CZY TU MIESZKA POETA...? POEZJE WYBRANE LESZKA BAKUŁY CZY TU MIESZKA POETA...? CZY TU MIESZKA POETA...? POEZJE ZEBRANE LESZKA BAKUŁY Księga pamiątkowa z okazji 90. rocznicy urodzin Pisarza Pod redakcją Bogusława Leszka Bakuły i Jolanty Sypiańskiej POZNAŃ 2020 Redakcja językowa: Jolanta Sypiańska Opracowanie graficzne: Józef Petrulr Redakcja techniczna: Mieczysław Kuczyński, Eugeniusz Strykowski Zdjęcia oraz ilustracje pochodzą z archiwum prywatnego © Copyright by Bogusław Leszek Bakuła i Rodzina Bonami, Poznań 2020 ISBN 978-83-66284-14-2 Wydawnictwo Bonami w Poznaniu tel. 61 851 67 88, kom. 602 613 494, e-mail: bonami.oficyna@o2.pl Druk Totem w Inowrocławiu O ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI LESZKA BAKUŁY (4.12.1930-22.03.1997) (Przedmowa) Twórczość literacka jest dla pisarza formą główną jego życia Leszek Bakuła Gdzie zamieszkuje poeta? Leszek Bakuła urodził się w Ostrołęce, lecz większość życia spędził w nadmorskiej Ustce, w której mieszkał z rodziną od roku 1958 oraz w pobliskim Słupsku, gdzie pracował jako nauczyciel od roku 1962. Przez lata zajmował się działalnością literacką, publicystyczną i krytycznoliteracką. Był działaczem kulturalnym oraz aktywnym członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Przy bliższym poznaniu okazywał się erudytą, znawcą literatury i języka polskiego, kolekcjonerem książek. Zajmował się również filozofią, estetyką. Miał talent malarski - malował obrazy, rysował, fotografował. Wiele osób uważało go za intelektualny i literacki autorytet, ogarniający myślą nie tylko sprawy współczesne. Dla kręgu najbliższych bywał fascynującym mężem i ojcem. Przede wszystkim Leszek - mój Ojciec- był pisarzem, człowiekiem, który zawierzył swoje życie literaturze. Napisał kiedyś, że - 5 „Twórczość literacka jest dla pisarza formą główną jego życia” i to zdanie staje się mottem niniejszego szkicu1. W małej Ustce lat 60.-70., otaczała go swoista aura Poety, osoby jakby żyjącej w niecodziennym, duchowym, wymiarze. Spacerował po nadmorskich uliczkach i promenadzie z głową zadartą ku górze, jakby mierząc się z niebem, pozornie nieobecny, zamyślony. Chętnie jednak przy tym dyskutował. Można było go zobaczyć jak, żywo gestykulując, rozmawia ze spotkanym znajomym w przymorskim parku czy niedaleko plaży. Jako człowiek był ogromnie życzliwy wobec ludzi, ale bardzo krytyczny w stosunku do instytucji i panującego systemu politycznego. Spierał się z rządzącą partią i zarazem ofiarnie pomagał jej członkom wychodzić z politycznych kłopotów. Sam wpadał w nieliche tarapaty, z których najczęściej musiał wydobywać się na własną rękę. Wspierał młodych pisarzy, gdyż dobrze pamiętał, jak długo musiał czekać na literackie szlify. Działał aktywnie w Towarzystwie Kultury Świeckiej, lecz zarazem miał przyjazne relacje z miejscowym proboszczem. Swoim poglądom dawał niejednokrotnie publiczny wyraz. Znano go z tego, co czynił jako nauczyciel, działacz kulturalny, literat; szanowano za trafność i odwagę wypowiedzi. Tytuł tej książki przywołuje w mojej pamięci pewne zdarzenie z początku lat 70. Do naszego mieszkania zapukał młody człowiek i wprost spytał otwierającą mu drzwi żonę Leszka, a naszą Matkę - Krystynę: „Dzień dobry, czy tu mieszka poeta...?” Poznała w nim jednego ze swoich niedawnych uczniów, Emila P. Ten młody człowiek pisał wiersze, teksty piosenek, był jednym z założycieli legendarnego usteckiego zespołu rockowego 74 Grupa Biednych. Nie pytając o nic więcej wszedł spiesznie w głąb mieszkania, podał Leszkowi spory rulon zwiniętych kartek. -„Przyjdę do poety, gdy przeczyta wiersze” - rzekł i zniknął. Przychodził jeszcze kilkakrotnie zawsze z tym samym pytaniem - 1 Gra wyobraźni. Leszek Bakuła (Pisarze o sobie). „Tygodnik Kulturalny” nr 4, 1985, s. 14. 6 „Dzień dobry, czy jest poeta...?” Zapytanie Emila stało się rodzinnym bon motem. - „Czy tu mieszka poeta.?” pytaliśmy, wchodząc do pokoju wypełnionego trzaskiem maszyny do pisania, gdy Ojciec pisał. Popatrywał na nas z lekkim sceptycyzmem i zaraz wracał do poprawiania jakiegoś wiersza czy fragmentu prozy. Łomotał maszyną do pisania jakby kosił czy młócił zboże, w każdej wolnej chwili dnia, a nawet nocy. Proces twórczy był słyszalny daleko, na ulicy. Przyjmowano to ze zrozumieniem, a nawet z zaciekawieniem. Był przecież Poetą, postacią nieco zagadkową. Mieszkanie nasze przy ulicy Kopernika 13 stało się miejscem znanym dla miejscowych twórców, inteligentów, nauczycieli. Niektórzy przynosili Leszkowi i Krystynie swoje literackie próby z prośbą o ocenę, o dyskusję. Słowa Emila P., nawet przekształcane w żart, pozwalały nam, jeszcze wówczas uczniakom, uświadomić, jak jest odbierany Ojciec w miasteczku, nie tylko przez ludzi z pewnymi twórczymi ambicjami, ale przez wielu innych, znających go mieszkańców, dawnych uczniów. Było w tym pytaniu coś z owej nieuchwytnej wartości dodanej, jaką kiedyś stwarzał w Ustce nauczyciel i pisarz - Leszek Bakuła. W wirach historii Według oficjalnej, wydanej po wojnie metryki, urodził się w Ostrołęce 4 grudnia 1930 roku. Jego rodzice, Rozalia z domu Knyżewska i Władysław Bakuła zawarli ślub w roku 1921. Rozalia Bakuła (1904-1956), nie mając wykształcenia ani zawodu, imała się różnych prac jako zwykła robotnica. Wykonywała usługi domowe, prała, szyła, byle się utrzymać. Ojciec, Władysław Bakuła, pracował w różnych miejscach, nie mając stałego zawodu nigdzie nie zagrzewał dłużej miejsca. Podobno bardziej niż praca interesowało go „głoszenie Słowa Bożego”, jak stwierdził kiedyś jego syn, lecz co konkretnie to oznaczało, nie wiadomo. Rozalia ochrzciła Leszka po katolicku i to podobno stało się powodem 7 nieporozumień. Dość, że Władysław miał nieco inne poglądy religijne, a to ówcześnie była poważna sprawa. W efekcie porzucił rodzinę latem 1930 roku. Przyczyną mógł być również szalejący kryzys ekonomiczny - tak sądził jego syn, wspominając tamte trudne czasy. Całe grupy społeczne i zawodowe traciły grunt pod nogami. Rozpadało się wtedy wiele związków. Leszek stracił ojca z pola widzenia już przed wojną i w zasadzie kontaktu z nim nie utrzymywał. Widział się z nim podobno tylko dwukrotnie w życiu i w okolicznościach dla siebie, jak wspominał, niemiłych. Po śmierci Leszkowego dziadka Stanisława Knyżewskiego w roku 1935 zaczął się dla Rozalii i jej syna trudny okres. Oboje musieli wyprowadzić się z zajmowanego przez Knyżewskiego, wygodnego mieszkania przy ulicy 11 Listopada w Ostrołęce. Potem wędrowali po coraz gorszych klitkach przez całe lata. Dziejowa zawierucha rozpętana w roku 1939 tylko utrwaliła istniejący stan rzeczy. Chłopcem zajmowała się wyłącznie matka i z nią Leszek był ogromnie związany, czemu dawał wyraz opiekując się matką, a później w swojej twórczości i wspomnieniach. Najbliższą rodziną po śmierci dziadka byli też siostra matki Stanisława Piersa i jej syn Marian. Początek wojny Rozalia i Leszek przeżyli w Ostrołęce, a potem wyjechali do pobliskiego Myszyńca. Sporo też przeszli we wsi Kleczkowo, gdzie zamieszkali obok domu drugiej siostry matki. By przeżyć, zbudowali jesienią 1944 w Kłeczkowie ziemiankę, najmowali się do prostych prac polowych. Tam przetrwali zimę i najcięższy czas frontu, który przechodził przez wieś, czas wielkich zniszczeń. Byli bezdomni, bez pracy, bez wsparcia. Nierzadko cierpieli głód. Leszek dostał posadę pastucha w Kłeczkowie na tzw. Górce Księżowskiej, starał się jeszcze zarobić parę groszy w każdy możliwy sposób. Tragizm tamtych czasów przebijać będzie w jego osobistych wspomnieniach, ale również w późniejszych wierszach i prozie. Dzięki wyjazdowi z Ostrołęki do Myszyńca szczęśliwie uniknął wywózki na przymusowe roboty do Prus Wschodnich. Według wielokrotnie powtarzanych wspomnień Leszka matka, opierając się na jego ostatnim, mocno 8 z powodu tułaczki podniszczonym szkolnym świadectwie, przedstawiła w myszynieckim urzędzie inną datę urodzin syna, zamieniając podobno właściwy rok 1928 na rok 1930. Lokalni urzędnicy i Niemcy daty nie sprawdzili, a to uratowało go od wywózki. Szczęśliwym więc trafem Leszek został z matką do końca wojny i - jak twierdził - o dwa lata młodszy. Po wojnie nie próbował wrócić do pierwotnej daty urodzenia i odtąd rok 1930 figuruje we wszelkich jego dokumentach. W latach powojennych nie miało to większego znaczenia, ponieważ omyłki i luki w dokumentach były wtedy powszechne, zatem w jednej klasie spotykały się różne roczniki. W Kleczkowie, Myszyńcu, Kadzidle, Ostrołęce Leszek zetknął się z lokalnymi opowieściami o kurpiowskich bohaterach, o historycznych bitwach i o tych wrześniowych, a potem partyzanckich. Szczególnie w pamięci i wyobraźni utkwiła mu legendarna obrona przyczółka nad Narwią w okolicach Wizny we wrześniu 1939. Tej historii poświęci później swoją najważniejszą powieść. W czasie wojny w Kleczkowie próbował zarabiać na życie, wykonując proste buty z dostępnych materiałów, wytargowanych od czerwonoarmistów, w czym naśladował znajomego szewca. Potem u krewnych w Ostrołęce pracował krótko jako pomocnik malarza pokojowego. Już w czasie okupacji zapowiadał się jako uzdolniony artysta i rysownik, a dawał temu liczne dowody pięknie kopiując pocztówki, które potem sprzedawał okolicznym mieszkańcom i Niemcom, ratując rodzinę od głodu. Przed wojną był uczniem Publicznej Szkoły Powszechnej stopnia III nr 7 im. Stanisława Jachowicza. Po wojnie uczęszczał w 1945 roku do Publicznej Szkoły Powszechnej nr 2 w Myszyńcu, a potem przyjęto go do Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Króla Stanisława Leszczyńskiego w Ostrołęce. Maturę uzyskał w roku 1951. Oficjalnie miał dwadzieścia jeden lat. W czasach licealnych dał się poznać jako początkujący poeta, a z czasem jako krytyk literacki i odważny działacz społeczny. Pochłonęło go przede wszystkim słowo, stąd zainteresowanie sprawami publicznymi, historią, literaturą. Dorastający w skrajnej biedzie, bez ojca, nie- 9 jeden raz doznawał upokorzeń ze strony lokalnego środowiska na wsi i w mieście. Odpłacał później temu środowisku radykalizmem swojej intelektualnej i politycznej postawy. Najpierw działał w harcerstwie, a potem wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej, gdzie był instruktorem. Często jeździł na wieś pomagać w zwalczaniu powszechnego wówczas analfabetyzmu. Ukształtowany na lekturach romantyków, powieściach Stefana Żeromskiego i Andrzeja Struga, na pismach przedwojennych socjalistów, zwłaszcza Józefa Piłsudskiego i Mieczysława Niedziałkowskiego, a także na rewolucyjnych lekturach pisarzy francuskiego oświecenia, szybko dojrzewający intelektualnie, chciał zmian w Polsce, popierał je, choć być może nie we wszystkim je rozumiał, a przede wszystkim nie do końca wiedział o nich to, co powinien. Marksa i Lenina tutaj nie było widać, raczej górnolotne idee, ale i oni się na moment pojawią w lekturowych i życiowych doświadczeniach młodego działacza. Książki ukształtowały w nim postawę utopijnego socjalisty, marzącego o harmonijnym społeczeństwie bez konfliktów, wolnym od przesądów i politycznych przymusów. Dał się przy okazji poznać jako antyklerykał, czego mu w ostrołęckim środowisku nie chciano wybaczyć. Za popieranie nowej władzy i krytykę kleru podrzucono mu w roku 1949 pisemny wyrok śmierci podpisany przez - „WiN”. Wiersze zaczął pisać w roku 1948. Zadebiutował w roku 1950 w podwójnej roli jako krytyk literacki i poeta jeszcze przed maturą. Najpierw pojawił się jego artykuł pt. Słowo z ubocza w tygodniku „Kuźnica” (1950, nr 6). W tym samym roku opublikował debiutancki wiersz w tygodniku „Wieś” Obrazek pokoju (1950, nr 32), a potem dwa kolejne liryki pt. Narodzinyprzyjaźni i Wło-skieróżew tymże czasopiśmie (1950, nr 43). Debiut dość wyraźny, znaczący, ale nie przez wszystkich ostrołęckich obywateli dobrze odebrany. Do publikacji przyjmowali te wiersze jego ówcześni, warszawscy mentorzy - Anna Kamieńska-Śpiewakowa i Stanisław Piętak. Wiersz Narodziny przyjaźni, otwierający numer „Wsi”, jest poświęcony polsko-rosyjskiej żołnierskiej przy- 10 jaźni okupionej krwią w boju. Leszek widział w Kłeczkowie ginących czerwonoarmistów, którzy wespół z polskim żołnierzami ratowali miejscową ludność przed Niemcami. Nie była to więc ideologia, ale zapamiętany obrazek z własnego życia, choć tym utworem podłączył się do oficjalnego lansowanego przez władze nurtu „braterstwa” broni. Drugi liryk, napisany również w obowiązującym socrealistycznym stylu, podkreśla wartość klasowego buntu i tragizm robotniczej ofiary w słonecznej Italii. Poeta napisał go na cześć strajkujących i zabitych wtedy sześciu włoskich robotników. Obok wiersza rozpierał się artykuł znakomitego krytyka Kazimierza Wyki Konserwatorzy„nędzygalicyjskiej” i widniały teksty kilku innych, wówczas liczących się literatów. Można by się nieco rumienić za poezje, ponieważ były stosunkowo słabe literacko i deklaratywne, lecz dla ucznia szkoły średniej przed maturą publikacja ta była zachętą do dalszych prób. O wiele ważniejszy dla młodego Bakuły był krótki artykuł w „Kuźnicy”. Autor podjął w nim polemikę z szeroko dyskutowanym, krytycznym tekstem Czesława Miłosza O stanie poezji polskiej („Kuźnica” nr 3, 1950), między innymi na temat poezji Juliana Przybosia, którego Miłosz zaatakował w ramach starych porachunków między ugrupowaniami awangardowymi. Leszek, jeszcze licealista, napisał namiętną obronę liryki autora Śrub i starał się wykazać pomyłkę Miłoszowi. Publikacja tekstu narobiła hałasu w szkole i w środowisku, była też swoistym sukcesem pochodzącego z prowincji nieznanego młodego krytyka. Po latach, tłumacząc się z tej wypowiedzi stwierdzi, że jego spontaniczny tekst został wpisany w aktualną politykę „Kuźnicy”, czego naiwnie nie zakładał2. Artykuł w „Kuźnicy” i wiersze spowodowały, że Leszka zaproszono na III Krajowy Zjazd Kół Młodych Pisarzy w Nieborowie (w dniach 28.03-1.04.1951). Zamieścił z tej imprezy reportaż 2 „Gdyby nie zapotrzebowanie na krytykę Miłosza w redakcji „Kuźnicy”, mój artykuł nigdy by się nie ukazał” - napisał we wspomnieniu z tamtych lat. W: Gra wyobraźni... 11 w tygodniku „Wieś” (1951, nr 16), który jak wspominał, został ideologicznie przerobiony przez ówczesnego redaktora naczelnego, czemu autor nie mógł zapobiec. Jakkolwiek Leszek był po stronie ówczesnych przemian w Polsce, to usłyszane podczas zjazdu napaści na literaturę międzywojenną goszczących w Nieborowie pisarzy oraz krytyków Kazimierza Brandysa, Igora Newerlego, Tadeusza Borowskiego, Ryszarda Matuszewskiego, Andrzeja Brauna oraz idących w ich ślady młodych literatów, dalej zaś niszczenie polskiego romantyzmu, w poezji lansowanie tzw. majakowszczyzny, socrealizmu, a także wspomniana manipulacja sprawozdaniem ze zjazdu, na pewien czas odrzucą go od publikowania. Szczególnie negatywne wrażenie zrobi na nim spotkanie z Tadeuszem Borowskim, którego likwidatorskie wypowiedzi będzie wspominał jeszcze po wielu latach. W późniejszym okresie wyjaśniał poparcie dla nowego ładu jako ewidentną, ale zapewne nieuniknioną w jego sytuacji, pomyłkę. Z drugiej strony zawsze bronił podjętej przez siebie walki z, jak to określi za Żeromskim w jednym z wierszy - polskim Obrzydłówkiem. Do pisania poezji wróci dopiero po śmierci Józefa Stalina i w atmosferze powoli narastającej zmiany. Tymczasem w roku 1951, po publikacjach i powrocie z Nieborowa, ważne postaci ówczesnej krytyki i poezji (Anna Kamieńska, Stanisław Piętak i inni) doradzały mu pójście na studia polonistyczne, widząc w nim potencjał literacki oraz intelektualny. Studia - rodzina - wygnanie: 1951-1955 Leszek rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim w październiku roku 1951. W komisji egzaminacyjnej zdawał sprawę ze swoich zainteresowań i wiedzy przed prof. Zdzisławem Liberą oraz asystentkami Marią Janion i Zofią Stefanowską, przyszłymi sławami polonistyki. Po latach będzie wspominać dobrze również prof. Zofię Szmydtową i, przede wszystkim, prof. Witolda Doro- 12 szewskiego. Styl wykładów W. Doroszewskiego, a także erudycja i postawa tego uczonego staną się dla Leszka wzorem polskiej, akademickiej kultury. Na warszawskiej polonistyce studiował ówcześnie kwiat intelektualnej młodzieży, w sporej masie zresztą zaangażowany w polityczne przemiany. Leszek działał w strukturach Związku Młodzieży Polskiej, od 1953 kandydował do członkostwa w PZPR, ale ostatecznie do tej partii nie został przyjęty. Organizował pod egidą Związku Młodzieży Polskiej prelekcje, agitacyjne wyjazdy na wieś, angażował się w odbudowę Warszawy. Przeżywał przy tym ogromne trudności materialne, ponieważ ze skromnego stypendium utrzymywał jeszcze chorą i bezrobotną matkę. Pozbawionemu w zasadzie jakiejkolwiek pomocy groziła gruźlica, z której się szczęśliwie wywinął. Te okoliczności sprzyjały okazywaniu przez Leszka sympatii do nowego ustroju. Widział w nim szansę wyjścia z własnej, głębokiej biedy i możliwość zdobycia nieosiągalnego kiedyś wykształcenia. Już sam fakt studiowania, on, wywodzący się z najniższej, przedwojennej warstwy proletariatu, w zasadzie półsierota, klepiący od urodzenia nieustającą biedę, uważał za niezwykły dar losu. Pobyt na studiach podtrzymywał w nim przekonanie, że idzie słuszną, choć trudną drogą. Nie widział zresztą dla siebie lepszego wyjścia, jak próbować zaistnieć w sali seminaryjnej i poza nią, w organizacji młodzieżowej czy w państwowej instytucji. Takie to były czasy. Na studiach poznał Krystynę Michalinę Markowską (1928-2002), aktywnie działającą w organizacji studenckiej. Krystyna miała inny życiorys. Jej ojciec Bolesław Markowski (1886-1979), z zawodu młynarz, był znanym na północnym Mazowszu przedwojennym działaczem Stronnictwa Chłopskiego. Matka Michalina z domu Cieplińska (1893-1975) wywodziła się ze schłopiałej rodziny ziemiańskiej, z tych, co kiedyś w rękawiczkach chodzili żniwować, podkreślając w ten sposób swój nieco lepszy niż zwykli chłopi, status społeczny. Babka ze strony matki, Józefa Balbina Cieplińska była z domu Kossobudzka i starała się nawiązywać do dawnej, podobno wysokiej pozycji rodziny. Te tradycje rychło 13 przepadły w wirach powstań, wojen i kolejnych okupacji. Bolesław Markowski organizował po roku 1918 życie polityczne w swoim regionie. Miał też ważny epizod w wojnie polsko-bolszewickiej, a potem działał jako polityk chłopski i młynarz na Północnym Mazowszu. Pod koniec lat 20. rodzina Markowskich przeniosła się do Płocka, gdzie urodziła się Krystyna. Bolesław przejawiał ogromny szacunek dla Józefa Piłsudskiego, którego osobiście poznał, ale ideowo popierał działalność Wincentego Witosa, zatem z Piłsudskim nie zawsze było mu po drodze. Umiał jednak godzić te opcje, dlatego był ceniony jako członek swojej partii i lokalny polityk. Z żoną Michaliną miał pięcioro dzieci. Potrafił zadbać o rodzinę, więc Krystyna dorastała przed wojną w spokojnym dostatku. W 1935 roku poszła do szkoły, a raz była nawet na noworocznym kinderbalu u prezydenta Ignacego Mościckiego. To niezłe, jak na ówczesne warunki, życie brutalnie przerwała druga wojna światowa. Na przełomie roku 1940/41 u Krystyny i jej starszego brata Edmunda znaleziono podczas przeszukania jakieś nielegalne druki, doniesiono o tym do władz okupacyjnych. Niemcy zimą 1941 roku uwięzili rodzinę Markowskich w obozie karnym w Działdowie. Rodziców i dzieci rozdzielono. Bolesław pracował jako zamiatacz w obozie i starał się pilnować dzieci. Wielokrotnie wszyscy byli karani przez obozowych nadzorców. Grożono im karą śmierci. Potem zwolniono ich i nakazano przesiedlenie do Generalnej Guberni, w świętokrzyskie, gdzie nie było żadnych możliwości zamieszkania. Zdarzyło się to jeszcze przed epidemią tyfusu w działdowskim obozie z sierpnia 1941 roku, na skutek której hitlerowcy wymordowali większość więźniów. Rodzina Markowskich w strasznych okolicznościach z narażeniem życia przedzierała się nielegalnie zimą 1941/42 z powrotem w swoje strony, w okolice Rypina i Rogowa. Jak zalegalizowali powrót - nie wiadomo. Pewnie poszły na to ostatnie pierzyny i jakieś zapasy. Pomogła rodzina. W perspektywie mieli jednak cały czas kolejne prześladowania, obóz karny, likwidację przez Niemców. Krystyna przymusowo pracowała w gospodarstwie 14 rolnym niemieckiego zarządcy gminy Rogowo. Ciężko zachorowała z powodu tej wyczerpującej, fizycznej pracy i złych warunków, jakie musiała znosić. Była jednak piękna, młoda, silna, wytrzymała to. Zapewne przeznaczano ją do zniemczenia, ponieważ czas jakiś chodziła do niemieckiej szkoły, gdzie szybko nauczyła się języka. Szczęśliwie nikt z najbliższej rodziny Markowskich nie zginął w tamtych, tragicznych latach. Zaraz po wojnie Bolesław Markowski powrócił do działalności politycznej, tworząc struktury PSL w regionie i samorzutne organizacje spółdzielcze. W Rypinie i Rogowie był współtwórcą spółdzielni mleczarskich. Dwukrotnie z tego powodu był w roku 1946 i 1948 aresztowany. Prowokatorzy z Urzędu Bezpieczeństwa podrzucili mu w roku 1946 do stodoły w gospodarstwie broń, amunicję, granaty, co stało się podstawą aresztowania, oskarżenia o działalność antykomunistyczną, a w konsekwencji mogło się skończyć karą śmierci. Bolesław spędził prawie rok w bydgoskim więzieniu. Rodzina została wyrzucona z przydzielonego jej po wojnie poniemieckiego gospodarstwa we wsi Pręczki pod Rypinem. Przez jakiś czas Markowscy mieszkali w wyremontowanym chlewie u dalszej rodziny. Prowokacja była jednak na tyle nieudolna, że sąd w końcu oczyścił Markowskiego z zarzutu działalności zbrojnej przeciwko władzy komunistycznej. W roku 1948 znów trafił do aresztu z powodu ataku władz na terenowe oddziały PSL. Grożono mu śmiercią. Po roku 1956 Bolesław został zrehabilitowany, mógł też wrócić do odzyskanego gospodarstwa, gdzie mieszkał do końca życia. Miał wtedy już 70 lat i nie zajmował się czynnie polityką, ale wciąż się interesował sprawami w kraju. Zainspirowana jego przykładem Krystyna po wojnie zaczęła działać w chłopskiej organizacji „Wici”, która w roku 1948 pomogła jej w wyjeździe do szkoły wyrównawczej w Toruniu. Tam ukończyła liceum. W Rypinie i w Toruniu zetknęła się z nową ideologią. Obiecywano jej pójście na studia, jeśli wstąpi do partii politycznej. Nie ukrywała przed rodziną, że sprzyja ówczesnym przemianom w Polsce. Zbuntowana przeciwko konserwa- 15 tyzmowi wsi i klerykalizmowi matki oraz jej krewnych, mająca cichego sprzymierzeńca w ojcu, który po wojnie odsunie się od życia religijnego, mocno przystała do nowej formacji. „Złotko”, jak mówili na nią rodzice z powodu długich, jasnych, falujących włosów, postawiła na swoim. Wyrwała się na studia do Warszawy. W roku 1951 Krystyna już była kandydatką, a potem członkinią Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i zaczęła studiować polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W roku 1952 nawiązuje bliższą znajomość z Leszkiem. Z czasem wybucha między nimi wielkie uczucie, którego skutki zmienią nie tylko ich życie, ale również przyszłą ocenę rzeczywistości. Związek Leszka i Krystyny był romantyczny, namiętny, także nieprzewidywalny. Namiętność przerodziła się w czyny i Krystyna zaszła w ciążę, co stało się przyczyną kłopotów obojga na uczelni i w partyjnej organizacji. Cichy skandal zataczał coraz szersze kręgi, a zakochanym nie szczędzono licznych złośliwości i szykan, pomimo ich politycznego zaangażowania, a najpewniej właśnie z tego powodu: przecież pryncypialni członkowie partii nie powinni mieć dzieci w nieformalnym związku. W dniu 1 marca 1954 roku odbył się możliwie najskromniejszy ślub Krystyny i Leszka, bez złotych obrączek, na które nie mieli pieniędzy, tylko w obecności świadków. Obrączek nie będą nosili do końca życia. Swoje rodziny o zawarciu związku i o nadchodzącym dziecku powiadomili listownie. Świadkowie przynieśli dwie butelki wina, zjedli kilka kanapek, gratulowali rychłego nadejścia dziecka i było po wszystkim. Krystyna pożyczyła na tę okazję białą bluzkę od świadkującej przyjaciółki Franciszki Gałczyńskiej, na moment rozstając się z organizacyjnym strojem, jej głównym i bodaj jedynym ubiorem, za którym ukrywała swoją biedę. Pod koniec marca urodził się ich pierwszy syn Bogusław, ale na drugie otrzymał po ojcu imię - Leszek. Młodej rodzinie nie pozwolono zamieszkać razem. Leszka-ojca atakowano zwłaszcza za brak odpowiedzialności, a przy okazji wytykano mu chęć pozostania w Warszawie wbrew polityce władz, ponieważ zaczął 16 starać się o możliwość zamieszkania rodziny wspólnie. Wszak oficjalnie po studiach mieli jechać na odległą prowincję, szerzyć tam oświatę. Krystyna mieszkała z synem w popularnej warszawskiej „Dziekance”, a Leszek w odległym, innym akademiku przy ul. Karolkowej. Nie opłacała się Krystynie i Leszkowi organizacyjna pryncypialność i rozliczanie kolegów z działalności społecznej. Nagle okazało się, że to oni są przedmiotem piętnowania ze strony swojej grupy partyjnej, kierunku studiów i na wydziale. Coraz bardziej odczuwali ostracyzm właśnie wśród tych, z którymi dotąd najściślej współpracowali. Kiedy Leszek oficjalnie poskarżył się na złe warunki panujące w otwockim Domu Matki i Dziecka, gdzie Krystyna przebywała jakiś czas z synem, a potem śmiertelnie zmęczony pracą i chory na płuca nie stawił się na obowiązkową wartę w Studium Wojskowym (pokazowy element konwulsyjnie kończącej się epoki stalinowskiej), wyciągnięto ostateczne argumenty. Jak wynika z zachowanych notatek Leszka, egzekutywa partyjna na wydziale filologii UW wiosną 1955 roku, pod wodzą partyjnych uczonych Leszka Kołakowskiego, Janiny Kulczyckiej-Saloni, Jana Detki i kilku mundurowych ze studium wojskowego, najpierw usunęła go z grupy kandydatów do PZPR-u, a potem udzieliła mu ostrzeżenia i nagany oraz zagroziła usunięciem ze studiów za postawę naruszającą zasady współżycia. Marksistowski, warszawski Obrzydłówek okazał się dokładnie taki sam jak katolicki, ostrołęcki Ciemnogród. Krystynie i Leszkowi dosłownie ziemia osuwała się spod nóg. Nie mieli gdzie mieszkać, dziecko było chore, w zasadzie wymagało natychmiastowej operacji, znacznie opóźnionej przez wydziałowych hunwejbinów. Brakowało im na wszystko. Leszka uratowało to, że był bardzo dobrym studentem i w zasadzie pozostały my tylko egzaminy końcowe. Nie wiedzieli jeszcze, że Krystyna jest w ciąży z córką Danutą. Byli sami, bez jakiejkolwiek pomocy ze strony środowiska. W roku 1955 urodziła się Danuta, a było to w szpitalu w Łodzi, dokąd Krystynę wysłano z powodu złego stanu zdrowia. Leszek pośpiesznie kończył studia, pisał pracę magisterską na 17 temat Lud w „Kordianie” Słowackiego. Niezbyt oryginalnie, ale szans na podjęcie tematu o dramatach mistycznych Słowackiego, o czym marzył od początku studiów, nie miał żadnych. Pracę obronił i otrzymał dyplom w pięknym dla ówczesnej Polski październiku roku 1956. Krystyna była zmuszona przerwać studia. Nie pozwolono jej wziąć urlopu dziekańskiego, bo oznaczałoby to, że będą mogli zostać w Warszawie na ten czas. Musiała więc porzucić marzenia o naukowej karierze, sugerowanej jej przez prof. Liberę. Dokończy polonistykę i napisze swoją pracę magisterską wtedy, gdy jej czwórka dzieci będzie studiować, w połowie lat 70. Leszek jeszcze w roku 1953 zaczął pracę redaktorską jako wewnętrzny recenzent w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Napisał też i opublikował krótki wstęp do powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego Strzemieńczyk wydanej przez LSW. Jednak popełnił nieostrożność, która wzmogła panującą wokół niego w roku 1955 atmosferę nagonki. Rozpalony przemianami nadchodzącymi po śmierci Stalina, ujawnił autorce planowanej do wydania książki napisaną w trybie wewnętrznym, przesadnie jego zdaniem negatywną opinię recenzentki, pracującej w ministerstwie kultury (a zapewne nie tylko tam) i natychmiast został zwolniony z Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Kolejna klęska, a tu rodzina się zaczęła powiększać. Świat walił się na głowę. Wkrótce otrzymał urzędowy nakaz natychmiastowo kierujący go do pracy jako nauczyciela daleko poza Warszawą. Nie mając wyjścia, przyjął w 1955 roku wakującą posadę w świętokrzyskiej wsi o bezpretensjonalnej nazwie - Łopuszno - skąd aktualnie uciekał na złamanie karku tamtejszy nauczyciel polonista. Zsyłka na prowincję: 1956-1958 Warszawa była zamkniętym etapem na drodze życiowej obojga Bakułów. Krystyna po raz drugi w życiu przymusowo jechała w świętokrzyskie. Łopuszno - wieś jak marzenie dla Siłaczki czy 18 Judyma - tym się głównie cechowało, że było przysłowiowym „miejscem z tyłu” w najczystszej postaci i w stylu jeszcze XIX-wiecznym. We wsi przyjęto ich na początku dość ciepło, ale w zrujnowanym budynku, gdzie rodzina otrzymała izbę z przydziału, nie było ani dostępu do wody, ani ogrzewania. Leszek woził do domu wodę w wiadrach wózkiem dziecięcym ze studni odległej o kilometr. W mieszkaniu trzeba było postawić piec (po raz pierwszy Leszek postawił piec w Kleczkowskiej ziemiance zatem wiedział, co robić). Brakowało drogi, sklepu. Jedynym inteligentem w okolicy był mieszkający niedaleko weterynarz, który pomógł przy problemach zdrowotnych syna, gdy ten został rozjechany przez jadącego rowerem, pijanego milicjanta. Nauczycieli jak na lekarstwo. Rozrzuceni po okolicy nie tworzyli środowiska. Młodzież wiejska uczyła się w znacjonalizowanym i mocno roz-szabrowanym pałacu rodziny Dobieckich, z którego zrobiono szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące, a tuż za przydziałowym mieszkaniem Bakułów rozpadał się (zanim zdołał powstać) równie zrujnowany kołchoz, czyli lokalna, rolnicza spółdzielnia produkcyjna. Oboje młodych nauczycieli czekał los tysięcy podobnych im Judymów czy Siłaczek. Tutaj, na odległej od centrum prowincji, wśród chłopskiej ludności, niechętnej wszelakim zmianom, skupionej wokół parafii i szynku, mieli sprawdzić wartość głoszonych przez siebie na studiach haseł społecznych i politycznych. W tych warunkach na świat przyszło ich trzecie dziecko, córka Bożena, urodzona w Kielcach w 1956 roku. Po długiej chorobie umiera w tamtym czasie na raka matka Leszka, której w trudnych latach okazywał wiele przywiązania. Rozalia nie doczekała widoku wnuków. Jej śmierć była ciosem dla syna, niestety spodziewanym, ponieważ Rozalia chorowała od długiego czasu. Dziewiątego października 1956 roku Leszek odebrał dyplom magistra filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. W owych bardzo trudnych latach Krystyna i Leszek popierali zmiany zachodzące w kraju. Postalinowską „odwilż” witali z entuzjazmem. Nie poprawiło to zasadniczo ich sytuacji życiowej, 19 ponieważ Leszek co rusz wchodził w konflikty z lokalnymi władzami, uważającymi nauczycieli i szkołę za ślepe narzędzia ideologii. Potrafił przemawiać, więc miejscowi chłopi wybrali go na przewodniczącego delegacji jadącej z petycją do Władysława Gomułki. Zaniepokojone lokalne władze oświatowe usilnie zniechęcały go do wyjazdu. Ostatecznie, już na dworcu kolejowym, delegaci zdecydowali, że pojedzie tylko trzech rolników. Leszek pozostał w domu. Jako nauczyciel z dyplomem wyższej uczelni został przewodniczącym lokalnej Komisji Wyborczej w wyborach do rad narodowych, odbywających się w styczniu 1957 roku pod znakiem „odwilży”. Próbowano go zachęcić do manipulacji wyborczej sugerując zamianę kart wypełnionych na karty puste, co miało podważać mandat antystalinowskiego Władysława Gomułki i sprzyjać dopisywaniu przeciwnych głosów; zastraszano komisję wyborczą. Będąc jej przewodniczącym, Leszek ostro przeciwstawił się groźbom. Pilnował urny i nie pozwolił na dokonanie jakiegokolwiek fałszerstwa, pomimo iż telefonicznie grożono wrzuceniem granatu do lokalu wyborczego, a potem licznymi konsekwencjami, również pobiciem. Po tych wydarzeniach przysłano z Kielc komisję mającą sprawdzić postępy w pracy młodego nauczyciela. Za dużo mówił na lekcjach o tych trudnych czasach, a uczciwość osobista - próbowano go korumpować, czemu się stanowczo sprzeciwiał - też nie była tam w cenie. Znaleziono więc treściowe odstępstwa w realizacji programu, za które groziła mu podobno surowa nagana. W kieleckim Leszek nie miał już czego szukać. Łopuszno było więc zaledwie przystankiem, o tyle jednak ważnym, że tutaj latem roku 1958 - urodził się drugi syn Kordian. - Mieszkaliśmy w pięknym Łopusznie do połowy sierpnia 1958. Już wcześniej Rodzice zaczęli się rozglądać za zmianą miejsca do życia. W tym czasie Leszek, próbujący utrzymać kontakt z Warszawą, zaczął aktywnie działać w Towarzystwie Kultury Świeckiej oraz wstąpił do Związku Nauczycielstwa Polskiego, którego aktywnym członkiem będzie do emerytury. Niejako z rozpędu 20 został także współzałożycielem Klubu Literackiego ZNP powstałego w Warszawie. Po latach milczenia zaczął znów publikować w prasie. Niemal obsesją jego ówczesnej publicystyki i poezji stał się topos zagubionej wsi, motyw straconego dla świata, lecz mimo to walczącego o postęp i wiedzę wiejskiego nauczyciela, inteligenta, motyw samotności, walki z wiatrakami, lęku, choroby. Judym i Siłaczka nad morzem: 1958-1967 Wiosną 1958 roku Leszek dał ogłoszenie w czasopiśmie „Głos Nauczycielski”, że poszukuje pracy w szkole, gdziekolwiek, byle z mieszkaniem. W niedługim czasie nadeszła odpowiedź z kuratorium w Słupsku z ofertą posady i mieszkania w nadmorskiej Ustce. Pewnego sierpniowego dnia 1958 roku, spakowawszy lichy dobytek i niemałą gromadkę swoich dzieci, prawie uciekali z Łopuszna. Leszek otrzymał posadę kierownika filii szkoły podstawowej w Ustce, która popularnie zwana była „dwójką”, w odróżnieniu od głównej „jedynki”. Kierownikował tam do roku 1960, a rodzina zamieszkała w niedużym pokoju na terenie szkoły. Niedługo otrzyma od miasta trzypokojowe mieszkanie przy ulicy Kopernika z osobną kuchnią, łazienką. To był niezwykły luksus, 0 którym nie można było ówcześnie marzyć ani w Warszawie, ani tym bardziej w Łopusznie. Po latach spędzonych w wojennej ziemiance i w powojennym, wyremontowanym chlewiku, a potem tułania się po akademikach, życia w wiejskiej izbie bez wody 1 ogrzewania, własne mieszkanie Leszka i Krystyny stało się darem losu, dzięki któremu życie ich skołatanej, a przecież licznej rodziny, zaczynało się powolutku układać. Po rezygnacji z kierowania „dwójką” Leszek w latach 1961/62 został krótko nauczycielem Szkoły Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego w Ustce. Był aktywny społecznie. Przez krótki czas sprawował mandat członka Miejskiej Rady Narodowej w mieście. Założył w Ustce przy Miejskim Domu Kultury Klub Dyskusyjny, poprzez który 21 zapraszał do Ustki wybitnych pisarzy. Tak w Ustce znaleźli się między innymi Władysław Broniewski, Jerzy Andrzejewski, Hieronim Morstin, Arnold Słucki. Po dwóch latach działalności Klub upadł. Od września roku 1962 Leszek otrzymał posadę wykładowcy filozofii w Studium Nauczycielskim w odległym od Ustki 0 dwadzieścia kilometrów Słupsku. W tym samym czasie rozpoczął zaoczne studia na Uniwersytecie Warszawskim w zakresie filozofii. Jego stalinowscy oponenci z lat 1954 i 1955 byli już innymi ludźmi, niektórzy wręcz zmienili poglądy, a studia na najlepszej, mimo wszystko, filozofii w kraju dawały szansę odnalezienia się poza prowincją. Krystyna pracowała w usteckiej szkole nr 1 jako polonistka, także w miejscowym liceum oraz w szkole wieczorowej. Przejdzie potem do nowej tysiąclatki, czyli usteckiej Szkoły Podstawowej numer 3 i Liceum Ogólnokształcącego. Ponieważ znała język niemiecki, przez pewien czas uczyła również tego języka, niemal nieznanego wśród przesiedleńców ze wschodu, a tacy w większości przybyli do miasteczka. Leszka zawsze ciągnęło, mimo odległości i wydalenia, do Warszawy. Publikował znów w ogólnokrajowej prasie wiersze, a także artykuły o tematyce społecznej, głównie dotykające losu 1 sytuacji nauczycieli. Znalazł się też w gronie współzałożycieli Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy powołanego w 1962 roku w Warszawie. Ideę zrzeszania się twórców z prowincji, nie będących członkami ZLP, przeniósł do Koszalina i w roku 1965 został pierwszym prezesem nowo utworzonego ośrodka literackiego na Pomorzu Środkowym. Przez lata angażował się na rzecz pisarzy z prowincji, którzy w większości byli członkami KKMP. Leszek był niepokornym, myślącym odważnie i krytycznie, pełnym pasji młodym inteligentem, ideowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie ukrywał swoich poglądów na trudne sprawy w kraju, co niestety przysporzyło mu wielu kłopotów3. W Stu- 3 Warto zwrócić uwagę, że nawet ówczesny, lokalny „Głos Koszaliński” z 28.01.1966 pisał między innymi o L. Bakule jako o „człowieku cywilnej odwagi”, stawiając go za przykład postawy społecznej i etycznej. 22 dium Nauczycielskim utworzył „kabaret zabarwiony intelektualnie” pod nazwą „Bielinek”, którego występy też nie pozostały bez echa. Jak można przypuścić, było to echo krytyczne, ponieważ kabaret po dwóch latach przestał działać. W dodatku młody wykładowca narobił w Polsce szumu swoimi artykułami na temat traktowania nauczycieli na koszalińskiej prowincji (np. znany tekst Byłem obrońcą z roku 1964 w „Faktach i Myślach”, mówiący o prześladowaniu niepokornego nauczyciela). Można z pewnością przyjąć, iż lokalne władze oświatowe nie były zadowolone z przedostawania się do prasy centralnej informacji i opinii o ich działalności. W 1964 roku wysunięto wobec Leszka oskarżenie, iż w Studium Nauczycielskim miał podobno na wykładach oraz w rozmowach prywatnych ze studentkami propagować idee wolnej miłości, wolnych związków, głosić hasła libertynizmu, itp. Na podstawie donosu został zwolniony ze stanowiska, zawieszony w prawach wykonywania zawodu nauczyciela na rok, a następnie skierowany w roku 1965 do pracy w słupskim Zespole Szkół Mechanicznych. Zapewne Leszek dał jakieś powody donosom, ponieważ był towarzyski, lubił przebywać w towarzystwie kobiet, chętnie przy tym wchodził w prowokacyjne (lub sprowokowane) dyskusje, był zarazem krytyczny wobec ustroju i elokwentny, zaczytywał się we francuskich encyklopedystach, w nowoczesnej literaturze, swoim zachowaniem dystansował się wobec drobno-mieszczańskiego stylu życia, lecz wiele mówi o tym, że była to prowokacja, mająca na celu skompromitowanie i uciszenie wykładowcy, odważnie piszącego w centralnych periodykach o nadużyciach lokalnych władz oświatowych. Mocno zaatakowany, długo walczył z niesprawiedliwymi, jego zdaniem, oskarżeniami, a potem z decyzjami kuratorium i ministerstwa. W sumie odzyskał posadę nauczyciela, choć już nie w Studium. Zarzuty w trakcie postępowania wyjaśniającego nie zostały niezbicie potwierdzone, a z czasem oddalone. W tej trudnej sytuacji Leszek musiał przerwać studia filozoficzne. Pożegnał się też z marzeniami o doktoracie w zakresie filozofii. 23 W latach 1950-1955 rozwija się pierwszy, młodzieńczy etap twórczości Leszka. Zaznacza się on kilkoma publikacjami o mniejszej wartości. Jego finałem było wygnanie z Warszawy i trzyletnia, świętokrzyska zsyłka. Potem nadchodzi kluczowa dla jego rozwoju dekada lat 19561967. W jej trakcie Leszek kończył studia, walczył o utrzymanie rodziny, pracował na świętokrzyskiej wsi, po raz kolejny próbował zaistnieć jako literat i publicysta. Był to okres, podczas którego przyszły pisarz dojrzewał intelektualnie, literacko, życiowo. Przeszedł wtedy kilka trudnych momentów, ale przygotował grunt pod etapy następne, kiedy zacznie już wydawać książki. Okres 1956-1967 jest w jego twórczości wciąż nacechowany swoistą publicystycznością. To cecha charakterystyczna, wynikająca tyleż z charakteru, co z wykształcenia i przyjętych wartości. Jako publicysta Leszek podejmował tematy związane z etosem polskiego inteligenta, nauczyciela, działacza na rzecz kultury świeckiej. W tym okresie publikował nie tylko wiersze, polemiki czy reportaże, ale też fragmenty prozy na łamach czasopism kulturalnych i literackich, m.in. „Argumentów”, „Faktów”, „Faktów i Myśli, „Kameny”, „Nowej Wsi”, „Po Prostu”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Wsi”, „Zarzewia” i wielu innych. Otrzymał w latach 1964 i 1965 wyróżnienia w konkursie na reportaż wydawnictw Iskry oraz czasopisma „Fakty i Myśli”. Był inicjatorem ogólnopolskiej dyskusji w „Tygodniku Kulturalnym” o kondycji społecznej i losie nauczycieli. Znane artykuły jak Cień Bladaczki, Nuda do kąta i Jaki jesteśnauczycielu? propagowały wzorzec nauczyciela jako przede wszystkim wykształconego fachowca, który już w tych czasach nie musi, a nawet nie powinien harować nad miarę swych sił i ginąć jak Stasia Bozowska w noweli Stefana Żeromskiego Siiaczka. W ogóle występował przeciw urzędowemu modelowi nauczyciela odpowiedzialnego na wsi za ideologicznie sterowaną świadomość społeczną i dyżurnego przeciwnika Kościoła, osoby znającej się we wsi na wszystkim, ale żyjącej w przysłowiowej biedzie. Temu modelowi sam długo podlegał. 24 Wymyślony przez literaturę oraz idealistycznych działaczy oświatowych, a niezakwestionowany później obrazek wiejskiego lub małomiasteczkowego belfra, który przez własne poświęcenie po prostu ginie społecznie, nie mając autorytetu, przestając cokolwiek znaczyć w obojętnej magmie społecznej, bolał publicystę. Ostre były w jego artykułach stwierdzenia, iż nie można dopuszczać, by nauczyciel na wsi i w małych miasteczkach był zależnym od władz pionkiem, człowiekiem upokarzanym przez warunki, w których żyje i pracuje. Publicysta uważał, iż trudna praca nauczycielska na wsi, a nawet w mieście, nie jest ceniona, tak jak na to zasługuje. Straty społeczne z tego powodu trzeba będzie liczyć na dekady, twierdził. W poezji po roku 1956 stale powracał do lat dzieciństwa, wojny, do związków z matką, do pierwszych, miłosnych uczuć i do Kurpiowszczyzny. Pod koniec lat 50. porzucił tradycyjne miary wierszowe, zaktywizował wyobraźnię, zaczął eksperymentować z językiem, poszerzać zakres środków stylistycznych. Jednak jego liryka była nierówna, autor bowiem dopiero szukał własnego, oryginalnego głosu w poezji. W roku 1957 zadebiutował jako prozaik opowiadaniem Wycinankikurpiowskie („Zarzewie”, nr 25), ale w tej dziedzinie będzie się rozwijać w późniejszym okresie. Za to w roku 1966 ukazał się jego wiersz pt. Wierzba w 3 numerze miesięcznika „Poezja”, obok utworów tak znanych poetów jak Jan Brzękowski, Julia Hartwig, Mieczysław Jastrun, Anna Pogonowska, Jacek Trznadel, a w części eseistycznej tekstów Jana Parandowskiego, Seweryna Pollaka, Artura Międzyrzeckiego. Publikacja, choć niewielka, jednak w prestiżowym czasopiśmie i w otoczeniu sław literatury, a także kilka nagród w konkursach poetyckich, dawały szanse na wzmocnienie pozycji Leszka w ko-szalińsko-słupskim środowisku literackim. W opisanych przeżyciach i zdarzeniach życiowych Leszka Bakuły odzwierciedlały się nie tylko jego osobiste dramaty i nieliczne sukcesy. To był okres definitywnego kształtowania się pokolenia, które w znacznym zakresie wzięło na siebie ciężar 25 odbudowania Polski po wojnie w narzuconych warunkach historycznych. To pokolenie wywodziło się z warstw robotniczych (Leszek) oraz wiejskich (Krystyna). Było pierwszym w dziejach Polski masowym, ludowym zjawiskiem, które odebrało wyższe wykształcenie i miało pewien intelektualny status oraz wpływ na dzieje kraju. Miało ono być politycznym zapleczem nowej władzy. Rychło jednak okazało się, że marksizm był dla tego pokolenia naskórkową ideologią. Przystosowano się do jego założeń, ale częściej próbowano go zmieniać, co w rezultacie prowadziło do wielu konfliktów, a w przyszłości zaowocuje powstaniem ruchu „Solidarność”. Czas powojenny był dla wielu przedstawicieli tego pokolenia okresem ideowych dylematów, konfrontowania literackich wizji z rzeczywistością, bardzo trudnych wyborów ideowych. Chcieli budować kraj sprawiedliwy społecznie, ale nie chcieli ślepo służyć narzuconej władzy. To również był czas walki o etos inteligenta i o jak najlepszy rozwój polskiej kultury. Okres nadziei po Październiku 1956 został jednak brutalnie zakończony w roku 1968 i potem w 1970, a te narodowe dramaty były o wiele boleśniej odczuwane przez inteligencję na prowincji niż w centrum. Brakowało tam przywódców, osób z autorytetem, które umiałyby zintegrować środowiska, wskazywać kierunek myśli, tworzyć atmosferę dialogu i swobodnego rozwoju duchowości, dawać choćby namiastkę wolnej kultury. Do nielicznych ludzi tego pokroju należał w swoim środowisku właśnie Leszek Bakuła. Z tego powodu, że już znano go jako osobę opiniotwórczą i niepokorną, podlegał ciągłym szykanom, prowokacjom, był obserwowany. Ograniczano mu możliwości rozwoju kariery literackiej. Te zdemontowane złudzenia i zawiedzione nadzieje przebijały w jego twórczości i myśli publicystycznej. Zmagał się nie tylko z własnymi ograniczeniami, ale przede wszystkim z prymitywną siłą prowincjonalnej władzy, wtłaczającą część inteligencji w ideologiczne dyby, odbierającą jej własny głos. Nie raz go ona niszczyła. Wiedział, że wygrać z nią mógłby tylko w sferze duchowej, czyli w literaturze. Nawet jeśli była to literatura cenzurowana 26 i podlegała rozmaitym szykanom, stanowiła mimo wszystko jakąś szansę na własny, indywidualny głos w spacyfikowanej Polsce. Gdyby nie ten imperatyw - mówić, tworzyć, nawet jeśli ma się częściowo zakneblowane usta - Leszek Bakuła nie zostałby pisarzem. Czas pisarskiej dojrzałości: 1968-1980 Postawa Leszka, wynikająca z jego czupurnego charakteru i przekonania o słuszności głoszonych przekonań, źle wpłynęła na sytuację rodziny, a zwłaszcza na jej stan materialny. Krystynę też zaczęto szykanować w szkole. Gdyby nie finansowa pomoc kilku przyjaciół, nauczycieli, rodzina znów popadłaby w skrajną biedę. Leszek już do końca swojego zawodowego życia pozostał nauczycielem-polonistą w słupskich szkołach zawodowych, do których go zesłano. Nie ubiegał się o zmianę pracy, a być może w Słupsku już nie miał na to szans. Opuszczenie Ustki nie wchodziło w rachubę przy tak licznej rodzinie. Być może w pewnym momencie skórę uratowało mu wstąpienie w roku 1962 do PZPR, co było warunkiem pracy w Studium Nauczycielskim. W tej organizacji nie zabawił długo, choć uważał, że ktoś, kto chce pracować dla kraju, powinien przekształcać od wewnątrz rządzącą w kraju organizację polityczną. Tak myślało ówcześnie wielu inteligentów. Leszek był podminowany sytuacją panującą w środowisku pisarskim, którą zobaczył jako adept na zjeździe Związku Literatów Polskich w Koszalinie w roku 1967. Wcześniej sympatyzował z listem trzydziestu czterech warszawskich pisarzy przeciwko cenzurze z 14 marca roku 1964. W trakcie zjazdu padały ze strony znanych pisarzy, nie przedostając się do wiadomości publicznej, krytyczne głosy o nadmiernej, prewencyjnej cenzurze, braku papieru i szykanach wobec niektórych twórców. Otoczony szczelnym kordonem tajniaków i ściśle cenzurowany zjazd był symbolem tamtych czasów. O usunięciu Leszka Bakuły 27 z PZPR zdecydowała jego krytyczna postawa wobec władz po wydarzeniach z Marca 1968 roku. Zwłaszcza jedno, wedle relacji samego twórcy. Po wystąpieniu prelegenta z Komitetu Wojewódzkiego PZPR, przedstawiającego w Słupsku ocenę konfliktu na linii pisarze i studenci - PZPR z marca 1968, na końcowe słowa prelegenta, iż mimo trudności „...duch socjalizmu zwycięży”, Leszek zareagował wypowiedzią, że jest socjalistą oraz ateistą, w duchy nie wierzy i domaga się realnego dotrzymania obietnic danych jeszcze w roku 1956, a zatem demokratyzacji, ograniczenia cenzury, naprawy edukacji, zaprzestania represji wobec pisarzy i inteligencji. W dodatku Leszek swobodnie słuchał audycji Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki i BBC, niemiłosiernie wtedy zagłuszanych. Falowanie dźwięku i głosy ówcześnie znanych spikerów RWE słychać było szeroko poza mieszkaniem na ulicy Kopernika 13/1. W dniu 22 kwietnia 1968 roku został usunięty z ogniwa PZPR przy Technikum Mechanicznym i Zasadniczej Szkole Zawodowej w Słupsku. Po tym zdarzeniu Leszkiem zajęła się Służba Bezpieczeństwa4. Pisze o tym historyk Zenon Romanow: „Jednym z pierwszych literatów rozpracowywanych w ramach odrębnych spraw operacyjnych był Leszek Bakuła. SB zainteresowała się tym pisarzem w 1968 r., gdy w kwietniu tego roku został usunięty z PZPR przez Podstawową organizację Partyjną przy Technikum Mechanicznym w Słupsku, gdzie pracował. Powodem wydalenia było stanowisko, jakie zajął w czasie kryzysu marcowego. W uzasadnieniu decyzji napisano, że popierał „wichrzycieli” i potępiał politykę partii w sprawie demonstracji na Uniwersytecie Warszawskim i w innych ośrodkach akademickich. Ponadto krytykował w pokoju nauczycielskim w obecności uczniów użycie siły wobec studentów przez MO, twierdząc że postawa studentów była wyrazem buntu wobec przemocy, a wobec „grupy pisarzy szkalujących Polskę” zajął stanowisko pojednawcze, twierdząc, że nie należy ich nazywać wrogami socjalizmu. 4 W gdańskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej znajduje się licząca 170 stron teczka informacyjna Służby Bezpieczeństwa PRL dotycząca Leszka Bakuły. 28 W październiku tego roku funkcjonariusze przystąpili do zbierania informacji o Bakule, a w połowie tego miesiąca przeprowadzili z nim rozmowę, pytając o różne szczegóły z jego życia i powody usunięcia z PZPR”5. SB objęła Leszka kontrolą operacyjną w ramach skierowanej przeciwko niemu akcji pod kryptonimem „Poeta”. Były to działania polegające na kontrolowaniu korespondencji, obserwacji bezpośredniej, podsłuchu telefonicznym, kuszeniu wysokimi honorariami w zamian za wystąpienia popierające władze, na wprowadzaniu do otoczenia „Poety” prowokatorów i donosiciela 0 krypt. „Madziar”. Działania te trwały do roku 1979. Tenże „Madziar”, jak pisze cytowany historyk Z. Romanow, donosił, iż: „...nastawienie Bakuły do PRL było bardzo krytyczne. Podczas spotkań autorskich często odwoływał się do opinii prezentowanych na łamach paryskiej „Kultury” oraz solidaryzował się z opinią Aleksandra Sołżeni-cyna, że „odchylenia od norm ustroju socjalistycznego nie są naruszeniem praworządności, tylko wynikają z samego systemu socjalizmu”5 6. W domu Bakułów pojawiały się na miniaturowe wydania czasopisma „Kultura”, londyńskie „Wiadomości”, książki Józefa Mackiewicza, Witolda Gombrowicza, przedwojenne wydania publikacji antysowieckich. Skąd Leszek posiadał te publikacje, nie wiadomo. Utrzymywał wprawdzie kontakty z gdańskimi i warszawskimi opozycjonistami, ale się z nimi nie afiszował. Szeroka inwigilacja Leszka wynikała z zaniepokojenia władz jego szerokimi kontaktami w środowiskach krajowych oraz rosnącego znaczenia publicznych wypowiedzi, których w tamtych latach nie szczędził. Jednak po usunięciu z PZPR, groźbach utraty pracy 1 szykanach ze strony SB, Leszek w zasadzie odchodził od publicystyki społecznej. Rok przymusowej przerwy w zawodzie wyko- 5 Z. Romanow, Inwigilacja środowiska literatówPomorza Środkowego przez SiużbęBezpieczeństwa wlatach 1960-1970. „Acta Cassubiana”. T. XX. Gdańsk: Instytut Kaszubski, 2018, s. 181. 6 Cyt. za Z. Romanow, tamże, s. 182. 29 rzystał na pracę nad pierwszym tomem wierszy i opowiadań. Zaczął również szkicować plany powieści. Zajął się też działalnością organizacyjną na rzecz młodych twórców w Korespondencyjnym Klubie Młodych Pisarzy. Być może szeroka działalność publicystyczna oraz rosnąca ilość publikacji literackich, to że stawał się osobą w regionie znaną, spowodowała, że niepokorny nauczyciel, intelektualista i przecież dopiero początkujący pisarz nie odczuł silniejszych represji jak „tylko” zwolnienie z pracy i niemal roczny zakaz wykonywania zawodu, a pod koniec dekady usunięcie z PZPR i szykany, wśród których nie było zakazu druku, dotyczącego coraz większej grupy pisarzy i publicystów w kraju. Z akt SB wynika, że telefon domowy miał na podsłuchu do końca lat 70. Przeglądano prywatną korespondencję. W miejscu pracy również kontrolowano jego kontakty. Podejmowano też rozmowy ostrzegawcze z żoną w sprawie postawy politycznej męża. Leszek wiedział, że jest inwigilowany, że wciąż tańczy na ostrzu noża jako nauczyciel zależny od woli władz i lokalnych układów. Krytykę reżimu uprawiał więc bardziej prywatnie. W roku 1968 spełniło się jedno z marzeń Leszka. Pomimo politycznych perturbacji i szykan ukazał się bowiem jego debiutancki tomik poetycki Leluje. Dwa lata później ukazał się zbiór opowiadań Wydmuchrzyca (1970). Oba tomy krytyka przyjęła dobrze, choć nie uznano ich za dzieła przełomowe. Jednak nie o takie oceny ubiegał się literat z prowincji. Chciał zaistnieć, rozwijać się, uczestniczyć w życiu twórczym, nawet jeśli było ono tak zdeformowane jak ówcześnie. Najważniejszym, poza książkami, rezultatem pisarstwa było przyjęcie Leszka w roku 1971 do Związku Literatów Polskich. Pomimo pogromu pisarskiego środowiska w Polsce w latach 1968-69, ZLP był dla początkującego pisarza nadal organizacją prestiżową, zapewniającą też, co nie było bez znaczenia, większe dochody z wieczorów autorskich i honorariów za teksty literackie. Chude nauczycielskie pensje ledwo wystarczały na utrzymanie dużej rodziny. Ostracyzm ze strony władz oświatowych też nie trwał 30 wiecznie. W dniu 14 października roku 1972 Leszek otrzymał mianowanie na stanowisko profesora szkoły średniej od kuratora okręgu szkolnego w Koszalinie. Był to okres pewnej stabilizacji życiowej, a także wytężonej pracy literackiej uwieńczony publikacją kolejnego tomu wierszy (Połówhoryzontu, 1972), pierwszej powieści CzerwonyBór(1971), a potem jej kontynuacji pt. Czarny Bór (1974), Biały Bór (1977). Wreszcie w tej dekadzie ukaże się trzeci tom wierszy Kontrapunkt(1977). Trylogia „Borów” zostanie w całości ponownie wydana w roku 1980, zamykając najbardziej twórczy okres w pisarskim życiu Leszka. Był też aktywnym członkiem utworzonego w Słupsku oddziału ZLP. Współorganizował w latach 1977-1981 odbywaną w Słupsku i w Ustce ogólnopolską imprezę „Rozmowy o literaturze”, w której uczestniczyli pisarze i krytycy literatury z całego kraju i krajów pobliskich. W tym czasie również zajmował się krytyką literacką, pisał też recenzje teatralne, a w szufladzie gromadził niepublikowane krótkie formy dramatyczne, utwory satyryczne, fraszki. Poza tym uczył, a także wychowywał swoje dzieci, które dzięki Jego i Krystyny ogromnym wysiłkom poszły na studia. Opublikowany w końcu roku 1968 roku tom Lełujebył debiutem jeszcze młodego pisarza, ale już dojrzałego człowieka, który sporo w życiu przeszedł. Znajdował się kilkakrotnie na ostrym zakręcie życiowym, po wyrzuceniu z Warszawy w roku 1955, po ideowym szarpaniu się w czasie „odwilży”, po gwałtownych zmianach miejsca zamieszkania, po represyjnym usunięciu ze Studium Nauczycielskiego w 1965, po wielu wysiłkach zaistnienia w centralnej prasie, po licznych wypowiedziach w sprawach publicznych, co spowodowało nagonkę władz, wreszcie po wyrzuceniu go w 1968 z PZPR z powodu krytyki władz, co dzisiaj ocenimy jako zdarzenie świadczące pozytywnie o uczciwości Leszka Bakuły. Pomimo tylu przejść był zauważalną postacią słupsko-ko-szalińskiego środowiska literackiego oraz intelektualnego, a kłopoty z władzami lokalnymi rekompensował sobie działalnością w ogólnopolskim środowisku młodych pisarzy, w Związku Na- 31 uczycielstwa Polskiego, wreszcie głośnymi publikacjami. Tomik poetycki był jednak celem najważniejszym. Poeta przygotowywał się do niego kilka lat, w czym wspierali go Anna Kamieńska i Jan Śpiewak. Dzięki rekomendacji J. Śpiewaka tomik został przyjęty do recenzji w Wydawnictwie Poznańskim. Ukazał się w trudnym dla literatury czasie przykręcenia cenzorskiej śruby i prześladowaniu wielu twórców. Zły był to czas na późny debiut książką. Leluje stanowią podsumowanie pierwszego etapu twórczości oscylującej wokół wypracowanych tematów, które autor rozwijał w swojej manierze językowej i poprzez własną technikę obrazowania. Nie zbliżał się w tomie do stylistyki modnej ówcześnie poezji nowofalowej, obce mu były idee kontrkultury, krytykę reżimu zachowywał na inne okazje. Nie interesowały go też skandale literackie, w stylu np. Rafała Wojaczka. Nie przepadał również za uczonym nurtem neoklasycyzmu. Tom zresztą powinien ukazać się kilka lat wcześniej. Był bowiem charakterystyczny dla linii poezji z połowy lat 60. rozwijającej się pod wpływem neo-awangardy, mocno również scalającej motywy, tematy korzenne, w tym nierzadko ludowe z abstrakcyjną, wyśrubowaną znaczeniowo metaforyką. Taka poezja powstawała pod szerokim patronatem redaktora miesięcznika „Poezja” i klasyka awangardowej linii poetyckiej w Polsce, Juliana Przybosia. Pełniła rolę językowego i wyobraźniowego laboratorium dla pokolenia Leszka po roku 1956. Jej twórcy zagłębiali się w język, ale nie po to, by go demaskować albo linczować, lecz by odnajdować w nim pierwotne siły i magiczne zdolności. Chętnie odwoływali się do ludowych obrzędów, rytuałów. Poszukiwali tam również siebie, wychodzących z lat najgorszej, dziejowej zawieruchy w świat niełatwych wyborów. Z tego życiowego i literackiego laboratorium jedni wypadali tanecznym krokiem uznanych poetów, inni znikali lub byli przez krytykę wrzucani do określonej szuflady, gdzie smętnie tkwili przez lata lub nawet do końca życia. Spóźniony tomik nie mógł więc wywołać wielkiego echa, choć sporo o nim pisano, a jego autora zaczęto wymieniać wśród innych, znacznie wcze- 32 śniej debiutujących książką rówieśników. Bycie młodym poetą pod czterdziestkę mogło jednak okazać się kłopotem, z którego należało wyjść jak najszybciej publikując tom następny, co wydawało się już łatwiejsze. Jaka była oferta Wydawnictwa Poznańskiego w latach 1968 i 1969, kiedy ukazywały się Leluje? Między innymi miał się pojawić tomik Kazimiery Iłłakowiczówny Liście i posągi, Stanisława Barańczaka Korekta twarzy, Jerzego Szatkowskiego Nie znam żadnego śpiewu, Edwarda Balcerzana Granica na moment, Nikosa Chadzinikolau Na opalenie skrzydeł, Jadwigi Tyrankiewicz Bieg przez wyobraźnię, jak również tomiki Ryszarda Daneckiego, Bogusława Koguta, almanachy młodej poezji poznańskiej, szczecińskiej i tak dalej. W tej różnorodnej ofercie tomik Leszka nie prezentował się najgorzej, choć krytyka mocniej doceni poezję Barańczaka, Balcerzana i Chadzinikolau, zresztą całkowicie od siebie różną i oczywiście, ale ciszej, lirykę K. Iłłakowiczówny. Tomik Leluje rozpoczyna wiersz Legenda z ognia zadedykowany Annie Kamieńskiej. Dedykacja była przejawem wdzięczności za wieloletnią korespondencję z poetką oraz ważną motywację z jej strony do pozostawania przy literaturze. Wiersz ma charakter symbolicznej autobiografii, w której poeta kojarzy ogień z płynnym doświadczeniem tragicznej historii, a rodzinę („chłopską rodzinę”), matkę, ojca, dzieci utożsamia ze stałością granitu, wapienia, zdolnych oprzeć się zniszczeniu i zwątpieniu, choć i tak „anioły pierzyn/ ze skrzydłami dymu (...) z rąk ojca pofrunęły z powrotem w kałużę ognia”. Ojciec zawsze będzie w poezji Leszka postacią dwuznaczną, naznaczoną pewnego rodzaju skazą niedoistnienia lub dramatem niezrozumienia. Poszukiwanie rodowodu i autorytetu zaprowadzi poetę również do postaci historycznych, zarazem tkwiących w centrum kurpiowskiego mitu. To będą jego symboliczni ojcowie. Jak już podkreślano, najważniejszą i najbardziej dramatyczną postacią w tym okresie poezji Leszka jest matka. Wspomina ją jako tragiczną, osamotnioną, życiową opiekunkę, naznaczoną stygmatem osobi- 33 stego cierpienia i niegasnącej, macierzyńskiej miłości: „Wyszyła mi siwym włosem/ kilim życia pod głowę/ We łzach gorzkich wyprała/ wysuszyła oddechem (...) błyskawicami igły/ spod serca śmigała w niebie/ ze starości przetartym/ I znów kładła mi głowę/ na mój kilim dzieciństwa/ uzbrojona do pracy - / anioł z piorunem szpadla”. W innym wierszu mówi: „otworzyłem białe ręce matki/ ostatni wyschły z życia kwiat”. W Lelujach autor kołuje wyobraźnią wokół reminiscencji kojarzonych z dzieciństwem i wczesną młodością: Myszyniec, Leluje, Narew, Ulica Fama w Ostrołęce. Zawarte w tych wierszach obrazy dzieciństwa wiążą osobiste przeżycia z okrutną wizyjno-ścią, przesyconą katastrofizmem, dotykiem śmierci, odczuciem lęku, a tylko niekiedy pozytywną emocją nadziei. Nadnarwiański krajobraz, magiczna lokalność, mity Kurpiów są w wierszach Leszka malarskie, ale zarazem okrutne, bolesne, ciemne w nastroju. Poeta jest przywiązany do barw, przestrzeni, do ruchu i zapachu, te wartości ewokuje i związuje z odczuwanym bólem życia. W mniejszym stopniu jest wrażliwy na sferę dźwięku, choć rytmy kurpiowskich tańców towarzyszyć mu będą do końca życia (np. wiersze Powolniak, Kurpiowskie jałowce). Zasadniczo jego metafora opiera się na porównaniach i skojarzeniach malarskich: „Chrzest niebieski od płaczu/ Ślub radością zieloną biały/ Pogrzeb czarny z bezsiły/ z chorągwiami okien/ skąd święci od pra-cy/ patrzą przez kłosy deszczu/ na szary witraż bruku/ na stragany - rumowisko tęczy” (Myszyniec). Poeta chętnie stosuje szyk przestawny, czyniąc z inwersji rodzaj własnego dyskursu, w którym zwykłe rzeczy i sprawy, po odwróceniu porządku w syntak-sie, nabierają nowej siły znaczeniowej. Często też wykorzystuje paradoksy znaczeniowe i metafory budowane na zasadzie wewnętrznej sprzeczności: „ściernisko młodości”, „chropawa ob-łość bytu”. Z czasem zacznie budować też obrazy oparte na neologizmach, dość prostych, a jednak wymownych. Z reguły i wedle mody wywiedzionej z pism teoretyków awangardy (a niekiedy egzystencjalizmu) będą to neologizmy oparte na łączeniu słów: 34 „wnieboodlot”, „krwioplujcy”, „ostrobłysk”, „falowłosa”, „krzy-żoptak”. Leszek-poeta, publicznie zdeklarowany ateista, chętnie wykorzystuje w liryce rozmaite motywy związane z tradycją pasyjną albo wręcz nawiązuje do tematyki maryjnej. Wiąże swój los i matki z losem Maryi oraz Jezusa, a własne życie z poświęceniem i ukrzyżowaniem. Powody są co najmniej dwa: ogromna potrzeba sacrum, wyłuskanego jednak z kościelnej retoryki i moralistyki dla ubogich duchem; nostalgiczne odczuwanie cierpienia i samotności, zwłaszcza w odniesieniu do lat dzieciństwa i młodości, co pozostawiło trwały ślad w jego psychice jako człowieka i twór-cy7. To były nie tylko literackie, ale realnie doświadczone okrutne „place zabaw i muzea strachu”. W przyszłości ten szlak zaprowadzi Leszka do poematu Golgota. Wskazane inspiracje i motywy zauważamy w wierszach ***Mario we włosach czarnego dębu..., Procesja, Żółcią napojenie, Dźwiganie krzyża, Krużganek. Uwagę przyciąga wiersz Krużganek, który tematycznie powróci w Golgocie, albowiem oba utwory odnoszą się do tego samego miejsca, krużganków kościoła św. Antoniego Padewskiego w Ostrołęce: osiemnastowieczny z odbitego tynku cegły sypią czerwonym próchnem grzechów siedemnastowieczny mur okala ekstazę ciał lśniących modlitwą w ornamencie pokus siedemnastowiecznym murem świat przecięty za nim dzikie wino w połyskliwych oczach siedemnastowieczni w błogości wymarli z drugiej strony w niszach stojąca golgota żebracy przed deszczem pochowani w trumnach siedemnasto osiemnasto dziewiętnastowieczni 7 „Wiele przyczyn złożyło się na to, że zacząłem pisać. Pierwszą w nich było poczucie samotności, które towarzyszyło mi od dzieciństwa wielokrotnie, przez długie nieraz okresy. (...) Zrozumiałem, po części, że moje pisanie jest formą ucieczki przed samotnością, lecz także - w samotność”. W: Gra wyobraźni... 35 ślepcy ekstatycy bez kończyn krwioplujcy w garnuszkach rogatywek zbierający gorycz teatr nędzy w dwunastu odsłonach pamięci Wierszem Róża wiatru zadedykowanym „Rybakom z Ustki” poeta wchodzi w nowy obszar doznań i życiowych zmagań. Rozwija w sobie doznawanie nadmorskiej rzeczywistości również w utworach Pale, Miłość z zaprzeczeniem, Syrena ustecka. Poznawanie nadwodnego świata i zrozumienie go nie jest jednak łatwe po silnej mityzacji Kurpiowszczyzny. Będzie trwało jeszcze lata. Tymczasem w wierszu Stasipamięcirapsod żałobny, nawiązującym do ulubionej przez niego noweli S. Żeromskiego Siłaczka (żeby o Norwidzie już nie tkać banalnych myśli i skojarzeń), dochodzą w tomiku również echa Leszkowych zmagań o inteligencki etos, toczonych na łamach prasy kulturalnej w latach 60. Pojawiają się też wiersze w tonacji satyrycznej, sarkastycznie odnoszące się do małomiasteczkowej „socjety”, którą poeta dobrze poznał i której szczerze nie znosił. Leluje zamyka mini-cykl o Stachu Konwie złożony z pięciu wierszy, gdzie odzywa się ogromne przywiązanie Leszka do tradycji kurpiowskiej i historii rodzinnego regionu. Ludowy bohater Kurpiów Stach Konwa wziął udział w powstaniu przeciwko saskiemu najazdowi z lat 1733-1735 i został przez Sasów zdradziecko pojmany, a następnie powieszony. Kurpie oznaczały dla usteckiego poety pewność osadzenia w konkretnej kulturze i w micie. Z kolei nowy świat wybrzeża, morza, uświadamiał mu własne wykorzenienie z dawnej tradycji, aktualną obcość, cu-dzość, osamotnienie. Podmiot jego wierszy odczuwał silne wyzwanie rzucone mu przez nieznany wcześniej żywioł, przez nadmorską przyrodę oraz przez innych, tutejszych ludzi. Oba światy zresztą połączyło coś szczególnego i zaskakującego - bursztyn. Kopali go przecież od wieków Kurpie w Puszczy Zielonej, a później pewien Kurp nazwiskiem Bakuła zaczął go zbierać na nadbałtyckiej plaży. Poeta chętnie przywoływał ten wątek w swoich 36 życiowych rozważaniach. Bursztyn nie był tematem lirycznym, raczej dawał symboliczne i metafizyczne uzasadnienie życiowej emigracji nad wielką wodę. Ciekawie się te motywy połączyły w tytułowym wierszu Leluje. spada z owczych nożyc i w dłoni tężeje leluja leluja czerwona od palców przejrzanych pod światło leluja leluja zieleń wiatru wycięta - gotycki jałowiec leluja leluja brązowe łzy sosen bursztyny na szyi leluja leluja dwa szpaki na kiju niedzielne buciki leluja leluja a sznury jaskółek na malwach podniebnych leluja leluja nagietki w ogrodzie - przygarztko radości pod okiem alkierza rozbłysłym od nożyc Wiersz jest bardzo charakterystyczny dla ówczesnej dykcji poetyckiej Leszka. Bezpośrednie nawiązanie do tradycji kultury kurpiowskiej poprzez obrzęd wycinania „leluji” rozwija się jako seria dynamicznych obrazów zamkniętych w dwuwersowych frazach („brązowe łzy sosen/bursztyny na szyi”), przetykanych refrenowym zawołaniem „leluja leluja”, ewokującym styl ludowego za-śpiewu albo zaklęcia. Stylizacja ludowa to tylko pretekst, który 37 poeta wykorzystuje do rozwijania barwnego kilimu lirycznych skojarzeń, skumulowanych w serii swoiście powtarzanych zaklęć, budujących nowoczesny poetycki obraz i poetycką emocję. Leluje cechują się syntetyczną obrazowością, silną metaforyza-cją, poetycką stylizacją gwary kurpiowskiej, filozoficznym i zarazem ludowym ujęciem natury oraz historii. Nie można jednak przypisywać poecie idei tworzenia poezji wedle wzorców zamykających się w stylizacji i naśladowaniu. W tomiku pojawia się istotna tematyka i obrazowość związana z egzystencją współczesnej jednostki, z tajemnicą nadmorskiego krajobrazu i nadmorskich miasteczek. Autor wspomnienie wodnego żywiołu rodzimej Narwi połączył w Lelujach z odczuwaniem potęgi Bałtyku. Druga książka poetycka Polówhoryzontu (1972) oprócz utworów nowych zawiera też utwory dawniejsze, przez co wydaje się kontynuacją albo rozwinięciem Leluji. Poeta dodaje więcej tematów i barw związanych z żywiołem morza. Przypomina po raz kolejny, że jest uważnym obserwatorem zjawisk szerszej natury, umieszczając w tomie utwory zawierające akcenty krytyki społecznej. Polówhoryzontu potwierdza, iż Leszek osiągnął znaczny poziom dojrzałości literackiej. Należało jednak oczekiwać wyjścia poza kredowe koło już ustalonej stylistyki i przełamania ukształtowanej przez krytykę opinii. Coraz częściej bowiem zaczęto wrzucać utwory Leszka do poetyckiego nurtu (neo)chłopskiego, co mu całkowicie nie odpowiadało. Nie był to jedyny, ale na pewno ważny powód do napisania kolejnego tomu, już po pierwszych sukcesach prozatorskich. Trzeci, bodaj najlepszy, tom poetycki Kontrapunkt, wydany w roku 1977, jest w zasadzie filozoficznym poematem, w pewnej części zanurzonym w poprzednich tomach, ale proponującym odrębny i oryginalny namysł twórczy, zwłaszcza w sferze wyartykułowanej egzystencji świata poetyckiego. Ten namysł dotyczy odrębnej, własnej filozofii codzienności. Już mniej w wierszach trudnego heroizmu, mniej lirycznych opisów tragicznych zmagań z losem, pesymistycznego romantyzmu jednostki wystawionej na ciosy świata, choć takie myśli nie 38 są obce lirycznemu podmiotowi. „Ja” liryczne Kontrapunktu jest nastawione na dyskusję ze światem, na wyciąganie wniosków z codziennych, nieraz banalnych, ale stanowiących treść życia, doświadczeń. Poeta nie rezygnuje z językowych eksperymentów, wykorzystuje, jak w poprzednich tomach, skłonność do tworzenia neologizmów, a częściowo posługuje się stylizacją mowy ludowej, która jest językiem-lustrem dla nowoczesnej mowy podmiotu. Następuje bowiem równowaga i harmonia między nostalgią a przeżywaniem aktualnego czasu. Dwie małe ojczyzny podmiotu, dwa języki, poprzednio tylko współistniejące, tutaj stapiają się i transformują w jeden, uniwersalny świat. Kontrapunkt powstawał głównie latem roku 1976. W Ustce u Bakułów przebywał wtedy poeta Wilhelm Przeczek z żoną Jadwigą i dziećmi Lucyną oraz Leszkiem, które w przyszłości zostaną także poetami. Rodzina Przeczków, pochodząca z Zaolzia, była zaprzyjaźniona z naszą rodziną i chętnie odwiedzała Ustkę latem. Wilhelm jako redaktor gazety polskiej mniejszości w Czechosłowacji „Głos Ludu” doprowadził w roku 1969 do publikowania na jej łamach powieści CzerwonyBórw odcinkach. Dzięki niemu Leszek publikował wiersze również w zaolziańskim czasopiśmie „Zwrot”, a potem coraz częściej nieduże teksty krytyczne. Na zaproszenie Jadwigi i Wilhelma Przeczków Krystyna i Leszek po raz pierwszy byli wspólnie za granicą, zwiedzili wtedy północne Czechy, Pragę, poznali polskich twórców z Zaolzia. Długie rozmowy z interesującym i serdecznym kompanem, niewątpliwie utalentowanym pisarzem oraz publicystą, jakim był Wilhelm, znacząco wpłynęły na prace nad tekstem poematu. Jeden z wierszy zaczynający się od słów „pogranicze jest zawsze przełamane winą” został zresztą zadedykowany W. Przeczkowi. Kontrapunkt jest poematem zbudowanym na kilku tonach i opartym na kilku tematach. Można powiedzieć, że jest to utwór o pamięci, wierności i nadziei. Jakkolwiek tomik składa się z wierszy w większości niepublikowanych, Autor zamieścił w nim kilka dawniejszych utworów, szczególnie bolesnych w tonacji, 39 dotykających śmierci matki, braku normalnego dzieciństwa, okrucieństwa świata, egzystencjalnych wątpliwości. Stanowią one wyrazisty łącznik z poprzednimi tomikami i z całą dotychczas wypracowaną dykcją. Jej cechy to: stylizacja językowa i obrazowa, pamięć przeżytego zła, rozpamiętywany ból po stracie najbliższej osoby (matki), katastrofizm, oniryczność, malarskość, wrażliwość wobec żywiołów natury, ale także swoista publicy-styczność, włączanie się w aktualne doświadczenia społeczne. W Kontrapunkcie dojdą do głosu nowe cechy, ukazujące filozoficzny dystans poety wobec świata Poszczególne wiersze nie mają tytułów, a wyłącznie numery, mówiące, że są elementami większej, zasygnalizowanej tytułem całości. W części pierwszej poematu zatytułowanej Ziemia poeta powraca do swoich obsesji związanych z głodowym okresem okupacji, z tragiczną postacią matki, mierzy się z samotnością syna porzuconego przez ojca i z upartym wspinaniem się po szczeblach życia, wbrew niesprzyjającym okolicznościom, wrogom i fałszywym przyjaciołom. Nie porzuci wyidealizowanych Kurpi, ale nie one będą nieodzownym źródłem poetyckiej wyobraźni. Włączy na stałe nowe tematy, nadmorskie, już oparte na innych niż młodzieńcze doświadczeniach, przemyśleniach. Podejmie na nowo temat uczuć, wierności, przeznaczenia, a także historii. W sferze języka zainspiruje się barokowym konceptyzmem, ale trzymanym blisko konkretu, rzeczywistości. Tonacja Kontrapunktu jest tu, jak zwykle, pesymistyczna, a wizje chwilami okrutne, choć poeta zdawał się również poszukiwać postawy epikurejskiej. Zwyciężała jednak nuta wywiedziona z trudnych doświadczeń życiowych. 11. kto szuka wierności niech się w psa zamieni kto uwierzył w miłość niech wstąpi do nieba gdzie niczego nie ma a wszystko się staje lecz kto wierny sobie temu pies i niebo jednako zawyją zamienieni w siebie 40 więc kiedy nic już nie ma czekamy na wszystko daj nam boże doczekać zbawienia od siebie daj nam boże nie być ni psem ani niebem Wiersz został oparty na prostych przeciwstawieniach, wiodących ku paradoksom. Kontrapunkt psiej wierności i pustki nieba polega na przenikaniu i wzajemnej przemianie obu, ale też na podmienianiu i wykluczaniu. Jak w osobistym wierszu nr 46: spływa groch łez na dno w garnuszki rąk naszych zdaje się że rozstanie na zawsze nas zwiąże lecz zdarza się nieczęsto co się zawsze zdaje dwie drogi z jednej strony los na długo łączy ale idąc z przeciwka widzimy rozstaje Warto dodać, iż pod numerem 12 czytelnik znajdzie wiersz poświęcony kochanemu przez Bakułów psu rasy mieszanej imieniem Baja, który żył w dobrych dla rodziny latach 70. Baja odeszła schorowana w roku 1983. Spoczywa niedaleko miejsca, w którym tak długo i ufnie traktowała świat. Jej milcząca „psia wierność” stanowiła w czasach zwątpienia pociechę nawet dla sceptycznie widzącego świat poety. Część druga tomu zatytułowana Morze jest ciekawsza tematycznie i bodaj lepsza poetycko. Podmiot wierszy zakorzenia się w swoim drugim świecie, zaczyna go fascynować proces własnej, wewnętrznej przemiany, przechodzenia w inny niż mityzowana Kurpiowszczyzna świat, budowania w nim swojej niszy: 51. onegdaj się to stało w powietrzu bez barwy we wiatraku słońca tak szybko obrotnym 41 że bez ruchu się stało wirujące na oślep więc nabrałem w woreczek trochę ziemi rodnej żeby mi stopy wrosły w powietrzu bez barwy teraz morza się uchwycić - skrzydła wiatracznego z rąk nie puścić a imać się tylko wrastania nie dać się zwieść obrotom rzeczy przyrodzonym Przeszłość jednak siedzi głęboko w myśli i trzeba wiele wysiłku, by się od niej uwolnić: „przychodzi to czasem matką albo ojcem / zostaje na krótko bym się mylił głębiej / (...) to przychodzi do mnie od lat lecz nie idę”. W innej części utworu dodaje szczerze: „morze mi darowało rejs na krańce mocy / nie daruję sam sobie tego ocalenia / (...) z mapy prądów i wiatrów wynika że w porcie / szaleje mój statek w rejsie do swej siły / przemywam oczy snami i wydłużam postój”. Typowy jest nadal w poetyckich rozmyślaniach autora obraz metaforycznego związku między dwojgiem ludzi, złączonych w ideowym wymiarze i podążających osobno, nierozerwalnie kochających i cierpiących, stanowiących przy tym egzystencjalną jedność: 78. dwa kutry - rozłamane w dwie połowy słońce każdy odbiciem drugiego - każdy w niebo masztem nie świecimy oddzielnie - wciąż razem łowimy srebrne łuski fali chciwymi oczami sprzedajemy je potem na jarmarku rybnym w kręgu kupców krzyczymy - świeże rybie łuski a gdzie ryby pytają dzieci głodne snów a gdzie sieci pytamy się samiutkich siebie Obraz osobistych przeżyć wspiera poeta o nadmorską realność, która stała się dla niego z czasem najważniejsza. Tu przeżył swoje najlepsze lata, tu znalazł przytulisko i nadzieję, tu stał się silny na tyle, że dawał innym wiarę w życie. A jednak nikt nie jest na 42 tyle mocny, by walczyć sam. Siłę daje zarówno natura, jak też drugi człowiek: 81. w moje białe noce buczek jak kamerton podaje ton morzu słyszę każdą falę jak w piasku wachlarzem przybija dziobana ostrogami pali moje białe noce tną czarne pociągi czasem wieniec mewi krzykiem padnie w ziemię moje białe noce mają swój kontrapunkt latarnię krzyżem światła przypadłą do fali w moje białe noce ty przychodzisz w czerni świtem rąk wymiatasz z mego serca sadze Poezja była dla Leszka najgłębszą sprawą, zasadniczym źródłem jego pierwszych, twórczych wysiłków. Jednak lata 70. to czas prozy. Wydany wtedy zbiór opowiadań Wydmuchrzyca zawiera w większości utwory obyczajowe, filozoficzne i satyryczne z różnych lat. Znalazły się w tomie tak niezwykłe perełki jak magiczne opowiadanie Aldona, które Antoni Krauze ze studia filmowego Andrzeja Wajdy chciał przenieść już w roku 1970 na ekran filmowy, do czego ostatecznie nie doszło i Krauze wyreżyserował zaraz potem sławny Palec Boży (1972). Planowano też sfilmowanie kilku innych opowiadań, w tym krótką, zabawną historyjkę o nauczycielu pt. Gżegżólka (reż. Włodzimierz Kamiński). Wszystkie propozycje, choć przygotowano w zespole filmowym scenariusze i podpisano wstępne umowy, zostały skreślone przez Ministerstwo Kultury. Ich autor był nadal źle widziany. Opowiadania oferują tematykę raczej współczesną. Niektóre nawiązują do zdarzeń biograficznych, w których pisarz dostrzegł ładunek sytuacji humorystycznych, wartych literackiego zapisu, inne mają wydźwięk filozoficzny. Kolejno potem ukazują się powieści Czerwony Bór, Czarny Bór, Biały Bór. Jest to najważniejsza pozycja literacka trzeciego 43 okresu twórczości, czyli lat 1968-1980. Nie ma tu miejsca na szczegółową analizę tych utworów, książka niniejsza jest bowiem głównie poświęcona poezji. Należy jednak podkreślić, iż istnieją ważne związki między bohaterem lirycznym wielu wierszy a główną postacią trylogii. Są one natury tyleż fabularnej, co duchowej. Leszek bowiem koncentrował się w twórczości na własnym doświadczeniu życiowym. Pragnął zachować ważne prawdy swoje i swojego pokolenia, które było za młode, by walczyć 0 Polskę w czasie wojny i okupacji, ale które przechowało ten etos i budowało na nim swoje dalsze życie ideowe. Bohaterem trzech powieści jest dorastający chłopiec Maryś, którego losy autor przedstawia na tle wydarzeń historycznych związanych z upadkiem Polski w roku 1939, okupacją i wyzwoleniem w roku 1944. Losy Marysia to z jednej strony walka o biologiczne przetrwanie jego i matki, a z drugiej duchowe uczestniczenie w polskim micie, poszarpanym wprawdzie przez brutalną historię, lecz mimo tego wciąż posiadającym siłę inspiracji, kształtowania postawy, wreszcie siłę nadziei. Autor prowadzi swojego bohatera przez trzy fazy dorastania, potem inicjacji, a potem przyspieszonego wchodzenia w wiek męski, co oznacza też branie odpowiedzialności i nadstawianie karku. Wykorzystuje również płaszczyznę meta-narracji, w której komentuje mitotwórcze skłonności swojego bohatera, dyskutuje ze stereotypami i kliszami otaczającymi czas wojny oraz okupacji. Podważa tzw. bohaterszczyznę w kontekście wojennego i partyzanckiego mitu, ale nie odmawia swojej głównej postaci prawa do marzenia o lepszej stronie narodowej historii, w której wygrywa słuszne bohaterstwo, mądrość, rozwaga, umiejętność przewidywania, a przegrywa brak wiedzy 1 łatwe „jakoś to będzie”. Trylogia „Borów” nie jest tylko literacką autobiografią Leszka, ale przeprowadzoną w dobrym stylu dyskusją z polskimi złudzeniami i klęskami, w centrum których dorasta i niesie swój los całe młodsze pokolenie czasu wojny. We wszystkich powieściach dominuje tematyka autobiograficzna, oparta o przeżycia z okresu wojny i okupacji, a zwłaszcza doty- 44 cząca wtajemniczenia bohatera w okropieństwa wojny, w mit bohaterskiego oporu, w mit anhellicznej ojczyzny. Ważne są dla tej postaci także inicjacje seksualne oraz intelektualne, ale również polityczne. Język tych utworów dla jednych jest znakomity, dla innych kłopotliwy z powodu znacznej wizyjności, metafo-ryczności, poetycko ujętych stanów psychologicznych, a także stylizacji. Jest to język emocjonalny, zahaczający o zasady poetyki nadrealistycznej, ale też mocno osadzony w kontekście kurpiowskiej kultury, mowy. Warto dopowiedzieć, że trylogia nadnar-wiańska „borów” wskazuje, że prozaikiem świetnym był Leszek wtedy, gdy niosła go poetycka wyobraźnia i rozmach zawartej w niej wizji, dopełniającej tok narracji i fabuły. Życie znów na zakręcie, czyli lata 1981-1989 Leszek Bakuła był inspirującą postacią w swoim środowisku zawodowym. Uważano go za nauczyciela o ogromnym potencjale dydaktycznym. Był szanowany przez uczniów, którym nie bał się mówić o sprawach ówcześnie zabronionych, zaś o trudnych w odbiorze lekturach opowiadał z pasją i mądrze. Jako mentor przyjaźnił się z grupą młodych, słupskich literatów, z których kilku stało się znanymi poetami, artystami, jak Jerzy Grupiński, Adam Kobierski, Wiesław Ciesielski, Mirosław Kościeński, Waldemar Mystkowski, wówczas początkujący, a dziś znany aktor Jerzy Karnicki i wielu innych8. Współpracował z pisarzami swojego 8 Znane są odważne interwencje Leszka Bakuły jako opiekuna Koła Młodych przy słupskim oddziale ZLP w sprawie ostro szykanowanych na przełomie lat 70./80., przez władze młodych, nonkonformistycznych pisarzy Mirosława Ko-ścieńskiego i Waldemara Mystkowskiego, zresztą uczniów Leszka w Technikum Mechanicznym w Słupsku. Zob. M. Kościeński, Leszek a sprawa polska, leluje i „mechanik”. „Ślad”. Brulion Literacki nr 19 Oddziału Związku Literatów Polskich w Słupsku. Słupsk: Biblioteka Śladu, s. 85-87. 2004; M. Kościeński, Ławeczka dla pisarza. Tamże, s. 89-91. 45 pokolenia, ale najwięcej cieszył się sukcesami młodszych. Bronił ich w trudnych sytuacjach. Był to okres kolejnego, entuzjastycznego zrywu, w którym różnice pokoleniowe nie miały większego znaczenia. W roku 1980 poeta zareagował na powstanie NSZZ „Solidarność” wierszem, który zadedykował „Robotnikom polskim 1980”, a potem wartościowym, choć nie opublikowanym szkicem Literatura piękna a Solidarność. Wcześniej nie zbliżał się do opozycji demokratycznej w sensie organizacyjnym, toczył trudną, samotną walkę z reżimem na swoim polu jako pisarz i nauczyciel z prowincji. Cieszył się jednak z „Solidarności”. Doceniał historyczne znaczenie wydarzeń, które były po latach, jego zdaniem, spóźnioną próbą realizacji haseł październikowej „odwilży”, ale nie cenił krzykliwej retoryki i potępiania wszystkiego, co zaszło w Polsce po roku 1945. W roku 1981 antyinteligencka postawa ówczesnych, regionalnych władz związku „Solidarność”, sklerykalizowanych i podekscytowanych myślą o nieodległym, ich zdaniem, triumfalnym przejęciu władzy, zniechęciła go do publicznych wystąpień na rzecz ruchu. Na przełomie roku 1980/81 po raz ostatni wziął udział w dyskusji politycznej jako członek zarządu słupskiego oddziału ZLP. W Słupsku ruszyła wtedy akcja (nie inicjowana przez ZLP) usunięcia ze stanowiska ówczesnego dyrektora Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej, związanego, jak powszechnie uważano, z MO i SB, któremu zarzucano lekceważący stosunek do twórczości lokalnego środowiska literackiego. W sporze część bibliotekarzy-obrońców urzędnika zagroziła bojkotem upowszechniania dorobku literackiego pisarzy regionu słupskiego. Sytuacja zrobiła się głośna, a w sprawę bojkotu zaangażował się Zarząd Główny ZLP oraz Ministerstwo Kultury. Leszek jest autorem głębokiej analizy zaistniałej sytuacji pt. Bojkot. Moderował, usiłując studzić emocje i proponował rozgorączkowanym stronom dialog. Uprzykrzony urzędnik z czasem odszedł, ale środowisko literackie nie mogło mówić o zwycięstwie. Spór, w którym polscy bibliotekarze ogła- 46 szają bojkot książek polskich autorów wyglądał jak zapowiedź powrotu złych czasów. Niedługo trzeba było na to czekać. Autor Bojkotu nie popierał stanu wojennego i wewnętrznej polityki komunistów, ale w roku 1983 wstąpił do nowo utworzonego przez władze ZLP, po rozwiązaniu poprzedniego. Uzasadniał ten krok przywiązaniem do tradycji Związku, którą należało chronić. Kiedyś marzył o członkostwie w tym elitarnym stowarzyszeniu twórców zakładanym przez Stefana Żeromskiego i innych, wielkich pisarzy polskich XIX i XX wieku. Nie chciał go teraz porzucać w trudnej chwili, choć mocno przeżywał rozłam w literackim środowisku. To była trudna sprawa, nie dająca mu spokoju przez wiele lat. Ważna była też dla niego rysująca się w perspektywie czasu emerytura pisarska, której oczekiwał, marząc o spokojnym dokończeniu rozpoczętych prac literackich. Krystyna w połowie lat 70. po odchowaniu dzieci, które poszły na studia, porzuciła z przyczyn zdrowotnych szkołę i dokończyła swoje magisterium na Uniwersytecie Warszawskim. Mieliśmy wówczas w domu kolejnego, jakże ważnego studenta. Po uzyskaniu dyplomu magistra filologii polskiej podjęła pracę w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Słupsku. Wystąpiła z PZPR. W roku 1981 została przewodniczącą Zakładowego Koła „Solidarności” w tej instytucji. Nie angażowała się czynnie w polityczne kwestie ani w spory personalne, pilnowała spraw pracowniczych. Tą postawą zaskarbiła sobie szacunek części bibliotekarskiego środowiska. W latach 80. wspierała drugi obieg, zbierając środki na publikacje, kolportując druki. W swoim domowym archiwum przechowywała wiele drugoobiegowych publikacji. Zdarzyło się nawet, że z piszącym te słowa synem drukowała pod Poznaniem solidarnościową „bibułę”. Wtedy powróciły do niej wspomnienia okupacyjnej konspiracji, obozu karnego w Działdowie i lat wojny, które przez wiele lat spychała w niepamięć. W stanie wojennym Krystyna całkowicie odmieniła poglądy na tzw. realny socjalizm, choć wciąż daleko jej było do rodzinnej, religijnej tradycji. W roku 1988 przeszła na emeryturę i znów zaczęła pracę w usteckiej szkole... 47 W roku 1981 ukazało się największe epickie osiągnięcie Leszka - powieść Wizna - oceniane jako bardzo dobry utwór, a nawet znakomity w swoim gatunku. Wizna jest historią budowy umocnień nad Narwią w końcu lat 30. i następnie ich tragicznej obrony przed hitlerowcami we wrześniu 1939 roku. Autor, nie unikając poetyckich środków, opisuje rzetelnie i z wyobraźnią ten tragiczny epizod, który zresztą na trwale wpisał się w panoramę historyczną polskiego Września 1939. Samo zbieranie materiałów, poszukiwanie świadków, a potem pisanie powieści było pełne zaskakujących zwrotów i mogłoby stać się materiałem ciekawego, literackiego reportażu. Jakby znikąd wyłaniali się nieznani, a kluczowi świadkowie, nagle pojawiały się ukrywane dotychczas dokumenty (np. oryginalne plany umocnień przechowywane przez ich żyjącego konstruktora), fikcyjni bohaterowi nagle się materializowali. Leszek dobrze poznał tereny walk, o których opowiada w utworze. Wizna leży niedaleko jego rodzinnej miejscowości. Do Wizny wielokrotnie podróżował. Utwór jest opowieścią o ludziach, którzy niedługo przed wybuchem II wojny z ogromnym wysiłkiem budowali nadgraniczne fortyfikacje, mające chronić ich małą i wielką ojczyznę, a także żołnierzy i oficerów, którzy zajęli tam pozycje obronne, zdecydowani wykonać rozkaz pozostania na reducie do ostatka swoich możliwości. W pewnym sensie jest to także opowieść o ludziach, którzy milczeli przez długie lata, nie chcąc lub nie mogąc uczestniczyć w propagandowym portrecie obrony Wizny. Innym niż montowany i upamiętniany w skali kraju mit obrony Westerplatte. Dowódcą na tym odcinku frontu był młody oficer Wojska Polskiego, kapitan Władysław Raginis, który na czele siedmiuset żołnierzy, w dniach 8-10 września roku 1939, powstrzymywał przez trzy dni niemieckie natarcie. Przez te dni czterdziestodwu-tysięczny niemiecki korpus pancerny, dowodzony przez generała Heinza Guderiana nie mógł pokonać wystawionej na zgubę reduty. Kapitan Raginis, po wyczerpaniu wszystkich możliwości obrony, w obliczu spodziewanej śmierci wszystkich obrońców, 48 zwolnił ich z wojskowej przysięgi i popełnił samobójstwo. Kilku żołnierzy z oddziału Raginisa przeżyło wojnę. Niezwykłym zbiegiem okoliczności jeden z nich przez lata mieszkał w Ustce, niedaleko ulicy Kopernika. Obrona Wizny przyciągała myśli przyszłego pisarza od dzieciństwa, była przedmiotem jego fascynacji i głębokiego podziwu dla postawy żołnierzy. Powieścią, która jest oparta na konkretnych relacjach świadków, chciał Leszek odkłamać powierzchowne opinie i narosłe mity, które deformowały zdarzenie, pozwalały też na polityczne manipulacje. Być może jednak zbudował kolejny mit. Swoją aktywną drogę jako prozaik Leszek zakończył tomem opowiadań Wyśniło się wydanym w roku 1988. Opowiadania są kontynuacją tematów i stylu ujawnionego w Wydmuchrzycy. Autor zamieścił w zbiorze utwory z wczesnego okresu i opowiadania późne. Oba tomy zawierają charakterystyczne tropy autobiograficzne wplecione w trzy kręgi tematyczne: okres okupacji i przemian historycznych w Polsce po roku 1945, dola i niedola nauczyciela oraz tematyka egzystencjalno-filozoficzna. Pisarz wykorzystuje w nich poetykę groteski i wizyjności, oniryzmu, ale również posługuje się chętnie satyrą oraz ironią. Kilka utworów dotyczy autentycznych postaci mieszkających w Ustce (na przykład kierownika Domu Kultury w latach 60. Ignacego Druhala). W Wyśniło się zawarł też fragmenty swoich trzech niewydanych powieści: Ziemianki, Stamtąd do siebie oraz Utopii. O tej ostatniej Henryk Bereza w cyklu „Czytane w maszynopisie” na łamach „Twórczości” (nr 9, 1988) napisał, że, niestety, nie widzi dla niej szans w postmodernizującej się rzeczywistości literackiej przełomu lat 80./90. Utopia nigdy nie ukazała się drukiem, podobnie jak inne wymienione tu utwory. Wiznę, jak również Ziemiankę rozpoczyna pisarz znakomitymi epickimi wstępami, które ukazują miarę jego talentu, nie do końca jednak wykorzystanego. Filmowy początek Ziemianki nie znajduje bowiem w tym utworze równie znakomitej kontynuacji, zarówno w warstwie intelektualnej jak i obrazowej. 49 „W ulicę Goworowską wjechali galopem. Czterech jeźdźców. Podobni z mundurów do niemieckich żołnierzy. W ich rękach skórzane batogi na krótkich rękojeściach, długie, ciemniejsze przy końcach, jak ogony wielkich wężów. Wywijali nimi w powietrzu i strzelali z nich głośno niczym z pistoletów. Opaleni, zakurzeni, na koniach rosłych, ale zmęczonych, ociekających potem. Gorący sierpniowy dzień, mieli więc porozpinane kołnierze i pozawijane rękawy bluz. Ciągnęli za sobą tumany kurzu, co sięgał im do ramion. Lecieli na koniach na złamanie karku, zielonobrązowe, posrebrzane szatany, Czterech jeźdźców na pustej ulicy obwieszczało wielkie nowiny. Zaraz za nimi ogromniejący ryk krów. Tumany kurzu zapełniały ulicę zasłaniając okna domów, wzbijały się ponad żółtozielone klony. Na czele wielkiego tabunu krów biegły trzy potężne byki. Jeden czarny, drugi czerwony, a trzeci biały. Podskakiwały rzucając swymi ciężkimi łbami. Miały zadarte w górę ogony. Z ich gardzieli wychodziły głuche pomruki. Po obu stronach byków uwijali się na koniach jeźdźcy. Batożyli je po łbach i bokach, po zadach i goleniach. Tuż za bykami z kłębów kurzu wypadły krowy różnej maści. Biegły wielką ścieśnioną masą. (...)”. (Wyśniło się, s. 110) Ziemianka nieco zawodzi w warstwie dyskusji historycznej, która wydaje się banalna z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy i wrażliwości. A może jest tylko zbyt „nauczycielska” w tym sensie, iż Leszek chciał dokładnie przekazać ważne momenty ówczesnych, w końcu wojny, dyskusji, ważnych dla swojego pokolenia, wskazać na istotne, tak jak się wtedy przedstawiały, punkty mapy politycznej i społecznej. Czas pozacierał niektóre z nich, zaś autor pozostał w sferze swoich dawnych przemyśleń. Powieści są realistyczne, ale zawierają spory ładunek symboliki ważnej dla młodszego pokolenia wojennego. Odsłaniają też szczególną językową wrażliwość Leszka Bakuły. W latach 80. Ojciec realizował swoją pasję językoznawczą jako autor wymyślonego przez siebie Nowego słowniczka ortograficznego (1986), a w latach 90. Słownika ortograficznego wierszem rymowanym (1993). Próbował zainteresować tym pomysłem specjalistów i wydawców. Ta utopijna w rezultacie praca nie dała spodziewanych efektów. Recenzje językoznawców były sceptycz- 50 ne, a wydawnictwa nie kwapiły się do wydania słowniczka. Autor opublikował go więc własnym sumptem, angażując też środki rodziny. Z czasem pomysł zaginął w morzu zdarzeń i z braku ogólniejszego zainteresowania. Dziełko to, niezależnie od jego rzeczywistej wartości, pokazuje jednak ważną cechę charakteru, umysłowości i działalności Leszka. To praca dla innych. Praca u podstaw, do której nie brakowało powodów w latach 50.-60. ale i w latach 80. czy 90. W graficznym opracowaniu tego drugiego, rymowanego słowniczka pomagał znany ustecki artysta Witold Lubieniecki. Bakułowa utopia metodyczno-dydaktyczna, mająca zmienić sposób nauczania ortografii, nie dała przekonujących owoców, a przed wszystkim nie przekonała językoznawców, nad czym autor bardzo ubolewał. Warto jednak przypomnieć, że już w latach 60. nosił się on z ideą stworzenia cybernetycznej maszyny ortograficznej. Nawet zaczął ją budować, ale na przeszkodzie stanęły oczywiste trudności techniczne, 0 finansowych nie wspominając. Skupował w tamtych czasach książki dotyczące cybernetyki i logiki, m.in. Norberta Wienera, Aleksandra Zinowiewa. Z zapałem dyskutował o homeostatach, czarnych skrzynkach, przepływach informacji i szansach wydobycia kształcenia języka z metodycznego, jak mawiał, średniowiecza. Był nauczycielem myślącym nowocześnie, uczącym się od najwybitniejszych umysłów epoki. Przyjaźnił się z wieloma twórcami, intelektualistami, ludźmi pióra i artystami innej profesji. Jako mieszkaniec nadmorskiego kurortu był w pewnym sensie atrakcyjną znajomością, tym bardziej że cechowała go gościnność i otwarcie na ludzi. Mieszkanie przy Kopernika 13 było latem pełne gości. Przyjeżdżała Anna Kamieńska, nierzadko z synami, gościł profesor Stefan Srebrny z Torunia, przyjeżdżali warszawscy pisarze i dziennikarze Edward Hołda, Tadeusz Żochowski, wrocławianin Antoni Lenkiewicz 1 inni znani poeci, publicyści. Niekiedy wpadali z krótką wizytą młodzi wagabundzi, jak Ryszard Milczewski-Bruno, kiedyś z Ryszardem Stachurą. Ze studiów pozostała tylko przyjaźń ze świad- 51 kiem małżeństwa Bakułów, warszawskim profesorem socjologii i poetą, Bronisławem Gołębiowskim. Leszek od szkolnych lat wielce przyjaźnił się z ostrołęckim poetą Dionizym Maliszewskim. W Ostrołęce obaj założyli poetycką grupę „Narew”, która jednak nie wytrzymała próby czasu. Chętnie jednak nawiązywał do ciepłej znajomości ze znanymi poetami ostrołęckimi Wacławem Kupi-szewskim, Henrykiem Syską, Mieczysławem Czychowskim. Czy-chowski, jako szkolny kolega na wieść o wyroku śmierci podpisanym „WiN” z roku 1949, zadedykował Leszkowi wiersz. Było też wiele innych wartościowych, osobistych relacji i kontaktów m.in. ze Stanisławem Skonecznym, Wiesławem Kazaneckim, Stanisławem Srokowskim, Hieronimem Michalskim, Henrykiem Berezą, a zwłaszcza długoletnia przyjaźń ze wspominanym tu Wilhelmem Przeczkiem. Miał też Leszek kilku przyjaciół w Ustce i w Słupsku, głównie spoza środowiska literackiego. Całkiem słusznie bowiem podejrzewał, iż niektórzy koledzy po piórze nie szczędzą czasu i atramentu na działalność pisarską, której nigdy nie zamierzali publikować, między innymi poświęconą jego osobie. Dzięki przyjaźniom i szerokim kontaktom życie na prowincji nie stanowiło dla ambitnego pisarza zsyłki podobnej do tej w świętokrzyskim. W latach 80. Leszek coraz mniej opublikował, choć wciąż wiele pisał. Dramatem stał się powszechny wśród pisarzy alkohol. Choroba alkoholowa, na którą okazał się podatny, uniemożliwiła mu dalszą pracę i szerszą działalność, co z kolei było powodem pogłębiającego się dramatu osobistego i twórczego. W roku 1987 przeszedł z tej przyczyny na wcześniejszą emeryturę. Choroba z czasem przyczyni się do przedwczesnej śmierci Leszka. Ostatnia dekada: 1989-1997 Transformacja po roku 1989 okazała się dla Leszka bolesnym doświadczeniem. Był to dla niego okres martwy pod względem publikacyjnym, choć z nieuciszonej maszyny do pisania wyszło 52 wtedy kilka utworów prozą, szkiców krytycznych, a nawet sporo wierszy. Po roku 1989 wydawnictwa gwałtownie zmieniały swoje profile, poszukiwały nowych nazwisk i poetyk, na lansowaniu których można by przetrwać. Nikt nie chciał prozy Leszka, gdyż jako autor nie należał do kręgu modnych postaci, nie hołdował postmodernizmowi, liberalizmowi czy (anty)klerykalizmowi. Nie tworzył też mocnych rozliczeniowych obrazów, potępiających w czambuł miniony okres. Nie był kiedyś w jawnej, politycznej opozycji, więc potem znalazł się w defensywie jako członek słupskiego zarządu oddziału ZLP, organizacji popieranej przez władze stanu wojennego z roku 1981. Zdołał wtedy ukończyć autobiograficzną powieść pt. Ziemianka z okresu własnego dorastania w czasie wojny i okupacji hitlerowskiej, ale też sowieckiej. Z tym ważnym dla siebie autobiograficznym utworem Leszek nosił się przez wiele lat, dziesiątki razy go opowiedział, po wielekroć przerabiał. Efekt był jednak niezadowalający, albowiem kolejne wydawnictwa odrzucały maszynopis. Tematyka wojenna i okupacyjna, jeśli nie zawierała akcentów antysowieckich i rozliczeniowych w duchu ówczesnego przełomu, już mało kogo interesowała. Równolegle miał autor Wizny w maszynie do pisania powieść przesiedleńczą Stamtąd do siebie, opowiadającą o Polakach, którzy wrócili do kraju z armią gen. Zygmunta Berlinga, między innymi także o losach oddziału kobiecego zwanego potocznie Platerankami. Utwór bazował na przeżyciach osób znanych Leszkowi, które żyły w jego środowisku na tzw. Ziemiach Odzyskanych, między innymi w Ustce. W maszynopisie pozostał również ukończony kryminał pt. Żmija. Sporo tego. Zapewne czas zweryfikowałby wartość większości napisanych utworów, ale nie wszystkie są warte zapomnienia. Leszek wydał za to swoje ostatnie tomy poetyckie: Rzecz polską (1989) i Golgotę (1993). Ten drugi utwór został napisany w roku 1977, ale długo ukrywany ukazał się na prawach rękopisu w 1987 roku w Ostrołęce, a potem został opublikowany w roku 1989 w ostrołęckim czasopiśmie „Pracownia”. W dojrzałej wersji 53 jako osobny tomik ukazał się w roku 1993. Oba zbiory wierszy należą do tej fazy poetyckiej twórczości, w której mój Ojciec żegna się ze swoimi nadziejami na literacki sukces, ale nie ustaje w poszukiwaniu sensu twórczości. Widzi też potrzebę przedstawienia własnej interpretacji narodowej historii (Rzecz polską, a z drugiej strony odczuwa konieczność wypowiedzenia się na temat sacrum, cierpienia, męki. W tych sferach umieszcza również koleje własnego losu (Golgota). W tomiku Rzecz polska Leszek zamieścił wspomniany wiersz bez tytułu zadedykowany Robotnikom polskim 1980. Pisał w nim gorzko: „Znów sumienie świata jest po naszej stronie/ Znów nas Wschód i Zachód stawiają na targu” - ale kończył entuzjastycznie w stylu „poezji walczącej” lat 50: Robotnicy! Jak matka i ojciec ubogi Nic nie mam więc wyciągam swe serce z zanadrza Dzisiaj naród nasz z kolan powstaje na nogi Nie chce by nim zarządzał obcy maharadża Robotnicy! Do broni rozumu i woli naród wstał przeciw nędzy podłości niewoli Rychło jednak miał się przekonać, że wolność nie jest wyłącznie rezultatem „rozumu i woli”, a nowa rzeczywistość, już po roku 1989, uderzy w najsłabszych. W jego odczuciu marnował się wtedy dorobek powojennych pokoleń w zakresie kultury, a przedstawiciele zwycięskiego, politycznego ruchu zlekceważyli wkład inteligentów i pisarzy (pojawił się „własny maharadża”) spoza centrum w odrodzenie demokracji. W lata 90. poeta wchodził zdystansowany do przemian, które widział jako pasmo niesprawiedliwości popełnianych na zwykłych ludziach, tym razem przy pomocy „Solidarności”. Nie jest ważne teraz, czy i w jakim stopniu się mylił. Był rozczarowany nowym kapitalizmem, stylem przemiany, ludźmi, którzy doszli do władzy w Polsce. Rzecz polska była ostatnim, oryginalnym tomem autora. Oryginalny w tym sensie, że zawierał on wybór wierszy napisanych 54 w większości w latach 80. i na początku lat 90., pośród których pojawiła się pewna grupa utworów o charakterze historycznym albo publicystycznym. Część tomu zajmują niedrukowane, dawniejsze liryki. Leszek próbuje poezji podejmującej tematy historiozoficzne w odniesieniu do polskich doświadczeń XIX i XX wieku. Uwypukla ton krytycznej heroizacji postaw niepodległościowych, romantycznych i zwodniczych, ale zarazem koniecznych. Jednocześnie wystawia gorzki rachunek współczesności. W tomiku przemykają również wspomnienia losu jego matki, rozbrzmiewają też poetyckie rozmowy z synami. Jest również pożegnanie, nawiązujące do stylu romantycznej liryki. Nie bez powodu tomik otwiera wiersz Śmierć Słowackiego, kończy zaś ten liryk: Zostanie po mnie wyrwa w ziemi którą zaklepie grabarz szpadlem i kilku świadków wiecznie niemych nad morzem sztorm a w Narwi wiatr zostaną po mnie dwie jedności życia i śmierci - żółty piach i nadnarwiańska z łęgów chandra o bliskich wielki strach -nie chcąc wiedzieć co zostanie choć tak bym wiedzieć chciał -dusz ludzkich wieczne zmarnowanie - wyobcowanie ciał -zostanie po mnie krzyk rybitwy nad Narwią narowistą zostanie po mnie prócz niczego - wszystko W istocie życie i twórczość Leszka Bakuły były bitwą o „wszystko”, a dokładniej mówiąc bitwą o to „wszystko” czego mógł do- 55 sięgnąć, przemyśleć, ale czy w całości zrealizować? Już Kontrapunkt wykreślał linie czy bariery, których poecie nie udawało się przekroczyć zarówno w życiu, jak i w twórczości, co przecież traktował jako jedność. Poezja bowiem nie była dlań tylko grą słów czy budowaniem zręcznych, błyskotliwych porównań. Ogólnie literatura miała być stylem życia i formą kompensacji, miała wyrównywać rachunki z rzeczywistością, w której nierzadko przegrywał. Była przy tym tą rzeczywistością, w jaką wierzył najgłębiej. Poeta postawił w tomie Kontrapunkt, a potem w Rzeczy polskiej diagnozę światu i sobie, a w dalszej twórczości otworzył się na inne rzeczywistości myślowe i duchowe. Wskazuje na to poemat Golgota pisany niegdyś równolegle z Kontrapunktem, w istocie kontrapunktujący ów tomik, ale nawiązujący też do ważnego głosu, jakim była elegijna Rzecz polska. Leszek długo czekał z opublikowaniem Golgoty. Wydał ją dopiero w roku 1993. Niezwykłość tego utworu na tle jego dorobku polega na tym, że w wyrafinowany, choć zarazem prosty sposób połączył dotychczas w swojej twórczości niespojone perspektywy: artystyczno-osobistą, historyczną i metafizyczną. Niezwykły ten cykl należy do ważnych świadectw poetyckiego widzenia nie tyle religijnego, ile wręcz mistycznego swojego czasu. Poeta egzaltowanej dewocji i żyjącemu z niej Kościołowi zupełnie nie do-wierzał, ale Panu Bogu, jako Logosowi, za-wierzał głęboko, po swojemu i po wiele-kroć. Skomplikowany przeplot wspomnianych trzech perspektyw wprowadził do cyklu czternastu wierszy komentujących namalowane obrazy Męki Pańskiej i komentarze do obrazów namalowane na tych samych płótnach. Rzecz jest o tyle prawdziwa, że cykl Golgota to swego rodzaju reminiscencja i zarazem poetycka ekfraza serii obrazów Męki Pańskiej znajdujących się w krużgankach kościoła św. Antoniego Padewskiego w Ostrołęce, a namalowanych zapewne przez znanego malarza, bernardyna Walentego Żebrowskiego w XVIII wieku. Naiwne i piękne obrazy Pasji są komentowane przez wierszowane inskrypcje namalowane przez 56 artystę na każdym płótnie. Podmiot czternastu wierszy z Golgoty wciela się w XVII-XVIII wiecznego narratora, który widzi namalowane przez Żebrowskiego obrazy i czyta zamieszczane komen-tarze-inskrypcje oraz daje do nich własny, poetycki komentarz. Jest też drugim narratorem, spoglądającym zarówno na obrazy, jak też widzącym w swojej wyobraźni przebieg męki i odnoszącym ją do historii Polski, następnie do obrony Wizny, a także do doświadczeń i przemyśleń własnych. Cykl jest więc widzianą w różnych perspektywach historią męki Boga i człowieka, a jednocześnie wplecioną w przedstawione zdarzenia symboliczną i bogatą w literackie odniesienia opowieścią o dziejach narodowych i o człowieku współczesnym. Jak już wspomniano, przebijają tu czytelne wątki osobiste. Autor poematu od lat opowiadał o obrazach, które widywał jeszcze jako chłopiec i które robiły na nim ogromne wrażenie. Golgota jest zatem poetycką opowieścią o ukrzyżowaniu w wielorakim znaczeniu: pierwsze ogarnia historię świętą widzianą z perspektywy XVIII-wiecznego człowieka; drugie obejmuje tragiczne losy Polski i wyraża się w formule historycznej polemiki; trzecie odnosi się do samego podmiotu lirycznego i jest formą wyznania elegijnego. Spośród trzech wymiarów i znaczeniowych aspektów - ewangelicznego, historycznego, osobistego - ów trzeci wydaje się w poemacie kluczowy. Przykładowo porównajmy „stację” II i III. II. Piłat wejrzawszy na sylwetkę moją/ pokazał na mnie jakby kraj nasz wskazał/ podpisywano traktaty krwionośne/ na skórze naszych bohaterów w cierni? (...) Piłatów u nas więcej niźli krzyżowanych/ więc po przydrożach stoją wolne krzyże/ Chrystusa - moje milczenie sądzono/ sąd prawdy nie sądzi zależny od skutków III. Znalazł się Judasz który mnie całował/ znalazł się żołdak co schwytał na rozkaz/ bezsilność się iści w niemowie najgło- 57 śniej/ od wieków Judasz - Żołdak towarzysze/ stokrotnie krzyżowana moja ojcoWizno/ Żołdak i Judasz biorą pod ramiona/ mnie nieznanego Chrystusa znad Narwi/ tam się Oliwny Ogród drzewił krzewił/ krzyż pod me plecy a pod serce włócznia Utożsamienie wskazanych trzech wątków rozgrywa się na tle losów ojczyzny-ojcoWizny. Poeta wskazuje w słowie ojcowizna na Wiznę, miejsce swojej powieści i legendarnej bitwy, a zarazem na miejsce, w którym rodziła się jego osobista legenda wojny, oporu, walki. W innym wierszu-stacji niemal utożsamia się z Ra-ginisem, niemal zbawia z nim Polskę, a zarazem czyni z siebie ofiarę okrutnej historii. W tej wersji Wizna to Golgota, a Raginis, z którym podmiot dzieła się utożsamia, jest Chrystusem. W ten sposób poeta wpisuje się w pasyjny temat oraz sam poniekąd staje się podmiotem i przedmiotem męki. W poemacie Golgota wyczuwa się echa nie tylko życiowych dramatów autora, związanych z jego trudnym sposobem życia i literackimi doświadczeniami, ale także echa konfliktów, którymi żyła Polska w całym XX wieku. Te konflikty tworzą chrystologiczne tło dziejów Polski i losów autora. Ostatnim poetyckim tomem Leszka była książka zawierająca utwory już wcześniej publikowane pt. Ziemia i morze (1995). Tom ten zawiera najlepsze wiersze Leluji, Połowu horyzontu, Kontrapunktu i Rzeczy polskiej, a także w całości poemat Golgota. W latach 90. Leszek zajmował się również poezją okolicznościo-wo-satyryczną, będącą rodzajem osobistego komentarza do szybko zmieniającej się sceny politycznej i społecznej. Zachodziły też spore zmiany w środowisku literackim, na które reagował. Podzieliło się ono na dwa związki, ale organizacyjna przynależność z czasem okazywała się symboliczna. Legitymacja Związku Literatów Polskich czy Stowarzyszenia Pisarzy Polskich nie była już przepustką do poważnej literatury, nie otwierała drzwi prasy literackiej czy wydawnictw. Zmienił się status pisarza, literata, który 58 nie był wprawdzie już zależny od cenzury i państwa, ale też został pozostawiony sam sobie i skazany na wątpliwą grę rynkową. Powieść miała się sprzedawać jak kartofle czy pomidory. O poezji już nie chciano mówić, choć w kulturze jakiś czas pozostawały widoczne postaci wielkich poetów: Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej, Stanisława Barańczaka. Rychło i one zaczną znikać z głównej sceny. Rynek już rządził się własną logiką, której pisarze pokolenia i umysłowości Leszka nie akceptowali i nie byli w tej sferze akceptowani. Oni jeszcze chcieli być potrzebni społeczeństwu, mówić mu, co warto, a czego nie należy, pisać o trudnościach, wyzwalać zbiorową energię, dyskutować, ale społeczeństwo takich pisarzy już nie potrzebowało. W latach 80. i 90. zabiegał o ponowne wydanie Wizny, a także o publikację nowo napisanych utworów. Bez sukcesu. Te lata były gorzkim doświadczeniem dla niego jako inteligenta o szerokich horyzontach i społecznikowskiej tradycji, ukształtowanej na wzorach roman-tyczno-pozytywistycznych. Odsunięty od bieżących spraw, wadził się z różnymi instytucjami o swoją i społeczną prawdę, pisywał listy interwencyjne do Radiokomitetu za rządów literaturoznawcy i dawnego kolegi ze studiów Andrzeja Drawicza, do ówczesnego ministerstwa oświaty i ministerstwa kultury, do wojewodów i samorządowców, a nawet do Polskich Kolei Państwowych. Odpowiadano mu uprzejmie, ale bez jakiejkolwiek chęci rzeczywistego odniesienia się do poruszanych spraw. Zapewne nie był jedynym, ani też najgłośniej krzyczącym w sprawach, które bolały społeczeństwo. Nie zawsze zgadzał się z oceną przeszłości PRL, a zwłaszcza z lekceważeniem wkładu polskich inteligentów w rozwój kultury poza głównymi centrami miejskimi. Uważał nachylenie traktujące cały miniony okres jako godny napiętnowania, z wyjątkiem, jak mówił, zalegalizowanej historii opozycji warszawsko-krakowsko-gdańskiej, za fałszujące ogólny obraz najnowszych dziejów. Niewątpliwie była to również jego osobista historia jako uczciwego Polaka, nauczyciela i pisarza. Opisał ją w nieopublikowanych wspomnieniach pt. Na śmierć i życie. 59 Finał? Opublikowany dorobek literacki twórcy Wizny ilościowo nie jest wielki. Jest on autorem dwóch wydanych tomów opowiadań i czterech powieści, a także pięciu tomów poezji. Na uwagę zasługuje jego publicystyka, o której warto pamiętać. Pozostało po nim kilka interesujących esejów lub szkiców teoretycznych, dotyczących poezji czy szerzej estetyki, w większości nieopublikowa-nych. Utwory prozą, pozostające w rękopisach stanowią osobną pozycję. W wypowiedziach prasowych Leszek podawał nieco różne tytuły tych samych tekstów, co warto zaznaczyć. Zostało też kilka niedrukowanych dramatów, nieco utworów satyrycznych. Leszek zdobył wiele nagród literackich, choć nigdy nie kandydował do tych najważniejszych w kraju. Otrzymał też kilka odznaczeń i medali, do których miał duży dystans. Może z wyjątkiem przyznanego w roku 1959 Złotego Krzyża Zasługi, ponieważ uważał, iż otrzymał go w uznaniu za swoją odważną postawę przeciwko stalinizmowi, pokazaną w wyborach z roku 1957 na świętokrzyskiej wsi oraz za działalność w Towarzystwie Kultury Świeckiej i w Związku Nauczycielstwa Polskiego. W roku 1978 dość niespodziewanie ówczesne władze miasta Ustki wystosowały do Ojca pismo, iż jego nazwisko zostało wpisane do Złotej Księgi Zasłużonych dla miasta Ustki. Leszek miał dystans do oficjalnych awansów, choć pewnie by ich nie odrzucał. Nie zadawał się z żadną władzą ani lobby. Ogromną radość sprawił mu za to skromny jubileusz 40-lecia pracy twórczej zorganizowany w roku 1991 przez grono słupskich i usteckich działaczy kultury. Wśród nich byli niezapomniani przyjaciele i sąsiedzi z Ustki, kierowniczka Domu Kultury, polonistka, poetka i malarka Ligia Rebow, artystka malarka i architekt Aldona Żak, doktor-rentgenolog i poeta Władysław Przybył, artysta-malarz Witold Lubieniecki. W jubileusz zaangażował się także prezes słupskiego oddziału ZLP Zygmunt Flis i inni koledzy po piórze. Podkreślano nie tylko literackie zasługi jubilata. Mówiono o jego ideowej postawie i o stosunku do życia, 60 do ludzi. Leszek zawsze bronił prawa do indywidualności i do krytyki, choć wiedział, że spotkają go za to nieprzyjemności, na które jako nauczyciel z prowincji był szczególnie wystawiony. Był ateistą i antyklerykałem, ale przyjaźnił się ze znanym usteckim proboszczem Wiktorem Markiewiczem (lubili sobie podyskutować na byłym już Placu Wolności, pod sowiecką kolumną z czerwoną gwiazdą lub w Słupsku przy pomniku Henryka Sienkiewicza), a potem z jego następcą ks. dr. Janem Turkiełłem. Pisał książki o sobie, oparte na własnych doświadczeniach biograficznych, ale najważniejszy był dla niego typ bohatera literackiego wpisanego w szerszą tradycję zaangażowania społecznego i historycznego, zajętego kształtowaniem świadomości własnej i zbiorowej. Był w nieustającej opozycji wobec złych poczynań władz w PRL, ale głośnych listów protestacyjnych i petycji nie podpisywał. Jako wolnomyśliciel, podejrzewany nawet czas jakiś o libertynizm, dotrwał w jednym związku małżeńskim i wychował czwórkę dzieci. Był rozdwojony między dwie małe ojczyzny: Ostrołękę i Kurpiowszczyznę, która o nim powoli zapominała, oraz Pomorze, które pokochał, do którego przylgnął całym dorosłym i późnym życiem, i które go ceniło9. Mieszkał w Ustce, lubił to miasteczko, gdyż dało mu życiową szansę, ale dzielił swoje życie ze Słupskiem, który był dlań bramą do szerszego świata. Kochał też Warszawę, w której mitach się odnajdywał już jako student i powojenny inteligent, ale często podkreślał znaczenie prowincji w swoim doświadczeniu życiowym i literackim. W tych opozycjach nie tyle był uwięziony, ile usiłował je przekształcać w określony, twórczy kształt. To było jego zadanie, w tym widział się i sprawdzał najciekawiej jako człowiek oraz pisarz. Leszek Bakuła był zauważalną postacią w słupsko-koszaliń-skim środowisku literackim i nauczycielskim. Inteligentny, z wyczuciem humoru i dowcipu, oczytany, znający filozofię i literatu- 9 O Ostrołęce pisał m.in. w szkicu Wyznanie miastu. „Tygodnik Kulturalny” nr 34, 1967, zaś o Ustce i jej mieszkańcach w artykule: Dwie drogi ku morzu. „Zbliżenia” nr 1, 1979. 61 rę francuską (którą bardzo cenił i o której ciekawie mówił) potrafił zgromadzić wokół siebie czytelników i słuchaczy. Szanowano go i słuchano nawet wtedy, gdy choroba gardła już uniemożliwiała mu częste i wyraziste wypowiedzi. Odchodził ze smutkiem i niepogodzony z marniejącym duchowo światem, a także samo-krytyczny w stosunku do własnego dzieła, i w tym bliska mu była znana sentencja Stefana Żeromskiego o konieczności szarpania własnych ran, by się nie zabliźniły błoną podłości. Traktował to przesłanie bardzo osobiście, dlatego nie zawsze bywał dobrze rozumiany. Zostawił po sobie literaturę nieskażoną ideologicznym lizusostwem, choć były tam młodzieńcze utwory zaangażowane w budowanie realnego socjalizmu, skrojone pod autentyczne pragnienia i nieukojoną chęć zmieniania świata. Pomimo różnych życiowych zawirowań i wyniszczającej go emocjonalnie oraz fizycznie choroby do końca pozostał wierny rodzinie. Dochował się czwórki dzieci, z których żadne nie kontynuuje jego pracy literackiej, za to większość rozwija jego pasję nauczycielską. Najstarszy syn Bogusław Leszek jest profesorem literatury polskiej i porównawczej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, córka Danuta (1955-2009) była cenionym architektem w Koszalinie i w regionie, córka Bożena jest znaną w regionie anglistką, kierującą Studium Nauczania Języków Obcych na Akademii Pomorskiej w Słupsku, drugi syn Kordian Bakuła jest profesorem polonistyki, zajmującym się metodyką nauczania języka na Uniwersytecie Wrocławskim. W tym sensie zwrócił się trud Krystyny i Leszka jako Rodziców, którzy nie inwestowali w dobra materialne, ale w książki i życie kulturalne oraz inspirowali dzieci oraz wnuki do intelektualnej i twórczej pracy nad sobą. Wśród ich wnuczek są dwie prawniczki, jedna architekt i działaczka samorządowa, jedna doktor anglistyki, jedna anglistka pracująca w Barcelonie. Sztafeta pokoleń nie kończy się na tym. Rozwija się dalej. W ciągu wielu lat splot rodziny Bakułów i Markowskich oraz innych bliskich im familii przeszedł wiele trudnych doświadczeń, ale też przeżył wiele dobrego. Do- 62 szły do głosu nowe pokolenia, ukształtowały się nowe więzi. Wydaje się, że obecne stulecie będzie dla tej, wciąż powiększającej się gromadki, pozytywnym kontrapunktem. W jego intelektualnej oraz duchowej przestrzeni centralne miejsce nadal zajmuje postać i twórczość Leszka Bakuły. Dla nas, dzieci Bakułów, jest to wartość fundamentalna. Stanowi drogowskaz i przesłanie. Poeta, prozaik, nauczyciel Leszek Bakuła zmarł 22 marca 1997 roku. Spoczywa na cmentarzu w Ustce niedaleko miejsca, gdzie mieszkał przez niemal czterdzieści lat, obok szkoły, w której zaczynał pracę, w otoczeniu grobów swoich sąsiadów, znajomych, powinowatych. Niedaleko morza, portu i plaży, które pokochał. Jego grób znajduje się naprzeciw jednego z wejść na miejski cmentarz, obok usteckiego Ratusza, który przez pewien czas był szkołą nr 1, gdzie Leszek krótko pracował oraz blisko dawnej szkoły nr 2, której był kierownikiem. W Ustce jest ulica Leszka Bakuły. Odbywają się konkursy poetyckie O Bursztynowy Laur, Jego imienia. W roku 2002 zmarła Krystyna Bakuła, z d. Markowska. Spoczywa w tej samej kwaterze na miejskim cmentarzu, obok Męża. Niewątpliwie Leszek nie byłby tym, kim został, gdyby nie Ona, jedyna, która była z Nim do końca. Krystyna próbowała swoich sił w poezji, lecz nie drukowała utworów. Pisała wiersze dla dzieci, swoiste komentarze do znanych baśni i lektur dla dzieci. Miała niewątpliwy talent w tej dziedzinie, ale jej dorobek uległ rozproszeniu. Była za to opiekunką twórczości Leszka, wspierała go w najtrudniejszych chwilach życia. Miała duży wpływ na literackie dokonania Męża, była adresatką i Muzą wielu Jego utworów. Jej dedykował Leszek swoje dwa pierwsze tomy poetyckie. Mimo trudnych chwil, jak to w życiu i wielkim uczuciu bywa, Oboje stworzyli jedność, która nadal nie przemija. W grudniu roku 2020 minie 90. lat od oficjalnej daty urodzin Leszka Bakuły. Bo gusła w L eszek Bakuła Latoroku2020 63 CZĘŚĆ PIERWSZA WYBÓR WIERSZY 1950-1967 Utwory drukowane w czasopismach literackich, społeczno-kulturalnych, almanachach, jednodniówkach, a także niepublikowane NARODZINY PRZYJAŹNI Szli w ataku niedaleko siebie Razem bili, jedli, nie jedli I niejeden pół świata przebiegł By wbić bagnet w faszystowski Berlin. A gdy upadł ktoś z gwiazdą w szeregu Towarzysze ją wetknęli jak serce Gdzieś w mogiłę, w piasek na brzegu Łzy chowając po kryjomu w manierce. Potem oczy mieli suche jak błyski Na bagnetach wymierzonych w wroga. Mieli serca jak granaty wyschłe I rytm marszów skrzydlatych pod nogą. A gdy upadł ktoś z orłem w szeregu... Zbili w poprzek ucięte ręce Białej brzozy zabitej na wojnie, Potem żal wyśpiewali w piosence, Potem - żar wystrzelali...spokojnie! Tak za naszą i wspólną wolność Żołnierz Rad szedł z Polakiem razem. Setki mogił zostało po nich Jak przyjaźni święte drogowskazy. („Wieś” 1950, nr 43) 67 WŁOSKIE RÓŻE Kwitną czerwone róże kwitną brukowce czerwone. Krwi robotniczej strumyki wsiąkają we włoską ziemię. Czerwone pasemka piersi, czerwone serca pasemka ciekną, ciekną czerwone. Włoszka w nich macza kolana. Aż zbierze się pod skorupą Modeny, Rzymu, Palermo krwi robotniczej Wezuwiusz, krwi chłopskiej gorąca lawa. Aż - buchną w niebo wulkany krwi robotniczej i chłopskiej, wypłyną pasemka z piersi, wypłyną serca pasemka. Zakwitną kamienie czerwono, zakwitną czerwone róże Na włoskich brukach i polach. Okwiat to będzie ostatni. („Wieś” 1950, nr 43) 68 KAMIEŃ Z ROKU 1945 (wspomnienie) Siedzi kamień. Jak kamień Poruszyć się nie może. Zamień się ze mną, zamień Ty jaskółko z przestworza. Zamień się ze mną rzeko Żebym mógł sam popłynąć, Wzdłuż tej ziemi - daleko -A nie milczeć - nie ginąć Tak powoli, deszczami Cięty, spieką palony. Tak bezgłośnie, ja, kamień Tu przez wojnę zwalony Co dzień proszę - dziad cichy, Nieruchoma niemowa -Niech mi da ktoś grosz lichy, Niech mi ktoś da dźwięk słowa. Niech ktoś powie, że lubi... Co? Kalekę wiecznego?. Ja też chciałbym coś ugryźć Życia - z wami - pięknego. Ja też byłem już młody I pragnąłem miłości. Dziś wszystkiego ja głodny. I wszystkiego mam dosyć. 69 ★ Siedzi człowiek jak kamień Ślepy, głuchy, beznogi. Przechodniu - wbij go w pamięć Światu dla przestrogi. 1954 („Walka Młodych” 1956, nr 1) 70 ODWIEDZINY MATKI W SZPITALU DLA... Odwróciłaś matko głowę od świata i ode mnie. Krzyk urwany w połowie Bije o deski trumienne. Jeśli rak z trosk też wynika, tom jest współwinien twej śmierci. - Zamykać trumnę? Zamykać. Jak teraz we łzach się zmieścić Bielsk Podlaski 1954 r. (Niepubl.) 71 HYMN Witaj majowa jutrzenko! Naszej polskiej świeć krainie! Niech nad Wisłą, Bugiem, Odrą, sama czysta wódzia płynie! Polska ma być malowana -zielona w czerwony deseń. W środku dolar obok rubla i dziurawa polska kieszeń. Sierp i młotek, gołąb z orłem i korona złota z krzyżem. Krzepkie, dziarskie i honorne masy polskie trochę niżej. Chociaż stopę mamy niską, Za to podniesiemy głowy. I do czego to to przyszło Za to wódzi mamy dosyć. A my chłopcy z Marszałkowskiej Dziś piernickiem wos witamy. Mamy łotom wolnom Polskę. Dla niej siejem i oramy. 1955 (Publ. w Ziemia i Morze, 1995) 72 ORYL Narew - warkocz błękitny pod niebem Rozpleciony pasmami po łące. Narwią płynął oryl za chlebem, Tratwy, łzy i pańskie pieniądze. Wiatru pług się nurza w fal skibach, W oczach słońca pożary ziębi. A on płynął - pół człowiek, pół ryba Wyrzucona jak z życia głębi. Czemu ty tak wiedziesz uparcie Wodo zimna - drogo bez gruntu. Grot bosaka w nocy na warcie, W jego dłoni drżał błyskiem buntu. Czemu płaczesz młoda rybitwo, Że ci woda zabrała gniazdo. On miał budę ze słomy zbitą, W śnie powieki przykryte gwiazdą. A gdy burza - świecił mu piorun. Gdy tęsknota - z wiatrem bezmiernym Do muzyki skrzydlatych borów Śpiewał pieśni wolny galernik. Czemu piersi zgniotłaś mu tratwo, Kiedy padł szarpnięty galakiem. Żyć jest ciężko, więc umrzeć łatwo, Gdy się chłopem jest i flisakiem. W oczach druhów wezbrała Narew Żalem, który kamieniał w pięści. Matce wyschłej jak drewko, starej, Kwiatów garstkę przynieśli - wieści. 73 I te grosze krwawe, flisacze, Za którymi porzucił wioskę. Poszła matka w świat na tułaczkę Pamięć syna dźwigając - piosnkę. („Walka Młodych” 1955, nr 3) 74 NIEPRZYJŚCIE Ja dziś znów czekałem na twoje nieprzyjście. O cóż się rozstaje człowiek z wiosną? O nic. Na oczy mi spadły dwa jesienne liście, A jeszcze poczułem ciepło twoich dłoni. Żaden wiatr nie zwieje tego ciepła z twarzy. Lekko mi nie będzie przez życie go przenieść. Tak ciężko na miłość jedyną się ważyć, Gdy można mieć tylko miłości pragnienie. (Lata 50., niepubl.) 75 NAUCZYCIELCE Naucz swe dzieci prawdziwych wierszy czytania z ziemi, pól, lasów. Naucz ich żywej i nowej pieśni przeszłych i przyszłych czasów. Zaszczep im w oczach słońca promienie. A wypędź strach przed życiem. Naucz błękitu, bieli, zieleni, a z draństwem naucz - bić się! Ucz ich gołębia lotu, mądrości, myśli jak światło biegłych. Naucz pochylać głowę nad kośćmi za ojczyznę poległych. Naucz wiecznego pragnienia wiedzy, miłości, piękna w człowieku, podania ręki przez granic miedze, pracy dla nowych wieków. (Lata 50., niepubl.) 76 CZEKANIE NA ŻYCIE Spływa igliwie srebrne z gwiazd niemych W oczy twe matko, co łez nie rodzą. W dwie różne strony życia idziemy, Lecz w końcu one się schodzą. W świat odleciałem na skrzydłach książek, W które zbroiłaś moją myśl, serce. Dziś czekasz, czy przyjść z uczelni zdążę Do ciebie - pierw niż śmierć. Matko, jak sosna krzywa od wichrów Pieśnią starości już tylko żyjesz: Przyfruń mój ptaszku jedyny, przyfruń. Kilim ci włosem siwym wyszyję. Lipiec 1955 („Walka Młodych” 1956, nr 1) 77 W KRAJU MŁODOŚCI Żonie - nauczycielce Tam gdzie nie mkną pociągi, Gdzie nie świecą aut grzbiety Wydęte, pyszne i gładkie, Gdzie oczy przy naftówce Patrzą dziesięć lat krócej, Gdzie się wodę przynosi Z dalekiej, starej studni -Rośnie młodość zrodzona do pracy. Jak maczugi jej ręce, Jako głazy jej myśli. Lecz jeśli dłoń masz gorącą I ran nie lękasz się w życiu -Grube kształty zmiękną Jak wosk i życie się zmieni W myślącej gruzełce ruchu. Jakże często po latach Wypiękniały i silny Młody człowiek sam nie wie Skąd u niego szlachetność I tęsknota za pięknem, Skąd wir uczuć i myśli Do galaktyk pędzących. Rośnie młodości ogród I najczęściej nikt nie wie, 78 Kto zaszczepił w nim drzewa; Bo któż by to pamiętał Cichego ogrodnika, Który na serc zagonach, Na bezludnej roli myśli Zasiał miłość i piękno I ogrzewał je słońcem Nieznanego, ciężkiego życia. Grudzień 1955 („Walka Młodych” 1956, nr 1) 79 ★ ★★ Matka mi umiera, córka mi się rodzi, Życie jest ohydne i piękne zarazem, Straszliwie i ciężko po tym świecie chodzić z myślami jak słońce, z sercem żywym głosem. Lat dwadzieścia parę jakby belek stosy Wgniata mnie w głąb ziemi, gdzie tyle padalców. Mogę być lub nie być, padać lub się wznosić, Z gardła już nie zdejmę życia brudnych palców. Łopuszno, 10 grudnia 1956 r. (Niepubl.) 80 DWA JEZIORA Jesteśmy jak dwa jeziora Przedzielone górą piasku. Jeden czas nam dno wyorał, Jedno słońce suszy w blasku. Jedna cisza nas układa Do snu. Jedna noc zaciemnia. Jeden błękit na twarz pada, Jedna dźwiga dwoje ziemia. Ale żadne z nas nie przerwie Własnym ruchem wiecznej tamy. Obok siebie wyschniem pierwej, Nim sobie ręce podamy. Żebyś jeszcze była rzeką, Ja strumieniem wodospadnym, Wtedy szlibyśmy na przekór, Piaskom, co nam tamy kładły. Ale my jak dwa jeziora Oddzielone górą ziemi Zamarzamy jeśli pora, Nigdzie sami nie płyniemy. Ziemia trzyma nas w swych karbach Tylko razem z nią my w ruchu. W jej zielonych twardych garbach Żyć musimy z chmur okruchów. („Zarzewie” 1957, nr 31) 81 PROWINCJONALNA ZADRA Rozprysły się dni mego życia łzami po wzgórzach twojej piersi. Przykładam zimny nóż księżyca do gardła, w którym pełno wierszy. Śmiechem bilonu sypiesz na nie Jak na kamienne gołoborze. Na świecie tyle pięknych panien. Tylu poetów jest wśród stworzeń. Lecz raz się żyje, raz się darzy, tylko tu, tak i właśnie wtedy. Tobie z prowincją jest do twarzy, a mnie pasuje w biedę z biedy. Szczęście się spóźnia, zło się spieszy Deszcz dzwoni w żyłach miasta, w rynnach. Włożę ciebie całą z wierszy w ściennej gazetce, będziesz słynna. Moja poezja, twa uroda jak koło studni puste wiadra. Stempel prowincji - śmierć za młoda i żalu bezimienna zadra. Rozprysły się dni mego życia Łzami po wzgórzach twojej piersi. Przykładam zimny nóż księżyca Do gardła, w którym pełno wierszy. (Lata 50., niepubl.) 82 O MAŁEJ JODEŁCE NA SKAŁACH Nie urośniesz nigdy jodło pod niebiosa. Nie zaśpiewasz wielkim szumem swojej pieśni. Ślepy wiatr nasienie twoje posiał Tam gdzie sama tylko myśl się zmieści. Lepsze życie już się nigdy nie powtórzy. Może tylko ciebie zgnieść lawina, Albo wicher tańcujący w kotle chmurzysk I niczyja będzie tutaj również wina. Tyle twego, że na szczytach stoisz dumnie I przepaściom patrzysz w ciemne oczodoły, Spoczniesz sobie w granitowej wielkiej trumnie Tam gdzie kości kładą sępy i sokoły. 28 VII57 r. („Zarzewie” 1957, nr 42/43) 83 SIŁACZKA Idzie chyłkiem Siłaczka Wtem - tuż obok znienacka Po baliku świątecznym Jedzie drrr. Oberecki. W sto dwadzieścia pięć koni Skłoni się, czy nie skłoni Przycupnięta do płota Zbryzgał gwiazdami - błota. Idzie dumnie, rozumie, Że coś wie, że coś umie Dzisiaj była znów w gościach U samego proboszcza Kazał jej nic nie wiedzieć I znów przyjść do spowiedzi Czym przed jego obliczem Prochem, sługą i niczem Spotkał ją syn młynarza Jak dziadówkę spotwarzał Nocą go nie wpuściła On tu Bijak i Siłak Przemkła obok dewotek Śliniły ją pod płotem Nawet Jendyk Czerwony Rzuca na nią wciąż ogromy Siedzi w izbie Siłaczka Pisze skargę do świata Idiotycznie zerka - 84 Stara panna z lusterka Wieś deskami zabita Lampkę kopci i czyta Jedna z wielu Siłaczek I bezsilne łzy płacze. („Zarzewie” 1958, nr 14) 85 WSI SPOKOJNA Mała wioska jak podnóżek przy kościele, Który nakrył ją swym cieniem wielkiej wieży. Mała karczma, a dużo w niej butelek. Między karczmą a kościołem człowiek leży. Mały człowiek wyszedł z małej, stęchłej chałupy Małe życie jednym małym w sobie zapić. Duża władza zaciągnęła go za włosy ma malutki, ciemny, zimny posterunek. Mały człowiek darł się piesko wniebogłosy. Klął na siebie, księdza, życie, świat i trunek. Mały proboszcz duszę jego miał na pieczy, a sam bał się swojej małej, głupiej śmierci. Lecz najmniejsza była ciągle szkoła we wsi. W niej Siłaczka wyleczona już z tyfusu. Nauczyła od lat małe, szare dzieci, że się życie składa z ludzi i minusów. Lecz nie chciała, chociaż była mała, biedna Ze światem karczmy i kościoła się pojednać. (Lata 50, publ. Ziemia i morze, 1995) 86 GDYBY DO KRAJU WRÓCILI WIESZCZE... Z jakim by wielkim szlochem koło jednej polnej gruszy, pierwszej po drodze, upadł piersiami na miedzę. Może by się ze szczęścia, jak głaz, już nie ruszył. Może by krzyknął żywo, że do Litwy jedzie. Zaraz by się nowego socjalizmu uczył. Och, gdyby wrócił! Jak cicho by Słowacki na ojczystej drodze stanął jak anioł blady na rodzinnych polach. I dusza, choć anielska, nie zległaby w trwodze, gdyby się dowiedział, że nie pańska rola. Ale wszedłby do chaty i pewnie by płakał w dłonie chłopskiej matki i głaskałby dzieci, a potem by się nagle za pierś chorą złapał i zerwałby się pieszo do Warszawy lecieć, by w oczy Kilińskiego spoglądać zielone, żeby słuchać wiatru, co w strunie kolumny śpiewa, by czekać, patrzeć w tę stronę, skąd lud wyszedł z rynku i wolny, i dumny. A potem by z Mojżeszowego wychylił się krzaka i zapytał: Polska, Polska! Ale jaka? (Lata 50, publ. w Ziemia i Morze, 1995) 87 BALLADA Z ŁOPUSZNA wieś w niebo wbita palcem wieży - niski podnóżek przy świątyni łabędzi pałac śpi wśród brzezia trzęsie do stawu tynk płynny w ogrodzie strach - nocą panienka z rozpaczy włosy drzew wyrywa krzyż z brzękiem na kolanie klęka dziedziczka kamień gryzie - chciwa sowa latarnią ócz oświetla ręczne zapasy drzew odwiecznych dziedzic ze stawu jęczy - z piekła o panie - srebrem żeber świeć im bezgłowy rycerz śpi na bramie bez serca chłop mu urwał szyszak nie żałowałeś pana chamie więc się pałacem udław dzisiaj świt - na psy pańskie strachy schodzą im woźny szkolny zemstę przysiągł kolumny w stawie rzędem brodzą brody kominów w niebie wiszą (Niepubl., ok. 1958) 88 ★ ★★ Mam swój mały, domowy księżyc na suficie - od lampy naftowej. Mam swą noc, która oczy więzi -twarde kanty stołu pod głowę. Mam swą miłość mówioną w rymach -życie jedno, krótkie i ciężkie. A pozatem - niczego nie mam. Aha - jeszcze mam łzy niemęskie. Gdyby tobie lżej było ze mną -Lecz ja jestem głazem u szyi. A wokoło mnie bardzo ciemno. Śpiewam wierszem ludzkim - niczyim. Mówię sercem, nie pojmiesz ćwierci, Chociaż tyś je we mnie poczęła, Gdybym nie bał się twojej śmierci, To bym ciebie przetworzył w dzieła. Pójdę, zgubię ciebie w przepaści, Przyjdę, znajdę cię dla męczarni, Chociaż słońce łzami zagasisz, Piękny będzie cały świat - czarny. Ciężko ze mną żyć mnie samemu, Co noc szarpię się ze swą mocą, Wciąż cię żegnam, choć nie wiem czemu, Wciąż cię witam i nie wiem po co. („Zarzewie” 1958, nr 30) 89 ŻYCIORYS POLNEJ GRUSZY Śniło się polnej gruszy, Że będzie rosła w Warszawie; Pragnęła z całej duszy Więc ją wiatr wyrwał prawie Z korzeniami wszystkimi I przeniósł do Stolicy. Razem z nią sto innych Rozsadził wzdłuż ulicy. Cieszyli się niektórzy Że grusze, grusze proste -Jaki to postęp duży! (Choć mają kolce ostre). Inni krzyczeli hurra! Bo ma z „ludu” korzenie, Bo się szerzy kultura... Żyła grusza marzeniem, Rozłożyła szeroko Korzenie i koronę. Śmiało patrzyła w okna Obojętne i słone. Aż ustalili mędrcy, Że smuklejszych roślin, Subtelnych wlezie więcej; Że ma profil za prosty, Że nie artystyczna, Że kuleje i śmieci, Że nawet „śliczna” Ale raczej - dla kmieci. 90 Zresztą - ciasno w Stolicy. Nie ma miejsca - skądże? Więc „w nieznane” z ulicy Przeniesiona mądrze Siadła znowu na miedzy Nieswoja wśród swoich I kpią z niej sąsiedzi, Że jak stała tak stoi. („Zarzewie” 1959, nr 6) 91 ODPŁYW ŻALU Z wydmy - podmyta sosna się zrywa. Leci w pieniste gardziele. W horyzont morza mój żal odpływa w dwu łódkach oczu - topielec. Na dno nie pójdzie, w niebo nie wzleci. Samotny będzie wciąż tonął. Zostałaś za mną, szczęściu naprzeciw podobna kamieniodzwonom. Obok mnie sterczy czarny pal w piaskach mój brat rodzony: niemowa. Może mu z pustej twarzy wygłaskam Twój uśmiech i oczosłowa. Będę tu szumiał muszlowym głosem 0 łez bezwodnych przypływie. Że sosna padła, pal na dno poszedł -niczemu się już nie zdziwię. Wszystko mam w sobie, nic mi nie trzeba. Zbrzydło mi człekosłowie. Trzeba mi umieć szczęście swe przegrać 1 w morze - po słońce pobiec. („Zarzewie” 1959, nr 8) 92 RODZINNE MIASTECZKO Kamienice. Kurpianki kucnęły w drzew czółkach nogi mocząc w Narwi. Roztopione tynki. Chodziłem tutaj gwiazdy w rybiej toni płukać i fajerką księżyca jeździłem wśród wiklin. Miłość. Czarny pień dębu. Kość puszczy odległej. Za nic po nic kochałem i nie ponad życie. Rozdrewniony wschód słońca. Szczyt, na który wbiegłem po startych schodach marzeń do rozbitych zwycięstw Najwięcej o brzydotę najpiękniejszą w świecie. Sine żyły rynien. Koty w pelargoniach. Krzyk rybitwy strzelony w białej ryby pierścień. Miesiące, lata zbiegłe na drewnianych koniach. W ulice skręcające do dobra i do zła. Tu kradłem z ognia wojny ksiąg palonych ptaki. Łódeczka z kory życia Narwią w morze poszła. Sztorm na wydmy ją rzucił jak zabawek wraki. Pochowałem tu matkę. Drewko bólu zeschłe. Młodość chorą na wojnę. Miłość zmarłą w myślach. Dziki ptak. Nic od gniazda ubogiego nie chcę. Słońce przebić wzleciałem. Płonę na chmur zgliszczach. Ustka 1960 (Jednodniówka. Korespondencyjny Klub Młodych Pisarzy, red. „Zarzewie” i „Nowa Wieś”, 1960, nr 22. W innej wersji jako Ostrołęka w tomie Ziemia i Morze, 1995) 93 ★ ★★ Łzy wysychają w oczach aż do krwawego dna Pająk przędzie woale w mojej i twojej twarzy Ja jestem niepodobny i tyś już niepodobna Patrzymy w lufę słońca które smutkiem nas razi Zostało tyle czasu żebym się mógł uśmiechać A my znów chcemy zacząć z chmur budujemy dom Od zachodów i wschodów pali się na nim strzecha Serca skaczą przez oczy w miłość dobrą i złą Między słowem a czynem wicher gwiżdże na palcach Między nami gwiazd ręce zgasłe kratery ust Szukam w tobie początku ale miłość nie starcza Czyny - piasku ziarenka tchu mi braknie wśród słów („Nowa Wieś” 1960, nr 61) 94 ECCE... Człowiek zawsze za nami -Kamień na ludzkim piasku. Dźwiga chmur pęta na karku. W niego uderza piorun myśli śmiertelnej stamtąd. Wiodą go lejce spojrzeń poganiające do pędu, hamujące przed czynem. Człowiek zawsze przed nami. Możemy go podeptać albo unieść wysoko. Wyprzedzić go tylko nie można. Człowiek musi upadać. Nie może w miejscu stać. Choćby już był nieżywy, to wezmą go na ramiona i będą nieść przed sobą -rzeszoto na kule i wiatr. („Tygodnik Kulturalny” 1963, nr 6) 95 NABOŻEŃSTWO Siedzą współcześni. Robią ukłony. W żyłach im płynie czarna kawa. Przy nich Ramony - bez mamony. Śnią o potędze na „Jawach”. Mają problem: ćwiartka, czy liter? Rzadko się trafia jeleń. Więc chandra ssie ich jak soliter, a przecież mają idee. Żeby tak milion wygrać w Totka! W dal własnym „gazem” płynąć! Z tą - co tu czeka - na Godota, A potem - z każdą inną. Siedzi ta micha zsiadłego mlika, Nie ma jej czym zabełtać. Czasem ktoś idzie się wysikać. Patrzą przez szklanek szkiełka. Czasem ktoś kiwnie egzystencjalnie głową głupiojasiową. I sterowany „paliwem” zdalnie, rozmawia „Przekrojowo”. Jak manekiny przy stolikach Wyglądają zza „Kulis”. Ma coś wynikać - a nie wynika! Pardon - kawałek koszuli... 96 Ma coś się zjawiać - a się nie zjawia! Więc - na wysokie stołki!!! Co za cholerny świat - nie stawia?! Więc trrach! Koziołki...Matołki! Ustka 1964 („Tygodnik Kulturalny” 1964, nr 23) 97 ERA KOMICZNA Dzisiaj niemowlę, gdy trochę possie, już marzy w wózku o kosmosie. Jeszcze mu lata na boki głowa -drze się, że chce się zaolbitować. W przedszkolu wie już, co to Gemini i za te rzeczy boćka nie wini. Wie, co to znaczy kosmiczna babka i jest - amator na kwaśne jabłka. W twiście omdlewa przy Walentynie. Na Dolce vita siaduje w kinie. O mnie się nie martw - śpiewa co dzień, bo taki jestem - kosmiczny leń. W szkole wychodzi wciąż na orbitę. Potem ma zawsze coś tam obite. Więc mówią o nim nauczyciele, że nie nauczy ciele się wiele. Lecz on do wyższych stworzony rzeczy -jak sputnik - drzwiami wleci - wyleci. Stan naukowy miał na maturze, czyli frustrację i odpadł - w próżnię. Byłby już dotąd w apogeumie, Bo odjąć, dzielić, mnożyć się umie. Ale przez taką głupią naukę nie wzięli go na kosmonautę. („Tygodnik Kulturalny” 1964, nr 30) 98 PLAMA Stanisła wowi Piętakowi Światło rzeczy wygasa Nikną w sobie ich cienie - martwe skrzydła na oczach Jakby świat ruch utracił razem z dwuwymiarem Pozostał ślad na sercu -jednowymiar śmierci Plama wiatru w błękicie Myśl przenicowana na drugą stronę życia Poeta sam przekracza swój wymiar ostatni Niska jest cena strachu Nie ma ceny miłości Wiatr gęstnieje w sadzie Światło rzeczy wygasa („Głos Młodzieży Wiejskiej” 1965, nr 10) 99 OLESIA ZE SPÓŁDZIELNI W KADZIDLE Spod krosna płyną bierwiona tęczy Kilim faluje rąk motylami Czółenko serca w malwach warkoczy Drga wiolonczela pleców jaśminnych Rzeczpospolitą Piękna odradzasz czerwoną nitką w jagodach źrenic Dwadzieścia Wiosen - naręcze światła. („Zarzewie” 1965, nr 30) 100 TOAST Mewa brwi szarych płynie nad wrakiem rdzawego serca co sterczy z morza W kamyki oczu wiatr piasek sypie Uśmiechów łuska drga po horyzont W starych muszelkach pieśni-niemowy tęczami głosów szumią mi w uszy W pali spróchniałe smukłe kielichy morze nalewa zieloną gorycz Za twej radości rozpacz błękitną za przypływ żalu połowy spojrzeń za śnieg wiosenny podartych listów porwanych czarną wstążką pociągu w tunel zachodu słońca Jeszcze za listki twych pocałunków na wiosnę uschłe rozwiane w lesie groch łez rzucanych darmo o ścianę wydmy garbatej jeziorolicej I za naręcza słów - bierwion smolnych którymi palę w górach lodowych -że kiedyś morze z nich wykołyszę i przejdę miłość - gwiazd gołoborze na zboczach stronnych wichrów północy 1966 („Głos Koszaliński” 1966, nr 145) 101 ★ ★★ Nadnarwiańskie wikliny Ileż to ich snopów Powiązałem w sens wiary Że wstrzymam bieg rzeczy Nałożyłem na brzegi By Narew nie wylała Biednych ludzi łzami Brzeg brzegowi nie rówien Nurt w nurcie zaginie Nadnarwiańskie wikliny Weźcie mnie w swe gąszcza Jak wiatr co może tylko Sam siebie przeżyć (Lata 60., niepubl.) 102 SZTORM pod samo okno ryb ławica wydma skrzelami zieje rdzawo kajdany rąk i nóg - morszczyny żwir oczu ślepnie bielmem soli powstają żółte włosy wydmy wiążą mi linę koło szyi chmur sieci rwą się na gałęziach sosen skręconych reumatycznie wznosi się muł od dna do ostrzy fal piłujących rzędy pali wał wiatru czarny rów ugniata biel wzbiera wyżej - w głąb zapada fala kipiąca stygnie w piasku błogosławione zło naporu (Lata 60., niepubl.) 103 ★ ★★ przepijmy kielichami z ołowiu rtęć wiary oddal ode mnie Panie ten kielich goryczy zło straciło wagę a rachunek szczęście wieczerzy się dzień w apostołach życiośmierć to jest słowo co stało się ciałem co sam siebie napocznę to mi nie smakuje zmitrężę jeszcze trochę tą zabawę w siebie dzisiaj przegrałem serce na sznurze je wieszam wstaję po pracy nogi mam z dwu wielkich dębów ramiona z ostrołęckich łęgów międzyłąkich a gromnice jałowców truchleją zielono wstanę choć położony w narowistych narach a Narew przemyje oczy falą wiklin zagryzę dobrym słowem ten kielich goryczy na trzech gwoździach zawisłeś Panie przy mej drodze laserowa włócznia przebije ci serce neutrony przenikną twój mózg nicowłócznią poeta - ten co nadmiar ma czego zapragnie wali się morze w bramy ramion nierozmownych (Z rękopisu, brak dat, prawdop. lata 60.) 104 ŚMIERĆ GIORDANO BRUNO Bruno ze stosu spojrzał w oczy tłumu i zebrał w sobie taką jasność myśli, jak ci, co ogrom swej siły rozumu czują, gdy śmierci naprzeciw wyszli. A miał wilgotne źrenice człowieka, który ostatnią oddychając chwilą, myśli, za którą ma zginąć - docieka, by umrzeć głowy przed śmiercią nie chyląc. A żal jak fala morska białym czołem wstrząsnął mu piersią zapadłą, lecz dumną. Stali w kapturach najeżonych kołem zakonni bracia jak trumna za trumną. Zakneblowali mu ze strachu usta. Zmuszali złożyć je na świętych szponach krucyfiksu - drewnianego bóstwa, sądząc, że myśl wolna wraz z człowiekiem skona, że świat nakryją kapturem ciemnoty. Płonął Giordano jak wieków pochodnia. Mijał wiek stosów, za naukę - golgoty. O jedno światło bliżej ludziom do dnia. (Lata 60. Wiersz wyjęty z almanachu słupskich poetów Miastu i Regionowi, Słupsk, 1996.) 105 CZĘŚĆ DRUGA LELUJE (1968) Żonie Krystynie LEGENDA Z OGNIA ★★★ Annie Kamieńskiej Padło na wieś ciemnością bezlistne drzewo piorunu Na widłach iskier latały snopy płomieni ponad chłopską rodziną -ojciec z granitu czerwonego matka z białego wapienia córka z żółtego bursztynu Wyniosłem anioły pierzyn ze skrzydłami dymu ale z rąk ojca pofrunęły z powrotem w kałużę ognia Stałem więc zaczadzony małością swych gestów szmacianych wielkością spokoju kamieni -ojca z granitu czerwonego matki z białego wapienia córki z żółtego bursztynu Dzień się unosił nad lasem olbrzymią siekierą błękitu (Prwdr. „Głos Młodzieży Wiejskiej” 1965, nr 5) 109 FRESK DZIECIĘCY 1. DOM Pod słońcem pajęczyny dziewczynka trzyma lalkę w kołyseczce z kolan Chłopiec w piąstkę okręca warkoczyki pisku Kopie w brzuszek wypchany pieluszkami dla lalki W prostokątach okien ślubne zdjęcia dorosłych 2. Z AMUREM krzyku nie słychać a tyle dzieci w zbitej gromadce rozpychają się mogiłki nóżkami - rączkami - główkami rzadko do kogo dobiegnie chlipanie wiatru w ramionach starych krzywiutkich krzyży ponad wiecznym dzieciństwem 3. ZABAWA nad oczami chłopca wzniesiony szpadelek dziewczynka do płaczu szarpie się za warkocze śpiewają pieśń 110 dla dorosłych niepojętą dookoła podwórza i wiodą na ulicę pogrzeb swojej matki (Prwdr. „Głos Koszaliński” 1966, nr 300) 111 MATKA Wyszyła mi siwym włosem kilim życia pod głowę We łzach gorzkich wyprała wysuszyła oddechem Wpięła oczy białawe usta wpadłe ściśnięte Serce wyhaftowała -płomyk lampy naftowej ręce w daszek złamane trzeszczące nade mną kośćmi rybitwę co lustro Narwi stłukła piersią wypukłą Pióro topoli zatknęła w zielony kapelusz pól Błyskawicami igły spod serca śmigała w niebie ze starości przetartym I znów kładła mi głowę na mój kilim dzieciństwa uzbrojona do pracy -anioł z piorunem szpadla (Prwdr. Jednodniówka. Korespondencyjny Klub Młodych Pisarzy, red. „Zarzewie” i „Nowa Wieś” 1960, nr 22) 112 MYSZYNIEC Czerwony wiatr gotyku wyrwany ze wzgórza ponad podnóżkiem murów Wokół dzwony kurpianek zawieszone na sznurach pieśni Chrzest niebieski od płaczu Ślub radością zieloną biały Pogrzeb czarny z bezsiły z chorągwiami okien skąd święci od pracy patrzą przez kłosy deszczu w szary witraż bruku na stragany - rumowisko tęczy Pod niebem zaciągniętym niebieską firanką sosen czerwony wiatr gotyku w smolnych twarzach kurpianek (Prwdr. „Tygodnik Kulturalny” 1966, nr 26) 113 ★ ★★ Mario we włosach z czarnego dębu masz oczy pęknięte czarnego dębu chybotliwe biodra czarnego dębu dłonie na wietrze z czarnego dębu piersi mleczne z czarnego dębu podajesz nocy z czarnego dębu wydobytej z Narwi czarnego dębu cieśla ci zwiastował z czarnego dębu synka na krzyż czarnego dębu (Prwdr. „Głos Młodzieży Wiejskiej” 1965, nr 5, pod tytułem Przydrożne zwiastowanie) 114 WIERZBA ścieżki witek śladami liście wdeptane w niebo ścieżki korzeni w głąb ślepe rodni swej się trzymają w środku pień życia z próchnem wyschłych białych wnętrzności - chropawa obłość bytu wierzba patrzy całością jest całością ślepa (Prwdr. „Poezja” 1966, nr 3) 115 NAREW usta ochłodzę w surowym tonie fali dzwoniącej łuską o księżyc w gnieździe uwitym z wiatrów nadrzecznych już nie zagrzeję kąta milczeniem przejdę na drugi brzeg twej szarości gdzie leży matka - przygarztko płaczu jej na cmentarzu pomnik postawię z przepływu rzeki przez widnokręgi (Prwdr. „Trybuna Mazowiecka” 1966, nr 78) 116 ULICA FARNA W OSTROŁĘCE trumny w okienkach w ulicy Farnej szyldy trumienne sztuczne wianki muchami rojnie duchami gwarnie - ta biała trumna dla kochanki co się otruje u jednych państwa będzie chowana poza murem sługuje właśnie u jaśniedraństwa i w grobie już urodzi córę przed śmiercią jego też zabije trumna już stoi - nieco twarda więc towarzystwo się zapije na całe miasto będzie żal-bal dla wszystkich później starczy trumien więc duchy mierzą je do twarzy on umrze ty umrzesz ja umrę tak mile się na Farnej gwarzy 117 BALLADA O GŁUPIM WŁADKU W rogatywce bez srebra z laską zamiast mauzera głupi Władek tu żebrał Klął jak jasna cholera Pluł na palce i czyścił ciągle mundur guziki Patrzył jak słońce iskrzy skoślawione trzewiki Wszy ukradkiem wytrząsał Przyniósł w ranach z okopów Dla fantazji miał wąsa i wyśniło się chłopu że ma Polskę - cholera! i piętnaście medali Za to głupiał i strzelał Dziesięć na śmiech mu dali W koło skrzyły ułany ostrogami szablami Dryndy damy i panny huśtały resorami Surmy znicze pochody gazy strzelce sokoły kubły święconej wody i plebejskie chochoły 118 Zamarł Władek na baczność tak się głupio zadumał i uśmiechał się patrząc jakby gdzieś coś rozumiał 119 ★ ★★ asparagusy zielone wodotryski filodendrony zranione serca kaktusy srebrzyste wschody słońca albo palczaste opuchłe ręce oleandry do sufitu językami -w dzień obłupane z ruchu cieni wieczorem pomnożone na ścianach światłem lampy w żałobie sadzy - rozcinały zmrok nożami migotu rozkołysane krokami z podłogi trzepotały sercolistne nad trumną dziadka skrzydlatą wieńcami aż głód wywiódł myszy spod podłogi do cieplejszych krajów otworzyłem białe ręce matki ostatni wyschły z życia kwiat (Prwdr. „Tygodnik Kulturalny” 1966, nr 49) 120 ★ ★★ Pośrodku ścierniska młodości ogień rozpaliłem szkłem wyrwanym z przebitej dłoni Podkładałem igliwie promieni Dmuchałem żywą krwią powietrza Zakłębił się dym twych włosów Głownie słów zahuczały płomieniem Płachty wiatru spadały na trawę W taniec z nimi poszły twoje nogi Ogień krew ci zapalił na dłoniach co tańczyły mi w oczach liśćmi Zdarłem z ciebie sieć dymu - do naga Snopem piersi zdusiłem płomień Został tylko łez popiół w trawie 121 WYJŚCIE w ścianie mojego dzieciństwa wyjście po pocisku na pola kulami obsiane i wnieboodlot mostów na uskrzydlenie kamienic w dachu mojego dzieciństwa wyjście po pocisku -czarna chmura sadzy zmarłe pionowo kominy tęcze ognistych przęseł opadające do Narwi w oknie mojego dzieciństwa wyjście po pocisku poprzestrzelane książki gwiazd narodziny w gardle kędziory słońca obcięte ręką matki na twarz chmurny dom w zgliszczach nieba 122 KRUŻGANEK ★★★ potem staniesz do mnie obrócona w niwecz jak ślad po sośnie padłej w wiatru prześcieradłach potem całe życie będę ciebie wskrzeszał w czarnobiałych murach z cegieł dni i nocy 123 ★ ★★ z horyzontu zrodzone koła ratunkowe światła odbicie ich - oliwą na sztormowej fali kołami tęcz łamany wiruję codziennie w twoich oczach otwartych zamkniesz je - upadnę nagle w gruzy świateł z horyzontu zrodzone koła ratunkowe oczu 124 ★ ★★ nas tylko jeszcze światło -dnia w objęciach nocy gęstnieją jego kręgi spadłe do nóg obręcze nas tylko jeszcze słowa -nie wzeszła aleja z ziaren porozwiewanych i już próchniejących nas tylko jeszcze - łączy błękitna kraina tego co nie będziemy wiedzieli o sobie 125 PROCESJA krzyk sztywnieje w niszy na drewnianych kulach żebrak łapie do czapki śliskie ryby wejrzeń skryte w ciężkich suknach w purpurze chorągwi rozhuśtanej nad głową miastowej madonny nad żebrakiem w niszy Chrystus objadany cicho przez korniki - do żywego drewna nogi scałowane - szuka łotra wzrokiem z prawej z lewej strony - wzrok zesztywniał w niebie 126 KTÓRYCH DRĘCZY GŁÓD chude ziarno światła z kieszeni niebieskiej płynie w sieć oczu nosów i ust głodnych tłumu języki sztucznych ogni bujają nad głowy wielki lot zadarł skrzydła blaszane z cokołu pręży się tłum mosiężny od pochodni strzelców z popiołu twarzy wyszły języki ogniste miotające modlitwy do prawa i chleba zalały amarantem oblicze burmistrza aż wepchnął je do gardeł dym gazów łzawiących na placu pozostały tańczące szatany z bruku zdzierające szare kudły kurzu 127 ŻÓŁCIĄ NAPOJENIE Ziarno gwiazd Mlecznej Drogi przepełniło oczy Na skrzydłach czarnej chustki wnieboodlot matki Żona jak skamielina z głową pośród kolan Bryznęło z boku krzyża szkło po półlitrówce Zabłysła gwiazda sprzączki na ramieniu czarnym Ogonem żmii pasek objął go za szyję Ziemia się osunęła spod nóg według prawa 128 ★ ★★ Irinie Arcimowicz ja tu nieznany ty Nieznajoma na szprychach tęcz dorożka czarna kamienna Moskwa oszroniona twarze nam w siną biel ogarnia Cerkiew Wasyla siedmiopłomienna zajmuje twoje włosy ogniem spoglądasz tak jak Bezimienna latarnie biją skłony wschodnie a ja nieznany słup ogłoszeń żegnam cię dłonią nekrologu na plecach i na piersiach noszę reklamy wichru deszczu chłodu (Prwdr. „Orka” 1960, nr 26) 129 HISTORIA to jest popielna miłość wielkich widoczny fałsz zwęglonych czynów historia cykut niedopitych Sokratów półidących w niwecz To jest więc miłość do nicości suto kiczami obwieszonej obroty ludzkich ciał z szubienic To jest więc miłość do umarłych - bukiet z piszczeli uskrzydlony To skamieliny wiatru we krwi 130 DŹWIGANIE KRZYŻA Zawarły się ramiona wszystkich krzyży świata Zazgrzytały tabliczek rdzawymi zębami Ten krzyż przenajgrubszy wyszarpał znad grobu - strzałę z łuku grzbietu skierował do nieba Strach Cyrenajczyk pomagał mu dźwigać Brzoza Weronika twarz rosą obmyła Gwizdki go przestrzeliły Padł na brzuchy grobów Wachmistrz podniósł go pałką Wiódł na komisariat Nie wróci ojciec z krzyżem kradzionym na ogień 131 KRUŻGANEK siedemnastowieczny z odbitego tynku cegły sypią czerwonym próchnem grzechów siedemnastowieczny mur okala ekstazę ciał lśniących modlitwą w ornamencie pokus siedemnastowiecznym murem świat przecięty za nim dzikie wino w połyskliwych oczach siedemnastowieczni w błogości wymarli z drugiej strony w niszach stojąca golgota żebracy przed deszczem pochowani w trumnach siedemnasto osiemnasto dziewiętnastowieczni ślepcy ekstatycy bez kończyn krwioplujcy w garnuszkach rogatywek zbierający gorycz teatr nędzy w dwunastu odsłonach pamięci 132 WIĄZANIE WIATRU ZAGUBIENIE W SZYNACH Biegłem po szyn drabinie w niebo Lecz tor był ślepy - w tunel chmury Czułem bufory na swych plecach Skok w prawo - padłem znowu w szyny Pociąg bukietem pary strzelił Stanęły noże szyn w głąb oczu Skoczyłem w lewo - na szyn żebra Skłębione świateł wiatrem szyny Skrył mnie zgrzyt kół i rytm podkładów Leżałem między szyn rozstawem Noc się ciągnęła wagonami Ze stacji snów do stacji śmiechu Jechał przeze mnie świat w ekspresie (Prwdr. „Głos Tygodnia. Dodatek do Głosu Wielkopolskiego” 1964, nr 8) 133 WYSOKO Wieża wyrosła cała z głowni płonących w rozlewisku słońca Wieża ze szczeropolnych myśli omszała mgłą jedwabną nieba Wejść na nią trzeba - żyć nie można Wieża skrzypiąca w stawach wiązań Rdzeń drabin w zygzak gromem strzela Wieża - poręcze rozhuśtane co na wierzchołku nas złączyły Szczyt zbliża w dal dalekich ludzi Stąd nawet myśli można zabić a nie dolecą już pod nogi Wieża zwęglona gmatwanina belek - więzienie chmur i słońca W dzień stoi rusztowanie nocy w popiele oczu twych się jarzy Wieża ze słów zwęglonych szczebli Słońce spod nóg je wypaliło Wieża tańcząca trumna wiatru (Prwdr. „Ziemia Nadnotecka” 1967, nr 2) 134 ★ ★★ Mrówki liter na kościach papieru objadanych ze strzępów światła W grobach szuflad mrok rozwieszony nad poezją nie donoszoną w muszlach rąk zgrabiałych od zimna morze martwe poezji młodych -sól zmieszana z ziemi goryczą śmieszna sława dziobami palców wynoszona na stragan życia Ten poeta! Ten świat - pudełko do którego życie dorabia wieko z desek sosen jesionów w mrówkach liter liszkach wyrazów co dostały skrzydeł od słońca i zawisły w igieł promieniach zbyt wysoko by do nich dożyć (Prwdr. „Tygodnik Kulturalny” 1962, nr 24) 135 SEN I Czarna podłoga - drgające deski powyciągane w struny Biegną coraz wyżej w dół gdzie biała ręka - wybuch miłości Rozlega się muzyka gór poganianych wiatrem po pustyni żwiru z łez Wyskakuje druga biała ręka Obcinam obie szkłem chmury od zielonych księżyców oczu Spadają - grzebienie na fale desek czarnych pękniętych koliście Schodami po nich idę w głąb z bukietem twoich dłoni co mi świat rozbieliły do granic czarnej tęczy 136 ★ ★★ wynoszenie dolin i wzgórz zapadanie pod łuskami światła i pod piersią boi nożem statku droga cięta wciąż na nowo jak by pług był z chmury powietrze ciecz ziemia - hierarchia planety -zaległy warstwami z ich walki widnokrąg przeciw ziemi są fale z niej wyszłych żywiołów wynoszenie dolin walonych o brzegi i wzgórz zapadanie z łomotem w urwiska 137 CYKUTA powstały włosy na kamieniach uwite z wiatrów półuschniętych od oszukania co na zewnątrz zmierzch się nalewał do kielichów chmur pękających ostrobłyskiem od oszukania co na zewnątrz powstał olbrzymi cmentarz ziemi na jednym boku stanął dęba z oszukania co na zewnątrz najlepsi - bo ich nie ma - wyszli z oszukiwania co na zewnątrz 138 ★ ★★ Gali Kuźminej Ręka na słońce zamierzona otwiera dłutem strugę światła dźwięki spadają żwirem w rzekę drgają strzeliste akty sosen ręka kikutem gorejącym -dłuto spod serca gryzie granit w słońcu sczerniałym twarz oślepła otwiera oczy w iskrze z młota a dzwony piersi biją w ciszy biodra zadławił pierścień głazu ręka na słońce wymierzona otwiera dłutem strugę życia (Prwdr. W almanachu Koszalin Literacki, Koszalin 1966, s. 104) 139 WIĄZANIE WIATRU związani w sobie wstęgą cienia sosny wyniosłej pokory z cięciwy wiatru grot jałowca tkwi w żebrach wydmy oddech w dwojakach białych piersi krew z mlekiem światła w oczach łodyżka wiatru zapada w niwecz lot rybitwy wali się ścianą lasu w rzekę my w biegunach widnokręgów (Prwdr. „Wiatraki” 1966, nr 16) 140 EXODUS drzewa wyrwane wzrokiem w długość zagięte na kopule nieba odleciały poza mnie -odarte z ramion skrzydła rozdmuchiwał wiatr jak pióra ptaka nieboziemskiego cztery chusty ścian zerwał podmuch spojrzenia niebiesko zachodzący żal sufitu a drzewa okrążyły ziemię i znów strzeliły nad horyzont powiewałaś czterema chustami ścian z podłogi w bezruch nóg zapadłej przyniosą mnie na tarczy ziemi 141 ★ ★★ znów słyszę krzyk rybitwy nad kołyską wiklin urwane z niej bieguny - księżyce na rzece własnych śladów odkrycie słońca w świat toczenie wystruganym kijem - pierwsze zawsze wielkie pierwsza troska - brwi matki w jaskółczanym locie kołujące nade mną pod urwiskiem ściany pierwsze światy skrajne - środek niedostępny w szybach piwnic wciąż idzie długi film o nogach modlitwy się wieszają na klamkach ze zgrzytem harmonijką schodów łączą się dwa światy piwnice ołowiane i przewiewne strychy ze skrzydłami dymów - pierwsze wciąż wysokie zamarły świat narzędzi szewca i masarza drewniane prawidła wśród noży olbrzymów jak wniebowstąpienie wisielców do kolan place zabaw dzieciństwa i muzea strachu 142 PAMIĘĆ Padają obręcze widnokręgów okuwające koła pamięci -jeszcze czerwone z pieca słońca Stygną sykiem w kałużach mgłami spojrzeń wybuchłe kolczastych drutów widnokręgi na których wiszą kwiaty rąk 143 RÓŻA WIATRÓW Rybakom z Ustlk Don Kichot - latarnia w hełmie chlaszcze złotym krzyżem miecza niewidzialny wiatrak wichrów czarny grzebień ostróg czesze kudły fal zębatych z lodu kipi zimnem kocioł morza koziołkuje kuter we mgle jęczą ludzie z fal ławicy szczury kryją wzrok w kołnierze z czarnych pali sęki oczu patrzą w morze granatowe gdzie żałobny kondukt wiodą ryby wśród lasów morszczynu 144 DEFINICJA jesteś z trudu pieczara wydrapana w skale tworzyłem cię z kropel myśli z oddechów przypadłych do ziemi odłamywałem skorupy słońca na włosy policzki i czoło na oścież rozchylona żywą rtęcią bioder cała jesteś zdumieniem nie ostygłych świateł (Prwdr. Koszalin Literacki 1966, s. 104) 145 PALE Czarnym konduktem schodzą w morze w morszczynu wieńcach - ziołobrode Mewa im na łby trzęsie pióra Bierze z nich lot - na obłok lasso W błękicie śnią z ołowiu sztormy Pod wodę idą wrosłe kajdanami kamieni rozhuśtanych w łańcuch Rytmicznie wciąż koszone falą padają na sękowe oczy co na wierzch wyszły z opróchnienia W dziurach ich czaszek stoi woda -rzędy kielichów - toast śmierci Wiatr im nakłada czapy z lodu Sztorm zrywa - chlustem ołowianym Szczerbate zęby pochylone w dziąsłach żółtawych brzegu życia 146 ★ ★★ wszyscy którzy krzyczycie jesteśmy niewinni namyślcie się wielekroć wybaczcie sobie grzechy pychy strachu wiary że nie widzieliście nieprawda że nie słyszeliście wam tylko nie doręczono zawiadomień o zbrodni na piśmie do pokwitowania 147 UPADEK lewa ręka - wiara w sieci trotuaru prawa ręka - miłość na witrażu bruku a głowa - nadzieja wzwyż na krawężniku jak na gilotynie tylko nogi zaszły na sąd powiatowy zbiera się kolegium nad wiarą nadzieją miłością i śmiercią czyli nad nogami splątanymi w zygzak lewa ręka boli wiara na jałmużnę a prawa się zwiera na oddechu sinym i głowa z nadzieją nad krawężnik wstaje tylko jeszcze nogi nie wyszły ze śmierci tylko oczy na wierzch jak w tańcu kosmicznym lewa ręka prawa nogi miłość głowa zbiera się kolegium 148 MIŁOŚĆ Z ZAPRZECZENIEM ani to wiatru nawis w zetlałym popiele powietrza ni biały odcisk ust - mewa w locie ani to wzgórza fal osypane listowiem blasków ni ordzewiałość kości dniejących w zamuleniu nie genezis bezkształtne nieprawda że światła mielizna nieprawda że nieprawda nie i nie ale po prostu - morze i więcej nic (Prwdr. „Głos Koszaliński” 1966, nr 300) 149 SYRENA USTECKA w rozpalonej blasze powietrza wytopiona palnikiem słońca piersiami kołysząca fale biodrami kołysząca wydmy głaszcząca dłońmi popiół wiatru w sieci utkanej z mewich lotów panno pogańska nad pannami we widnokręgu koła wołam ratunku przed ocaleniem wrastaniem w łuskę twoich nóg bielą żagli otwartych do lotu panno słoneczna nad pannami 150 W DOMKU KATA była naonczas katowi zamężna czarnymi skrzydły ze ściany wynikła księgą odcięta od świata przez poły pod sufit lichtarz młotkiem wylizany pod nim zastygły ciała odwinięte z gestów zbielałych w cieniu po toporze zaręczona była Dyonizosowi w blichtrze Apolina została ścięta toporem poranka 151 STASI PAMIĘCI RAPSOD ŻAŁOBNY 1. wiórów pod głowę nasłać a zamiast obrazka dać Fizykę dla ludu na ostatnią lekcję wśród staruch jak pożółkłe woskowe gromnice wiórów pod głowę nasłać a w ich złotej chmurze niech opadną groszami domknięte powieki 2. nad śnieg bielsza ulata w czarnej sukienczynie w chorągwi pogrzebowej na chmur gołoborze słup światła z czterech desek sosnowych na plecach chłopskich ciąży pieśń do gardeł wpycha wiechciami zawieja nad śnieg bielsza głąb pada w konopnych powrozach czarnobiałe grudy jak zamarzłe ptaki głucho tłuką skrzydłami sypie się żwir płaczu 152 KONWA WISIELCZUK białki - zgonione kuropatwy kieckami kryją oczy dzieci główki dziewcoków jak jarząbki zwisają z ramion nad kitlami a jeden chłopcok stoi w przodku wychudłe szczęki zdziera w górę - na pniu dębowym bose nogi twarde na słojach rozstawione poobijane na wykrotach wyżej bieluśkie portki ojca z wełny chmurzyskom wyskubanej koliskiem słońca wybielanej koszula - na niej wzór czerwony -to od pokłutych rąk tej białki co niczym strumień chlipie w kułak twarz jej bursztynu bryła żółta a ten jej chłopcok wprzód podany ma w oczach obraz - ojca głowę w niebie jak w Narwi rozpłyniętą sznurem u szyi przechyloną szarpnięty pieniek przewrócony zawisły ojciec w jęku matki pod starą barcią z której pszczoły lecą w koło wisielca głowy niby korona śpiewająca spadają na twarz wisielczuka 153 LELUJE spada z owczych nożyc i w dłoni tężeje leluja leluja czerwona od palców przejrzanych pod światło leluja leluja zieleń z wiatru wycięta - gotycki jałowiec leluja leluja brązowe łzy sosen bursztyny na szyi leluja leluja dwa szpaki na kiju niedzielne buciki leluja leluja a sznury jaskółek na malwach podniebnych leluja leluja nagietki w ogrodzie - przygarztko radości pod oknem alkierza rozbłysłym od nożyc 154 KOPAŃSKI MOST czerwone diabły pod Myszyńcem czerwone ognie na śparogach niebo sadzami wysypane przeciera miotłą wicher z pola lecą szatany w trawę z koni co padłe na grzbiet walą w niebo błyskawicami podków - kwiczą a Kurpie leżą stoją wiszą za pniami sosen i pykają jakby kurzyli swoje fajki po ojcach dziadach dziedziczone na łące dym jak płótna białek pod nim tysiące Szwedów leżą tysiące znów szturmują Puszczę armaty walą czuby sosen co jak dziewcoki w powolniaku wichrują kitlów gałęziną płoną jałowce - wielkie świece zza których Kurpie z fuzyj palą rzadko co który z nich uchybi więc lutry plackiem przed chłopami co zawsze byli niepodlegli wisielczuk gibki jak dębina z ojcowej strzelby Szwedów kładzie czerwone diabły pod Myszyńcem czerwone ognie na śparogach (Prdwr. „Tygodnik Kulturalny” 1968, nr 20) 155 POWOLNIAK malwy na czółkach - obręcze kolorów a wstążki pod sufit jak barw uskrzydlenie powolniak powolniak powrósło warkocza tnie świstem powietrze bursztyny się sypią na piersi ulotność powolniak powolniak a kibić szarpnięta jak szpulka we wirze we zwojach powietrza pod dłonią wisielca powolniak powolniak wiatr ściany rozwiewa Kurpianki jak krzewy jałowców zielonych Wisielczuk z Olesią powolniak powolniak padają na kilim pagórka pod lasem rosocha ud białych a czółko wiatr niesie 156 WISIELEC krzyk rośnie w Puszczy - Konwa wzięty pod Jednaczewem bitwa ludów Sasy Moskale Szwedy zdrajce Kurpie we środku wciąż koszeni ołowiem z luf wiela tysięcy a Konwa wzięty Konwa wzięty z ojca na syna Kurp-buntownik nie chce z wrogami się pokumać ma honor jako człowiek wolny stoi na pieńku - czarne nogi jako ta ziemia na bagnisku twarz ma bieluśką w pętli sznura że nie odróżnić od koszuli z ojca na syna Kurp-wisielec z dziada pradziada Kurp jest wolny wokoło sosny obwieszone Kurpiami na bartniczych linach tańczą Kurpiki powolniaka wichrem huśtani obracani zatańczył Konwa raz ostatni ręce Kurpianek jak śparogi ponad głowami podnoszone za nogi mężów synów łapią wleczone w Puszczę za warkocze Konwa odcięty w trawie leży mrówki mu chodzą po źrenicach 157 CZĘŚĆ TRZECIA POŁÓW HORYZONTU (1972) Żonie Krystynie I. KURPIAK bzij zabzij a zatańcuj żyto zielone już białe pij zapij a bądź zdrów owies owiesek ściernie całuj zacałuj na śmierć Olesia sosnowa na kilim graj rozegraj się lasem zapal się słońcem niczym jałowiec na piasku włosów co lecą przez ręce w usta złap tchu złap mnie tutaj o ziem cisnę za warkocze udałeś mi się to ciśnij wykochaj za cały świat ze mnie słońce z brzucha rzuć w Narew zagrduli się zaświstam ci oddechem za gaszę w oczach bursztyny bij zabzij gżegżele ci wianek na galaku obrócę wiadrem świtu obleję oczy żywicą złączone ręce żyto owies się chyli do kosy 161 KURPIANKA malwy białe na czoło na policzki krew mleko poszum sosen na pieśni a buciki z jarmarku łąki cięte na kitle kwiaty rwane na czółka z cieni sosen wstążki w bieli lnianej światła oczy były z owocu pękających kasztanów ręce - kielich grzybieni chód taneczny z jałowców a bursztyny spod ziemi uskrzydlone oddechem piersi w jace obcisłej plecy - chybot jaśminu na kilimie pagórka wycinałaś leluje nożycami z księżyców w łanie zgliszcz swej chałupy dzień i noc Olesia lelija 162 SOSNA Jeśli trzeba chłopu kołyski pień dla dziecka oddajesz sosno Płuca leczysz powiewem czystym Cieszysz wiecznej młodości wiosną Jeśli marzną w chałupie nogi i grabieją przy pracy ręce chłop cię zrąbie i rzuci w ogień i zaśpiewa - zostaniesz w piosence Gdy mu trzeba miłości - piękna -wysmuklona milczysz igliwiem Na spoczynek z tobą przyklęka Śni szczęśliwie i nieszczęśliwie Jeśli trumny trzeba żywicznej dajesz chłopu ostatnią własność Potem stoisz na kształt gromnicy ponad grobem wieki nie gasnąc A gdy wojna - chłop ciebie zwali przeciw czołgom wrogów na drogę Stanie z bronią jak Kurpie stali tu - gdzie leżysz rodzinnym progiem Lipiec 1955 (Prwdr. „Walka Młodych“ 1956, nr 1) 163 BALLADA O WIELKIEJ BUDOWLI pierwsza - przez mury połknięta choremu kromka z omastą czwarta - skopek mleka przed starowiną skryty by z klęczek nie wstała piąta - dziecku wydarta do chleba masła osełka siódma -żyta przygarztko żebraczce nie dane trzecia - barwny kilimek miał odziać grzbiet sieroty szósta - niczyjak bez butów zamarzł za węgłem chałupy druga - kaszy pół garnuszka nie zniesionej pastuchowi jeszcze inne są cegiełki ciastka bułki placki sery tam ofiara tu ofiara cegły w murze liczy głupia kurpianka na kolanach 164 ROZDZIELANIE ŻYCIA spływa igliwie srebrne gwiazd w oczach twoich wzbiera ołowiem rąk korzeniami szukasz nadziei w mojej twarzy - białej ścianie uśmiechu w kłamstwie pociechy koniecznym oczami mnie zabierasz popielnymi matko - krzywa sosno od wichrów - przyfruń mój ptaszku jedyny przyfruń kilim ci włosem siwym wyszyję 165 ★ ★★ matce pod ścianą trumny żywicznej stracono moje myśli przez powieszenie na sznurze z łez ukręconym za wcześnie się przerwał -gdzie łzy wyschły do kości - żebym nie dożył swej śmierci - żebym w nikim nie umarł patrzyłaś już pieniążkami co ci domknęły powieki 166 NAD MOGIŁĄ BEMA wiatr tysiące szabel ostrzy o kamienne skrzydła orła generale - nad wsią Kruki ptactwem kul zaćmione niebo słońce wieńcem nad mogiłą krwawa gwiazdo Ostrołęki las piechoty i chmur jazda sława stoi w kul wybuchach sosny salwy biją w niebo generale - nie zginęła orzeł dziobie bandaż śniegu czasem czaszkę Kurp wyorze 167 ★ ★★ Dionizemu Maliszewskiemu czyścimy z wiatru orła na pomniku Bema dwaj ostrołęccy święci których jeszcze wciąż nie ma słowa nasze kamienie tłuką wciąż w Narwi szyby pijemy z liści podbiału gorycz rosy wśród wiklin Kurpianki na tęczach przęseł ścielą łąkę za łąką siejemy zboże spod serca spod nóg zbieramy kąkol puszcza zapada w Narew tratwami siadła w mieliźnie pod dachem z krzyku rybitwy tobie źle i mi źle dziewczęta w lusterkach łysin naszych kryją uśmiechy czy nam ta chmura odpuści w wiklinie poczęte grzechy mówimy w tunele ulic dudnienie idzie po rynnach To orzeł z pomnika Bema -ta sama Polska a inna 168 1939 w jeziornym ogniu wrzosowiska pod cieniem chmury rozhuśtanym w powodzi nieba czarne krzyże w oczach mi ziemia w ustach ziemia z niej po raz drugi narodzony biegłem w splątanych wstęgach cieni sosen strzelistych aktów ciszy strach czoło wciskał w mech i korę paprocie wygniótł na policzkach sczerniałych jak kopalny kamień zdumiony że bezbronny bliski byłem gałęziom ściętych drzew wdychając czad z dymiących lejów czołgałem się nad Narew gniewną kipiącą gejzerami bomb z liści podbiału piłem gorycz rosy strząsanej wybuchami rotami wiklin dowodziłem w obronie rzeki zaklinanej by zmyła z ziemi krew i czołgi lotne kolumny jałowcowe kładły zapory - kozły cienia a czołgi przeszły mi przez oczy w powodzi nieba wyły psy (Prwdr. Koszalin Literacki 1966, s. 103) 169 WYSPA śniłem wyspę na Narwi na kamieniach chmur wiosłowałem sosnami tułał się śpiew flisaków w niebo biła rybitwa kołysana w wiklinach stopy piekła i plecy oślepiły nas kaczeńce powódź wyspę rozniosła dzwony biją podwodne twoje piersi znów słyszę tunel słońca na wylot -przez rzekę 170 ★ ★★ 1. tak bez jednego przygarztka światła bez kilku skorup pieśni gęsto od dymu tłukącego łbem o powalę tak odejść bez ręki syna trzymającej gromnicę bez nadziei na przeżycie w nim żaden dzwon - dzwonom serca wydziobały ptaki nie miłość - wyziębiona na posadzce kościoła ani jutro - syn nadmierny przerażał tak konać na własnych oczach lata co dzień głębiej w ból a na pogrzebie wierzby wylatujące spod kół ciężarówki trumna tańcząca w jej skrzyni i syn trzymający się krzyża słyszący bicie zmarłej głową o deski trumny gdy samochód skakał na wybojach tak niczego nie mieć -poza błyskiem szpadla chlebem gliniastym jak ziemia poza strachem przed złością za skrętami rąk jak bzów gałęzie 171 2. nigdy nie mieć dość nawet słowa dobrego co synowi gardło roznosiło bez męża całe życie ukręcone powrozem ludzkich spojrzeń zajadłych bez brata bez siostry w potrzebie syn stracony na szafocie wiedzy z matki cały w zębach noszony od strychu do piwnicy gdzie doczekał słońca co rozjechało was oboje a syn w Narwi - twarz rozpłynięta matka głową o deski trumny wybuchają wierzby w reflektorach wiezie ciebie syn na brzeg rzeki co korzeniem sięgnie twego serca Kilka cieni przypadkowych ludzi kilka krzyży okolicznych dnieje nigdy nie mieć nic dobrego z życia nawet w synu nie doczekać siebie dzwonom serca wydziobały ptaki gardła ludziom groch łez zasolił 172 PIOSENKA KURPIOWSKA Jadu goście jadu każdy ma łeb gadu krytego pancerzem Niech ich diabeł bierze Niech ich złe wydusi Niech ich pierun łupnie jeśli oni całe przejadu przez Kurpie Pany jak to pany w autach malowanych mykły za granicę za naszą krwawicę Do lasu czołgami nie wjadu bestyje Za wykrot chłopcoki wyciągta fuzyje Jak sobzie z tych fajek po faszystach pykniem Niejeden nie zdąży kichnąć zanim fiknie Oj liche tu będzie ichnie panowanie Dopóki Kurp jeden na nogach ustanie Wrzesień 1955 (Prwdr. „Zarzewie” 1957, nr 41, pt. Piosenka partyzancka) 173 OBNAŻANIE SOSNY rdzewieje na niej igliwie mewy obszywają nićmi lotów ginącymi w muszli nieba kłęby korzeni trzymają w twardziźnie z jednej strony dobra ziemia jałowa uległa zła woda życiodajna bijąca zwały fal obwaliły wydmę odarły korzenie z ich natury bezradne są wobec odkrycia twarde wobec siebie zapastne na skraju żywiołów piękno 174 ULICZNIK OSTROŁĘCKI z ulicy Goworowskiej w piach po serce zaryty za starosty Kosa z dziewczyną utopioną w balii nieba z Bernardyńskiej w murze żebrakami strojnej na Prądzyńskiego przejechany przez serce na Kościuszki łapałem w dłonie gwiazdy ostróg ułanów piątego pułku ja - z Jedenastego Listopada klonami na wolność otwartej z Wiktora Gomulickiego w jarzębinach krwi spod niebieskich mundurków jestem z ulic niebyłych wietrznej i wiklinowej z Narwi narwistej tratwami snów zaległej biegnę po nich do morza głowniami rąk poganiając słonce po bruku chmur 175 NAREW 1939 rozwiązana pode mną wilgocią ostrołęka pijesz wodę sitowiami len zaniża ci się podniebieski deszcz wiklini się ode dna chmur łuską słońca wezbrana po brzegi spływająca tratwami ciał pod obłoki obrzmiałe łunami w podbiałach wezbrana szelestem w aniołach wybuchów wyniosła od rybitwy z pierścieniem ryby aż do kości dębu zamulonej w połamanych sklepieniach przęseł kołysana - kulami obsiana narowista ziemi - niebu wierna niepodległa rzeko ostrołęka 176 OSTROŁĘCKIE MOSTY wyszły siwe góry stalowe w dwuszeregach półkolnych przęseł wybuchnęły pod niebo września łuską z oczu spadły do Narwi przewaliła się przez most rzeka wyśmignęły się sosny z puszczy tysiąc ramion splotły nad wodą tłumy wojska w kolorze wiklin powódź ludzkich powrotów z wojny przewaliła się przez most rzeka Wyszły rzędem dźwigi podniebne stal złączyły gwiazdami nitów Kurpie jadą po tęczach przęseł lasem śpiewu - weselną łąką most i rzeka - dwie wstęgi pieśni (Prwdr. „Zarzewie” 1965, nr 49) 177 1944 starym znaki na niebie mnie we snach karabin gniewny niemy i z drewna hełm z cynkowej blachy młodym virtuti z brzozy mnie ziemi podsłuchy czy jęczy na biegunach bomb rozkołysana niebo czy nie oberwie się z warkocza wycia mnie zdjęty z rogatywki orzeł przestrzelony otarty z krwi i piasku na polu minowym tyralierą obsianym matce popiół na włosy 178 ★ ★★ z rzeką był ten krajobraz sosną przestrzelony cieniem jej przewiązany leżałaś na piersiach utopiona w pokosach trawy wiatrem ciętej wiolonczela lipowa struną grzbietu sprężona od szyi do bioder bezgłośnie pod chmurami łamana wiatrakiem słońca krzyczałaś w głąb ziemi o sosno niema rzeko wietrze ulewny żarem trawo w udach - rosocha -struno w plecach drgająca w rękach moich i ustach ten krajobraz był rzeką 179 II. ROWOKÓŁ SMOŁDZIŃSKI drzewa - zbiegi z całej okolicy ludzie - zbiegi słowinckie nasienie w noc oczami wypijali niebo uczepieni nadmorskich jezior resztek ornych lasów padających na Rowokół chodzili radzili chmur wyziębłych uczepieni dłońmi słów bierwiona rzucali na ogień święty mocny święty nieśmiertelny wyrywali germańskie chwasty z mowy dzieci z morza i piasku budowali łodzie nieulękłe ocalili się w drewnie i mowie w Rowokole - dzwonie insurekcji 180 POŁÓW rozwieszone w żerdziach światła sieci deszczu rwane sztormem przecinane ryb nożami wiatr przesiewa w nich mgieł mąkę spod nóg zrywa piasku skrzydła z niedojrzałych łez osusza w żagiel kryje twarz rybaczka drzazgi łodzi rzuca w ogień z twarzą muszli już bezszumnej słońca kuter w horyzoncie ociekają wodą spojrzeń nogi dziewczyn - smukłe dzbanki piersi dziewczyn - piłki w locie swoją miękkość dają wodzie wiatr obnaża szkielet sosny a rybaczka zmarła wewnątrz stoi w szczątkach dartej sieci - ryba w oczkach zostawiona śnięta nim nóż słońce wbije 181 ★ ★★ jestem już poza granicami oczu i ust chłepczących młodość poza bieguny ud wyszedłem nawet poza poczęcie krzyku w przeszłość odejściem swym nie rządzę ty jesteś sztuką oddalania po nitce do kłębka uśmiechu a mądrość jest w ruchu-bezruchu a miłość w rozbudzeniu na śmierć jestem w odlocie chmur stężałych w kamienny bruk na drodze mlecznej 182 ★ ★★ kamieniem się zaryłem w pole twego życia nie wyrzeźbisz w nim odcisku ust pocałunkiem nie przenikniesz zbożem rosą nie zmyjesz szarości - żebyś ty mogła rozłupać mnie tasakiem blasku żebyś mi dała ciepło swej krwi zamroziłbym w tobie radość zagniótłbym ci serce zwątpieniem logiką milczenia uśmierciłbym twój krzyk widziałaś różnych buntowników - nie znasz buntu głazów polnych zakop mnie w ziemi z której kiedyś wybuchłem przecież mi wszystko jedno gdzie jestem - czy jestem jeżeli jestem - wieczną ciszą wokół twojego istnienia 183 ★ ★★ dwie drogi na krzyż cztery ulice na wylotach cztery krzyże każde ramię z krzyżem ma ramię krzyżowe aż do wypełnienia kwadratu - rynek w środku człowiek na wznak wschód głowa zachód nogi ręce północ południe -cztery pochody ulic ciągną zębami trzeszczący krzyż w człowieku wznak niech będzie -powalony rzuca cień na niebo krzyżoptakiem w ziemi ręce nogi wzdłuż linii desek 184 ★ ★★ święty święty pasuje do ołtarzy mroków do dziur ust i sieni do piwnic istnienia milczy myśli stoi z czarnego powietrza z białego ma ręce a twarz ma z popiołów przeciągi z niej węgle oczu wygrzebują do garnuszka ręki sypią mu słów grosze w ogrójcach podwórek milczą psy i koty stygną szczury w norach rażone modlitwą - podwórkowy święty w mrok zamurowany 185 TRUMNIARZ kędzierzawi sosnowe deski przed robactwem grubo bejcuje wewnątrz wieka kolor błękitny niechaj denat niebem się raczy -śni o gwiazdach próchna w ciemnicy wie co komu będzie do twarzy sosna śmigła czy dąb dostojny gładzi kanty ostatnie zmarłym wieńce srebrem złotem maluje każda trumna daje rezonans gdy się grudą ziemi w nią ciśnie 186 GRABARZ mocny jak dębczak z mułu Narwi szpadel mu skrzypi o głaz dzwoni żal go tu nigdy nie zagarnie choćby się ludzie w płacz zapadli kości wyrzuca ze świeżych grobów zna każdy krzyż i każdą mrówkę a może wie kto kiedy umrze czyta to z twarzy nadgryzionych wie gdzie się grobu pierś zapadła kto koło kogo śpi chcąc nie chcąc na jaki ród śmierć kosę klepie na co kto umarł jak miał zginąć grabarz się nigdy nie starzeje wciąż mocny dębczak z mułu Narwi w wieńcach blaszanych się pośmieje gra w cudze kości - niech się bawi 187 ★ ★★ w horyzont gorycz odpływa w dwu łódkach oczu topielec na dno - nie kotwica w niebo - nie mewa otwarty łódki dzwon przykuty do pala zamiast serca w nim wiatr a kościołem mu wydma sosny złamane ramiona mgła bandażuje watą sól osadza się w ustach 188 DŹWIRZYNO te budy z podarunków morza z wyrwanych pali łupnych desek z burt starych łodzi z blach rdzą zżartych pudła przepadłych instrumentów rezonatorów do strun piasku w których się wiatry rozmnażają zrywając popiół z paleniska te budy z tęsknot niedotrwałych za domem i za muszlą łona kobiety - za miękkością oczu te budy otwierają skrzela blach utlenione bryzgiem fali te budy nocą - spadłe gwiazdy co dogasają pośród twarzy wypalonych słońcem na cegły te budy łodzie na kotwicach ryb złotych pośród snów zarannych 189 ★ ★★ wyszedłem łódką w morze wrócę - drzazgi drewniane spal je i ogrzej ręce dym pójdzie w taniec żałobny odpuść winy tym drzazgom morze ich nie przełknęło świt z łez mych ukręcił liny na dno padł żalu obłok twe ręce - mewy wzniesione -trzepocą się wokół pali ty jedna mnie za to nie wiń że tylko oddalać się umiem 190 ★ ★★ płetwami rąk i nóg szkłem oczu jesteś ze mną a cała gdzieś tam -nie dolecieć ani dożyć falowłosa rybo na piasku mojej miłości wyschłej wiatr zasypał twe ślady że nie dosmucić się do nich gdzieś tam nie doczekać ciebie chociaż ze mną leżysz śnięta pragnieniem 191 ★ ★★ między przystankiem wiatru a tunelem słońca słowem w gniazdach oddechów sypnął się groch łez darmo na rąk ścianę uległą co łączyła przez rozdział wyszarpnąłem więc okno by dać skutku przyczynę - spaleni w tunelu słońca 192 PODARUNKI MORZA palnikiem latarni rozcięty kuter opada na dno pod horyzont czerwonożółta kołysanina okwiat fal odpływa z niej do oczu wrak w muł grzęźnie w denną czerń horyzontu chybot w żałobnym wieńcu mew blaszanych w zgrzytliwym chórze palnikiem latarni ściętych na fale ludzkich głów 193 ★ ★★ na przedzie chłopiec niesie w obu dłoniach szpadelek ponad oczy za nim dziewczynka szarpie warkocze w krzyku pieśń dla dorosłych niepojęta pośród chorągwi okien wiodą w ślepą uliczkę pogrzeb swojej matki (Fragm. wiersza Fresk dziecięcy z 1967 druk. w Lelujach) 194 CONRAD W OBRZYDŁÓWKU nie zwą mnie lordem ni tuanem nie wyskoczyłem z żadnej Patny cisza nad moim Patusanem i sadłem obrósł Braun płatny nie głodny więc nie groźny - stchórzył Pain zastąpił Doramina świat się na dobre nie zachmurzył więc gady siedzą w rozpadlinach ja - co dzień rzucam swe Klejnoty sam szukam gniazda Ciemnych Potęg przesadzam złego losu płoty choć ziemia wciąż mnie stroi - błotem żywioł honoru we mnie wstaje w okrągłe kanty praw uderza objęte ludźmi wszystkie kraje do wszystkich krajów ciżba zmierza więc nawet w moim Patusanie włóczęgą jestem niekoniecznym a „być lub nie być” - to pytanie rozstrzygnie się na Drodze Mlecznej (Prwdr. „Zarzewie” 1958, nr 14) 195 PIELĘGNIARKA Siostrze Teresie 1. eteroskrzydły stróżu mój ty zawsze przy mnie ranowieczór wedniewnocy bądź mi zawsze siostro niemiłosierdzia masz czarny pasek na skroni mam czarny pasek na sercu - przypadek -nieoperacyjny siostro astralna - nieuleczalna choroba -noc rozdzielasz pionowo na dwa czarne skrzydła ranek zwiastujesz bielą kompresy twoich rąk gorączkę uciszają spieczone usta poją w zakołysie ramion bioder ocalam się przed sobą podaj mi nóż księżyca podzielę się jabłkiem serca podaj mi linę jęku 196 2. z pętlą uśmiechów na gardło pod narkozą twych oczu przeszczep mi serce słoneczne powiek nie zamykaj grzybieniem dłoni gdy się przeszczep nie przyjmie nie wszystek jestem miłością ranowieczór wedniewnocy bądź mi zawsze w czarnej bieli tobie odlecieć w sufit nieba - mnie pod sto podłóg się zapadać 197 LATARNIA MORSKA W USTCE panno z czerwonej cegły trzema rękami świateł zbłąkanych wodzisz na pokuszenie spokoju w kapeluszu nieba wmurowana w zieleń kasztanów w welonie mgły zaślubiona mrokom - oblubienica słońca zmiłuj się nad nami rybakami sieci stoją zastawione w oczach 198 DESKA oderwana od skrzyni swego losu na deskę ratunku za wielka sama przez się ocalona z ruchu wody odarta na piasku niosę cię niepotrzebną rozbitek sam przez się w rękach zgrabiałych od wiosłowania na pełnym morzu wydmuchrzycy pośród szkieletów sosen co nie dożyły wielkości deski oderwanej od rąk chwytających za obręcz widnokręgu 199 PORT maszty kutrów w niebie dzioby orzą kanał trą się burta z burtą skrzypią o nabrzeże a chmury zwisają na olinowaniach cięte w żółtych burtach biel się pieni w gardle betonowym portu maszty dzioby w dółwyż rdzawe w dółniż lecą w tańcu obijanym gra na trąbie księżyc smyczki gwiazd tną oczy wiatr dyrygent pieje wzniósł pałkę latarni dwa topielce oczu idą popod fale tańczą maszty dzioby w porcie twoich oczu wzrok zatapiam na dno 200 CZĘŚĆ CZWARTA KONTRAPUNKT (1977) Córkom - Danusi i Bożence ZIEMIA i. nawiedziła mnie matka w dębowej sukience zastukałem w nią młotkiem serca po łbach gwoździ odstukała mi w drewnie litanię przeczystą tylko ten jeden język został między nami 2. z utraty miłości inna się narodzi zgubienie rozumu drugą mądrość wróży z zatracenia w chaosie robimy porządek gdy się sami dla siebie stracimy to można tylko uśmiech obnosić jak afisz do cyrku ściągający tłumy wierne tłumnym prawom i walczyć na uśmiechy nawet z salwą śmiechu rozstrzelanych nią liczyć i dzielić i mnożyć 203 3- litość litość mnie bierze gdy patrzę w tę stronę z której mi się kłania diabeł anioł w komży miłość miłość mnie chwyta gdy zmierzę się z ciosem co jestem go gotów oddawać nieskłonny żałość żałość mnie chwyta za klapy po płaszczu którego mi nie uszył żaden bóg w potędze nicość nicość się czepia jak całun mych kości których nie odwieją małych rzeczy skrzydła 4- oddalam się od tego jak nazwa od rzeczy przeinaczonej - wierny tylko swojej nazwie tak wolno się oddalam bo nie widać tego -a kiedy już zobaczę żem jest oderwany to nawet mnie nie zdąży zaboleć pod sercem nazwa z rzeczą połączy się we wszystko jedno 204 5. miałem sen że się cały rozszedłem po świecie jak się deszcz rozchodzi nie bacząc czy trzeba łączyłem niebo z ziemią jakby trawa rosła korzeniami w chmurach kwiatem bąbli w ziemi lecz słońce kosy tęczą pokos za pokosem wycięło mowę deszczu bo bym się nie zbudził 6. wyszła mi naprzeciw cała moja słabość witałem ją bochenkiem serca na łopuchu lecz kiedy mi podała nóż godny akurat tom go wypróbował najpierw w tarczy słońca i roztopionym ostrzem macałem po żebrach jak po żelaznych prętach okna mojej celi wyszła mi naprzeciwko cała moja duma witałem ją kolanem bijącym w podłogę lecz kiedy mi podała nóż godny akurat tom go w bochenku serca zatopił po drewno wyszła mi moja cela w stukotach ścian strojna współwięźniowie co w dumie słabości ginęli -wyszło mi że nie wyjdę ponad innych w łopuch 205 7. zdychanie nie jest sztuką a to wielka szkoda bo tylu by artystów urodziła wielkość upadek nie jest zdradą a to już pociecha konających w przeszłości odkupionych zapłatą więc zostanę przy sile czyli jej nie zmogę 8. lichota najprostsza istotę stanowi którą się wynosi ponad wszelką lichość tajemnica wielkich w odruchach odwłoków potem się wielmożni w sensie i logice tak co małe w wielkość się gnoi i wisi na suchej gałęzi czasu skazanego 206 9. zdjęła mnie dziś trwoga z krzyża narodzenia powyciągano z ran mych złote gwoździe winy teraz gnaty odleżę zabalsamowany dopóki kto nie poda mi octu i żółci stanęły trzy maryje u nóg zmartwychwstania myją je pachnidłami wcierają wonności obu łotrów rozgrzeszam i koronę z cierni pozostawiam na krzyżu swego narodzenia 10. broniłem się przed sobą - przegrałem broniłem się przed innymi - wygrali teraz nie mam się przed kim bronić nareszcie wygrywam z sobą bezwiednie ale kto rozdaje karty znaczone za plecami jaki kibic nieznany doradza zagrać w damę czerwienną - kierową -a dama się kieruje do króla i asa więc jestem bez atutów w zagrywce lecz podchodzi mi walet żołędny zgrany do nitki przy damach teraz wiem że muszę odkryć karty i bronić się przed graniem w cokolwiek 207 11. kto szuka wierności niech się w psa zamieni kto uwierzył w miłość niech wstąpi do nieba gdzie niczego nie ma a wszystko się staje lecz kto wierny sobie temu pies i niebo jednako zawyją zamienieni w siebie więc kiedy nic już nie ma czekamy na wszystko daj nam boże doczekać zbawienia od siebie daj nam boże nie być ni psem ani niebem 12. i ty mój psie skundlony zachowujesz rasę podludzką bo życie ci skundlono sen cię tylko przywraca do spsiałej godności wtedy leżąc jak zdechły przebierasz nogami uszy ogon podnosisz drgawki tobą wstrząsają skowyczysz w przestrzeni goniąc kota zająca losu sam siebie przewracasz - ja twój bóg i judasz nie zbawię cię w psiarni skundlić mnie chcą bogi tłustą kością w kaszy my spode łbów patrzym na plamy księżyca wyjąc w świat chcemy siebie odkundlić na jawie 208 13. jestem drzewo co samo odziera się z liści zostają w niebie dziury spadające w trawę rdzewiejące jak rany samosieczne w oczach pień czarnym piorunem rozwidlony w niebie niewidzialnym gromem uziemniony korzennie kwiat dojrzewa w niebie ziemia rodzi owoc człowiek idzie po niebie głowę ziemi daje ludzie go krzyżują do góry nogami niweczą 14. człowiek zawsze za nami w chmurach wieńców na karku w niego uderza piorun wiary o tępym ostrzu wiodą go lejce spojrzeń poganiające wstecz hamujące w odwrotach człowiek zawsze przed nami - choćby już był nieżywy to wezmą go na ramiona i będą nieść przed innymi rzeszoto na kule i wiatr - odsiewa w znoju historia ziarno kul od plew łusek 209 15. powstały czarne dęby o skórze spękanej wzdłuż i w poprzek - sczerniałej w mule -widlaste korzeniami jak czarne pioruny z nar Narwi sterczące - zaległe a wstały z dębołęków - na sądny dzień nieostateczny i szła ta rzeka dębów procesja śmiertelna dłużej mrących niż życie ożywionych prawiekiem zdębiałe przeciw sądom ostatecznym dęby 16. rozwleką mnie po swoich włościach bo każdy chce mieć coś z drugiego - komin z natury jest dziurawy żyje gdy dymem wchodzi w niebo mrze gdy w nim kawki wiją gniazda więc łupię szczapy na bierwiona bo każdy chce mieć więcej siebie rozwleczon po nieswoich włościach 210 17. ten człowiek jest skończony w innym więc kończą go stateczni w sobie zadbani w gestach hierarchicznych -zawsze się znajdzie ten co skróci życie innemu ludzkim gestem wklejonym w twarze na tapecie -- dwie równolegle przecinają się w nieskończoności - trzeciej - 18. młody myślący dość często o śmierci teraz ją klepię po chudym ramieniu otwarty wierzejami swoich win i kary znów się zamykam na skobel uporu szczekam w różę wiatrów odwiany do cna i niedoczekanie biorę za swą mądrość a grabarz przyjaciel pyta mnie o zdrowie odpowiadam twarzą rytą w pniu dębowym nie poklepię na nim kosy widnokręgu 211 19. tłuc łbem o ściany świata w manifeście winy karać innych sobą nagrodzony innymi -ale co wziąć ze siebie na drogę bez celu może tylko Szopena by nie mylić kroku 20. chciałbym się z tobą rozstać jak anioł z aniołem w prawych dłoniach miecze a w lewych lelije chciałbym upaść przed tobą drgający bezgłośnie nim zewrę się z ziemią ale najbardziej chciałbym nie chcący niczego -śmiechu śmiechu śmiesznego śmiechu płaczącego 212 21. nie wytrzymałaś ze mną w twardych zębach wiary i ja nie nadążałem za swym odkupieniem odeszłaś w mądre winy zostawiając oddech do którego przykładam lustro przeinaczeń nie wytrzymałaś we mnie bom się późno zrastał w kołowaceniu koła z wachlarzem rozpędu 22. kochasz więc będziesz oszukany jutro jesteś kochany - więc oszukasz dzisiaj gdy wymyślono miłość z braku lepszej rzeczy to u źródeł wyległa nieprawda przeczysta jak odkłamać ją chcemy zwiedzeni instynktem - w kłamstwo przeciwległe lecimy na oślep - pomiędzy znaczeniami jest trochę wolności 213 23. archeologia moja gdzieś w zwałach powietrza to jak mi twoje dłonie zamkną w nim powieki genealogia moja w dębach na dnie Narwi -nie wybielę się z czerni ośnikiem księżyca żaden cieśla Józef nie zwiastuje mnie Marii gnoseologia moja pójdzie w świat z torbami -w nich zioła krwawnika rumianku na twarzy odciśniętej w twych dłoniach z ołowiem u powiek 24. w gnieździe uwitym z badyli mych rąk zostawiam słowa w niebogłosie pełne tłukące krzykiem dachówkę niebieską w gnieździe bez dna gdzie ściany trzeszczą rozparte twym uśmiechem - przysiadają cicho kołuję - ptak zamknięty orbitą elipsy dopóki nie omdleją moich rąk badyle 214 25. odciąłem sobie wszystkie drogi jak się odcina żyły chciałem sam w sobie tylko zostać oderwać skutek od przyczyny ale nie w porę narodzona stanęłaś przy mnie bezpowrotnie igłą światła zeszyłaś żyły w błękitną siatkę wstałem z białego prześcieradła wśród zapalonych gromnic trzepotałaś się w sieci mych żył wszystko przez nic i na nic podciąłem sobie wszystkie myśli -chciałem sam w tobie tylko zostać oderwać niebo od światła 26. jak zeschłe wapno od sufitu odpadły nasze pocałunki jak lichy tynk od ściany odpadły miłosne gesty zostały żywe deski podłogi żebra dranek na ścianie - na podłodze gruz miłości dymi pyłem pod stopami przez twarze okien przeciąg - mamrocze w otworach ust świszcze w nosach i ustach przeciąg w komorach serc nie ma drzwi tylko klamka twego uśmiechu - zapadła 215 27. kiedy wycieknie ze mnie siła wstąp we mnie - nie po drodze odziej się w szaty godowe ręką zatamuj -przeleję ci się przez palce aż wolna krzykniesz siebie a tam gdzie wszystko równe sobie tożsama z szatą najgodniejszą wstąp we mnie siłą - nie po drodze 28. podniosę ciebie do ucałowania jak okruch chleba z podłogi głodowej oszlifuję spojrzeniem osadzę w pierścieniu by oślepło słońce i padło spłaszczone podniosę ciebie do umiłowania -podłogę pustą z gwoździami rdzewnymi podniosę siebie do ciebie - niegodnej oślepniemy w innych słonecznym rozpadem 216 29. swych siedem zmarszczek na czole ochłodzę w dziesięciu palcach twoich światłoczułych do siedmiu zmarszczek na sercu policzę na ósmą nigdzie nie zostanie miejsca -więc zmierz zważ przelicz i uderzaj celnie bo nie daj boże żeby cios twój chybił ani bym umarł ani żył w godności -więc licząc zważaj a ważąc przeliczaj w dziesięciu palcach swoich światłoczułych 30. z pośpiechu zapomniałem zabrać w drogę słońce i musi mi wystarczać o nim tylko wiedza wytrwałość mi kazała nie deptać po śladach więc miedze mi zostały na krwiopijną chwałę z niewiedzy mi zostałaś ty najbardziej znana słońce przebite drogą po ranne za ranne 217 31. pod pajęczyną słońca dziewczyna trzyma lalkę w kołysce z kolan chłopiec w pięść okręca warkocze pisku kopie w brzuch wypchany pieluszkami dla lalki w prostokątach okien ślubne zdjęcie dorosłych 32. piorun spadł mi pod nogi i piasek wytopił poraził nie wiem ile czyli tylko spalił jedną myśl przenajświętszą - gałązkę dębiny w pełni mojej niemocy wyjął grunt spod stóp spodziewałem się wroga i własnej bezsiły a tu piorun przyjaciel poraził mi stopy teraz muszę zdjąć z ramion krzyż niedoniesiony błogosławić pioruny zarazem przeklinać 218 33- oparta o niebo plecami ziemię zagarnęłaś pod piersi wiatr cię wyciął ze światła za warkocz przywiązał do urwiska dopadłem do ciebie skurczami serca podesłałem miękki cień sosny w zakołys poszły trawy podniebne żyłki srebra stężały w oczach twoich niezawisłych pode mną 34- wrócę kiedyś do ciebie wyoraną skibą ty wyzbierasz robaki - osiwiała wrona perzem się rozplenię w polu twoich marzeń rozeprę się w sobie zaprę się miłości lemiesz czoła zaryję w miedzy twej pamięci ty na ramionach pługa - osiwiała wrona 219 35- tamtemu się zdarzyła miłość za mocno się wychylił z okna gapie czekali na przeżycie odwagi branej wciąż za swoją i rozpostarli prześcieradła dziurawe żądze złych namysłów zmienił wnet okno - nie trafili przykryli go bielą litości nad sobą - oburzonym tłumem potem rozgrzebywali ziemię szukając guzika od portek zawsze się przyda prześcieradło na krew miłosną lub na całun 36. nad matką - Narwią - pagórek nad ojcem - ostrowem - urwisko myśl krwawi pod Ostrołęką ze stu klęsk narodzona ziemia się w niebie inaczy ziarno łuskane księżycem - niech padnę kosą w łąkę i jeszcze raz ci ukradnę życie - narwiańską tratwę wygnany z siebie jak z raju dnem Narwi idę do źródeł pod mostem zwodzonym wiary - niedoskonale my sprzeczni w jedni - jak dno i wierzch 220 37- bez przygarztka łez i skorup pieśni gęsto od dymu tłukącego łbem o powałę bez ręki syna z kometą gromnicy dzwonom serca wydziobały ptaki syn niezmierny przerażał tłumy wierzb na pogrzebie wylatujące spod kół ciężarówki trumna tańcząca w jej skrzyni i syn w objęciach krzyża słyszący bicie zmarłej głową o deski trumny na wybojach żwirówki -bez męża dnionoce jak powróz spojrzeń zajadłych a syn na szafocie wiedzy w zębach niegdyś noszony od strychów do piwnic ślepych a syn w Narwi - twarz rozpłynięta matka głową o deski trumny wybuchają wierzby w reflektorach kałuże występują w niebiosa tańczy trumna w skrzyni ciężarówki i syn tańczy w objęciach krzyża dzwonom serca wydziobały ptaki gardła ludziom groch łez zasolił 221 38. nie przyznać się do siebie - cała jesteś wtedy strojna w to co zaciera ślady po swych krokach całaś wtedy w odsłonach łudzących że nowe tak do siebie się zbliżasz drepcząc w samej sobie i nawet ci nie przyjdzie do głowy że to ty nie przyznana nikomu całaś między innymi wyodrębnić się nie da to co między wszystkim 222 39- wigilia tak jak u nas z choinką w łańcuchach zgrzyt zębów bóg się rodzi a moc pełna truchła jaka moc czy moc nasza już cokolwiek może ty sam jeden niemocny wiesz najlepiej boże poszli młodzi pasterkę oglądać naocznie wzięli z sobą herody i zdrajce pobocznie szli po śniegu chrupiącym syny polskie córy a bóg im błogosławił nie z dołu nie z góry a stół mi opustoszał czyli się zestolił a baran się zbaranił a wół się owolił a szlachta skrasiwiała i bieluśko wyła a gwiazda na choince trepaka ćwiczyła wróciła młódź z kościoła gdzie się cudowniło wszystkim się wigilijnie allelujowiło 223 40. odchodzą po kolei te piękne i brzydkie zawsze wtedy gdy padam - zajęty klęskami nie mam siły zatrzymać ni mścić się ni gonić mądrzały kiedy przyszły mądrzeją odchodząc wiecznie mądre - uczucia przerabiają w rozum zawsze - kiedy leżałem na obu łopatkach teraz się gdzieś kolejnym radują zmądrzeniem lecz do dawnych mądrości nigdy nie wracają 41. wiszą w ludzkiej kruchcie brudne gołe nogi farba scałowana z ust ten brud i z serca chłop ma brudne nogi nie wiesza ich nigdzie tylko się zapiera nimi aż po kostki w piachu kiedyś myłeś panie nogi swoim uczniom dziś wisisz z brudnymi a w krąg młócą modły chłop całuje twoje bo swoich nie sięga kiedy się zapiera nimi w żyźniącym nawozie wiszą w kruchcie świata brudne pańskie nogi wskroś przebite gwoździem zakażona rana płacze brudem w ludzkiej kruchcie 224 42. cudem ocalała mi pod oknem sosna z lenistwa jej zapewne nie ściął budowniczy korzeniami dotyka moich fundamentów i słojami we wnętrzu wylicza mi lata cudem ocalony mam swą analogię przetrwania wśród lenistwa siły i chaosu albo może po prostu czasu na nas zbrakło i wyrąb zieleni nie zdążył nas objąć lubo nas zostawiono bo nie stworzym lasu teraz w igłach sosny wypiskliły się ptaki o szyby mego okna tłuką skrzydła wierszy 225 43. napadł mnie wielki kaszel a w złotej plwocinie zjawiły się niteczki czerwonej przestrogi bom przeciw porządkowi zdobywszy twą miłość musiał zgodnie z porządkiem oddać cię małości teraz leczę szaleństwo ziołami z tej miedzy która dzieli dwa łany zboża i mietlicy napadł mnie mały jastrząb kołuje nade mną przegląda się w mych oczach szuka na dziób miejsca wielki kaszel rozrywa mnie po pustym polu małość kurczy się w kamień legły w słabej garści wielkie rzeczy mi przyszło rozmieniać na drobne może małe lecz we mnie rozrosłe nad miarę wielki kaszel rozsadza żebra miedz odwiecznych 226 44- gdzie te stosy uśmiechów powitalnych gestów ci wszyscy w nadmiarze z kadzidłem i mirrą są na miejscu gotowi wić blaszane wieńce tylko ja się stoczyłem z kilku pięter chmur kiedy w nie wstępowałem ściągali za nogi teraz nikt nie podniesie nawet o centymetr więc udaję przeszłość by usypiać żądzę zniszczenia przygarztka ziarn co kli się w ziemi i czołgam się do ciebie rzeko świętonarwia jak pniak dębu zapadam w odbicie chmur z nieba - jest na miejscu kadzidło mirra wiwat gestów 45- nie umiem przegrywać to prawda dla ciebie nie umiem grać w ogóle to jest dla mnie prawda ja tylko wygrać umiem oto jest nieszczęście które mnie może czynić przedmiotem wygrania ja nie umiem kochać to twoje odkrycie tylko kochać umiem to dla mnie godziwe ja nie jestem kochany to właśnie najprostsze które mnie czynić może podmiotem wygrania 227 46. spływa groch łez na dno w garnuszki rąk naszych zdaje się że rozstanie na zawsze nas zwiąże lecz zdarza się nieczęsto co się zawsze zdaje dwie drogi z jednej strony los na długo łączy ale idąc z przeciwka widzimy rozstaje 47- nieprawdo piękna łaski niepełna naczynie osobliwego nabożeństwa udawaczko siebie często doskonała masz najwięcej wiernych nawiedzeni cię nachodzą zwiedzeni rozgłaszają nieprawda ale jednocześnie piękno czyli coś tu złem gwiazdo świecąca dawno zgasła w kosmosie czyli coś prawdą naczynie osobliwego przeznaczenia wieżo z kości słoniowej matko nienaruszona wiedzą przypadkiem rodzisz bękarta prawdy zbawiającego łotrów 228 48. wielki garbaty krawiec szyje mi garnitur wielki grabarz spocony kopie skrzydłem szpadla wielki kowal odkuwa kilkadziesiąt gwoździ wielki murarz muruje pieczarę przestronną czarny piesek przegryza mięsień mego serca -mała dziewka ablucje czyni w misie słońca w łódeczkach okularów przynosi mi kłamstwa mój rożek księżycowy pianą kpin obmywa -ja nazbyt małowielki wychodzę na spacer miauczą kocie łby bruku łkają szyldy marzeń małe czyny kłodami padają w otchłanie bo im swych małowielkich rang nie udzieliłem wielki spacer mi wiesza wota rąk na szyję archanioł moc natęża żeby głaz zdjąć z grobu idą marie gęsiego zmartwychwstania głodne garbaty mi garnitur uszył wielki krawiec 229 49- płacz wielgi mnie napadł nie wiadomo z czego muszę go na stojąco znieść jako mężczyzna łzy płyną bez celu lecz nie bez przyczyny cele głupsze od przyczyn więc nie ma zmartwienia tak dorastam do płaczu wielgoczynu w głąb wzwyż co to się rwie ze trzewi i ode dna oczu napadł mnie płacz wielgi niech ja go dopadnę zaniesiemy się obaj - na skraj nieistnienia żeby stamtąd ocenić - życie warte siebie warta miłość miłości a zwycięstwo walki napadł mnie wielgi płacz znienacka - za gardło 50. Wilhelmowi Przeczkowi pogranicze jest zawsze przełamane winą ale i w samej rodni diabelstwo się mnoży nie namaszczony granic bliznami na krańcach odmieńcze gniazda wiję na kark sobie włażę a ty siedzisz w bystrzycy co choć małym palcem dotyka komór serca skalpelem dawności -i tak granica z jądrem w tożsamość się pleni jądro się pokalaniem w granicy odkupi 230 MORZE 51. onegdaj się to stało w powietrzu bez barwy we wiatraku słońca tak szybko obrotnym że bez ruchu się stało wirujące na oślep więc nabrałem w woreczek trochę ziemi rodnej żeby mi stopy wrosły w powietrzu bez barwy teraz morza się chwycić - skrzydła wiatracznego z rąk nie puścić a imać się tylko wrastania nie dać się zwieść obrotom rzeczy przyrodzonym 52. przychodzi to czasem matką albo ojcem zostaje na krótko bym się mylił głębiej czasem to przychodzi a powraca niebem przychodzi i stoi ale się nakłębia przychodzące idzie morzem takie samo ziemią wraca przez ucho igielne promienia matka ojciec przychodzą by zdjąć syna z krzyża ziemi-morza-nieba z trzech rdzawiących gwoździ to przychodzi po mnie od lat lecz nie idę 231 53- otworzył się przede mną wielki wądół w morzu urwiska fal spadały wciskając mnie do dna i żadna deska ręki nie przyszła mi w porę ale dno było twarde jak raz do odbicia więc poszedłem do góry aż na grzbiet pienisty fali co mnie zaniosła na jałową plażę to był chrzest-zaślubiny - i od razu pogrzeb od którego rozpocznę kondukt pali w morze 54- morze mi darowało rejs na krańce mocy nie daruję sam sobie tego ocalenia śnięte ryby blasków wzrok mi osłabiły przemywam oczy snami i wydłużam wiosła spojrzeń poza horyzont tylko ster pozostał lina podróży pełna marynarskich węzłów i latarnia oślepła w swoim przeznaczeniu z mapy prądów i wiatrów wynika że w porcie oszaleje mój statek w rejsie do swej siły przemywam oczy snami i wydłużam postój 232 55- zasłuchałem się w ciała własnego dygocie co wiódł po kamienistym morzu do rozpadu teraz wróconą drogą zabieram się w całość co nie zadrży nerwem ni kością zachrzęści przejdę miłość by znaleźć na jej wydmie małość by wyrosło wszystko z każdej mojej części pokrzepiony przeżarty potrawą bezładu jednorodny przejdę przez wszystkie stokrocie 56. jestem morze co samo wyschło z szumu fali zrodziło się z siebie wbrew prawom genezy trafem pale wbijają łodzie z nich - tańcują obręcze horyzontów w wiatru prześcieradła spadają koła ratunkowe topielcze we mnie latarnia nimi kręci karuzelą świateł łowi więcierz zarzucając na wielką rybę słońca jestem więc myślę jak wyżąć szmat morza 233 57. zapalam słońce i krośkam do portu do cycka księżyca przywieram wargami dopada mnie wydma z grzebieniem sosen ściele się pode mną żebrami piasku ludzkie ciało wyzwala wszechobecność chce mu dumę zapewnić nie dbając o ducha od krośkania się wstaje na nogi z betonu 58. naszyjniki nitów na żebrach kutra rdzawy brzuch wkolebiony w kanał rozbitków pamięci łowi latarnia syreny skomlą skurczami serca szczęki mola przełykają fale kuter pijany sztormem tańczy na linie zakaz połowu wtedy gdy głód walki 234 59- rozwieszone na żerdziach światła sieci smutku porwane sztormem przecinane rybami noży wiatr sieje przez nie mgieł kłęby spod nóg zrywa piasku skrzydła z niedojrzałych łez suszy oczy a rybaczka z kłębem słów w gardle morze topi ją w zmarszczkach fali rybaczka z twarzą w żaglu wydmy drzazgi łodzi bierze na ogień rąk czerwonych długojęzycznych nogi dziewczyn wysmukłe dzbanki piersi dziewczyn piłki do lotu swoją miękkość oddają wodzie wiatr obnaża szkielety sosen a rybaczka umarła wewnątrz -bierze igłę blasku do oczu stojąc w szczątkach podartej sieci - ryba w oczkach pozostawiona śnięta zanim słońce nóż wbije 235 6o. pod samo okno ryb ławica wydma skrzelami zieje rdzawo kajdany rąk i nóg - morszczyny żwir ślepnie bielmem soli powstają żółte włosy wydmy wiążą mi linę koło szyi niesie się muł od dna do ostrzy fal piłujących rzędy pali kotwice rąk chwytają głazy wał wiatru w morzu rów ugniata pod samo okno ławica noży 61. wieża wyrosła cała z głowni płonących w rozlewisku słońca wieża ze szczeropolnych drgań omszała mgłą jedwabną nieba wieża skrzypiąca w stawach wiązań rdzeń drabin wspina się zygzakiem wieża - zwęglona gmatwanina belek - więzienie chmur i słońca wieża ze szczebli słów wyżynnych które spod nóg mi piją morze 236 62. słońce wylewa się z niebieskiej lufy płynnym ołowiem w morze na wydmach stoi kobieta w czerni morze gór nie dorasta nielotne wzwyż się tylko umie pienić z wydm schodzi kobieta w czerni fale urodzajne w deski i butelki wrakami myśli huśtane do chmur do wody wchodzi kobieta w czerni wydma się nad nią urywa nawisem od ikry żwiru napęczniała kobieta w czerni pod całunem fali samotnym palem wchodzi w lufę słońca po gardło roztopiona zalewem ołowiu chwyta się swego serca jak ostatniej boi 63. wszystkie zegary świata są pofałszowane więc jak mam nakręcić swój budzik odwagi dzień i noc są bez miary morza zamorzone klucz roztopił się w dłoni czas stojąco idzie trzeba więc fałsz sfałszować aby skarłowaciał 237 64. jestem na wietrze promień czerni złamany zimnem szkła falistym szkielety sosen w rojach mrówek kawał żelaza w rdzy legendzie zawiane ślady łez ostatnich zalane po brzeg czaszki pali niedoczekanie przyjaciela -po wszystkie czasy grobosłynne przeniknie świata udziwnienie - twoja zwyczajność - broń przed sobą więc niech cholera zwykła trzaśnie i piorun strzeli w świat - uniform i niech was bóg zwykłości strzeże przed oszalałym biczem z piasku czerń wiatru promienieje we mnie 65. przyszedł do mnie sufit skłonił się podłodze zdjął belkę z głowy aż do podmurówki ściany się rozstąpiły w siedem kręgów bieli węgły zwęglone czadem pod dachem przysiadły tylko piwnica w głębi dom rozpoczynała przykryta bielą ósmą po komin bezdomny nad nim organy morza nadymane wiatrem wyżej ręce co spaść chcą na wszystkie klawisze 238 66. dzisiaj się odnalazłem jak ktoś sobie bliski rękami i nogami trzymam się sam siebie i bronię się przed prostą obserwacją różnic na korzyść i niekorzyść morza-siebie-ziemi okwiatu się nie boję lecz dręczy mnie owoc po owocu poznają mnie czyli zapomną -czy się w innych powtórzę sam sobie najbliższy 67. pal wiesza się na linie popod dziobem łodzi fala pienistą kosą przecina mu pętlę u szyi łódź skrzydlata wiosłami ponad nim jak ważka pal rozpruwa jej brzucho skrzydła idą na dno los pełni się najpełniej wejściem rzeczy w inne 239 68. noc mój słuch oczyszcza z ryb i wodorostów morze miele ozorem kamyki pobrzeżne -Demostenes się uczy stu języków świata dzwony wydm powtarzają alarm człowieczeństwa noc mój wzrok oczyszcza i dotyk szlifuje wiszą rozdziawione jamy szpary ustne w nich ogniste języki -zarzucam sieć w niebo łowię jeden język ten okaleczony i niezagojony 240 69. tej nocy wył mój wierny pies portowy buczek aż do rana stanęła biała ściana mgły a pod nią na kolanach sosny ta noc mi w gardle wyciem tkwiła więc wiosła wziąłem na ramiona a mgła mydliła mi wciąż oczy przekłuta rano ością mewy -zdjąłem pióra wioseł z ramion rejs mi zaświtał blaskiem próchna i odepchnięty wzwyż od lądu poszedłem w głąb a nocna łajba stopiła się w podniebiu blasków tej nocy na łańcuchu wycia prowadził mnie mój wierny pies 241 70. znów mnie nawiedziła księżniczka samotność rycerza ze mnie struga a z giermkiem flirtuje sam ze sobą się znowu rymuję w dwojakość syrena wabi żaglem podniebnej komnaty staję palem sam w sobie wiatr go kosą fal ścina rozpładniam się rzędami pali - gubiąc sobowtóry samotność rodzi dwójcę co w trójcę przerasta można księżna rycerza wystrugała ze światła giermkowi ściele łono przez usta niezawisłe sam się wielokrotnię 7i. siejesz piasek stopami biegnąca po wydmach chmur koła ratunkowe rzucam ci w ramiona ręce twoje trzepoczą jak żarłoczne mewy dokoła mej nagości roztajałej w słońcu łódź bez wiosła jest martwa jak fala bez wiatru pod zimny prąd płyniemy żeby z prądem ciepłym wrócić się samym sobie w rejsie odwołanym 242 72. cieniu chłodny z nóg wyrastający nakładasz się na mnie w południe jak rosocha odchodzisz o zachodzie cieniu w którym nie spocznę bo krążysz koło mnie od świtu plamo od kuli słońca bez niego nie rzucam ciebie ziemi bez ciebie siebie nie znaczę a kiedy wchodzę w płyciznę morza kładziesz się na dnie dopiero na głębinie wchodzisz we mnie 73. mgła weszła w moją ulicę wcisnęła się przez okno zatrwożenia nad sobą niesamym mgła zimnem owinęła mnie wokół swego palca bezkształtnego w mgłę tylko iść na przestrzał wtedy rozstąpi się w sobie ani ją wziąć pod rękę ni cios bolesny jej zadać mgła rozprzęga kontury panoszy się w moich oczach pogania niezdarne kroki ku tobie rozprzestrzenionej -w nocy ściętej porankiem mgła wyszła z tunelu słońca w ślepą ulicę bezkształtu 243 74- opadły z nas zaklęcia kędzierzawe wióry spod struga słonecznego blaskami na fale odleciały z nas ptaki słów po pożywienie nie niosą na skrzydłach nawet ziaren zielska szukam więc słowa brzytwy by bezpiecznie tonąć 75- trzy razy twarze obmyte w Łupawie trwogą odcięte od spalonych piersi trzy razy czarne czuwanie do bieli twych ud rozpękłych na dwoje w oczach trzy razy wina przeczysta i kara jak ptak rozbity o szybę powietrza trzy razy życie - na śmierć i na morze twarze nam w drewnie ostygłym szczęściło trzy razy tańczył Rowokół w niebiosach żywiczne oczy w korze twarzy stygły trzy pożegnania zagłuszone dzwonem przeświętej góry hełmem w chmurę wbitym trzy noce legły jak dęby w Łupawie przed lat tysiącem przypisane ziemi a pamięć moja jak pługi Słowińców leżące w checzach wystygłych już z życia padałem lepszy od zmartwychwstałego po trzykroć - wyschłym krzyżem miedzy raz nocą poszłaś narwać jabłek świtu raz tylko łzy się w popiół zamieniają 244 76. chwytałem się zieleni i zżółkła jesienią błękit zimy sczerwieniał nim zalał mi oczy biel wiosną w zdradę przeszła letnią całą tęczę przebyłem po półkolu przęsła pozostała mi jeszcze zachodnia półkula zwlekam teraz z podróżą bo północne wiatry sieją nowe kolory coraz przemienniejsze 77. tym samym torem ptak nie poleci może tor cudem przeciąć w locie okrężnicą wraca do ciebie dawny -najskaliściej się wspinać do głębi najczerniściej wracać w narodziny pokutują przyczyny za skutki win -w naszym gnieździe - biały ptak śniegu -czekam aż mi serce roztaje w oddechu twym nierównym i w krzyku północnym 245 78. dwa kutry - rozłamane w dwie połowy słońce każdy odbiciem drugiego - każdy w niebo masztem nie świecimy oddzielnie - wciąż razem łowimy srebrne łuski fali chciwymi oczami sprzedajemy je potem na jarmarku rybnym w kręgu kupców krzyczymy - świeże rybie łuski a gdzie ryby pytają dzieci głodne snów a gdzie sieci pytamy się samiutkich siebie 79- córki syny odchodzą w życie jak do tańca powiewają mi z dali chustkami uśmiechów pustoszeje mi łajba tylko szczury wrogie ciągle w niej buszują nie patrzą na Beauforta co wygryzą mi dziurę - utkam pakułami tak do szczurów przywykłem że mi ich zabraknie w rejsie po rozpękniętej linii horyzontu a wśród stada rekinów ciągłe pogotowie ale już podłożyłem stępki czterech statków gwiazd nity na kadłubach nocy promienieją córki syny się uczą sztormu w różach wiatrów 246 8o. najciężej kiedy słabość z mocą się pochwycą za łby skudlone szarpią i kłami trą o kły -do twej skóry przykładam rany pocałunków przez twe oczy przechodzę zezem przywidzenia odrzucam cię od siebie i chwytam w odlocie jak morze wtapia słońce w przęsło horyzontu najciężej kiedy miłość wgryza się w nienawiść najlżej mi gdy miłością mogę zabić siebie 81. w moje białe noce dudnią kutry w porcie buczek jak kamerton podaje ton sercu słyszę każdą falę jak w piasku wachlarzem przybija dziobana ostrogami pali moje białe noce tną czarne pociągi czasem wieniec mewi krzykiem padnie w ziemię moje białe noce mają swój kontrapunkt latarnię krzyżem światła przypadłą do fali w moje białe noce ty przychodzisz w czerni świtem rąk wymiatasz z mego serca sadze 247 82. strzępię język w urwiskach by ostrzyć o fale wychodzę z nim jak z kosą na żniwa podniebne chmur pokosy się kładą i schną w róży wiatrów ustawiam snopy światła jadę Wielkim Wozem do stodoły przeciągów zwożę sztorm i piorun potem patrzę na pożar a z jego popiołów wydobywam wiór kosy - język hartowany teraz chodzę po chmurach i koszę fal grzywy Wielki Wóz zaprzężony w gwiazdy dudni w niebie 83. tyle razy się rwało naszych rąk ogniwo tyle razy już tylko zdolnych do pożegnań że myślimy teraz jak cofać dotknięcia żeby nie bolały by zachować zdolność do prób nieuniknionych bo kiedyś ostatnich płomień dwudziestu palców podsycamy w splocie hartujemy w morzu niepewne ogniwo i zaglądamy sobie w czerwone dna oczu 248 84. mewa brwi szarych drga ponad wrakiem sterczącym z morza zarytym w pamięć w bursztyny oczu wiatr piasek sypie uśmiechów łuska drga po horyzont z muszli fal krzyczy głębia-niemota w pali spróchniałe smukłe kielichy morze nalewa zieloną gorycz -za twej radości rozpacz błękitną groch łez rzucanych darmo o ścianę wydmy garbatej nasiąkłej słońcem - za słów bierwiona smolne na plaży - za łódź bez żagla steru i wiosła - za wszystkie z morza sterczące wraki 85. fale tak samo a każda jedyna bezpowrotnie się rodzą z niefal jak ja z niesiebie się w tobie odradzam pale się mnożą a każdy nieinny nie tak odarty ze źródła gałęzi w przeistoczeniach zostaje przezwanie siebie samego doganiam zza jutra fala zostanie a zmurszeje pal łódź w pętach wioseł w zębach swobody 249 86. wzwyż rowokół śpiewa rowohorał zaludniają dolinę Łupawy światowidy lelki i belbuki czas przenosi piękno w drewno granit treny sieci czyhają w morzu wydmy z lasem toczą bój śmiertelny wzwyż rowokół rowohorał śpiewa w rozpadlinie między niebem ziemią nowa wiara tu się ustanawia nadbużańska nadnarwiańska wiślana światowidy lelki i belbuki błogosławią siejbie i połowom wzwyż rowokół śpiewa rowohorał 87. molo przełyka fale jak gorzkie przymówki wiatru i chroni wejście do portu spłowiałą niewiedzą bezładu więc wolę stać na redzie z twym słowem - ością w gardle z ościeniem pożegnania utkwionym między żebrami próbuję chodzenia po falach czekając na cud utonięcia w gorzkich przymówkach wiary molo się dławi słońcem 250 88. wielka lina na gardło mały żagiel na trumnę piasek światła na oczy i cisza skostniała bryła soli na usta wieniec wydmuchrzycy blachy fal kędzierzawe idą w rejs ostatni święty morski - na lądzie przyjdzie mi żeglować święty morski śmiertelny - żagiel w pętli liny 89. drzewa - zbiegi z całej okolicy ludzie - zbiegi słowinckie nasienie w noc oczami wypijali niebo uczepieni nadmorskich jezior resztek ornych pól zasypywanych święty mocny święty nieśmiertelny daj nam przetrwać germańską nawałę na Rowokół chodzili radzili słów bierwiona rzucali w ogień wyrywali germańskie chwasty z mowy dzieci z morza i piasku budowali łodzie nieulękłe święty mocny święty nieśmiertelny ogniu zapal niemiecką nawałę choć zniszczono słowinckie nasienie ocalili się w drewnie i mowie w Rowokole w dolinie Łupawy -jak w słowiańskim dzwonie insurekcji ogniu mowy słowinckiej zostałeś święty mocny święty nieśmiertelny płoń po polsku na słowincką chwałę 251 CZĘŚĆ PIĄTA RZECZ POLSKA (1989) ŚMIERĆ SŁOWACKIEGO Na ciemnym jak przeszłość ojczyzny - dywanie palą się u powiek dwie łzy już ostatnie wiosna wije wieniec z ptasząt i śpiewania na czole co świeci ludowi choć padnie na barki jak brzózki chude dwa ramiona na piersi wąskie jak trumna dziecka bracia na rautach w kryształowe dzwony larum biją szlachcie jej trupa chcą wskrzeszać gdy on na nim złożył ostatnie pieczęcie władzą uczuć myśli miliardem słów - trudów i z rewolucji zwiastował poczęcie maleńkiej dzieciny -przyszłej Polski ludu jego kilka osób wiodło na Montmartre nikt z tych co swej sławie 255 byli tylko wierni żadna z uwielbianych dam nie szła za martwym a tylko dwie proste kobiety z portierni lecz pozostała po nim ta siła fatalna co mu nawet czoła za pracę nie zdobi a dźwiga uczucia myśli - niewidzialna w żywych sto lat piękne człowieczeństwo żłobi 256 RZECZ POLSKA Naprzód psiakrew bo cesarz patrzy zawsze ktoś na nas patrzy psiakrew a od patrzenia płynie krew kwiat młodzi czystej w świętym popiele srebrzyste orły piórami szabel w przebitym głową dziurawym niebie słychać granie na rogu wolność z honorem tańczą mazura poranek podniósł na baczność mgłę co wzdęła skały jak kozły gwerów generale Montbrun oni nie znają niemożliwości ależ cesarzu - żadne ale zwycięstwo w śmierci im się śni - Polska majorze Segur zostawcie to Polakom ten wąwóz wieje wiatrem wilczym 257 zgniłej monarchii bronią tubylcy kto niesie taki rozkaz sam go winien wykonać z wami Segur - vive le l’empereur o skały runął z gardeł wrzask nie pierwszy nie ostatni raz - kamienie na szaniec wierzą - pędzą - złamią kark ze skał strącane zwały powietrza od świstu szabel czuby skał chwiejne jak jodły w polonezie u podnóża - cesarz mały na północy car wysoki trzęsienie ziemi spod końskich kopyt salwa - konie ponad mgłę huk o błysk wyższy szwoleżerowie o dym wznioślejsi skoczył Kozietulski padł pod nim koń vive la Pologne lecz u nas w kraju koni w bród nagłych upadków pięknych śmierci druga salwa 258 uwięzła w gardłach luf zgasł pod amarantową krwią drugi zakręt wąwozu Dziewanowski bez nogi spadł w piekło kopyt vive l’empereur podków blask to dla Polaka łaska łask a za nią jęki dartej mgły na bandaże cieniami sił resztkami płuc vive la Pologne chcieć to móc pod Niegolewskim padł koń dwie strzelby do czoła strzały dwa cztery osiem szesnaście dziesięć pchnięć bagnetami co za śmiałość w Polakach generale Montbrun rien cesarz legię honorową kładzie na płaszcz Niegolewskiego car wygląda blady spoza lodów oto działa zdobyte oto zabici powstają rannych podtrzymują 259 idą na czwartą baterię potrzeba być pijanym tak trzeźwo rozkazać trzeba Polskę nad życie -tak rozkaz wykonać bez wódki - przy cesarzu tak zwyczajnie konać naprzód psiakrew świat na nas patrzy -zostawcie to Polakom wolność z honorem tańczą mazura 260 ROZMOWA MISTRZA POLIKARPA Z ŻYCIEM Rozmawiałem z nim w trzydziestym dziewiątym - chwytało za gardło wygłodniałe w roku czterdziestym piątym chwyciło głodem zimnym w ziemiance zbudowanej przeze mnie we wsi spalonej - miałem piętnaście lat matka do mnie - wybudowałeś synu grób ocaliłem nas oboje pracą szewiecką potem Ono nagabywało często zwodziło kusiło - domówiliśmy się - jeszcze nie - i tak panujesz co ma być twoje - będzie na wieki wieków tymczasem pożyję ku twojej chwale o śmierci wielorodna - rodzicielko życia 261 ★ ★★ Robotnikom polskim 1980 Znów sumienie świata jest po naszej stronie znów nas Wschód i Zachód stawiają na targu nad nami się krzyżują zawsze wojen bronie naród nasz zrzuca przemoc nie chce żyć w letargu Znowu przez świat idzie okrzyk - Polska żyje! chociaż perz oszukaństwa plenią w głowach ludu barbarzyństwo z niedawnej krwi swe łapy myje my pragniemy żyć godnie bez żadnego cudu krzyk rozległ się w świecie - między Bugiem Odrą dwunastu językami Kain znów przemawia nie czekajmy aż obcy doszczętnie nas odrą nie damy pogrześć mowy odrzucim bezprawia Robotnicy! Dziś na was cały naród czeka Na warsztat rację stanu - uczyńcie ją naszą walczący bezkrwawo - obrońcie człowieka przed niewolą którą przyjaciele straszą Robotnicy! Polacy! Kto raz wolność przeżył Temu już nie straszna jest żadna udręka 262 Robotnicy! Jak matka i ojciec ubogi Nic nie mam więc wyciągam swe serce z zanadrza dzisiaj naród nasz z kolan powstaje na nogi nie chce by nim zarządzał obcy maharadża Robotnicy! Do broni rozumu i woli naród wstał przeciw nędzy podłości niewoli 263 SZARÓWKA Szary człowiek lecz prosty wchodzi w szarą ulicę Szara twarz oczy szare przerobiony na szaro to szarówka zapadła więc zszarzało mu życie szarym mydłem chce obmyć swoją troskę i starość patrzy w szarą twarz żony kraje nożem chleb szary córki w szarych sukienkach takie czasy i moda poszarzało mu w oczach że aż coś nie do wiary i Madonna w obrazie szarusieńka choć młoda w szarym oknie szarotka szarych kolorów szeregi na betonie chodnika szara tafla kałuży poszarzali przez pamięć idą bracia polegli on doczekał wolności a na szarość zasłużył coś o szarych szeregach wykrzykuje syn przez sen szary człowiek nieprosty w szarej życia pidżamie kładzie się w szarą pościel utrudzony przez bezsens zbaw nas Panie od złego - amen 264 ★ ★★ Wilhelmowi Przeczkowi Pogranicze jest zawsze przełamane winą ale i w samej rodni diabelstwo się mnoży nie namaszczony granic bliznami na krańcach odmieńcze gniazda wiję na kark sobie włażę a ty siedzisz w bystrzycy co choć małym palcem dotyka komór serca skalpelem dawności -i tak granica z jądrem w tożsamość się pleni jądro się pokalaniem w granicy odkupi 265 ★ ★★ Tataraki pachniały wodą i za wodą grzybienie świat bieliły pod wiatr sercoliśćmi kaczeńce - jedyne w życiu szczere złoto niezapominajki śniły świat niebiesko wikliny falowały nadzieją niepłonną teraz mi tylko w ustach gorzkawo i słono w sercu nijak choć kilka piekieł tędy przeszło w głowie niby w porządku a nie idzie o to co się miało nie pełnić przypadkiem się iści tataraki mi pachną zwodzą i zawodzą zielone świątki rosną na moich rozstajach 266 ★ ★★ Osty osty wysokie w nich trzmiele i pszczoły i ja na wznak leżący bezradnie łagodny szczęśliwy że niczemu nie potrzebny do cna zjawiwszy się sam w sobie latałem motylem osty osty wyschnięte na polnym ugorze jaki ja wtedy święty byłem pośród stworzeń lądów i mórz zwiedziłem pod powieką tyle że dla mnie miłość święta nie była już obca jaki byłem wtedy śmiertelnie pogodny osty osty kwitnące skrzydlate anioły 267 ★ ★★ Jest taka niebieska że niebo się wstydzi niebieskiego wiatru jest taka różana że róża omdlewa popiołem a tak wysmukła że jodła tężeje zielenią ją witają skrzydlate anioły chmur śpiewać się nauczył od niej biały bór dla niej słońce wschodzi rosą dla niej zboża falami się kłoszą pod jej nogi kwiaty tęcze ścielą od niej biele się złociście bielą przy niej śpiewie milkną wszystkie ptaki a w jej pięknie ginę wielorakim jeśli klękać to tylko przed pięknem zamknie świat mój i znów go odemknie to zasmuci rąk radosnym kołem to się wzbije pod niebo aniołem albo padnie w łąki ciepłą rosą a znów odda swoją suknię wrzosom teraz żyć mi dla niej nie na próżno jeszcze chwila a będzie za późno 268 ★ ★★ Ostatni umarł twój wzrok siwy kiedy się dusza w nic rozpadła świat ci zanikał w chciwych oczach nienawiść w śmierci się ziściła do ludzi rzeczy do mnie syna w skwierczącym z bólu ciele sto razy go ocalałaś nosząc w zębach po świecie przez piwnice i strychy a syn raz cię ocalił - w ziemiance ostatni umarł wzrok twój we mnie skręcał się płacz mój w łez różaniec 269 ★ ★★ Ukarałeś mnie synu w przyjaznym milczeniu bo cóż mi że zagadniesz mój nagrobek śmieszny idź rozmów się ze światem zanim łzy obeschną i zostaw mnie po drodze nim trawa porośnie wszystkoś czymeś nigdy zaniemówił w sobie tego mi już nie możesz nawet na śmierć wyrzec ukarałeś mnie synu za swe przyszłe grzechy 270 ★ ★★ Tej jesieni ćmy obrodziły wokół żyrandola jak statki nie z tej planety biją łbami w światło aż pył kosmiczny spada nie wiem czego nie robić zadziobywać je piórem zapałkami podpalać wobec mnie są winne życiem po swojemu ja też nie bezgrzeszny tym swoim przebytem przeszły ćmy - to komary wielkie położyły deseń na sufit ściany nie wiem czego się tu imać przyjdzie ćmy komary za pan brat z ćmami i komarami noc się tak nie dłuży w nieskończoność jak z ludźmi 271 ★ ★★ Jałowcu stój wysoko malwy stójcie wysoko nad nasturcjami nagietkami bratkami maciejką i inną niskopienną bracią kwietną tylko georginie białe czerwone bordowe nawet czarne po środku wysokości nad niskością słów i myśli kwietnych - obudzić sen na kwiatach z jałowca jagód pojeść bursztynu się naszukać i pszczoły niech pogryzą więc wstańcie wszystkie kwiaty do wysokości swojej i niskości w muzyce pszczół i os a ty jałowcu stój wysoko nad podbiałami co zielone z góry białe od dołu gdy wiatr podwieje usnąć z twarzą ukwieconą umorusaną smolinosami jałowcu stój wysoko ja z tobą na zawsze 272 ★ ★★ Strzępię język w urwiskach by ostrzyć o fale wychodzę z nim jak z kosą na żniwa podniebne chmur pokosy się kładą i schną w róży wiatrów ustawiam snopy światła jadę Wielkim Wozem do stodoły przeciągów zwożę sztorm i piorun potem patrzę na pożar a z jego popiołów wydobywam wiór kosy - język hartowany teraz chodzę po chmurach i koszę fal grzywy Wielki Wóz zaprzężony w gwiazdy dudni w niebie 273 ★ ★★ Złamane wiosło zakładam na ramię do nogi broń wołają zawistni i tchórze tylko mi łódź dorobić i ster dopasować a sieci i ławice same się odnajdą do nogi to możecie wołać na swe kundle i jeszcze się w niektórym odezwie ta rasa co mi żywemu na nic tylko czoło zdobi na złamane ramię zakładam broń wiosła 274 ★ ★★ Z tym światem nie dasz sobie rady gdy mu nie zejdziesz z oczu tu tylko spryt i honor świat cię nie obejdzie dookoła losu ten świat ci niejednego kozła jeszcze wytnie z tym światem nie za pan brat ani z siostrą w herbie ten świat jest synu dobry lecz nie dla dobrego najlepszy jest sam dla się w pospolitych rzeczach ten świat nie ma litości dla dumnych i wiernych z tym światem wygrasz tylko gdy go w zastaw weźmiesz bo i tak go zwyczajna łachudra zagarnie 275 ★ ★★ Czy jak ranisz ojca to czujesz sam siebie czy jak cios zadajesz czujesz ranę ojca czy jak ranny ojciec myślisz o swym ciosie czy tak się zakrywasz jak ojciec przegraną czy ty zbawiasz ciosem w niewiedzy synowskiej czy jak ojciec cię rani to głębiej niż inni ojciec z matką przegrywa zawsze o twe życie ojciec z synem gdzieś znajdą udeptaną ziemię 276 ★ ★★ Zostanie po mnie wyrwa w ziemi którą zaklepie grabarz szpadlem i kilku świadków wiecznie niemych nad morzem sztorm a w Narwi wiatr zostaną po mnie dwie jedności życia i śmierci - żółty piach i nadnarwiańska z łęgów chandra o bliskich wielki strach -nie chcąc wiedzieć co zostanie choć tak bym wiedzieć chciał -dusz ludzkich wieczne zmarnowanie - wyobcowanie ciał -zostanie po mnie krzyk rybitwy nad Narwią narowistą zostanie po mnie prócz niczego - wszystko 277 CZĘŚĆ SZÓSTA GOLGOTA (1993) I. W Ogrójcu mi się jawił ten kielich goryczy wabiący blaskiem pełni i samozbawienia w lewej ręce go anioł pokazując kusił człowieczeństwem w boskość przeinaczającym w prawej trzymał drzewo - wszystkie strony odtrącając złudzenia że krzyż nas ominie zaskoczył mnie ten anioł i celem i trwogą w Ogrójcum był wybrany przez zwiastuna końca spośród bogów i diabłów żywych i umarłych * W krużgankach siedemnastowiecznego klasztoru w Ostrołęce znajdują się obecnie obrazy (pierwszy z kolei zaginął) umieszczone w niszach, kilkakrotnie odnawiane. Nie mają one większej wartości artystycznej, są realistyczne i ekspresyjne. Wiersze pod nimi umieszczone na przemian z fragmentami z ewangelistów (tekst malowany) są ciekawym świadectwem języka o rodowodzie zapewne z XVIII wieku. [Przyp. autora] świata „Ojcze Mój jeżeli można rzecz, niechaj odejdzie odemnie ten kielich”.* 281 II. Piłat wejrzawszy na sylwetkę moją pokazał na mnie jakby kraj nasz wskazał podpisywano traktaty krwionośne na skórze naszych bohaterów w cierni Żydzi - swego Chrystusa Grecy - Sokratesa naród nasz napojony żółcią i cykutą Piłatów u nas więcej niźli krzyżowanych więc po przydrożach stoją wolne krzyże Chrystusa - moje milczenie sądzono sąd prawdy nie sądzi zależny od skutków „Chwalemy Cię Panie Jezu itd. Po ciężkich krzywdach i obelgach Pana, Zawziętość żydów sta-wja przed Tyrana By skazał na śmierć żyjącego wiecznie Boga koniecznie Wydaje wyrok, aby był z łotrami Przybity Jezus na krzyżu gwoździami. Jakby niewinnym był Piłat tej męce Umywa ręce”. 282 III. znalazł się Judasz który mnie całował znalazł się żołdak co schwytał na rozkaz bezsilność się iści w niemowie najgłośniej od wieków Judasz - Żołdak towarzysze stokrotnie krzyżowana moja OjcoWizno Żołdak i Judasz biorą pod ramiona mnie nieznanego Chrystusa znad Narwi tam się Oliwny Ogród drzewił krzewił krzyż pod me plecy a pod serce włócznia „A który go wydał dał im znak mówiąc, któregokolwiek, pocałuję ten ci jest, imajcie go”. 283 IV. krzyż jest pod ręką zbawicieli mało ofiara nie zbawia lecz zbawienie wieści OjcoWizno narwiańska masz Leonidasa Raginisa - wielkość w historii poczęta półżyje przez powolnych jeszcze nie pojęta Chrystus miałby tu za co umierać wielekroć - o mój drogi Chryste czyś ty jest bez skazy czy ja jestem bez zmazy czy my wszyscy święci - polec mi tylko krzyżem na grobie Czwartaków tobie dorastać mojej ojczyzny męczeństwa „Chwalemy cię Panie Jezu itd. Bierze Zbawiciel Krzyżową machinę, Na swe ramiona, która ciężką winę Grzechów znaczyła, chcąc przez tę ofiarę Znieść z ludzi karę. Spieszy z ciężarem sercem niestrudzony. Dźwiga siłami już na śmierć zwątlony. By jak najprędzej stanął na Golgocie Umarł w sromocie”. 284 V. lud - pan dziś cierpi duszo nad duszami coś uczyniła z naszym zmartwychwstaniem - żebyś wstał prędko kaci przymuszają kaci od wieków nad nami panują tak było długo po wiek wieków amen tak będzie jeszcze dopóki nie wstaniem i nie poniesiem drzewa krzyżowego świata całego jam jest twój Chrystus tyś nasz o Chrystusie w tobie się iści mój los duszo świata w każdym narodzie szukająca brata „Chwalemy cię Panie Jezu itd. Stój duszo moja, patrz coś uczyniła. Jakoś krzyż srogi na Pana włożyła, Pod którym w mdłości na ziemię upada. Sobą nie włada. Żeby wstał prędko, kacia przymuszają. Nogami kopiąc gwałtem popychają; Żaden w tym razie Pana nie ratuje, Ani folguje”. 285 VI. policzkowanie to zajęcie panów policzkowanie to zajęcie chamów u nas Kordiany i Chamy czekają ręce ich swędzą policzki nam drgają kraśnieją wstydem blednie Chrystus w cierni idźmy wierni Narwi niewierzący wierni zawsze się znajdzie ten co policzki rozdaje policzków czerwieniących się wciąż urodzaje moc truchleje w łożach a bezsiła rodzi - i tak się kołomyi nasza rzecz i honor w śmietniskach Europy się równo bezsilni tak się lwowi wrocławi szczecini i wilni „Jeden ze służebników stojąc tam dał policzek Jezusowi”. 286 VII. matka mi się jawiła jak kielich goryczy ojciec mi się jawił jako szubienicznik wtedym na krzyżu znalazł jedynego brata - matko znad Narwi wodna lilio rzeki podbiały ci koszulą a kaczeńce suknią rybitwy w oczach czarny dąb na włosy matko moja wołana z ziemi - ostrołęcka nie udźwigniesz za mnie drzewa krzyżowego syna syna przez ciemność świata skazanego przeżyjesz syna swego gdy siebie przeżyje „Chwalemy Cię Panie Jezu itd. Jezus z pomocą dźwiga ciężar krzyża. Żałosna Matka ku niemu się zbliża, Zachodzi drogę na wpół umarłemu Synowi swemu. O jakaż boleść macierzyńska serca Przejęła widząc, że na złość morderca Pośpieszać każą do miejsca karania Zamordowania”. 287 VIII. Cyrenajczyku dziś twa wielka rola pomagać cierpieć ludowi za siebie Cyrenajczyku dzisiaj twa niewiedza skazuje ciebie na świętość bezwiednie Cyrenajczyku zabraknie ci Chrystusów dźwigać co będzie druhu mój katorżny anonimowy pomagierze cierpień nie obdzieli się nimi łaknących wolności czeladniku w cierpieniu ja idę do mistrza „Chwalemy Cię Panie Jezu itd. Wściekłość żydowska lud zapamiętały W swej zawziętości i uporze trwały. Nieść dalej każe Krzyż osłabionemu Panu naszemu. Kto kochasz Boga pomóż Krzyża Panu, Wszak to dla twego szczęśliwego stanu. Przyłącz się sercem do Cyrenajczyka Za pomocnika” 288 IX. jedna z pobożnych niewiast zawsze będzie jedną wybierzesz jedna nas wybiera jedna się za nas w kosmos poniewiera Weronika jedna a tyle niewiernych kochają wtedy gdy się krzyż pojawi jedyne kiedyś szły z nami na Sybir jedna pod nami legnie krzyżem świętym jednej na chuście będę odciśnięty krwi i potu pieczęcią miłości cierniami jedynaś ty matko z ostrołęckiej bramy „Chwalemy Cię Panie Jezu itd. Jedna z pobożnych niewiast widząc Pana Twarz świętą, że jest wszystka krwią zalana Chce otrzeć, dając znak politowania. Jezus nie wzbrania. Uważay wdzięczność, którą okazuje Jezus niewieście, gdy twarz swą maluje. Na płótnie, którym otarł krwawe znoje Za grzechy twoje”. 289 X. tłum niewiast widząc głowę w gorejącym krzaku cierni co rozświetlają drogę przeznaczenia kamienuje oczami mnie ciebie i łotrów do wyboru jest hańba lub boleść bezmierna ja bym wybrał honor - bez śmierci go nie ma sztuka - w tym by nie dłużyć i się nie odważać - grzechu grzechu pięknego daj nam Boże amen między jednym powstaniem a drugim powstaniem tłumu co Weroniką Piłatem Chrystusem zbawicielem i łotrem i zła w sobie katem „Chwalemy Cię Panie Jezu itd. Widząc nabożne Niewiasty stojące, Cieszy je Jezus rzewliwie płaczące. Leczy ich serca smutkiem napełnione I rozkrwawione. Nie jest wylania łez inna przyczyna, Tylko jedyna w nas grzechowa wina, Która do kropli krew pańską wylała I śmierć zadała”. 290 XI. kto wziął w ramiona ten ciężar nieść musi kto raz ukochał ten naznaczon łaską kto tylko nienawidził będzie odrzucony każdy pod swoją górą cierpień kiedyś stanie ale nie każdy wejdzie na Kalwarię nikt nie chce padać nawet zmartwychwstając - łotrów nam życie przyda do kompanii łotrostwo ducha gorsze od rozboju dwóch łotrów pośród - jeden sprawiedliwy nie starczy sprawiedliwych dziś w tej konstelacji lasy by wyginęły gdyby łotrów wieszać krzyż nimi pohańbiono a prawy łotr nazbyt łatwo uwierzył poganiany bólem na wszelki wypadek pół łotrostwa wierzy „Dźwiga zemdlony Jezus drzewo srogie. Znosi boleści różne ciało drogie. Stawa pod górą kal-waryjską miły Bez żadnej siły. Pada po trzecie by wyniósł grzesznika. Z ran od upadku ból Pana przenika. Nie rzuca jednak drzewa krzyżowego Do zgonu swego”. 291 XII. zdejmą z nas szaty wstydu i obnażą do cna nagość swą nieść musimy wobec uzbrojonych dadzą wino miłosne zaprawione żółcią życie w boleść obrodzi jak góry w doliny zakpią z naszych miłości ośmieszą w nas honor i wiarę ubiczują zgłupiałą przez wierność skręcony z bólu Chryste jałowcowy święty poczęty nad Narwią z cieśli i Maryi poczęliśmy się z siebie obaj my niczyi stoi nad nami Piłat co przez nas brud zmyje i Judasz co zbyt niską weźmie za nas cenę w imię szczęścia ludzkości będą nas krzyżować Narwio Bugu i Wisło do morza mnie prowadź „Bez wstydu święte ciało obnażają. Gdyby z Pana szatę nie-szytą zdzierają, którą On nosił przez życia wiek cały Dla naszej chwały. Podają wino z żółcią roztworzone. Częstują usta Pańskie upragnione. Z Stwórcy wszechrzeczy tak znaczenie żartują. Gorzko traktują.” 292 XIII. przekreślić niebo krzyżowe na czworo zwisnąć na gwoździach trzech rdzawiących ranach niech ryczy skała ziemia drży śmiertelna krzyżem swym drogi wymościć dla innych by wicher zawył w naszych rąk nóg strunach i pozawieszał serca na piorunach może wzdąć wichrem ziemię wulkanami by nie umierać tylko w sobie samym poprzeklinanych w pięknie odczynić do życia życiem zagonionym dać litanię piękna na przeczekanie ciszy stanąć w grobie portu i zbawić w sobie choć jednego z łotrów „Podnosząc z krzyżem przenajświętsze Ciało, Które z boleści najsroż-szej zadrżało, Gdy wszystek ciężar na gwoździach się wspiera, Jezus umiera. Żałując Pana nierozumne skały Swoje twardości na sztuki porwały; A nasze serca czy Boga nie znają, Że się nie krają.” 293 XIV. lud mój krzyżowany w korytarzu historii car ducze diablissimus bardziej uwielbiany mnie stygmat na sercu ciebie sprzedał Judasz mnie nie mógł wykupić tyś wstąpił do piekieł jam wszedł między swoich tyś łotra wybawił nas łotr zarchangielił tyś mitem cierpienia jam w cierpieniach nieuk nie odchodzę swych grobów zmartwychwstaję w kołyskach kraj mój krzyżem świata od wojen do pokojów od morza do Karpat 294 [lud w Chrystusie krzyżowany na ziemi diablissimus bardziej uwielbiany mnie stygmat w sercu ciebie sprzedał Judasz mnie nie mógł wykupić tyś wstąpił do piekieł jam wszedł między swoich tyś łotra wybawił nas łotr zarchangielił tyś mitem cierpienia jam w cierpieniu nieuk nie opuszczam swych grobów zmartwychwstaję w kołyskach z wiklin nadnarwiańskich OjcoWizno ja giermek Raginis Chrystusem cierpienie stal żelbeton nie zbawia więc duszę swoją wieszam chorągiew pokoju przez śmierć się staje życie*] „Błogosławio- przez które ne bowiem się dzieje jest drzewo sprawiedliwość.” USTKA 1977-1995 r. * Inna wersja cz. XIV poematu, ok. r. 1995. 295 CZĘŚĆ SIÓDMA WIERSZE PÓŹNE I NIEPUBLIKOWANE (Wybór z lat 70.-90.) KURPIOWSKIE JAŁOWCE jałowcu mój jałowcu swój ty zawsze przy mnie stój rano w zieleni wieczór się płomienisz a w nocy w zieleni czarnej jałowcu mój a święć się święć jałowej ziemi trzymając piędź alleluja jałowcu manowcu opętany jałową ziemią nie chcesz na lessie czarnoziemie rośnie się tam gdzie los posieje jałowcu mój a bądź a stój jak dobry bo kurpiowski zbój księżyc jak wylizana srebrzysta patelnia przebija ją szpicem wierzchołek jałowca jak na obrazie van Gogha cyprysy a jałowce stoją przesiane inaksze smutkiem sypie księżyc jak mąką z młyna wokół jakby Narew wstąpiła w niebiosa jałowa ziemia Jałowiecka od wieków piękno mazowieckie błogosławiona jałowizna człowiek jałowy nigdy piękny bziałka jałowa nie rodzi dzieci jałowiec mnoży się cichaczem nie sprzyja wet za wet kochankom nie obalisz pod nim dziewcoka bo by ją w jaśki kluły szpilki 299 spadłe na ziem piaszczystą wokół przytulić go do twarzy nijak tak ci zmyślany krzew człekowilk ludzie go mijają głupie piękno nie chleb a tego mało nie lubi wody nie boi się ognia chłop czasem wytnie z niego gałąź cybuch do fajki rzeźbi długo przepala dziurę drutem dla ciągu a potem ćmi pachnący dym drzewa umierają a jałowiec nigdy gdy go wrzuca w ogień skwierczy w złości jak człowiek gdy nieszczęście go spotka woń kamforowa jak z boskich ołtarzy jak dusza co szerzy się w piekle opasał się kijem jałowcowym wetknął w zęby fajkę jałowcową i biszczyskiem trzasnął z jałowca pognał konika do swego dziewcoka a una jak ta łuna wziena się pod boki czerwona rutka jałowiec lepszy kawaler niż wdowiec kozicowe psiwo łeb się po nim kiwa pod sufit wytryska i już nie ma psiwska potem dziewcok dała a co nie wiedziała i tako się stało zaraz weselisko a wszystko winno było owo psiwsko ale dziadek zachorzał zmorzyła go babka więc mu zaparzyła jagódek z jałowca wstał ci na dzień trzeci obskoczył za wdowca 300 pannie też pomaga by była legawa jak kawaler łyknie psiwa spod kozicy to mu kuśka stoi niby kłonica i rozum się robi krótki nie długi więc może iść wtedy na raki do strugi jałowcu wchodzę w ciebie jak w altanę może tam sam siebie nareszcie zastanę stoję sobie w tobie jak świątek ciosany dusza mi się goi i znikają rany tak mi się jednoczy co się podzieliło jawi mi się wszystko co się kiedyś śniło Narwio moja Narwio coś taka narwana gibka jak jałowiec od rana do nocy to marzenie chmurne dumne kiedy umrę a dajcie mi wtedy jałowcową trumnę czerwona rutka jałowiec tylko przed pięknem jeśli paść (Lata 70., niepubl.) 301 ŚWIĘTO KOBIET Tu weterynarz! Kobieta wpada. - Panie doktorze, niech pan mnie zbada. - Mam tyle zwierząt, Pani się myli. Jestem doktorem weterynaryji. - Panie doktorze, zwierzem się czuję. Niech pan mi wierzy, ja nie bajcuję. Biegam po domu, jak kot z pęcherzem. Do pracy kłusem, jak końskie zwierzę. Jak małpa huśtam się w autobusie. W pracy też jestem jak w ciągłym kłusie. Jak wielbłąd jestem obładowana, kiedy ze sklepów wracam zziajana. Jak lwica bronię małżeńskiej cnoty, Choć chęć na boku do tej roboty. Kiedy się kładę kobieco, zdrowo, mąż do mnie czule: nastąp się krowo. Więc może jakimś cudownym lekiem pan mnie z kobiety zrobi człowiekiem. (Lata 80., niepubl.) 302 WIZNA przysiągłeś wtedy kapitanie przysiągłeś razem poruczniku że żywi stąd nie odejdziecie Narew wam oczy myła blaskiem słuchy o was doszły żołnierzy pośród wieści strasznych - ta radosna żywi stanowisk nie oddadzą -już byli strzelcy pewni śmierci waszej - więc swojej - na reducie siedmiuset było zwyczajny uścisk rąk przywarcie pierś do piersi twarz do twarzy pojęli w lot żołnierze prości że to jest śmiertelna radość że woda w Narwi od kul wyschnie siekiera nieba Puszczę wytnie z betonu skrzydła im urosną ocalało siedemdziesięciu na pryczy w schronie porucznik z rozwaloną czaszką na brzuchu przy wejściu kapitan rozerwał się własnym granatem - Guderian w Norymberdze mówił dzielnie się broniła załoga Wizny lecz przewaga naszych sił pancernych i lotnictwa była tak wielka że opór Polaków był beznadziejny 303 - Panie Guderian - pan się mylił my dzięki Westerplatte Wiźnie klęskom - powstania - dziś żyjemy a ludobójcom - Norymberga siedmiuset było i ocalili się na wieki przez tę przysięgę przyjacielską złożoną na Strękowej Górze wykołysaną w czubach sosen wyciętą w rdzawej blasze nieba błyskami szabli - krzywej Narwi („Głos Nauczycielski” 1971, nr 4) 304 ★ ★★ Natalii Pecynis Litwo siostro przyrodnia lnianowłosa bałtycka ocalona Grunwaldem nadwiślańskim cudem miłości zatrzymana poprzez słabość Lachów winy nasze i swoje krwiożerczość Teutonów azjatycka zachłanność Lithuania garbes razem z nami ginęłaś i wstawałaś razem Polska zawsze z Litwą niepodległe oddzielnie równe w serdeczności małość nas dzieliła lecz łączyła wielkość Litwa z Polską jak zdrowie Ustka, 15IX1988 r. (Niepubl.) 305 ★ ★★ przybieżeli do Betlejem pasterze grają skocznie ideałom na lirze chwała na wysokości małość na wyniosłości poniżej poniżej a pokój ludowi całość dla niebieskości żałość dla białych kości a niżej a niżej przybieżeli i spóźnili się o nic przebierali się na nice aż był wstyd chwała na karę śmierci kara na odrodzeń na co dzień przybieżali przystanęli nad życiem przystanęli podumali że z tych ciem nigdy światła jasności niebyt przeosobności kara śmierci kara śmierci przybieżeli po tę karę pasterze grali zaocznie dzieciątkowi na lirze chwała na przebiegłości chwała małonowości na lirze na lirze (Lata 90., niepubl.) 306 2. Już im dzisiaj przemija ostatnia ich jesień. Będą na nich żerować ci, co mają kieszeń, ci co z każdej świętości zrobią swój interes. Za pieniądze pokropią nawet pieski skweres. Naród ciągle nie może żyć tylko klęskami, Żałobami, kropidłem, mszami i salw hukiem. Sprowadzanymi w interesie ważnymi trumnami. Naród sam do siebie idzie na naukę. Ja też Wrzesień śpiewałem, dziś nawet nie nucę. Alem słowa nie skłamał tak dla polityki. Tylko tę pamięć krwawą zawijam w onucę. Patrzyłem był na krasę, dziś na czarne byki. Bohater polski to jest zabity lub martwy. Polacy tak się lubią żalić, biedzić, martwić. (Lata 90., niepubl.) 307 ★ ★★ Śmierć krąży coraz bliżej i bierze przyjaciół mój rocznik mrze na oczach opatrzność już nad nim cmentarze pachną wonno jesiennie przez bramy ja naiwny jeszczem się na życie naciął wśród duchów krąży smutny i zmęczony Kain z Judaszem się spotkały legendarne Chamy i ciągle chcą mnie sprzedać w niewolę egipską zaorać jako ziarno które ma nie wschodzić śmierć krąży coraz ciaśniej jak sznur wokół szyi grzędy mi trzeba grzędy bardziej niskiej z której bym mógł wzejść cichy w ramionach odejścia zbrzydło mi to krążenie w życia kołomyi cmentarze pachną wonno cnotą i trupami duchy się miłujące latają nade mną mój rocznik w swych ramionach mrze na oczach siwych odwracają się od nas dziewczyny plecami i tam gdzie wstaje słońce robi się nam ciemno a świt wali się z ramion ludzi życia chciwych (Ok. 1995, niepubl.) 308 ★ ★★ Przez długie lata pisać Swój nieśmiertelny wiersz. Na życie to za mało, Ale starczy na śmierć. 309 ★ ★★ Śni mi się niepodległość tęczy, Duma przestrzeni, wolność jak czas. Tylko przed pięknem, jeśli klęczeć. Tylko śmiertelni - jeśli pisać. (Z tomu Ziemia i Morze, 1995) 310 BIBLIOGRAFIA INFORMACJA BIBLIOGRAFICZNA W zbiorze Czy tu mieszka Poeta... ?Opublikuje się w większości wiersze już wydane w tomikach poetyckich, zachowując oryginalny układ wydawniczy. W części pierwszej Wybór wierszy z lat 1950-1967. Utwory drukowane w czasopismach literackich, społeczno-kulturalnych, almanachach... zebrano liryki opublikowane w prasie oraz niewielki wybór tekstów nieopublikowanych, zachowanych w maszynopisie. Pominięto zachowane wiersze z okresu młodzieńczego, reprezentujące niższy poziom artystyczny. W części ostatniej Wiersze późne iniepu-blikowane (lata 80.-90.) również przedstawiamy tylko wybór ze spuścizny poetyckiej Leszka Bakuły. Teksty sprzed roku 1968 zawierają adnotacje o czasie i miejscu publikacji, ponieważ nie wszystkie weszły do późniejszych, datowanych tomików. Niektóre utwory pomieszczone w tomikach Leluje (1968) oraz Polów horyzontu (1972) również zawierają adnotacje bibliograficzne, jako że należą do wczesnego okresu twórczości poety. Brak daty przy wierszu w tomiku poetyckim oznacza, że utwór nie był opublikowany, lub że nie odnotowuje tego Polska Bibliografia Literacka. BIBLIOGRAFIA PUBLIKACJI LITERACKICH LESZKA BAKUŁY Leluje [Poezje]. Poznań: Wyd. Poznańskie, 1968. Wydmuchrzyca [Opowiadania]. Warszawa: Iskry, 1971. Czerwony Bór [Powieść]. Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1971. Połów horyzontu [Poezje]. Łódź: Wydawnictwo Łódzkie, 1972. Czarny Bór [Powieść]. Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1974. Biały Bór [Powieść]. Warszawa Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1977. Kontrapunkt [Poezje]. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie 1977. Czerwony Bór, Biały Bór, Czarny Bór [Powieści]. Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1980. Wizna [Powieść]. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie, 1981. Wyśniło się [Opowiadania]. Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1988. Rzecz polska [Poezje]. Słupsk: Wydawnictwo Literackie Baltic, 1989. Golgota [Poezje]. Białogard: Zakład Reklamowy i Usługi Poligraficzne, 1993. Ziemia i Morze [Poezje]. Słupsk: Społeczna Oficyna Wydawnicza Literatów „Agora” 1995. WYBRANE PRACE PUBLICYSTYCZNE I KRYTYCZNOLITERACKIE LESZKA BAKUŁY Słowo z ubocza. „Kuźnica”, 1950, nr 6, s. 5. (Polemika z art. Cz. Miłosza, Ostanie poezji polskiej, w: „Kuźnica”, 1950, nr 3, s. 3.) Do walkirewolucyjnej. „Wieś. Tygodnik społeczno-literacki”, 1950, nr 39, s. 5. (Rec. dot. prozy W. Kowalskiego pt. Dalekie i bliskie.) Praca wśród przyszłych kadr. „Wieś”, 1951, nr 16, s. 5. (Spraw. z III Zjazdu Kół Młodych Pisarzy w Nieborowie.) „Kolektywyczytelnicze”. „Wieś”, 1954, nr 1, s. 5. (O czytelnictwie na wsi.) Przeciwhasłomna wyrost (Przedzjazdowe uwagiipropozycje). „Wychowanie”, 1958, nr 2, s. 31, 34. (Art. dyskusyjny.) Wychowawcza rola literatury (Krajowa konferencja aktywu TSŚ) „Wychowanie” 1958. (Art. dyskus.) 313 Cień Bladaczki. „Tygodnik Kulturalny”, 1961, nr 36, s. 1, 6. (Art. dyskus.) List z Ustki. „Tygodnik Kulturalny”, 1961, nr 20, s. 1, 5. (Reportaż.) Pisarz-nauczyciel. „Tygodnik Kulturalny” 1961 (17.10), s. 1, 7. (Art. dyskus.) Przeciw kompleksom i mitom [Dyskusja o zawodzie nauczyciela]. „Tygodnik Kulturalny”, 1961, nr 46, s. 3, 7. (Wypowiedzi: m.in. Leszek Bakuła.) Współczesny święty. „Tygodnik Kulturalny”, 1961, nr 32, s. 1, 11. (Art. dyskus.) II Krajowy Zjazd Towarzystwa Szkoły Świeckiej. „Wychowanie”, 1962, nr 20, s. 16, 44. (Wypowiedzi: m.in. Leszek Bakuła.) Kultura milczenia. „Tygodnik Kulturalny”, 1962, nr 24, s. 3. (Art. dyskus.) Lepiej mniej, ale lepiej „Tygodnik Kulturalny”, 1962, nr 27, s. 2. (Art. dyskus.) Oskarżenie. „Argumenty”, 1962, nr 30, s. 6-7. (Report. o pracy nauczyciela.). Postęp bez snobizmu. „Tygodnik Kulturalny”, 1962, nr 45, s. 3. (Kluby w Ustce.) Sny o potędze szkoły. „Tygodnik Kulturalny”, 1963, nr 37, s. 1, 6. (Art. dyskus.) Barwy Słupska. „Tygodnik Kulturalny”, 1964, nr 43, s. 7. (Report. lokalny.) Byłem obrońcą. „Tygodnik Kulturalny”, nr 49, 1964, s. 1, 6. (Report.) Wychowanie przez sztukę. „Tygodnik Kulturalny”, 1965, nr 13, s. 1, 3. Jak to jest?„Fakty i Myśli”, 1966, nr 7, s. 1, 4. (Art. dyskus.) List otwarty przezwanej Siiaczką. „Tygodnik Kulturalny”, 1966, nr 47, s. 1, 6. (Art. dyskus.) „Mówiący dom kultury”. „Tygodnik Kulturalny”, 1966, nr 40, s. 3, 7. (Report. kult.) Sursum corda. „Fakty i Myśli’, 1966, nr 8, s. 1, 4. (Report.) Typowo nauczycielskie? „Fakty i Myśli”, 1966, nr 22, s. 7. (Art. krytycznoliteracki.) Jaki jesteś nauczycielu. „Tygodnik Kulturalny”, 1967, nr 42, s. 1, 6. (Art. dyskus.) Wyznanie miastu. „Tygodnik Kulturalny”, 1967, nr 34, s. 8. (Report.) Miejsce zmagań. „Tygodnik Kulturalny”, 1968, nr 20, s. 4. (Art. kryt.-lit.) Nuda do kąta. „Tygodnik Kulturalny”, 1968, nr 49, s. 1, 4. (Art. dyskus.) Co się komu gra. „Tygodnik Kulturalny”, 1970, nr 14. (Art.) Jak kształcić nauczycieli. „Tygodnik Kulturalny” 1970, nr 37, s. 3. (Art. dyskus.) Kilka uchybień. „Tygodnik Kulturalny”, 1970, nr 7, s. 4. (Art.) Biurokratyczna papierko-mania. „Głos Nauczycielski”, 1971, nr 36, s. 4. (Art. polem.) Grypy szaleją w Naprawie. „Głos Młodzieży”, 1971, nr 7, s. 31-32. (Dot. KKMP.) Jeszcze jeden zawód. „Tygodnik Kulturalny”, 1971, nr 26, s. 3. (Art. dyskus.) Przypadek niżu. „Tygodnik Kulturalny”, 1971, nr 45. (Report.) Portret. „Tygodnik Kulturalny”, 1972, nr 51, s. 4. (Dot. prozy. W. Kowalskiego.) Dwie drogi ku morzu. „Zbliżenia”, 1979, nr 1, s. 11. (Ludzie Ustki.) Na obszarze najbliższym. Rozmowa z Leszkiem Bakułą. „Fakty”, 1979, nr 28, s. 6. (Wypowiedź o własnej twórczości.) 314 Nauczyciele w polskiej prozie (1). „Fakty”, 1983, nr 40, s. 6. (Art. hist.-lit.) Nauczyciele w polskiej prozie (2). „Fakty”, 1983, nr 41, s. 8. (Art. hist.-lit.) Nauczyciele w polskiej prozie (3). „Fakty”, 1983, nr 42, s. 6, 15. (Art. hist.-lit.) Ucieczka Judyma. „Gryf”, 1983, nr 11, s. 2-4. (Art. dyskus.) Język jest chlebem powszednim. „Gryf”, 1984, nr 2, s. 2-6. (Art. kryt.-lit.) Gra wyobraźni. Leszek Bakuła (Pisarze o sobie). „Tygodnik Kulturalny”, 1985, nr 4, s. 14. (Wypowiedź na temat własnej biografii i twórczości.) BIBLIOGRAFIA NAJWAŻNIEJSZYCH WYPOWIEDZI DOTYCZĄCYCH TWÓRCZOŚCI LESZKA BAKUŁY Bakuła Kordian, Ojcowizna w poemacie „Golgota” Leszka Bakuły. W: G. Różańska (red.), Mała ojczyzna wobec wielokulturowej Europy. Pruszcz Gdański -Słupsk, 2013, s. 21-30. Guzek Andrzej Wojciech, Ziemi i morzu przypisany, czyli o twórczości Leszka Bakuły. „Głos Nauczycielski”, 1984, nr 42. Dodatek: „Literacki Głos Nauczycielski”, 1984, nr 3, s. 3. Leszek Bakuła. W: Fornalczyk Feliks, Matejko Teresa, Pisarze Pomorza Środkowego. Wyd. 2, zmienione, Koszalin: Koszalińskie Towarzystwo Społeczno-kulturalne, 1988, s. 138-140. Leszek Bakuła. W: Kuncewicz Piotr, Agonia i nadzieja. T. 3. Poezja polska od 1956. Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1993, s. 28-31. Pajka Stanisław, Z kręgu ludzi mi życzliwych. Ostrołęka: Związek Kurpiów, 2011, s. 13-14. Romanow Zenon, Inwigilacja środowiska literatów Pomorza Środkowego przez Służbę Bezpieczeństwa w latach 1960-1979. „Acta Cassubiana”. T. XX. Gdańsk: Instytut Kaszubski, 2018, s. 167-191. Samsel Karol, Kurpiowski horror świata. O poezji wojennej Leszka Bakuły i Mieczysława Czychowskiego. „Tekstualia”, 2010, nr 2, s. 105-114. „Ślad”, 2004, nr 19. Brulion literacki Oddziału Związku Literatów Polskich w Słupsku. Słupsk: Biblioteka Śladu, 2004. Numer poświęcony twórczości Leszka Bakuły. W numerze wypowiedzi między innymi nast. autorów: Dąbrowa Januszewski Jerzy, Ucieczka w samotność. Kościeński Mirosław, Leszek a sprawa polska. Leluja i „mechanik”. Kościeński Mirosław, Ławeczka dla pisarza. Jan Tyborczyk, Ziemia i morze. Jan Tyborczyk, Małowielki wychodzę na spacer. Jan Twarnicki, Historia jednego listu. Zbigniew Zielonka, Leszek Bakuła. 315 Świetlicka Alicja (oprac.), Leszek Bakuła. Bio-bibliografia. Słupsk: Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. M. Dąbrowskiej - Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich Zarząd Okręgu, 1996. Ulman Anatol, Stereotypy i postromantyczność. „Pobrzeże”, 1985, nr 4, s. 15-16. Zdebska Anna, Marynistyczna twórczość w Ustce. „Nautologia”, 1994, nr 2, s. 28-31. SPIS TREŚCI O ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI LESZKA BAKUŁY (Przedmowa: Bogusław Leszek Bakuła)................................. 5 Gdzie zamieszkuje poeta? ........................................... 5 W wirach historii................................................... 7 Studia - rodzina - wygnanie: 1951-1955 ............................ 12 Zsyłka na prowincję: 1956-1958 .................................... 18 Judym i Siłaczka nad morzem: 1958-1967 ............................ 21 Czas pisarskiej dojrzałości: 1968-1980 ............................ 27 Życie znów na zakręcie, czyli lata 1981-1989 ...................... 45 Ostatnia dekada: 1989-1997......................................... 52 Finał? ............................................................ 60 Część pierwsza WYBÓR WIERSZY 1950-1967................................................ 65 Narodziny przyjaźni................................................ 67 Włoskie róże....................................................... 68 Kamień z roku 1945 (wspomnienie) .................................. 69 Odwiedziny matki w szpitalu dla.................................... 71 Hymn .............................................................. 72 Oryl .............................................................. 73 Nieprzyjście ...................................................... 75 Nauczycielce....................................................... 76 Czekanie na życie.................................................. 77 W kraju młodości .................................................. 78 *** (Matka mi umiera, córka mi się rodzi) ......................... 80 Dwa jeziora........................................................ 81 Prowincjonalna zadra............................................... 82 O małej jodełce na skałach ........................................ 83 Siłaczka .......................................................... 84 Wsi spokojna ...................................................... 86 Gdyby do kraju wrócili wieszcze.................................... 87 Ballada z Łopuszna ................................................ 88 *** (Mam swój mały, domowy księżyc)................................ 89 Życiorys polnej gruszy ............................................ 90 317 Odpływ żalu...................................................... 92 Rodzinne miasteczko.............................................. 93 *** (Łzy wysychają w oczach) .................................... 94 Ecce............................................................. 95 Nabożeństwo ..................................................... 96 Era komiczna .................................................... 98 Plama ........................................................... 99 Olesia ze spółdzielni w Kadzidle................................ 100 Toast ........................................................... 101 *** (Nadnarwiańslde wikliny) ................................... 102 Sztorm ......................................................... 103 *** (przepijmy kielichami z ołowiu rtęć wiary) ................. 104 Śmierć Giordano Bruno ........................................... 105 Część druga LELUJE ............................................................. 107 Legenda z ognia ................................................ 109 *** (Padło na wieś ciemnością) ................................. 109 Fresk dziecięcy ................................................. 110 Matka .......................................................... 112 Myszyniec ...................................................... 113 *** (Mario we włosach z czarnego dębu) .......................... 114 Wierzba ........................................................ 115 Narew............................................................ 116 Ulica Farna w Ostrołęce ........................................ 117 Ballada o głupim Władku ......................................... 118 *** (asparagusy zielone wodotryski) ............................. 120 *** (Pośrodku ścierniska młodości) ............................. 121 Wyjście......................................................... 122 Krużganek........................................................ 123 *** (potem staniesz do mnie) .................................... 123 *** (z horyzontu zrodzone) ...................................... 124 *** (nas tylko jeszcze światło -) ............................... 125 Procesja ........................................................ 126 Których dręczy głód.............................................. 127 Żółcią napojenie ................................................ 128 *** (ja tu nieznany ty Nieznajoma)............................... 129 Historia........................................................ 130 Dźwiganie krzyża ............................................... 131 Krużganek....................................................... 132 Wiązanie wiatru ................................................. 133 318 Zagubienie w szynach............................................ 133 Wysoko.......................................................... 134 *** (Mrówki liter na kościach papieru) ......................... 135 Sen I .......................................................... 136 *** (wynoszenie dolin) ......................................... 137 Cykuta.......................................................... 138 *** (Ręka na słońce zamierzona)................................. 139 Wiązanie wiatru ................................................ 140 Exodus ......................................................... 141 *** (znów słyszę krzyk rybitwy nad kołyską wiklin).............. 142 Pamięć ......................................................... 143 Róża wiatrów ................................................... 144 Definicja....................................................... 145 Pale ........................................................... 146 *** (wszyscy którzy krzyczycie)................................. 147 Upadek.......................................................... 148 Miłość z zaprzeczeniem ......................................... 149 Syrena ustecka.................................................. 150 W domku kata ................................................... 151 Stasi pamięci rapsod żałobny.................................... 152 Konwa........................................................... 153 Wisielczuk...................................................... 153 Leluje ......................................................... 154 Kopański most................................................... 155 Powolniak....................................................... 156 Wisielec ....................................................... 157 Część trzecia POŁÓW HORYZONTU..................................................... 159 1............................................................... 161 Kurpiak......................................................... 161 Kurpianka....................................................... 162 Sosna .......................................................... 163 Ballada o wielkiej budowli ..................................... 164 Rozdzielanie życia ............................................. 165 *** (pod ścianą trumny żywicznej)............................... 166 Nad mogiłą Bema ................................................ 167 *** (czyścimy z wiatru orła) ................................... 168 1939 ........................................................... 169 Wyspa........................................................... 170 *** (tak bez jednego przygarztka światła) ...................... 171 319 Piosenka kurpiowska ............................................. 173 Obnażanie sosny.................................................. 174 Ulicznik ostrołęcki ............................................. 175 Narew 1939 ...................................................... 176 Ostrołęckie mosty................................................ 177 1944 ............................................................ 178 *** (z rzeką był ten krajobraz) ................................. 179 II............................................................... 180 Rowokół smołdziński ............................................. 180 Połów ........................................................... 181 *** (pod samo okno ryb ławica)................................... 182 *** (kamieniem się zaryłem)...................................... 183 *** (dwie drogi na krzyż) ....................................... 184 *** (święty święty pasuje do ołtarzy mroków) .................... 185 Trumniarz ....................................................... 186 Grabarz.......................................................... 187 *** (w horyzont gorycz odpływa) ................................. 188 Dźwirzyno........................................................ 189 *** (wyszedłem łódką w morze) ................................... 190 *** (płetwami rąk i nóg) ........................................ 191 *** (między przystankiem wiatru) ................................ 192 Podarunki morza ................................................. 193 *** (na przedzie chłopiec) ...................................... 194 Conrad w Obrzydłówku ............................................ 195 Pielęgniarka..................................................... 196 Latarnia morska w Ustce ......................................... 198 Deska ........................................................... 199 Port ............................................................ 200 Część czwarta KONTRAPUNKT.......................................................... 201 ZIEMIA .......................................................... 203 1. (nawiedziła mnie matka w dębowej sukience)................... 203 2. (z utraty miłości inna się narodzi )......................... 203 3. (litość litość mnie bierze gdy patrzę w tę stronę)....... 204 4. (oddalam się od tego jak nazwa od rzeczy) ............... 204 5. (miałem sen że się cały rozszedłem po świecie) .............. 205 6. (wyszła mi naprzeciw cała moja słabość ) .................... 205 7. (zdychanie nie jest sztuką a to wielka szkoda ) ......... 206 8. (lichota najprostsza istotę stanowi ) ....................... 206 9. (zdjęła mnie dziś trwoga z krzyża narodzenia ) .............. 207 320 10. (broniłem się przed sobą - przegrałem)................... 207 11. (kto szuka wierności niech się w psa zamieni)............ 208 12. (i ty mój psie skundlony) ............................... 208 13. (jestem drzewo co samo odziera się z liści) ............. 209 14. (człowiek zawsze za nami) ............................... 209 15. (powstały czarne dęby o skórze spękanej) ................ 210 16. (rozwleką mnie po swoich włościach) ..................... 210 17. (ten człowiek jest skończony w innym).................... 211 18. (młody myślący dość często o śmierci).................... 211 19. (tłuc łbem o ściany świata w manifeście winy) ........... 212 20. (chciałbym się z tobą rozstać) .......................... 212 21. (nie wytrzymałaś ze mną w twardych zębach wiary) ........ 213 22. (kochasz więc będziesz oszukany jutro) .................. 213 23. (archeologia moja gdzieś w zwałach powietrza) ........... 214 24. (w gnieździe uwitym z badyli mych rąk) .................. 214 25. (odciąłem sobie wszystkie drogi) ........................ 215 26. (jak zeschłe wapno od sufitu) ........................... 215 27. (kiedy wycieknie ze mnie siła) .......................... 216 28. (podniosę ciebie do ucałowania) ......................... 216 29. (swych siedem zmarszczek na czole ochłodzę) ............. 217 30. (z pośpiechu zapomniałem zabrać w drogę słońce).......... 217 31. (pod pajęczyną słońca) .................................. 218 32. (piorun spadł mi pod nogi i piasek wytopił) ............. 218 33. (oparta o niebo plecami) ................................ 219 34. (wrócę kiedyś do ciebie wyoraną skibą) .................. 219 35. (tamtemu się zdarzyła miłość) ........................... 220 36. (nad matką - Narwią - pagórek) .......................... 220 37. (bez przygarztka łez i skorup pieśni) .................... 221 38. (nie przyznać się do siebie - cała jesteś wtedy) ......... 222 39. (wigilia tak jak u nas).................................. 223 40. (odchodzą po kolei te piękne i brzydkie) ................ 224 41. (wiszą w ludzkiej kruchcie) ............................. 224 42. (cudem ocalała mi pod oknem sosna) ...................... 225 43. (napadł mnie wielki kaszel).............................. 226 44. (gdzie te stosy uśmiechów powitalnych gestów) ........... 227 45. (nie umiem przegrywać) .................................. 227 46. (spływa groch łez na dno) ............................... 228 47. (nieprawdo piękna łaski niepełna) ....................... 228 48. (wielki garbaty krawiec)................................. 229 49. (płacz wielgi mnie napadł nie wiadomo z czego) .......... 230 50. (pogranicze jest zawsze przełamane winą) ................ 230 321 MORZE ........................................................ 231 51. (onegdaj się to stało w powietrzu bez barwy).............. 231 52. (przychodzi to czasem matką albo ojcem)................... 231 53. (otworzył się przede mną wielki wądół w morzu)............ 232 54. (morze mi darowało rejs na krańce mocy).................. 232 55. (zasłuchałem się w ciała własnego dygocie) .............. 233 56. (jestem morze co samo wyschło z szumu fali) ............. 233 57. (zapalam słońce i krośkam do portu) ..................... 234 58. (naszyjniki nitów na żebrach kutra) ..................... 234 59. (rozwieszone na żerdziach światła) ...................... 235 60. (pod samo okno ryb ławica) ............................... 236 61. (wieża wyrosła cała z głowni) ........................... 236 62. (słońce wylewa się z niebieskiej lufy) .................. 237 63. (wszystkie zegary świata są pofałszowane) ............... 237 64. (jestem na wietrze promień czerni) ...................... 238 65. (przyszedł do mnie sufit skłonił się podłodze) .......... 238 66. (dzisiaj się odnalazłem jak ktoś sobie bliski) .......... 239 67. (pal wiesza się na linie popod dziobem łodzi) ........... 239 68. (noc mój słuch oczyszcza) ............................... 240 69. (tej nocy wył mój wierny pies) .......................... 241 70. (znów mnie nawiedziła) .................................. 242 71. (siejesz piasek stopami biegnąca po wydmach) ............ 242 72. (cieniu chłodny z nóg wyrastający) ...................... 243 73. (mgła weszła w moją ulicę) .............................. 243 74. (opadły z nas zaklęcia kędzierzawe wióry) ............... 244 75. (trzy razy twarze obmyte w Łupawie) ..................... 244 76. (chwytałem się zieleni i zżółkła jesienią) .............. 245 77. (tym samym torem ptak nie poleci) ....................... 245 78. (dwa kutry - rozłamane w dwie połowy słońce)............. 246 79. (córki syny odchodzą w życie jak do tańca) .............. 246 80. (najciężej kiedy słabość)................................ 247 81. (w moje białe noce dudnią kutry w porcie) ............... 247 82. (strzępię język w urwiskach by ostrzyć o fale) .......... 248 83. (tyle razy się rwało naszych rąk ogniwo) ................ 248 84. (mewa brwi szarych drga ponad wrakiem) .................. 249 85. (fale tak samo a każda jedyna) .......................... 249 86. (wzwyż rowokół śpiewa rowohorał) ........................ 250 87. (molo przełyka fale) .................................... 250 88. (wielka lina na gardło mały żagiel na trumnę) ........... 251 89. (drzewa - zbiegi z całej okolicy) ....................... 251 322 Część piąta RZECZ POLSKA....................................................... 253 Śmierć Słowackiego................................................ 255 Rzecz polska...................................................... 257 Rozmowa mistrza Polikarpa z życiem ........................... 261 *** (Znów sumienie świata jest po naszej stronie) ............ 262 Szarówka.......................................................... 264 *** (Pogranicze jest zawsze przełamane winą) ................. 265 *** (Tataraki pachniały wodą i za wodą) ...................... 266 *** (Osty osty wysokie w nich trzmiele i pszczoły) ........... 267 *** (Jest taka niebieska) ........................................ 268 *** (Ostatni umarł twój wzrok siwy)........................... 269 *** (Ukarałeś mnie synu).......................................... 270 *** (Tej jesieni ćmy obrodziły)............................... 271 *** (Jałowcu stój wysoko) ........................................ 272 *** (Strzępię język w urwiskach by ostrzyć o fale) ........... 273 *** (Złamane wiosło zakładam na ramię)............................ 274 *** (Z tym światem nie dasz sobie rady)....................... 275 *** (Czy jak ranisz ojca) ........................................ 276 *** (Zostanie po mnie wyrwa w ziemi) ......................... 277 Część szósta GOLGOTA................................................................ 279 I. (W Ogrójcu mi się jawił ten kielich goryczy)............ 281 II. (Piłat wejrzawszy na sylwetkę moją).................... 282 III. (znalazł się Judasz który mnie całował) ............... 283 IV. (krzyż jest pod ręką zbawicieli mało) ................. 284 V. (lud - pan dziś cierpi duszo nad duszami) ............. 285 VI. (policzkowanie to zajęcie panów) .......................... 286 VII. (matka mi się jawiła jak kielich goryczy) .............. 287 VIII. (Cyrenajczyku dziś twa wielka rola) ................... 288 IX. (jedna z pobożnych niewiast zawsze będzie)................. 289 X. (tłum niewiast widząc głowę w gorejącym krzaku) ...... 290 XI. (kto wziął w ramiona ten ciężar nieść musi) ........... 291 XII. (zdejmą z nas szaty wstydu i obnażą do cna) ............ 292 XIII. (przekreślić niebo krzyżowe na czworo) ................ 293 XIV. (lud w Chrystusie krzyżowany) ......................... 294 323 Część siódma WIERSZE PÓŹNE I NIEPUBLIKOWANE (wybór z lat 70.-90.)............. 297 Kurpiowskie jałowce.............................................. 299 Święto kobiet ................................................... 302 Wizna ........................................................... 303 *** (Litwo siostro przyrodnia) .................................. 305 *** (przybieżeli do Betlejem pasterze)........................... 306 2. (Już im dzisiaj przemija ostatnia ich jesień) ............ 307 *** (Śmierć krąży coraz bliżej i bierze przyjaciół) ............. 308 *** (Przez długie lata pisać) ................................... 309 *** (Śni mi się niepodległość tęczy)............................. 310 BIBLIOGRAFIA......................................................... 311 ILUSTRACJE [I-VIII].................................................. 327 Na okładce wykorzystano zdjęcie nadmorskich wydm autorstwa Bożeny Sypiańskiej i autoportret Leszka Bakuły (początek lat pięćdziesiątych). Redaktorzy tomu: Bogusław Leszek Bakuła, syn Leszka Bakuły, ur. 1954. Prof. dr hab. Pracuje w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jolanta Sypiańska, wnuczka Leszka Bakuły, córka Bożeny Sypiańskiej z d. Bakuła i Waldemara Sypiańskiego, ur. 1984. Dr nauk humanistycznych w zakresie filologii angielskiej. Pracuje w Instytucie Językoznawstwa na Uniwersytecie Szczecińskim. ILUSTRACJE 1. Ex libris Leszka Bakuły autorstwa Wacława Pomorskiego z roku 1985. 2. Kurpiowskie leluje. Ważny motyw literacki i plastyczny w twórczości Leszka Bakuły. 3. Faksymile rękopisu wiersza napisanego w roku 1949 po otrzymaniu wyroku śmierci. 4. Dziewczyna w kurpiowskim stroju ludowym, rysunek autorstwa Leszka Bakuły, lata 50. 5. Leszek Bakuła z grupą współpracowników czasopisma „Zarzewie” i innych periodyków. Stoi, czwarty od lewejstrony, połowa lat 50. 6. Leszek Bakuła z grupą uczniów Liceum Ogólnokształcącego w Łopusznie w roku 1957 w Tatrach. Stoi, czwarty od prawejstrony. 7- Rodzina Bakułów, Łopuszno, rok 1957. Od lewejciotka Leszka Bakuły Stanisława Piersa, syn Bogusław, córka Danuta, Leszek Bakuła, córka Bożena, Krystyna Bakuła. 8. Najstarszy syn Bogusław, Łopuszno, rok 1958. W ręku trzyma gazetę z wierszami Ojca. 9. Leszek Bakuła, przełom lat 50.-60. 10. Leszek Bakuła, początek lat 70. 11. Leszek Bakuła na spotkaniu autorskim czyta swoje wiersze, lata 70. 12. Na tym samym spotkaniu autorskim, bez charakterystycznych okularów. 13. Leszek Bakuła w roli nauczyciela. Technikum Mechaniczne, Słupsk, lata 70. ią. Ulubiony temat lekcji - „Wrzesień roku 1939 w literaturze polskiej”. Technikum Mechaniczne, Słupsk, lata 70. 15. Leszek Balcuła podczas rozpoczęcia roku szkolnego w ZasadniczejSzkole Zawodowej i Technikum Mechanicznym w Słupsku, pocz. lat 80. Na pierwszym planie. 16. Leszek Bakuła, przełom lat 70.-80. 17. Krystyna Markowska-Bakuła, żona Pisarza, lata 70. 18. Portret Pisarza autorstwa Ligii Rebow, połowa lat 80. 19. Portret Krystyny Markowskiej-Bakuły autorstwa Ligii Rebow, połowa lat 80. 20. Faksymile rękopisu wiersza z tomu „Rzecz polska”, rok 1989. 21. Leszek Bakuła podczas jubileuszu 40-lecia pracy twórczejw dniu 21.05.1991, Ustka. 22. Leszek Bakuła z żoną Krystyną podczas jubileuszu 40-lecia pracy tworczej21.05.1991. 23. Karykatura Leszka Bakuły autorstwa artysty-plastyka Witolda Lubienieckiego, rok 1993. 24. Szkic do portretu Leszka Balcuły autorstwa Witolda Lubienieckiego, rok 1993.