BÉSE55S POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY * - ROK ZAŁOŻENIA 1963 Mf- www.miesiecznikpomerania.pl CENA 5,00 zł (w tym 5% VAT) NR 9 (512) wrzesień 2017 ROK JÓZEFA CHEŁMOWSKIEGO 977023890490609 Jak öni wszëtcë weszlë do jednégö cugu? Farwny przemarsz z muzyką i spiéwa. Kaszubsko /'oncKSKIE Pfi*OD"OWO II A XIX ZJOZD KASZEBOW - REMIO 2017 W ODJIMKACH Trzë znanczi zjazdowicza (-czczi): czôrno-żôłti szal, cepłé picé i uśmiech Uczastników rëmsczégö Zjazdu witałë dzecë w kaszëbsczich ruchnach Żebë le wszëtkô sa udało - mësli jedna z nômłodszich zjazdowiczków Ödkrëcé kama na wdôr biskupa Könstantina Dominika Rzmë lëdzy öbczas mszë, jakô zaczinała Zjôzd % v .. W NUMERZE: 3 Kaszubski „Armagedon" Maya Gielniak 6 Trzeba zrobić tak, żeby sąsiad miał dach nad głową Tatiana Slowi 9 Pierwszy dzwonek po reformie Sławomir Lewandowski 10 Mój ojciec, kupiec Z Januszem Mosakowskim, tłumaczem i redaktorem książki o rodzinie Trojanów rozmawiał Sławomir Lewandowski 12 Z warkówniów. Aleksandrą po Zëiawach Rómk Drzéżdżónk 14 Rok Józefa Chełmöwsczégö. W rodny chëczi artistë DM 14 Listy 16 Krakówiónka, co sa Kaszëbką stała Z Iréną Bałucką gôdôł Ł.Z. 18 Wôjnowi Kaszëbi. Më szlë dërch piechti za fronta Z Bronisławą Karczewską gôdôl Eugeniusz Prëczkôwsczi 20 Zez Brus i nić leno. Na jôrmarkach Felicjo Bôska-Börzëszköwskô 23 Diversity Festival 2017 Ewelina Stefańskó 24 Latarnia morska w Rozewiu nosi imię Jana Kasprowicza Jan Kulas 26 „Grobowiec przesławnych książąt pomorskich..." Jerzy Nacel 28 Gawędy o ludziach i książkach. PRL zawsze w nas żyje? Stanisław Salmonowicz 30 Pómachtóny żëwót Bruna Richerta wedle aktów z archiwum INP (dzél 16) Słôwk Förmella 33 Anna Burdówna. Niezwykły życiorys zwykłej nauczycielki Tomasz Jagielski 35 Gdańsk mniej znany. Gościnna Orunia Marta Szagżdowicz NAJÔ UCZBA. Edukacyjny dodôwk nr 7(109) 36 Uroczi dzysdnia Mateusz Bullmann 38 Wykorzystana szansa Z Mirosławem Kuklikiem o Zgromadzeniu Delegatów Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego rozmawiał Dariusz Majkowski 41 Swiónowskô królewô, Piôsznica i bôłdze DM 42 Skra Ormuzdowa 2016. Z południa na Kaszuby O Marii Michalik z zespołu „Gdynia" pisze Andrzej Busler 44 Pamiętne dni. Dziwne spotkanie Józef Ceynowa 45 Bólszewsczé rozegracje rodny môwë - Méster Bëlnégô Czëtaniô (dzél 2) Tomôsz Fópka 46 Kaszëbsczé karaôke - wëfulowanié lózégô placu Adóm Hébel 47 Gadki Rózaliji. Druge żicie tati Zyta Wejer 48 Z Kociewia. Od Gdańska do Gruczna Maria Pająkowska-Kensik 49 Leśny słowniczek. Prawiki i diablilci Kazimierz Jaruszewski 50 Zrozumieć Mazury. Znak „P" Waldemar Mierzwa 52 Z południa. Tragedia Borów i ludzi Kazimierz Ostrowski 53 Z pôłnia. Tragedio Börów i lëdzy Kazmiérz Ôstrowsczi, tłom. Bożena Ugówskó 54 Swiato ksążczi DM 54 Pod pomnikiem Derdowskiego DM 55 Lektury 59 Klëka 67 Sëchim paka uszłé. Szkoła niepötrzébnosców Tómk Fópka 68 Z butna. Państwowi egzamin Rómk Drzéżdżónk II óbkłôdka. XIX Światowi Zjôzd Kaszëbów w ódjimkach Areka Wegnera Numer wydano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zrealizowano ze środków Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ze środków Miasta Gdańska. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji WOJEWODZTWO POMORSKIE Ministerstwo K"!tury GDAŃSK i Dziedzictwa - . Narodowego* miasto wolnoSa m- Ł J' PRENUMERATA PomćraKUb z, cLostdm^ do dontu/! Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy: • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28102018110000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20-23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@wp.pl Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com. pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 - czynna w dni robocze w godzinach 7-17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Od Redaktora Katastrofa, rozpacz, strata, ból. Wiele słów ciśnie się na usta na myśl o nawałnicy, jaka przeszła w nocy z 11 na 12 sierpnia przez Kaszuby i Bory Tucholskie, gdzie spowodowała największe szkody, w dodatku przyczyniając się do śmierci pięciu osób. Przekazy telewizyjne i zdjęcia w codziennej prasie pokazują spustoszenie, jakie kataklizm poczynił w pomorskich lasach. Ukazują także rozpacz ludzi, których pozbawił on często całego dobytku. Jednak nawet najdoskonalsze technicznie zdjęcie i najlepiej przygotowany materiał filmowy nie są w stanie oddać tego, co czują dzisiaj mieszkańcy terenów, przez które przetoczyła się nawałnica. Nawet ci, których szczęśliwie ominął pogodowy armagedon, od kilku tygodni czują wielką pustkę, wspominając choćby las jeszcze nie tak dawno rosnący po sąsiedzku, a po którym dziś pozostały już tylko wspomnienia i hektary połamanych jak zapałki lub powalonych z korzeniami drzew. Okolice Sulęczyna, Lipusza, Brus czy Rytla, to tylko niektóre z miejsc, gdzie można zobaczyć ogrom zniszczeń. We wrześniowej „Pomeranii" wracamy do tragicznych wydarzeń z sierpnia. Maya Gielniak i Tatiana Slowi (na stronach 3—8) opisują przejście nawałnicy oraz walkę z jej skutkami, które niestety w przypadku lasów potrwają jeszcze długie łata. Sławomir Lewandowski POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20-23 tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl REDAKTOR NACZELNY Sławomir Lewandowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY Bogumiła Cirocka Dariusz Majkowski Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch (Najô Uczba) Ka Leszczyńska (redaktorka techniczna) KOLEGIUM REDAKCYJNE Piotr Dziekanowski (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Ewa Górska Stanisław Jankę Wiktor Pepliński Danuta Pioch Edmund Szczesiak Bogdan Wiśniewski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Bożena Ugowska ZDJĘCIE NA OKŁADCE Okolice wsi Skwierawy (gmina Studzienice, powiat bytowski) Fot. Dariusz Paciorek WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20-23 DRUK Bernardinum, ul. bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin Nakład 1200 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. KASZUBSKI „ARMAGEDON" kuchni nastawić wodę na kawę, dobrze, że mamy Woda wdziera się przez półprzymknięte okna. Zamykamy je, siłując się z wiatrem. Już coś widać. Niebo białe. Ściana lasu czarna. Ciągłe błyski. Rumor. Jednostajny grzmot, jakby nad lasem krążyło kilka bombowców. Drzewa przyginają się do ziemi. Wstają. Przyginają się. Przed oknem przelatuje gałąź. Zaraz za nią następna. I ogromny 3-metrowy konar. Gałęzie 100-letniego jawora walą w dach, szorują, łamią się. Jak się przewróci, to po nas! Czy tak wygląda koniec świata? Wycie wiatru, huk, rzeka na ziemi, rzeka w powietrzu, latające drzewa, oszalałe niebo. Sceneria jak w filmie „Pojutrze": za chwilę zassie się mroźne powietrze i będziemy nie tylko świadkami, ale i pierwszymi ofiarami kolejnego zlodowacenia? Odmawiamy różaniec. Czas stoi w miejscu. W końcu wycie wiatru zaczyna się wyciszać. Ostrożnie wyglądamy przed dom. Ciemno. W świetle latarek widzimy tylko, że lipa leży, a poza tym chyba... jest ok? - Podejrzewam, że będą jakieś straty w lesie... Zobaczę rano - mówi mąż. SOBOTA, 12 SIERPNIA godz. 6 Przez okno sypialni spoglądam na ogród. Słońce świeci. Las stoi. Na trawie sporo liści i drobnych gałęzi. Ławki przewrócone, ale większych strat, na pierwszy rzut oka, nie widać. Nawet folia na bryczce się utrzymała. Nie jest tak źle. Oddycham z ulgą. Gdybym wiedziała, jak wygląda las 50 m dalej, nie byłabym taka spokojna. Sprawdzam prąd, nie ma. Zdziwiłabym się, gdyby był. Mąż wstał wcześniej, by z grubsza oszacować straty. Idę do PIĄTEK, 11 SIERPNIA 2017 ROKU Leśniczówka na Kaszubach godz. 6 Piękny słoneczny poranek. Ciepło, sielankowo, bezchmurnie. Zapowiada się upalny dzień. godz. 18 Upał nie odpuszcza, cały czas gorąco, jak w środku dnia. Powietrze gęste. Drzewa nieruchome, nawet listek nie drgnie. Chyba wreszcie będzie burza. Od dawna wisi w powietrzu. Warto się wykąpać, napełnić wiadra wodą, tak na wszelki wypadek. Zwykle po burzy urywa prąd. W leśniczówkach to normalne. A gdy nie ma prądu - nie ma wody. Dlatego w piwnicy stoi zawsze 50 pięciolitrowych napełnionych wodą plastikowych butli. Ale nie zawadzi jeszcze wiadra napełnić. godz. 21 Wciąż gorąco. Siadamy przed leśniczówką i obserwujemy niebo. Chmury idą z południa? Dziwne. Zazwyczaj burze przychodziły z zachodu. Może nie będzie tak źle. Cisza. Nie ma wiatru. godz. 22.30 Zaczyna błyskać... jakoś dziwnie... jakby tysiące spawaczy jednocześnie spawało. Jasno, ale grzmotów nie słychać, tylko buczenie? Pomruki? Rozpalone powietrze stoi, robi się coraz cieplej. Wręcz gorąco. Drzewa znieruchomiały. Niebo jak lampa stroboskopowa. Od ciągłych błysków zaczynają boleć oczy i głowa. A może to efekt nienormalnego ciśnienia? Potężny, suchy trzask! Zerwaliśmy się jak oparzeni. Ktoś pobiegł zamykać drzwi do garażu, ktoś przestawić auto daleko od drzew. Szybko! Do domu! Urwało prąd. W domu ciemniej niż na zewnątrz. Stroboskopowy blask ponuro oświetla wszystko. Niebo szaleje. Co tam się dzieje!!? Wbiegamy do werandy. Za nami wali ściana wody! Do tego pojawia się koszmarne wycie! Niebo upiornie świeci, woda leci poziomo raz w lewo, raz w prawo, zmienia kierunek, wali po oczach! Nie widać nic poza srebrzysto-sza-rą masą! Wiatr wpycha wodę do domu. Zamykamy drzwi. NAWAŁNICA Droga z Sulęczyna do Bytowa. Fot. Sławomir Lewandowski gaz. Z kuchennego okna widać garaż, za nim trochę potarmoszony las. Jeszcze chwilę żyję w błogim przeświadczeniu, że burza, chociaż gwałtowna, przetoczyła się gdzieś wyżej... przecież nie było słychać uderzeń pioruna. Wraca mąż. Siada, tragicznym gestem trzyma się za głowę. -1 co? - Nie mam już lasu... - Żartujesz? Jak to??? - Sama zobacz... Wychodzimy i nogi się pode mną uginają... Powoli zaczyna do mnie docierać, jaki to cud, że żyjemy! Że leśniczówka cała! Że wielka lipa walnęła dokładnie między dwoma samochodami i żadnego nie uszkodziła! Że drugie drzewo spadło tuż obok stajni. Że rosnące tuż przy domu ogromne jawory stoją! Zupełnie jakby nad naszą leśniczówką Pan Bóg rozłożył parasol ochronny! Dopiero pięćdziesiąt metrów dalej CHAOS I ZNISZCZENIE! Wszędzie leżą drzewa. Niektóre powalone, ale większość złamanych jak zapałki, jakby gigantyczny, szalony kosiarz przeszedł przez las. Wszystkie drogi wkoło zawalone drzewami. Drzewo przy drzewie. Jesteśmy odcięci od świata. godz. 7 Przedarł się do nas sąsiad. - Żyjecie? - A wy? Też mieli szczęście! Wielkie świerki zawaliły się akurat w bramy, spadły na ogród, na podwórze, ale dom ocalał. - Zawsze narzekałem, że zacieniają dom. Teraz będzie jasno i jaki daleki widok! - zawsze, w każdej sytuacji ma poczucie humoru! Idziemy przez pastwisko, drogi prawie nie widać spod drzew, płot leży na całej długości. Dalej - krajobraz jak po wojnie. Nie możemy uwierzyć własnym oczom. Łzy płyną same... Takie zniszczenia. Słupy energetyczne leżą, transformator zmielony odleciał. Prądu nie będzie długo. Dochodzimy do sąsiadów i już razem przedzieramy się do szosy. Tu od północy toczyła się walka o uwolnienie uwięzionych w autach ludzi. Stali zablokowani w samochodach, a wkoło waliły się drzewa. Cud, że nikt nie zginał! Trauma na całe życie. Sąsiad opowiada, jak po północy szli z piłami ich ratować. Jak do rana strażacy, zulowcy i kto tylko dał radę Gmina Parchowo. Fot. Krzysztof Kuśmierski dotrzeć walczyli z powalonymi na szosie drzewami. Teraz samochody jadą powoli, a lasu już nie ma. Wszystko kilometrami połamane. Idziemy szosą w kierunku Nakli. Im dalej, tym gorzej. Nie ma nic poza połamanymi jak zapałki drzewami. Szok. Wkoło tylko totalne zniszczenie. Trudno to opisać słowami. Zaczyna dzwonić komórka. Wszyscy pytają, jak u nas, czy żyjemy, jakie straty. Przychodzą smsy. Odpisuję, że żyjemy. Ludzie zszokowani, chodzą wkoło, trzymają się za głowy. Płaczą. Nikt nie może uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie ma kaplicy w Grabowie. U kogoś zmiotło stodołę. Dach u kogoś innego poleciał 100 metrów i wylądował na dachu sąsiada. Wiele domów zniszczonych. Budynki w ruinie. U kogoś na podwórku znalazł się przystanek autobusowy. Komuś ogromny kasztan wpadł do sypialni. Wyrwane okna, zalane mieszkania. Na polach wiatr przetoczył baloty słomy o kilkadziesiąt metrów. Prywatnych lasów nie ma. Leśnictwo Róg przestało istnieć. Dochodzą powoli informacje z innych nadleśnictw. Zgroza! W Rytlu zginęły 2 nastolatki na obozie... W sumie 5 ofiar śmiertelnych. Wszystko jest nierealne jak w jakimś chorym śnie. Za chwilę się obudzę i wszystko będzie jak dawniej. godz. 15 Jutro w nadleśnictwie o 10.00 zebranie sztabu kryzysowego. NIEDZIELA, 13 SIERPNIA godz. 8 Wciąż jesteśmy odcięci od świata. Rankiem mąż przedostał się do szosy i zabrał się z kimś do nadleśnictwa. My zakładamy plecaki i przedzieramy się do Lipusza na piechotę. Wszystkie drogi zawalone drzewami. Ekstremalna wyprawa. Po dwóch godzinach docieramy do Lipusza. Wszędzie pracują agregaty. Prądu nie ma. Sklepy pracują na pół gwizdka. Kupujemy ostatni bochenek chleba, suchary, baterie, świec już nigdzie nie ma. Wchodzimy do kościoła, dziękujemy Bogu za cudowne ocalenie. Mąż już po spotkaniu, jest gorzej, niż się spodziewał. Padła Tuszkowska Matka, pomnik przyrody, 250-letnia sosna, duma Lipusza. Mówi się, że w naszym nadleśnictwie są największe straty... około DWA MILIONY metrów!!! To nie do wyobrażenia!!! Podobno gdyby włożyć to całe drewno na wagony, to pociąg sięgałby od morza do Tatr. Trudno to sobie wyobrazić. 4 POMERANIA NAWAŁNICA m Gowidlino. Fot. Krzysztof Kuśmierski Jamnowski Młyn. Fot. Krzysztof Kuśmierski godz. 20 Hurra! ZUL utorował drogę do szosy!!! I zaraz zajeżdża pierwsze auto. Leśni ludzie z Bytowa przyjechali zapytać, czego nam potrzeba. Po nich następne samochody. Wszyscy zatroskani, oferują pomoc. Odsyłamy ich do Nakli. Tam są bardziej potrzebujący. PONIEDZIAŁEK, 14SIERPNIA godz. 10 Od dziś obowiązuje zakaz wstępu do lasu. Prądu nie ma i długo nie będzie. Zamrażarki zaczynają się rozmrażać. Wody nie ma. Konie chcą pić. Teoretycznie mamy blisko jezioro. Ale teraz nie ma szans, by konie tam doprowadzić. Sprawę rozwiązałby agregat. Ale skąd go wziąć? Wszystkie w okolicy wykupione, podobno są tylko na zapisy. Jadę do Bytowa. Bez specjalnej nadziei wchodzę do sklepu z narzędziami rolniczymi. Oczom nie wierzę! AGREGAT! Ostatni! Konsultacja z mężem. Biorę!!! godz. 19 Agregat mruczy, terkocze, pompa pompuje, telefony się ładują, żarówki świecą. Jak mało człowiekowi do szczęścia potrzeba! Widać, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od elektryczności. WTOREK, 15 SIERPNIA godz. 11.15 Ksiądz w kościele prosi o cierpliwość i wyrozumiałość w sprawie prądu. Służby robią, co mogą. Życie zdecydowanie zwolniło... czas płynie inaczej niż wcześniej. Brak prądu i klęska jednoczy ludzi. Wszyscy wszystkim pomagają. Podtrzymują na duchu. Organizują zbiórki dla najbardziej poszkodowanych. Dzielą się, czym mogą. godz. 16 Jedziemy do sąsiedniego leśnictwa. Nie chce się wierzyć, że to leśnictwo naprawdę przestało istnieć... Ale to prawda. Już po drodze widzimy, że rzeczywiście 90% lasu padło. Leśniczówka, zupełnie jak nasza, to wyspa w morzu połamanych drzew. Widać okoliczne wsie i parking leśny. - Teraz będę miał wszystkich na oku - żartuje leśniczy. ŚRODA, 16 SIERPNIA godz. 18 Dobrze, że mamy agregat. I dobrze, że mój mąż miewa przeczucia. Całą poprzednią sobotę spędził na bezsensownej, jak się wtedy wydawało, pracy. Naprawiał i odnawiał chylący się ze starości, nieużywany od lat, „leśny wychodek". Przetrwał wichurę, tuż obok powalona sosna, a on stoi i ratuje nas w tej trudnej sytuacji... Wciąż telefony z pytaniami, czy żyjemy. Każdy pyta, jak pomóc. Harwester czyści linię energetyczną. Wszędzie słychać piły. CZWARTEK, 17 SIERPNIA godz. 17 Prądu wciąż nie ma. Ręce bolą od uprzątania gałęzi. Mąż wciąż w lesie, szacuje szkody. Wieczorem odebrał telefon od kolegi z Sudetów, który właśnie zakończył sprzątanie lasu po klęsce z 2015 roku. Dodał mu ducha, mówiąc: „To teraz masz co najmniej rok wyjęty z życiorysu". PIĄTEK, 18 SIERPNIA godz. 16 Zapowiadają kolejne burze. Aż strach się bać. Odwiedzam sąsiadów, dostaję koper do kiszenia ogórków. Klęska klęską, ale życie musi się toczyć dalej. Na sygnale podjeżdża samochód straży pożarnej z Lipusza. Z polecenia wójta rozwozi wodę i inne dary klęskowe do takich jak my, odciętych od świata, bez prądu i wody. Oprócz darów wyciągają nowiutki agregat. Sąsiedzi z niedowierzaniem patrzą, jak strażacy sprawnie uruchamiają go i jadą dalej. godz. 20 Duszno i parno. Burza wisi na włosku. Nawet jak będzie, jedno, czego nam na pewno nie zrobi, to nie urwie nam prądu! (Ponieważ wciąż go nie mamy). Poprzednia wyrządziła co prawda niewyobrażalne szkody materialne, ale spowodowała też coś pozytywnego. Obudziła w ludziach poczucie solidarności, współczucia, zrozumienia, potrzebę bezinteresownej pomocy. Zjednoczyła w walce ze skutkami kataklizmu. I tego nam nikt i nic nie odbierze. MAYAGIELNIAK POMERANIA 5 TRZEBA ZROBIĆ TAK, ŻEBY SĄSIAD MIAŁ DACH NAD GŁOWĄ Nasz szok powoli mija, ale ludzie, którzy nas pamiętają sprzed nawałnicy, nie wrócą już w to samo miejsce, nie wrócą już do tych pięknych kaszubskich lasów, parków, drzew - słyszę od wójta Sulęczyna. Mówi „nas", mając na myśli „nasze miejsce/ naszą krainę/ nasze Kaszuby". Bo Kaszubi są do swojego miejsca przywiązani, krajobraz widziany za oknem | jest silnym elementem naszej tożsamości. Buli rza i wichura, które przeszły nad Pomorzem 2 w nocy z 11 na 12 sierpnia, wiele zmieniły nie § tylko w kaszubskim kraj obrazie, ale też w ka-! szubskiej duszy NIC TAKIEGO NIE PAMIĘTAMY W okolicach Gdańska nie widać śladów burzy. Siła nawałnicy widoczna jest dopiero, gdy wyjeżdżam „za Kościerzynę" i „za Kartuzy". Jadę w swoje rodzinne strony - okolice Sulęczyna, by się upewnić, że wszystko w porządku. Jest poniedziałek rano, a w Klukowej Hucie i Sulęczynie wciąż nie ma prądu. W wielu miejscach ruch na drodze odbywa się jednym pasem. Koleżanka z okolic Stężycy cieszy się, bo jej wybiło „tylko" okno kuchenne. Trafił w nie kawał blachy zerwanej z dachu sąsiadów. To według niej małe straty i nie będzie się żalić, bo inni zasługują na więcej uwagi. „Mogło być gorzej" - usłyszę jeszcze nie raz, i to w o wiele gorszych przypadkach. Prezes sulęczyńskiej OSP Robert Roda tuż przed wyjazdem na kolejną akcję mówi mi: - Bogu dzięki, że burza przyszła w nocy. W lesie nie było grzybiarzy, spacerowiczów, biegaczy, a na drogach był mały ruch. Na kilkukilometrowym odcinku drogi z Klukowej Huty do Sulęczyna co kilka metrów leżały drzewa. To cud, że nikt nie zginął. Mieliśmy dwoje rannych, do których musieliśmy dostać się przez wodę, tak było najszybciej. Najpierw jednak z motorówką musieliśmy przedrzeć się przez las. Pół kilometra nieśliśmy ją na barkach, ale udało się. Dziewczynka uwięziona w przyczepie -jej nogi przygniotło drzewo - miała łzy szczęścia w oczach, kiedy nas zobaczyła. - Dostaliście jakieś alerty pogodowe - pytam strażaków. - Tak, wiedzieliśmy że około północy będzie burza, ale nikt nie spodziewał się czegoś takiego - powiedział mój rozmówca. Spotkani przeze mnie w podparchowskim Frydrycho-wie letnicy mówią, że burza najpierw wzbudziła zaciekawienie, dopiero potem strach - Graliśmy w karty i podziwialiśmy wyładowania. Nie były to takie typowe pioruny. I kiedy tak staliśmy, w ciągu minuty rozszalała się wichura, której nikt się nie spodziewał. W naszej sypialni na piętrze „położyło się" drzewo. Dobrze, że byliśmy na dole - dodają. O przebieg burzy pytam ludzi spotkanych w Parchowie: - Nikt, nawet najstarsi mieszkańcy, nie pamięta takiej „gromówki". Pytałem wielu i nikt czegoś takiego nie widział. - To było tak, jakby ktoś na zewnątrz włączył lampę błyskową, takich normalnych gromów też nie było. Słychać było za to trzask łamanych drzew. W Parchowie widzę dom, w którym trzy czwarte dachu przykrywa folia, wchodzę do środka, prosząc o możliwość zadania kilku pytań. Właściciele - państwo Lewińscy - są załamani - wichura zerwała dach, deszcz zniszczył stropy i ściany, woda zalała piwnicę. Właścicielka drżącym głosem wymienia ludzi, którym „do końca życia będzie wdzięczna". Są wśród nich przede wszystkim sąsiedzi, którzy mimo własnych problemów pierwsi ruszyli na ratunek. - Jest ciężko, nasze młodsze dzieci są teraz u starszej córki i dla nich to też trudna sytuacja, bo tutaj jest ich 6 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 NAWAŁNICA dom, ich zabawki. Staramy się uporządkować, co możemy, powyrzucać to, co do niczego się nie nadaje, ale mimo wszystko jestem wdzięczna losowi, że nam nic się nie stało - w moich rodzinnych stronach podczas wichury komin przygniótł kobietę. Gdybym jeszcze w tych gruzach miała organizować pogrzeb, strach pomyśleć, co by ze mną było - mówi. Dalej przebijam się do Sylczna. Tutaj nie wchodzę do żadnego z uszkodzonych domów, bo nie wiedziałabym, od którego zacząć - dachy, w całości lub częściowo, straciła większość domów. Ze wstępnych szacunków wynika, że w województwie pomorskim najbardziej ucierpiały gminy Brusy, Czersk, Chojnice, Dziemiany, Lipusz, Parchowo, Sulęczyno i Sierakowice. Najgorzej jest w Borach, szczególnie w Rytlu - ta miejscowość skupi na sobie uwagę większości ogólnopolskich mediów. Na Pomorzu zostały zniszczone budynki gospodarcze i mieszkalne, niektóre w dużym stopniu. Kilkaset osób nie ma już domu. Wielkie straty są także w domkach letniskowych i ośrodkach wczasowych. Zniszczone są również miejsca silnie wkomponowane w kaszubską kulturę - grób Jana Karnowskiego na bru-skim cmentarzu został rozbity przez powalone wichurą drzewo. W wyniku nawałnicy ucierpiał także znajdujący się w Brusach-Jagliach dom i ogród Józefa Cheł-mowskiego. Wdowa po artyście straciła część dachu nad głową, a ilość drzew w słynnej pasiece artysty znacznie się zmniejszyła. Szczęśliwie nie ucierpiała żadna z rzeźb kaszubskiego wizjonera. Wichura nie oszczędziła „kaszëbsczégó lasu" - będzie wymagał odbudowy, którą zajmą się kolejne pokolenia leśników... STRACILIŚMY WIELE Chodzę po lasach - a właściwie po tym, co z nich zostało - Nadleśnictwa Lipusz. 2-3 metry nad ziemią pnie drzew kończą się złamaniem. Niektóre drzewa wyrwane zostały z korzeniami. Jeszcze zielone od igieł i liści korony leżą wśród mchu i drzazg. Wiatr kosił drzewa jak zboże. Pola wiatrołomów i wiatrowałów ciągną się hektarami. „Mój biédny Lëpusz..." napisał o tym widoku Stanisław Jankę. Ogólnopolskie media podają straty po nawałnicy w polskich lasach: 40 tysięcy hektarów lub licząc w metrach sześciennych 7,7 milionów. Trzeba jednak pamiętać, że nawałnica spowodowała straty nie tylko w krajobrazie i surowcu, ale też potężny cios zadała faunie, kulturze, turystyce, a także naszym społecznym i gospodarczym oczekiwaniom. Uświadamiają mi to kolejne rozmowy. Jedną z nich odbywam w Podrąbionej - leśnictwie, które w porównaniu do innych ucierpiało w niewielkim stopniu. Leśnikiem jest tutaj Zdobysław Czarnowski - człowiek, który w internecie zasłynął czytaniem drzewom kaszubskiej literatury. Jest z okolic Dziemian i Lipusza... pytam go o wrażenia z pierwszej wizyty po nawałnicy w rodzinnych stronach. - Prawie się popłakałem - odpowiada, po czym dodaje: - nie rozumiem niektórych przyrodników mówiących, że przecież nic się nie stało, że las odrośnie, a gnijące połamane gałęzie i pnie wzbogacą biosferę. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie rzeczy działy się już w dziejach ziemi wielokrotnie, ale żyjemy tu i teraz. Mieszka tutaj wielu ludzi i każdy z nich z tego lasu korzysta - chodzi na grzyby, jagody, wędruje po lesie, uprawia nordic walking, jeździ na rowerze, i teraz nam tego zabraknie. Dla mnie to, co się wydarzyło, to tragedia przyrodnicza - podkreśla mój rozmówca. Pytam Czarnowskiego o zwierzęta. - Dotychczas jest kilka zgłoszeń o drobnej zwierzynie - jakiś tchórz, nietoperze, młode ptaki. Zniszczonych zostało wiele gniazd. Ocalały na szczęście gniazda bielików w kościerskich i lipuskich lasach. A co z większą zwierzyną? Mamy nadzieję, że sarny, jelenie, dziki zdążyły uciec... Jak duże są straty, okaże się, gdy wejdziemy do lasu. Na razie pracujemy przy drogach. Pytam także o pomniki przyrody. Wiadomo, że padła Tuszkowska Matka - 230-letnia sosna, która doczekała się własnej legendy. Odwiedzały ją szkolne wycieczki, powstawały o niej wiersze... Rezerwat Biosfery Bory Tucholskie uległ kompleksowemu uszkodzeniu, straty zanotowano w Borach Chrobotkowych, niewielkie uszkodzenia są też w rezerwacie Jeziorka Chośnickie. Liczenie tego rodzaju strat wciąż trwa. Zadaję kolejne pytanie: - Jak długo będziecie sprzątać las? - Ze dwa lata - w optymistycznym założeniu. Trochę potrwa, aż harwestery (kombajny leśne) wjadą w głąb lasu. Uprzątnąć trzeba nie tylko leżące drzewa, ale przede wszystkim te nadłamane i mocno nadwyrężone, które są zagrożeniem. To właśnie przez nie „zamykamy las". Zakaz Ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Mausz SÉWNIK2017 / POMERANIA 7 * NAWAŁNICA LAWINA PO NAWAŁNICY Najpierw pomoc rusza do Rytla. We wsparcie mieszkańców tej borowiackiej wioski włączają się aktorzy, harcerze, grupy wolontaryjne. Dużo później, zapewne przez społeczny nacisk, pojadą tam także żołnierze. Potem pomoc rozlewa się też na inne rejony. Sulęczyno, Parchowo, Lipusz czy Dziemiany przez pierwsze dni po nawałnicy muszą być w pracy nad niwelowaniem strat niemal samowystarczalne - kiedy już udrożnione zostaną drogi i głos włodarzy przedrze się do mediów, pomoc ruszy również tam. Najpierw jednak ruszą na pomoc strażacy z OSP, sąsiedzi, organizacje pozarządowe, parafie, inne samorządy... W domu Kazimierza Choszcza na Widnej Górze, z którego wichura zerwała cały dach, praca trwa w najlepsze. - Ja nie potrzebuję wielkiego odszkodowania. Tyle, co na materiały, a co trzeba, zbuduję z sąsiadami, mam dobrych sąsiadów, więc dam sobie radę - zapewnia mnie właściciel. Jego słowa potwierdza sąsiad. - Żniwami zajmiemy się później. Najpierw trzeba zrobić tak, żeby sąsiad miał dach nad głową - mówi krótko. I wraca do pracy, bo trzeba zdążyć z dachem przed kolejnymi deszczami. Prezes OSP Sulęczyno: - Dla nas strażaków to najdłuższa akcja. Niektórzy przez tydzień nie chodzili do pracy, bo trzeba było działać. Robimy sobie drzemki na podłodze w remizie. Ludzie organizują nam jedzenie, wodę... Wie pani, tutaj jest tak, że czasami sąsiad krzywo patrzy na sąsiada, ale nie teraz. Teraz jeden się drugiemu przygląda, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Serce rośnie. Nawałnica na Pomorzu przeszła w nocy z 11 na 12 sierpnia. Lawina dobra trwa. TATIANA SLOWI Okolice Sulęczyna wstępu do wszystkich lub części lasów Nadleśnictw Lipusz, Kościerzyna, Cewice obowiązuje do końca sezonu. Czy dłużej? To się okaże. Właśnie „zamknięcie lasów" jest tym, co pokazuje, że nawałnica swoje żniwo będzie zbierać jeszcze długo. Z lasu żyją nie tylko jego właściciele czy posiadacze ośrodków turystycznych i agroturystycznych. Potwierdza to Ewa Kulaszewicz, dyrektor Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sulęczynie: - Las zapewnia gotówkę wielu podopiecznym Ośrodków Pomocy Społecznej. Zbieranie runa leśnego - jagód i grzybów sprzedawanych w skupie albo przy drodze -to źródło zarobku dla wielu rodzin. Można dzięki temu zapłacić rachunki za prąd i wodę, kupić opał, odzież na zimę, podręczniki szkolne. Oczywiście jest i 500+ dla rodzin z dziećmi i zapomogi, ale te pieniądze z grzybów i jagód dawały poczucie niezależności. Teraz ich nie będzie. CHCESZ POMÓC FINANSOWO? Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie uruchomiło specjalny rachunek bankowy pod patronatem marszałka województwa pomorskiego Mieczysława Struka. 74102018110000 0402 0312 9525 Z DOPISKIEM „POMOC POSZKODOWANYM W NAWAŁNICY" I I I I I I I I J 8 / POMERANIA /WRZESIEŃ 2017 EDUKACJA PIERWSZY DZWONEK PO REFORMIE Rozpoczął się nowy rok szkolny. Dla wielu z nas to czas wyjątkowy, bo tegoroczny 1 września zapoczątkował zmiany, które odczują nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale także samorządy -odpowiedzialne za zapewnienie finansów na funkcjonowanie szkół. Na mocy dwóch ustaw: Prawo oświatowe i Przepisy wprowadzające Prawo Oświatowe 6-letnie szkoły podstawowe przekształciły się w 8-letnie, 3-letnie licea ogólnokształcące stały się szkołami 4-letnimi, a 4-letnie technika - 5-letnimi. Docelowa struktura szkolnictwa będzie obejmowała również 3-letnią branżową szkołę I stopnia, 3-letnią szkołę specjalną przysposabiającą do pracy, 2-letnią branżową szkołę II stopnia oraz szkołę policealną. Reforma edukacji to głównie rozwiązania już znane, z okresu PRL i wczesnych lat III RP, choć jak można przeczytać na stronach MEN: „Reforma wychodzi naprzeciw oczekiwaniom większości Polaków, którzy chcą szkoły nowoczesnej, a jednocześnie silnie zakorzenionej w naszej tradycji". Autorzy zapewniają ponadto, że wprowadzane zmiany są przemyślane i zaplanowane na wiele lat, a każdy uczeń bez względu na to, skąd pochodzi oraz jaki jest status materialny jego rodziców, otrzyma edukację na wysokim poziomie, w nowoczesnej szkole. Tymczasem, zanim jeszcze wybrzmiał pierwszy dzwonek w „zreformowanej szkole", zmiana dała się we znaki samorządowcom, którzy niemal jednogłośnie uskarżali się na tempo, w jakim muszą zrealizować wynikające z niej zobowiązania. Kolejną sprawą jest odpowiedzialność za skutki reformy, która spada na władze lokalne. Z problemów z niedopracowaną reformą muszą się tłumaczyć lokalni włodarze, którzy najlepiej jak mogli, przygotowali szkoły na powrót dzieci z wakacji. - Przeprowadziliśmy konsultacje z dyrektorami podstawówki i gimnazjum, następnie z nauczycielami, rodzicami i uczniami gimnazjum, u których był największy opór wobec przedstawionej przez nas propozycji. Otóż stworzyliśmy jedną szkołę podstawową wraz z wygasającym gimnazjum. To pozwoliło utrzymać te same składy uczniowskie, tych samych wychowawców i nauczycieli - mówi burmistrz Pucka Hanna Próchniewska. - Nasza szkoła mieści się w 2 budynkach. Dzieci z klas I-III musieliśmy przenieść do budynku gimnazjum i w związku z tym przystosować klasy i łazienki, stworzyć dodatkową świetlicę, wyposażyć kuchnię. Gimnazjaliści bardzo się bronili przed powrotem do budynku podstawówki. Odebrali to jako swoistą degradację. By czuli się lepiej, zapewniliśmy nowe szafki, zmianę regulaminu itd. - wylicza burmistrz Pruchniewska. Wszystkie zmiany, o których mówi pani burmistrz, generowały oczywiście koszty, to na samorządy bowiem spadł ciężar przygotowania reformy w szkołach, również finansowy, bo ministerstwo na ten cel nie przekazało ani grosza. W gminie Puck tylko koszty organizacyjne przekształcenia szkół wyniosły około 700 tys. zł. O podobnych problemach mówiła w maju podczas posiedzenia Pomorskiej Rady Oświatowej (PRO) wójt gminy Linia Bogusława Engelbrecht. Pani wójt podkreślała, że reforma jest realizowana dzięki ogromnej pracy i wysiłkom samorządów, które starają się rozwiązać wszystkie problemy, także te wynikające z braku odpowiednich procedur i nie najlepszej komunikacji między kuratorium oświaty a organami władzy centralnej. Brakuje również dialogu przedstawicieli MEN z samorządami. Wójt Engelbrecht mówiła też 0 braku rzeczywistego wsparcia dla tych samorządów, które ze względów społecznych zdecydowały się nie zamykać małych szkół. Sytuację finansową w przypadku gminy Linia ratuje dotacja na nauczanie języka kaszubskiego. Dla nauczycieli ważne jest to, czy reforma nie pozbawi ich pracy. Według ministerstwa tak się nie stanie. Szefowa MEN Anna Zalewska mówiła w grudniu 2016 r., że w wyniku reformy przybędzie 5000 etatów nauczycielskich. Etaty, co oczywiste, kosztują. Jak zauważył Franciszek Potulski, członek PRO, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu wiatach 2003-2004, w budżecie takich dodatkowych środków nie ma. Wynika z tego, że albo nie jest prawdą, że będzie więcej etatów, albo samorządy będą same musiały znaleźć na nie środki. W sprawie etatów także wciąż słychać dwugłos, gdyż w przeciwieństwie do MEN, samorządy przedstawiają konkretne wyliczenia. - Dzięki temu, że kilku nauczycieli odeszło na emeryturę 1 miasto z własnych środków uratowało 4 etaty, liczba etatów w roku szkolnym 2017/2018 będzie taka sama jak rok wcześniej. Ale za rok będzie to już utrata 9 etatów - mówi burmistrz Pucka. Dla porównania w liczącym niemal pół miliona mieszkańców Gdańsku pracę straci około 300 nauczycieli, a 230 nauczycielom nie zostanie przedłużona umowa o pracę. Pozostaje jeszcze pytanie, jak tegoroczna reforma wpłynie na edukację w kolejnych latach. Specjaliści uważają, że podjęcie nauki w gimnazjum oznaczało rodzaj awansu i rozbudzało aspiracje związane z wyborem dalszej ścieżki edukacji. Wprowadzana reforma może prowadzić do mniej odważnych wyborów edukacyjnych młodzieży z małych miejscowości i osłabić pozycję uczniów szkół wiejskich w porównaniu z uczniami z miast - uważa Katarzyna Hall, minister Edukacji Narodowej w latach 2007-2011. Można też zadać pytanie: czy stan polskiej edukacji rzeczywiście jest na tyle zły, że wymagał tak pilnej, kosztownej i niedostatecznie - zdaniem m.in. nauczycieli i samorządowców - przygotowanej reformy? SŁAWOMIR LEWANDOWSKI SÉWNIK2017/POMERANIA 9 Mój ojciec, kupiec MÓJ OJCIEC, KUPIEC ZJANUSZEM MOSAKOWSKIM, TŁUMACZEM I WSPÓŁREDAKTOREM KSIĄŻKI MÓJ OJCIEC, KUPIEC, ROZMAWIA SŁAWOMIR LEWANDOWSKI Mój ojciec, kupiec to książka, która nie tylko opowiada o rodzinie Trojanów, to także wędrówka po XIX-i XX-wiecznym Gdańsku. Czytelnik otrzymuje opis autentycznych miejsc, ludzi, wydarzeń. To skarbnica wiedzy dla miłośników historii. Książka opowiada głównie o Gdańsku dziewiętnastowiecznym. Odkrywa przed czytelnikiem rozmaite lokalne smaczki, ukazuje specyfikę miasta i problemy jego mieszkańców, co ważne, przygląda się mu „od dołu". Dzieje się to z perspektywy prywatnej, oczami syna, który co prawda opowiada o swym ojcu, rodzinie i sobie samym, równocześnie jednak opowiada o ukochanym mieście rodzinnym, jego magicznych, ale też i bardzo zwyczajnych dzielnicach czy zakątkach, jego codzienności i obyczajowości, a co najważniejsze o zwykłych ludziach. Na książkę składają się wyselekcjonowane teksty opublikowane pierwotnie w trzech różnych zbiorach opowiadań. Łączy je, mam nadzieję spójnie, wspomnieniowy ton i oczywiście tematyka gdańska. Karl Gottfried Trojan i jego syn Johannes to postacie silnie związane z Gdańskiem, a mimo to nieznane szerzej współczesnym gdańszczanom. Ojciec pisarza Karl Gottfried dzięki własnej pracowitości i współpracy z warszawskim domem handlowym Tomasza i Henryka Łubieńskich dorobił się swego czasu fortuny, którą później pochłonęło bankructwo firmy. Piastował rozmaite urzędy, m.in. członka a potem przewodniczącego rady miasta, posła do niższej izby pruskiego parlamentu, pod koniec życia był zamożnym liczmanem portowym, a w 1858 roku został członkiem delegacji gdańskiej w Berlinie. Oznacza to, że w Gdańsku pierw- Carl Gottfried Trojan, ojciec JohannesTrojan zżoną Johannesa Marie I.P. Konewką Janusz Mosakowski szej połowy XIX wieku był osobą poważaną. Jego syn, tak jak wielu młodych gdańszczan przed nim, opuścił swe rodzinne miasto po maturze, by studiować, początkowo medycynę, a potem germanistykę. Koleje losu zawiodły go do Berlina, gdzie związał się na prawie pięćdziesiąt lat z tygodnikiem satyrycznym „Kladderadatsch". Opublikował w nim tysiące wierszy i szkiców, udzielał się publicystycznie i politycznie. Wydał około trzydziestu książek, jednak największą popularnością cieszyły się jego Scherz-gedichte, czyli żartobliwe wiersze. O Gdańsku zaczął pisywać więcej dopiero w latach 90. XIX wieku. Władze miasta były dumne ze swego wielkiego syna, odsłonięto tablicę pamiątkową przy rodzinnym domu na ówczesnej ulicy Psiej (dziś Ogarna), z kolei on sam stał się patronem innej (dziś Seredyńskiego). Dzisiejszą Przeróbkę, czyli dawne Troyl, nazwano tuż po wojnie, z tajemniczych powodów, Trojan. Być może było to echo dawnej działalności handlowej Karla Gottfrieda, którego syna Johannesa w 1958 roku pewien publicysta „Dziennika Bałtyckiego" nazwał w niewybredny sposób „gdańskim polakożercą i junkrem". Czy podejmując się tłumaczenia tej książki, miał pan świadomość, że jest to ważna książka, szczególnie dla czytelników interesujących się historią naszego miasta? Zdecydowanie tak. Przetłumaczona przeze mnie książka opowiada o mieście wciąż niedostatecznie przez Polaków i współczesnych gdańszczan znanym, pogrążonym w mrokach słynnej „pruskiej nocy". Dziś można, a nawet trzeba mówić jak najwięcej o Gdańsku dziewiętnastowiecznym, nie możemy przecież wciąż chorować na „pruską amnezję". Mój ojciec, kupiec stwarza ku temu świetną okazję. Jego dwaj główni bohaterowie są lojalnymi obywatelami Prus i Niemiec, ale także lokalnymi patriotami. Nieobce są im zarówno radość życia, jak przeciwności losu i osobiste dramaty, umiejętnie wpisane w krajobraz miasta. Z tej lektury można wiele wynieść: zrozumieć nieznany Gdańsk, przyjrzeć się jego mieszkańcom, a może nawet ich polubić. Wciąż żywię nadzieję, że im więcej człowiek wie o przeszłości - własnej, swojego regionu czy 10 POMERANIA miasta, jakkolwiek skomplikowana by ona była - tym lepiej rozumie swoje tu i teraz. Przy tej książce współpracował pan z Peterem Oliyierem Loewem, niemieckim historykiem, któremu bliska jest historia Gdańska i Pomorza Gdańskiego. Tak naprawdę to on jest głównym pomysłodawcą, ja zaś współredaktorem serii o wiele mówiącym tytule „Danzig w Gdańsku", której pierwszą odsłonę stanowi wspomnieniowy tomik Trojana. Z profesorem Loewem, z którym łączą mnie przyjacielskie stosunki, poznaliśmy się niemal dwadzieścia lat temu w korytarzu gdańskiej biblioteki PAN. Przeczytałem niemal wszystkie jego publikacje na temat miasta, miałem też niewątpliwą przyjemność tłumaczyć jego fundamentalną dla zrozumienia gdańskiej kultury historycznej książkę Gdańsk i jego dzieje, zatem na propozycję przełożenia na język polski literackich wspomnień Trojana przystałem z ochotą i żywym przekonaniem o użyteczności projektu. Notabene od kilku tygodni pracuję nad kolejną książką w ramach wspomnianej serii, osadzoną tym razem w realiach gdańskich z początku lat dwudziestych ubiegłego wieku. Spostrzeżenia Johannesa Trojana dotyczące Gdańska należącego wówczas do Prus, a potem do Rzeszy Niemieckiej mimo że poczynione ponad 100 lat temu, jednak wydają się wciąż aktualne - mam tu na myśli choćby przebudowę czy też postępującą urbanizację miasta, jaka miała miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Dzisiaj także się oburzamy, gdy niszczy się lub szpeci zabytkowy budynek czy niezabudowany kwartał zieleńca. Gdańsk drugiej połowy XIX wieku to miasto, które wraca na tory gospodarczego dobrobytu i zaczyna się dusić w swoich murach. Na przełomie stuleci zapadają ważne i trudne decyzje o powiększeniu przestrzeni urbanistycznej, ułatwieniu komunikacji, niestety kosztem obwarowań miejskich, przedproży czy zieleńców. Dyskutuje się wówczas o kształcie architektonicznym nowych budynków i staje przed dylematami, które dziś, przynajmniej w obrębie historycznego centrum Gdańska, są po części nadal aktualne. Johannes Trojan, z sentymentu oraz wielkiej miłości do dawnej gdańskiej architektury i przyrody, którą z takim znawstwem opisuje w swych opowiadaniach, wyraża swój żal i sprzeciw, jednak postęp cywilizacyjny ma swoją cenę. To trudne kwestie. Szczególny wątek w życiorysie Johannesa Trojana odgrywa dwumiesięczny pobyt w twierdzy Wisłoujście. Raczej nie przebywał tam jako kuracjusz? Znaczącą część książki zajmują obszerne fragmenty utworu „Zwei Monate Festung", opisującego odbycie przez Johannesa Trojana kary dwumiesięcznego więzienia za ob- dawny gdańsk razę cesarskiego majestatu. Sam pisarz nie zniesławił cesarza osobiście, jednak jako główny redaktor musiał ponieść konsekwencje tego, że w prowadzonym przez niego czasopiśmie pojawił się obraźliwy komentarz. Kuracjuszem w Wisłoujściu oczywiście nie był, jako więzień mógł jednak korzystać z przepustek na wyprawy do miasta i w najbliższe okolice, mogli odwiedzać go krewni i znajomi, a w pobliżu twierdzy mogła nawet zamieszkać jego rodzina. I dobrze, bo dzięki temu powstała naprawdę ciekawa relacja, która może się stać literacko-pamiętnikarskim dopełnieniem wrażeń z odwiedzin leżącej nieco na uboczu, za to atrakcyjnej widokowo i architektonicznie twierdzy. Kompleks fortyfikacyjny, wraz z nieistniejącym dziś Szańcem Zachodnim, pełnił kiedyś niezwykle ważną funkcję obronną u ówczesnego ujścia Wisły. Później służył jako więzienie, do którego trafiali także internowani polscy powstańcy polscy i więźniowie polityczni. Spostrzeżenia Trojana o twierdzy i jej otoczeniu, jakże odmienne od sonetów więzionego tu księdza Symforiana Tomickiego, dodają kompleksowi jeszcze więcej uroku, budując jego faktograficzno-bele-trystyczną oprawę. Książka stanowi ważny krok ku temu, aby Johannes Trojan zajął należyte miejsce w panteonie słynnych gdańszczan. Co należy jeszcze zrobić, aby na stałe zagościł on w świadomości dzisiejszych mieszkańców Gdańska? Żywa pamięć w mieście o Johannesie Trojanie trwała jakieś 30 lat na przełomie XIX i XX wieku, narodowi socjaliści nie chwalili go zbytnio, bo nie pasował do ich wyobrażeń 0 roli i użyteczności literatury, za PRL-u Polacy wrzucili go do worka zbiorowego wykluczenia i niepamięci o złych gdańskich Niemcach. Krótki biogram pisarza znajdziemy dopiero w książce Mirosława Glińskiego o osobistościach dziewiętnastowiecznego Gdańska, drukowana Encyklopedia Gdańska milczy na temat ojca i syna, na szczęście nie brak o nich informacji w Gedanopedii. Zatem obaj nie są już całkowicie anonimowi, choć do popularności jeszcze im daleko. Na pewno warto przeczytać Mojego ojca, kupca, a potem sięgnąć do innych utworów Trojana, choć te dostępne są już jedynie w języku niemieckim. Pojawia się zatem spore pole do popisu dla germanistów, tłumaczy, interpretatorów. A może warto byłoby zawiesić w odpowiednim miejscu tablicę na Ogarnej poświęconą ojcu Karlowi Gottfriedowi, współwłaścicielowi „polskiego banku" w Gdańsku i jego synowi, utalentowanemu pisarzowi 1 publicyście, albo ochrzcić ich imieniem nowy tramwaj? W ten sposób oswoilibyśmy choć trochę łęk przed obcym, pruskim miastem. Johannes Trojan przed swoją celą w twierdzy Wisłoujście SÉWNIK2Ö17 / POMERANIA /11 ALEKSANDRĄ PÖ ZËŁAWACH Ji miono je Aleksandra. Chöc pômalëcznô, ale stateczno. Pô wodach Szkarpawë i Wisłë buszno z nama jedze, z najim karenka kaszëbsczich gazétników, co öczarzony jesmë pësznyma Zëławama. Zëławë, jak czëtómë w słowôrzu ks. Bernata Zëchtë, to: 1. żuława Rówiznajak na zëławach. Gduńsczć Zëławë - 'Żuławy Wiślane. Jachac na zôróbk na Zëławë. 2. złośl. 'tereny piaszczyste'. Na Gôchach są zulawë (pd.). Wszëtkö sa zgôdzô - na Zëławach rówizna je, ô nym zôróbku téż prôwda - doch naju przodkowie z Kaszëbsczi czasto w ne stronë jezdzëlë, bë so kąsk dëtka przëzarobic. Dzywné je równak no drëdżé znaczenie 'tereny piaszczyste'. Pewno Pioter Dzekanowsczi z Bëtowa, skąd niedalek do Gôchów, bë nama wëdolmacził, czë pö prôwdze tak kol nich sa gôdô. Równak Pioter z nama nie jedze - ko cëż, jegô strata! Chcemë wrócëc do naju rézë. Aleksandrą czerëje naju prowadnik - Przemk. Równak sternika môże bëc köżden z naju. Przemk dolmaczi, że za pôra tësący złotëch möże so taką Aleksandra - motorowi bôt, wëpachtowac a bez tidzćń rézowac pö zëławsczich wódach. Pôra tësący! Chóc czejbë tak bëlno óbrechówôł, tej wcale to nie je tak drodżi szpil, jakbë so mëslôł. Kó żebë bëło tóni, nôlepi je zebrać wikszé karno lëdzy. Dobrze téż wzyc kogo, co sa z wódą znaje, chóc nie je to muszebné. Żebë jachac pó Zëławach prawie taczim bota jak naju, ni muszi miec niżódnëch że-glarsczich cedlów, sygnie przeńc krótczé szkolenie - jak zapuscëc mótór, jak jachac do przodku, jak sa zatrzëmac, na jaczé znaczi dac bôczënk, dze może jachac a dze naju wódnô straż może zatrzëmac. Spokojno, pódzérającë na lewo a prawo, bieżëmë Szkar-pawą z Rëbinë do marinę w Błotniku, ób droga dobëwa-jącë pôra wódnëch zawadów - mostów a szluzów. Pierszi most je zarô kól Rëbinë - móst, bez chtërny jezdzy wąskotorowo bana. Prawie je zamkłi. Dosc długo żdajemë zabaną. Kureszce jedze! Terózka jesz muszimë póżdac, jaż robotnice raczno most óbkrącą. Ti mają ale dragą robota! Ne szluzë téż są dló naju ósoblëwó czekawé. Wjeżdżómë bënë, wierzeje sa zamikają, jedzemë w góra (abó w dół), a tej na sygnał dali w droga. Rozmieje sa, że za skörzëstanié ze szluzów muszi do biksë szluzowégö wrzucëc dëika. Nié, nié co łaska, le wedle prizownika. Rejs Szkarpawą a Wisłą je dlô cerplëwëch lubótni-ków óbcowaniô z Nënką Rodą. Jedzemë westrzód łąków a pólów słunuszka rozwidnionëch (mómë szczescé, prawie negó dnia je bëlné wiodro - nié za cepło, nié za zëmno). Placama mijómë sëcëna a kalmus, co roscą na brzegach. Tam-sam je widzec budińczi, krowë, ptôchë - na przëmiôr kórmóranë sedzącé na uschłëch drzéwiatach. Lëdze łowiący z czôłnów rëbë nijak sa za nama nie czerëją - dló nich taczé bótë, jak naju Aleksandra to zwëczajny óbrózk. Dojachalë më do célu naju wodny rézë - do Błotnika. Jémë dobré pôłenkó przërëchtowóné bez môlowé białczi z Koła Wiesczich Göspódëniów. Tej wójt gminë Cedrë Wiôldżé Janusz Sztefón Gólińsczi ópówiôdô nama, jakuż to bëło (a je) z ną mariną w Błotniku. Kó mieszkańcowie Na wödze jak na drodze, ban muszi przepuscëc... 12 / POMERANIA /WRZESIEŃ 2017 z warköwniów m Na Hausbôce Szluzë bëłë dlô naju ösoblëwö czekawé jegö gminë, w wikszoscë gburzë, muszą sajesz do „wödë" przënacëc. Pômalë, pömalë widzą, że z wôdë a turisticzi möże miec bëlné profitë. Köl leżnoscë wójt (z krwie Kaszëba), chtëren ökazëje sa bëlnym gôdôsza a prowadnika, pökazëje nama tzw. Haus-bôtë (dodomë, co möże w nich mieszkać w rozmajitëch placach świata - jeden warënk: muszi tam dopłënąc), jaczé robi priwatnô firma. Niechtërny z naju śnią: „Czej mda na emeriturze, kupią so taczi bôt, a mda zgniło so po świece wanożił". Czemuż nić! Czas flot nëkô. Muszimë jachac nazôd. Robi sa kąsk zëmno, temu zakłôdómë na se co ceplészégö. Zachôdającé słunuszkö malëje pëszné öbrazë. Bez to na 200% ödpóczi-wómë ôd jiwrów codniowôscë. Robimë ôdjimczi, jaczé pózni mdą do öbezdrzeniô chöcbë w „Pomeranie" abö na blogu belok.kaszubia.com. Przemk öddôwô kómeńda nad Aleksandrą Piotrowi Léssnawie - chłop öd rena ni mógł sa negó dożdac. Buszno sedzy za sztera a prowadzy naju nazód do Rëbinë. Je ju dosc pózdno. Cażczé, cemné blónë pöjôwiają sa na niebie - znak, że wnetk to dô deszcz. Pö prôwdze padô, ôb noc a bez niedzela, czej jesmë w niemiecczim Konzentra-tionslager Stutthof w Sztutowie. Niebo płacze... RÓMK DRZÉŻDŻÓNK Dokôz je brzada warkôwniów dlô piszącëch pô kaszëbsku, jaczé ödbëłë sa w czerwińcu 2017 roku, a bëłë udëtköwioné przez Mi-nysterstwô Bënowëch Sprôw i Administracje. Bënë Aleksandrë. Pioter Léssnawa öpöwiôdô ö szpörtownëch przëtrôfkach w roböce gazétnika SÉWNIK2017 / POMERANIA /13 W RODNY CHECZI ARTISTE Baro bokadnyje latosy kaladôrz wëdarzeniów sparłaczonëch z patrona roku Józefa Chełmöwsczim. Jedno z nôwôżniészich ödbëło sa 8 lepińca w Brusach, dwa dni pô czwiôrti roczëznie smiercë tegö widzałégö kaszëbsczégö utwórcë. Uroczëstosc ôstała pözwónô „W rodzinnym domu Józefa Chełmowskiego". Zaczała sa öd mszë swia-ti z kaszëbską liturgią słowa w intencji latoségö patrona. Koncelebra prowadzył ks. dr Wiesłôw Szuca, póchódający z Brus wielelatny król Klubu Sztudérów Kaszëbów w Pelplënie. Westrzód göscy bëło wiele przedstôwców samórzą-dowëch wëszëznów, muzeôwników z pömôrsczégô i kujawskó-pömórsczégö województwa, przédników rozmajitëch institucjów kulturë z Pómórzô, lëdowëch utwórców, drëchów artistë. Kaszëbskô-Pömörsczé Zrzeszenie reprezentowelë przedstôwcowie wiele partów, a w miono Öglowégô Zarządu brała udzél w tim wëdarzenim wiceprzédniczka KPZ Danuta Pioch. Béł téż wiceprzédnik Stanisłôw Kóbus, chtëren wespół z brusczim öddzéla Zrzeszeniô i wëszëznama gminë Brusë (z burméstra Witolda Össowsczim) wespółór-ganizowôł uroczëznë. Hönornyma wespółgöspóda-rzama bëlë téż nôleżnicë familie Chełmôwsczégô -jegö białka Jadwiga i córka Éwa Rudnik raza ze swoją rodzëzną. Pô mszë uczastnicë przeszłe na brusczi smatôrz, gdze módlëlë sa za artista i kłedlë kwiatë na jego grobie. Przédny dzél uroczëznë ódbéł sa - jak głosy pózwa tego wëdarzeniô - „W rodzinnym domu Józefa Chełmowskiego" w Brusach-Jaglach. Tam Téater Snów zaprezentowół widzawiszcze „Pokój" o utwór-stwie artistë, a lëdze i institucje ösoblëwie zasłużony dlô promocji urobku patrona roku dostelë medale wracziwóné przez burméstra Witolda Össowsczégö. Westrzód wëprzédnionëch na taczi ôrt bëlë téż Öglowi Zarząd KPZ i part KPZ w Brusach. Pósobnym pónkta programu bëła promocjo ksążczi Pasieka wyobraźni. O twórczości Józefa Chełmowskiego pod redakcją Daniela Kalinowsczégó i Tomasza Semińsczegó. Ö publikacji ópówiôdelë prof. Elżbieta Kai i dr Tomôsz Semińsczi. Östôł téż pódrechöwóny rzezbiarskó-malarsczi plener „Oczami Józefa Chełmowskiego", jaczi ôdbiwôł sa w Kaszëbsczi Chëczë w Brusach-Jaglach w dniach 1-8 lepińca. Organizatorze pömëslelë téż ö môltëchii dlô uczast-ników uroczëznë, a slédną atrakcją tegó dnia béł koncert Damroczi. Hónornyma patronama wëdarzeniô óstelë: Wice-minyster Kulturë i Nôrodny Spôdkówiznë Jarosłôw Sellin, Marszôłk Pömörsczégö Województwa Mieczi-słôw Struk i Pömórsczi Wojewoda Dariusz Drelich. DM Listy red.pomerania@w mL 25 LAT ZRZESZENIÔ W REDZE Nôleżnicë Kaszëbskó-Pómórsczégó Zrzeszeniô Part w Rédze fejrowelë 25-lecé dzejaniô swojego öddzélu dwa razë. Pierszi rôz 9 czerwińca 2017 roku na swiatnym potkaniu w karnie nôleżników i lubötni-ków partu. Uroczëzna usnôżëło swój ima piesniama karno Redza-nie. Pó odśpiewaniu kaszëbsczégö himnu i pieśni „Réda" przédnik rédzczégó partu KPZ Andrzej Krauza, póspół ze swöjima zastap-cama Marią Billot ë Jana Kreftą, wracził pódzakôwania i diplomë z leżnoscë 25-lat KPZ w Rédze za dragą wielelatną robota dlô realizacji kaszëbskó-pômôrsczich deji i za rozköscérzanié wiédzë ö naszi Môłi Tatczëznie Elżbiéce Abraham, Jadwidze ë Bronisławowi Adamczi-kóm, Danuce Bieńkówsczi, Marii ë Henrikówi Billotóm, Aleksandrze Bissa, Bogusławowi Breze, Jadwidze Dziubich, Marii Gôstkôwsczi, Helenie Hildebrandt, Bożenie ë Jó- zefowi Hincóm, Felicji ë Pawłowi Hinckóm, Barbarze ë Czesławowi Kajzeróm, Andrzejowi Kassowi, Marii ë Zygmundowi Könkelóm, Danuce Kowalik, Janowi Krefce, Reginie Labudze, Elżbiéce Lesner, Mariolë Lillë, Bożenie Natzke, Ger-trudze Różankiewicz, Rómanowi Roszkowsczému, Teréze Stankiewicz, Eugenii ë Bronisławowi Szre-deróm a Lidii Tarnowsczi. Öbczas pôtkaniô wraczoné bëłë téż legiti-macje nowim nôleżnikóm partu. Drëgô uroczëstosc ódbëła sa w sobota 24 czerwińca. Ö 9 reno rôczony gösce i delegacje ze stani-cama pózebrelë sa w kôscele pod wezwanim Wniebówzacô Matczi 14 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 lëstë mmm Bôsczi ë sw. Katarzënë Aleksan-drijsczi w Rédze na Mszë Swiati z liturgią słowa w kaszëbsczim jazëku. Uroczestą msza z leżno-scë 50-lecô gardu Réda i 25-lecô KPZ Part w Rédze ödprôwilë, pöd przédnictwa ks. Mariana Świątka, proboszczowie rédzczich parafii. Oprawa muzyczną prowadzëło karno Redzanie. Piesnie jak wiedno narządzywôł Édmund Lewańczik. Pierszé ë drëdżé czëtanié, psal-më ë intencje-módlëtwa wiérnëch öbczas mszë - tim wszëtczim zajalë sa nôleżnicë rédzczégô partu Ka-szëbskô-Pömörsczégö Zrzeszeniô. Baro snôżą homilia z nawiązanim do kaszëbsczich, rédzczich korzeni mieszkańców gardu wëgłosył ks. dr Fabión Tokarsczi, proboszcz z Rekówa. Na zakuńczenie mszë wszëtcë zaspiéwelë pieśń „Kaszëb-skô Królewö". Pôtemu uczastnicë uroczëznë, w towarzëstwie bëlny rédzczi órke-strë, przeszlë szasëją Łąkową na stadion Miastowego Östrzódka Sportu i Rekreacji, gdze ödbéł sa drëdżi dzél świata. Na môłi binie góscy przëwitôł göspödôrz gardu burméster Krësztof Krzemińsczi i przédnik Radë Miasta Kazmiérz Ökrój. Na ten ôrt oficjalno östałë ôdemklé Dni Rédë 2017. Pôra słów na przëwitanié rzekł téż przédnik KPZ prof. Édmund Witt-brodt, pönemu prowadzenie przejął Andrzej Krauza. Pö ódspiewanim himnów pól-sczégô i kaszëbsczégö przedstôwcë zarządu rédzczégö partu KPZ dzaköwelë rédzczim samorządowcom za wespółrobóta, a darczińcóm (firmom NORDWIK i KOKSIK) za pomóc nieodzowną dló jist-nieniô i dzejaniô partu. Pótemu môglë pödzelëc sa wspóminkama ti, chtërny twórzëlë naja sto wora, a przedstôwcë zdrëszonëch partów i gósce złożëlë rédzczim zrzesziń-cóm piakné żëczbë. W artisticznym dzélu króm Re-dzanów wëstąpilë m.jin.: Zespół Pieśni i Tańca „Gdynia" i Zespół Pieśni i Tańca „Kaszuby" Karsin-Wiele. Na bëtników żdało wiele atrak-cjów, móglë tańcowac a sa fejn bawić przë kaszëbsczich frantówkach, a jesz zjesc co dobrego, np. mło-dzowégö kucha przërëchtowónégó przez rédzczich Kaszëbów. Kol trzecy po półnim mieszkań -cë gardu i gósce przeszłe do Mie-sczégö Familiowégó Parku, gdze óstałë posadzone „leżnoscowé" dabë, drzéwiata mają przëbôczi-wac ö taczich roczëznach: 50-lecô danió Rédze miastowëch prôw, 85-lecô Öchótniczi Ogniowi Strażë w Rédze, 65-lecô Miastowi Publiczny Biblioteczi w Rédze, 25-lecó Kaszëbskö-Pömórsczégó Zrzesze-niô Part w Rédze, 25-lecô Miastowi Pödjimiznë Cepłowniczo-- Komunalny „KOKSIK" w Rédze. W tim placu ösóbnô pódzaka nôleżi sa Edmundowi Lewan-czikówi, chtëren prowadzył całosc uroczëstoscy na binie i jesz przë-griwôł na akördionie, a téż wszët-czima, co rëchtowelë Msza Swiatą, a ösoblëwie órganisce Mirosławowi Hałende. Baro dzakujemë wszët-czim uczastnikóm i samorządowcom za wespółrobóta. Jesmë ród z tego pöspólnégó dzejanió dló dobra rédzczi spólëznë. Na óstatk, bez wspiarcô lëdzy z butna robota przë taczich uroczë-stoscach bëłabë wiele barżi ucąż-lëwó - wiólgó dzaka. WËJIMK LËSTU ANDRZEJA KRAUZE ÖDJ. A. KRAUZA I M. KACZMAREK SÉWNIK2017 / POMERANIA /15 KRAKÔWIÓNKA, CO SA KASZËBKĄ STAŁA Skópicą je môlów na Kaszëbach, w chtërnëch wëpócziwają turiscë. Nie jinaczi je téż w bëtowsczim krézu. Le tak wiérnëch jak öna möże nama pözazdroscëc. A trafiła tu bez przetrôfk. Wejle tuwó béł dómk, w jaczim czedës jem mieszkała. Terô ostała le po nim sztrómôwô kasta. Tam jem uczała moją córka płëwac -gôdô Iréna Bałucko z Krakowa, chtërna öd 40 lat przëjeżdżiwô na Kaszëbë. Pö łupawsczim Östrzódku „Wrzos" ôprowôdzô nas wnetka jak pö swój i chëczë. Nick w tim nadzwëkówégó, tec mieszkała tu ob lato bez czilenôsce lat. Zarôzka, pómalinku. Muszimë rzec wszëtkô ód zaczątku - kąsk stëdzy i wstrzimuje nasze pôstap-né pëtania. Westrzód chójnowégó lasu, przë szemarzenim drzéwiatów czas jak-bë sa zatrzimôł. Lëdze są, a zdôwô sa, że jich ni ma. Świat je, le ni mô przëstapu do tegó placu. Wszëtkó wënëkôł wiater chôjnowima wie-twiama. Sedząc na przeddómku, wnetka jesma zabëlë ó naji góspö-dëni. Na snëje swója ópówiésc. Da-jemë sa pôrwac ji energiczny gôdce. Na sztudiach jesmë jezdzëlë na Mazurë. Ale henëtnégô krôjma-lënku niejidze nawetka przërównac do snôżotë bëtowsczégô, a w drob-notach dogminë Czôrnô Dąbrówka - zaczinô swóje wspóminczi Bałucko. To prawie w ni mieszko ób lato ód 40 lat. Le nôprzód trafiła do Gduńska. To równak nie bëło to. Tec z miasta jachac do miasta, to je buten szëku - pómëslała. Raza z chłopa szukalë swöjégô placu. Mielë blós dwa warënczi: muszi bëc las i wóda. Doch wnenczas óbëdwöje ni möglë żëc bez wadczi. Przesëwając pólca pó mapie, natrafiła na Jasćń. Do slëbnégö Jaszka kąsk szpórtowno rzekła, że to muszi bëc ód jego miona. I tak trafilë w bëtowsczé stronë. Na początku, czej wësedlë na przëstónku, nie óbôczëlë ani lasu, ani wódë, le bruk. To béł rok 1976. Jiwer mielë téż z należeniem placu do spanió. Ku reszce stanalë przed checzą Bôszczi ë Staszka. Ti nie tak chatno chcelë wpiiscëc cëzëch pod swój dak. Le czej Stach uczuł, że są wad-kórzama, tej z bëna krziknął: Czej wadkorze, tej brac od razu. Reno Bôsza szëköwała jim grópiszk, czile bulewków i tak wëpłiwelë na jezoro i sami góto-walë sa półnié. Baro mileczno jich wspóminóm, a ôsoblëwie Staszka, chtëren wiele mie naucził. To dzaka niemu pótrafia zbierać peperlëszczi i jinszégrzëbë. Do dzysgórz mie bierze, czej widza las pôrëtijak bez stado dzëków. Ön wpójił mie miłota do przirodë i swi-ąda, że wszëtcë muszimë ô nią dbać - dolmaczi najó roz-prówióczka. To nie wszëtkó. Naucził jich téż kaszëbsczich frantówk. Baro snôżo grôł na akôrdionie. Wiedno witôł nas pieśnią. Dzaka niemu dzys znóm „Tam, gdze Bałtiku szëmią jasné wódę', „Mój tata kupił koza" czë „Kaszëbsczé jęzora". Chôc ôn spiéwôł „Jasyńscze jęzora" - wspó-minó krakówiónka. Terózka nëch pieśni uczi swoją wnuczka, chtërna ju potrafi „Kaszëbsczé nótë". Na zaczątku lat 80., czej ob lato odwiedzała kaszëbsczé stronë, mieszkała prawie w Östrzódku „Wrzos'w Łupawsku. Naji dómk słënął ze szczeków, jaczich łbë sëszałë są na słuńcu. Ökróm nich jesmë łowilë tu baro piakné ôkunczi, płotczi i linë -dodôwô. Stądka baro wiele mó szpôrtownëch wspominków z ze-lony nocë. Ökôzywô sa, że nie je to blós czas dló młodëch. Pa-miatóm, czej reno jesmë wstalë, na daku najégö malucha chtos pôłożił czółno. Jinszégö razu nawetka 16 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 na kaszëbsczich stegnach/zach ë ze stôriszafë GDUŃSKÓ Z POZNANIA Në wejleszcze, zdrzijta, co téż ti lëdze po szafach trzimią! Miód dlô köżdégö tobacznika... Le kąskdrodżi nen miód do czëszczeniô knérë - 700 złotëch za 50 gramów. Spokój - to je priz z 1990 roku, a dokładno z 3 godnika. „Tabaka Gdańska aromatyzowana" produköwónô bëła w pödjimiznie Wytwórnia Wyrobów Tytoniowych w Poznaniu. Do pöłowë 90. lat XX stalata mógł ja kupie w kromie. Pótemu, czej w 1996 r. pösélcowie uchwôlëlë ną głëpasą ustawa ó zakazu produkcje ë sprzedôwaniô tobaczi, „Tabaka Gdańska" zdżinała z rënku, a w ji plac „wcësnałë' sa tobaczi niemiecczé czë anielsczé. Pö naju tobace, co tero wonieje krëjamnotą z dzecnëch lat, ostało le pôra paczétów pöschöwónëch głabök pö dodomach. rd z chëczë jesmë ni môglë wińc butën, bo na dodómku psotnice ustawilë snopczi zboża. Wiele dni sa tego muszelë natrëkac - śmieje sa Bałucko. Tak to w żëcym biwô, że pô chwilach śmiechu przińdą gôrszé dnie. Nie jinaczi bëło i u ni. Mieszkała tej w Nożënie-Dzałkach, gdze mielë swój budinôszk. To czas, w chtërnym umiérô ji Jaszku. Môji drëchôwie z nëch strón baro mie wspiéralë. Pôdtrzëmiwelë na dëchu, a téż pömöglë w codniowi robôce. Dzys moga pôwiedzec, że stalë sa möją kaszëbską rodzëzną. Wrôcóm tuwô nie dlô placu, krôj-malënku, ale dlô lëdzy - gôdô ze wzrëszenim. Wnetka równak wrôcô ji dôwnô wiesołosc i öpöwiôdô dali: Öd was Kaszëbów jem sa nauczała, czim są skłôdkôwé roczëznë. Rëchli jem ô czims taczim nick nie wiedzała. To je pô prôwdze cos baro bëlnégô. Taczé jem miała 40., 50., 60., a w tim roku 70. urodzënë i wszët-czé tu na placu - wëjasniwô. A te ôstatné pô prôwdze bëłë z rozmacha. Ökróm drëchów rôczony bëlë téż ti z jasyńsczego klubu emeritów, do chtërnégö Iréna nô-leżi. Na salë bawiło sa kol 60 sztëk lëdzy. Dzys pö latach w Jaséniu i No-żënie zôs wëpöcziwô w Łupawsku, przë cëchim szemarzenim chöj-nów i wôdë. Wspöminô uszłé lata. Bëtowö i ökölé lat 70., grzëbë, chtërnëch czedës wiele sa natrëka-ła do Krakowa, rëbë. Je téż Bôszka ze swój im Staszka, Jaszku i wiele jinëch. Z nôdzeją wzérô w przind-né lata. Miłota do kaszëbiznë i nëch strón przekôzała swöji córce i córecznicë. Czej wëjéżdżała, miała łzë w oczach. Nie chcała ôpusz-czac tak snôżich strón. A jo ją roz-mieja - kuńczi swöja öpöwiésc Iréna Bałucko. A co z historią nëch 40 lat? Z lë-dzama, wspöminkama, szpörta-ma? Z tego materiału je na ksążka. A ji napisanie, zdanim Bałucczi, nie je taczé niemöżebné. 12. ÔDJ. K. ROLBIECCZI SÉWNIK2017 / POMERANIA /17 Më szlë dërch piechti za fronta Bronisława Karczewsko z Kartuz urodzą sa w rodzenie Wantów 19 séwnika 1931 roku i wëchöwa w Skórzewie kol Köscérznë. Bëła nôstarszô z dzewiac rodzeństwa, dzecy Léôszë (pol. Leokadii) z Gruchałów i Antoniego. Ji ójc nie pödpisôł niemiecczi lëstë. W nastapstwie tegö całô rodzëzna östa wëwiozłô do niemiecczégö lagru przesedleńcze-gô w Pôtulicach kôle Bëdgôszczë. Bronisława Karczewsko umarła pô cażczi chôroscë 14 zélnika 2017 roku. Rok 1943. Bracynowie i sostrë Wanta. Nôstarszô sostra Bronisława trzimô na rakach Gerata. Wszëtcë trafilë do lagru, téżTruda, jakô urodzëła sa rok późni Jak wë pamiatôce wëwózka do lagru w Potulicach? Nicht nie mëslôł ô taczim, że ba-dzemë muszelë öpuscëc nasze checze. Më mieszkelë w Skôrzewie. Pö sąsedzku mieszkôł Miemc Robert Wieler. Ön béł dobri. Östrzégôł nas. Gódół, że Miemcë chcą wëważac Kaszëbów do lagru, ale ön téż nie wiedzôł, czedë ôni przińdą. To sa stało w nocë, 6 lëstopadnika 1944 roku. Më wszëtcë spelë, a öni pre-lë na dwiérze. Nen jeden szandara miôł lësta, wëczëtôł miona całi ro-dzënë. Delë nama dwadzesce minut na spakowanie. Tëli, co mëma zdążëła złapać, tëli më mielë. To béł jeden płacz. Nas bëło tej sédem dzecy, mëma, tata i starka. Nômłodszô sostra, Truda, mia le trzë miesądze. Starczi Annë nie bëło na lësce. Ale öna iiczëła nen płacz, weszła ze swöji jizbë i tej ten Miemc kôzôł ji sa téż óblakac. Sąsôdka Paszilköwô chcą wząc nômłodszą Truda, ale ti Miemcë sa dorechöwelë, że ji ni ma, i tej mëma musza ja odebrać nazôd. Jinszi sąsód Michôł Részka, to béł młodi knôp, ôstôł téż przebudzony i jemu kôzelë zaprząc konie i zawiezc nas na ban do Kôscérznë. Oni blós waji wzalë ze Skorzewa? Nić, tam bëło wiele wiacy rodzë-nów. Wëwiozłô bëła téż möja starka Julianna, mëma möji mëmë, i dwie ji wnuczczi, Jadwiga i Władisła-wa od Gruchałów. Tëch Miemcë dostelë doma, reszta zdąża ucec. Do Köscérznë jacha całô kolumna wozów od Skorzewa. Më na dworzec nie zajachelë, bó jô gó pözna, a jô dobrze znała przed wojną dworzec. Oni nas wësadzëlë kol sztreczi kóle mostu ód stronę Skorzewa. Tam nas zala-dowelë na ban. Kóle mostu oni jesz wszëtczich rechöwelë i sprôwdzelë, czë chto nie ucekł. To dosc długo bawiło i tej prawie udało sa gospodarzowi Pawłowsczému, chtëren tam mieszkół, wząc dzeckó naszi sąsódczi Miąskówsczi. Ona je urodzą trzë dni przed wëwózką. To bëło dzéwcza. Öno bë w lagrze gwës umarło, a tak ono przeżëło wojna. Nasz drëdżi są-sód Wrëcza téż óstawił córeczka u tëch samëch góspódarzi. To dzéwcza téż przeżëło. Wa ju wiedza tej, dokądka z wama jadą? Më nick nie wiedzelë. Dopierze wieczór nas wësadzëlë na jaczims dworcu. Bëło ju czësto cemno. Wërégó-welë nas i kôzelë jic. Jó mia trzënôsce lat. Mie kôzelë jic raza ze starszima. Nimó mie szedł tata, a z drëdżi stronë sąsód Wrëcza. Jó szła w korkach. Z boku szlë Miemcë z psama i rëczelë na nas. Mëma, starka i reszta rodzeństwa bëlë zaladowóné na cażarówczi. I tak më sa pójawilë w Pótulicach, w lagrze. Znowu nas sprôwdzelë, a pótemu kôzelë sa rozebléc i wnëkelë nas do łaźni. Pamiatóm, że starka sa ópiéra, tedë Miemc ja uderził taczim fest kórbacza, tej ona szła pód nen prisznic. Nasze lumpë szłë do dezynfekcji. Jak më je dostelë nazód, tej nas wnëkelë do baraków. Pamiatóm, że mój numer to béł: Bronisława Wanta 6452-C, 19.9.31 Schörendorf. I w nim wa bëła jaż do kuńca wöjnë. Trzeba bëło sa przënacëc do lagrowego żëcégö. To jaż cud, że nicht nie umarł. To je prôwda. Nôgórzi bëło z malinką Trudą. Öna dërch płakała. Ö tim wspomina mie nawetka jesz po wojnie wiele razy nasza kuzynka, co bëła dëcht za scaną. Më dostôwelë chleba, kawa i letczé pôłenkó téż. Mëma kąsk ta kawa próbówa podgrzewać na la-growëch grzejnikach i dówa ja dzec-ku. Sëszëła téż jego pielëchë, czasto na swój im cele. Jó nie wiém sama, jak óna to wszëtkó mądrze robiła, że më wszëtcë przeżëlë. A tata béł przë- 5 - 18 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 WÔJNOWI KASZËBI dzelony do ököpów i rozmajitëch jinszich robotów na terenie lagru. Ön béł öd dzecka nôłożen cażczi robotę. Pózni ön téż robił jakö szewc i uprôwiôł wôjskôwé mundurë. Nô-wôżniészé, że na noc ön wiedno przeszedł do nas i më bëlë raza. Wiele lëdzy tam umierało? Słabszi umiérelë. Pamiatóm, jak wuja Stanisłôw Wanta ópöwiôdôł, że muszôł wëważac umarłëch pöza drótë i wsëpiwôł jich do kulów. Miôł môłi wözyk i skrzenia. Przeważnie bëlë öni za cos ukôróny, biti i zagłodzony. Czasa pôra razy na dzeń jich wëwôżôł. Ön ju nie béł młodi, smier-cë sa nie böjôł, ale jak ön ó tim gôdôł, tej ön płakôł. Na szczescé ani nicht z naszich, ani nicht z naszich krew-nëch nie umarł. Jô rôz téż zachörzëła, jô dosta môcną gorączka, gardło mie bolało. Mëma skądkas óbżorga aspi-rina, owiną mie tatowim szala i tak mie wëléczëła. Tej mie ôblazłë wszë. Öne wëlôżałë z tëch sztrózaków, na jaczich më spelë. Nicht nie wié, chto na nich chutczi leżôł. Jô musza tej scąc möje piakné warkocze. Z tima wszama to më sa do kuńca muszelë maczëc. Bögu dzaka jô wëzdrowia, chöc jô bëła möcno osłabiono. W ti naszi biédze më sa dërch wzmóc-niwelë módlëtwą. Kóżdégö dnia më mówilë głośno w całim baraku różańc. Wszëtkö bëło pó pólsku. Më téż gôdelë z jinszima pö polsku abö ze swójima pö kaszëbsku. Blós z wachmanama më gôdelë pö niemiecku. Pö różańcu më wiedno spiéwelë „Wieczór cichy już nadchodzi, nasza praca skończona". Nôgörzi bëło, jak na gwiôzdka mëma nasza zachórzëła z môłą Tru-dżą. Öni je wzalë na jizba chórëch niedalek naszego baraku. Rôz më z Leszą tam podeszłe. Më uzdrzelë chöjinka wëstrojoną ze swiéczkama. Mëma nas uzdrza, cos gôdała do nas przë ôknie. Jô mëszla, że kôza nama jic nazôd. Më doch so nie zdôwelë sprawë, co nama za to grozëło. Tej më szlë i dozérelë młodszich, dërch ópasywelë, żebë sa kömu le co nie stało. Na szczescé pö pôra dniach mëma z Trudżą wrócëłë do nas. Na gwiôzdka më téż dostelë paczka. Nie wiém do dzys, öd kögö. To ju sa tej miało do kuńca wöjnë. Jaczi béł ten kuńc i jak wa sa dosta dodóm? W stëczniku mëma spotka sa w lagrze ze swôją mëmą. Starka ji rzekła, że öpuszczô ju lager. Przëjedze pö nich Bruno Mejer. Tej bëło ju mer-kac, że nadchôdô kuńc wöjnë. Czëc bëło corôz czascy bómböwanié. 21 stëcznika ögłosëlë, że jesmë wólny. Ale bëła baro östrô zëma. Më nie szlë, bö më bë zamiarzlë w drodze. Jaczis chłop nama dôł jizba, w chtërny më môglë mieszkać. Tata wrócył do lagrowi stolarni i budowôł sónczi, żebë na nich wiezc môłé dzecë. Jô téż za-chôda do baraków. Wszëtkô tam bëło pörozdrzuconé. Jô nalazła krziżik ze sztëczka różańca. Do dzys móm gó na pamiątka. Tak pö tidzéniu më bëlë przërëchtowóny, żebë rëszëc w droga. Më szlë dërch piechti, bôcznyma dro-gama. Rôz më nocowelë w wiôldżi szkole. Reno pojawiło sa ful rusczégö wojska. To bëło pierszé wojsko, jaczé më uzdrzelë. Öni strzélelë do nas. Tata miôł szczescé, że kula szła dëcht köle niegö w drzewö. Nie bëło radë, le trzeba bëło znôwu wrócëc do Pótu-lic. Më tam bëlë jaż do lutégó. Tej më znôwu wërëszëlë. Wszadze leżało ful zabitëch lëdzy, köni, czołdżi stojałë, wözë. To bëłë straszne widoczi. Tata cygnął sónczi z troje miészich dzecy. Mëma i starka pômôgałë pchac. Do-łączëłë do nas jesz dwie białczi. Öne bëłë dzes öd Brus. Jedna nazéwa sa Dorawa. Öne bëłë baro dobré i pogodne. W miesce Nakło më dostelë öd jedny białczi brót chleba. To béł pierszi chléb po dłudżim czasu. Dzeń za dnia më szlë dërch za fronta. Pamiatóm Chojnice, straszny bałagan, na ulëcach walało sa ful cygaretów. Dodóm më doszlë 15 marca. Budink stojôł całi, ale bënë wszëtkö poniszczone i rozkradłé. Nie bëło nick: chöwë, maszinów, sprzatu, jedzenié-gó. Ruscë mielë wszëtkö rozgrabioné. Öni bëlë baro lëchi dló nas. Mielë nas za Miemców. Z BRONISŁAWĄ KARCZEWSKĄ GÔDÔŁ EUGENIUSZ PRËCZKÖWSCZI Bronisława dwa lata pö wojnie Z chłopa Francëszka Karczewsczim Z chłopa i nômłodszą sostrą Reginą, jakô uro-dzëła sa ju po wojnie. Przed Kaszëbsczim Muzeum w Kartuzach SÉWNIK2017 / POMERANIA / 19 NA JÔRMARKACH... Jôrmarczi są rozmajité. Nie róbtaże taczégö jôrmarku - napöminô sa czasa kögö nipöcégö. Równak nie ö taczé jôrmarczi mie jidze, chöc na rzeklëna je baro pasownô do klimë, jakô je na tôrgach, jôrmarkach, a ösoblëwie tëch, jaczé mają wëznaczoné dnie w najich miastach i wsach. Nôchatni i z pötrzebë kupieniô jestku abö jaczégó tónégô öbleczënku dlô domôków są tam białczi. Chłopi na ögle szëkają jinëch zachów. We Wielu wôżniészé jak krómë są binowé pökôzczi gôdkarzów Onëch dôwnëch jôrmarkach jidze sa wiele dowiedzec, czëtającë kaszëbską lëteratura. Sygnie zazdrzec do wspominków Bolesława Jażdżew-sczégô, np. do jegö ôpöwiescë „Wicati jidze na jôrmark" w zbiorze Jôrmark w Börzëszkach (2003). Ö samim jôr-marku je tu möże niewiele, bö leno „Jakös żesmë sa dopchelë na ostatku do tëch Bôrzëszków. A tam jôrmark. Wa wiéta, jak to wëzdrzi - tak samö jak u nas, w Lëpuszu. Ruch, tłok lëdztwa, zgwôr, bleczenié ôwców, bëdła, kwika-nié swiń, rżenié köni. Tam jesmë sa rozeszlë z Pawła, bô ôn muszôł dbac ö swój geszeft, a jô ö swój. Paweł mie żëcził, żebëm so wëbrôł dobrą krowa, co bądze dôwała wiele mléka. A jô mu żëcził, żebë jak nôpradzy sprzedôł te dëfle a jachôł do swójich dzôtków i Anuszczi". Nalézemë tu téż ôbsądë ö jôrmarkach i przëczina jich wëbiérku: „Do Brus - mëszla so - ni ma co jic, bö tam zemie są lepszé, to i bëdło drogszé. A w tëch Börköwianach, tam są sami szachrarze... I tej jô so udbôł jic w te zabité délama Gôchë. Tam zemie są letczé, bëdełkó terô, na spózymku je biédné, to i môże tóńsze'. Nôcekawszé je w ti öpöwiescë prawie no „dopicha-nié" sa na jôrmark w czasach młodoscë Bolesława - usôdzcë dokazu. To bëła całô wëprawa, jak w baro daleką tura. Wicati szedł piechti, öbrôł droga na Rozstanie do Trôwic. Pözdze bëło Skó-szewö. Pótikôł ób droga lëdzy jadącëch kôła abó taczich, co podwiezie gó wóza. Trôfiôł na podwórza, skądka zgodno z kaszëbską góscënnoscą nie wëchôdôł bez jedzenió. Słowo jórmark przëwółiwô Remusa - bohatera arcëdokazu Aleksandra Majköwsczégö, chtëren kanął ze swoją karadajką kóżdą razą w przedednie jórmarku, odpustu abó i wiôldżégó świata midzë ledztwa. Za czim ón tam wanożił, wszëtcë wiémë. Mie interesëją prawie te órganizo-wóné ód wióldżégó świata, róz w roku. To sa wié - jakbë rzekł apartnym dló se szpósownym ókreslenim ks. Róman Skwiercz, ten dzysdniowi Remus - że przëzéróm sa wszëtczému, równak nóbarżi szukóm na nich znanków kaszëbiznë. WE WIELU Wszëtkö sa jinaczi! Wszëtkö mó swój czas! Na ödpustowëch jórmarkach bi-wóm ód dzectwa we Wielim z leżnoscë pielgrzimczi. Cesza sa, czej widza w öbleczënku pielgrzimów elementë najégô wësziwku. Z wiôlgą redoscą wspóminóm „tuńc" lëpusczich dzéw-czatów z malowónym na szkle przez Antoniego Janka obraza Lëpusczi Mat-czi Bósczi, ó chtërnégó historii pówsta- 20 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 ZEZ BRUS I NIE LENO niô möżemë przeczëtac w kronikach lëpusczégó partu KPZ abö w „Pomeranii". Na pielgrzimköwëch wielewsczich mszach czëc czasa jaczé czëtanié abö mödlëtwa w rodny mowie. Do Wiela pojada terô 12 i 13 zélnika. Nie mda mia wiele czasu przëzdrzec sa kuńsz-tóm na krómach najich artistów, bö mda óbtaksowiwała binowé pökôzczi gôdkarzów. WE WDZYDZACH Krótko móm do Wdzydzów. W tim roku nie bëła jem tam na jórmarku, bö prawie żdała jem na lubótników kaszëbsczi lëteraturë w möjim ogródku. Relacja z niegö zdelë naji lëdowi artiscë, co po jego zakuńczenim wzbó-gacëlë naji lëteracczé potkanie: Alicjo Serköwskô z Kartuzów, Janina Glësz-czińskó z Miastka, Regina Białk z Kôscérznë. Wiém, że kaszëbiznë we Wdzydzach nie felëje, bo sygnie chóc-bë nadczidnąc, że konferansjera je uwóżóny na Kaszëbach méster roz-majitëch rozegracjów Édmund Le-wańczik z Żukowa, a ód chëczë do chëczë wanożi z kaszëbsczima fran-tówkama karno z gminë Kórsëno pod czerënka Urszule i Zbigórza Studzyń-sczich, chtërny łońsczegó roku przë-rôczëlë mie na swoje XV-lecé na Pół-óstrów Lëpa nad Wdzydzczim Jęzora. Na uroczëstoscë z leżnoscë 60 lat Do-domu Kulturę w Köscérznie dowiedzą jem sa, że to prawie ta köscerskô insti-tucjó zainicjowała wdzydzczi jórmark. „Dzejałë sa nad Wdzydzczim Jęzora rzeczë nić do wiarę' - Aleksander Maj-kówsczi pisze w dokazu „Zorze kaszubskie", chtërnégö wëjimk skaszëbio-ny przez Wójcecha Meszka wórt je przeczëtac w uczbówniku Jô w Kaszëb-sczi, Kaszëbskô w świece. Tu rodzëła sa za czasów Majkówsczégó młodo-kaszëbskó rësznota, ale słowa usôdzcë jidze ódniesc téż do móji młodoscë: „Bëło i tak, że czej urzek ny prosti chëczë swój cësk zaóstawił na karnie młodzëznë, zebra sa ona tuwó, na piôszczëstim ubrzegu jęzora i, zdrzącë na nieöbeszłé wódë jęzora, damiła o dwigniacym zapadłego kaszëbsczégó zómku, chtëren z nëch wódów miół wińc". Zdrza tero na czipczi w mójim dodomu zrobione przez nieódżało-wóną Coteczka Aneczka Ostrowską, ó chtërny tëlé bë jem mogła naopowia- dać i kartkuj a uchówóny w mójim „archiwum szkolny" dokóz downy uczennice Kaszëbsczégó LO w Brusach pt. „Chëcz Coteczczi Aneczczi". WNÔD0LU Bëła jem cekawó, jak wëzdrzi „Kranc-bal" órganizowónyju 16. róz wNódo-lu. Jachała jem na norda z moją półso-strą Elą Majkowską z Lëpusza. Bëła jem szoférą mójégö polo. Obrała jem réza na Stażëca, Bórucëno, Bórzesto-wó, Miechucëno, Strzépcz, Lëzëno, Zamöstné i Öpalëno. Ela jacha tu pier-szi róz i ni mogła sa nadzëwówac snô-żoce tëch strón. A jó do ji unieseniów dopöwiôdała wëjimczi ulëdónégó tekstu „Zemia Kaszëbskó" Alozégó Bu-dzysza: „Chto twóje wódë nie widzôł, zemia kaszëbskô, tatczëzna mój ich przodków, nie znô ce (...). Chto kréz twójich niw a pól na rżący zópóch wëpichającym sómchódze abó huczącym motorze, na trzóskującym cuchu abó gwiżdżącym kole przelecy, przës-pieszi a przedërchô, ni móże sobie twoją krëjomą piaknosc a wëgódną wspaniałosc wëöbrazëc (...). Chto ale piechti przez twóje plónë a lasë, twóje szónë a wrzosë, przez twóje wadołë a parowe (...) wadriwó, chto twóje góscynné wiosczi a na płôszczëznie rozdrzuconé pustczi nawiedzo (...), ten leżi przë twójich piersach a ssó pełen ötëchë przerosłosc, miłosc a póchnosc tatczëznë w swoje serce, jak niemowląt -kó z piersë mëmczi zdrowie a sëłë ssô". „Krancbal" béł w nódolsczim muzeum. Zaró z przodku sedzół pod celta ze swój ima dokazama Józwa Semmerling. Przed czile niedzelama gratulowała jem jemu widzałégó wëstówku rzezbów w krokówsczim muzeum. Pó lewi stronie dozdrzała jem „Nótë Tobacznika" Adrisa 01-szewsczégó, chtëren czestowôł tobaką z wiôldżégó roga. Szkoda, że nie zażi-wóm, bó ni mogła jem óbtaksowac ôrtu i mócë tobaczi. A gwësno i óna wedle pówióstczi ó Wicatim je znanką zjinaczenió Kaszëb, jeżlë ô nawzôjnym czestowanim sa nią Wicatégó z Hëtë na Zôbórach i Jarzabińsczćgó ze Skó-szewa na Góchach czëtómë: „Ta waja lëpuskó przeprawa tobaczi je fejnó, le kąsk słabo. Tej jem so zażił i jaż mie łzë z oczu sa kulnałë. Mówią wama, ten miół ta tobaka, j istną kosa". Dzaka sztaplowi, jaczi przëkłódałë kasjerczi pó kupiszu bilietu na raka przëbélca, szło wchadac i wëchadac za óbrëmie-nié rozegracji. Za muzeum rozcygało sa wióldżé jezoro. Jô znowa przëbóczi-ła so wëjimk pówióstczi Jażdżewsczé-gó, czej Flórisz, co pómógół Wicatému sa przedostać na drëgą strona jęzorów, óbjasniwół: „To je Somińsczć Jezoro. A jaczé fejn rëbë w nim są. Taczé szczëczi, że chłop jedna knap uniese. A wagórze na dwa métrë dłudżé, plëzdrë jak wiosło, płotczi, ókunczi, jażdże, że palce lizać". Rëbë w jęzorach na półnim Kaszëb są gwësno jiné ód mórsczich - mëslała jem, zdrzącé na jich bókadosc w krómikach nódol-sczégó jórmarku, równak cos naju wszëtczich na tëch Kaszëbach parłaczi. A nóbarżi pasowné są do te słowa Flórisza: „Widzyce wë, jaczé to nasze jezoro je piakné!". Bohater pówióstczi ódnószół je do jęzora w swójim molu, a jó pówtórzała jem za nim, zdrzącë na Żarnowiecczé Jezoro kol nódolsczégó muzeum: „Jak jó na to wzéróm, mie sa zdaje, że to je ten rój, gdze Pón Bóg stwórził pierszich lëdzy". Dló mie nié dzëwöta, że zaintereso-wanim ceszëłë sa öbrazë Malwinë Dzwonko wsczi. Téż jesmë sa niedôwno widzałë w Brusach na zorganizowó-nym w Jagłach plenerze lëdowëch artistów z leżnoscë roku Józwë Cheł-mówsczćgó. Zygmunt Kadzersczi i jegó drëchöwie z jinëch stronów Pólsczi wëżłobilë tam wiôldżé póstacje: lëdową kapela i dwa wióldżé aniołë. Alicjo Ser-kówskó i Regina Białk malowałë na szkle. Marlena Stefańskó ódmalowa portret brusczégó artistë i charakteri-sticznć dló se bójkówć póstacje. A kóż-di, chto biwôł ii Józwë Chełmówsczćgó, bez zmiłczi bë wëzgódł, że na obrazach Malwinë ostało utrwalone jegó królestwo pszczelich domików. Na jinszim krómiku przëzéróm sa kuglóm z mó-dłama kaszëbsczima. Chłoscëłë rozmajité smaczczi, a jich pócha rozchódała sa wkół i w nos sa pchała. Usmiéchnała jem sa sama do se, bó czej jem zdrzała na garnuszczi z czë-stim, jasnym mioda, przëbôcziła mie sa szpôsownô ôpöwiésc Budzysza „Driwó-wóny gbur" ó Broniszu Patoku -pszczelórzu, chtëren dół nóuczka „no-wóupiekłi głowie miasta z tëch cepłëch strón, co nie znôł kaszëbsczi óbëczaje, SÉWNIK2017 l POMERANIA I 21 ZEZ BRUS INIE LENO a przede wszëtczim nie znôł najiwną fifnosc, a przedriwöwónosc gburską". Uwôżanié dlô organizatorów! Wi-zrama dlô szoferów bëłë farwné szlejrë, pórządkówó służba pómôgała w usta-wienim auta westrzód wiôldżi jich wieloscë. Na niewiôldżim placu tëlé krómów. Ötemkłé dwiérze muzeal-nëch chëczów i móżlëwóta nauczeniô sa np. czerznieniô masła. Konferansjerka na binie prowadzył w całoscë w naji rodny möwie Adóm Hébel. A jeżlë chto jesz nie czuł piaknégô spiéwu Nadolanów, niech jich przë-rôczi do se. Jem udbë, że w jich wëkó-nanim naji piesnie poniosło Żarno-wiecczé Jezoro dalek a szerok. Dłô ödswiéżeniô wiadë ó baro ósoblëwi historii wsë sygóm do ksążczi Nadole Józefa Bôrzëszkôwsczégó - inicjatora pöwstaniô nôdolsczégö muzeum, molu snôżi promocji kaszëbiznë. Pötkóny w Nôdolu drëchöwie za-bédowelë mie droga nazôd przez Wej-rowö. Öni wiera nie znelë ôpöwiesców ö Felë jakno szoferze! Wjachała jem jednym raza na szasëja chutczi jazdë i... całô zmôkłô, dojacha jem do grodu Wejhera. Jak Wicati „ruk-cuk" przelôzł przez móczarë, pódzakówôł Nôswiat-szi Panience, jô zrobiła to samô, że naju szczestlëwie doprowadzëła do Lëpusza i Łubiane. W CHÖNICACHI BRUSACH Midzënôrodny Festiwal Fólkloristicz-nëch Karnów - to wiôlgô rozegracjô na pôłniowëch Kaszëbach. Latosé wio-dro strzëmało mie przed bëtnoscą na jegö ötemkniacym we Wielim. Bëła jem za to w Chónicach, gdze téż Hiszpanie - jedny z festiwalowego karna, skrëti przed deszcza, robilë odjimczi skôkającégö pó dakach gradu. Na szczescé deszcz kąsk ustôł. Widzôł mie sa spić w i tuńc karna ze Słowacji. Wio-dro téż gwësno sprawiło, że nie szło za wiele naceszëc öka kuńszta najich lëdowëch artistów. Brusë, gdze jak wiedno je zakuńcze-nié Festiwalu, miałë wiacy wiodrowégö szczescô. Żdającëch na pökôzk festiwa-lowëch karnów organizatorze przë-rôczëlë przed pôłnim na Zôbörsczi Jôr-mark. Na darżëcë Józwë Chełmówsczé-gö rozłożëło swöje krómiczi wiele lëdo-wëch artistów, a béł nawetka czas na przësadniacé köl nich. Tim raza rozgô- dała jem sa z Lilią Gerszewską - usód-czënią malënków na szkle i drewnie. „Jaką piakną mósz bluzka" - przëwitała jem sa z drëszką. „To robiła moja mama" - odrzekła Lilia, córka Bronisławę i Teodora Plińsczich. Snóżota bluzczi nie zaskókła mie terô, bó przed óczama stanała mie jak żëwô wastna Plińskó z kóscersczégö dodomu kulturę - mésterka i znajôrka kaszëbsczégö wësziwku, drëszka Wandë Szopińsczi. Bolesław Jażdżewski w Börzëszkach <;i)A r . ■smsm STANISŁAW SALMONOWICZ Karol Marks pisał w 1848 roku, że „widmo krąży po Europie - widmo komunizmu". Czasami mam wrażenie, że dziś jest podobnie z „widmem", rozmaicie wprawdzie widzianym, PRL-u: dla jednych to nieprzezwyciężona dostatecznie przeszłość, dla innych może wzór państwowości czy przedmiot nostalgii, porównań wypadających nagle na korzyść owego widma... Popatrzmy bliżej na tę paradoksalną sytuację. Oto Polak urodzony po upadku komunizmu ma dziś 28 lat. Ci, co żyli już świadomie w tej epoce, mają dziś lat 40 czy 50. Epoki Bolesława Bieruta czy „pierwszego Gomułki", czy 11 lat stalinizmu (do roku 1956) niemal nikt już nie pamięta. Nawet ci najmłodsi z bywalców więzień UB około roku 1950 mają dziś co najmniej lat 80. Warto przypomnieć, że dwaj najważniejsi twórcy komunistycznej Polski - Bolesław Bierut i Władysław Gomułka - dawno już nie żyją. W 2017 roku, jeśli ktoś by bardzo tego chciał, może obchodzić 125-lecie urodzin Bieruta! Data nie jest może całkiem pewna, tak jak jego cała biografia, w epoce PRL-u pełna niedomówień i luk. Co do Władysława Gomułki w tym roku mija 35 lat od jego zgonu. Tyle suche nieco uwagi generacyjne. Niedawno barwny opis życia w PRL-u opublikowała Iwona Kienzler, podkreślając już w tytule cechy epoki tak: Życie w PRL. I strasznie i śmiesznie (2015). Osobiście wolałbym napisać, że choć śmieszności na co dzień nie brakowało, to generalnie panował strach i może monotonia egzystencji, choć nie wszystkich z pewnością i nie przez cały czas to dotyczyło. Krystyna Kersten, znakomita historyczka wywodząca się wprawdzie z partii komunistycznej, ale która z nią zerwała po latach, tak oto pisała między innymi o cechach epoki: „w sferze mentalności mamy do czynienia z dewastacją etosu pracy, zanikiem inicjatywy, wymuszoną bezradnością i wynikającymi z niej postawami roszczeniowymi (...). Nastąpiła degradacja prawa i zanik kultury prawnej". Omnipotencja państwa rodziła pra- gnienia, by państwo w każdej kwestii zaspokajało potrzeby obywatela. Epokę PRL-u na różne sposoby już próbowano rozliczać czy podsumowywać - z różnym także społecznym skutkiem, nie zauważono, że istnieje silna społecznie, wcale nie mała (!) nostalgia za... spokojnymi, przyjemnymi dla niektórych czy stabilnymi latami minionymi. Była to tak zwana mała stabilizacja pierwszych lat rządów Edwarda Gierka. Wskazywałem kiedyś, że ta nostalgia żywiła się głównie właśnie epoką chwilowych sukcesów Edwarda Gierka, sukcesów konsumpcyjno-rozrywko-wych, które jednak opierały się na wydawaniu, zazwyczaj bez ładu i składu, pożyczonych „od Zachodu" pieniędzy. Pieniądze pożyczone zazwyczaj trzeba jednak zwracać. Jako historyk od lat reprezentuję pogląd, raczej może niekoniecznie miły, a mianowicie przekonanie, że rola opozycji antyreżimowej (tzw. wówczas dysydentów) czy to w latach 1956-1957, czy w latach 1967-1968, wbrew może pozorom, wiele reżimowi nie zaszkodziła. To nie opozycja pisarzy, artystów czy uczonych, ale dogłębna niemożność budowy zdrowej ekonomii w systemie komunistycznym powodowała prawdziwe kryzysy społeczne reżimu: 1956 (Poznań), 1970 (wybrzeże), 1976 (Radom), 1980 (znowu wybrzeże). Po zakończeniu krwawych lat stalinizmu w dobie przemian Października 1956 roku system nieco się zmodernizował, niewątpliwie złagodniał, może nawet „zmądrzał", ale jego istota - systemu niedemokratycznego i nieprzestrzegającego zasad państwa prawa, ustroju totalitarnego opartego na wszechwładzy faktycznej jednej partii - nie ulegała zmianie. PZPR rządziła „wszystkim" - od spraw politycznych i prawa po działania sądów, prokuratury i służb specjalnych, także gospodarką w dużej mierze państwową czyli niczyją. PZPR decydowała też o sprawach kultury, oświaty, cenzury, nawet działania towarzystw dalekich od wszelkiej polityki były pilnie nadzorowane, a „koła łowieckie" w powiecie gromadziły 28 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 gawędy o ludziach i książkach othi elitę ówczesnych rządców kraju... Wszystko zależało od władzy: wyjazdy zagraniczne, awanse zawodowe, szanse na mieszkanie, bon na samochód za Gierka. W „okresach chwilowych trudności" stale nawracały, jak bumerang, kartki na mięso, na cukier i wiele innych rzeczy. Byśmy mogli „zdobyć" tzw. dobra trwałe (marzenie o kolorowym telewizorze!), trzeba było stać w kolejkach lub mieć znajomego górnika, partyjniaka czy milicjanta. Wbrew pozorom - to chciałbym mocno podkreślić - wielu ludzi po pewnych doświadczeniach znakomicie się do epoki dostosowało. Wiedziano, kiedy coś „rzucą", wiedziano też, że ostatnim ludzkim uczuciem na drodze do komunizmu jest kumoterstwo. Każdy kogoś gdzieś może miał. Można by sądzić, że ludzie stale tylko narzekali na trudności, ale i to niekoniecznie prawdziwa prawda! Radość aż biła z oczu osoby, która niosła do domu triumfalnie naręcza papieru toaletowego. Zdobytą szynkę raczej natomiast skrzętnie chowano przed innymi. Nikt się swoimi sukcesami czy znajomościami nadmiernie nie chwalił, każdy myślał o sobie. W sumie wielu ludzi w latach 60. czy 70. było szczęśliwymi, a jeżeli władzy się nie narażali, nikt się ich nie czepiał. Telewizja państwowa (a innej nie było) nie raczyła ich obrazami „rozpasania elit politycznych", a jak jest w kapitalistycznej Europie, mało kto wiedział, bo na serio bierze się tylko to, co się zobaczyło na własne oczy! W tym szerokim kontekście o braku demokracji, o fikcyjnych wyborach, o łamaniu prawa czy o cenzurze dotkliwej dla każdego twórczego artysty mało się wiedziało i w gruncie rzeczy nie było to przedmiotem rozmów rodaków przy wódce. Oglądało się takie seriale, jakie były w państwowej telewizji, wiadomości, jakie nadawała państwowa telewizja. Problem urlopu także był ważny, marzono jednak skromnie czas długi o podróżach tylko nad Morze Czarne. Towarzysza Gierka również trudno było krytykować: jeździł po kraju, był miły, panie całował po rękach, wiele obiecywał, czasami nawet dotrzymywał, co obiecał. Wiadomo było jednak, że „wychylać się nie należy", na wybory ludzie bez protestu chodzili, choć od nich wyniki nie zależały. Być może w latach 60. jedynie anty-klerykalne wyskoki władzy komunistycznej budziły szerszy opór. Złośliwie bym nawet napisał, że gdyby Gierek umiał się lepiej dogadywać z biskupami, to żadna salonowa opozycja w Warszawie niczym by mu nie zaszkodziła. Pamiętajmy, że właściwie każdy miał pracę, nawet ci, którzy jej nie chcieli i mogli jej wykonywanie tylko pozorować. Sprytniejsi wiedzieli dobrze, jak niewysokie dochody uzupełniać. Sejm istniał, ale nikogo nie obchodził, opozycji w nim nie było, spokój, cisza, nuda. Mienie było w zasadzie państwowe, a więc niczyje, i każdy mógł próbować z niego coś dodatkowo urwać. Wspomniana Iwona Kien-zler tak pisała: „wszyscy żyli w podobnych kiepskich wa- runkach, co eliminowało zjawisko zazdrości. Nikt nie wiedział, jak dokładnie wygląda życie »za żelazną kurty-ną«, a nawet jeśli było to pokazane w jakimś filmie, to uważano za propagandę »zgniłego Zachodu«". Niewielkie grupy uprzywilejowane - partyjna klasa rządząca -w miarę możliwości ukrywały swoje luksusy w zamkniętych ośrodkach wypoczynkowych, w służbowych willach w Warszawie czy w leśniczówkach w Puszczy Białowieskiej, życzliwie zawsze udostępnianych przez „Lasy Państwowe". Były więc imprezy łowieckie i quasi-łowieckie czy wędkarskie, nieraz zawody na łowienie butelek, niekoniecznie tylko z oranżadą... Tak to było, ale mało kto pamięta owe zgrzebne lata. Jeżeli ktoś się naraził, to paszportu nie dostał, na mieszkanie, zwłaszcza szybkie, szans nie miał, mógł przegrać bez trudu proces z prawa pracy za zwolnienie z pracy. Jak się ówcześnie mówiło: „sekretarz" do prezesa sądu zadzwonił i sprawa sądowa była już przesądzona. Nawet jeżeli ktoś bez własnej winy dostał się pod auto dygnitarza, to i tak mógł ostatecznie jako winny odszkodowania nie dostać. Najgorzej oczywiście mieli niepokorni artyści czy pisarze, „prywatnie" książek nikt nie wydawał, koncertów nie organizował. Uznanym za nazbyt krytycznych autorów książek nie wydawano, do telewizji nie dopuszczano, a nieco satyrycznych piosenkarzy do Opola nie zapraszano... Można powiedzieć, że najgorzej było na dalekiej prowincji. W Warszawie mógł ten czy ów od złego Annasza do bardziej liberalnego Kajfasza w Białym Domu KC PZPR odwoływać się po cichu. Natomiast na prowincji raz podjętej decyzji nikt się nie ośmielał zmieniać. Temu w ostatniej chwili nie pozwolono wyjechać nawet na Węgry, innemu obiecanego awansu nie przyznano, trzeciemu na liście „do mieszkania" numer kolejny na gorszy zmieniono. Nostalgia czy może dla niektórych chęć naśladowania dobrych wzorów rządzenia krajem? Jest może jakiś podskórny nurt, który można by ująć gromko tak: komunistów nienawidzimy i wszędzie ich szukamy, ale ich organizacja życia i spraw wszelakich, ten jakiś dobry na co dzień porządek, bez sporów żadnych publicznych, to się nam podoba. Może więc PRL taka zła nie była? - pytają niektórzy. Może tego nie wiemy, może spróbować? Niektórzy jeśli tego nie mówią, to może tak myślą: każdy, jeżeli sam „burd" nie czynił, był bezpieczny, chaosu sprzecznych informacji czy oskarżeń nie było, naród, można powiedzieć, miał na co dzień spokój i nie musiał się wielką polityką zajmować. Jest wprawdzie jeden może problem warty przemyślenia: czy da się te wszystkie koncepcje retro pogodzić z otrzymywaniem pieniędzy „z Europy"? Czy więc tak trzymać, warto się może zastanowić, nostalgii nadmiernie nie ulegać, oto jest pytanie, jak by rzekł książę Hamlet. SÉWNIK 2017 POMERANIA / 29 Pömachtóny żëwöt Bruna Richerta WEDLE AKTÓW Z ARCHIWUM INSTITUTU NÔRODNY PAMIACË Ob czas swój i bëtno-scë w Karwicë Bruno Richert jesz jedną rzeczą zwrócył na se uwóga krëjamnëch służbów Lëdowi Pölsczi. Stało sa tak w gromicz-niku 1959 r. Béł to czas, czedë wrócył do Pólsczi dzél skarbów pólsczi nôrodny kulturë, chtërne pô wëbuchu II światowi wöjnë wëwiozłé östałë do Kanadë, gdze bëłë przechôwiwóné. 3 gromicz-nika 1959 r. skarbë te (zwóné wa-welsczima) przëjachałë cuga na przédné banowiszcze w Warszawie. Kąsk późni w tamecznym Nôrodnym Muzeum zrëchtowó-ny östôł wëstôwk, jaczi miôł zaprezentować lëdzóm przëwiozłé prawie nazôd do Pölsczi skarb ë pölsczi nôrodny spôdköwiznë. Nie wrócëłë w tim czasu równak jesz wszëtczé przechöwiwóné w Kanadze rzeczë. Reszta z nich, w tim na przëmiôr zbiér wawel-sczich utkónëch obrazów z XVI stalata, przewiozło ósta do Pól-sczi dwa lata późni, to je w stëcz-niku 1961 r. Dlôcze ó tim wspóminóm? Hewó w gromiczniku 1959 r. czerownik i szkolny w karwic-czi szkole Bruno Richert ob czas lekcjów przedstôwiôł dzecóm midzë jinszima sprawa przëja- chaniô nazôd wawelsczich skarbów do Pólsczi. Wedle meldënku z öperacjowi robótë Służbë Bez-pieku w Labórgu za gromicznik 1959 r. Richert mó wrodżé nastawienie do wëchôwaniô dze-cy w dëchu ustawówëch fôrmów P[ólsczi] R[zeczpôspôliti] L[ëdo-wi]. Figurant wnëkiwô dzôtkóm w głowë, że iistôw nen (chó-dzy ö komunizm - S.F.) to nie je richtich Pôlskô, że terôczasné wëszëznë to złodzeje i bandicë. Podług Richerta je to wszëtkó leno timczasowé, a pótemu dopierze nadeńdze prôwdzëwô Polsko. Wedle wspómnionégö meldën-ku dôwny przędny redaktor „Zrzeszë Kaszëbsczi" pôzdrzatk taczi wëkôzôł na téma przińdzenió nazôd wawelsczich skarbów z Kanadę, bo z dzecama ôbgôdiwôł ta sprawa na uczbach. Gôdôł, że Kanada nie wëda Polsce wszët-czich skarbów (jak jem nadczidł, reszta skarbów wrócą do Pólsczi w 1961 r., to je wnetka dwa lata późni - S.F.) z ti przëczënë, że nie uznôwô dzysdniowi Pólsczi. Musz je przëznac w tim molu, że w tim, co gôdôł Richert, bëło wiele prôwdë. Ko doch prawie to, że w powój nowi Polsce rzą-dzëlë kómuniscë, sprawiło, że skarbë pólsczi kulturë wrócëłë do najégó kraju tak późno. Przez dłudżi czas sprawa óddanió jich w race kómunisticznégó rządu spartaczono bëła z wiele wąt-plëwötama. Zdrzódła jich bëło midzë jinszima to, że przekóza-nié wawelsczich skarbów kómu-nisticznym wëszëznóm pólsczé-gö państwa óznôczałobë móralné uznanie jich za legalne przédnic-twó kraju. Richert miół swiąda tego i gódół tak cos dzótkóm ób czas uczbów. Co cekawé nadczid-ka ó tim, że Kanada nie uznôwô dzysdniowi Pólsczi, öznôcza, że szkolny z Karwicë przékuje legalność kómunisticznëch rządów w Polsce i je dbë, że ni mają one moralnego prawa, żebë rządzëc. Gwësné je to, że bezpieka zaró dozdrza zagrôżbë, jaczé zrzeszone są z rozkóscérzanim westrzód szkóloków taczich pózdrzatków. Temu téż w nadczidniatim wëżi dokumence w ódniesenim do tego, co zrobił Richert, napisóné ostało, że musz je w nóblëższim czasu sprawdzëc materiół, jaczi mómë, sprawa sczerowac na darga karnego póstapówanió i sprawie, żebë óstół zdjati ze szkólnowsczégó stanowiszcza. W kąsk pózniészich papiorach labórsczi kómańde, jaczé tikają sa personë najégó bohatera, nie 30 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 kaszëbiw prl-u nalôzł jem nadczidczi ö tim, czë esbecczé udbë wëpisóné w sléd-nym zdanim pôprzédnégö akapitu östałë zjisconé. Wiémë za to, że w czerwińcu 1959 r. labörskô SB umësla so urëchtowac nowi plan ôperacjowëch pódjimiz-nów i zmienić zort prowôdzony na Richerta sprawë z ewidencjo-wö-öbserwacjowi na agentural-ną. Wechôdało to z tegö, co ópi-sóné ostało ju przódë na kôrtach najégó cządnika, to je z faktu, że w race fónkcjonariuszów bez-pieczi wpôdł Stanisłôw Senger i napisół jima ö Richerce. Dejade z nadczidków z drëdżi pöłowë tegô roku wëchôdô, że óperacjo-wô sprawa na kaszëbsczégô sepa-ratista Richerta nie bëła wiera za baro rëszno prowôdzonô. Przede wszëtczim zort sprawë nie östôł zmieniony. Ökróm tegö w zélniku przedstôwcowie SB z Labórga chcelë sprawdzëc, jak figurant zachöwiwô sa w môlu, gdze mieszko, i to, czë nie pötikô sa czasa z dzejarzama z óbeń-dë Wejrowa, żebë raza z nima wëdawac nielegalną kaszëbską gazéta. Kureszce w ruj anie tego roku doszlë ôni wiera do swi-ądë, że tak pö prôwdze nie wiedzą, jak sa richtich za ta sprawa wząc. Udbelë so tedë ugadac sa z przedstôwcą III Wëdzélu Wóje-wódzczi Kómańde Öbëwatelsczi Milicje (WKÖM) we Gduńsku i zastapcą przédnika SB z Wejrowa, żebë wëcmanim nalezc jakąś póspólną droga póstapówanió w ti sprawie. Jaczi béł brzôd tegö ugódanió sa, nie wiém. W kóż-dim razu po ruj anie 1959 r. Bru- no Richert ju w aktach labór-sczi Służbę Bezpieku wiacy nie wëstapiwô. Na przełómanim lat piacdze-sątëch i szescdzesątëch uszłégô wieku bohater najégö dokazu przecygô do czësto jinégô dzéla Pölsczi. Mieszko tej w Złoto-riji na Dolnym Szląsku, gdze nalôzł so robota w tameczny öglowösztôłcący szkole. Jistno jak w pôprzédnëch latach dzejôł tedë téż w harcersczi rëszno-ce. Wiémë, że ôb czas bëcégö w Karwicë béł Richert zastapcą hufcowégö na wiesczé ôbéndë labörsczégö krézu. Równak na początku szescdzesątëch lat narobić miôł jaczichs szachrów--machrów z dëtkama Związku Pölsczégö Harcerstwa. Zarô pô tim, to je na początku 1963 r. zwiornął ze Złotoriji i zaczął tacëc sa we wsë Tarnówka kole Złotowa. Widzymë tej, że jistno jak przódë retënka dlô niegö mia bëc uceczka w czësto jiny dzél Pölsczi. Tim raza wëbrôł so Krój na. Nick to dejade nie dało. Szandarzë na-lezłë gó tam i zawiozłi óstół do Powiatowi Prokuraturę w Złotoriji. Përzna późni na spódlim ar-tikla 286 karnego kodeksu (tikół sa ón, ógłowó zdrzącë, przespra-wów urzadników) skózóny óstół na trzë lata sôdzë. Miół ón nibë öcëganic ZPH na 8,5 tës. złotëch (dló przërównanió pódóm, że w 1963 r. strzédnô miesacznó wëpłata bëła równô 1763 zł). Pó-czątk swój i sztrôfë downy przędny redaktor „Zrzeszë" ódbiwół we wrocławsczi sódzë na sztra-se Kłeczkówsczi. Sedzół tam ju w czasu, czej pó pójmanim pro-wódzonó bëła procëm niemu sprawa, bó z zópisku z gromicz-nika 1963 r. wëchôdô, że Richert béł w tim czasu we Wrocławiu slédczim sôdzewim. Jaczis czas późni zmienił sa mól jego bëcégó w prizë, bó trafił do sôdzë na war-szawsczim Mokotowie, chtërna miesca sa na óglowó znóny w całi Polsce sztrasë Rakówiecczi. Nigle równak trafił do Warszawę, ju we wrocławsczi kluzë spróbówół zrobić cos, co mëslôł, że pomoże mu abó zmniészëc kara abó téż wińc na wólnota. Cëż to bëło taczégó? Hewó Richert pótkół sa z przédnika sôdzë i póprosył gó ó... umożliwienie mu zeńdzeniego sa z prô-cownika Sł[użbë] Bezp[ieku], z chtërnym chce ôbgadac pewné sprawę zrzeszone z niemiecczim rewizjonizma, to je ze sprawą, jakô w tim czasu krëjamné służbę Lëdowi Pólsczi baro intere-sowa. Jaczis czas pó tim, 5 gro-micznika 1963 r. do wrocławsczi prizë udół sa kapitón Zygmund Spangilet z III Wëdzélu WKÖM we Wrocławiu. Pókórbił ón so tej z bohatera naszego dokazu, a z ti rozmówë zrëchtowôł pa-sowny zópisk, dzaka jaczému wiémë, ó czim bëło tedë gó-dóné. Na zóczątku kórbieniégó z esbeka Richert przëznôł sa, że trzimół przódë łączba z fónkcjo-nariusza bezpieczi z Warszawę, ale nie gódół mu tedë wszëtczé-gó, co wiedzół. Tero zós chcół sa zrehabilitować przed robótni-kama resortu bënowëch sprów i całą prôwda wëjawic. Jakuż ta SÉWNIK2017 / POMERANIA / 31 „prówda" wëzdrza, möżemë sa wëdowiedzec z nadczidniatégö ju przed sztërka zôpisku. Richert rzekł tej kapitanowi wrocławsczi SB, że w 1961 r. pötkôł w Wejro-wie swöjégö znajemnégô Aleksandra Labuda. Wëdowiedzôł sa tej nibë, że Labudze nie wi-dzy sa póliticzny ustów Lëdowi Pôlsczi, a jegö céla je oderwanie Gduńska i Pömörzô öd pólsczé-gö państwa i stworzenie autonomiczny kaszëbsczi republiczi. Wedle Richerta Labuda trzimół tedë łączba z niemiecczima procëm-pölsczima rewizjonisticznyma strzodowiszczama, a ókróm te przekönôł do se taczich lëdzy, jak: Józef Wilma, Jón Rómpsczi, Sztefón Bieszk, Jón Trepczik, Edmund Kamińsczi, ks. Francëszk Grëcza i Karól Krefta. Jeżlë chó-dzy ô tegô slédnégô, to dôwny szkolny z Karwicë rzekł ö nim, że miôł ön so tej wëstôwioné gôspödarsczi budink na ostrowie. W tim prawie môlu miałë sa tedë ódbëwac zeńdzenia wëmie-nionëch przez Richerta lëdzy, ób czas chtërnëch, co cekawé, jich uczastnicë korbie mielë blós w niemiecczim jazëku. Nie je to jesz równak kuńc Richertowëch „rewelacjów". Ökróm te abó Labuda, abó téż Krefta mielë nibë co miesąc jachac do chëczë jaczégós szwedzczégó marénë, ód chtërnégö dostôwelë zópad-noniemiecczé rewizjonisticzné cządniczi. Zamkłosc nëch ga-zétów bëła nibë czëtónô i óbgôdi-wónó ób czas zetkaniów u Kreftë. A jakbë tegó jesz bëło mało, to co jaczis czas lëdze ti pótikają sa w mieszkanim Trepczika w Wej-rowie, a nawetka trzimią łączba z ksadzama ó proniemiecczim nastawienim z gduńsczi kurie. Widzymë tej, jaczi „czórny" óbróz kaszëbsczich dzejarzów nacéchówôł w swój ich wëpówie-scach Richert, że nibë chcą sa oni óddzelëc ód Pólsczi, trzimią łączba z Niemcama i wrodżima ksadzama, a nawetka gódają midzë sobą pó niemiecku. Pod sóm kuńc kôrbieniô Richert ôswiôdcził, że po wiń-dzenim z sôdzë badze miół stara, żebë rozprôcowac całą ta grëpa. Pôwiedzôł tej téż swójému es-becczému rozpówiôdóczowi, że lëdze, o jaczich gódół, wierzą mu jakno dównému kaszëbsczému dzejarzowi i dzaka temu miół ón nódzeja, że badze mógł udostac wiacy wiadłów ó jich dzejnoce i rozprôcowac całą grëpa. Czej przezérô sa zópisk z rozmowę kapitana Spangileta z Richerta, do głowë przëchôdô pitanié ó wórtnota wiadłów, jaczé nen slédny przekôzôł tej SB. Chcącë ódpówiedzec na nie, muszimë pamiatac, że bohater najégö tekstu udbół so wznowić swoja wespółrobóta z kómuni-sticznyma krëjamnyma służba-ma w baro dradżi dló se sytuacji, jaką bëło sedzenié w sôdzë. Czej gódół przedstówcë bez-pieczi to, co wedle niego mogło wëszëznë zainteresować, mëslôł przede wszëtczim ó tim, żebë sami Służbie Bezpieku zanólé-gało na wëpuszczenim gó na wólnota. Temu téż prawie tedë „przëbócził so" ó ni i przedsta- wił ji taczi óbróz sytuacje, że je „niebezpieczno" grëpa kaszëb-sczich dzejarzów i że blós ón, to je Richert, może jich rozpróco-wac. Dejade, żebë to slédné udostac, musz bëło namknąc na jego przesprawë i wëpuscëc gó na wolą. Downy przędny redaktor „Zrzeszë" miół na zycher swiąda tegó, że bezpieka je baro mócnô i na gwës je w sztadze mu w tim pomóc. Jiwer leno w tim, żebë chcą... W ti sytuacji wëzdrzi na to, że wiadła, jaczé dosta w tim czasu SB ód Richerta na téma kaszëbsczich dzejarzów, bëłë blós zwëczajnym manienim. Sóm zós Richert przedstówió sa nóm jakno człowiek, co nié le mógł zaszkódzëc dzejarzóm z karna zrzeszińców, ale próbówół nawetka ócëganic samą bezpieka. Czë to slédné mu sa udało?... SŁÔWK FÖRMELLA* * Autor je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gduńsczćgo partu Insti-tutu Nôrodny Pamiacë. 32 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 ANNA BURDOWNA NIEZWYKŁY ŻYCIORYS ZWYKŁEJ NAUCZYCIELKI Dzisiejsza szkoła zmaga się z wieloma problemami. W procesie wprowadzania zmian i reform zapomina się o najważniejszym czynniku - o człowieku. A przecież ważny jest i uczeń, i nauczyciel. W poniższej historii prezentuję nauczycielkę przez duże N. Warto czasami przypominać takie życiorysy, ludzi, którzy swoim codziennym życiem, pracą i nauką zasługują na miano wielkich bohaterów w trudnych czasach. Takim człowiekiem była Anna Burdówna - nauczycielka z Ełganowa. Urodziła się 5 lipca 1911 roku w Łodzi, jej rodzicami byli Karol i Marianna. W rodzinnym mieście Anna Burdówna ukończyła elitarne Gimnazjum im. Szczanieckiej, potem Seminarium Nauczycielskie z wykładowym językiem francuskim. Pierwszą posadę nauczycielki otrzymała w Szkole Powszechnej w Konstantynowie Łódzkim. W połowie lat 30. podczas wakacji trzy razy współorganizowała i prowadziła jako instruktorka ZHP obozy nad morzem dla Polonii Belgijskiej. W 1938 roku podjęła pracę w Wolnym Mieście Gdańsku w Polskiej Macierzy Szkolnej, która prowadziła prywatne szkoły z polskim językiem wykładowym. Najpierw pracowała w Szymankowie, a potem została kierowniczką szkoły w Ełganowie, gdzie podjęła się również pracy harcerskiej. 4 maja 1939 roku w świetlicy Przysposobienia Wojskowego Kobiet nastąpiło wręczenie sztandaru dla szkoły w Ełganowie, na jednej stronie wyhaftowana była Matka Boża, a na drugiej Orzeł Biały. Wakacje 1939 roku Anna Burdówna spędziła na obozie harcerskim w Polsce. Po powrocie w sierpniu zastała bardzo napiętą sytuację, coraz więcej hitlerowskich flag, coraz więcej nowych ludzi z III Rzeszy paradujących w mundurach SA i SS. 29 sierpnia 1939 o 14.00 odebrała telefon z biura Polskiej Macierzy Szkolnej, nakazano natychmiastowe przerwanie nauki i opuszczenie szkoły. Po skontaktowaniu się z Kunegundą Pawłowską i naradzie z osobami z komitetu rodzicielskiego postanowiły zostać. 1 września przed szkołą stały dwa ciężarowe samochody, w skrzyni ładunkowej znajdowali się najbardziej aktywni Polacy z Ełganowa, Czerniewa, Postołowa. Wszystkich aresztantów przewieziono do Pruszcza. Przesłuchiwanych Polaków bito przez wiele godzin, później zwolniono wszystkie kobiety oprócz polskich obywatelek Anny Burdówny i Ku-negundy Pawłowskiej. Przesłuchujący zarzucał nauczycielkom wrogość wobec Niemców, repoloniza-cję dzieci niemieckich i pouczał je, że wszystkie dzieci urodzone w Wolnym Mieście Gdańsku są Niemcami. Ażeby pognębić Polki, powiedział, że ich robota na nic, bo właśnie wojska niemieckie zajmują Polskę. Włączył radio. Z Częstochowy rozległ się głos spikera po niemiecku. Zaskoczona tym Burdówna spontanicznie stwierdziła: „Aber der Krieg ist nocht nicht zu Ende" (Ale wojna nie jest skończona). To wywołało wybuch wściekłości gestapowca. 4 września zostały przewiezione do więzienia na ulicę Kurkowej w Gdańsku. W kwietniu obie wywieziono do KL Ravens-bruck. Dość szybko zostały zauważone przez inne polskie więźniarki, zdobyły szacunek i sympatię. W książce Urszuli Wińskiej Zwyciężyły wartości -Wspomnienia z Ravensbruck autorka zebrała 158 pisemnych relacji byłych więźniarek tego obozu. SÉWNIK 2017 / POMERANIA / 33 .HX:v: N'AWET W ujssftWwf N»«6oa OtA 1651 N.I'> W >D RCK.ZNiCĄ NĄĘtANU • ] A:ML śaÓKXfoi$Kiij aitë&tiśi MAdEtót's 3 *f&t£łV 17ó rocznice wrófiwz. im ®ejsc POLSKICH RODZIN PRZEZ HITLEROWCOM WRZES1EHS939 r, : s?TiS^maKr' pomorzanie Aż w 13 jest mowa o więźniarce nr 3048 Annie Bur-dównie. Wszystkie dają jej wspaniałe świadectwo jako człowiekowi. Oto jedna z ich: „Hanka Burdówna, nauczycielka z Gdańska, piękny charakter, piękny człowiek. Miała w sobie tyle dobroci, wyrozumiałości dla ludzkich ułomności, że wydawało się to czasem nierealne... Jak bardzo tacy ludzie byli tam nam potrzebni..." (R. Skalska - nauczycielka). Burdówna działała w tajnej, obozowej Drużynie Harcerek „Mury". Pełniła tam funkcję podzastępowej zastępu Cegły. Podjęła się opieki nad chorymi więźniarkami, które nie mogły uczestniczyć w ewakuacji. Dzięki hartowi ducha i wierze w Boga przetrwała gehennę obozu. W sierpniu 1945 roku powróciła do rodzinnej Łodzi i zaopiekowała się swoimi rodzicami. Za niezłomną postawę w czasie wojny otrzymała od władz oświatowych skromne mieszkanie w Łodzi przy ulicy Emilii Plater. Podjęła pracę nauczyciela języka polskiego w łódzkich szkołach średnich. W 1976 roku przeszła na zasłużoną emeryturę. Od 1945 roku aktywnie działała w ZHP. Była osobą wszechstronnie wykształconą, biegle władała pięcioma językami. Do końca istnienia Szkoły Podstawowej w Ełga-nowie utrzymywała stały kontakt z jej uczniami i dyrekcją. Interesowała się wszystkim, co działo się w tej miejscowości. 3 maja 2009 roku wzięła udział w uroczystości odsłonięcia w Ełganowie pomnika poświęconego pamięci polskich nauczycieli Gdań- skiej Macierzy Szkolnej zamordowanych przez hitlerowców. Było to w 70. rocznicę nadania polskiej szkole w Ełganowie sztandaru. Osobą, która spinała te uroczystości swoją obecnością, była Anna Burdówna. Mając 98 lat, swoją postawą zaświadczała, że jej praca i trud na rzecz społeczności szkolnej przyniosły efekty w postaci nowych pokoleń polskich uczniów. W 2006 roku otrzymała tytuł Honorowego Obywatela Gminy Trąbki Wielkie. 13 maja 2009 roku Prezydent Miasta Łodzi Jerzy Kropiwnic-ki w imieniu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego wręczył jej Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za bohaterską postawę w walce o zachowanie tożsamości narodowej, za działalność na rzecz kształtowania moralności i patriotycznej postawy polskiej młodzieży". Zmarła 1 listopada 2010 roku. W 2011 roku łódzkie harcerki spod znaku ZHR podjęły starania, aby patronką ich drużyny została Anna Burdówna. Ta prosta historia życia polskiej nauczycielki ukazuje prawdę, że najtwardszy ślad pozostaje nie w pomnikach ze spiżu, lecz w pamięci i w sercach ludzi. Postawa Anna Burdówny to przykład wytrwałości i niezłomności polskiej nauczycielki. W dzisiejszych czasach również potrzebujemy w dniu codziennym takich przykładów i postaw. TOMASZ JAGIELSKI Fotografie z archiwum autora 34 / POMERANIA /WRZESIEŃ 2017 WÔAHi EDUKACYJNY DODÔWK DO„POMERANN", NR 7 (109), SÉWNIK 2017 Aleksandra rDzaceWw Jamoch Muzyczny nórcëh Choreograficzny ukłôd do frantówczi „Królewô" (Damroka Kwidzińskó)* Czej zaczinô sa melodio, klaszczemë 5 razy, zgodno z ritma. To nie je nick x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawo Taczégö nie je nick - jidzemë 2 wiakszé kroczi ödstawno-dostawné w lewö Ni musza bëc x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawô Jak wszëtcë lëdze doch - jidzemë 2 wiakszé kroczi ödstawno-dostawné w lewö Ta prôwda jedna je - wëcygómë race w bök, łączimë je pôlcama przed sobą i jesz rôz wëcygómë na böczi Je jedna prôwda - wëcygómë prawą raka w góra, tedë lewą i jesz rôz na zmiana Ë zdanie jedno téż - wëcygómë race w bök, łączimë je pôlcama przed sobą i jesz rôz wëcygómë na böczi To je möje - pökazywómë na sebie Tak ju je - prawą raka wëcygómë w bok Ju je - lewą raka wëcygómë téż w bök Ju je - obie race mómë wëcygniaté Królewô je blós jedna - pökazywómë na sebie Je, ju je - prawą raka wëcygómë w bök Ju je - lewą raka wëcygómë téż w bök Królewô je blós jedna - tańcejeme jak chcemë, le nót je ökracëc sa wkół Tak bëlno je x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawo Jak pö möjému je - jidzemë 2 wiakszé kroczi ödstawno-dostawné w lewo Bó jô doch wiém x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawo Co nôbëlniészé je - jidzemë 2 wiakszé kroczi ödstawno-dostawné w lewó Ta prôwda jedna je... - tak samö jak bëło, le chutczi Hej! - skôczemë wësok w góra z wëcygniatima rakama To jô! - pökazywómë na sebie To mój świat! - pökazywómë rakama kol se To jô! - pökazywomë na sebie Hej! - skôczemë wësok w góra z wëcygniatima rakama To të! - pókazywómë rakama z wëcygniatima wskazëjącyma pôlcama na lëdzy przed sobą W mojim świece jes! - wëcygómë race na bóczi i pókazywómë nima szerok kol se NAJÔ UCZBA, NUMER 7 (109), DODÔWK DO„PÔMERANII" 1 MUZYCZNY NÓRCËK / KLASË V-VISPÖDLECZNY SZKÖŁË Le słëchôj mie x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawö Jô gôdóm: słëchôj mie - jidzemë 2 wiakszé kroczi ôdstawno-dostawné w lewö Nie badze zle x3 - jidzemë 3 kroczi ödstawno-dostawné w prawö Blós leno słëchôj mie - jidzemë 2 wiakszé kroczi ôdstawno-dostawné w lewô Ta prôwda jedna je... Hej! To jô!... *Wszëtczé gestë, rëchë nôleżi wëkönywac zgódno z ritma BffiHHHnHHMHnHMi Dorota Mbzew&ko %lam Apćdleczny ôzhótë Szlocha haôzëbsczich blizów Céle uczbë Szköłownik: • pöznôwô nowé słowa: bliza, môrskô latarniô, • utrwaliwô słownictwo nazëwającé pöstapstwö czasu: przódë lat, ti nocë, narôz, w ôstatny chwilë, czile miesąców pózni, czedë bél sztorm, • utrwaliwô pisownia pöznónëch wërazów i zwrotów, • pöznôwô legenda ö pöwstanim blizë; aktiwnie słëchô i ukłôdô pörządk dzejaniô w chronologicznym i przëczënowö-skutköwim układze, öpöwiôdô legenda z pamiacë, • pôznôwô mapa Kaszëb (rozmieje dokładno rzec, gdze są grańce Kaszëb i je pokazać), rozmieje robie z mapą, utrwaliwô czerënczi świata, rozmieje nalezc mól na mapie i ôpöwiedzec ô jego półożenim. Metodë robötë • metodë prôcowaniô nad znaczenim wëbrónëch wërazów: „pökôż, co to je", „nalézë plac wërazu w jegö semanticznym pölu" (rozmajité określenia czasu), „domëslë sa znaczeniô wërazu na podstawie kontekstu" - szkólnô öpöwiôdô legenda (kultura żëwégô słowa) KLASË V-VISPÖDLECZNY SZKÖŁË • gra słownô „wisélc" • utrwalające diktando - szkôłownik słëchô, rozmieje słëchac • prôca z mapą Didakticzné pömöce • fizyczno karta pômörsczégö województwa i karta Kaszëb (format 160x120 cm, wëdónô przez Kaszëbskö-Pômôrsczé Zrzeszenie w 2016 r.) • legenda ö stwörzenim blizë • pörządk zdarzeniów, rozsëpónka zdaniów (jedna dlô köżdi pôrë) • môłô kôrta z grańcama (konturowo) Kaszëb abö pömörsczégö województwa (jedna dlô köżdégö szköłownika do wklejeniô do zesziwku) Bibliografia https://pl.wikipedia.org/wiki/Latarnia_Morska_Roze- wie#Legenda Wybór legend morskich z literackich źródeł: www.moje- -morze.pl/legendy.html CYG UCZBE DZÉL WSTAPNY Czwiczenié 1 Szkolno na zôczątk uczbë przërëchtowała gra „Wisélc". Czwiczenié pôlégó na dofulowanim pustëch placów tak, żebë wëzgadnąc słowö ö pödóny kategorie (kategoria pödaje szkólnô). W tim célu szkôłownicë pödôwają dowölné lëtrë z alfabetu. Jeżlë słowö badze miało ta lëtra, jaką pódô uczeń, to szkólnô wpisze ja w pasow-ny plac, a jeżlë nié, to szkolno domaiëje kolejny element „wisélca". > Pierszô kategorio: wësoczi budink___________ ___-> MORSKO LATARNIO > Drëgô kategorio: jinszô pózwa na morską latarnia BLIZA (XXXX><>C xx>ooooo DZEL ROZWIJNY Czwiczenié 3 Szkolno ópówiôdô legenda z pamiacë. Terô ôpôwiém warna legenda ô pôwstanim blizë. Muszita mie słëchac uwôżno, bô późni bćidzeta układać pörzqdk dzejaniô. Legenda ö pöwstanim blizë Dôwno temu w môłi wsë nad mörza, żił sobie stôri rëbôk ze swoją jedyną córką - Jéwą. Dzeń w dzeń przed zópada słuńca wëpłiwalë na môrze, żebë postawie Czwiczenié 2 Szkolno pókazywó malënk blizë i tłómaczi wërazë sparłaczoné z nią: sécë, rëbôk, sztrąd, bôt, Bôłt, wałë. Raza ze szköłownikama ópisëje malënk. Na malënku widzymë bliza. Je öna tam, gdze wałë Bôłtu biją ô sztrąd. Ôbczas sztormu bliza pökazëje rëbôkóm droga dodóm. Na sztrądze co dzeń rëbôcë wëcygają z bôtów sécë ful rib. J CxXKXXXXXX> sécë, pöstapnégô dnia ö pôrénku w swöjim bôce płëna-lë pó sécë, jaczé bëłë ful rib. Jednego dnia jak wiedno wëpłënalë za rëbama. Wtim, jak ju bëlë na wiôldżim morzu, zerwół sa sztorm. Jich môłi bôt sa przewrócył. Öjc za wszelką cena chcôł uretac Jéwa. Szukôł, gdze je sztrąd, ale nie widzôł niżódnégó widu. Na nieszczescé tak sa sta, że ôjc zdżinął, Jéwa stracëła przëtomnosc i wałë przëniosłë ja na sztrąd, gdze nalôzł ja młodi rëbôk - Jón. Zabrôł Jéwa do swóji chëczë i ja dozérôł. Jéwa nikogo ju ni mia na tim świece, temu ôsta kôle Jana. Midzë tima lëdzama narodzëła sa miłota i po jaczims czasu sa ôżenilë. KLASË V~VISPÔDLECZNY SZKÖŁË Wiedno czedë na mörzu béł wiôldżi sztorm abö dôka, Jón i Jéwa nad wësoczim sztrąda pôlëlë ôgniszcze, żebë niżódnégö rëbôka na mörzu nie pötkôł taczi kawel jak tatka Jéwë, żebë rëbôcë na mörzu widzelë ten môłi wid i wiedzelë, że tam, gdze to je, je bezpieczno. Z czasa lëdze zbudowelë wiôlgą wieża i nadalë ji pozwą - bliza. Pö öpôwiedzenim legendë szkolno kôrbi z uczniama: Znajeto ta legenda? Môta czëté ö ti legendze? Może znajeta legenda ö Jurace? Abô jinszą legenda? Kôrbiónka miałabë (to zanôlégô öd wiédzë szköłow-ników) ustalëc gatunkowe znanczi legendë: gabné przekôzywanié z pököleniégö na pökölenié, co sprôwiô, że wątczi są znóné spartaczenie tematiczné z historicznyma abó legen-darnyma zdarzeniama, herojama, môlama wëstapówanié elementów wëmëslonëch, czasto fantasticznëch (przedmiotów, herojów itp.) Czwiczenié 4 Szkolno rozdôwô uczniom köpertë i je to czas na proca w kamach. W kóżdi kóperce je szesc wąsczich pasyków papioru ze zdaniama, chtërne je nót ustawie w rédze. Ułóżta pôrządk zdarzeniów, jaczé dzeją sa w legendze ô pôwstanim blizë. Norda Zôpôd Pôłnié Czë wa wiéta, co to je za kôrta? Czegô ôna sa tikô? (To je mapa Kaszëb). Gdze są grańce Kaszëb? (Na kôrce są zaznaczone grańce). Pôrechujta wszëtczé kaszëbsczé blizë. (Je jich 7). Przeczëtôjta mie pôzwë blizów ôd zôpadu do pôrénku Ka-szëb. (Ustka, Czôłpino, Stilo, Rozewie, Jastarnio, Hél, Gduńsk). Na pôrénk ôd Stilo je?... (Rozewié). Midzë jaczima blizama je Czôłpino? (Midzë Ustką a Stilo). Na pôłnié öd Jastarnie je... (Bliza w Gduńsku). Na nordze od Gduńska je?... (Hél, Jastarnio). Gdze më jesmë na kôrce? (Szköłownicë wskôzëją pözwa miejscowöscë, gdze je jich szkoła). Jakô bliza je nôdali öd nas? Jakô bliza je nôblëżi nas? Jeżlë më bë szlë szlacha kaszëbsczich blizów, zaczinając ôd zôpadu, to jaką bliza pôtkómë pierszą? (Ustka). Szkólnô möże wëmëslëc wiacy pëtaniów tikającëch sa czerënków swiata, ódległoscë, lëczbë i pozwów blizów. Sadnijta i zapiszta témat uczbë: Szlacha kaszëbsczich blizów. 0<><><><>^^ DZÉL SYNTETICZNY Öjc z córką Jéwą dzén w dzeń wëpłiwalë w mörze na rëbë. Na Bôłce béłwiôldżi sztorm. Bôt przewrócył sa i tatk zdżinął. Jéwa östa uretónô przez młodégö rëbôka Jana. Żeńba Jéwë i Jana. Jéwa i Jón pôlëlë ögniszcze, żebë rëbôcë widzelë, gdze je sztrąd.___ Czedë szkółownicë zrobią to zadanié, szkólnó rozdówô jima bilietë z pölecenim: Dopasëjë pasowné zôczątczi zdaniégô do swôjégö porządku zdarzeniów. Jak skuńczita, przepiszta wszëtkô do zesziwków. Czedë béł sztorm Narôz... Ti nocë... W óstatny chwile... Przódë lat... Czile miesąców późni bëła... Czwiczenié 5 Szkólnó rôczi uczniów do mapë, pötemu na tôflë kóle kôrtë malëje róża wiatrów i pitô sa szkôłowników, jak sa zwią pó kaszëbsku czerënczi swiata. Szkólnó zadówó pętania spartaczone z kórtą. NAJÔ UCZBA, NUMER 7 (109), DODÔWK D0„PÔMERANII" Czwiczenié 6 Szkólnó rozdówó köżdému wëdrëköwóną mółą kórta z könturama Pómórzégó. Zaznaczta na kôrce blizë i napiszta jich pôzwë. Nólepi, jak szköłownicë zrobią to z pamiacë, a jeżlë nié, to mógą pódeńc do wiôldżi kôrtë i óbaczëc, gdze je ta bliza i jak sa pisze ji pozwą. Jak ju je sprôwdzoné, to uczniowie mógą wklejic kórta do zesziwku. KLASËIV-VISPÖDLECZNY SZKÖŁË Harolëna Czemplik fiôôznica - niôl nôroclny pamiacë Czwiczenié 1 Cobë dowiedzec sa, jakô je téma zajaców, pöukłôdôj słowa z rozsëpónczi. pasionizc ............................ - môl nôrodny pamiacë, to je masowé grobë köl 12-14 tësący niedowin-nëch lëdzy zamördowónëch przez Miemców ôb czas II światowi wôjnë w lasach nachôda-jącëch sa köl 10 kilometrów öd Wejrowa sprzëti kaszëbsczich wsów Wiôlgô Piôsz-nica i Môłô Piôsznica. Nen môl je ösoblëwi dlô najégö nôrodu i państwa, bö Piôsznica to nôwikszi, pö KL Stutthof, môl straceniô pölsczégö lëdztwa na Pömörzim w cządze II światowi wöjnë. Wiész të, że... na zôczątku II światowi wôjnë, w latach 1939-1940, hitlerowcë wëkônelë wiele maso-wëch egzekucjów, jaczé bëłë jednym z elementów tzw. akcji Inteligencjo? Ji céla bëło pozbawienie żëcô wësztôłconëch Pôlôchów mieszkającëch na ôbéndach wparłaczonëch na zôczątku wöjnë do III Rzeszë. Öb czas dochôdzeniów prowadzonëch pö zakuńczenim wôjnë udało sa duńc do wiadłów, że öfiarë zbrodniów w Piôsznicë möże dërżéniowö pôdzelëc na czile karnów. Czwiczenié 2 Nalezë na diagramie ôsmë ukrëtëch pozwów warków. Pöstapno dofuluj wëpöwiésc w blónie nalazłima słowama (jak rozmiejesz, zapisze je w wielny lëczbie). W S P R Ô c Ë U D Y Z T A K U P C G E D K E s Y R 1 P J W N S F 1 T T B N W U o J Z G O B 1 C A D P C M U U R M N O A P L U L Z D A Ô H F L Z S Ô P O D J 1 M Ô R Z G E N L E R Z S E S N A T Ô R U U E S U 1 K J K T H B 1 T 1 S Ë W s M Y R Z Ô K Ó N N 1 K K K D K G A 0 L K Y R G L 0 Ë O N D U M R L P U F B A Z B N Z F K H W M A F O E A H U R c E Y s A U B O P Y Ë R J Z A W Wiész të, że... öfiarë zbrodni w Piôsznicë möżemë pôdzelëc na wëmienioné niżi karna? W pierszim nalezlë sa przedstôwcë pólsczi inteligencji z Gduńsczegó Pômörzô: .........................,............................ i.............................Ökróm tegö hitlerowcë zamördowelë ösobë przënôlégającé do miemiecczi nôrodnoscë, jaczé bëłë procëm hitlerowsczi ideologii, a téż Pólôchów i Czechów mieszkającëch przed wojną na óbeńdze Miemców. Slédné karno ófiarów bëlë to chóri z miemiecczich psy-chiatricznëch bólëców. KLASËIV-VISPÖDLECZNY SZKÖŁË Wiész të, że... w 1944 roku Miemcë udbelë so zatrzéc szlachë zbrodni popełniony w Piôsznicë? W tim célu przewiezie z lagru KLStutthof pójmańców, jaczim rozkôzelë rozkopanie masowëch grobów i spôlenié całów. Czedë pójmańcowie zrobilë to zadanie, östelë zabiti przez hitlerowców, chtërny téż spôlëië jich cała. Dodôwköwô hitlerowcë zniszczëlë abö wëwiozlë dokumentë tikającé sa zamördowónëch lëdzy. Z ti przëczënë do dzysô nie je znónô dokładno lëczba öfiarów a jich personowé pödôwczi. Czwiczenié 3 Cobë dowiedzec sa, w jaczi spôsób rozmajité ösobë mają stara uwdôrzëc ôfiarë Piôsznicë, nalezë w słownym zle-piszczu piac ökresleniów. Pöstapno dofuluj wëpöwiésc nalazłima słowama. BIEDŻIÔLIMPIADAMUZEUMLËTERACCZÉDOKÔZÉFILMË Terôczasno pödjimóné są wielné dzejania w célu uwdôrzeniô öfiarów zbrodni w Piôsznicë. Öd 2009 roku örganizowóné są............................ Piôsznicczé na distansu 10 kilometrów, za to öd 2013 roku ............................ Wiédzë ö Martirologii Piôsznicë. Céla öbu wëdarzeniów je rozwij wiédzë a swiądë ö zbrodni dokönóny w Piôsz-nicczim Lasu, tak cobë pamiac ö ofiarach przedérowała i bëła przekazywónô z pököleniô na pökölenié. Ökróm tegô na 2019 rok planowóné je ötemkniacé stałégö wëstôwku w Piôsznicczim............................w Wejrowie. Terô na starnie http://muzeumpiasnickie.pl/wirtualne-zwiedzanie möże wirtualno zwiedzëc môl straceniô. Ö zbrodni w Piôsznicë napiselë téż wielné......................................................... m.jin. zrobilë to Lech Bądkôwsczi, Augustin Ne- cel i Jerzi Samp, a téż nakrącëlë............................, np. Las Piaśnicki z 1990 roku czë W lasach Piaśnicy z 2008 roku. NAJÔ UCZBA, NUMER 7 (109), D0DÔWK DO„PÔMERANII" Wiész të, że... przez wiele lat po zakuńczenim II światowi wöjnë wiele Pôlôchów nie czëło ô piósznicczi zbrodni? W czasach PRL nie gôdało sa ó tim, bó ófiarama zbrodni bëła w pierszi rédze inteligencjo, duchowieństwo i chöri z miemiecczich psy-chiatricznëch bôlëców. W nëch czasach ti, co rządzëlë, przede wszëtczim gôdelë ó tim, że nôwicy öfiarów II światowi wöjnë bëło midzë przedstôwcama robötny klasë, to je ösób zajima jącëch sa fizyczną robôtą. Dopierze w 1955 roku na môlu zbrodni óstół postawiony Pomnik Öfiarów Piôsznicë, a w jegô westrzódku wmurowóné ôstałë trzë urnë zamikającé w se zemia zebróną w biwszim lagrze Stutthof, na Westerplatte, a téż na jednym z palenisk w Piôsznicë. Za to sprzëti pomnika umôlowónô ostała tófla z dokładną lokalizacją 27 zbiérnëch módżiłów. KLASËIV-VISPÖDLECZNY SZKÖŁË Czwiczenié 4 Piôsznica biwô przez niechtërnëch nazéwónô „pömôrsczim Katinia". Napiszë, jaczé są szlachötë midzë tima dwiema zbrodniama, a jaczé rozjinaczenia. SZLACHÖTË: ROZJINACZENIA: Ödpöwiescë Czwiczenié 1 Piôsznica Czas na pödre-chöwanié wiédzë zwënégöwóny na téma zbrodni w Piôsznicë. Czwiczenié 2 Czwlczenié 5 Bôczënk! Na niechtërne pętania je wicy nigle 1 bez- zmiłkôwô ödpöwiésc. 1. Gdze nachôdô sa môl zbrodni w Piôsznicë? a) köl 10 kilometrów öd Wejrowa b) sprzëti kaszëb-sczich wsów Wiôlgô Piôsznica i Môłô Piôsznica c) w lasu 2. Chto je ödpôwiedzalny za masowé egzekucje öfiarów w Piôsznicë? a) Miemcë b) Ruskowie c) Miemcë i Ruskowie 3. Kim bëlë zamördowóny lëdze? a) polsko inteligencjo b) Pölôszë i Czesze mieszkający przed II wöjną w Miemcach c) chöri z psychia-tricznëch bölëców 4. Kögö hitlerowcë zmuszëlë do ödköpaniô całów zamördowónëch lëdzy i jich spôleniô? a) mieszkańców ôkôlnëch wsów b) pójmańców lagru KL Stutthof c) nikögö nie zmuszëlë, sami sa tim zajalë 5. W jaczim roku östôł postawiony Pömnik Öfiarów Piôsznicë? a) w 1945 b) w 1950 c) w 1955 Słowa, jaczé nót bëło nalezc w diagramie: lékôrz, szkolny, urzadnik, pölitik, ksądz, pödjimôrz, kupc. Czwiczenié 3 biedżi, olimpiada, muzeum, lëteracczé dokôzë, filmë Czwiczenié 4 SZLACHÖTË: • W Piôsznicë i Katiniu zamördowónëch ostało wiele tësący niedowinnëch Pölôchów. • Masowé morderstwa bëłë ukriwóné przez zbrod-niarzów. • Pamiac ô tëch wëdarzeniach nie bëła rozköscérzonô w czasach PRL ROZJINACZENIA: • W Piôsznicë östelë zamördowóny m.jin. przedstôw-cë pölsczi inteligencji, Pölôszë i Czeszë, chtërny mieszkelë na óbeńdze Miemców przed rozpöczacym II światowi wöjnë, chöri z psychiatricznëch bölëców. W Katiniu östelë zamördowóny oficerowie wojska i policji. • W Piôsznicë mördu dokönelë Miemcowie, a w Katiniu Ruskowie. Czwiczenié 5 1 a, b, c, 2 a, 3 a, b, c, 4 b, 5 c Tłómaczëła Hana Makurôt (II NAJÔ UCZBA, NUMER 7 (109), DODÔWK D0„PÔMERANH" GRAMATIKA Harta Makiirôt Hzadowé i zbiérné wielniczi Rządowe wielniczi - wskôzëją na pösobica, w jaczi zachë, ôsobë abö zdarzenia sa pökazywają. Ödpöwiôdają na pëtanié: chtëren w rédze? Ötmieniwają sa tak jak znanköwniczi, tj. przez przëpôdczi, lëczbë i ôrtë. Möżemë wëapartnic w kaszëbiznie nôslédné rzadowé wielniczi: 1 pierszi 2 drëdżi 3 trzecy 4 czwiôrti 5 piqti 6 szósti 7 sódmi 8 ósmi 9 dzewigti 10 dzesqti 11 jednôsti 12 dwanôsti 13 trzënôsti 14 sztërnôsti 15 piatnôsti 16 szesnôsti 17 sétmënôsti 18 ôsmënôsti 19 dzewiatnôsti 20 dwadzesti 21 dwadzesti pierszi 22 dwadzesti drëdżi 23 dwadzesti trzecy 30 trzëdzesti 40 sztërdzesti 50 piacdzesąti 60 szescdzesqti 70 sétmëdzesqti 80 ôsmëdzesqti 90 dzewiacdzesqti 100 setny 101 sto pierszi 200 dwasetny 300 trzësetny 400 sztërësetny 500 piacsetny 600 szescsetny 700 sétmësetny 800 ôsmësetny 900 dzewiacsetny 1000 tësqczny 2000 dwatësqczny 3000 trzëtësqczny 5000 piactësqczny 100000 stotësqczny 1000000 milionowi Zbiémé wielniczi - użiwóné są: - przed jistnikama, jaczé mają blós wielną lëczba (ni mają pôjedinczny lëczbë), np. dwôje dwiérzów, - przed jistnikama ôznôczającyma niedozdrzeniałé ôsobë abö zwierzata, np. sétmioro dzecy, troje kurczatów, - przed jistnikama, jaczé ötnôszają sa do karna lëdzy rozmajiti płcë, np. czwioro sztudérów, dwôje lëdzy. 16 szesnôscoro 17 sétmënôscoro 18 ôsmënôscoro 19 dzewiatnôscoro Mómë nôslédné zbiérné wielniczi w kaszëbsczim jazëku: 2 dwöje 7 sétmioro 12 dwanôscoro 3 troje 8 ośmioro 13 trzënôscoro 4 czwioro 9 dzewiacoro 14 sztërnôscoro 5 piacoro 10 dzesacoro 15 piatnôscoro 6 szescoro 11 jednôscoro Czwiczenié 1 Pödsztrëchni wielniczi, chtërne ôtmieniwają sa tak samô jak znankôwniczi. piac, sétmioro, dwadzesti dzewiąti, czwierc, tësąc, sódmi, milionowi, piacdzesąt dwa, trzë, dwôje, ôsmënôsti, tësączny, dzesacoro, dwuch, pół, ösmëdzesąti czwiôrti. Czwiczenié 2 Zapisze słowama pôdóné datë. 12 II dwanôsti gromicznika 27 IV 4 VII 19 IX 31 1 28X1 10 III Czwiczenié 2 Zapisze słowama pôdóné datë. Czwiczenié 3 Zapisze wielniczi słowama zgódno z pödónym mödła. (2) dwa ökna dwoje zgrzébiąt drëgô uczba (3 )......................ökna ........................zgrzébiąt .......................uczba (4 )......................ökna ........................zgrzébiąt .......................uczba (5 )......................öknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (6 )......................öknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (7 ).....................öknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (8 )......................öknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (9 ).....................öknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (10 )....................ôknów ........................zgrzébiąt .......................uczba (11 )....................ôknów ........................zgrzébiąt .......................uczba Czwiczenié 4 Odpowiedz na pëtania. Kuli dzecy mają twöji starszi? Na chtërnym przatrze mieszkôsz? Chtërnym pösobicą miesąca je séwnik? Do chtërny klasë chödzysz? Wiele je dzéwczatów w twöji klase? Wiele je knôpów w twöji klase? Jakô je dzysô data? Czedë öbchôdómë wilëja Gödów? ; Redakcjo: Aleksandra Dzacelskô-Jasnoch / Projekt: Maciej Stanke /Skłôd: Piotr Machola / Öbrôzczi: Joana Közlarskô / Wespółroböta: H. Makurôt, K. Czemplik gdańsk mniej znany GOŚCINNA ORUNIA Choć gdańska dzielnica Orunia nie cieszy się dobrą sławą, to właśnie tu znajduje się ulica Gościnna. Biegnie pomiędzy Traktem Świętego Wojciecha a torami kolejowymi na wysokości Parku Oruńskiego. Natkniemy się tu na liczne niespodzianki. ORUŃSKA OŚWIATA Ulica Gościnna to jedna z najstarszych ulic Oruni. Jej pierwotna nazwa to Schulstrasse, czyli Szkolna. Wzmianki dotyczące mieszczącej się tu szkoły sięgają XVI wieku! Została ona zniszczona w czasie oblężenia Gdańska przez króla Stefana Batorego w 1577 roku. Mimo przeciwności losu edukację kontynuowano w nowym budynku. W XVIII stuleciu pracowało w Oruni dwóch nauczycieli, którzy byli jednocześnie organistami w stojącym tu wówczas ewangelickim kościele. W 1850 roku budynek szkoły został rozbudowany do obecnego stanu. To ceglany gmach o skromnej, prostej architekturze. Mimo zniszczeń zaraz po wojnie utworzono tu Szkołę Powszechną nr 10 i przyjęto uczniów na rok szkolny 1945/1946. Obiekt był wielokrotnie remontowany, niestety ogromne straty przyniosła powódź w 2001 roku. Fundamenty z XIX wieku okazały się jednak na tyle stabilne, że po ich osuszeniu uczniowie wrócili w stare mury. Do niedawna w budynku działało Gimnazjum nr 10, jednak z powodu tegorocznej reformy zostało zlikwidowane. Jego uczniowie uczęszczać będą do pobliskiej Szkoły Podstawowej nr 16. 0RUŃSKI RYNEK Gdy pójdziemy dalej, po naszej lewej stronie ukaże się perełka ulicy Gościnnej - dawna kuźnia. To zabytkowy budynek podcieniowy z 1801 roku. Ma co prawda zaledwie trzy kolumienki podpierające podcień, ale jest to najstarszy dom konstrukcji sza-chulcowej zachowany na Żuławach. Mieści się tutaj przytulna kawiarnia, którą otwarto po pracach rewaloryzacyjnych przeprowadzonych w 2012 roku. Natomiast po prawej stronie góruje wieża kościoła znanego głównie pod wezwaniem św. Jana Bosko. Mało NOWY SKWER W 2015 roku ulica Gościnna zyskała nowy skwer. Nosi on imię Danuty Siedzikówny „Inki", sanitariuszki 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Wpadła w ręce UB w lipcu 1946 roku w Gdańsku. Za przynależność do nielegalnej organizacji została skazana na karę śmierci, którą wykonano 28 sierpnia 1946 roku. Dziewczyna miała wtedy niecałe 18 lat. Jej szczątki odnaleziono dopiero w 2016 roku na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym. Danuta pochodziła z Podlasia, gdzie uczęszczała do szkoły sióstr salezja-nek w Różanymsto-ku. Wychowywana była zgodnie z programem św. Jana Bosko. Salezjanie pracujący w oruńskiej świątyni wraz z działaczem społecznym DANUTA SIEDZIKÓWNA 1928 -1948 ps. „INNA* 5HWAW EtOHftTSPSS kto wie, że świątynia ma również tytuł Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kościół zbudowano w 1823 roku według projektu berlińskiego architekta Karla Friedricha Schinkla. Warto zajrzeć do środka, ponieważ zachowało się oryginalne sklepienie świątyni oraz empory. Te boczne balkony charakterystyczne były dla kościołów protestanckich, dziś przypominają o pierwotnych użytkownikach świątyni. Obecnie trwa remont szafy organowej, która pochodzi z XVIII wieku. Jest starsza od kościoła! Trafiła na Orunię z innej świątyni, ale przez lata wielokrotnie ją przerabiano. Nad pracami czuwa dr hab. Andrzej Szadejko. Wychodząc z kościoła, zwróćmy uwagę na to, że ulica jest tutaj szersza. Ten plac był kiedyś oruńskim rynkiem. Do dziś podziwiać można tu budynek dawnego magistratu tzw. ratusz z 1867 roku i piękne wille. Krzysztofem Kosikiem zainicjowali nazwanie skweru przy kościele imieniem Danuty Siedzikówny oraz postawienie jej pomnika. Rzeźba Inki autorstwa Andrzeja Renesa została odsłonięta w sierpniu 2015 roku. MARTA SZAGŻDOWICZ UROCZI DZYSDNIA Lëché ökö, urok, zaklacć, moc, co móże szködzëc lëdzóm, zwierzatóm czë nawetka martwim rzeczom. Mëszla, że wnet kóżdi mieszkańc naszego regionu czuł chöc rôz ô tak czims. Sygnie sa ną témą blós përzin-ka zainteresować ë ju nëch wiadlów zbiérô sa dosc tëli. Ösoblëwie, czej spitómë starszich. Gôdają tedë ô czarzelnicach, urokach na lëdzy, wiele je téż pöwiôstków ö zauroczony chowie, ale móże téż dobëc wiadla ö tim, jak sa przed czarzenim bronie. Kąsk szczescô muszi ju miec, żebë trafie człowieka, co sa z uroka spötkôl sóm. W tim teksce nie mda pisôl ö urokach na Kaszëbach ôd spödlégö, ale ô tim, co jô sóm móm czëté abö nawetka widzóné. CHTO Ë JAKCZARZI Ö tim krótëchno! Bô jesz - Boże bróń - chto z waji sa nauczi. Tak pôwôżno gôdającë, nômni lëdze mie wiedno öpöwiôdelë prawie ö tim, co ë jak. Czarzëc podobno mögą lëdze falszëwi - to je taczi, co tak chöro zazdrôszczają. Stądka, mëszla, to tak zwóné „lëché ôkô" abô „zlé ôkô". Jeżlë chtos taczé mô, to sygnie, że pöwzérô na försz córka sąsada, jegô nowé auto, snôżé kwiatë przed chëczą abô gasë, co bëlno roscą. Urok je fardich: snôżé dzéwczątkó mô klopöt z pödpuchlima ôczama, auto nie chce zapôlëc, kwiôtczi wiadną, a gąsczi jidą drof - to je zdëchają. Gôdają, że bëlno nie je sa téż za baro nad czims zadzëwic, cos za baro chwalëc. Na przëmiôr: jakôs nasza dôwno niewidzónô cotka (co ni muszi bëc falszëwô) chce nama rzeknąc cos milégó. Miast pówiedzec blós „të baro bëlno sa trzimiesz", za-czinô bez kunca „jak të piakno wëzdrzisz, ale të môsz fejn wlosë, a jak öczë cë sa swiécą snôżo" ë tak dali. Tedë téż cos lëchégö móże sa przëplątac. Nié kóżdi mô swiąda, że móże zaczarzëc. Taczi, co to wiedzą - jak je czëc - są nôbarżi niebezpieczny. Jeżlë mieszkańcowie jaczis wsë domiszlają sa, że ten a ten potrafi uroczëc, mają stara jego omijać. Gôdają: „Nen czarzi! Öpasôj". Ni móm czëté, żebë gôdelë na taką persona np. „czarzelnik". Jeżlë ju jakoś przezywają, to „ta stôrô sekutnica", „nen zgrabićlc parchati" abó jesz górzi. Mô sa rozmieć, że nić prosto w biesa. Znaja jedna białka, na chtër-na gôdają „Hogata". Pókazywelë mie téż chłopa, co miôl wiedzec, że potrafi rzëcëc urok, ale nie chcôl tego robie (bo podobno ni muszi pómëslec „chcą dlô niegö lëchó", le jak chto mô taczé ókó, sygnie, że sa wezdrzi bez lëchëch zamiarów w głowie). Nen chłop, żebë nie zaszkódzëc, chwëtôł sa bödôj sprôwdzonégó sposobu. Sygnie wsadzëc jeden pôlc za szlufka przë buksach - tej móżemë sa wze- 36 / POMERANIA /WRZESIEŃ 2017 rac, dzëwic, a nibë nick sa nie stónie. Jesz jedno: czarzëc mogą ósoblëwie bialczi, taczich chłopów mô bëc mni, ale jak ju sa taczi trafi, to móże baro zaszkódzëc. 0CZARZ0N0 CHOWA Ö zwierzatach, chtërne chtos urocził, można uczëc nôwicy historëjów. Taczich uroków je wiele. Stąd-ka na przëmiôr koniom, ale nié blós, zawiązëje sa czerwioną blewiązka, co mô ustrzec je przed lë-chim oka. Czarzoné są mlodé gasë, kaczczi, móże rzadzy kurë. Téż wikszô chowa jak konie czë knadżi. Öd taczégö uroku mogą chórzec, przestać sa niesc abó dawać mleko, a nawetka zdechnąc. Strach przed tim wchôdô w zwëczi. Móm czëté -co cekawé ód lëdzy z Półsczi - że to sa baro nie slëchô np. przińc do kaszëbsczégó gbura ë nieproszonemu zazdrzec w chléw. Sami gburzë téż doch nie lubią pókazëwac tego, co mają w chlewach, oborach, kóniarniach czë kurnikach. Wiele móm czëté pöwiôstków ë to ód samëch pószkódo-wónëch, że przez urok padło jima na przëmiôr całé stadko chöwë abó że knadżi zaczalë dawać mleko dopierze, czej chtos urok ódczënil. Jeżlë chódzy prawie ö pózbëcé sa uroku, to są jesz na Kaszëbach lëdze, co podobno potrafią to robie. Sóm jô miól znóné taczich ë musza przëznac, że przed jich chëczama dërch bëlo pôra autów tëch, co żdelë za pomocą. Chóc pewno nić blós dló swój i chówë, ale téż dló se. Nigdë jô nie czul ó ódczënia-nim uroku z auta abó jiny rzecze martwi. Móże to tak nić do kunca pasëje? Równak nić wiedno muszi zarô szëkac retënkii kol taczich „babków", czë jak tam jesz gódają. Człowiek móże sa póradzëc samemu. Przëmiôr - proszą baro, chóc pewno nen mdze taczi barżi szpórtowny. W mój i wsë, w Starzenie (chóc gdze jindze też to sa dô czëc) gôdają, zwëczi/ważne daty że gasë czë kaczczi sygnie przepuscëc przez nogawka öd spódnëch buksów. Ze smiécha czasa lëdze dodôwają, że nôlepi przez taczé nié za baro swiéżé. Móże prawie nen smiéch z taczich sprôw je nólep-szą obroną? Barżi pöwôżny je przëmiôr z kóniama. Czej na nasze konie chtos sa tak lëchô zazdrzi abó pötkómë persona, co wiémë, że móże zrobić cos lëchégô, a konie za sztócëk zaczną sa maczëc, moknąc niezwëköwö mocno, ustawać, tej je jedna rada. Kuczer muszi zjąc swöja kószla ë ne zmöklé konie do sëcha wëtrzec. Wôżny je czerënk - jeżlë bëlno pamiatóm - öd glowë do ögöna. To mô dac ôd raza retënk. }eżlë tegö sposobu nie znajemë, tej taczi zort uroku kunczi są smiercą hiska. Gôdają, że jesz w ökölim górë Wieżëcë je jedna białka, co tak móże zaszködzëc. urok na człowieka Ö tim gôdô sa mni. Je wiedzec - to ju barżi krëjamné sprawë. Taczi urok móże prowadzëc na-wetka do smiercë, chóc móże zaczic sa letko. Mogą to bëc podkrążone öczë köl dzewusa, wlosë chu-dzy snôżé, co wtim nie dôwają sa czosac. Późni mogą przińc klopötë ze spanim, niespókójnosc. W kuncu taczi nieódnëkóny urok móże doprowa-dzëc do chóroscë. Podobno urok pôwödëje, że to, co mómë w swój im cele słabszego, zaczinó flotni podupadać, chórzec. Przëmiór: mómë lëtczé klo-pótë z żôlądka - przë uroku móże sa z tego zrobić pówôżnô sprawa. Musz sa miec na bôczënku. Ösoblëwie, czej medikamenta przestówają pomagać, a nóbarżi podatne są dzecë. Uroczi nié blós móżemë ódczëniac, móżemë sa przed nima bronie. Sposobów je pôra. Móżemë óblakac bluzka na lewą starna abó wiązać czerwio-ną blewiązka, co je nôbarżi znóné. Móżemë téż wpinać so agrafka, co téż mó dzejac. Je téż jeden sposób baro szpórtowny. Czej je wiedzec ó kimś, że móże czarzëc, a wiémë, że ón nas w jaczims sztócëku widzy, musz je powtarzać so cecho pod knérą, raz za raza: „Kusznij mie w rzëc! Kusznij mie w rzec!" Sposób, jak gódają, sprówdzony! Na swoje uszë móm czëté téż taką historëja. Mia sa ona wëdarzëc w Strzelnie. Na pusti nocë bialczi zauważëlë, że westrzód nëch lëdzy, co sa módlëlë, bél jeden stóri czarzelnik. Jedna rzekła na to: „tu je wësoczi próg, pólożimë przez niego miotła, ji nie mdze widzec. Jeżlë nen strëch mó tu kogo uroczoné, to on mdze muszól to scygnąc na sebie nazôd, nim stądka wińdze". Pludra gódó, że mia to téż zadze-jac. Chłop podobno żdôl, jaż wszëtcë ju wińdą. Tej sód na zemia, zrobił sa cali czerwiony, zmók sa, a po sztócëku dopierze wstól. Pódszed do dwiérzów, jak w cemno sygnąl raką pó ta miotła, odstawił ja ë tedë przeszed przez próg. Przë tim miól jesz rzek-nąc: „wa mie tak wiedno na zlosc muszita zrobić". Midzë jinyma taczé pówióstczi o urokach jó móm czëté. To jesz nié wszëtkó, je jesz pora na jiną okazja. Móże barżi strasznëch, a móże përzinka barżi krëjamnëch? Równak pó prówdze bójec sa, mëszla, ni ma za baro czego. W kuncu, jak to sa z polska gódó: wierzil chłop w gusła, jaż mu rzëc uschła. To muszi téż pamiatac, że më ni mómë tak lëchö. Póslëchójta czedës pówióstków z Pódlaségó abó z Ukrajinë. Tam to dopierze sa dzeje! MATEUSZ BULLMANN Tekst kąsk sztélizowóny na möwa Bëlôków. • DZIAŁO SIĘ WE WRZEŚNIU • DZIAŁO SIĘ WE WRZEŚNIU • DZIAŁO SIĘ WE WRZEŚNIU • DZIAŁO 1 IX 1987 - z inicjatywy oddziału ZKP w Pucku odsłonięto w tym mieście pierwszy na Kaszubach pomnik Antoniego Abrahama, urodzonego w pobliskiej Zdradzie. 21X1947 - w Wejherowie powstał konwikt biskupi, tzw. Collegium Leoninum, przekształcone 1 kwietnia 1950 w Małe Seminarium Biskupie. Założycielem obu placówek był ks. Władysław Mówka. 8IX1937 - odbyła się koronacja Matki Boskiej Swa-rzewskiej. Dokonał jej ordynariusz diecezji chełmińskiej bp Wojciech Okoniewski w asyście bpa Konstantyna Dominika, nadając jej tytuł Królowej Polskiego Morza i Opiekunki Kaszubskich Rybaków. 23 1X1907 - we Wdzydzach dzięki staraniom Izydora i Teodory Gulgowskich powstało pierwsze na ziemiach polskich muzeum na wolnym powietrzu. 1X1887 - w Różnym Dębie k. Będargowa urodził się Paweł Miotk, kupiec kolonialny, właściciel zajazdu w Luzinie, autor wielu humoresek i facecji pisanych wierszem po kaszubsku. Zmarł w Luzinie 11 listopada 1933 i tam został pochowany na cmentarzu parafialnym. 28 1X1967 - Powiatowa Rada Narodowa w Wejherowie powzięła uchwałę zobowiązującą Prezydium Rady do powołania Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w tym mieście. 29 1X1747 - w Będominie urodził się gen. Józef Rufin Rogala Wybicki, działacz polityczny, publicysta, dramaturg i poeta, twórca polskiego hymnu. W dworku, w którym przyszedł na świat, istnieje jedyne na świecie Muzeum Hymnu Narodowego. Zmarł 10 marca 1822 w Manieczkach i pochowany został w Brodnicy. Źródło: F. Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie SEWNIK POMERANIA 37 Wykorzystana szansa W dniach 22-25 czerwca odbyło się na Kaszubach 93. Walne Zgromadzenie Delegatów Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. O znaczeniu tego wydarzenia dla naszego regionu i o jego przebiegu rozmawiamy z prezesem oddziału PTL w Gdańsku i dyrektorem Muzeum Ziemi Puckiej im. Floriana Ceynowy Mirosławem Kuklikiem. "V'V • ' , \ Wspólne zdjęcie delegatów PTL pod siedzibą Muzeum Ziemi Puckiej Jakie znaczenie ma dla nas fakt, że tegoroczne Walne Zgromadzenie Delegatów PTL odbyło się na Kaszubach. To szansa pokazania naukowcom z całej Polski naszych dokonań? Mirosław Kuklik: To wykorzystana szansa. Delegaci PTL mogli zobaczyć, jak się zmieniły Kaszuby, jak tworzymy tutaj nasz regionalizm w nowej formie, nie tylko w tej folklorystycznej. To była szansa nie tylko dla ludzi z zewnątrz, ale i dla nas. Myśmy sobie postawili w Polskim Towarzystwie Ludoznawczym, w oddziale w Gdańsku, takie zadanie, że po 17 latach (bo ostatni zjazd na Kaszubach był w roku 2001) chcemy pokazać, co zrobiliśmy w tym okresie. A to rzeczywiście był czas bardzo bogaty w przemiany, jeżeli chodzi o działania na rzecz toż- samości kaszubskiej. To był pierwszy powód. A drugi - nie mniej ważny: stwierdziliśmy, że skoro mamy akurat 200. rocznicę urodzin Floriana Ceynowy, patrona nie tylko Muzeum Ziemi Puckiej, ale wielu instytucji, twórcy regionalizmu kaszubskiego, działacza, który pierwszy powiedział, że kaszubszczyzna to język, to chcieliśmy również przybliżyć ludoznawcom (bo nie zawsze znają nasze wybitne postaci) działalność Floriana Ceynowy. On jest znany głównie u nas, w regionie, a i to też niezbyt dobrze, jak wiemy. Badacze słowiańszczyzny w innych krajach często znają Ceynowę o wiele lepiej niż polscy badacze... No właśnie. W Czechach czy w Rosji Ceynowa jest popularny, a u nas badacze jakoś się albo koncentrują na własnym regionie, albo na postaciach uniwersalnych dla całego kraju, natomiast twórca pierwszego regionalizmu na ziemiach polskich, wyprzedzającego o prawie 30 lat regionalizm podhalański, zupełnie jest w kraju nieznany. I chcieliśmy poprzez konferencję naukową w Gniewinie, która była istotną częścią całego wydarzenia, ale potem też i przez objazdy terenowe, pokazać, jak ważna to była postać dla Kaszub i dla Polski. Wspomniana konferencja nosiła tytuł „Regiony i regionalizmy w perspektywie antropologii kulturowej. Pomiędzy pasją a metodą". Jak rozumiem, chcieliście m.in. wskazać różnice między pasjonatami a profesjonalnymi badaczami? 38 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 WYDARZENIA Tak. Chcieliśmy pokazać badania naszych regionalizmów przez naukowców, którzy mają jakąś metodę naukową, a także przez osoby, które podchodzą do badań bez metody, emocjonalnie, z miłości do jakiegoś miejsca, regionu. I często robią o wiele więcej i znacznie bogatszy materiał przygotowują, prowadząc obserwacje, notując, rozmawiając z ludźmi z pasją. Zazwyczaj mają tę przewagę, że znakomicie znają swój region. Przykładem mogą być m.in. efekty pracy znanych już nieżyjących badaczy: prof. Bożeny Stelmachowskiej i prof. Józefa Gajka, którzy prowadzili przed wojną badania na Kaszubach z ramienia Instytutu Pomorzoznawczego, ale prowadzili je jako ludzie z zewnątrz. Przyjechali z metodą, z założeniami badawczymi, z ankietami, nie znając języka, nie znając kultury. Musieli się opierać albo na ankietach, albo (tak jak robił Józef Gajek) na wiedzy lokalnych przedstawicieli inteligencji, najczęściej nauczycieli. Prof. Gajek dostawał od nich materiały, tłumaczenia tekstów, których nie rozumiał. Kiedy konfrontujemy wyniki prac tych naukowców z wynikami Floriana Ceynowy, to okazuje się, że różnica między badaniami prof. Gajka i prof. Stelmachowskiej a tym, co osiągnął Florian Ceynowa, jest kolosalna. Oczywiście na korzyść Ceynowy. To porównanie pokazuje, czym jest pasja w badaniu regionalizmu i o ile więcej wnosi wartości niż metoda naukowa, surowa, nie zawsze sprawdzająca się, czego przykładem są choćby ankiety. Dziś już wiemy, że od ankiet zdecydowanie należy odchodzić, bo zawierają głównie to, co jest dobre dla ankietowanego. Natomiast Florian Ceynowa był bardzo obiektywny w swoich obserwacjach, szczery i prawdziwy. Bardzo bogata była ta część, która odbywała się „w terenie". Tam też dominował Ceynowa? Zacznę od tego, że specjalnie wybraliśmy termin, który odbiegał trochę Pielgrzymka z okazji odpustu św. Piotra i Pawła wywarła duże wrażenie na członkach PTL od terminu zjazdów Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego, które zazwyczaj odbywają się we wrześniu. Jako że to są w większości badacze, pracownicy placówek uniwersyteckich i naukowych, dla nich ten termin czerwcowy był trochę trudny i to zresztą podkreślali, bo jest to koniec sesji. Pomimo tego mieliśmy największą frekwencję od wielu, wielu lat. Magnesem był m.in. właśnie teren i oferta okołokonferencyjna, którą zaproponowaliśmy. W sumie zjawiło się ponad 130 osób. Głównie przyjechali przedstawiciele placówek badawczych z południa kraju: Krakowskie, Dolnośląskie, Małopolska, Podkarpacie, Łódź była dość silnie reprezentowana i Warszawa. Wybrany przez nas termin dawał nam możliwość pokazania kilku rzeczy z naszego dziedzictwa niematerialnego, o których pewnie uczestnicy słyszeli, a nie zawsze mieli szansę z tym się zetknąć. Chodzi zwłaszcza o sobótki, które są oczywiście wszędzie w tym okresie organizowane, ale u nas, w niektórych miejscach, zwłaszcza w Jastarni, mają one specyfikę i formę, która daleko odbiega od tego, jak są obchodzone sobótki gdzie indziej. Palenie beczki na palach czy obrzędy okołosobótkowe są zupełnie inne, zwłaszcza wprowadzenie do sobótki ścinania kani to coś, co moż- na obrzędowo tylko u nas spotkać. Rzeczywiście było to dla wielu dużym zaskoczeniem. Zresztą dostałem kilka próśb o to, żeby dostarczyć do muzeów etnograficznych np. stroje sobótkowe z Jastarni i kilka takich strojów już udało się pozyskać, m.in. znalazły się w Muzeum Etnograficznym w Warszawie i Krakowie. W tych placówkach stwierdzono, że to jest na tyle interesujące kulturowo, że należy takie obiekty mieć u siebie. Pokazaliśmy im tę sobótkę, ze ścinaniem kani było troszkę gorzej. Próbowaliśmy naświetlić, na czym polega ten nasz słynny sąd. Mieliśmy pecha, że w tym roku Strzelno, które obchodzi to w najlepszej formie tradycyjnej, takiej osadzonej w realiach wsi, robi to co dwa lata i myśmy trafili w rok nieparzysty, kiedy nie organizowali ścinania kani. Dlatego widzieliśmy tylko formę performerską w Dębkach, która dla nas samych była zaskoczeniem, a tym bardziej dla osób, które nie były wprowadzone w znaczenie tego obrzędu. Potem udało nam się jeszcze odtworzyć taki scenariusz w osadzie w Sławutowie. Największe jednak wrażenie zrobiła sobótka w Jastarni. Ci, którzy ją zobaczyli, byli zszokowani, że na taką skalę, przy tak masowej publiczności i w takiej formie się ją obchodzi. SÉWNIK 2017 / POMERANIA / 39 WYDARZENIA Spotkanie z rogarzem Janem Drzeżdżonem W programie był też udział w pielgrzymce rybackiej na odpust św. Piotra i Pawła do Pucka. Ten punkt programu też cieszył się dużym zainteresowaniem uczestników Walnego Zgromadzenia? Udało nam się pomimo fatalnej na początku pogody wszystkich uczestników umieścić na kutrach, a było ich ponad stu. I też było dla nich pewną niespodzianką, że nasi przewodnicy, nasi armatorzy, którzy dali swoje jednostki, nie tylko zaprosili ich na pokład, zabezpieczyli przed deszczem, ale częstowali po drodze bezinteresownie nie tylko ciepłymi napojami, ale każdy miał też jakiegoś „kucha" itd. Ta gościnność była też wielkim zaskoczeniem, że tutaj w ten sposób podchodzimy do uczestników takich imprez o charakterze religijnym. Nabożeństwo na wodzie to było coś wyjątkowego, potem to, co się działo w Pucku: pokłony feretronów, zróżnicowane stroje - po raz pierwszy zobaczyli, że rybacy z Półwyspu mają swoje stroje. (...) Był też jeden dzień objazdu terenowego. Byliśmy w Sławoszynie, gdzie poznaliśmy miejsca związane z Cey-nową, uczestniczyliśmy również w odsłonięciu tablicy pamiątkowej poświęconej Florianowi Ceynowie na naszym muzeum, na oddziale Szpitalik. To poświęcenie odbyło się w ramach 60-lecia oddziału puckiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Zaskoczeni uczestnicy Zgromadzenia Delegatów zobaczyli ogromną liczbę pocztów sztandarowych z całego obszaru Kaszub i byli zdziwieni, że potrafimy się tak zjednoczyć z okazji takiej, wydawało im się, niepozornej lokalnej uroczystości. Ta oprawa przerosła ich wyobrażenia i zobaczyli, jaka siła jest w zbiorowości kaszubskiej. Dlatego jeszcze po objeździe Kaszub, po spotkaniach z ludźmi, byli pod wielkim wrażeniem. W mailach i listach, które teraz otrzymuję, często pojawia się podziękowanie za pokazanie naszej jedności, za autentyczność podtrzymywania tradycji, że my nie robimy tego na potrzeby jakichś imprez, jak dzieje się to w większości kraju - tam się robi imprezy, żeby pokazać, odtworzyć tradycje już w takiej często bardzo teatralnej formie. Już nie robią tego osoby, które znały te obrzędy z doświadczenia, ale zawodowcy albo pracownicy muzeów. I to widać. A u nas to jest naturalne. (...) Czyli udało się wam „zarazić" uczestników kaszubszczyzną? Sądząc po odzewach, to zdecydowanie tak. Dostaliśmy całą masę podziękowań. Zetknęli się też mocno z językiem kaszubskim, zwłaszcza na rybackich łodziach. Chciałbym jeszcze zapytać o kondycję gdańskiego oddziału PTL. Zacznę od tego, że ostatnio całe PTL bardzo się zmieniło. To jest organizacja o ponad 120-letniej tradycji, dlatego ta archaiczna nazwa - Polskie Towarzystwo Ludoznawcze. Były próby, żeby zmienić słowo „ludoznawcze" na „etnograficzne", „antropologiczne", ale jednak zdecydowała tradycja, i zostało PTL. Pamiętam, że jeszcze 20 lat temu w takich Zjazdach Delegatów uczestniczyły oddziały złożone z osób, które przyjeżdżały w strojach ludowych, byli to pracownicy różnych instytucji, przedsiębiorcy, rolnicy, ludzie, którzy po prostu kochają swój region, pasjonaci. W tej chwili widzimy, że działacze grupują się głównie wokół instytucji naukowych - badacze, antropolodzy, etnolodzy, socjolodzy kultury, natomiast mniej jest tych autentycznych działaczy i to jest przykre. U nas, w oddziale w Gdańsku, to też się zrobiło już takie bardzo zawodowe. Mamy prawie stu członków, ale są to głównie pracownicy naukowi związani właśnie z tymi kierunkami lub pracownicy muzeów. Niewielu mamy członków pasjonatów regionu. Niemniej nasz oddział jest jednym z większych, natomiast jeżeli chodzi o działalność, to jesteśmy trochę rozproszeni. Być może wkrótce - gdy już mamy etnologię na Uniwersytecie Gdańskim, walczymy dalej o etnofilologię kaszubską - to się skoncentruje wokół placówek naukowych, głównie UG, ale na razie jesteśmy rozproszeni od Słupska po Powiśle. Spotykamy się przynajmniej trzy razy w roku, staramy się organizować jakieś imprezy - bardziej naukowe niestety niż popularne, ale to wynika właśnie z tej struktury, i mam nadzieję, że przetrwamy. A nie jest łatwo. W tym roku też się dowiedzieliśmy, że wiele oddziałów złożonych głównie z pasjonatów już niestety nie funkcjonuje. ROZMAWIAŁ DARIUSZ MAJKOWSKI 40 / POMERANIA /WRZESIEŃ 2017 wëdarzenia SWIÓNOWSKÔ KRÓLEWÔ, PIÔSZNICA I BÔŁDZE Ju sódmi rôz östôł zörganizowóny Kaszëbsczi Filmowi Festiwal. Warôł wnet miesąc - öd 29 czerwińca do 27 lepińca. W tim czasu ödbëło sa piać pökôzków. Co wôrt pödsztrichnąc, wikszosc filmów powstała często niedôwno, w slédnëch trzech latach. É. Karczewsko, P. Zatoń i E. Prëczköwsczi Rekordowo frekwencjo ôbczas pökôzku filmu„Mocarz" Festiwal zaczął sa w Kaszëbsczim Centrum Kulturę od prezentacje dwuch dokazów: „Królowa Kaszub" z 1995 r. i zrealizowónégö łoni przez Eugeniusza Prëczkówsczégö „Swió-nowskô nasza Matinkó". Öbëdwa są spartaczone z kulta Matczi Bósczi Królewi Kaszëb. Drëdżi z tëch filmów je téż w dzélu swójną kroniką bëtno-scë w Kanadze w maju łońsczego roku karna Kaszëbów. Przëwiozlë oni do Ontario replika cëdownégó obrazu, jaczi je w Swiónowie. W Kartuzach film óbzérelë póspólno uczastnicë ti rézë wespół z grëpą najich domóków zeza oceanu. Sztërë pósobné zćńdzenia ódbëłë sa w restauracje Mulk w Miszew-ku. 6 lepińca béł tam pókózóny film „Mocarz" namieniony sp. Danielowi Czôpiewsczému. Öbzérało gó nówicy lëdzy w cali historie festiwalu, w tim familio przédnégö bóhatérë dokazu. Pókózk z 13 lepińca béł zrzeszony z czasa II światowi wójnë. Uczastnicë móglë óbezdrzec jaż sztërë filmówé materiale. Pierszim z nich béł jeden z dzélëków cyklu „Skarbë Kaszëb" emitowónégö w Twóji Mórsczi Telewizje. Tikół sa on zabicó przez Niem- ców dzesac Kaszëbów w Różnym Dąbie w gminie Szëmôłd. Dwa pó-sobné materiale pöchödzëłë z programów „Rodnô Zemia", jaczé ukazywałë sa w Telewizje Gduńsk w latach 1990--2010. Öne téż ópówiôdałë ó dradżich wójnowëch kawlach. Jich bóhatérama bëlë: Władisłów Pipka, Kunegunda Barzowskô, Lidiô Szlas i Kazmiérz Grunholz. Wasta Kazmiérz pojawił sa na festiwalu i ópówiedzół ó swój ich przeżëcach, a ósoblëwie ó tim, jak mające 10 lat, nalôzł swójégó bracyna blëznióka i jak biôtköwelë sa ó przeżëcé w powójnowim czasu. Jô wiém, co to je biéda. Më robilë wszëtkô, żebë le mógł sa najesc, zbiére-lë grzëbë, pômôgelë jinszima le za jedzenie. Tatëjô nigdë nie pôznôł. Östôł zabiti, a mëma pô latach jô ôdnalôzł w Miemcach - wspominôł Grunholz. Na kuńc óstôł pókózóny film „Pan Werner", jaczi je ó marszu smiercë, w chtërnym brôł udzél m.jin. Werner Rzeznikówsczi z Kóscérznë - przędny bohatera dokazu, chtëren dzysó mó 97 lat. 20 lepińca organizatorze zabédo-welë bëtnikóm reportaże ö pówstówa-nim filmu „Kamerdyner" („Kaszuby na Warmii i Mazurach" i „Na planie filmu Kamerdyner Filipa Bajona"), a téż materiale o historie mórdarstwa w Piôsznicë. Gósca zćńdzenió béł m.jin. producent i scenarzista „Kamerdynera" Mirosłów Piepka a téż grëpa statistów z tegó filmu. Öbczas slédnégó pótkanió z Fe-stiwala Kaszëbsczich Filmów (27.07) óstół zaprezentowóny dokumentalny film Éwelinë Karczewsczi i Piotra Zatonia „Żywioły" z łońsczego roku. Na spódlim piać bohaterów są w nim pökôzóné klasyczne bółdze: ódżin, lëft, zemia, wóda i eter. Jesmë baro ród, że më móglë zaprezentować sa ju trzecy róz na tim festiwalu. Widzymë, że rok w rok rosce frekwencjo, je coróz wikszé zainteresowanie kaszëbsczim filma - pódczorchiwała Karczewsko. Örganizatorama festiwalu bëlë: banińsczi part Kaszëbskó-Pómör-sczégö Zrzeszenió, Gmina Żukowo, Östrzódk Kulturę i Sportu w Żukowie, Młodi Kaszëbi, firma Labdar Dariusza Labuddë. Czerownika KFF béł Eugeniusz Prëczkówsczi. DM SÉWNIK 2017 / POMERANIA / 41 Z POŁUDNIA NA KASZUBY W ubiegłym roku do grona Ormuzdowych Skier dołączyła Maria Michalik - członkini Zespołu Pieśni i Tańca „Gdynia" - Kaszubka z wyboru, gdynianka oraz pasjonatka śpiewu. Z POŁUDNIA NAD MORZE Urodziła się w Łazach, a rodzinnie jest związana ze Śląskiem Zielonym - okolicami Bielska i Skoczowa. Od przeszło pół wieku mieszka w Gdyni, dziś określając swoją tożsamość, mówi o sobie: gdynianka, Kaszubka i Pomorzanka. Nad morze ściągnęła ją w 1965 roku miłość do Zbigniewa Michalika, przyszłego męża, wówczas mieszkańca Gdyni i członka Zespołu Pieśni i Tańca „Arka". Młodzi małżonkowie mieli wspólną pasję - śpiew. Zanim przybyła na Pomorze, Maria występowała przez dziesięć lat w Zespole Estradowym w Skoczowie. Tuż po przybyciu do Gdyni za sprawą męża wstąpiła do zespołu „Arka", który niebawem zmienił nazwę na „Dalmor". Były to czasy, kiedy jego skład tworzyło około stu artystów, częściowo zawodowych, a zespół składał się z kilku sekcji: chóru żeńskiego i męskiego, sekcji tanecznej żeńskiej i męskiej oraz zespołu muzycznego. Po wstępnych przesłuchaniach - a kierownikiem artystycznym zespołu był legendarny Bronisław Zach - Maria Michalik została przyjęta do sekcji sopranów. I tak rozpoczęła się, trwająca przeszło pół wieku, jej muzyczna droga w gdyńskim zespole, mnóstwo występów krajowych i zagranicznych, współpraca z takimi muzykami i kompozytorami, jak: Adolf Wik-torski, Mieczysław Krzyński, Danuta Baduszkowa czy też Edmund Dolny. Trudno sobie wyobrazić ówczesną Gdynię bez Zespołu Pieśni i Tańca „Dalmor", a było to miasto o zupełnie innym charakterze niż obecnie, bardziej morskie i portowe. Mieszkańców i turystów budziły syreny statków, a kiedy chodzili po mieście, mogli poczuć i zapach morza, i złowionych ryb, i piękną woń palonej kawy. Przy nabrzeżach portowych cumowało wiele charakterystycznych „żółtków", czyli kutrów rybackich. Podczas miejskich uroczystości można było usłyszeć piękne pieśni kaszubskie, rybackie, morskie w wykonaniu zespołu „Dalmor". Taka właśnie była Gdynia w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i początkach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Te lata dla Marii Michalik to także czas szczęśliwego małżeństwa, macierzyństwa i wspólnych występów ze Zbigniewem. Dwóch synów państwa Michalików wychowywało się „przy zespole", uczestnicząc w większości prób, spotkań organizacyjnych i ważnych jubileuszy TRUDNY CZAS PRZEŁOMU W 1989 roku działalność zespołu na kilka miesięcy została zawieszona z uwagi na trudną sytuację finansową Przedsiębiorstwa Połowowego „Dalmor", które nie mogło już go utrzymywać. Wówczas odeszło wielu członków, zaginęła część strojów i sprzętu... Jednak dzięki wielkim staraniom kilku największych entuzjastów zespołu, m.in. Marii Michalik, udało się odzyskać część strojów kaszubskich, rybackich i łowickich i wznowić działanie. W 1990 roku nastąpiła zmiana nazwy grupy na Zespół Pieśni i Tańca „Gdynia". Trzy lata później patronat nad „Gdynią" objął gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. I tak jest do dziś. Trudno byłoby sobie wyobrazić inny stan rzeczy: Zespół „Gdynia" i ZKP Gdynia to jedność w wielu dziedzinach działalności. Zespół Pieśni iTańca„Dalmor"w 1967 roku, pierwsza od lewej w środkowym rzędzie Maria Michalik 42 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 Wielką miłośniczką zespołu „Gdynia" była prezydent Gdyni Franciszka Cegielska, zdjęcie zrobione podczas 70-lecia miasta, pierwsza od lewej Maria Michalik skra ormuzdowa 2016 Początki działalności w zespole „Arka" w 1965 roku, pierwsza od lewej Maria Michalik W 1990 roku Maria Michalik oprócz śpiewu podjęła się dodatkowej, żmudnej pracy społecznej w zespole: od 27 lat pielęgnuje stroje, które są w jego posiadaniu, a także ciągle uzupełnia zbiór nut. TERAŹNIEJSZOŚĆ Obecnie pani Maria jest członkinią zespołu o najdłuższym stażu, jednak energii i zapału mogą jej pozazdrościć najmłodsi członkowie. Niektórzy z tych ostatnich o relacjach z seniorką zespołu „Gdynia" mówią tak: nasza miłość będzie trwała wiecznie. Z pewnością Maria Michalik jest dobrym duchem składu. To także skarbnica wiedzy o bogatej historii zespołu. Trzeba dodać, że nie ogranicza swojej aktywności do działalności w zespole i dla zespołu. W wolnych chwilach jest też wiernym kibicem gdyńskiej Arki - nie opuszcza żadnego z meczów tego zespołu piłkarskiego (ma nawet stałe miejsce na trybunach), oraz pielęgnuje działkę ogrodniczą na gdyńskim Oksywiu. Mieszka w samym centrum Gdyni, w historycznej kamienicy przy alei Marszałka Piłsudskiego 50, w miejscu, gdzie w latach 1931-1939 mieszkali wielcy kapitanowie polskiej floty: Karol Olgierd Borchardt i Mamert Stankiewicz. ANDRZEJ BUSLER Na jednej z dalmorowskich jednostek, druga z prawej siedzi Maria Michalik, obok jej syn Zespół Pieśni i Tańca „Gdynia" swój rodowód wywodzi z przedsiębiorstw połowowych: nieistniejącego już Przedsiębiorstwa Połowów i Usług Rybackich „Arka", a następnie, od 1965 roku, Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Dalmor" w Gdyni. Twórcą i wieloletnim kierownikiem zespołu był nieżyjący już Bronisław Zach - człowiek, który poświęcił sześćdziesiąt lat życia twórczej pracy w amatorskim ruchu artystycznym, darząc szczególnym upodobaniem folklor morski i kaszubski. Godny podkreślenia jest fakt, że w 1960 roku „Gdynia" nawiązała kontakt ze znanym gdyńskim kompozytorem Adolfem Adamem Wiktorskim. Zespół odbył wiele tournee, m.in. do Niemiec, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Chińskiej Republiki Ludowej, Danii, Łotwy, Jugosławii, Czech, Słowacji, Finlandii, Holandii i Syrii (gdzie koncertował dla kontyngentu żołnierzy polskich i austriackich stacjonujących w ramach ONZ na Wzgórzach Golan). W ciągu swojej działalności Zespół Pieśni i Tańca „Gdynia" dał łącznie około 2500 koncertów, z tego 136 poza granicami Polski. Dokonał 46 nagrań radiowych i 23 telewizyjnych oraz wziął udział w czterech filmach. Ma w swoim dorobku kilka programów w formie widowisk, takich jak: „U rybaków", „Targi Rybne", „Bal Kapitański" i „Przy ognisku". Obecnie zespół prowadzi działalność przy Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim Oddział w Gdyni oraz korzysta z pomocy Duszpasterstwa Ludzi Morza „Stella Maris". W gdyńskim porcie. Pierwsza z prawej w środkowym rzędzie Maria Michalik Podczas jednego z występów SÉWNIK2017/ POMERANIA 43 \ Pamiętne dni DZIWNE SPOTKANIE Był sierpniowy poranek. Wróciłem właśnie z ćwiczeń polowych nowskiej kompanii Obrony Narodowej. Po krótkim odpoczynku zaproponowałem żonie udanie się do Małej Karczmy, by na tamtejszej poczcie uregulować przesyłki pieniężne. Zostawiliśmy nasze pociechy pod opieką pomocy domowej i wyszliśmy z mieszkania. Schodząc po tarasie w dół, w kierunku szosy, zauważyliśmy nieznajomego, który podchodził do szkolnej furtki. Udałem się w tamtą stronę i go zagadnąłem o jego życzenie. Odpowiedział po niemiecku: - Idę do pana Radtkego, mego krajana, wszak jest warmianinem. - Jerzy Radtke już tu nie mieszka, jestem na jego miejscu. Może mogę panu w czymś pomóc. - O, właśnie. Chciałem go prosić o drobną pożyczkę. Okradziono mnie w pociągu, musiałem wysiąść w Smętowie. Nie mam teraz gotówki nawet na bilet do Gdańska. - Proszę - podałem mu pięć złotych, aż nadto wiele na bilet do Wolnego Miasta Gdańska. Podziękował, ukłonił się i ze słowami „ Auf Wieder-sehen" ruszył w kierunku stacji smę-towskiej. - Ten człowiek nie ma czystego sumienia - powiedziała po chwili Wer-ka - zachowywał się dziwnie, sztywno i nerwowo. Portfel mu skradziono? W pociągu? A wysiadł właśnie tu w Smętowie? - Wszystko może się zdarzyć - odpowiedziałem. - Widocznie naprawdę zna Jurka, jeśli tak śmiało do niego się udawał. Musiał tu już bywać. - To coś nie tak... Ludzie mówią, że Niemcy szukają swoich, kontaktują się w jakichś nieznanych nam celach. Rzeczywiście coraz więcej szwen-dało się w przygranicznych okolicach osób mówiących po niemiecku. Szczególnie wiele spotykało się ich w Opaleniu i w Małej Karczmie, ale to miejscowości wycieczkowe. Kwidzyn był nimi zainteresowany. Nie wszyscy Niemcy byli zwolennikami metod Hitlera, nie wszyscy z nich szpiegowali w Polsce - myślałem. Werka jednak ciągle wracała do tego spotkania. Przez całą drogę do Kolonii bajdurzy-ła o tym, co mówią we wsi. A mówili o Ukraińcach, którzy się niedawno tu sprowadzili, o młynarzu Niemcu, który pobił dwóch sąsiadów swoich, o zjazdach organizowanych przez organizacje niemieckie u Worma w Małej Karczmie, o poczynaniach właścicieli majątków niemieckich. Wszystko to prawdą było, ale jakoś władze nasze spokojnie sobie urzędowały, pozwalając Niemcom na to i na owo, więc się tym nie przejmowałem. Zresztą inne miałem sprawy - cotygodniowe ćwiczenia Obrony Narodowej, zbiórki różne na cele ogólnopaństwowe, kursy oświatowe i inne. Z Kolonii udaliśmy się do Małej Karczmy - przytulonej do wysokopiennego lasu. Szosa do niej prowadząca wiła się w rzecznym jarze; był malowniczy, wzbogacony krajobrazowo mieszanym drzewostanem. Dzień był pogodny i ciepły, i miło było nam w tej drodze, ale nowa niespodzianka zmąciła nasze myśli. Oto ów w pociągu poszkodowany Reisen-der niemiecki, który prosił o wsparcie na drogę do Gdańska, szedł sobie spokojnie obok karczmarza Worma, znanego w okolicy hakatysty. Werka pierwsza go zauważyła: - Patrz, idzie znajomy Jurka, powiedz teraz, kto z nas miał rację, ja czy ty. On jednak tu pełni jakąś tajemniczą rolę, pewnie Radtkego chcą ubić, wciągnąć na swoją listę. Minęli nas, on nawet się ukłonił, w przeciwieństwie do Worma, który od lat żadnemu Polakowi się nie odkłamał. - No cóż, masz rację - odpowiedziałem - ale przecież przypuszcze- nia to jeszcze nie dowody. Worm ma koncesję na prowadzenie karczmy, władza powiatowa wie o wyprawianych u niego imprezach niemieckich - przecież pozwolenia na nie daje. Żal mi nawet było karczmarza. Czuł się obcy w tym otoczeniu. Polaków nienawidził, ale i oni go nienawidzili. Prowadził kolonialkę i wyszynk, lecz przymierał głodem, razem ze swoją liczną rodziną. Mało kto u niego kupował. Niemcy go tylko ratowali. Kiedyś, przed pierwszą wojną światową, jego karczma prosperowała świetnie, wieś szeroko otwierała swoje urocze bramy gościom z Kwidzyna. Worm zamknięty w sobie nie był. Żal mi było jego dzieci, które zmuszał do ciężkich prac na kamienistym pólku. Mógł karczmę sprzedać, ale trwał w niej upornie, jakby czekał na lepsze czasy. Znający go dobrze mówili, że prowadzi krecią robotę, że szpieguje na rzecz Niemiec. I pewno to też robił. Z chwilą wkroczenia Niemców do wsi ujawnił swoją postawę, pokazał kły i pazury. Ci, którzy przeżyli gehennę okupacyjną, twierdzili, że to on denuncjował i wskazywał sąsiadów swoich, bliższych i dalszych, oskarżając ich jako fanatycznych Polaków. Został w swej karczmie do końca okupacji. Nie skorzystał z możliwości polityczno-go-spodarczych, jakie mogły być jego udziałem, nie uciekł też przed zwycięską armią radziecką, pewno do końca swoich dni wierzył w Fiihrera, w zapowiadaną przez niego broń atomową, a gdy już do wsi zbliżać się zaczęły oddziały wojskowe, w despotyczny sposób zgromadził swoją rodzinę przy przerębli jeziornej, by kolejno wrzucić jej członków w głąb i wpychać brutalnie pod lód. W końcu fanatyk ten sam wskoczył w tę mroźną otchłań, by nie dożyć tryumfu swych wrogów. JÓZEF CEYNOWA 44 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 KASZËBSCZE KÖNKURSË BÓLSZEWSCZÉ ROZEGRACJE RODNY MÔWË - MÉSTER BËLNÉGÔ CZËTANIÔ II Regionalny/ III Pöwiatowô-Gminowi Konkurs dlô Czetińców „Méster Bëlnégö Czëtaniô" miôł swój roz-rzeszënk 21 lëstopadnika 2015 roku w Filii Nr 1 Publiczny Biblioteczi Gminë Wejrowö m. Aleksandra Labudę w Ból-szewie, przë drodze Reja. Doszła nowô kategorio, klasë I--III spödleczny szköłë. Organizatorka finału i iidbódówc-ka całégö konkursu, direktorka biblioteczi Janina Bórch-mann tak mówiła óbczas ótemkniacó uroczëstoscë: Organizatorów napawa dumę fakt, iż z roku na rok do konkursu na każdym z jego szczebli przystępuje więcej uczestników. Do finału regionalnego, po przejściu kolejnych etapów, szkolnego, gminnego i powiatowego, wpłynęło 68 zgłoszeń uczestników reprezentujących 7powiatów: wejherowski, lęborski, kościerski, pucki, słupski, bytowski, kartuski i jedno miasto na prawach powiatu Gdańsk. Przed juri stanało w kiińcu 56 uczastników. Nômłodszi czëtający mielë do robótë bôjczi Alojzégô Nôgla ze zbiéru Bajki i bajeczki/ Bôjczi i bôjeczczi. W klasach IV-VI do czëtaniô mielë dzéle pierszi czascë arcëdokôzu Aleksandra Majköwsczégö Żëcé i przigödë Remusa. Kaszëbsczé zwier-cadło. Kuńszta dlô gimnazjalistów bëłë felietónë Aleksandra Labudë z ksążczi Guczów Mack gôdô. Drëdżi rozdzél Remusa Majkówsczégó béł dlô wëżigimnazjowëch. Ustny uczastnicë czëtelë dzélëczi poematu ks. Léöna Heyczi Do-brogôst i Miłosława. Kaszëbsczé spiéwë dzejowé w trzech brawadach. „Mésterka Bëlnégó Czëtaniô" óstôł Jakub Wenta z Łë-sniewa (pów. kartësczi), drëdżi plac w ti kategorii miała Kamila Wiszniewskô z Kôrnégö (pöw. kóscersczi), a III Bartosz Pótrëkus z Kabłowa (pöw. wejrowsczi). W kl. IV--VI dobëła Marta Krefta z Tëchlëna (pów. kartësczi), tej bëła Izabela Flësykówskô z Kóscérznë a Wiktorio Furman ze Szlachecczi Kamieńce (pów. kartësczi). Róczba do na-granió bójczi na piątce Akademii Bójczi Kaszëbsczi dostała Marta Kujach z Kóscérznë. Strzédnym Méstra Bëlnégó Czëtaniô bëła Ana Mëszka (pól. Myszkę) z bólszewsczégó gimnazjum, drëdżi plac miała Julio Jankówskó z Kóscérz-në, a trzecy - Natalio Mielewczik z Lëni. Póstrzód uczniów ze strzédnëch szkółów nôlepszô bëła Wiktorio Kózykówskó z LO nr I w Kóscérznie, II plac - Weronika Ökóniewskô z Kóscérznë, a trzëcó bëła Katarzëna Cyman z Labórga. Póstrzód ustnëch dobëła Ana Reiter. Drëgô bëła Janina Mielewczik, a trzëcó Henrika Albeckó. Wëprzédniony óstół Marek Czoska. Rozrzeszeniu konkursu towarził wëstôwk wejrowsczé-gó Muzeum Kaszëbskó-Pómórsczi Pismieniznë i Muzyczi dedikówóny ks. Fleyce pt. „Leon Heyke (1885-1939) człowiek o dwóch powołaniach", zrëchtowóny przez Grażina Wirkus i Małgorzata Wiszowatą. W dzélu muzycznym wëstąpiła z recitala Damroka Kwidzyńskó1. III Regionalny/ IV Pöwiatowö-Gminowi Konkurs dlô Czetińców „Méster Bëlnégö Czëtaniô" rozrzeszony óstół 26 lëstopadnika 2016 roku, téż w Filii Nr 1 Publiczny Biblioteczi Gminë Wejrowó m. Aleksandra Labudę w Ból-szewie. W juri sedzelë: Wanda Lew-Czedrowskô (przéd-niczka) a Danuta Pioch, Dariusz Majkówsczi i Zbigórz Bëczkówsczi. Do regionalnego finału, pó przejscym pósobnëch etapów, szkółowégó, gminowégó i powiatowego, wpłënałë 82 zgłoszenia uczastników z powiatów: bëtowsczégó, chó-nicczégó, kartësczégó, labórsczégó, pucczégó, słëpsczé-gö a wejrowsczégó, a ósóbno ze Słëpska jakno miasta na prawach powiatu. Przed komisją stanało równak 68 czëtającëch. Dzecë z klasów I-III prôcowałë nad zbiera Bójczi kaszëbsczé/ Bajki kaszubskie Janusza Mamelsczégô. W klasach IV-VI czëtelë Psë Stanisława Janczi. Lesôcczé pówiôstczi ëjiné dokôzë Bolesława Bórka namienioné bëłë gimnazjalistoma. Czetińce z wëżigimnazjowëch szkółów spróbówelë sa z póemata Heronima Jarosza Derdowsczé-gó Ô panu Czórlińsczim co do Pucka pó sécëjachół. Ustny mielë „na tampécë' dzélëczi romana Aleksandra Maj-kówsczégó Żëcé i przigödë Remusa. Kaszëbsczé zwiercadło. „Mésterk Bëlnégó Czëtaniô" trafił do Gabriele Kadzë (pól. Kędzia) ze Swôrżewa, II plac zajała Alicjo Flësy-kówskó z Kóscérznë, III - Amelio Makurót z Kóscérz-në. W klasach IV-VI I plac i tituł „Mółi Méster Bëlnégó Czëtanió" dostała Wiktorio Daleko ze Szlachecczi Kamieńce, drëdżi plac - Wiktorio Kropidłowskó z Łubiane, a III - Kazmiérz Błaszkówsczi z Póbłocó. Do studia nagraniowego wëbra sa Wiktorio Daleko. Strzód gimnazjalistów komisjo przëznała I plac Paulinie Fópce z Szemół-da, II - Danuce Lejk z Bukówinë, a III - Marce Krefce z Tëchlëna. W strzédnëch szkołach dobëlë: Natalio Czu-cha z Kóscérznë, Marta Majewskó z Kóscérznë a Honorata Pólaszek z Wejrowa. „Wióldżim Méstra Bëlnégó Czëtanió" ostała Iwóna Makurót, II - Janina Mielewczik, a III -Elżbieta Prëczkówskô. Zebróny wësłëchelë koncertu w wëkónanim Wéróniczi Kórthals. Öbezdrzec można bëło téż wëstówk Maceja Tamkuna pt. „Poczet pisarzy kaszubskich". Na kuńc protokółu z łońsczi edicje konkursu Janina Bórchmann napisała: „Za rok ruszamy z kolejną edycją konkursu"2. T0MÔSZ FÓPKA 1 http://www.bpgw.org.pl/?s=arc&c=kon&id=135, przestąp 18.06.2017. 2 http://www.bpgw.org.pl/?s=akt&id= 1400, przestąp 18.06.2017. SÉWNIK2017 / POMERANIA / 45 KASZEBSCZE KARAOKE -WËFULOWANIÉ LÓZÉGÖ PLACU To je sromóta, że w czasach bómbardowaniô audiowizualnym „kóntenta" më ni mómë wiele filmików, klipów ë jinëch materiałów wideo w internece po naszemu. Chcemë so nie cëganic - óddólno to nama nie jidze, temu może je nót jaczégö impulsu. Taczi bédënk delë Młodi Kaszëbi, örganizëjącë konkurs „Kaszëbsczé karaöke". Przék pozwie w przezérku szło ö stworzenie czegoś na modło teledisku do jedny z frantówków. Dobiwcë konkursu z örganizatorama. Ödj. ze zbiérów EP Öb czas VIII Filmowego Festiwalu w Miszewkii më pöznelë dobiwców. Pôra miesący rëchli w mediach to dało bészét ó Kaszëbsczim Karaöke - regulamin i lësta frantówków bëła przistapnó na stronie mlodi-kaszebi. info, a młodzëznowé karna z ökölégó Lëzëna i Żukowa zörganizowałë konkurs wespół z banińsczim parta Kaszëbskö-Pömôrsczégô Zrzeszenió. Sygnie kamera, czile aktorów i dobrô udba na zobrazowanie piesnie, do jaczi nôdpisë umóżlëwią póspólny spiéw. To je pierszi tego zortu konkurs, temu téż kol 10 nadesłónëch doka-zów móżemë uznać za sukces i dobri zôczątk szeroczé-gô w odbierze corocznego konkursu. Komisjo dôwała bôczenié na udba, kreatiwnosc, le téż profesjonalëzna wëkönaniô. Dzysô je corôzka lepszi przistap do nôrzadłów, jaczé pózwóliwają twörzëc fan-tasticzné kadrë i budować dinamika obrazu, to muszi téż bëc wëzwëskóné. Taczé użiwanié dobrégó sprzatu zresztą jidze zarô zmerkac przë öbzéranim dokazów. Wikszi dzél prôc béł przesłony przez młodëch lëdzy, colemało klipë pöwstôwałë w ôbrëmienim szkółowëch zajmów. Tak bëło téż w przëtrôfku dobiwców - iicz-niaków Katolëcczégö Gimnazjum w Kartuzach. Slédny dzeń latoségö Filmowego Festiwalu to béł równocza-sno dzeń ógłoszeniô dobiwców. To dało trzë nôdgrodë, dwa wëprzédnienia i jedna szpecjalną nôdgroda. Przédniczka komisje Élżbiéta Prëczkówskô rzekła na antenie Radia Kaszëbë, że profesjonalëzna wëkönaniô zdzywiła jurorów. Cażkó sa z tim nie zgódzëc, chóc cobë nie wpadać w huraóptimizna, to sa może spëtac, czemu naju dobré wëkönanié dzywi? Möże më jesmë tak przënacony do amatorsczégö utwórstwa, że kóżdi dobrze wëkönóny materiôł je stolëmną zwënégą? Kaszëbsczé Karaöke sa ókôzało pödskacënka do twörzeniô i më möżemë przewidëwac, że pösobné edicje mdą corôzka szerzi promówóné i organizatorowie mdą przëjimelë wiedno wicy zgłoszeniów. To, nad czim wôrt je pömëslec, to pözwa, chtërna wedle mie je milącô. Möże „Kaszëbsczi teledisk" (jeżlë ju nadużi-wóné słowö „kaszëbsczi" muszi bëc wpisóné, tak jakbë më kaszëbizna dopiérze ödkriwelë...) bë béł dobri? Kö widzec, że młodi kamerą sa pôsłëgiwają wnet jak ti, co krącą tahcëjącëch Latinosów w sztëczku „Despaci-to". Në i miast lëstë frantówków do wëbraniô jô bë dôł młodim szansa samému sa wëkazac i szëkac, cobë to ód zôczątku bëła jich udba. I jesz krótkô recenzjo materiału, jaczi dobéł... W binowëch i filmöwëch kuńsztach je baro wôżnô regla - wszëtkó je za czims. Aktór muszi so ódpówie-dzec na pëtanié, czemu pödnôszô raka, czemu scygó muca i dlócze jidze w prawo, a nie w lewo. Uzasadniono muszi bëc kóżdô decyzjo. Baro wiele elementów teledisku, jaczi dobéł w Kaszëbsczim Karaóke, taczégó uzasadnieniô ni ma. Równak óbzérô sa to bez jimrë. Wszëtkó przez dinamika. Ju ód zôczątku mómë do uczinku ze zmianama chutköscë, niestaticznyma kadrama, ujacama z drona i bókadoscą farwów. Na ujaca reżiséra dówó so kole 3-4 sekundów, a historio pökôzônô w ekranizacje frantówczi sa rozwijó. Chóc muzyczny dokóz je pómalny i barżi je aktorską fran-tówką jak sztëczka pop, jak widzec, dô sa to pokazać wielefarwno. Uczniacë i szkolny Katolëcczégó Gimnazjum w Kartuzach mają równak wprowadzone czile elementów, co do jaczich cażkó nalezc uzasadnienie. Pó pierszé 46 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 MŁODI KASZËBI / GADKI RÓZAUJI użëcé kaszëbsczich swietlëcowëch ruchnów przez wiôldżi dzél aktorów. Cażkö je zmerkac, czë teledisk pókazywô problem komercjalizacje lëdowëch karnów piesnie i tuńca, czë môże mómë dac bôczenié na to, że fôlkloristny przëödzéwk je drodżi? Köżdô decyzjô mii-szi miec uzasadnienie, temu zdecydowanie sa, żebë ak-torowie miast w swöjich nôtërnëch öbucach wëstąpilë w jinëch, muszi z czegös wëchadac. Czemu tedë prawie to obleczenie? Czejbë to bëłë jaczé historiczné ruchna, tej më bë mielë do uczinku z przeniesenim akcje w czasu. Tu równak je óbucć bez swöjégö placu w historie módë. Nawet jeżlë założimë, że muzyczno pöwiôstka je ö karnie piesnie i tuńca, jaczé je öbsamatóné chacą bögaceniô sa, tej uzdrzenić dwuch öblokłëch w swoje artistné ruchna chłopów, jaczi haczkują, często burzi nama orientacja. Jistno czôrné charaktérë historie - brodati chłop zagróny przez dzeusa i jego białka - pókazywają sa na tle trëkrów. }ô nie wiém, czë pökôzanié bogactwa gburów je dzysô autenticzné. Widzymë téż óbrôzk kra-dzëznë - białkóm śpiącym pöd kama dwie jiné kóbiétë wzałë trzimóné w rakach banknotë. Co robi dwóje lë-dzy spiącëch pod kama z dëtkama na wierzchu? To je strach pömëslec... Może nié óriginalnym, le gwës czekawim zabiega bëło pókôzanié w slédnym ujacym wszëtczich aktorów, na jaczich padół „deszcz banknotów". To bëlno zamknało historia. Historia, co do jaczi wiele rzeczi nie je wiedzec, le bez wątpienió ona zasłużëła na do-bëcé dinamiką i farwnoscą. Co do użëcô swietlëcowëch óbleczeniów bez uzasadnienió, wedle mie to je baro pesymistny symptom. Pókazywó, jak młodi lëdze widzą kaszëbską kultura - w swietlëcë. To nie je autenticzny dzél jich żëcó. Jeżlë je jinaczi, tej niech mie chtos udo-kazni, że oni w tëch ruchnach na co dzćń chodzą. Za to widzec je, że jima filmôwé utwórstwó wëchôdô coróz-ka barżi profesjonalno i le robotą szkólnëch i jinëch mentorów je pókôzanié, że we formie wideo oni mogą zaprezentować swoje udbë, a nié stereótipë i ucartć modła. Në, może że prawie taką oni koncepcja mają... ADÓM HEBEL DRUGE ŻICIETATI ZYTAWEJER Jak łu mnie był Redaktor Naczelni „Pomeranii", to ja mu łopowjadi-wałóm o czasie wojni, bo choc by-łóm gzub, to wjele pómniantałóm. Tedi gadałóm, że we wojnie we w ogrodzie mnielim wikopani bunkier ji tam wew nim siedzielim. Dało czuć, jak kule świstali wew jedna ji druga strona, bo akurat frónt sia na długo zatrzymał przi rzyce Czarni Wodzie. Radio mnia-mniecke (bo wew naszi chałupie był szpital, mówma: lazaret) durcham gagniyło Szwarc Waser ji Szwarc Waser. Razu jednego kele naszygo bunkra spadła bómba. Dało dużi huk ji nóm na głowi leciał pjasek! Tedi nasz ojciec rzecze: „Łostańta zez Bogam". Łón był pewjan, że łuż bandzie pó nas! Ale wej niy! Łostelim przi żiciu! Potamu sia zrobjyło tak cicho jakoś. Kanóna, co była za na- szym wichódkam, zniknyła. Razu nie wjedzielim, że Mniamci sia wi-cofeli! Jednygo, jak to sia mówji, „pjank-nygo dnia" słiszim, chtoś strzyla dicht blisko włazu do naszygo bunkra ji zamiast wołać „Hende chóch", wołajó „Ruki w wierch!" Tata ło-demknył klapa łod włazu ji taki nie-łogolóni jak strach na wróble wiłazi pjyrszi, a potamu mi za nim! Ruskę go łod razu wziani wew obroti: „Ti Palak iii German?" „Pa-lak - wrzeszczi. - Mama! Pakażi bumaszku!" Mama jidzie do chałupi ji przinosi auzwajz ji kwatyrka wódki! Wódka óni wychmolili ji patrzó na tan auzwajz. Tan jedan pokazuje na hakenkrojc ji powjeda: „German!" Wiciąga kabura ji strzyla zez łodległości 3 kroków prosto Łojcu wew gamba! Na szczeście tan drugi mniał wjanci rozumu ji tróciył swojygo kamrata wew łokieć, ji kula poszła mnimo! Tan móndrzejszi Rusek gada: „Idjom k komandiru!" Kazali jiść Łojcu przoćkam, a samni leźli za nim zez tyłu. Tatko jano czekał, jak mu strzeló wew pleci. Łon szed na pewna śmniyrć! Do lasu, chdzie był wew zemlanke kómandir, było pół kilometra. Nó jó. Prziśli. Kómandir patrzi na tan auzwajz, ale sia dopatrzył napisu Pólen ji bez to kazał łojcu jiść dodóm! Tatko jidzie wolniutko ji znówki czeka, kedi mu wew pleci władują kula! Dali jidzie pomału ji miśli, jak długo móm czekać? Jidzie dali ji jak był łuż blisko dodóm, to jak wirwał jak sarna ji wparował do chałupi! Miśla, że nie zazdrościta mu ti drogi, ale żicie mniał ofiarowane drugi raz łod łu-rodzania!!! Tedi Ruskę pośli dali za Niemniaszkami ji jano sia paliły a to chlyw, a to stodoła! Tera bi richt musiałóm psisać, jak ślim do Małych Krówjan, ale ostawja ta łopowjastka na jinsza okazija, bo co za wjele, to nie je zdrowo! RÓZALIJA Tekst napisany po kociewsku w pisowni Autorki POMERANIA 47 Z KOCIEWIA OD GDAŃSKA DO GRUCZNA Lubię jesień, zwłaszcza czas „babiego lata". Jeszcze ciepło, kolorowo. I ta dojrzałość, nasycenie. Szarugi jesienne i tak będą. Po co się tym martwić... A lato było ważne tego roku. Zaczęło się dla mnie od Zjazdu Kaszubów. Już kolejnego, w którym uczestniczyli też nieliczni Kociewiacy. Podziwiając kaszub-skość jako kulturową wartość, zawsze myślę też o mojej ziemi. W tym roku podobną funkcję spełnił kociewski dzień podczas powszechnie znanego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku. Koniecznie muszę wymienić tu organizatorów tego wydarzenia o nazwie Unikaty z Kociewia: Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim (jak na stolicę regionu przystało), we współpracy z zasłużonym Ogniskiem Pracy Pozaszkolnej i Lokalną Organizacją Turystyczną Kociewia, której zasługą jest włączenie się innych powiatów kociewskich - świeckiego i tczewskiego. Serce mi rosło, gdy w wielkim korowodzie widziałam uczniów, kociewskie zespoły, koła gospodyń, organizacje turystyczne, wielu animatorów kultury, sympatyków regionu... Na wielką chwalbę zasłużyło Starostwo Powiatowe w Świeciu, które rozesłało wici wśród mieszkańców. Barwny świecki korowód, większość uczestników miała regionalne emblematy - haftowane koszule, bluzki, wianki, proporczyki... Czyniliśmy prawdziwy, dobry raban, wędrując od Zielonej Bramy wspaniałym gdańskim szlakiem obok Neptuna, rozdając kociewskie chorągiewki. Skandowano nazwę pomorskiego regionu, śpiewano i tańcowano podczas krótkich postojów. Była to wielka promocja Kociewia. Obserwatorzy podziwiali, niektórzy dziwili się, że jest w Polsce „coś takiego". Potem prezentacje na Targu Węglowym. Stoiska ze swojskim jadłem i wyrobami rękodzielników. Podczas przemarszu była piękna pogoda, potem już „nie wytrzymała", ale liczna reprezentacja z powiatu świeckiego wracała autokarem i tak zadowolona, snując pomysły na przyszłoroczny korowód. O tegorocznym napisały wszystkie lokalne gazety, za- mieszczając zdjęcia i ciepłe słowa, m.in. dla gminy Nowe, z której blasku korowodowi dodał Klub Miłośników Kultury Średniowiecznej oraz rodzina wiceburmistrza stylizowana na menonicką rodzinę. Między Gdańskiem a Grucznem jest Gniew. Ważne miejsce na mapie Kociewia. Okazałość zamku i ożywianie historii za sprawą Jarosława Struczyńskiego, to ważny rozdział w dziejach Pomorza. Gniew ma szczęście. Niedawno ukazał się tomik wierszy ks. Franciszka Kameckiego Gniew. Czytanie miasto. Warto wybrać się na poetycki spacer z gruczeńskim kapłanem, który kiedyś w Gniewie duszpasterzował. Wiele razy byłam w tym kociewskim miasteczku (tak bliskim też śp. Janowi Ejankowskiemu, który jeszcze niedaw- no urządzał w pobliskim Piasecznie wielkie święto), planuję wybrać się tam z tomikiem w ręku... jeszcze raz śladami poetyckich metafor i „panorama miasta zatryumfuje w słońcu/ jak nowe niebo i nowa ziemia". I codzienność stanie się nadzwyczajna. Promocja zbioru wierszy z tak wyraźnym tytułem odbyła się podczas wakacji właśnie w Grucznie, gdzie w Starym Młynie narodził się Zaułek Literacki. Do południowej bramy Kociewia dotarło wielu sympatyków twórczości księdza. Oczywiście też przedstawiciele gniewskiego samorządu. I tak łączy się nasz region. Kiedyś urządziliśmy tu plachandry (dla samorządowców, drugie dla nauczycieli), kolejne planujemy... Bo Gruczno to miejsce niezwykłe. Właśnie zakończył się XII Festiwal Smaku, jedna z największych imprez kulinarnych w Polsce. Swojskie jeście należy do dziedzictwa kulturowego i do poznania regionu zachęca... MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK Czyniliśmy prawdziwy, dobry raban, wędrując od Zielonej Bramy wspaniałym gdańskim szlakiem obok Neptuna, rozdając kociewskie chorągiewki. Skandowano nazwę pomorskiego regionu, śpiewano i tańcowano podczas krótkich postojów. Była to wielka promocja Kociewia. 48 POMERANIA/WRZESIEŃ 2017 LEŚNY SŁOWNICZEK mtm PRAWI KI I DIABLIKI Jesień to pora roku sprzyjająca leśnym wędrówkom. W naszych pomorskich lasach napotkać możemy wielu amatorów grzybobrania. Wytrawni i wytrwali zbieracze przemierzają grzybodajne lasy i zapełniają swoje kosze... pieprznikami jadalnymi, mleczajami rudymi, gąsówkami nagimi czy płachetkami kołpakowatymi. KURZA STOPKA Grzybowe nazewnictwo jest bardzo bogate i, prócz nazwy naukowej, oficjalnej, obejmuje kilkanaście niekiedy synonimicznych nazw tego samego gatunku grzyba. Sporo nazw ma rodowód gwarowy, np. wysoko ceniony z uwagi na swe walory smakowe pieprz-nik jadalny w różnych regionach kraju nazywany jest kurką, kurkiem, kurzą nóżką, kurzą stopką, kurzajką, lisicą, liszką, lisiczką (ta nazwa szczególnie popularna jest wśród starszych mieszkańców byłych województw koszalińskiego i słupskiego - przybyłych na ziemię pomorską po 1945 roku repatriantów z Borun, Krewa, Oszmian i Smorgoni), lepiechą, lepieszką, łasiczką, pieprzykiem i stągiewką. ZWIĄZKI Z FAUNĄ Liczna grupa nazw składa się ze związków wyrazowych z elementem adiektywnym (przymiotnikowym) nawiązującym do świata zwierząt, np. psi/ psia - opieńka psia, pieska (maślanka wiązkowa), psia bedłka (mglejarka pochwia-sta), członka psia i gąska psia (gą-sówka naga), psi rydz i psi grzyb (mleczaj rudy); krowia - krowia gęba (dwa gatunki grzybów: sarniak dachówkowaty i krowiak podwinięty); owczy - żagiew owczy (bielaczek owczy); gęsi -gęsi pępek (maślak ziarnisty); za- jęczy - grzyb zajęczy (podgrzybek złotawy) i zajęcze wargi (podgrzybek zajączek); kozia - kozia broda (gałęziak groniasty); panterowy - muchomor panterowy (muchomor plamisty); koński - rydz koński (mleczaj wełnianka) czy też bycze - bycze jaja (tęgoskór pospolity). Niektóre nazwy gwarowe mają postać jednowyrazową (nierzadko deminutywną) i również sygnalizują związki z fauną (także z nazwami pospolitymi zwierząt domowych): kwoka i baran (szmaciak gałęzisty), sarna (kolczak obłączasty oraz sarniak dachówkowaty), krówka i świnka (krowiak podwinięty), zajączek (podgrzybek złotawy), a przede wszystkim gwarowe określenia czubajki kani: drop, gapa, kania i sowa. NAZEWNICZE GRZYBOBRANIE Niezwykłe bogactwo wariantyw-nych formacji słowotwórczych rejestrujemy przy nazwach maślaka zwyczajnego: maślarz, maśluk, maślacz, maślach, maśloch, ma-ślicha i... maślórka, mleczaja rydza: rydz pański, rydzyk, rydzek, rycek, ryżyk, ryżek, sromotnika bezwstydnego: sromnik, smrod-nik, smrodziuch, śmierdziel, śmierdziak, śmierdziuch bądź muchomora czerwonego: mu-chorówka, muchotrutka, muszor-ka, muchoraj, muchajer, muchota i marymuch. RUBASZNE I DEMONICZNE Demoniczne konotacje nasuwają notowane w różnych regionach kraju nazwy borowika szatańskiego: grzyb szatan, szataniak, grzyb diabelski, diabelnik, diablik, smoczy łeb, szaleniec i truciciel. Najbardziej intrygujące nazwy towarzyszą natomiast twardzio-szkowi przydrożnemu, nazywany on bywa w Polsce przydróżką, przydróżkiem, podróżniczkiem, tańcownicą, tańcówką, tańcujką, zawieruszką, panienką i kiepką. Pośród rodzimych nazw grzybów obecne są także określenia żartobliwe, fantazyjne czy też rubaszne, np. piestrzenica olbrzymia to babie uszy, tęgoskór pospolity -bycze jaja, klejówka kleista - tłu-ścioch, czubajka kania - paraso-lowiec, sromotnik bezwstydny -jaj czak, borowik szlachetny -prawik, gąsówka naga staje się zaś członką nagą i rycerzykiem fioletowym... TAJEMNICE KOSZYKA Widzimy zatem, że wiedza mi-kologiczna poparta doświadczeniem zbieracza to tylko połowa sukcesu. Nie zawsze wiemy bowiem, kogo zesłał nam dobry duch leśnych ostępów: krowią gębę, babie uszy czy gęsi pępek?.. KAZIMIERZ JARUSZEWSKI \SËWNIK2Ö17 / POMERANIA / 49 Rozmawiałem z kilkoma Mazurami prowadzącymi w latach ostatniej wojny gospodarstwa rolne, nie przypominam sobie jednak, aby któryś z nich z własnej woli wspominał o robotnikach przymusowych, dzięki którym te majątki przetrwały. Kiedy sam poruszałem temat, okazywało się, że obecność prawie darmowych pracowników, w znacznej liczbie Polaków, była dla nich oczywista - ich ojcowie, mężowie i bracia walczyli przecież na froncie, ktoś musiał więc posiać i zebrać plony czy obrobić inwentarz, niemieckich rąk było do tych prac zdecydowanie za mało. Żadnej skruchy, żadnych wyrzutów sumienia... Deficyt siły roboczej w ostatnich latach przed wybuchem II wojny św. był poważnym problemem dobrze rozwijającej się gospodarki Prus Wschodnich. Szczególnie widoczny był w rolnictwie, w 1938 r. na pracowników czekały tu aż 42 tys. miejsc pracy. Wybuch wojny, poprzedzony powołaniem do służby wojskowej wielu mężczyzn, pogorszył sytuację. Dla jej ratowania już we wrześniu 1939 r. sięgnięto po polskich jeńców wojennych. Jesienią tego roku zaczęły przybywać do Prus Wschodnich transporty cywilów z wcielonej do Rzeszy rejencji ciechanowskiej. Działania te nie przyniosły poprawy, wiosną 1940 zgłoszono zapotrzebowanie na 62 tys. robotników rolnych. Napływ jeńców wojennych z Francji, a także coraz liczniejsze transporty z obszarów włączonych do Rzeszy przejściowo zredukowały zapotrzebowanie o 3/4, ale problem braku rąk do pracy w rolnictwie, przede wszystkim ze względu na wzra- stające potrzeby niemieckiego przemysłu, nie został rozwiązany do końca wojny. Niemcy podkreślali, że rekrutacja robotników zagranicznych do pracy w Rzeszy odbywa się na zasadzie dobrowolności. Już jednak w rozporządzeniu z maja 1942 r. zalecono „na tych obszarach okupowanych, gdzie apele (o dobrowolne zgłaszanie się - WM) nie przynoszą efektów, stosować obowiązek pracy (Dienstpflicht) i pobór do pracy". W 1944 r. sami przyznali, że spośród pięciu milionów zagranicznych robotników jedynie niecałe dwieście tys. podjęło pracę z własnej woli. Prawo III Rzeszy różnicowało sytuację robotników przymusowych w zależności od kraju pochodzenia. Od 1943 byli oni podzieleni na cztery grupy: „robotnicy wschodni" (ostarbeiterzy) - Polacy, Żydzi i Cyganie - oraz „pozostali obcokrajowcy" (z okupowanych krajów zachodniej Europy oraz neutralnych i zaprzyjaźnionych z Niemcami). Ich sytuacja nie była jednolita, „pozostałych" traktowano właściwie na równi z robotnikami niemieckimi. W grupie „polskiej" szybko uprzywilejowane stanowisko wśród ogółu jeńców wojennych i cywilnych wyznaczano osobom przyznającym się do narodowości ukraińskiej i białoruskiej. Polscy robotnicy pozbawieni zostali prawa wyboru miejsca i rodzaju pracy. Jak podkreśla Bohdan Koziełło-Po-klewski w pracy Zagraniczni robotnicy przymusowi w Prusach Wschodnich w latach II wojny światowej (1977), zatrudnianie Polaków oparte było na bezwzględnym przymusie: prawnym - w przypadku, gdy orzekano wobec nich służbę obowiązkową - lub bezpośrednim przymusie fizycznym, wspomaganym różnego rodzaju formami przymusu bezpośredniego: „od chwili ujęcia w ewidencji urzędu pracy Polak - bez względu na wiek i płeć - przestawał być dysponentem własnej siły roboczej". Zgodnie z przyjętą w 1940 r. taryfą wysokość wynagrodzenia robotników przymusowych z Polski stanowiła w rolnictwie ok. 60% zarobków robotników niemieckich. Polaków pozbawiono dodatków za pracę w godzinach nadliczbowych i w dni świąteczne (czas ich pracy w ogóle nie był normowany), dodatków socjalnych i de facto także urlopów. Przepisy pozwalały na wykorzystywanie w pełnym wymiarze pracy młodocianych (14-18 lat). Jakiekolwiek spory z pracodawcami, teoretycznie rozstrzygane przez urzędy pracy, poważnie ograniczał warunek posiadania przez skarżącego policyjnego zezwolenia na opuszczenie miejsca pracy. W marcu 1940 r. szef SS Heinrich Himmler wydał rozporządzenie o oznakowaniu Polaków literą „P": „Robotnicy i robotnice polskiej narodowości, którzy są lub będą włączeni do pracy cywilnej w Niemczech, mają obowiązek stałego noszenia na piersi każdej części ubioru po prawej stronie noszonego ubrania widocznego znaku. Znak składa się z postanowionego na kancie kwadratu o boku 5 cm, półcen-tymetrowego fioletowego obramowania i litery P na środku". Za nieprzestrzeganie obowiązku groziła kara grzywny lub sześciu tygodni aresztu. Wytyczne Himmlera, tzw. „Polener- 50 POMERANIA zrozumieć mazury lasse", szczegółowo regulowały zasady pobytu polskich robotników przymusowych w Rzeszy. Znalazły się wśród nich zakazy: opuszczania miejsca zamieszkania, używania publicznych środków komunikacji, udziału w uroczystościach i nabożeństwach dla Niemców, samowolnego pobytu w gospodach i restauracjach oraz posiadania rowerów i aparatów fotograficznych. Nabożeństwa dla Polaków mogły być odprawiane w pierwszą niedzielę miesiąca, dla tych, którzy mieszkali nie dalej niż 5 km od kościoła, używanie podczas nich języka polskiego było zabronione. Stosunki intymne z Niemkami zagrożone były karą śmierci, podobnie jak sabotaż i ataki na Niemców. Surowo karano ucieczki i odmowę wykonania pracy oraz słuchanie zagranicznych rozgłośni radiowych. O wszelkich postępowaniach dotyczących Polaków decydować miało bezpośrednio gestapo. Do końca 1942 r. obywatele polscy stanowili blisko 4/5 ogółu robotników zagranicznych w Prusach Wschodnich. W kolejnych latach odsetek ten się zmniejszał, ale nie spadł poniżej 60%. We wrześniu 1944 r. pracowało tu ponad 145 tys. Polaków, wielu z nich w gospodarstwach na Mazurach. Dla większości zaskoczeniem był fakt, że ich nowi „szefowie" (także na Warmii) często znali język polski. Możliwość prawie swobodnego komunikowania się tylko w niewielu przypadkach oznaczała „lżejsze" warunki bytowania. Trzeba tu zauważyć, że pomoc okazywana robotnikom przymusowym mogła się spotkać z represjami ze strony władz wyrażanymi karami grzywny, pobytem w więzieniu lub obozie koncentracyjnym. Wspomnienia o życiu w tamtych latach, m.in. na Mazurach, zebrane zostały w tomie Ze znakiem „P". Relacje i wspomnienia robotników przymusowych i jeńców wojennych w Prusach Wschodnich w latach II wojny światowej (1977). Upokorzeniem była już sama procedura przydziału robotników, przypominająca targ niewolników. Piotr Zwaliński zapamiętał, że Polaków traktowano jak bydło na jarmarku: „Każdemu Niemcowi wolno było nas obejrzeć, dotknąć, kopnąć i iść dalej". Ponieważ pracodawcom zależało na zdrowych i sprawnych robotnikach, inne osoby często nie znajdowały właścicieli i wożono je od urzędu do urzędu, z targu na targ. Haliny Cybińskiej, wychudzonej nastolatki, nie chciano wziąć do pracy w Olsztynie i Nidzicy, chętny gospodarz znalazł się dopiero w Mrągowie. Warunki pracy, zakwaterowania i wyżywienia, a także stosunek do robotników przymusowych zależały przede wszystkim od tego, jakim człowiekiem był gospodarz, wiele bowiem zależało od jego dobrej woli. Propaganda czasów PRL-u podkreślała „piękną kartę", którą zapisać miała w tej kwestii „ludność rodzima Warmii i Mazur". Niestety, to fałszujące rzeczywistość uproszczenie. Bywało różnie, w relacjach znajdziemy zarówno sporo ciepłych słów pod adresem Mazurów i Warmiaków, jak i wiele gorzkich uwag. lan Skrzypczyk, który trafił do Labusze-wa w pow. szczycieńskim, wspominał, że wszyscy znali tam język polski. „Mieli zakazane z Polakami po polsku rozmawiać. Było dużo rodzin, które nie bały się po polsku rozmawiać, ale tylko wtedy, kiedy nie było żandarma, wójta. Były i takie rodziny, które nie przestrzegały zakazu Hitlera, aby nie jadać (z Polakami - WM) przy jednym stole". Gorzej oczywiście przedstawiała się sytuacja, gdy pracodawcą okazywał się faszysta i doprawdy było obojętne, czy był nim Niemiec, Warmiak czy Mazur. Wrogi stosunek do polskich robotników przejawiała spora część Wschod-nioprusaków, najagresywniej zachowywała się „młodzież szkolna z hitlerowskich organizacji". Henryk Śląski, robotnik w majątku Dreililien k. Dąbrówna (niem. Gilgenburg), wspominał, że „od połowy 1940 r. żandarmi zarządzili w niedzielne przedpołudnia na rynku »szkolenia« dla przebywających w miasteczku prawie stu polskich robotników przymusowych. Uczono ich np. kłaniania się Niemcom: żandarm kładł kamień, mówiąc, że to jest niemiecki człowiek, a Polacy obchodzili go gęsiego wkoło, kłaniając się kamieniowi prawidłowo, z obowiązującej odległości pięciu metrów. (...) Pewnego dnia, już po żniwach, zawiadomiono nas, że w niedzielę mamy j£nhu,.;; Polskim robotnikom przymusowym polecono pleć chwasty z bruku rynku Dąbrówna łyżkami do zupy. Na zdjęciu: oddziały 87 Dywizji Piechoty Wehrmachtu defilują na dąbrówień-skim rynku niedługo przed uderzeniem na Związek Sowiecki. Ze zbiorów Oficyny Wydawniczej „Retman" stawić się o godzinie dziewiątej na spotkanie Polaków, każdy z łyżką do jedzenia. Ucieszyliśmy się, że pewnie zapędzą nas do jakiejś roboty i dadzą wspólny obiad. (...) Żandarmi wyprowadzili wszystkich, dziewczęta i chłopców, i łyżkami kazali pleć trawę. Wyskrobywać ją spomiędzy kamieni, którymi był wybrukowany rynek. Robili to na oczach mieszkańców miasteczka, gdy ci szli do kościoła". Przynajmniej w jednym przypadku bestialskie traktowanie polskich robotników nie uszło bezkarnie i to jeszcze przed zakończeniem wojny. W sierpniu 1943 r. partyzanci Uderzeniowego Batalionu Kadrowego pod dowództwem ppor. Stanisława Karolkiewicza, ps. „Szczęsny", w odwecie za pacyfikację wsi Krasowo-Częstki (pow. wyso-komazowiecki), postanowili uderzyć na obszarze państwa niemieckiego. Celem akcji stała się leżąca tuż za granicą mazurska wieś Turośl (niem. Mit-tenheide). Za złe traktowanie Polaków ukarany miał zostać Herbert Opitz, leśniczy z leśnictwa Dębniak (niem. Krummenheide). Opitza zastrzelono, zginęli członkowie jego rodziny. W ogniu stanęło w sumie ok. 40 budynków, zginąć miało kilkudziesięciu mieszkańców wsi. Oddział wycofał się z akcji bez strat. Po zakończeniu działań wojennych wielu dawnych robotników przymusowych powróciło na Mazury i Warmię, by osiąść tu na stałe. Część z nich objęła gospodarstwa, w których dopiero co byli niewolnikami. WALDEMAR MIERZWA ^SÉWNIK 2017 / POMERANIA / 51 z południa TRAGEDIA BORÓW I LUDZI Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało..." Takiego kataklizmu, jaki dotknął Pomorze w sierpniową noc, z piątku na sobotę, nie było jeszcze w historii naszej ziemi. Raz po raz słyszymy o niszczycielskich zjawiskach w odległych rejonach globu i oglądamy przerażające skutki, lecz w naszym spokojnym klimacie - tak myśleliśmy - to nie ma prawa się zdarzyć. To nie do wiary, że jednak się stało! Wielkie przestrzenie lasów, borów sosnowych przede wszystkim, powalone porywem wiatru jak trzciny. Drzewa, które rosły kilkadziesiąt lat, wyrwane i połamane z trzaskiem w ciągu kilkunastu minut. Zdumienie, przerażenie i bezsilny gniew! W książce Sekretne życie drzew, która ostatnio stała się międzynarodowym bestsellerem, leśniczy Peter Wohlleben bardzo ciekawie i ze znawstwem opowiada, jak drzewa żyją w symbiozie z całym ekosystemem, porozumiewają się ze sobą, troszczą się o swe potomstwo, pomagają chorym sąsiadom, doświadczają wrażeń, mają pamięć. Lecz wszystko to opisuje na podstawie doświadczeń i obserwacji naturalnego lasu, którym się opiekuje, położonego na wschodnim skraju gór Eifel w Nadrenii--Palatynacie. Lasu, w którym rosną drzewa kilkusetletnie, stuletnie buki, dęby i świerki zaliczane są do młodzieży, a pod koronami starych osobników kiełkują i z wolna przebijają się do światła najmłodsze latorośle. Inaczej w naszych lasach, gdzie na pierwszym miejscu stoją potrzeby gospodarcze, a ponadstuletnie drzewostany na większej połaci są rzadkością. Mimo wszystkich różnic, czytając tę książkę o drzewach jako żywych istotach, odkrywamy niezliczone analogie i wgłębiamy się w leśne tajemnice. Drzewa, jeśli nie są niepokojone, mogą żyć bardzo długo. Ale czasem spokojny żywot przerywają gwałtowne wydarzenia, np. burze, które wyrządzają lasom szkody miejscowe, największe jednak spustoszenie czynią rzadko występujące tornada. „To tornada, podczas których wirujące wiatry zmieniają kierunek w ciągu kilku sekund, przez co żadne drzewo nie jest w stanie przetrzymać takiego ataku" - pisze niemiecki leśnik i przyrodnik. A także: „(...) jeśli podczas takiego orkanu padają całe lasy iglaste, to z reguły związane jest ze sztucznym nasadzeniem świerków czy sosen". Wszystko to prawda, lecz to, co się wydarzyło w kaszubskich lasach, przerasta najczarniejsze wyobrażenia. Mając przed oczyma powalony las, człowiek nie zasta- nawia się nad praprzyczyną, tylko trwa w odrętwiającym uczuciu żalu. Ile długich dekad potrzebować będą bory w nadleśnictwach Lipusza, Rytla, Czerska (i innych) na zaleczenie tych rozległych ran? Wszak wiadomo, że człowiek, który sadzi las, nie doczeka jego dojrzałego wieku. Wręcz nie do naprawienia są szkody wyrządzone przyrodzie, nie tylko roślinności, lecz także rodzimej faunie - dzikiej zwierzynie i ptactwu. A domy i całe gospodarstwa powstałe z pracy pokoleń? W jednej nieszczęsnej chwili wicher uszkodził tysiące budynków, pozbawił dachu nad głową tysiące mieszkańców. Wielu ludzi będzie musiało zacząć od nowa i odbuduje swe siedliska, lecz gorycz pozostanie na długo i nic już nie będzie jak dawniej. W tej tragedii okazało się, jak wiele razy wcześniej, jak bardzo ludzie są solidarni i gotowi nieść pomoc potrzebującym, począwszy od mieszkańców Lotynia, którzy samorzutnie w nocy przedzierali się do uwięzionych na obozie w Suszku harcerzy (gdzie zginęły dwie łódzkie harcerki przygniecione drzewami). Zewsząd płynęły dary materialne i pieniądze na rzecz poszkodowanych, do pomocy w usuwaniu zniszczeń, sprzątaniu dróg, udrażnia-niu Brdy i Wielkiego Kanału przybyły i z bliska, i z całej Polski setki wolontariuszy. W okolicy mego dzieciństwa, do której przyjeżdżałem w każde wakacje, las był nieodłączną częścią najbliższego świata. Rósł tuż za budynkami gospodarskimi i ogródkiem warzywnym. Do chojny chodziło się na grzyby, na jagody, na włochi-nie, a na drugim skraju, nad brzegiem zarastającego jeziorka, rosły jeżyny. Za jeziorem były zabudowania wioski Orlik, do której szło się przez „bórek". Mniej więcej sześćdziesiąt lat temu na przestrzeni oddzielającej dom od szosy prowadzącej z Chojnic do Kościerzyny został posadzony las, który obecny gospodarz (dziedzic w piątym pokoleniu) przekształcił wokół zabudowań w piękny park. Domostwa moich dziadków, aż do ostatnich tygodni, nie wyobrażałem sobie bez otaczającego lasu; przecież był tam zawsze. Wystarczył jeden wicher, by znikła chojna i bórek, i las przy szosie. - Nie mamy już lasu - mówi młody gospodarz Marcin. - Wyszliśmy z domu na pole i płakaliśmy. Całe Kaszuby i Bory Tucholskie płaczą. KAZIMIERZ OSTROWSKI - Nie mamy już lasu - mówi młody gospodarz Marcin. - Wyszliśmy z domu na pole i płakaliśmy. Całe Kaszuby i Bory Tucholskie płaczą. 52 POMERANIA ZPÔŁNIA Ani ökö nie widzało, ani uchö nie czëło..." Tak strasznego zniszczeniô, j aczé dosygło Pomorską w zélniköwą noc, z piątku na soböta, nie bëło jesz w historie naszi zemi. Co sztót czëjemë ö nikwiącëch wszëtkô zjawiszczach w dalecznëch stronach zemsczi kuglë i widzymë urzasné skutczi, ale w naszim spokojnym klimace - tak so mëslimë - na nas to nie doprziń-dze. I nie je do uwierzeniô, a równak doprzëszło! Wiôldżé öbrëmia lasów, ösoblëwie chójkówëch börów, pôdałë öd uderzeniô wiatru jak strzënë. Drzewa co rosłe pôradzesąt lat, wërwało i z grzëmöta pöłómało w pôranôsce leno minutach. Stamienié, urzas i bezmóc-ny górz! W ksążce Sekretne żécé drzew, jaką w slédnym czasu öbwöłelë midzënôrodnym bestsellera, leśny Peter Wóhlleben baro cekawó i z ekspercką wiédzą öpöwiôdô, jak drzewa żëją w symbiozę z całim ekósystema, potrafią dogadëwac sa midzë sobą, mają stara ô swöje młodé, pômôgają chörim sąsadóm, odczuwają zdarzenia, mają pamiac. To wszëtkô öpisëje ön na spödlim doswiódcze-niów i obserwacji nôtëralnégô lasu, jaczi dozérô, leżącego na wschódnym zberku górów Eifel w Nadrenie-Pa-latinace. Lasu, w jaczim roscą drzewa pôrasetlatné, stolatné buczi, dabë i danë rechöwóné są do młodzëznë, a pôd wieköwima rosochöwinama wschôdają i pomału pną sa do widu nômłodszé ödnodżi. Naszich lasów, gdze na pierszim môlu są göspódarsczé brëköwnotë, a pônad stolatnô drzéwiacëzna na wikszim öbrëmim je wiôlgą rzôdkóscą, nie dô sa przërównac. Nimö równak wszëtczich zjinaczeniów, czëtającë ksążka ô drzewach jakno żëwëch jistnotach, dochôdómë do wielnëch ana-logiów i wgłabiwómë sa w lesné krëjamnotë. Drzewa, czej sa jima dó póku, mogą żëc baro długo. Dejade czasa ubëtny żëwót je przecati niespódzajnym zdarzenim, jak chócbë trzaskawicama, jaczé tam-sam robią w lasach môlowé szkódë, równak nôwiakszé roz-wôlënë przënôszają tornada, na szczescé są one nić za czasto. „To tornada, przë jaczich krackówé wiatrë w pora sekundach zmieniwają czerënk, sprôwiają, że żódno drzewo nie je w sztadze taczégó szturmu przetrzëmac" - pisze niemiecczi leśny i przërodnik. I dodôwô: „(...) jeżlë ób czas taczégó arkunu powalone są całé jiglënowé lasë, to je to w pierszi rédze skiitk sztëcznégö nasadzy-waniô danów czë chójków". Z tim wszëtczim môże sa zgódzëc, ale tego, co sa zda-rzëło w kaszëbsczich lasach, nie dó sa przedstawić nôczôrniészima scenarnikama. Zdrzącë na znikwiony do nédżi las, człowiek nie mësli ó praprzëczënach, leno stoji skamiałi öd scyskającégö żólu. Wieleż to dłudżich dekadów bórë w nadlesyństwach Lëpusza, Ritla, Czerska (i jinëch) badą brëkówałë na zaleczenie tak rozcy-głëch renów? Gwësnym je, że człowiek, co sadzy las, nie dożdó jego dozdrzeniałégö wieku. A szkódów, do jaczich doprzëszła przëroda, nie dô sa nijak naprawie, i nie jidze leno ó roscënë, ale téż rodną fauna - dzëczé zwierzata i ptôszëzna. A chëczë i całé gburstwa powstałe z robötë pókóle-niów? W jedny nieszczesny chwilë szôlinga pöniszczëła tësące budinków, tësące lëdzy ostało bez daku nad głową. Öni badą muszelë zacząc wszëtkô ód nowa, ale chóc swöje zôgrodë ódbudëją, kómudny żól zaóstónie i ju nick nie mdze jak przódë. W ny tragedii ókôzało sa, jak ju biwało wiele razy rëchli, jak baro lëdze są solidarny i spieszący do pomoce brëkującyma, naczinającë ód mieszkańców Lotinia, chtërny sami ze se w nocë przedzérelë sa do harcerzów utarkłëch na obozowisku w Suszku (gdze zdżinałë przë-gniotłé drzewama dwie łódzczé harcerczi). Z kóżdi stronë słónô bëła pomóc materialnó i dëtczi dló pószkódowónëch, a do pómócë w ógarnienim zniszcze-niów, sprzątanim drogów, ódetkanim Brdë i Wióldżégó Kanału stawiłë sa setczi wólontariuszów tak z bliska, jak i z całi Pólsczi. Las béł nieóbćńdnym dzéla świata ókóla mégó dzec-twa, gdze jô przëjéżdżół w köżdé latné ferie. Rósł zaró za góspódarsczima budinkama i ogródka z ógardowiz-ną. Do chôjnë chódzëło sa na grzëbë, na jagödë, na ło-chinia, a ód drëdżi stronë, nad ubrzega zaróstającégó jezórka, rosłë jeżënë. Za jezórka widzec bëło domóctwa wsë Örlik, do jaczi sa szło bez „bórk". Tak kole szesedze-sąt lat temu cało óbćńda midzë dodoma a szasym cy-gnącym sa z Chóniców do Kóscérznë ósta obsadzono łasa, a dzysészi góspódórz (w piątim pókólenim pón na majątku) wkół budinków przesztółcył gó w piakny park. Domóctwa mójich starków, jaż do ôstatnëch tidzéniów, jó so jinaczi nie przedstówiół, jak leno z naókólnym łasa; kó on wiedno tam béł. I sygła jedna chaja, bë zdżinała chójna i bórk, i las przë szasym. - Ni mómë ju lasu - gódó młodi góspódórz Môrcën. - Më wëszlë z chëczë na póle i płakelë. Całé Kaszëbë i Tëchólsczé Bórë płaczą. KAZMIÉRZ ÖSTROWSCZI, TŁOMACZËŁA BÔŻENA UGÔWSKÔ SÉWNIK2017 / POMERANIA / 53 SWIATO KSĄŻCZI Köscérzna ju 18. rôz göscëła wëdôwców, autorów i lubötników czëtaniô. Latosé Tôrdżi Kaszëbsczi i Pömörsczi Ksążczi ödbëłë sa 8 lëpinca, a wzało w nich udzél wicy jak 30 wëstôwców. Jak rok w rok impreza zorganizowała Gardowô Biblioteka miona ks. Konstantego Damrota w Köscérz-nie wespół z tamecznym Burméstra i Radzëzną Miasta. Je to nôwikszé wëdarzenié, jaczé mô za cél promocja ksążków pö kaszëbsku i publikacjów namienionëch Kaszëbóm i Pömörzu. Nimó cemnëch deszczowëch blónów, jaczé wisałë całi dzeń nad köscersczim rënka, na tôrdżi przeszło abö przëjachało wiele lëdzy. Przëchłoscëłë jich przede wszëtczim stojiszcza z bëlną lekturą. Bëła téż leżnosc, żebë pogadać ze swôjima lubötnyma autorama, chtër-ny na rënku pödpisywelë swóje dokazë i ópöwiôdelë ö nich na binie. Nôwôżniészim pónkta programu bëło równak ogłoszenie rezultatów konkursu na nôlepszé kaszëbsczé i pömörsczé publikacje slédnégó roku. W komisje ób-sadzëcelów bëlë latoś: prof. Tadéusz Linkner (ji przéd-nik), prof. Édwôrd Breza, prof. Kazmiérz Nowóselsczi, Grégór Schramka i Bogumiła Cërockô. Z köl dzewiacdzesąt zgłoszonëch dokazów dzewiac dostało przédné nôdgrodë: Remusowé Karë. Bëłë to: Mörtualia Tomasza Fópczi (lëteratura piaknô w kaszëb-sczim jazëku), Świątynie powiatu wejherowskiego (nôd-groda dlô wëdôwiznë Region za editorstwô), Ks. ppłk Józef Wrycza (1884-1961). Biografia historyczna Krësz-tofa Kördë (nôuköwé i pópularnonôuköwé wëdôwiznë), Mack Janusza Mamelsczégó (dzecnô lëteratura), Niebieska Jerzégö Fricköwsczégó (póézjô), Srebrzysko Stefana Chwina (proza), To dla Ciebie... Francëszka Fe-niköwsczégö (nôdgroda za editorstwö dlô Kaszëbsczégö Institutu we Gduńsku), Żuławy, Album Tczewski Józefa Gölicczégö (albumë) i Pierwsza dekada Daniela Czer-wińsczćgo (nôukówé óprôcowania i eseje). Całownô lësta wëprzédnionëch ksążków, autorów i wëdôwiznów je na starnie kóscersczi biblioteczi: www. koscierzyna.naszabiblioteka.com. Wszëtczim dobiwcóm winszëjemë. Z redotą pódczorchiwómë téż, że wëdôwca „Pomeranie" - Kaszëbskó-Pómórsczé Zrzeszenie dostół latoś jaż dzewiac nôdgrodów. Króm ju wspómniónëch Ks. ppłk Józef Wrycza... i Mack są to: Intimné mönolodżi Hanë Makurôt, Chceta wa lëdze gwiôzdka widzec? Iwónë Hannë Swiatosławsczi, Gramatika kaszëbsczégó jazëka Hanë Makurôt, Knéga Wińdzenió. Exodus - tłom. ö. Adama Riszarda Sykörë, Ruch kaszubsko-pomorski Cezarego Öbracht-Prondzynsczégô, Czë mucha mô jazëk? Tomasza Fópczi, Nieustraszeni. 66. Kaszubski Pułk Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego 1919--1939 sp. Mariana Hërsza. DM POD POMNIKIEM DERDOWSKIEGO W Wielu, rodzinnej wsi Hieronima Derdowskiego, 18 sierpnia 1957 r. odsłonięto odbudowany po wojnie pomnik tego wielkiego poety. W tym wydarzeniu wzięło udział ponad 20 tys. osób, w tym przedstawiciele ówczesnych władz polskich z marszałkiem Sejmu Czesławem Wycechem. Byli też oczywiście przedstawiciele Zrzeszenia Kaszubskiego, którego powstanie rok wcześniej umożliwiło zorganizowanie tej uroczystości. W 2017 r. ponownie Kaszubi (i nie tylko) spotkali się pod pomnikiem, aby przypomnieć wielkie wydarzenie sprzed 60 lat. Uroczystość zaczęła się od mszy świętej, którą w wielewskiej świątyni odprawili kapłani pod przewodnictwem Prymasa Seniora abp. Henryka Muszyńskiego. Następnie uczestnicy udali się pod pomnik Derdowskiego, gdzie słowa powitania skierował do nich wójt gminy Karsin Roman Brunke, a prof. Józef Borzyszkowski przywołał najważniejsze fakty z życia autora Ô Panu Czórlińsczim co do Pucka pô sécëjachôł oraz przypomniał dzieje wielewskiego pomnika (jego wystąpienie zaprezentujemy w kolejnym numerze „Pomeranii"). W imieniu Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego głos zabrał jego prezes Edmund Wittbrodt. Podkreślił znaczenie jedności oraz zachęcał do wyciągania mądrych wniosków z przeszłości, cytując sentencję widniejącą nad salą senatu Politechniki Gdańskiej: „historia mądrością, a przyszłość wyzwaniem". Dodajmy, że 12 i 13 sierpnia we Wielu odbywał się jubileuszowy 40. Turniej Gawędziarzy Ludowych Kaszub i Kociewia, któremu poświęcony jest wrześniowy numer kwartalnika literackiego „Stegna". DM 54 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 LEKTURY Nie wystarczy mieć rację Książka Krzysztofa Drażby Urna to jest taki pniak. Wrzucisz „nie", wychodzi „tak"... jest wstrząsającym świadectwem politycznych machinacji, podejmowanych, by wbrew prawdzie i uczciwości osiągnąć założony cel. Autor analizuje w niej przyczyny, przygotowania, przebieg i wyniki ujętego w tytule wydarzenia w naszym województwie na szerszym, ogólnopolskim tle. Przymuszeni uwarunkowaniami międzynarodowymi, dopuszczeni do władzy w Polsce przez Stalina i wspierani przez zwycięską Armię Czerwoną, polscy komuniści musieli włączyć do Rządu Jedności Narodowej przybyłego z emigracji szefa polskiego rządu emigracyjnego Stanisława Mikołajczyka i reprezentowane przez niego Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL). Była to jedyna znacząca, legalnie działająca partia polityczna poza zblokowanymi na poziomie krajowym, komunizującymi Polską Partią Robotniczą (PPR) i Polską Partią Socjalistyczną (PPS). Jako taka od razu znalazła stosunkowo szerokie poparcie społeczne, była odbierana jako jedyna szansa na zachowanie przez Polskę - w ramach łączącego ją sojuszu z ZSRR - możliwie du- żej wewnętrznej i zewnętrznej niezależności. Teoretycznie o tym, kto dalej będzie rządził Polską, miały zdecydować demokratyczne wybory. Komuniści, świadomi popularności PSL-u, chcieli sprawdzić własne możliwości politycznej, wyborczej skuteczności w referendum. Miało im ono ułatwić zmierzenie się z o wiele ważniejszą rozgrywką, pierwszymi w powojennej Polsce wyborami parlamentarnymi. Już sama ewentualna, miażdżąca wygrana miała deprymująco wpłynąć na opozycję i całe społeczeństwo. Dlatego, by je przekonać, wszczęto nachalną, wszechobecną, ale i często nieszablonową, interesującą propagandę. Na pewno i teraz niejeden kaszubski czytelnik może odkryć wokół siebie istniejące do tej pory jej ślady, co przekonująco ukazał Drażba, między innymi prezentując zachowane fragmenty napisów i rysunków na gdańskich budynkach. W tym celu wykorzystano też z całą premedytacją aparat państwa, ograniczając do minimum możliwości społecznego oddziaływania PSL-u, odbierając chociażby przydział papieru, szykanowano osoby popierające, reklamujące jego stanowisko. Aresztowano znaczną część aktywnych działaczy tej partii, eliminowano ich z komisji wyborczych. Zaangażowano też w referendalne przygotowania wojsko, służby specjalne i aparat represji, w tym osławiony Urząd Bezpieczeństwa (UB). Wszystko to nie wystarczyło, większość głosujących zagłosowała wbrew komunistycznym oczekiwaniom, wyraźnie łamiąc znane wezwanie „3 x tak", odpowiadając negatywnie na przynajmniej jedno z referendalnych pytań. Niezbędne było więc sfałszowanie obywatelskiego wyboru. Komuniści byli w tym skuteczni. Przez kilka dziesięcioleci podawano, że referendum było, zgodnie z oficjalnie opublikowanymi wynikami, miażdżącym zwycięstwem PPR-u i jego sojuszników. Dopiero obecnie udaje się historykom w miarę precyzyjnie określić rzeczywiste wyniki. Okazuje się, że komuniści to głosowanie przegrali, chociaż skala tej porażki była różna w poszczególnych regionach i środowiskach. Mówiąc wprost, była to czerwona kartka dla ich rządów. Jak na tym tle wypadli Kaszubi? Otóż mocno przyczynili się do wówczas zatajonego zwycięstwa tamtej opozycji. Już w trakcie przygotowań do referendum uczniowie z Kartuz oraz Kościerzyny zastrajkowali SÉWNIK2017 / POMERANIA / 55 LEKTURY w obronie aresztowanych podczas zakazanych przez komunistów obchodów rocznicy 3 Maja. W kaszubskich powiatach, które w okresie międzywojennym wchodziły w skład Polski, jak w kartuskim i wej-herowskim, na tle innych regionów kraju porażka komunistów była szczególnie wysoka (s. 77). Wynikało to stąd, że zamieszkiwały je rodziny bardziej zakorzenione, ustabilizowane, a przez to bardziej niezależne, odważne. Na kaszubskich terenach należących do 1945 r. do Niemiec było trochę inaczej, w tym szczególnie w powiecie bytowskim i lęborskim. Tam siła komunistycznego oddziaływania, presji była silniejsza. Autor książki swoje rozważania oparł, nie licząc akt miejskich i powiatowych partii politycznych, przede wszystkim na archiwaliach ogólnokrajowych i wojewódzkich. Właściwie jedynym pod tym względem wyjątkiem są akta miejskie Starogardu Gdańskiego. Podobny wniosek można wyciągnąć w odniesieniu do wykorzystanej literatury. Brak w niej między innymi monografii pomorskich, także kaszubskich miejscowości. Tym bardziej warto Czytelnikom „Pomeranii" zaznaczyć, że w omawianej publikacji znalazły się dwie informacje wprost mówiące o Kaszubach: „Kaszubi narzekają na brak porządku, na wojska sowieckie, które dają się dobrze we znaki ludności miejscowej" (s. 54) oraz „Widać (...), że całe społeczeństwo kaszubskie odnosi się z nieufnością do poczynań Rządu Jedności Narodowej" (s. 74). Do największych zalet prezentowanego opracowania trzeba zaliczyć to, że autorowi zaledwie na kilkudziesięciu stronach udało się w skondensowany, w miarę wyczerpujący i interesujący sposób przedstawić tytułową problematykę, a wszystkie rozważania podeprzeć naukowym aparatem (np. przypisami). Jednocześnie stanowią one jedynie jedną trzecią całości książki. Składają się bowiem na nią, objętościowo prawie porównywalne, jeszcze dwie części: kilkadziesiąt dokumentów dotyczących referendum ludowego w województwie gdańskim oraz bogaty materiał ilustracyjny, w części kolorowy. Jak można przypuszczać, takie połączenie było możliwe dlatego, że autor książki na co dzień jest pracownikiem edukacji publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku, współtwórcą i twórcą wystaw historycznych, w tym o problematyce tożsamej z tytułem książki. Należy tylko pogratulować takiego połączenia i wyrazić nadzieję, że podobnych prac powstanie więcej, także w zakresie innej pomorskiej tematyki, oczywiście przygotowanych również przez innych autorów i instytucje! Oczywiście również omawiana pozycja nie jest idealna. Rażą w niej stosunkowo liczne powtórzenia, niekiedy spłycanie niektórych zagadnień, jak niesłuszne traktowanie PPR i PPS jako monolitu. Na poziomie lokalnym na pewno tak nie było, a działacze PPS chcący zachować tożsamość swojej partii byli represjonowani podobnie jak członkowie PSL-u. Nie udało się też autorowi w tekstach źródłowych wychwycić wszystkich zmian nazw ujętych w nich miejscowości, chociaż starał się być pod tym względem skrupulatny. Umknęło chociażby jego uwagi, że Falkowice w ówczesnym powiecie miasteckim (s. 128) to dzisiejsze Miłocice w powiecie bytowskim, gmina Miastko. Działacze PSL-u łatwo wykryli wyborcze fałszerstwo. Zaprotestowali, wnieśli bardzo dobrze uzasadniony wniosek o unieważnienie referendum. Jednak komuniści byli na tyle silni w najwyższych organach władzy, także sądowniczej, że bez większych trudności go oddalili. Prawda wyszła na jaw dopiero kilkadziesiąt lat później. Teoretycznie więc można uznać, że opracowanie Drażby jest książką z łatwo czytelnym morałem. Czy stanowi to jednak pocieszenie dla osób, które w tamtym czasie, niejednokrotnie przełamując swój strach i obawy, odważnie oddały swój głos przeciwko so-wietyzacji Polski, w części przez to doświadczając szykan w dalszym życiu? BOGUSŁAW BREZA Krzysztof Drażba, Urna to jest taki pniak. Wrzucisz „nie", wychodzi „tak". Referendum z 30 czerwca 1946 roku w Polsce na przykładzie województwa gdańskiego, Instytut Pamięci Narodowej Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział w Gdańsku, Gdańsk 2016. 56 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 LEKTURY Prowincja beznadziei Wydawnictwo Czarne z bieszczadzkiego Wołowca wydało w 2017 roku zbiór reportaży darłowianina Cezarego Łazarewicza o Pomorzu. Książka wyszła w wielotytułowej podróżniczej serii, w której zostały wydrukowane relacje z Afryki, Azji, Ameryki Południowej oraz z blisko-dalekich rejonów Europy: Bośni, Ukrainy, Norwegii czy Czech. W serii tej nie brakuje też głosów z różnych rejonów Polski. Pojawiają się tutaj wypowiedzi, m.in. Piotra Nesterowicza piszącego o awansie środowiska chłopskiego w Polsce Ludowej, Lidii Pańków o historii Ursynowa czy Filipa Springera o Miedziance, wymarłym miasteczku w Sudetach. Na takim właśnie tle tematycz-no-geograficznym pisze o kwestiach pomorskich Cezary Łazarewicz... 0 jakie jednak konkretnie Pomorze tutaj chodzi? Odpowiedź na takie pytanie jest bardzo ważna, ponieważ reportażysta nazwą Pomorze obejmuje przestrzeń od ujścia Wisły do ujścia Odry, jakby to była jedna kraina, co przecież prawdą nie jest. Nie chodzi przy tym wyłącznie o kwestie podziału administracyjnego Polski, lecz o sytuację kulturową, która wbrew obserwacjom Łazarewicza jest inna na Pomorzu Wschodnim z dominującą tam rolą Trójmiasta niż na Pomorzu Zachodnim z aglomeracją Szczecina, a jeszcze inna na Pomorzu Środkowym ze Słupskiem 1 Koszalinem, które od wieków było przedmiotem zabiegów pomiędzy dwiema pomorskimi stolicami. Tu mówi Polska to zatem nade wszystko reportażowa opowieść o polskim Pomorzu Zachodnim, postrzeganym w granicach Księstwa Pomorskiego z XVII wieku, a więc ze wschodnią granicą na rzece Łebie. Istotny jest również czas przedstawiany w reportażach Łazarewicza. Zasadniczo materiał został napisany w latach 1996-2009 oraz opublikowany w „Gazecie Wyborczej" i „Polityce", dotyczy wszakże lat wcześniejszych, dla których datą organizującą jest rok 1989 - symboliczna cezura przemian ustrojowych i społecznych. To nieodległa przeszłość i wydawałoby się kwestie wciąż aktualne. Przy bliższym zastanowieniu widać jednak, że to pozorne wrażenie, ponieważ od zdarzeń politycznych z końca lat dziewięćdziesiątych dziś dzieli nas bardzo dużo, żyjemy w czasach, w których reagujemy zgoła inaczej aniżeli tak, jak to opisał w swoich relacjach reportażysta. Część zatem owej publicystyki już mocno zwietrzała i nie zawiera dawnej oskarży-cielskiej czy interwencyjnej siły. Inna jednak grupa reportaży wciąż dotyka kwestii żywotnych, nierozwiązanych, tkwiących głęboką zadrą w ludziach Pomorza i w tym znaczeniu Łazarewicz nie tylko upamiętnia dawne problemy, ale wciąż domaga się rozwiązań. Tu mówi Polska to zbiór ponad trzydziestu reportaży ułożonych w cztery grupy i zatytułowanych: „W nowej Polsce", „Niemiecki ślad", „Na wokandzie", „Gdzie są chłopcy z tamtych lat?" Tytułowy dla całej książki artykuł przedstawia siłę współczesnych mediów, które mogą skutecznie wstrząsnąć lokalnym układem władzy i stać się metodą na wyrażenie społecznego niezadowolenia. Choć reportaż dotyczy wprost Jerzego Izdebskiego i prowadzonych w latach dziewięćdziesiątych przez niego w słupskim Radiu City audycji politycznych, które na gorąco rozliczały władzę z jej postanowień, hasło „tu mówi Polska" odnosi się do przekonania autora, że pokrzywdzeni przez państwowych decydentów, banki czy sytuację ekonomiczną mają prawo do wyrażenia sprzeciwu. Kolejne zatem artykuły zbioru Łazarewicza są opisem zła społecznego, które się wydarzyło, a można mu było zapobiec lub chociażby zmniejszyć jego destrukcyjny wymiar. Z lektury reportaży dowiadujemy się, jak bezwzględnie i nieludzko potrafi dochodzić należności komornik, albo jak wyglądają techniki sprzedaży bezpośredniej, w której „wciska się" klientom garnki, pościel lub sprzęt AGD. Innym razem poznajemy determinację strajkujących pracowników dawnego PGR-u, którzy żyją z dnia na dzień, niemal wegetują. Albo czytamy o próbach podłączenia się mieszkańców pod-poligonowej wioski do koniunktury na międzynarodowe ćwiczenia wojskowe. Czy też odkrywamy całkiem intratny proceder aranżowania małżeństw polsko-wietnam-skich, które „dziwnym" trafem po roku rozpadały się z powodu braku więzi fizycznych i uczuciowych. Niemal we wszystkich reportażach przed czytelnikiem przesuwa się galeria różnego typu dyrektorów--uzurpatorów, rolników-polityków, urzędników-oportunistów, hodow-ców-pomyleńców, ale także ludzi pokrzywdzonych, zapomnianych, wykorzystanych i nieszczęśliwych. Wszystkie artykuły zbioru ukazują, jak silne i zasadnicze zmiany ekonomiczne, społeczne, mentalnościowe i polityczne dokonały się w Polsce w pierwszych latach po 1989 roku. Niemal we wszystkich opisanych przez Łazarewicza przypadkach były to gwałtowne konwulsje, drastyczne doświadczenia bezwzględnego kapitalizmu, likwidowanie zakładów pracy i wzrastająca bieda na wsi, słowem: negatywny wymiar SÉWNIK2017 / POMERANIA / 57 LEKTURY ludzkich losów. Czy jednak w ciągu dwudziestu lat opisywanych w zbiorze reportaży rzeczywiście nie było żadnych jaśniejszych punktów, bardziej pozytywnych wydarzeń? Czy naprawdę Pomorze Zachodnie to zbiorowisko ludzi dziwnych, biegunowo przedstawionych bezradnych biedaków albo okrutnych kombinatorów? Czy wszystko, co wówczas nastąpiło, wiąże się z poczuciem krzywdy, bólu i niespełnienia? Zbiór reportaży Łazarewicza naznaczony jest swoistą prywatnością oraz osobistym zaangażowaniem w to, o czym opowiadają jego teksty. To bardzo cenny punkt widzenia, powodujący, że autor jako reportażysta nie zjawił się w jakimś pomorskim miasteczku czy w wiosce z publicystyczną tezą, którą zamierzał swoim artykułem udowodnić. Publicysta pochodzi z Pomorza i w związku z tym można mieć nadzieję, że jego odsłony będą wnikliwsze aniżeli z perspektywy podróżnika opisującego świat zza szyby pociągu lub autobusu. Częściowo się to udało... Dlaczego „częściowo"? Wyjaśnia to rodzaj wstępu do tomu reportaży Łazarewicza, w którym autor wspomina wydarzenie z dzieciństwa, kiedy to znalazł w swojej kamienicy niemiecką monetę. Na pytanie, skąd tego typu pieniądz w polskim Darłowie, jego babka miała odpowiedzieć, że to przecież nic dziwnego, gdyż miasteczko jeszcze do niedawna było niemieckie i nazywało się Riigen-walde. Przywołane zdarzenie odkrywające przed chłopcem historię zainspirowało go do późniejszych, głębszych poszukiwań. Doprowadziło go do przywołania kilku ważnych głosów osób, które na Pomorze Zachodnie przyjechały, i pojedynczych głosów tych ludzi, którzy stąd musieli lub chcieli wyjechać. Jednak jakże wielu punktów widzenia Łazarewicz nie przywołał! Jak wielu ludzi z możliwości wypowiedzenia swoich racji wyeliminował! Babcia autora wspomniana w otwierającym zbiór reportaży wstępie mogła nie znać dziejów Pomorza i może myślała, że Darłowo było niegdyś wyłącznie Riigenwal-de. Jednakże reportażysta powinien chociaż wspomnieć, że Riigenwalde nazywało się wcześniej Dirlow, ma zatem także swoją słowiańską historię. Poza tym nie wszyscy mieszkający na tych ziemiach określiliby się jako Niemcy. Łazarewicz, chcąc w niektórych momentach dotknąć problemów identyfikacyjnych ludzi Pomorza Zachodniego lub Środkowego, powinien zadbać o szerszy opis kontekstu historycznego i kulturowego aniżeli ten, który pozostawiła mu babka oraz propaganda polska i niemiecka. Zagłębiając się w najbardziej widoczne w latach po „okrągłym stole" zjawiska i notując najbardziej wyraziste emocje społeczne, nie zainteresował się Pomorzem o wiele bardziej zróżnicowanym aniżeli to, jakie wyziera z kart jego reportaży. Łazarewicz nie potrafił zauważyć Polaków, którzy budowali pozytywny kształt swojej przyszłości, którzy dbali o samoświadomość, angażując się w prace społeczne, tych, którzy nie rozpaczali, tylko „ukorzeniali się" na Pomorzu. Reportażysta nie opisał Ukraińców, od czasów akcji „Wisła" zamieszkujących całe polskie Pomorze i dopracowujących się własnego etnicznego osadzenia. Nie dostrzegł obecności Żydów na Pomorzu i środowisk, które we współczesności kultywują pamięć o tej tradycji. Nie przedstawił polskich protestantów, którzy wciąż na Pomorzu istnieją i stale pracują nad swoim środowiskiem. Nade wszystko jednak nie umiał dostrzec Kaszubów, od stuleci zamieszkujących na całym Pomorzu, a od przełomu roku 1989 przeżywających swój tożsamościowy wzlot. Nie pokwapił się, aby napisać o ich wieloaspektowych pracach nad ocaleniem identyfikacji w sytuacji ger-manizowania, polonizowania, teraz zaś globalizacji... Nikt od Cezarego Łazarewicza nie oczekuje, że w ramach reportaży opisze cały skomplikowany pejzaż Pomorza Zachodniego. Można rozumieć, że nade wszystko jest zainteresowany przedstawieniem czynników społecznie najbardziej zapalnych... Szkoda jednak, że deklarowana przez niego swojskość człowieka z Darłowa okazała się retoryczno--komunikacyjną figurą, nie do końca przekładającą się na opublikowany materiał. Reportażysta, który wyjechał z małego miasteczka, po latach pracy w centrach kulturowych przedstawia Pomorze Zachodnie ogólnopolskiemu czytelnikowi jako krainę ekscentryków i defetystów. Jako Polskę opuszczoną, zaniedbaną i zakompleksioną. Być może taki obraz tej części Europy dobrze się sprzeda na rynku księgarskim, jednakże przynosi to nam tylko kolejne kulturowe szkody... DANIEL KALINOWSKI Cezary Łazarewicz, Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017. 58 / POMERANIA / WRZESIEŃ 2017 Na Świętą Górę przybywa Matka Boska Swarzewska 0. Janusz Jędryszek dziękuje burmistrzowi Grzegorzowi Lipskiemu A Głaz z kaszubskim psalmem już odsłonięty m III ODPUST KASZUBSKI NA ŚWIĘTEJ GÓRZE POLANOWSKIEJ Późnym rankiem 17 czerwca pod pomnik św. Ottona w Polanowie zaczęły zajeżdżać autobusy, busy i samochody, z których zaczęli się wysypywać pątnicy w barwnych strojach, z pocztami sztandarowymi i zespołami kaszubskimi. W tym momencie ustał padający przez całą noc deszcz i już bez przeszkód pogodowych uformował się pochód zmierzający przy dźwiękach młodzieżowej orkiestry dętej z Przodkowa na Świętą Górę, do franciszkańskiego sanktuarium Matki Boskiej Bramy Nieba. Procesję otwierała figurka Matki Boskiej Swarzewskiej - Królowej Polskiego Morza, tuż za nią pielgrzymi z sanktuarium św. Jakuba Apostoła Starszego w Lęborku nieśli statuetkę swego patrona wpisaną w muszlę, charakterystyczny dla tego świętego atrybut. Odpust polanowski odbywa się zawsze w sobotę po 12 czerwca, na pamiątkę konsekracji sanktuarium przez biskupa diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej Edwarda Dajczaka 12 czerwca 2010 roku. Zamysłem organizatorów jest, by w każdym kolejnym odpuście Polanów gościł pielgrzymkę z innego miejsca kultu maryjnego na Pomorzu; na pierwszym odpuście w 2014 roku była to figurka MB Królowej Kaszub z Sianowa, a przed rokiem przybyła tutaj Matka Boska Wejherowska. Figurka św. Jakuba Świętą Górę już odwiedzała, ale to nic dziwnego - zarówno Polanów, jak i Lębork leżą na europejskich szlakach pielgrzymkowo-turystycznych wiodących do Composteli, w naszym regionie nazwanych Pomorską Drogą św. Jakuba. Przybyłych do franciszkańskiego sanktuarium pielgrzymów, zresztą nie tylko Kaszubów - na odpust zjeżdża się coraz więcej Pomorzan z regionu koszalińskiego, serdecznie powitał o. Janusz Jędryszek, pomysłodawca i główny organizator kaszubskich odpustów. Szczególnie serdecznie została przyjęta pielgrzymka górali beskidzkich z Limanowej. Po raz pierwszy w tym miejscu został odmówiony różaniec w języku kaszubskim. Głównym celebrantem odpustowej sumy był kustosz swarzewskiego sanktuarium ks. Stanisław Majkowski, a homilię po kaszubsku wygłosił ks. Tadeusz Kanthak z Koszalina. Oprawę muzyczną uroczystości nadał chór męski z Kartuz oraz Kapela Rodzinna BAS państwa Klasów z Sierakowic. Usłyszeliśmy m.in. dwie pieśni: do MB Swarzewskiej i do MB Polanowskiej, melodię do tej ostatniej skomponował Henryk Klasa. Tegorocznym laureatem statuetki Matki Boskiej Bramy Nieba został burmistrz Polanowa Grzegorz Lipski. Należało się, Grzegorz Lipski od początku wspiera organizację kaszubskich odpustów na Świętej Górze. Oklaskami zostało również przyjęte wystąpienie dr. Luksa z Niemiec, którego rodzice przed 1945 rokiem byli obywatelami Polanowa. Inspirowany opowieściami swojej babci przybył do Polanowa w poszukiwaniu swoich korzeni. Publicznie stwierdził, że w przekazach rodzinnych wspomina się o kaszubskich przodkach tego rodu. Jest to bardzo prawdopodobne, gdyż podobno jeszcze w XIX wieku w okolicy Polanowa używany był język kaszubski. Ponowiony został apel o przywrócenie miejsca świętego na Rowokole - górze wznoszącej się nad Smołdzinem. To już ostatnia z kanonu trzech świętych gór Pomorza, której - jak dotąd - nie udało się przywrócić funkcji sakralnej. Bezpośrednio po mszy św. nastąpiło uroczyste poświęcenie pamiątkowego głazu ustawionego przy zarysach fundamentów średniowiecznego sanktuarium. W kamieniu wyryty został kaszubski tekst psalmu 121.1-2. Podczas wydawania smacznej grochówki z kuchni polowej na polowej estradzie zatańczyły dzieci z zespołu Słunészka z Kartuz, ich występ nagrodzony został gromkimi oklaskami. Pątnicy otrzymali pamiątkową plakietkę z widokiem pustelni franciszkańskiej. W wydaniu specjalnym (odpustowym) „Polanowskich Wiadomości Samorządowych" przedstawiono historię sanktuarium maryjnego, informacje o Królowej Polskiego Morza, ale też zarys dziejów sanktuarium Marii Pomerana w Kenz, w historycznej Ziemi Bardzkiej (obecnie okolice Barth w Meklemburgii), będącej we władaniu kaszubskich książąt z dynastii Gryfitów. Herb Ziemi Bardzkiej niewiele się różni od herbu Księstwa Kaszubskiego, czarny gryf na złotym tle zwrócony jest nie w lewo, a w prawo i dodatkowo przyozdobiony jest srebrnym piórem. WACŁAW NOWICKI POMERANIA 59 ■i KLĘKA WEJROWO. HEJ, SOBOTKA-WARKOWNIE ŻUKOWO, CHMIELNO. 110. ROCZËZNA KRÓLA Ödj. ze zbiérów MKPPiM W Muzeum Kaszëbskö-Pômörsczi Pismie-niznë i Muzyczi we Wejrowie w dniach 27-30 lepińca ödbëłë sa warköwnie „Hej, Sobótka, Sobótka..." Wzało w nich udzél 20 lëdzy. In-struktorama bëlë: Wérónika Kórthals-Tartas, Jaromir Szroeder, Tadéusz Maköwsczi, Kazmiérz Gruenholz, Ewelina Karczewsko i Pioter Zatoń. Ze stronę Muzeum warköwniama zajimelë sa Anna Kąkôl, Joanna Cychóckô, Iwóna Stenka i Róman Drzéżdżón. Öbczas prakticznëch zajmów uczastnicë uczëlë sa sobótköwëch spiéwów, usadzëlë órigi-nalny scenarnik widzawiszcza na spödlim tekstu „Sobótka" Pawła Szefczi, grełë na diôbelsczich skrzëpicach, burczibasu i bazunie, pöznelë robota na filmöwim planie. Warköwnie bëłë pierszim dzéla projektu „Hej, Sobótka, Sobótka..." W séwniku östónie nagróny film dlô szkólnëch i animatorów kulturę, a w ruj anie mdze wëdóny dokôz Pawła Szefczi z kómentarzama na téma sobótczi na Kaszëbach. Projekt je realizowóny dzaka dofinancowaniu z Nôrodnégö Centrum Kulturë, wejrowsczégó krézu i z dëtków wejrowsczégö MKPPiM. RED. NA SPÖDLIM WIADŁA Z MKPPiM ■i WIERZCHUCINO. BURCZYBAS 2017 W Wierzchucinie 11 czerwca odbył się XIII Przegląd Kaszubskich Dziecięcych Zespołów Regionalnych Burczybas 2017, który zorganizował wierzchuciński oddział Zrzeszenia Ka-szubsko-Pomorskiego. Przy pięknej słonecznej pogodzie na Placu Kaszubskim wystąpiło 122 dzieci z południowych i północnych Kaszub w kaszubskich strojach. Komisja - Marek Czarnowski i Beata Dąbrowska - przyznała pierwsze miejsce zespołowi Kaszëbskô Rodzëzna z Lini, drugie zespołowi folklorystycznemu Kaszëbë z Chojnic oraz trzecie zespołowi Môłi Kaszëbi z Wąglikowic. Goście i mieszkańcy Wierzchucina świetnie się bawili. JADWIGA KIRKOWSKA Ödj. ze zbiérów EP Młodi z klubów „Cassubia" z Banina i „Öska" z Lëzëna przërëchtowelë uroczëznë spartaczone ze 110. roczëzną Karola Józefa Kreffta, załóżcë przedwójnowi warszawsczi korporacje „Cassubia". Wespółórganizatorama bëlë: part Kaszëbskö--Pömörsczégö Zrzeszeniô w Baninie i GOKSiR w Chmielnie. Nôprzód uczastnicë zeszlë sa kol grobu Kreffta w Żukowie i zaspiéwelë dwie piesnie: „Himn młodëch" a „Kaszëbskô Kró-lewô". Późni ju w chmieleńsczim Centrum Turisticzny Informacji öbzérelë wëstôwk gduńsczich fotografików - lubótników Kaszëbsczi Szwajcarie, a pótemu póznôwelë póstacja bóhatérë wëdarzeniô. Göscy przëwitała direktorka GOKSiR-u Edita Klasa, pózni rozegracja prowadzëła przédniczka „Ösczi" Katarzëna Kanköwskô-Filëpiôk, a ö żëcym Krefftë öpöwiedzôł Szimón Jancen. Bëła téż promocjo ksążczi Eugeniusza Prëczkówsczégó Król Kaszubów. Karol Krefft i pökôzk dokumentalnego filmu z 1995 r. „Król". RED. GDINIÔ. KRÓLEWÔ KASZËB NA PÔTKANIM W FÔRUM Czile dniów przed od-pustowima uroczëznama w sanktuarium w Swió-nowie, bó 12 lepińca Kaszëbsczé Forum Kulturę wespół z gdińsczim parta Kaszëbskö-Pômör-sczégô Zrzeszeniô zör-Jl.Jb-. ganizowało zéiidzenié N namienioné Matce Bóżi Ôdj. ze zbiérów KFK ('^ew' Kaszëb. Potkanie zaczało sa od pökôzaniô filmu „Swiónowskô nasza Matinkó", jaczégó nôwikszą wôrtnotą są ôdjimczi z körunacje Matczi Böżi papiesczima kóruna-ma w 1966 r. i krótczé dzélëczi z ti uroczëznë nagróné priwatnyma kamérama (m.jin. wëstąpienié Jana Trepczika). Pósobnym dzéla zéfidzeniô bëła promocjo ksążczi Eugeniusza Prëczköwsczégö Swiónowskô nasza Matinkô. Dzieje parafii i Sanktuarium oraz cuda Królowej Kaszub. Autor öpówiôdôł m.jin. ö pöwstôwanim ti publikacje i przëbôcził dzeje kultu swiónowsczi Królewi Kaszëb. RED. Ôdj. ze zbiérów KFK 60 POMERANIA KLĘKA PRZËTARNIÔ. LICEALISCË DLÔ „FREGATË" Möji uczniowie mie wiedno czim za-dzëwują. Latoś przed jedną z uczbów stanalë régą przede mną i óbznajmilë: „Mô wastnô kaszëbsczi wolontariat!". I tak sa naczało jich wanożenié pö brusczich przedszkolach, rozmajitëch wespôlëznach. Prosëlë łeno ö wspómóż-ka przërëchtowiwónëch rozegracjów, przënôszelë do konsultacji scenarniczi zajaców. A jô leno öbgôdiwała jem z nima corôz jiné zabawë pôzebróné wmöjim „archiwum szkólny". Zdôwelë relacje i ceszëlë sa, bö dzôtczi usmié-chałë sa i pözdrôwiałë, pôtikającë jich pözdze na brusczich darżëcach. 12 czerwińca rôczilë najich liceal-nëch wölontariuszów szkólny Alicjô Szopińskó i Marta Sziszka i téż dzecë V klasë gduńsczi „Fregatë" do Przëtarni köl Wiela. Organizatorom taczi wano-dżi, jaką zrëchtowelë dzecóm uczącym sa kaszëbsczégö we Gduńsku, nôleżą sa gratulacje. Dwa dni mieszkałë öne w prôwdzëwi stôrodôwny kaszëbsczi chëczë, w chtërny wszëtkö przëbôczi-walo żëcé na Kaszëbach w uszłoce. Na scanach dôwné öbrazë, ödjimczi, wëjimczi ze stôrëch gazétów. Z uwôgą przëzérelë sa jima licealiscë, czëtelë ö tim, jak przódë lat we Wdzydzach béł wiôldżi ödżin. „Tu mieszkô chtos, chto je Kaszëbą abö znaje naja kultura i historia" - kömentowelë. Na głos ödczëtiwelë z pölëcë title kaszëbsczich wëdôwiznów: Pomorze - mała ojczyzna Kaszubów, Wielewskie Góry... Ökôzało sa, że pömieszkaniô w chëczë na dwa dni użëczëła swöji szköłowi wespölëz-nie sama direktorka „Fregatë" wastna Katarzëna Tamöwicz. Nie mda skrëwa, że bëła jem cekawô, jak radzą so möji szkôłownicë w warku szkólnëch. A öni pôdzelëlë dzôtczi na dwa karna. Z ötemkłégö ökna na górze czëc bëło rozmajité wiesołé zabawôwé piesniczczi, a w jizbie na dole rozrzeszi-welë wëzgódczi, pöwtôrzelë ödliczón-czi... Miköłôj, brusczi ministrant, pre-zentowôł historia i zabëtczi brusczégö kôscoła, a na spôdlim ti wiédzë usadzëlë słëchiticë krziżną tagódka. Rozegracjów bëło skópicą. Chóc wiodro nie do-zwölëło na prowadzenie zajaców buten, w chëczë téż widzałë sa öne dzecóm. Pötkanié w Przëtarni brzadowalo w dwie stronë. Szköłownicë z Gduńska póznelë „Zabawë Floriónka", a bruscë licealiscë przëzdrzelë sa uwôżno wsë, gdze 14 stëcznika 1872 roku w rodzenie szkólnégó urodzył sa ks. dr Bôlesłôw Domańsczi, syn Francëszka i Ewë z d. Perszik, przédnik Związku Pölôchów w Niemcach, dzejającégö pöd znaka Rodła. Wësłëchelë mójich wspominków z uroczëstoscë pöswiaceniô tôflë jemu namieniony w wielewsczim kóscele, gó-dała jim téż ö wëgłoszony tam mowie Edmunda Osmańczika - usôdzcë piak-ny môdlëtwë do Matczi Bósczi Redosny. Niedalek belo do Robaczkowa - môla urodzeniô Józwë Brusczégö. Intereso-wałë jich möje ôpöwiescë, czej jakno pómöranka jezdzëła jem na zeńdzenia KPZ do Gduńska, chtërne ön ubar- Jigrë z dzecama. Ödj. A. Szopińskó niwôł swôjima szpôsama. Ni möglë sa nadzëwówac, że béł załóżcą taczégó no-wöczasnégô, jak na te czasë, karna Chojnę w Chónicach. Wspomniała jem téż jego brata Stanisława - lesnégö, mójégô czedës sąsada w Łubianie, chtëren östôł téż öbdarowóny szlachównym darën-ka gôdkôrza. Bruscë licealiscë robilë ödjimczi. Zrëchtëją multimedialną prezentacja ö ökölim urodzeniô i żëcô nie-körunowónégó, jak óstôł nazwóny, króla Pölôchów w Niemcach, ks. Patrona Bolesława Domańsczćgó. Pókôżą ja na XII ju Sejmiku Młodzëznë w Pólsczim Dodomie w Zakrzewie, gdze prowadza warczi dló młodzëznë i szkólnëch strzédnëch szkółów z rozmajitëch regionów Pólsczi. Pózdrówk dlô szkółowi wespólëznë „Fregatë"! Dzaka za gôscëna i polnie w kaszëbsczi chëczë, a jesz do te w kaszëbsczich statkach. Rôczimë do Brusów, gdze starszi drëchöwie chcą bëc Wajima prowadnikama pó snóżich półniowëch Kaszëbach. FELICJO BÔSKA-BÖRZËSZKÔWSKÔ m KOSCERZNA. KASZEBSCZE MODŁA W Muzeum Kóscersczi Zemi 20 czerwińca bëło uroczësté ótemkniacé wëstôwku „Wzornictwo kaszubskie. Od źródeł do inspiracji". W wëda-rzenim wzało udzél wiele nôleżników Kaszëbskó-Pómörsczégó Zrzesze-nió i jinëch zainteresowónëch tą témą. Wëstôwk prezentëje rozmajité kaszëbsczé zdobienia: öd tradicyjnëch, lëdowëch pó czësto dzysdniowé - użiwóné przez rzemiasników i artistów w grónkówiznie, meblarstwie, malowanim na skle. Je na nim téż przezérk XX-wiekówëch szkółów kaszëbsczégó wësziwu, a wôrt pódczorchnąc, że prawie wësziwk béł pód-skacënka dlô módłów stosowónëch m.jin. w artisticzny kaszëbsczi porcelanie robiony ód 1975 r. w ZPS'„Lubiana". Jednym z góscy wernisażu béł udbódówócz wprowadzeniô tëch módłów dr inż. Benedikt Karczewsczi. Ekspozycja może óbzerac darmók w gódzënach ótemkniacó Muzeum Kóscersczi Zemi do 10 séwnika. lit" B Wf M, ; 1,5 4 Ödj. muzeumziemikoscierskiej.com.pl/ RED. NASPÖDLIM INFORMACJI NA HTTP://MUZEUMZIEMIKOSCIERSKIEJ.COM.PL/. POMERANIA 61 » KLËKA LENIO. REKORD W KONKURSU WËSZIWKU 'M • ' * ' a -V, Latoś ödbéł sa ju 22. konkurs kaszëb-sczégö wësziwu w Gminowim Domóc-twie Kulturę w Lëni. Latoś wzało w nim udzél rekordowo wiele bëtników - 227 wësziwôrków i wësziwôrzów, chtërny raza zrobilë 526 dokazów. Öbtaksowa- ło je wszëtczé karno jurorów, w jaczim bëlë: Benita Grzenkówicz-Ropela, Éwa Gilewskô, Elżbieta Szimroszczik--Ball, Jadwiga Sommer i Edmund Szëmiköwsczi. Wôrt pödczorchnąc, że prôce pôchödzëłë nié leno z Pömörzô, ale z całi Pólsczi, a jedna nawetka z Londinu, tej möżemë rzeknąc, że pierszi rôz lińsczi könkurs stół sa mi-dzënôrodny. Ju tradicyjno öbczas wëdarzeniô możno bëło óbzerac wëstôwk wësziw-ku przëszëköwóny przez udbódôwôcza konkursu Edmunda Szëmikówsczégó, jaczému pómôgałë Paulëna Kuberna i Gabriela Syldatk. Ötemkniacé tegó wëstôwku (przez wójta Gminë Lë-niô Bogusława Engelbrecht) ódbëło sa 13 czerwińca w GDK w Lëni. Tedë téż jesmë pöznelë dobiwców la- toségó konkursu. Góscy przëwitôł direktor lińsczegó östrzódka kiilturë Jón Trofimówicz, a pózni Édmund Szëmikôwsczi dostôł w darënku publikacja A utorska Teka Haftu Kaszubskiego Inspirowanego Szkołę Żukowską. Leżnoscą bëła 65. roczëzna jego arti-sticznégö dzejanió. Pótemii prawie sóm jubilat prze-czëtół konkursowi protokół i zaczało sa wracziwanié wielnëch nódgrodów dló dobiwców. Lësta wszëtczich nôdgrodzonëch i dłëgszô relacjo z fótogalerią z tegó wëdarzeniô je na starnie http://www. gminalinia.com.pl/aktualnosci-gdk/ xxii-wojewodzki-konkurs-haft-ka-szubski-linia-2017/. RED. NA SPÖDLIM WIADLA Z GDK W LËNI KOSOKOWO. JANTAROWI BOT Ju XVI róz lubótnicë bëlnégó spiéwu zeszlë sa w Chëczë Nordo-wëch Kaszëbów w Kósókówie na Festiwalu Pieśni o Morzu Jantarowi Bôt. Uczastnicë prezentowelë kaszëbsczé spiéwë. Latoś kóżdi muszôł téż wëkönac jeden dokóz Feliksa Nowöwiejsczégó spartaczony z mórza. Rówizna tegó wëkónanió óce-niwało karno jurorów, w jaczim bëlë: Wérónika Kôrthals-Tartas, Rafôł Rómpca i Jerzi Włudzyk. Wedle nich na miono nôlepszégö churu mielë zasłużone Morzanie, a za nóbëlniészé karna óstelë uznóny Kosakowianie (I plac) i Nadolanie (II plac). Na zakuńczenie festiwalu wszëtcë uczastnicë zaspiéwelë „Hymn do Bałtyku". Organizatora wëdarzeniô je rok-roczno part Kaszëbskö-Pómörsczégö Zrzeszeniô Dabógórzé-Kósôkówó. Jegó przedstówcowie rôczëlë latosëch bëtników do udzélu w przińdnym festiwalu i ju terô zapówiedzelë, że tim raza badą wëkönywóné dokazë autorstwa Jana Trepczika. RED. NASPÔDLIM NOTCZI DANUTË TOCKE m NODOLE. PIELGRZIMKA I KAM NA WDÔR MÖSCYCCZÉGÔ Pielgrzimka pó Żarnowsczim Jezo-rze na odpust sw. Anë latoś ódbëła sa ju piatnósti róz. 22 lepińca na botach jadącëch z Nódoló do Łubkowa, a pózni piechti do Żarnowca rëgnało w droga króm mieszkańców wsë téż wiele góscy z roz-majitëch strón. Pielgrzimka mó m.jin. przëbó-cziwac molową historia i midzë-wójnowi czas, czej nódolanie (mieszkańce jedurny pólsczi wsë pó zópadny stronie jęzora) prawie na taczi ôrt jezdzëlë na polską strona Żarnowsczégó Jęzora. Latosó pielgrzimka bëła nadzwë-kówó z pózdrzatku na 80. roczëzna wizytë prezydenta Ignaca Móscyc-czégó w Nódolim. Przëjachół ón bóta z Łubkowa, żebë m.jin. pódzakówac mieszkańcom i acht-nąc jich za to, że welowelë za óstanim dzéla Pólsczi. Na wdór tegó wëdarzeniô przed zóczacym pielgrzimówanió óstół postawiony we wsë kam z nódpisa, jaczi mó przëbôcziwac to wëdarzenié z 1937 r. RED. 62 POMERANIA KLËKA m BETOWO. ROCZEZNA TEZ PÔ KASZËBSKU W lëpincu Bëtowö öbchôdało 671. roczëzna swójégó pöwstaniô. Przë leż-noscë ödbëwającëch sa tej Dni Bëtowa ni mögło zafelowac kaszëbiznë. Öso-blëwie wiele bëło ji öbczas Kaszëbsczi Sobötë. Zôczątk równak dlô organizatorów nie béł łaskawi. Bëtników przëwitôł deszcz, ale na szczescé chutkô minął i dali, bez jiwrów, uczastnicë möglë körzëstac z przërëchtowónëch stojiszczów z m.jin. rozmajitima kó-szama i kószkama, óbrazama, a téż ze swojską wórsztą. Przë jednym z nich dzecë mögłë same spróbować swój i möcë w lepienim z glënë. W tim czasu na binie wëstapówałë fólkloristiczné zespółë. Swój artisticz-ny program przedstawiłë: Kaszubski Zespół Pieśni i Tańca Bytów, Kacper i Lénka z Niezabëszewa i Upartélce z Ugôszczë. Pôkôzałë nié blós tradicyj- né tuńce, ale téż zaspiéwałë czile pie-sniów. Nômłodszich przë binie zgro-madzëła supergrupa Radia Kaszëbë - Kaszëbsczi Idol Live. Przed nim wëstąpiła Marcelëna Szroeder, chtërna w 2014 r. wëgrała Kaszëbsczégó Idola. Krótkó przed kuńca ó niezgódnoscach midzë białką a chłopa kórbił kabaret Kuńda, czim bawił bëtników, chtërny wëfulowelë całi przërëchtowóny dlô nich plac. Jakno ôstatné wëstąpiło karno Zgrôwancë z Kóscérznë. Kaszëbskô Sobota to téż miónczi w baszka. Tego roku kartowników bëło wiacy jak w uszłëch latach. Na zóczątku bëło to le 16 lëdzy, a latoś jaż 88. Nôdalszi przëjachelë jaż z Wie-liczczi. Öd séwnika organizatorze mają udba na szkolenie młodëch, chtërny chcelëbë sa nauczëc w nia grac. Wedle nich je to brëkôwné, a ju są pierszi za-interesowóny. Ł.Z. Ôdj. Łukôsz Zołtkôwsczi m WIEZECA. UCZBA NIE BLOS W ŁÔWKACH Öd 26 czerwińca do 9 lepińca wara-ła we Wieżëcë trzecó edicjó Latowi szkółë kaszëbsczégó jazëka i kulturë. W tim czasu ji uczastnicë pógłabiwelë znajomość kaszëbiznë (w karnie dla za-awansowónëch) abó uczëlë sa ji ód zóczątku (w karnie dló początkującëch). Zajmë prowadzëlë: Edita Jankówskô--Germek, Tomósz Fópka, Iwóna Ma-kurót i Dariusz Majkówsczi. Króm uczbë jazëka béł téż czas na wëjazdë w rozmajité czekawé place na całëch Kaszëbach - uczastnicë pójachelë m.jin. do Wiela, Gduńska, Gdini, Kartuz, Płótowa, Stedzćńc, Bëtowa, Klëków, Wdzydz, Köscérznë i Badomina. Nie felowało téż zćńdzeniów z lëdzama, co promują kaszëbizna na rozmajiti ôrt, prezentacji filmów ó najim regionie, póznôwaniô kaszëbsczich spiéwów i tuńców. Latno Szkoła to wëdarzenié, na jaczé czekóm ôb całi rok. Je to nić blós nôuka w szköłowi łôwce, ale téż pôznôwanié tëch strón i kulturę - më wiele wanożimë pô całëch Kaszëbach, pôtikómë rozmajitëch czekawëch lëdzy, kaszëbsczich lëteratów - pôdczorchiwô Ana Wróbel, chtërna bëła uczastniczką tegó wëdarzeniô ju trzecy rôz za régą. Wôżnym pónkta Latowi szkółë béł wëjôzd Transcassubią na XIX Zjôzd Kaszëbów w Rëmi a téż dosc ekstremalne (na skutk nie nólepszégó wio-dra) spłëniacé czółnama szlachama Stanisława Pestczi. Organizatora wëdarzeniô bëło Ka-szëbskó-Pómórsczé Zrzeszenie. Lato-wó szkôła kaszëbsczégó jazëka i kulturë óstała dofinancowónó przez Minyster-stwó Bënowëch Sprôw i Administracje. RED. Ödj. www.kaszubi.pl REDA. PIERSZO NODGRODA TRAFIŁA DO PÔZNANIÔ Gardowi Dodóm Kulturë w Rédze mó rozrzeszoné III Midzënôrod-ny Kónkurs Kaszëbsczégó Wizualnego Kuńsztu Cassubia Visu-ales. Uczastnicë z całégó swiata projektowelë plakatë pódskaconé kaszëbsczima mödłama i regio-na. Konkurs sczerowóny béł do amatorów i warkówëch arti-stów, tak z kraju, jak i ze świata. 58 uczastników przërëchtowało 85 dokazów. 22 czerwińca óbsa-dzëcele (Marta Flisykówskó, Benita Grzenkówicz-Ropela, Pau-lëna Piotrowskô) rozsądzëlë, że pierszą nódgroda dostónie Agata Stachówiók z Póznanió. Na drëdżim môlu bëła Klaudio Malajka, na trzecym Gracjana Pótrëkus, a wëprzédnionô óstała Liliana Dmëtrek. W lepińcu dokaże dało óbzerac w Gardowim Dodomie Kulturę w Rédze, a ód zélnika przistapné są w Muzeum Kaszëbskô-Pómór-sczi Pismieniznë i Muzyczi we Wej rowie. POMERANIA 63 KLËKA PUCK. 60 LAT PARTU Ödj. www.zkppuck.pl Pucczi part Kaszëbskö-Pömörsczégö Zrzeszeniô swiatowôł swöje 60-lecé. Rozegracjô bëła m.jin. leżnoscą do pödrechöwaniô donëchczasnégö dze-janiô partu. Uroczëznë zaczałë sa mszą swiatą z kaszëbską liturgią słowa. Jednym z wôżnëch pónktów programu bëło uroczësté ödkrëcé tôflë na wdôr Floriana Cenôwë na budinku tpzw. „szpitalika", chtëren słëchô Muzeum Pucczi Zemi. Westrzód gôscy bëlë bëtnicë Zćń-dzeniô Delegatów Pölsczégö Lëdo-znajórsczégó Towarzëstwa, przed-stôwcowie KPZ z rozmajitëch partów, a téż przédnik KPZ prof. Édmund Wittbrodt. Ten östatny winszowôł dzejaniô pucczim Kaszëbóm i pöd-czorchiwôł, że czim möcniészé są partë, tim lepi wëzdrzi całé Zrzeszenie. Przédnik óddzélu w Pucku Adóm Zażembłowsczi gôdôł, że miisz je dopasować swóje céle i robota do dzysdniowëch czasów. Je wiedzec, że piastëjemë to, co zaczaić naji star-kôwie: zdënk Pölsczi z môrza, mörsczé pielgrzimczi, kaszëbsczi dzćń matczi, ale téż dodôwómë nowé elementë, jak chôcle Kaszëbsczé Bajania - kôrbił. RED. m WEJROWÔ. ZARZĄD KRÉZU BUSZNYZ MŁODËCH KASZËBÓW Laureacë Recytatorsczégó Konkursu Kaszëbsczi Lëteraturë „Rodnô Möwa" z wejrowsczégó pöwiatu óstelë rôczony na potkanie z za-rząda krézu. Bëłë winszowania, pó-dzaköwania i żëczbë dalszich dobë-ców. Młodi lëdze öbczas zćńdzenió mielë téż leżnosc zaprezentować swóje recytatorsczé umiej atnoscë. Wejrowsczi krézje nagwës kaszëb-sczi, a równak dragö bëło najim ucznióm sa przebić w finale Rodny Môwë. Tim raza sa udało i to wnet w kôżdi kategorie. Dlôte jem busznô z najich uczniów - gódała starosta Gabriela Lisius. Wórt pódczorchnąc, że z tego powiatu póchódzëlë dobiwcowie kategorie kl. I-III (Öskôr Tréder), gimnazjum (Aleksandra Pilarsko) i wëżigimnazjalnëch szkółów (Marta Lidzbarsko). Do te drëdżi plac zajimnała Juliô Dzagelewskó w kategorie kl. IV-VI. W pótkanim z samórządówcama wzalë téż udzél szkolny uczastników konkursu i wëszëznë wejrowsczégó partu KPZ. NASPÖDLIM WIADŁA WTWÔJI MÔRSCZI TELEWIZJE NAJA SZKÔŁA „Znając tylko jeden język, patrzymy na świat w tylko jeden sposób. Poznając inne języki - czynimy nasz świat większym i bardziej otwartym" - tak m.jin. reklamuje sa Dëbeltjazëköwô Priwatnô Powszechno Szkoła, jako ód séwnika zaczała dzejac we Wejrowie. Je to jedurny mól, gdze kaszëbsczi je wëkładowim jazëka. „Naja Szkoła" je kół szas. Przemësłowi 20a. Latoś rëgnała nóuka w klasach I-IV i przed-szkółowim óddzélu, ale w przińdnoce mô tuwó bëc 8 klasów. Do szköłë móżno zapisowac téż dzecë, co jesz nie znają kaszëbsczégó. Badze tu zji-scywóné programowe spödłé dlô dwajazëkówëch szkółów. Mödła dlô „Naji Szkółë" bëłë baskijsczé Ikastola. Baskowie ne „akademie" dlô swôjich dzecy zaczanë ôtmëkac jesz w latach 70. XX stalata, czedë z jich jdzëka ë kulturę bëlo pô prôwdze lëchô. Szlo ó to, cobë lëdzóm dac pôczëcô pôspólnotë, naiiczëc jich, że raza zrobię wicy, czej sobą będą - gódół w kór-biónce z redakcją portalu Nëże wespółzałóżca szkółë Artur Jabłońsczi. Klasë w „Naji Szkole" ni mają miec wiacy jak czilenósce uczniów. Szkolny nie mdą zadôwelë domôcëch proc. Jak czëtómë na starnie http://najaszkola. eu/: „Skupiamy się na uczniu i jego predyspozycjach, nie zaś na pracach domowych. Uczymy metodą projektową, która rozwija kreatywność, samodzielność i zaangażowanie dzieci. W tym celu wykorzystujemy platformę edukacyjną Google dla Szkół i Chromebooki, w które wyposażeni są wszyscy uczniowie i nauczyciele, oraz prowadzimy warsztaty w pracowni dźwięku Radia Kaszëbë". Pierszi rok uczbë w „Naji Szkole" je darmôk. RED. 64 POMERANIA KORNE, KOŚCIERZYNA, LUBIANA. PREZYDENT I UCZCZENIE POWSTAŃCÓW 25 lipca harcerze z Hufca Kościerzyna, tj. 23 DH z Lubiany im. Remuso-wa Kara i 7 DH z Lipusza im. bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, mieli zaszczyt przywitać Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja Dudę, który przyleciał helikopterem do Kornego. Harcerze podarowali Panu Prezydentowi widokówki okolicznościowe z kościerskimi skautami i medal okolicznościowy oraz książkę Karoliny Kulas poświęconą Aleksandrowi Majkowskiemu i Remusowi oraz jego związkom z Lubianą. Po przywitaniu Pan Prezydent udał się do harcerzy wypoczywających na obozie w pobliżu Sulęczyna. Z kolei 1 sierpnia harcerze z Hufca ZHP Kościerzyna i harcerze z ZHR wspólnie z grupą rekonstrukcyjną Stowarzyszenie Miłośników Historii Gryfa Pomorskiego „Cis" Męcikał na rynku w Kościerzynie i Łubianie uczcili 73. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Cała inscenizacja rozpoczęła się od ukazania grozy okupacji niemieckiej w Polsce i przedstawienia działalności Szarych Szeregów. Następnie o 17.00, w „godzinę W" , —- " .1 -/,/f KLĘKA i wił 1 feu wBm i w fr k. nf? i n Prezydent RP wita się z harcerzami. Fot. z archiwum 23 DH z Lubiany zawyły syreny, a zgromadzeni na ko-ścierskim rynku minutą ciszy uczcili pamięć poległych powstańców warszawskich. Następnie przy wystrzałach z karabinów i huku z dział rozpoczęła się inscenizacja walk ulicznych, podczas której harcerze odgrywający powstańców zdobyli posterunek niemiecki i zawiesili na nim biało-czer-woną flagę. Sanitariuszki opatrywały rannych i wynosiły ich z miejsca walki. Zaczęła działać „Poczta Powstańcza" z okolicznościowymi kartkami pocztowymi i pieczęciami. Zuchy rozdawały przygotowaną na tę okazję specjalną „Gazetę Powstańczą". W Łubianie o godz. 19 zaczęło się od inscenizacji walk ulicznych, po której wszyscy uczestnicy i widzowie udali się pod krzyż misyjny przy kościele, gdzie odbył się apel połączony z modlitwą oraz złożenie^! kwiatów i minutą ciszy (...). Harcerze i grupa rekonstrukcyjna dziękuję. UM w Kościerzynie, UG Kościerzyna, Zrzeszeniu Kaszubsko--Pomorskiemu oddz. w Łubianie, Ko-ścierskiemu Domowi Kultury, Muzeum Ziemi Kościerskiej oraz parafii lubiań-skiej, PPSP w Kościerzynie i OSP Lubiana za pomoc w organizacji imprez. PIOTR KWIDZIŃSKI Aktualnotë „Naja Szkoła" mô dostóné uprawnienia publiczny szkół* "A Matizernoga" na Kaszëbsczim Festinie w Baninie - wëjimczi A Mat^'noga" Banino 2017 - m KASZËBË. „NËŻE. TERÔ TË WIESZ" Pówstôł pierszi kaszëbsczi portal w kaszëbsczim jazëku. Zwie sa NËŻE. Na starnie wiednoneze.com czetińcowie nalézą wiadła ó tim, co sa dzeje na Kaszëbach i na świece. Króm przédny starnë, jakô zbiérô wszëtczé te informacje, möżemë wëbrac to, co naju interesëje, i ôtemknąc np. załóżka „Kaszëbë" abó „Buten". Je téż dzél pözwóny „Filutka", gdze są m.jin. sportowe wiadła, relacje z festi-nów abó szpórtowné memë. Kąsk słabo wëzdrzą jesz załóżczi: „Pózdrzatczi", gdze mómë leno kórbiónka z Artura Jabłońsczim na téma Naji Szkółë, i „Ödjimczi" (blós dwie fótogalerie). Öglowó równak wórt je zazerac na ten portal, bó prowadzący gó mają stara regularno dodawać nowé wiadła i dosc bôczno öbzérają ósoblëwie to, co sa dzeje w sprawach kaszëbsczégó jazëka i kulturę. Redaktorama NËŻE są Katarzëna Kankówskô-Filëpiôk i Adóm Hébel. Winszëjemë dobri udbë i żëczimë wiele möcë i cerplëwótë w robóce. RED. Profil językowo-cyfrowo-medlalny /0 W roku szkolnym 2017/2018 czesne - O zll > Zapewniamy przewóz dzieci spoza Wejherowa Kaszébsczł Festiwal Filmowi - tojeju kuńc KSfl Prywatna Szkoła Podstawowa „Naja Szkoła ZAPRASZA Przédnô starna portalu NËŻE POMERANIA 65 KLËKA *°5&, © £ m tema, to jesmë wcyg na wsë, ale równak je to wies corôz barżi dzysdniowô. Są nowé wôrtnotë, pöjôwiô sa nawet kriti-ka dechowieństwa, co czedës bëło nié do pömësleniô, je wiele ö Europejsczi Unie. Gôdczi möże nie wëprzédzają swöjégö czasu, ale równak pömale jidą za tima zmianama. Ta młodzëzna, co pöjôwiô sa na binie, to wôrtny pösobnicë „stôrëch méstrów"? Są w sztadze jic na miónczi np. z Józefa Roszmana abó ks. Romana Skwierczą i dobëc? Dragö pöwiedzec. W niejednëch przëtrôf-kach je widzec, że ösoblëwie Roszman stôł sa taczim mödła dlô młodëch gôdkôrzów. I dobrze, że szukają so méstrów. A czë są taczi, co bë dobëlë z tima dwuma? Chcemë rzeknąc, że wiera są taczi - a barżi taczé, co mögłëbë dobëc. Mómë öbczas tëch konkursów fejn przezérk kaszëbiznë z rozmajitëch strón. Jo, to prôwda. Më czëlë i bëlôcką gôdka z Chlapöwa, nôwicy je pôłniowökaszëbsczi, zabörsczi möwë, czasa je wiele pölaszeniô i je czëc, że niejedny mają jiwer z kaszëbie-nim, ale tak sa gôdô. To nie je recytatorsczi konkurs. Gôdka to gôdka... Tu kôrbimë tak jak kôrbimë doma. Przesłëchania ödbiwałë sa w sobota 12 Zelnika. Na binie dało sa czëc tak kaszëbsczé, jak i köcewsczé gôdczi. Köcewié - króm barżi doswiôdczonëch gôdëszów - reprezentowało téż czile dzecy. Westrzód Kaszëbów dzôtk felowało, ale możno rzeknąc, że baro ödwôżno pojawiło sa młodsze pokolenie méstrów gôdczi. Jednym z jegö przedstôw-ców je Janusz Prëczköwsczi, chtërnému bëło përzna żôl, że latoś frekwencjo nie bëła za dobrô: Janusz Prëczköwsczi: Na Kaszëbach je wiele wiacy lë-dzy, co rozmieją opowiadać gôdczi. Möże ten konkurs jesz nie je dosc möcno nagłośniony. Czejbë nié möja cotka Genowefa Czech [téż znónô gôdëszka, chtërna wiele razy dobiwała nôd-grodë we Wielu i jinszich konkursach kaszëbsczi gôdczi - red.], jakô mie rzekła: Janusz, wez jedz ze mną, to jô bë nie wiedzôł. Jezdzysz tuwó ód szesc lat. To dlôte, że zaró za pierszim raza jes dobéł pierszi plac? Nié dlôte, ale jem ród, że sa udało. To cotka Genia mie dała wnenczas tekst Rómka Drzéż-dżóna, jô sa gö naucził i tak öd serca rzekł. To sygło. Dzysó jes ju ze swójim teksta ó euro-pejsczich standardach na gburstwie. Jo, dokładno to bëło na téma młodego gbura, bö jô sa latoś ö to wspiarcé dlô młodégö gbura starom. Chcą dostać ta dotacja... Ale sąsôdów taczich chcëwëch ni môsz, jak w ti gôdce? „Gôdka to gôdka... Tu kôrbimë tak jak kôrbimë doma." Jô jesz nie dostôł ti dotacji, to nie wiém. Dopierze jak ja dostóna, to öbôczimë [smiéch]. Kuli muszisz sa rëchtowac do turniéru we Wielu? Wnet miesąc. Nôwôżniészé je nalezc jaką dobrą udba, ale późni jesz musza miecjaczi • yf* \# spösób na to, jak z ni zrobić czekawą gódka. Tej jesz trzeba sadnąc, spisać te wszëtczé mëslë, co pö drodze przeszłe. A wrôcając do pitaniô, czemu mie sa chce tu jezdzëc - pö pierszé, są tu fejn lëdze. Baro je mie smutno, że wastë Roszmana latoś ni ma, bö wiedno më so raza pögôdelë. Pôra lat temu to prawie on mie pökôzôł, co musza robie, żebë rozmieć gadać taczim głosa jak stôri lëdze. Józef Roszman je dlô ce méstra? Ön möże sóm ö tim nie wié, ale pödzéróm öd niegö niejedne ruchë. Widzôł jem np. film „Testament", gdze zagrôł wedle mie fenomenalną rola, i wiele można sa ód niegö nauczëc. Jem przerwôł tobie w ödpöwiedzë na pitanié, czemu wôrt jezdzëc do Wiela... Mëszla, że króm tëch fejn lëdzy, wôżné je téż to, że móga tu pókazac, że kaszëb-skô kultura je cos wórt, że nawet chtos z taczich môłëch Stążków móże cos dlô ni zrobić. Wierzą, że to zôchacy téż jinëch. Janusz Prëczkówsczi dobéł latoś pierszi plac w kategorie Hieronima Derdowsczégö (za ópówiódanié gôd-ków jesz niepublikówónëch). A hewó tekst, jaczi rzekł óbczas konkursu: Dzysdnia na baro wiele rzeczi można dostać dotacja z Unii Europejsczi. To je baro dobré. Nawetka nasze krowë, jak më wiezie do Unii, to dostałë w uszë taczé żôłté órindżi. Öne sa ceszą z tego. Bo jak gbur wléze do swojego chlewa, za köżdim raza krowa zabaczi: „uuuunia". One sa tak ceszą. A östatno baro popularno, jeżlë chödzy ö gburstwô, to bëła dotacjô dlô mlodégö gbura. To je tak, że jak starszi gburze da- dzą swoje gospodarstwo, cafe przepiszą na młodego, to ten młodi może dostać 100 tësący złotëch. I prawie tak bëto w naszi wsë, że młodi gbur dostôł taką dotacja, nakupiôł maszinów, bëdła, zrobił chléw... Në, ale miôł sąsôdów Uchlów. Ti Uchlowie, bëlë z tëch, że jak sgsadowi szło tak përzna lepi, to jich zarô scësnało i fłaczi wë kra pało! Oni ju z białkg bëlë përzna starszi, pö 65 lat, blëskö emeriturë, dzecy ni mielë. Në i tedë kömu zapisać gospodarstwo, żebë ten młodi mógł dostać to 100 tësacy? Në i tak sztanëją, sztanëją... - Słëchôjle, chłopie, a möże më bë zapiselë Michôłköwi? To doch je syn twöji sostrë Trézë, ön bë doch tuwöfejn göspödarził? - Në të jes wiera głupô! Jima zapisać gospodarstwo! Në ö tim świat nie pisôł! Tima chcywcama! Të nie pamiatôsz? Jô jima dôł dwa miechë bulew. I ôni mie nie öddelë. - Czedë to bëło? - A jaczi më mómë miesąc? - Zélnik. - Në tej jeden, dwa, trzë... Jo. Trzëdzesce jeden lat i trzë miesgce temu. I jesz nie öddelë ti chcywcowie jedny. - Në jo, jak të nie chcesz, tej nié, ale jesz je brat twöjégô brata, Wacégö. Ön doch wied-no nama pömôgôł, môże më bë jemu zapi-selë? - Në, głëpszô të ju ni możesz bëc! Jima?! To sq jesz wiakszi chcywcowie, öni sq chcëwijak ten Scrooge. Të nie pamiatôsz, jak më bëlë na wieselim u nich? Më dostelë blós jedno pół litra na ödchódné, a nié dwa. Në jak to möże bëc? Ti chcywcowie nie mdą łazëlë pö móji zemi. Në tej öni wzalë pierszégö lepszego z pödwörzégö, jaczi tam nadeszedł, bo lepi dac cëzému jak swojemu. Ale ten młodi do gôspödarzeniô sa tak nijak nie nadôwôł. Ön béł taczi përzna letkawi, może krowa i konia on tam rozróżnił, ale cos wiacy na pewno nié. Ale ô taczégô jima chödzëło. Żebë młodi dostôł 100 tësący, oni bë to wzalë, a tegö młodégö zarô wek. Në i pödpiselë akt nota- rialny, żebë ön dostôł ód nich ta zemia, a on so wëgódno sôdł na kanapie i sobie leżôł, a ôni muszelë dali robie. Në, ale jima to pasowało, taczi głupi béł, tej to grało. Në i muszelë napisać do Unii, żebë dostać to 100 tësący, co ôni chcelë tam na tim polu robie. Óws, żëto, bulwë, kukuridza. Tak napi-selë i to szło. Ale w tim czasu młodi gbur sa wzął za gospodarzenie. - Terô to je möje, wa, stôri, biôjta. Jô tu terô bada göspödarził. Chléw zamknął na klucz. Na polu oni so möglë chödzëc, ale do chlewa ni möglë. A za pół roku kontrola z unii... Ön miôł pödóné, że on badze miôł świnie, krowë, owce... Në tedë nôprzód jidzemë do chléwa. A tam krów ni ma, a w buchtach jaczés dzywné włochate świnie. Në cëż to tu je? A to bëło tak dosc cepło. Öne miałë taką szërzchel. Z nich möklëzna schôda i te różewé świnie stałë sa nôgle czôrné. A obok bëła cało buchta ze scërzama. Cëż sa ókôzało? Młodi gbur sprzedôł krowë, na kupił wiôldżich, dro-dżich psów i chodzył z nima po lese i dzëczi szu kół. Te dzëczi z łasa brôł, malowôł farwą na różewö, nëkôł do buchtë i sprzedôwôł na spad. Takô udba na biznes! Tej oni szlë na póle. Ni ma ani ówsa, ani żëta, nic. Blós jedna roslëna. Takô zelonô, lëstë öna miała jak lëdzkô raka, taczé pödobné do klóna. Në i sa pitają w ti kontrole: - Cëż to je? Młodi gbur gôdô: - To je nowóczasnô roslëna z Indii. -A jak ona sa nazéwô? - Në, to je ta ma... mar... yy... marianowé zelé. -Aaa, tej muszimë tego spróbować. Tej ôni wzalë gas, spuscëlë ji krew, zrobilë czôrnina i dodelë tegö marianowégö zelégö. Köntrolérowie jedlëfejn wieczerza, ale nôgle öni widzą jaczés dzywné rzeczë. Bulwë do nich zaczałë gadać, kóń nôgle przëlecôł na swójich skrzidłach, kömbajnë zaczałë latać... To béł kuńc świata! Uchlowie zarô wiedzelë, że pö ti kontrole nic nie östónie. Tegö młodégö gbura zo to, co on zrobił, zamklë do sôdzë. Pöla z marianowim zelim urzadnicë ögrodzëlë, nie bëło nawet wstapu na to. I tak Uchlowie stracëlë i ta zemia, i to 100 tësący. W ti bójce sq trzë nôuczi: -jeżlë sąsôdowi jidze dobrze i je szczestlëwi, nie badzże mu falszëwi; - trzëmôj wiedno ze swoją familią. Tam köżdi sa zastanowi, czë sôc z tobą matczé zelé, czë to marianowé; -a na kuńc chcą spëtac cebie: Chcesz zbierać tu na ze mi czë odbierać w niebie? „Na kategoria miona Derdowsczégô musza sa barii rëchtowac, ale późni lepi sa gôdô na binie swôje tekstë jak cëzé." Ana, öd czedë zaczała sa twöja przigóda z wielewsczima kónkursama? Latoś jes wzała udzél w kategorie miona Józefa Brusczégö. Wiedno tak bëło, czë tej--sej rëchtëjesz téż swoje gôdczi? Swöje téż jem gôda pôra razy. Pierszô to bëła „Kafeszrót". Jem miała wnenczas 14 lat i dostała jem trzecy plac. A póstapnó bëła publikówónô późni w „Stegnie" „Róża". Ta jem rzekła w 2008 r. Mieszkósz w Lepińcach - wsë, jakô mô Przedstôwczkama młodégó pököleniô bëłë téż pöchôdającé z Lëpinc: Ana Glëszczinskô i Karolëna Keler. Ana Glëszczinskô: Jeżdża tuwó öd szósti klasë spódleczny szkółë. Jem miała 12 lat, czej jem wëstąpiła pierszi rôz. W 2008 r. jô dosta główną nôdgroda i tej jô öprzestała jezdzëc jaż do łońsczegó roku. Miôł. Jô jeżdża tuwó, żebë sa pótkac z lë-dzama, jaczich nie widza ob całi rok. Widza i czëja, co sa w tim czasu u nich zmieniło, co mają czekawégó do pówiedzenió, a téż fejn je sa z nima próbować na binie. A z tim rok w rok je barżi drago, bo wszëtcë są bël-no przërëchtowóny, a mie kąsk felëje czasu. Prowadzący latosy konkurs Edmund Lewańczik miôł rzekłé, że gôdësze rôd wrôcają do Wiela, bó wszëtcë czëją sa tuwó jak jedna familio. Miół prówda? „Tak ze dwa miesące przed könkursa jô słëchóm barżi jak wiedno przë wszëtczich familijnëch uroczëznach, co tam lëdze gôdają, co chtos smiésznégö rzekł." nadzwëk bögaté tradicje, żelë jidze ö gôd-czi. Zrzeszony z nią béł m.jin. patron jedny z wielewsczich kategóriów Józef Brusczi, króm niegö mający rozmajité nôdgrodë ks. Jarosłôw Babińsczi, terô të... Karolëna Keler téż pöchödzy z Lëpinc. Je téż wasta Stanisłôw Göstomczik. Je möc w ti wsë! Möże ten duch Brusczégö nad nama je? [śmiech] Familiô téż próbujesz zôchacëwac do wëstapów na wielewsczi binie? Möja córka baro sa interesëje kaszëbizną, ale barżi ja czekawi pisanie i jinszi ôrt lëte-raturë. A gôdczi tak nie czëje. Jô próböwa ja namówić, ale öna nié. Je barżi pöwôżnô jak mëmka. Möże te miészé dzecë pudą möjim szlacha? W jaczi kategorie wólisz wëstapöwac - ze swöjima gôdkama czë z cëzyma? Na kategoria miona Derdowsczégö musza sa barżi rëchtowac, ale późni lepi sa gôdô na binie swoje tekstë jak cëzé. Wiele czasu muszisz pisać taką gôdka? Tuwó nôwôżniészé je, żebë miec dobrą udba, nalezc dobrą inspiracja. Późni pisanie nie ju ju dradżé. Karolëna Keler, jakô tero mieszko w Kaszëbs-czi Dabnicë, wëstapiła latoś w dwuch kategoriach i dobëła dwa drëdżé mole. Karolëna, wiedno czej jezdzysz na turniér do Wiela, wrôcôsz z jakąś nôdgrodą. To dobro zôchata, żebë tu wracac rok w rok... Karolëna Keler: Jo, pó prówdze tak mie sa udôwô. Móm taczé szczescé. Równak to nié dlôte żdaja na Wielé całi rok. I to nié blós jô, ale całô mója familio. Tak ze dwa miesące przed kónkursa jô słëchóm barżi jak wiedno przë wszëtczich familijnëch uroczëznach, co tam lëdze gôdają, co chtos smiésznégö rzekł. Co mie sa zdôwô nôsmiészniészim, to sa późni stôwô tim spódlim möjégö wëstapu. Nie wëmiszlóm swójich gôdków, le do historii, jakô sa po prôwdze wëdarzëła, jaką chtos mie ópówiedzół, dodôwóm kąsk jinëch dopówióstków, ale one téż są w wikszoscë z żëcô wzaté. Co sa zmieniło we wielewsczich konkursach przez te lata, w jaczich tu jezdzysz? Zaczała jem jesz w spódlowi szkole. Przewiózł mie tu pierszi róz tatk Anë Glëszczinsczi. A co sa zmieniwó? Ze smutka musza rzeknąc, że je corôz mni lëdzy. Miała jem wiôlgą nôdzeja, że na tim jëbleuszowim konkursu badze wiacy gôdëszów. Jô mëslała, że spótkóm sa chócle z ks. Romana Skwierczą abó wastą Józefa Roszmana... Zafelowało jich. A nie zmieniwó sa przez te lata atmosfera. Czej sa tu widzymë, to wszëtcë sa witómë z uśmiecha. I wiedno tak samo fejn sa słëchô gódków. Riwalizacjô nie zawôdzô w ti żëcznoce? Kö köżdi chce wiera dobëc. Ta riwalizacjó je. Jô trzë razy, rok pó roku, miała pierszi plac, ale nôdgrodë Grand Prix nié. Dopierze toni mie sa to udało i ju w tim roku jakoś tak letkö mie sa przejeżdżało. Tak pö prôwdze jô chcała sa z tima wszëtczima gôdëszama potkać i uczëc, co dzysô öni mie chcą pöwiedzec. ła do Wiela. Jem baro ród, że to prawie ona dobëła latosą przédną nôdgroda. Do Halinë Wrézë i ji wëstapu jesz wrócymë, a Karolëna Keler swöja gôdka miała namie-nioné sąsôdóm. Leno të jes latoś wëstapöwała w dwuch kategoriach. W jaczi lepi sa czëjesz? Nôbarzi lubią sa rëchtowac do kategorii Derdowsczégö, bö to je dlô mie wezwanie. Musza zdebkö pömëslec, zaangażować nôleżników swöji familii. To je takô redosc. A jeżlë chödzy ö konkurs m. Brusczégö, to chcą wiedno gadać tekstë tëch, co bëlë wôżny dlô wielewsczich turniérów, co tuwö wëstapöwelë i dobiwelë nôdgrodë. Latos jô wëbrała tekst Halinë Wrézë, jaką gorąco jem zachacywała, żebë pö latach przëjacha- Sąsôdów, tak jak rodzënë, sa nie wëbiérô. Mój tatk wiedno mie gôdôi, że tak pö prôw-dze, to sąsôd je wôżniészi öd familie - doch ön pierszi przëlecy z pomocą. Czë chëcz sa pôli, czë do robötë sa pôH, czë w gardle ce pôli - ön wiedno a pierszi przińdze ódżin ugasëc. Sgsôd, jinaczi möżna rzekngc, to ta-czi ögniôrzméster. Sq rozmajiti ôrtë sąsôdów. Sgsôd „wuja bëlnô rada" - wiedno wié wszëtkô nôlepi. Lepak żôli sa do Lemana: - Wiész të co, të môsz trzech sënów, jô móm trzë córczi, a baro bëm chcôł chöc jednégö sëna, co móm zrobic? -Jô cë zarô pöwiém. Twöja białka muszi sa fest umëc, fejn öblec, pöłożëc na łóżkö i żdac. -Ale na co? - Na mie! Sgsôd „méster klepka" abö jinaczi klëm-strownik - wiedno cos pukô, stukô i mô wszëtczé nôrzadza świata. Przë swôji chëczë mô wszëtkö co do jednego gözdza dopiesz-mé. Zdrzisz na swöje domôctwô i jegö, to wiedno je cë wstid w zeslu „Teleekspress" obżerać. Ale taczému przëklepniköwi téż czasa czegoś felëje. Frimarków knôp przëlecôł do Fiszków: - Cëż sa stało Tómku? - A tatk mie przësfôl, bö naprôwiô autół i ni möże so radë dac. - Rupie stôri, rëszë sa i jidzë pomóc sąsôdowi! -A tatk jesz gôdôł, że wasta muszi jaczis szpecjalny klucz wząc, bo tatk ni mô. -A jaczi? - Zaró, jak ön sa nazéwôł? A wiém! Szklano piacdzesątka! Sąsôd czekawsczi, to je taczi, że të nawet nie zdgżisz pömëslec, że chcesz butnowé dwiérze odemknąć, a ten ju w oknie sedzy i żdaje, żebë öbôczëc, gdze të jedzesz i za czim. I nie je wôżné, ö joczi godzenie të do-dóm przëjedzesz, ön i tak ce upilëje. I tedë sa dzewöwac, że czej ksądz na religii pitô: - Chto to je: wszëtkö widzy, wszëtkö czëje i wszëtkö wié? Dzeckö ödpöwiôdô: - No jak to chto? Sąsôdka! I takô prawie bëła Wrëczowô - sedzaia w öknie i zdrza na Wantochów, co oni robią. Narôz wrzeszczi do Wantochówi: - Marinka, pój le tu, ale chutkö! Wez öbôcz, ten twój chłop nie jidze, bo czej chtos jidze, to przemieszczô sa w przódk. A ten twój robi jeden w przódk i trzë do tëłu. I czemu twój chłop chce w ancug lëft z cali möcë złapać? - Bo ten zgnile napiti wié, że czej on mie w dwiérzach stónie i jednego bez łeb dostnie, to lëft sa dlô niego skuńczi! - Ale óbôcz, ön jakbë chcôł jic dodóm i rów-noczasno nie chcôł. Möże ön jakąś bënową biôtka ze sobą toczi? - Nié, on jak wiedno cwiczi przed biôtką ze mną. I jesz mu sa zdôwô, że mô jaczés szanse. - Ale të wiész, jak on tak może, doch on muszi chöc pömëslec, że to wstid na całą wies... - On nie mësli. Ön mësli, że mësli. A tak po prôwdze to wiedno mie gôdô, że robi to dló twojego chłopa, co muszi od twöjégö plëskötaniô ödpöcząc. I öbôcz - mój chöc próbuje jic, a twój dopierze z rowu sa dwigôl Na cekawsczich sąsôdów je nót uważać, bo taczi téż mogą so za wiele dopowiadać. I wej Pestköwô umësla sa, bë östac operową spiéwôczką. Co dzén téż ten swój spiéw muszała cwiczëc. Ji chłop wiedno w tim czasu wëchödzył buten. W kuńcu Pestköwô nie wëtrzima: - Dlôcze të wiedno wëchödzysz, czedë jô spiéwia? - Bö nie chca, żebë sąsôdzë mëslelë, że jô cebie tłëcza! Nôgörzi równak je, czej sąsôdzë sa sztridëją i nijak ni mogą dóńc do zgödë. Ale w kaszëbs-czich zwëkach je takô jedna noc w roku, że möżna wszëtkö, co sa sąsôdóm bez cali rok uzbiérô, oddać. Kuńc Stôrégö i zô-czątk Nowégö Roku. Wiémë z öpówiesców starko w, jak to czedës kôminë zapichelë, furtczi czë brómë na jezoro wërzucelë. Mój stark wiedno w sylwestra wszëtczé furtczi a brómë dróta przëkrącywôł, cobë nicht jich nie wëcygnął, a jesz mógł całą noc w oknie z flintą sedzec i czekac na tëch, co adrenalina chcelë w szrucë na kaczczi dostać. Prądzyńsczi z Lepińsczim nigdë nie żëlë w zgodzę. Tak ösoblëwie, czej Prądzyńsczemu lepi zböżé czë bulwë wërosłë, to Lëpins-czi w köscele na słowa „Przekóżta so znak ubëtku" nigdë w strona Prądzyńsczego na-wetka sa nie ödwrócył. I béł jeden taczi rok, że wszëtcë we wsë sa dzëwöwelë - Lepińsczi miôł żëtkö na półtora métra dłudżé i jadrzné, a u Lëpihsczégö bëło rzôdczé jak przë chila-wicë... në wiéta wa co. Lepińsczi jidze napiti w sylwestra dodóm i widzy, że chłopi cygną jaczis wóz. - Kögö je ten wóz?-spitôłsa Lepińsczi. - A Prądzyńsczego. - To jô jesz warna pomogą! Chłopi zacygnalë wóz na jezoro. Ob noc chwëcył mróz i wóz ostół na westrzódku jęzora. Lepińsczemu reno dragö bëło öczë ötemknąc, ale białka mu w tim pomogła: - Léón, chtos nama wóz ukrôdł, na śniegu są sladël Leonowi öczë ótemkłë sa same. 1/1/ oczodołach jesz placu za fetowało, tak go zabolało z tegö wëtrzeszczu. - Wiész të co Mariczka, jô gwësno gö sóm na jezoro zapchł. - Cëż tobie na łeb naszło? - Bo jô mëslôł, że to béł Prądzyńsczego. - Në terô të môsz, całô wies mdze sa z cebie śmiała! - Mariczka, ten smiéch jô strzimóm, żebë leno to żëtkö Prądzyńsczim w tim roku nie wë rosło! Są rozmajiti ôrtë sqsôdów i czej chce sa ö sąsôdoch gadać, je nót pamiatac, że më téż jaczims órta jesmë. Grand Prix, to je przédną nôdgroda latoségö Turniéru Lëdowëch Gôdëszów Kaszëb i Köcewiô, dostała Halina Wréza. Jak rzekła, pierszi rôz publiczno wëstąpiła pö kaszëbsku öbczas jednégö z jôrmarków we Wdzydzach zôchaconô przez Edmunda Lewańczika i Józefa Roszmana. Późni wiele razy dobiwała nôdgrodë we Wielu. Przędną nódgroda dostała ju w 2003 i 2007 roku. W kategorie miona Hieronima Derdowsczégö miała pierszi plac w 2000 r., drëdżi w 1993, 1997 i 2001 r., a wëprzédnienié w 1998 i 2008. W kategorie m. Józefa Brusczégö pierszi plac w 1998, drëdżi w 1993, 1997 i 2001 r. Króm te dobëła pierszi mól w Öglowöpölsczim Prozatorsczim Konkursu m. Jana Drzéżdżóna za öpöwiôdanié „Wuja August". Möżemë wiera rzeknąc, że to prôwdzëwô legenda kaszëbsczi gôdczi. Latoś przëbôczëła jinëch méstrów: Stanisława Chowańca i Henrika Héwelta, chtërny téż są wôżnym dzéla historie wielewsczich turniérów. A hewö gôdka Halinë Wrézë, jakô dała ji Grand Prix w jëbleuszowi 40. edicji konkursu: Ledwie jó bëła jem w auto wsadłô, ju przełazie do mie przemëslenia i czë mie sa to widzało, czë nié, wsadłë i jachafë ze mną. A w móji głowie mëslë zaczałë gnac jak ta-czé wëpłoszoné konie. Tak jem chutuszkó wezdrza w niebo z westchnienim do Dëcha Swiatégó, żebë ten mie abë dôł cëchösc i jasny wid w głowie, żebë czasa sromóta sa jesz jakô nie przewlokła. I jak jem tak w niebo wezdrzała, tej ukóza mie sa bielëchnô bióna. A na ti blónie sedzelë dwaji chłopi i tak dosc bëłno głośno rozprôwiełë. Jó jich pozna. To béł swiati pamiacë Staszk Chowaniec, a z drëdżi stronë sedzôł swiati pamiacë Hen-riszk Héwelt. Staszk tak sedzy na ti blónie i tak nogama wëwijô w lëfce i jedną razą gódó do Henrisza: - Henriszku, przezdrzë le wejle sa tak barżi w dół, tam sa taczé dwa widë pôlą. Möże të wiész, co to znaczi? - Jo, Staszku, jô wiém. Tam wejle to je znak, że chłop zdródzó swoja slëbnica. -A cëż të?! - Në jo, jô cë gôdóm. - Në, a wejle tam... tam je wiacy tëch widów. Jak të mëslisz, cëż tam je? - Tam, Staszku? Jó wiém, co tam je. To tam je jaczis hotel, a tam oni prawie mają czerz-terapia, jaż sa skrë sepią. -Ale, Henriszku, cëż të gódósz? -Jo, jo, chłopie, taczé są czasë, taczé czasë, Staszku. - A wejle, wej tam, tak dali na nordze, wiele, tam je widów! Wszelejaczé farwë: żółto, zelonó, czerwionó, brunô, czórnó. Në cëż tam sa tej dzeje? Henriszk tak zdrzi i gódó: - Mariczné buksë, Staszku, to je Wiele. Tam dzys so gódësze przëjachelë. Öni fejrëją sztërdzestą roczëzna. Mie sa zdówó, że më dwaji tam muszimë bëc. I wej, dwa stóré bócónë zlecałë z blónë na ze mi a... W nym autoł stanął. Moja córka mie tak letëchno łokca bufsna i gódó: - Welażój, më jesmë na placu. Tak jem chutuszkó wëlazła i przëkarowa jem tuwó do waji, na ta bina. I tak so mëszla, że jakbë tak te déle tuwó na ti binie roz-miałë gadać, tej bë warna niejedną komedia pówiedzałë, jak më sa tuwó biôtkówelë. Ja-czé tu szłë biótczi!? Kaszëbi, Kócewiócë, Górale, a i z jinëch fértlów Pólsczi. Mëmka z së-nama sa biótkówa, wnuczka z ómą, dzótczi z dorosłima. Tu sa co robiło! A kuliż tu stojało gódëszów na dërgócącëch szpérach a z pëtla w buksach, żebë jima abó czasa jakô mësla nie ucekła z głowë... Kó jó wiém to sama po sebie. A kureszce, kuli cwiardëch orzechów do zgrëzenió miało juri, żebë dac nama place taczé sprawiedlëwé, chtërne më so mielë wëgôdóné! Swiati pamiacë Stanisłów Pestka, swiati pamiacë profesor Tréder, swiati pamiacë Józef Brze-zyńsczi, direktor tegö dodomu, chtëren wied-no witôł nas jak tatk swöje dzecë. Kureszce ne stôré drzewa köle jęzora... Te téż mają wiele czëté a widzóné. Jak w sobötné wieczorë köle ögniszcza gôdësze sedzelë z redotą w sercu a z kórnuska pöd pôchą. Kuliż tam bëto tuńców zatuńcowónech, kuliż tam bëło piesniów zaspiewónëch, a jezór-ny pómión niósł nasze spiéwë na kalwarie wielewsczé. Ale czej tak ju köle pörénku sfunuszkö kraczało sa na pödniebié, a nama pôlca grozëło, a jezoro ju genau ósmą uspiónka nama mrëczało, tej më sa tak letëchno dwigelë i köżdi czurpôł w swoja strona do spaniô. Jô, zanim jô sa tak w wërë legła, jô so wiedno zmówią jedna zdrowaska do naszego patrona, swiatégó Floriana. - Co të, chłopie, gôdôsz?! Że co? Że Flórión to nie je patron gôdëszów, le starżników ögniowëch? Ale, chłopie, gôdëszów to je téż patron. - Bo co? Bo co? Bo to, że i ti, i ti woda leją. Takô je prôwda. Gwësną prôwdą téż je, że te zôrenka, chtërne më, gôdësze selë do stóp Mateńczi Wielewsczi, nie bëłë pusté. Przez sztërdzescë lat bëłë dobré żniwa. Dzys stoja tuwö busznô, że mój udzél w tëch żniwach téż je, że móje kaszëbsczé serce je tuwó wpi-sóné w ten plac i że tu spełniwało sa móje snicé. Tak téż niech sa kóscérzą gôdczi gôdë-szów, bo jak pisół swiati Jón Paweł II, żëcé kóżdégó z nas je piakną pöwiôstką pisóną raką Boga. Chcemë tedë wszëtcë zadbać ó to, żebë te pöwiôstczi rodzëłë zdrów, bëlny brzód. Lubötny gôdësze, kóchóné juri, żëcza warna wszëtczim a sobie téż (a co mie ta ml), żebë ta udba dérowa jesz nômni piacdzesąt lat, żebë mowa kaszëbskô nigdë nie zadżina, żebë móc swiatégó Floriana, naszego patrona, bëła wiedno z nama. Tak tedë trzëmkôj-ta sa cepło i badzta séwôrzama kaszëbiznë dëcht wszadze, nié le blós na Kaszëbach, le jak Polsko je długo a szeroko. Ostóńta z Boga. Do uzdrzeniô i do uczëcô na drëdżi rok. Krótko przed kónkursa we Wielu wastnô Halina gôdała przed kamérama Twöji Mörsczi Telewizje ö gôdkach, miłoce do kaszëbiznë i jiwrach z recytacją stów: „Kto ty jesteś? Polak mały". Rôczimë do lekturë wëjimków z ti kôrbiónczi. Na piątce „Lëdowô gôdka na Kaszëbach" bëlno jesce pókôzelë, że gôdësz ni muszi bëc leno szpörtowny, że gôdka to nié blós są szpörtë, to nie je öpöwiôdanié wiców, ale to przekôzanié jaczis historii. Halina Wréza: Jo, to prôwda. Ösoblëwie to bëło widzec w gôdce „Köl bramë raju". Jakós tak na tamté czasë to mie tak dëcht baro möcno pasowało. To sa wiele czetińcóm wi-dzało, lëdzóm słëchającym płatka, në i we Wielu. I nicht nie narzékôł, że to baro pöwôżné... Nié. Bö żëcé sa nie skłôdô blós ze śmiechu, le żëcé to je rozmajité przesłanie: i kłopot, i smiéch, łzë i redosc. I to pökôzywóm czasa w möjich gôdkach. Jem zaczął öd pöwôdżi w wajim utwór-stwie, ale muszimë rzeknąc, że wikszosc tëch gôdków je téż szpörtownô. Co Wast-nie sa lepi öpöwiôdô: gôdczi pöwôżné czë szpörtowné? Czasa to zależi ód nastroju. Ale mie sa wëdôwô, że lëdze barżi chcą sa smióc, chcą bëc wiesołi. Lëdzóm je potrzebno ta redota, bó më sa dosc ucemiażimë ób całi tidzeń, całi miesąc, całi rok... I më bë chcelë miec ta okazja, żebë pószpórtowac, żebë ta redosc dzelëc z jinyma. A równak nié wiedno tak można. Je w żëcym téż taczi etap, że człowiek sa muszi w kuńcu < z o LII i- «✓) zatrzëmac, gwësné sprawë przemëslec i to téż dôwô jiny pözdrzatk ria żëcé, na to wszëtkó, co nas ötôczô. Dlôcze öd wiele lat jesce nie bëlë we Wielu? To jaczés dzywné wiatrë przëszłë i ödnëkałë mie. Në i jô nijak ni mögła jakoś tam nazôd przëjachac do te Wiela, ale latoś jem so rzekła: Jada, chöcbë nie wiém co! Wastnô mô öbczas tëch konkursów dobëté baro wiele nôdgrodów... Jo, to je swiatô prôwda. Tak richtich ni möga so wdarzëc, ale mie sa wëdôwô, że trzë abó sztërë razë nôdgroda główną jô móm szarp-nioné, tej je fejn. Gôdôce baro bëlno pö kaszëbsku. Je czëc, że ta kaszëbizna z dodomu je wëniosłô. Jo, to je to, co jô köchóm nôbarżi. To je to, ó czim jô marża ód dzecka, ód malinuszczégó, bo doma u nas sa gódało po kaszëbsku, zresztą tam na pustkach, skąd póchódza, wszëtcë z wszëtczima gôdelë po kaszëbsku. Tam blós ti, co przëjachelë z miasta, to óni „nëkelë po pölsczému", ale to miało swóje dobré stronę. Jak jo na przikłod szła do szkółë, jó rozmia dzaka temu pó polsku gadać. Jo do ti szkółë chcôł prawie przeńc. O Wast-nie sa óstatno përzna głośno w Köscérznie zrobiło. Béł taczi articzel w gazéce „Życie Kaszub", gdze Wastnô pisze ó tim, jaczé jiw-rë miała w szkóle i nie jidze mie tu ó jazëk, ale o taką znóną wiérztka „Kto ty jesteś? Polak mały" - wiém, że Wastnô sa baro buntowała procëm temu, że muszi to gadać. Jo, jó sa buńtowa i nie zabócza tegó nigdë, póczi bada żëła, bo jó za to dosta szliga pó łapach, taką rzniatka. A to bëło tak, że szkolny sa nama kôzôł nauczëc wiérzta, köżdému dół kartka - to tam le bëłë dwie zwrotczi czë jiles tam - në ale bëło: „Kto ty jesteś? Polak mały." Mariczné buksë! Në jó sa te ni mogła nijak w tim möjim 7-latnym rozëmku wëóbrazëc. Në jak Pólôk małi, jak mëma z tatą wied-no mie gôdelë: „të jes Kaszëbka, wa jesta Kaszëbi" - tak do nas, dzecy, gôdelë mëma z tatą. Në tej co ten mie tu dół za jakąś kórtka: „Kto ty jesteś? Polak mały". A że jó miała chëba wrodzony dar recytacji, tak jó szła na pierszi ódżin na drëdżi dzeń na lekcji pólsczégó: „Proszę, Halina Hoppe, wiersz!". „Kto ty jesteś? Kaszub mały. Jaki znak twój? Orzeł biały". I nen szkolny jak do mie sadzył czerwony jak puton i kôzôł mie czilenósce razy powtarzać: „Kto ty jesteś? Polak mały. Kto ty jesteś? Halina, powtarzaj." A jó stoją z gabą zamkłą i ani me, ani be. Kaszëbskô upiartosc... Jo, to je richtich ta upiartosc kaszëbskô. I tej jô sa tłómaczëła szkolnemu, pó swojemu, pö dzecynnému, tak jak jó to rozmia: Mëma z tatą mie tak gôdelë i jó nie mda jinaczi góda i szkolny mie nie mdze tu gódół, że „Polak mały", bojô jem Kaszëbka. Në i dosta jem, konsekwencjo bëła okropno. Dosc, że dosta pó pajach, to jesz tata béł we-zwóny do szköłë, bo jó jesz oprócz ti recytacji pótrafia na przerwach korbie pó kaszëbsku, a nama bëło w tamtëch czasach zabronione. Më mielë gadać midze sobą pó polsku. A jó... Jó so góda pó kaszëbsku, bó mie sa tak wi-dzało. Në i za to téż tata béł wezwóny do szkółë. Doma jó rzniątczi nie dosta, le móji starszi próbówelë mie to wëtłómaczëc. Ale jó nie dopuszcza do se tëch słowów mëmë i tatë, co sedzelë i mie tłómaczëlë jak Abel krowie na miedze, że jednak tak to je, bó to chtos tak napisół, bó tak trzeba, bó më je-smë Kaszëbama, ale jesmë Pólókama. Në i to bëło dló mie taczé nié do rozmienió. Dzysô nicht nie bije za kaszëbizna, ale za to pó kaszëbsku wnet nicht w szkóle nie gôdô 12 i to je wiôldżi problem. Czë Wastnô mô do dzysô tak na sercu i na sëmieniu sprawa kaszëbsköscë i próbuje cos robie, żebë mło-di żëlë kaszëbizną? Baro to je blësczé mojemu sercu. Sa cesza, że są terô maturë z kaszëbsczégö, rië, jaczich czasów jô doczeka. To je bëlnô robota, to ce-szi, ale z drëdżi stronë to nie je kaszëbizna takô, jaką jô znaja z dodomu. To je kaszëbi-zna wëuczonô i ona je czësto jinô. (...) A jak wëzdrzi z kaszëbizną w Waszi familii? Móm czworo dzecy - dwuch knôpów, dwa dzéwczata. Knôpi perfekt pö kaszëbsku, dzewusë ani w ząb. Rozmiôc - rozmieją wszëtkö, ale gadać nié, në nie wiém czemu. A knôpi jo, oni nawetka biôtköwelë sa we Wielu téż w tëch gawadach. I moje wnuczi -jô bë baro chcą nauczëc pö kaszëbsku, baro, ale to sa mie ju nie dô terô. Öni obloką so köszle „bëlnô Kaszëbka" czë tam knôpi köszle w kaszëbsczi wzór - mają ta kaszëbizna wpöjoné - ale gadać i tak rich-tich żebë za nią bëc, żebë za nia wnet żëcé óddac, to nié. Bóg zapłać. Kôrbiónka je wëjimka z dłëgszi gôdczi z Haliną Wréza, jakô östo wëemitowónô w programie Twöji Mörsczi Telewizje „Na göscënie" z 8 zélnika 2017 r. A na kuńc tegö pödrechöwaniô 40. Turniéru Lëdowëch Gôdëszów Kaszëb i Köcewiô przedstôwiómë najim Czetińcóm lësta wszët-czich dobiwców: Kategorio Hieronima Derdowsczégô: GRAND PRIX - Halina Wréza I - Janusz Prëczköwsczi II - Karolëna Keler II - Édmund Lewańczik III - Kristina Kamińskó Wëprzédnienia: Stanisłôw Göstömczik, Andżelika Kamińskó, Tomósz Góyke. Kategorio Józefa Brusczégö: I - Ana Glëszczihskô II - Karolëna Keler II - Macéj Mókwa III - Patricjô Gölimöwskô Wëprzédnienié - Magdalena Buniek. Nôdgroda uczastnictwa w konkursu w kategorii W. Rogalë - Witold Kuczińsczi. Na finał konkursu przëjachôi wielelatny uczastnik i dobiwca turniérów gôdëszów -Édmund Könkölewsczi z Wiela. < z u LU i— un Nie bëło słabëch gôdków... Z Bożeną Ugöwską i Grégôra Schrarrtke, chtërny bëlë öbsadzëcelama (wespół z Felicją Bôska-Börzëszköwską i Tadeusza Lipsczim) öbczas 40. Turniéru Lëdowëch Gôdëszów Kaszëb i Köcewiô, gôdómë m.jin. ö rówiznie latoségö konkursu i znaczënku wielewsczich miónków dlô kaszëbiznë. „Stegna": Latosô edicjô Turniéru je nadzwë-köwö, jëbleuszowô. Jurorzë téż czëlë, że bierzą udzél w czims ösoblëwim? Böżena Ugöwskô: Fakticzno je to sztërdze-stô edicjô i öna je pöd wiele wzgladama wëjątköwô. Nôprzód, jeżlë jidze ö warënczi atmósfericzné, chtërne sprawiłë, że më w ta-czi atmosferze, że tak pöwiém magiczno-no-stalgiczny, wësłëchiwelë wszëtczich prezentacji bez widu, bez nagłosnieniégó, gdze öbrôz béł pöd wieczór kąsk zacemniony. Ale téż te warënczi sprawiłë, że stres związóny z dojachanim tuwó, to, co uczastnicë pö drodze widzelë, to, co nama w radio gôdają ö tragicznëch wëpôdkach, téż sprawiło, że w jaczis sposób te prezentacje bëłë jakbë w céni. A jak bë jes pödrechöwata latosą frekwencja? B.U.: Szkoda, że më ni mielë w kategorii Wicka Rogalë wiacy uczastników. Béł leno jeden uczastnik z Kurpiów. A to są wied- no nôczekawszé dlô mie rzeczë, bo lëdze z butna gôdają o swójich stronach, ó swójich legendach. Më na Kaszëbach naszich gôdë-szów ju kąsk znajemë, znajemë jich stil, jich möżlëwöscë téż, chöc czasama nas zaskakują pózytiwno. A jeżlë jidze ö pööstałé kategorie, to tra-dicyjno Köcewié dopisało nama. Wiedno jakós tuwó do nas dojeżdżają, przewożą młodé pokolenie. To wôżné, bó oni są przińdnotą i turniéru, i kulturę. Jeżlë më so nie wëchöwómë młodégö pököleniégö, to czedës to po prostu wszëtkö umrze. Grégór, ni miôł jes wrażeniô, że minało ju sztërdzescë lat ód początków wielewsczich turniérów, a témë sa za baro nie zmieniwa-ją? Wcyg słëchómë ó wsë, ó gburstwie... To dobrze czë lëchó, że tak pó prôwdze ó tim, co sa dzeje w kaszëbsczich miastach, co sa dzeje dzysdnia - ókróm może europejsczich dotacjów - gôdësze za wiele nie kôrbią? Grégór Schramke: Mëszla, że kóżdi gódó to, co jemu blëższé. A wedle mie ta 14 dzysdniowösc téż tu bëła. Na przëmiôr w köcewsczi gôdce ö chöroscach abö gód-ce Janusza Prëczköwsczégö ö dëtkach z Unii [zdrzë str. 4-5]. Béł téż dzél tekstów ö tim, co sa dzejato w dôwnëch latach, ale i to mô swöja wôrtnota. to je biôtka téż ö place. Te nôdgrodë są wied-no baro czekawé. Tu organizatorze stôwają na wësoköscë zadaniégó, bö nôdgrodë są i materialne, i dëtköwé. G.S.: Czasa bëło nawetka i 900 złotëch. A jak widzysz rówizna tekstów i sami gôdczi na binie? G.S: Dzysô czë öglowö? Nôprzódka dzysô. G.S.: Mie sa widzy, że latoś nie bëło słabëch gôdków. Bö czasa - w uszłoce - sa zdôrza-ło tak, że chtos chcôł wëstapic na binie, a drigu do tegö ni miôt. Ale latos taczich nie bëło. Wszëtcë bëlë dobrze przërëchto-wóny i ösoblëwie w kategorii Hieronima Derdowsczégö më badzemë muszelë dosc wiele mëslec, kömu dac pierszé place. Mie sa to widzy, to zaswiôdcziwô ö wësoczi niwi-znie, te gôdczi są czekawé. (...) Bożena, të sa zgôdzôsz, jeżlë jidze ö ta niwizna? B. U.: Jo. Mëszla, że sprôwiô to to, że ti gôdë-sze przejeżdżają tuwó ód wiele lat. Oni ju sa téż znają, wiedzą, co mogą sa po drëdżim spódzewac i wiedzą, z kógum oni sa muszą zmierzëc. To je téż dló nich mötiwacjô, żebë pó prôwdze sa przërëchtowac. Ökróm tegö, B.U.: To je téż mótiwacjó. Ale mie sa zdôwô, że nawet nié te nôdgrodë są nôwôżniészé. Öni sa biótkują sami ze sobą, jakbë chcelë pokazać to, co kömu w dëszë nôlepi graje, co on potrafi nóbarżi ópówiedzec, bó jeden sa czëje dobrze w legeńdach i rozmieje je dobrze opowiadać, a drëdżi we współczasnym żëcym, bó legeńde do niego nie przemówią-ją. Niejedny potrafią te rzecze splatać, jak to zrobiła-w tim roku Karolëna Keler, jako rozmiata w ópówióstka ó żëcym sąsedzczim wplesc öglowé szpórtë i codniowé sprawë. I to je prawie ta klasa gódkórza, że ón potrafi nawet z taczich zwëczajnëch codniowëch rzeczi zrobić taką opowieść, że ona je nié dosc że zajimającô, nié dosc, że wcygającó, wëwółiwającó emocje u wszëtczich, to jesz më sa móżemë odnaleźć w ti pówióstce. A mómë na Kaszëbach bëlną wëmiana pököleniów gôdëszów? Karolëna Keler, Ana Gleszczińskó, Janusz Prëczkówsczi to ta sama rówizna co Edmund Lewańczik, Halina Wréza, Józef Roszman, ks. Róman Skwiercz? G.S: To ju pökôzôł na przëmiôr łońsczi konkurs, gdze prawie ti młodi mielë wësoczé 15 placë. Łonsczégö roku Karolëna Keler, ale téż Ana Glëszczihskô bëła wësok, Janusz Prëczköwsczi dwa lata nazôd. Tak tej widzec je, że ti młodi gôdkôrze mają pö prôwdze do tego drig. B.U.: I czasa na wëższi rówiznie sa prezentëją jak ti starszi. G.S.: Jesmë gôdelë téż ö dëtköwëch nôdgrodach, ale jô mëszla, że czasa dla niechtërnëch wôżniészé je uznanié méstra. Téż je wiele młodëch gôdkôrzów, taczich, co mają 12-13 lat. Jima sa cażkö biôtköwac z tima nôlepszima. Tak tej są udbë, żebë na przëmiôr zrobić kategoria młodzëznowó-juniorską. Jaczé je znaczenie turniéru gôdëszów we Wielu dlô rozwiju nié blós gôdczi, ale öglowö kaszëbiznë? B.U.: To ösoblëwé kulturalne wëdarzenié dlô całëch Kaszëb. Ökróm tegö konkursu ni ma leżnosców, żebë gôdësze möglë sa na Kaszëbach zmierzëc. Znómë z pôłniégö Pölsczi wiôldżé wëdarzenié, jaczim są Sabałowe Bajania i tam je wiele taczich. U nas to je jedurny konkurs, chtëren swiati pamiacë Józef Brzezyńsczi usadzył w tim placu. Frekwencjo równak nie je latoś za wiôlgô. Wôrt pömëslec ö jaczich zmianach? B.U.: Möże trzeba pömëslec, jak gö rozwinąć, jak dopuscëc nowszé pokolenia gôdë-szów do naju... G.S.: Möże muszimë zmienić wëöbrôżenié 6 konkursu? Czasa sa niejednym wëdôwô, że jaczis tam stari człowiek przińdze i tëlé... Ale to je milné, nié tak to wëzdrzi. B.U.: Bö tuwö widzymë, że tak pö prôwdze rządzy młodość. To nijak nie je konkurs dlô starëszków, chtërny gôdają ö swöjim dze-ctwie, młodoscë abö bôjczi swöjich star-ków pöwiôdają. Nié, tak pö prôwdze nie je. I mie sa zdôwô, że wôrt möże, żebë jakąś taką dobrą promocja zrobić terô temu konkursowi, a może to téż je tak, że czas lata je nafulowóny rozmajitima kulturalnyma wë-darzeniama i lëdze mają wiele atrakcyjnëch rzeczi do wëbiéraniô. Chcemë jesz wrócëc do znaczeniô tegö konkursu. Të widzysz to jistno jak Bożena? G.S.: Jô sa zgôdzóm z Bożeną, że to je taczi jedurny konkurs, chóc mómë téż zôczątk konkursów stand-upówsczich. To sa za wiele nie jinaczi, leno tam je wikszi kontakt z wi-dzama. Tu téż na przëmiôr Halina Wréza taczi kontakt zrobiła i miała stara, żebë z widownią wchödzëc w gôdka. A jeżlë jidze ó znaczënk konkursów we Wielu, to po pierszé pókazywają one rozmaji-tim lëdzóm, że je cos taczégö jak kaszëbsczi jazëk, bo w niedzela óbczas finału słëchają gôdków nié leno lëdze z ökölégö, ale téż tu-riscë, chtërnëch we Wielu je dosc tëlé. (...) Grégör wspömnął ö gôdce Halinë Wrézë. Mëszla, że wôrt do ni wrócëc, chöcbë dlôte, że to bëło fejn wspomnienie 40-latny historii konkursów gôdëszów. B.U.: Halina Wréza mie wiele razy zaskakuje dëchöwim wezdrzenim na lëdzczé zwëczajné sprawë. Jô mëszla, że bëlno pödsztrichnała te 40 lat i wôrtnota tego konkursu. Baro wërazno pókôzała téż, że gawada je ôrta lëteracczim. To nie je takô bële gôdka, że przińdze sobie chłop abö białka i badze ópöwiôdôł czë plestôł przë czeliszku. Ale to pó prôwdze je ôrt lëteracczi i ti naszi gôdësze mają swiąda, że öni muszą w jakąś rama lëteracką sa wpasować i że to je jaczés przeżëcé intelektualne dló nich, dlô nas jako jurorów i dlô wszëtczich słechińców. Adóm Hébel Richtich chłopi Dwaji chłopi sedzq przë stole. Chłop 1: Nëże, fejn, że ma sa mogła potkać, człowiek zarobiałi dërch, të tam téż te wekuńczenia mieszkaniów robisz. Të jes w tim nôlepszi. Chłop 2: Nié, je chtos, chto je lepszi w wekuńczeniach. Moja białka, ta mie wnet często wekuńczi. Wchôdô kelnerka. Chłop 2: Tej co, napijesz të sa? Chłop 1: Jô jem katolëk. Różeńc jô ödmôwióm, sznapsa nigdë nie odmówią. Chłop 2: Tej jedna budla proszą. To je eliksir piaknoscë. Të wëpijesz, a köżdô wkół sa piaknô zrobi. Të tak gôdôsz, że të jes katolëk. Tej do köscoła të téż chödzysz? Chłop 1: Në kö to je normalne. A të nié? Chłop 2: Nié. Chłop 1: Tej të jes niewierzący... Chłop 2: Ale dze! Jô jem wierzący le niepraktikujący. Chłop 1 je zdzywiony. Chłop 2: Ale co, cebie co nie pasëje, że të ta munia tak skrzéwił? Je to co dzywnégö? Chłop 1: Në kö nié, jak të so chcesz, tej so możesz bëc niepraktikujący. Mie to nie robi. Żebë të wiedzôł, co jô östatno jem za jeden, të bë mie wësmiôł. Chłop 2: Ale dze, jô sa z drëchów nie smieja, chto të nibë jes? Chłop 1: Wegetarión. Chłop 2: To są ti, co miasa nie jedzą? Chłop 1: Jo. Cebie to nie pasëje? Chłop 2: Ale dze, të so ze mie nie smiejesz, że jć> jem niepraktikujący, tej jô sa z cebie téż nie mda wëszczérzôł. Kelnerka dôwô budla. Chłop 2: Jô sa głodny zrobił. Jô poproszą gulasz. Dlô cebie téż co? Chłop 1: Jo, jedna karkówka. Chłop 2: Të doch gôdôł, że të jes wegetarión! Chłop 1: Jo, le niepraktikujący. Chłop 2: Në tej chcemë le so wëpic. A dze ta twoja białka je? Chłopi: W szpitalu. Chłop 2: A co ji sa sta? Chłop 1: Dzeckó sa chcało klockama bawić, tak jć> ji z hamulców wëkrącył. A dze ta twoja je? Chłop 2: Dorna, temu jô móm stracha nawet pömëslec, co to dć>, jak jô za późno przińda. Chłop 1: A jako to je gödzëna? Chłop 2: To jesz dzesąti ni ma. Chłop 1: Skąd të to wiész? Chłop 2: Bo ó dzesąti jô miôł bëc doma a mie tam jesz ni ma. Telefon zwöni. Chłop 2: Jenë, chtos zwóni, to ta moja białka, jenë, jô nie ödbiéróm! A nié, to blós komornik. Ödbiérô. Chłop 2: Haló? Jo, możesz zabrać ten zesel, a ta baba. co na nim sedzy, nôlepi téż. Do drëcha. Chłop 2: Co jô z tą moją móm. Ale za to jô wiedno letko dodóm trafia. Jô bierzą taksówka, jô jem nierôz tak spiti, że jô adresu nie pamiatóm, jô mu gôdóm - jedzë prosto, a jak të uzdrzisz baba z wałka w raku przë dwiérzach, tej to je ta moja. Chłop 1: A jo ta swoja krótko trzimia. Mie ona nie mdze góda, co jô móm robie, ta bë le spróbował Chtos zwöni. Chłop 1: Haló? Në witóm, moja köchónô! Në, jak co, jô tu sedza i... më tu muszimë te klocczi zamóńtowac. Në jó nie wiém, chto je wëkrącył. Jak jô tego rojbra naléza! Në, że co, jo móm do cebie pójachac? Në, nié, në pewno, że to nie je problem. Jô ju nëkóm. Na jedny nodze. Skocze na jedny nodze. Chłop 1: Na jedny nodze jó do cebie leca. Do drëcha. Chłop 1: Słëchôj, jó jada do ti móji białczi zazdrzec. Bo të wiész, jó ja musza krótko trzëmac, niech ta so nie mësli, że ona w tim szpitalu może robie, co óna chce. Eugeniusz Prëczköwsczi Na brzég wölnotë - Czëja sa köle cebie jak w niebie, mój mulkii. - Jô téż jem tak baro ród, ale wiész, że tu w Miesce ni möżemë dłëżi bëc. Nad nama zamiast nieba, le kule lótają - odrzekł wzrë-szony Leon. - Mogą mie w kóżdi chwile złapać. Jedinó nódzeja, to schówac sa głabók wlese. - Puda z tobą wszadze, dze le chcesz. Wiém, że Miemcë ce szukają. Jeżlë të môsz zdżinąc, tej chcą tam jic z tobą mët - uzna Anka. Czasu bëło corôz mni. Szandarzë wnet kóżdégö dnia zazérelë do chëczi Leonka przë Wałowi w Miesce. Stôri Landżëny delë pöku. Dolmacza, że knópów ni ma, a chłop leżółju zakópóny w piósznicczich lasach. Tego ona nie wiedza, chóc nie rechówa ju na to, że uzdrzi gö czedës żëwégö. Pö prôwdze bëło ji wszëtkö równo. - Wezta mie chóc do lagru abö prosto tu za-bijta na môlu - drist gôda do tëch antichri-stów. - I tak ni móm ju dlô kögö żëc. Drëdżi z bracynów, Jan, przedzarł sa ju do swöjich do Różnégö Dabu. Leön to ju wie-dzôł. Tak bëlë ugôdóny. Dostôł öd niegö bészét przez łącznika, że tam naléze sa plac téż dlô niegö. Mieszkół tam jich drëch Klé-menc, z chtërnym przed wojną chödzëlë do miastowego gimnazjum. - Ni ma radë, jó musza dzys ó szarôku rëgnąc pod Łebnie. To badze baro niebezpieczne. Jó bë wölôł, żebë të lepi tu östa. Cë tu nick nie grozy. Po wojnie, dó Bóg, wrócą całi i zdrów i wezniemë slub w miastowi farze. Tu zbudëjemë swoje szczescé. Polsko doch muszi dobëc - gódół Leon do swóji baro snôżi brutczi. Wëdôwa mu sa tej tak piaknó, jak nicht na świece. Po prówdze czażkó bëło nalezc tak snôżé dzéwcza w całim Miesce. Wszëtcë w gimnazjum sa w ni kóchelë. Mia dłudżé włosë czórné jak pik, a uśmiech tak piakny, że oczu nie szło oderwać. Le ona ju tej, w szkole, w swójim skromnym i cëchim sercu, swoje żëcé ófiarowa Leonowi. - Jó jida z tobą. Nie óstóna tu ani dnia sama. Niech sa dzeje wóló Bóżó - odpowiedzą. - Skórno tak tej ó dzesąti wieczór spótkómë sa kol kaplëczczi w Łażëcach. Dali badzemë sa przedzérelë lasama i bagnama. Znaja dobrze te stronę. Muszi sa udac. 19 Doma ju dłëgszi sztërk wëzérelë za Anką. Ösoblëwie mëmka jisca sa ö swoja córka. Tatka nie bëło. Zdżinął zabiti na początku wöjnë w pölsczim wojsku köle Gdini. Tat-czëzna bëła dlô niegö nôswiatszą wôrtnotą. Dlô całi familii téż. Mëmka dobrze wiedza, że Anka je wprzëgłô w dzejanié krëjamny organizacji. Nosëta pölétë dlô bąkrowëch w köleczköwsczich lasach, a tej sej téż jestku. - Mëmkö, dzys wieczór musza jic. - Czej muszisz, tej muszisz, ale të wiész, bada żdała za tobą chöc do rena - odrzekła mëm-ka. - Nié, mëmkö, nie czekôjce za mną. Tak chutkó nie przińda. Musza jic na dłëżi, ale sa nie martwce. Wszëtkö badze dobrze. - Jenëse, dzeckö, dze të chcesz jic? Jô ce doma brëkuja. Më wszëtcë ce brëkujemë -gôda. Słëchało na to troje miészich dzôtk, chtërne zarô pödnëkałë do Anczi i prosëłë, żebë öna östa z nima. - Ni möga. Wa tu badzeta bezpieczniészi beze mie. Ale nie jiscëta sa. Przińdze czas, jô wrócą. To nie je nick taczégö. Nick mie nie badze - uspököjiwa jich i przëgarna do se, a z óczu nômłodszi Julczi öcéra płaczczi. - Badzemë sa mödlëlë, żebë le cë sa nick nie stało - spokojno rzekła mëmka i pönëka dzecë do spaniô. Wiedza dobrze, że nigdze ni ma bezpieku. Ale musza bëc dzyrzkô. Żëcé ja tegö nauczëło. Pod wieczór Anka pożegna sa z mëmką, zrobią krziżiczi na łësënach młodszich dzecy i sa wëmskna z chëczi. - Niech ce Bóg prowadzy - pożegna ja mëm-ka krziża na droga. Szła z piersza pomału i uwóżno. Musza ópasowac, żebë nie nańc na jaczich szan-darów, chtërny wieczorama dërch łazëlë szaséjama Miasta. Ale ko zna tam wszëtczé nórtë. Wnet bëła ju na Stegnie pod Łażëce. Chóc zrobiło sa cemno jak w miechu, ji to nie przeszkódzało. To ji nawetka richtich pasowało. Kó nicht ji ni mógł dozdrzec. Le tej sej przescygiwa i nasłëchiwa, czë czasa chto nie jidze po lese. Za dobri pół gödzënë dozdrza w parmieniach miesądza sztatura kaplëczczi. Letëchno sa zbliża. Wnet téż zmerka, że przëczëpniati kóle ni béł człowiek. Kó tak jak sa ugôdelë. Wiedza, że to je Leónk, tej podeszła. Ön téż ja zmerkół. Wnet schwôcëlë sa w miłotnym kusku. I zarô rëgnalë dali. Urznalë bez lasë w strona Kóleczkówa. Droga szła pomału. W lese bëło wiele bąkrowëch. Trzeba bëło baro ópasowac, bo jakbë chto przëtrôfka na kógó naszedł, mógło dińc do przëtrófkówégó nieszczescó midzë swójima lëdzama. Öbóje równak dobrze znelë zwë-czi bąkrowëch i jich place, żebë je skratno omijać. Bëło ju pö dwanósti w nocë. Droga po krzach, urzmach i sapach bëła baro maczącó, a zymkówó noc chłodnó.W tëch lasach nie chcelë sa równak zatrzëmac, bó dobrze wiedzelë, że z rena mogą tam cknąc niemiec-czi szandarzë, chtërny wietrzelë, że są tam partizani. - Muszimë dińc jaż za czelińską drogą. Tam mdzemë barżi bezpieczny - nalinół Leon. Anka bëła coróz barżi umączono, ale szła dzyrzkó. Po nastapnëch dwuch gódzënach bëlë ju w ókólim Jelińsczi Hëtë, dze móżna ju bëło pómëslec ö ödpöczinku. Wnet trafilë na głabóką urzma. Zeszlë czësto na dół. Tam bëło dëcht cëchó. Nagarnalë zacht kópica lë-stów, żebë sa w nich schówac i kąsk ógrzôc. León sa jesz dobrze rozezdrzôł pó ókólim, czë czasa jima co nie grozy, a tej przërôcził do leżë. Pó maczący wanodze bëła óna jak nólep-szé łóżko. Przecësnalë sa mócënkó do se. Stało jima sa dëcht cepło. Jesz barżi, czej lëpë jich zwiarłë sa w miłotnym scësku. Mëslelë, że świat je blós dló nich. Nawet nie merkelë żódnégó umaczeniô, le corôz mili jima bëło, coróz mili, tak dobrze, że lepi ju bëc ni mógło. Wszëtkö to dzejało sa kąsk w ósamatanim. Dopierze pó wszëtczim doszło do nich, że cos sa stało midzë nima. - Pierszi róz jó to robią, ale nie żałuja. Chcą, żebë tak bëło wiedno - wzdichna. - Jô téż - ledwie odrzekł Leön i öböje bëlë ju usniony. Öcklë sa z pierszim słuńca. Öprzątnelë plac pö se i rëgnalë dali. Na polach chłopi ju zaczalë órzba, jinszi brónowelë kretowinë, jesz jinszi robilë pörządczi köle chëczi. Anka z Leóna szlë so spökójno drogą. Tej nicht sa za nima nie czerowôł. Köżdi chcôł miec bezpiek. Nôgörzi czej czëc sa dôł ten spieklony hitlerowsczi mötór. Köżdi le sa tej modlił, żebë blós jachôł dze jindze. Młodi ju bëlë wlazłi na łebińską droga. Wtim prawie za grzëpką dałë sa uczëc dwa szosë, a zarô pö nich trzôsk ödpôlonégö mötóra. Leön chwôcył dzéwcza za raka i bez rozmisz-laniô skrącył w strona jedny öbörë. Bëła tam kula do bulew, w jaką rado wsköczëlë. Mierne jich dozdrzôł, zarëczół „Halt!". Do kulë rów-nak nie pödchôdelë. Dobrze wiedzelë, że doszłobë do strzélaniô. Z butna bëlë bez szans. Zresztą, bëlë całi nerwés. Chcelë jak nôrëchli jachac précz z tegö płaca. Skórno le ujachelë, młodi chutkó wëriwelë buten. Kö Miemcë möglë wrócëc w wiakszi möcë. Czej przechôdelë przez droga uzdrzelë kąsk dali, że chtos leżi w biszągu. Podeszłe blëżi. Leön z widzeniô znôł te człowieka. Béł z tëch strón. Jesz nie béł wëstëdłi öd smiertelnëch szosów niemiecczich szalbiérzów. Wiacy nie bëło sa co öbzerac. Dali szlë miedzama mi-dzë pölama. Za dobrą gödzëna bëlë ju na Różnym Dąbie. Obora Kreftów bëła schöwónô za lôska. Na sarnim jego zberku stoją môłô chëcz i chlewik. Teren szedł tam dosc przitkó i długo w dół. Dojachac bëło tam dëcht czażkó. Wązëchnô droga prowadza przez wiwóz. Le trzeba bëło wiedzec dobrze, jak tam jachac, bó letko mógł zjachac w gasti las, abó blëżi chëczi za wiwóza zesënąc sa z óstri rzmë, skąd czażkó bëło sa wëtrekac nazód. Ökólé bëło tu prosto wësnioné do utacenió sa. W jednym kuńcu chëczi mieszkół Kreftów Stach z białką. W drëdżim bëlë cëzy miesz-kańce, Czapówie. Czapa béł robócy, dobrze ódrôbiôł szarwark köl Kreftë Jignasza, co miół swója gospodarka wëżi kąsk za łasa. Jak Leon z Anką nadjachelë, tej Jan z Krefto-wim Stacha robilë prawie przë budowanim bąkra. Mielë go wnet skuńczone. Jedna luka bëła w chlewiku kole krowiego kuma, z drë-dżi wëlôżało sa ju w lese na rnółi urzmie, w jaczi bëło dërch ful lëstów. Wszëtkö bëło tak schówóné, że nie bëło móżno tego na-lezc. - Bógu dzaka, że wa jesta całi i zdrów. Trzeba je lëdzy do robötë. A do te jô dërch miół strach, że oni waji schwôcą - cesził sa Jan i przërôcził do pôłnia. - Wszëtkö szło dobrze. Le na Pustkach më użëlë strachu. Dwaji Miemcë bë nas wnet mielë. Më sa schówelë w kula ód bulew. Oni zwątpilë tej. Ale jô mëszla, że oni nie dadzą póku. Oni tam zabilë jednego chłopa. Dobrze wiedzą, że më jich widzelë. - Niech badze póchwólony Jezës Christus - nadeszedł prawie starszi ju chłop, Jignasz Krefta, Stachów strij. - Czëła wa? - Co nibë? - Kónkólów Alfónks z Pustków nie żëje. Na-lezlë go w biszągu, kilométer ód swójich chëczi. - Tej më ju dobrze wiémë, chto to zrobił -odrzekł Jan. - Ti dwaji scërze: Bëza i Pipa! To są dióble w żëwi skórze. Ale jesz przińdze na nich róz kuńc. - Lëdze téż gódają, że to wiera oni. Ale gwës nie są, bó nicht tego nie widzół. Le tëch dwuch na motorze mielë widzóné - rzekł Jignasz. - Më téż to widzelë - wëdolmacził Leon. Wiesc ta rozeszła sa chutkó po ókólim. Za dwa dni ödbéł sa pogrzeb w łebińsczim kóscele. Lëdzy nie bëło wiele. Béł strach sa pókazëwac. Jignasz Krefta béł jidzony. Ko to béł jesz dalszi krewny. Do te chcôł wiedzec, co sa wkół ti sprawë dzeje. Przelózł téż szôłtës Szprëta z Wiézentalu, gwës nié po to, żebë sa módlëc, le cknąc midzë lëdzama, co je gróné. Człowiek to béł paskudny, dërch w zmówię z szandarą Hërsza z Szëmôłda, në i tima dwuma szalbiérzama z Miasta. Co sztót pödgadiwôł do kögös, ale nicht i tak z nim nie chcôł gadać. Leno nen biedny Czapa nie wiedzôł, jak sa gö öbnëkac. Miôł strach, że Szprëta möże gö wësadzëc z mieszkaniégó, a nawet pöswac do jaczégö lagru. Przëszłë ju ceplészé dnie. Żëto ju piakno szosowało tego roku. Dwaji Langówie pömôgelë w pölu, do te uprôwiôlë lëdzóm wözë i ma-szinë. Znelë sa baro dobrze na tim. Lëdze bëlë przez to jima ród. Do bąkra sa chöwelë le tej, czej chtos cëzy sa pöjôwiôł w ökölim, abö czej do nich przechôdôł chtos z wiad-łama öd jinëch bąkrowëch z Kaszëbsczégö Grifa. Żëcé szło dëcht spokojno i - tak sa bënômni zdôwało - bezpieczno. Béł piakny czerwińcowi pörénk. Leön z Jana rëchtowelë so nórzadza do köpaniô torfu. Anka bëła przë kuchni. - Jô mëszla, że to bë bëło lepi, czejbë të zaszedł do ksadza. Möże ön bë pobłogosławił waje małżeństwo. Ko to nie je za dobrze, tak jak je terô - cygnął Jan. - To je prôwda. Jô bë téż chcôł, żebë to bëło richtich, ale muszimë jesz përzna dożdac. To bë sa mögło za baro rozénc. A ti szalbierze są jesz za frech. Ale to doch ju długo nie mdze bawiło, jak oni z nima pudą. Skórno le wërzekł Leön te słowa, w wiwözu cos zaszemarzëło. To nie bëło tak, jak wied-no, czej chtos so letkö szedł. Natëchsto-pach óbaji pönëkelë w strona stodołę. Jan zamkł wierzeja. Przez rësëna dozdrzôł, jak na kołach wjachelë na pödwörzé dwaji nie-miecczi szandarzë. Znôł jich dobrze. To bëlë ti sami. Zesköczëlë öni i téż rëszëlë prosto do stodołę. Wnet pôdł pierszi szos. Jan le sa zesënął z czëpa drôbczi. Leön béł ju wëla-złi na szëchta, dze bëła schöwónô bróń. Pöcygnął za spust i Pipa le jąknął i pôdł jak dłudżi zabiti na klepisku. Bëza zmerkôł, że na dole zdżinie jak kaczka, temu wësadzył nazôd buten. Leön strzélnął, ale bez skutku. Mëslôł, że pewno Miemc badze czekôł na niegö. Temu zesënął sa z böku szëchtë i wërwôł slédnyma dwiérkama prosto w do- zdrzélającé żëto. Przeszedł chutkó przez nen sztëk i sköcził w las, skąd wnet mógł dobrze widzec całé pödwörzé. Béł całi w strachu, że Bëza mógł wlezc do chëczi, dze bëła Anka. Ale uzdrzół, że koła nie bëło. Dló gwësnoscë przenëkół przez las, żebë sa przezdrzec na droga. Tam zauważił, jak ju sztëk ujachóny chwatkó mótół padałama niemiecczi szan-dara. Dobrze wiedzół, że wnet przejadą oni nazód. Temu wskócził do chëczi i wółół za Anką, chtërna bëlno wëstraszonó wëlazła z bąkra. - Jan je zabiti. Nen przegrzeszony Pipa mët. Za gödzëna jich tu może bëc ful. Ni mómë czasu. Muszimë ucekac. Anka chutkó zawina chleba. Wzalë jesz përzna pótrzébnëch rzeczi, a przede wszët-czim bróń i rëszëlë w strona Buczinë. Öd Kreftów nie bëło nikógó, le Czapa wëpłoszo-ny czikrowół bez okno. Wnet dół sa czëc rëmót trzech motorów, a dwuch autółów. Wzalë óbuch zabitëch, a tej rëszëlë na podwórza do sąsadów. Schwôcëlë Jignasza i jegö sëna Fabiana, dwuch ód Doszów i jesz młodëchnégö Benégó ód Klebów. Nicht nie wiedzół, co sa dzeje. Miemcë rëczelë, jak óbarchniałi. - Czë wa znajeta tego tu?I - rëczôł szandara Hërsza i wskózywół na zabitego Jana. - On tu so mieszkół i nikomu krziwdë nie robił - spokojno rzekł Jignasz i dodół. -A czemu wa gó zabiła? - Bo to je bandita! - rëczôł Bëza. - A jesz górszi je ten drëdżi, co béł z nim. To on zabił niemiecczégö żołnierza. Jak nie pöwiéta, dze ón je, tej waji wszëtczich spótkó nógórszó kara! - grzmiół. Nicht nick na to nie rzekł, bó ni mógł rzec, temu, że nicht nie wiedzół, dze je Leon. Bëlë gwës, że w bąkrze gó ju ni ma, bó tam Miemcë bë gó nalezlë. Kó chtos muszôł jima gwësno zdradzëc, że oni sa ukriwelë na Różnym Dąbie. Tej i ó bąkrze oni ju pewno wszëtkö wiedzelë. Wtim Bëza pódeszedł do stodołë, wëjął sztrechólce i zapóIił słoma. Wnet stodo- ła bëła całô w ögniu, a öd ni zajała sa zarô chëcz. Miemcë kôzelë wlezc wszëtczim do autółów i jachelë do Szëmôłda. Tam bëłë dalszé przesłëchë i bicé. Stąd jachelë do Miasta. Z miastowi sôdzë wzalë jesz piać niedo-winnëch Kaszëbów i wszëtczich raza pöbilë do nieprzitomnoscë. Drëdżégö dnia przëjachelë nazôd na Różny Dąb. Pö oborze östôł le popiół i niedopôloné klëftë. Znëkelë białczi i dzecë, a tej kôzelë nieszczasnikóm wëlezc z autółów. Bëlë oni skłódkówóny i zmasakrowóny. Knap möglë ustojec. Hitlerowsczi szandara Hërsza wëjął tej pismiono i ódczëtół, że na przestrzega óstną öni wszëtcë zabiti, dzesac za jednego niemiecczégö żołnierza. Pótemu ustawił sa egzekucyjny pluton i pôdł rozkóz. Szosë rozległe sa w lëfce, a po nich jak zabitëch i straszlëwi chlëch białków, matków i dze-cy, jaczi do kuńca nie dowiérzelë, że tak cos może sa stac. Wtim Jignasz Krefta dwignął głowa i jedna raka uniósł wësok w góra, a na całi głos zawółół: Niech żëją Kaszëbë i Polsko! I zesënął sa na zemia po szosu w tił głowë öddónym przez spieklonégó Bëza. Kôzelë zabitëch załadować na wóz. Tëmrôtë bëłë zdrzuconé, le ósta sama unterlôga. Czapie kôzelë zaprzic Doszowe könie i ja-chac w ząblewsczi las. Z wóza le cekłë krople krwi jedna za drëgą na sëchą i piôszczëstą droga. W ząblewsczim lese wëköpelë jóma i jich zakópelë. Miemcë robilë wszëtkó, żebë wszadze sa dowiedzelë ó tim, co czekô Pólôchów za zabicé jich szandara. Rozgłos-nilë téż wkół, że jak chto bë pömôgôł nym dwóje ucekiniéróm, tej na placu östnie zastrzelony, a rodzëzna wëwiozłô do lagru. Leon z Anką ju trzecą noc sa chówelë w lasach. Bëlë doszłi ju do Paraszëna. Mëslelë so, żebë óbeńc wkół Lëzëno i dińc jak nôblëżi swójich kole Miasta, a tam sa dzes schówac. Leno tam, dze mielë nôblëższich, móglë rechówac na kógós pomóc. Do jinszich lëdzy ni möglë jic, bó nie chcelë ju nikogo wicy narażać na smierc. Do nich téż doszła ju wiédzô o straszlëwi zemsce hitlerowców. - Chto bë na tak cos przeszedł!? - jiwrowół sa León. - Jô bë sa zarô wólôł dac zastrzélëc, jak przez mie bë mielë zdżinąc niedowinny lëdze. - To nie je twoja wina. Jan óstół zabiti. Të bë téż béł zabiti, le të sa bronił. To doch je wojna. Ale ti żódnégö honoru ni mają, le mördëją, mëszlą, że jima je wszëtkö wolno. Le Bóg nie je rëchlëwi, ale sprawiedlëwi -westchną Anka. - Wiész të, Leonku. Musza cë jesz cos rzec. -Co? - Wiera nasze gödzënë są pörechöwóné. Tej chcą, żebës wiedzół ö czims baro woźnym. - Słëchóm. - Jô jem niesama. Noszą w łónie dzecuszkó póczati z naszi miłotë. Öno je brzada na-szi piakny łączbë, naszi smutny biótczi 0 wólnota, ó wolny krój. - Mój të Boże! - wzdichnął. - Dôłbëm wszëtkö, żebë to dzeckó mogło dożdac lep-szich czasów. Ale nick ju ni móm, co móga dac. Ni móm nick ókróm nódzeji, że przińdą jesz pokolenia, co dzaka naszi biótce badą mögłë sa ceszëc wólną tatczëzną. Jem gwës, że to róz czedës nastąpi. Wtim lëft przeszëłë szosë z niemiecczi broni, a z dóleka dało sa czëc niemiecczé szlabro-tanié: Póddójta sa, jesta otoczony. Ni môta żódnëch szans na ucek! - To je ju kuńc - wzdichna Anka. - To je prówda. Ni ma ju żódny radë. Zresztą, ni mómë broni. Östałë nama le dwa szosë -rzekł León. - To znaczi jeden dló mie, a jeden dló ce. - Jo tegó nie zrobią! - A co chcesz wpadnąc w jich paje. Tam żdaje i tak smierc - powiedzą i złapa za lufa flintę, co ja León trzimół, a przetkła do swóji głowë. - Pócygnij! - Nié... 1 w tim rozległ sa trzósk szosu, a za sztót drëdżi. Czej nadbieglë niemiecczi szandarzë, oboje mulków bëło ju na drëdżim brzegu. A. Pastwa Światka Pöwiôstka fantasy. Dzélëk wikszi całoscë Jastrowé bëło tak môłim ostrowa, że dlô ja-strónków - kapłanków Nôwëższi - żëcé tuwö chutkó stôwało sa mało czekawé. Mieszkałë w môłi wsë na zôpadnym sztrądze, gdze bëłë chronione (a möże pilowóné) przez karno strażników wëbrónëch przez Pierszą Służebną Jastrë. Öd nôdôwniészich czasów óstôwało nima dwanôsce stolemów. Wespół z baro mocną magią, jaką chroniła swój ostrów sama Jastra, dówało to gwësnota, że w tim swiatim placu nigdë nie zdarzi sa nick, co zówadzy w uchówanim miru. Króm wiosczi jastrónków na ostrowie bëło jesz përzna zemi, gdze rosło zböżé na chléb dlô mieszkańców, port dló pielgrzimów i Góra Ja-strë, a na ni nôwôżniészô swiatnica świata. W pierszim miesącu köżdégö roku ze wszët-czich strón jezdzëłë ökratë, jaczich pasażerowie mielë le jeden cél - uzdrzec scanë i dak tego budinku, w chtërnym ód zóczątku spi-sónëch dzejów zamkłé bëłë dwa artefaktë. Łzë Jastrë - wiôlgô swiatosc wszëtczich ma-gicznëch jistotów i tczonô przez lëdzy Lapa Wiecznego Widu. Wedle swiatëch knégów prawie ta lapa wëprowadzëła pierszich lë-dzy z królestwa cemnicë, gdze wnëkałë jich kratëwatë Smatka. Niżóden z pielgrzimów ni mógł równak óbezdrzec tëch cëdów, bo strażnice nie wpuszcziwelë bënë nikógó króm jastrónków. Ösoblëwie lëdze zôzdroscëlë tegó kapłankom i prosëlë Jastra, żebë i jich córczi ökôzałë sa czedës wôrtné ti póczestnotë. Światka nigdë nie rozmiała tëch prosbów. Na Jastrowim służëła ju sztërë lata, miała stara zjiscëwac swoje óbówiązczi nólepi jak rozmiała, tej-sej czëła bucha ze swojego wëbraniô, ale nie mëslała, że je to nôlepszé, co mogło ja spotkać. Ko tam za wódama czekół szeroczi świat, jaczi nie ógreńcziwół sa do wiosczi, swiatnicë i górë. Rzmë pielgrzimów ób pôra ksażëców përzna rozwidniałë ji żëcé, ale bëło to za mało dló tegó dzéw-czëca znad sztrądu Zgniłego Morza. Tam köżdégö dnia bëło prôwdzëwé żëcé, nicht nie mëslôł ö dzywnëch rituałach, a służba Jastrze zanôlégała na bëlnym robienim swójich öbrzészków. Do te nordowi wiater wiedno niósł wôżné wiadła. Sygło le bôczno słëchac, a Światka to rozmiała. Öpöwiôdôłji ö daleczich krôjnach na nordze, gdze wedle legeńdów żëlë klabaternicë i półaniołowie. Szeptôł ó pódmórsczim królestwie, w jaczim rządzy straszny i sprawiedlëwi Gösk, chtëren nie czerëje sa za lëdzama i leno czasa görzi sa na bezgłowego Szólińca, jaczi mô w nie-zgarze wszëtczé lądowé jistotë. Tuwó wiater nick do ni nie gôdôł. Béł wiele ceplészi jak ten z ji rodnëch strón, lubkó ógrzéwôł cało, ale ni miół w se żëcô. Nie béł ji... Światka tęskniła téż za szmaką domôcégö jestku, a ósoblëwie rëbów, jaczé w köżdi piątk jedlë wszëtcë we wsë, żebë óddac tcza Nôwëższi. Na Jastrowim téż wszëtcë mielë w uwôżanim ten zwëk, ale na stołach nie leżałë sledze, bańtczi abó pómuchle. „W swiatnicë Jastrë móżeta jesc nólepszé rëbë, jaczé są w wódach świata" - tłóma-czëła ji Pierszó Służebno. Le dlô dzéwczëca nôbëlniészé bëłë szmaczczi pamiatóné z dodómu, rëchtowóné przez mëmka i tatka. Za nima téż tęskniła. Nóbarżi. Czej pier-szi róz czëlë, jak mólowó kapłanka gódała, że jich córka ostała wëbrónô, ni möglë nick odrzec. Stojelë cëchö. Późni, czedë białka wëszła z chëczów, mëmka płaka, a tatk bił piscama w dwiérze. Nick ni möglë równak zrobić. Chto je w sztadze jic na miónczi z Ja-strą? Cotczi i sąsódczi przëchódałë ód te dnia dzeń w dzén, zdrzałë na mało jesz rozmiejącą szesnôscelatną Światka i gôdałë do mëmczi: - Dlôcze to cebie potkało, a nié naju! Jakô muszisz bëc szczestlëwô! - Musza - ödpöwiôdała wszëtczim matka i kuńczeła kôrbiónka. Światka śniła pö nocach ö tim, że zôs sa z nima pötikô, ale wiedzała, że nigdë nie badze jich stac na pielgrzimka na Jastrowé. Co dwa lata dôwelë ji wiedza, że żëją, że wszëtkö köl nich graje i że są buszny z ji robötë dlô Nôwëższi. Wiadła öd nich przënô-szała stôrô kapłanka znad sztrądu, jakô przejeżdżała na Swiatą Góra. Pö kóżdi gód-ce z nią Światka miała chac óstawic wszëtkö i sadnąc na pierszi ókrat, jaczi jachôł na wschód, pod jich dodóm. Wiedzała równak, że to niemöżlëwé. Strażnice pilowelë jich bëlno, a górz Jastrë, o jaczim wiele czëła ód Pierszi Służebny, nie dôłbë ji póku do kuńca żëcô i scygnął nieszczescé na wszëtczich, chtërnëch köchô. Szła tej do swöji jizbë i długó płaka. Ji drëszczi nie rozmiałë tegó. Ösoblëwie dlô dzéwczatów z magicznëch rasów samo bëcé krótkó Łzów Jastrë bëło nówikszim szcze-scym. Czëłë móc tegó artefaktu i nie chcałë ód niego ódchadac. Pówtôrzałë Swiatce, że rnuszi dozdrzeniec, że z czasa wszëtkó zroz-mieje, że to bucha dló ni, dló familie, dló ple-mieniô. Miałë prówda. Po czile latach bëło wiele Iżi. Przënacëła sa, ale wcyg tęskniła za nordowim wiatra nad Zgniłim, mëmką i swójsczima rëbama. * * * Stëcznik, pierszi miesąc roku, béł czasa - jak gódó sama jego pózwa - czedë stikało sa niebó ze zemią, sprawë Jastrë ze sprawa-ma ji dzecy w całim świece. W nym czasu Jastrowé stôwało sa wiôldżim rënka, gdze miészałë sa ze sobą rozmajité rasë, jazëczi i kulturë. Dzén w dzeń w jedurnym pórce na swiatim ostrowie pójôwiałë sa dzesątczi ókratów, tësące lëdzy, i krósniatów. Jedny za-czinelë swoja pielgrzimka, drëdżi ja kuńczele i wrôcelë dodóm. Drogą w czerënku Górë Jastrë szłë rzmë mieszkańców Wiôldżégö Królestwa i Ostrowu, dzëwi lëdze z półnio- wi pustinie, czarzbónczi i czarzbónowie z wszelejaczich strón. Je wiedzec, że bëłë téż krôsniata, chtërne prówdac gôdałë, że arte-faktë ze swiatnicë ni mają nad nima möcë, ale tak a tak chcałë óddac teza Tworzący Skarbë Zemi, jak zwałë nówëższą bódżinka. Króm tegó ta môłô, ale nadzwëköwö ambitno rasa, nie bëła wólnó ód czekawóscë, a bëcé krótkó artefaktów póchódającëch z jinégö świata nie trófiało sa köżdému za czasto. Je wiedzec, że w taczi rzmie nie felowało sztridów, biótków, przekleństwów, kradél-stwa i katrzëtwë. Jesz cziledzesąt lat temu pielgrzimówie za b i je I ë sa na Jastrowim. W slédnëch latach to sa pózmieniło, bo do całorocznëch strażników na ostrowie doszło jesz karno trzënôsce stolemów. Gódało sa, że tero kol swiatnicë służëłë wszëtczi wiólgósze, jaczi jesz östelë na świece. Nibë sama Jastra zebrała jich w jeden plac, a w stëczniku swoją mócą przenószała jich do pilowanió porządku westrzód wierzącëch. Chto równak sa ó tim doznół i jakno pierszi jął to rozpowiadać, nie bëło wiedzec. Gwës nie zrobiłë tegó stolemë, bó czasë, czej kôrbiłë z jinyma rasama dôwno minałë. Pó Wiól-dżi Zdradzę, jako na wiedno zmieniła świat i skuńczeła z rządama tëch nówikszich jisto-tów, ni miałë wiarë do nikógó. Obrażone na lëdzy, chtërny chitroscą i cegaństwa dobëlë nad jich prostotą i mócą, na klabaterników za to, że w tëch dniach pömôgelë śmiertelnym we Wióldżim Uceku przed górza Szólińca, a na krósniata za wszëtkó, bo ta rasa miała nadzwëköwi dôr öbrôżaniô kogo le sa dało... Ostało stolemóm ogłoszenie „tczëwôrtny apartnotë" i öddzelenié sa ód sprów jinëch. Dzysdnia z wióldżich jistotów, jaczé rządzëłë jinyma rasama i wastowałë na wszëtczich zemiach świata, ostało leno dwadzesce piać ruganów - wedle niejednëch kąsk wicy, ale na gwës mni jak piaedzesąt. Sama jich bët-nosc na Jastrowim sygła, żebë pielgrzimóm odeszła chac do przesprawów, tim barżi, że za mórdarztwó óbczas stëcznikówëch uroczëznów bëła leno jedna sztrófa - smierc. Daniel Kalinowsczi, AP Bez fanfarów („Zymk" 10, Wejrowö 2017) Bierzącë w raka dzesąti numr „Zymku", bë sa chcało widzec w nim dobëcé jaczégös célu, przeńdzenie grańce, dzaka jaczi wërazno östôł nacéchöwóny rozwij zaczatëch w pier-szich numrach tego almanachu udbów czë dejów. Ko to ju dzesątô edicjô öglowö czeka-wi i baro pözytiwny dlô dzysdniowi stojiznë kaszëbiznë wëdôwiznë... Żôl, że w wëdónym przez Muzeum Kaszëbskö-Pömörsczi Pismie-niznë i Muzyczi w Wejrowie w 2017 roku nônowszim zbiérku kaszëbskójazëkówi lëte-raturë, nick taczégö sa nie stało. Nawetka pötencjalno „swiéżô krëwiô" w pöstacje czile nowëch piszącëch nie dała tu za wiele. Krizys w pödôwanim témów i förmów bëło ju widzec w rëchlészim numrze „Zymku" i dało sa tedë wëczëc jaczés umączenie köl Autorów, chtërny prôwdac sygelë pö inte-resëjącé förmë, ale napisóné pöspiéwno, niewëkunczoné i krótczé. Terô téż je to widzec, co je sygnala na kuńczącą sa formuła młodëch utwórców kaszëbsczégö jazëka. Je wiedzec, że młodim utwórcą möżno bëc mającë nawetka ösmëdzesąt lat, bó to stoji-zna dëcha mô cësk na żëwöcëzna, a nié datë w metrice. Równak króm pö prôwdze leno jednégö lëterata w latosym „Zymku", almanachu, jaczi mó kuńc kuńców w swóji pozwie zymk, pöjôwiô sa colemało jeseń. Poezjo reprezentowónô je w nónowszim almanachu dosc niebogato. Ta niebógatosc je musz rozmieć nié przez wielëna publikującëch Autorów, le na skutk materiału, z jaczim sa dzelą. Tim raza publikują Z E n 0 Z E NIE hi liii/E w tëch formach: Karolëna Weber, Ana Różk, Hana Makurôt, Mateusz Radze-jewsczi, Stanisłôw Frimark i Gracjana Pötrëkus. Jakö pierszô pöjôwiô sa Ka-rolëna Weber, chtërna bédëje trzë eroticzi, w jaczich je nacéchöwónô kąsk dodôwającô póczestnoscë i za sztót przëbijającô do zemi namiatnosc. Téż w miłotnym rëmie nalóżają sa wiérztë Anë Różk. W przërównanim do rëchlészich dokazów póetczi, jidze tuwó doz-drzec wikszą ódwóga i móc liricznégó wësło-wienió. Je téż widzec gwësné wëczëcé fórmë w stosowanim a lite racje (Rózeg racjô dlô do- rosłëch) czë anaförë (Jaż tëli...). A i ö Leśmianie Różk nie zabiwô w jednym ze swöjich li-rików, co je musz pörechöwac ji na wiôldżi plus. Bëlno prezentérëją sa w almanachu wiérztë Hanë Makurôt. Żôl leno, że nie są to - króm jednégö dokazu - nowé förmë, blós przedrëczi z tomiku Intimné mönolodżi. Na wiérzta to óstóń jeżlë köchôsz, wëpöwiésc baro patrioticznô, sztótama perswazyjnó, co je nowizną u póetczi, chtërna donëchczôs nie angażowała sa w möralno-juwernotowé nôkazë. Liriczné próbë Mateusza Radze-jewsczégö dragö otaksować, żelë to tak baro krańcowe przikładë, rôz elegijnego klimatu (We wszëtczich cemnoscach), jinym raza spölëznowö-öbëczajowégö (Rechunk). Sta-nisłôw Frymark zdecydowôł sa na förmë barżi wërazné. Z trzech dokazów je widzec, że mô ön zgrôw do budowaniô lëteracczich udbów, mającë jakno spödlé heraldika (Herb Brusów), marszową nóta (Zómk) abó gradacja uniwersalnëch wôrtnotów (*** Jem wëmëszlëf wiérzta...). Na kuńc „Zymku" pöjôwiô sa leno z jedną wiérztą Gracjana Pötrëkus (Rum), chtërna konsekwentno, chöc żôl, że tak rzôdkö, cygnie swoja körpöralną liriczną öpöwiésc. Kaszëbskô epika w nônowszim „Zymku" téż nie wëzdrzi za baro pëszno. Prezentëje sa tuwö leno trzech Autorów: Wójcech Mëszk, Mateusz Titës Meyer i Pioter Dze-kanowsczi (Jón Natrzecy). Kóżdi z nich mć> swöje wëczëcé förmë i zgrôw do swój-ny tematiczi i stilisticzi prozë. Wöjcech Mëszk w dzélëku, jaczi ni mô titla, prowa-dzy öniriczno-fenomenologiczné rozmisz-lania, chtërne czerëją w strona ulatowny wiédzë ö jaczis egzystencjalno-sakralny Krëjamnoce. Baro wërazno je widzec w tim dzélëku bëtnosc Mëszka w lëterac-czim rëmie Jana Drzéżdżóna, z jaczi wëcygô dlô se klimat përzna magiczny brawadë i uniwersalnego mitu. Często jinaczi na-pjsôł swöje öpöwiôdanié Ökno Mateusz Titës Meyer. Je to fabuła, co mocno sedzy w dzysdniowöscë, z öbëczajowima realia- ma, strzodowiszczowima ódnieseniama i baro widzewną pöetiką wëznaniô. Tekst je wôrt bôczënku z pózdrzatku na sensacjowó-autokreacjowi mötiw, z jedny stronę ódkriwający utaconé namiatnoscë młodëch lëdzy môłëch kaszëbsczich gardów, a z drë-dżi priwatno-ösobisté zdrzenié öpöwiôdôcza na cwëk żëcô. Znanką narracje dokazu je czasa za blësczé szlachöwanié za prozą Artura Jabłonsczégó, co je widzec w krimi-nalnym i muzycznym mótiwie młodszego autora. Slédnym epicczim dzéla almanachu je sztëczk bez titla z całoscë Jana Natrzecégö. Zgodno ze stilistiką tekstu, nie je tuwö wórt szëkac kónsekwentnëch kömpözycjowëch staraniów, östôwającë leno kol klimatu i nacéchöwaniô jaczégós problemu-témë. W ti formie nie je do kuńca wiedzec, na kögö mómë dac bôczënk: na chłopa, co przëchödzy do dochtora, czë na samégö dochtora... Wôżniészi zdôwô sa tuwö nôstrój zawiesze-niô i nierzekniacô do kuńca, co zôchacywô czetińca do uwôdżi i żdanió na dalszi cyg. Wszëtczé trzë prozatorsczé förmë z „Zymku" 10 wprowôdzają mötiw swójny zastëdłoscë, meditacjowégö namiszleniô i intelektualnego rozwôżaniô. Zwolnienie fabułë w dokazach pözwöliwô autorom barżi akurôtno przedstawić mótiwacje bohaterów abó status ópówiôdôcza. Żebë bëło to równak przekónywné, brë-köwné są fórmë wiele rëmniészé jak czile-stronowé céchunczi. Dopierze pó dodanim wikszi wielënë elemeńtów przedstôwionégö swiata mögą bëc ödkrëté dërżéniowé wôrt-notë lëteraturë. Donëchczôs, w trzech epic-czich dokazach kaszëbsczégó almanachu, ni ma jich widzec. Móże je to skutk swiądnégö artisticznégó rozsądzeniô Autorów, ale móże równak wëchôdô to z felënku deji... Nómócni z lëteracczich ôrtów je przëtomny w nónowszim numrze „Zymku" dramat. Je tak dzaka Adamowi Heblowi, chtëren ód wiele lat tak w dramaturgie, jak i w prakticznym téatrowim dzejanim zjiscywô swója kaszëb- ską utwórczą Stegna. Tim raza zabédowół czetińcóm dwie förmë: Ösmë grzechów i Ji-dzemë z kanią. Pierszô z nich to dzysdniowi öpisënk midzëlëdzczich ödnieseniów, przed-stôwionëch na przikładze redakcje pismiona, w jaczim robią: Jack, Ark, Justina, Szëmón i Téjfil. Slédny z nich, chóc je czerownika całégö cządnika, tak pö prôwdze nie znaje sa na tim, bö zajimô sa jinyma dzejaniama. Ród bë niechôł öböwiązczi zarządzywaniô gazétą i zapöwiôdô robotnikom, że mają wëbrac westrzód se przédnégö redaktora. Skutka taczégö zadaniô są wiôldżé emocje wnet u wszëtczich gazétników, jaczé zmieniwają sa nié tëli w pöspólné miónczi, co nawzój-ną zôzdrosc, łżélstwa i nieprzëjacelstwö. Negatiwné znanczi robotników redakcje östałë usadzone przez Hébla w kompozycja na mödło sétmë katézmusowëch przédnëch grzechów, jaczima są: pësznosc, chcëwósc, nieczëstosc, zôzdrosc, górz, zgniélstwó. Ós-mim grzécha je tuwö wiera nieuctwo, ja-czé wëchódó óbczas óbsłëgówanió przez bohaterów elektronicznego sprzatu. Hébel pökazywô nieczekawą, pó prówdze kömudną jawernota, negatiwno taksëjącë lëdzczé mötiwacje i dzejanié. Czekawé i öriginalné dló kaszëbsczi tradicje je to, że taczégö órtu ópisënk robi autor na przikładze ökrażô införmacjowëch mediów, co stówió problematika nié w klasycznëch planach wiesczégö abó familiowégó rëmu, a westrzód nóleżników nowóczasny, sztółcony miastowi spólëznë. Ödwóżno jidze téż Hébel w binowim szpórce (skeczu) Jidzemë z kaniq. Na spódlim dôwnégö rituału scynanió kani dzysdniowi autor budëje scenë ful wëszczerdżi z Béja-tą i Adóma, chtërny są młodima lëdzama, wëfulowónyma pretensjama do świata, za-czekawionyma przédno swójima emócjama i chacą samópromócje. Za swoje nibë nieudówczi mają oni obwinione ptócha-kania, ale tak pó prówdze sami są dló se nówikszą zówadą w dobëcym żëcowégó szczescó. Jich żądaniowósc i agresjo wespół- dzejają z butnowim póliticznym ókrażim, w jaczim téż mó plac nié wiedno jednoznaczno „dobro zmiana". W taczim rejbachu nie docérają do nich racjonalne argumentë, a sentencjo rozsądzenió Rómana-sadzégó óstówó bez wikszégö pómiónu. Hébel w swójim binowim céchunku zareagówół na dzysdniowé spólëznowó-póliticzné ódniesenia, w dzélu wëszczérzającë sa z tëch, chtërnym sa zdówó, że wiedzą, skądka bierze sa zło na świece. Felowało tu përzna wëraznoscë zakuńczenió dokazu, bó - jak na satira - nie zajistniało dosc ostro pödrechöwanié (pointa), óbsądzywającé kritikówóny pórządk. W „Zymku" 10 pojawiła sa téż nowó fórma wëpówiescë, jaczi donądka w rëchlészich almanachach nie bëło. Drago je gatënkówó-stilisticzno ópisac, z czim mómë pó prówdze do uczinku. Je to wej genologicznó hibrida Artura Jabłońsczegó Koszëbsko ë Kaszëbi w kaszëbsköjazëköwi lëteracczi prozë lat 1989-2015, jakô wiera zgrôwô do eseji-sticzno-lëteracczi fórmë. Ni móżno tegó tekstu pózwac nôuköwim artikla, bó nimó imitacji nôuköwégó stilu, użiwanió (chóc niekónsekwentno) przepisów i użëcô cytatów, ni mó on nówóżniészi znanczi tegó ortu wëpöwiescë: óbiektiwizmu. Miast niego, jak-bë w dejologicznym manifesce, pöjôwiają sa zamiona „më" abó „nasze" (co óznóczó, że Autor mó sa za wëpówiódócza kaszëbsczich sprów) a téż baro problematicznó udba, że Kaszëbi bëlë do kuńca XX w. kólonizowóny jak nié przez Miemców, to przez Pólóchów. Je widzec w tim molu, że Jabłońsczi bë chcół umólowic juwernotową kaszëbską rësznota w póstkólonialnym diskursu, a przez to negatiwno taksëje dzejania młodokaszëbów i jinëch kaszëbsczich dzejórzów parłaczącëch kaszëbską kultura z polską. Nie wchôdającë tuwó w spölëznowó-póliticzné dzélëczi wëpówiescë Jabłońsczegó, musz je dozdrzec tendencjowé ujimniacé kaszëbskójazëkówi prozë, wedle jaczégó dokazë Stanisława Janczi przedstówiają „skólonizowónëch lëdzy", Twarz Smętka Jana Drzéżdżona pökazywô podobną stojizna na przëmiarach Kaszëbów, jaczi bëlë kulturowo chłosco-ny przez Czôrnëch, a pótemu Czerwönëch. W taczi stojiznie dopierze Namerkôny Artura Jabłońsczego je wedle interpretatora dokaza jawno jidącym przék kulturowemu cësköwi jinëch nôrodów. Je to mést nôbarżi niespötikóny dzél wëpöwiescë, w jaczim interpretator öceniwô téż i napisóną przez sebie lëteratura, stôwiającë swój roman jakö swójné ukörunowanié kaszëbsczégö zgrôwu do swöji swiądë. Möżno ze zrozmienim zdrzec na to, że jak köżdi autor, Jabtońsczi je spragłi achtnieniô przez strzodowiszcze, le na autoreklama tegö ôrtu na stronach kaszëbsczégö almanachu dragö sa zgödzëc. Na szczescé dlô artikla i dlô dzysdniowégö czetińca, slédné dwa partë lëterackó-esejisticzny wëpöwiescë Jabłońsczego są w miészim dzélu przemikłé dejologizowanim, a nalôżają sa w nich informacje ö zamkło-scë „Zymku" czë antologie z lëteracczégö konkursu m. Jana Drzéżdżóna w Wejrowie. ŻôI, że autor w tëch partach ju nie zdecy-dowôł sa na to, żebë zacytowac abö chöcle przëpisa wspömnąc jinëch kritików, chtër-ny öpisywelë przëwöłiwóné dokazë, czegö wëmôgô doch dobrze zjiscywóny nôuköwi dokôz. Z zajinteresowanim wôrt przëjimnąc udzél sztudérów gduńsczi etnofilolo-gie w pöwstôwanim nônowszégö numra „Zymku". Udba bez wątpieniô rzeszi roz-majité ökraża i ösoböwöscë zajimającé sa kaszëbizną. Czë równak jich roböta skuńczeła sa dobëcym? Żelë pö prôwdze decydowelë ö wëzdrzatku wëdôwiznë öd öbkłôdczi do körektë tekstów almanachu, pöjôwiają sa wątplëwötë. Graficznô strona to prôwdzëwie pökrok w przërównanim do rëchlészi este-ticzny fórmułë. Korekta tekstów zbiéru to równak chëba sztudérskô próba, a nié akurôtno zjisconô robota. Obwiną ó nierzetelność tikô sa równak nié tëli kaszëbsczégö pisënku, co użiwaniô interpónkcje. Może to leno techniczno drobnota, ale kó mô to cësk na ódbiér tekstu. Na zôczątk je „dobrze", bo we Wstąpię felëje leno trzech przeczid-ników. W dokazu Wójcecha Meszka inter-pónkcjowëch felów je ju dwadzesce, a nówi-cy pöjôwiô sa w dramace Ösmë grzechów, w jaczim, w dwuch pierszich dzélach jidze zrechówac 22 zmiłczi. Móże przë pósobnym „Zymku" wôrt zawierzëc nié le wióldżim chacóm sztudérów, ale i profesjonalnemu redaktorowi, chtëren óddzeli przeczidni-kama składowe partë zdanió wiele razy zesadzonégö abó wstawi kropka na kuńcu zdanió... „Zymk" 10 możno widzec jakno rnółi ze-stôwk dzysdniowi kaszëbsköjazëköwi lëteraturë. Pócwierdzywają w nim dobrą utwórczą forma Hana Makurót czë Pioter Dzekanowsczi, chóc zaprezentowelë sa baro óbszcządno. Z coróz wikszą czekawóscą możno żdac póstapnëch dokazów Anë Różk, Mateusza Meyera, a ósoblëwie Adama Hébla, chtëren wërazno rozwijó dramaturgiczne skrzidła. Z rozczarzenim czëtô sa fal-szëjącé kaszëbską lëteratura quasiakademic-czé udbë Artura Jabłońsczego, chtëren doch nié rôz udokaznił, że je bëlnym prozajika, a pó niedôwno publiköwónëch wanożno--juwernotowëch relacjach możno sa bëło spódzewac z jego stronë nowi, wikszi epic-czi förmë. Dzesac rozmajitëch autorów almanachu z 2017 roku dôwô czetińcóm przedszmaka dzysdniowi kaszëbsczi lëte-raturë. To równak przedszmaka, bo nie pöjawilë sa w tim zestôwku piszącëch taczi utwórcë, jak np.: Ida Czajinó, Grégór Schramke, czë Róman Drzéżdżón. Je wie-dzec, almanach ni mó za swój cél tegó, żebë nalezlë sa w nim wszëtcë kaszëbskójazëkówi autorze, le jakós „szmaka za wicy" je czëc, bó ti wëmieniony i jinszi, nie wspómnióny jesz kaszëbsczi lëteracë, dërch przeca tworzą... „Zymk" 10 je tej jesz jednym akórda dzysdniowi kaszëbsczi pismieniznë. Akórda równak kąsk przëtrôfköwim, jaczi fanfarów dló kóndicje rodny möwë nie wëwółôł. skasz. dm 29 Eugeniusz Prëczköwsczi Paweł Miotk - zabôczony pöeta kaszëbsczi W niedzela 21 maja miôłjem wiôlgą redo-sc bëc na 50-lecym nowégö budinku szköłë w Łebiénsczi Hëce (gmina Szemółd). Jem absolwenta ti szköłë (1984), stąd téż rôczba. Miło mie téż bëło, czej mie zawezwelë, żebë pödzelëc sa wspöminkama. Ti érë dostąpią téż poetka Bożena Ugöwskô (z d. Szimańskó). Przed nama gôdôł nasz direktor Leszk Grze-nia. Całą swöja przemowa skupił na kaszëbi-znie. I baro to bëło bëlné. Kö je prôwdą, że nen szkolny baro dozérôł kaszëbizna. A bëło to w czażczich czasach kómunë. W jaczims dzélu wiera prawie dzaka niemu droga nôlepszich w dzejach absolweńtów ti szköłë sparłacza sa na wiedno i to tak mocno z kaszëbizną. Leszk Grzenia pöchödzy z Kabłowa kol Lëzëna. Z młodëch lat dobrze znôł Aleksandra Labuda, chtëren pö wojnie béł szkolnym w Badargówie, do jaczégó późni trafił prawie Grzenia. Tam - w dôwny zlëkwido-wóny w połowie lat 70-tëch szkole - mieszko do dzys. Dzaka niemu duch Labudę -- Guczowégö Macka towarził nama wiedno w szkole w Łebieńsczi Hëce. Jegö wiérztë wi-sałë na tôflach, za co z kuratorium bënôm-ni pochwałę direktor w tëch tam czasach nie dostôwôł. Grzenia téż cenił utwórstwó Pawła Miotka, przedwöjnowégö wójta Lëzëna, chtëren pöchödzył z Róznégö Dabu kol Badargówa i je jednym z barżi w dzejach zasłużonym absolwenta badargówsczi szköłë. W krótczi rozmowie miôłjem leż- nosc dokonać sa, że jeden z tekstów, chtëren zachöwôł sa prawie w mójich zbiorach, je autorstwa Miotka, czegö miôłjem zresztą pödezdrzenié wiedno ze wzglądu na stil i słowizna dokazu. Czedës prawie szkolny Grzenia dół go mie, żebë sa gö nauczëc na konkurs Rodny Möwë do Chmielna. Ostateczno gôdôł go tam z sukcesa Jack Da-widowsczi, ale tekst przeleżół w archiwum do dzys. Wiera nigdë nie béłjesz drëköwóny. Hewö ön: Na jôrmark do Wejrowa Béł göspödôrz niebögati miôł na buksach same łatë. Jô nie gôdóm to na figle, żebë sa naśmiewać z niegö. Le pöwiedzec chca zdarzenie, cëż ön miôł do wëcerpieniô. Pôra morgów miôł pód lasa, dze mu żëtkó rosło czasa. Knaga przë tim miôł gnôcëstą, swinia wnetka przezroczëstą. nie przeklinôł na gruńt piekła, że mu z daku w łóżko cekło. Spół spokojno, sa nie rëszôł, a pórenë pierznë sësził. Do jeseni ju sa miało. Chłopu deszcze dogörzałë. - Bez te przegrzeszoné szladżi mda sa muszôł pózbëc knadżi. Żôl mu bëło sprzedać kruszë, ale ön to zrobić muszół. powróz wiąże ji na karku, bë ja sprzedać na jôrmarku. Pierszi rôz ön i ta krowa szlë na jôrmark do Wejrowa. Czej ju wlezie z bróma miasta tam spotkała jich niewiasta. Chłop do krowë przeskakuje, ögón w wazeł zawiązëje, bö u niego wiara bëła, że jak baba w bromie stoją, to nieszczescô béłju znak, tej sa retac muszół tak. Jidą dali zamëszlony, - Cëż tu chałpów narobione, tu na przikłôd, co za murë, chłopiskö sa przëzdrzało do górë - Tegö jô sa nie spödzéwôł w piątim szosu jeden zéwôł. Cëż u czarta, jak do złégö, ti wlôżają tam do tegö? Żebë chöc i drôbka bëła, ale ta bë sa dôlëbóg zdżała. Chłop i knaga medëtëją: Z czegö tam ti lëdze żëją. Nôgle lorbas jaczis smiałi, zdrzi jak chłop wëszczérzô gałë, i na piatach z tëłu cëchö noża zrzinô powróz krëchi. Chłopu to nick nie pódpôdô, bo ze sobą rozpówiôdô, na dół ze spuszczoną szëją: - Z czego tam ti lëdze żëją? Nôgle budzy gö mëszlenié jaczés letczé uderzenie. - Wiera to w tim swójim głodzę mie ta knaga z tëłu bódze? I öbzérô sa do kruszę, a tu ni ma żëwi dësze. -Taczé tu sa cëda dzeją! Z tego tu ti diôble żëją! Wic sa wzalë krowa moja, jô téż swój głód zaspókója. I tak prawie sa zdarzëło jedno okno ôpen bëło. Za tim okna, tam na stole: kawa, chleba, wörztë role. Tak göspödôrz bez wichlanió, wiózł bez okno do wcynanió. Czej ju wszëtkö miôł wkrąconé, kawa z mléka wëtrąbioné, czuł że dwiérze chtos ódmikó, tak nen pod kanapa zmikó. Dzéwcza z kawalera wchódó na kanapie sobie sódó. Długo on ji tam klarëje, jaż na kuńcu zagadëje: -Të jes piaknó jak różewi kwiat Jo w cebie widza całi nen świat! Chłop pod kanapą medëtëje, to doch jaż do wiarë nie je. Jednak pitô bez mëszleniô: - A je tam dze moja knaga do widzenió? Autor nego tekstu Paweł Michół Miotk béł sëna Pawła - powstańca stëczniköwégó. Urodzył sa w 1887 roku na Różnym Dąbie kole Badargówa, dze skuńcził prëską elementarną szkoła. Béł żołnierza. Służił w prësczi armii, midzë jinszima wójowół w Chinach, dze béł reniony. Od 1919 robił w Wejrowie, nópierwi w starostwie, dze béł urzadnika, a tej w Lëzënie. Tam założił hotel, karczma, restoracja. W nich béł westrzódk pólsczégó żëcégó wsë. Ödbéwałë sa tam rozmajité zén-dzenia patrioticzné, a przedstôwczi teatralne, w tim wiele po kaszëbsku. Wespół z drëcha-ma założił kaszëbsczi teater. Pisôł wiérztë a szpórtowné pówióstczi wiérztowoné. Wik-szosc zadżina, niechtërne z nich zretół Leon Roppel i ógłosył w „Literaturze Ludowej", Warszawa 1959. Je möżlëwé, że w zbiorach po Ropplu są jesz jinszé niedrëköwóné teks- të. Möżlëwé téż je, że taczé mógłbë nalezc w Lëzënie, w zbiorach pö Janie Kótłowsczim, chtëren przejął dzél pisóny spôdköwiznë pö Miotku, jaczi nôgle umarł w swiato 11 lësto-padnika 1933. Tegö dnia przemôwiôł jakno wielelatny wójta Gminë Lëzëno öbczas pa-trioticzny uroczëznë. Pötemu zasłôbł i doma skönôł. Ön béł dłudżé lata wójta. Miôł restoracja i materiale budowlane, wadze! i öpôl, miôl wiele, ön béł bögati. Ön tëli pieniadzy miôi, że ön tam sobie kupił i wëbudowôł i jesz pole kupił, miôł krowë, könie, lëdzy do robötë. Ön téż elegancko wëzdrzôł. Taczi miôł sëwi wqsk, szpaköwati, bö u nas Miotköwie to są wszëtce chutkö sëwi - wspöminôł jegö bra-tónk, kupc wejrowsczi Klémens Miotk, téż urodzony na Różnym Dąbie. Paweł Miotk béł człowieka obdarzonym talenta. Potrafił bëlno prawic, do te jesz pisać, ösoblëwie na szpörtowny ôrt. Béł starostą óglowópólsczich óżniwinów w Spale, dze po kaszëbsku przemôwiôł przed prezydenta Pólsczi Jignacym Móscycczim. Jego dzeja-nié i utwórstwó żdaje na bëlné obrobienie i wëdanié w ksążce. Nót je to zrobić jak nôrëchli, póczim je jesz możność nalezc jaczékölwiek zachówóné po nim materiałë. A hewö jinszi tekst Pawła Miotka, chtëren jô spisôł köl dwadzesce piać lat temu z pamiacë Józefa Bużóna z Badargówa. Mój kulawi szwadżer Jan Mój kulawi szwadżer Jan nagôdôł mie jic na ban, za co jô miół wiólgą chac obie mu po flabie piasc. Banof to wspaniało chëcz, banowim chce sa żëc, wradżi krącą, w drót gódają, mëszla, że sa przëcywiają. A w tim kanie jaczis duch, wióldżi, czórny, dłudżi cuch. Jo sa bójół w niego sadnąc, bö jô mëslôł, że on bë mógł z tëch wąsczich szinów spadnąc. A skórno jo wszedł w ta skrzenia tej on nëkôł jaż pod sama Gdënia. Moja białka ta je tak zepsëtô, że jaż w cugu cejtung czëtô. Ondulacja chcała miec cëż jô miół ji na to rzec. Ju niedługo më w miesce bëlë ju sa jakós dzywno czëlë. Szandara ten na nas tak zdrzół że po dzys dzeń nie wiém, co on ód nas chcół. Laka są sztrasë wëlóné, pó bokach kachlama wëkłôdóné. Mie doma kachlów na piec nie sygnie a tu sa pó nich nogama cygnie. Pöszlë më do fersterlôdë białka za mną slôdë. Jedno dzéwcza tam stojało göłą szpéra wëszczérzało. Mója białka, chóc żeniałó, stała sa czerwono cało i chutkó wzała mie stąd précz, żebë dłëżi na to sa nie zdrzec. Më westrzódka szlë szaséją, żebë o słup nie rznąc znowu. Jak to nóm na piata jaczi antëkrist nie wrëknie zaró móji białce urwół sëknie. Jó sa dzes w trówa zrócył, bo mie mócno meńtel skrócył. A skórno jó wstôł z ti trôwë, ód meńtla jó miół le rakowe. I wiacy móji drodżi mie nicht nie nagódó, że sa w Gdini zycher chódó. Karolëna Keler Kaszëbskô w ogrodzę Felë Jada autóła czôrnym szasym ögrzéwónym parmieniama zmarachöwónégö słuńca. Zeloné z buchë drzéwiata, że prawie na Stegnie Remusa roscą, kłóniają sa tim, co chcą w strona Łubiane jachac. Wrzucëła jem czerënk i jada do tegö snôżégö môlu, w jaczim kara Remusa pótikała sa ö karne wëstôwającé z drodżi. Słuńce ju prawie na widniku, a u wastnë Felë na kuńcu wsë jesz nie chce zachódzëc, le wschödzëc. Słowa kaszëbsczi lëteraturë ju żdają w progu, bë zarô wëbrzëmic w snôżim ogrodzę. Kara Remusa nie stoji a wisy nad checzą przë Dłudżi 35. Remus zdrzi z górë. Aniołë Chełmöwsczégö i sztaturë jinszich artistów zazérają cekawim öka - chto przëjedze do wastnë Felicji Bôska-Börzëszköwsczi? Öna doch wszëtczich przëwitô z uśmiecha i skrama żëczlëwöscë w oczach. Schodzą sa pómalinku ti, co Kaszëbską ukóchelë w lëtrach - lubötnicë Kaszëbsczi Lëtera-turë: ks. Róman Skwiercz, Dark Majkówsczi, Bogumiła Cërockô, Danuta Stanulewicz, Róman Drzéżdżón, Joana Gil-Sleböda, Janina Glëszczinskô, Janina Kósedowskó, Alicjô Serkówskó, Brigida Michalewicz, Halina Wréza, Aleksandra Przëbëlskó, Blanche Krbeczek, Alicjô Frimark, Alicjô Szopińskó, uczónczi Kaszëbsczégö Liceum Öglowösztôłcącégö w Brusach, blësczi z familie wastnë Felicji i jinszi. Pö przedstawienim góscy przez göspödënią zeńdzenió zaczałë sa pökôzë lëteracczé. W lëfce cos zatrzepotało, to wiater czë zwaczi kaszëbsczich słowów rëszëłë pióra Chełmöwsczégö? Róman Drzéżdżón z wejrowsczégö muzeum wëstąpił ze swójim felietóna „Dëgu, dëgu... Ale czemu?" Późni Dark Majköwsczi gôdôł ó swójich i białczi dokazach, a téż ö pismieniznowëch planach. Halina Wréza przeczëta swöja gôdka z Wiela, jakô sa baro widzała bëtnikóm zeńdzenió. Jó powiedzą gódka „W kóscele", jakô mia bëc dëdiköwónô ksadzu Romanowi Skwierczo-wi. Joana Gil-Slebóda zaśpiewa piosnka pó kaszëbsku z dokazu Anë Łajming. Ksądz Róman Skwiercz przeczëtôł swója gódka o budzącëch wątplëwöscë zachowaniach młodëch. Bogumiła Cërockó przërëchtowała dló uczastników mółé warkównie - przeczëta zóczątk ópówiescë, a dali pócygnąc historia mielë lęteracë. Alicjo Szopińskó i półsostra wastnë Felë miałë stara o jestku i picé, cobë góscóm bëlno sa kórbiło ó rozmajitëch lëte-racczich sprawach. Chóc ceplëzna rozkózywała wszëtczim zakładać na se cos do óbleczenió, nicht nie chcół sa rozstawać z tima, co ö kaszëbiznie bë gódëlë ob dzeń i ob noc. Östatny gósce pójachelë, czej bëło ju cemno... W głowie óstół taczi dzywny zwak przewrócónëch kórtków. A móże to béł trzepot skrzidłów? Czëja, że Remus téż sa usmiéchô. Je to wi-dzec w oczach anioła, jaczi przed chëczą Felë stoji. Wsódóm do autóła, bë jachac dodóm. Uśmiech z gabë nie chce zlezc, tak mie sa wi-dzało w tim lëteracczim ogródku. Latosé Zeńdzenie Lubôtników Kaszëbsczi Lëteraturë w Łubionie wespółrëchtowało Szôłtëstwö Lubiono i Muzeum Kaszëbskö-Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi w/ Wejrowie. Krystyna Lew na On Jeżlë je co wicy ökróm robötë a bogactwa, to öna nigdë tegö nie dozna. Wszëtkö bëlo fejn z wierzchu, a bënë to sa jaż gotowało: jeden, bë móg rzec, jôcht. Ön bél w sarnim strzódku tegö, co sa dzeja-lo, móg wszëtkö, taczi chłop i öd tuńca, i od mödlëtwë. Wiedno pierszi. Wszëtczé laurë i badczi brôl na se. Tegö përzna öwrzeszczôl, jinégö möcni... świat sa móg wëtlómaczëc. Strzódk brzëcha. Wiôldżi chtos. Wiejsczi Me-gatrón. Öna rodzëla dzecë, pózni mu pömôga, bö doch żëcé kösztëje - wczasë, szpacérë i lómpë..., na wszëtkö bëla definicjo, chtërny nicht niczim ni móg pödważëc. - Ön mie wëzéwô a szarpie! - żôlëla sa Öna swoji mëmie, ale ta miast retac, nie chcą w slëbné zwëczi sa mieszać. Po co ji taczi ölér. Dzéwcza sa gö wëbralo, niech z nim je. A jesz wszëtcë gôdają, jaczi Ön je fejn, bo wszëtkö móże i rodzëzna jego je we wszët-czim. - Ale më krzëczimë, czej Ön mô swój górz! - gôda Öna. - Dójta póku, to go minie. Dzysó wiele lëdzy krzëczi! - rzekła Tucënô i ödlożëla telefon. Öna zós ósta sama. -Taczé żëcél -tlómaczëla sobie i uspokoją dzecë, chtërne përzna glosni sa smialë. - Badzëta cëchö! Cëszi sa smiéjta, bö tatk spi! -gôda Öna. Ten le czekôl na taką leżnota, żebë wëlecec, a wëwrzeszczec, jak to Ön mô cażkö; pö no- 34 cach nie spi, robi na wszëtkö i wszëtczich i jesz mu sa nie dô nëch 20 minutów na mölé wëspanié. Öna calô drëża. Boja sa, co mdze dali. Dzecë sa ucëchlë. Ön wëwrzeszczôl cali swój jôd i zamk dwiérze do jizbë. - Pójtal - rzekła Ona do swójich dzecy i chcą je zapakować do auta. - Jedzemë! - Ale më nie chcemë! - jakbë jednomëslno rzeklë dzecë. Ko dobrze wiedzalë, co bdze, czej öne przejadą. Tej to sa mdze dzejalo. Do rena a jesz dlëżi: wrzôsk a wëzéwanié. Öna chwôca klucze a jópa. Trzasna dwiérza-ma i jacha. Gdze? Ni mia sama pöjacô! Deszcz zwönil ö rutë a dak auta, a ona krzëcza. Nigdë nie mëslala, że mdze żëla w taczim pól piekle. Wszëtkö doch miało bëc jinaczi, a nié dërch trzôsk a wëzéwanié. Zascygna sa nad wiólgą cziskulą. Chcą dodać gazu i zjachac w dól. Bëlo ji wszëtkö jedno. Tego rozdzéraniô w se ni mögla ju zlëdac. - Górzi jak zwierza jo móm! - wrzeszczą do se i głową walëla w czerownica. Na samóchódowim westrzédnym szpéglu wisôl óbrózk Matczi Bósczi. Ona zerwa gó i wërzucëla przez okno. Zglosnila radio i jacha pód dodóm. Ön ju czekól. Blós w niegö zadzéj, a tej to chilnie, sama jucha! -Të so mósz dobrze! Taczim wióldżim auta do krómu! Kógó na to stac! Pani! Pó co të jacha! Gdze mósz te paticzle? Czë të sa tak na pludrë blós wëbra!? Kó pewno! Dzecë same, % \ ł i jô chóri, a të so rézë robisz! Takô të jes dobro! Dżera! Nick wicy! Jô, chöri... - Na lep! - rzekła Öna. Ale tej Ön sadzyl. Te öczë sa stalë jaż taczé biôlé. Zacząn sa na nia wëdzerac i ja szarpać. Öna rëcza. - Móm ce w rzëcë! - wrzeszczą. - Jo, takô të jes mądrô! Tej biôj! Tam są dwiérze! - chwôcyl ja za klatë i wëwlek na pödwörzé. - Zdechnij! - rzek. Öna stoją na butnie. Sromóta ji bëla przed dzecama, chtërne zarëczalé wzéralë przez ökno. - Mëma! Mëma! - wrzeszczalë. Ale Ön gódól, że chto mdze krziczôl, ten pudze mët do mëmë. Dzecë sa ucëchlë. Böjelë sa nocë. Chöc czëlë, że lëdze żëją jinaczi, to za môlé i slabé bëlë, żebë sa postawie. Öna stoją na butnie i ócéra Izë. Szpérë mia mökré öd dôczi. Nacyga ruchna, bö zëmno sa robiło. Szla pod szurk. Na miech. W nórt. Pödkulëla nodżi, głowa schowa w kolana. -Jak sëka! - pömëslala i zôs zacza rëczec, że jaż ji klatë bëlë mökré. Ön reno rzucyl ji brosza z módrim oka i rzek, żebë sa doprowadzëla do porządku, bö doch Böżé Cało je i procesją trzeba sa przeńc. Ona sa zgrzeba. Podniosła brosza i szla sa mëc. Wëplatowa sëknia. Oblekła cenczé nogawi-ce. Pódmalowa ökö i ju sedza w pierszi lawie. Ön i Öna, a midzë nima dzecë. Ksądz dzyrzkó gôdôl. Jaż mu pot na lësënie stanął. On szed do kömónie i czikrowôl na nia. Ona udôwa, że nie widzy. Mödlëla sa abö blós udôwa, że sa mödli. On jesz rôz pökazywôl, ale Öna poprawiła brosza, chtërna mia so wrëmioné na kléd. Pö pôlniu rzekła, że jedze z ksadza na Jasną Góra. - Malwina muszi wiedzec co i jak - rzekła. Ön pöslëchôl, pökrącyl nosa i sa zgódzyl. Öna spaköwa lómpë. Przewiozła mëma. Wsadla w autobus i jacha. Ksądz pödzérôl na nia cekawie. Öna czëla, jakbë ta réza bëla do ni. Stana so blëskö ksadza, tak krótko, że öcéra raką o jego lokc. Ten sa nawet përzna zajikól, Öna czëla, że je cos wicy jak On, Matka Böskô i dzecë. Pöczëla, że żëcé je tu i terô. Mia na to namacalne dokaże. Czej sa przesuwa kół ksadza, ten sa cali zapôlôl, a jesz jakbë nie wiedzôl ö czim gadać. Öna wësla kórtka z Czastochöwë do Niegö, z mödlëtwą i przërëchtowónym ju pisemka tak, żebë ni muszala nic ód se dodawać, leno sztrik: Ona. Ksądz sa do ni jakbë ceszil. Cali czas gôdôl i gôdôl. Öna wzéra i czëla. Mia dosc góda-niô. Gôdanié mia doma. Chcą sa czëc tak jak w filmie. Przëcësna sa blëżi i czeka. M i a w rzëcë, co rzecze Ön. Dzysó bëla dalek ód Niego i Jego jiwru. Dzysó bëla sobą. Wezdrza na brosza i da krok wprzódk: - Pój! - góda całą sobą, ale on jakbë nie wiedzól, co z tim zrobić. Na kunc rézë, ksądz podóI ji raka i rzek „z Bóga". Ji slëbny ju żdól na nia kol kóscola. Wlazła z Malwiną do autóła. Doma wëja 35 pamiątczi i zawiozła Tucëną pöd dodóm. Ta chwôla zaca: jaczi to On je bëstri a sympa-ticzny, jak mu lëdze meklówczi noszą, bo kóżdi chce sa do niego podlizać. - Dôj póku! - rzekła Ona do mëmë - nie gadôj tëli, bö mie boli lep. - Waji terô dërch bölą lepë! Mlodi lëdze, a taczi chöri! Kö jô jem ju stôrô, ale mie nick nie dolégô - odrzekła Tucënô i poprawiła so klatë. Czej Ona wjacha na pödwörzé, Ön ju na nia żdôl. W raku trzimôl jaka Malwinë. - Të mëslisz, że jô jem chlapli?! Że nie wiém! Të jaka östawila, bö të chcą jachac do ksadza ja odebrać! Co? Môsz të pömëslenié. Nôprzód jaczka, późni szpanë i co jesz! A mie le tu östónie sromóta, że jô swöji bialczi ni móga upilowac... Öna wlazła w chëczë. Zacza znaszać ze stołu talerze. Race ji drëżalë tak baro, że ni mögla nad nima zapanować. Skörëpë zsënalë sa z tómbachu na podłoga i roztrzôskalë. Zacza zbierać szkła. Nym czasa Ön zôs wlecôl. Öna so zaca póle i krew kapa na podłoga. - Szkoda, że të so raczi nie obca - rzek On. -Nieuklëcznó të jes i opóźniono. Tako szmura! Nic dodać, nic ując. Wszëtkö z pótów cë lecy, a të jesz nie jes stóró! Co më zrobimë za pora lat? Ale Ona nie mëslala tak dalek wprzódk. Drëża i chcą, żebë Ön dól póku. Wiedza, że jak sa odezwie, tej Ön wëbuchnie i skuńczi reno. - Të jazëka w gabie zabócza czë co? -prowókówól. Dzecë jakbë pódżinalë. Schöwalë sa w swójich jizbach. Malwina zacza sa módlëc, żebë Ön blós dzysó nie bil mëmë. Dzysó to bë syglo. Dzéwcza ni mia smialoscë prosëc Böga ó wicy. Scyska óbrózk, chtëren przewiozła z Czastochówë. Ale to nie pomogło. On dërch krążil jak sap nad swoją ofiarą. Zós przëniós jaka Malwinë i zacząn nią wëmachi-wac. Dzéwczątkö uchilëlo dwiérze, ale czej Ön zacząn kópac, przestraszëla sa i krzëcza. - A teró won! - wrzeszczól. - Wez swoje szmatë i biój! Wëwalil dwa nylonowe miechë z ji lómpama na buten i kózól sa wënaszac. Öna sa podniosła. Wezdrza na Niego z nie-nawiscą. Nie dwiga tëch miechów. Podniosła blós jaka Malwinë. Szla prosto. Dzysó nie mdze spa w szurku. Mó ju tego dosc. Öbezdrza sa na chëcz i pomacha do córczi. Malwina wrzeszczą za nią. A Ona le kuszka jaczka i ji pomacha. Ödgarna wlosë z gabë zakrwawioną raką. Wszëtkó ja bólalo. Bëla caló spuchło i nabrzmiało. Mia pódbité ókó i przeczidlé lëpë. W gabie ji zaschło. Przeszła przez wies i skrącëla drogą nad jezo-ro. Wlazła do wödë i zacza öbmëwac krew. Mia gorączka. Pölożëla sa na jaka Malwinë. Usna. On ja szukól. Bél pewny, że Ona je w szurku. - Co za sromóta Ona mie robi. Léze przez wies takô öbzëbölonô. Co lëdze rzeką! Wsód w auto i zacząn ja tropie. - Dzysó Ona ju mó przesróné! Jó ja naprostëja! Ko to doch tak ni móże bëc, że białka rządzy! -Ej! Ej! Gdze të jes! - wólół. - Odezwij sa! Jó ni móm czasu ce szëkac, to nie je reno! Ej!... Öna, czëjącë jego nawöliwanié, jesz barżi sa zgrużdżëla. Chcą sa stac niewidocznó. W ny gorączce prosëla o cud, ó bójkówą czopka niewidka, o dóka... Zacza majaczëc. Nieumëslno rëszëla nogą. Z krzów wëlecalë dzëwé kaczczi. - A, tam të jes! Sromótnica jedna! - rzek On i zacząn sa przedzerac midzë krzama. Sycëna kaléczëla jego race. W mokradłach ugrząz mu kurp, ale Ön gó wërwôl i zarzeszil pówrózk. Czej ja nalóz, Ona jesz bëla letnó. Przëlożil ucho do ji lëpów, ale nie czul dechu. - Në i dobrze cë tak! Za tim të tu lazła! -rzek i nawrócyl sa pod dodóm. Małgorzata Wątor Wiérztë Autobus Të muszisz zatrzëmac sa Corôzka w tim autobusu czascy Lëdzy wiedno stoji. Nadôwô tojinszi pözdrzatk Czedë w tim przewôzënku zbiérnym wszëtkö co naji ötôczô to je taczé rojenie. Dze köżdi je taczi charłazniczi Czë ö stółk Czë ć> përzinka môla dlô se. Rozpëchôj sa łokcama Jaż pödzarté badą. Bö Lepi miec obleczenie rozdzarté nigle serce. Twöj pôstapny czas nie nadjedze! Z öczama na uszrôc Ga Le z öczama na uszrôc JaskurLëczkö wzérôsz jesz wcyg dali. Żebë lëdzy chrónic, Przed ognia i czarama. Czedë bôłdzô niszczotnica Czej le przińdze to Nigdze długö nie wëbëje. Czasto spustoszenie östôwia, Jaż szińdle na daku pakają. Pôranôsce na progu pörozdrzuconëch je. Öd razu baro wiele na sarnim westrzódku pakô. Jakbë béł to cemnomödri brzôd. Jaskurlëczkô! Pöd ustrzechą gniezdzysz sa Chöc Cë nicht nie przëwöłôł do se.