i uprawa warzyw, owoców, tomiast owoców powinno się Mleko, przetwory mleczne, o- konsumować przynajmniej pół ci« be^ starości", dr" henryk woce i warzywa stanowiły kilograma dziennie (ha, ha!). speedby - szpidbaum „xx przez całe ich życie główne Mleko, ser chudy, chleb razo ™\ee tyc^ książlk^autor opraco pożywienie. Żyli dość prymi wy, warzywa i przetwory owo wał powyższy artykuł. tywnie, wyróżniali się praco- Roman Sądecki P.S. Proponujemy pasjonującą lekturę: RENE DUBOS „Mi raże zdrowia", Dr med. KINGA WISN1EWSKA ROSZKOWSKA „Medycyna w walce ze starością", IRENA GUMOWSKA „Zy- witością. Zajęci byli pracą fizyczną na świeżym powietrzu. Do najbardziej znanych i głośnych ośrodków długowieczności zaliczana jest gór ska dolina, usytuowana na wysokości 2000 metrów nad poziomem morza — w Hima lajach. Plemię Hunzów, które zamieszkuje dolinę, odznacza się wyjątkowym zdrowiem i odpornością. Ludzie ci, nie znają groźnych chorób za kaźnych, raka, próchnicy zębów, reumatyzmu, schorzeń u kładu pokarmowego, naczyń krwionośnych, serca. Biją na głowę kwiatowe rekordy dhi ^---- —^ POMOC DOMOWA Matka wraca z zakupów do domu* — Umyliście naczyni a? — Ja myłem — chwali się najstarszy syn. — Ja wycierałem — mówi drugi. — A ja — mówi skromnie 5-letnia Gosia — poz bieralam skorupy... POPROSZĘ SPADOCHRON W samolocie oszalał jeden z pasażerów. Podchodzi do drzwi i nagle jeodryglowuje. Przerażona stewardessa bezskutecznie próbuje go odciągnąć. W koń cu krzyczy zrozpaczo na. — Nie widzi pan, deszcz pada^ — No to poproszę sp adochrwi ~ mówi spokojnie ^ "-------- * TSkWi TrzefcfeSnei: lotn ptaka ma kształt pro fcy. Rękojeść to droga na Słupsk, ramiona szosa prowadząca do Dretynia, dalej tio Miastka i druga na Poborowo. Wzdłuż tych dróg i w najbliższej okolicy rozłożyły się miejscowości gromady: Zieleń, Star-kowo, Suchorze, Poborowo, Cetyń... Samo ^Trzebielino nie jest ani bogate, ani bied-he, najwyżej zaniedbane trochę i brudne friiepomiernie. A gromada Trzebielino — ' Y* I Sfc* i w.charakter z cyklu gorące serca zwal ezą mróz" czyli Katarzyna Staroszak... Fot. J. Piątkowski Jedna ż najuboższych w powiecie. Lasy, piaski-. Pomińmy oczywistości: żyło się gorzej, żyje się lepiej. W tej niebogatej gromadzie jest wszystko, co do życia człowiekowi potrzebne. W widłach „procy" zgrupowały się nie fcpodal siebie wszystkie instytucje: gromadzka rada i posterunek MO, poczta i ośrodek zdrowia, kino i gospoda. Stoi tam |eż budynek, który mógłby być gromadz- pisze obszerne sprawozdania, jeździ do siedmiu punktów bibliotecznych w groma dzie na własnym motocyklu. Duma to i ra dość, w lecie źródło wypoczynku i rozrywki. Zachowuje się wśród książek jak stary, doświadczony fachowiec, a bibliotekarką jest przecież dopiero cztery lata. NAJPIERW SŁYCHAC TUPOT w sieni i staranne szuranie o wycieraczkę. Wchodzi maluch, rozczerwieniony z mrozu. Potem dziewczynka, dyga jak naj-grzeczniej w progu. I wyciąga książkę, sta rannie obłożoną w gazetę albo papier. Cza sami jeszcze jedną lub dwie: „Mamusia prosiła". Kasia uważnie spogląda na swego klienta, jakby na twarzy miał wypisane czego mu potrzeba i co mu się spodoba. Potem wybiera książeczkę z bajkami dla Oli i jeszcze coś „dla mamusi", na pamięć wiedząc, co mamusia czytała a czego nie, co jej się spodoba, a co nie. „Na wschód od Edenu" i „Moją wojnę trzydzie stoletnią", Iwaszkiewicza i Czeszkę, Fle-szarową i Tołstoja. Nie ze wszystkimi idzie tak łatwo. Do tych „trudnych", ale najwspanialszych czytelników należy Andrzej. Zastaję go właśnie, jak pochylony przebiera książki na półce. W oczach Andrzeja łatwo wyczytać można, że gdyby to od niego zależało, wziąłby tyle, ile mógłby udźwignąć albo trochę więcej, a może najchętniej w ogóle zamieszkałby w bibliotece. Z najlepszej zabawy zrezygnuje dla nowej, nie czytanej książki. Kiedyś nawet matka przychodziła i zakazywała mu wypożyczania książek. Teraz już pogodziła się z pasją swego syna. Dziś przyniósł trzy książki, wypożyczone przedwczoraj po południu. Jutro znów będzie z nim kłopot. Prawie wszystko z jego poziomu czwartoklasisty przeczytane i Kasia długo wymienia mu tytuły a on odpowiada: „mia łem... miałem..." Andrzej szuka sobie czegoś do czytania, a Kasia obdziela bajkami nową grupę dziewczynek. Janka zwraca „Sto bajek" Brzechwy. Policzyła. Rachunek się zgodził. Z ufnością do nie kłamiących książek bierze nową lekturę i w drzwiach u-stępuje drogi wysokiemu mężczyźnie. I— O, dawno pana nie było! — wita go Kasia. Panna Kasia wie. Robota była w polu i w ogóle. Ale teraz zima i znów zabiera się do czytania. Prosi o coś lekkiego. Z MON albo kryminały. Te prośby o „coś lekkiego", o „coś cie- trini o§ro"dkiem kultury, a jest na razie sie dzibą kina, klubu „Ruchu" biblioteki i pry ^ratnego mieszkania. W bibliotece króluje młoda osoba. Szczupła, niebieskooka i e-toergiczna. Charakter z cyklu „gorące serca zwalczą mróz" czyli Katarzyna Staroszak. Ale może zacznijmy lepiej ab ovo czyli JAK POZNAŁAM KASIĘ Narada przed rozpoczęciem roku fcultu-talnego była przeciętnie ciekawa. Tyle, że odbywała się w Miastku, a to znaczyło: «lużo konkretów, rzeczowa dyskusja, rozsądne wnioski. O swoich kłopotach mówili kierownicy świelic i klubów. Z drugiego rzędu z lekkim nerwowym drżeniem w gło sie odezwała się bibliotekarka. Zanotowałam: „Trzebielino — załatwione fundusze z pegeerów na " zakup książek. Za mało regałów, ale wykonanie załatwione: materiał z nadleśnictwa, wykonuje społecznie pegeer. Potrzebne są radio i przeźrocza dla dorosłych, bo dla dzieci są". Ach, jak mi się ta bibliotekarka podobała! Z tym uśmiechem, ze zdziwieniem, że gdzie indziej brakuje regałów, że brakuje pieniędzy na zakup książek. U niej wszyst ko da się załatwić. Ba, ale to u Kasi, iszepnął ktoś z boku. Kasia ma najlepszą bibliotekę w powiecie i niemały rozgłos. I tak mnie ta sława Kasi zafascynowała, że któregoś dnia przysiadłam pod rozgrzanym piecem, obok stolika z kartami Czytelników, w Kasinym królestwie. Z u-tywkowych rozmów, przedzielanych wypożyczaniem książek, z obserwacji, ZŁOŻYŁ SIĘ ŻYCIORYS Staroszak i tryb jej pracy. Osiemnaście lat temu przyjechała do ^Trzebielina z rodzicami z drugiego końca Polski, z Rzeszowskiego. Skończyła szkołę podstawową, zaczęła się uczyć w Technikum Ekonomicznym w Koszalinie. A ro dzfce jedynaczce tłumaczyli: co się będziesz obijać po świecie, co się będziesz męczyć. Masz tu dom, nam pomożesz, sama żyć spokojnie będziesz. No i ugadali. Została im do pomocy z posadą ekspedient ki w sklepie geesu. Ale zbrzydła jej serdecznie ta robota, i kiedy tylko zabrakło we wsi bibliotekarki zmieniła zawód. Zaczęła się przygotowywać do korespondencyjnej matury w słupskim liceum. Po maturze koniecznie jakieś kursy bibliotekarskie, może Studium Oświaty i Kultury Dorosłych, może jeszcze jakaś wiedza. Dużo wiedzy. A na razie książki czytuje głównie nocami — kiedy indziej nie ma czasu. Formalnie biblioteka jest czynna od trzy hastę j do dwudziestej, z wyjątkiem czwar^ k6w i świąt. Faktycznie Kasia przesiaduje w niej od rana do wieczora, czasem od południa do nocy. Porządkuje, katalogują, kawego", o „coś z monu", o „coś dobrego** powtarzają się przy każdym niemal wypo życzaniu. Do biblioteki prędzej czy później, co dzień albo co drugi, nie jutro to pojutrze zajrzy prawie każdy z mieszkańców wsi. Po książkę. Przeczytać prasę. Zapytać o znajomych. Ot, tak — na pogawędkę. Tym bardziej, że w klubie „Ruchu", mieszczącym się przez ścianę, trwa remont. ' Z przyjemnością obserwuję praktyczne potwierdzenie teorii: kiedy zamknięto klub, zabrakło jakiegoś ważnego ogniwa w towarzyskim życiu wsi. Zachodzą więc do biblioteki, gdzie Kasia ma dla wszystkich miły uśmiech i ciekawą książkę. Na uśmiechu i książkach nie kończy się zresz tą ambicja Kasi. Pragnie ona czegoś więcej dla wszystkich. Usiłowała więc nie raz i nie dwa założyć zespół artystyczny, niestety. TRZEBIELINO JEST WSIĄ TYPOWĄ nawet i z tego powodu, że ma kłopoty ze swoją „młodzieżą", z nudzącymi się, _ ale niechętnymi działaniu 'chłopcami i dziewczętami. Pozostawieni samopas nudzą się, zachęcani do działania opierają się z niezrozumiałym a biernym uporem. Niby to przecież wspólnie z młodzieżą, zorganizowała kiedyś Kasia i kierowniczka klubu zabawę na dochód klubu i biblioteki. Na zabawę, owszem, przyszli, ale już sprzątać po zabawie musiały same inicjatorki imprezy. Ostatnie tygodnie przyniosły jed nak wydarzenia, które te kłopoty zlikwidują może, a na pewno zmniejszą. Organizacja partyjna w Trzebielinie pracę z mło dzieżą uznała za jedno z najpilniejszych zadań. Spora grupa wiejskiej inteligencji: neuczyciele, lekarz, weterynarze, agronomowie obiecała pomoc i poparcie. Cieszę się z tego — Kasia nie będzie w swych wysiłkach osamotniona. Tydzień byłam u Kasi gościem, obserwatorem, pomocnikiem. W ciągu tego tygodnia Kasia zdążyła: skatalogować, opisać, zaopatrzyć w karty książki ogólnej wartości trzech tysięcy złotych (te zakupione za pegeerowskie pieniądze), przeprowadzić remanent w geesie (zawsze ją o to proszą), pojechać do Miastka na cały dzień, zrobić gazetkę ścienną, zająć się podopiecznymi GRN (opieka społeczna w gromadzie to jeden z jej licznych obowiązków), na posiedzeniu prezydium GRN stoczyć prawdziwą bitwę o pozostawienie bi-biblioteki tam gdzie jest co wieczór zajrzeć do przyjaciółki na pogawędkę, wypożyczyć przeszło dwieście książek. Wydawało mi się, że wiem o Kasi niezwykle dużo. A przecież nie wiem — kiedy ona zdążyła to wszystko zrobić? Stefania Zajkowska 9f Nagrodzeni w konkursie koszalińskie życiorys' W Jury konkursu „Koszalińskie życiorysy" zorganizowanego przez Koszalińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, redakcję „Zapisek Koszalińskich" i redakcję „Głosu Koszalińskiego" zapoznało się z 27 pracami, które napłynęły na konkurs. Uznano, iż wszystkie odpowiadały wymogom regulaminu. Po szerokiej i dogłębnej dyskusji Jury doszło do wniosku, iż poziom czołowych prac jest bardzo wyrównany i w związku z tym postanowiło dokonać zmian w regulaminie podziału nagród, zgodnie z prawem przysługującym jury. Postanowiono: pierwszej nagrody — nie przyznać. Dwie równorzędne DRUGIE nagrody w wysokości 3 tysiące złotych każda przyznać: LEONOWI HORSTOWI ze Złotowa HENRYKOWI ŻUDRO z Koszalina Dwie równorzędne TRZECIE nagrody w wysokości 2 tysiące złotych każda przy znać: WŁADYSŁAWOWI MA OKO WICZOWI ze Świętej pow. Złotów KAZIMIERZOWI WOJCIECHOWSKIEMU z Janikowa pow. Drawsko (czasowo przebywającemu w woj. olsztyńskim). Trzy równorzędne WYRÓŻNIENIA no 1 tysiąc złotych każde przyznać: WŁADYSŁAWOWI CZERKAWSKIEMU z Sianowa BRONISŁAWOWI MURAWSKIEMU z Koszalina JOZEFOWI SZANTYROWI z Koszalina. Ponadto wartościowe nagrody książkowe otrzymują: Marian GÓRECKI z Białogardu, Józef KAŁOWSKI z Koszalina, Henryk OSIPIIJK z Białogardu, Bazyli PAN KOWIEC ze Szczecinka, Zbigniew PE-RZYNSKI z Koszalina, Wiktor PRZYBYŁ ze Słupska, Roman SIEROClNSKI z Koszalina, Władysław SWAT z Ustki i Zofia TOMALA z Borzysławia pow. Białogard. Jury dziękuje wszystkim uczestnikom za udział w konkursie, nagrodzonym serdecznie gratuluje. Nagrody książkowe zostaną przesłane drogą pocztową. O terminie odbioru nagród pieniężnych autorzy prac zostaną powiadomieni. Dziś na stronach 6 17 publikujemy frag menty niektórych prac. Zgodnie z założę niami, wszystkie dzieła posłużą do celów naukowo-badawczych, będą też wykorzystywane w publikacjach. NASZA rachuba czasu opiera się o umowny rok narodzin Chrystusa. Pomijając sprawę sporną wśród uczonych, czy Chrystus rzeczywiście żył i jest postacią historyczną, można zadać pytanie: na ile ścisłe jest datowanie jego narodzin? Źródeł mamy niewiele. Je dynie w księgach Nowego Testamentu, w ewangeliach we dług Łukasza i Marka, znaj dujemy bliższe dane, pozwala jące na umiejscowienie w cza sie tego faktu. Mateusz mówi 0 narodzeniu Jezusa w Betlejem „we dni Heroda króla", Łukasz natomiast łączy ten fakt ze spisem ludności, zarządzonym przez cesarza Au gusta, i przeprowadzanym przez starostę syryjskiego, Cyrynusa, SPRZECZNE WERSJE Cały kłopot w tym, że obie wersje nie dają sie ze sobą pogodzić. Data śmierci Hero da Wielkiego, jednego z najwybitniejszych polityków i władców żydowskich od czasów Dawida i Salomona, jest dokładnie znana. Umarł on na wiosnę 4 roku przed naszą e-rą. Przypuszczać by należało, że narodziny Chrystusa nie przypadły na ten rok, kiedy Herod był już ciężko chory i zaabsorbowany sprawą nastęo stwa tronu oraz religijnymi buntami swych poddanych. Jeśli przyjąć wersję ł.ukasza — t£ Chrystus* narodził siej znacz nie ""później. Cyrynus bowiem, a ściślej biorąc Kwiryniusz, był na miestnikiem Syrii dopiero w fi 1 7 roku nowej ery, następcą He roda natomiast na wchodzącym w grą terenie był już wtedy Jego syn, Archelaos, którego właśnie Kwiryniusz zdjął ze stanowiska, przyłączając Judeę do prowincji syryjskiej. Spis nie mógł się od być za życia Heroda, PaJestyna bowiem nie była wówczas prowin cją rzymską i nie zachodziła po trzeba tego rodzaju pociągnięcia, przeprowadzanego przez Rzymian przede wszystkim dla celów po datkowych. Spis Kwiryniusza był akcją lokalną, wbrew bowiem świadectwu ewangelii o dekrecie cesarza Augusta, „aby spisano cały świat", nie ma na to żadnych dowodów. Wprost przeciwnie — spisy były wykonywane w róż rym czasie w poszczególnych pro wincjach. Mimo wielu pomysłów badaczy Biblii nie udało się ra cjonalnie wytłumaczyć sprzeczności, występujących między obu ewangelistami. Wiemy natomiast, skąd się wzięło wyznaczenie roku narodzin Chrystusa. Dopiero w VI wie ku mnich rzymski, Dionizy, przyjął, że nastąpiło to w roku śmierci Heroda. Pomylił się przy tym zakładając że Herod zszedł ze świata w 754 roku od założenia Rzymu, gdy w rzeczywistości był to rok 750. ROfcE NARODZENIE I KULT SŁOŃCA Skąd zaś wiemy, że roczni ca narodzin Jezusa przypada na 25 grudnia? Ewangelie nic na ten temat nie mówią. W świecie rzymskim obchodzo r.o 23 grudnia, w okresie bezpo średnio po przesileniu dnia z no cą, święto ,,urodzin niezwyciężonego Słońca". Ułatwiało to prze nikanie nowej wiary do przyzwy czajonej do dawnych obyczajów pogańskiej, wiejskiej ludności, bo przecież i nazwa poganie wy wodzi się od łacińskiego ..paga-ni" — mieszkańcy wsi. Pierwotne chrześcijaństwo, które przez 0 złym Herodzie 1 naszej rachubie czasu Przebierańcy — ludowa tradycja wsi Rokitki w pow. Bytów. ZE ZBIORÓW DZIAŁU ETNOGRAFICZNEGO MUZEUM POMORZĄ ŚRODKOWEGO W. Słupsku. x Fok M. PASZKOWSKI długi czas było religią społecznego buntu, religią biednych 1 upo śledzonych, musiało brać pod u-wagę również i te nastroje ludno ści. RZEŹ NIEWINIĄTEK Wszyscy znamy z jasełek po stać okrutnego króla Heroda i radość, jaką wywoływało wśród widzów ścięcie mu gło wy kosą przez śmierć. Sprawiedliwa to kara za wymor dowanie z jego rozkazu wszystkich dzieci poniżej 2 lat w Betlejem. I tu jednak jest to tylko legenda. Do aniołków Herod Wielki bynajmniej nie należał. Kazał zgładzić swą żo nę i teściową, trzech swych synów i wielu innych członków rodziny. W atmosferze in .tryg dworskich, powtarzających się buntów, fanatyzmu judaistycznych stronnictw i ugrupowań religijnych rodziła się uzasadniona i nieuzasad niona podejrzliwość, zapadały krwawe wyroki. Nie należał zresztą do wyjątków. Podobne zjawiska były na porządku dziennym w walce o władzę na Bliskim Wschodzie. W chwili pisania ewangelii istniały tradycje jego o-krucipirstwa i bezwzględności w walce z przeciwnikami. La wirowanie władcy miedzy fa natycznymi przekonaniami lu du Judei i potrzebą utrzymywania dobrych stosunków z Rzymem, świątynie budowane na cześć cesarza Augusta •— 'nie zaskarbiły mu wdzięcz nej pamięci u kapłanów. Powszeehne wiee opowieści o rzekomych rzeziach nowo naro dzonych dzieci, zarzad^anych przez władców, przeniesione zo stały przez autorów ewangelii na wydarzenia towarzyszące uro dzeniu Jezusa. Herod pasowany został za uosobienie wszelkiego zła — choć należał do tych królów, którym Żydzi zawdzięczali krótkotrwałą świetność swego państwa i rozkwit gospodarczy. . I Oprać. EL L. Leon Horst działacz oświatowy Złotowszczyzny Szkoła po polsku Szkołę w Osowie otwarto 3 czerwca 1929 roku. Tu, gdzie miało rozwinąć się ognisko germanizacyjne, powstała szkoła polska. W dniu otwarcia zapisało się 16 dzieci, w tym dwoje z niemieckiej rodziny. Był to jedyny wypadek w powiecie zło towskim, ale szkoła polska była na miejscu, a do niemieckiej trzeba było iść trzy kilometry. Lokal szkolny i moje mieszkanie mieściły się w zabudowaniach Niemca Hossa. Czynsz dzierżawny wynosił u niego tylko 28 marek miesięcznie — najniższa stawka jaką płaciła polska szkoła w powiecie. •...Nikt nie przypuszczał, że w kilka tygodni po moim przybyciu do Osówki, przy kre wydarzenie utrudni nam pracę. Właś ciciel domu sprzedał posiadłość niemieckiej organizacji „Heimatverein" ze Złotowa, organizacji hitlerowskiej, która czyniła wszystko, aby przeszkadzać w pracy polskiej szkole. Natychmiast po podpisaniu kontraktu, „Heimatverein" wypowiada nam dzierżawę lokalu szkolnego... Czas jest krótki, tylko dwa lata na po szukanie nowego lokalu... Na jednym z zebrań rodzicielskich zaproponowałem budowę nowej szkoły. Na budowę szkoły nie uzyskamy zezwolenia, ale przecież każde mu wolno postawić własny dom, przeznaczy się go później na szkołę. Wstaje wtedy Piotr Aleksiewicz i oświadcza: — Ja będę budował... Po kilku dniach wpływa do władz niemieckich wniosek o udzielenie zezwolenia na budowę. Gdy w biurze zapytano Alek-siewicza, dlaczego jeden pokój ma być taki duży, odpowiedział: mam cztery córki, każdej będę musiał wyprawiać wesele i dlatego taki pokój jest potrzebny. Wysokość izb miała 3 metry. Podłogę w dużej izbie ustawi się na 50-centymetro-wych słupkach, gdy w przyszłości zażąda ją, by miała 3,5 metra wysokości (taki przepis) to usunie się słupki. Szkoła musi mieć ustępy. I tu trzeba było coś wymyślić. Kazałem podać, że jedno „oczko" będzie dla dziadka, drugie dla rodziców, trzecie dla dzieci... ... Rozpoczęła się naprawdę mrówcza pra ća. Pracowali wszyscy: dzieci, młodzież, rodzice z nauczycielem na czele. Po półrocznej pracy mogliśmy być dumni ze swego dzieła... Po kilku dniach radość się skończyła. Otrzymałem wezwanie do starostwa, py-t&no na jakiej podstawie przeniosłem szkołę, a zaświadczenie inspektora niemieckiego z miejsca unieważniono. Polecono mi natychmiast wrócić do starej szkoły, przenieść sjarzięt. Gdy tego nie wykonam, zostanę aresztowany za nieposłuszeństwo wobec władzy niemieckiej. Mimo oporu rodziców, sprzęt został przeniesiony. Towarzystwo Szkolne złożyło pro test w rejencji w Pile. Związek Polaków interweniował w Berlinie, w ministerstwie... Po nowym roku władze niemieckie u-dzielają zezwolenia. Nareszcie jesteśmy we własnym domu. Nikt nie kontroluje dzieci polskich wchodzących do szkoły. Zespoły artystyczne pracują z nową energią. Przygotowujemy przedstawienie na zabawę dochodową, która odbędzie się w sali Domu Polskiego w Zakrzewie... W nowym roku szkolnym zaczęła srię nauka już w swoim budynku. Tylko nie wiadomo znowu na jak długo?... Zofia Tomala księgowa z PGR Borzysław -pow. Białogard Zamsze coś mażnego Stara Iwanowa powiedziała mi, że tutaj panienki są w ogóle złe. Zdziwiłam się, że wszystkie mogą być złe. Postanowiłam na własną rękę przekonać się o tym, założyć koło ZMW. Ale tego nie da się rady zrobić od razu, trzeba będzie zdobyć zaufanie i szacunek, aby na wiązać z młodzieżą kontakt. Marzyłam, że będę organizować koncerty życzeń, założę jakiś zespół artystyczny, jednym słowem miałam szczere chęci do pracy kul turalnej. Wiedziałam, że sama potrafię Bobie zorganizować czas wolny od pracy, ale to przecież za mało dla mnie. Przyzwy czaiłam się już w Białaczowie, że trzeba mieć ciągle jakąś ważną sprawę „na głowie". (...) Sobota, 12 czerwca 1964 raku była 'dniem, który się długo pamięta. Poszłam do Jasi Rosiakówny ze spódniczką, których sześć zakupiłam dla zespołu teatru poezji „Słowo". Otrzymaliśmy nagrodę na Wojewódzkim Przeglądzie Amatorskich Teatrów Poezji. Cztery tysiące na rozwój zespołu. Ja, jako jego organizatorka, otrzy małam tysiąc złotych. Usłyszałam, że mam szczęście w konkursach i że pieniądze „spadają mi z nieba". To mnie boleśnie ukłuło. To tak, jakbym otrzymywała Je bet żadnego wysiłku, bez wkładu pracy. Kiedy proponowałam A., żeby się nauczyła kilku wierszy z montażu Jakubowskiej „Książka jest to mędrzec łagodny i pełen słodyczy", wymawiała się brakiem cza su. Wtedy poprosiłam o współpracę innych. Uwierzyliśmy w swoje siły i opracowaliśmy ten montaż w czwórkę: Jasia, Wiesia, Rysiek i ja. Wystąpiliśmy na prza glądzie powiatowym i otrzymaliśmy wyróżnienie. Wiedziałam, że mamy duże bra ki, ale dodawałam otuchy sobie i pozostałym. Radziłam, żeby mówili szcze rze, tak jakby mieli wszystkich przekonać, jak wielkim przyjacielem jest książka. Byliśmy także na przeglądzie zespołów stępowaliśmy jako ostatni zespół. Członkowie komisji byli zmęczeni oglądaniem tych samych lub podobnych tańców w wykonaniu różnych zespołów. Teatr poezji nie wydawał się być ciekawym. Staliśmy na scenie. Wiesia mówiła pierwsza. Głowy ludzi w pierwszych rzę dach zaczęły się podnosić, członkowie jury zaczęli wymieniać uwagi. Słuchała nas mło dziież innych zespołów i tacy, którzy przypadkowo przyszli do Domu Kolejarza .Wszy scy patrzyli i słuchali z uwagą. Kontakt z widownią był nawiązany i trwał do końca. Odbył się wojewódzki przegląd teatrów poezji. Ta impreza była udana. Mogłam sobie powiedzieć: a jednak mogę coś zro bić, Borzysław też nie jest najgorszy. Weszłam do mieszkania Jasi, ale za chwilę jej brat przyszedł powiedzieć, że M. bije żonę. Tego samego dnia miałam nieprzyjemno ści z kobietami. Na zebraniu Ligi Kobiet miały do mnie pretensje o świetlicę. Że nie pozwalałam dzieciom przebywać w niej po godzinie 20. Wyznaczyłam dla nich niedziele i czwartki, gdy w telewizji były dla nich filmy. Ale to się niektórym nie podobało. Potem były pretensje, że młodzież rządzi świetlicą, a starszych się wyprasza. A to przecież nie prawda, bo próby były przed rozpoczęciem filmów w telewizji, często robiliśmy je w biurze, a nawet w swoich mieszkaniach. W maju otrzymaliśmy mały pokoik na czytelnię. Wyposażyliśmy go za pieniądze z nagrody i mieliśmy wreszcie własny kąt. Pracowaliśmy znowu. (...) Znalazłam się w Opolskiem. Będę starszą księgową. Żal mi opuszczać moje koło ZMW i zespół żywego słowa. Myślę jednak, że Jasia Rosiak i inni poprowadzą tę pracę dalej. Ma. być wyremontowany budynek socjakiy. Będzie klub „Ruchu". Józef Szantyr dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie „Natychmiast do szpitala!" Nie zliczyłbym nieprzespanych nocy ze względu na konieczność niezwłocznego sta wienia się na oddziały zabiegowe w celu przeprowadzenia pilnych zabiegów operacyjnych. Czy kiedykolwiek miałem spokoj ne święta i uroczystości domowe? Wielo-, krotnie moje nazwisko głośno padało w czasie seansów w kinie z dodatkiem: „Na tychmiast do szpitala!". W roku 1964 chirurgia szpitala odniosła dalszy sukces. W lipcu zdarzył się ponowny przypadek zranienia serca. Pracownik w czasie służbowej sprzeczki sięgnął po nóż i ugodził nim swego przełożonego dwu krotnie w plecy, na szczęście nieszkodliwie. Bojąc się jednak odpowiedzialności usiłował popełnić samobójstwo i wbił sam sobie nóż w piersi na wysokości serca. W ciężkim stanie przywieziono go do szpd tala na oddział chirurgii ogólnej. Rozpoznano ranę kłutą serca. Po wykonaniu nie zbędnych badań i odpowiednim przygotowaniu chirurg Stanisław Hajek w asyscie dwuosobowego zespołu operacyjnego, pod moimi wskazówkami dokonał otwarcia klatki piersiowej i zeszył ranę serca. Sam moment zeszywania ściany serca wymagał niezwykłej precyzji, gdyż w czasie pul sowania serca, i to w szybkim tempie, na leżało uważnie wykorzystać krótkie przer wy do wkłuwania igły chirurgicznej. Ran ny dzięki transfuzji krwi zniósł zabieg operacyjny i po miesięcznym pobycie o-puścił szpital. Był to już drugi w historii Szpitala Wojewódzkiego, a trzeci w historii województwa przypadek uratowania życia chorym z cięto-kłutymi ranami serca. (...) Zmysł spostrzegawczości i logiczne rozumowanie mają i będą miały olbrzymie znaczenie w medycynie. Wiem o tym dobrze z własnego doświadczenia., Podam kilka przykładów. Pod koniec jakiejś chirurgicznej operacji wpada na salę operacyjną młodszy kolega J. K., prosząc bym nie brudził rąk. U kilkuletniego chłopaka, właśnie przywiezionego, rozpoznał bowiem ostre zapa lenie wyrostka robaczkowego. Po kilkunastu minutach dziecko znalazło się na stole operacyjnym. Ponieważ byłem w ste rylnych rękawiczkach, nie badałem pal-pacyjnie małego pacjenta. Spojrzałem mu w oczy i od razu powiedziałem: proszę przenieść dziecko na oddział zakaźny. W tym przypadku mamy do czynienia z gruź li czym zapaleniem opon mózgowych. Na sali konsternacja. Oświadczyłem personelo wi, że stwierdziłem u chorego tzw. „święty wyraz oczu". Wzrok dziecka był skiero wany w jeden punkt, wyraz twarzy miał ledwo dostrzegalny grymas. Gruźliczemu zapaleniu opon mózgowych towarzyszą nie mai zawsze objawy brzuszne i nic dziwnego, że mniej, doświadczony lekarz mając na uwadze zwyżkę ciepłoty rozpoznał zapalenie wyrostka robaczkowego. Skiero wano pacjenta do Kliniki w Gdańsku, gdzie potwierdziło się moje rozpoznanie. Innym razem przyszedł któryś z lekarzy dyżurujących w ogólnej izbie przyjęć i po prosił bym zbadał pacjentkę z podejrzeniem o pękniętą ciążę pozamaciczną. W izbie przyjęć zastałem liczne zgromadzenie osób łącznie z członkami rodziny chorej. Nie badając chorej spostrzegłem, iż nie jest wykrwawiona, ma różową skórę twarzy, jest jakby zamroczona, nie chce odpowiadać na pytania. Zauważyłem też drganie powiek. Powiedziłem więc, że cią ża pozamaciczna jest wykluczona, mamy natomiast w tym przypadku do czynienia z histerią. Poprosiłem sanitariusza o kubeł zimnej wody i wylałem ją na twarz chorej. Ocknęła się i spytała: „Gdzie jestem, skąd się tu wzięłam?". Odpowiedzią łem: „Nic pani nie jest, zaraz pojedzie pa ni do domu," Dla pewności zbadałem jesz cze jamę brzuszną. Nie stwierdziłem żadnych objawów chorobowych. Powstało zamieszanie. Przy okazji dowiedziałem się od rodziny, że podobny stan chorej wystę pował już niejednokrotnie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że miałem rację. / Wybór I opracowanie: T. Kwaśniewski, Z. Michta. Grafika; J. Fedorowicz. Zdjęcia: J. Piątkowski. Henryk Zudro pracownik Delegatury NIK Koszalin Gospodarka Nie bacząc na późną porę roku, rolnicy wykorzystywali sprzyjającą pogodę i pracowali na polach jak długo się dało. Spontanicznie pomagali jeden drugiemu. Pomoc ta przejawiała się we wzajemnym wypożyczaniu koni „do pary", materiału siewnego (o ile ktoś dysponował jego nadwyżką), w świadczeniu robocizny. Zadzierż giwały się w ten sposób nici solidarności między samymi repatriantami pochodzącymi przecież z różnych kresowych stron, jak i między repatriantami a ludnością przybyłą z centralnych województw. Żywiołowo rodziło się u osadników przeświadczenie, że trzeba głęboko wgryźć się w tę ziemię, a wtedy żadna siła nie zdoła nas stąd ruszyć. Ojciec zaorał w listopadzie ok. 3 hektarów pola wskazanego przez Niemca. Początkowo robota szła niemrawo, jedyny nasz koń był już stary, w dodatku ślepy na jedno oko. Widząc to pospieszyli nam z pomocą sąsiedzi Łaźny i Baras, użyczając swoich koni. Nie było czasu na wymagane przed siewem ozimin odleżenie roli. W tydzień po zaoraniu ojciec siał już żyto. Działo się to w pierwszej dekadzie grudnia 1945 roku. Wkrótce nastały przymrozki, żyto nie zdążyło wzejść. Małą mieliśmy nadzieję, czy coś wyrośnie. Styczeń 1946 roku okazał się bezśnieżny. Zabraliśmy się do porządkowania podwórza. Zaczęliśmy od wywożenia obornika, który zalegał grubą warstwą dosłownie pod same okna domu. Niemcy nie wywozili go chyba ze dwa lata. Z nastaniem cieplejszych wiosennych dni, kiedy ziemia na dobre obeschła ujrzę liśmy, jak zaczęło wschodzić tak późno siane żyto. Rolnicy przekomarzali się: jedni twierdzili, że będą puste kłosy, inni, że w ogóle ich nie będzie. Bo kto to widział, żeby żyto ozime wschodziło na wiosnę? A ono choć o mizernej łodyżce wyrosło i po 6—7 kwintali uzbierało się z jednego hektara. Wiosną narastał problem: skąd wziąć materiał siewny i sadzeniaki. Z pomocą pospieszyły władze powiatowe i miejskie w Drawsku. Każdy repatriant rolnik o-trzymywał odpowiednią do wielkości gospo darstwa ilość nasion zbóż jarych i sadzeniaków. Była to forma pożyczki gwarantowana odpowiednimi skryptami dłużnymi. Na nie uprawianych od dłuższego czasu polach namnożyło się mnóstwo gryzoni. Orząc, co kilka metrów natrafiało się na gniazda z młodymi. Nie pomagały zwierzęta, ptaki, świece dymne ani trutki. Dopiero ostra zima 1948/47 ograniczyła tę plagę. Skutki jej dotkliwie jednak odczuliśmy w 1946 roku. Zboża na dużej przestrzeni pól zostały ścięte jakby kosą ostrymi zębami gryzoni i przetworzone na siecz kę. Władze powiatowe zarządziły komisyjne oględziny pól. Na naszym komisja, w skład której wchodzili m. in. sołtys Budak i agronom Pietrzak, stwierdziła, że żyto zostało zniszczone w 40 proc., owies w 50, jęczmień w 90, a ziemniaki w 70 proc. Repatrianci chcąc nie chcąc musieli z czasem dojrzeć ujemny wpływ tradycyjnego sposobu gospodarowania. Nie bez znaczenia na zmianę sposobów uprawy pozostało sąsiedztwo osadników z Poznańskiego czy Bydgoskiego. Pokażę to na własnym przykładzie. Zaczęliśmy pracować przeważnie parą koni, zarzuciliśmy przywiezione ze wschodu archaiczne narzędzia rolnicze. Oraliśmy glebę pługiem parokonnym o szerokim lemieszu i takiej samej odkładnicy. Nabyliśmy w spółdziel ni kultywator. W pierwszym roku dokonywaliśmy zbiorów tradycyjną kosą, al« w następnych latach coraz więcej miały do powiedzenia żniwiarki, a u bogatszych chłopów nawet snopowiązałki. Nie były to nowe maszyny, często składane z kilku starych poniemieckich, ale dobrze nam służyły. Na ziemniaczane pola coraz częściej wprowadzaliśmy mechaudczne kopaczki. Praca stawała się lżejsza, cićtawsza, a przy tym wydajniejsza. * ' Ul Władysław Maćkowicz uczestnik walk o polskość Ziemi Złotow skiei, Strajk szkolny Niedaleko Złotowa, nad dawnym głów nym traktem handlowym wiodącym do Kołobrzegu, leży piękna ,a wioska — Święta. Jest to stara osada słowiańska, miejsce kultu Słowian i stąd jej nazwa. Należała do Polski od. czasów Mieszka I aż do I rozbioru Polski. Zamieszkiwali ją rolnicy, przywiązani do swojej ziemi, bronili ją zawzięcie tak, żeby chociaż pię dzi tej ziemi nie dać w ręce niemieckie. W wiosce tej mieszkał chłop średniorolny Michał Maćkowicz. Rodzina jego skła dała się z córki i czterech synów. Ja, jako czwarte dziecko, urodziłem ,się 24 września 1893 roku... ...Ojciec lubił dużo czytać. Abonował początkowo „Wielkopolanina,, z Poznania, potem „Pielgrzyma" z Pelplina a przy koń cu „Gazetę Olsztyńską" i „Głos Pogranicza i Kaszub". To co przeczytał, starał się opowiedzieć. Chętnie i z wielką ciekawoś cią słuchaliśmy jego opowiadań. Jego ży czeniem było, ażeby dzieci same przeczy tały gazetę. Kto miał je tego nauczyć? Polskich nauczycieli już nie było. Ojciec się długo nie namyślał/Przywiózł z miasta e-lementarz toruński i rozpoczął z nami naukę. Z gospodarza przekształcił się w nauczyciela. W długie zimowa wieczory sia daliśmy wszyscy przy stole, ojciec jako nauczyciel zajął miejsce przy piecu. Mo-aolnie przerabiał z nami cały elementarz. Wszyscy nauczyliśmy się czytać i pisać po polsku. Była to niby druga ■— polska szkoła, szkoła ojcowska... Tak mijał rok po roku nauki w szkole niemieckiej i szko le ojcowskiej.- _ Nadszedł rok 1905. W kwiecie robił się jakiś dziwny ruch. Ludzie ze strachem opowiadali, że będzie wojna. Czekałem teraz na przepowiednie matki: na pewno zbudzi się śpiące wojsko, przyjdzie do nas i zwróci Polsce. Rzeczywiście wybuchła wojna, lecz hen daleko od nas — między Rosją i Japonią. Ale przeczytałem w gazecie polskiej o wydarzeniach rozgrywających się niedaleko. Był strajk szkolny dzieci polskich we Wrześni. Zabolało to, że za mowę polską bito we Wrześni dzieci a rodziców osadza no w więzieniu. Dzielne polskie dzieci. Mają odwagę upominać się o swoje pra wa! Czy nie można tym dzieciom pomóc — zastanawiałem się. U nas jest dużo polskich dzieci i my mamy również prawo upomnieć się o polską szkołę. Przy pomocy młodszego brata — Jana, Anny Biudek, Jana Stypy, Piotra Szub-szyńskiego, Bernarda Guza, Piotra Różyń skiego, Jana Banacha i wielu innych zor ganizowałem tajne zebranie. Zapadła decyzja organizowania strajku szkolnego w Świętej. Nie bacząc na żadne groźby władz pru skich i następstwa zaczęliśmy strajk. Po stawiliśmy na swoim, a wszyscy zachowywali się solidarnie. Strajk został w końcu opanowany przez władze, które dla jego stłumienia przysłały pastora ewan gelickiego ze Złotowa. Pastor Bodenourg umiał strajk zażegnać. Ale i rny zrobiliś my swoje... To było pierwsze wystąpienie w obronie polskości. Stanął przede mną wyraźny cel.- ...Po tylu przejściach (I i II wofna świa towa, rok 1905, strajk szkolny, więzienie niemieckie i hitlerowski obóz pracy), po CO latach pracy nauczycielskiej przechodzę na zasłużony odpoczynek, na emeryturę. Co w tych ostatnich dwudziestu latach Polski Ludowej mogłem zrobić to uczy nilem, a mimo przejścia na emeryturę nie myślę odpoczywać. Miejsce moje zajmie kiedyś córka, która kształci się w szkole elektrotechnic3nej.^ Franciszek Kawof dyrektor PGR Tak chciałem Zimy 1944—1945 nie zapomnę do śmierci. Miałem wtedy 13 lat. To było na począt ku grudnia. Wychodziłem akurat ze skle pu, kiedy Niemcy otoczyli dzielnicę. Próbowałem uciekać — schwytali. Dostałem kilka razów kolbą i do samochodów. Za wieziono nas na punkt zborny do Ciechanowa, stamtąd w towarowych wagonach do Wałcza. Nazywało się wtedy to miasto Deutsch Krone. Zimno jak diabli. Padał deszcz ze śniegiem. Świtało. Zapędzili nas na plac jakiejś fabryki i dali porcję zupy śmierdzącej wysłodkami. A potem, po u-formowaniu w kolumnę, pognali nas gdzieś na północ. Po przejściu szosą 10 km skręciliśmy w pole. minęliśmy kilka zagajników i tam w oddali zamajaczyły sylwetki ciężko poruszających się ludzi. Tego dnia wieczorem i przez dni następne kopaliśmy strzeleckie rowy. Byłem przecież dzieckiem. Byłem słaby. Buty oblepiły się błotem, z trudem je dźwigałem. Ręce bolały i marzły. Spaliśmy w bauerow-skich stodołach i szczęśliwy ten, kto trafił na więcej słomy. Niemcy odnosili się do nas brutalnie, nawet drobne wykroczenie karali biciem. W trzecim tygodniu, dzień przed wigilią, zastrzelili dwoje ludzi za to tylko, że upiłov/ali o metr krótsze słupy do wykładania okopów. Nam wszystkim kazali na to patrzeć... Takie były pierwsze moje kroki na Ziemi Koszalińskiej (...) Propagandyści ZMP, moi rówieśnicy, bez wiednie zapewnie, ale przekonywająco roztaczali urok tej niezwykłej w swoim rodzaju wyprawy. Byłem wtedy referentem skupu w GS. Od pół roku z goryczą trawiłem fakt, że nie udało mi się skończyć liceum chemiczno-spożywczego. Bez żalu rozstawałem się ze swoim miasteczkiem i pracą. Coś mi się nie wiodło. Siostra ukończyła Akademię Sztuk Pięknych, brat został lekarzem weterynarii a ja miałem zaledwie trzy klasy szkoły śrecYiiej. Nie miałem do siebie żalu, nie byłem ostatnim nieukiem. Umarła matka, musiałem zaopiekować się młodszym rodzeństwem.^ Niecodzienny był ten pociąg, którego podróżni witani i żegnani byli na Każdej stacji transparentami i muzyką. Do Szcze cinka przyjechaliśmy nad ranem, stamtąd do edległego o kilkadziesiąt kilometrów PGR Gronowo zawieziono nas dwoma traktorami. Tam, gdzie teraz stoją kompleksy zabudowań gospodarstwa, w październiku 1952 roku stał tylko jeden barak pachnący świeżym tynkiem. Zajmowaliśmy 12-osobowe pokoje. Zimno iak w psiarni. ^ . . Po 4 dniach mieliśmy pierwszego aciekl niera Po dwóch tygodniach nasza grupa zmalała do połowy. Te pierwsze dni były naigorsze. To było coś w rodzaju kwa-rantanny. Kto przetrwał ją — pozostały Jesienią 1957 roku, po kursie kierów ników gospodarstw, wysiadłem na małej stacyjce, objuczony dwoma walizkami — • w jednej były już tylko książki. Tego samego dnia w towarzystwie inż. J. obejmo wałem gospodarstwo Ł. Jedno z gorszych w zespole. (...) Drugi rok mojej pracy w Ł. przynosił już widoczne wyniki. Z zapałem harowałem od świtu do nocy. Zapomniałem co to znaczy niedziela, święto. Pracy było moc. Ale mimo to, gdyby mnie ktoś wtedy zapytał, czy mam jakieś trudności odpaliłbym bez wahania: żadnych, praca jest interesująca. Chciałem być rolnikiem i jestem nim. Szczególną moją pasją była obora. Widziałem w niej najbardziej dochodową gałąź hodowli. Na wiele, wiele lat. ^ Dziś wspominam... pochylałem się nad każdym urodzoym cielęciem, codziennie oglądałem każdą nową pierwiastkę, asystowałem przy jej dojeniu. Musiałem przecież wiedzieć, jaka w przyszłości będzie z niej kro wa. Chwile radosne i trudne. Nie przespane noce, dni bez odpoczynku. (...) W 1962 roku skończyłem studia z pomyślnym wynikiem i zdobyłem tytuł inżyniera. Marian Górecki Białogard Decydujący gol Białogród* żył już zbliżającym się majowym świętem. Zapowiadało się uroczyście. Miasto zaludniło się rodakami, prawie wszystkie fabryki tętniły normalną pracą. Osobnym wydarzeniem, na które z napię ciem czekali sportowi kibice, był zapowiedziany mecz-piłki nożnej pomiędzy reprezentacją stacjonującego tu w 1946 roku radzieckiego garnizonu — drużyną „Czerwonej gwiazdy" a naszą kolejarską „Unią" Sportowców nie sieją— s&mi się rodzą. Od początku młoda białogardzka społeczność szukała możliwości sportowego wyżycia się. Na jednym z nieoficjalnych posiedzeń, w parku, na ławce, Władek wystąpił z inicjatywą założenia kolejowego klubu. Chwyciło. Na zebraniu wyborczym klub nasz po długich sporach przybrał nazwę „Unia". Towarzyszyła narn ona przez wiele lat. (...) Zgłosili się do nas radzieccy koledzy z propozycją rozegrania towarzyskiego spotkania z okazji pierwszomajowego święta. Propozycję naturalnie przyjęliśmy, uważając się z góry za zwycięzców. Do naszego obozu docierały z U9t kibiców coraz to groźniejsze wieści. Że na^i partnerzy ściągają posiłki, że przyjechało trzech asów aż z Kijowa^ że w ogóle z koszar nigdzie nie wychodzą i tylko trenują. Mimo solidnych treningów miny nam się wydłużyły. Mecz wyznaczono na godzinę 17, ale już o 14 pięknie udekorowany stadion zaczął się zapełniać. Punktualnie na boisko wkro czyła sędziowska trójka, za nią wbiegły drużyny witane gromkimi owacjami. Nie przypuszczaliśmy, że w Białogardzie je t tylu kibiców. Stadion ledwie ich mieścił. Co odważniejsi włazili na drzewa, a ludzka fala jeszcze ciągnęła. Gwizdek, my rozpoczynamy. Atak lewym skrzydłem dziwnie łatwo łamie się na radzieckiej obronie. Nasi jakby się spe szyli. Ale i akcja przeciwników rozbija się o skuteczną interwencję Józka. Nie jest tak źle, ale Rosjanie grają lepiej niż przypuszczaliśmy. Tempo wzrasta. Wreszcie chyba w 35. minucie do piłki doctK)dzi Zbyszek i w tym momencie wprost skacze na niego jeden z obrońców przeciwnika. Ostry gwizdek radzieckiego arbitra, który mimo energicznych protestów swej drużyny zarządza jedenastkę. Konsternacja i napięcie. Kto będzie strzelał? Nieduży prawoskrzydłowy Władek spokoj nie podszedł do piłki, klasycznie zmylił bramkarza zwodem ciała i piłka w lewym górnym rogu. Jeden — zero! Publicz ność szaleje. W obozie przeciwnika krótka narada, w której bierze udział prawie połowa sztabu. Gdy już myśleliśmy, że wynik pierwszej połowy jest ustalony, Kola przejąwszy piękne dośrodkowanie strzelił do naszej bramki mimo rozpaczliwego sizczupaka Włodka. Ciężko było naszym w drugiej połowie. Gra trzymała w stałym napięciu wielo ty sięczną widownię. Nasz bramkarz dokonywał cudów. Wreszcie w 80. minucie Zby szek podał piłkę na prawe skrzydło. Tam dostał ją Mietek, przeszedł pomocnika, po dał do Władka, który znalazł się z piłką przy końcowej linii boiska. Wszyscy my śleii, że będzie centrował. Tymczasem chytrym zwodem wymknął się obrońcy i strzałem nie do obro.iy ulokował piłkę w siatce. Publiczność dostawała białej gorączki. Poszły w górę marynarki, czapki 1 inne części garderoby. Szalony wrzask tłumił wszystkie inne głosy. Tak więc uzyskaliśmy przewagę. Przeciwnik podwoił ataki. Nasze siły stopniowo słabły, drużyna coraz częściej przecho dziła do defensywy. Ale i przeciwnik chcąc za wszelką cenę wyrównać atakował chaotycznie, mniej skutecznie. Wreszcie gwizdek sędziego zakończył to tkwiące nam do dziś w pamięci spotkanie. Drużyna „Unii" popisywała się już w szcze cińskiej lidze, ale nasi kibice jeszcze długo powracali wspomnieniami do tego niezapomnianego zwycięstwa. *) Białogród — początkowa nazwa dzisiejszego Białogardu. Zbigniew Ferzyński Odbiór Każde zakończenie obiektu ukoronowane odbiorem technicznym to prawdziwe święto przedsiębiorstwa, dla załogi. Zbliżał się właśnie taki uroczysty moment — zakończenie budowy gmachu oddziału wewnętrznego szpitala w Złotowie. Od tygodnia ruch na budowie jak w ulu, praca trwa prawie całą dobę. Pracują wszyscy od sprzątaczek do dyrektora. Został tylko jeden dzień, zdawało się, że wszystko zapięte jest na ostatni guzik ale nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy. 0 jedenastej wpada do mnie dyrektor Gurman. — Zbyszek wstawaj prędzej, w piwnicy jeszcze trzy pomieszczenia zupełnie brudne 1 nie wykończone. (...) Poganiani przez sprzątaczki szorowaliśmy w pocie czoła nieszczęsne podłogi. Po kilku godzinach usłyszeliśmy głos dyr. Flisikowskiego. Schowaliśmy się ze wstydu, dobiegł nas tylko fragment roz mowy. —• Mamy tu jeszcze, panie dyrektorze, dwóch chłopców do pomocy, ale to nie fachowcy, nie potrafią nawet podłogi dobrze umyć. Zgięci w pół z bólu i niewyspani zjawi liśmy się znów na budowie i zastaliśmy już tam komisję odbioru w komplecie. Przewodniczący komisji inż. N. z Koszali na po zebraniu pełnego składu komisji wyruszył na jej czele w obchód. Każda sa la wprost wypieszczona i wychuchana, żadnego pyłu. Kuchnie, łazienki, toalety wyłożone białą glazurą, podłogi z terakotowej mozaiki, gabinety wyposażone, łóżka poustawiane i zaścielone — słowem: tyl ko kłaść się i chorować. Władze powiatowe, dyrekcja szpitala, lekarze — wszyscy zadowoleni i nie szczędzący pochwał. Wszyscy — to powiedziane chyba na wy rost. Ze skrzywionej twarzy i zmarszczonego czoła przewodniczącego komisji widać, że coś tu się zaczyna robić niedobrze. Najpierw lusterko za grzejnik — o, tu nie dokładnie pomalowane, — o, a tu pęcherz w linoieum na podłodze. Wskazujący palec wędrował teraz prokuratorskim gestem — a tu wykwit na ścianie. Gdy dobrnęliś my do II piętra, byłem już dobity. Zaciąłem wierzyć, że błyszcząca podłoga jest brudna jak w chlewie, a drobne plamki na ścianach to całe szaleństwo pikassow-skich wzorków. A tu jak na złość wpada naczelny inżynier WZBPT. — Cześć! Jak tu ślicznie, mam dla was niespodziankę. Znając inżyniera Michonia i jego niespodzianki, odciągnęliśmy go szybko na bok. — Przywiozłem wam z Koszalina radio i prasę, zostawiam ich pod waszą opieką. Cześć! Teraz już wiem, co oznacza przysłowiowy „gwóźdź do trumny". Krótka narada i błyskawiczna decyzja: zabieram część komisji i idziemy w przyzwoitej odległości za komisją roboczą. Dyrektor i przewodniczący komisji z czteroosobowym towarzystwem pomaszerowali do piwnicy, a ja poprowadziłem gości na parter i piętro. Po godzinnym bezkolizyjnym zwiedzaniu każda komisja zakończyła odbiór obiektu. Przewodniczący komisji męczył pozosta łych jej członków do późnego wieczora, sar kając i złorzecząc na budowlańców i producentów materiałów. Wreszcie podpisano protokół odbioru z wynikiem ledwo dostatecznym. A na drugi dzień w „Głosie Koszalińskim" przeczytałem duży artykuł o dobrej robocie i o pięknym złotowskim szpitalu. Radio nadało wywiad z dyrektorem szpi tala i ciepłe słowa uznania dla całej załogi. Często później dyskutowałem i rozstrży gałem z załogą tę sprawę oceny ludzkiej pracy i trudu załogi podsumowanej jednym cierpkim słowem: wynik ledwo dostateczny. \» * u o a o o o te □onana 'Str. 1 iGŁOS 5fr WPf ?1132> fŚwmezNY Konkurs } ......z.™®®®™?........ hiemm Tradycyjnym 3uż zwyczajem zapraszamy Czytelników do udziału w kolejnym konkur sie zatytułowanym „ADRESAT NIE ZNANY". Oto poniżej list do przyjaciela. Jest w nim wiele informacji o przemyśle naszego województwa, zwłaszcza o tych fabrykach, które nabrały znaczenia w ostatnim pięcioleciu. W liście tym autor popełnił jednak wiele nieścisłości, ta kich mianowicie, że albo poprzeno-sił fabryki z ich rodzinnego miasta do innego albo też przypisał im zu pełnie inne produkty niż te, które rzeczywiście wytwarzają. Takich błędów jest dziesięć." Zadaniem u-czestników konkursu będzie ich sprostowanie. Na przykład (czego nie ma w liście) gdyby natrafili na sformułowanie: „Odwiedziłem niedawno Drawską Wytwórnię Części Samochodowych" — powinni sprostować: nie Drawską, a Koszalińską gdyż taka Wytwórnia znajduje się w Koszalinie. Albo gdyby w liście napisano: „Bardzo smakowały mi słodycze tzw. „ptasie mleczko", któ re jako jedyna w naszym wojewódz twie produkuje kołobrzeska „Marona", należałoby sprostować, że nie „Marona" a słupska „Pomorzanka", mimo iż rzeczywiście obie produ kulą smaczne słodycze. Zatem przystąpmy do lektury listu. J MÓJ DROGI! Wybacz długotrwałe milczenie, ale ostatnimi czasy byłem bardzo zajęty. Sam rozumiesz, zbliża się koniec roku, więc roboty huk. Wszyscy chcą jakoś „na czysto" wejść w nowy rok, ja oczywiście też. Ale do rzeczy. Pytałeś co nowego u nas. Ano, chyba tak jak i u Ciebie — dużo. Sądzę, zresztą, ie sam zobaczyłeś niektóre z naszych nowości. Słyszą łem na przykład, ze wielkim powodzeniem cieszą się u Was rękawiczki i odzież skórzana, będące, jak chyba wiesz, dziełem załogi wałeckiej fabryki. Młody zakład, ale zdobył sobie dużo uznania i sympatii. Podobnie zresztą jak „Kazel", który to skrót oznacza Kołobrzeskie Zakłady Elektroniczne. Ta fabryka zresztą buduje się niemal od nowa i sądzę, ze dużo o niej jeszcze usłyszysz. Zresztą elektronika zaczyna odgrywać u nas coraz większą rolę. Na jej potrzeby adaptuje się obecnie byłą elektrownię cieplną w Jastrowiu. Nazywa się ona teraz „Rawar", ponieważ będzie to filia Warszawskich Zakładów Radiowych. Zaczynamy tef ćoS znaczyc w morskim przemyśle. Stare i zasłużo ne Koszalińskie Zakłady Sprzętu Okrętowego otrzymują nowe nomie szczenią i przystąpią do produkcji łodzi ratunkowych ze sztucznego tworzywa. Nowość, bardzo pożądana na morzu. W Człuchowie natomiast doskonale prosperuje Wytwórnia Płyt Wiórowych. Rozumiesz, o-szczędność drewna. I tak dalej 1 tak dalej. W Słupskiej Fabryce Na rzędzi Rolniczych zbudowano udany kombajn buraczany „rosomak". Uruchomiliśmy także dwie nowoczesne garbarnie — w Połczynie i Barwicach. Dostarczają surowca wspomnianej już fabryce w Wałczu. Ale najbardziej . cieszy nas fakt, że zbudujemy w najbliższych latach pierwszą w naszym województwie Fabrykę Obuwia w Bytowie. Rozpoczęło się już szkolenie przyszłej załogi. Jestem także przekonany, ie często masz do czynienia z musztardami i octem pochodzącymi z wytwór ni w Koszalinie. Najbardziej mi smakuje „saperska". Niech doda smaku Twojej świątecznej kiełbasie. * Trzymaj się dzielnie przy stole, przeżyj święta zdrowo, i odpisz, jeś li nie w tym, to na pewno w przyszłym roku. Wszystkiego najlepszego — Tobie i znajomym. WITOLD List prosimy przeczytać uważnie, a potem na kartkach pocztowych lub w listach KOLEJNO wyliczyć wszystkie błędy. Prosimy o zachowanie kolejności, gdyż ułatwi to sprawdzenie rozwiązań. Odpowiedzi prosimy nadsyłać do 31 grudnia 1965 roku włącznie (decyduje data stempla pocztowego). Dla tych, którzy przyślą trafne odpowiedzi przeznaczamy następujące NAGRODY 1. Bon towarowy wartości 800 z! do zrealizowania w Spółdzielczym Domu Handlowym „Saturn" w Koszalinie; 2. Elektryczne szczoteczki do mycia zębów (zupełnie bezpieczne — nowość!); 3. Dwa słomiane obrazki (bardzo ładne) z „Cepelii"; 4. Trzy płyty gramofonowe z nagraniami polskich popularnych piosenkarzy; 5. Neseser — torba podróżna; oraz pięć wartościowych nagród książkowych. Nasz adres: Koszalin, A. Lampego 20. Prosimy na kopertach zaznaczyć: „Konkurs świąteczny" (naj lepiej w rogu koperty). — Niech się dzieje wola nie ba! Ale nie zrobi pan krzywdy temu młodemu człowiekowi, który w tak ciężkich warunkach prowadził statek nad wiek roztropnie? Za całą odpowiedź Nigh-thead mruknął coś pod nosem i poszedł naradzić się z za łogą. Nastąpiła chwila niepew ności. Na ustach Wildera błą kał si* uśmiech pogardy. Nikt by nis poznał po nim, że właś nie rozstrzyga się jego los. Nighthead wystąpił na środek pokładu, żeby ogłosić decyzję załogi. Zresztą słowa by ły zbędne. Marynarze już przy stąpili do dzieła. Jedni odcze-. stwo?4 — Każdy wiatr od ląda poznaczą zgubę dla łodzi. — A co będzie ze statkiem? — Musi zatonąć. — Spróbuję wstawić się**a panem. — Nie, droga pani! Chwycił ją za rękę i dodał: — Nie mogę opuścić statku. — Jeszcze nie wiadomo. Spróbuję przemówić im do bu mienia. — Jednej osoby na pewno pani nie przekona. — Któż to taki?. — Ja. Chce pan popełnić szaleń OD CHWILI, gdy dziel ny Earing i jego nieszczęśni towarzysze ponieśli śmierć w mo rzu, huragan zaczął tracić na sile. Ale talów podniosła się fala i Wilder musiał wytężyć uwagę, aby statek nie padł łupem wzburzonego morza. Minęły idwie godziny. Na wschodzie zaczęło świtać. Wiatr ustał, fale opadły. Przez te długie dwie godzimy załoga nie udzieliła kapitanowi najmniejszej pomocy. Nie zwracał na to uwagi. Wystarczało mu, że dwaj wierni marynarze przy sterze posłusz „nie spełniali jego rozkazy. Ni kogo więcej nie potrzebował. Powiała lekka bryza. Tuż fcrzed wschodem nastała zupełna cisza. Pierwsze promie nie słońca padły na gładką powierzchnię wód, która tu i ówdzie lekko się unosiła, co przypominało oddech śpiącego dziecka. MzfMfm Piotrowski (Dokończenie) — Czy statelc przecieka? — Przekonałem się tej no- loryb. — Jak się pan odzywa i co cy — odparł Nighthead — że to wszystko ma znaczyć? nawet stary wilk morski róż- powiedział Wilder i zrobił nych rzeczy może się nauczyć, krok w stronę Nightheada. — — O co panu chodzi? — spy tał Wilder. Dopiero teraz wrogie spojrzenie da. Domyślił się też, że drugi Jako oficer powinien pan dawać przykład innym! A pan zauważył w takiej chwili odmawia po-Nighthea- słuszeństwa! Nighthead cofnął się o krok. — Przygotować pompy — powiedział Wilder, widząc, że marynarze wychodzą z ką- roboty! oficer jest pewny siebie, bo Otworzył usta, ale ani słowa ma poparcie załogi. nie wymówił. — Do pomp i brać się do tów, po których pochowali się jar nocy. Puścili rozkaz mimo uszu. — Czy pan słyszy? — zwró-dl się Wilder do Nightheada. — Do pomp! Ani kropli wody |iie 'zostanie w kadłubie! Drugi oficer popatrzył na kWildera spode łba i wymienił z marynarzami znaczące spój rżenia. Powtórzył jednak rozkaz. Marynarze leniwie wzięli się do sondowania. Gdy odkryli duży przeciek, zaczęli Raźniej się ruszać. — Tylko czary mogą pomóc {datkowi do połowy zalanemu itrodą — powiedział do Wilde ra Nighthead mierząc go złym okiem. — Pompy ną nic się tu iaie zdadzą, f — Proszę do pompy! Dla przykładu! — zawołał Wilder. — A ja nie chcę! — wykrztusił Nighthead. I runął do nóg Wildera, zwa lony potężnym uderzeniem pięści. Cios był tak szybki, że Nighthead nie zdążył podnieść ręki, by się zasłonić. Zrobiło się cicho. Nagle wszyscy marynarze wrzasnęli i rzucili się na kapitana. Rów nocześnie złapało go kilkanaś cie rąk. Ostry krzyk ze środka pokładu odwrócił uwagę napastników. Opuścili ręce. Popatrzyli w tamtą stronę. Krzyknęła Gertruda. W czasie burzy obie pasażerki, zamknięte w kajucie, słyszały huk wiatru i morza, ale ani trzask walących się masztów, ani krzyki marynarzy nie dobiegły ich uszu, zagłuszone potężnymi odgłosami rozszalałych żywiołów. Gdy po — Do pomp! —? powtórzył tem nastała cisza i statek położył się na boku, obytą z mo rzem guwernantkę ogarnęły ni — powiedział. — Nikczemny bunt! — Bunt? A co się stało z masztami? Czyja to wina? — Niech pani posłucha! — w grubiański sposób przerwał jej Nighthead. — Powiem pa ni wprost, bo wiem kim pani jest. Tej nocy dziwne rzeczy działy się na niebie i na morzu. Jak żyję, czegoś podobne go nie widziałem. Statki leciały z wiatrem, lekkie jak korek, ich maszty ani nie drgnęły, a nasz statek został ogolony na gładko, niczym brzytwą golibrody. Widzieliśmy krążowniki płynące bez jednego marynarza na pokładzie. Takiej wachty nocnej żaden z nas w życiu nie doświadczył. To wyznanie Nighthead uzu pełnił paru uwagami o beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się „Karolina". Statek nabrał tyle wody, że w ciągu paru godzin musi zatonąć. Taki był krótki wniosek Nightheada. — Cóż mamy zrobić? — spytała pani Wyllys. — Czy nie widać żadnego statku? — Niech nas Bóg strzeże przed nieznanymi statkami! — zawołał Nighthead. — Mamy dużą łódź, zawieszoną na rufie. Ląd jest jakieś czterdzieś cii mil na północny zachód. Wody i żywności mamy w bród. Jeżeii Ameryka jest jeszcze tam, gdzieśmy ją wczo raj zostawili o zachodzie słońca, jesteśmy uratowani. — Chce pan opuścić statek? — Tak jest. Interesy właści cieli statku są drogie każdemu marynarzowi, ale własne życie jest mu droższe niż złoto. piali łódź, inni wynosili żyw^ ność. — Dla wszystkich chrześcijan obecnych na pokładzie znajdzie się miejsce w tej łodzi — oznajmił oficer. — A ci, którzy trzymają z nieczystymi siłami, niech wezwą je na pomoc — dodał. — Z tego, co słyszę, wynika łoby — spokojnie powiedział Wilder — że chce pan zostawić statek na łasce losu. Nighthead spojrzał na niego z góry. — Panu łódź nie jest potrzebna — powiedział po chwi li. — Obywał się pan bez pomocy załogi i sam prowadził statek, więc teraz też da pan sobie radę. Zresztą zostawiamy szalupę. — Dobrze pan wie, że nie mając masztów nawet wszyscy razem nie dalibyśmy rady spuścić szalupy na wodę. Tylko dlatego zostawiacie ją na pokładzie. —Ci co zerwali maszty, mo gą postawić je z powrotem — wtrącił się jeden z marynarzy. « Wilder nie raczył odpowiedzieć. Zamyślony, przechadzał się po pokładzie. Gorączkującego kapitana Nichollsa wyniesiono z kajuty i umieszczono w łodzi. — Do łodzi! —zawołał do pań Nighthead. Nie było to nazbyt uprzejme, ale trzeba było szybko zde cydować. Nienawistne spojrzę niav, jakie marynarze rzucali Wilderowi, świadczyły, że wszelkie prośby, by nie zosta wić go na łasce losu, będą daremne. Pani Wyllys początkowo zamierzała zwrócić się do kapitana Nichollsa. Ale ujrzała człowieka na pół przytomne go ,w gorączce, który, gdy go wyniesiono na pokład, nakrył sobie głowę kocem. Wilder z obojętną miną przyglądał się przygotowaniom. — Co robić? — spytała go pani Wyllys. — Doprawdy nie wiem —- odpowiedział. — Nie jest wykluczone, że łódź dotrze do lądu. Trzeba na to dwudziestu czterech godzin ciszy na morzu. — Na czym polega niebezpieczeństwo?, ^ 1* — Czy wyglądam ha szaleS- ca? Może się mylę, ale nie mo gę postąpić wbrew moim zasadom. Honor nie pozwala mi opuścić statku, póki ostatnia deska pokładu nie pogrąży się w morzu. — Czy to coś pomoże? — Nie. — Wilder smutno się uśmiechnął. — Muszę zginąć, aby inni wiedzieli, jak postąpić, gdy się znajdą w podobnej sytuacji. Twarz Wildera była spokojna, tylko w oczach płonął ogień. — Do łodzi! — krzyknął jeszcze raz Nighthead . — Bóg mi świadkiem, że nie wiem, co robić! — zawołała pani Wyllys. — Niech nam pan poradzi, młody człowieku, jak własnej matce i siostrze. — Gdybym miał matkę i sio strę, nic by nas nie rozdzieliło w takiej chwili. — Czy jest nadzieja ratunku dla tych, co zostaną na stat ku? f: —• Niewielka. t — A dla tych' w łodzi? Wilder rozejrzał się po niebie. — Proszę mi wierzyć — powiedział — że pogoda jest bar dzo niepewna. Łódź ma tak samo nikłe widoki dotarcia do lądu, jak mało prawdopodobne jest, by jakiś statek do strzegł tonącą „Karolinę". — Zostańmy tutaj! — zawo łała Gertruda. — Nie cierpię tych strasznych ludzi! — Odpływamy! — zawołał Nighthead. — Nie będziemy na panie czekali! Pani Wyllys nie odpowie-działa. Dał się słyszeć plusk wioseł. Łódź odpływała. Sześciu marynarzy energicznie o-bracało wiosłami. — Stać! — krzyknęła pani Wyllys. Weźcie moje dziecko! Nighthead coś mruknął i po machał im ręką. Płynęli dalej. Na statku zapanowała długa cisza. Łódź szybko malała, kołysząc się na sinym morzu. Po chwili zniknęła im z oczu. Ksiąlka K. Piotrowskiego nfcate się w 1968 roku nakładem „Iskier". Nighthead Marynarze stanęli przy pom pach, ale żaden ręką nie ru- najgorsze przeczucia. Nic jed szył nak nie mówiła widząc, że Ger — Pompować! — krzyknął truda z takim trudem panuje Wilder i zwrócił się po nazwi nad sobą. Nad ranem obie za sku do dwóch marynarzy. snęły. Obudziły się o świcie. Nie usłuchali. Obejrzeli się Wyszły na pokład. Uderzył je do pompo- posępny obraz spustoszenia. Nie ochłonęły jeszcze z wra-— powiedział Nigh- żenią, gdy na ich oczach marynarze rzucili się na Wildera. — Co to ma znaczyć? — spy na Nightheada. — Szkoda rąk wania thead. Roześmiał się grubiańsko. Zła wola zmieszała się ze tała pani Wyllys. strachem w tym śmiechu. Po tym, cośmy widzieli lała. Wargi jej drżały, twarz zbie Wilder z ogniem w oczach pięść w tej nocy — mówił dalej Nighthead — wcale bym się nie podniósł zaciśniętą zdziwił, gdyby nasz statek stronę załogi. Słfe^.wodą w górg, = Są jest Go robią gwiazdy? AUDREY HEPBTJRN po idwAaBenła tBmu „Jak skraść milion 1 żyć szczęśliwie** — wystąpi wraz z Albertem Finneyem („Tom Jones* *) w filmie „Cały świat dla nas dwojga**. MONIKA VITTI, gwiazda flimów Antonianie-go, gra po raz pierwszy w filmie angielskim — szpiegowskim dramacie, którego akcja toczy się w Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, Francji, Hiszpanii, Portugalii i Włoszech. Partnerem Mantki jest p >pularny angielski aktor rr Dirk Bogarde. SOPHIA LOKKN równie* fflimn szpiegowfltkle&o. "M~ I W Fflm nosi tytuł „Arabeska". Partnerem Sophii Jest Gregory Peck w roli profesora uniwersytetu w Oxford zie, porwanego przez szajkę szpiegów Jednego z państw Środkowego Wschodn. Sophia — członkini tej szajki, Jest „przynętą" dla Gregory Peck a. JEANNE MOREAU lfcttsi ascetycznego zakonnika w filmie „Mnich", realizowanym przez sławnego Bunuela („Viridiana"). Później wystąpd w filmie Orsoia Wellesa „Święte potwory**. IRENA PAP AS, znana aktorka grecka — Jej kunszt podziwialiśmy w filmie „Elektra** reżyserii Cacoyaaanisa — przeży wa koszmar hitlerowskiego obora śmierci w jtigosłowiańsikim famie Mltrorice pt» „Gorzkie trawy", w którym gra roi* *ydow»3dej dziewczyny. partnerem Jest many jEraocusfci aktor • SŁQ* ;Xr 307 (4132; ■ Sir. 0 Wiem, 4e przestępcom cież jestem wielokrotny pan wysłucha. Co panu kę pan straci. No, może dzieć o tym, jak stałem doszło. Niech pan zrozu nikogo już nie mam na spokojnie się zwierzyć, stem cwaniakiem nad czuję się tak rozpaczli ko zgubione na ulicy w ślepy pies, najdotkliwiej czasem marzy, że pomoc Wystarczy zawołać, wy chwyci, wywlecze z bag N IECH się pan nie denerwuje, będę się streszczał. Pochodzę dobrej rodziny. Ojczym był profesorem politechniki. Nie fe Jest ważne. Powróciłem do kraju dwa lata po wojnie. O-siadłem we Wrocławiu. Pracę dostałem w przedsiębiorstwie budowlanym. Najpierw jako praktykant, potem — pisarczyk, kreślarz, ba! technik, jako że w tym okresie lizną łem trochę nauk w technikum budowlanym. Przyznam się, że lubię ten zawód. Będąc nie należy ufać. A ja prze-m przestępcą. Ale niech mnie to szkodzi. Zaledwie godzin-trochę więcej. Chcę opowie-się wyrzutkiem. Jak do tego mie, że oprócz prokuratorów, tym świecie, komu mógłbym Czasem mi się zdaje, że je-cwaniaki. Innym znów razem wie, tak bezbronnie, jak dziec ielkicgo miasta. I gdy los, ten mnie kąsa, mnie się wtedy jest tuż, tuż. Ze jest blisko, ciągnąć rękę, a ktoś ją pod[-na, stwa rozbiórkowo-porządko-wego we Wrocławiu. Chciałem tę plamę z mojego nazwiska zmazać. Starałem się nikomu nie zawadzać. Wkręciłem się nawet do ZMP. Na przewodni czącego mnie nawet wybrali! Organizowałem różne kur=y. Pracowałem społecznie, ślęczałem po nocach na licznych zebraniach. Do późnych godzin nocnych użerałem się z chło pami. Niejednego kułaka załatwiłem odmownie! W roku 1953 poznano się na mnie. Rozszyfrowano mój nie pokój. Ktoś odgrzebał, że sie Można żyć! Można wytrzymać! Wkręciłem się na kurs kinooperatorów wąskotaśmowych. Ukończyłem go z wynikiem dobrym. Przy okazji poznałem dziewczynę, w której się, tfu! — zakochałem. Los uśmiechnął się do mnie całą gębą! Dostałem pracę, całkiem niezłą, mieszkanie. Obiecali, że zapomną o mojej brzydkiej przeszłości. Urodziło się dziec ko. A potem, jakby mnie kto w łeb obuchem uderzył. To przy szło tak nagle, że długo się szczypałem sądząc: zły sen! Ale przebudzenia nie było. Wy dało się, że to nie moje dziecko. Po strasznej awanturze, ona uciekła do swego znajome go. Wprawdzie był od niej starszy o trzydzieści wiosen, za to forsy miał kupę na pierścionki, pelisy, ptasie mleczko. Gdy staruszek w szpitalu zamknął oczy, ona została pa nią jego bogactw. Wyszła za inżyniera. Piękna była, bestyj ka! Wzięła dziecko do siebie, inżynier je adoptował. Ten generał na białym koniku niejeden raz mi zaszko- cznych, rozsypujących się kuch; nek gazowych. Ostatecznie jednak można przy zwyczaić się i do nowoczesnych mieszkań. Po kilku tygodniac' już nie przeszkadza sedes u*tr wiony decyzją projektantów n? •środku łazienki, radio rycząc u sąsiada za cieniutkimi" śći~ nami, brak światła na klatcf schodowej. Otrzymanie mieszkania d os tarcz; jednak wielu niezapomnianych przeżyć. Których mimo wszystk wszystkim życzliwie życzą uszcz śliwieni: T. Kwaśniewski W. Łuczak Str. 10 •GŁOS Nr 397/8 (4132/3)1 Świąteczny „ROZKŁAD JAZDY u że odjazd z przystanków koń cowych następować będzie o gadzinie 8, 8.30, 9, 9.30 itd. KOSZALINA. SKLEPÓW I ZAKŁADÓW GASTRONOMICZNYCH Jak już informowaliśmy, dziś tj. w piątek 24 grudnia sklepy spożywcze i mięsno--wędliniarskie czynne są do godziny 17. Do godziny 18. o-twarte są sklepy dyżurujące: „Delikatesy", „Paulinka", „Wzorcowy", „Karolinka", „Rozkwit" i „Wygoda". Skle py przemysłowe czynne są do godziny 16. Zakłady gastrono miczne otwarte są do godziny 17. Do godziny 22 dyżuru je restauracja „Ratuszowa" i bar „Popularny". Punkty sprzedaży sieci drobnodetalicz nej czynne są do godziny 18. W sobotę 25 grudnia wszyst kie sklepy będą nieczynne. Zamknięte będą również zakłady gastronomiczne za wy jątkiem dyżurujących. Bar mleczny „Biała Mewa" otwar ty będzie do godziny 18, zaś restauracja „Bałtyk" do go dżiny 22. W dniu 26 grudnia sklepy spożywcze i punkty sprzedaży sieci drobnodetalicznej i za kłady gastronomiczne czynne będą jak w każdą niedzielę. AUTOBUSÓW MPK Dziś, tj. 24 grudnia autobusy jeżdżą według rozkładu dnia powszedniego, do godzi ny 19.30. Na liniach podmiej skich (nr nr 7, 9 i 5) od godziny 15—19 zostanie zwiększona liczba kursów. W dniach 25 i 26 grudnia komunikacja autobusowa czyn na będzie w godzinach od 8 do 23. Nie będą tylko kursowały autobusy linii nr 5. Na liniach nr 7 i 9 autobusy kur sować będą co godzinę według niedzielnego rozkładu jazdy. Autobusy linii 4, 3 i 8 jeździć będą co pół godziny rów nież według niedzielnego roz kładu jazdy. Na liniach nr nr 1, 2 i 6 autobusy kursować będą co pół godziny, z tym MUZEUM Muzeum będzie zamknięte 25 grudnia. W dniach 24 i 26 grudnia wystawa jubileuszo wa na 10-lecie ZPAP czynna w godzinach 10—16. KIN Seanse w ciągu wszystkich trzech dni według podanego programu. W kinie „Adria" o-bejrzeć można w sobotę 25 grudnia o godz. 22 seans awan gardowy — „Wyprawa siedmiu złodziei" jest to panora miczny film produkcji USA, dozwolony od 1. 14. TEATR w dni świąteczne nieczynny. .1 SŁUPSKA Dziś tj. 24 grudnia sklepy spożywcze w Słupsku czynne będą do godz. 17, natomiast przemysłowe do godz. 16. Tyl ko sklepy dyżurujące: Pawilon PSS i „Delikatesy" zamknięte zostaną o godz. 18. Lo kale gastronomiczne czynne będą do godz. 17. z wyjątkiem dyżurującej do godz. 20 — restauracji „Zacisze" i do 22 — kawiarni „Kaprys". Autobusy komunikacji mi&j skiej kursować będą dzisiaj tylko do godz. 20. Natomiast w dniu 25 bip. — komunikacja miejska będzie nieczynna. 25 grudnia br. wszystkie sklepy, punkty sprzedaży i kioski „Ruch" są zamknięte. W godzinach od 10 do 17 dy żuruje restauracja „Zatorze", a w godzinach od 11 do 19 — kawiarnia „Czar". 26 grudnia br. autobusy ko munikacji miejskiej kursują jak w każdą niedzielę, natomiast sklepy przemysłowe i spożywcze (z wyjątkiem dyżu rujących) są nieczynne. Zakła dy gastronomiczne i kioski „Ruch" — czynne jak w każ dą niedzielę. Wykonali plan Do 17 grudnia, Wojewódzkie Zjednoczenie Przemysłu Terenowego Materiałów Budo wlanych wykonało roczny plan produkcji towarowej, wartości 125 min zl. Plan produkcji cegieł wyko nano już 10 grudnia, a ponad pianowa produkcja do końca roku wyniesie 4,5 min sztuk. Zjednoczenie dostarczy również pół miliona rurek drenarskich ponad plan, który zrealizowano 29 bm. Jako pierwsze w Zjednocze niu wykonały zadania roczne Terenowe Zakłady Ceramiki Budowlanej w Złocieńcu. (k) BI a podróżnych W okresie świątecznym nie r>ę Wszystkie pozostałe pociągi wą-da kursowały następujące pocią- skotorowe kursują normalnie, ja^ gi kolei dojazdowych PKP: w kafżdą niedzielę. Linia BIAŁOGARD Wąsk.—SŁA WOBORZE: pociąg odchodzący z Białogardu o godz. 15.03 — 25. XII br. i 1. I. 1966 r, pociąg ze Sławoborza o godz. 5.26 — 25 i 26 XII oraz 1. i 2. I 1966 r. Linia BIAŁOGARD—SWfELINO: nie odchodzą 25 i 26 XII br. oraz 1 I 196S r. pociągi: ze Swielina — godz. 6.26 oraz 38.05, z Białogardu — godz. 8.42 i 19.58. Linia KOSZALIN Wąsk.—BOBO LICE: nie kursują 25 i 26 MI br. i 1 I 3966 r pociągi odchodzące z Koszalina o godz. 5.25, 8.50, 14.15, 16.40, z Bobolic o 11.40, ze Swie-lma o godz. 9.57, 15.26 i 21.12. POD KOSZEM W poniedziałek - wznowienie gier Wczoraj zespoły grup podwórkowych uczestniczące w noworocznym turnieju koszykówki rozegrały następnych 5 spotkań w ramach I rundy eliminacyjnej. z I rundy eliminacyjnej. W poniedziałek turniej rozpocznie się o godz. 9 meczem w_________ „Wybrzeże''— „Niebiescy". Na (20:6), „Czarne Gwiazdy" wy tę godzinę winni stawić się Oto wyniki spotkań: „Wisła" pokonała „Czarne Błyskawice" 12<6 (6:2), „Obotryci" wy grali z „Czarnymi" I 42:10 eliminowały „Ogrodników zwyciężając 58:5 (20:4), „Gór również zltwodnicy nu" i „Błyskawicy" „Iluraga- O godz. nik" wygrał z „Fuksami" 27:16 10.15, zgłoszą się „Żółwie" i (15:5), a „Skrzydlaci" pokona „Zefir" oraz „Bożenki" i „2a li „Czarnych" II 20:13 (8:12). giel", zaś około godz. 11.30 Dzisiaj, 24 bm. nastąpi rozpocznie się mecz „Ślęza" przerwa w turnieju. Gry zo- — „Dynamo". staną wznowione d-opiero w Przypominamy o obowiązku poniedziałek, 27 bm., kiedy od punktualnego przybycia do będzie się ostatnich 5 spotkań hali sportowej, (el) JAK KURSUJE PKS Jak nas poinformowano w Wo jewódzkim Przedsiębiorstwie PKS w okresie przedświątecznym nie przewiduje się uruchomienia do datkowych połączeń autobusowych. Dla rozładowania tłoku w autobusach, tam gdzie to bidzie potrzebne na trasy wyjadą tzw. „bisy", dublujące samochody przewidziane stałym rozkładem. Dotyczy to zarówno połączeń lokalnych, jak i dalekobieżnych. Podczas samych świąt obowią zywać będzie normalny niedzielny rozkład jazdy, (k) KOMUNIKAT PKP Z dniem 24 bm, ruch pociągów na linii Szczecin—Świnoujście odbywać się będzie normalnie zgodnie z poprzednio obowiązującym rozkładem jazdy. Równocześnie z dniem 24 bm. wznawia się kursowanie pociągu Nr 822 - 823 - 822 relacji Szczecin Niebuszewo (odj. 8.54) Kołobrzeg (przyj. 12.50) zamiast dotychczas na czas prowadzenia robót kursującego pociągu Nr 844 — 845 — — 814 relacji Szczecin Główny (odj. 7.42) Kołobrzeg (przyj. 11.05). Pozostałe pociągi kursują bez zmian. Czyj zegarek? W Komendzie Powiatowej MO w Białogardzie jest do odebrania zegarek damski znaleziony w Białogardzie. Zgubę odebrać można w KP MO, pokój nr 11 w godz. od 8— —14. OSTATNIA (124) — Poprosić pana, żeby ktoś z ambasady, ktoś nie śledzony jeszcze przez agentów policji dominikańskiej, pojechał na dworzec po pannę Clairę. Niech ją przywiezie do „Cos-mosu", i zaprowadzi wprost do mojego pokoju, nie zatrzymując się nigdzie. Będę tam czekać. Van Oppens może zor ganizować jakąś dyskretną ochronę na lotnisku i pod hete lem. O której przylatuje samolot? — O dwudziestej trzeciej. To dobra pora, będzie już ciem no, — Doskonała pora i doskonały pomysł. Dalej, mister Ath-wood. Samolotem, który odlatuje za dwie godziny do Miami, wyśle pan sekretarkę z wiadomością dla Beesleya. Już panu przedstawiłem ten plan. Sekretarka przekaże mu nazwę tak zwanego „lotniska X", z którego wywieziono Galindeza. Następnym samolotem, po telefonie Beesleya, wróci tutaj. Może Bcesley poda nam coś takiego, co pozwoli szybko skończyć z tą historią. Przygotował pan bilet lotniczy dla sekretarki? — Wszystko jest załatwione... Jeszcze nie depczą panu po piętach? — To może się zacząć lada moment. Dzisiaj wolałbym juz nie wychodzić. Zamknę się w hotelu, i będę czekać na wiado mość od pana. Może pan przyśle gońca z telegramem, albo boya z kwiatami, i niech on przyniesie mi wiadomość od Beesleya. Wolałbym do pana nie przychodzić. — Nam także na tym zależy. Jeżeli pana śledzą, i dojdą do tego, że właśnie pan zajmuje się sprawą Murpbycgo, znajdziemy się w kłopotliwej sytuacji. Nie zgłosiliśmy pana na oficjalnej liście członków komisji. Czy nie ryzykuje pan zbyt wiele, posługująe się nazwiskiem mojego sekretarza? — Jak dotychczas, tylko to mnie ratuje. Ktoś inny zjawia się w różnych miejscach, i ktoś zupełnie inny uzyskał wizę na to nazwisko. To musiało ich zdezorientować. Po mojej dzisiejszej rozmowie z pewną tancerką, w pewnym kabarecie, wezmą mnie chyba za van Oppensa. Pojechałem do hotelu. Wyjąłem szpilkę ze sztuczną perłą, z której obrabowałem dzisiaj Tapurucuarę, i przyjrzałem jej się dokładnie. Na nieco grubym ostrzu, tuż przy nasadzie perłowej główki, było coś w rodzaju mikroskopijnego harpuna, zabezpieczającego szpilkę przed wysunięciem się z materiału, w który ją wpinano. Trzymając za ten kolec, szarpnąłem główkę. Poruszyła się, mimo uwięzienia ostrza między palcami. Jeszcze jeden obrót — i perła oddzieliła się od ostrza, wysunęła się z pochewki, w której wydrążeniu ukryte było drugie ostrze, elastyczne i cienkie jak włos. Nacisnąłem główkę szpilki wspartej o kartkę papieru. Cienki drucik wsunął się o milimetr do wnętrza perły. Na końcu wydrążonego ostrza ukazała się kropelka szarej cieczy. Sprawdziły się moje! podejrzenia. Wyszedłem na korytarz, po którym często wałęsały się koty. Właśnie jeden z nich prz.ykucnął pod drzwiami, wynosiłem mu niekiedy resztki śniadania. Zadarł główkę ku górze. Jedną rękę położyłem mu na karku, a drugą, w której trzymałem główkę szpilki, dotknąłem miejsca za uchem. « I lekko, bardzo lekko nacisnąłem. Kot obnażył zęby, wspiął się na tylnych łapkach, przednimi uderzył się po nosie, i nagie upadł z wyciągniętymi jak patyczki kończynami. Zamknąłem drzwi. Już wiedziałem, jak zginął Sergio Ben-cosme, jak zabito Lorettę, i jej ojca; ktoś, pod jakimś pretekstem lub bez powodu, usiadł koło Flyna w wozie, taką szpilką dotknął jego głowy, i wyszedł. W każdym ze znanych mi wypadków tajemniczych śmierci, morderca nakłuwał owłosioną skórę głowy, i dlatego nigdy nie znaleziono śladu nakłucia. Nie znaleziono by go również u mnie, gdyby nie pośpiech w rozmowie z Rcneycm, pod moim domem. Roney dotknął szpilki tkwiącej w krawacie, i zbliżył się, ale wsiadłem do wozu i zatrzasnąłem drzwiczki. Przekonałem się też, że sztyft igły, zaopatrzony w ostry ząbek skierowany ku górze, pozostawał w tym materiale, w jaki był wpięty; wystarczyło dwoma obrotami przekręcić samą perłę — i wtedy wysuwało się z pochewki ostrze napełnione koncentratem jakieś niezwykle silnej trucizny działającej gwałtowniej niż kuriera i szybko absorbowanej przez organizm. Czy posiadanie takiej perły b£ło przywilejem wtajemniczonych w sprzysiężenie „Białej Róży"? Czy biały Roney, którego spotkałem dwukrotnie w Nowym Jorku należał również do sprzysiężenia? Ostrożnie wsunąłem ostrze w sztyft szpilki i przekręciłem dwukrotnie perłę. W7piąłem ją w wewnętrzną stronę marynarki, tuż pod pachą. Zatrzasnąłem okno i zamknąłem drzwi. Wkręciłem w otwór zamka automat zabezpieczający przed włożeniem klucza lub wytrycha z zewnątrz. Wrsunąłem colta pod poduszkę i położyłem się spać. Beesley nie miał chwili spokoju. Członkowie przeróżnych komisji OPA zadręczali go nierozsądnymi pytaniami i fantastycznymi pomysłami. Od czasu do czasu przeżywał nalot reporterów, lecz nie był upoważniony do informowania ich, bez zgody Rady Komisji. Kilkakrotnie rozmawiali z nim ludzie z CIA i CIC, i tym musiał przedstawić aktualny stan śledztwa. Ale nie dowiedział się od nich, o czym wiedzą sami, i co zamierzają. Zorientował się tylko, że w Ciudad Tru-jillo wykorzystują dzięki pośrednictwu Athwrooda materiały zebrane przez Wynna, i że obserwują go tam. Dowiedział się też, że niesłychana afera z porwaniem Galindeza, śmierci Flynna, jego córki i zaginięcia Murphyego — z pominięciem sprawy Thoena — zakończy się zapewne rozprawą sądową przeciw trzeciorzędnym figurkom, epizodycznym statystom wielkiego morderstwa. Ale finał najmniej go interesował: nie był szefem FBI, ani Dullesem, ani przewodniczącym Sądu Najwyższego USA. To były ich sprawy. Agent z Miami, zbierający poufne materiały państw strefy karaibskiej, doniósł telefonicznie o przybyciu do The Evcr-glades Hotel sekretarki Athwooda, i przekazał mu uzyskane od niej informacje, wraz z nazwą lotniska „X": Amityville. Powiedział, że razem z sekretarką Athwooda czeka przy telefonie na wynik jego interwencji w Amityville. Beesley u-cieszył się: nareszcie błysk światła w tej ciemności, nareszcie nitka, która wskaże im drogę do nowojorskiej centrali „Białej Róży". <125) Natychmiast zawiadomił tak zwaną „ekipę operacyjną"; mieli po niego przyjechać trzej agenci. Czekając na nich, połączy! się z lotniskiem. — Kto przy telefonie? — Henry Kovalsky, lotnisko Amityville. O co chodzi? — Hallo! Czy pan jest dozorcą lotniska? — Mamy tu jednego dozorcę, on mieszka w dyżurce, przy bramie. Właśnie pan dzwoni do dyżurki, Ale on wyszedł, i ja tymczasem siedzę za niego. — Kim pan jest? — Mechanik. A o co chodzi? — Jak nazywa się ten dozorca? Gdzie on jest? —- Ralph Bulloch. Tak się nazywa. On poszedł coś zjeść. Jakie dwieście metrów stąd mamy bar, gdzie można coś zjeść. Jest tak, że mam iść po niego, czy nie trzeba iść? — Nie trzeba, dziękuję, Henry. Jak nazywa się ten bar? —. „Niagara". Mam numer telefonu „Niagary". Jak Ralph jest potrzebny, to się do niego dzwoni, i on zaraz przychodzi. Dać panu? Beesley zapisał ten numer. Zadzwonił do „Niagary", poprosił pana Bulloch. — Morning, mister Bulloch, how are you — zapytał Beesley — dzień dobry, co słychać? _Sure — odparł Bulloch — kto się pyta o to wszystko? _Panie Ralph, czy nie przypomina pan sobie takiego dnia, w którym na wasze lotnisko przyjechał ambulans, wie pan, samochód sanitarny. — Tak, raz zdarzyło się coś takiego, rok temu. Myślę, ze to było dwunastego marca. _, Tak, świetnie, o to chodzi. Niech pan zaraz wraca na lotnisko, i tam czeka na mnie. Ale natychmiast proszę tam iść* — Tak będzie, już idę. Ja pamiętam nawet numer ambulansu. Wynosili jakiegoś gościa na noszach, a ten pilot phoe- nixa... . - , ^ f _ Dosyć! Bulloch, niech pan nic me mowi przez telefon! Proszę natychmiast iść do dyżurki. Beesley spojrzał przez okno. Wóz ekipy operacyjnej już czekał, w nim kierowca i dwaj agenci. Niecierpliwił się, przeklinał natłok wozów. Nie tak łatwo przedrzeć się na Long Island przez ruchliwe ulice Brooklynu. Byl jednak w doskonałym nastroju. Nareszcie, Amityville. W7jechali w bramę lotniska, na którym stały dwie sportowe maszyny częściowo okryte pokrowcami. Beesley zapukał do dyżurki. Nikt nie odpowiadał. Pchnął drzwi, otworzyły się. Pochylił głowę — futryna była nisko sklepiona — i wszedł do wnętrza. Na wyplatanym fotelu siedział Ralph Bulloch, z głową opuszczoną na ramię. Jego wargi były nienaturalnie zwężone, i ściągnięte bólem. W źrenicach utrwaliło się przerażenie. Nie żył. Beesley powiedział do agenta, który stał za nim: — Jed, podjedź do baru „Niagara", który minęliśmy przed wjazdem na lotnisko. Zobacz, kto tam jest, i dowiedz się, kto tam był, kiedy Bulloch odbierał mój telefon. — Tak, szef. Beesley wezwał drugiego agenta. — Biegnij do hangaru, i przyprowadź ludzi, którzy tam są. Będzie tam jakiś Henry Kovalsky. Dawaj go tutaj. Został sam. Obejrzał dokładnie szyję zmarłego, jego dłonie, każdy obnażony skrawek sikory. Ralph był łysy. Beesley spojrzał na lśniącą skórę jego głowy i dostrzegł kropelkę krwi, tuż nad uchem. Rozejrzał się. W kącie dyżurki, nad umywalką, leżała brzytwa, obok słoika z jakimiś tabletkami. Na małym, szczelnie zamkniętym słoiku zauważył napis: „Delta-Butazolinide Gei-gy". Pod spodem ktoś dopisał ołówkiem, koślawymi literami: „Na reumatyzm i lumbago". Wysypał tabletki do zlewu i chusteczką wytarł dokładnie wnętrze słoika. Otworzył brzytwę, i głęboko naciął skórę czaszki Ralpha, wokół kropli krwi. Skrawek skóry oderwanej od kości wrzucił do słoika, i zamknął go szczelnie. Przesłuchał obu mechaników. Henry zeznał, że natychmiast po przybyciu Ralpha z „Niagary", poszedł do warsztatu, wchodzi się tam przez hangar. W warsztacie grał w karty z kolegą. Nic nie wie, nic nie słyszał, nikogo nie widział. Prócz Beesleya nikt więcej nie dzwonił do dyżurki, i nikt • Ualpha nie pytał* Drugi mechanik powiedział, że Bulloch nie miał wrogów. Nie miał także żadnej rodziny. Do dyżurki chyba nikt nie wchodził, on tak myśli, że nikt nie wchodził, bo w warsztacie było otwarte okno, i oni usłyszeliby skrzypienie bramy albo drzwi, albo jakiś krzyk, a już na pewno warkot silnika samochodowego. Obaj, on i Henry, mają doskonały słuch, byli wywiadowcami na Okinawie. Agenci przeszukali dokładnie dyżurkę, hangar, i wszystkie inne zakamarki lotniska. Niczego nie znaleźli. Beesley zawiadomił o śmierci Bullocha policję federalną; sprawa Galindeza im podlegała. Wrócił Jed. Powiedział, że w „Niagarze" od kilku godzin siedzi kilku stałych bywalców tego baru, mieszkają na Long Island. Od dwóch dni zaglądał tam jakiś obcy gość, był w kapeluszu, ale miał chyba białe włosy. Barman powiedział, że czasem prztykał palcami, i że ten biały facet był także wtedy, kiedy Bulloch odbierał telefon i mówił o ambulansie, o dwunastym* marca, i że zaraz wraca na lotnisko... Nic, ten białv nie wyszedł z „Niagary" za Ralphem. Wyszedł jeszcze wtedy, kiedy Ralph stał przy telefonie i rozmawiał. Wracając z lotniska, Bcesley sam sprawdził w „Niagarze" informacje, które uzyskał za pośrednictwem Jeda. Nikogo więcej nie trzeba szukać, pomyślał, mordercą jest „biały facet", i trzeba szukać białego, który strzela palcami. Przejrzeć wszystkie kartoteki, zażądać od FBI, by wypuściła na miasto kilkuset swoich ludzi. Obserwować mosty i przystanie Long Island. Musi dostać białego, który strzela palcami. Z dyżurki lotniska dzwonił już po ekipę śledczą, i był przekonany, że lekarz poda takie same nieokreślone przyczyny zgonu, jak w wypadku Sergia Bencosme, Flynna i Loretty. Zastanawiał się, kto w Amityville mógł go uprzedzić? Trzeba zacząć od tych, z którymi kontaktował się Wynn. Może Juana Managua, która podała mu nazwę lotniska? Raczej nie. Czy Wynn był na tyle nieostrożny, by wspomnieć komuś, że szukają nazwy lotniska „X"? Wiedział o tym Athwood, wiedziała jego sekretarka, i wiedział człowiek z The Everglades Hotel, który przekazał mu z Miami wiadomość przywiezioną przez sekretarkę Athwooda. |Ł c. nj N .GŁOS Kr 307/S (ffŚ2/3)i Str. ii Wielkim przyjacielem wy-chowanków Państwowego Do mu Dziecka w Darłowie jest Dzieci dziękują lekarz dr JOZEF DĄBROWSKI. Od października 1964 r. rozpoczął on współpracę z Pud. Lekarz jest ao dyspozy cji dzieci na każde wezwanie. \v ychowankowie wyrażają „swemu doktorowi" serdeczne podziękowanie za systema tyczne badania, leczenie, kierowania do specjalistów, za świadomość iz zawsze mogą liczyć na jego pomoc. Życzenia dla krwiodawców „Dyrekcja Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Słupsku składa wyrazy uznania i podziękowania wszystkim dawcom krwi, a szczególnie honorowym i tym, którzy kilkakrotnie oddali krew i uzyskali od znaki dawców honorowych — wraz z serdecznymi życzeniami pomyślnego Nowego Roku, powodzenia w iyciu osobistym i pracy zawodowej". SPORT • SPORT PORAŻKA KOSZYKARZY Reprezentacja Polski w koszykówce uięsKiej która przebywa ca tournee w USA, rozebrała trzecie kolejne spotkanie. Tym razem nas* i eprezentanci przegra li po zaciętym i wyrównanym pojeaynku z zespołem uniwersytetu Toledo 76; 78. OGŁOSZENIA DROBNE SPRZEDAM motor jawa 250, stan bardzo dobry. Wiadomość: Okonek, Chłopickiego 27. G-5458 LISY niebieskie wysokiej klasy, po importach, z metryką licencyjną sprzeda — Kalinowski, Czersk, tel. 286. G-5436 SPRZEDAM pianino marki schwe-sten — okazyjnie. Kołobrzeg, Kaszubska 32, Zdzisław Pałaszewski. G-5449 W aptekach kioskach „RUCH" żądajcie BUŁGARIA POLSKA W Sofii rozegrano nieoficjalne m.ędzypaństwowe spotkanie piłkarskie Bułgaria-Polska. Reprezentacyjne zespoły obydwu krajów wystąpiły pod firmą Sofii i Warszawy. Wygrali bułgarzy 1:0 (1:0). SUKCES HOKEISTÓW ZSRR Przebywająca w Kanadzie hokejowa reprezentacja Związku Radzieckiego, rozegrała ósme w tym kraju spotkanie, mając tym razem za przeciwnika drużynę Re gina Cops. Zwyciężyli hokeiści radzieccy ii:2 (5:0, 4:1, 2:l). Nagrodzeni Nagrody książkowe za bezbłęd ne rozwiązanie krzyżówki nr 261 wylosowali: 1. Elżbieta Gołaszewska, Koszalin, Drzymały 1, m. 3. 2. Edward Mroczek, Kołobrzeg, ul. Giełdowa 29, m. 1. 3. Ryszard Grajek, Bytów, ul. Armii Ludowej 16. 4. ju lia Bajowa, Słupsk, ul. Chełmoń skiego 23, m. 5. 5. Jerzy Kurzawa, Łupawa, pow. Słupsk. WOJEWÓDZKA HURTOWNIA WYROBÓW PRZEMYSŁU CHEMICZNEGO W SZCZECINKU zawiadamia, że sfcupir/e ScażtBtę «"fośc balonów szklanych 401,501, 60 1, czystych w koszach wiklinowych, metalowych lub bez koszy. __K-2902-0 ZAKŁAD NAPRAWCZY MECHANIZACJI ROLNICTWA W SŁUP SKU, przyjmie od zaraz w FILII GŁÓWCZYCE PRACOWNIKA U-MYSŁOWEGO do działu zaopatrzenia, z wykształceniem średnim i znajomością branży metalowej oraz KIEROWCĘ SAMOCHODOWEGO na samochód żuk, z dru gą kategorią prawa jazdy. Warunki płacy do uzgodnienia na miejscu. Podania wraz z życiorysem i zaświadczeniem z ostatniego miejsca pracy kierować pod adresem Zakładu Naprawczego Mechanizacji Rolnictwa w Słupsku, pi. Dąbrowskiego 3. Mieszkań nie zapewniamy. K-2890-0 ZAKŁAD NAPRAWCZY MECHANIZACJI ROLNICTWA W DĘBNICY KASZUBSKIEJ przyjmie do pracy z dniem 1 stycznia 1966 r.: TECHNIKA MECHANIKA z co najmniej pięcioletnim stażem pracy w dziale remontów ciągników i maszyn na stanowisko kierownika produkcji, TECHNIKA MECHANIKA z kwalifikacjami jak wyżej na stanowisko kontrolera KT, PRACOWNIKA(CĘ) UMYSŁOWEGO do działu księgowości ze znajomością maszynopisania, wymagane wykształcenie średnie % praktyką w księgowości, PRACOWNICĘ UMYSŁOWĄ ze średnim wykształceniem do prowadzenia se-kretariatu *e znajomością maszynopisania. Reflektujemy na siły wytoko wykwalifikowane. Warunki pracy I płacy do uzgodnienia codziennie w biurze zakładu od godz. 8—11. K-2851-8 CO, GDZIE, KIEDY? (Piątek -sobola - niedziela, 24-25-26 XII 65 r) telURY KOSZALIN Dyżuruje apteka nr 21 — plac Bojowników PPR (tel. 50-78). SŁUPSK Apteka nr 51 przy uL A. Zawadzkiego, tel. 11-80. ^liUFom 97 — MO. 98 — Straż Pożarna. 89 — Pogotowie Ratunkowe, KOSZALIN ADRIA — w piątek .seans o godz. 15.30 — Manarin (franc., ou lat i-i) — panoiam.; w sobotę i nieuzieię — seanse o godz. l5.ć»o, 17.45 i 2u — Siara pośiod miasta (po.ski, od lat la;. Poranki: w sobotę o- godz. ll i 13 — hancho w dounic ^Sa, od lat 14) — panoram.; w nie-TO QN 3> ^ o ~ ■** g PO aa ^s1 -§gl" p M«-S N y o ^ c/2> o 05 P P 3 Z £ B* B* o pa P « jr r- o 15 Vj cr^p o B <-<• ?- n **§ e I- §'" M" B » 5 £T N g«sj§ ^ 2. g w _ < ~ cl. < ^ ^ P © ^3 B o *0 * Ł a © g: ^ - g- g § « w P 2. fig- - 3 " ' m B I> "S ||3 §"aS« ?.s? P- «#1 «?»e g « N 2.'® 3 a £ X i» sa 3 P « O* . - B B U) W M C « B. II cn V| < Ci ^ O sr D5 O O ^3 o fil 3 f-t £ §S^- °*» Wg S3S» *3s i N H. ^ &> *. N* < KJ ^ 2t £. w S 5foM2^ oeu 2. ~NS £3*2 w NO ^ >•« V1 - ?3»-H Z *.*Pg s» s > — °s3> ■PS5 " > 2w H* 03 w o *S Ko 2° W Kj *» osi > 3 00 .z N H - z K ^ g N ^ $ $ • h-. !> Kj f8 L b ji> 5* •h»»J w K-aS ° *• 2 © 5 s W >3 a.3" % U A g^2>.«„ Z « O > 55 00 2 ^ fH > N B > > rt - oe*> 5 22^5 ^OfflO 2 W ^ 3 p, S-S W B S4 B.V! N V! £ ^ ^ X H O "o 2 p a V\ 1 > - "i^\f • S? 2 »d o w w o rr1-1 p o;S ss ° ^ c ^ B.na crt^s o w o *& s ftj w tTQ IZ3 O J^ljS 5J -D g 2!" £• S1 ° 3-^s- 4 bi $ _ o^S ? &2 o ^ m-'®3 ^ wf »C 2N-Srt T- •—'*"' t) ?ro ^.orci s £ ~ ^ n> o t3 S'»^? ►-. I p mmmmmi i i mm3&;! ms^m • ?i V-''W ■'-: = &