CENA 5,00 zł (w tym 5% VAT) Nr 7-8 (522) lipiec-sierpień 2018 ROK FRANCISZKA KRĘCKIEGO www.miesiecznikpomerania.pl MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ROK ZAŁOŻENIA 1963 977023890490607 MORSKA RYBAKÓW PUCK 2018 W NUMERZE: 3 Pieniądze z Unii i urlopowicze, czyli jak jeszcze można pomóc poszkodowanym przez nawałnicę mieszkańcom Sławomir Lewandowski 4 Zabić fokę?! Sławomir Lewandowski 5 Niemiecko-polsko-kaszubskie kontakty: relacja z wyjątkowego projektu Philip Mierzwa 7 Swiato gardu téż pö kaszëbsku Paweł Wiczińsczi, tłom. Dark Majkôwsczi 8 W roböce są pełnosprawny Z Béjatą Lost ć> kursach dlô dozdrzeniałëch niepeinosprawnëch gôdôł Dark Majkôwsczi 10 Żeglarz Z Krzysztofem Balińskim rozmawiał Sławomir Lewandowski 15 Bliżej morza. „O polską flotę handlową" Krzysztof Kowalkowski 21 Bieżąc do Pucka... Marcin Herrmann 24 Spisek Piotr Schmandt 29 Parpac Kristina Léwna 32 „Od nastolatka do mastolatka". O seniorze - junior (część 2) Zbigniew Radosław Szymański 38 Gawędy o ludziach i książkach. Fanatyzm klubu golfowego... Stanisław Salmonowicz 40 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégô partu Kaszëbsczégô Zrzeszeniô wedle aktów kômunysticzny bezpieczi (dzél 7) Słôwk Förmella 42 Gdańsk mniej znany. Plac imienia Dariusza Kobzdeja Marta Szagżdowicz 43 Grabiny-Zameczek w dokumentach, pieczęciach i herbie Tomasz Jagielski 44 Listy 46 Brawadë ô koniach. Legendarne konie Mateusz Bullmann 47 Wôjnowi Kaszëbi. Pô ósme latach póznôł brata - blëzniaka Z Kazmierza Grunholza gôdôł Eugeniusz Prëczköwsczi 50 Z Wejrowa. Kaszëba w sôdzë Z kpt. Radosława Mrozewsczim rozpöwiôdôł Tómk Fópka 52 Zdroje kaszëbiznë. W słowarzu Sëchtë (dzél 7) Felicjo Bôska-Börzëszkôwskô 54 Dôwnô kultura to nié wszëtkö... Ô direlctorze Zôpadnokaszëbsczégô Muzeum Tomaszu Semińsczim pisze Ł.Z. 55 Z Kociewia. Dycht Kociewie? Maria Pająkowska-Kensik 56 Pielgrzimka i manifestacjo kaszëbskôscë [IV Kaszëbsczi Odpust w Polanowie] Dark Majkôwsczi 58 Z południa. Magiczna Funka Kazimierz Ostrowski 59 Z pôłnia. Magiczno Funka Kazmiérz Ôstrowsczi, tłom. Bożena Ugówskó 60 Zrozumieć Mazury. Sztynort Waldemar Mierzwa 62 Franciszek Kwidziński - spiritus movens kartuskiego zespołu „Kaszuby" Jerzy Nacel 64 Ringrafë Witosława 2018. Uczestnienié rozszérzników kaszëbiznë i wiédzë o ni Toporków Léna 66 Końsko dekada [10-lecé Kaszëbsczégö Artisticznégô Duo We dwa konie] DM 67 „Moja pomorska rodzina" Protokół z posiedzenia jury konkursu w dniu 26 kwietnia 2018 r. 68 Lektury 75 Klëka 83 Sëchim paka uszłé. Kôl krómu Tómk Fópka 84 Z butna. Zjazdowe sprawozdanie Rómk Drzéżdżónk Numer wydano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zrealizowano ze środków Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ze środków Miasta Gdańska. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji WOJEWÓDZTWO POMORSKIE Ministerstwo Kultury GDAŃSK i Dziedzictwa --- # 0« miasto wolności '< ** * II PRENUMERATA PoMćraJiifr z, dostawą do domu/! Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy: • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28102018110000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20-23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@wp.pl Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com. pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 - czynna w dni robocze w godzinach 7-17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Od Redaktora W połowie sierpnia minie rok od tragicznej nawałnicy, której skutki nadal są widoczne i odczuwalne na Kaszubach iwBorachTucholskich.Zpomocąfinansowąprzychodzitakże Unia Europejska. Kilka tygodni temu Komisja Europejska -jej organ wykonawczy - poinformowała bowiem, że Polska ma szanse na 12,2 min euro z Funduszu Solidarności Unii Europejskiej na likwidację strat, jakie spowodowała potężna wichura. Z interesującą inicjatywą wyszedł również po raz kolejny marszałek województwa pomorskiego, który zaapelowałdomieszkańcównaszego regionu,abytegoroczne wakacjezaplanowaćnaterenach dotkniętych ubiegłorocznym kataklizmem. Zdaniem gospodarza województwa byłbytonie tylkogestsolidarności,alerównieżrealnewsparciemogącesię przyczynićdopobudzeniagospodarczegowciążatrakcyjnego turystycznie regionu. Cały tekst na stronie 3. O tym, że w Gdańsku są Kaszubi, przypomniano podczas tegorocznego (trzydniowego) Święta Miasta Gdańska, jego obchody zaczęły się bowiem 25 maja m.in. Dniem Kaszubskim. Od godziny 17.00 mieszkańcy grodu Neptuna oraz turyści mogli poznawać bogatą kaszubską kulturę i tradycję, prezentowaną w różnorodny sposób-od literatury i muzyki po smaczną kaszubską kuchnię. Relacja z tego wydarzenia na stronie 7 wakacyjnej „Pomeranii". Sezon polowań na foki został oficjalnie otwarty! Jest uzasadnienie - powodują straty w połowach ryb. Jest też przyzwolenie z góry, przynajmniej takie odnosi się wrażenie, słuchając niektórych polityków. Od lat zatruwamy Bałtyk ściekami, traktujemy ten akwen jak wysypisko, wrzucając w morską toń tony plastiku. Teraz postanowiliśmy pozbyć się także ssaków, dla których morze jest domem, a żyjące w nim ryby - pożywieniem. Pytanie, czy zabijanie fok przełoży się na wyższą sprzedaż ryb, pozostaje jednak bez odpowiedzi. Cały tekst na stronie 4. Sławomir Lewandowski _tal#_ POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20-23 tel. 58 301 9016, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl REDAKTOR NACZELNY Sławomir Lewandowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY Bogumiła Cirocka Dariusz Majkowski Krystyna Sulicka Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch (Najó Uczba) Ka Leszczyńska (redaktorka techniczna) KOLEGIUM REDAKCYJNE Piotr Dziekanowski (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Ewa Górska Stanisław Jankę Wiktor Pepliński Danuta Pioch Edmund Szczesiak Bogdan Wiśniewski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Dariusz Majkowski Bożena Ugowska PROJEKT OKŁADKI Damian Chrul WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20-23 DRUK Bernardinum, ul. bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin Nakład 1200 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. PIENIĄDZE Z UNII I URLOPOWICZE CZYLI JAK JESZCZE MOŻNA POMÓC POSZKODOWANYM PRZEZ NAWAŁNICĘ MIESZKAŃCOM są ogromne, a wielkość przyznanych przez rząd środków jest jak dotąd niewystarczająca. Marszałek liczy zatem, że głos poszkodowanych samorządów będzie brany pod uwagę przy rozdysponowywaniu przyznanych Polsce środków z Funduszu Solidarności UE. Pomorski marszałek wystąpił również z inną inicjatywą, która mówiąc wprost, ma wesprzeć turystykę w regionie zniszczonym kataklizmem. Kampania, realizowana m.in. poprzez spoty radiowe pn. „Spotkamy się tego lata na Kaszubach", ma zachęcić do spędzenia wakacji na terenach dotkniętych nawałnicą. Dochody z turystyki mogą pomóc mieszkańcom odbudować domy i gospodarstwa. Mieszkańcy poszkodowanych przez nawałnicę terenów wciąż bowiem potrzebują pomocy. Wielu z nich odbudowało bazę turystyczną, dlatego warto skorzystać z oferowanych przez nich noclegów, gastronomii i innych usług turystycznych. Ogromne nawałnice przeszły nad północną i centralną Polską w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku. Najbardziej dotknęły województwo pomorskie, kujawsko-pomorskie oraz wielkopolskie. W Pomorskiem poszkodowanych zostało 31 gmin z 10 powiatów. Największe zniszczenia dotyczyły powiatów: bytowskiego (gminy Parchowo i Studzienice), chojnickiego (gminy: Brusy, Chojnice i Czersk), kartuskiego (gminy Sierakowice i Sulęczyno) oraz kościer-skiego (gminy Dziemiany, Karsin i Lipusz). Poważne straty odnotowano w 11 nadleśnictwach należących do Lasów Państwowych i w lasach prywatnych w ośmiu powiatach. Zginęło pięć osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Łącznie uszkodzonych zostało kilka tysięcy budynków mieszkalnych, a ponad 30 rodzin musiało opuścić swój dom. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI Skutki ubiegłorocznego kataklizmu, który spowodował ofiary w ludziach i niewyobrażalne dotąd straty materialne, nadal są widoczne i odczuwalne na Kaszubach i w Borach Tucholskich. To nie tylko zniszczone połacie lasów i upraw rolnych, to także zniszczone domy, gospodarstwa rolne i ośrodki wypoczynkowe - wszystko, co jest potrzebne mieszkańcom do życia i pracy. Determinacja lokalnych samorządów, w tym samorządu województwa pomorskiego, przyniosła efekty: zapowiedź przyznania przez Unię Europejską pieniędzy na likwidację skutków ubiegłorocznej nawałnicy. Komisja Europejska poinformowała bowiem, że Polska ma szanse na 12,2 min euro z Funduszu Solidarności Unii Europejskiej. Pieniądze zostaną przeznaczone na pokrycie wydatków związanych m.in. z porządkowaniem lasów, dróg, kolei oraz z naprawą uszkodzonej infrastruktury energetycznej, wodociągowej i kanalizacyjnej. Ostateczną decyzję będą wspólnie podejmować Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej. Pieniądze mają trafić do województwa pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i wielkopolskiego, a więc do regionów, które najbardziej odczuły skutki potężnej wichury. - Z satysfakcją przyjąłem informację Komisji Europejskiej o wsparciu Polski z Funduszu Solidarności. Cieszy mnie, że m.in. determinacja poszkodowanych w trakcie zeszłorocznej nawałnicy samorządów doprowadziła do złożenia wniosku przez, początkowo sceptyczną w tej kwestii, stronę rządową - mówił zaraz po otrzymaniu tej informacji Mieczysław Struk, marszałek województwa pomorskiego. Służby marszałka województwa oszacowały straty po sierpniowej nawałnicy w 2017 roku na 2,66 mld zł. Jak mówi Mieczysław Struk, potrzeby w naszym województwie LEPIŃC-ZELNIK2018 / POMERANIA / 3 ZABIĆ FOKĘ!? Foki obecne są w Bałtyku od tysięcy lat i od tyłuż lat jednym z zagrożeń dla tych ssaków jest człowiek. W ostatnich latach, kiedy liczebność fok w naszym akwenie drastycznie zmalała, to właśnie człowiek stara się przywrócić fokę jej naturalnemu środowisku. Niestety to również człowiek odpowiedzialny jest za przypadki śmierci tych ssaków Pod koniec XIX w. Hugo Conwentz, wybitny przyrodnik i ówczesny dyrektor Muzeum Prowincjonalnego w Gdańsku, nad brzegiem Zatoki Puckiej, w pobliżu Rzucewa, przeprowadził prace archeologiczne, których efektem było znalezienie m.in. kości trzech gatunków fok: pospolitej, szarej i grenlandzkiej. Miejsce znane obecnie jako neolityczna osada łowców fok jest dowodem na to, że Bałtyk od dawna stanowi naturalne siedlisko tych zwierząt, ale także na to, że te bałtyckie ssaki już ponad 2000 lat p.n.e. były głównym obiektem polowań ludzi, którzy osiedlali się na Pomorzu. W czasie kiedy gdański uczony dokonywał swego odkrycia, liczbę fok w rejonie Pomorza Gdańskiego i Prus Wschodnich szacowano na 1000 osobników. Tak liczna wówczas populacja fok postrzegana była, szczególnie przez rybaków, jako szkodniki niszczące sieci i podjadające ryby. Ten sposób myślenia miejscowej ludności stał się przyczyną, dla której polowania na foki stały się powszechne. Zdanie rybaków podzielał również Morski Urząd Rybacki, który płacił za zabicie każdej foki i każdego morświna, uważanego wówczas również za szkodnika. Premia w wysokości 5 zł była jak na tamte czasy na tyle zachęcająca, że chętnych do polowań na foki nie brakowało. Jako dowód zgłaszający musiał dostarczyć szczękę zwierzęcia, co powodowało trudności, gdyż zabicie foki nie było sprawą prostą. Nie można było użyć broni palnej, gdyż ugodzone pociskiem zwierzę prawie natychmiast tonęło, a wraz z nim cenny surowiec w postaci mięsa, skóry i tłuszczu. Przepadała także premia pieniężna. Tylko nieliczni potrafili strzelać w taki sposób, aby uderzający pocisk nie przewracał fok na grzbiet, co powodowało ujście powietrza z płuc i zatonięcie. Stosowano więc inne metody. Polowano choćby w okresie linienia, kiedy foki wygrzewają się na plaży, są ospałe i niechętnie wchodzą do wody. Doświadczony myśliwy potrafił to osłabienie wykorzystać, podchodząc do leżącego zwierzęcia od strony zawietrznej i odcinając mu jednocześnie możliwość ucieczki do wody. Następnie zabijał fokę za pomocą silnego uderzenia pałką w nos lub wbijając w nią specjalne narzędzie kolnę nazywane przez rybaków „beką". „Beka" stosowana była także do polowań w okresie zimowym, kiedy zabijano zwierzęta wynurzające się z otworu w lodzie celem zaczerpnięcia powietrza. Postępem w polowaniach na foki było narzędzie skonstruowane i opatentowane przez kaszubskiego rybaka z Kuźnicy, Pawła Budzisza. „Klatka na foki" wykonana z połączonych sieci szprotowych i jesiotrowych, ustawiana na dnie, na głębokości 30-40 metrów, okazała się zabójcza: jednego dnia w tego rodzaju sieć łapało się do 14 fok. Wynalazek Pawła Budzisza z pewnością przyczynił się do znacznego przetrzebienia fok na naszym wybrzeżu. W latach 1912-1919 udokumentowano ogółem zabicie 520 sztuk tych morskich ssaków. W ostatnich latach metody zabijania fok są nieco inne. Znalezione w ostatnich tygodniach na naszych plażach martwe foki miały roztrzaskane kamieniem czaszki, przywiązane do szyi cegły czy rozcięte brzuchy. Podobne przypadki zabijania i okaleczania zazwyczaj kilkutygodniowych fok miały miejsce również w poprzednich miesiącach i latach, o czym informuje Stacja Morska Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego im. prof. Krzysztofa Skóry w Helu. Za „głowę" foki póki co żaden urząd w Polsce nie płaci wynagrodzenia rybakom (rybacy mogą za to starać się o odszkodowania za szkody wyrządzone przez foki), ale pewnego rodzaju przyzwolenie na zabijanie tych morskich „szkodników" ze strony pojedynczych polityków już niestety jest. Na koniec smutna refleksja: niedawno oburzaliśmy się, a nawet protestowaliśmy przed kanadyjską ambasadą przeciwko masowemu zabijaniu dla futra małych fok w odległej Kanadzie. Gdy zabijane są foki w naszym kraju, nad Bałtykiem, oprócz autorów kilku artykułów publikowanych w polskiej prasie, chyba nikt głośno nie zaprotestował. Może cenniejszym przeżyciem dla nas jest to, że możemy zobaczyć te morskie ssaki w fokarium w Helu, niż świadomość, że pływają wolne w wodach Zatoki Gdańskiej? SŁAWOMIR LEWANDOWSKI 4 POMERANIA Wspólne zdjęcie uczestników projektu podczas wędrowania po kaszubskich lasach NIEMIECKO-POLSKO-KASZUBSKIE KONTAKTY: RELACJA Z WYJĄTKOWEGO PROJEKTU W ramach projektu pt. „Geschichte und Revita-lisierung der kaschubischen Kultur" („Historia i rewitalizacja kultury kaszubskiej") od 5/6 do 12 maja na Kaszubach przebywała grupa dziewiętnastu niemieckich studentów wraz ze czterema wykładowcami, w tym główna pomysłodawczyni projektu, dr Oliwia Murawska z Uniwersytetu Johannesa Gutenberga w Moguncji, z kierunku etnografia/ antropologia kultury. Do tej grupy dołączyli studenci Uniwersytetu Gdańskiego: trzy studentki germanistyki (Kamila Gryguś, Beata Knuth i Martyna Łącka), jeden student etnofilologii kaszubskiej (Gracjan Fop-ke) oraz praktykant Centrum Języka i Kultury Kaszubskiej i student Uniwersytetu w Lipsku (autor relacji). Studenci UG wspierali grupę z Niemiec językowo i własnymi doświadczeniami. Podczas tygodnia spędzonego na Kaszubach uczestnicy projektu odwiedzili ważne dla kultury kaszubskiej miejsca, poznawali kaszubskie tradycje i obyczaje oraz zbierali materiały do własnych projektów badawczych. Wyjazd został podzielony na dwie części: do środy uczestnicy projektu nocowali w Dąbrówce (Mëgöwö) w okolicach Wdzydz, aby być jak najbliżej miejsca działania Gulgowskich oraz wydarzeń z Życia i przygód Remusa. Od czwartku grupa miała nocować w Gdańsku. Pierwszego dnia, w niedzielę, grupa pojechała do Muzeum - Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach. Studenci niemieccy już wcześniej zajmowali się dziełem Gulgowskich. Zwiedzanie muzeum było ich pierwszym kontaktem z prawdziwym kaszubskim materiałem. W poniedziałek cała grupa wędrowała po kaszubskich lasach wzdłuż jeziora Gołuń, aby poznać również naturalne środowisko Kaszubów. Zwiedzanie Muzeum - Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach LËP!NC-ZELNIK 2018 / POMERANIA / 5 Trzeci dzień poświęcono zwiedzaniu jednego z najważniejszych kaszubskich miast: Kościerzyny. Uczestnicy projektu mieli tu okazję porozmawiać z osobą z kaszubskiego środowiska podczas prowadzonej w Muzeum Ziemi Ko-ścierskiej dyskusji o perspektywach rozwoju języka kaszubskiego i problemach w tym zakresie. Środowe przedpołudnie grupa spędziła w szymbarskim Centrum Edukacji i Promocji Regionu. Oprócz przygody w domu stojącym na głowie zaskoczył studentów pierwszy kontakt z Kaszubami kanadyjskimi. Kolejnym etapem wędrówki po Kaszubach były Kartuzy, gdzie jej uczestnicy m.in. odwiedzili grób Aleksandra Majkowskiego. Ważnym doświadczeniem dla niemieckich studentów było także WYDARZENIA Zabawa w szymbarskim Centrum Edukacji i Promocji Regionu W Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach zwiedzanie Muzeum Kaszubskiego im. Franciszka Tredera, ponieważ zobaczyli w nim sprzęty i narzędzia używane przez Kaszubów w codziennym życiu. Piąty dzień zaczął się w nowym otoczeniu, w mieście, na którego rogatkach znajdują się tablice z napisem „Gduńsk -historicznô stolëca Kaszëb". Tego dnia w Instytucie Filologii Germańskiej uczestnicy projektu obejrzeli film stanowiący ekranizację Wróżb kumaka Guntera Grassa (towarzyszyli im studenci etnofilologii kaszubskiej) oraz wzięli udział w prowadzonych przez dr Miłosławę Borzyszkowską--Szewczyk warsztatach dotyczących inscenizacji obrazu Kaszub i Kaszubów w twórczości Grassa oraz jego kontaktów i powiązań z Kaszubami. Z wykładowcami spotkał się prof. Piotr Stepnowski, prorektor ds. Nauki i Współpracy Zagranicznej UG, który w wolnym czasie zajmuje się rzeźbieniem w drewnie figur świętych i kapliczek przydrożnych. Potem uczestnicy projektu przedstawili swoje obserwacje i wstępne wnioski z pobytu na Kaszubach. Wieczorem zaś w kaszubskiej restauracji Tawerna Mestwin spotkali się z prezesem Instytutu Kaszubskiego, prof. Cezarym Ob-racht-Prondzyńskim. Podczas serwowanej w Mestwinie kolacji mogli spróbować prawdziwych kaszubskich dań, np. śledzia w śmietanie z kartoflami. W piątek grupa zwiedzała Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Następnie pojechano do Gniewina, by wspiąć się na wieżę widokową pn. Kaszubskie oko, potem do skansenu w Nadolu i przez Żarnowiec do Pucka. W Pucku uczestnicy projektu zwiedzali Muzeum Ziemi Puckiej. Tutaj zdobyli dużo informacji o kulturze północnych Kaszub, zwanych Nordą, i dowiedzieli się, że Norda bardzo się różni od innych części regionu. Ten dzień zakończył się odpoczynkiem na plaży w Chałupach na Mierzei Helskiej. Ostatni dzień, sobota, był dniem wolnym, w którym można było np. zwiedzać Gdańsk i zachwycać się architekturą Głównego Miasta. Przez cały tydzień studenci niemieccy i polscy wymieniali się wrażeniami z objazdów i rozmów z przedstawicielami kaszubskich środowisk. Nieraz miejscowi zaczepiali grupę, co doprowadzało do różnych przygód, jak np. wspólnego wciągania kaszubskiej tabaki (nazywanego tu „zażywaniem tabaki"). Projekt będzie kontynuowany przez cały semestr letni oraz przyszły zimowy. Planowany jest również wyjazd polskich uczestników do Niemiec w ramach prezentacji całego projektu na uniwersytecie w Moguncji, wystawa w Gdańsku i Moguncji oraz trójjęzyczna (polsko-kaszubsko-niemiec-ka) publikacja - katalog tej wystawy. PHILIP MIERZWA Dr Miłosławie Borzyszkowskiej-Szewczyk bardzo dziękujemy za pomoc w redagowaniu tego artykułu Ze strony Uniwersytetu w Moguncji ten zaplanowany na dwa lata projekt„nauczanie przez badanie" koordynuje dr Oliwia Murawska, antropolożka kultury z Uniwersytetu w Moguncji, a organizatorką z ramienia Uniwersytetu Gdańskiego jest dr Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk, germanistka, wiceprezes Instytutu Kaszubskiego. Współorganizatorem instytucjonalnym ze strony UG jest Pracownia Badań nad Narracjami Pamięci Pogranicza przy Instytucie Filologii Germańskiej, a partnerami Instytut Kaszubski i Stowarzyszenie Guntera Grassa w Gdańsku. W ramach projektu dr Borzyszkowska-Szewczyk będzie przebywać w semestrze zimowym 2018/2019 na Uniwersytecie w Moguncji jako visiting professor. Link do koncepcji projektu można znaleźć na stronie Pracowni Badań nad Narracjami Pamięci Pogranicza: www.narracjepogranicza.eu. 6 POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 W maju bëło obchodzone Swiato Miasta Gduńska. Ösoblëwie czekawi ökôzôł sa kaszëbsczi piątk (25 maja), jaczi przëchłoscył wiele lëdzy, chtërny chcelë poznać kultura i tradicja Kaszëbów. Wielné warköwnie, dokazë lëdowëch utwórców, wërobinë kaszëbsczi kuchnie i köncertë karnów zrzeszonëch z regiona - to przédné atrakcje przëszëköwóné tegö dnia dlô uczastników rozegracje we Gduńsku. W piątk 25 maja, w dzeń zaczinający Swiato Miasta Gduńska, na Waglowim Tôrgu rządzëlë Kaszëbi. W krómach na drodze od Wiżawny do Złoti Brómë dało pöszmakac kaszëb-sczé jestku, kupie snôżé wërobinë lëdowëch artistów i ksążczi na regionalne témë. Na placu Swiatopôłka, köl Föntanë Sztërzech Kwartałów i na Rëbacczim Pöbrzegu fólkloristicz-né karna z Pruszcza, Kartuz a Seraköjc swôją bëlną muzyką rôczëłë turistów i mieszkańców Gduńska na przędny plac rozegracje. Kol pôłniô östałë ötemkłé dlô göscy dwa wiôldżé celtë na Waglowim Tôrgu, gdze w „Kaszëbsczim nórcëku" kóżdi chatny mógł wzyc udzél w rozmajitëch wëdarzeniach, np. w regionalnëch warköwniach lëdowégó utwórstwa, uczbie kaszëbsczich spiéwów, pöznôwanim môdłów pódskacy-wónëch kaszëbsczim wësziwka, czestowanim tobaką, ób-gôdkach z muzykama i artistama. Téż na môłi binie krótkö Tôrgu organizatorze zagwësnilë uczastnikóm festiwalu wiele atrakcjów. Gósce móglë pösłë-chac koncertów tradicjowi kaszëbsczi muzyczi, kôrbiónków z muzykama i smiôc sa öbczas wëstapu kabaretu Purtcë. Zaczekawienié budzył tëż pôkôzk terôczasny kaszëbsczi módë zörganizowóny przez Galeria Kaszëbsczégö Kuńsztu z Gduńska i Farwa z Kôscérznë. Kóncertë na wiôldżi binie zaczałë sa ó pół piąti pö półnim wëstapa Wéróniczi Kórthals, jakô przekazała swoja pózytiw-ną energia publice pózeszłi na Waglowim Tórgu. Zaró pó ni pojawił sa méster akördionu Paweł Nowak, chtëren promówół swój album Accordion Virtuoso. Późni na binie zaczałë rządzëc dzecë, to je karno Czarodzieje z Kaszub pro- wadzone przez Marka Tetericza, jaczé nimó młodego wieku nôleżników zagrało ju przez 100 koncertów i wëdało dwie platczi. Po wëstapie młodëch talentów zagrół jazzowi kwartet Almost Jazz Group, chtëren óczarził publika sparłacze-nim jazzowëch standardów z kaszëbsczima melodiama. Widzôł sa téż koncert Fucusa, grającego ju od 15 lat. Muzyce wprowadzëlë uczastników festiwalu w magiczny świat Kaszëb zrzeszony z irlandzką fólkówą muzyką. Na zakuńczenić wëstąpiła nôbarżi znónô szeroczi publice spiéwôczka - Natalio Szréder. Pöchôdającą z Parchowa ar-tistka mają za jedną z nôbarżi spösobnëch i pópularnëch wókalistków młodégó pôköleniô. Öbczas koncertu zaprezentowała swöje nôwikszé hitë i zaśpiewała pö kaszëbsku „Potrzebny je drëch". Wiôldżé Bóg zapłać lëdzóm i institucjóm zaangażowó-nym w organizacja Świata Miasta Gduńska. Ösoblëwie dzakujemë: Muzeum - Kaszëbsczému Etnograficznemu Parkowi m. Tédorë i Izydora Gulgówsczich we Wdzydzach, öliwsczému Öddzélowi Etnografie Nôrodnégö Muzeum we Gduńsku, Miastu Kôscérzna i Muzeum Kóscersczi Zemi m. dr. Jerzégó Knybë w Köscérznie, Kaszëbczému Lëdowému Uniwersytetowi, Kółu Wësziwôrków dzejającému kół Kaszëbskó-Pómórsczégô Zrzeszeniô, Kółu Wiesczich Góspódëniów w Tëchómiu, Kaszëbsczému Muzeum m. Fracëszka Trédra w Kartuzach, Muzeum Pucczi Zemi m. Floriana Cenôwë w Pucku. PAWEŁ WICZIŃSCZI, BIÓRO KASZËBSKÔ-PÔMÔRSCZÉGÔ ZRZESZENIÔ TŁOM. DARK MAJKÖWSCZI LEPIŃC- ZELNIK2018 POMERANIA / 7 m m c*- SSsI COASSK CMN5K CDANSK CDANiK SSH JK SB! OOViSK COłNSK CWN5X CPAŃSK CIMfSSK CDAŃSI pWWą, CtMXSX W ROBOCE SĄ PEŁNOSPRAWNY Z Béjatą Lost z Centrum Warköwégö i Bezustôwnégö Sztôłceniô [Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego] nr 1 we Gduńsku gôdómë ö kursach dlô niepełnosprawnëch, jaczé rëchtëją jich do pózniészi robötë i do wikszégö udzélu w spölëznowim żëcym. Waje Centrum öd 2015 roku prowadzy kwalifikacjowé warköwé kursë dlô dozdrzeniałëch niefulsprawnëch. Na czim ône zanôlégają? Te kursë rëchtëją słechińców do prôcë w könkretnëch Warkach, przede wszëtczim póligraficznëch, np. technik procesów drëköwaniô, technik introligatorsczich procesów, fototechnik, introligator. Latoś przëjimómë téż chatnëch do robötë jakno archiwista. Dlôcze prawie taczé warczi? Wikszosc najich słechińców mô ruchówą niepełnospraw-nota, tej nié wszadze mögą robic. Mómë stara wëbrac warczi, gdze te ógrańczenia nie badą zawadzać w bëcym fulprawnym robotnika. A do tegô naja wicedirektór ds. butenszköłowëch förmów Mariô Kluszczik [Kluszczyk], jakô zabédowała prowadzenie taczich kursów, ob wiele lat bëła zrzeszono ze świata poligrafie. Jak wiele môta słechińców öbczas kursów? Na zóczątku bëło mni jak 10 lëdzy. Terô chódzy ju wicy jak 40, a wcyg mómë nódzeja, że ta lëczba badze corôz wikszô. Waje Centrum je we Gduńsku, patronat nad kursama mô Prezydent Miasta. To öznôczô, że żdajeta przédno na chatnëch z tego gardu? Dzejómë jak publiczno placówka i to miasto Gduńsk prowadzy te kursë z oświatowi subwencji. Dodówkówó za-gwësniwô nama transport dlô lëdzy ze Gduńska i wspiérô naju na codzeń na rozmajiti ort. Nick tej dzywnégó, że nówicy najich słechińców je z tego miasta. Równak kursë są dlô wszëtczich i dlô wszëtczich są czësto darmók. Baro nama zanôlégô na tim, żebë dowiedzelë sa ö nich lëdze na całim Pómórzu, ósoblëwie na Kaszëbach. Jeżlë badą chat-ny, to spróbujemë pogadać z samórządama i póprosëc ó transport. Wójtowie i burméstrowie baro chatno wespółro-bią i jak mómë jakąś konkretną grëpa lëdzy, to nigdë jesmë sa nie spótkelë z tim, żebë chtos nie chcół pomóc. Co jesta w sztadze zagwësnic swój im słechińcóm? Mómë bëlno wëpôsażoné sale do szkóleniów i warkówniów. Uczimë nié leno teorii, ale naji kursancë sami rëchtëją materiale ód projektu do drëku, sami tworzą. Nicht sa z nima nie ôbchôdô ulgowo. Je programowe spôdlé i muszimë je realizować. Wëmôgómë ód nich i mëszla, że to je dló nich wôżné, czëją swoja wórtnota. Robią to samo, co pełnosprawny. Niejedny mëszlą, że oni so z czims w robóce nie poradzą, a czasto są nôlepszima robótnikama. Muszimë równak sa wszëtcë nauczëc, że ód niepełnosprawnëch téż móżemë i muszimë wëmagac. Jinaczi robimë jima krziwda. Ko to są dozdrzeniałi lëdze, a nié dzecë. Ni môta problemów z zatrudnienim dobrëch szkólnëch? Naja kadra je dobrze przërëchtowónô do prowadzeniô zajimniaców z niepełnosprawnyma. Są to téż lëdze, chtërny bëlno znają wark, jaczégö uczą, pódjimcowie, gwóscëcele, chtërny np. z drëka i poligrafią bëlë zrzeszony dłudżé lata, nié blós w teörii. Öni pô prôwdze wiedzą ô tim wszëtkô. To wiôldżi plus najégó Centrum. We wszëtczich karnach mómë téż pö dwie ösobë wspómôgającé, żebë słechińcowie czëlë sa jak nôlepi. Je téż jeden szkólny niepełnosprawny, na wózyku. Uczniowie mają go za wióldżi autoritet. Zdrzącë, jak so bëlno dówó rada, jak sóm sa biótkuje z rozmajitima 8 POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 SPÖLËZNOWÉ SPRAWË przeszködama, chcą za nim szlachówac, chcą jak ôn zajistnieć na rënku robótë, bëc potrzebnym, bëc téż wspiarcym dlô jinëch. A jak to wëzdrzi w praktice z tim rënka robötë? Je roböta dlô niefulsprawnëch w uczonëch przez waju warkach? Mómë ju pierszich absolwentów. Jeden z nich nalôzł robota w drëkarni i jesmë w Centrum z tego baro buszny. Postąpny prawie rëchtëje sa do prôcë. Wierzimë, że téż mu sa udô. Nie chcemë za baro cësnąc, ale jeżlë chtos chce, to próbujemë pomóc, jak le möżemë, w nalezenim robötë. Naji direktór Dariusz Różëcczi [Różycki] chce jesz urësznic socjalną spółdzelnia dló najich słechińców, taczi pierszi mól robötë dló nich. Wiémë, że dló kóżdégö nowo robota je sztresa, a dló niepełnosprawnëch jesz barżi. W spółdzelni badą möglë sa przełómac, dobëc doswiódczenié, pöczëc sa barżi gwësno. W jaczich kamach ódbiwają sa zajimniaca? Öd piać do sédmë uczastników. Dló wikszoscë słechińców to nowé doswiôdczenié, bó colemało mielë indiwidualné nauczanie i pierszi róz muszą robie w karnie, integrować sa, uczëc sa czegoś ód se, miec wërozmienié dló jinëch, póczekac, jaż chtos jinszi sa wëpówié. To dló nich czasto cos nowego. Öd strëmiannika jesmë rëgnalë téż z zajacama dló dozdrzeniałëch z autizma. Tegó ni ma nigdze w cali Polsce. Te karna sa ösoblëwé. Słechińcowie są nadzwëkôwö inteligentny, mają równak jiwer ze spölëznowim dopasowa-nim i trzeba do nich jinaczi pódchadac, jinaczi prowadzëc zajimniaca, ni móżemë zmieniwac jima planu, szkolnego... Czedë równak czëją sa w swójim karnie bezpieczny, to prôcëją bëlno. Czëtôł jem, że słechińcowie mögą téż brac udzél w do-góterapii... Jo, to prówda. To naji dodówkówi bédënk. Jeden abó dwa razy ób miesąc przejeżdżają przedstówcowie z fundacje Grupa Enzo i prowadzą warsztatë, jaczé baro sa widzą najim słechińcóm. 6 czerwińca jesta zörganizowelë Dzćń Słechińca, ö jaczim bëło głośno w pömörsczich mediach. To jedno z dzejaniów, dzaka jaczim chcemë pomóc najim kursantom w stanim sa uczastnikama spólëznowégö i kulturalnego żëcô. Wespółrobimë z dzéla edukacji Bółtowi Öperë i artiscë stamtąd wëstąpilë dló słechińców i jich starszich. Bëlë z nama téż gazétnicë, przedstówcowie władz miasta i organizacje Pracodawcy Pomorza, jako baro nama pömôgô w dzejanim. Latoś np. płacą za transport jednego z kursantów, ale przede wszëtczim przekonywają prôcodôwôczów, że wórt je brac do robötë niepełnosprawnëch. Przëjachała téż prasowô rzeczniczka z z Szekspirowsczégó Teatru i prowa-dzëła prezentacja na téma dzejaniégö tegó mola. Sygô wama pieniadzy na te wszëtczé dzejania? Subwencjo oświatowo na dozdrzeniałëch niepełnospraw-nëch je jistnó jak na kóżdégô jinszégó ucznia, a kösztë wiele wikszé, bó muszą bëc specjalno przëszëkówóné sale, dodówkówi asystencë, jaczi zajimają sa niepełnosprawny-ma. Nie je tej letko, ale chcą pódczorchnąc, że warkówé kursë dló najich słechińców są często darmók. Kuli łat mają uczastnicë kursów? Minimum 18 i ni ma niżódnëch jinëch ógrańczeniów, ale w praktice są to w wikszoscë lëdze, co mają ód 20 do 27 lat. Gdze waju szukać i jak sa zapisać na kurs? Naja sedzba je we Gduńsku kół szas. Hallera 16/18. Prak-ticzné zajaca ódbiwają sa w Centrum Prakticznégó Sztółce-nió kol szas. Sobiesczégó 92. Rekrutacjo prawie waró. Móże sa zapisać na naji stronie www.ckziul.gda.pl. Tam je załóż-ka: „kwalifikacyjne kursy zawodowe dla osób z niepełnosprawnością". Wëbiérómë wark i sa zgłosziwómë. Móże téż zwónic, pisać majla do sekretariatu abó do naju przëjachac. Jak długó waró kurs? Öd roku do dwuch lat. Zajaca są dwa razë na tidzćń ód pół dzesąti do półnió do pół czwiórti pó półnim. Uczita téż jazëków? Jo. Przede wszëtczim je to anielsczi jazëk zrzeszony z warka. Móże wôrt wprowadzëc téż kursë kaszëbsczégó? Jesmë na to baro ódemkłi. Wastnó direktór Kluszczik pód-czorchiwó, że to bë bëła dodówkówó wórtnota najégó Centrum. Muszimë leno zebrać karno chatnëch. Móże to sa udo dzaka ti wëdowiédzë w „Pomeranii"? GÔDÔŁ DARK MAJKÔWSCZI Ödjimczi z Dnia Słechińca, jaczi béł 6 czerwińca 2018 r. Ze zbiérów CKZiU nr 1 we Gduńsku w CENTRUM KSZTAŁCENIA ANODOWEGO I USTAWICZNEGO NR 1 / W GDAŃSKU LEPIŃC- ZELNIK 2018 / POMERANIA / 9 Na Zatoce Gdańskiej Zapewne niejeden szczur lądowy, stojąc przy kei czy spacerując wzdłuż brzegu, z zazdrością spoglądał nieraz na wodę, na której jachty z rozpostartymi białymi żaglami, pchane siłą wiatru, przecinały morskie fale. Pewnie wówczas kilkakrotnie przemknęła mu myśl, że cudownie byłoby spróbować takiej przygody Pływanie pod żaglami to niesamowita sprawa i choć wydaje się to trudne, to mając nieco wrodzonego talentu, można szybko nauczyć się podstaw żeglarstwa, a jeśli ktoś ma w sobie wiele determinacji, siły i entuzjazmu, to może z czasem zdobyć doświadczenie, które pozwoli mu powiedzieć o sobie, że jest żeglarzem. Czy żeglarstwo może uprawiać każdy i w każdym wieku? Kiedy najlepiej zacząć przygodę z tym sportem i od czego w ogóle zacząć? Od razu kupić łódkę i kapok czy może najpierw rozsądniej byłoby zapisać się na kurs do szkółki żeglarskiej? Czy pływanie jachtem jest bezpieczne i czy można kiedykolwiek powiedzieć, że o żeglarstwie wiemy już wszystko, że nic na wodzie nas nie zaskoczy? Gdzie pływać? Po jeziorze, zatoce, a może od razu wypłynąć na szersze wody? Jak pokazuje przykład pochodzącego z Mrągowa, a dzisiaj mieszkającego w Gdańsku Krzysztofa Balińskiego, najlepiej jest zacząć od najmłodszych lat. Nasz żeglarz dodaje jednak, że nie widzi przeszkód, aby nauczyć się żeglować również w dorosłym życiu, a o tym, czy jest się dobrym żeglarzem, można się przekonać tylko na łódce i to najlepiej w ekstremalnych sytuacjach. To, że zainteresowałem się żeglarstwem, wynikało trochę z przypadku. To był koniec lat 80., chodziłem do 2 lub 3 klasy szkoły podstawowej. Na którejś z przerw do naszej klasy przyszedł człowiek, który jak się później okazało, prowadził sekcję żeglarską w Mrągowie. Zapytał nas, czy chcielibyśmy spróbować swoich sił w żeglowaniu na małych „optymistkach". Aby potwierdzić swoją chęć, po- trzebna była zgoda rodziców, którzy w moim przypadku nie widzieli żadnych przeciwwskazań i wyrazili zgodę. Zawieźli mnie na pierwsze zajęcia, na których stawiło się także kilku kolegów z klasy. Oczywiście nie od razu wsiedliśmy do łódek. Jak to bywa w wielu podobnych przypadkach, najpierw trzeba było zapoznać się z teorią, zobaczyć, jak wygląda łódka, jak się takluje itd. Trwało to kilka tygodni. Było to późną jesienią, a więc nie było mowy o wypłynięciu na jezioro. Przez zimę chodziliśmy dalej na zajęcia, ale oprócz ćwiczeń teoretycznych były też czysto praktyczne prace, takie jak konserwowanie łódek na kolejny sezon czy sprzątanie terenu bazy żeglarskiej. Przez kilka zimowych i wiosennych miesięcy grupa początkowych entuzjastów żeglarstwa nieco się uszczupliła, być może inaczej wyobrażali sobie ten sport, który jak mogliśmy się przekonać, nie polega tylko na pływaniu. Równie ważne jest przygotowanie samego siebie, ale także sprzętu. Tak teraz sobie myślę, że zebranie grupy na jesieni miało na celu pokazanie, że żeglarstwo to również praca na lądzie, bez której nie byłoby wyników na wodzie. Tak więc została grupka zapaleńców, którym się to podobało. Muszę też dodać, że trenerzy zadbali o to, aby ten zimowo-wiosenny czas był 10 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 LUDZIE I PASJE dobrze przepracowany także pod kątem ogólnorozwojowych zajęć. Wychodziliśmy więc na sanki lub na narty, co sprawiało nam dodatkową radość. Mieliśmy poczucie fajnie spędzonego czasu. Po kilku miesiącach na lądzie w końcu nastał ten upragniony i długo wyczekiwany moment. Wiosną każdy z nas dostał pod opiekę „optymistkę", czyli łódkę regatową typu Optimist, taką dla dzieciaków do lat 15. Musieliśmy o nią samodzielnie dbać. Każdy przyniósł więc szmatkę, gąbkę, wylewaczkę, a więc to, co jest niezbędne do opieki nad drewnianą łódką. Kolejne miesiące to nauka pływania na tych małych łódkach, pogardliwie nazywanych przez nas mydelniczkami. Jednak na wodzie można było na nich zrobić bardzo wiele. Był to dla mnie taki wstęp do wielkiego żeglarstwa, tym bardziej, że chwyciłem przysłowiowego bakcyla. Chciałem dalej uczyć się żeglarstwa, bo było to fajne, było to coś, co dawało mi w tamtym czasie poczucie sensu życia, a co najważniejsze, czerpałem z tego przyjemność. Były ku temu także warunki, bo Mazury to doskonałe pole do nauki żeglarstwa. Tym sposobem Krzysztof stał się pierwszą osobą w swojej rodzinie, która zainteresowała się żeglarstwem. Choć cała rodzina pochodzi z Mazur, to wcześniej nikt z jego najbliższych nie żeglował. Od początku traktowałem żeglarstwo jako zabawę. Po drodze pojawiły się drobne sukcesy, do których mogę zaliczyć choćby obecność w kadrze narodowej. Nigdy jednak nie byłem gigantem w tej dyscyplinie, nie zdobywałem hurtowo pucharów. Miałem za to w klasie kolegów i koleżanki, którzy osiągali wspaniałe wyniki, łącznie z tytułami mistrza świata i Europy dla Piotra Przybylskiego i Mistrza Świata dla Mirosławy Rymko. Byli też uczestnicy Igrzysk Olimpijskich: Tomasz Stańczyk, Tomasz Jakubiak (Sydney 2000, Ateny 2004), dla których niejednokrotnie byłem sparingpartnerem, pływając w załodze wraz z Pawłem Łazarskim. Chyba najbardziej utalentowanym i najbardziej znanym żeglarzem z Mrągowa jest Karol Jabłoński, wychowanek szkoły bazy Mrągowo. Żeglarz z krwi i kości, który dalej rozwija się w tej dyscyplinie. Te sukcesy były więc gdzieś wokół mnie, ale jak powiedziałem, od początku to była moja pasja, ale nie nastawiałem się na wynik. Dla mnie miał on zawsze drugorzędne znaczenie. Jak i kiedy można zostać żeglarzem? Żeglarzem, myślę, że można zostać w każdym wieku. Nie ma limitu wiekowego czy fizycznego. Także osoby niepełnosprawne mogą dzisiaj pływać dzięki specjalnie przystosowanym łódkom. Trzeba być jednak świadomym tego, że są inne różnego rodzaju ograniczenia. Jeśli zaczyna się żeglarstwo później, to nie mamy już pewnych predyspozycji fizycznych, nie można robić wszyst- kiego i w każdych warunkach. Mając małe umiejętności, nie porywamy się na rejs dookoła świata, bo sprowadzamy wówczas niebezpieczeństwo na siebie i na innych. Można powiedzieć, że istnieje pewna gradacja: można pływać od każdego wieku i z różnymi umiejętnościami, ale wszystko zależy od tego, w jakich warunkach będziemy się poruszali, na jakich akwenach będziemy pływać itd. Jak zrobić pierwszy krok? Najlepiej zapisać się na kurs żeglarstwa, mieć znajomego żeglarza, który będzie w stanie nauczyć nas przynajmniej podstaw, lub popłynąć w rejs jako załogant, gdzie nie trzeba mieć żadnych patentów. Tutaj przywołam mój ostatni rejs po Morzu Północnym. Nie był to trudny czy ekstremalny rejs, był bardziej nastawiony na zwiedzanie zachodniego wybrzeża Norwegii. W załodze mieliśmy cztery doświadczone osoby, które wiedziały, jak wygląda żeglarstwo, jak prowadzić łódkę, jak cumować, jak się zachować na pokładzie. Reszta załogi nie wiedziała nic. Po 1,5 tygodnia ta niedoświadczona z początku załoga potrafiła dochodzić łódką do kei, trymować odpowiednio żagle, potrafiła właściwie rzucać odbijacze, cumy. Wiedzieli, jak zachować się na łódce, w jaki sposób wychodzić na keje, jak przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa itd. Oczywiście nie robili tego perfekcyjnie i nie robili tego w każdych warunkach, ale nauczyli się tych wszystkich elementów, co jest dowodem na to, że nie ma ograniczeń, aby zostać żeglarzem. Wydaje mi się, że najważniejsze jest dobre podejście, trzeba być otwartym i za każdym razem zabierać na łódkę dobry humor. Po pierwsze bezpieczeństwo... Nie rozgraniczając, czy jest to jezioro, morze czy ocean, wszyscy odpowiedzieliby: „Safety First!" („Po pierwsze bezpieczeństwo!"). Oczywiście, nie jest to tylko domena żeglarstwa, ale również wielu innych profesji. W szkole zawsze mnie uczono, że nie wolno się bać wody i wiatru - trzeba czuć przed nimi respekt. Należy zawsze pamię- Krzysztof Baliński żegluje od ponad 30 lat LEPIŃC-ZELNIK2018 / POMERANIA /11 1 LUDZIE I PASJE tać, że mając radość i przyjemność z pływania regatowego czy turystycznego w fajnych warunkach, na atrakcyj -nym akwenie, trzeba mieć świadomość tego, że jak chcemy tam jeszcze wrócić i popływać w tych fajnych warunkach, to trzeba... wrócić całym i zdrowym. Na bezpieczeństwo wpływa bardzo dużo czynników. Można to podzielić na pewne kategorie, tj. umiejętność sternika, jego dojrzałość w prowadzeniu łódki, znajomość ogólnie przyjętych zasad, doświadczenie załogi, posiadanie środków ratunkowych na łódce oraz umiejętność korzystania z nich. Kolejna rzecz: wybieranie odpowiednich warunków do pływania, adekwatnych do swoich umiejętności oraz umiejętności załogi. Te wszystkie czynniki są gwarantem bezpieczeństwa na wodzie, choć jak pokazuje moje doświadczenie, zdarzają się także sytuacje, których nie da się przewidzieć. Kiedy uczestniczyłem w moim pierwszym rejsie morskim, na pokładzie jachtu był kapitan i trzech oficerów (ja nie byłem wówczas oficerem). Oficerowie mieli doświadczenie, byli dobrymi żeglarzami, ale jak się okazało, tylko podczas dobrych warunków pogodowych, przy słabym wietrze i niewielkiej fali. Gdy warunki na morzu się zmieniły, nadszedł sztorm, choroba morska wykluczyła ich z prowadzenia jachtu, po prostu nie byli w stanie wykonać swoich zadań. Kapitan zdecydował wówczas zawrócić jacht w stronę lądu, szukając najbliższego portu. Postąpił rozsądnie, kierując się bezpieczeństwem całej załogi, z której część była wykluczona z powodu wspomnianej choroby morskiej. To jest klasyczny przykład tego, że możemy być dobrymi żeglarzami, podchodzić, odchodzić od kei, nawigować, ale w niektórych warunkach pogodowych możemy nie podołać zadaniu. W warunkach śródlądowych żeglowanie wydaje się z pozoru prostsze. Na przykład na jeziorach mazurskich mamy różnego rodzaju systemy ostrzegania, które działają lepiej lub gorzej. Często komunikaty podawane są z wyprzedzeniem, przez co część żeglarzy niestety je ignoruje. Najważniejszy jest więc zdrowy rozsądek i rozglądanie się wokoło, co dzieje się na niebie. Na każdym kursie żeglarskim jest taki dział, który nazywa się meteorologia. I na tej meteorologii wszyscy od początku powtarzają, że najważniejszą chmurą dla żeglarza jest cumulonimbus, czyli kłębiasta, deszczowo-burzowa chmura, która przypomina nieco kowadło. Jeśli widzimy taką chmurę, to najlepiej od razu uciekać do brzegu. Niebezpieczne sytuacje mogą się zdarzyć nawet doświadczonym żeglarzom. Kilkakrotnie spotkałem się z niebezpiecznymi sytuacjami na wodzie. Pamiętam zdarzenie na jeziorze Tałty, była to wówczas skrajna nieodpowiedzialność dwóch ojców płynących z dwójką dzieci. Obaj zignorowali warunki pogodowe, płynęli nawet wtedy, gdy zaczął z nie- 12 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 LUDZIE I PASJE ba padać grad. Dzieci ubrane w kapoki schowali pod pokład, tymczasem większy podmuch wiatru przewrócił łódkę i gdyby nie płynący obok inny żeglarz, który wyciągnął dzieci spod pokładu, doszłoby zapewne do tragedii. Byłem wówczas tym, który stawiał tę łódkę z powrotem na wodę. Tak więc gdy widzimy nadchodzący szkwał, najlepiej natychmiast zrzucić żagle i płynąć jak najszybciej do brzegu, wykorzystując, jeśli to możliwe, silnik lub korzystając z samego foka. Pogoda nie zmienia się w ciągu paru sekund. Zawsze mamy zapas kilku lub kilkunastu minut, ale musimy wcześniej obserwować niebo. Oczywiście zdarzają się innego rodzaju niebezpieczne sytuacje, które powstają np. na skutek ludzkich błędów. Pamiętam przypadek, gdy jeden z naszych instruktorów wypływał z Kanału Tałtańskiego na jezioro Tałty i nie opuścił miecza, w którym był schowany cały balast. Mimo że łódka nie miała nawet postawionych wszystkich żagli, w wyniku silnego, burzowego podmuchu wiatru po prostu się przewróciła. Był to przykład gapiostwa, na szczęście żaden z kursantów nie ucierpiał, bo wszyscy mieli założone kamizelki asekuracyjne. Znam także przypadek kolegi, który podczas silnego wiatru wpłynął w zatokę i uderzył masztem w linię wysokiego napięcia. Siła zderzenia wyrzuciła go za burtę, co paradoksalnie uratowało mu życie. Wiele niebezpiecznych sytuacji zdarza się podczas regat, kiedy dochodzi element rywalizacji i nie myśli się 0 zagrożeniach lub gdy żeglarza, szczególnie młodego, gubi brawura. Pamiętam sytuację z regat na Mazurach, gdzie z powodu niefortunnie rozstawionej trasy - z jednej strony łódka trenera, z drugiej pomosty - w ferworze walki nie zauważyliśmy z kolegą, że nie damy rady zrobić zwrotu 1 wywróciliśmy się. Wylądowałem pod wodą i musiałem zdjąć zaplataną w linki kamizelkę, aby wypłynąć na powierzchnię. Także podczas treningów dochodzi do sytuacji, które mogą doprowadzić do tragedii. Taka sytuacja zdarzyła mi się na Zatoce Gdańskiej. Ćwiczyliśmy z kolegą pod okiem trenera, gdy przyszła burza, zerwał się wiatr, spiętrzyły się fale. Nam z kolegą się to podobało, mieliśmy zabawę, ślizgając się po dużych falach, ale podpłynął trener i w obawie przed uszkodzeniem przez żywioł żagli, nakazał przewrócić jacht. Byliśmy tak daleko od brzegu, że nie zdążylibyśmy wrócić do portu. Tak przeczekaliśmy nawałnicę. Gdy minęła, zaczęliśmy stawiać łódkę z powrotem na wodę, niestety kolega zahaczył kamizelką o miecz i siłą rzeczy znalazł się przez moment pod wodą. Po takich momentach człowiek zdobywa doświadczenie i unika w przyszłości właśnie takich sytuacji. Choć „wytrawni" żeglarze czasami ignorują ten nakaz, to ważne jest, aby na wodzie mieć założoną przez cały czas kamizelkę, nie tylko przy złej pogodzie, nie tylko na środku zatoki czy jeziora, także kiedy pływamy bliżej brzegu, cumujemy, kiedy odchodzimy od kei. Te podstawowe środki bezpieczeństwa w postaci kamizelki, pasów lub szelek mogą nas uchronić przed niebezpieczeństwem. Czy można podzielić akweny wodne na bezpieczne i na te mniej bezpieczne dla żeglarzy? Jak się okazuje, to nie takie łatwe, a niebezpieczeństwo może czyhać na wydawałoby się spokojnym jeziorze czy cichej zatoce. Wszystkie akweny, gdzie jest odpowiednio głęboko dla jachtu, są bezpiecznymi akwenami (śmiech). Musimy pamiętać, że czasami nawet rozległe jeziora potrafią być płytkie. Przykładem jest największe polskie jezioro -Śniardwy. Duże, rozległe, a płytkie i kamieniste, dość trudne do pływania. Żeglując po akwenach, których nie znam, najpierw zapoznaję się z locją jeziora, zatoki czy fragmentu morza. Zwracam uwagę na to, czy są miejsca niebezpieczne, gdzie nie wpływać itd. Przydatna jest w takich sytuacjach zwykła lub elektroniczna mapa, z pomocą której łatwiej poprowadzić odpowiednią nawigację. Żeglarz musi znać podstawowe terminy żeglarskie, wiedzieć, co to jest oznakowanie kardynalne, musi umieć korzystać z map, które często szczegółowo opisują dany akwen, wiedzieć, na co zwrócić uwagę. Na morzu, gdy pływa się bliżej brzegu, gdzie jest płyciej, lub gdy pływa się po ruchliwych trasach, w sąsiedztwie większej ilości statków i jachtów, czy też gdy pływa się w nocy, należy zwrócić większą uwagę na to, co dzieje się wokół nas, trzeba mieć zawsze świadomość ewentualnego zagrożenia. Znajomość locji danego akwenu jest nieodzowna, kiedy chcemy poruszać się po nim bezpiecznie. Zależnie od strefy geograficznej mamy do czynienia z innym natężeniem wiatru. Na Adriatyku, u wybrzeży Chorwacji wieje np. Jugo lub Bora - dwa charakterystyczne wiatry w tym obszarze, Bora pojawia się nagle przy pięknej pogodzie, potrafi wtedy osiągać siłę do 8-9 Beauforta i trwać nawet przez kilka dni, pokazuje, że znajomość specyfiki akwenów, na których się żegluje, jest bardzo istotna. Biorąc pod uwagę skaliste wybrzeża Adriatyku, trzeba umiejętnie nawigować łódką. Generalnie gdy wybieramy się w rejsy morskie, na akweny, których nie znamy, trzeba uzmysłowić sobie to, że należy solidnie przygotować się od strony nawigacyjnej. Maksimum uwagi i rozwagi wymagają również spokojne akweny. Przykład: Do przystani, gdzie cumuję swoją łódkę, przypłynął niedawno na swoim jachcie młody Francuz. Opowiadał, że płynąc kanałami w Holandii, wpłynął pod most i połamał maszt. Po prostu źle ocenił LÉP1NC- ZELNIK2018 / POMERANIA /13 LUDZIE I PASJE wiedzieć, jakich sytuacji unikać. Jeśli ktoś chce uprawiać zaawansowane żeglarstwo, to powinien być to dla niego obowiązkowy element edukacyjny. To jest idealne źródło wiedzy dla żeglarza morskiego, a autorami tekstów są eksperci, którzy badali różnego rodzaju wypadki na morzu: od pożaru, kolizji, po zatonięcie jednostki. Oczywiście literatura książkowa także jest interesująca, ale często wiedza zawarta w książkach gdzieś ulatuje, czasami jest abstrakcyjna i ciężko odnieść ją do realiów, nie tłumaczy wszystkiego. Czytając o faktach - z zatonięciem czy zapaleniem się jachtu - łatwiej sobie wyobrazić daną sytuacje. To są realne problemy, jakie ludzie mają podczas pływania. Czy żeglarstwo to drogie hobby? Dużo ludzi walczy ze stwierdzeniem, że żeglarstwo nie jest drogim sportem. Oczywiście można pływać, nie wydając ani złotówki, ale można też żeglować i sporo inwestować w swoją pasję. Dzieci zazwyczaj zaczynają od różnego rodzaju szkółek żeglarskich. Zdarza się jednak, że „na dzień dobry" trzeba kupić łódkę - Optimist. Do tego dochodzą koszty pianki, kamizelki, koszt trenera. Sposobem na uprawianie żeglarstwa jest także zaciąganie się na różnego rodzaju rejsy, jako pomocnik, zało-gant albo zwykły uczestnik rejsu. Można trudnić się przeprowadzaniem jachtów z miejsca A do miejsca B i jeszcze na tym zarabiać. Można również mieć swój prywatny jacht, którym pływamy po pracy, w weekendy, ale trzeba wówczas liczyć się z kosztami utrzymania takiej jednostki. Trudno wycenić, ile to kosztuje, jest to bowiem proces ciągły. Pracujesz cały czas przy tym jachcie, nie tylko wydając pieniądze, ale również angażując swój czas. W listopadzie, grudniu wyciągasz łódkę na ląd, wówczas zaczyna się cały proces: czyszczenie, konserwowanie, malowanie - jednym słowem przygotowanie łódki na kolejny sezon. Czasami dochodzi naprawa silnika, instalacja nawigacji, kupno środków ratunkowych. Zimą i wiosną ciężko pracujesz, ale za to latem korzystasz z dobrodziejstw tego, co się urodziło w ostatnich miesiącach. Czy jestem dobrym żeglarzem? Na pewno mogę powiedzieć, że radzę sobie w wielu warunkach. Co więcej czuję się komfortowo na łódce, pływając z rodziną, znajomymi czy z ludźmi, którzy nie potrafią żeglować. Jest coraz mniej rzeczy, które potrafią mnie zaskoczyć na wodzie. Nie czuje się niekomfortowo, pływając w trudnych warunkach. To, czy jestem dobrym żeglarzem, nie mnie oceniać. Wiem, w jaki sposób zareagować na różne sytuacje i z tego czerpię satysfakcję. Żeglarze też mają swoje marzenia. Moim marzeniem jest wypłynięcie w rejs dookoła świata. Wierzę, że kiedyś je zrealizuję. ROZMAWIAŁ SŁAWOMIR LEWANDOWSKI Za sterem u wybrzeży Norwegii wysokość prześwitu. Co ciekawe, obok tego mostu swój warsztat miał szkutnik, który trudnił się naprawą m.in. masztów. Jak się okazało, naprawia ich rocznie ok. 30-40. To jest klasyczny przykład tego, że musimy być czujni, płynąc wydawałoby się bezpiecznym akwenem. Przyjemnym do żeglugi akwenem jest Zatoka Gdańska, którą bardzo lubię. Mam do niej blisko, panują tutaj specyficzne warunki, jest odpowiednia fala. Co ważne, jest przestrzeń do pływania, nie ma tak wiele jachtów, jak choćby na Mazurach. Sam Bałtyk jest trochę niewdzięcznym akwenem, płytkie wody sprawiają, że fala jest krótka i potrafi być zdradliwa. Jeśli nie chcemy, aby cokolwiek nas zaskoczyło na wodzie, to warto sięgnąć po interesującą lekturę, jaką przygotowuje Państwowa Komisja Badania Wypadków Morskich (strona internetowa: www.pkbwm.gov.pl). To jest najlepsza dawka wiedzy, jaką warto studiować, aby 14 POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 Statek przycumowany do nabrzeża w porcie w Gdyni (1932 rok) Polska w 1918 roku odzyskała niepodległość, a wraz z nią uzyskała także dostęp do morza, choć to formalnie nastąpiło dopiero 10 lutego 1920 roku. Niestety nie miała własnego portu handlowego, gdyż Gdańsk wolą zwycięzców stał się Wolnym Miastem. Nie miała też Polska własnej floty handlowej, a w kraju znalazło się wielu oficerów i marynarzy wykształconych we flotach zaborców Mogli pływać jedynie na statkach obcych flot lub na przyznanych Polsce sześciu małych poniemieckich torpedowcach, bez uzbrojenia wykorzystywanych jako patrolowce. Ponadto zakupiono dwie kanonierki i cztery trałowce. Były oczywiście kutry rybackie i szkuty, ale te nie wymagały tak doświadczonych marynarzy. Ponadto 8 grudnia 1920 roku uroczyście otwarto w Tczewie Szkołę Morską, której dyrektorem został Antoni Garnuszewski. Z czasem zaczęli ją opuszczać kolejni absolwenci, coraz bardziej więc brakowało polskich statków. Zaradzić problemowi, a jednocześnie przynieść zyski miały kompanie handlowo-żeglugowe, ale te wkrótce po powstaniu upadały, często z powodu braku własnych statków. Do takich efemeryd można zaliczyć powołane w 1919 roku Towarzystwo Polskiej Żeglugi Morskiej, które nawet nie podjęło działalności. Nie udała się też próba utworzenia Francusko-Polskiego Towarzystwa Żeglugi Morskiej. Kolejną kompanią było towarzystwo „Orzeł Biały" powołane z inicjatywy Banku Związku Spółek Zarobkowych w Poznaniu, które jednak posiadając jeden stary statek, rozwiązało się w 1927 roku. W 1922 roku utworzono towarzystwo żeglugowe „Lechia", które dysponowało statkiem Gdynia. Jednak firma szybko popadła w długi, statek sprzedano, a towarzystwo rozwiązano. Podobnie krótki żywot miała Polsko-Amerykańska Żegluga Morska czy działalność transportowa statkami Polskiego Związku Przemysłowców Naftowych. Dłuższą działalność prowadziło Towarzystwo Żeglugowe „Sarmacja" z Krakowa dysponujące kilkoma niewielkimi statkami. Działalność towarzystwa była możliwa dzięki udziałowi kapitału norweskiego. Jednak po wypadkach dwóch statków Norwegowie się wycofali, a „Sarmację" na przełomie 1926 i 1927 roku rozwiązano1. Sytuacja taka była motorem do podjęcia działań mających na celu powołanie polskiego towarzystwa żeglugowego. Podjęli je kapitanowie Mamert Stankiewicz2 i Antoni Sprung. Nie udało się ustalić, kto był pomysłodawcą tej akcji, ale sam Stankiewicz w liście opublikowanym w „Słowie Pomorskim" pisze, że akcję 1 M. Lipka, Trudne początki polskiej floty handlowej, http://historia.tr0jmiasto.pl 2 Mamert Stankiewicz (1889-1939) ukończył Morski Korpus Kadetów w Petersburgu. Do Polski przybył w 1921 roku i tu, mając stopień komandora podporucznika, został skierowany do Szkoły Morskiej w Tczewie. Kapitan żeglugi wielkiej polskiej marynarki handlowej, dowódca żaglowca szkolnego Lwów, statków SS Wilno, MS Puławski, MS Polonia oraz MS Piłsudski, na którym u wybrzeży Anglii zginął 26 listopada 1939 roku. LEPIŃC- ZELNIK 2018 / POMERANIA /15 BLIŻEJ MORZA zapoczątkował on wraz ze Sprungiem3. Anna Wiekluk w nocie biograficznej Stankiewicza podaje, że w latach 1922-1924 działał on w Związku Towarzystw Kupieckich Zachodniej Polski i Związku Obrony Kresów Zachodnich, które to organizacje propagowały konieczność rozwoju floty polskiej4. O spotkaniach tych organizacji w dalszej części tego tekstu. Mając listowne deklaracje innych osób o chęci uczestnictwa w przedsięwzięciu powołania polskiej floty handlowej, kapitanowie zorganizowali 9 grudnia 1924 roku zjazd w Jabłonowie. Mamert Stankiewicz napisał 17 grudnia 1924 roku do prasy, że na zjazd przybyli trzej kapitanowie żeglugi wielkiej. Dwaj to Sprung i Stankiewicz, natomiast kim był ten trzeci kapitan, nie wiadomo. Mamert Stankiewicz po zjeździe pojechał do Warszawy, aby rozmawiać o tej sprawie z przedstawicielami rządu, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Jak pisał, odpowiadając na listowne pytania, na razie jest jedynie postronnym obserwatorem prac nad powołaniem towarzystwa, lecz nie wyklucza w przyszłości swego udziału w nim. Przypomniał przy tym, że 10 stycznia 1925 roku upływa termin umowy uprzywilejowania w stosunkach handlowych z Niemcami, zagwarantowany traktatem wersalskim5. Niezależnie od organizacji zjazdu Antoni Sprung rozpoczął publikację listów i artykułów w sprawie powołania polskiej floty handlowej. Pierwszy z listów, który redakcja zatytułowała „O marynarkę handlową", ukazał się w „Słowie Pomorskim" już 4 stycznia 1925 roku. Interesujące jest tu zdanie poprzedzające ten list, które brzmi: Niedawno drukowaliśmy szereg artykułów kap. Stankiewicza poświęconych tej samej sprawie, to też obecnie ograniczamy się do zacytowania tych ustępów pisma p. kpt. Sprunga, które odnoszę się do tworzącego się nowego towarzystwa żeglugi morskiej. List swój Sprung podpisał: Antoni Sprung kapitan maryn. handl. Czarnawoda, pow. starogardzki6. Sprung publikował artykuły także w prasie lokalnej, np. w „Gazecie Wą- growieckiej" 8 stycznia 1925 roku7. Kolejny jego artykuł, pt. „Tonący okręt! Ginący zysk marynarki polskiej", wydrukował już 10 stycznia 1925 roku „Nadwiślanin". Sprung wylicza w nim, ile można zarobić, mając własną flotę, i jakie straty Polska obecnie ponosi w związku z jej brakiem. Kończy zaś apelem do wszystkich Polaków o rozpropagowanie idei stworzenia floty handlowej oraz o zbiórkę pieniędzy na ten cel. Na wszelkie pytania, jak deklaruje w tekście, odpowie jego autor oraz kpt. Mamert Stankiewicz8. Artykuł o identycznej treści Sprung opublikował w „Gazecie Polskiej"9. Następny tekst, zatytułowany „O polską marynarkę handlową", ukazał się 15 stycznia w „Pielgrzymie". Tu także Sprung wyliczał zyski możliwe do osiągnięcia przez polską flotę. Ale pisał też o braku możliwości podjęcia pracy na polskich statkach przez polskich marynarzy. Poinformował też, że postanowił stworzyć nowe towarzystwo żeglugi morskiej, apelując o przystępowanie do niego udziałowców i o wpłaty datków na jego rozwój. Na koniec pisał, że wszelkich informacji udziela on oraz kpt. Mamert Stankiewicz - dowódca okrętu szkolnego Lwów w Szkole Morskiej w Tczewie10. Dwaj kapitanowie uczestniczyli w dalszym ciągu w różnego rodzaju zjazdach. Pierwszym z nich było zebranie Rady Związków Towarzystw Kupieckich Polski Zachodniej, które odbyło się 24 stycznia 1925 roku w Katowicach. Na zebranie przybyli dowódca okrętu szkolnego „Lwów" p. kapitan Stankiewicz oraz kapitan Sprung - znany propagator idei utworzenia zaczątku własnej floty handlowej, z życzeniem przedłożenia kupiectwu Polski Zachodniej szkicu obecnego położenia oraz programu najbliższej przyszłości. Temat ten przedstawił kapitan Sprung. Po wysłuchaniu informacji zebrani polecili Związkowi Towarzystw Kupieckich w Poznaniu dalsze szczegółowe opracowanie projektu akcji11. Tak o wystąpieniu Sprunga napisał Urbanyi: Kapitan z Czarnej Wody pod Starogardem Gdańskim, wspomniany już Antoni Sprung, Kaszuba - prawdopodobnie z niemieckiej Kapitan Mamert Stankiewicz 3 M. Stankiewicz, W sprawie marynarki handlowej, „Słowo Pomorskie" nr 73, Toruń 28 marca 1925, s. 4. 4 A. Wiekluk, Stankiewicz Mamert, www.ipsb.nina.gov.pl 5 M. Stankiewicz, Nieudany zjazd w Jabłonowie, „Słowo Pomorskie" nr 296, Toruń 21 grudnia 1924, s. 4. 6 O marynarkę handlową, „Słowo Pomorskie" nr 3, Toruń 4 stycznia 1925, s. 4. 7 A. Sprung, Tonący okręt polski, „Gazeta Wągrowiecka" nr 4, 8 stycznia 1925, s. 3. 8 A. Sprung, Tonący okręt! Ginący zysk marynarki polskiej, „Nadwiślanin" nr 3, Chełmno 10 stycznia 1925, s. 1. 9 A. Sprung, Tonący okręt! Ginący zysk marynarki polskiej, „Gazeta Polska" nr 42, Kościan 21 lutego 1925, s. 3. 10 A. Sprung, O polską marynarkę handlową, „Pielgrzym" nr 7, 15 stycznia 1925, s. 1. 11 Kupiectwo a budowa jloty handlowej, „Gazeta Polska" nr 28, Kościan 2 lutego 1925 s. 1-2. 16 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 BLIŻEJ MORZA szkoły kapitanów - wcześniej już myślał o założeniu pomorskiego przedsiębiorstwa armatorskiego. Ba! Z gotową, jakże obiecującą nazwą „Lloyd Polski" wystąpił 25 stycznia 1925 roku na Krajowym Zjeździe Kupiectwa w Katowicach. Jak przystało na prawdziwego Kaszubę, Sprung mówił twardym marynarskim językiem, ale... przekonywająco. Uparcie dowodził kupcom polskim, jaki to wspaniały interes uprawiać żeglugę morską. Kupcy jak kupcy. Pomyśleli, przyklasnęli i powiedzieli, że się zastanowią12. Dlaczego Urbanyi nazwał Sprunga Kaszubą? Czy dlatego, że mieszkał w Czarnej Wodzie, choć ta akurat była i jest kociewską miejscowością? Zgodnie z ustaleniami poczynionymi w Poznaniu 7 lutego 1925 roku odbyło się spotkanie, na którym miało zostać utworzone akcyjne towarzystwo żeglugowe. Mamert Stankiewicz w swoim artykule pisze, że zebranie na prośbę Związku Obrony Kresów Zachodnich zwołał wojewoda poznański Adolf Bniński, a uczestniczyło w nim 27 osób: przedstawiciele przemysłowców, bankowców, kupców, adwokatury i rządu. Referat wygłosił Alfons Karol Pomian-Hajdukiewicz - konsul honorowy RP w Hamburgu, zalecając utworzenie początkowo linii łączącej Gdynię z Francją i Anglią, którą powinny obsługiwać nowe własne statki o pojemności do 1000 ton. Poparł go Stankiewicz, powołując się na swoje doświadczenie w tym zakresie nabyte na żaglowcu Lwów. Konieczność istnienia takiej floty potwierdził prezes związku cukrowników (?) Ćwikliński i prezes związku kupców poznańskich Edward Mazurkiewicz. Bolesław Weber, dyrektor towarzystwa transportowego C. Hartwig, poinformował, że jego przedsiębiorstwo zgłosiło swój projekt towarzystwa żeglugowego do Departamentu Marynarki Handlowej, dodając przy tym, że C. Hartwig utrzymuje już komunikację morską z portami w Estonii i Finlandii. Statki te jednak nie pływają pod polską banderą. Występujący w imieniu wojewody pomorskiego inż. Stanisław Celichowski poinformował o istniejących i opracowanych w Warszawie projektach stworzenia towarzystwa i wskazał na konieczność zjednoczenia społecznych inicjatyw. Wyraził też nadzieję na zwołanie następnego zebrania w Toruniu. Efektem spotkania w Poznaniu (uczestniczył w nim także kpt. Sprung, z którym kpt. Stankiewicz spotkał się wcześniej na żaglowcu Lwów13) było powołanie 7-oso-bowego ścisłego komitetu, który miał przedłożyć szczegółowy plan działania i statut towarzystwa akcyjnego. Zebranie w Toruniu miało się odbyć jeszcze w lutym14. Po spotkaniu poznańskim doszło do rozdźwięku pomiędzy Stankiewiczem i Sprungiem, a w „Gazecie Gdańskiej" ukazał się artykuł, którego część została przytoczona w „Pielgrzymie". Wynika z niego, że w sprawie utworzenia polskiej floty handlowej odbyły się spotkania w Katowicach, Poznaniu i Toruniu. W Katowicach i Poznaniu utworzono komitet organizacyjny mający się zająć tą sprawą. Postanowiono tam, że sprzedaż akcji nastąpi dopiero po opracowaniu planu działalności towarzystwa żeglugowego. Jak wynika z oświadczenia kapitana Stankiewcza, Sprung wbrew ustaleniom prowadził zbiórkę pieniędzy w Wolnym Mieście Gdańsku. W związku z powyższym kapitan Stankiewicz zadał Sprungowi publicznie następujące pytania: 1. Na podstawie jakiego upoważnienia zbiera p. Sprung składki na flotę? 2. Jeżeli p. Sprung żadnego upoważnienia nie posiada, czy wiadomem jest osobom, które składki już złożyły lub zadeklarowały, że składki są i będą składane na odpowiedzialność i do dyspozycji p. Sprung. 3. W jakim celu p. Sprung rozpoczął zbieranie składek? Jak zamierza niemi zarządzić? Jaki fundusz został już zebrany? 4. Ponieważ z wiadomości zebranych ze źródeł kompetentnych (miarodajnych) wynika, że p. Sprung nie posiada dyplomu kapitana żeglugi wielkiej, przeto aby stwierdzić jego prawo do podpisywania powyższym tytułem odezw przez niego wystosowanych, proponuję p. Sprungowi wykazać swój oryginalny dyplom kapitana żeglugi wielkiej w Urzędzie Handlowej Marynarki w Gdańsku (Neugarten 27) i obowiązuję się to potwierdzić w prasie (w razie okazania)15. Pytania takie postawił też w „Słowie Pomorskim" nr 73. Odezwał się na to w liście do redakcji kapitan Juliusz Wammert, który poznał Sprunga w 1914 roku jako oficera marynarki wojennej i kapitana okrętów. Określił go jako dobrego i wymagającego fachowca. Zakończył swój list zdaniem: Co do propozycyj stawianych p. kap. Sprungowi przez p. M. Stankiewicza w jego czterech pytaniach sadzę, że kap. Sprung jako stary fachowiec będzie sam wiedział, jak mu w danym przypadku postąpić należy. Nie wiadomo, czy i jak Sprung odpowiedział na oświadczenie kpt. Stankiewicza, gdyż nie udało się odnaleźć stosownego artykułu16. Kolejny zjazd odbył się w Grudziądzu, ale brak szerszych informacji. Urbanyi o zjeździe tym pisze m.in.: Wtedy Antoni Sprung, człowiek uparty, wystąpił ponownie17. Czy chodziło o posiedzenie Zarządu Głównego Związku Towarzystw Kupieckich na Pomorzu,o którym 12 Z. Urbanyi, Od „Daru Pomorza" do „Ziemi Bydgoskiej", Gdańsk 1973, s. 29-30 13 M. Stankiewicz, W sprawie marynarki handlowej, „Słowo Pomorskie" nr 73, Toruń 28 marca 1925, s. 4. 14 M. Stankiewicz, Krok naprzód. Zebranie organizacyjne w Poznaniu..., „Słowo Pomorskie" nr 37, Toruń 14 lutego 1925, s. 4. 15 W sprawie marynarki handlowej, „Pielgrzym" nr 40, 2 kwietnia 1925, s. 1. 16 Jeszcze w sprawie floty handlowej, „Słowo Pomorskie" nr 80, Toruń 8 kwietnia 1925, s. 5. 17 Z. Urbanyi, Od „Daru Pomorza..., s. 29-30. LiPIŃC-ZELNIK2018 / POMERANIA /17 BLIŻEJ MORZA ■■■■■■■■■■■■■■■ SS„Wisła"- masowiec należący do przedsiębiorstwa „Sarmacja", w polskiej służbie w latach 1922-1926. Był jednym z pierwszych polskich statków handlowych i pierwszym, który zawinął do nowo budowanego portu w Gdyni 12 maja 1926. napisano w „Dzienniku Bydgoskim" 12 września 1925 roku? Tu Sprung przedstawił projekt stworzenia polskiej floty handlowej, który spotkał się z zainteresowaniem. Zarząd związku postanowił delegować wiceprezesa, posła Krzywińskiego, i kpt. Sprunga do wojewody pomorskiego celem omówienia propozycji18. Przypomnieć w tym miejscu warto, że kapitan Mamert Stankiewicz w latach 1923-1926 pływał na żaglowcu Lwów, a następnie na statkach handlowych, więc siłą rzeczy nie mógł w tym okresie uczestniczyć w pracach nad utworzeniem floty handlowej. Kapitan Antoni Sprung, nie czekając na efekty pracy zjazdów i komitetów, kontynuował publikowanie artykułów w polskiej (i nie tylko) prasie na temat utworzenia polskiej floty handlowej. Jego teksty ukazały się m.in. w „Gazecie Polskiej"19 i w „Biuletynie Daleki Wschód" - dodatku do „Tygodnika Polskiego" wydawanym w Harbinie w Chinach20, oraz w dalszym ciągu w „Słowie Pomorskim". Walka Sprunga o utworzenie polskiej floty handlowej trwała cały 1926 rok. Znalazł on w Norwegii statek Dechton, który można było tanio kupić, za 2500 funtów, tj. 1/10 wartości statku, co pozwoliłoby na natychmiastowe rozpoczęcie działalności towarzystwa. Uzasadnił wyliczeniami opłacalność przedsięwzięcia. Pomimo rozmów z wojewodą pomorskim, organizacjami kupieckimi, kołami poselskimi i dyrektorem Banku Gospodarstwa Krajowego kapitanowi statku nie udało się kupić. Kupił go kto inny i wystawił na ponowną sprzedaż, ale tym razem za 17500 funtów, co dałoby mu zarobek 15000 funtów, tj. 600000 zł. Dziennikarz kończy swój tekst słowami: Czyż można dziwić się wobec tego, że ludziom dobrej woli opadają ręce, że zaczynają tracić wiarę, widząc jak najlepsze ich zamiary spełzają na niczem?21. W następnym roku Sprung wystąpił w tej sprawie z apelem do władz centralnych. Ale nie uzyskał poparcia, gdyż w tym czasie w Gdyni powołano już przedsiębiorstwo rządowe „Żegluga Polska". Kapitanem jej pierwszego statku s/s Wilno w listopadzie 1926 roku został Mamert Stankiewicz22. Urbanyi w swojej książce tak podsumował działania Antoniego Sprunga: Tak oto smutnie skończyła się samotna walka Antoniego Sprunga, kapitana z Czarnej Wody, o nabycie przez kupców pomorskich z Grudziądza pełnomorskiego statku23. KIM BYŁ ANTONI SPRUNG? Niewiele informacji udało się o nim odnaleźć, poza tymi wspomnianymi wcześniej, a dotyczącymi działań w sprawie utworzenia floty polskiej. Wiadomo, 18 Ze Związku Towarzystw Kupieckich na Pomorzu, „Dziennik Bydgoski" nr 210, 12 września 1925, s. 9. 19 Tonący okręt. Ginący zysk marynarki handlowej, „Gazeta Polska" nr 42, Kościan 21 lutego 1925 s. 3. 20 Polska Marynarka Handlowa, „Daleki Wschód" nr 25, Harbin 29 sierpnia 1926. 21 Ciekawy przyczynek do historii uruchomienia polskiej żeglugi morskiej, „Słowo Pomorskie" nr 66, Toruń 21 marca 1926, s. 6. 22 Stankiewicz Mamert, www.ipsb.nina.gov.pl 23 Z. Urbanyi, Od „Daru Pomorza..., s. 29-30. 18 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 BLIŻEJ MORZA że urodził się 1 maja 1890 roku w Naguszewie24. Jego rodzicami byli Franz Sprung, z zawodu der Gastwirt - karczmarz, i Anna Sprung z domu Gehrmann25. Sprung ukończył nieustaloną dziś szkołę morską, zapewne jako niemiecki obywatel - w Niemczech. Losy Sprunga w czasie I wojny światowej przybliża jego znajomy, kapitan Juliusz Wammert, który poznał Sprunga podczas wojny. Tak opisuje tę znajomość: Jako stary kapitan fregaty rez., który pracował podczas wojny światowej przy marynarce wojennej, miałem zaszczyt poznać p. kapitana Sprunga osobiście. P. kap. Sprung już od roku 1914 był czynnym oficerem marynarki i później prowadził jako komendant (kapitan) wojenne statki tzw. wyławiacze min i w potyczkach morskich odznaczył się niejednokrotnie. P. kap. energiczny, działa szybko i sprężyście, a do celów swych dąży wytrwale26. Co robił Sprung od zakończenia I wojny światowj do 1924 roku, nie wiadomo. 29 kwietnia 1924 roku, będąc mieszkańcem Nowego Dworu, kawaler Antoni Sprung zawarł w kościele parafialnym w Łęgu ślub z mieszkanką Czarnej Wody panną Zofią Szelbracikowską, ur. 19 lutego 1906 roku. Tu należy uzupełnić, że w księdze ślubów zapisano, że zapowiedzi przedmałżeńskie ogłoszono w kościołach w Klonówce i w Łęgu. Istotny jest tu fakt ogłoszenia zapowiedzi w Klonówce, co wskazuje, że Sprung w tym czasie mieszkał w Nowym Dworze należącym do tej parafii (dziś to wieś w gminie Pelplin, pow. tczewski). Rodzicami Zofii Wiktorii byli Franciszek Szelbracikowski i Łucja von Pirch (pochodząca z Nowej Kiszewy). Franciszek Szelbracikowski był wówczas właścicielem oberży (karczmy) w Czarnej Wodzie. Świadkami ślubu byli Oswald Burdak i Konrad Szelbracikowski. Ślubu udzielał ks. Alojzy Rapior, wikary ze Śliwic27. Trudno powiedzieć, dlaczego ślubu udzielał właśnie ks. Alojzy Rapior, a nie proboszcz parafii Łąg, ks. Aleksander Bukowski. W księdze chrztów Zofii zapisano, że urodziła się ona 18 lutego, a nie 19 lutego, a jej ojciec był określony wówczas jako Besitzer - właściciel gospodarstwa28. Po ślubie Sprung zamieszkał w Czarnej Wodzie, być może u rodziny swojej żony. Nie wiadomo, jak długo mieszkał w Czarnej Wodzie, ale na pewno jeszcze w 1927 roku, o czym w dalszej części tego artykułu. Co wiemy o jego przeszłości? Wiadomo, że był kapitanem marynarki handlowej i prawdopodobnie służył w czasach zaborów w niemieckiej marynarce29. Trudno powiedzieć, na jakich statkach pływał po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Może na statkach rybackich? W 1927 roku kpt. Sprung i jego żona stali się przedmiotem manipulowanej sensacji. „Dziennik Bydgoski" doniósł, że jakieś polskie czasopismo w Ameryce podało, że kapitan, mieszkając wówczas w Czarnej Wodzie, sprzedał Cyganom swoją żonę. Oczywiście była to nieprawda, przeciw czemu kapitan zaprotestował, stawiając się z żoną w redakcji „Dziennika Bydgoskiego". Państwo Sprung o całej tej aferze dowiedzieli się właśnie z amerykańskiej prasy30. Brak informacji o działalności Sprunga w następnych latach. Wiadomo, że był członkiem Centralnego Związku Rybaków Wybrzeża Morskiego. W oświadczeniu z 30 sierpnia 1932 roku pośród podpisów osób żądających przeprowadzenia postępowania wyjaśniającego w sprawie zarzutów postawionych kapitanowi portu w Gdyni Władysławowi Zaleskiemu figuruje podpis kapitana marynarki handlowej Antoniego Szprunga31. Wiadomo, że zimą 1937/1938 roku Sprung pływał na lodołamaczu Drewenz na Wiśle. W wykazie trzyosobowej załogi został określony jako kierowca statku. Wraz z nim pływali palacz Alfons Garnetzki i marynarz Władisl. Kalkowski32. W sporządzonej wg stanu na dzień 1 maja 1937 roku księdze adresowej dla Gdyni można znaleźć informację, że kapitan marynarki handlowej Antoni Sprung mieszkał w tym czasie pod adresem ul. Krościeńska 28. Co ciekawe, w tym samym budynku mieszkał kupiec Otton Szelbracikowski33. Być może był to młodszy brat żony Sprunga, Zofii. Wiadomo bowiem, że Zofia miała brata Ottona Franciszka urodzonego 23 maja 1910 roku w Czarnej Wodzie34. Antoni Sprung został aresztowany już 30 sierpnia 1939 roku. W księdze ewidencyjnej Stutthof w rubryce adres zamieszkania zapisano West. Neufahr (Zachodni Nowy Port?). Nie wiadomo, dlaczego taki zapisano adres. W 1937 roku mieszkał w Gdyni. Czy przeprowa- 24 Dziś Naguszewo jest wsią w gminie Rybno, pow. Działdowo. 25 Księga urodzeń 1890, nr 46, USC Rybno. 26 Jeszcze w sprawie floty handlowej, „Słowo Pomorskie" nr 80, Toruń 8 kwietnia 1925, s. 5. 27 Księga małżeństw parafii Łąg 1921-1929, ADR 28 Księga chrztów parafii Łąg 1905-1908, 1923-1929, 1945-1946, ADP. 29 Z. Urbanyi, Od „Daru Pomorza..., s. 29-30. 30 Amerykańskie okropności, „Dziennik Bydgoski" nr 92, Bydgoszcz 22 kwietnia 1927, s. 9. 31 Wyjaśnić jak najprędzej, „Dziennik Bydgoski" nr 213, Bydgoszcz 16 września 1932, s. 4. 32 Wykaz załogi polskiej na lodołamaczach, Rada Portu i Dróg Wodnych w Gdańsku, APG IV, 2/401. 33 Księga Adresowa Ziem Zachodniej Polski. Gdynia - Wybrzeże Wojew. Pomorskie, Projekt Edukacyjny „Miasto Gdynia w okresie II wojny światowej", Zeszyt nr 11. 34 Księga chrztów parafii Łąg 1905-1908, 1923-1929, 1945-1946, ADP. ^LEPIŃC-ZELNIK2018 / POMERANIA 119 BLIŻEJ MORZA dził się do Gdańska, czy może tam pracował i został aresztowany w pracy, w związku z czym wpisano miejsce aresztowania w rubryce miejsce zamieszkania? W ewidencji zapisano go wówczas pod numerem 3692. Nie jest znany powód tego aresztowania35. Po jakimś nieustalonym czasie, ale prawdopodobnie jeszcze w 1939 roku, został wypuszczony. Po wyjściu na wolność postanowił Sprung zaangażować się w działalność konspiracyjną. Michał Sikora, opisując przerzuty ludzi i dokumentów w czasie okupacji hitlerowskiej z Polski do Szwecji, podaje, że pierwsze przerzuty z Gdyni do Szwecji zostały podjęte w grudniu 1939 roku. Organizowały je polskie organizacje konspiracyjne, korzystając z różnych możliwości. Wykorzystywano do tego wszystkich ludzi, którzy mogli w tym pomóc. Należał do nich kapitan ż.w. Antoni Sprung, który jako jeden z pierwszych - będąc zatrudniony w niemieckiej flocie handlowej - wykorzystał swoje możliwości i podjął się przerzucania osób poszukiwanych przez gestapo. Działalność prowadził przez prawie dwa lata - do 1941 roku - kiedy to pod zarzutem uprawiania tego procederu oraz prowadzenia działalności konspiracyjnej został aresztowany, osadzony w Stutthofie i po pół roku w bliżej nieokreślonych okolicznościach zamordowany36. Leon Lubecki o działalności Sprunga w tym okresie pisze tak: Na Wybrzeżu liczną grupę konspiracyjną stworzył nauczyciel Alojzy Socha (...). Równolegle z działalnością Sochy rozwijał w rejonie Orłowa ożywioną działalność b. Członek Rady Portu w Gdyni, kapitan rezerwy marynarki, Antoni Sprung. Jego organizacja podziemna o charakterze międzynarodowym nosiła nazwę „Sarmacja". Skupiała ona około 60 osób różnych zawodów i narodowości37. Bogdan Chrzanowski o przerzutach drogą morską pisze, że stało się to możliwe po zawarciu w grudniu 1939 roku układu handlowego pomiędzy Trzecią Rzeszą a Szwecją. Od tego momentu szwedzkie okręty wpływały do Gdyni do basenu III, co umożliwiło dokonywanie przerzutów z ich pośrednictwem. Jedną z pierwszych organizacji w Gdyni była „Sarmacja" założona przez Józefa Żmudzińskiego i Bolesława Głów-czewskiego. Należał do niej kpt. Marynarki Handlowej Antoni Szprung, który pływając na statkach niemieckich, a następnie szwedzkich przekazywał informacje wywiadowcze w Sztokholmie oraz przerzucał osoby „spalone" do Szwecji. W1941 r. kpt. A. Szprung został aresztowany pod zarzutem działalności konspiracyjnej (Niemcy podejrzewali go m.in. o ułatwienie ucieczek do Szwecji)38. Działalność konspiracyjną Sprunga potwierdza lek. med. Zygmunt Tanaś, w czasie okupacji członek Tajnego Hufca Harcerzy w Gdyni, ps. Przebiegły Ryś, w swym wniosku do wojewody gdańskiego o uczczenie trzech zasłużonych postaci. Tymi zasłużonymi wskazanymi we wniosku byli: kapitan żeglugi wielkiej Antoni Sprung, poseł Jan Kwiatkowski i por. Jan Belau, ps. Mściwoj. W uzasadnieniu dot. Sprunga Tanaś napisał: Kapitan ŻW Antoni Sprung członek „Sarmacji" z Gdyni, rozstrzelany w Stutthofie za osiągnięcia Wywiadu przekazanego do Szwecji do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie39. Antoni Sprung został ponownie aresztowany, ale nie jest znana data tego aresztowania. Wiadomo, że został osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof 22 grudnia 1941 roku pod numerem 12548. W księdze ewidencyjnej figuruje co prawda imię Artur, ale wszystkie inne dane się zgadzają. Jako zawód Sprunga wpisano Steuermann (oficer nawigacyjny), a jako miejsce zamieszkania w dniu aresztowania - Orłowo ul. Krościeńska 2840. Z obozowych dokumentów osobowych Sprunga zachowała się ponadto karta obrachunkowa (sygn. I-III-55459), która nie przynosi żadnych konkretnych informacji. Niestety w archiwum Muzeum Stutthof nie ma karty personalnej, w której jest więcej danych, ani jakiejkolwiek korespondencji41. Antoni Sprung zmarł w obozie 27 stycznia 1942 roku o godz. 11.30. Jako przyczynę zgonu zapisano flegmona42 stóp i podudzia43. Dodać należy, że w opracowaniu opisującym straty osobowe w Gdyni zapisano jego nazwisko w formie „Szprung" oraz podano, że był pracownikiem Polskiej Marynarki Handlowej44. KRZYSZTOF KOWALKOWSKI 35 Księga ewidencyjna nr I-IIE-1, s. 15, Muzeum Stutthof. 36 M. Sikora, Droga wiodła przez Gdynię - część 1, www.gdyniawktorejzyje.blogspot.com 37 L. Lubecki, Ruch oporu na Pomorzu Gdańskim, Gdańskie Zeszyty Humanistyczne nr 1-2 (6-7), Gdańsk 1961, s. 38. 38 B. Chrzanowski, Organizacja sieci przerzutów drogą morską z Polski do Szwecji w latach okupacji hitlerowskiej (1939-1945), Stutthof Zeszyty Muzeum nr 5, Wrocław - Warszawa - Kraków - Gdańsk - Łódź 1984, s. 16. 39 Zygmunt Tanaś, pismo z dnia 14.06.1993 roku, Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, teczka M-42/651, s. 144. 40 Księga ewidencyjna nr I-IIE-5, s. 48, Muzeum Stutthof. 41 D. Drywa, mail do autora, 22.02.2018, Muzeum Stutthof. 42 Flegmona - zapalenie ropne, często występujące u więźniów obozów koncentracyjnych. Nieleczona flegmona powodowała zgon. 43 Wpis do ksiąg USC, sygn. Z-V-5, Muzeum Stutthof. 44 Straty osobowe Gdyni w okresie wojny światowej, aktualizacja nr 25, Gdynia 1 maja 2015, www.2wojna.gdynia.pl 20 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 Wprawne oko przechodnia zmierzającego ulicą Bałtycką w stronę Wielkiego Morza dostrzeże na jastarnickim cmentarzu stary nagrobek spoczywający w cieniu rozłożystego kasztanowca. Upamiętnienie w swojej formie nie różni się od innych zachowanych starych grobów z tego rybackiego cmentarza. Jest wręcz typowe - lany z cementu sarkofag ze zwieńczonym białym krzyżem o ramionach zakończonych motywem lilii postumentem, na którym zwyczajowo umieszcza się epitafia. Pomnik, choć leciwy i lekko ugięty pod garbem czasu, jest zadbany. Widać efekty pracy dłoni pielących skrzyp, kwiaty, chwilowo tylko wygasły znicz. Uważny obserwator szybko dostrzeże pewien wyróżniający nagrobek brak. Być może blaszana tarcza oderwała się albo wykute przed laty litery zatarł wiatr? Sprzed cmentarnego ogrodzenia postument wydaje się niezapisany - brak imienia i nazwiska, dat i zwyczajowo umieszczanych w tym miejscu sentencji. Po uchyleniu żelaznej furty i pokonaniu kilku stopni stoimy przed pomnikiem. Potwierdza się, że na zwieńczonym krzyżem cokole nie ma żadnych liter. Powierzchnia jest idealnie gładka, nigdy nietknięta dłutem kamieniarza. Krótki spacer po cmentarzu ujawni jeszcze kilka podobnych w formie grobów - ostańców, datowanych głównie na lata 30. i położonych w starszej, odleglejszej od bramy części cmentarza. Żaden z nich nie jest jednak anonimowy. Dla części odwiedzających cmentarz leżący w cieniu kasztanowca grób pozostanie zagadką. Tylko dociekliwe oko wracającego w kierunku bramy, który raz jeszcze skieruje spojrzenie w okolice rozłożystego drzewa, dostrzeże na odwrocie bielejącego krzyża czarne litery przypominające o tragedii sprzed lat. Na szerokich ramionach krzyża znajduje się napis: Bieżąc do Pucka na Bierzmowanie utonęli dnia 14. lipca 1888. Niżej, na cokole, wyryte są nazwiska ośmiu ofiar wypadku: Ale-xander Konka, Maryanna Szomburg, Anna Szomburg, Maryanna Kustosz, Albertyna Buda, Franciszka Konka, Antoni Konka, Jakub Kakol. Zagadkowy pomnik jest świadectwem tragedii, jaka dotknęła Jastarnię, wtenczas wioskę rybacką liczącą zaledwie kilkadziesiąt chat, w lipcowe popołudnie 1888 roku, kiedy część mieszkańców udała się przez zatokę do Pucka, by uczestniczyć w sakramencie bierzmowania. Niebawem mija 130. rocznica tych wydarzeń. Rejs przez Małe Morze był wtedy właściwie jedynym możliwym sposobem komunikacji izolowanego półwyspu ze światem. I choć połączenie to było niepewne z uwagi na zależność od warunków pogodowych, inna możliwość w zasadzie nie istniała. Kolej żelazna czy choćby utwardzona droga pojawiły się na Mierzei Helskiej parę dziesięcioleci później. Przez stulecia, aż do pierwszych dekad XX wieku, to łodzie stanowiły podstawowy środek lokomocji mieszkających na Rybakach Kaszubów. Më Helanie nie znajemë wôza ani koni,/ Bo nas darmo wozy wiater po falisty toni -mówi rybak Muża, bohater poematu Derdowskiego (Ô Czórlińsczim, co do Pucka pô sécë jachôł), a jego słowa nie są w żadnej mierze przesadzone. Ceremonia miała się odbyć w niedzielę 15 lipca, po sumie. Sakramentu miał udzielać doktor Leon Redner, biskup archidiecezji chełmińskiej, który od kilku dni wizytował pomorskie parafie. W sobotnie popołudnie przystępująca do bierzmowania jastarnicka młodzież, wraz z rodzinami, w kilka łodzi wypłynęła do Pucka. W rejs wyruszył również 44-letni Antoni Budda, którego córka miała przyjąć sakrament. Na łodzi oprócz niego i córki znalazło się jeszcze dwanaście osób: sześciu dorosłych rybaków, matka jednej z przystępujących do bierzmowania i pięcioro młodych - dwóch chłopców i trzy dziewczęta. Dzień był pogodny. Gdańsk notował wiatr z północnego zachodu. Tragedia wydarzyła się przed godziną szóstą, milę morską od Pucka, na wysokości leżącej na wschód od miasta osady Seefeld (niemiecka nazwa Rozgardu). Na skutek wypadku śmierć w wodach Zatoki znalazło ośmioro pasażerów jednostki. Choć obecnie szczegóły katastrofy zatarły się w zbiorowej pamięci mieszkańców Jastarni, jednak były w niej obecne przez długie dziesięciolecia. Urodzony w dwie dekady po tragedii rybak Alfons Necel relacjonował w opowieści utrwalonej przez Romana Klima w 1973 roku i opublikowanej na łamach „Pomeranii" historię znaną mu z opowiadań rodziców: Jechali z Jastarni do Pucka na bierzmowanie. Było dużo łodzi. Jeden z szyprów - Buda się nazywał -miał na pomerance z piętnaście osób. Zaczęli się ścigać, a wiatr był duży. Przeładowana pomeranka prawą burtą zaczerpnęła wodę. Zwrócono uwagę Budzie, żeby uważał, ale on nie chciał, aby jego pomeranka była gorsza od innych, i dalej się ścigał. Jeden drugiego wariacko wymijał. I stało się, łódź Budy wywróciła się i spłynęła bokiem. Zaczęli się topić. Buda, widząc, że wszyscy się mogą potopić, poszedł po maszcie, na sam czubek, aby łódź trzymać na boku. I trzymał ofiarnie, chciał swój błąd naprawić. Ludzie pakowali się na łódź i wywracali ją. Doszło do tego, jak opowiadali, że jeden drugiego spychał. Niektórzy mieli na czołach uderzenia od obcasów. Walcząc o życie, jeden drugiego kopał. On sam był bardzo dzielny. Trzy razy nurkował na głębokość czterech metrów i wyciągał swoją córkę, iEPIŃC-ZELNIK 2018 POMERANIA / 21 BLIŻEJ MORZA ale ona mimo wszystko utonęła. Osiem osób wtedy zginęło. Choć narrator nie był bezpośrednim świadkiem zdarzeń, jednak w przytoczonej po osiemdziesięciu pięciu latach relacji odnajdujemy wiele detali. Alfons Necel wskazuje, że podróż odbywała się na pomerance - płaskodennej łodzi żaglowej przystosowanej dla 6-8 członków załogi, używanej przez mieszkańców helskiej kosy od lat siedemdziesiątych XIX wieku. Podaje prawidłowe nazwisko szypra pechowej jednostki i przybliżoną liczbę podróżujących nią osób. Rybak, relacjonując przebieg wypadku i jego domniemane przyczyny, ze szczegółami opisuje panikę pasażerów i postawę Antoniego Buddy w czasie zdarzenia. Przedstawiony przez niego obraz zdarzeń, ukształtowany zapewne przez liczne rozmowy i wielokrotnie wysłuchane opowieści, snute z pewnością również przez bezpośrednich uczestników wypadku, był być może dominujący w zbiorowej pamięci mieszkańców Mierzei Helskiej. Czy wiernie oddawał prawdę o morskiej tragedii? Choć informacje o wypadku nie były ani szczególnie eksponowane, ani zbyt obszerne, jednak wzmianki o nim znajdziemy w gazetach ukazujących się zarówno w zaborze pruskim, jak i poza nim. W kilka dni po katastrofie jeden z wiedeńskich dzienników w notatce zamieszczonej w rubryce „Ze świata" przytacza jego przebieg, przywołując jednocześnie anonimową relację jednego z ocalałych uczestników rejsu: (...) byliśmy już około jedną milę morską przed Puckiem, nieopodal Rzucewa, wówczas zerwał się strasznie silny podstępny podmuch wiatru i przewrócił naszą łódź. Ta katastrofa trwała tylko kilka minut. Ja utrzymywałem się nad wodą pływając, słyszałem rozrywające serce wołania o pomoc, jednak każdy był skupiony na ratowaniu siebie samego i próbował dopłynąć do przewróconej łodzi, aby móc się jej przytrzymać. Sześciu mężczyznom to się udało, pozostałe osiem osób, bez szans na ratunek, pochłonęła głębia. Po około kwadransie pojawiła się na szczęście inna łódź, która obrała ten sam kurs. Ludzie znajdujący się w tamtej łodzi zauważyli dryfującą łódź, podpłynęli do nas i nas uratowali. Jeszcze ponad godzinę szukaliśmy pozostałych osób, ale nie udało nam się odkryć żadnej ludzkiej istoty: Śmierć zebrała wielkie żniwo. Wieczorem dotarliśmy przygnębieni do Pucka. Aby nie zakłócać tym wstrząsającym nieszczęściem uroczystości bierzmowania, przemilczeliśmy póki co to zdarzenie. (!) Dopiero w poniedziałkowy ranek bliscy osób, które utonęły, otrzymali te smutne wieści. Słowa świadka sugerują, że łodzie płynęły pojedynczo, po różnym kursie i w znacznej odległości od siebie - płynąca zbiegiem okoliczności tą samą trasą łódź, która podjęła rozbitków, pojawiła się dopiero po jakimś czasie. Obraz ten stoi w opozycji do opisywanego przez Alfonsa Necla brawurowego rajdu pomera-nek ścigających się po wzburzonych wodach zatoki. Zapewne szyper chciał dotrzeć do Pucka jak najszyb- tfni* i 'j. Jjpcn ifile. w AJ;ćbander Koii^a ^ ry a n ria .$2 o ni buf g Annsi Szombtlro ^-U'y.a lin:: kustosz '4tb«i|;> H «ja %11-ieiszh k'oni(,a Amofh \Ty/y/A/ys/iy /AU1_ s*_t'&irlSaii' ^/&// fitll/C S)/jt_ pełnił służbę wojskową, yd £ / ,/r /ł. /(. -/#/,• i _ />■%:: i t/.f haA ,, iTu/ni Cin/rW.y id l I jtiu-lu.jfin liP/jlU /tlsllh, tri ll/ZW/S Jo //'//: W/.ę_ _'l' J^cl/CjT/m/l żést'W /It'A'/u'///u l/V frii/fat-t/l Zaświadczenie wydaje się w celu./^rzeiłożenia w : / o il' i). _ K 0 1'.: 3_N_ D AjaK T .........M,........ i ■ I tylko kamienieje z każdym dniem ogromniej Pracując tak bez przerwy bez celu i sensu lata pracy i trudu skończyły się klęską -Nie czytanych szpargałów garść zostanie po mnie Z tymi nieczytanymi szpargałami to niekoniecznie trzeba się zgodzić, bo przecież pozostanie cytat z Taty wiersza umieszczony w przejściu pod Złotą Bramą w Gdańsku jako podpis pod zdjęciem zrujnowanego Gdańska: Ruiny jeszcze kto pamięta/ Dziś domy w złotych ornamentach. Dziękujemy z Tatą za to, że uświetniliście Państwo jubileusz Jego 90-lecia. Tym bardziej czujemy wdzięczność, że za kilkanaście godzin ma nastąpić kolejny, zapowiadany przez media koniec świata, planeta X uderzy w Ziemię, i baliśmy się, że nikt w takim momencie nie zechce słuchać czegoś tak ulotnego, jak poezja, czy też może mniej ulotnego, ale nie zawsze budującego, jak biografia poety. Spróbowałem te 90 lat jakoś Państwu opowiedzieć, przybliżyć, ale wiem, że nie da się tego zrobić w tak krótkim czasie. Skupiłem się bardziej na Taty życiu niż jego wierszach, ale cóż - tu wspomogę się słowami pani Bożeny Ptak: „Nie potrafię czytać poezji jak wytrawni krytycy, teoretycy, badacze, bo nie jestem ani krytykiem, ani teoretykiem, ani badaczem. Może tylko wrażliwym czytelnikiem, odbiorcą, który sam próbuje odkryć lub ukryć się w języku poezji, w masce metafory". ZBIGNIEW RADOSŁAW SZYMAŃSKI * Mowa wygłoszona 22 września 2017 roku podczas uroczystości z okazji 90. urodzin Zbigniewa Szymańskiego zorganizowanej w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Gdańsku, Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie oraz Nadbałtyckie Centrum Kultury w Gdańsku. Fotografie z archiwum rodzinnego Szymańskich \ LEPIŃC- ZELNIK 2018 / POMERANIA / 37 STANISŁAW SALMONOWICZ Słownik Języka Polskiego tak definiuje pojęcie fanatyzmu: „nieustępliwa, bezkrytyczna wiara w słuszność jakiejś sprawy, idei, doktryny Łączy się to z brakiem tolerancji wobec poglądów czy stanowisk odmiennych. Fanatyk to człowiek „ślepo oddany jakiejś idei". Czy to pogląd niesłuszny: jeżeli dana idea jest piękna, dlaczego by jej nie hołubić? Wielcy jednak mędrcy różnych epok ostrzegają przed fanatyzmem. W XVIII w. Denis Diderot napisał głośne zdanie: „Od fanatyzmu do barbarzyństwa jest tylko jeden krok...". Poeta zaś starożytnego Rzymu, Horacy, uwielbiany przez wieki w Europie, napisał: „Błogosławieni, którzy trzymają się środka". Kto zaś trzyma się drogi środkowej, to wie zapewne, że dobrze jest mieć rację, niekoniecznie jednak musimy ją wymuszać na innych. Czyż fanatyzm wobec inaczej myślących można pogodzić z wezwaniem Nowego Testamentu: „Miłujcie nieprzyja-cioły Wasze!"? Święte księgi różnych religii to jedno, a ludzkość niezależnie od panującej religii, kocha wręcz decyzje i działania proste, jak przysłowiowa maczuga jako argument w dyskusji. Porzućmy jednak wielkie hasła i spytajmy się na serio, czy w Krakowie miłośnik Wisły może się przyjaźnić z zagorzałym kibicem Cracovii? Odpowiedź jest równie jednoznaczna, gdybyśmy się spytali, czy gdyński klub Arka uważa za swego przyjaciela (zza miedzy) kibiców Lechii. Fanatyzm, taki czy inny, miał się przez wieki dobrze i nadal ma się dobrze, a fanatyzmy sportowe zastępują (częściowo!) dawne waśnie międzyplemienne. Techniki „poprawności politycznej", czasem mające zresztą charakter śmiesznych fanatyzmów językowych, niczego nadmiernie przez ostatnie 50 lat nie zmieniły w Europie. Istnieją w świecie inne cywilizacje, dla których nawet sama koncepcja poprawności politycznej jest odległa o lata świetlne od ich rzeczywistości. Tu, choć to dygresja, uwaga, która mi się nasuwa. Ostatnio nie brak mądrych i zawiłych rozważań na temat rozwoju naszej cywilizacji w kierunku budowy panowania sztucznej inteligencji, rezygnacji z pracy fizycz- nej, wręcz oddawania się niemal wyłącznie rozrywkom kulturalnym i wysokiej technice zarządzania. Zawsze zadziwiają mnie autorzy takich tekstów, którzy pomijają pewne fundamentalne pytania co do przyszłości. Nie trzeba być fanatykiem pesymizmu historycznego, by takie pytania w tym kontekście postawić. Pytanie pierwsze, może najważniejsze, brzmi tak: dlaczego w rozważaniach o przyszłości pomija się problem „bomby demograficznej"? Wiemy przecież, że jeżeli świat nie ograniczy stałego wzrostu ludności w skali globalnej (ale w tzw. dawniej trzecim świecie), to grożą nam klęski głodu, wojny o przeżycie... Przyjmijmy prowizorycznie, że klęska demograficzna jeszcze nie nastąpiła, podobnie jak klęski klimatyczne. Nie zmienia to jednak faktu, że w obliczu kolejnych rewolucji technologiczno-ekonomicznych ogromny (terytorialnie większy) fragment kuli ziemskiej, ze swoim bagażem ludnościowym, w tej ewolucji udziału nie bierze w pełni, a może w ogóle! Mam tu na myśli, czego nie trzeba udowadniać, około 2/3 terytorium Afryki, część Azji i Ameryki Południowej. Być może do tej ludności „zacofanej" (to nie jest obraza ani epitet, lecz fakt cywilizacyjny) należy przynajmniej 45% ludności Ziemi. Pocieszajmy się, że być może Chiny komunistyczne, osiągając rozwój ekonomiczny i techniczny, wyrwały miliony Chińczyków z tej pułapki zacofania. Tak czy inaczej, nie jest rzeczą obojętną, że poza przyczynami obiektywnymi istnieje także problem ideologii agresywnych, głównie muzułmańskich, które - w dalszej perspektywie pogłębiania się różnic cywilizacyjnych - mogą się znaleźć w konflikcie globalnym (już nie tylko rzucać od czasu do czasu bomby) z rozleniwionymi społeczeństwami Europy. Czy można budować enklawy techniki i ekonomii na miarę XXII wieku, jeżeli znaczna część kuli ziemskiej (przykładowo: Indonezja, Bangladesz, Mjanma/Birma, Pakistan, prowincje Indii, „interior" Brazylii czy liczne kraje afrykańskie) pozostają swoją cywilizacją, agresywnymi religiami czy umiejętnościami gospodarczymi gdzieś może na poziomie pierwszej fazy budowy 38 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH WM kapitalizmu w Europie? Zazwyczaj, wobec silnych konfliktów lokalnych, w tych krajach brakuje struktur państwowych, które mogłyby realizować szybkie procesy modernizacji. Oczywiście nie zgłaszam tu żadnych recept, są to problemy niezwykle trudne. Świat zachodni pompował przez ubiegłe 50 lat miliardy dolarów w różne formy pomocy dla krajów afrykańskich. Pomoc ta została skradziona, zmarnowana lub skonsumowana, bez żadnej poprawy sytuacji. Siłą rzeczy takich sytuacji nie polepszą globalne koncerny nastawione jedynie na globalny zysk. Taki jest obecnie stan rzeczy i nie sposób snuć wizje o tabletach czy smartfonach o wiele doskonalszych, jeżeli nie znajdziemy rozwiązań dla krajów ubogich. Na razie tacy tytani myśli społecznej, jak prezydent Trump, wymyślają jako jedyne rozwiązanie praktyczne „mur chiński" na granicy z Meksykiem. Jest to chyba symboliczny dowód na fakt, że świat nowoczesny nie znajduje żadnej recepty na problemy „trzeciego świata"! Klęski modernizacyjne współczesnych Indii najlepiej dowodzą, że nawet bogaty formalnie i niezależny kraj, niemal mocarstwo, nie potrafi u siebie rozwiązać podstawowych problemów społecznych, religijnych, prawnych. Indie współczesne to konglomerat sprzeczności jaskrawych, które grożą światu zachodniemu, jeżeli nie znajdzie się recepty na fanatyzmy religijne i zacofanie wiekowe mentalności wielkich środowisk ludzkich. Intelektualiści afrykańscy mają zwyczaj obciążania za wszystkie kłopoty wyłącznie dziedzictwa europejskiego kolonializmu. To grube uproszczenie w opinii każdego fachowego antropologa. To zacofanie nie jest oczywiście jakąś szczególną „winą historyczną" ludów afrykańskich czy azjatyckich. Chodzi tu o wiekowe przyczyny kształtujące odmienny rozwój historyczny, w którego ramach wiele zjawisk, a zwłaszcza klimat i związane z nim możliwości gospodarcze, odgrywały w sumie może większą rolę niż negatywne skutki kolonializmu. Kolonializm był wprawdzie jakąś próbą modernizacji tych terytoriów, ale wykreślaną egoistycznymi interesami metropolii. Ta próba modernizacji nie przyniosła sukcesu, to fakt, ale niestety fatalny w skutkach był proces pośpiesznej, wykreślanej konfliktami wielkich mocarstw, dekolonizacji, która likwidując zło kolonializmu, właśnie w Afryce stworzyła zarzewia konfliktów trwających do dziś... Wróćmy jednak do fanatyków pomniejszej rangi, fanatyków pola golfowego, trofeów myśliwskich czy jakichkolwiek innych źródeł niezdrowych rywalizacji. Nawet tak miły mi ruch ekologiczny rodził na marginesach swoich fanatyków „jednej idei", oderwanych nazbyt od wszelkich realiów, nawet niekiedy niebezpiecznych, gotowych na rzucanie bomb „w dobrym celu". Moim ideałem jest człowiek, który może łączyć realne oddanie wobec trudnych wskazań danej religii z dobrymi uczynkami i otwartą postawą wobec ludzi o innych poglądach, ze zrozumieniem, że nie każdy widzi tak samo pojęcie „dobrych obyczajów", że nie każdy kocha te same pisarki czy tych samych piosenkarzy Mówiąc w skrócie, że miłość do Legii nie powinna iść w parze z atakami kijami bejsbolowymi na kibiców Barcelony czy innej Marsylii, i to tylko dlatego, że są to kluby ewidentnie lepsze zawsze od owej Legii, której sam nigdy nie kochałem, ale przecież jej nie zwalczam... Jest takie dobre powiedzenie Gogola, pisarza wiecznie aktualnego pod każdym rządem i w każdym ustroju. Gogol w „Rewizorze", sztuce dziś znów aktualnej, umieścił zdanie, które można dobrotliwie zadedykować fanatykom całego świata: „Aleksander Macedoński był niewątpliwie bohaterem, ale po cóż łamać krzesła?". Od fanatyków ISIS czy miłośników „epopei SS" nie oczekujemy rezygnacji z tępego fanatyzmu, nie liczymy, by się nawrócili na wegetarianizm, a w każdym razie, by obiecali, że nie będą próbować zabijać ludzi, którzy im nic złego nie zrobili. Fanatycy „w drobnej sprawie", choć formalnie to wymiar lokalny, są jednak niebezpieczni, nieraz zatruwają życie społeczne, dzień codzienny. Można, oczywiście, być przekonanym, że Słońce krąży wokół Ziemi, a żadne szczepienia nie są pożyteczne, ale to drugie przekonanie jest już szkodliwe. Nie mam natomiast nic przeciwko wierze wielu ludzi, że niedawno na jakimś polu wylądowali kosmici. Proszę bardzo o dobre ich traktowanie! Można jednak być kibicem małego zgoła klubu piłkarskiego i pobić sędziego (są takie przykłady!), który słusznie czy niesłusznie, podyktował przeciwko ukochanej drużynie decydujący rzut karny. Dawniej różnie to bywało, ale zazwyczaj wystarczał jako oznaka oburzenia głośny krzyk „sędzia kalosz!". Notabene nie ustaliłem, skąd się wzięło to odwołanie do kalosza, ale sam słyszałem takie krzyki. W dzisiejszej rzeczywistości mediów globalnych operuje się ciągle słowami bez pokrycia, dewaluacja słów z pewnością jest największym osiągnięciem ostatnich lat, nie tylko w Polsce. Jakaś osoba, zupełnie delikatnie mówiąc, nieza-sługująca na szersze zainteresowanie, zostaje określona mianem „celebryta", co ma oznaczać, że trzeba się nią zachwycać czy że są tacy, których ona zachwyca! Inne osoby określa się co krok, że są „fanami", czyli fanatykami, jakiejś kapeli, grupy muzycznej, która natychmiast awansuje do miana „legendarnej". Sugerowałbym może nieśmiało, by spróbować statystycznie określić, że słowo legendarny może przysługiwać osobie czy zespołowi, którzy wydali chociaż 10 min płyt. Tylko w Nowym Jorku żyje, wraz z okolicą najbliższą, ok. 20 min ludzi. Jeżeli legendarny zespół nie sprzedał na świecie owych 10 min płyt, to może jest legendarny tylko w Nowym Jorku? I to by było „na tyle" w temacie o fanatykach jakiejkolwiek maści. I LËPINC- ZELNIK 2018 / POMERANIA / 39 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégö partu Kaszëbsczégó Zrzeszeniô WEDLE AKTÓW KÖMUNYSTICZNY BEZPIECZI Wejrowsczi part Kaszëb-sczégö Zrzeszeniô ököma chönicczégö béł tim, co rozwijôł sa nôlepi w całi organizacji. W maju 1957 r. miôł ön 438 nôleżni-ków ë dzewiac kôłów. Ökróm miesczé-gö w Wej rowie bëłë to köła w taczich môlëznach, jak: Réda, Lëzëno, Strzépcz, Lëniô, Szëmôłd, Łebno, Czelno i Strze-bielëno. Do zymku pöstapnégö roku lëczba jich urosła do 13, bô doszłë jesz köła w Rëmi, Nôdolim, Chwaszczënie i Ösowi. Nimö felënku doswiôdczenié-gö w społeczny roböce dzejnota partu bëła rësznô, chöc we wspominkach tej-sej nalezc jidze téż kritika tegô, jak dzejalë jegö przédnicë. Taczé kriticzné öbtaksowanié robôtë wejrowsczich dze-jarzów nalezc jidze na przëmiar w pa-miatnikach Klémasa Derca, chtëren jak gwës pamiatómë, béł sekreterą partu i człowieka, co baro möcno interesowôł w tim czasu kómimysticzną bezpieka. Wedle niegö wiakszi dzél nôleżników zarządu nié do kuńca bëlno robił to, co powinien. Sóm przédnik partu, to je Jón Trepczik, chóc wedle Derca béł całim serca óddóny kaszëbsczi sprawie, ni miôł szëku do sprawów zrzeszonëch z organizatorską robotą. Kaséra partu, Zygmunt Milczewsczi, dëcht nick nie czerowôł sa za jego finansowima sprawama. Nie za wiele wedle Derca robilë w tim czasu téż Alojzy Jagalsczi i Józef Gniech, temu téż codniową robotą w zrzeszenim zajimac sa muszół... sekretera Zarządu Partu, to je prawie Klémas Derc. Może to wëzdrzec na to, że autór wspominków chcôł sóm se achtnąc i ôpisôł sebie lepi jak jinszich lëdzy, równak wëchôdô na to, że miôł w tim dosc tëlé prôwdë. Wejrowsczi part KZ wëróżniwôł sa w tim czasu nić blós swoją aktiwnotą, ale téż tim, że béł jednym z tëch, jaczé nôbarżi interesowałë krëjamné służbę Lëdowi Pölsczi. Na spódlim tegö, co wiedzałë öne ó roböce tamecznëch dzejarzów (a nié wszëtkö, co do nich dochôdało, muszało bëc prôwdą), jich fónkcjonariuszowie napiselë midzë jinszima, że przédnictwô Powiatowego Zarządu Zrzeszeniô [w Wejrowie] môże prowadzëc wrogą dzejnota, bö ledze ti mają lëché ôdniesenié do Lëdowi Władzë. Wedle przedstôwców Służbę Bezpieku zarząd wejrowsczégó partu skłôdôł sa z endecczégô elemeńtu, co mocno zrzeszony béł z katolëcczim Kóscoła. Doszlë oni przez to do dbë, że przë ôradzë zrzeszeniégô, chtërnégô céla je rozköscérzanié kaszëbsczi kulturę, [przédnicë wejrowsczégö partu KZ] môgą prowadzëc dzejnota pôd cëska ksażi i dzejanié zrzeszeniô sprowa-dzëc na falszëwé szlachë, tim barżi, że w przédnictwie ni ma ani jednégô nô-leżnika partii, to je rządzący tej w najim kraju Pólsczi Zjednóny Robótniczi Partie. Jak ju zdążelë jesmë sa doznać, dzejnota pöd cëska ksażi nie bëła jedurnym „wëstapka" jaczégô wedle SB i wëszëz-nów PZRP dopuscywelë sa kaszëb-sczi dzejarze z Wejrowa. Ökróm tegô bëlë „separatistama", chcelë pödzelëc spólëzna na Kaszëbów i nie-Kaszëbów i trzimelë pödezdrzoną łączba z zôpad-nyma kapitalisticznyma krajama. Öglowö czej przëzérô sa akta bez-pieczi, chtërne są brzada krëjamnégô dozéraniô wejrowsczich dzejarzów KZ, wëapartnic jidze w dzejnoce tamecznego partu czile sprawów. Dzaka temu w papiorach tëch móże nalezc nad-czidczi ó rozmajitëch rzeczach, jaczi-ma żëlë w tim czasu nôleżnicë KZ. Jedną z nich je sprawa kaszëbsczi gazétë, jakô w czasu, czej wejrow- skô SB zacza rozprócowiwac swój ich „figurantów", jesz nie wëchôda, ale mia ju niedługo sa ukazëwac. Nigle równak „Kaszëbë", bö ó ten cządnik gwësno tuwö chödzy, zaczałë wëcha-dac regularno (rujan 1957 r.), musz bëło dosc tëlé biôtkówac sa ö niegö z wëszëznama. Institucjama, chtërne kaszëbsczi dzejarze muszelë prosëc ö pasowné zgódë, bëłë kómitetë (centralny ë wöjewódzczi we Gduńsku) Pölsczi Zjednóny Robótniczi Partie i cenzura. W aktach wejrowsczi SB nalezc jidze pómión nëch biôtków. Przëmiara tego móże bëc wspómniony w nëch papiorach raport wiadłodówócza o tacewnym mionie „Kwaśniewski" z łżëkwiata 1957 r., wedle chtërnégö Jón Rómpsczi miôł nibë jezdzëc do Warszawę, żebë załótwiac te sprawę. Wedle tego dokumentu nôleżnicë zrze-szeniô chcelë, cobë gazéta wëchôda trzë razë w tidzéniu, dejade kömuny-sticzné wëszëznë zgódzëłë sa na jeden rôz (w kuńcu wëszło na to, że wëchô-da róz na dwa tidzenie). Ökróm tegó wëczëtac w nim jidze, że zrzeszenie, a tak pó prówdze wiera jegó wejrowsczi dzejarze, chcelë, bë przędnym redaktora przińdny gazétë béł Rómpsczi, ale ta udba władzom téż sa nie widza. Podług tegó, co ódkózół esbekóm „Kwaśniewski", nôleżnicë wejrowsczé-gó partu, w tim Trepczik, chcelë, bë gazétnikama nowego pismiona bëlë stôri dzejarze, a nié kômunyscë, a mło-dim ni może dowierzać, bô wëchôwóny są w stalinowsczim dëchu. Ö jiwrach sparłaczonëch z biótką o gazeta ódkazywół wejrowsczému partowi Rómpsczi, wedle chtërnégó w połowie 1957 r. zaczinô sa zmieniwac pölitika w ôdniesenim do zrzeszeniô i widzec je to colemało na dole. [Rómpsczi] gôdôł, 40 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 KASZËBIW PRL-U że ôdgórné [chödzy tuwó ô centralne w Warszawie] władze zgôdzëłësa na to, żebë wëchôda gazeta, ale Wojewódzczi Komitet [PZRP we Gduńsku] zaczinô bëc procëm. Gwësno nie je to jesz jasno rzekłé, ale w kóżdim razu zaczinô sa ta sprawa ôdwlakac. Kureszce po wiele trudach w ruja-nie 1957 r. wëszedł pierszi numer „Kaszëb", jak sa równak krótko późni ökôzało, béł to póczątk pósob-nëch jiwrów. Tim raza bëłë to sztridë i spiérczi bënë samégó zrzeszeniégó. Jedną z jich przëczënów béł prawie nowi kaszëbsczi cządnik, a ôsoblëwie to, chto i ö czim w nim pisze. Wedle agenturowego raportu wiadłodówó-cza SB ö tacewnym mionie „Witold" z 17 stëcznika 1958 r. nôleżnikóm wejrowsczégó partu, a osobie wie Trepczikówi i Dercowi, nie widza sa robota przédnégô redaktora „Kaszëb", Tadeusza Bólduana, i jego wespółro-bótnika Jana Czedrowsczégö. Wedle kritików wëchôdający öd czile mie-sący cządnik tworzony je przez lëdzy, co ni mają richtich doswiôdczeniô i nie piszą ó rzeczach sparłaczonëch z dzejama, gospodarką ë pólitiką, co bë interesowałë lëdzy na Kaszëbach. Podług nadczidniatëch dzejarzów artikle w ti gazéce powinni pisać ledze, chtërne znają sa na historii i są sparłaczony ze zrzeszenim. Trep-czik chcôł nibë nawetka napisać do redakcji w ti sprawie, bë gazéta bela pô prôwdze kaszëbskô, i chcôł pôdac, jaczé témë kaszëbskô prasa powinna ôbgadëwac w artiklach. Ökróm tegö Trepczik i Derc bëlë dbë, że zadanim „Kaszëb" pöwinno bëc wëchôwiwanié kaszëbsczi spölëznë w kaszëbsczim dëchu. Tak sa równak nie dzejało, bó jak cwierdzëlë wspömniony dzejarze, redaktorze ti gazétë nick dobrégô dlô Kaszëb nie zrobię, a dokaza tego miało bëc to, że jich artikle są öglowé [i] nie tikaję sa kônkretnëch żądaniów kaszëb-sczégô lëdztwa. Z kuńca stëcznika 1958 r. pöchôdô jinszé doniesenié zrëchtowóné przez znónégô ju nama „Kwaśniewskiego". Podług niegö na przełómanim lat 1957-1958 Wejrowó i wsë z jego ökólô ödwiedzywac miôł Jón Rómpsczi. Westrzód sprawów, jaczé óbgôdiwôł z zeszłima na zeńdzenia lëdzama, bëła téż sprawa kaszëbsczi gazétë, jakô bëła wedle niegó lëchö prowôdzonô przez lëdzy wëchôwónëch w jinszim dëchu. Z wiadłów, jaczé mia wejrowskô SB, wëchôdało, że robôta Rómpsczé-gö, chtëren zresztą rëszno wespół-dzejôł z Trepczika, przenoszą brzôd. Na przëmiar na zéndzenim kóła KZ w Szëmôłdze, jaczé ódbëło sa w stëcz-niku 1958 r., jegö uczastnicë gôdelë, żebë zmienić Redakcjowé Kolegium. Jistno bëło w Łebniu, gdze nôleż- SPRAWY KASZUBÓW WIELKANOC „Wilk morski" KRZYWDZĄCA DKCYZJi nicë KZ chcelë, bë kaszëbskô gazéta szlachówa za dówną „Zrzeszą Kaszëb-ską" i żebë prowadzëlë ja sprôwdzony lëdze, bö dzysdniowé Redakcjowé Kolegium je za möcno partijné, to je za baro słëchô kómunysticzny partii. Czej piszemë ö tëch sprawach, musz je pamiatac o szerszim kónteksce, to je ö spiérce bënë zrzeszeniégö midzë jegö przédnika Aleksandra Arendta i jegö wespółrobótnikama a zrzeszińcama, chtërnyma czerowôł tej Rómpsczi. Biótka o zmiana Redakcjowégó Kolegium „Kaszëb" mia tej związk z nad-czidniatima przed sztërka sztridama w organizacji, a ö jaczich w nëch tekstach jesz napisza. Na kuńc tego artikla wspómnąc wórt, że „Kaszëbë" kritikówóné bëłë nié blós przez zrzeszińców. To, jak bëłë one redagówóné, nie widzało sa téż kômunysticznym wëszëznóm, jaczich redaktorze cządnika wedle swój ich procëmników mielë nibë słëchac. Gduńsczi Wojewódzczi Urząd Kontrole Cządników, Publikacjów ë Wi-dzawiszczów, bó tak oficjalno zwónô bëła cenzura, béł dbë, że redakcjo nie robi tego, co zamkła w swój im wcza-sniészim programie, to je ni mó starë ó zmócniwanié jednotë nórodu ani ó to, bë Kaszëbi jak nôrëszni realizowelë pölitika rządzący partie i rządu Lëdo-wi Pólsczi. Dëcht czësto öpaczno. Podług cenzurë w cządniku felało prawie artiklów, cobë tikałë sa pöliticznëch sprawów, a bëłëbë sczerowóné procëm niemiecczi rewizjonisticzny propagan-dze. Ökróm czile tekstów ó gburzëznie za mało nibë bëło téż w „Kaszëbach" ó gospodarce. Kureszce w uwógach cenzurë ö czerowóny przez Tadeusza Bólduana gazéce wëczëtac jidze téż, że za nasze dëtczi pözwöliwómë na umôc-niwanié sa ôstrzódka rozköscérzającégó, abö chcącego szérzwic, separatisticzné pôzdrzatczi i nastawienia westrzód kaszëbsczégô lëdztwa. Co z tegó wszëtczégö wëchôdô? Wëzdrzi na to, że czerowanié kaszëb-sczim cządnika w tim czasu (i wiera nié blós tedë) bëło dradżim zadanim. Dló jednëch pismiono za baro słë-chało rządzący partii i bëło „za mało kaszëbsczé", a dló wëszëznów... za mało robiło tegó, co PZRP chcą, a nawetka wëstapówałë w nim znanczi se-paratizmu! Skórno równak do gazétë zastrzédżi mielë lëdze z rozmajitëch strzodowiszczów, tej może przińc do głowë mësla, że ji redakcjo mia równak jakąś stara ó óbiektiwnota w ópisëwa-nim dzejów i dzysdniowóscë naji zemi i ji mieszkańców. SŁÔWK FÖRMELLA* * Autór je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gdunsczégö partu Insti-tutu Nôrodny Pamiacë. I LËPINC- ZÉLNIK 2018 / POMERANIA / 41 GDAŃSK MNIEJ ZNANY Przy Targu Drzewnym wzdłuż Podwala Staromiejskiego w Gdańsku rozciąga się Plac im. Dariusza Kobzdeja. W ostatnim czasie przechodnie ze zdziwieniem przyglądają się zamontowanej tu potężnej błyszczącej złotej kuli. PLAC IMIENIA DARIUSZA KOBZDEJA NIE TAK DAWNO TEMU Spacer rozpoczynamy przy głazie będącym pomnikiem patrona skweru Dariusza Kobzdeja (1954-1995), ustawionym tutaj 3 maja 1999 roku. Tego dnia w 1980 roku odbyła się tu patriotyczna manifestacja. Uczestnicy a wśród nich Dariusz Kobzdej, zostali pobici i zatrzymani. Dariusz Kobzdej - wtedy młody lekarz, działacz opozycji, współzałożyciel Ruchu Młodej Polski - został aresztowany i osadzony wraz z Tadeuszem Szczudłowskim na trzy miesiące aresztu. Po zwolnieniu Kobzdej uczestniczył w strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Był przewodniczącym Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania. Ukrywał się w czasie stanu wojennego. W 1995 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Na głazie poświęconym Kobzdej owi przeczytamy fragment wiersza Zbigniewa Herberta „Przesłanie Pana Cogito": IDŹ / WYPROSTOWANY / WŚRÓD TYCH / CO NA KOLANACH / WŚRÓD ODWRÓCONYCH / PLECAMI / I OBALONYCH W PROCH. PREZENTZ NIEMIEC Nieopodal odpocząć można przy pięknej fontannie. To Fontanna Bremeńska, która stanęła na placu w 1999 roku. Została ofiarowana miastu Gdańsk przez miasto partnerskie Bremę jako symbol pojednania Polski i Niemiec. Fontanna jest kopią XIX-wiecznej fontanny bremeńskiej. Pełniła ona funkcję wodopoju dla zwierząt. Dlatego też woda tryska na poziomie ziemi z pyszczków psów - to poidełko dla czworonogów. Czasza, w której dziś można zamoczyć dłonie, była misą dla koni, stąd zerkają na nas końskie łby. Zwieńczenie kolumny to miejsce dla ptaków. Fontanna ma ponad dwa metry wysokości, wykonana została z brązu i mosiężnych elementów. Niemal identyczną fontannę zobaczyć można nie tylko w Bremie, ale i w Opolu. W 2017 roku, z okazji 800-lecia miasta, udało się wykonać replikę fontanny, która stała w Opolu już od 1840 roku, a zaginęła w czasie II wojny światowej. UFO? Złota kula, którą widzimy za fontanną, to pomysł Muzeum Narodowego w Gdańsku na promocję dzieła Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny". Na obrazie kula znajduje się pod stopami Chrystusa, jako symbol Jego panowania nad Ziemią. Poza tym jako forma ma wyrażać doskonałość stworzonego świata. W 2017 roku w Gdańsku pojawiły się reklamy ukazujące złotą kulę w znanych miejscach miasta - na przykład na stadionie czy pomiędzy stoczniowymi żurawiami. Plakaty mają zachęcić do odwiedzenia siedziby Muzeum Narodowego przy ulicy Toruńskiej i zobaczenia najcenniejszego obrazu, jaki znajduje się w Gdańsku. Tak zwana złota kampania została doceniona za oceanem. TOFU Studio, które opracowało projekt graficznie, zostało nagrodzone w konkursie International Design Award w Los Angeles. Prace z Gdańska pokonały konkurentów z 95 krajów świata, otrzymując srebro w kategorii „reklama drukowana" oraz wyróżnienie w kategorii „plakat". Kula na Placu im. Dariusza Kobzdeja co prawda nie jest ze złota, robi jednak ogromne wrażenie - ma aż 2,5 metra średnicy, a waży 700 kilogramów. Nie wiadomo jednak, czy pozostanie tutaj na zawsze. MARTA SZAGŻDOWICZ 42 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 Z KART HISTORII GRABINY-ZAMECZEK W DOKUMENTACH, PIECZĘCIACH I HERBIE DOKUMENTZXIII WIEKU Grabiny-Zameczek to osada położona na Żuławach Gdańskich, w gminie Suchy Dąb. Kiedyś były to dwie miejscowości: Grabina Zameczek i Grabina Duchowna/ Grabiny Duchowne, które w 1929 roku połączono w jeden organizm (wraz z przysiółkami Grabowe Pole i Grabowo). Najstarszy zapis o tej miejscowości pochodzi z 28 sierpnia 1273 roku. Wówczas książę Pomorza Gdańskiego Mestwin podarował połowę wsi Christianowi, zięciowi sołtysa Tczewa Jana. Nowi właściciele wcześniej weszli w posiadanie pierwszej połowy, którą kupili (nie znamy nazwiska wcześniejszego właściciela). Nadaniem prawa lennego otrzymali prawo dziedziczenia z prawem sprawowania sądownictwa. Świadkami tego wydarzenia byli m.in. kasztelan gdański Andreas i sołtys Gdańska Hinricus Pape. Dokument spisano w języku łacińskim, na pergaminie, z przytwierdzoną pieczęcią konną Mestwina. Ten niezwykle cenny i wartościowy dokument zachował się do naszych czasów. Jest przechowywany w zbiorach Archiwum Państwowego w Gdańsku. To cenne i unikatowe źródło historyczne pozwala odtworzyć przeszłość żuławskiej wsi Grabiny-Zameczek w czasach średniowiecza. PIECZĘĆ KRZYŻACKA Z GRABIN ZAMECZKU Nazwa Grabiny-Zameczek wywodzi się od nazwy topograficznej Grabino utworzonej od wyrazu grab i dodanego do niego forman-tu -ino, z czasem zmieniono jej formę gramatyczną i dodano do nazwy rzeczownik „zameczek". W 1308 roku rycerze z czarnymi krzyżami na płaszczach nabyli Grabino, które stało się siedzibą wójtostwa na terenie Żuław Ste-blewskich. Pierwszym wójtem grabińskim został Henryk von Kra-nichborn. To za jego czasów rozpoczęły się prace budowlane, których zwieńczeniem było powstanie pod koniec XIV wieku zamku o charakterze dworu obronnego. Miejsce to chętnie odwiedzali wielcy mistrzowie krzyżaccy, zwłaszcza będąc w drodze pomiędzy Gdańskiem a Malborkiem, zatrzymywali się w grabińskiej twierdzy. Słynęła okolica również z hodowli koni na potrzeby rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (jak brzmiała pełna nazwa zakonu krzyżackiego). Miejscowi wójtowie posługiwali się własną pieczęcią od XIV wieku. Widnieje ona na jednym z dokumentów z roku 1440. Przedstawiono na niej drwala podczas prac przy wyrębie drzewa. Nawiązywało to do czasów osiedlania się Krzyżaków na tych terenach i miało symbolizować zagospodarowanie ziem Żuław Steblewskich. Ponownie pieczęć wójtów krzyżackich powróciła na karty historii 8 sierpnia 1925 roku. Wówczas Steblewo otrzymało decyzją senatu gdańskiego swój herb. Składał się on z tarczy trzy-polowej, a na jednej z części umieszczono pieczęć wójtów z Grabin-Zameczku. Dzisiaj odtworzona pieczęć jest prezentowana w muzeum w malbor-skim zamku. Warto pamiętać, że kiedyś żuławska wieś Grabiny-Zameczek miała własną pieczęć wójtów krzyżackich. ŻUŁAWSKA WIEŚ GRABINY-ZAMECZEK MIAŁA TEŻ HERB Senat XX-wiecznego Wolnego Miasta Gdańska 28 listopada 1928 roku ustanowił dla tej miejscowości herb. Nawiązywał on do czasów krzyżackich i takiż miał charakter. Przedstawiał od frontu zamek, na którym między dwiema wieżami umieszczona została tarcza z herbem wielkich mistrzów krzyżackich. Na środku tej tarczy znajdował się krzyż z tarczą w środku, a na niej widniał czarny orzeł. W dokumencie senatu gdańskiego nie określono kolorów znaku wsi, ale Marian Gumowski, historyk, numizmatyk i heraldyk, w swojej książce Herby i pieczęcie miast Pomorza opisał jego barwy. Tarcza wielkich mistrzów była koloru srebrnego z czarnym krzyżem, a na nim znajdował się mniejszy, złoty krzyż. W środku tarczy była kolejna tarcza - złota z czarnym orłem. Mury grabińskiej warowni, umieszczonej na białym tle, były czerwone. Może warto przywrócić herb żuławskiej wsi, by cieszył jej mieszkańców oraz turystów odwiedzających tę miejscowość? TOMASZ JAGIELSKI 1 LEPIŃC- ZELNIK 2018 / POMERANIA 43 Listy w red.pomerania@w CZY MOŻNA MÓWIĆ 0 MROKACH ŚREDNIOWIECZA? Przeprowadziłem ostatnimi czasy dość długie rozmowy z Józefem Bo-rzyszkowskim. Pan Profesor troszkę z przekąsem stwierdził, że mocno się zagłębiłem w „mroki średniowiecza". Miałem to szczęście studiować jeszcze w tych czasach, kiedy istniało pojęcie „mistrz i uczeń". Świętej pamięci Jan Powierski, uznany mediewista, poświęcał nam wiele czasu, prowadziłem z nim liczne fascynujące dyskusje. Zrozumiałe jest więc moje „niezdrowe" zainteresowanie średniowieczem. Pracę magisterską zacząłem pisać u profesora Powierskiego, ale poniosła mnie młodzieńcza niecierpliwość, zmęczyło żmudne dłubanie w źródłach łacińskich i staroniemieckich, 1 ostatecznie popełniłem pracę na temat 66 pułku u Romana Wapiń-skiego. Miałem ogromne szczęście, ponieważ Pan Profesor, którego niestety już nie ma wśród nas, zapraszał mnie do swojego mieszkania, a właściwie wielkiej biblioteki. Przepraszam za przydługi wstęp, ale chciałem powiedzieć, nie chwaląc się, że przeszedłem dobrą szkołę historyczną. Mistrz Borzyszkowski, który mnie również nauczał, oczywiście bez żadnego wyrzutu użył klasycznego stwierdzenia „mroki średniowiecza". Pomijając już, że nader umowne są ramy czasowe tej epoki, nie były to lata kompletnej ciemnoty. Pamiętać należy, iż pozostały po nich wspaniałe katedry, dzisiaj niestety bez wiernych. Pokolenia mnichów żmudną pracą tworzyły piękne manuskrypty. Powstało wtedy takie arcydzieło, jak ołtarz mariacki Wita Stwosza. A w Gdańsku mamy takie cudo, jak „Sąd Ostateczny" Hansa Memlinga (złu-pione przez naszego kapra). Wspomnieć można, że działali wówczas minnesangerzy, wędrowni poeci i pieśniarze. Jeden z najsławniejszych, Walther von der Vogelweide, napisał przepiękny, subtelny erotyk „Under der linden". Wszystkim raczej jest znany pochodzący z tej ballady refren Tandaradei z filmu „Krzyżacy", użycie go w nim jest jednak nieporozumieniem. Utwór „Under der linden" warto wysłuchać w pełnej wersji oryginalnej. Walther jest również autorem pieśni krucjatowej „Palastinalied". Wyprawy krzyżowe do dziś budzą skrajne emocje. Istnieją nawet opinie, że rycerstwo Europy ruszyło do Palestyny tylko z chęci zysku. Owszem, istniało wtedy oczywiste prawo łupu, ale przede wszystkim kierowały nimi głębokie inspiracje religijne. Ujmując to inaczej, rzucać rodzinne strony, udawać się na kilkuletnią poniewierkę, mając duże szanse na śmierć, tylko dla wątpliwych korzyści materialnych? Pewnym jest udział w krucjacie księcia Kazimierza II, z rodu Gryfitów, panów Kaszub. Prawdopodobnie władca Dymina zmarł w 1219 r. właśnie wskutek ran odniesionych w Ziemi Świętej lub chorób, których się tam nabawił. Zapewne znalazło się również kilku śmiałków z naszego Pomorza Gdańskiego, którzy ruszyli do Palestyny. Religijność ówczesnych ludzi jést swoistą zagadką. Nie brakowało fa- natyków, którzy rzucali na stos często niewinnych ludzi. Pamiętać jednak musimy, że średniowiecze dało nam także wielu głęboko i autentycznie wierzących mistyków. Daleko nie szukając, mamy błogosławioną Dorotę z Mątowych. Związana była przez wiele lat z Gdańskiem, oczywiście więc w katedrze oliw-skiej odbyło się w 1976 r. uroczyste nabożeństwo po zatwierdzeniu jej kultu przez papieża Pawła VI. Przypuszczać można, iż pomimo długotrwałego procesu chrystianizacji dalej istniały ślady wierzeń pogańskich. Przekonany jestem niemal na sto procent, że Świętopełk Wielki, hojny donator Kościoła, po cichutku udawał się pod święty dąb przodków i wzywał rodzimych bogów. Pamiętać należy, że chrześcijaństwo na Pomorzu w czasach księcia liczyło niespełna 100 lat. Jeszcze w XV wieku księża gromili z ambony swoje owieczki za czczenie starych bożków. Oczywiście istniało wiele zabobonów i dziwnych zwyczajów, ale czy dzisiaj jest inaczej? Sztuka pisania i czytania nie była zbyt powszechna. Dodatkowo głównym językiem w piśmiennictwie była łacina. Czytamy w Kronice oliwskiej, że Władysław Łokietek miał rozstrzygnąć spór majątkowy pomiędzy opactwem a rycerzami pomorskimi. „Ujrzawszy przywileje i usłyszawszy ich treść", zatwierdził prawa cystersów oliwskich. Najpewniej więc król Polski był analfabetą. Oczekiwano jednak od ówczesnych władców innych umiejętności, w tym sztuki wojowania. Przypomnieć należy, że wtedy książę na ogół wiódł do bitwy swoich wojów w pierwszym szeregu; warto w tym miejscu wspomnieć, że i Świętopełk Gdański spełniał 44 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 LISTY/ KRONIKA GDAŃSKIEGO ODDZIAŁU ZKP wymogi swoich czasów i był uzdolnionym wodzem, który potrafił wygrać w wielu bitwach. Analizując przekazy, czasami mam wrażenie, ujmując rzecz trywialnie, że ówczesne bitwy były czymś w rodzaju „ustawek" współczesnych tzw. kiboli. Istniał jednak do pewnego czasu swoisty kodeks honorowy rycerstwa. Podczas bitwy polsko-krzyżackiej pod Koronowem 10 października 1410 r. strony zarządzały przerwy w walkach, w czasie której nawet wzajemnie częstowano się winem. Były oczywiście rzezie ludzi niewinnych, cywilów, i naprawdę bezwzględne krwawe rozprawy. Pamiętać jednak należy, że kopia, miecz, a nawet topór bojowy miały ograniczoną moc rażenia. Strzała ze sławnego długiego łuku angielskiego, którym skądinąd najlepiej władali Walijczycy, prawdopodobnie przebijała zbroję rycerską dopiero z odległości ok. 50 metrów. Groźna kusza, której użycie zostało oficjalnie zabronione przez Watykan w rozprawach pomiędzy chrześcijanami (oczywiście zakaz powszechnie łamano), była skom- plikowana w obsłudze i zawodna. Wystarczył deszcz, który rozmiękczał jej cięciwę, i traciła walory bojowe, dowodzi tego bitwa pod Cré-cy. Prawdziwe jatki zapoczątkował jednak dopiero postęp techniczny, wynalezienie broni maszynowej oraz innych machin piekielnych. Mentalność ludzi wieków średnich pozostanie nierozwiązaną zagadką. Wiadomo, że małżeństwa władców były elementem rozgrywek politycznych. Związki były zawierane w bardzo bliskim pokrewieństwie, czasami trzeba było sięgać po dyspensę papieską. Zdarzały się więc zapewne zaburzenia genetyczne. Najpewniej jednak istniały też prawdziwe romanse, przykładem jest książę Mściwoj II, który uwiódł zakonnicę Sulisławę. Wysoka była w tych latach, w przeciwieństwie do późniejszych czasów, higiena. Leszka Białego nie przypadkiem próbowano zdybać pod Gąsawą w łaźni. Nieco później książę śląski Henryk zwany Brzuchatym w identycznych okolicznościach został skutecznie pojmany w niewolę przez swojego krewnia- ka. Jedno z najdostojniejszych odznaczeń Anglii, Order Łaźni, zostało oficjalnie zatwierdzone w 1725 r., ale najpewniej jego tradycja wywodzi się ze średniowiecza, kiedy to rycerz przed pasowaniem dokonywał wręcz rytualnej kąpieli. Źródła wskazują, że kobiety w tamtych czasach miały wysoką pozycję społeczną, oczywiście proporcjonalnie do stanu pochodzenia. „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczy-waj" - brzmi jedna z najstarszych pewnych zapisek po staropolsku (z Księgi Henrykowskiej). Najpewniej mąż wzruszony ciężką pracą żony przy żarnach zaproponował jej odpoczynek i sam się wziął za mielenie mąki. A prawdziwemu rycerzowi wręcz nie wypadało nie mieć damy serca... Reasumując, w tamtych latach ludzie mieli bardzo podobne problemy jak dziś, aczkolwiek pewnych niuansów ich życia chyba nigdy nie wyjaśnimy. Tak czy owak średniowiecze to nie mroki, to barwny czas, warty rozważań i dysput. TOMASZ SZYMAŃSKI • 6 maja - odbyła się XXIX piesza gdańska pielgrzymka do sanktuarium patrona archidiecezji gdańskiej, św. Wojciecha, w Gdańsku-Lipcach. Wśród pątników uda-jących się na odpust byli także przedstawiciele Kaszu-j ^ bów z pocztem sztandarowym Zrzeszenia Kaszubsko-^ Q -Pomorskiego Oddział w Gdańsku reprezentowanym tt m.in. przez Adriana Watkowskiego. 3j| • 9 maja - gdański oddział ZKP zorganizował wycieczkę do ogrodów„Hortulus"k. Koszalina. Zwiedzający mogli zobaczyć w zespole ogrodowym (zajmującym 5,5 ha) tereny zielone inspirowane naturalnym krajobrazem (skalnym, leśnym, wodnym), kulturą różnych narodów (japońskiego oraz francuskiego) oraz orygi- nalne ogrody zmysłów w stylu angielskim. Szczególne podziękowania należą się Halinie Piekarek, która była główną organizatorką tej wyprawy. 12 maja - wspólnota Kaszubów przy kościele NMP Królowej Różańca Świętego w Gdańsku-Przymorzu odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku-Matemblewie. Pielgrzymi spotkali się przy słynącej z łask figurze Matki Bożej Brzemiennej, gdzie zostało odprawione uroczyste majowe nabożeństwo. Następnie przy placu koło kościoła odbył się piknik. Pielgrzymi przy akompaniamencie akordeonu, na którym grał ks. Tomasz Dopke, śpiewali najpopularniejsze kaszubskie i polskie pieśni. 13 maja - w gdańskim Centrum św. Jana odbyła się uroczysta msza święta z okazji 25-lecia sprawowania liturgii w języku kaszubskim. Mszę świętą koncelebrowali m.in. ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych, i ks. Leszek Jażdżewski, duszpasterz Kaszubów. Następnie miało miejsce uroczyste poświęcenie tablicy upamiętniającej jubileusz. Po wspomnianych uroczystościach w Szkole Podstawowej nr 50 odbyło się walne zebranie gdańskiego oddziału ZKP. Poruszono na nim m.in. kwestie większej aktywności szeregowych członków, czemu ma służyć specjalna ankieta opracowana przez członka zarządu oddziału Jerzego Koszałkę. ADRIAN WATKOWSKI, HALINA PIEKAREK LEPIŃC-ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 45 'l LEGENDARNE KÖNIE Na möji pölëcë stoji takô knéga, co z polska zwie sa Koń to jest ktoś. W tim krótëchnym zdaniu krëje sa prôwda, co dlô köniôrza nie je ni-żódną krëjamnotą. Ne snôżé zwie-rzata mają swój, czasa baro möcny, charakter ë rozmieją östac w lëdzczi pamiacë. Köżdi ridownik mô ta-czégö hiska, co mii na wiedno w mëslach stoji. Jô téż. Równak są taczé könie, co östôwają w swiądze cali spölëznë, nôrodów czë nawet jesz szerzi. Czasa dzaka tim, co jich dosôdalë, czasa dzaka sobie sarnim, nóczascy dzaka jednemu ë drë-dżémii. Dzys kąsk ö taczich prawie koniach. BUCEFAŁ To kóń, chtërnégô wëmienimë mést jakö piérszégô, czej chtos nas spitô ö znóné konie. Je znóny dzaka temu, chto gö dosôd ë ôswôjil. Kö bél to Aleksander Wiôldżi. Jeden z nôwik-szich wódców w historii. Tegö konia (tesalsczégö ôdżera) Aleksander miôl kupie, czej bél 13 lat stôri. Widzôl, jak dozdrzeniali ni môgą so pöradzëc z jegö zajeżdżenim. Kóń bél baro niespokojny ë zrzucôl ridowników. Mlo-di ë chitri Aleksander wzérôl bôczno i dozdrzôl sa, że kóń mô strach gwó-sny céni. Rzek, że ón, chóc tëli mlod-szi, dô so z nim rada. Jak rzek, tak i zrobił. Ustawił konia do slunuszka, tak że nen nie widzôl céni. Tak jego uspokój il, przënacyl do se ë stelë sa drëchama do kunca. Bucefał znaczi buloglowi - mio-no tegó konia wzano sa ód jego głowę. Są dwie wersje ti legendë: miôl on abó kąsk wikszą głowa niżlë jiné hisczi, przez co przëpöminôl buła, abó jego gwiózdka na głowie bëla w sztôlce bulégó lba. Nosyl swójégó pana w wiele biôtkach, midzë jinyma pod legendarną Gaugamelą. Zdech téż ód biôtkówëch ren, jaczich doznôl w póbitwie pod Hydaspes. Miól tedë ostatka mócë wëniesc Aleksandra z westrzódka biôtczi. Nen kôzôl mii wëprawic wiółgą stipa, ale i tegó bëlo jesz mało wiôldżémii wojskowemu. Zalożil nowi gard ë na-zwól gó Bukefala. PAŁASZ W naszi pólsczi historii zapisól sa téż kóń wiôldżégó pólsczégó wodza, chóc może barżi pasëje - wodza Rzeczpóspólny, w chtërny grańcach bëlo tedë wiele nôrodów. Bél to kóń króla Jana III Sobiesczégó. Niós gó midzë jinyma w biótce pod Widna ë téż pod Parkanama, co nastąpiła pó wspómnióny wióldżi wiktorii. Miól Pałasz co dwigac - król ób nen czas wôżil bëlno nad 100 kilo ë we wspominkach wöjsköwëch je zapi- sóné, że wózyl ze sobą trapczi do wsódanió. Kóń pó prówdze miiszól bëc mocny, bó zdarzëlo sa, że ób szesc dni Sobiesczi jezdzyl na nim, wôjëjącë w trzëch wiôldżich błotkach (pod Niemirowa, Kómarna ë Kałusza). Miól król przez nen czas przejachac na swójim drëchu 350 kilometrów ë ódbic 90 tësący wza-tëch w jasyr (niewola) lëdzy. Kóń bél płowi farbë (dzys bë sa z pólska rzekło „bułanej"). TARANT Taczé miono miól kóń wodza, co z kóniama bél ósoblëwie mócno sparłaczony. Ze swójim hiska mó sa rozmieć téż. Bél to twórca partizant-czi abó lepi - wöjnë podjazdowi, ópiarti doch ó wëzwëskanié móc-nëch ë flotnëch kóniów (co sama przezwa taczégó zortu biótkówanió wskózëje). Bél to kóń hetmana Szte-fana Czarniecczégó. Podle legendë miól na nim ridowac óbczas dobi-wanió mórsczégó pasa, co óddzélô deńsczi ostrów Ais ód lądu óbczas wojnę ze Szwédama. Je to zapa-miatóné doch w pólsczim himnie. Prówda je tako, że pólsczé wojsko przeprówia sa tedë na botach, a zmiarzlé konie plënalë stroną. Le ju to ë cali cząd biôtk ë biótk, co Ta-rant miiszól przebëc ze swójim pana, robi z niego konia ósoblëwégó. 46 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 BRAWADË Ö KÖNIACH / WÖJNOWI KASZËBI Samö miono gôdô, jaką miôl farba, ë na gwës bél to jeden z przed-stôwców tamtëch pölsczich kôni, co jich dzysô ju ni ma. Kôni, co „pod karą śmierci" ni móg jich przędąc za grańca, köni möcnëch ë ôdwôżnëch, co pôra dniów móg na nich jachac ë jich nie zajachac. Co czasto na kunc biôtczi jesz do swójich mialë moc docygnąc zahôknionégö szpérą za strzemia trupa swöjégö pana. Legenda gôdô, że czej hetman umiérôl w Sokólówce na Ukrajinie, kôzôl przëprowadzëc do se swöjégö Taranta, żebë sa z nim pożegnać. Tej móg skonać spokojno. BASK Negó könia nót przëbôczëc nié z leżnotë jegö wójnowëch dobëców, le z pózdrzatku na jegô sportową kariera ë to, jak polską hodowla zrobił glosną na świece. Bask bél sëna ódżera, co miôl miono Witraż, ë köblë Bałałajka. Urodzyl sa w Stadninie Koni Albinowa w 1956 roku. Po karierze miónkówi na Służewcu ôstôl przedóny do USA. Tam östôl jedinym konia, co zwëskôl titel czempiona tak w kategorii konie hodowlane, jak könie użëtkówé. Bél ön öb nen czas ódżera nôbarżi chat-no brónym do krëcô. Ostawil pó se wicy jak tësąc zgrzébiat, te dobëlë kôle 500 czempionatów. W 1997 roku jego sztatura stana w nć>-wikszim na świece muzeum konia w Kentucky Horse Park. Pödobnëch köni-legend möże wëmienic jesz wiele. Sygnie przë-bôczëc Babieka spansczégö ricerza Cyda, Marengo Napoleona czë Szumka ksaca Józefa Pöniatowsczé-gö. Ö koniach zaslużonëch do hödowlë móg na przëmiar póczëtac chöcbë w slédny brawadze. Bëlo jich ösoblëwie wiele. Pósznëkrôjta, a uzdrzita téż, że wiele z nëch historii cygnie w pölsczé - czëdes baro köniarsczé - stronë. MATÉUSZ BULLMANN PÔ ÔSMË LATACH PÔZNÔŁ BRATA - BLËZNIAKA Kazmiérz Grunholz (stoji, w köszlë z wësziwa) öbczas Festiwalu Kaszëbsczich Filmów Mało chto w Chmielnie je tak baro zasłużony dlô kaszëbiznë, jak Kaz-miérz Grunholz. Pö prôwdze całé żëcé dzejô dlô kaszëbsczi kulturë. Pro-wadzył karna, zakłôdôł Chmielanów, sóm je méstra grë na bazunie i brëmzë, a przódë téż wiele robił dłô sportu w Chmielnie. Terô mô pri-watné kaszëbsczé muzeum, dze zebrôł setczi eksponatów: trofea, wsze-lejaczé muzyczne statczi użiwóné ôd pökôleniów na Kaszëbach i wiele jinszich wôrtnëch rzeczi. Czekawé je do te, że ten bëlny i zasłużony Kaszëba, co piakno wiedno w rodny möwie kôrbi, z urodzeniégö nijak Kaszëbą nie je. Jego żëcowé stegnë wëznacza wöjna. Wë jesce tak baro znónym w Chmielnie Kaszëbą, a pö prôw-dze z urodzeniégö tak nie je. Jak to tej richtich bëło z wami? Möja mëmka bëła rodowitą Niemką. Pochodzą z Wagla na Zëławach. Tam mielë dwór, sto hektarów zemi, bëlë bógati. Pó pierszim chłopie nazéwa sa Gertruda Witt. Ön zdżinął na wojnie. Tej z troje dzótkama ona trafiła do Prësewa kól Wierzchucëna. Mój tatk béł jaczims niemiecczim öficérą, ale më go nigdë nie póznelë i nick ó nim wicy nie wiémë. Jô sa urodzył 25 lutégö 1948 roku we Wejrowie. Jesz pod kuńc tego roku kôzelë mëmce sa spakować i wëjeżdżac do Miemców. To bëła ju óstrô zëma. Na trasę bëło wojsko. Öni uznelë, że mëmka nie je w sztadze mie i mojego brata - më tedë mielë kól dzesac miesądzy - dowieźć. Më bë w tim mrozu i w tëch warënkach wnet iimerlë. Kôzelë ji sa nas zrzec. Ksądz ógłosył tej w kóscele, że są do wzacô dzecë. Mój brat blëzniôk trafił do Wierzchucëna, a jô dwa dni późni do Rédë. Trzë starsze sostrë wëjachałë z mëmką do Miemców. LËPINC- ZELNIK2018 / POMERANIA / 47 wam WÖJNOWI KASZËBI I tak wë sa wëchöwelë w czësto ka-szëbsczi familii? Jo, kö möji przëbróny starszi to bëlë Alojzy i Anna Grunholzowie. Ni mielë môla. Tam bëła ökropnô bieda. Öjc béł inwalidę wôjnowim. Miôł përzna rentczi. Öni mie nie rzeklë, że jô jem wzati za swôje. Jô téż nick nie wiedzôł ö möjim blëz-niaku, co mieszkôł we Wierzchucë-nie. Jak jô miôł ösmë lat, jô muszôł zarobić na se. Jô sa naucził grac na brëmzë. W czasu köladów jô chô-dzył i grôł, żebë dostać co dëtka. Mëmka chödzëła do lëdzy prac. Jô téż z nią chödzył, żebë dostać co do jedzeniô, bô jô béł głodny. Öb lato jô pasł krowë u gbura. A jesenią pö lekcjach jô nëkôł pöd Wejrowô zbierać bulwë, a pózni zrzënac jarmuż i zbierać wrëczi. Z lasu më wözëlë drzewo na öpôł. Öb lato jô téż biegôł do łasa, cobë zbierać grzëbë a jagödë. Jak jô miôł trzënôsce lat, tej jô ju szedł sec kosą z mójim tatka. Wszëtkö trzeba bëło so zarobić. Za robota më dostelë jedzenie. Pö wojnie wszëtcë cerpielë biéda. Tej jinszé dzecë wiera tak samö miałë? Tak to dëcht nie bëło. Ti lëdze wie-dzelë tam, chto jô béł, tej i dzecë téż wiedzałë. Më szlë rôz dëgöwac na Jastrë. A tej ti knôpi so udbelë ukrasc kaczka. Jô rzekł, że jô nie mda krôdł ti kaczczi. Tej öni mie za to sprelë. Pôtemu nas wszëtczich złapôł szan-dara i wzął na pösterënk. Ale jô jich nie wëdôł, bö jô miôł strach, żebë öni jesz rôz mie nie pöbilë. Jinszi przikłôd. Czej pierszi telewizor sa w Rédze pojawił, tej jô tam szedł do nich, bö to bëlë znajomi. Ale ôni mie kôzelë zeblec bótë. Jô wlôzł, zdrza, a tam wszëtcë w botach sedzą. Wicy jo ju tam nie szedł. Człowiek wiedno sa retôł jak mógł, żebë le kąsk dëtka óbszpóro- 48 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 wac a jesz zarobić. Më jezdzëlë baną na gapa do Wiôldżi Wsë kupiac rëbë öd rëbôków. W Rédze kolega pilowôł. Jak bëła obława, tej më wë-skakiwelë öbczas jazdë do cziskulë. Jeden so rôz pôszarpôł noga, jin-szému sa drewkó wbiło. Tak to bëło. Jô rôz wzął mëmce dwa złoté na bi-lietë do kina. Tej jô sa przez trzë dni doma nie pôkazywôł ze strachu. A jak to bëło z brata? Czë wa sa w kuńcu spotka? Ön sa nazéwôł Ulatowsczi. Jak ón miôł ösmë lat, béł rôz ze swoją mëmką na banie we Wiôldżi Wsë, a tam prawie bëlë knôpi z Rédë, co mie dobrze znelë. Mój brat-blëz-niôk a jô më bëlë jak dwie krople wödë. Öni podeszłe do niego i më-slelë, że ze mną gôdają. A on nic. Öni gôdelë do ti białczi, że to doch je Każik z Rédë, a ona: „Nić, to je mój syn!". I tej, jak oni przëjachelë do Rédë, wëszło na jaw, że jô móm blëzniaka. Öni przëjachelë do szköłë w Redze. Më grelë prawie w bala. Knópi przënëkelë i wółelë, że przëjachôł mój brat. Jo w to nie chcôł wierzëc: Tej oni wszëtcë z nym mój im brata i jego mëmką przëszlë do mie do-dóm na szaséja Wejrowską. To nie je do ópówiedzenió, co to bëło za przeżëcé. Më sa pierszi rôz w żëcym widzelë, nick nie gódelë do se, le sa zaczalë scëskac a płakać. Wszëtcë sa ceszëlë, że jo nalózł po tëli latach brata. To béł 1956 rok. Jesz w tëch wakacjach jô do niego jachół. Jo pa-miatóm, jak ón przeszedł na autobus. Na drodze stojało ful lëdzy. Öni bëlë czekawi, jak më równo wëzdrzimë. Wiele dzecy tam jesz gódało pó niemiecku. Jego tatk Tadeusz Ulatowsczi zajimół sa spórta. Béł nawetka wiceméstra Pólsczi w gimnastice. Póchódzył z Tornia. Temu mój brat słabo gódół pó kaszëbsku. Pótemu më zaczalë szëkac reszta familii. Lëstë nama pisôł Antoni Fąferkó z Chmielna. Jego syn je dzys proboszcza w Szim-barku. Ale to bëło dopierze w 1974 roku. I udało wama sa w kuńcu nalezc kögös w Miemcach? Sostrë, möże rodzoną mëmka? Mëma möjégö brata wiele wicy wie-dzała ó nich, ona nawetka znała nasza rodzoną mëmka. Ale to nie bëło tak letko w tëch tam latach. W kuńcu, to bëło dopierze w 1981 roku, przeszedł lëst ód Czerwonego Krziża, że w Magdeburgu mieszko Gertruda Bartchow z rodzyną. I to bëła nasza mëmka. Më jich za-prosëlë do Chmielna. Më sa smielë, że jak przejadą trabanta, tej badą biedny, ale oni przëjachelë wartburga w 1984 roku. Në tej to ju kąsk lëpi wëzdrzało. Moja mëmka z Rédë jesz żëła. Öna bëła u mie, brat z rodzyną mët. Przëjacha moja rodzono matka, moja sostra, raza jich bëło czwóro. To moje rodzeństwo téż przedtim nie wiedzało o naszim jistnienim. Öni sa tej dopierze do-wiedzelë, jak dostelë lëst ód Czerwonego Krziża. To zeńdzenie muszało bëc gwës téż wiôldżim przeżëcym? Jo, chöc to ju bëło czësto jinaczi jak wiele rëchli z brata. Z piersza cażkó bëło sa dogadać. Kó oni le pó niemiecku móglë, a jo nie rozmiół nick. Jedna sostra bëła szkolną rus-czégó, tej nówicy më pó rusku sa dogadiwelë. Ale pózni jó sa téż naucził pó niemiecku, tej bëło ju lepi. Më sa kóchómë jak familio, ale kóżdi mó j inszé żëcé. Jezdzymë do se czasto. To są baro dobri lëdze. Sostrë bëłë wszëtczé szkólnyma, terô ju na emeriturze. Mëmka umarła w 1994 roku. Mój i starszi z Rédë téż ju lata nie żëją. Pora lat temu zachórzół na reka mój brat. WÖJNOWI KASZËBI Wm Dzysô gö ju ni ma midzë nama. Jegö mie je baro szköda, bö më dërch mielë ze sobą łączba. Ön późni mieszkôł w Pucku, a czej sa ożenił w 1970 roku, przeniósł sa na Kócewié, do Ocypla. Umarł w gro-miczniku 2009 roku. Póchówóny je w Chmielnie. Tu mieszko jego córka. A jak to sa stało, żë wë tak baro sa zaangażowelë köle kaszëbiznë? Czësto nôtëralno. Jô sa wëucził za cëczernika. Nôpierwi jô robił we Wej rowie, tej w Gdini. Tej jô sa brół za swój interes. Jo sa przeniósł do Żukowa, dze jô prowadzył castkar-nia raza z Romana Wazła. Ön do dzys ja prowadzy. W 1977 roku jo wënajął jizbë u Okrajów w Chmielnie i tu jo założił firma. Jeden kiosk jô miôł ódemkłi w Kartuzach na placu Swiatégö Brunona. Pótemu jó wëbudowôł budink w Chmielnie i zamieszkół tu na stałé. W tim czasu jô miôł wëjachac na wiedno do Miemców. Jó nawetka béł tam kąsk, ale tej jó uznół, że tam nigdë nie óstóna. Jó sa czuł Kaszëbą, Pólócha. Mie to tam żëcé nie ób-chödzëło. Przez dwadzesce lat jó prowadzył w Chmielnie Lëdowé Karna Sportowe. Jó baro lubił sport. Sóm jem trenowół bala, strzelanie, tenis i wszelejaczé j inszé. A pótemu jó kupił konie i jó wiele kuczrowół. Jó jezdzył briką do slë-bów a chóc - jak trzeba - do rozwodów téż. Ale tero jó ju ni móm koni. To je ju za cażkó dló mie. Chóc jó to baro lubił robie. Ale jó dërch robił cos nowego. Czej Trowsczi ódemkł ceramiczny zakłód, tej jó z nim robił krutopë z kwiatama. Jó rëchtowôł wanodżi dló młodzëznë na półwisp Paszk. Tam më grelë na brëmzach i rëchtowelë rozmajité kulturowe rozegracje, wszëtkó pó kaszëbsku. Gwës białka téż bëła z Chmielna i was wspiera w tim dzejanim? Nić, białka bëła ze Starogardu. Jó ja póznół na siebie mojego brata. Ale bëła pó dzélu Kaszëbką z rodu Mó-kwów, tego słinnégö malarza Mariana Mókwë. Czej ona pierszi róz weszła ze mną do banë z Gdini do Kartuz, tej mësla, że je w cëzym kraju, bó wszëtcë gôdelë w nim pó kaszëbsku. Öna robiła w sądzę. Umarła nógle na zótór w 2007 roku, tidzeń pó siebie naszi córczi. Móm jesz dwuch starszich sënów (1972 i 1974). W Chmielnie je téż wiedzec, że prawie wë zakłôdelë karno Chmie-lanie. Jak do te doszło? To sa stało w 1984 roku. Kole ti sprawë chödzëło wiele lëdzy, ale je prówdą, że më nówicy z Wieszka Bëczköwsczim przë tim deptelë. Ön późni wiedno niósł stanica chmie-leńsczego partu Zrzeszenió. Zdżi-nął tragiczno ju przeszło dzesac lat temu. W pierszich latach Wieszk béł czerownika tego karna, a na początku lat 90. jó je prowadzył. W 1999 roku jó założił z Zenka Sochą kaszëbską kapela pódzómkówą. Jak Polsko wstąpiła do Unii Euro-pejsczi, tej më bëlë jachóny do Budapesztu i tam më grelë. Tam nas słëchałë tësące lëdzy. Nas zaprosył ks. Leszk Kriża. Ön tej tam béł proboszcza, a dzys on je direktora Zespołu Pomoce Kóscołowi na Wschodzę i urzadëje we Warszawie. To je Kaszëba, baro znónó i zasłużono persona, honorowi óbëwa-tel Lëzëna. Më wëstapiwelë wszadze na Ka-szëbach. Jesz dzys móm baro wiele rozmajitëch wëstapów. Tej-sej jeżdżą do szkółów i gódóm ö kaszëb-sczi kulturze a pókazywóm roz-majité ekspónatë. Na mójim ranczo móm terô skansen. Tu më robimë Böhatéra artikla ze swöjim uköchónym instrumenta rozmajité zabawë, rozegracje i zeń-dzenia. Në i tu tero móm swoje kaszëbsczé muzeum. I tu téż je kolekcjo brëmzów, wiera nicht na świece ni mô jich tak wiele? To je prówda, bó jó ósoblëwie polubił gra na brëmzë. Jó óbjachół w kaszëbsczim stroju z brëmzą pół świata. Jó béł w Gruzji, Estonii, Anglii, Miemcach, na Wagrach i jesz w wiele jinszich krajach. W Polsce béł jem wnet w kóżdim nórce. Dwa razë jó dobiwôł nôwëższé laurë na konkursach grë na brëmzë. Móm jich kole 70. Nóstarszó mó kol 90 lat. Póchódzy ód generała Andersa. Czej béł on na śmiertelnym łożu, tej lcózół ja dac komuś, komu sa może przëdac. Në i trafiła do mie. Z KAZIMIERZA GRUNHOLZA Z CHMIELNA GÔDÔŁ EUGENIUSZ PRËCZKÖWSCZI ÖDJ.ZE ZBIÉRÓW EP I LËPINC-ZELNIK 2018 / POMERANIA / 49 KASZËBA W SÔDZË Z kapitana Radosława Mrozewsczim, zastapnika direktora Pödszuköwnégö Aresztu we Wej rowie, rozpöwiôdô Tómk Fópka. Jak sa czëje Kaszëba w sôdzë? Skądka znajece kaszëbsczi a dze je möżno gö wëzwëskac? Möże rzeknąc, że „czëja sa jak doma". Jazëk östôł wë-niosłi z rodzynnégô dodomu. Möji starköwie ze star-në öjca pöchödzëlë z Mirochöwa i Załköwa, a z mëminy stronë: z Gdinie-Öbłużô i Winstaldt nad Rena. Kaszëbiznë użiwóm colemało w gôdce z we-spółrobötnikama w jednostce a z sôdzewimi z Kaszëb. Je wiedzec, że „co wies, to jinô pieśń" tedë tej-sej przëchôdô do smiésznëch sytuacjów, czej só-dzewi mie delikatno próbują proscëc, że kol nich to sa mówi jinaczi... Jak wasta sa zadostôł do ti robötë? Służba we wejrowsczim areszce jem zaczął 15 stëczni-ka 2003 roku ôd stanowiszcza starżnika w dzélu öchronë. Tej jem ödpöwiôdôł za procëmpöżarowé zabezpieczenie i ubarnienié - to dërchało 7 lat. Pó-sobno béłjem zastapnika czerownika dzélu ôchronë jaż do pierszégó łżëkwiata 2012 roku, czej Ökragöwi Direktór Sôdzowi Służbë we Gduńsku płk Jarosłôw Kardasz (pöl. Kardaś) pöwöłôł mie na zastapnika Direktora Pödszukôwnégö Aresztu (pol. Areszt Śledczy) we Wejrowie, dze jem do dzysô dnia. Chto strzód sôdzewëch gôdô pö kaszëbsku a czedë to? Kaszëbizna wcyg je czëc, chöcô colemało strzód star-szich. Młodszi ni mają lësztu na gôdanié pô kaszëb-sku. Mają na to „namkłé". Starszi, mówiące po naszemu, cwierdzą, że dôwô to jima wikszi bezpiek. Czëją sa barżi swojsko, wierzą jedny drëdżima. Jidą Kaszëbi do sôdzë z jednego, dwuch paragrafów le jima pasownëch? W całoscë nié! Öbjim przesprawów wikszich a mié-szich je baro szeroczi. Nie zanôlégô ôd pôchödzeniô sôdzewégó, co chto „nagrzészi". Je cos taczégö jak „kaszëbskô gripsera"? Gripsera je ju uszłô précz. To je archajizna. Ji kaszëb-sczi zort nawetka nie zdążił zajistniec, przënômni nié w cządze, czej jô służą. Na początku tegô stolecô kaszëbizna czascy póbrzëmiéwa w murach naszi jed-nostczi, tej sôdzewi, co bëlë przesprawno zbrzątwiony - gripsowelë, a niejedny Kaszëbi to tłómaczëlë. Leno tëli. O W służbie wôżnô je hierarchio. Kóżdi mô swój mól i öbrzészczi. Nawetka ksądz. Öd direktora aresztu we Wej rowie Maceja Uchmana wiém ô waszim kapelanie, Kaszëbie, Romanie Skwierczu, chtëren bédowôł kôl waji zażiwanié tobaczi... Jaczé wspöminczi östawił pö sobie nen człowiek? Ksądz kapelón Róman Skwiercz béł pô prówdze żëwim przikłada czëstégó Kaszëbë, dëchówny ösobë móckó zrzeszony i mdący na jedno z regiona i jego spölëzną. Wiedno dozérôł kaszëbską tradicja w möwie, a téż pódczorchniwôł ja óprzez óblôkanié regionalnëch ruchnów, jaczé colemało sóm zesódzół do grëpë. Baro szpórtowny i szpandérëjący tobaką. Taczégó prawie më go jesmë zapamiatelë, czej béł kapelana wejrowsczégô aresztë. Jesz jedno zapitanié „öd głowë". Direktór Uchman dół sa poznać jakno przëstojnik historie a lëtera-turë naszégö regionu. Jesta wa: wasta i drëdżi pró-cownicë téż z tim za nim padłi? Ko pewno, że jo. Nasz direktór wcyg a wcyg zaska-kiwó nas swoją wiédzą ô historie Kaszub. Baro lubi na 50 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 ZWEJROWA/WAŻNEDATY • DZIAŁO SIĘ W LIPCU I W SIERPNIU • DZIAŁO SIĘ W LIPCU I W SIERPNIU • DZIAŁO SIĘ 1 VII 1818-powstał powiat kościerski. 1 VII 1948 - istniejące od 1872 Muzeum Miejskie w Gdańsku przemianowano na Muzeum Narodowe. 2 VI11188 - książę Sambor I ufundował cystersom klasztor w Oliwie, nadając im siedem wiosek na Kaszubach. 10 VI11978 - w Chojnicach zmarł Julian Rydz-kowski, kupiec, działacz społeczno-kulturalny na Kaszubach i Pomorzu, założyciel i kustosz Muzeum Regionalnego w Chojnicach, laureat Medalu Stolema, honorowy prezes oddziału ZKP i PTTK w Chojnicach. Urodził się 13 lutego 1891 w Bydgoszczy, pochowany został w Alei Zasłużonych na cmentarzu komunalnym w Chojnicach. 17 VI11978- z udziałem najwyższych władz państwowych otwarto w Będominie jedyne jak dotąd na świecie Muzeum Hymnu Narodowego. Wcześniej, w 1972 r., staraniem ZKP zapadła decyzja o utworzeniu w tej wsi placówki muzealnej i odsłonięciu przy szosie z Gdańska do Kościerzyny pomnika gen. Józefa Wybickiego, dłuta Wawrzyńca Sampa. 19 VII11978-we Wielu odbył się I Turniej Gawędziarzy Ludowych. W następnych latach przybrał on charakter ogólnopolski. Organizatorami pierwszej edycji byli: Jerzy Kiedrowski, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Gdańsku, i Józef Brzeziński, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji we Wielu. 24 VII11868 - w Pierszczewie urodził się Augustyn Jakusz-Gostomski, rolnik, urzędnik bankowy i działacz społeczny w powiecie kartuskim. Zmarł 11 stycznia 1944 w Pogódkach i tam został pochowany na cmentarzu parafialnym. Źródło: F. Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie nowö ödkrëwac szlachë dôwnëch grańców jesz z czasów zôbörów, midzëwöjnowégö cządë i II światowi wöjnë. Nôprzódka przërëchtowiwô sa do te, wëzwë-skiwającë historiczné zdrzódła, w całoscë mapë, a tej rëgniwô na köle na wanoga öbôczëc, jak to dzysdnia wëzdrzi. Wejrowsczi areszt niesłôwno zapisôł sa öbczas östatny wöjnë jakno „pöżdôwka" w östatny drodze do Piôsznicë. Je w budinku czëc dëcha tegö tragicznego czasu niemiecczi krzëkwie? Dëcha tegô tak smutnego cządu jidze uczëc, czej mómë tematiczné wanóżczi pô jednostce. Tedë wspöminô sa ö lëdzach, dlô chtërnëch béł to slédny przëstónk w żëcym. Jesta achtniwóny w pölsczi sôdzenny sztrukturze m. jin. za wësoczi proceńt sôdzewëch, co ödrobiwa-ją wëroczi. Chatno kaszëbsczi pödjimcowie z Wej-rowa a ökölô chwôtają sa taczi leżnoscë? Zainteresowanie a zaufanie, jaczé mómë strzód kaszëbsczëch pôdjimców, je na baro wësoczi niwiz-nie. Chatno wëspółrobią z nama, bierzącë do robôtë sôdzewëch, temu mómë taczi wësoczi proceńt za-trudnieniô. Bédënków robôtë w naszim regonie je dzél wiacy niż lëdzy, co möglëbë robie za murama jednostczi - tec më jesmë pôdszukôwnym areszta z wëapartnionyma öddzélama karnégö zakładu pół-ötemkłégö zortu dlô przesprôwców z recydiwą. Jak z pözdrzatku sôdzowëch murów wëzdrzi kulturalne żëcé Kaszub, w tim samégö Wejrowa? W 2015 roku dostelë më stanica, co je stolëmnym uczestnienim, ale i téż öbrzészka. Öd nëch czôs bie-rzemë udzél we wszelejaczich patriotnëch uroczë-stoscach w miesce, jakno przedstôwcowie sôdzowi służbë. To, co sa dzeje w kulturze Wejrowa, przenikô do naszi jednostczi, corôz barżi brzątwi nas z miasta, a më jesmë jegö rësznym dzéla. Kpt. Mrozewsczi czëtô rozwôżanié Kaszëbsczi Drodżi Krziżowi na Górach Wejrowsczich, 23.03.2018 r. Co znankuje prôcownika Sôdzowi Służbë? Czë kaszëbsczé: roböcosc, nôpiartosc, przërzeszenié do tradicje - przëdają sa w codniowi roböce? Bëlnosc, rzetelność to prawie je to, co znankuje fónk-cjonariuszów z naszego regionu. To są pö prôwdze lëdze öddóny swöji służbie i wôrt je w nich „inwestować". Chutkö robią sa nôłożny swégö môla robötë. Czasto a gasto to trafi na lëdzy, co chutczi jaczi nôleż-nik jich familie téż kol nas służił, i tedë stôwô sa to jak dozéranié tradicje. LËPINC- ZELNIK2018 / POMERANIA / 51 W SŁOWARZU SËCHTË «,7 LËPUSZIÖKÖLÉ W VII TOMIE Pözwë: - Błażej, Błażul (Tuszkowy), -a, m 'Błażej', s. 17 Ösobë: - buksë, -ów, plt, zob. buksë w znacz. 1., 1.1. Marińczene buksë - 'młody mężczyzna z usposobieniem dziewczęcym': Taczich Marinczënëch buksówjó nie chcą za chłopa (Gostomek, Lipusz), s. 26 - Ofiarowany, odm. przymiotn. m 'przezwisko pewnego mężczyzny, który opowiadał wszystkim, jak go matka ofiarowała Matce Bożej (Bałachy pod Lipuszem), s. 205 - óczk, -a, m 'mężczyzna mający wadę wzroku lub tylko jedno oko'. Lubią tego oczka, jo sa z nim ożenią. Chto wić, gdze ten óczk ôstôł kalékę? Wiera na wojnie (Płocice, Lipusz), s. 207. Por. ôkôl, akôla, t. III - pôlownica, -ë, f 'kobieta, która zawojowała swego męża. Bada sa z taką pólownicą żenił, żebë öna mie upôlowa jak swégô niebószczika! Ni ma głupëch (Puzdrowo, Jamno, Lipusz), s. 216. Por. pôlowac, t. IV. Zob. tiderka, tiderbaba, t. VII suplement • pôlowac, pôlëje, va, impf'za pomocą liny lub łańcucha, zwanych wazëdło, wiązać krowę, kozę, rzadziej konia, do wbitego na polu pôla, żeby nie oddalały się od pastwiska. Comp.: upolować, va, pf 2. 'zawojować męża. To je baba, ta swégô chłopa upolowała. Upôlo-wóny - 'o mężu zawojowanym przez żonę': Upôlowó-ny chłop bôji sa białczi, t. IV, s. 12 - tiderka, -czi, f 'kobieta trzymająca męża pod pantoflem'. To je tiderka ôd babë, ta trzimô chłopa na tidrze jak psa (sporad. Wejherowskie), s. 324. Por. tider, utidrowac pod hasłem tidrowac, t. V. Zob. pôlownica, t. VII suplement - tiderbaba, -ë, f, zob. tiderka. Są chłopi, co sa nôlepi czëją, czej nimi rządzą tiderbabë. Michôł je szczeslëwi ze swôją tiderbabą. Jó tam prawie béł, jak ta tiderbaba wsadła na to biédné chłopiskô. Jô mëslôł, że ôna na rogatim diable wjacha (Tłuczewo, Lewinko, Potęgowo), s. 324. Por. pôlownica, t. VII suplement. Odpowiednik koc. trzimac na sznurku - przestójka, -czi, f'przysłowiowa stara baba. U Malot-ków są same przestój czi, tam niżóden kawaler nie zbłą-dzył (Mściszewice, Węsiory, Lipusz), s 246. Zob. przestojałô, t. IV • f przestójałô, adj. w użyciu rzeczown.: 'stara panna. Przysł.: Chto sa na przestójałą skusy, czedë öna saju kruszi? (śr), t. IV, s. 191 - Rączka, -czi, m 'przezwisko mężczyzny bez ręki' (Bałachy), s. 263. Zob. Pazurka, Łapka, t. VII suplement - Skarbnik, -a, m 'przezwisko złodzieja okradającego skarbonki w kościele' (Dywan pod Lipuszem), s. 287 - wadroch, -a, m zebrak'. Tëli wadrochów sajesz nigdë nie krącëło jak terô (Lëpusz, Lubiana), s. 343 Zwierzata, ptôchë: - gagnotka, -czi, f, 1. zob. 1. i 2. gąska. Nasze gagnotczi jidą dodóm (Lipusz, Skwierawy, Karpno), s. 74 - gnërcz, -a, m 'chude prosię'. To sa nie ópłacy chówac taczégô gnërcza (Lipusz, Parchowo, Lubiana, Sulęczyno, Puzdrowo), s. 79. Zob. gnurcza, 1.1 • gnurcza, -ëca, n 'prosię'. Zabiedzone gnurczata (pn), 1.1, s. 331 - truz, -a, m, zool. 'królik, Oryctolagus cuniculus'. Dwa truzë mie zdżinałë (Lipusz), s. 329. Zob. trus, t. V • trus, -a, m, zool., 'królik, Oryctolagus cuniculus'. Më nie chöwiemë trusów, t. V, s. 395. Zob. kanink, II król, mack w znacz. 3., mëtk w znacz. 2., mëck, I maca, truzel. Por. koc. truś, augm. truch • kanink, -a, m, zool. 'królik, Oryctolagus cuniculus'. Jeden kanink ucekł nóm z chléwa (pn), t. II, s. 129. Zob. II król, mack w znacz. 3., mëck, mëtk w znacz. 2., trus, I maca • II król, -a, m 'królik, Oryctolagus cuniculus'. Chować króle. Jo królów nie chówaja. Moje króle mają młodé, t. II, s. 258 • mack -a, m, 3. 'królik'. Pies użarł macka (pn-zach), t. III, s. 34 • mëck, -a, m, zob. mëtk w znacz. 2. Te dwa mëcczi są moje, a ten jeden mégô bracczégó (Gochy, sporad. śr), t. III, s. 79 • I maca, -ë, f'samica królika. Maca to je staro truska. Maca, mac, mac! (pn-zach), t. III, s. 34 • t mëtk, -a, m, 2. zool. 'królik, Oryctolagus cuniculus'. Mëtczi rodzą sa ślepi (sporad. Gochy), t. III, s. 79 • truzel, -zla, m (Jastarnia, Bór), zob. trus. Dzëwi truzel - 'dziki królik', t. V, s. 396 52 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 ZDROJE KASZËBIZNË Stan: - gdówstwö, -a, n 'wdowieństwo'. Nasz tatk saju drëdżi róz nie ożenił, le żił do kuńca wgdówstwie (Parchowo, Puzdrowo, Lipusz, Potęgowo, Strzebielino, Sławoszy-no), s. 75 Prognozę pögödë: - grzmötowac, grzmötëje, vn, impf, zob. t. I. Comp.: pögrzmötowac, pôgrzmôtëje, vn. Impf. Impers. o dalekim grzmocie: rozlegać się co pewien czas'. To zaczinô pôgrzmôtowac, chcemë le nëkac gasë dodóm. To dzys ôd samégö rena pôgrzmôtëje (Lipusz, Dziemiany, Czarlino, Węsiory, Stężyca, Mściszewice), s. 86-87. Por. pôgrzmöt, t. IV Znanczi möwë: - krokötac, krokôce, va, impf gadać, pleść, ględzić'. Co të tak wiele kroköcesz, nie kroköc tëli, a biéj do robôtë! (Lipusz, Lubiana, Kościerzyna), s. 136 Anatomio: - kwiat, -a, -u, m, zob. kwiat w znacz. I., t. II. t Dzéwczë-cy kwiat - anat. 'błona dziewicza, hymen: Ta ju dôwno bez dzéwczëcégô kwiata chódzy (Puzdrowo), t Panień-sczi kwiat - 'ts': Nie dój sobie, córeczko, zerwaćpanień-sczégô kwiata, na to je czas po siebie (Lipusz, Sulęczyno), s. 145 Krôjöbrôzk: - nadwörze, -a, n 'przestrzeń otaczająca dom, podwórze, miejsce pod gołym niebem'. Skądka të jidzesz? Z nadwörza (Podjazy, Sulęczyno, Lipusz, Parchowo), s. 179. Por. dwór, t. VII suplement - dwór, dworu, m, zob. dwór w znacz. 1., 1.1 - 'na dwór': Jidą na dwórsa bawić. Na dworze - 'na dworze: Dzys je zëmno na dworze. Z dworu - 'ze dworu': Skąd të jidzesz? Jida z dworu, s. 57. Zob. nadwórze, t. VII suplement, Wseczëca: -1 niezgara, -ë, f'nieprzyjazne uczucie względem kogo, nieżyczliwość, uprzedzenie'. Nie wiém, o co on mó do mie taką niezgara. Jó przez skóra czëja ta jego niezgara do mie, ónji nawet iikrëc ni może (Puzdrowo, Sierakowice, Sulęczyno, Jamno, Lipusz), s. 194. Por. zgarac, t. VI • zgarac, zgôrô, va, impf, tylko z przeczeniem: nie cierpieć, nie lubić, nienawidzić. Ni móga na niego zgarac. Jó nigdë na nia nie zgóra (śr, pd). Por. koc. zgarac -\s-,jagó nie zgarom, t. VI, s. 226 Sprzat, nôrzadza: - pódnożëne, -ów, plt 'pedał przy krosnach' (Skwierawy, Podjazy, Płocice, Tuszko wy), s. 230 LUBIANO W VII TOMIE Zwëczi, wierzenia: -1 kôłtunica, -ë f, wedł. wierzeń lud.: 'kobieta obdarzona przez diabła mocą rzucania uroków i czarów, szczególnie za pomocą kołtuna. Tak długo badzesz łazył do tego Stajszewa, jaż ce tam jako kółtunica za-sadzy kołtun. To nichtjinszi ce nie zadół tego kołtuna jak na kółtunica zpustk (Lubiana, Skorzewo, Szarlota, Sulęczyno, Puzdrowo), s. 111. Por. czarownica, t. I, kółtón, t. II Pözwë: - Kamrocz, -a, m 'nazwa nieużytków rolnych pod Kor-nem w pow. kościerskim', s. 112 Ösobë: - klaper, -pra, m 'obdartus, obszarpaniec'. Z negó taczi klaper sa zrobił na starć lata. Że téż temu klaprowi nie je wstid miadzë lëdzy sa pokazać (Gostomek, Korne, Lubiana), s. 116/117 - wadroch, -a, m zebrak'. leli wadrochów sajesz nigdë nie krącëło jak teró (Lëpusz, Lubiana), s. 343 FELICJÔ BÔSKA-BÔRZËSZKÖWSKÔ W związku z realizacją projektu pt. Wydanie teki haftu „Szkoły gdańskiej", dofinansowanego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Chwaszczynie prosi o pilny kontakt z rodziną i spadkobiercami Anny Konkel (1923-2008), wybitnej wejherowskiej hafciarki i animatorki kultury kaszubskiej. W ramach ww. przedsięwzięcia planujemy wydanie teki haftu według rysunków i kompozycji wykonanych przez hafciarkę, które znajdują się w zbiorach Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. W budżecie projektu przewidziane jest honorarium dla spadkobierców za udzielenie licencji wydawniczej. Wszelkie informacje w tej sprawie prosimy zgłaszać pod nr tel. (58) 736 18 21, (58) 672 29 56 lub mailowo: Tomasz Fopke: dyrektor@muzeum.wejherowo.pl albo Anna Kąkol: doa@muzeum.wejherowo.pl LËPINC-ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 53 Tomôsz Semińsczi DOWNO KULTURA TO NIE WSZETKO... Dr Tomôsz Semińsczi (pol. Siemiński) przez pôsobné 5 lat mdze direktora w Zôpadnokaszëbsczim Muzeum w Bëtowie. Zbëtowsczim muzeum sparłacził sa w połowie 90. lat, czej zaczął robie w etnograficznym dzélu, dze późni béł przédnika. Urząd direktora muzeum dostôł pö Januszu Kópidłowsczim. W tim roku prawie minała jegö pierszô 5-latnô kadencjo. Pô zdanim sprawôzdënku z donëchczasnégö dzejaniô, jem przedstawił téż piane na przińdnota - gôdô Tomôsz Semińsczi. To przede wszët-czim cygnienié rëchlészich dzejnotów. Westrzód nich je dofulowiwanié ju jistniejącégö zbiéru, jaczi dokumentëje materialną kultura Kaszëbów. Musz je pódczorchnąc, że mómë jedna z wiakszich kólekcjów na Pömörzim. Równak ni mómë wszëtczégô i dlôte wcyg zbiérómë zachë, żebë na bël-niészi ôrtpôkazac np. nôrzadza użiwóné w dôwnëch warkach - wëwidniô direktór. Dôwnô kultura to równak nié wszëtkô. W Bëtowie öbez-drzec möże nôwiakszi zbiér dokazów znónégö żłobiôrza i malôrza roda z Brus - Józefa Chełmówsczégö. Tuwö téż je jeden z bôkadniészich zbiérów utwórstwa lëdowëch usôdzców. Czejjem zaczął robôta, bëłojich ledwô czilenôsce. Dzysô mómë jich kôl 2 tës. W Bëtowie nalazlë sa përzna przez przëtrôfk. Ni mómë dëtkôw na kupienie zabëtkôwëch zachów, dlôte më zaczalë inwestować w terôczasny lëdowi kuńszt - gôdô dr Semińsczi. Nie mdze felowało téż projektów sparłaczonëch z lëdo-wą muzyką. Jidze tu ö projekt Cassubia Cantat, jaczi roz-köscérzô nowé aranżacje dôwnëch kaszëbsczich piesniów. W planach direktora je téż cygniacé donëchczasny dzejnotë sparłaczony z wielekulturowöscą bëtowsczi zemie. Tuwó wiôlgą rola do ódegranió mó mól w Płótowie. To plac, jaczi na ösoblëwi ôrt parłaczi sa z tą témą. Krótko przebiegała grańca, dodôwkôwô bëło to czedës domôctwô familie Stip--Rekôwsczich. Nalôżôłsa tam wëstôwk tikający sa jich kaw-lów a téż dzejnotë Związku Pölôchów w Miemcach. Chcemë pôwiakszac te zbiérë, a téż robie wëstôwczi spartaczone z témą pógrańcza - dolmaczi Tomósz Semińsczi. Płótowó to równak nić blós historio, le téż terôczasnota. Ödbiwałë sa tam zeńdzenia bëtowsczich utwórców, pókazywóné bëłë téż przikładë dzysdniowëch dokazów pôdskôconëch kaszëbsczima mötiwama. Te téż mdzemë cygnąc dali. Bësmë chcelë, żebë môl ten nie béł leno placa do wëstôwianiô, le służił do ôrganizowaniô kônferencjów. Chcemë téż wspierać môlowëch utwórców przez pokazywanie jich prôc - zagwë-sniwó direktór muzeum. Równak muzealnicë mają dali ful pëtaniów ó czerënczi swóji robötë. Tak pö prôwdze nicht nie wie, jaką terócza-sną wërobizna lëdowégö kuńsztu zbierać. Gwësno robotnice polegają na swójim wësztôłcenim i wiédzë, a téż na doswiód-czenim. Ni ma równak kônkretnëch wskôzów. Nicht nie wie, w jaczim czerënku mdzemë sa rozwijać. Jesz cziledze-sąt lat temu sprawa bëło jasnô. Zbiéróné bëłë przëmiarë dôwny kulturë, np. tradicjowé, lëdowé ruchna, rzemiasné wërobiznë - scwierdzô Tomósz Semińsczi. Co tedë zbierać i jaczé teró ekspönatë trafiają do zbiérów muzeum? Dzél to tpzw. etnodizajn, to wërobinë pôdskôconé lëdową kulturą. I tuwó wszëtkó zdôwó saprosté, leje to téż popularno kultura. W slédnym czasu jesmë kiipilë z dewócjonalnégó krómu rozmajité figurczi, żebë wëstawic je dopiérku za cziledzesąt lat. Tedë óne mdąprzëmiara wërobiznë spartaczony z religią. W przińdnoce Tomósz Semińsczi chce zmienić stegnë zwiedzaniô bëtowsczégö muzeum. Tero ze snôżégó góticczé-gó kóritarza zwiedzający wchôdają w biórowi dzél institu-cje. Jó bë chcól to zmienić - wëwidniô. Timczasa w zómku je remont. Rechujemë, że dostóniemë dodôwköwé jizbë, w jaczich mdą stójné ekspozycje. Wôżné téż, że badze mógł wjachac do górë windą - gódó na kuńc direktór Zópad-nokaszëbsczégö Muzeum w Bëtowie. Ł.Z. I 54 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 Z KOCIEWIA Ml DYCHT KOCIEWIE? U progu lata, które w tym roku zaczęło się wiosną, dotarła na południowe Kociewie łaskami słynąca figura Matki Boskiej Piaseckiej. Właśnie ta nazywana jest królową Pomorza. Ileż to razy śp. Jan Ejankowski o niej mówił, organizując przegląd zespołów artystycznych. Od koronacji figury przez kardynała Karola Wojtyłę minęło 50 lat. Trwa pamięć. Odnawia się nadzieja jedności. W Świeciu nad Wisłą (są też inne miasta o tej nazwie w Polsce) mamy Matkę Boską Świecką. Ciekawa legenda mówi o ocaleniu obrazu przez kupca z Sandomierza, który zauważył go w domu gdańskiego heretyka. Opowieść ilustru- _ je malowidło na ścianie zabytkowego klasztoru w Świeciu. W przestrzeni tego niezwykłego miejsca wspomina się zakon bernardynów. Od czasu ich przybycia do grodu Świętopełka, potem Mestwina minęło 300 lat. W księgach zachowały się ich dzieje. Z okazji jubileuszu odbyło się uroczyste sympozjum, na którym prezentem była obecność (jak podkreślano - prawdziwego) bernardyna z Kalwarii Zebrzydowskiej. Na terenie przyklasztornym funkcjonują obecnie szkoły katolickie. I tu ważny patron - ks. dr Bernard Sychta, który w latach 1933-1935 był w Świeciu wikarym. Chciałoby się powiedzieć potocznie: ale nom się utazfo. Dwaj wielcy Kaszubi, ze swoimi pochodniami mądrego i żarliwego regionalizmu, dotarli do kociewskiej części (wielkiego, a co tam...) Pomorza. Przed ks. Sychtą swoje życiowe dzieło właśnie na Kociewiu tworzył dr Florian Ceynowa. Szkoły noszą ich imiona, są patronami ulic. Kolejnym pokoleniom trzeba mówić o ich zasługach, utrwalać ślady. I tak się dzieje. Uczniowie szkół katolickich (szkoła podstawowa, gimnazjum, przedszkole) na swój jubileusz - 20-lecie - wystawili przedstawienie pt. „Duchy w klasztorze - bis", gdyż tekst Bernarda Sychty się nie zachował, ważna jest jednak inspiracja. Tu muszę wspomnieć, że bydgoski oddział ZKP sprzyja poczynaniom regionalnym oświatowej placówki. Taki sam jubileusz, 20-lecie, obchodziło Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły, działające bardzo prężnie u południowych wrót Kociewia, czyli w Grucznie. Działalność towarzystwa wpisuje się w srebrny jubileusz Nadwiślańskiego Parku Krajobrazowego. Ochrona walorów krajobrazowych i cudów przyrody to podstawowe zadanie tego U progu lata (...) dotarła na południowe Kociewie łaskami słynąca figura Matki Boskiej Piaseckiej. Właśnie ta nazywana jest królową Pomorza. parku. Chroni się tu zarazem krajobraz kulturowy, m.in. stary młyn, zabytkową, okazałą chatę poolę-derską. Organizowany z dużym rozmachem Festiwal Smaku, w tym roku będzie 13., promuje regionalne jadło, rękodzieło itp. Bardzo mnie ucieszyło, że TV Gdańsk, przekroczywszy granice województwa pomorskiego, przygotowuje też prezentację z południa regionu. Nakręcono materiał w Izbie Regionalnej, wokół starego młyna w Grucznie. Tytuł - „Dycht Kociewie"- zobowiązuje. No, o co tera - chciałoby się powiedzieć. Tera rychtujim się na sierpniowe Walne Plachandry. Pjirsze bandó w Piasecznie, w siyr-pniu. Tyż w siyrpniu wybjirómy się na jarmark do Gdańska... Wszystkim, co majó choc ździebko sy-rca tyż dla Kociewia, życzą wiela dobrygo-jak nie za w di, to choc zamanówszy. MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK IEKLAMA pomerania. kaszuby ^ Pomerania PIELGRZIMKA I MANIFESTACJÔ KASZËBSKÖSCË Witómë Kaszëbów z rozmajitëch strón, witómë tëch, co dopierze tu uswiędnię so, że są Kaszëbama, i witómë wszët-czich lubötników Kaszëbów i kaszëbiznë - tak burméster Polanowa Grzegorz Lipsczi zaczął swôja przemowa do pielgrzimów, chtërny brelë udzél w kaszëbsczim ödpusce na teza Matczi Bösczi Wastnë Pömörzô. Ju czwiôrti rôz na Swiati Pölanowsczi Górze zebrałë sa rzmë lëdztwa. Wiele z nich z czôrno-żôłtima fanama abö w kaszëbsczich öbleczënkach weszło piechti pöd francyszkańską pustelnia, gdze ostała ödprôwionô odpustowo mszô. To pielgrzimka, ale téż manifestacjo tego, że te zemie bëłë i są kaszëbsczé - pöwtórziwelë niechtër-ny z jidąeëeh pöd góra. Më przëjéżdżómë, bô ôjc Janusz Jadrëszk nama przëpöminô strzédné wieczi, jak Kaszëbi sygelë za Szczecëno, jaż do Roztoczi bróm. A tu jesmë w sercu tëch strzédnowiecznëch Kaszëb - gôdôł Riszôrd Wenta, przédnik labörsczégó partu Kaszëbskö-Pömör-sczégö Zrzeszeniô. Z Labörga köl 50 personów przëja-chało autobusa, a do te jesz wiele lëdzy swöjima auta-ma. To jedno z nôwielniészich karnów pielgrzimów. Na gwësje tu naju tak wiele téż temu, że dërch pamiatómë zasłëdżi öjca jadrëszka dlô kaszëbiznë w najim miesce, chôcle to, że w 80. latach zôrganizowôł pierszą pielgrzimka piechti do Swiónowa - dodôwô Wenta. Wspömnióny öjc Janusz to pustelnik z Polanowa, chtëren je udbödôwôcza i przędnym organizatora rokrocznëch kaszëbsczich odpustów w tim môlu. Pód-czorchiwô, że chöc nie je Kaszëbą, to pököchôł naja kultura, a na mszach - téż latoś - cytëje m.jin. Żëcé i przigôdë Remusa Aleksandra Majkówsczégö. Dzaka jego miłoce do kaszëbiznë pielgrzimówie wchôdający na Swiatą Pölanowską Góra ob droga mijają pôradze-sąt kapelków wëkumónëch przez kaszëbsczich żłobia- rzów i nôdpisë na płôchtach nad drzewama zdobione dzélëkama z najégô wësziwu abô grifa: Pomerania Terra Mariae (Pömórzé Zemia Marije) i Tu felix Cassubia salutis indubia (to pierszé słowa stôri spiéwë na teza sw. Faustina, jaczi zóczątk w tłómaczenim na kaszëb-sczi brzëmi: Szczestlëwô Kaszëbskô, na skutk gwësnégó zbawieniô, jaczé dôwô błogosławione sprowadzenie tu głowë Faustina). Są téż kamë z kaszëbsköjazëkówima cytatama ze Swiatëch Pismionów i ze spiéwë Jana Trep-czika „Zemia rodno". Na odpustowi mszë 16 czerwińca ökróm Kaszë-bów z Labörga tradicyjno bëło m.jin. wiele nóleżni-ków słëpsczégö KPZ. Wikszosc stoji krótko 13-latné-gö kasztana, chtëren przedstówcowie tego partu sami tu pósadzëlë. W zdrganizowóny grëpie przëjachało tu naju kol 40 lëdzy, ale raza je wiele wiacy - gôdô Al-fónks Kleppin. Dlô słëpsczich Kaszëbów Polanów stół sa wôżnym dëchôwim môla. Je tu corôz wicypamiątków zrzeszonëch z najim parta - dodôwô pö sztóce. Öd la-toségö odpustu je westrzód nich téż tôfla z kaszëbską wersją mödlëtwë „Zdrowaś Marijo" ufundowónô przez tamecznëch zrzeszeńców. Öbczas pôlanowsczégö świata wiedno są téż przëtomny nôleżnicë szczecyńsczegó Zrzeszeniô. To dokôz, żejesmë dzéla wiôldżi kaszëbsczi familie - gô-dają. Jesmë w kôntakce z Zarząda Zrzeszenió, czëtómë kaszëbską prasa... Póczątczi Kaszëbów bëłë u naju. 56 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 \VS7.UVSK(\. Chcemë raza sa pömôdlëc, odpokutować za grzéchë -pödczorchiwô Bruno Naczk ze Szczecëna. Przed mszą ji uczastnicë öbezdrzelë tradicyjny tuńc feretronów, a prowadzący Eucharistia ks. bp Édwôrd Dajczak dostôł öd Kaszëbów tobaczéra. Kaszëbizna bëło czëc na Górze wiele razy: w czëtaniach, psalmie, ewanielii (czëtóny w dwuch jazëkach), mödlëtwie wiérnëch, śpiewach. Kôzanié bëło pö polsku, ale ks. biskup prosył o błogosławieństwo dlô Kaszëb i całégö Pömörzô, pódczorchiwającë znaczënk pömörsczich górów dlô rozwiju kultu Böżi Matczi. Przëbôcził słowa szwajcarsczégô pisarza Merciera Pascala, chtëren pisôł: „Nie chca żëc w świece bez katédrów, brëkuja jich pësznotë i pöczestnotë. Brëkuja jich procëm pöspóli-toscë tegö świata", i dodôł, że mieszkańce Pömörzô brëkują swiatëch môlów, taczich jak Pölanowskô Góra, żebë pamiatac ö tim, że je cos wicy ökróm co-dniowöscë. Msza ödprôwiało wespół czilenôscy ksażi, a ösoblëwie górąco östelë przëwitóny francyszkanowie póchódający z Kenii. Jak rok w rok z leżnoscë Kaszëbsczégó Odpustu östôł przëszëköwóny specjalny wëdôwk pismiona ZZOPADNËCH KASZËB „Polanowskie Wiadomości Samorządowe", chtëren béł rozdôwóny wszëtczim pielgrzimóm. Bënë je wiele införmacjów ó historie Marijnégö Sanktuarium na Swiati Górze, kôrbiónka z ö. Janusza Jadrëszka, wiadła ó pöchódzenim zwëku wëkónywaniô tuńca feretronów i czekawé swiôdectwa lëdzy, co nie są Kaszëbama, ale pókóchelë naja kultura i jazëk. Westrzód nich wôrt dac bôczenié na tekst Editë Pawlak, jakô wëchöwała sa w Chödzeżë we Wiôlgópólsce, ale upiarła sa, że mu-szi nauczëc sa najégö jazëka i dzysdnia je jegö szkolną, a öbczas łońsczegó i latoségó odpustu deklamöwa czëtanié pö kaszëbsku. Terô dzeli sa swöją miłotą do kaszëbiznë z uczniama ze szkôłë we Włënkówku kól Słëpska, jaczi z wiksza téż nie są Kaszëbama. Jak napisała, robi to „z prostego powodu, bo właśnie tu mieszkamy. Chodzi mi (...) o wypracowanie u młodego człowieka postawy, która pozwoli docenić różnorodność kultury i obyczajów innych ludzi". I prawie tego uwóża-niô dlô rozmajitoscë uczą ód sztërzech lat Kaszëbsczé Ödpustë w Polanowie. DARK MAJKÖWSCZI •»; * LËPINC-ZELNIK2018 / POMERANIA / 57 Z POŁUDNIA MAGICZNA FUNKA t A. ,rm ' tr W f Trudno o niej mówić bez sentymentalnych wzruszeń - tyle się z nią wiąże młodzieńczych przeżyć, tyle dni niezapomnianych. Harcerska Funka to bowiem miejsce, do którego powraca się we wspomnieniach przez resztę życia. Tegoroczne lato także zapisze się w pamięci wielu setek młodych istnień, od zuchów poczynając. Ja sam, będąc w wieku zuchowym, przeżyłem w Funce pierwszy biwak, dumny z obecności wśród kilkunastoletnich druhen i druhów. A był to czas powojenny, gdy pobyt w ogołoconym obozowisku przypominał modne dziś surwiwa-le - szkoły przerwania. Osada istnieje już siedem wieków. Lustratorzy królewscy w 1664 r. napisali: Młyn Czarzykowski alias Funk. Na strudze od Chojnic płynącej (...). Przywilej na ten młyn pokazano krzyżacki anni 1334. W XVII w. młyn dzierżawiła rodzina Funków (Funk) i to jej nazwisko utrwaliło się jako nazwa miejsca. Ale prawdziwa kariera Funki rozpoczęła się w latach 30. XX wieku. W 1934 r. odbył się tu zlot harcerek Pomorskiej Chorągwi ZHP z udziałem ponad trzystu dziewcząt. Kiedy _ w 1936 r. Główna Kwatera Harcerek poleciła pomorskim druhnom znaleźć miejsce na budowę ośrodka wodnego, bez wahania wskazały leśny teren na wyniosłym brzegu jeziora Łukomie, czyli Charzykowskiego, opodal leśniczówki Funka. Wszystko potoczyło się szybko. Dyrekcja Lasów Pań-stwowych wydzierżawiła harcerkom teren na czas nieokreślony za symboliczną złotówkę, na miejsce zwieziono materiał budowlany, zgromadzony poprzednio na Helu, a pochodzący z centralnego zlotu harcerskiego w Spale. Rozpoczęła się budowa drewnianej stanicy wraz z hangarem na sprzęt wodny. W 1937 r. wspólnie z Polskim Związkiem Żeglarskim zorganizowano pierwszy kurs sterniczek jachtowych oraz obóz żeglarski dla dziewcząt z całej Polski i obóz pływacki. Latem 1938 r. - 80 lat temu - solidny pomost zwieńczył dzieło budowy. Duszą przedsięwzięcia, organizatorką i komendantką obozów szkoleniowych była druhna Jadwiga Bartkiewicz z Torunia. Po wojnie w pustym ośrodku pierwsze obozy zorganizowali harcerze chojnickich drużyn. Wędrowali nad jezioro leśnymi bezdrożami, nocowali w namiotach z wojskowych pałatek. Na obozie Chojnickiego Hufca ZHP niezapomniany ks. Brunon Riebandt odprawiał niedzielną mszę, z tego powodu już następnego dnia obóz brutal- nie rozwiązano. Podjechały ciężarówki - wspominał komendant, dh Witold Rolbiecki z Brus - i rozwieziono harcerzy w różne strony. Harcerki powróciły w 1947 r. i zaczęły mozolnie odbudowywać swą flotyllę. Odbywały się znów obozy szkoleniowe. W pobliskich lasach Funki rozlokowały się obozy harcerzy z pomorskich hufców. Trwało to zaledwie trzy lata, po rozwiązaniu ZHP, czyli w 1. 1950-1956, ośrodek był w obcych rękach, a sprzęt wodny „rozpłynął się". W 1957 r. reaktywowany ZHP odzyskał Harcerski Ośrodek Wodny (HOW), a jednocześnie Kwatera Główna przekazała go Komendzie Chorągwi Bydgoskiej. Nastąpił trzeci start, znów pod wodzą hm. J. Bartkiewicz (1957— -1960). Kolejne dziesięciolecia to okres niebywałego rozwoju, przede wszystkim budowy licznych obiektów mieszkalnych (szałasy-wigwamy, murowane domki „jole") i socjalnych (stołówka z zapleczem, szpitalik, Dom Zucha, świetlice obozowe, sanitariaty i in.), hangarów, uzbrojenia terenu. Jednocześnie ogromnie rozbudowany został pro- _ gram działalności HOW. Funka, oczywiście, wciąż , była rajem dla miłośników A wieczorami znow siadają . ,. żagli, którzy uczyli się na- wokół ogniska i niesie się wigowania i zdobywali w niebo pieśń „Choć burza patenty. Obok tego jednak huczy wkoło nas..Nie, nie ni™staj4co odbywały się obozy, które rzeszom zapomina się tego nastroju. dziewcz?t j chłopców po_ zwalały poznać smak skautingu z całą gamą j ego wartości. Funka słynęła m.in. ze zlotów tzw. drużyn sztandarowych, obozów Nieprzetartego Szlaku, tj. dzieci i młodzieży z zakładów leczniczych i wychowawczych, z obozów międzynarodowych, szkoły instruktorskiej. Współczesny etap dziejów harcerskiego miasteczka zaczął się w 1996 r. wraz ze zmianą nazwy na Harcerskie Centrum Edukacji Ekologicznej. W szumie stuletnich sosen życie toczy się tu w trzech kręgach: zuchowym, harcerskim i żeglarskim. Wiosną zaczynają się klasowe biwaki i zielone szkoły, a w letnich wakacjach obozy sportowe, przyrodnicze, ornitologiczne, warsztaty i ścieżki dydaktyczne - Funka wszak znajduje się w Zaborskim Parku Krajobrazowym, tuż obok Parku Narodowego „Bory Tucholskie". Wśród obfitego wyboru zajęć nigdy nie może zabraknąć programu dla tych, co umiłowali rozbryzgiwanie fal o burty i łopot żagli na wietrze. Bo Funka na zawsze kojarzyć się będzie ze swobodą na rozległej tafli jeziora. KAZIMIERZ OSTROWSKI 58 POMERANIA ZPÔŁNIA Nie dô sa ö ni powiadać bez sentimentalnégö skrësze-niô - tëli je z nią sparłaczonëch przeżëców z młodëch lat, tëli niezabôczonëch dni. Harcersko Funka to je môl, do jaczégö pamiac wrôcô przez całé żëcé. La-tosé latné miesące téż zapiszą sa we wspominkach wiele setków młodëch jistnieniów, zaczinającë öd zuchów. Jô sóm, w zuchöwëch latach, prawie w Funce przeżił swój pierszi biwak, buszny z przebiwaniô westrzód pôranôsce-latnëch drëchnów i drëchów. A bëłë to czasë pówöjnowé i bëtnosc w zniszczony stanicë szlachöwa za módnyma dzys surwiwalama - szköłama przetrzimaniô. Sedlëskô liczi so ju sédmë wieków. Królewsczi lustratorze w 1664 r. napiselë (pó polsku - dop. red.): Młin Czarzëkôwsczi alias Funk. Na Strëdze öd Chôjnëpłënący (...). Na nen młin przëwilej ökôzóny béł krzëżacczi anni 1334. W wieku XVII młin béł w aradze rodzënë Funków (Funk) i ji nôzwëskö przedërchało w nazwie tegô môla. Ale znaczenie Funczi tak pó prôwdze zaczało sa w latach 30. XX wieku. W 1934 r. ódbéł sa tuwó zlot harcer-ków pómórsczi Chorągwie ZHP, na jaczi przëbëło przeszło trzësta dzéwczatów. Czedë w 1936 r. Przédnô Kwatera Harcerków wëznaczëła pómórsczim drëchnóm wënalezc mól na wëstawienié wódnégó óstrzódka, tej one dorazu zabédowałë lesné ókólé na urzmistim sztrą-dze jęzora Łukómié, to je Charzëkówsczégö, niedalek lesyństwa Funka. Tej wszëtkó rëszëło baro chutkó. Direkcjô Panstwówëch Lasów na czas nieoznaczony wëaradowa gruńt harcerkom za przësłowiowi grosz. Tej na plac óstół zwiozłi materiół do budacji, jaczi ju rëchli béł skłódóny na Hélu, a pöchódzył z centralnego har-cersczégó zlotu w Spale. Rozpóczało sa budowanie drewniany stanice raza z hangara na wódné sprzatë. W 1937 r. raza z Pólsczim Związka Żeglarsczim zórga-nizowóny béł pierszi kurs jachtowëch sterniczków, a do te żeglarsko stanica dlô dzéwczatów z całi Pólsczi i stanica płëwackô. Öb lato 1938 r. - 80 lat temu - bëlny pomost dokuńcził budacjowi dokôz. Dëszą ti pódjimiznë, organizatorką i komendantką szkóleniowëch zjazdów bëła drëchnô Jadwiga Bartkewicz z Torunia. Pó wójnie w pustim óstrzódku pierszé latné zlotë zórganizowelë harcerze z chönicczich zdrëszënów. Wanożëlë nad jezoro lesnyma barabónama, spelë w celtach z wójskówëch pelerinów. Czej zjachelë tu harcerze z Chónicczégô Hufca ZHP, niedzélną msza dlô nich odprawił do dzys wdórzóny ks. Brunon Rieband. To bëło óradzą do rozwiązaniô zlotu ju na drëdżi dzćń. Zajachałë cażarowé auta - wspóminôł komendant, dh Witold Rolbiecczi z Brusów - i rozwiozłë harcerzów w rozmajité stronë. Równak w 1947 r. harcerczi wrócëłë i z wiôlgą uce-miagą zaczałë odbudowewac swoja flotilla. Zôs bëłë tu órganizowóné óbózë szkoleniowe. W lasach wkół Funczi rozkłôdałë sa stanice harcerzów z pómórsczich hufców. Ale tak bëło leno przez trzë lata. Pó zawieszenim przez ZHP dzejanió, to je w latach 1950-1956, óstrzódk przeszedł w cëzé race, a całi sprzat płiwający „rozpłënął sa". Pó reaktiwówanim ZHP w 1957 r. ödzwëskało Harcer-sczi Östrzódk Wodny (HÖW), a Przédnô Kwatera przekóza go Kómendze Chorągwie Bëdgösczi. Drëchnë trzecy rôz rëszëłë ód nowa, za to znów pod przćdnictwa hm. J. Bartkewicz (1957-1960). Póstapné dekadë to cząd nadspödzéwónégó rozwiju, przede wszëtczim wëstawie-nió wielënë budinków do mieszkanió (szałasë-wigwamë, murowóné chótë „jole") i socjalnëch (stołówka z kuch-niowima pómieszczeniama, szpitalëk, Dodóm Zucha, obozowe paradnice, wichódczi i jin.), hangarów, uzbro-jenió terenu. Równoleżno widzało óstół rozbudowony program dzejanió HÖW. Funka, co je zrozmiałé z leż-notë półożenió, wcyg bëła raja dló lubótników żóglów, chtërny uczëlë sa nawigówanió i dobiwelë patentë. Ale króm tego bezustôwno ódbiwałë sa tam öbózë, jaczé karnóm dzéwczatów i knôpów dozwôlałë póznac szmaka skautingu z całim óbrëmim jego wórtnotów. Funka sta sa znónó m.jin. ze zlotów tpzw. stanicowëch drużinów, obozów Nieprzecartégö Szlachu, öbjimającëch dzecë i młodzëzna ze szkółów specjalnëch i zakładów leczni-czo-wëchöwawczich, a téż z midzënórodnëch zlotów czë szkółë instruktorsczi. Dzysdniowi cząd dzejów harcersczégö sedlëska zaczął sa w 1996 r. raza ze zmianą miona na Harcersczé Centrum Ekologiczny Edukacje. Westrzód szemaru stolat-nëch chójnów żëcé nëkô tu w trzech zókrażach: zu-chówim, harcersczim i żeglarsczim. Na zymku zaczinają sa biwaczi klasowe i zeloné szkółë, a ob czas latnëch feriów óbózë sportowe, przërodniczé, ornitologiczne, warkównie i didakticzné stegnë - kó Funka leżi w óbrëmim Zóbórsczégó Krôjmalënköwégö Parku, krótko Nórodnégó Parku „Bórë Tëchólsczé". Westrzód roz-majitoscë zajimów nigdë ni może zafelac programu dló tëch, co so óblubilë rozbrëzgiwanié wałów ó bórtë i fër-kótanié żóglów na wietrze. Doch Funka na wiedno mdze partaczono z wólnotą na nieóbjimny gladze jęzora. A wieczorama zós sódiwają wkół ogniska i niese sa pod niebo piesnió „Choć burza huczy wkoło nas...". Nić, tego wseczëcó sa nie dô zabôczëc. KAZMIÉRZ ÖSTROWSCZI, TLOMACZËŁA BOŻENA UGÖWSKÔ LËPINC-ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 59 Na początku XV wieku w „wielkiej głuszy" nad małym Jeziorem Szty-norckim, na półwyspie między jeziorami Dargin, Kirsajty i Mamry, osiedli Lehndorffowie (Legendorfowie) przybyli tu z Mgowa w ziemi chełmińskiej. Za protoplastę sztynorckiej linii rodu przyjęło się uważać Fabiana von Lehn-aorffa. Umiejętność radzenia sobie w trudnych czasach oraz przemyślane koligacje z wielkimi rodami pozwoliły Lehndorffom nie tylko na wzniesienie imponującej siedziby oraz zbudowanie przynoszącego znaczne dochody klucza dóbr, ale i na obejmowanie ważnych stanowisk państwowych oraz kościelnych (biskup warmiński Paweł Legen-dorf, 1415-1467), w XVII i XVIII w. także w służbie Rzeczypospolitej. Położenie rodowej rezydencji i założenia przypałacowego parku wzbudzały podziw przedstawicieli wielu pokoleń. Georg Christoph Pisanski pisał o Sztynorcie (1793) jako o „perle w wieńcu czarujących widoków", zauważając, że „nawet ten, kto widział dużą część Europy, musi zaliczyć [tutejsze] ogrody (...) do najprzedniejszych rzeczy, jakie można ujrzeć", Albert Eckert nazwie to miejsce (1858) „kulminacją wszelkiej cudowności na Mazurach". Pierwsza rodowa siedziba w Sztynorcie została zniszczona w XVI w., druga, z lat 1554-1572, miała paść ofiarą Tatarów, którzy wtargnęli do Prus (1656) jako sprzymierzeńcy króla polskiego w odwecie za wsparcie, jakiego Fryderyk Wilhelm I udzielił Szwedom w czasach „potopu". Ordyńcy wzięli w jasyr ówczesną właścicielkę dóbr, Mariannę Lehndorff ze Szlichtyngów, a że zubożałej rodziny nie stać było na wykup, dokończyła żywota jako „niewolnica jakiegoś Żyda w Konstantynopolu" (Mieczysław Orłowicz). Dzieła odbudowy rezydencji podjęła się w latach 1689-1691 Maria Eleonora z Doenhoffów, trzecia żona Ahasverusa Gerharda Lehndorffa (1637-1688), wybornego żołnierza i dobrego dyplomaty, któremu cesarz Leopold nadał (1687) w dowód uznania dziedziczny tytuł hrabiowski. Nowy dwukondygnacyjny pałac, wzniesiony z wykorzystaniem fundamentów wcześniejszej budowli, pokryto wielkim, czterospadowym, stromym dachem. W tym czasie powstały też, flankujące pałac, dwa ciągi budynków gospodarczych z bramą przejazdową, tworzące wewnętrzny dziedziniec, z otwartym widokiem na Jezioro Sztynorckie. Rezydencję otaczał od północy kilkunastohektarowy park. Jak zauważyła Małgorzata Jackiewicz--Garniec, sztynorckie założenie parkowe, ozdobione rzeźbami, z posadzonymi w poł. XVIII w. alejami dębowymi [przetrwały do naszych czasów!], bogatymi parterami kwiatowymi i ciekawymi gatunkami drzew oraz krzewów, słusznie „było przedmiotem zachwytów, tak pięknie opisywanych w listach Ignacego Krasickiego do Ernsta Lehndorffa". Ernst (1727-1811), wnuk wspomnianego wyżej Ahasverusa, przyjaźnił się z warmińskim biskupem przez lat prawie trzydzieści, często gościli się w swoich rezydencjach. Krasicki za Sztynortem przepadał, bywał tu na przedstawieniach teatralnych, fascynowały go nie tylko znakomite zbiory Lehndorffów i cudny park, ale także urządzane na jego cześć iluminacje i inne dworskie zabawy. Dobra rodu były imponujące, na początku XIX w. sztynorcki klucz liczył 17 majątków i 5,8 tys. ha ziemi. Dopóki nie przypadł on kolejno trzem rozrzutnym Carlom (dziadek, syn i wnuk, 1811— -1936), dopóty wydawało się niemożliwe, by dało się takie bogactwo roztrwonić. Anna Hahn Basedow, żona drugiego z Carlów, która uratowała Sztynort (1870), wprowadzając fideiko-mis (ordynację rodową) i ocalając majątek przed podziałami spadkowymi, nie zdołała uchronić go przed własnym synem. W ciągu ledwie trzech lat (1894-1896) tak zadłużył majątek, że trzeba było wprowadzić zarząd przymusowy, przyznając hrabiemu pałac i roczną pensję. Na początku XX w., po sprzedaży części majątku celem zaspokojenia najpilniejszych długów, dobra sztynorckie liczyły jeszcze pięć folwarków i 3,6 tys. ha (tysiąc hektarów zajmowały jeziora). Po bezpotomnej śmierci Carla III Sztynort przypadł jego najbliższemu krewnemu z drugiej linii rodu w Prusach Wschodnich, Heinrichowi Lehndorffowi z Preyl (Sambia). Był on dobrym gospodarzowi, który „ze znajomością rzeczy, tudzież nigdy niesłabnącą pasją, unowocześniał metody gospodarzenia, zmieniając je tak na bardziej zmechanizowane, jak i na przykładnie socjalne". Tak oceniała działania Heinricha jego kuzynka, Ma-rion Grafin Dönhoff (1909-2002), lu- 60/POMERANIA UPIEC-SIERPIEŁ >018 ZROZUMIEĆ MAZURY biąca bywać w Sztynorcie, „bez wątpienia najpiękniejszej posiadłości w Prusach Wschodnich", w czasach swego dzieciństwa i młodości. Druga wojna światowa odebrała Le-hndorffom i Sztynort, i Preyl, a Heinrichowi - życie. Za udział w spisku przeciwko Hitlerowi, zakończonym nieudanym zamachem płk. Clausa von Stauffenberga (20 VII 1944) w Wilczym Szańcu k. Kętrzyna, ostatni sztynorcki hrabia zostanie powieszony w berlińskim więzieniu Plötzensee. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że z polskiego punktu widzenia może i dobrze się stało, że zamach się nie powiódł. Spiskowcy jako punkt wyjścia do rozmów z aliantami przyjmowali bowiem granice Rzeszy z 1914 r., a więc z Wielkopolską, Pomorzem i Śląskiem, a w Polakach widzieli jedynie tanią siłą roboczą. Już po wrześniowej kampanii Stauffen-berg pisał, że [polska] „ludność to niesłychany motłoch, wielu Żydów i mieszańców. To lud, który czuje się dobrze tylko pod batem. Tysiące jeńców wojennych posłuży nam dobrze w pracach rolniczych". W setną rocznicę urodzin Heinricha Lehndorffa (2009) odsłonięto w Sztynorcie pamiątkową tablicę ufundowaną przez niemieckie Ministerstwo Kultury. W uroczystości wzięły udział cztery córki hrabiego. Najmłodsza z nich urodziła się już po śmierci ojca, a najbardziej znana, niegdyś supermodelka, Vera (Veruschka), zadebiutowała jako aktorka w filmie „Powiększenie" Mi-chelangelo Antonioniego. Wszystkie marzą o przywróceniu Sztynortowi świetności, Veruschka, która zobaczyła rodzinną rezydencję po raz pierwszy po wojnie dopiero w 2008 r., miała podczas tej wizyty usłyszeć dobiegający z pałacu „głos, by go ratować". Połodowcowy głaz, na którym umieszczono tablicę, to dla córek symboliczny grób ojca (miejsca pochówku spiskowców nie zostały ujawnione rodzinom) i - co jest dla nich ważne - „znajduje się w miejscu, które on tak kochał". Obecny kształt zespołu pałacowego to efekt XIX-wiecznej przebudowy. Rozebrano wówczas zabudowania gospodarcze, wykorzystując fundamenty dawnego browaru, wzniesiono w pobliżu pałacu spichlerz, główny budynek wzbogacono o skrzydła (zachodnie zamknęła wieża), od ogrodu do naroży dobudowano wieże alkierzowe. W parku stanął neoklasycy-styczny budynek herbaciarni, a na cyplu Jeziora Szty-norckiego - neogotycka kaplica rodowa (z kryptą grobową), która służyła także celom kultu religijnego. Odbywały się w niej nabożeństwa dla mieszkańców pałacu i pobliskiej wsi. Sztynorcka rezydencja przetrwała do naszych czasów jako jedna z nielicznych niezrujnowanych (choć mocno zaniedbanych) siedzib wschodniopru-skiej arystokracji. „Cud" ten zawdzięczamy kilku okolicznościom, jedną z nich trudno jednak uznać za „szczęśliwą": czerwonoarmiści uczynili bowiem w 1945 r. z majątku bazę przerzutową dla trofeów, także zwierząt gospodarskich, wywożonych z terenów podbitych Niemiec do Związku Radzieckiego, w samym pałacu stacjonowało dowództwo. Nie przepuszczono by, oczywiście, i wielowiekowemu dorobkowi samych Lehndorffów, ale znakomitą większość wyposażenia (obrazy i meble, flamandzkie gobeliny, porcelanę, zbiory miniatur i numizmatów) ewakuowali Niemcy jesienią 1944 r. na zamek Kriebstein w Saksonii, skąd zresztą i tak trafiły w końcu do Rosjan jako część reparacji wojennych. Kiedy w 1947 r. Sztynort przejmować będą polscy urzędnicy, w pozbawionym cennych rzeczy pałacu zastaną jedynie kilka obrazów (dziś w Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie), archiwum rodowe z lat 1795-1929 (w Archiwum Państwowym w Olsztynie) i zdewastowane wnętrza. Przez kolejne dziesięciolecia Polski Ludowej ratował Sztynort miejscowy PGR. Jego pracownicy wykorzystywać będą zabudowania gospodarcze, w pałacu kadra będzie miała biura, wszyscy zaś stołówkę. W 1983 r. obiekty przejął Polski Związek Żeglarski, właściwie 1 Los sztynorckiego pałacujest teraz w ręku Niemiecko-Pol-skiej Fundacji Ochrony Kultury i Zabytków. Fot. Mieczysław Wieliczko jego spółka „Interster", z myślą o prowadzeniu tu portu jachtowego oraz placówki szkoleniowej dla adeptów żeglarstwa. Czerpano zyski, ale odkładano inwestycje, więc mogło być już tylko gorzej. I było. Sztynort zmieniał właścicieli, stan budynków stale się pogarszał, jedynie nielicznych poruszał los „niemieckiego" pałacu. Przytomnie uratowano jeszcze z parku zegar słoneczny z 1741 r. (dzisiaj przed pałacem Doh-nów w Morągu), a piękny drewniany dwór łowczego pozwolono Alexandro-wi Potockiemu przenieść do Gałkowa w Puszczy Piskiej. Na parterze mieści się w nim obecnie restauracja, na piętrze zaś m.in. Salon Marion Dónhoff. Biskupowi Ignacemu Krasickiemu przypisuje się słowa, że „ten, kto ma Sztynort, ten posiada Mazury" (w oryginale pewnie: Prusy Wschodnie -WM). Patrząc na to, co dzisiaj się dzieje z historyczną siedzibą rodu Lehndorffów, na nieodpowiedzialność jej kolejnych po PGR-ze właścicieli, bezradność władz samorządowych i konserwatorskich, cwaniactwo krótkoterminowych inwestorów i pobożną życzeniowość marzącej o dotacjach nie-miecko-polskiej fundacji, która obecnie jest gospodarzem tego ważnego i pięknego miejsca, zaryzykuję stwierdzenie, że tak naprawdę Mazur nie posiada dziś nikt. Niemcy stracili je w 1945 r., my zaś, choć minęło już prawie trzy czwarte wieku, odkąd nam przypadły, nie potrafiliśmy ich dotąd uczynić urn ,swo- WALDEMAR MIERZWA PIŃ II POMERANIA 61 HONOROWY ODYW/ira Pierwszy od lewej bohater artykułu FRANCISZEK KWIDZIŃSKI - SPIRITUS MOVENS KARTUSKIEGO ZESPOŁU „KASZUBY" W lipcu Franciszek Kwidziński kończy 83 lata, z których 66 poświęcił kaszubskiemu folklorowi muzycznemu i, oczywiście, nie zamierza na tym poprzestać. Spędzając mile czas w towarzystwie pana Franciszka w siedzibie Regionalnego Zespołu Pieśni i Tańca „Kaszuby" w Kartuzach, z którym jest związany od 1962 roku, dowiaduję się, że w latach 50. XX wieku istniała realna szansa na powstanie zespołu równego randze i walorom artystycznym „Mazowsza" czy „Śląska". Tylko prozaiczne przeszkody (jak to zwykle bywa) uniemożliwiły utworzenie Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Kaszuby". Franciszek Kwidziński urodził się 21 lipca 1935 roku w Kartuzach w wielodzietnej rodzinie rzemieślniczej. Szkołę podstawową i Liceum Ogólnokształcące ukończył w Kartuzach. Studiując w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Sopocie, równolegle pracował na różnych stanowiskach. Po latach został dyrektorem administracyjno-ekonomicznym w Zespole Opieki Zdrowotnej w Kartuzach. Był również kierownikiem administracyjnym Szpitala Rehabilitacyjnego w Dzierżążnie. Przez całe swoje życie angażuje się społecznie, od wielu lat działa w Zrzeszeniu Kaszubsko-Po-morskim (obecnie pełni funkcję przewodniczącego Sądu Koleżeńskiego przy Radzie Naczelnej tej organizacji). Jest człowiekiem skromnym i towarzyskim, któremu Kartuzy i Kaszubi wiele zawdzięczają. Regionalny Zespół Pieśni i Tańca „Kaszuby" z Kartuz odgrywa dużą rolę w szerzeniu i kształtowaniu kultury kaszubskiej. Istnieje od 1946 roku, prezentując bogactwo folkloru kaszubskiego w kraju i poza jego granicami. Reper- tuar grupy składa się głównie z piosenek, melodii i tańców pochodzących z Kaszub, nawiązuje do kaszubskich zwyczajów i obrzędów (noworoczni przebierańcy, noc świętojańska itp.). Zespół używa dawnych instrumentów ludowych, jakimi są: bazuna, diabelskie skrzypce oraz burczybas (instrument znany tylko na Kaszubach). Założycielem RZPiT „Kaszuby" była Marta Bistroń. Z okazji pierwszej rocznicy odzyskania Gdańska dla Polski na Targu Węglowym tego miasta miał miejsce inauguracyjny występ „Kaszub". Ten dzień, 30 marca 1946 roku, uznano za oficjalną datę narodzin zespołu. Obecnie kierownikiem i spiritus movens „Kaszub" z Kartuz jest Franciszek Kwidziński. Już w wieku 17 lat został jego członkiem, a od 1961 roku pełni społecznie funkcję kierownika, będąc od 1985 roku także instruktorem tańców kaszubskich. Zespół z jego udziałem wystąpił w obyczajowym filmie Ryszarda Bera „Kaszebe". Pan Franciszek dba o stroje, prowadzi świetlicę zespołu i od wielu lat - jego kronikę. Jego silva rerum to zbiór 78 tomów notatek o występach grupy i o wszystkim, co się wokół niej wydarzyło. Pisze scenariusze do wszystkich krajowych i zagranicznych występów zespołu, który może się poszczycić niemałymi osiągnięciami'artystycznymi. Obecnie przygotowuje repertuar do 90. wyjazdu zagranicznego. Będzie to już dziewiąty występ w Danii, a równocześnie jeden z sześciu tysięcy występów, jakie zaprezentował zespół. 62 POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 AMBASADORZY KASZUB W roku 1997 został wybrany przez czytelników „Dziennika Bałtyckiego" najbardziej popularnym człowiekiem roku Ziemi Kaszubskiej. Ten człowiek-legenda, jak o nim mówią, był pierwszą osobą, która w 2011 roku otrzymała tytuł Honorowego Obywatela Kartuz. Wśród 23 odznaczeń i wyróżnień najwyżej ceni sobie Krzyż Oficerski Odrodzenia Polski (takiego wyróżnienia nie dostał żaden ze współczesnych mieszkańców Kartuz i powiatu kartuskiego; w 1923 roku otrzymał je dr Aleksander Majkowski) oraz Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski, ponadto Złoty i Srebrny Krzyż Zasługi. Wśród innych jego odznaczeń są medale: Zasłużonym Ziemi Gdańskiej, Zasłużony Działacz Kultury, Gloria Artis, Senatu RP oraz Medal Stolema, o którym mówi ze szczególnym sentymentem. Otrzymał również wyróżnienia zagraniczne, w tym Medal Miasta Ystad i Medal Loreto Festiwal de Folklore. Zespół „Kaszuby", mający w swoim składzie kolejne pokolenia mieszkańców Kartuz i okolicy: świetnych muzyków grających na akordeonie, skrzypcach i kontrabasie, a także tancerzy, zwiedził już całą Europę, dotarł też do Ameryki i Afryki. Swoimi występami przybliża światu Polskę i Kaszuby. Pan Franciszek w 2008 roku został Honorowym Członkiem Stowarzyszenia Gdańszczan w Kanadzie za propagowanie folkloru kaszubskiego wśród Kanadyjczyków i kanadyjskiej Polonii, jej część stanowią bowiem potomkowie emigrantów z naszej kaszubskiej ziemi, którzy nie zapominają o swoich korzeniach. Franciszkowi Kwidzińskiemu zawdzięczamy nazwanie Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Kartuzach imieniem Janusza Żurakowskiego, pilota i oblatywacza żyjącego wśród kanadyjskich Kaszubów. Bohater tego artykułu jest ponadto autorem dwóch publikacji: R.Z.P I T. Kaszuby z Kartuz oraz Kaszubskie stroje ludowe. Wartość tej drugiej pozycji polega przede wszystkim na tym, że korzystając ze źródeł i tradycji, autor przedstawia w niej i dokumentuje stroje kaszubskie, wskazując na ich odrębność. O zespole napisano pięć prac magisterskich i dwie licencjackie. Patronował im Franciszek Kwidziński, będąc niejako promotorem poczynań młodych absolwentów uczelni. Pan Franciszek od wielu lat zabiegał o to, by jego rodzinne miasto stało się „wszech Kaszub głową" (cytat z wiersza Maryli Wolskiej opublikowanego w 1909 roku w 2. numerze „Gryfa"). Walczył również, z powodzeniem, o wprowadzenie nazwy Kartuzy na drogowskazach przy zjeździe z trójmiejskiej obwodnicy (z Gdańska w kierunku Kartuz). Bohater tego artykułu na pierwszym miejscu stawia rodzinę, pracę i naukę, a potem zespół, w którym stara się wprowadzić rodzinną atmosferę, co mu się udaje. Za wszystkie prace, które wykonuje w zespole, i za czas, który mu poświęca, nigdy nie otrzymał żadnego wynagrodzenia. Jego praca społeczna zasługuje na wielkie uznanie. To człowiek, którego nazwisko zapewne znane jest na całych Kaszubach. Nie bez powodu w Kartuzach nazywają go „naszym największym ambasadorem". JERZY NACEL Franciszek Kwidziński z pamiątkami z występów zespołu LËPIMC-ZELNIK 2018 / POMERANIA / 63 UCZESTNIENIÉ ROZSZÉRZNIKÓW KASZËBIZNË IWIÉDZË Ö Nl Czerwińcowi pôrénk. Jada szaséjama kartësczégô krézu. Serce a gaba mie sa ceszą do dëbeltjazëköwëch pôlskô-kaszëbsczich tôflów z nazwama najich môlëz-nów. Prawie jem dojacha do gminë Stażëca, w jaczi, równo 10 lat temu (wlepińcu) pierszi pöstawilë taczé tôblëce. Bôrëcëno... i ju Szlachecko Kamieńca. Wierteł dzesąti - maricznóm, kö zarô sa zacznie! Nëkóm do szköłë, widza dzéwczata w tpzw. kaszëbsczich öbleczënkach, jedna z nich pöspiéw-no prowadzy mie do aulë. Öb droga podzywióm krómiczi z rozmajitima kaszëbsczima „fizmateńta-ma". Köl binë wiôlgô tôblëca (czedës bë rzekł „gazetka"), a na ni ódjimniaca latosëch dobiwców Ringra-fów Witosława. Möże dorazu przërównac öbrôzczi do żëwëch lëdzy - laureacë: Tomôsz Fópka i Moto-ki Nomachi (gôdô sa: Nomaczi) sedzą czësto krótko. Pierszégó proszą na bina gósca z kąsk dalszich strón, bó z Krôjnë Kwiacący sa Wisznie, profesora z Uniwersytetu w Sapporo, dr. Motokégô Nomachi. Japóńczik, piakną pólaszëzną, öpöwiôdô i czëtô ó swójich badérowaniach nad kaszëbizną i ö tim, jak do ti témë doprzeszedl (ten referat badze mógł przeczëtac w séwniköwi „Pomeranie"). Po nim głos (i to jaczi!) weznie gósc z chwaszczińsczi Rewerendë Tomôsz Fópka, jaczi wcygnie wszëtczich bëtników zeńdzenió (i szkólóków, i kąskbarżi dozdrzeniałëch) w swój świat: kaszëbsczi pismieniznë i muzyczi... to je pówié swöja wiérzta, przeczëtô felietónk, zarôczi słechińców do rapöwaniô swójégö tłomaczenió do-kazu Brzechwë, cos zaspiéwie... Zdrza na zala: wszët-czich gąbczi sa smiejkają! Pô kôwce i nié blós (jesz czëja szmaka swójsczich wórztów i kaszëbczi malënë...) jidzemë do gimna-sticzny zalë, a po prôwdze celtu. Tuwo uczenczi z Bórzestowa, przezeblokłé w kaszëbsczé ruchna, tańceją z farwnyma sztofama w rakach do piesnie Leonarda Cohena „Hallelujah". Jednôstô - czas na uroczëzna pasowaniô latosëch laureatów Ringrafu Witosława na jego, Witosława, Ricerzów. Równak nim do te duńdze, na binie jesz sa naléze karno Iskierki z molowi szkółë (Zrzeszë Sztôłceniô i Wëchówaniô), chtërno zaspiéwie dwie piesniczczi ks. Antona Peplińsczegó, szkółowégó patrona. Kureszce równak Kaszëba i Japóńczik muszą sadnąc na drzewianëch krzasłach, co nick a nick nie wëzdrzą za wigódnyma, ale pasëją do scenografie. Ni-gle przińdze na bina Ricérz Witosława ód 2012 roku, Bruno Cërocczi z mieczëszcza, badą słëchac ö tim, cëż zdzejalë, że taczé wëprzédnienié na nich przeszło. Na póczątk Mamelsczich Janusz czëtô to, co Bóbrowsczich Witôłd z Głodnicë napisôł w „lau-dacëje abó póchwôlny mowie na osoba Fópków Tómka". Hewó wëjimczi z ti mówë („je znóné" i „to sa wié" pöwtôrzelë, na prośba czëtającégö, słechińce): „Że ukuńcził Muzyczną Akademią we Gduńsku jak-no spiéwôk i teatrownik - je znóné, że je kompozytor ë runita z Chwaszczëna - je znóné, że je dirigeńt churu Lutnia z Lëzëna - je znóné, że je nôleżnik Zrzeszeniô, a téż dzejôrz kaszëbsczi kulturalny rësznotë - je znóné, że ôn je Człowiek z Pasję, z Kaszëbskę Pasję, z Pier-szę Kaszëbskę Pasję - je znóné, że ju 10 lat jezdzy z Borëszonków Riszeka We dwa konie - je znóné. Chödzył téż Szlachama kusków i Szlachama wzdichnieniów, ale mu ksądz proboszcz pôlca po-grozył. Téj chutuszkö wesłôł ESEMESË do Pana Bôga (...). (...) że jimają sa gö Szpôrtë swójsczé ë kupczé - to sa wie, że nawetka Môrtualia nie są mu cëzé - to sa wie, że z Drzeżdżonów Rómka to mó blós przecywiónka - to sa wié, że lubi sledze ë na Głodnicë a Stôrëcë mô ju sztërë zjadłé - to sa wié (...)". A jesz na kuńc sóm chwôlony muszôł zaśpiewać swoja pieśnią... sobie na chwalba. I tedë ju mógł klëknąc i formalno östôł Ricerza Witosława - w re-mia miecza dostół, a do raczi - ringraf i diplóm. I na drëdżégó laureata béł ju czas. Z westrzód lëdzy wëszedł zeszłoroczny dobiwca Ringrafu Witosława, prof. Alfréd Majewicz (z UAM w Pöznanim). Ju béł na binie, ale flot z ni zlôzł - wëtrekôł z nórta płôchta papioru, na jaczi bëłë nacéchówóné japóńscze 64 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 RINGRAFË WITOSŁAWA 2018 lëtre. Pókazëjącë na słowa pisóné z górë w dół (w pionie), a czëtóné od prawi do lewi starnë kôrtczi, gôdôł: „Z tym jego imieniem i nazwiskiem to sprawa nie aż tak prosta: u nich pisze się to tak: i? fflTJftö (tu nazwisko jest pierwsze, imię po nim, bo taki tam panuje urzędowy obyczaj), jest on profesorem to piszemy za albo pod imieniem) slawistyki (X"7^ën^) w Centrum Badań Slawistycznych i Euroazjatyckich (X y • 3-— 7v7 —) w - jednym z wiodących w Japonii - Uniwersytecie Hokkaido w mieście Sapporo (^L^) na północy Japonii. (...)". A pótemu ópówiôdôł dali: „Motoki Nomachi (ur. 1976 w Tokio) ma naukowy stopień doktora w zakresie językoznawstwa slawistycznego uzyskany w Uniwersytecie Tokijskim. Aktualne jego badania koncentrują się na problematyce związanej z kontaktem językowym, szczególnie interesują go tzw. słowiańskie mikrojęzyki literackie (...). Jest autorem ponad 50 ogłoszonych artykułów akademickich oraz redaktorem naukowym (i współautorem) chyba ponad tuzina monografii zbiorowych. Sprawuje też funkcję dyrektora Międzynarodowego Ośrodka Informacji przy Międzynarodowej Radzie Studiów nad Środkową i Wschodnią Europą (International Councilfor Central and East European Stu-dies, International Information Centre Director). (...) Publikuje w językach badanych i po japońsku, ale w znacznym stopniu ogłasza swoje wyniki na forum ogólnoświatowym w języku angielskim. Jest niewątpliwie pierwszym Japończykiem, który zauważył polityczno-prawną zmianę statusu językowego kaszub- szczyzny (...). Gdzieś wspomniał (...), iż dla niego to »fenomen, że kaszubski okazał się nie dialektem, a odrębnym językiem«, a chęć poznania tego »feno-menu« pojawić się u niego miała (...) kiedy, pracując jako lektor własnego języka w Uniwersytecie Warszawskim, trafił na wykłady o kaszubszczyźnie - już wtedy postanowił, jak to on, po prostu... nauczyć się kaszubskiego. Teraz można zupełnie bezpiecznie określić go mianem ambasadora kaszubszczyzny w jego ludnym kraju, ale również w skali globalnej". Pó pasowanim drëdżégö latoségó Ricerza Witosła-wa óbadwaji mielë leżnosc pódzakówac za wëprzéd-nienié. Nomachi przeczëtôł, pó kaszëbsku, to, co w tim jazëku (bez niżódny felë!) doma so napisół. Hewó wëjimk: „Wiôldżé Bóg zapłać za na nódgroda. »Ryngraf Witosława« je dló mie, i to nie je niżódnô łeż, jednym z nôwôżniészich uczestnieniów w cał-im mój im żëcym. Prówda, do dzys dnia jo dostół czile rozmajitëch nódgrodów i uhónoro waniów za swoje skrómné zwënédżi na slawisticznym gónie, le to je moje pierszé utczenié dóné mie bez Kaszëbów, jaczich jazëk jô badérëja ju 13 lat i jaczi ju ód pier-szégô pötkaniô z nim je dló mie baro wóżny i blisczi mojemu sercu. Tak tej jó jem baro ród, że dzys, tuwó, jô móga sa z Wama pódzelëc ną moją wiólgą redoscą". A Fópka pódzakówół za nódgroda, mó sa roz-mióc, śpiewające, przed wszëtczim... mëmóm, trzë nôwôżniészé wëmienił, to Matka Böżô, jego gwôsnô mëma i mëma jego dzôtk. Bëłë jesz gratulacje, kwiatë, darënczi, ödjimczi... TOPÓRKÓW LÉNA Ringrafë Witosława ód 2012 r. przëznôwô rok w rok Stowarzyszenie Nauczycieli Języka Kaszubskiego„Remuso-wi Drëszë", za „szczególny wkład w rozwój, ochronę i promocję języka kaszubskiego w szkolnym, uczelnianym i powszechnym jego wydaniu". Do dzysdnia mómëju (z latosyma) 15 Ricerzi Witosława. W uszłëch latach wëprzédnienié dostelë: prof. Édwôrd Bréza, Bruno Cërocczi, prof. Jerzi Tréder, Janina Kwiecień, prof. Hana Pöpöwskô-Tabörskô, Eugeniusz Göłąbk, prof. Jadwiga Zeniukówô, Stanisłów Pestka [postmortem), Edmund Kamińsczi, Danuta Pioch,Witôłd Bóbrowsczi, Danuta Stenka i Alfred Majewicz. * * * Mocno a gorąco gratulëja całi spölëznie szköłë w Szlacchecczi Kamieńce za pëszné, arcybëlné zorganizowanie Kaszëbsczégó Dnia, jaczégó piaknô uroczëstosc dôwaniô Ringrafów Witosława bëła dzéla. Czësto pierszim parta tegó Dnia bëłë warköwnie dló uczniów. Prowadzëlë je: Iréna Brzéskô (téater kaszëbsczich pupków), Pauel Sela (grónkówizna), Alicjô Serkówskô (malënk na drzewie), Eugeniô Mëszk (héklowanié),Teréza Baranowsko (papioroplastika), Bożena Kupper (przadzenié na kółku), Sylwiô Bôrzëszkówskô i Riszôrd Trzoska (żłobienie), Andrzéj Ölszewsczi (wërôbianié tobaczi). LEPIŃC-ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 65 K0ŃSKÓ DEKADA 7 czerwińca swöje 10-lecé swiatowało Kaszëbsczé Artisticzné Duo We dwa könie. Z ti leżnoscë ödbéł sa uroczësti koncert w Kaszëbsczi Filharmonie we Wej rowie. Öbczas jëbleuszu artiscë dzaköwelë téż swôjim białkóm i Halinie a Witoldowi Bóbrowsczim, chtërny órganizëją w prowadzonëch przez sebie szkołach na Głodnicë i w Stôri Hëce „Śledziki kaszubskie" z udzéla Kaszëbsczégö Artisticznégö Duo. Jak czëtómë w wëdónym na 10-lecé katalogu dobëców duo We dwa könie, wëstapiwają öni „we wiôldżich żalach institucji kulturę, w plenerze, jak téż w skrómniészich, wiesczich bibliotekach i remizach". W 2010 r. dostelë pierszą nódgroda Festiwalu Żôł-niérsczi Spiéwë w Pierwöszënie w kategorii karnów, a w 2013 mielë II plac na Festiwalu „Cassubia Cantat" w Bëtowie. Donëchczôs wëdelë płatka We Dwa Konie - kaszubskie piosenki kabaretowe (2010). Jich dokaże są téż na płatkach Cassubia Cantat 2013 (2014) i Tarta z kaszubskimi truskawkami. Vol I (2014). W internece môżemë öbezdrzec teledisczi: Letkô bez dëtka (www.youtube. com/watch?v=ukJeN2arXSg) i Zupka (www.youtube. com/watch?v=hxuiPkj35uc). Pierszi z nich dobéł drëgą nôdgroda öbczas Festiwalu Kaszëbsczich Teledisków w Köscérznie w 2010 r. Akademio Głodnica wëdała trzë spiéwniczi z leż-noscë koncertów Kaszëbsczégö Artisticznégö Duo: Kaszubski Śpiewnik Śledzikowy 2 - Francja, Kaszubski Śpiewnik Śledzikowy 3 - Szwecja, Kaszubski Śpiewnik Śledzikowy 4 - Mieczysław Fogg. Są w nich tłómacze-nia Tomasza Fópczi, chtëren przełożił znóné hitë na kaszëbsczijazëk. Prawie te dokazë spiéwelë wespół z artistama z duo We dwa kónie uczastnicë jëbleuszu. Na Champs Elysées, To je niedz^la ôstatnô, Pieńdze, pieńdze czë Czerwony autobus brzëmiałë w drëdżim dzélu koncertu. W pierszim, przë akómpaniamence Riszarda Bórësónka, Tomôsz Fópka spiéwôł dokazë w wikszoscë swöjégö autorstwa zaaranżowóné przez akördionista Kaszëbsczégö Artisticznégö Duo. Nie zafelowało téż sztëczka Kuczrowô balada, öd jaczégö refrenu „Jada, jada we dwa könie - nicht mie zarô nie przegoni" póchódzy nazwa tego duetu. Wëstap skuńcził sa brawama na stojąco i pó-dzakowaniama od pözeszłëch góscy. DM 66 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 We dwa könie usadzëlë i do dzysó raza „cygną ten wóz" dwaji absolwencë gduńsczi Muzyczny Akademie: Tomôsz Fópka (baritón) i akórdionista Riszôrd Bórësónk (pól. Borysionek). Swoje póspól-né wëstapë zaczalë 31 maja 2008 r. w Chmielnie. Naje, dwuch köni, zajistnienié zawdzacziwómë dwurn nadzwëkôwim białkóm zaangażowónym w promocja kaszëbsczi kulturë: Doroce Mużë-Szlas, direktorce wej-rowsczi muzyczny szkôłë, i Gabriszë Jóskôwsczi, jakô wnenczas bëła przédniczką partu Kaszëbskô-Pömör-sczégö Zrzeszeniô w Chmielnie i rôczëła naju na pierszi koncert - pódczorchiwô Tomósz Fópka. Od lewi:T. Fópka i R. Börësónk :i K'- KURS „MOJA POMORSKA RODZINA" PROTOKÓŁ Z POSIEDZENIA JURY KONKURSU W DNIU 26 KWIETNIA 2018 R. "\7~TTTMiejski Konkurs „Moja pomorska rodzina" -/VJ_ J_ J_zorganizowany został przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdańsku, Szkołę Podstawową nr 27 w Gdańsku, Urząd Miejski w Gdańsku, Stowarzyszenie Archiwistów Polskich Oddział w Gdańsku, Pomorskie Towarzystwo Genealogiczne oraz Fundację im. Stanisława Flisa Archiwa Pomorskie. Patronat medialny nad konkursem objęli: „Dziennik Bałtycki", Radio Gdańsk i „Pomerania". Konkurs adresowany był do uczniów szkół podstawowych: klas od IV do VII, uczniów gimnazjów i szkół ponadpodstawowych z Gdańska. Na konkurs wpłynęły 83 prace w trzech kategoriach: I - drzewo genealogiczne lub korzenie rodziny, II - album „Historia mojej rodziny", III - prezentacja multimedialna. Prace złożyli uczniowie z gdańskich Szkół Podstawowych nr 8,11,15,17,19,20,24,27,33,39,48,49,58,70,75,79,81, 85, 89, 92, Gimnazjum nr 20, 25, 33 i 49, Szkół Ekonomicz-no-Handlowych, XII Liceum Ogólnokształcącego z klasami sportowymi oraz Państwowej Szkoły Budownictwa. Jury konkursu, przewodniczący Krzysztof Kowalkowski (gdański oddział ZKP) oraz członkowie: Iwona Kossakowska (UM w Gdańsku), Hanna Jaszkowska (Stowarzyszenie Archiwistów Polskich Oddział w Gdańsku), Iwona Flis (Fundacja im. Stanisława Flisa Archiwa Pomorskie), Mariusz Momont (Pomorskie Towarzystwo Genealogiczne), Joanna Albecka (wicedyrektor ZSO nr 1 w Gdańsku) i sekretarz konkursu Joanna Niwińska (Szkoła Podstawowa nr 27), przyznało następujące nagrody: SZKOŁY PODSTAWOWE • drzewo genealogiczne lub korzenie rodziny I Jakub Duszyński (SP nr 85) i Olga Grumowicz (SP nr 48), II Zuzanna Dekowska (SP nr 49) i Martyna Piekarska (SP nr 11), III Zuzanna Knigawka (SP nr 75); wyróżnienia: Magdalena Curyło (SP nr 33), Klara Gzowska (SP nr 39), Viktoria Kotłowska (SP nr 27), Aleksander Kotłowski (SP nr 27) i Łucja Kozłowska (SP nr 27) o o • album „Historia mojej rodziny" I Aleksandra Krawczykiewicz (SP nr 7) i Kacper Knera (SP nr 19), II Jeremi Śliwka (SP nr 19) i Paweł Potrzebowski (SP nr 58), III Wiktor Książek (SP nr 19) i Zofia Gaweł (Szkoła Podstawowa nr 19); wyróżnienie za ciekawą formę plastyczną: Maksymilian Markowski Szkoła Podstawowa nr 70 • prezentacja multimedialna I Michał Kalbarczyk (SP nr 20), II Paweł Laskowski (SP nr 8), III Bartłomiej Wiśniewski (SP nr 27) i Stanisław Kozak (SP nr 24) GIMNAZJA I SIÓDME KLASY SZKÓŁ PODSTAWOWYCH • drzewo genealogiczne lub korzenie rodziny I miejsce Marcin Hyla (Gimn. nr 20) i Kinga Tomaszewicz (Gimn. nr 25), II miejsca nie przyznano, III Weronika Koperska (Gimn. nr 20); wyróżnienie za ciekawą formę plastyczną: Marcelina Preuss (SP nr 75) • album „Historia mojej rodziny" I Rafał Curyło (Gimn. nr 33), II Agata Twardy (Gimn. nr 49), III miejsca nie przyznano; wyróżnienie: Zofia Szwast (SP nr 81) SZKOŁY PONADPODSTAWOWE • drzewo genealogiczne lub korzenie rodziny I, II, III miejsca nie przyznano; wyróżnienia za ciekawą formę plastyczną: Inez Kaszuba (XII Liceum Ogólnokształcące z klasami sportowymi) i Weronika Młyńska (Szkoły Ekonomiczno-Handlowe im. Macierzy Szkolnej) • album „Historia mojej rodziny" I Gabriela Maksymiuk (Szkoły Ekonomiczno-Handlowe im. Macierzy Szkolnej), II i III miejsca nie przyznano; wyróżnienie: Sandra Tokarska (Państwowa Szkoła Budownictwa) Uroczyste ogłoszenie wyników konkursu wraz z rozdaniem nagród miało miejsce w gdańskiej Szkole Podstawowej nr 27 im. Dzieci Zjednoczonej Europy w dniu 18 maja. Zdjęcie ilustrujące tekst, na którym uwieczniono opiekunów uczestników konkursu, zrobiono podczas tej właśnie uroczystości. LEPIŃC- ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 67 LEKTURY „Licytacji na nieszczęścia żaden naród jeszcze nie wygrał" Powyższy cytat zaczerpnięty z pracy Tomasza Szaroty, znanego polskiego historyka, stanowi swoiste motto, drogowskaz prezentowanej publikacji Marka Andrzejewskiego Kto sieje wiatr... Alianckie bombardowania Trzeciej Rzeszy, warty stosowania w opisach wielu innych zagadnień z przeszłości i teraźniejszości. Dotyczy to także historii naszego regionu i naszej społeczności, z czego, jak się wydaje, zbyt często nie zdajemy sobie sprawy. Jest to też niewątpliwie jeden z ważkich powodów, dla których warto sięgnąć do tej książki, chociaż w żadnym miejscu nie mówi ona wprost o Kaszubach, Pomorzu, a jedynie marginalnie wymienia trzy miejscowości z tego terenu: Gdańsk, Gdynię i Rumię. Publikacja dotyczy bardziej ogólnego problemu, a jej narracja odnosi się do większości krajów europejskich oraz w mniejszym stopniu Ameryki Północnej (Stany Zjednoczone) i Azji (Japonii). Jej autor podjął się trudnego zadania przedstawienia krótko i w przystępny sposób genezy, przebiegu, skutków oraz późniejszych opisów i upamiętnienia walk powietrznych w trakcie II wojny światowej z perspektywy uczestniczących w niej narodów, jak się okazuje, będących jednocześnie ofiarami i katami. Ujmując rzecz możliwie syntetycznie, pomijając wiele ciekawych wątków, Marek Andrzejewski mocno podnosi, że to Niemcy rozpoczęli brutalną, pozbawioną cech humanitarnych walkę powietrzną, znacznie przekraczając rzeczywiste potrzeby militarne. Najpierw w Polsce w 1939 r., a następnie w Belgii, Holandii i Wielkiej Brytanii z powietrza bezsensownie atakowali cele pozawojskowe, w tym ludność cywilną, niszczyli szpi- tale, bezcenne zabytki, dzielnice mieszkalne itp. To jednak też ich kraj najbardziej został doświadczony alianckimi bombardowaniami lotniczymi. Zginęło w nich prawie milion osób spośród ludności cywilnej, w większości kobiety i dzieci. W Niemczech zostały znacznie zniszczone, w części nawet prawie całkowicie, nie tylko niemalże wszystkie większe miasta, ale także niektóre wsie. Bezpowrotnie utracono znaczący fragment ogólnoeuropejskiego dziedzictwa kulturowego: „Miejski pejzaż Niemiec, niegdyś kraju ustępującego jedynie Włochom pod względem urody miast i miasteczek, jest dziś ziemią jałową, pełną nowoczesnej, ale niespójnej, bezdusznej architektury" (s. 251). Po wojnie w większości nie odbudowano zabytkowej substancji, co spowodowało, że dzisiaj odrestaurowana gdańska starówka „wzbudza nieskrywaną zazdrość niemieckich turystów" (s. 252). Wiedzę o tym szczególnie można polecić tym (spośród nie tylko Czytelników „Pomeranii"), którzy czują kompleks wobec zachodniego sąsiada. „Do diabła z dziećmi i niemowlętami. To są także Niemcy. Zabić ich" (s. 111). To jeden z wielu cytatów, opisów zaczerpniętych z prezentowanej książki, ukazujących, że alianckie bombardowanie III Rzeszy znacznie przekroczyło militarną konieczność i nieprzypadkowo wzbudza kontrowersje. Jego skalę Andrzejewski tłumaczy dwiema głównymi przyczynami. Była to przede wszystkim błędna ocena części alianckich dowódców, że w ten sposób upadnie morale ludności niemieckiej oraz znacząco się zmniejszy potencjał gospodarczy przeciwnika. Wykazuje jednocześnie, że było to błędne rozu- mowanie, bo niszczenie dzielnic mieszkalnych niemieckich miast wzmagało opór Niemców, a złamano niemiecką gospodarkę dopiero pod koniec wojny, kiedy zmieniono cele lotniczych ataków na infrastrukturę komunikacyjną i zakłady przemysłowe, przede wszystkim wytwarzające paliwo niezbędne dla czołgów i samolotów. Ponadto uzasadnia niszczycielskie działanie aliantów, szczególnie Brytyjczyków, ich chęcią odwetu za terrorystyczne naloty Luftwaffe na ich kraj w początkowych latach wojny. Z perspektywy bardziej lokalnej, w tym wielowiekowej ger-mańsko-słowiańskiej rywalizacji o Pomorze, co niestety autor pominął, warto podnieść w tym miejscu jeszcze jedną potencjalną przyczynę. Czy celowe działania zmierzające do zmniejszenia liczby Niemców, a trochę także ukierunkowane na zniszczenie ich kraju, miało ułatwić po zakończeniu wojny okrojenie granic niemieckiego państwa, w którym zamierzano zmieścić miliony przesiedleńców z utraconych przez Niemcy prowincji, także z Kaszub, Pomorza? W opracowaniu Andrzejewskiego znajdują się oczywiście podstawowe informacje o nalotach na pomorskie, kaszubskie miejscowości podczas II wojny światowej, w tym na przykład próba wyjaśnienia, dlaczego alianci nie zniszczyli Gdyni w stopniu podobnym do miast niemieckich. Przyczyną tego miał być dobrze działający tutaj ruch oporu, jego możliwości wywiadowcze, dzięki czemu alianci mogli dysponować pełniejszą wiedzą o charakterze tego miasta i mieć precyzyjne rozeznanie, gdzie znajdują się w nim urządzenia wojskowe i portowe. Jednak nie z powodu tych informacji zachęcam do sięgnięcia do omawianej publikacji także pomorskich, regionalnych historyków. Otóż ta książka, co zdarza się nieczęsto, przedstawiając bardziej ogólne historyczne zagadnienia, jednocześnie znacznie ułatwia zrozumienie losów pojedynczych osób i ro- 68 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 LEKTURY dzin, ludzi żyjących w naszym regionie podczas II wojny światowej. Wystarczy tutaj wspomnieć o kaszubskich robotnikach przymusowych, którzy zginęli podczas bombardowań III Rzeszy, czy o uczestnikach zorganizowanych bądź indywidualnych ewakuacji, ucieczek z bombardowanych niemieckich miast na tereny wiejskie Kaszub, Pomorza. To tutaj wówczas chodzili oni do szkół, podejmowali pracę itp. W pojedynczych przypadkach, szczególnie gdy los rozłączył ich z rodziną, w naszym regionie zostawali także już po wojnie. Takie nawiązania ułatwia charakter prezentowanej publikacji. Ma ona oczywisty walor naukowy, stanowi swoiste podsumowanie historycznych badań nad omawianą tematyką, bez szerszej, własnej analizy źródłowej, w tym kwerendy archiwalnej. Jednocześnie jednak w znacznej części jest oparta na popularnych opracowaniach i wspomnieniach, które ukazywały się nawet w codziennej prasie, w tym gdańskiej. Nie do końca można się zgodzić z zastosowanym przez autora podziałem geopolitycznym, w którym za decyzją hitlerowskiego najeźdźcy, zaliczył on Pomorze Gdańskie, Wielkopolskę do III Rzeszy, w przeciwieństwie na przykład do krajów okupowanych takich jak Francja czy Norwegia. Podsumowując, za największy walor pracy Marka Andrzejewskiego można uznać wielostronną analizę europejskiej wojny powietrznej wiatach 1939— -1945, zmierzającą do jej obiektywnej oceny, niezależnej od subiektywnego spojrzenia zwycięzców i pokonanych, katów i ofiar, a przez to także bliższej wszystkim odcieniom ówczesnego życia codziennego, trudów zarówno bombardowanej ludności, jak i atakujących lotników, których straty niekiedy były porównywalne. Przez ten pryzmat nie tylko najbardziej można się zbliżyć do prawdy, ale też wczuć się w sytuację tzw. przeciętnego obywatela, również ówczesnego mieszkańca Kaszub. BOGUSŁAW BREZA Marek Andrzejewski, Kto sieje wiatr... Alianckie bombardowania Trzeciej Rzeszy. Wybrane zagadnienia, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2016. MAREK ANDRZEJEWSKI KTO SIEJE WIATR *VWłS"W«K»M.> Wiersze z kanadyjskich Kaszub' (...) Niedawno otrzymałem dwa poetyckie tomiki Elżbiety Mosielskiej mieszkającej na Kaszubach kanadyjskich. (...) Chociaż są to dwa zbiory, to tak naprawdę jeden, ponieważ drugi to Wybór wierszy dokonany z pierwszego, chociaż zdarza się w nim kilka nowych, o czym za chwilę. Niemniej tytuł pierwszego tomiku Zbliżając się do światła dopełnia i jednocześnie tłumaczy przydane nieobojętne tym wierszom motto z Ewangelii według św. Jana: „Kto spełnia wymagania prawdy,/ zbliża się do światła". Ponadto zwraca uwagę dwójka autorów wydanej w Toronto w 2011 r. książki poetyckiej. Zazwyczaj podaje się na pierwszym miejscu nazwisko poety, a potem wskazuje, czyjego autorstwa jest szata graficzna, tutaj mamy inaczej, odwrotnie, co okazuje się sensownym zamysłem. Ponieważ najpierw dowiadujemy się, że autorem „obrazów [jest] Bogusław Mo-sielski", a poetyckiego „słowa Elżbieta Mosielska", więc podobnie jak w przypadku motta nie można być wobec tej informacji obojętnym, trzeba uznać, że ikonografia znaczy tu podobnie wiele, co wiersze. Ze skąpych biogramów przydanych na ostatniej okładce możemy się wywiedzieć, że Bogusław Mosielski, mąż Elżbiety Mosielskiej, to malarz, grafik, fotograf, ilustrator książek, uznany w 2003 roku za „najlepszego pejzażystę w akwareli w krajach angielskojęzycznych". Natomiast poetka Elżbieta Mosielska, polonistka, mieszka obecnie w Barrys Bay w Kanadzie, w domu, gdzie miał swoją „ostatnią pracownię" jej mąż, który zmarł w roku 2004. Jak można się zorientować z przydanych wierszom dat i miejsc, do Kanady Mo-sielscy przybyli bodaj w latach sześćdziesiątych, mieszkając prawdopodobnie najpierw w Toronto, a potem w Maynooth, Ottawie i Barrys Bay. W Wyborze wierszy Bogusławy Mosielskiej poetyckich tekstów jest niemało, poza publikowanymi w roku 2011 znajdujemy w nim wiersze nowe i takie, które mają treść bliską poprzednim, jak „Rozłączenie" kojarzące się z z utworem „Kobieta wiejska emigruje", ale nie można go uznać za drugą redakcję tego ostatniego. Nowych wierszy w tomie jest sporo, jak: „Haiti", „Noc wigilijna (w stylu ludowym)", „Leczenie", „Stary człowiek", „Zimowe melodie", „Rozłączenie", „Fotografując", „Do znajomych w Europie", „Widzę kiedy", „Być aniołem", „Do mojego anioła", „Koneksje z przeszłością". I nawet gdyby wśród wierszy wybranych były jeszcze inne niepublikowane poprzednio, to tym lepiej, bo przynajmniej wiadomo, że poetka nadal jest twórczo aktywna, co przecież najważniejsze. W pierwszym tomiku wiersze poddane zostały selekcji, i to głównie tematycznej, a dopiero potem gatunkowej (osiem utworów zaliczono do prozy poetyckiej). Wskutek dokonania klasyfikacji tematycznej powstały takie części, niczym rozdziały powieści: „Rozstania i powroty", „Takie czasy", „Poszukując odpowiedzi", „Krytycznie o..." Ułatwia to nie tylko lekturę, ale i orientuje w poetyckich treściach. Drugi tomik został podzielony na dwa takie rozdziały: „Współcześni" i „Autoportret", więc też osiągnął tematyczny zakres, ale już nie tak skonkretyzowany jak poprzedni, co zdra- 1 Pierwodruk recenzji: T. Linkner, Wiersze z Puszczy Kanadyjskich Kaszub, „Goniec" (Toronto), 2018, nr 2, s. 27. LËPINC-ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 69 LEKTURY dzają nawet jego trzy motta przejęte ze starotestamentowej Księgi Królewskiej, które w porównaniu z mottem z pierwszego tomiku wzbudzają więcej refleksji. Nadto Wybór wierszy zadedykowano „córce Jaśminie", co też ma swoje znaczenie, gdy się pamięta 0 tym, że pierwszy tomik, pomimo że dedykacji był pozbawiony, to odbiorcy pozwalał pamiętać o Bogusławie Mosielskim, którego obrazy zamieszczone w książce budziły skojarzenia z poetyckim słowem. Relacje ikonografii z poezją, i to w obu tomikach, zostawmy sobie na inny czas, podobnie jak omówienie wierszy z pierwszego zbiorku, Zbliżając się do światła, tu natomiast zajmiemy się niektórymi utworami z Wyboru... Ponieważ nauczyłem się nie wierzyć autorom, kiedy powiadają, że w kolejnej edycji mamy li tylko teksty z poprzednich zbiorów, więc i tutaj zdecydowałem się to sprawdzić. Okazało się to tym bardziej konieczne, skoro w Wyborze wierszy utworzono nowe rozdziały. Nadto gdy wcześniej już tytuł pierwszej części, „Rozstania i powroty", zdradzał emigracyjny charakter wierszy, tak tytuły poetyckich rozdziałów Wyboru... słowami „Współcześni" czy „Autoportrety" tego nie czynią. Tak więc dopiero wejrzenie w ich treść pozwala wiedzieć więcej. Co prawda „Zaproszenie" to wiersz nowy, ale ten akurat doskonale oddaje aurę utworów z „Rozstań i powrotów", kiedy to matka zdecyduje się wyjechać do syna, ale już nie zdąży, bo zabije ją już samo tejże tęsknoty bliskie spełnienie. Natomiast kolejne z wybranych wierszy, pomijając ten z adresem do Beethovena czy „Nasz wspaniały wiek" (pierwotnie „Wspaniały wiek dwudziesty"), pochodzą głównie z drugiego pierwotnego rozdziału, opowiadającego „Takie czasy". Wiersz o Beethovenie, otwierający najnowszy tomik, zdaje sprawę z artyzmu muzyki tego kompozytora, której stworzenie wymagało genialnych, nadludzkich umiejętności. (Że natomiast tutaj akurat mowa o „Odzie do radości", która ze słowami Schillera została wykorzystana przez Unię Europejską, to już inna sprawa. Warto by się jednak zastanowić, ile dzieła Mistrzów zyskują lub tracą w takich sytuacjach 1 jaka byłaby reakcja ich autorów, gdy- by o tym wiedzieli). Drugi z utworów, „Nasz wspaniały wiek", jest już w swej myśli inny, opowiada bowiem z ironią, daną już w tytule, jak to wszelkie cywilizacyjne nowinki czynią nam dobrze, oczywiście w cudzysłowie, bo wcale nie dając „szczęścia"! Ale to przecież „Takie czasy"! (s. 70-71). Podobnie można by powiedzieć o wierszu „Poszukiwania współczesnych", chociaż już mu bliżej do cyklu wierszy geriatrycznych, opowiadających kłopoty ze starością, której obecnie tak bardzo się nie docenia. Takimi utworami są tutaj „Leczenie" i „Stary człowiek" (nowy) oraz „Poniedziałek w domu seniorów", którym blisko zarazem do wierszy szpitalnych („Szpital we wrześniu", „Krzesło szpitalne") oraz do utworu 0 podmiejskich dzielnicach, metaforycznie wpisującego się w ten temat. 1 to nawet z oglądaniem starych zdjęć, ożywiających wszelkie wspomnienia („Fotografując", s. 67). A wtenczas tak bliski tamtym okazuje się w tym miejscu wiersz „Rozłączenie" (s. 45), który aż się prosi, by go zacytować: Jeszcze niedawno wspólny spacer jeszcze wczoraj wspólny posiłek jeszcze niedawno wspólne bycie dzisiaj jedno zabiera śmierć drugie - skazane na życie. Są to wiersze trafne i realistyczne, pozwalające kojarzyć ze sobą treści poetyckie i, co godne uwagi, tworzyć wręcz poetyckie opowieści. A przy tym odbiera się je jeszcze inaczej, wiedząc, że powstawały na obczyźnie. Dlatego tym bardziej przejmująca jest tutaj wymowa wierszy wigilijnych: „Noc wigilijna (w stylu ludowym") i „Nie było miejsca w Betlejem". Zarówno z pierwszego, który jest wierszem nowym, jak i z następnego wybrzmięwa melodyka znanych kolęd, ostających się najdłużej w pamięci. Przy czym modlitewny zaśpię w w wigilijną noc nie pozwala zapomnieć o ziemskich kłopotach tych wszystkich, którzy od nas daleko i którzy czują się tak samotnie jak Chrystus, który „wędruje ulicami miast/ ciągle obcy/ wciąż niezauważony" (s. 40). Podobnie zresztą jak wigilijna macierzyńska miłość, którą można dostrzec w matczynej tęsknocie za dzieckiem w „Sprzedanym macierzyństwie" (s. 59) Jeżeli teraz przydamy tym kwestiom cykl wierszy religijnych, okaże się to mentalnie i kompozycyjnie spójne, oddając negatywny obraz współczesnego świata, i to przede wszystkim tamtego, zaoceanicznego i zachodniego świata! Gdzie kościoły zamknięte i aby się pomodlić, „uprasza się o zamówienie wizyty" (s. 21), i gdzie „każdego dnia/ powtarza się/ męka Chrystusowa" (s. 23), wobec ludzkich nieszczęść „po twarzy Jezusa/ spływają święte łzy" (s. 27), a zagonieni ludzie nie dostrzegają „objawienia miłości/ w wiosennym zmartwychwstaniu ziemi" (s. 25). Zresztą cierpienie Jezusa można nawet dostrzec w tak prozaicznym zdarzeniu, jak w rozpaczy „zranionego" (s. 55-56) przez zwykłą kosiarkę. Natomiast gdy przyjdzie czas na lekturę drugiej części tychże wierszy wybranych, może zastanawiać przydany im tytuł „Autoportrety". Jak bowiem poprzednia tematyka utworów odpowiadała zapowiadanym współczesnym sytuacjom i zachowaniom, tak tutaj poprzez tytuł rozdziału poetyckie treści zyskują cokolwiek sur-realny wygłos. Dzięki „ptakom" (s. 75) podmiot jednego z wierszy może się zwierzyć z niewiadomych nam młodzieńczych snów i marzeń, których nie zdradzi „łąka" (77) ani „natura" tak panteistycznie bliska „ludzkim myślom" (s. 77), ani „wykrzykniki fal" (s. 79) swą schopenhauerowską obojętną monotonią. Bo jeżeli nawet chciałoby się, „żeby po ziemi chodziły anioły" (s. 81), niewiele to zmieni, jeżeli człowiek coraz bardziej się oddala od człowieka niczym ci „znajomi w Europie" (s. 83). Nadzieja tylko w pamięci, kiedy to nawet „świąteczne życzenia" (s. 85) okazują się formalnością. Może jeszcze wejrzenie w to symboliczne „okno" pozwoli „sięgnąć do młodości, do miłości/ i ocalić od zapomnienia" (s. 87), ale już za późno, wszak Czas jest nieubłagany. Pozostają więc tylko wspomnienia -tamtego lata i powrotu z wakacji, tych róż, muzyki „tych naszych melodii" (s. 93), a przy tym „czekając odpowiedzi stamtąd" (s. 97). Wobec samotności po odejściu najbliższej osoby jest to jak najbardziej zrozumiałe, że mamy w tych ostatnich wierszach - „Niebieski adres", „Czekając odpowiedzi 70 / POMERANIA I LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 LEKTURY stamtąd", „W co wierzyć", „Ukojenie", „Widzę kiedy...", „Być aniołem", „Do mojego anioła" - tyle lirycznych konfesyjnych treści. Rezygnując już z wyliczania wierszy nowych, nie można jednak przemilczeć ostatniego z nich, który pomimo niespecjalnie poetyckiego tytułu: „Koneksje z przeszłością", doskonale sumuje w sobie wiele poprzednich treści. Przede wszystkim czytamy w nim o tej polskiej wiośnie i o spotkaniu z Tym, którego już nie ma, ponieważ „umknęło gdzieś czterdzieści lat" (s. 112), a pozostała tylko „codzienność kanadyjska/ przeplatana dawnymi wspomnieniami" (s. 113). Co prawda nie mamy tu, jak było w poprzednim tomiku, informacji, gdzie i kiedy zapisano te słowa, ale zdarzyło się to zapewne na kanadyjskich Kaszubach, czyli jak czytamy na ostatniej stronie okładki, „niedaleko Algonąuin Park, w Ontario", a konkretnie w Barry's Bay. Tam, gdzie każ- Oczywiście liczba pokoleń ujęta w tytule jest umowna, nie sposób bowiem ustalić, ile ich było w konkretnym przedziale czasowym, tym bardziej, że nachodzą one na siebie, nierzadko wujek jest młodszy od siostrzeńca. Nie zmienia to faktu, że istotą omawianej książki pt. Pogranicza. Stara Kiszewa jest autentyczny, bezpośredni przekaz mieszkańców tej i okolicznych wsi oraz przysiółków od końca XIX w. do przełomu społeczno--politycznego w naszym kraju z 1989 r. Od razu należy zauważyć, że chociaż wiele pobliskich obszarów było w niemal identycznej sytuacji, a ich mieszkańcy mogli udzielić równie interesujących przekazów, to nieprzypadkowo zespół Ośrodka KARTA, który je zebrał i w części opublikował, zainteresował się właśnie wymienioną okolicą. Była tego jedna główna przyczyna: działalność wybitnego niemieckiego etnografa, Alexandra Treichela, dziedzica i mieszkańca Wilczych Błot w gminie Stara Kiszewa w latach 1876-1901. Nie tylko da pora roku jest piękna. Na przykład zima, i to o każdej porze dnia (s. 33): Mroźne poranki wychylają się leniwie spod błyszczącej białości brylantowych kołder sosny pochylają koronkowe korony śpiewając Hosanna wysoko w błękicie. Południa zjawiają się nagle kreślą złotem zarysy pagórków i kopiują kształty drzew na śniegu w ostrym fiolecie. Wieczory zawsze zaczajone w lesie wypełzają mieszając szarość mgły z granatem nieba kluczą między domami chwytając zazdrośnie zaproszenia do stołu pisane dymem. I tyle o tych wierszach, poetycko umiejętnych i zarazem polonistycznych, co nie tylko zawodową wiedzę autorki ma znaczyć, ale przede wszyst- publikował on prace o mieszkańcach swojego majątku (głównie kaszubskich i kociewskich) i ich sąsiadach z innych osad oraz o zwyczajach tych pierwszych i drugich, ale także stworzył stosunkowo obszerną, zachowaną do dzisiaj, dokumentację fotograficzną, nieocenione źródło informacji o tamtych czasach. Stanowiło to wyśmienitą podstawę, punkt wyjścia do snucia relacji o dalszych losach tej lokalnej społeczności, o wpływie, jaki na nią wywarły dziejowe kataklizmy (I i II wojna światowa, wkroczenie Armii Czerwonej, okres PRL-u), 0 współpracy i konfliktach tutejszych Niemców, Polaków, Kaszubów, o ich codziennych radościach i troskach. Już samo to zestawienie ułatwia samodzielne formułowanie poglądów na historię i jej dalekosiężne skutki bądź rozumienie poglądów już istniejących. Dzieło Treichela zaowocowało między innymi tym, że to właśnie Wilcze Błota 1 sąsiednia okolica stały się przedmiotem szczególnego zainteresowania za- kim tych utworów słowiańską polskość, opowiadaną tak sugestywnie za oceanem, w kanadyjskiej puszczy, gdzie niegdyś osiedlili się Kaszubi, którym tamten krajobraz bardzo przypominał rodzinną ziemię TADEUSZ LINKNER Bogusław Mosielski (obrazy), Elżbieta Mosielska (stówa), Zbliżając się do światła, Toronto 2011. Elżbieta Mosielski, A selection ofpoems. Wybór wierszy, Pelplin 2017. wodowych historyków, jej miłośników i publicystów. Można powiedzieć, że przez to ten teren miał bezpłatną reklamę, a jego obecni mieszkańcy mogą odczuwać niekiedy przesyt kolejnymi falami zainteresowania potencjalnych poszukiwaczy, badaczy, by coś nowego wnieść do zaprezentowanych już historii. Bardziej to uogólniając, warto rozejrzeć się szerzej, nie tylko na Kaszubach, Pomorzu takich miejsc jest więcej, w których nietypowa, wybitna osobowość byłego mieszkańca, szczególne wydarzenie czy budowla zdeterminowały spojrzenie na lokalną, regionalną historię, niekiedy także na ogólnokrajową czy światową wizję przeszłości, do tej pory determinując fragmenty obecnej codzienności. Tak najprawdopodobniej też będzie w odniesieniu do przedstawiania w przyszłości naszych czasów, to jednak przyszłe pokolenia zdecydują, co było w nich wyjątkowego, dającego podobną podstawę do historycznych refleksji jak osiągnięcia Treichela. Jednym z ważnych, przełomowych wydarzeń w zebranych przez Ośrodek KARTA relacjach była I wojna światowa i będące jej skutkiem przeobrażenia społeczno-polityczne, w tym zmiana Wspomnienia czterech pokoleń LEPIŃC- ZELNIK2018 / POMERANIA / 71 LEKTURY państwowego suwerena Starej Kiszewy, która przestała być częścią niemieckich Prus, a stała się integralnym terytorium odrodzonej Polski. Jednocześnie jednak te relacje ukazują, że duży wpływ na te zmiany miały również doskwierające tutejszej ludności ograniczenia niemieckiego państwa i trudności ówczesnego życia codziennego, szczególnie dla swobodnego rozwoju polskiego życia narodowego, ale też żebractwo, bieda, pijaństwo. Mimo to okres ten był na ogół wspominany z nostalgią, jako czas spokoju, beztroski itp. Wpływ na to na pewno wywarł nie tylko ogólnie znany fakt, że z upływem lat w pamięci najszybciej zacierają się złe wspomnienia, przez co wyrazistsze staje się to, co było dobre. Miało to jednak i takie uzasadnienie, że kilka dziesięcioleci poprzedzających wybuch I wojny światowej stanowiło okres znacznej stabilizacji, bez większych wstrząsów, w przeciwieństwie do czasu po 1914 r„ właściwie do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Przeszłość przedstawiana przez jej bezpośrednich uczestników ma inny koloryt niż ta poznawana w naukowych opracowaniach czy dostosowywana do aktualnej polityki historycznej. Jest mniej jednoznaczna, posiada więcej odcieni. W prezentowanej książce najbardziej to widać w odniesieniu do skomplikowanych, tragicznych stosunków narodowościowych. W tym fragmencie narracji na przykład spotkamy Niemców, którzy w pojedynczych przypadkach bardziej krytykowali politykę i działalność nazistów i się im sprzeciwiali niż część polskiej społeczności. Przedstawiani są też, w większości bez podawania imion i nazwisk, „niektórzy Polacy [, którzy] byli bardziej fałszywi niż niejeden Niemiec" (s. 234). Nawet jednak opierając się na bezpośrednich przekazach, nie sposób wyeliminować z historii niejednoznaczności, sprzeczności. Opinie, relacje osób, które funkcjonowały w takiej samej dawnej rzeczywistości, często są odmienne, nie przystają do siebie. Jak chociażby pogodzić liczne informacje o Niemcach, którzy nie angażowali się politycznie, chcieli tylko spokojnie żyć i pracować, ze stwierdzeniem, że wszyscy Niemcy z sąsiedztwa bezpośrednio po zajęciu omawianych terenów „założyli mun- 72 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 dury SS z opaskami z hakenkreuzem, wzięli karabiny..." (s. 121). Bez wątpienia przedstawiana publikacja jest ważnym przyczynkiem do poznania lokalnych i regionalnych odrębności w stosunku do historii ogólnopolskiej. Można tutaj wspomnieć, na co też zwrócił uwagę w posłowiu Józef Borzysz-kowski, o krytycznej opinii miejscowej ludności o powojennej działalności oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łu-paszki", dalekiej od wizerunku żołnierza wyklętego jako „rycerza bez skazy". W tym nurcie mieszczą się też ówczesne informacje o międzywojennym nauczycielu z Kobyla (gm. Stara Kiszewa), Józefie Dambku, przyszłym bohaterskim współtwórcy konspiracyjnej organizacji z lat okupacji hitlerowskiej, „Gryfa Kaszubskiego". W znacznej części były one krytyczne, kwestionujące jego pracę społeczną, posądzające o alkoholizm itp. Wydaje się oczywiste, że głównym tego, chociaż będącym w ukryciu, powodem, było propagowanie przez niego kultu Józefa Piłsudskiego, który - o czym często zapominamy - przed wojną na Pomorzu był bardzo niepopularny, odnoszono się do niego krytycznie. To ostatnie jest między innymi znane z wielu naukowych opracowań opierających się na innych źródłach niż wydane przez KARTĘ. Uka.-zuje to, że aby zbliżyć się do poznania pełni historycznej prawdy, warto poznawać różne źródła, wydawnictwa. Czytelnikom „Pomeranii" warto powiedzieć, że w przedstawianej publikacji jest niewiele bezpośrednich nawiązań do Kaszubów czy przypadków użycia przymiotnika „kaszubski", co jest o tyle zrozumiałe, że dotyczy ona pogranicza kaszubsko-kociewskiego. W większości są to ogólne nawiązania, bez nadawania tym słowom, wypowiedziom jakiegoś specyficznego znaczenia. Dwie odmienne od nich przywołam: 1. Jeden z autorów relacji podał, że miejscowy Niemiec lepiej rozumiał i mówił po polsku niż „my Kaszubi" (s. 193), 2. Oficer powojennego Urzędu Bezpieczeństwa namawiał mieszkańca Nowych Polaszek, by tutejszych „wszystkich Kaszubów wyczyścić" (s. 234), czyli okraść. Wartość wydawnictwa podnoszą liczne ilustracje i starania, żeby ujęte w nim przekazy były możliwie reprezentatywne. Najprościej to unaocznia fakt, że nie ograniczono się do relacji ludności polskiej, lecz także opublikowano liczne fragmenty wspomnień Niemców. Nie udało to się jednak w pełni. Trzymając się tego samego wątku, warto zauważyć, że zawarto w epilogu wyłącznie relacje Niemców, przyjmujących - to prawda, że po wielu latach - ze spokojem losową konieczność opuszczenia gminy Stara Kiszewa po 1945 r„ wręcz nieczujących się „wypędzonymi" (s. 292). Trudno przyjąć, że tak podeszli do tego wszyscy byli niemieccy mieszkańcy tego terenu, a brak wypowiedzi bardziej krytycznych, emocjonalnych w tej kwestii świadczy o tym, że autorzy publikacji albo je pominęli, albo - co jest bardziej prawdopodobne -że tacy interlokutorzy nie zgodzili się na rozmowę z nimi lub ujawnienie ich stanowiska. Trzeba również powiedzieć, że znaczna część publikowanych w książce źródeł była już drukowana, upowszechniana wcześniej w innych opracowaniach, czego w żaden sposób nie zaznaczono. Jak napisali w słowie wstępnym twórcy prezentowanej pracy, zależało im na tym, by poruszyła wyobraźnię lokalnych patriotów, regionalistów także innych „małych ojczyzn" (s. 6). Obserwując w ostatnich latach wzrastającą liczbę wydawnictw przybliżających specyfikę różnych niewielkich obszarów, życzeniu temu stało się zadość, chociaż zapewne jest to także skutkiem innych czynników. Na pewno jednak swoją cegiełkę umieścili w tej budowli także pracownicy Ośrodka KARTA. Miałem możność to obserwować, gdyż mój egzemplarz opisywanej książki został już - z zainteresowaniem - przeczytany przez kilku moich znajomych. BOGUSŁAW BREZA Pogranicza. Stara Kiszewa, Ośrodek KARTA, Warszawa 2013. Kiszewa LEKTURY Kobiety i strategie przeżycia Jesienią ubiegłego roku za sprawą krakowskiego Wydawnictwa Literackiego ukazała się powieść Martyny Bundy pt. Nieczułość. Wzbudziła ona zainteresowanie ogólnokrajowych salonów literackich i zyskała kilka recenzji w czasopismach branżowych. Większość krytyków bardzo dobrze przyjęła tę prozę, dziwiąc się tylko, dlaczego autorka wcześniej nie sięgnęła po pióro, by publikować rzeczy artystyczne, a tak długo trwała przy reportażach i innych formach publicystycznych. Trochę w pochwałach dla Bundy brakło krytykom świadomości, na jakim gruncie jest ona kulturowo osadzona i jakiej przestrzeni geograficznej dotyczy jej opowieść. Tymczasem właśnie uświadomienie sobie kilku punktów odniesienia w tradycji kaszubskiej i pomorskiej pozwala zrozumieć piękno i surową prawdę artystyczną jej pisania. Meczu łoić jako powieść to wielowątkowy i wielowarstwowy portret kobiet żyjących w bardzo trudnych czasach II wojny światowej i kilku dziesięcioleci po niej. Czytelnik za sprawą rzeczowej narracji poznaje Ildę, Trudę i Gertę -córki Rozeli i wnuczki Otylii (które doświadczyły podobnego napiętnowania: urodziły się jako nieślubne dzieci). Bohaterki książki to reprezentantki trzech pokoleń kobiet, którym wiele rzeczy w ich otoczeniu i życiu się nie udało, ale jednak nie popadły w bezwolę i postanowiły zawalczyć o szczęście własne i swoich najbliższych. Każda z nich ma odmienne cechy charakterologiczne, od prowokacyjnego stylu bycia do skromności, od hałaśliwie uzewnętrznianej zmysłowości do cichej powściągliwości, od spontanicznej beztroski do bezustannej autokorekty. Mimo wydawałoby się ogromnych różnic między nimi, kłótni czy nawet psychicznego okrucieństwa, owe kobiety potrafią się zjednoczyć we wspólnym przeżywaniu bólu, potrafią stworzyć warunki do wspólnotowego działania i myślenia. Powieściowi mężczyźni wypadają dość blado w porównaniu do postaci kobiet. Abram Groniowski - mąż Rozeli i ojciec jej trzech córek - jest znany czytelnikowi jedynie z kilku zachowań, niekoniecznie chwalebnych. Zegarmistrz Edward Strzelczyk - mąż Gerty - wydaje się poczciwym człowiekiem, który pod wpływem alkoholu zyskuje na... odwadze. Rudy Cygan (w istocie Jan Kotejuk) - mąż Trudy - to z pozoru bezczelny spryciarz, ale pod tą maską ukrywa niezabliźnione rany. Rzeźbiarz Tadeusz Gelbert - kochanek Ildy i mąż innej kobiety - nie tylko zachwyca się córką Rozalii i nie tylko artystycznie. Są jeszcze inni, m.in.: niedoszły mąż Trudy, Niemiec Jakob Richert, i Rosjanie - żołnierze-wyzwoliciele i jednocześnie gwałciciele. W zasadzie wszyscy mężczyźni (także dwaj reprezentanci najmłodszego, czwartego pokolenia) pojawiający się w książce przynoszą ze sobą kłopoty, ból i rozczarowanie. Można by nawet posądzić autorkę powieści o mizoandrię, programową niechęć do mężczyzn, tak dużo pokazano w tej książce negatywnych cech tej części ludzkości... Bunda ani nie wyraża tu jednak uprzedzeń wobec mężczyzn, ani nie opowiada się wyłącznie po stronie kobiet, gdyż nade wszystko jest pisarką, a dopiero w drugiej, trzeciej linii - krytyczką zjawisk społecznych nierówności płci. Zdecydowanie bardziej jej zależy na pełniejszym wyrażeniu głosu kobiet aniżeli na zmuszaniu do milczenia mężczyzn, a czyni to w różnoraki sposób, sięgając do kilku konwencji i technik... W pierwszym odczytaniu tej prozy można by pomyśleć, że jest to powieść rozwojowa. Mamy tutaj ramy historyczne wydarzeń (ok. 1920-1980) rozgrywających się w północnej Polsce, dokładnie: na Kaszubach. Występuje zestaw wyraziście zarysowanych bohaterek reprezentujących różne generacje, zostają pokazane ich życiowe doświadczenia od czasów dzieciństwa do dorosłości. Dokładność i sugestywność opisów losów biograficznych Ildy, Trudy i Grety, wzajemnych relacji emocjonalnych i związków z najbliższym otoczeniem, wreszcie procesu budowania własnego „ja", powoduje, że formuła powieści psychologicznej jest bardzo silnym punktem odniesienia dla formy gatunkowej Nieczułości. Kontekstem jednakże nie jedynym... Ze względu na konsekwentnie wybijany motyw swojszczyzny postrzeganej przez kobiecego narratora, przestrzeni osobnej i własnej, leżącej gdzieś z boku dużych ośrodków miejskich i cywilizacyjnych, powieść Bundy przesuwa się ku poetyce utworu mitycznego. Bohaterki żyjące z dala od hałaśliwości świata zewnętrznego, najpierw zajęte są własną, domową egzystencją na uboczu wsi, potem mieszkając w różnych miejscach, stale są nieufne i podejrzliwe wobec innych ludzi, boleśnie przechodząc przez kolejne akty inicjacji w dorosłe życie. Ich losy rozgrywają się wśród czterech pór roku, w ciągu wydarzeń roku obrzędowego i obyczajowego. Pobrzmiewa tutaj gdzieś w tle powieściopisarstwo Olgi Tokarczuk, która wielokrotnie ukazywała samo-rozwojową drogę kobiet. Martyna Bunda, zarysowując zbliżony proces, ogniskuje go jednak na przykładzie kobiet Kaszub. Dostrzega się to w nagromadzeniu szczegółów mentalnościowych występujących postaci oraz stylu bycia w rozlicznych epizodach i partiach obyczajowych... Geograficzna obecność Kaszub w powieści jest dobrze przemyślaną decyzją. Widzimy tutaj okolice rzeczywistych, topograficznie rozpoznawalnych Kartuz, z widokiem miasta, zabudowy klasztornej, pobliskich wiosek i osad, słowem: wieloma elementami kulturowymi charakterystycznymi dla północnej części Polski. Poznajemy także sugestywnie i dramatycznie zarysowane wydarzenia dwudziestowiecznej historii, które podane są z perspektywy mieszkańców, nie zaś beznamiętnego historyka, opisującego dawną rzeczywistość znad foliałów własnej biblioteki. Jednakże na plan topografii i chronografii realistycznej nakłada się w utworze Bundy filtr imaginacji i fikcji. Kaszuby nie mają tutaj być konkretnym powiatem kartuskim, lecz odpryskiem mitu Północy, który jeszcze w XVIII wieku skonstruował Johann Gottlieb Herder, Dziewcza góra (główne miejsce akcji) to nie tyle rodzinna wioska bohaterek, której mamy szukać wśród podkartuskich wybudowań, co archetypiczne wyobrażenie kaszubskie- LËPINC-ZELNIK2018 / POMERANIA / 73 LEKTURY go domu na pustkach, znanego z prozy Aleksandra Majkowskiego czy Anny Łajming. I wreszcie, skupienie narracji na wydarzeniach rozgrywających się w wiosce lub małym miasteczku, to nie tyle (lub nie tylko) odwzorowanie potwierdzalnej demograficznie mapy Pomorza Wschodniego, co literackie wyzyskiwanie motywu wieś - miasto, natura - kultura oraz swojskość - obcość. Nieczułość Bundy może się zatem kojarzyć nie tyle z Czasem kobiet Christiana Grafa von Krockow, książką stanowiącą zapis wspomnień Libussy Fritz-Krockow, co raczej z pisarstwem Guntera Grassa. Dla pisarki ważniejsza niż faktografia jest pamięć emocji. Poza tym nie szuka ona wsparcia w tradycji literackiej, aby przedstawić kobiecy punkt widzenia świata. Stałe nawiązywanie w powieści do tego typu perspektywy oglądu rzeczywistości nakazuje czytelnikowi rozważyć jeszcze jeden typ lektury: powieść feministyczną. Jest to bardzo bogato rozgałęziona tradycja pisania. Jeśli sytuować Bundę w tej odmianie twórczości i w odniesieniu do literatury polskiej, to warto zauważyć, że blisko jej raczej do Magdaleny Tulli, nie zaś do Manueli Gretkowskiej. Nieczułość odbierana w optyce feminizmu wydaje się nieść ze sobą najwięcej emocji. Bardzo wyraźnie wybrzmiewa wówczas kwestia (nie)obecności kobiet w gwałtownych aktach dziejowych. Wykorzystując klasyczną w dyskursie feministycznym grę terminami „hi-sto-ry" versus „her-story" trzeba zauważyć artystyczną prawdziwość narracji Bundy. To jedynie głosy kobiet mogą wyrazić ogrom niespektakularnego, wręcz banalnego cierpienia, upodlania, fizycznej przemocy, jakie stają się ich udziałem podczas wojen i konfliktów zbrojnych. To głównie kobiety mogą tak wnikliwie opisać ciężar codziennego, powtarzalnego ucisku życia przeżywanego w dusznej atmosferze politycznego zniewolenia. Bunda ukazuje bez egzaltacji, bez ideologicznego zacietrzewienia i bez formalnych ozdobników mały/wielki heroizm pomorskich i kaszubskich kobiet, które gdyby nie tytułowa dla utworu nieczułość (tu rozumiana jako twardość, rzeczowość i silne osadzenie w rzeczywistości) zginęłyby pod walcem dziejów... I w tym momencie trzeba się pochylić nad decyzją autorki, aby powieści nadać tytuł Nieczułość. Choć nie od razu staje się to jasne, ale właśnie ów tytuł stanowi jeden ze sposobów wyrażenia kobiecej siły. Autorka sięga do stereotypowego wyobrażenia kobiety jako istoty czułej i wrażliwej (nadwrażliwej? przewrażliwionej?), a co za tym idzie: słabszej i wymagającej opieki. Tymczasem czasy, w jakich przyszło żyć bohaterkom utworu Bundy, a więc lata międzywojenne, wojenne i powojenne aż do lat osiemdziesiątych, to okres wybitnie wystawiający na próbę jakąkolwiek wrażliwość i czułość. Kobiety w owych czasach, jeśli chciały godnie żyć, jeśli pragnęły szczęścia własnego i swych rodzin, to nie mogły być delikatne, nie mogły okazywać słabości. Takie zachowanie rzuciłoby je w podległość historii, polityce i... mężczyznom. Tylko powściągliwość, brak uzewnętrzniania uczuć, emocjonalny chłód sprawiały, że kobiety mogły dopracować się uznania, szacunku i podziwu. To jest właśnie moment opisu pozytywnego aspektu kobiecej nieczułości, zasadniczej wartości utworu Bundy. Nieczułość stawała się strategią przeżycia w ciężkich czasach - sposobem egzystencji odważnej, ale i godnej. Była to niemal jedyna możliwość wywalczenia sobie własnej przestrzeni życiowego spełnienia. Kobiety z Pomorza i Kaszub inaczej niż kobiety np. ze wschodnich i południowych regionów dzisiejszej Polski doświadczone przez II wojnę światową, a potem żyjące w realiach państwa socjalistycznego dążącego do nacjonalistycznego ujednolicania społeczeństwa - wiedzą o tym aż nadto dobrze... I o tym właśnie aspekcie kaszubsko-pomorskim warto w lekturze powieści Bundy stale pamiętać. DANIEL KALINOWSKI Martyna Bunda, Nieczułość, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017. GDINIÔ. FILMÔWÔ-MUZYCZNY WIECZÓR FORUM TT IITURY Öd lewi: Prowadzący pötkanié D. Majköwsczi, É. Karczewsko i P. Zatoń. Ödj. É. Nowickô 13 czerwińca w Kaszëbsczim Forum Kulturę östôł zaprezentowóny dokumentalny film „Historie w sieci zaplątane, czyli opowieści z północnych Kaszub". Je to farwnó ôpöwiésc ó dżinącëch ju zwëkach i óbrza-dach na nordze Kaszëb, przede wszëtczim tëch kôlmörsczich. Autorze filmu, Ewelina Karczewsko i Pioter Zatoń, pókazywa-ją sztërë cządë roku na nordze - robota lëdzy, ösoblëwie rëbôków, jich zabawë, sprawë, jaczima sa interesëją, i tradicje. Pö pókôzku filmu béł czas na öbgôdka z jegö utwórcama. Autorzë pödczorchi-welë, że w pöwstanim „Historii w sieci zaplątanych" pomogło jima wiele lëdzy, jaczim zanôlégało na uchówanim w pa-miacë kaszëbsczich zwëków, jak Mirosłôw Kuklik, Éwa Köwnackô, Róman Drzéż-dżón i przédno rëbôcë z Hélsczégö Cypla. Zapöwiedzelë téż, że pöstapnym jich fil-möwim dokaza badze „Kaszëba Remus" öpiarti na kaszëbsczi epöpeji Aleksandra Majkówsczégö Żëcé i przigôdë Remusa. „Historie w sieci zaplątane, czyli opowieści z północnych Kaszub" może óbez-drzec w internece na starnie: https:// www.youtube.com/watch?v=Ors 1 TsD Vc-NY&t=1337s. Wieczór w gdińsczim KFK zaczął sa i skuńcził wëstapa Gdińsczćgó Kameralnego Churu dirigöwónégö przez Piotra Klemensczégö. Zaspiéwôł ön dokazë zrzeszone z rëbaczenim, Bôłta i kaszëbsczima zwëkama. 74 POMERANIA m CHLAPOWO. CZETELE PÔ KASZËBSKU rJMś Ôdj.am W dniach 2-10 czerwińca w całi Polsce ôdbiwałë sa rozmajité rozegracje zachacywającé do czëtaniô ksążków -Potkania z autorama dokazów dlô dze-cy i młodzëznë, kónkursë, zabawë zrzeszone z dzecną lëteraturą. Wszëtkö to W öbrëmienim XVII Öglowöpôlsczégö Tidzenia Czëtaniô Dzecóm „Czytanie łączy". Do akcji włączëła sa téż Spödlecznô Szkoła w Chlapöwie, gdze ob piać dni Warało czëtanié pô kaszëbsku. Robilë to nié blós szkolny, ale téż gósce róczo-ny przez Dorota Madalińską uczącą kaszëbsczégö jazëka w tim môlu. Pója-wilë sa m.jin. utwórcë lëteraturë dlô dzecy - Tomôsz Fópka, Aleksandra Majköwskô, Róman Drzéżdżón i gazét-nik Pioter Léssnawa. RED. ■IWEJROWO. ZENDZENIE ZE ZNAJÔRZAMA KASZËBSCZI LËTERATURË 29 maja w sedzbie Muzeum Kaszëbskö--Pömôrsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie ödbëło sa potkanie namie-nioné kaszëbsczi lëteraturze. Leżnoscą do öbgôdczi na ta téma bëła promocjo dwuch ksążków: Z Kaszub do Austrii. Korespondencja literatów kaszubskich do Ferdinanda Neureitera, jaką opracowała prof. Adela Kuik-Kalino wskó, i Kaszëbsczé Vademecum. Kaszëbskô lëteratura. Wëzdrzënë autorstwa ji i prof. Daniela Kalinowsczégö. Öbczas zeńdzenió lëteraturoznajôrze z Pömôrsczi Akademie w Słëpsku kór-bilë m.jin. ô tim, jak pöwstôwałë jich ksążczi, ö jiwrach z udostanim do nich zdrzódłowëch materiałów, a téż ö swój im ódniesenim do dokazu Ferdinanda Neureitra Historia literatury kaszubskiej. Ösoblëwie ta slédnô téma baro zaczekawiła uczastników zeńdzenió, westrzód chtërnëch bëlë téż lëdze, jaczi piselë lëstë do austriac-czégö badérë kaszëbiznë. Stanisłôw lanka wspóminôł, że Neureiter roz-miôł zachacëc utwórców do tegó, żebë nie óprzestelë pisać i pómôgôł jima uwierzëc, że jich tekstë są wôrtné. Edmund Kamińsczi dodôł, że w lëstach ópublikówónëch w ksążce prof. A. Kiiik-Kalinowsczi je pökôzóny sztëczk historii Kaszëb i to nié leno ti lëteracczi. Prof. D. Kalinowsczi, kôrbiącë ô Va-demecum, pödczorchnął, że ta nônow-szô historiô lëteraturë mógła pôwstac w dzélu téż dzaka Neureitrowi i jegó roböce. Dodôł równak, że ód te czasu pó kaszëbsku pisało i pisze wiele no-wëch utwórców. Jich usôdzczi i krótczé żëcopisë są ópisóné prawie w Kaszëb-sczim Vademecum. Kaszëbskô lëteratu-ra. Wëzdrzënë. „Czetińc naléze tam téż wiele informacji ö ksążkach, jaczé są mało znóné abó nieznóné, jak np. dokaże Huberta Suchecczégö. Wedle nas wórtnotą naji ksążczi je téż próba pó-dzelenió autorów piszącëch pö II światowi wojnie wedle rozmajitëch krite-riów, przëpasowanié jich do apartnëch lëteracczich żochów" - gódół prof. Kalinowsczi. Na kuńc Ana Dunst z wëdôwiznë Kaszëbskó-Pómórsczégö Zrzeszeniô ópówiedzała jesz ó editorsczi robóce wkół promöwónëch ksążków. Örganizatorama autorsczégö pótka-nió „Historie kaszëbsczi lëteraturë wedle Adelë i Daniela Kalinowsczich" bëłë: Muzeum Kaszëbskö-Pómórsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wej rowie a téż Öglowi Zarząd Kaszëbskö-Pömór-sczégö Zrzeszeniô. RED. m WIÔLGÔ WIES. DËBELTNÉ NAZWË SĄI NA NORDZE Kureszce! Dëbeltjazëkówé kaszëbskö--pólsczé tôfle z nazwama môlëznów docarłë w kuńcu i do pucczégö krézu. Jakno pierszi zdecydowelë sa na to we Wiôldżi Wsë. Letnice, co przejeżdżają nad naje morze, nie badą ju mielë wątplëwôtów, że ódpócziwają na Ka-szëbach. Wprowódzenié taczich tóflów w ti samörządzënie warało trzë lata. Spölëz- nowé konsultacje dałë bëlny brzôd w wikszoscë wiólżińsczich môlëznów, öb droga bëłë môłé sztridë z Radzëz-ną Kaszëbsczégö Jazëka ö brzëmienié kaszëbsczich nazwów, ale kuńc kiiń-ców udało sa wszëtkó bëlno sprawie i öd 15 czerwińca to prawie ta gmina dôwô przikłôd jinym samörządzënóm powiatu. Żdajemë leno na powtórzenie spölëznowëch könsultacjów w Rozewim i Tëpadlach z nôdzeją, że i w tëch molach badą naju witać kaszëbskö-pölsczé tôfle. Winszëjemë Wiôldżi Wsë i pitómë zaóstałëch samórządórzów pucczégö krézu, jak długö jesz mdzemë żdac na taczé tôfle w jinëch gminach. Kó pier-szé dëbeltjazëkówé tôblëcë w gminie Stażëca stoją ju 10 lat (ód 21 lepińca 2008 r.), a pierszim miasta, jaczé sa na to zdecydowało, bëło Bëtowô w 2010 r. Përzna czasu ju minało! A są w puc-czim powiece taczé gminë, gdze na-wetka nie są muszebné konsultacje... Do robótë, bo to ju je sromóta. DARK MAJKÖWSCZI POMERANIA 75 KLËKA rżeniach sprzed lat, gdy istniała granica pomiędzy Polską i Wolnym Miastem Gdańskiem. Kontrola graniczna, próby przemytu, przekraczanie nielegalnie granicy, strzały i pościgi stanowiły część tej rekonstrukcji. Ta żywa lekcja historii pozostanie zapewne w pamięci jej uczestników i zostanie zapamiętana jako „Epizod graniczny w Koźlinach z 1938 roku". Mieszkańcy Koźlin odsłonili również tablicę historyczno-turystyczną, która przedstawia tło tych zdarzeń. 28 czerwca 1919 r. „Mocarstwa Sprzymierzone i Skojarzone" podpisały w Wersalu traktat pokojowy z pokonanymi Niemcami, kończąc I wojnę światową. Artykuł 102. traktatu zobowiązywał mocarstwa do utworzenia Wolnego Miasta Gdańska. Ponad 290 km granicy nowego państwa przebiegało przez wiele wsi i osad Pomorza, jedną z nich były Koźliny. Granica została podzielona na sekcje, oznaczone literami od A do G. Sekcja D przebiegała od punktu Postołowo do Wisły. Liczyła ponad 30 km i ustawiono na niej 170 słupków granicznych. Wyznaczono również trzy przejścia graniczne, a jedno z nich mieściło się właśnie w Koźlinach. Był tutaj punkt kontroli celnej całodobowy dla ruchu KOZLINY. POWROT GRANICY Fot.TJ. Niecodzienny widok zobaczyli kierowcy i pasażerowie 2 czerwca w Koźlinach: szlabany i słupki graniczne oraz polskich żołnierzy kontrolujących ruch pasażerski. Były to elementy wydarzenia pod hasłem „Polska w Koźlinach". Grupa rekonstruktorów i historyków przypomniała o wyda- CZECZEWO. NOWOCZESNA FORMA RĘKODZIEŁA KASZUBSKIEGO Czy kaszubski folklor może być atrakcyjny dla dzieci i młodzieży? Oczywiście! Wystarczy trochę wyobraźni i talentu, a można o tym przekonać współczesnych uczniów. Szkoła w Czeczewie zaprosiła Angelikę Szulfer, właścicielkę galerii i pracowni kaszubskiej Farwa, aby pokazała uczniom, jak można unowocześniać tradycyjną kulturę kaszubską. Młodzież gimnazjalna malowała worki uczniowskie za pomocą specjalnych farb do tkanin i szablonów według własnych pomysłów i projektów. Powstały m.in. bardzo interesujące kompozycje z elementami kaszubskiego haftu w nowoczesnej aranżacji. Najmłodsi uczestnicy 76 / POMERANIA / UPi warsztatów przygotowali według instrukcji pani Angeliki „Kaszubskie zabawki" - drewniane samochodziki i koniki. Uczniowie z klas IV-VII komponowali drewniane szkatułki. Wszyscy pracowali z wielkim zaangażowaniem i zapałem. Wytworzone prace uczestnicy warsztatów zabrali do domu, na pamiątkę. Cel warsztatów - przekazanie wiedzy o tradycji kaszubskiego rękodzieła ludowego, zaznajomienie z autentycznymi wartościami kultury ludowej oraz nabycie praktycznych umiejętności w wybranych dziedzinach sztuki w połączeniu z nowoczesnością - został osiągnięty. Uczniowie poznali wiele technik artystycznych, ucząc się malarstwa, rysunku, kompozycji itp. Kaszubskie warsztaty odbyły się w ramach projektu: „Nowoczesna pieszego i samochodowego. Nocą 1 września 1939 r. przez granicę w Koźlinach przejechała jedna kompania wojsk niemieckich i pięć wozów pancernych, które zaatakowały Tczew z zamiarem zajęcia mostów wiślanych. W roku 1945 wraz z zakończeniem II wojny światowej i zmianą granic rozpoczęła się wędrówka ludzi. Dotychczasowi mieszkańcy Koźlin uciekali na zachód, a na ich miejsce przybywali nowi - z centralnej Polski i Kresów Wschodnich II RP. Organizatorami wydarzenia „Polska w Koźlinach" byli: Urząd Gminy Suchy Dąb, Stowarzyszenie „Wczoraj. Dziś i jutro", Lokalna Grupa Działania „Trzy Krajobrazy", Starostwo Powiatu Gdańskiego, Zrzeszenie Ka-szubsko-Pomorskie Oddział Kociew-ski w Tczewie, sołtys i mieszkańcy Koźlin, Koło Gospodyń Wiejskich „Koźlinianki" oraz Ochotnicza Straż Pożarna w Suchym Dębie. Honorowy patronat nad wydarzeniem objął prof. Edmund Wittbrodt, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Wydarzenia w Koźlinach były elementem obchodów 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918. TOMASZ JAGIELSKI Ödj. L. Reiter-Szczëgeł forma rękodzieła kaszubskiego". Jego inicjatorem jest Stowarzyszenie Przyjaciół Szkoły w Czeczewie, które otrzymało na ten cel dotację dla organizacji pozarządowych z gminy Przodkowo. Projekt był realizowany w Szkole Podstawowej im. Jana Pawła II w Czeczewie już po raz czwarty. LR-S. KLËKA ■i WEJHEROWO. BORKOWSCY UCZNIOWIE W DUCHOWEJ STOLICY KASZUB Uczniowie nauczania początkowego (klas I-III) ze Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Borkowie udali się do Wejherowa poznawać dzieje, przyrodę, tradycje, kulturę i muzykę swojego regionu. Wędrówkę po świętym mieście Kaszub rozpoczęli od klasztoru franciszkanów, w którym znajduje się wizerunek Matki Boskiej Wejherowskiej. Tu byli świadkami przybycia kilku pielgrzymek na odpust Trójcy Świętej. Na pobliskim rynku borkowskie dzieci obserwowały uroczystości Dnia Jakuba: bractwo kurkowe, orkiestra, Kaszubi w paradnych strojach świętowali narodziny miasta. Następnie wycieczkowicze, prowadzeni przez Radosława Ka-mińskiego, byłego dyrektora miejscowego muzeum i członka Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-- Pomorskiego, udali się na słynną kalwarię wejherowską. 25 malowniczo ulokowanych kapliczek ma swój początek w połowie XVII wieku, zostały ufundowane przez Jakuba Wejhera - założyciela kalwarii i miasta. Tutejszy szlak kalwaryjski jest jedną z architektonicznych i krajobrazowych pereł na polskiej mapie turystyki sakralnej, a dla pokoleń Kaszubów - celem pielgrzymek oraz miejscem wznoszenia gorących modłów w ich trudnych dziejach. Po zejściu z kalwarii dla borkowskich dzieci nastał czas odpoczynku. W Parku Miejskim in. Aleksandra Majkowskiego czekały na nich trzy bogato wyposażone place zabaw. Po dłuższych igraszkach grupa udała się do Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w pięknym pałacu Przebendowskich i Keyserlingków. Tu uczniowie poznali historię miejsca i regionu oraz brali udział w ciekawych warsztatach muzycznych, podczas których grali na tradycyjnych kaszubskich instrumentach. Bogatsi o nowe wrażenia, wiedzę i umiejętności, z uśmiechami na twarzach, wrócili do Borkowa. Wyjazd zorganizowała Zyta Forme- Fot. Józef Belgrau la, muzyczka i kaszubolożka, przy wsparciu Kasi Gruchały, wychowawczyni kl. III b, i Józefa Belgraua, dyrektora szkoły. JÓZEF BELGRAU m WARSZAWA. NÔDGRODË DLÔ PÔMÔRSCZICH MUZEÓW Muzeum - Kaszëbsczi Etnograf-ny Park m. Tédorë i Izydora Gul-gówsczich ostało wëprzédnioné w konkursu na muzeôwé wëdarze-nié roku - Sybilla 2017. Wëapart-niony óstôł wëstôwk „Muzeum do zabawy?", jaczi óstôł przëszëkôwó-ny w chëczë przeniosłi do Wdzydz z Osęka. Ce sza sa, że wëprzédnienié w tak prestiżowym konkursu dostôł wëstôwk, jaczi uczi bôcznégô i refleksjo wégô przëzéraniô sa światu. Winszëja wszëtczim, chtërny zaan-gażowelë sa w usadzenie ti ekspozycje - pödczorchiwô dr Katarzëna Kulikówskô, direktórka Kaszëb-sczégô Etnografnégö Parku. Konkurs Sybilla je órganizowóny rok w rok pod patronata Minystra Kulturę i Nôrodny Spôdköwiznë, a realizëje gó Nórodny Institut Muzeöwiznë i Öchronë Zbiérów (pól. Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów). Céla Sybillai Wystawy etnograficzne Muzeum - Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. T. i L Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich Muzeum do zabawy? D ££££*, konkursu je promocjo nólepszich pódjimiznów pólsczich muzeów. Jurorze Sybillë achtnalë téż jinszé pömórsczé môle: w kategorie Histo-riczné i Archeólogöwé Wëstôwczi wëprzédnienié dostało Muzeum II Światowi Wöjnë we Gduńsku za „Podróż w czasie. Historia pewnej rodziny (1939-1945)". Ökróm tego w ti kategorie wëapartniony östôł wëstôwk „Wikingowie w Polsce? Zabytki skandynawskie z ziem polskich", jaczégö wespółörganizatora je Östrzódk Archeologie Strzéd-nëch Wieków Nadbôłtowëch Krajów Institutu Archeologie i Etnologie PAN w Szczecënie. W kategorie Wëstôwczi ó Rodzę i Technyczné wëprzédnienié dostało Muzeum Miasta Gdini za „Szkło, metal, detal. Architektura Gdyni w szczegółach". Przędną nódgroda, to je Sybilla, dobëło Muzeum Gduńska za projekt „Od Komory Pal owej do Galerii Palowa. Badania, konserwacja, adaptacja" (kategorio Konserwacjo i Ochrona Spôdköwiznë Kulturę). Uroczëzna wracziwanió nódgro-dów w konkursu Sybilla ödbëła sa 21 maja w Nórodnym Muzeum we Warszawie. RED. LEPIŃC- ZELNIK 2018 / POMERANIA / 77 KLËKA yfi$Z ć ' m RABIECHÔWÖ. KASZËBSCZI PISÔRZ PATRONA RONDA da. Patrona östôł kaszëbsczi pisôrz Augii-stin Chrabköwsczi (uchwôlënk w ti sprawie przëjimnała Radzëzna Miasta Żuköwö na wniósk banińsczego partu Kaszëbskó--Pömörsczégö Zrzeszeniô). W uroczëznie brelë udzél m.jin. przedstôwcowie familie pisarza, mieszkańce wsë, samórządzëno-wé wëszëznë z burméstra Wójcecha Kan-kôwsczim i przédnika radzëznë Witolda Szmidką (pöl. Szmidtke). Ten patrón bëlno wpisywô sa w deja upamiatniwaniô i achtaniô môlowëch bohaterów, chtërny robilë dlô ti zemi, dlô ni ôddôwelë swôje taleńte i żëcé. Chrabköwsczi tu mieszkôł, robił i twôrził - pôdczorchiwôł burméster Żuköwa. Pö ödkrëcym tôflë i ji pôswiacenim przez banińsczego proboszcza, ks. Daniela Knapińsczćgó, uczastnicë przeszłe do szköłë w Baninie, gdze wspöminelë pisarza i öbzérelë snôżé wëstapë dzecy ôbczas III Powiatowego Konkursu Wókalno-Tań-cowëch Karnów. ■i WARSZAWA. PÔ KASZËBSKU MÔDLËLË SA ZA ÔJCZËZNA Ödj. ze zbiérów EP Öbczas mszë w Centrum Bóżi Öpatrznoscë we Warszawie, jakô ostała ödprôwionô z leżnoscë 100-lecô samóstójnotë Pölsczi, pojawiła sa téż kaszëbizna. Jedno z wezwaniów mödlëtwë wiérnëch przeczëtôł pö kaszëbsku Eugeniusz Prëczkôwsczi, chtëren przëjachôł na uroczëzna wespół z wielnym karna nôleżni-ków banińsczego partu Kaszëbskó--Pömörsczégö Zrzeszeniô. „Chcemë sa mödlëc za Öjczëzna, w setną roczëzna ödzwëskaniô samóstój-noscë naszégö kraju, żebë swiatô Opatrzność przëjała nasza dzaka za ötrzimóną wólnota i za przedër-chanié dradżich doswiôdczeniów, a czerowa nas Stegną wiarë, mą-droscë, jednotë i ubëtku. Cebie më prosymë" - tak brzëmiałë słowa, jaczé wespół z tësącama lëdzy z roz-majitëch strón Pölsczi czëlë m.jin.: prezydent RP, marszôłk sejmu, czile minystrów pólsczégó rządu, 5 kardi-nałów, 30 biskupów. Dzejało sa to öbczas Eucharistie, jakô bëła nôwôżniészim pónkta köscelnëch óbchödów 100-lecô udo-staniô nazôd wólnotë przez pólsczé państwo. Przędnym celebransa béł abp Wôjcech Pólak (primas), a kôza-nié wëgłosył abp Grzegorz Risz (pól. Ryś). Ökróm banińsczich zrzeszeń-ców, z przédniczką Elżbietą Prëcz-kówską i karna Mulczi z Miszewa, bëlë na uroczësti mszë m.jin. Kaszë-bi z Kólbud, Żukowa, Labórga. Wë-darzenié transmitowała na całi świat Telewizjo Polonia. na spödlim tekstu (jd) Ödj. M. Górlikowsczi W dniu 9 czerwińca uroczësto bëła öd-krëtô tôfla z miona rabiechówsczégó ron- RED na spôdlim notczi (jd) 78 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 m CZELNO. DZÉN Z DOKAZAMA NÔGLA W czeleńsczi bibliotece pierszi rôz ódbéł sa Powiatowi Recytatorsczi Kónkurs utwórstwa Alojza Nôgla. Zgłosëło sa 18 uczastników, przédno z gminë Szëmôłd, ałe pójawiłë sa téż dzecë z jinëch môlów wejrowsczégó krézu. Recytatorze wëbié-relë przede wszëtczim wiérztë, jak np. „Nie zabôczta" abó „Malińczi plachc", chóc tej-sej próbówelë sa téż z prozą, ósoblëwie w starszich kategoriach. Öb-sadzëcele (Dark Majköwsczi - przédnik, Małgorzata Filëp, Zenón Héwelt i Éwa Peliksze) rozsądzëlë, że pierszi plac we-strzód nômłodszich uczastników (kl. I--III sp. szk.) dostónie Zoja Syguda, drëdżi Kornelio Pupacz, trzecy Juliô Szwichtenberg, a wëprzédnienia Marta Pranga i Maja Hébel. W karnie dzôtk z kl. IV-VI dobëła Nikóla Matkówskô przed Wiktorią Kalkówską i Filëpa Hin-ca. Wëapartnioné óstałë Katarzëna Gru-bba i Wiktorio Czedrowskó. W nóstarszi kategorie wëstąpiłë leno dwa dzéwczata. Öbëdwie bëłë bëlno przërëchtowóné Przemówić I. Piastowsko. Ödj. dm i dragô bëło wëbrac dobiwczka. Pó dłudżich óbgôdkach óbsadzëcele uz-nelë, że pierszi plac słëchó sa Wiktorie Sychówsczi, a drëdżi Mónice Hińc. Swóje nôdgrodë przëznelë téż przedstôwcowie familie Alojza Nôgla. Dostelë je: Marta Pranga, Nikóla Matlaköwskô i öbëdwie uczastniczczi nóstarszi kategorie. Kónkurs pöprowadzëła Iwóna Piastowsko, direktorka Publiczny Biblioteczi Gminë Szëmółd, jakô wespół z Muzeum Kaszëbskó-Pömörsczi Pismieniznë i Mu-zyczi we Wejrowie zorganizowała to wë-darzenié. red. KLËKA m WEJROWÔ. Ô KASZËBIZNIE DLÔ SERBÓW W Muzeum Kaszëbskö-Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi bëłë promó-wóné dwie ksążczi z serii KaiuyncKa óuónuomeKa (Kaszëbskô biblioteka): Słowôrz kaszëbskô-serbsczi (KamyncKO-cpncKU pennuK) i Kaszëb-sczé lëdowé pöwiôstczi (KawyncKe Hapodne npunoeemKe). Pierszi z tëch dokazów usadzëlë: prof. Duszan Pażdżersczi i dr Hana Makurôt. Je to pierszi tak rëmny (köl 300 starnów) i przërëchtowóny przez uczałëch badérów słowôrz rzeszący kaszëbizna z jinym jazëka jak pölsczi. Jegô wôrtnotą je téż wstąp, w jaczim są zamkłé spôdlowé informacje ö kaszëbsczim jazëku, jak historiczny rozwij, môl westrzód familie słowiań-sczich jazëków abö wiadła ö fleksje. W słowarzu nalézemë téż zapisënk wëmöwë köżdégô kaszëbsczégö zéwiszcza i doraznik, co - jak pód-czorchiwają autorzë - je baro wôżné dlô lëdzy, jaczi nigdë rëchli ni mielë kontaktu z kaszëbizną. Kaszëbsczé lëdowé pôwiôstczi to drëdżi wëdôwk ksążczi, jakô widzała sa serbsczim czetińcóm i pö przeda-nim całégö nakładu, rozszerzwionô ö czile bôjków, wrôcô na tameczny rënk. Wëbrôł je i przetłómacził prof. Pażdżersczi. Öbëdwöje autorzë bëlë öbczas wejrowsczi promocje i ôpôwiôdelë ö swöji roböce wkół dokazów, prezen-towelë metodologia prôcë i kôrbilë ö planach na przińdnota (m.jin. ö usadzenim słowôrza kaszëbskô-a-nielsczégô). Kôrbiónka z nima pro-wadzëła prof. Danuta Stanulewicz. Ödj. R. Drzéżdżón Chcemë dodac, że donëchczôs w ôbrëmienim serii KamyncKa ÓMÖ/moTeKa wëszedł pierszi wëdôwk Kaszëbsczich lëdowëch pöwiôstków i zbiér rozmajitëch referatów i infór-macjów ö Kaszëbach i kaszëbiznie autorstwa prof. Duszana Pażdżersczé-gô (KainyncKe TeMe). RED. m MISZEWÔ. KÖNKURS SPIÉWË MÉSTRA JANA W XI Wöjewódzczim Könkursu Spiéwë m. Jana Trepczika wëstąpiło 25 uczniów spódlecznëch szkółów. Köżdi solista abô duet muszôł wëkônac jeden ze sztëczków Méstra Jana i jeden równo jaczégó autora. Latosyma jurorama bëlë: Aleksandra Janus z Muzeum Kaszëbskó-Pómór-sczi Pismieniznë i Muzyczi we Wej-rowie (przédniczka), Bogna Wósyń-skó z Muzyczny Szkôłë w Kartuzach i Eugeniusz Prëczkôwsczi. W przerwie midzë kónkursowima spiéwama na binie pojawiło sa téatrowé dzecné karno z Miszewa. Dzótczi zaprezen-towałë nowi przedstôwk ôpiarti na kaszëbsczi ksążeczce Szorëm Ölë. Wëdarzenié prowadzëłë: uczenka Martina Pödles i szkólnô Elżbiéta Prëczkôwskô. Dobiwcama w kategorie kl. 0-1 óstałë Małgorzata Laskówskô i Aleksandra Chustak z Banina, drëdżi plac mielë Kornelio Syköra z Lëzëna a téż Juliô Pastwa i Léna Labuda z Chmielna, a trzecy - Maja Kwidzyń-skó z Żukowa. Wëprzédnioné bëłë: Eliana Ceszińskó (pól. Cieszyńska) i Karolëna Machalewskô z Miszewa, Ödj. ze zbiérów EP Kinga Masók (pól. Masiak) i Dario Żëgöwskô z Dzérzążna. W klasach II--IV óbsadzëcelóm nóbarżi widzałë sa spiéwë Zofie Jelińsczi i Antoninę Hirsz z Lëzëna (1. mól), Aldonę Cybulsczi i Nikólë Mószczańsczi z Dzérzążna (2. mól), Natasze Warmówsczi z Banina, Martë Czarnecczi i Izabele Strumsczi z Kólbud (3. mól). W nóstarszi kategorie (kl. V-VII) dobëła Aleksandra Biłanicz z Banina, na drëdżim placu bëlë Michół i An- drzej Galińsce z Borkowa a téż Jakub Czoska z Miszewa, a na trzecym Zofio Markówskó z Kólbud. Wikszosc nódgrodów dló do-biwców ufundowół Urząd Miasta Żukowa, konkurs wspiarło téż Powiatowe Starostwo w Kartuzach. Örga-nizatorama bëlë: Spódlecznó Szkóła w Miszewie i banińsczi part Kaszëb-skö-Pómórsczégó Zrzeszenió, a partnera - wejrowsczé MKPPiM. NASPÔDLIM NOTCZI (JD) LEPIŃC-ZELNIK2018 / POMERANIA / 79 KLËKA • CHMIELNO. NÔLEPSZI RECYTATORZE NA KASZËBACH Pö wiele miesącach biôtków nôprzód w szkołach, późni w gminach, powiatach i kureszce na wöjewódzczi ró-wiznie w Chmielnie jesmë pöznelë nôlepszich latosëch kaszëbsczich recytatorów Wedle karna öbsadzëcelów (ks. prof. Jan Walkusz -przédnik, Zbigórz Jankówsczi, Tomôsz Fópka, Bożena Ugówskó, Karolëna Keller) z 52 uczastników wiôldżégö finału na dobëcé mają so zasłużone: Kategorio przedszkölôków i klas 0 1. Agata Miotk, 2. Jakub Chichłowsczi, 3. Nikodem Zynkel (pol. Zinkel), wëprzédnienié Hubert Krzebietka (Krzebietke) Kategorio kl. I-III spödlecznëch szköłów 1. Zofiô Tartas, 2. Éwa Kötłowskô, 3. Łucjô Kitowskô, wëprzédnienié Milena Kóska Kategorio ki. IV-VI spödlecznëch szköłów 1. Dawid Lemańczik, 2. Nikódém Bladowsczi, 3. Marta Melibruda, wëprzédnienié Hubert Össowsczi Kategorio kl. VII i gimnazjalistów 1. Zuzana Gleszczińskó, 2. Aleksandra Pilarsko, 3. Môrcën Majewsczi, wëprzédnienié Magdalena Mikulskô Kategorio uczniów branżowëch i wëżispödlecznëch szkólów 1. Sławina Etmańskó, 2. Marta Lidzbarsko, 3. Marta Ma-jewskô, wëprzédnienié Sylwio Szréder W kategorie dozdrzeniałëch nie óstałë przëznónë nôd-grodë. Wëstąpiło tu blós dwuch uczastników. Specjalne nôdgrodë - za nólepszą recytacja dokazu Alojza Nôgla - Marta Melibruda - za nôlepszą recytacja dzélëka Żëcégô iprzigód Remusa Aleksandra Majkówsczégö - Marta Majewskô - za nadzwëkôwą interpretacja usôdzku - Aleksandra Pilarsko - dlô nômłodszich uczastników: Milena Mëszka (pól. Myszkę) i Jakub Chichłowsczi. Finał 47. Recytatorsczégö Konkursu Kaszëbsczi Lëte-raturë „Rodnô Mowa" ödbéł sa w dniach 26-27 maja w Gminowim Östrzódku Kulturę, Sportu i Rekreacje w Chmielnie. Zéwiszcza latosy edicje bëłë słowa ks. Antona Peplińsczegó „Kaszëbë wółają nas". Ökróm rok-rocznëch pónktów programu, jak uroczëstô mszô swiatô w intencji uczastników i jich szkólnëch czë zćńdzenić z jurorama konkursu, béł téż téater rzezbë Irenë Brzesczi pt. Kania - drewniany ptak i warköwnie tradicjowégô rze-miasła. RED. Dzień Kaszubski (9 czerwca) rozpoczął się Mszą św. w intencji członków Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w kościele pw. św. Józefa Rzemieślnika, podczas której ks. Tadeusz Kan-thak niektóre elementy liturgii słowa wygłosił w języku kaszubskim. Kolejna część obchodów Dnia Kaszubskiego odbyła się w ramach NOCY ARCHIWALNEJ 2.0, na dziedzińcu Archiwum Państwowego w Koszalinie. Na scenie pieśni i tańce kaszubskie zaprezentował profesjonalny zespół Ziemia Bobolicka. Tam też mieszkają Kaszubi, co prawda nieliczni, ale razem z Pomorzanami utworzyli ciekawą grupę. Była nauka kaszubskich nut oraz gra na diabelskich skrzypcach i burczybasie. Artyści wystąpili w strojach kaszubskich, najbardziej rzucały się w oczy przepiękne czepce i „liwki" haftowane złotymi i srebrnymi nićmi. Ponieważ nie mamy w Koszalinie kaszubskich twórców, o pomoc w prezentacji rękodzieł i pamiątek regionalnych poprosiliśmy inne oddziały Zrzeszenia. Bardzo pomogły nam hafciarki oraz wytwórca burczy - basów z Pruszcza Gdańskiego, była prezentacja haftu tak siedmiokolo-rowego, jak i paradnego z użyciem złotych nici. Ekipa z Zespołu Szkół im. Jana III Sobieskiego (oddział ZKP w Lipnicy) przywiozła ze sobą przedmioty użytkowe i pamiątki ze zdobieniami nawiązującymi do wzorów kaszubskiego haftu oraz prawdziwego kaszubskiego kucha. Publiczność miała też okazję spróbować domowych koszalińskich wypieków. Podczas prelekcji multimedialnej Wacław Nowicki przedstawił wielki herb księstwa Gryfitów. Było również o gryfie kaszubskim, który w wielkim herbie zajmuje poczesne miejsce, pieczęci księcia Bogusława II - pierwowzorze obecnego herbu miasta -oraz o zasięgu księstwa kaszubskiego, na którego terenie znajdował się Koszalin w średniowieczu. Publiczność miała też okazję obejrzeć film fabu-larno-dokumentalny o odchodzących zwyczajach kaszubskich. wacław nowicki Stoisko oddziału ZKP w Pruszczu Gdańskim. Fot. W. Nowicki KOSZALIN. II DZIEŃ KASZUBSKI 80/POMERANIA/L KLËKA • TURSKÔ. BÔKADNY PROGRAM I NADZWËKÔWÔ GÔSCYNNOSC Na II Kaszëbsczi Dzeń ju ôd samego rena 6 czerwińca rôczëlë do se göscynny mieszkańce Östrzódka Szköłowö-Wëchöwawczégö m. Drë-chów Dzecy w Tursku. Rozegracjów bëło bökadosc, a leżnosc jich óbez-drzeniô miało wiele göscy, westrzód chtërnëch bëlë: Zbigórz Batkö - wi-cestarosta bëtowsczégö pôwiatu, Róman Ramión - burméster Miastka, Mirosłôw Batruch - radny Sejmiku Pömörsczégô Województwa, Dariusz Glazyk - przédnik Wëdzélu Edukacji, Kulturë i Spörtu Bëtowsczégö Krézu, Kónrôd Remelsczi - naczelnik Roz-wiju Môlowégö i Promocji Mie-sczégö Urzadu w Miastku, Szimón Należiti - nadlesny Nadlesyństwa Dretiń, Grażina Przëbëlôk - konsultant Midzëkulturowi i Humani-sticzny Edukacji w ODN w Słëpsku, Agata Öchromöwicz - szôłtëska wsë Turskö, szôłtësowie jinych wsów, radny, direktorzë szköłów, kaszëbsczi dzejôrze, przédnicë stowôrów, przed-stôwcë mediów, sponsorze i fundatorze pôtkaniô. Przed budinka witelë serdeczno uczniowie, chtërny öbdarowiwelë programama i bëlë prowadnika-ma pö swöjim Östrzódku. Ö karno uczniów Kaszëbsczégô LO z Brusów miôł stara Kuba. Rócził do jiz-bów swójich drëchów w Östrzódku, a wszadze bëło farwno, nie gôdającë ö ösoblëwim tu porządku. Widzół sa nama wëstówk kaszëbsczégó wësziw-ku mieszkańców SOSW w Tursku. Potkanie prowadzëlë szkolno Izabella Marczińskó i Eugeniusz Prëczköwsczi. Wastna direktor Renata Machalewskô witała serdeczno i dzakówała dobrodzejóm za wspómóżka pótkaniô. Prowadzący rôczilë do stanowiszczów z artisticz-nyma dokazama i czestowaniô sa kuszkama a kôwką. Malowaniô na szkle uczëła Hana Banaszôk, licealiscë wëcynelë z föli-szu kaszëbsczé kwiatë. Do kaszëb-sczégó salonu piaknoscë „Króle-wiónka" rôczëła frizérka Katarzëna Stankówskô i Sylwiô Nowak - udze- liwającô kósmeticznëch póradów. Ana Balcérzôk prowadzëła kulinarne warczi: warzëła tradicyjną kaszëb-ską pöléwka i uczëła kucharzeniô kaszëbsczich rogalików. Szło téż pöznac lëteracczé móżlëwöscë wast-në Anë a poznać ji ksążczi. Warczi kaszëbsczégó wësziwku prowadzëłë téż môłé i młodëchné instruktorczi z Kółczigłowów. U Elë Depczi-Pron-dzyńsczi szmaköwelë jesmë kaszëb-sczi galaretczi, a lasfóra pó kaszëb-sku ii mésterczi jôdë z rëbów Joanë Zalesczi. Warczi decoupage'u pro-wadzëła Julita Gasztëch. W klima kaszëbsczi kulturë wpro-wadzëło pózeszłëch karno Spiéwné Kwiôtczi. Nad jęzora (gdze téż Małgorzata Petrina i Magda Jadraszkó rôczëłë na czółenka) miałë môl roz-majité rozegracje. Zeloné Öczkó - karno z môlowi spödleczny szköłë - tańcowało poloneza i köwôla, a jesz śpiewało naj nótë i „Kaszëbsczé jęzora" ks. Peplińscze-gó. Kruta kaszëbsczich tuńców óbez-drzelë jesmë dzaka Bómkóm z SOSW w Bëtowie pöd czerënka Lidii Pietru-lewicz i Kristinë Kóżikówsczi. Wizytówką Lesnégö Technikum w War-cynie (z niedaleczégö sąsedztwa göspödarzów) je karno Sygnalistów dzejającé ju 40 lat! Jich sygnałë nio-słë sa tu dalek a szerok. Karno arti-stów szköłë w Szlachecczim Brzéznie zrëchtowałë Éwa Swiątk-Brzezyńskó i Stanisława Bastian Brzezyńskó. Wsłëchiwelë sa jesmë m.jin. w tło-maczoné na kaszëbsczé przez Éwa słowa piesniów „Pół kroku stąd" z filmu Vaiana a „Meluzyna" i „Kochaj mnie" Justina Biebera. Jantar z Móta-rzëna, pö zaprezentowanim swojego repertuaru, wspomógł góspó-darzów w pieśni „Mój tata kupił koza" - brzód edukacyjnego projektu. Dzaka szkolny Monice Richter dzecë z Börowégö Młëna mógłë póchwôlëc sa znajôrstwa poloneza, szewca, „Ökrąc sa wkół" i „Za co Maćku". Uczniowie ze Spódleczny Szköłë Nr 2 w Miastku, chtërnëch przërëchtowała Helena Bińczik, prezentowelë w swójim repertuarze m.jin. „Kaszëbsczé abecadło". Ana Stefanickó i Andrzej Bohdan Ödj. dm przëszëkówelë uczniów z Dreti-nia: Natalio Ganżumów wëkóna-ła muzyczny przedstôwk wëjimku Pana Tadeusza pt. „Warzenie bigosu", Mieszko Topölewsczi grôł na akór-dionie, a Dagna Lewandowskó na skrzëpicach. Szkółownicë Spódleczny Szköłë w Słosynku busznilë sa w kruce kaszëbsczich tuńców i zaba-wów. Kristina Gółuńskó ze Spódleczny Szköłë w Piôszczënie przërëchto-wała z uczniama do te wôżnégó dnia kósédra, szewca, ówczórza i pieśnią „Jó chcą tobie śpiewać". Éwa Kowalik śpiewała z uczniama Spódleczny Szkółë w Miastku „Hej, tu u nas na Kaszëbach". Zuchterny z Przedkówa i jich szkolno Dorota Wilczewskó pökôzelë brzód swóji negórocz-ny robötë, tj. „Shrek" pó kaszëbsku i teledisczi do piesniów „Serce sa rwie" i „Wiedno Kaszëbë". Widzôł sa téż pökôzk karna z Lepińców pod czerënka szkolny Anë Gleszczińsczi. Wióldżima brawama pózeszłi nôdgrodzywelë jesz koncert Wéró-niczi Prëczkówsczi, chtërna m.jin. promowała swój a nową płatka Dwie stegnë. felicjo bôska-börzëszköwskô LEPIŃC- ZELNIK2018 / POMERANIA / 81 KLËKA iwsara mm PÓGRAŃCZIM DZÉLÓW m DRETIŃ. DËCHÔWÔ CZESTA Stowôra Rozwiju Dretińsczi Zemi a dretińskó Szôłtëskô Rada przërôczëłë naju 9 czerwińca do Dretinia na IV Wiesczé Artisticzné Konfrontacje. Rozegracje bëłë w ôsoblëwim placu, parku z Leśną Szkołą Pöd Jodłą - edukacyjną Stegną, mdącym pöd starzą Nadlesyństwa Dretiń, ale przekôzó-nym spölëznie Dretinia. Béł ön strojno zrëchtowóny: wiôlgô bina, wkół stanowiszcza z jedzenim i dokaza-ma lëdowëch artistów: Reginë Białk z Köscérznë i Małgorzatę Swiątk z Të-chómia, wëgódné łôwczi i stołë... Köl drzewów w wiôldżim parku bëło farw-no od strojów artistów z rozmajitëch môlëznów. W cemnomödrëch ancu-gach krącëlë sa ögniôrze, w zelonëch - leśny, a westrzód nich Hubert Na-leżiti, co ödegrôł na jachtarsczim rogu sygnał „Powitanie". Potkanie ódemkła szôłtëska Dretinia, Emilio Seńkó. Witała burméstra Miastka Róvmana Ramiona, wicestarosta bëtowsczégö powiatu Zbigórza Batkö, nadlesnégó Szimôna Należitégö, a do prowadze-niô prosëła inicjatorka kónfrontacjów i dzejôrka na miastecczi krôjnie, Jo-ana Gil-Slebóda. Rozegracjów bëła bökadosc. Michalëna Karwackô i Jo-ana Ölëk spiéwałë szantë. Tańcowała i śpiewała młodzëzna Powiatowego Dodomu Kulturę z Miastka. Wsłëchi-welë sa jesmë w wëkónanié piesniów przez Klub Seniorów „Sami swoi" z Tëchómia. Piesniô „Żebë wrócył ten czas" przëwöłała ji usôdzca ks. Antona Peplińsczćgó. W wëkönanim dzecy i młodzëznë Spödleczny Szköłë mio-na Pólsczich Noblistów z Dretinia słë-chelë jesmë kaszëbsczich piesniczków, ôklaskiwelë misterną jigra Mieszka na akördionie i Dagnë Lewandowsczi na skrzëpicach. Dëchówą częsta dało pózeszłim karno Krajniacy z Wiôldżégö Buczka óbrzadowim spektakla „Najlepiej sadź w Wielki Czwartek". Usôdzczë-nią scenarników i reżisera bókado- scë wëstapów Krajniaków je wiedno niezmarachówónó Jowita Kaceńskó--Kaczmark. Ni mogło zafelowac weków z mioda znajôrza krëjamnotë pszczołów i usôdzcë magicznëch kre-acjów ó pradzejach Krajne, Konrada Kaczmarka. Zadzywówała naju gim-nasticznyma akrobacjama Natalio Wieczórk. Wołodia Drozda nópierwi akómpaniowôł karnu „Sami swoi", a późni grôł na rozmajitëch instrumentach, a w spiéwie towarzëszëła mii Kristina Chwöjnickô. Bëtnicë dretiń-sczich rozegracjów nie dôwelë zlezc z binë karnu pn. Spod Kicek z Mór-darczi kol Limanowi. A óni pósobicą wółelë na bina dobrodzejów, chtërny wspómóglë jich bëtnosc na artisticz-nëch konfrontacjach. Gósce i wespólëzna Dretinia i ókölégö óstelë pótemu rôczony na zabawa pod göłim nieba. felicjo bôska-börzëszköwskô ©? 30 CZERWIŃCA WE GDUŃSKU, NA POGRAŃCZIM DZÉLÓW PRZËMÔRZE I ZASPA, ÔDBËŁA SA PÔSOBNÔ EDICJÔ TURNIÉRU DLÔ BALÔRZÓW DO PRZERWY 0:1. UDBÔDÔWÔCZA IWESPÓŁÔRGANIZATORA MIÓNKÓW, JACZÉ ÔD 2004 ROKU PRZËCËGAJĄ NA BALOWÉ BÓJ ISZCZĄ DZECË I MŁODZËZNA Z GDUŃSKA, GDINIE, WEJROWA, ŻUKOWA, A NAWETKAZ DALECZICH CHÔNIC, JE ANDRZEJ KÖWALCZIS [KOWALCZYS], SPÔLËZNOWI DZEJÔRZ I RADNY MIASTA GDUŃSKA. W RUJANIE IW GÔDNIKU PÔSTAPNÉ EDICJE TEGÔ TURNIÉRU -JESÉNNÔ I ZËMÔWÔ.ÔDJ. S. LEWANDOWSCZI KÖL KRÓMU SËCHIM PAKA USZŁÉ Wikszi króm w môłi wsë. Pöczątk letniköwa-niô. Lëdze i wszëtczé jich codniowé sprawë. I krómöwô: - Co je czëc köl gwiôzdów? - pôdô w strona dwuch dzéwczat z miejska óblokłëch. Tu sa wszëtcë znają. Do szköłë raza chödzëlë. Krewny są. Pö sąsedzku mieszkają. Wiedzą co, chto, czedë, dze, z kógum a kuli. Chto mô kögö żeniałé. Co chto komu je krewny. - Wiele mô bëc? - öna ni muszi pëtac, za czim on przeszedł. To sa prosto wié. Drëdżi klijent je jaczis dzywny, cëzy, bö próbuje z nią szpórtowac: - Satczi nie brëkuja. Zjém na môlu - östôwô sóm ze swójim usmiéwka. Nie wié, że z krómöwą Kriszą żartów ni ma. Przëtraptałë dwie starëszczi. Jedna na ró-żewö oblokło, a drëgô na szaro, ale w sztrépczi. - Dobri dzeń. Słucham? Proszę? Do uzd-rzeniô. Buten, w autole, jeden słëchô jak świnia na grzmot na krómöwé zwaczi a pöpijô jadłé kö-łôcze. Mucha sprôwdzô, czë co jesz nie ostało po mójim „firmówim pasztece". We wsë ödezwôł sa gółąbk. - To nie je twój! - Jak nié mój?! Dwuch, na oko sztërdzescëpôraiatnëch óbzérô buten mótór jednego z nich. -Të tero na motorze? - A jak? (tu czëc jedno słowo na „k"). Lato je, nié? Stôrô, wiôlgô bóma zwiészô sa nad autołowim czi- krajka a pödsłëszka. Ji môlinczé lëstczi zazérają bez ötemkłé okno. Cekawi je, co pisza. Przejachało audi. Późni familia na kołach. Jiny piechti. Jedno chłopiskó do bëna krómu wcygnała mucowó nëba. Mucha zazérô do móji plastikowi budelczi po jo-gurce zortu „malëna - granat". Wëżi dwadzesce piać gradów cepła. Mók spłiwó zdłuż krzéla. Wiôldżé chłopiszcze ze sëwim wąsa grużdżi sa w mó-łim autku. Gódó do móbilczi. Z jegó radia czëc wiadło ö sztrajku sztudérów procëm „gówiniany" ustawie. - Jo, kochanie - krómówó znô wszëtczich. Mówi głośno i wërazno. Öna tuwó je panią. Wszadze są pólsczé, biôło-czerwioné fanczi. Do sto-jenió, do jachaniô, do noszeniô. Tec w Rusëji mundial je. Muszi bëc patriotą, to je terô baro módné - sto lat pólsczi samöstójnoscë! Czego?? Swiatëją, póczi jima nie wdraszëją jaczi balórze z daleczich lądów. Më lu-bimë fëjrowania. Nawetka bez leżnosców. Chłopulk w latach. Z zybiącym kroka. Wiera maréna. Mó tasza czerwóno-czórno-kracastą. Wpłënął do krómu. Grëbulk z brzuszka i bródką na skutrze. Buksë moro. Mó lësta, co mu białka przërëchtowała. I odliczoną kasa w mieszku mó. Kasa domôgô sa miesacznégó raportu. Przezérk głosów kólkrómówëch: sznaps-baritonë a sznaps-basë, altë zmaczoné i sopranë wësëszoné. Kibic z dresowi-ma buksësköma z dwuma budlama pö piwie wsôdô pewno na köło. Damka. Mó rozpiatą kószla, a za nim wiérno pöbiegiwô pies. Bruny. - Szesnósce dwadzesce. Dzéwczątkö w brëlach wzało loda. Liże, póczi zëmny. Pik, pik, pik. Białka z dzecka w wózyku. Drëdżé dzeckó szło do stojiszcza z kwaśną kapustą. Sygó rączką do beczczi. Dwa dzéwczata w krótczich bukskach zajachałë biôłą fórą. Zagraniczną, jak jaczi szejk. - Dzakuja. Ania, nabijesz? Dósz mie satczi? Mandarinka skulnała sa z pölëcë pód lodówka. Sąsód-czi perocą, jak to sąsódczi. - Późno przeszedł? Dujas jeden! Do köledżi?! Jemu do wiarë ni ma! Bótë ókaloné? Pewno kol ti Grablowsczi... Tamuj je glëna... Knôpk, co z tatka przeszedł, przezérô gazéta z piłka rza ma. - „Lewi", tata, to je „Lewi"! Góra opału za sąsadowim płota. Czësti pól-kasz: - Laska, a wy dzisiaj nie kupiły gazety do domu? Zajacha dostawa. Czórny bus. Bufs! Bufs! Bufs! Bufs! Łësy napakówóny wnószó pora zgrzéwk „toaletowego". Dobrze dzysó w kromie bąbelwóda schódzy. Ni ma masła w grużelkach, chińsczich zupków, u kraj i ń-sczégö barszczu... - Dwadzesce sédem, sztërdzescë - brzdingnałë drobné pieńdze o tombak. Na drucanym płoce piłkórz reklamuje soczi za trzë sztërdzescë dzewiac. Cos nie je mu do śmiechu. Chłop 50 plus, w korkach, wlecze sztëropak piwa. Krowa baczi za przepôlowanim. Czëc jak we wsë kóń trapce pö asfalce. Östrzi na szmerglu chtos cos. Se-czera...? Przejachało wëstrzódka wsë ósmé auto w ti godzenie. Wiater róczi do tuńca drobnëchné lëstczi na przedkrómówim placu. Krisza zaró skuńczi zmiana. Muszi bąbelwódów zgrzéwk domówić. Badze hëc... \ tómkfópka Wszadze są pölsczé, biôło-czerwioné fanczi. Do stojeniô, do jachaniô, do noszeniô. Tec w Rusëji mundial je. LEPIŃC— ZÉLNIK2018 / POMERANIA / 83 Z BUTNA ZJAZDOWE SPRAWOZDANIE Na latosy Zjôzd Kaszëbów w Lëzënie nôleżnicë naju pëlcköwsczi stowôrë Pëlcköwskô Zrzesz zajachalë w 100% składze: przédnik i skarbowe PZ - brifka, wi-ceprzédnik i honorowi nôleżnik PZ - leśny, sekretera i kronikôrz PZ-jô. Temu że naju Pëlcköwö zataconé je na zbërku świata, na Zjôzd wëjachalë më dwie niedzele rëchli: brifka cësnął na köle bez skandinawsczé krôjnë, lesny swöjim firmöwim autoła bez afrikańską dżungla, a jô bez górë a dolëznë piechti jidącë, pötemu autostopa jadącë, a na kuńc baną rézëjącë. Zeszlë më sa trzeji równo na czas 7 lepińca 2018 roku na lezyńsczim banowiszczu. Tam më sa zarózka zgubilë w wiesołi a farwny hurmie drëchów a drësz-ków z kaszëbskö-pömörsczich partów Kaszëbskó--Pömörsczégö Zrzeszeniô, nôleżników Kaszëbsczi Jed-notë, niezrzeszonëch, par-tijnëch dzejarzów wszele-jaczich ôrtów, wielnëch kańdidatów na wójtów, burméstrów, prezydentów, radnélców, przëtrôfköwëch letników i dwuch glacbóm- bówatëch knôpów z karna _ Młodzież Wszechpolska. Czej më sa trzeji nalezlë, to dało krótką, le ostrą szkalinga - lesny zabéł (jak wiedno) najégö trańspa-reńtu. Bez to w pochodzę, jaczi pömalëczno a stateczno szedł bez Lëzëno, najégö Pëlckówa nie bëło wi-dzec. Zó to czëc bëło naju zjazdowe zéwiszcze: „Jo, jo, jo Pëlcköwöööö! Jo, jo, o, to je to!" jaczé më puszczi-welë na całą móc z brifkówégö smartfóna. Öbczas mszi lesny, chcącë miec czësté sëmienié, wiózł w pluderkasta, z jaczi flot wëskókł czerwiony jak gulócz. Za pokuta, zarózka po „Östanita z Boga", mielë më wtrekac na Kukówka, dze przódë lat béł ewanie-licczi kóscół, a dzysódnia biblioteka. Równak ta më lesnégö pokute nie ódprawilë. Zasztëkóné bëło, tak tej na ksążka, co ja lesny miół dwadzesce lat temu nazód póżëczoné, mdze musza na jego pölëcë w głowie, pod pozwą 'sëmienié', jesz trocha póleżec. Chtëż wié, czedë mdze póstapny Zjózd w Lëzënie? Zmarachówóny kuszkanim kukówkówi klëczczi szlë më na zjazdowi plac. Ob droga më sa jesz pökłonilë sztaturze Gerata Labudę - profesora, co żółti kam w wëcygniony race trzimô. Më bë ród kol niego dłëżi pöstojelë, ko dobrze jak w karnie chóc jeden je mądri, le czas a zwaczi, jaczé dochôdałë naju spód zjazdowi binë, nëkałë naju dali. Na placu powitała naju góralsko muzyka. Brifka skrzëwił munia, a kąsk pówóżno, kąsk do szpórtu, szepnął: „Jem czekawi, czë oni, jak są tak dobri, roz-mieją téż w baszka zagrać". Lesny, czej le uczuł słowo „baszka", przëbôcził so, za czim on tuwó tak po prów-dze przëjachôł. Jak wërwôł, to ma dwaji z brifką leno zwónienié drobnëch dëtków czëlë, co lesny je wiedno w taszi nosy. Z najim lasowim drëcha më sa uzdrzelë dopiérku kole wieczora. Usmióny na gabie niósł pod pazëchą dwie grëbé ksążczi. Jakno - kronikórz naju stowôrë buszno nacéchówół jem pótemu krédą w kominie trzë notczi: - 7 lepińc 2018, Lëzëno, lesny dobiwó w turnéru baszczi piątego Pana Tadeusza. - 7 lepińc, Costerina 2018, lesny kupiwó na Kóscersczich Tórgach Kaszëbsczi i Pómór-sczi Ksążczi szóstego Pana Tadeusza. -7 lepińc 2018, Lëzëno kole wieczora, më sa doznelë, że lesny mó dór bilokacjill! Z brifką öbeszlë më trzë razë wkół budë z rozmaji-toscama. Rozmieje sa, że dëtków më nie scyskelë, le wszëtczé, co më je mielë, rozëmno wëdelë. Nôwicy szło przelewa... Przeszło to stądka, że prawie negó dnia më najich wszëtczich drëchów a znónëch pótkelë. W pódrechówanim wëchôdó: stón zrzeszowi kasë po Zjezdze Kaszëbów 0 (słowno zero) dëtk. Öcemnicą, rozgrzeszony, nasłëchóny muzyczi, na-jadłi lezyńsczim chleba ze szmółta, z lózyma taszama, wërézowelë më pode dodóm - do najégö zataconégö midzë pólka, laska, błotka a grzëpką Pëlckówa. Naju rézowanié mdze warało nómni dwa miesące, temu pötkómë sa dopiérku w séwniku. Timczasa wszëtczégó bëlnégó przed Zjazda, na Zjezdze i po Zjezdze żëczą Warna nôleżnicë Pëlc-köwsczi Zrzeszë - brifka, lesny a jó. rómk drzéżdżónk Nie dosc, że më sa tim najim, zapadłim na kuńcu świata Pëlcköwa öb dnie całé jiwrëjemë, to jesz w nocë ono naju mörzi. - Taczi je kawel pëlc-kôwsczégö dzejôrza (...) 84 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2018 1 KaszubskaKsiazka.pl to księgarnia dla każdego, dla Ciebie! Jan fTbrdsuishi To najpiękniejsze książki dla dzieci, baśnie, wiersze, podania i legendy, ciekawa proza, pozycje historyczne, podręczniki i sfowniki. Zamówienia telefoniczne: 607 904 846 wydawnictwozkop@gmail.com ste^na i )ón1 Botiywkowski I HISTORIA KASZUBÓW HISTORIÔ KASZËBÓW (rury Obrach t-Prondzyński Daniel Kalinowski Adela Kuik-Kalinowska iv.i':cJUTJ LITERATURA KASZUBSKA KASZËBSKÔ LËTERATURA KASZËBSKÔ-POMORSKO RËSZNOTA i ji przigôdë WIÉRZTË DLÔ DZECY ŻUŻÓNKA JAK MRZONKA KOŁYSANKA Z MARZEŃ KRÔJCZI PÔJCZI STANISŁAW JANKĘ Róman Drzéżdżón Czë mucha mó jazëk? Jtok Fópka Nôlepszé kaszëbsczé title nalézesz wiedno na www.KaszubskaKsiazka.pl 20. ZJAZC KASZUBÓW Luzino | 7 lipca Wystąpią Weronika Korthals, Ewelina Pobłocka, Kapela Ciupaga, Zespół Zgrywańce, Zespół Fucus, Black Biceps, Kaszëbsczi Idol Kaszubski Zespół Pieśni i Tańca „Sierakowice" Program 10.00 Przyjazd pociągu Transcassubia 10.15 Przemarsz uczestników Zjazdu (spod dworca PKP do kościoła ulicami Ofiar Stutthofu i Kościelną) 11.00 Msza św. w kościele św. Wawrzyńca w Luzinie, ul. Kościelna 4 12.30 Przemarsz na miejsce głównych wydarzeń (ulicami Ofiar Stutthofu, Wilczka, Wyszyńskiego) 13.30 Odsłonięcie pamiątkowej tablicy poświęconej profesorowi Gerardowi Labudzie (ul. Mickiewicza 22) 13.45 Oficjalne otwarcie XX Zjazdu Kaszubów, ul. Olimpijska, boisko GOSRiT Patronat Narodowy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy w Stulecie Odzyskania Niepodległości Patronat Honorowy Marszałka Województwa Pomorskiego Mieczysława Struka $ Sponsorzy Bank Polski DGT kBCT Radio Gdańsk tf ^Luarbud bot^ telewizja^ NORDAiŚ?) HCphokskiIJ. nm wl|