977023890490605 WIOLGO SZESCDZESĄTKA 6 łżëkwiata Fucus i Koleczkowianie swiatowelë raza swöje jëbleusze. Ti pierszi dzejają od 15, a drëdżi öd 45 lat. Ô jich pöspólnym köncerce we wejrowsczi Kaszëbsczi Filharmonie piszemë na str. 38-39, a tuwô czile ödjimków z tegö wëdarzeniô. W NUMERZE: 3 XXXIII Kaszubski Spływ Kajakowy Śladami Remusa 4 Świadomość wzrasta Z prezesem ZKP w Zblewie, Tomaszem Damaszkiem, o kociewskich przedsięwzięciach rozmawiał Dariusz Majkowski 6 Szlachama Fracëszka Kracczégö - patrona 2018 roku Radosłôw Kamińsczi 8 Franciszek Leon Kręćki - odkrywany bohater kaszubskiej drogi do niepodlegiości Łukasz Grzędzicki 11 Władzy się nie odmawia. Z władzą się nie dyskutuje... Sławomir Lewandowski 12 Filomata, przyrodnik, pedagog. Jan Riemer (1876-1941) Kazimierz Jaruszewski 14 Województwo pomorskie w II RP Jerzy Nacel 15 Srebrny jubileusz mszy świętych z liturgią w języku kaszubskim w śródmieściu Gdańska Jerzy Nacel 16 Tajemnice Gąsawy (część 2) Tomasz Szymański 20 Biblioteka w Sanato (część 2) Ryszard Ronczewski 24 Wôjnowi Kaszëbi. Jak jô to wspomną, tej jó jesz płacza Z Marią Köbielą gôdôi Eugeniusz Prëczköwsczi 26 Zachë ze stôri szafë. Jachta z offsetu rd 27 Białka, co maleje słowa Łukôsz Zołtkôwsczi 28 Gawędy o ludziach i książkach. „Trup padał gęsty..." Stanisław Salmonowicz 30 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégô partu Kaszëbsczégô Zrzeszeniô wedle aktów kömunysticzny bezpieczi (dzél 5) Słôwk Förmella 32 Zakony męskie diecezji chełmińskiej Z Leszkiem Molendowskim, autorem książki o losach ww. zakonów podczas II wojny światowej, rozmawiał Marek Adamkowicz 35 Gdańsk mniej znany. Jaśkowa Dolina Marta Szagżdowicz NAJÔ UCZBA. Edukacyjny dodôwk nr 5(117) 36 Promöcjô kaszëbiznë i dobrô zabawa AM 37 Dwa karna, dwa ôrtë muzyczi, jeden jëbleusz Dark Majköwsczi 39 Mark Raczińsczi. Póznańsczć zwaczi pô kaszëbsku Tomôsz Fópka 42 Chłopiec z za wielką walizką. Frank Meisler (1925 Wolne Miasto Gdańsk - 2018 Tel Awiw) Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk 45 Zdroje kaszëbiznë. W słowarzu Sëchtë (dzél 5) Felicjo Bôska-Bôrzëszkôwskô 48 Brawadë ó koniach. Zlotobrodi Emir Matéusz Bullmann 49 Z Kociewia. Z kociewskiej baśni Maria Pająkowska-Kensik 50 Zrozumieć Mazury. „Wisła" Waldemar Mierzwa 52 Z południa. Europejski sznyt Kazimierz Ostrowski 53 Z pôłnia. Europejsczi sznyt Kazmiérz Ôstrowsczi, tłom. Natalio Kłopötk-Główczewskô 54 Lektury 59 Wiele pasji jednégö szkolnego Łukôsz Zołtköwsczi 61 Klëka 67 Sëchim paka uszłé. Öbrota świata. Uczböwi öbrzészk Tómk Fópka 68 Z butna. Chłopsczé majewé nabożeństwo Rómk Drzéżdżónk WOJEWÓDZTWO Ęm' POMORSKIE GDAŃSK miasto wolności Numer wydano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zrealizowano ze środków Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Miasta Gdańska. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy: • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28102018110000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20-23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, teł. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@wp.pl Prenumerata realizowana przez RUCH S. A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com. pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 - czynna w dni robocze w godzinach 7-17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Od Redaktora „Franciszek Leon Kręćki — odkrywany bohater kaszubskiej drogi do niepodległości" — to tytuł artykułu autorstwa Łukasza Grzędzickiego. Taki wstęp doskonale pasuje do postaci tegorocznego patrona Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Choć Franciszek Kręćki był zaliczany do kluczowych postaci kaszubskiego ruchu regionalnego, to jak pisze autor; pozostawał w cieniu swoich wielkich rówieśników, takich jak: Aleksander Majkowski czy Jan Karnowski. Radosław Kamiński, autor kołejnego tekstu poświęconego Franciszkowi Kręckiemu, udowadnia z kołei, że pamiątek po kaszubskim bohaterze możemy znaleźć w samym Gdańsku bardzo wiele. Oba teksty w majowym numerze „Pomeranii W numerze, jak zawsze, również wątki z Kociewia. Oprócz stałych pozycji, takich jak felieton Marii Pająkowskiej-Kensik, możecie Państwo przeczytać rozmowę z Tomaszem Damaszkiem, prezesem oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Zbłewie, m.in. o Kociewskich Piórach, Perełkach i Ambasadorach Kociewia oraz jarmarku w arboretum w Wirtach. Sławomir Lewandowski POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20-23 tel. 58 301 9016, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl REDAKTOR NACZELNY Sławomir Lewandowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY Bogumiła Cirocka Dariusz Majkowski Krystyna Sulicka Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch (Najô liczba) Ka Leszczyńska (redaktorka techniczna) KOLEGIUM REDAKCYJNE Piotr Dziekanowski (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Ewa Górska Stanisław Jankę Wiktor Pepliński Danuta Pioch Edmund Szczesiak Bogdan Wiśniewski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Natalia Kłopotek-Główczewska Dariusz Majkowski ZDJĘCIE NA OKŁADCE Dr Franciszek Kręćki WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20-23 DRUK Bernardinum, ul. bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin Nakład 1200 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. Poprzedni nasz spływ Wdą odbył się w 2014 r. Tegoroczny spływ śladami bohatera powieści Aleksandra Majkowskiego Żëcé i przigôdë Remusa zacznie się w sobotę 7 lipca w Lipuszu, a zakończy w niedzielę 15 lipca w Czarnej Wodzie. NIEZWYKLE MALOWNICZY SZLAK Trasa spływu będzie wiodła rzeką Wdą, nazywaną również, tak jak leżące nad nią miasteczko, Czarną Wodą. Określenie to wzięło się stąd, że dawniej nad jej brzegami wypalano węgiel drzewny i wyrabiano smołę, a zanieczyszczenia z tej działalności zabarwiały rzekę na ciemny kolor. Obecnie jednak jej wody są czyste, a okoliczna przyroda urzekająca, tak że wokół rzeki ustanowiono aż dwa parki krajobrazowe - Wdzydzki i Wdecki. Wda jest rzeką 0 charakterze nizinnym, ma piaszczysto-kamienne dno porośnięte wodorostami. Meandruje wśród łąk i lasów, stanowiąc niezwykle malowniczy szlak wodny. W tworzonej dla kajakarzy międzynarodowej klasyfikacji trudności zalicza się ją do łatwych. WYJĄTKOWY SPŁYW Głównym organizatorem spływu jest Klub Turystyczny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Wanożnik, a współorganizatorem Stowarzyszenie Kajakowe Wodniak w Gdańsku. Komitetowi Organizacyjnemu przewodzi w tym roku wiceprezes Klubu Wanożnik Barbara Łosińska, a funkcję komandora będzie pełnił prezes Wodniaka Wojciech Kuc. Patronat medialny objęła redakcja „Pomeranii", dzięki której w 1986 r. ten szczególny spływ, nasycony treściami regionalnymi, a wymyślony przez dr. Janusza Kowalskiego, zaistniał. Spływ jest kaszubski nie tylko z nazwy i z przebiegu tras (ich przedłużenie przebiega w tym roku także przez bratni region -Kociewie), ale przede wszystkim z połączenia przygody wodniackiej z bogatym regionalnym programem kulturalnym na lądzie. SPRZĘT I BIWAKI Uczestnicy biorą udział w spływie na kajakach własnych bądź wypożyczonych od organizatorów (będą to kajaki z Wodniaka) 1 z własnym wyposażeniem biwakowym. Wynajęty autobus zawiezie spływowiczów na miejsca startów (z wyjątkiem etapów mających początek na biwakach), a po zakończeniu etapu odwiezie ich na miejsce biwakowania (jeśli jego meta wypadnie gdzie indziej). Biwaki planujemy wstępnie w trzech miejscach: w Lipuszu (nowe gminne pole namiotowe), Czarlinie (pole namiotowe Ośrodka Gdańskiej Stoczni Remontowa) i w Czarnej Wodzie (pole namiotowe Pod Świerkami). Obok grupy kajakowej dopuszczamy udział grupy rowerowej, od której oczekujemy zarówno przygotowania własnych tras, jak i wyboru lidera. KOSZTY Wstępnie przewidujemy, że wpłata na cele statutowe Klubu Turystycznego ZKP Wanożnik będzie nieznacznie wyższa niż w roku ubiegłym (wynosiła wówczas: normalna 280 zł, ulgowa 240 zł). Zniżka przysługuje członkom Klubu Wanożnik, którzy będą mieli opłacone składki członkowskie do 2018 r. włącznie, a także uczniom i studentom. Za dzieci w wieku poniżej pięciu lat będzie obowiązywać wpłata na cele statutowe w wysokości 50 proc. ulgowej kwoty Opłatę za wypożyczenie, przewożenie kajaka oraz opiekę ratowników szacujemy wstępnie także w nieco wyższej wysokości niż w roku 2017 (wynosiła 260 zł za kajak). Wyższy koszt wynika z konieczności zatrudnienia wymaganej przez przepisy większej liczby ratowników. TERMINY ZGŁOSZENI WPŁAT Pisemne zgłoszenia udziału będą przyjmowane do 11 czerwca br. Należy je przesyłać e-mailem pod adresem, który będzie umieszczony wraz z formularzem zgłoszenia na stronie internetowej Wanożnika: www.kaszubi.pl/o/wanożnik, począwszy od 10 maja br. Tam też znajdą się informacje o ostatecznych kosztach spływu, miejscach biwaków, etapach płynięcia i programie lądowym, a także regulamin i przewodnik. Wpłaty na cele statutowe i opłaty za kajaki należy uiścić (po sprawdzeniu ostatecznych kwot na stronie internetowej Wanożnika) do 21 czerwca br. na konto Klubu Turystycznego Wanożnik: Bank Millennium, nr konta: 39 1160 2202 0000 0002 0852 1487, z dopiskiem „Spływ Remusowy". W rubryce „tytułem" prosimy podać nazwiska uczestników, których wpłata dotyczy, i kwoty im przypisane. Komitet Organizacyjny MÓJ 2018 POMERANIA/3 f w ŚWIADOMOŚĆ WZRASTA Z Tomaszem Damaszkiem, prezesem oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Zblewie, rozmawiamy o Kociewskich Piórach, Perełkach i Ambasadorach Kociewia oraz jarmarku w arboretum w Wirtach Tomasz Damaszk przemawia podczas uroczystości wręczenia Kociewskiego Pióra W ostatnim czasie w Zblewie bardzo dużo się dzieje. Konkursy, nagrody, plenery artystyczne, kiermasze, własne pismo... Wrażenie robi też liczba członków waszego oddziału w niewielkiej przecież miejscowości. Rzeczywiście, mamy obecnie ponad 90 członków, w tym przynajmniej kilkunastu bardzo aktywnie angażuje się w działanie naszego Zrzeszenia. Rozpocznijmy od Kociewskiego Pióra - nagrody wręczanej w Zblewie od 2005 r. twórcom ludowym, animatorom kultury, literatom, artystom. To inicjatywa śp. Michała Spankowskiego, byłego działacza Kociewskiego Oddziału ZKP w Tczewie, którego wsparło Towarzystwo Społeczno-Kulturalne im. Małgorzaty Hillar w Zblewie. Ono właśnie, we współpracy z samorządami i różnymi organizacjami, organizuje je do dzisiaj. W tym roku zorganizowano już 11. edycję. Cieszy nas zwłaszcza nagroda dla prof. Marii Pająkow-skiej-Kensik w dziedzinie publicystyki, bo została przyznana m.in. za felietony w „Pomeranii". Kim są pozostali zwycięzcy? W kategorii literatury nagrodę otrzymał Krzysztof Korda za książkę o ks. Józefie Wryczy, wśród animatorów kultury zwyciężył Zygmunt Paschilke, twórca muzeum regionalnego na starej stacji PKP w Osiecznej, a zespołowo - ZPiT „Mo-draki" z Pelplina. Za całokształt działalności Kociewskie Pióro wręczono chórowi pw. św. Cecylii w Zblewie. Wasz oddział wyszedł z inicjatywą dwóch nowych nagród: Perełka Kociewia i Ambasador Kociewia. Tak. Chcemy jednak przyznawać te tytuły w porozumieniu z kociewskimi oddziałami Zrzeszenia z Tczewa i Pelplina. Poszerzyliśmy też formułę o przedstawicieli starostów kociewskich powiatów, a ponadto Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej, Towarzystwa Miłośników Ziemi Kocie wskiej, Towarzystwa Przyjaciół Dolnej Wisły. W kapitule będzie także przedstawiciel diecezji pelplińskiej i Zarządu Głównego ZKP. Kto może zostać Perełką Kociewia? Perełki mają być wyróżnieniem dla młodych osób (do 35. roku życia) lub grup skupiających młodzież, które mają już jakiś dorobek w różnych dziedzinach życia społecznego: kultura, sztuka, sport, przedsiębiorczość, nauka czy inna działalność na rzecz Kociewia. Chcemy tych ludzi promować, docenić i zachęcić do dalszej pracy. Podstawowym warunkiem otrzymania tytułu Ambasador Kociewia jest szeroko pojęta działalność na rzecz Kociewia oraz szeroko pojęte promowanie Kociewia. Ten honorowy tytuł będziemy wręczać w dwóch kategoriach: osoba fizyczna (mamy tu na uwadze przedstawicieli różnych sfer życia: polityki, sportu, kultury i sztuki, edukacji, nauki, działalności społecznej czy charytatywnej) oraz stowarzyszenia, fundacje, placówki kulturalno-oświatowe, zespoły artystyczne i grupy nieformalne. W jaki sposób można zgłaszać kandydatów do tych tytułów? W regulaminie zaznaczyliśmy, że prawo zgłaszania kandydatów mają osoby fizyczne i prawne z całej Polski. Termin 4/POMERANIA/MAJ 2018 Z KOCIEWIA zgłoszeń upływa 30 maja. Regulaminy i wnioski można pobrać na stronie internetowej www.walneplachandry.pl. Natomiast oficjalne ogłoszenie wyników i wręczenie wyróżnień nastapi podczas I Walnych Plachandrów, które w tym roku odbędą się 25 sierpnia w Piasecznie. Walne Palachandry to nowa kociewska inicjatywa... Tak. Ma to być odpowiednik Zjazdów Kaszubów. Nazwę tę zaproponowała prof. Maria Pająkowska-Kensik. Początkowo zamierzaliśmy zorganizować tę imprezę u siebie i połączyć Plachandry z dorocznym Jarmarkiem Kociewskim w Wirtach, ale ostatecznie wybór padł na Piaseczno, bo w tym roku świętujemy 50-lecie koronacji tamtejszej figury Matki Bożej przez kardynała Karola Wojtyłę. W gminie Zblewo Plachandry będą zatem w przyszłym roku. Już teraz zapraszam, zarówno do Piaseczna, jak i do Wirt. Wspomniał pan o Jarmarku Kociewskim. W tym roku odbędzie się już po raz trzeci we wspaniałych „okolicznościach przyrody", w arboretum w Wirtach. Nasz oddział Zrzeszenia organizuje go razem z Nadleśnictwem Kaliska. Dwie pierwsze edycje były kiermaszem rękodzieła. W tym roku udało się nam pozyskać na tę imprezę wsparcie z Lokalnej Grupy Działania Chata Kociewia, i to aż 50 tys. zł. Rozszerzymy więc formułę, będzie porządny plener twórców ludowych, a nazwa zmieni się z kiermaszu na jarmark. W tym dniu odbędą się też warsztaty rękodzieła dla dzieci i młodzieży. W ubiegłym roku na kiermaszu wystawiło się ok. 20 wystawców, a łącznie odwiedziło arboretum ok. 2500 osób. W tym roku liczymy na więcej. Impreza odbędzie się 26 sierpnia, więc dzień po Walnych Plachandrach. Liczymy, że dzięki temu zachęcimy do udziału wystawców z głębi Polski, bo przyjadą na Kociewie od razu na dwie imprezy. Troszczycie się też o to, żeby mieszkańcy gminy Zblewo dowiedzieli się o waszych działaniach. Jak zrodził się pomysł na wydawanie własnej gazety? W listopadzie 2016 r. obchodziliśmy 25-lecie oddziału i z tej okazji otrzymaliśmy sztandar. Kiedy zbieraliśmy na niego pieniądze, jedna z fundatorek sztandaru powiedziała mi: „Wiem, że ZKP działa, ale tego nie widać, nikt o tym nie pisze". Pomyślałem wówczas, że warto by reaktywować gazetę zblewskiego oddziału, jaka była wydawana w latach 90. To była ta iskra, dzięki której zaczęliśmy wydawać kwartalnik „Moja Ziemia". Cieszy się on dużą popularnością. Ludzie na to pismo czekają, bo jest tu coś więcej niż propaganda sukcesu, jak ma to miejsce w niektórych gazetach samorządowych. Piszemy m.in. o kulturze, obyczajach, historii naszej okolicy i oczywiście o działaniach naszego oddziału. Kilka osób zaangażowało się bardzo aktywnie w wydawanie pisma. Początkowo obawiałem się, że nie będzie czego publikować, a tymczasem redakcja ma nie lada problem, bo wpływa do niej bardzo wiele atrakcyjnych tekstów. Organizujecie też kilka wydarzeń integrujących mieszkańców i samych członków oddziału. Cyklicznie organizujemy m.in. imprezy integracyjne, spływy kajakowe, Noc Kupały, Andrzejki, zabawę karnawałową, plener artystów ludowych Pomorza i wiele innych przedsię- Zdjęcie z uroczystości wręczenia Kociewskiego Pióra wzięć społecznych. 3 maja br. z inicjatywy naszego oddziału odsłonięto tablicę pamiątkową na zblewskim kościele parafialnym poświęconą ks. Michałowi Ossowskiemu, synowi kociewskiej ziemi, współtwórcy Konstytucji 3 maja, a konkretnie części ekonomicznej. Wiele przedsięwzięć organizujemy wraz ze szkołą w Bytoni. Której jest pan dyrektorem. Tam też widać dużą troskę 0 rozwój kultury kociewskiej. Macie np. piękną izbę regionalną. Znawcy tematu mówią, że najładniejszą na Kociewiu. Nie wiem, czy to prawda, ale zachęcam do oglądania. Eksponaty zaczęła zbierać moja poprzedniczka, p. Gertruda Stanowska. W 2007 r. przenieśliśmy je do nowej sali. Już dawno mamy więcej niż tysiąc eksponatów. Poza tym wraz z Edmundem Zielińskim zaczęliśmy w 2007 r. organizować plenery dla twórców ludowych Pomorza. I trwają one do dzisiaj przy pomocy dobrych ludzi, lokalnych firm i samorządów gminy, powiatu, a teraz nawet województwa. Formuła pleneru jest niezmienna. Dajemy twórcom wyżywienie, dach nad głową 1 materiały: farby, drewno, nici do haftowania itp. W zamian za to po zakończonym plenerze artyści zostawiają nam swoje prace, które zdobią izbę regionalną i szkołę. Ilu twórców pojawia się na tych plenerach? Około 18-20 osób na każdym plenerze. Przeważnie trwa on dziesięć dni i odbywa się w drugiej połowie sierpnia. W tym roku będzie już 12. edycja. Jest pan Kociewiakiem z krwi i kości? Jestem półkrwi Kaszubem. Ojciec pochodził spod Sierakowic, z Puzdrowa. Dostał przydział do pracy w szkole w Zblewie, poznał mamę i został. Czy zblewianie mają silne poczucie kociewskości? Świadomość wzrasta coraz bardziej. Niestety, w naszej gminie nie mówi się zbyt często po kociewsku, ale poczucie, że jesteśmy na Kociewiu, istnieje. ROZMAWIAŁ DARIUSZ MAJKOWSKI MÓJ 2018/ POMERANIA /5 SZLACHAMA FRACESZKA KRACCZEGO -PATRONA2018 ROKU Czej Przédnô Radzëzna Kaszëbskö-Pömörsczégö Zrzeszeniô ögłosëła patrona latoségö roku Fracëszka Kracczégö, möja wiédzô ö nim nie bëła za wiôlgô. Wiele informacji, jaczé przëblëżiwałë pöstacja najégö heroji biôtczi ö samöstójnota sprzed 100 lat, bëło prôwdac w udokaznienim do uchwôlënku Radzëznë, ale musza rzeknąc, że jegö wiôldżi znaczënk dlô Kaszëb i Pölsczi pöznôł jem dopierze dzaka głabszim analizom żëcégö tegö człowieka. A wzął jem sa za taczé badérowanié przë leżnoscë rëchtowaniô wëstôwku namienionégö Kracczému. PIERSZÉ KWERENDË Na zôczątku ti robötë mie sa zdôwało, że ikönograficznëch materiałów i dokumentów je tak mało, że nie bada w sztadze zrealizować zaplanowónégö wëstôwku. Z czasa równak udało sa na skutk rozmajitëch kwerendów i szëkbów nalezc czile wôżnëch zdrzódłów, chtërne stóną sa spódlim tego dokazu. Szukanie zaczął jem öd nôbłëższi mie pódraczny bi-błioteczi möjégô öjca Edmunda. Pierszim wikszim teksta ó Fracëszku Kracczim, jaczi trafił w moje race, béł articzel Stanisława Pestczi pt. „Niedoszłe powstanie" ópublikówóny w pismionie „Litery" w gromicznikii 1959 r. Analiza tego tekstu pókazywó, jak wiôldżi znaczënk w dzejaniach Wojskowi Organizacje Pömôrzô miół prawie nasz heroja. To dzaka jego dzejanióm nie doszło do rozlewu krëwi na najim terenie. Muszi dopówiedzec tuwó, że w slédnym czasu Edmund Ka-mińsczi nalózł w „Gryfie" z 1911 r. tekst „Przed wyborami do parlamentu" napisóny przez Fracëszka Kracczégó. Wôżną pomocą w zbieranim materiałów do wëstôwku béł téż biogram w Słowniku Biograficznym Pomorza Nadwiślańskiego autorstwa Bolesława Hajduka. Pierszą ksążką, jaką jem sprawdzył we wejrowsczim Muzeum Kaszëbskö-Pömôrsczi Pismieniznë i Muzyczi, bëła publikacjo Jerzego Szewsa namienionó pómórsczim filomatom, z pódtitla Tajne związki młodzieży polskiej Tôfla na Dłudżim Tôrgu 35, gdze Kracczi mieszkôł w latach 1920-1939 na Pomorzu Gdańskim w latach 1830-1920. Tam równak mómë nôzwëskö Kracczégö przédno w wëkazach uczniów Gimnazjum w Chełmnie. Öbczas gôdków z robótnikama Muzeum pojawiła sa téma sostrë Fracëszka - Marii, chtërna bëła szkolną we wejrowsczim gimnazjum. Dzaka pomoce Öldżi Pódolsczi, chtërna óprôcowała kulturowe żëcé Wejro-wa w midzëwöjnowim cządze, udało sa zbögacëc wiédza ó familii Kracczich. Dló mie wôżné bëło to, że Mario zajimała sa Regionalnym Kaszëbsczim Koła dzejającym we wejrowsczim gimnazjum. Ji wëkłôd na téma kaszëbsczégö regionalizmu östôł ópublikówóny w „Gazecie Kaszubskiej" w 1933 r., gdze napisała m.jin.: „Ja i Ojczyzna to jedno. Pokochajmy to, co bliskie - a pokochamy całość. Od regionu do kraju całego, jako terytorialnej podstawy bytu państwowego". Robiła w ti szkóle ód 1920 do 1937 r., czedë to umarła po caż-czi chóroscë, mającë 50 lat. Póchówónó je na wejrowsczim stórim smatórzu, a nekrolog pödpiselë: Stefanio Krackó z Wejrowa (zm. w 1948 r), Helena z Kracczich Mirau i dr Fracyszk Kracczi. Na tôblëcë na grobie je dëbeltné nôzwëskö - Bôbrius-Krackô. Wôrt dodać, że tegó pierszégo dzélu -Bóbrius, użiwół Fracyszk jakno pseudonimu w publikacjach w „Gazecie Gdańskiej". PLACE ZRZESZONE Z KRACCZIM Szukające môlów zrzeszonëch z najim böhatérą, zrobił jem lësta placów, jaczé dó sa sfotografować. Jich ódjimczi zrobił jem w mroźny dzeń 15 gromicznika. W samim centrum Gduńska jidze nalezc czile wôrtnëch óbezdrzenió molów. Na scanie Dodomu Harcerza (szas. Za Murami) je tófla na wdór gduńsczich harcérków i harcérzów zabitëch w latach drëdżi światowi wójnë. Westrzód nózwësków je Fracyszk Kracczi. Krótkó ni, na szas. Ogarna 20/21, mómë tôblëca, jakô przëbôcziwô, że w tim budinku w latach 1911-1912 miała swoja sedzba redakcjo cządnika „Gryf", jaczégó usódz-cą béł Aleksander Majkówsczi, a prowadzył gó i financowół dr Fracyszk Kracczi. Na Dłudżim Tórgu 35, zataconó pód szorëmama gastronomicznego lokalu, skromno zawisła tófla z informacją, że mieszkół tuwó w latach 1920-1939 wódca Wójskówi Organizacje Pómórzó. Ufundowało ja w 1978 r. 6 POMERANIA Kaszëbskö-Pömörsczé Zrzeszenie. W dwadzestëch latach XX w. jakno polonijny dzejórz béł Kracczi zaangażowóny w budowa Pölsczégö Dodómu, jaczi dzysô möżemë obżerać na szas. Wałowa 17, dzysdnia je tam Chemiczno-Póli-graficznô Spółdzelniô Inwalidów „Polipol". A ze slédnyma miesącama żëcô latoségö patrona zrzeszony je budink Vic-toriaschule (szas. Kładki), gdze po aresztowaniu 1 séwnika 1939 béł trzimóny, nigle trafił do lagru Stutthof. Tôblëca z 1958 r. dôwô wiédza ö fónkcji tegö môla jakno sôdzë dlô Pölôchów, co mieszkelë we Gduńsku. Dzysô swöja sedzba mô tam Institut Biotechnologie Gduńsczćgo Uniwersytetu i GUMed (Gduńsczi Mediczny Uniwersytet). Nôdali öd centrum miasta je Smatôrz Öfiarów Hitlerizmu kol szas. Chrobrego na Zaspie, gdze mómë symboliczny grób dra Fracëszka Kracczćgó, chtëren óstôł rozstrzelony 11 stëcznika 1940 r. w lese krótko KL Stutthof, wespół z karna 21 bëlnëch dzejarzów gduńsczi Polonie. W maju 1979 r. na terenie nadlesyństwa Stegna östałë nalazłé zaóstałoscë jich całów. Ekshumöwelë je i póchówelë bënë pomnika Biótczi i Maczelstwa badącćgó na óbćńdze lagru Stutthof. Tam tej je po prówdze grób Kracczćgó. Za grańcama Gduńska mómë jesz pomnik w Bórzestowie, môlu urodzenió latoségó patrona. Kaszëbskö-Pömörsczé Zrzeszenie ju cziledzesąt lat temu (w 1988 r.) upamiatniło tam tego dzejarza. PAMIĄTCZI Westrzód nózwësków lëdzy, chtërny zdżinalë wespół z Fracëszka Kracczim, nalózł jem Kazmierza Östrowsczégö, starszego banowégó asesora. Na jegó dokumentë trafił jem óbczas pósobny kwerendë, tim raza w Przędny Bibliotece Pólsczi Akademii Nóuków we Gduńsku. Westrzód przistap-nëch rakópisów je tam pocztowo kórta firmë Ceres z auto-grafa dra Kracczćgó. Je na ni téż jegó róczba na kórbiónka ó robóce dló wspómniónégó Kazmierza Östrowsczégô. Jaczi nadzwëkówi przëpódk! Do karna niewielnëch rakópisów jó bë jesz dodół legitimacja Zrzeszë Pólsczich Sokołów, téż Kazmierza Östrowsczégô, jaczi to organizacje dr Kracczi béł nó-leżnika ód 1911 r., a późni przćdnika ji gduńsczćgo öddzélu. Dzaka pómócë Helénë Dzenis (pól. Dzienis) docarł jem do dwiich rakópisów ze wspóminkama Wójcecha Jedwabsczégö i Szczepana Czaji. Nen slédny ópisół pólsczé organizacje wojskowego ortu na óbćńdze Wólnćgó Miasta Gduńska do początku drëdżi światowi wöjnë. Z tegó ópisënku wëchódó, że to prawie dr Kracczi wrócył do żëcô we Gduńsku Towarzystwo Gimnastyczne Sokół w 1906, 1908 abó 1910 r. W osobnym rozdzćlu pisze on ó Wojskowi Organizacje Pómórzó, równo-znaczno pódczorchiwającë wóżną rola Kracczćgó jakno szefa. Pósobnym autora nóstarszćgó biogramu latosćgó patrona bćł Marión Pelczar, wielelatny direktór Gduńsczi Biblioteczi PAN, chtëren ju w 1946 r. pisôł ó nim na starnach gazétë „Dziennik Bałtycki". Wiele je infórmacjów sparłaczonëch z póuczënowim dze-janim Kracczćgó, przćdno w Macierzy Szkolnej, to je pólsczi póuczënowi organizacji w Wolnym Miesce Gduńsku w latach 1921-1939. Aleksander Majkówsczi w swójich wspominkach wë-dónëch w „Tece Pomorskiej" w 1937 r. pisze ó swójim we- Na scanie Dodomu Harcerza we Gduńsku je tôfla na wdôr gduńsczich harcérków i harcérzówzabitëch w latach wöjnë. Westrzód nôzwësków möże nalezc nôdpis„Franciszek Kręćki" spółredaktorze. W ti sami „Tece" je informacjo o Zjezdze „Cassubii" w Kartuzach w dniu 3 lepińca 1938 r., gdze m.jin. bëła póswiaconó stanica, jaczi ójca chrzestnym bćł dr Fra-cyszk Kracczi. Pósobną pozycją ze zbićrów PAN są „Roczniki Gdańskie", gdze ostało ópisónć dzejanić Towarzystwa Przyjaciół Nauki i Sztuki, jaczć wiele zawdzacziwó najćmu bohaterowi. Czekawim zdrzódła są tćż wspóminczi drëkórza i polonijnego dzejarza Jana Kwiatkówsczćgó. Nalćzemë w nich szlachë tak biznesowi aktiwnotë Kracczćgó (banczi, drëkar-nie), jak i charitatiwny - np. w kómitece, jaczi órganizowół feriowć wëjazdë dló dzecy i młodzëznë. Wiele razy nôzwëskó Kracczćgó pójówió sa tćż w publikacje Księga Pamiątkowa Pomorza - 1920-1930. Biedno prezentëją sa fótografówć zbićrë, ale i tak udało sa nalezc czile ódjimków doktora i dosc tëlé grëpówëch fótografiów, chócle z harcerstwa abó z czółnowćgó klubu. Są tćż ódjimniaca sedzbë Banku Kwilecki, Potocki i Ska kol szas. Ogarna (wespół z bënama), jaczćgó Kracczi bćł jednym z direktorów. Musz je wierzëc, że jesz wiele dokumentów udo sa nalezc, stądka na kuńc APEL do wszëtczich, chtërny mają może jaczć pamiątczi - a ósoblëwie fotografie - pó patronie 2018 r., ó jich uprzistapnienić (żdajemë do kuńca maja), żebë wëstówk zaprezentowôł całosc bókadnćgó i rozmajitćgó dzejanió dra Fracëszka Kracczćgó. RAD0SLÔW KAMIŃSCZI POMERANIA 7 FRANCISZEK LEON KRĘĆKI - ODKRYWANY BOHATER KASZUBSKIEJ DROGI DO NIEPODLEGŁOŚCI Wśród kluczowych postaci kaszubskiego ruchu regionalnego dr Franciszek Kręćki pozostawał dotychczas w cieniu swoich wielkich rówieśników, takich jak: Aleksander Majkowski, Jan Karnowski czy ks. Józef Wrycza. Przyczyn takiego stanu rzeczy można by wymienić wiele. Główną chyba była niezwykła skromność Kręckiego, który w przeciwieństwie do Majkowskiego czy Wryczy nie kreował się na bohatera, nie zabiegał 0 uznanie czy zaszczyty i nie budował swojej legendy za życia. Nie był też literatem (tzn. nie zachowały się najprawdopodobniej żadne jego prace literackie), który poprzez swoje dzieła wzbogaciłby kaszubszczyznę 1 można byłoby jego utwory wpisać do podręczników języka kaszubskiego. W przeciwieństwie do niektórych Dr Franciszek Kręćki (stoi) i dr Bonifacy Łangowski. Łangowski był przyjacielem i współpracownikiem Kręckiego. Pochodził spod Kościerzyny. Po studiach osiadł w Gdańsku, gdzie w 1912 r. otworzył kancelarię adwokacką. Był posłem do Volkstagu Wolnego Miasta Gdańska z listy polskiej (w latach 1920-1928) i radcą prawnym Komisariatu RP w WMG. Został rozstrzelany przez hitlerowców (tak, jak Kręćki) 11 stycznia 1940 r. w Stutthofie. 8 / POMERANIA/MAJ2018 dawnych lub nawet współczesnych działaczy kaszubskich nie gromadził materiałów do swojej biografii, która opracowana już „po jego zejściu z tego świata" zagwarantowałaby mu godne miejsce w katalogu regionalnych bohaterów. Spuścizna jego na skutek losów wojennych uległa rozproszeniu i nie zachowała się. Rok 2018 - ogłoszony przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomor-skie rokiem właśnie dr. Franciszka Kręckiego - kieruje jednak uwagę ku jego osobie i prowokuje do poszukiwania śladów jego działalności. Wraz z poznawaniem kolejnych faktów z życia Kręckiego rodzi się spostrzeżenie, że prezentacja jego postawy życiowej i dokonań jako współtwórcy ruchu kaszubskiego może być argumentem w wielu współcześnie toczonych dyskusjach 0 roli Kaszubów w historii Gdańska i Pomorza I połowy XX w. Obchody 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę to też okazja do przypomnienia i promocji sylwetki Franciszka Kręckiego. Urodził się on 16 kwietnia 1883 r. w Borzestowie koło Chmielna (w powiecie kartuskim) w wielodzietnej rodzinie Konstantyna oraz Lukrecji z Warzewskich. Wywodził się z kaszubskiego rodu o szlacheckich korzeniach, którego potomkowie, jak obrazuje to chociażby los Franciszka i jego rodzeństwa, doświadczyli etapu pruskiej drogi do kapitalizmu. Zdobywali wykształcenie uniwersyteckie i przechodzili do wykonywania wolnego zawodu (prawnika, nauczyciela, itp.), rozpoczynając dopiero tworzenie nowej i niestety nielicznej warstwy społecznej, jaką była inteligencja kaszubska. Rodzina Franciszka Kręckiego we wczesnym jego dzieciństwie przeniosła się do Kościerzyny, gdzie jego ojciec Konstanty stał się czołowym działaczem gospodarczym i społecznym przełomu XIX i XX w., należąc m.in. do inicjatorów powołania w 1902 r. Banku Ludowego w Kościerzynie. Konstanty Kręćki stanął ponadto na czele zarządu tej instytucji, która w 1904 r. liczyła już 166 członków (122 rolników, 23 przemysłowców 1 rzemieślników oraz 21 przedstawicieli innych zawodów). Franciszek Kręćki z domu wyniósł więc wzorce odpowiedzialnego angażowania się w sprawy publiczne i przedsiębiorczości. Jego rodzina cieszyła się powszechnym zaufaniem. Edukację rozpoczął w Kościerzynie, po czym kontynuował ją w gimnazjum w Chełmnie. W tym czasie było ono silnym ośrodkiem ruchu filomatów pomorskich. Młodzi ludzie w konspiracji prowadzili samokształcenie i samowychowanie w duchu patriotycznym, prowadząc pracę formacyjną, naukową, społeczną i samopomocową. Poznawali polską literaturę i historię. Te doświadczenia poufnej działalności filomackiej zacieśniały więzi pomiędzy rówieśnikami i wywierały olbrzymi wpływ na przyjmowane postawy w dorosłym życiu. Tak było też w przypadku Franciszka Kręckiego, który po zdaniu matury studiował prawo w Berlinie i Królewcu, a zakończył swoje studia prawnicze w 1905 r. zdaniem egzaminu na uniwersytecie w Heidelbergu, tamże uzyskał w 1907 r. stopień doktora prawa. Następnie rozpoczął pracę w bankowości, najpierw w stołecznym Berlinie, po czym przeniósł się na stałe do Gdańska, gdzie został jednym z dyrektorów polskiej firmy zbożowej Dom Handlowy i Komisowy „Ceres" sp. z o.o łączącej producentów z lokalnych rynków z międzynarodowymi odbiorcami. Utrzymywała ona żywe stosunki handlowe z ziemiami dawnej Kongresówki. Przez 30 lat dr Franciszek Kręćki należał do elity gdańskich prawników i bankowców, uczestnicząc w wielu przedsięwzięciach gospodarczych 0 wymiarze ponadregionalnym. Wydaje się, że wysoki status materialny i zawodowy, jaki osiągnął w stolicy prowincji Prusy Zachodnie (co było bardzo rzadko spotykane wśród osób deklarujących się jako Kaszubi), mobilizował go do działalności społeczno-kulturalnej w polskim ruchu narodowym oddziałującym na całe Pomorze. Po zamieszkaniu w Gdańsku Franciszek Kręćki stał się filarem działań na rzecz obrony przed germanizacją 1 zachowania tożsamości kaszubskiej zgodnie z wypracowaną w środowisku młodokaszubskim dewizą: co kaszubskie, to polskie. Wyrazem tego było chociażby zaangażowanie Kręckiego w wydawanie „Gryfa. Pisma dla spraw kaszubskich" (1908-1912), założenie Towarzystwa Młodokaszubów czy reaktywacja gniazda Towarzystwa Gimnastycznego Sokół w Gdańsku (ok. 1910) i rozwój tej organizacji w kolejnych okolicznych miejscowościach. Wątpliwe jest, czy bez Kręckiego te podmioty w ogóle by się zawiązały i odegrały tak istotną rolę w historii Kaszub, jak to miało miejsce. W 1908 r. z inicjatywy i pod redakcją Aleksandra Majkowskiego zaczęto w Kościerzynie wydawać „Gryfa. Pismo dla spraw kaszubskich". Czasopismo miało nie tylko zmierzać do zachowania kultury kaszubskiej, ale też jej rozwoju, a przez to aktywnego przeciwstawiania się postępującej wówczas germanizacji. Wokół niego miało się skupić środowisko ludzi zainteresowanych Kaszubami. W 1909 r. dwaj kościerzacy (Franciszek Kręćki i Aleksander Majkowski) stanęli na czele zarządu spółki „Gryf", której zadaniem głównym było właśnie cykliczne wydawanie pisma o tej samej nazwie. Majkowski jesienią 1911 r. zrezygnował z redagowania „Gryfa" i opuścił Kościerzynę, w związku z czym Kręćki zdecydował się przenieść redakcję do Gdańska i umiejscowił ją w kamienicy kierowanej przez siebie firmy „Ceres" przy ul Ogarnej 21. To przeniesienie redakcji „Gryfa" spotkało się nawet z pozytywnymi ocenami środowiska skupionego wokół czasopisma, które podnosiło, że dzięki temu też siła jego oddziaływania (ze stolicy prowincji) będzie donioślejsza. Gdański „Gryf" przyciągnął ponadto do siebie grono współpracowników spoza Pomorza. W tym krytycznym momencie Kręćki przejął funkcję redaktora i sprawował ją do sierpnia 1912 r., kiedy to powróciła ona w ręce Majkowskiego. Zadania administracyjne dalej jednak należały do obowiązków Kręckiego. Można zaryzykować twierdzenie, że bez Franciszka Kręckiego i jego zaangażowania nie byłoby „Gryfa", bo sam zapał Aleksandra Majkowskiego - przy jego artystycznej duszy - nie doprowadziłby do zaistnienia tego kluczowego dla regionalizmu kaszubskiego periodyku. W konsekwencji nie byłoby też Towarzystwa Młodokaszubów. W 1912 r. Franciszek Kręćki był jednym z sygnatariuszy „Odezwy w sprawie założenia organizacji młodokaszubskiej" i wspólnie z Majkowskim przygotował zebranie, na którym miała się ona ukonstytuować. Na słynnym zjeździe 20-21 czerwca 1912 r. w Gdańsku przedyskutowano sytuację panującą w ruchu kaszubskim i po chwilami burzliwej dyskusji podjęto decyzję o powołaniu Towarzystwa Młodokaszubów w Gdańsku z Aleksandrem Majkowskim jako sekretarzem i Franciszkiem Kręckim jako skarbnikiem. Ten drugi oczywiście skrupulatnie dopilnował wszystkich wymaganych pruskim prawem formalności rejestracyjnych w Prezydium Policji, i od początku września 1912 r. nowy podmiot mógł w pełni oficjalnie działać. Podczas zjazdu założycielskiego Kręćki wygłosił jeden z trzech referatów, podnosząc temat „O materialnych podstawach pracy młodokaszubów". W tym też czasie Kręćki przejął redakcję „Gazety Gdańskiej", czołowego tytułu gdańskich Polaków, i tym samym wzbudził jeszcze większy niepokój wśród starszych członków elity polskiego ruchu narodowego w Prusach Zachodnich czujących zagrożenie swojej pozycji ze strony młodych Kaszubów. 22 października 1910 r. z inicjatywy Franciszka Kręckiego odbyło się w Gdańsku zebranie, na którym zdecydowano o wznowieniu działalności w tym mieście Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół". Kręćki, jako legalista dbający o to, aby funkcjonowanie organizacji mieściło się w ramach obowiązujących pruskich przepisów, dopilnował ponownej rejestracji gdańskiego „Sokoła". Policja skrupulatnie monitorowała pracę i tego podmiotu. Kręćki i jego bliski współpracownik w „Sokole" Julian Dobrowolski w konsekwencji „dorobili się" MÓJ 2018 / POMERANIA/9 •2018 sporych teczek będących wynikiem śledzenia ich aktywności przez służby policyjne. Poza upowszechnianiem polskiej kultury i oświaty oraz, oczywiście, ćwiczeniami gimnastycznymi gdański „Sokół" organizował wyjazdy swoich członków do głównych ośrodków kultury polskiej w zaborze rosyjskim i austriackim. Jeszcze na kilka dni przed wybuchem I wojny światowej, 26 lipca 1914 r., gdański „Sokół" zorganizował zabawę ludową (specjalnie dla policji zaproszenie zostało przetłumaczone też na niemiecki), a w jej ramach miał się odbyć koncert, przedstawienie teatralne oraz ćwiczenia gimnastyczne (m.in. z lancami), cały dochód ze sprzedaży biletów miał być przeznaczony na budowę Domu Polskiego na Siedlcach (dziś to dzielnica Gdańska). Przywołując wyżej wymienioną aktywność Franciszka Kręckiego, która była jeszcze szersza niż przytoczone tu przykłady, można stwierdzić, że w przededniu wybuchu wojny był on jednym z najaktywniejszych działaczy polskiego ruchu niepodległościowego w Gdańsku. Podczas I wojny światowej Kręćki jako podoficer służył w armii Cesarstwa Niemieckiego. W listopadzie 1918 r. został zdemobilizowany i po powrocie do Gdańska zaraz rzucił się w wir pracy. Siła jego oddziaływania jako osoby odpowiedzialnej za finanse w Podkomisariacie Naczelnej Rady Ludowej w Gdańsku i szefa zawiązanej po wybuchu powstania wielkopolskiego Organizacji Wojskowej Pomorza była spora (szerzej o tym ważnym etapie życia Kręckiego pisano w marcowej „Pomeranii" w artykule „Bankowiec na czele pomorskiego powstania"). Wejście w życie traktatu wersalskiego i utworzenie w roku 1920 Wolnego Miasta Gdańska (WMG) stworzyło nową rzeczywistość polityczną, społeczną i gospodarczą. Kręćki pozostał w Gdańsku i objął funkcję dyrektora nowo utworzonego w październiku 1919 r. gdańskiego oddziału Banku Kwilecki, Potocki i Ska z siedzibą w Poznaniu, który przejął dawną firmę zbożową „Ceres". W WMG Kręćki należał do czołowych postaci gdańskiej bankowości. Ze względu na swoją wybitną fachowość jako jedyny Polak został powołany do Rady Nadzorczej emisyjnego banku Wolnego Miasta - Bank von Danzig. Został członkiem zarządu Gdańskiej Giełdy Towarowej i Pieniężnej, członkiem zarządu Związku Polskich Kupców i Przemysłowców oraz Gdańskiej Giełdy Papierów Wartościowych i Dewiz. Poza tą aktywnością w życiu gospodarczym rozwinął ożywioną działalność narodową i patriotyczną, będąc współzałożycielem Macierzy Szkolnej w Gdańsku (przez długie lata przewodniczył jej komisji rewizyjnej), która rozbudowała sieć polskiego szkolnictwa od ochronek po gimnazjum. Był również prekursorem i opiekunem gdańskiego harcerstwa, czego dowodem było m.in. wybranie go w 1935 r. na przewodniczącego okręgu gdańskiego ZHP. Przystąpił do nowo utworzonych organizacji zajmujących się problematyką kaszubską: Bractwa Pomorskiego w Toruniu (1921) i ZMK „Stanica" (1936). Wspierał je też finansowo. Życzliwie odnosił się do działań dr. Władysława Pniewskiego, który w latach 1931-1934 wydawał w Gdańsku, na wysokim poziomie, IV edycję „Gryfa" (łącznie 66 numerów), w pewnym sensie kontynuując dzieło Kręckiego. Należy dodać, że wraz z grupą mło-dokaszubskich działaczy Kręćki był założycielem Towarzystwa Przyjaciół Nauki i Sztuki w Gdańsku (jego kontynuatorem jest współcześnie Gdańskie Towarzystwo Naukowe) i Towarzystwa Pomocy Naukowej. Wspierał finansowo studentów pochodzących z kaszubskich rodzin, którzy studiowali m.in. na Politechnice Gdańskiej. W 1938 r. został jednym z rodziców chrzestnych sztandaru Korporacji Studenckiej Cassubia (obecnie opiekę nad nim sprawuje Klub Studencki Pomorania działający przy ZKP). Dr Franciszek Kręćki został przez władze polskie wyróżniony m.in. Krzyżem Kawalerskim Polonia Re-stituta i Orderem Virtuti Militari. Jego postawa życiowa i działalność na rzecz Polski nie uszła uwagi niemieckich nazistów. Hitlerowcy 1 września 1939 r. aresztowali w Gdańsku Kręckiego i uwięzili. Został potem przewieziony do KL Stutthof i, na mocy wyroku śmierci wydanego przez niemiecki sąd doraźny, 11 stycznia 1940 r. został rozstrzelany w grupie 22 najwybitniejszych działaczy gdańskiej Polonii. Jego symboliczny grób znajduje się na cmentarzu na Zaspie. Postać dr. Franciszka Kręckiego czeka na swego biografa. Jego droga życiowa i niezwykle ciekawe czasy, w jakich funkcjonował w Gdańsku przez ponad 30 lat, należąc do czołowych kaszubskich/ polskich działaczy w tym szczególnym mieście, może zainspirują młodych naukowców do głębszego zbadania i opisania jego wielkiej aktywności. Obchody 100-lecia niepodległości Polski prowokują do upomnienia się o pamięć i godne w niej miejsce dla takich postaci, jak dr Franciszek Kręćki. To zadanie dla środowiska Zrzeszenia Kaszubsko- Pomorskiego. Główne źródła: Andrzej Bogucki, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół" na Pomorzu 1893-1939, Bydgoszcz 1997. Józef Borzyszkowski, Aleksander Majkowski (1876--1938). Biografia historyczna, Gdańsk - Wejherowo 2002. Marian Pelczar, Kręćki Franciszek (1883-1940), [w:] Polski słownik biograficzny, Wrocław - Warszawa - Kraków 1970, t. 15, s. 297-298. ŁUKASZ GRZĘDZICKI 10 / POMERANIA/MAJ2018 komentarz do sprawy WŁADZY SIĘ NIE ODMAWIA. Z WŁADZĄ SIĘ NIE DYSKUTUJE... Nasze miasta, nie ma tu znaczenia, czy duże czy małe, stają się w ostatnich latach ofiarami trendu, który co jakiś czas rodzi się przeważnie w głowach lokalnych decydentów (choć nie zawsze tylko w ich głowach), aby nazwać nienazwane wcześniej miejsce imieniem bardziej lub mniej zasłużonego człowieka, lub grupy ludzi, czy też nawiązać do wydarzenia historycznego albo związanej z tym wydarzeniem daty w kalendarzu. Jednym ze sposobów na zachowanie pamięci jest także budowa pomnika, który często najsilniej oddziałuje na odbiorców, przynajmniej wizualnie. Jak można się domyślić, każdy taki pomysł ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Ważne, aby w takiej sytuacji dojść do porozumienia. Słowniki języka polskiego nie są szczególnie „wylewne" w tym temacie, słowo „porozumienie" bywa w nich zazwyczaj definiowane czy wyjaśniane jako: „zgoda na coś", „wzajemne zrozumienie", „umowa, układ". W mojej ocenie kluczowe jest owo „wzajemne zrozumienie", czyli przynajmniej wysłuchanie racji obu stron - tych, którzy są „za", i tych, którzy są „przeciw". Dlaczego poruszam ten temat w „Pomeranii"? Powodem jest historia z miejscowości Czarne (południowo-zachodnia część województwa pomorskiego), gdzie przedstawiciel Instytutu Pamięci Narodowej z Gdańska wyraźnie zdenerwowany faktem, że obecnemu na sali emerytowanemu nauczycielowi nie spodobał się pomysł budowy pomnika Żołnierzy Wyklętych, nie tylko utrudnia czy wręcz uniemożliwia próbującemu zabrać głos nauczycielowi wypowiedzenie swojej opinii, ale i kilkakrotnie obraża tak jego, jak pozostałych uczestników spotkania. Czy przekleństwa, śpiewanie rosyjskich piosenek i nazwanie mieszkańców Czarnego „swołoczą", to według historyka z IPN „klucz" do uznania wyższości jego racji nad racją pozostałych osób? Udokumentowane filmowo spotkanie kilka tygodni temu odbiło się szerokim echem w mediach regionalnych i krajowych. Bulwersuje w nim zachowanie urzędnika państwowego, nielicujące z piastowanym stanowiskiem. Buta, arogancja, brak kultury, lekceważenie swojego rozmówcy, to tylko kilka sformułowań, jakie cisną się na usta po obejrzeniu tego smutnego spektaklu. Mnie w tym wydarzeniu oburza także postawa pozostałych uczestników spotkania, którzy siedzieli przy jednym stole (prezydialnym?) z urzędnikiem z IPN. Na ich twarzach widać wprawdzie zażenowanie całą tą sytuacją, ale nie zrobili niczego, aby ją przerwać, żaden z nich nie zwrócił uwagi IPN-owskiemu pracownikowi, że jego zachowanie jest co najmniej niestosowne. Może poraził ich majestat jego urzędu? Na szczęście mieszkańcy Czarnego mieli więcej odwagi i uświadomili, a w każdym razie powiedzieli panu urzędnikowi, że zachowuje się niewłaściwie. Urzędnik jest częścią administracji. Słowo „administracja" ma swój źródłosłów w łacinie, pochodzi i od ministrare - służyć, usługiwać, i od administratio - rząd, zarządzanie. Ważne, aby urzędnik zachował odpowiednie proporcje pomiędzy „służbą" i „rządzeniem". Wówczas takie sytuacje, jak ta, do której doszło w miejscowości Czarne i którą można określić tylko jednym słowem: „wstyd", nie miałyby miejsca. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI 0 DZEJACH KASZËBÓW I JICH W sedzbie Kaszëbsczégö Forum Kulturę w Gdinie 25 łżëkwiata tr. ödbëła sa promocjo ksążczi dr. Jana Mor-dawsczégö Atlas dziejów Pomorza i jego mieszkańców - Kaszubów. Autór prezentowôł cziledzesąt kartów ze swöjégö Atlasu i öpöwiôdôł nôprzód ö dzejach zemiów, na jaczich mieszkają dzysdnia Kaszëbi, a téż ö tëch zemiów nôtërnëch bogactwach. Późni na spódlim mapów kôrbił ô historii, zaczina-jącë ód bëtnoscë Gotów, zasedleniô tëch terenów przez Słowianów, jaż do nônowszich czasów. Pökazywôł wielëna Kaszëbów w rozmajitëch gminach, lëczba lë-dzy, chtërny gôdają pó kaszëbsku, uczą sa tegö jazëka MÔJ2018 / POMERANIA/11 w szkole itd. Öpöwiedzôł téż ö swöji roböce wkół Atlasu, zbieranim materiałów i rëchtowanim kartów. Na kuńc ödpöwiôdôł na pitania uczastników zeńdze-niô i pôdpisywôł ksążczi. W drëdżim dzélu pötkaniô Anna Detlaf, malôrka z Celbówa, prezentowała swöje obrazę i gôdała ö artisticznëch pódskacënkach. Ji wëstôwk badze do óbezdrzeniô w Kaszëbsczim Forum Kulturę do kuńca maja. RED. FILOMATA, PRZYRODNIK, PEDAGOG JAN RIEMER (1876-1941) Do grona najbardziej zasłużonych organizatorów szkolnictwa w niepodległej Rzeczypospolitej należał dr Jan Riemer, wychowanek Królewskiego Katolickiego Gimnazjum w Chojnicach, aktywny członek organizacji filomackiej „Mickiewicz". DOKTOR CHEMII Jan Riemer urodził się 13 września 1876 r. w Dębnicy w powiecie człuchowskim. Wieś ta miała odległą metrykę, Krzyżacy lokowali ją bowiem już w roku 1350. Rodzina przyszłego filomaty i kuratora aż trzech okręgów szkolnych była, jak pisał w swym życiorysie, „przeważnie zniemczona". Ojciec Herman (zamożny gospodarz - kaszubski gbur) i matka Teresa (z La-benzów) dbali o edukację syna i umożliwili mu kształcenie w gimnazjum klasycznym w Chojnicach (1887-1897). W tym gimnazjum młody Riemer „odnalazł drogę do Polski", działając (1892-1897) w tajnym kole filomackim „Mickiewicz" (pełnił odpowiedzialne funkcje bibliotekarza i kasjera). Po złożeniu egzaminu dojrzałości (1897) przez dwa lata pracował w handlu (w południowej Rosji), a następnie podjął studia teologiczne (w Pelplinie oraz w Munster). W 1901 r. zrezygnował z teologii na rzecz ekonomii (uniwersytet w Munster), a w latach 1902-1907 studiował chemię na uniwersytecie wrocławskim. W marcu 1907 r. zwieńczył studia doktoratem, przygotowując dysertację dotyczącą powstawania i eksploatacji złóż naftowych (wydaną we Wrocławiu pt. „Uber die Ent-stehung des Erdóls"). SUMIENNY I WYMAGAJĄCY Jeszcze w czasie pobytu w seminarium pelplińskim założył (1900; wspólnie ze Stanisławem Czaplewskim) koło seniorów filomatów chojnickich. Była to jedyna tego typu organizacja byłych już gimnazjalistów na obszarze zaboru pruskiego. Członkowie koła odbywali zjazdy, uczestniczyli w zebraniach (najczęściej w mieszkaniu doktora Hipolita Ostoi-Lniskiego) organizacji filomackiej w Chojnicach, wspierali młodszych kolegów radami i „zasilali książkami tajną bibliotekę". Po zaprzestaniu działalności koła seniorów w 1905 roku Riemer, student wrocławskiego uniwersytetu, opiekował się nadal chojnickimi filomatami z ramienia tajnego akademickiego Związku Młodzieży Polskiej („Zet"). Do końca życia pozostał wierny filomackim wartościom; brał czynny udział w pracach Związku Filomatów Pomorskich. W roku 1909 Jan Riemer podjął pracę w szkolnictwie; był nauczycielem języka niemieckiego m.in. w gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej w Płocku (późniejszym Gimnazjum im. Władysława Jagiełły, zwanym potocznie „Jagiellonką"), w szkole handlowej w Mławie i w szkołach średnich w Warszawie. W latach 1914-1915 jako poddany pruski służył w armii niemieckiej na frontach pierwszej wojny światowej. Po zwolnieniu z wojska ponownie zatrudniony został na stanowisku nauczyciela germanisty w szkołach warszawskich, w roku szkolnym 1919/1920 pracował w stołecznym Gimnazjum im. Stefana Batorego. Jak podają badacze dziejów oświaty Stanisław Konarski i Jerzy Szews, „miał opinię nauczyciela bardzo wymagającego, ale zarazem dobrego dydaktyka, sumiennego i punktualnego niemal do przesady". KURATOR TRZECH OKRĘGÓW Na przywróconych Macierzy ziemiach Pomorza Nadwiślańskiego były filomata chojnicki organizował struktury szkolnictwa jako wizytator, a następnie naczelnik wydziału szkół średnich utworzonego w 1920 r. toruńskiego kuratorium. Znakomicie orientował się przecież w realiach pomorskiej oświaty. Władze ministerialne liczyły, że zdoła naprawić napięte relacje, jakie panowały między poprzednim kuratorem (Gąsiorowskim) a administracją szkolną i nauczycielami. Od maja 1922 r. do końca sierpnia 1925 r. pełnił zatem równie zaszczytną, co odpowiedzialną funkcję kuratora okręgu szkolnego pomorskiego (z siedzibą w Toruniu), później zaś pracował jako kurator w okręgach krakowskim i lwowskim. Jako pomorski kurator był człowiekiem dialogu, doprowadzając do załagodzenia licznych konfliktów personalnych w tym trudnym wówczas do kierowania okręgu szkolnym. Do pracy pedagogicznej powrócił w 1928 r., wtedy także zajął się działalnością naukową; w latach 30. XX wieku odbył podróże naukowe do Niemiec i Austrii. W drodze do Niemiec chętnie zatrzymywał się w Dębnicy, gdzie mieszkała jego siostra. Z jednej z takich wizyt pochodzi przesłana do Siedlec karta pocztowa (zob. ilustracje na s. 13). Od 1928 r. do wybuchu drugiej wojny światowej dr Riemer był lektorem języka niemieckiego i wykładowcą niemieckiej korespondencji handlowej w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, zabiegał ponadto o rozbudowę biblioteki seminaryjnych lektoratów języków angielskiego, francuskiego i niemieckiego (w latach 1928-1930 zajmował stanowisko zastępcy dyrektora biblioteki SGH). Należał do Towarzystwa Naukowego w Toruniu i Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. PASJONAT BOTANIKI Agresja hitlerowskich Niemiec i rozpoczęcie drugiej wojny światowej zastały go na rodzinnym Pomorzu. Ta nowa sytuacja doprowadziła doktora Riemera, „spolonizowanego Niemca", do załamania psychicznego. Kiedy poczuł się lepiej, wspierany przez przyjaciół wychowanek chojnickiego gimnazjum znalazł zatrudnienie jako germanista w szkole Zgromadzenia Kupców w Warszawie. Wierzył, że po zakończeniu zmagań wojennych poświęci się rewindykacji dóbr kultury 12 / POMERANIA/MAJ2018 POMORZANIE Gasthof Otto Freiwald. Damniłz (Kr. Sćhlochau), zrabowanych przez niemieckiego okupanta. Marzył też, jak wielu innych pomorskich miłośników wiedzy, o utworzeniu uniwersytetu w Toruniu. Dr Jan Riemer nie doczekał jednak spełnienia swych marzeń: zmarł na atak serca 13 listopada 1941 r. w Warszawie i spoczął na Cmentarzu Powązkowskim. Jak napisał Marian Fryda w „Merkuriuszu Człuchowskim" (1-2/1998), w uroczystościach pogrzebowych „uczestniczyli przyjaciele Doktora a także rodzina z Pomorza, wśród której wielu było ubranych w niemieckie mundury i to niekoniecznie Wehrmachtu. Tak to dziwnie układały się losy ludzi z dawnego pogranicza polsko - niemieckiego". Chojnicki filomata był znakomitym znawcą polskiej flory, owocem jego licznych wędrówek po kraju był 28-tomowy zielnik. Dr Riemer zgromadził także bogaty księgozbiór krajoznawczy. Zarówno zielnik jak i zbiory biblioteczne doktora przekazane zostały w 1947 r., zgodnie z jego wolą, Uniwersytetowi Mikołaja Kopernika w Toruniu, którego utworzenie, jak wspomniano, postulował w okresie międzywojennym. KAZIMIERZ JARUSZEWSKI DZIAŁO SIĘ W MAJU • DZIAŁO SIĘ W MAJU • DZIAŁO SIĘ W MAJU • DZIAŁO SIĘ W MAJU 4 V1938 - uroczyste poświęcenie i otwarcie portu we Władysławowie. Pierwszym jego kapitanem został Henryk Borakowski. 7 V1958 - w Krakowie zmarł ks. Tadeusz Glemma, prof. zw. Uniwersytetu Jagiellońskiego i Seminarium Duchownego w Pelplinie, wybitny znawca historii Kościoła na Pomorzu, współredaktor dzieła Diecezja chełmińska. Zarys historyczno-statystyczny (Pelplin 1928). Urodził się 25 października 1895 w Chełmży. Pochowany został na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. 8 V 1968 - w Gdyni zmarł Józef Antoni Borowik, badacz, popularyzator wiedzy o Pomorzu, Kaszubach, pierwszy dyrektor Instytutu Bałtyckiego. Urodził się 19 marca 1891 w Kownie, pochowany został na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni. 9 V1988 - Gminna Biblioteka Publiczna w Chmielnie otrzymała imię Jana Drzeżdżona. 15 V1678 - zmarł Krzysztof Hoppe, burmistrz i notariusz Chojnic, autor wielu prac w dziedzinie filozofii, wydał m.in. Historię Chojnic w języku łacińskim. Urodził się 4 grudnia 1625. • 30V1948 - w dawnym klasztorze franciszkanów otwarto Muzeum Miejskie w Gdańsku, które 1 lipca 1948 otrzymało nazwę Muzeum Pomorskie, a 7 października 1972 Minister Kultury i Sztuki nadał tej placówce rangę Muzeum Narodowego. Źródło: F. Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie MÓJ 2018 / POMERANIA /13 WOJEWÓDZTWO POMORSKIE WIIRP Po I wojnie światowej, w sierpniu 1919 roku, zostało powołane województwo pomorskie ze stolicą w Toruniu. Utworzono je z terenów dawnego zaboru pruskiego. Sięgało do Bałtyku, zajmując ziemie zamieszkałe głównie przez Kaszubów (powiaty: pucki, wejherowski, kartuski, kościerski i obszar gdański), powiaty położone w środkowej części tego terytorium: starogardzki, chojnicki i tczewski, oraz takie powiaty utworzone z innych prowincji państwa pruskiego powstałych po 1773 roku, jak: grudziądzki, lubawski, brodnicki i toruński. Powierzchnia tego województwa w 1921 roku wynosiła ponad 16 tys. km2. 1 kwietnia 1938 roku powiększono jego obszar o ok. 9 tys. km2, włączono bowiem do niego kolejne powiaty (miasta), m.in. Wyrzysk, Szubin, Inowrocław, Kruszwicę i Rypin. Do nowego województwa włączono też Bydgoszcz, która była odtąd jego największym miastem. Rozwój portowej Gdyni i magistrali kolejowej do województwa śląskiego oraz inne czynniki natury gospodarczej i kulturalnej sprawiły, że to duże województwo zaczęto Stefan Łaszewski, w latach 1919-1920 piastował stanowisko pierwszego w historii II RP wojewody pomorskiego Mapa Województwa Pomorskiego. T 1.1,250.000 Obfiśnienie znaków: <"Mi tofl'i'Zi Jkat , . 3kjt tmje dHtthrmt ...................JUnje jednohrms LjaFPK. —....... • Ktiejki nąsAoforwc Granica Parinhtj - -------GrenżcJ województwa -.........-öranią powiało*. V Jeuoro Miejact v, Ubszsr -7Ô——I nazywać Wielkim Pomorzem. Obok Śląska i Poznańskiego było jednym z najlepiej rozwijających się województw II Rzeczypospolitej. Przestało istnieć we wrześniu 1939 roku, zostało włączone do III Rzeszy. Województwo pomorskie utworzono, jak wspomniano wyżej, latem 1919 roku, jednak dopiero w styczniu następnego roku, po wejściu na Pomorze wojsk generała Józefa Hallera, można w nim było zorganizować polską administrację. Województwo to zamieszkane było w większości przez Polaków i Kaszubów. Na terenach przygranicznych (głównie zachodnich) dość liczną społecznością byli Niemcy. W województwie mieszkało w 1921 roku prawie 1 min osób, Polacy stanowili 81% ludności, Niemcy - 18,8%. Województwo pomorskie było jedną z dwóch, obok poznańskiego, jednostek administracyjnych, w których istniał samorząd stopnia wojewódzkiego. Na samorząd ten składały się następujące struktury: sejmik wojewódzki, wydział wojewódzki oraz starosta krajowy. Pierwszym wojewodą był Stefan Łaszewski, który tę funkcję pełnił krócej niż rok. Ostatnim spośród ośmiu wojewodów był Władysław Raczkiewicz, który piastował tę godność od lipca 1936 roku do 5 września 1939. Po klęsce wrześniowej został zaprzysięzony na Prezydenta RP na Uchodźstwie. Herbem województwa był czerwony gryf z koroną na białym tle, nawiązujący do herbu województwa pomorskiego z okresu I Rzeczypospolitej. W 1945 roku z przedwojennego województwa pomorskiego wydzielono północną część, tworząc na jej obszarze województwo gdańskie. Pozostała część, ze stolicą w Bydgoszczy, do roku 1950, kiedy to nazwano ją „województwem bydgoskim", zachowała nazwę „województwo pomorskie". W 1999 roku kolejny raz utworzono województwo pomorskie. Znalazły się w nim całe Kaszuby, a jego herbem został czarny gryf na żółtym tle. JERZY NACEL Mapa województwa pomorskiego z siedzibą w Toruniu z 1930 roku 14/POMERANIA/MAJ2018 SREBRNY JUBILEUSZ MSZY ŚWIĘTYCH Z LITURGIĄ W JĘZYKU KASZUBSKIM W ŚRÓDMIEŚCIU GDAŃSKA W obecności przedstawicieli oddziałów Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i członków jego Zarządu Głównego 23 kwietnia 1993 roku ówczesny prezes ZKP, Stanisław Pestka przeciął wstęgę, co symbolizowało otwarcie Domu Kaszubskiego w Gdańsku przy ul. Straga-niarskiej. Uroczystość tę poprzedziła Msza święta, która odbyła się w odremontowanej kaplicy (dawnej zakrystii) kościoła św. Janów, w pobliżu Domu Kaszubskiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tego dnia odbyła się tam pierwsza Msza święta z liturgią słowa w języku kaszubskim odprawiona w śródmieściu Gdańska. Tę Mszę św. celebrował ówczesny arcybiskup metropolita gdański, ks. dr Tadeusz Gocłowski w asyście ks. Stanisława Bogdanowicza oraz księży Kaszubów: Marka Adamczyka i Władysława Szulista. Ze wzruszeniem wspomina dziś ks. kanonik Marek Adamczyk odczytanie Ewangelii świętej po kaszubsku, której tekst dostarczył mu Eugeniusz Gołąbek. Ciekawym akcentem tego wydarzenia było filmowanie całej uroczystości przez pierwszą niezależną prywatną stację TV w Polsce, Sky Orunia (w ramach emitowanego przez nią programu „Credo"). Przypomniał nam o tym dziennikarz i kompozytor Antoni Filipkowski, do dziś zaangażowany w tworzenie pomorskiej publicystyki. To, że odbyła się ta pierwsza Msza święta z liturgią w języku kaszubskim, zawdzięczamy ówczesnemu prezesowi gdańskiego oddziału Zrzeszenia, Zbigniewowi Jankowskiemu oraz Tadeuszowi Itrichowi, którzy zabiegali u abp. Gocłowskiego o wyrażenie zgody na jej organizację. Wspierała ich w tych zabiegach niestrudzona red. Izabella Trojanowska. Po paru miesiącach odprawiania Mszy św. przez ks. Marka Adamczyka liturgię zaczął sprawować ks. Waldemar Naczk, który towarzyszył Wspólnocie Kaszubów u św. Jana przez następne kilkanaście lat. Przez długi okres liturgię wzbogacała śpiewaniem i graniem Aleksandra Białk, stopniowo wprowadzając religijne teksty i śpiewy w języku kaszubskim. Przygotowywanie liturgii w języku kaszubskim na comiesięczne nabożeństwo oraz organizację odbywających się po mszy spotkań w Domu Kaszubskim w początkowych kilku latach działania naszej Wspólnoty zawdzięczamy Eugeniuszowi Pryczkow-skiemu i jego żonie Elżbiecie. W końcówce roku 1996 pałeczkę przejął od nich Zygmunt Stenka, do którego nieco później dołączyła Hildegarda (Ela) Iwan jako współorganizatorka naszych spotkań. To właśnie Ela kilkanaście lat temu zachęciła naszego dzisiejszego „prowadnika", dra Jerzego Koszałkę, aby poprowadził to wielkie dzieło (nie waham się go tak nazwać), które zaczęło się 25 lat temu. Jurek, nasz spiritus movens, nie raz napotykając różne przeszkody, zawsze potrafi znaleźć należyte rozwiązanie. Dziękujemy Ci, Jurku, za Twój spokój i pogodę ducha. Kiedy lubiany i szanowany przez wszystkich ks. Waldemar Naczk objął probostwo w Wocławach na Żuławach, celebransem naszych mszy został ks. dr Leszek Jażdżewski, mianowany przez abp. Sławoja Leszka Gło-dzia - Kapelanem Kaszubów. Oprócz comiesięcznych Mszy św. zawdzięczamy mu organizację pielgrzymek do miejsc sakralnych Kaszub i Pomorza. Zwiedzaliśmy z nim również inne ważne miejsca związane z historią naszego regionu. Wielu członków naszej Wspólnoty, w tym również dzieci i młodzież, angażuje się czynnie np. w niedzielnych czytaniach mszalnych. Spośród wielu lektorów wymienię kilkunastu: Genowefę Jadwiszczak, Angelikę Heimowską, Hildegardę Iwan, Teresę Juńską-Subocz, Jerzego Koszałkę, Bogusię Kowalską, Jerzego Nacla, Teresę Nowakowską, Halinę Piekarek, Józefa Platę, Franciszka Richerta, Patrycję Skwiot-Skalińską i Zygmunta Stenkę. Utarło się, że po Mszy świętej spotykamy się na kawie i kuchu w tawernie Mestwin w Domu Kaszubskim, gdzie nasi koledzy czy zapraszani goście często prezentują prelekcje na określoną okoliczność. Przez te wszystkie lata towarzyszył nam ks. dr Krzysztof Niedałtowski, rektor kościoła św. Jana, zawsze życzliwy i służący dobrą radą. Wydaje się, że te minione lata to krótki okres. Wiele obrazów ucieka z pamięci, tym bardziej należy je przypominać, bo i one stanowią o naszej tożsamości kaszubskiej i stałej obecności Kaszubów w Gdańsku. JERZY NACEL MÓJ 2018 / POMERANIA /15 TAJEMNICE GĄSAWY <*«2 Wydarzenia w Gąsawie odnotowały roczniki, nekrologi, istnieje również kilka zapisków kronikarskich. Dysponujemy następującymi przekazami: kalendarz katedry krakowskiej 24 XI - Książę Leszek, którego syn Odona zabił, umarł, podobnie rocznik kapituły krakowskiej - Leszek książę krakowski został zabity na zjeździe zdradą przez syna Odona (1227 r., ale bez daty). Natomiast franciszkanie krakowscy odnotowali: 1225 -Leszek książę krakowski zabity jest zdradą na zjeździe przez Pomorzan. Źródła wielkopolskie (zapiski kapituły poznańskiej) odnotowały z kolei rok 1229, nadto Leszek Biały występuje z tytułem księcia Pomorskiego. Odmienne daty dzienne wykazują nekrologi wrocławskiego opactwa św. Wincentego (27 XI) oraz nekrolog czesko-śląski (23 XI). Wreszcie mamy relacje kronikarskie. Tzw. Kronika polsko-śląska zawiera następujący opis wydarzeń: „Leszek z księciem gnieźnieńskim Odonem, którego sprawa wtedy się toczyła, i z księciem Henrykiem Brodatym oraz z własnym bratem Konradem, księciem Kujaw i Mazowsza, do Nakła przeciw Pomorzanom wyruszył i przez Pomorzan został zabity w łaźni, zaś książę Henryk (został) wielokrotnie ranny w łożu, lecz dzięki Pe-legrinowi z Wezemborka, który przy nim został zabity, od śmierci uratowany i przy pomocy swoich wreszcie uwolniony i dowieziony do swego księstwa. Tak oto wyprawa tylu książąt wskutek zdrady Odona zakończyła się w nieładzie". Druga wersja wspomnianej kroniki odnotowała natomiast: „W czasach tegoż sławnego księcia Henryka Brodatego Odo książę gnieźnieński, pragnąc (dla siebie) monarchii i rozmyślając podstępnie nad śmiercią wszystkich książąt polskich, wszystkich zwołał na pomoc sobie przeciw Pomorzanom na oblężenie grodu Nakła. Kiedy tam się zgromadzili i nieszczerze rozprawiali o zgodzie, pewnego ranka Pomorzanie nagle uderzyli (...)". Natomiast w Kronice Wielkopolskiej czytamy: „W tym również czasie i roku Świętopełk, wielkorządca górnego Pomorza, o którym wyżej wspomniałem, przypominając sobie, jak Kazimierz, ojciec Leszka, pewnego dzielnego męża z rodu Gryfitów, krakowianina imieniem Bogusław, wielkorządcę Kaszubów, mianował księciem części Pomorza i Kaszub, dla niego jednak i jego następców zachowując (tylko obowiązek) uległości - pragnął i on gwałtownie, uporczywie zwracając się do Leszka gorącymi prośbami, aby zechciał jego podobnie mianować księciem górnego Pomorza. Ponieważ Leszko odkładał spełnienie tego, Świętopełk zaniedbywał (okazywania) mu wiernej uległości i składania danin w należnym czasie. Leszko, rozważywszy to i naradziwszy się z Henrykiem Brodatym, księciem Śląska, postanowił zwołać wielkorządców innych ziem swoich dla pokonania wspomnianego wielkorządcy Świętopełka i nakazał, aby w pewnym dniu zeszli się w Gąsawie, opodal Żnina - była to posiadłość ziemska klasztoru w Trzemesznie - dla omówienia z nimi spraw dotyczących pomyślności państwa; chciał także odzyskać gród Nakło, który podlegał władzy księcia Władysława Odowica [tak w oryg. - TS]. Świętopełk, przybywszy tam, ośmielił się wypowiedzieć wojnę swemu panu, księciowi Leszkowi. Gdy książę Leszko uchylił się od tej wojny, uciekając do wsi Marcinkowo, zdraj ca Świętopełk podle zamordował go podczas ucieczki. Wspomniany zaś książę Henryk tamże w łaźni otrzymuje ciężką ranę. A wśród obu wojsk szerzy się wielka rzeź... Lecz podają, że śmierć tego najpobożniejszego księcia Leszka nastąpiła za zgodą i radą Władysława Odowica". Wydarzenia gąsawskie pojawiły się również we wzmiankach zagranicznych, mnich cysterski Alberyk z dalekiego opactwa francuskiego w Trois Fontaines zapisał, że Leszek Biały zginął „przez pewnego swego krewnego, męża nieprawego, Władysława młodszego, syna Odona". Ciekawe, że w powyższym źródle pojawia się wzmianka o pojmaniu Henryka Brodatego. Latopis tzw. hipacki natomiast odnotował pod rokiem 1229: „(Leszek Biały) na zjeździe został zabity przez Świętopełka i Władysława Odonica za radą niewiernych bojarów (...)". Ciekawy jest dokument Bolesława, syna Konrada Mazowieckiego, datowany 5 V 1232 r. dotyczący powrotu łowczych, zwanych Bielejewicami, do diecezji włocławskiej, którzy w wyniku zamieszek dostali się pod władzę Leszka Białego. W akcie odnotowano jedynie, że książę krakowski uznał prawa biskupa Michała i zaspokoiłby żądania, „Gdyby nie zgładziła go godzina śmierci". Późniejsze relacje, np. Długosza, są kompilacjami wspomnianych przekazów, aczkolwiek opis wydarzeń gą-sawskich mistrza Jana trwale zakorzenił się w ich ocenie. Malownicza Długoszowska relacja, jak widać, zaszkodziła niektórym badaczom. Znany mediewista Aleksander Semkowicz żyjący na przełomie XIX i XX wieku stwierdził natomiast: „Szczegóły podane przez Długosza o zjeździe w Gąsawie nie zdają się być wiarygodnemi". Doskonale więc widać, jak niespójny jest przekaz źródłowy wydarzeń w Gąsawie. Nadto nie mamy pewności, kiedy powstały powyższe zapiski. Istnieją przypuszczenia, że w znacznej mierze mamy do czynienia z późniejszymi 16 / POMERANIA/MAJ2018 HISTORIA kopiami i przeróbkami. Typowym przykładem jest Kronika Wielkopolska, pojawiły się nawet hipotezy, że ostatecznej redakcji rocznika dokonał Janko z Czarnkowa w XIV wieku. Osobnym problemem jest jakość przekazu zawartego we wspomnianych źródłach oraz inspiracje autorów. Na przykład widać, że prawdopodobnie najwcześniejsza małopolska wzmianka jednoznacznie określiła Odonica jako sprawcę najazdu na Gąsawę. Szczegóły wypadków gąsawskich, udziału w nich Pomorzan oraz osobiście Świętopełka pojawiają się dużo później i często wiązały się z intencjami politycznymi autorów. Wspominana Kronika Wielkopolska w swojej pierwotnej wersji przypuszczalnie powstała za czasów panowania synów Władysława Odonica, oczywiste więc było negowanie i wręcz sprowadzanie jego uczestnictwa w wydarzeniach gąsawskich do kategorii plotek. Zmianę wzmianek źródłowych wiązać można również z narastającymi konfliktami Świętopełka z książętami piastowskimi. Notabene warto zwrócić uwagę na to, że przekaz Kroniki Wielkopolskiej jest wyjątkowo bałamutny. Pomijając już całkowicie wyssane z palca informacje o Bogusławie księciu zachodniopomorskim, zapytać należy, dlaczego w obliczu bitwy Henryk Brodaty spokojnie pluskał się w łaźni? Mało tego: Leszek Biały haniebnie salwował się ucieczką. Wspomniana relacja jest więc w tej materii mało prawdopodobna. Wartościowszy jest zapis Kroniki polsko-ślą-skiej, zwłaszcza uprawdopodobnia go przekaz o rycerzu Perygrynie. Sława jego bohaterskiego czynu z pewnością była żywa przez dziesięciolecia. Dodatkowo wiemy, że jego synowie zrobili znaczne kariery urzędnicze na Śląsku, aczkolwiek jak zjadliwie odnotował kronikarz, nie byli godni ojca. Wdzięczności Henryka Brodatego za uratowanie życia nadto dowodzi honorowy pochówek Perygryna w Lubiążu, jednej z nekropolii Piastów śląskich. Zapis o dzielnym rycerzu śląskim chyba jednak nie jest do końca precyzyjny. Adnotacje w nekrologach wskazują bowiem, że nie poległ pod Gąsawą, a zmarł później wskutek odniesionych obrażeń. Dysponując tak niepewnymi przekazami, należy więc na początku rozważyć intencje zamachowców. Przyjąć można, niemal ze stuprocentową pewnością, że zamiarem napastników było porwanie, aczkolwiek mamy tutaj problem, czy celem byli tylko Leszek Biały i Henryk Brodaty. Pomijając ten skądinąd ważny szczegół, jasne jest, że eliminacja fizyczna książąt spowodowałaby poważne problemy, natomiast uprowadzenie w niewolę dawało różnorakie korzyści. Wspomniany już król duński Waldemar II został porwany przez Henryka hrabiego Szwerynu. Długotrwała niewola władcy spowodowała nieuchronny chaos oraz osłabienie państwa, którego konsekwencją były porażki w dwóch bitwach i upadek potęgi Danii. Wspomnieć należy jeszcze o dotkliwych konse- kwencjach finansowych, wykupienie króla kosztowało bowiem Duńczyków potężną kwotę 44 000 grzywien. Domniemania, że celem zamachu w Gąsawie było ujęcie żywcem głównych uczestników zjazdu uprawdopodobnia zapis w Kronice polsko-śląskiej o Henryku Brodatym: „i przy pomocy swoich wreszcie uwolniony...". Przypuszczenie, że zamierzano porwać księcia, umacnia zapiska cystersa Alberyka, a że klasztory cysterskie łączyły w tych czasach bliskie więzi, mnich mógł mieć informacje wprost ze Śląska. Warto jeszcze odnotować, iż mordowanie książąt nie leżało w ówczesnych obyczajach polskich. Mistrz Kadłubek zapisał, że w bitwie nad Mozgawą Mieszko Stary został powalony na ziemię przez zwykłego woja, który szykował się do jego dobicia. Książę Wielkopolski, na swoje szczęście, zdążył zdjąć hełm i „się przedstawić". Skonfundowany woj oszczędził Mieszka i odprowadził go w bezpieczne miejsce. Pojawia się tutaj kluczowe pytanie: Kto uzyskałby największe korzyści z uwięzienia Leszka Białego? Wspomniane nieustanne konflikty pomiędzy książętami polskimi, ciągłe zmiany sojuszy oraz brak źródeł sprawiają, że trudno dzisiaj jednoznacznie określić, który z nich zaplanował napad na wiec w Gąsawie. Założyć można nawet teoretycznie nieprawdopodobny sojusz Władysławów wielkopolskich. Laskonogi mógł wszak poczuć się zawiedziony brakiem konkretnej pomocy Leszka Białego, dodatkowo z pewnością nie zapomniał o Krakowie, do którego miał uzasadnione prawa. Odonic natomiast za cenę wydzielenia należnej mu dzielnicy mógł wesprzeć roszczenia stryja. Przypuszczenia umacnia cytowany kronikarski zapis „Odo książę gnieźnieński, pragnąc (dla siebie) monarchii (...)". Wspomnianą tytulaturą posługiwał się wówczas tylko Laskonogi, nie można więc wykluczyć tego, że także starszy Władysław był zamieszany w wypadki gąsawskie. Problemem jest zidentyfikowanie tajemniczego Odo-na, syn Mieszka Starego o tym imieniu zmarł bowiem w 1194 r. Przypuszczać należy, że nieprecyzyjna adnotacja kronikarza dotyczy jego potomka - Władysława. Odonic mógł zatem być uczestnikiem wiecu w Gąsawie, a zagrożony niekorzystnymi dla siebie decyzjami dokonać „zdrady" i zorganizować najazd. Dodać można, że młodszy z książąt wielkopolskich pewnie poczuł się skrzywdzony układami Leszka Białego oraz Laskonogiego i zapewne w jego ocenie został wyzuty z należnej ojcowizny. Frapująca jest wzmianka latopisu ruskiego o „niewiernych bojarach". Tajemniczą wyprawę Henryka Brodatego na Kraków w 1225 r. wiąże się z wystąpieniem małopolskiego możnowładczego rodu Gryfitów-Świebodziców przeciwko Leszkowi Białemu. Bunt został jednak spacy-fikowany, a przedstawiciele wpływowej rodziny potracili stanowiska i salwowali się ucieczką. Wątek „bojarów" MÓJ 2018/ POMERANIA /17 HISTORIA należy jednak rozpatrywać ostrożnie i pozostanie on kolejną nierozwikłaną zagadką Gąsawy. Nie sposób dzisiaj ustalić, jakie były w 1227 r. relacje pomiędzy Odonicem i Świętopełkiem, jednak możliwe jest zerwanie sojuszu pomiędzy szwagrami. Zmiany aliansów następowały wówczas nader szybko, przypuszczać więc można, że książę pomorski poczuł się czymś zagrożony, i zajął strategiczne Nakło. Domysły uprawdopodobniają wydarzenia z początku 1228 r., kiedy Odonic przypuszczalnie pozbawiony kontyngentu Świętopełka został pokonany przez Laskonogiego i ponoć nawet pojmany w niewolę. Nader dziwne są kronikarskie relacje o wyprawie na Nakło, pomijając już kwestię jego posiadacza, przecież niemożliwe było prowadzenie oblężenia grodu z oddalonej o ok. 50 km Gąsawy. Jedynym wytłumaczeniem jest, że kronikarze dokonali pewnego skrótu myślowego, a Nakło było tylko jednym z problemów, które miały być rozwiązane na wiecu gąsawskim. Wszystkich kwestii, które miał rozstrzygnąć zjazd w Gąsawie, wobec braku pewnych źródeł nie można dziś ustalić. Przypuszczać jednak należy po wypadkach, że miał on burzliwy charakter. Dodatkowo, nieudolny przebieg napadu wskazuje, że został zorganizowany w pośpiechu, pod wpływem jakichś bezpośrednich decyzji wiecu. Rozważając wydarzenia bez zbytnich emocji i opierając się na dostępnych materiałach, można stwierdzić, że najpewniej najazd zorganizował Władysław Odonic. Zaangażowanie Świętopełka należy więc rozpatrywać jedynie w kontekście sojuszy i potencjalnych korzyści. Przymierze szwagrów pozostaje niepewne, a nawet z nim princeps Gdańska nie uzyskałby w zamachu na księcia krakowskiego konkretnych efektów politycznych. Uprowadzenie Leszka Białego, a zwłaszcza jego zabójstwo byłoby wręcz zagrożeniem dla ambitnych planów Świętopełka całkowitego usamodzielnienia Pomorza. Kolejnym nierozwikłanym problemem gąsawskim pozostają okoliczności śmierci księcia krakowskiego. Wątpliwości budzi również miejsce zgonu Leszka. Mar-cinkowo pojawia się dopiero w późnych źródłach, więc wieś należy raczej rozpatrywać jako ewentualną kwaterę księcia krakowskiego. Szczególną konsternację budzi fakt, że nikt nie próbował pomścić Leszka Białego. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem jest to, że jego zgon był spowodowany przyczynami naturalnymi, zatem na nikim nie spoczęło odium morderstwa. Przypuszczać więc można, iż Ślązacy zdołali stawić opór napastnikom, a nawet odbić uprowadzanego w niewolę poturbowanego Henryka Brodatego. Szczęścia podobnego nie miał Leszek Biały, a ogromny stres związany z pojmaniem w łaźni połączony z udokumentowaną wielką tuszą spowodował śmiertelny zawał serca. Pewne światło rzuca tutaj wspomniany dokument Bolesława Konradowica 18 / POMERANIA/MAJ2018 wydany raptem pięć lat po Gąsawie, który zwięźle ujmuje śmierć księcia krakowskiego, określając jedynie, że nastąpiła niespodzianie, bez rozpatrywania w kategoriach wyjątkowych, typu zabójstwo. Szczególnym zagadnieniem pozostaje identyfikacja napastników. Przypomnieć należy, że wzmianki o Pomorzanach i Świętopełku pojawiły się dopiero w wiele lat po wypadkach gąsawskich. Jasne jest jednak, iż nie tylko Ślązacy zdążyli chwycić za broń, więc musiało paść kilku najeźdźców, pewnie pojmano także jeńców, więc zaraz po napadzie nie było żadnych wątpliwości w rozpoznaniu sprawców. Wspomniane okoliczności są wyjątkowo ważne, ponieważ nikogo, a w szczególności Świętopełka nie dotknęły żadne, nieuniknione w przypadku zabójstwa, sankcje kościelne. Warto też przypomnieć, że świadkami śmierci Leszka Białego byli wszyscy ówcześni polscy biskupi. Dodatkowo, jak widać z przebiegu wydarzeń roku 1228, głównym problemem Konrada Mazowieckiego, Henryka Brodatego oraz Władysława Laskonogiego było przejęcie Krakowa. Możnowładztwa małopolskiego, jak dowodzi zjazd w miejscowości Cienia, również nie absorbowały okoliczności zgonu Leszka Białego i przede wszystkim starało się zabezpieczyć własne przywileje. Należy również zwrócić uwagę na to, że Świętopełk przez długi czas, do momentu konfliktu interesów, utrzymywał poprawne kontakty z książętami piastowskimi, w tym z Konradem Mazowieckim, rodzonym bratem Leszka Białego. Władysław Odonic musiał natomiast mieć nie najlepszą reputację, skoro Henryk I Brodaty żądał dla siebie i syna gwarancji bezpieczeństwa podczas spotkań z księciem wielkopolskim. Rozpatrując wypadki gąsawskie, rzadko zwraca się uwagę na aspekty „techniczne" ataku. Książęta, biskupi, możnowładcy na wiecu pojawili się z licznymi pocztami, nadto musiało im towarzyszyć sporo czeladzi obozowej, więc z pewnością było to liczne zgromadzenie. Najazd na Gąsawę wymagał zatem zebrania znacznych sił i zorganizowania regularnej wyprawy wojennej. Tempo przemieszczania się średniowiecznych armii jest różnie szacowane, w dużej mierze uwarunkowane było warunkami pogodowymi oraz przeszkodami naturalnymi. Teoretycznie zatem Świętopełk mógł, nawet z mieszanymi konno-pieszymi siłami, dotrzeć np. z Nakła do Gąsawy. Pytanie tylko, jak można dokonać takiego wyczynu w listopadową noc? Mało tego, obojętnie w jakich godzinach pojawienie się wojsk Świętopełka wzbudziłoby nieuchronny alarm na wiecznie niespokojnym pograniczu wielkopolsko-pomorskim. Problem dostrzegł Gerard Labuda, ale zasugerował jeszcze bardziej nieprawdopodobne wyjaśnienie, że napastnicy ruszyli z Kcyni lub Gołańczy. HISTORIA Całkowicie należy wykluczyć także pojawienie się Świętopełka pod Gąsawą z licznym hufcem i prowadzenie w takich warunkach uprzejmości dyplomatycznych. Oczywiste jest, że jedyną reakcją, już na sam sygnał o nadciąganiu Pomorzan, byłaby natychmiastowa ewakuacja wiecu. Rozpatrując nawet możliwość, że Władysław Odonic pod wpływem niekorzystnego rozwoju obrad gąsaw-skich przeciągnął na swoją stronę jakichś uczestników zjazdu, a tym samym dokonał „zdrady", niemożliwe było zorganizowanie napadu bez wsparcia dodatkowych sił. Wyjątkowo dziwne i niewytłumaczalne jest zatem, jeżeli wierzyć zachowanym przekazom, poczucie bezpieczeństwa uczestników wiecu. Zapominać nie możemy nadto, że mamy relacje wyłącznie o Leszku Białym i Henryku Brodatym, a zagadką jest los pozostałych książąt oraz dostojników duchownych i świeckich. Miary tajemnic gąsawskich dopełnia jeszcze brak jakichkolwiek wzmianek o pogoni za sprawcami. RANGA WIECU GĄSAWSKIEGO Ocena i znaczenie wypadków w Gąsawie, jak widać, budzą skrajne emocje. Wizje Długosza z powodzeniem rozwinęli późniejsi historycy, wzorcowe są słowa Aleksandra Semkowicza. Świętopełk „na czele swego orszaku pogonił do Marcinkowa, wpadł do łaźni i dokonał strasznej zbrodni, która rozchwiała tyle nadziei i opóźniła o sto lat prawie zjednoczenie najważniejszych dzielnic Polski w jeden organizm państwowy". Nawet dzisiaj pojawiają się twórcze opinie, że Leszek Biały zwołał wiec do Gąsawy, ponieważ chciał kontynuować politykę bałtycką swojego dziadka Krzywoustego. Wszelkie dostępne przekazy wskazują jednak, że książę krakowski nie miał szczególnych ambicji politycznych, a jego prestiż wśród Piastów wynikał jedynie z władania stołecznym grodem. Anegdotycznie nieco brzmi, że Leszek wezwany przez papieża na krucjatę grzecznie odmówił, tłumacząc się niedostatkiem w Ziemi Świętej piwa i miodu pitnego, bez których nie może żyć. Książę otrzymał stosowną dyspensę, a swoją drogą były takie piękne czasy, kiedy nawet Stolica Apostolska uznawała pewne potrzeby... Przyczyny, dla których Leszek Biały nie chciał się fatygować do Palestyny, są oczywiście dużo poważniejsze, a najważniejsza była obawa o Kraków, na który było wielu chętnych. Dobrym przykładem, jakie niebezpieczeństwa mogły wyniknąć z dłuższej nieobecności władcy, są losy wspominanego Henryka szweryńskiego, któremu znaczną część ziem Duńczycy zagarnęli właśnie podczas uczestnictwa hrabiego w krucjacie. Niebagatelnym problemem były również wielkie koszty, wszak Leszek musiałby się stawić z drużyną i ekwipunkiem godnym księcia Polski. Trudno upatrywać w wydarzeniach gąsawskich i śmierci Leszka Białego przełomowego momentu w dziejach Polski. Znacznie szersze horyzonty polityczne, sięgające Korony Chrobrego, mieli Henrykowie śląscy. Ambitne plany Brodatego i Pobożnego pokrzyżował niestety najazd Mongołów i niefortunna bitwa pod Legnicą 9 kwietnia 1241 r., która na wiele lat odroczyła plany zjednoczenia Polski. Symboliczne są wręcz słowa, które po staropolsku wedle Długosza miał wypowiedzieć Henryk II na widok niespodziewanego odwrotu z pola walki wojsk kuzyna Mieszka Otyłego: „Górze nam się stało". Jednocześnie równie fatalnym wydarzeniem, którego efekty są widoczne do dzisiaj, było trwałe zainstalowanie się Krzyżaków w Prusach. Legnicę i Zakon należy uznać w tej epoce za punkty zwrotne w polskiej historii. Gąsawa nie była również szczególną datą w dziejach Pomorza Gdańskiego, proces emancypacji tej ziemi trwał już od lat, a jej princepsowie prowadzili politykę własną i niezależną od Krakowa. Świętopełk już przed wiecem gąsawskim tytułował się księciem, a nadto zniesienie zwierzchności polskiej nie było jego ekstrawaganckim kaprysem. Pomorzanie powszechnie traktowali Polaków jako najeźdźców i pragnęli zemsty za krwawe wojny Krzywoustego. Sława wyzwoliciela Świętopełka przetrwała lata „(...) on to zwycięskim ramieniem uwolnił się spod jarzma książąt Polski dzięki mężnej obronie siebie i swoich dóbr". Autorem cytatu z ok. połowy XIV wieku jest opat oliwski Stanisław, najpewniej Pomorzanin. Aleksander Semkowicz, pomimo galicyjskiej niechęci do Świętopełka, potrafił jednak dokonać realnej oceny zjazdu gąsawskiego: „Żaden z naszych historyków nie dociekł przyczyny morderstwa popełnionego pod Gąsawą na księciu krakowskim, nikt też nie wyśledził właściwego sprawcy tej zbrodni. Wiadomości rocznikarskie i kronikarskie, na podstawie których osnuli nasi badacze opowiadanie o tem zdarzeniu, są tak lakoniczne, a co gorsza tak sprzeczne, że nie podobna orzec, które z nich są wiarygodne, a które zmyślone; jedne pochodzą z czasów późniejszych, inne skreślone zostały przez ludzi, którzy nie mogli lub też nie chcieli prawdy wyznać. Na tak kruchej podstawie niepodobna więc wydawać wyroku potępienia na książąt, którym źródła te przypisują dokonanie zamachu, gdyż niesprawiedliwym byłby taki wyrok ogłoszony bez przesłuchania wiarygodnych świadków, lub na tendencyjnych opierający się zeznaniach". Celem artykułu nie jest wybielanie Świętopełka, książę gdański był nieodrodnym synem swoich czasów, kiedy porwania były skutecznym i nawet uznawanym narzędziem politycznym. Rozpatrując jednak wydarzenia 1227 r. bez niepotrzebnych emocji, widać doskonale, że z braku źródeł tajemnic Gąsawy nigdy nie rozwikłamy. TOMASZ SZYMAŃSKI MÓJ 2018/ POMERANIA /19 a Lwowskiej już zapadał zmierzch. W bramie pod 13., na lewo, kilka schodków prowadziło do stróżówki. Zapukałem, z głębi rozległo się zachrypłe wołanie: - A wchodzić, wchodzić bez krępacji. - Za małymi drzwiami były jeszcze dwa stopnie w dół, niewiele brakowało, a wywaliłbym się jak długi. Zza szafy zasłaniającej wejście w głąb pomieszczenia wyszła przygarbiona Dozorczyni: - No, jak? Lonia nakarmiła? - Tak, tak - odparłem skwapliwie - tyle, że nie wiem, co dalej... już wieczór... - Nie martwi się... pani starsza i młodsza wrócą pewno jutro... Kawaler prześpi w Sanato. Pani Młodsza, znaczy się ciocia kawalera, to ona w Sanato pracuje, tylko to już nie klinika, a biblioteka... to znaczy się te władze, co teraz są, to one kazały wszystkie książki, co się nie spaliły, tutaj pod trzynasty zwozić, znosić, jak idzie. Był tu jeden taki starszy, co się tym zajmował, ale jakoś tak fajtnął na schodach. I tyle go było... No to wojskowa karetka go zabrała i zaraz się zjawił taki trochę jak żołnierz, trochę cywilny, ale karabin miał. Zaczął mnie przepytywać, czy tu nie ma kogo, coby się zajął książkami. To było tak koło południa, jak ten starszy się odwinął, i ten niby żołnierz się mnie pyta, a tu jak raz, przez bramę na podwórko weszły babcia Adela i ciotka Marysia z jakimiś małymi tobołkami. I Marysia zaraz: „Leon, a co ty tutaj...przeżyłeś, mój ty Boże...". Zaczęli się obściskiwać, a babcia Adela to się nawet popłakała. Siedli na schodach do Sanato, ten, jak mu tam, Leon wyciągnął z kieszeni blaszan-kę i przepili, nawet babcia łyknęła. Ja to się wymówiłam, a co mi tam... Coś gadali, śmiali się, popłakiwała babcia. No i na tym stanęło, że ciotka kawalera będzie za bibliotekarkę. To minęło kilka dni, zanim papier na tę oficynę dostała i tak już jest i w oficynie, i w Sanato. Ja tam nic nie gadałam, ale przecież wiem, że babcia i ciotka to w Powstanie były tu sanitariuszkami AK. No, ale teraz to nie ma o czym gadać. Stałem i gapiłem się na dozorczynię. - To znaczy po Powstaniu wywieźli je do obozu i niedawno wróciły. Pewno zajrzały na Natolińską, a że tam okopcony gruz, to przyszły na Lwowską - dozorczyni umilkła i patrzyła na mnie jak na jakiegoś głupka, no bo stałem jak kij od szczotki. - No, co tak sterczy, idziemy do Sanato - na chwilę zniknęła za szafą i zaraz wyszła z szarym kocem pod pachą. - Esesmański, prawie nowy, ale prałam go trzy razy, nie to, żeby wełniany, ale ciepły i dosyć duży. Z półeczki nad wiadrem zabrała mały lichtarzyk z kawałkiem świecy i zapałki: - Elektryka niby jest, jak nasze weszły do Pruszkowa, zaraz uruchomili elektrownię. Tylko mryga i często wyłączają, no i żarówka jest tylko w lampie, gdzie ciocia ma biuro. Tam jest i taka duża kanapa, w sam raz dla kawalera, a z korytarzyka na lewo to jest wygódka. I kran z wodą i wiadro, no wie, kawaler, do płukania... bo rezerwar któś ukradł... ale muszla jest, nawet nie pęknięta... Na szafce pod oknem miednica. Dozorczyni zdjęła z gwoździa przy drzwiach duży klucz i wyszliśmy na podwórko. -Te dwa okna po prawej, na parterze, to mieszkanie cioci. Klitka, bo klitka, ale własna. I nikt się nie połakomi odebrać... a co kawaler myśli, pod siedemnastym to staruszkę zaciukali i mieszkanie zajęli... ale co ja tam gadam... - dozorczyni weszła na schody do Sanato, zaczęła gmerać kluczem, ale jakoś nie mogła otworzyć. - Pani da... pomogę - odezwałem się nieśmiało. Ale w tej chwili zamek szczęknął. Mogliśmy wejść. Dozorczyni zatrzymała się w drzwiach. - A niech tam kawaler już sam idzie do środka, ja zwyczajna ty biblioteki... Tylko od razu trza się zamknąć, różne 20/POMERANIA/MAJ2018 A LITERATURA takie łażą, kompinują, co zamknięte, to zamknięte, aha... trza uważać na koty. Myszy tu jak ratlerki i nic tylko gryzą te książki i gryzą. Najpierw to ciocia stawiała łapki, ale tylko trzy miała, to i myszy się rozmnażali, aż na podwórko przywlokła się kotka i zaraz za węgłem, tam leżą takie ścinki desek, okociła się. I ciocia kotkie zatrudniła. Zabrała kociaki do pudełka, a stara za nimi pobiegła. I na samej górze, w tym małym saloniku, te koty mieszkają. Potem się wprowadził duży kocur i jakieś inne się pojawiły... no i zrobił się koci dom, a ciocia ma fundusz i na Koszykach codziennie mleko dla tych kotów kupuje, a jakże... no i koty za mleko pracują. I myszy się wyniosły, ale jakby koty zniknęły, to zaraz wrócą. Tam na górze drzwi do saloniku niedomknięte, a w oknie dykta z dziurą, mogą za potrzebą na dwór... bo koty to one porządne są - dosyć silnie domknęła drzwi. Stuknęły jakoś tak grubym głosem: „Ostatnia brama zamknęła się z głośnym Bum! i Tonią Mamering została po dzwonku w Parku Leśnym...". Piotruś Pan dawał znać o sobie - jakby wyjrzał z książki, która siedziała sobie w moim starym chlebaczku. Wsadziłem klucz do drzwi i ze zgrzytem, dawno widać nieoliwionego zamka, zamknąłem się w Sanato. W holu było ciemnawo, przez wysokie okna nie docierało zbyt dużo światła, tylko część małych szybek ocalała, większość była zabita kawałkami dykty. W ścianie naprzeciwko wejścia, ozdobionej płaskorzeźbami, były małe drzwi, teraz lekko uchylone. W wyższe rejony Sanato prowadziły schody z obydwu stron, obejmujące klatkę schodową marmurowymi ramionami... a na górze był jakby... balkon i trzy pary ogromnych drzwi, tam pewno były półki z książkami, no i koty... Zajrzałem przez drzwiczki pod schodami do środka. W półmroku zobaczyłem mały korytarzyk, na lewo, to pewno była ta wygódka, na prawo przez otwarte drzwi widziałem całkiem duży pokój, no raczej salę. W głębi, po prawej, okno do połowy zastawione wysoką do sufitu półką. Wszedłem do środka, na lewo od drzwi, także zasłonięta wysoką półką, stała ogromna kanapa. No, to byłem w sypialni. Rozłożyłem koc, rzeczywiście był duży, poduszki nie było, wygięte boczne oparcia kanapy mogły zastąpić nawet kilka poduszek. Za kanapą stała duża lampa z podartym abażurem. Przekręciłem kontakt na stojaku lampy i żarówka oświetliła słabym światłem moją sypialnię. Obok kanapy, pod lampą, mały stolik, na nim kilka książek, przy stoliku krzesełko... Na samym wierzchu, jakby ostatnio czytana, leżała książka już widać nieźle wyczytana: Antoni Czechow Syrena. Okładka książki był rozdarta, kilka stron leżało luźno na stoliku. Usiadłem na kanapie. W naszej przedwojennej bibliotece może i były dzieła Czechowa... nie pamiętałem. Tytuł wydrukowany trochę pochyloną czcionką. Syrena, pewno jakaś morska historia. Przysunąłem się bliżej lampy i zacząłem czytać: „Po jednej z sesyj zjazdu sędziów pokoju w N...". Żarówka zaczęła mrugać... światło na chwilę zgasło. Już chciałem się położyć, naciągnąłem na plecy koc, ale nikłe światełko żarówki powróciło... Pomyślałem, że zasnę prędzej, gdy trochę poczytam. Zatrzymałem wzrok na opisie Żylina, sekretarza zjazdu... Tyle już czasu upłynęło od tamtej nocy w bibliotece, a i dzisiaj nie wiem na pewno, czy czytałem dalej, czy zasną- łem... Faktem jest, że gdy po wielu latach przygotowywałem się do egzaminu do Szkoły Teatralnej i tekst Czechowa pt. Syrena znalazłem w miejskiej bibliotece w Sopocie, znałem go prawie na pamięć... Więc chyba zasnąłem... ale jeszcze na jawie zobaczyłem, jak zza półki, prawie w zupełnym cieniu, spogląda na mnie duży kot. Zapatrzyłem się w ogromne, zielone oczy kota, zasnąłem... i we śnie... zmieniłem się w Żylina, który słodziutkim głosikiem objaśniał tajemnice kulinarne. Po jednym z posiedzeń zjazdu sędziów pokoju w N..., członkowie zjazdu zebrali się w sali narad, żeby zdjąć mundury, nieco wypocząć, a potem pojechać do domu na obiad. Prezes zjazdu, imponujący mężczyzna z faworytami, który w jednej z właśnie osądzonych spraw zgłosił votum separatum, siedział przy stole i pośpiesznie pisał owo votum. Okręgowy sędzia pokoju Miłkin, młody człowiek o smętnym, marzycielskim wyrazie twarzy, uchodzący za filozofa niezadowolonego z otoczenia i poszukiwacza celów życia, stał przy oknie i ze smutkiem spoglądał na dziedziniec. Drugi sędzia okręgowy i dwaj honorowi — już odeszli. Pozostali — jeden sędzia honorowy, otyły, z obrzękłą twarzą i ciężkim oddechem, oraz pomocnik prokuratora, młody człowiek, o obliczu zakatarzonego — siedzieli na kanapie i czekali, aż prezes skończy pisać, by razem pojechać na obiad. Koło nich stał sekretarz zjazdu Żylin, mały człowieczek z baczkami koło uszu, z wyrazem słodyczy na twarzy. Uśmiechając się słodko i patrząc na tłuściocha, mówił półgłosem. — Wszyscy jesteśmy teraz głodni, jesteśmy zmęczeni i jest już po trzeciej, ale, dobroczyńco mój Grzegorzu Sawiczu, nie jest to prawdziwy apetyt. Prawdziwy wilczy apetyt, kiedy, zda się, zjadłbyś rodzonego ojca, zjawia się tylko po wysiłkach fizycznych, po polowaniu z chartami albo gdy się tak odwali końmi ze sto wiorst bez przerwy. Dużą rolę gra też wyobraźnia. Jeżeli, dajmy na to, wracasz z polowania i chcesz zjeść obiad z apetytem, nie należy nigdy myśleć o rzeczach mądrych. Mądre i uczone sprawy zawsze psują apetyt. Sam pan wie, że uczeni i filozofowie są w paragrafie jedzenia ludźmi ostatniego gatunku — gorzej od nich nawet, za przeproszeniem, świnie nie jadają. Kiedy się jedzie do domu, to trzeba, żeby głowa była zajęta tylko karafką i zakąską. Raz w drodze przymykam oczy i wyobrażam sobie prosiątko z chrzanem, to, uwierzy pan, o mało nie dostałem ataku histerycznego. A więc, kiedy pan zajeżdża przed dom, trzeba, żeby z kuchni dolatywał jakiś taki zapach, wie pan... — Pieczone gęsi pachną cudownie — powiedział sędzia honorowy, ciężko dysząc. — Nie mówcie tak, drogi Grzegorzu Sawiczu, kaczka albo bekas mogą dziesięć oczek fory dać gęsi. W gęsim zapachu nie ma tej delikatności, subtelności. Najwięcej przejmująco pachnie młoda cebulka, kiedy, wie pan, zaczyna się podsmażać i rozumie pan, syczy, szelma, na cały dom... Dalej, gdy wchodzisz do domu, stół powinien być już nakryty, a gdy siadasz do stołu, zaraz serwetkę za krawat i bez pośpiechu, z rozmysłem, wyciągnąć rękę do karafki z wódeczką. Lecz nalewaj ją, pieszczotkę, nie do kieliszka, tylko do jakiejś takiej przedpotopowej familijnej czarki ze srebra i pij nie od razu, lecz z początku westchnij, zatrzyj ręce, spójrz obojętnie na sufit, a potem tak, powoli, MÓJ 2018 / POMERANIA/21 LITERATURA podnieś wódeczkę do warg i — natychmiast z żołądka po całym ciele rozchodzę się jakby iskry... Po słodkiej twarzy sekretarza rozlał się wyraz błogości. — Słuchaj pan — powiedział prezes, podnosząc oczy na sekretarza — mów pan ciszej: już drugi arkusz przez pana psuję. — Ach, przepraszam, Piotrze Mikołajewiczu, będę cicho — odpowiedział sekretarz i ciągnął dalej półszeptem. — Potem, Grzegorzu Sawiczu, należy zakąsić, ale nie byle jak. Trzeba wiedzieć czym. Najlepsza zakąska, jeżeli pan chce wiedzieć, to śledź. Zjadł pan kawałek śledzia z cebulką, z sosem musztardowym i natychmiast, póki pan jeszcze czuje iskry w żołądku, jedz, dobrodzieju, kawior, sam albo jeżeli wolisz, z cytrynką, potem — zwyczajną rzodkiewkę z solą, potem znowu śledzie, ale najlepiej — solone rydze... jeżeli je drobno pokrajać, jak kawior, i rozumie pan, z cebulą, z oliwą... palce lizać... — Tak... — zgodził się sędzia honorowy, mrużąc oczy. — Na zakąskę dobre są też... tego... duszone białe grzyby. — Tak, tak, tak! Z cebulką, wie pan, z liściem bobkowym i różnymi korzeniami. Zdejmuje się pokrywkę z rondla, a tu z niego para bucha, zapach grzybów... czasem nawet łzy się cisną! Więc, jak tylko z kuchni przyniosą kulebiakę, trzeba wypić po raz drugi. — Iwanie Guriczu! — wyrzekł płaczącym głosem prezes. — Przez pana już trzeci arkusz zepsułem. — Licho go nadało, tylko o jedzeniu myśli — mruknął filozof Miłkin, robiąc pogardliwą minę. — Czyż oprócz grzybów i kulebiaki nie ma już innych spraw na świecie? — Tak, przed kulebiaką trzeba wypić — ciągnął dalej półgłosem sekretarz; tak się już zapalił, że jak śpiewający słowik, nie słyszał własnego głosu. — Kulebiaka musi być apetyczna, bezwstydna w całej swej nagości, żeby rodziła pokusę. Mrugniesz na nią okiem, odkraj sobie kawał i palcami nad nią strzepnij z nadmiaru uczuć. Zaczynasz jeść kulebiakę, a z niej wycieka masło, jakby łzy, nadzienie tłuste, soczyste, z jajkami, flakami, cebulą. Sekretarz wzniósł oczy ku górze i rozciągnął usta od ucha do ucha. Sędzia honorowy cmoknął i widocznie wyobrażając sobie kulebiakę, wykonał ruch palcami. — Diabli wiedzą, co on plecie — mruknął okręgowy, odchodząc do drugiego okna. — Gdy już zjadłeś dwa kawałki — trzeci należy zachować do kapuśniaku — ciągnął dalej w natchnieniu sekretarz. — Jak tylko upora się człek z kulebiaką, natychmiast, by nie przerwać apetytu, trzeba kazać podać kapuśniak... Kapuśniak musi być gorący, ognisty. Ale najlepszy jest, dobroczyńco mój, barszczyk małoruski z szyneczką i serdelkami. Podaje się do niego śmietanę i świeżą pietruszkę z koperkiem. Dobry też jest razsolnik z flaków i młodych nerek, a jeżeli lubicie zupę, to z zup najlepsza jest jarzynowa z marchewką, szparagami, kalafiorem i inną tego rodzaju jurisprudencją. — Doskonała rzecz — westchnął prezes, odrywając oczy od papieru, ale natychmiast się spostrzegł i jęknął: — Bój się pana Boga! W ten sposób do wieczora nie skończę! — Nie będę, nie będę! Przepraszam! — mówił sekretarz i ciągnął dalej szeptem: — Skoro już zjadłeś barszczyk albo zupę, należy natychmiast podawać rybę. Z ryb, niewiele mó- wiąc, najlepszy jest karaś, smażony w śmietanie, tylko trzeba go żywego całą dobę przetrzymać w śmietanie, aby był delikatny i nie pachniał bagnem. — Dobra jest także czeczuga (sterlet) — powiedział sędzia honorowy, zamykając oczy, lecz nagle, niespodziewanie dla wszystkich, zerwał się z miejsca i z zezwierzęconym wyrazem twarzy ryknął w stronę prezesa: — Piotrze Mikołaj ewiczu! Czy pan już prędko? Nie mogę dłużej czekać! Nie mogę! — Daj mi pan skończyć! — A więc sam pojadę. Pal was diabli! Tłuścioch machnął ręką, porwał kapelusz i nie żegnając się, wybiegł z pokoju. Sekretarz westchnął i nachyliwszy się do uszu pomocnika prokuratora, ciągnął dalej półgłosem: — Dobry jest także sandacz albo karp z sosem pomidorowym lub grzybowym. Ale rybą najeść się nie można, Stefanie Francewiczu, to nie jest jedzenie zasadnicze, główna rzecz w obiedzie — to nie ryba, lecz pieczyste. Jakiego ptaka pan najwięcej lubi? — Niestety, nie mogę panu współczuć: cierpię na katar żołądka. — Daj pan spokój! Katar żołądka lekarze sami wymyślili! Najczęściej powstaje ta choroba z liberalizmu i z pychy. Nie zwracaj pan uwagi. Na przykład, nie chce się jeść albo mdli pana, a pan niech nie zwraca uwagi i niech pan je do woli. Jeżeli, dajmy na to, podadzą na pieczyste parę dubeltów, do tego kuropatwę lub tłuściutkie przepióreczki, to, słowo uczciwego człowieka, zapomina się o każdym katarze. A indyczka pieczona? Biała, tłusta, taka soczysta, wie pan, prawdziwie, jak nimfa... — Tak, prawdopodobnie jest to smaczne — powiedział prokurator, uśmiechając się smutnie. — Indyczkę, może być, zjadłbym. — Boże drogi, a kaczka? Jeżeli wziąć kaczkę młodziutką, upiec ją w brytfannie, z kartofelkami, tak, żeby kartofle były pokrajane na drobne kawałki, przyrumieniły się i przesiąkły kaczym tłuszczem i żeby... Twarz filozofa Miłkina nabrała wyrazu zwierzęcego, chciał, widocznie, coś powiedzieć, cmoknął wargami, wyobraziwszy sobie, widocznie, pieczoną kaczkę, lecz nagle, jakby porwany przez jakąś siłę nieznaną, nic nie mówiąc, chwycił kapelusz i uciekł. — Tak, zjadłbym może i kaczkę — westchnął pomocnik prokuratora. Prezes wstał, przeszedł się trochę i znowu usiadł. — Po pieczystym człowiek staje się najedzony i wpada w stan słodkiego zamroczenia — kontynuował sekretarz. — I ciało czuje się wtedy dobrze i dusza odczuwa błogość. Dla większej rozkoszy można wypić ze trzy kieliszki zapiekanki. Prezes cmoknął i zakreślił arkusz. — Już szósty arkusz psuję — powiedział z gniewem. — To jest oburzające! — Niech pan pisze, niechże pan pisze — szepnął sekretarz. — Ja nie będę. Ja po cichutku. Powiem szczerze, Stefanie Francewiczu, na sumienie — ciągnął dalej ledwo słyszanym szeptem — zapiekanka domowej roboty lepsza jest od szampana. Po pierwszym kieliszku opanowuje cię takie jakieś omroczenie, fantasmagoria taka i zdaje się, że siedzi się nie u siebie w fotelu, lecz gdzieś w Australii, na jakimś miękkim strusiu... 22 / POMERANIA/MAJ2018 LITERATURA — Ależ pojedźmy już, Piotrze Mikołajewiczu! — powiedział prokurator, niecierpliwie wierzgając nogą. — Tak — ciągnął dalej sekretarz — popijając zapiekankę, dobrze jest wypalić cygaro i puszczać kółka; wtedy przychodzą do głowy takie marzenia: że niby jesteś wodzem naczelnym, że twoja żona jest najpiękniejszą kobietą na świecie, że ta piękność cały dzień pływa pod oknem twego salonu w takim basenie ze złotymi rybkami... Ona pływa, a wtedy szepcze się do niej: — „Złotko, chodź, pocałuj mnie!" — Piotrze Mikołajewiczu! —jęknął prokurator. — Tak — ciągnął dalej sekretarz — skończywszy cygaro, zakasujesz poły szlafroka i — do łóżeczka. Kładziesz się tak na plecy, brzuszkiem do góry i bierzesz gazetę do ręki... Prezes zerwał się z miejsca, cisnął pióro i obydwiema rękoma schwycił kapelusz. Pomocnik prokuratora, zapomniawszy o swym katarze i omdlewając z niecierpliwości, również się zerwał. — Jedziemy! — krzyknął. — Piotrze Mikołajewiczu, a co będzie z pańskim votum separatum ? — zląkł się sekretarz. — Kiedy je pan napisze? Przecież o szóstej musi pan jechać do miasta. Prezes machnął ręką i rzucił się ku drzwiom. Pomocnik prokuratora też machnął ręką i porwawszy swój portfel, znikł za przewodniczącym. Sekretarz westchnął, spojrzał za nimi z wyrzutem i zaczął sprzątać papiery*. Ocknąłem się... postać sekretarza chwilę jeszcze majaczyła w półmroku...Za ścianką oddzielającą kanapkę od półek z książkami powoli zaczęła prześwitywać smuga światła, słychać było szelest papieru... Przez dłuższą chwilę nie mogłem się odnaleźć... czy jestem jeszcze w sali konferencyjnej sądu grodzkiego..., czy na kanapce stojącej między półkami biblioteki w Sanato... Słyszałem jednak wyraźnie szelest papierów... Dźwięk dochodził zza ostatniej półki, za którą było ciemno, tylko z dalszej części sali bibliotecznej przenikało nikłe światło latarni z podwórka. Wpatrzyłem się w ciemne przejście między półkami... wyraźnie ktoś tam szeleścił papierami... Szelest się zbliżał... Przez przejście za półkami przemaszerowały koty. Pierwszy duży, szarobury niósł w pysku mysz, za nim pośpiesznie dreptały mniejsze i zupełnie małe koty... Przetarłem oczy... jakaś kocia zjawa... Chyba znowu zasnąłem. Żylin pochylił się nade mną i delikatnie wyciągnął z mojej ręki luźne kartki opowiadania Czechowa, zastukał w stolik... Usiadłem, koc zsunął się na podłogę... Ostatecznie dobu-dziło mnie stukanie, a potem łomotanie do drzwi. W mojej sypialni w Sanato było jasno, tak przespałem z Czechowem Widok ulic Warszawy - zrujnowane budynki na Starym Mieście. Widoczna elewacja kamienicy „Pod Lwem" od strony ul. Zapiecek. Widok na Rynek Starego Miasta od ul. Zapiecek na Stronę Barsa. noc i ranek. Stukanie do drzwi... Złapałem klucz i chleba-czek, zasnąłem w ubraniu. Udało mi się szybko otworzyć drzwi, za którymi stały Babcia Adela i Ciotka Marysia. Dozorczyni stała na podwórku oparta na szczotce i kiwała z zadowoleniem głową... Podałem jej klucz, przepraszając, że zostawiłem koc. - A niech ta, a niech ta... - zachrypiała. Poszliśmy do oficyny. W malutkim mieszkanku Ciotki Marysi, pod oknem w kuchni stał stół. Ciotka położyła na nim sporą torbę... i wyciągnęła z niej ogromne pęto kiełbasy. W kuchence rozszedł się cudowny zapach wędzonki i czosnku, ułamała duży kawałek... Smak tej kiełbasy zapamiętam do końca życia. A ile razy wspominam tę moją wyprawę w poszukiwaniu Babci i Ciotki, zaczynam nucić: Warszawo ty moja, Warszawo. RYSZARD RONCZEWSKI * Na podstawie tego tekstu napisałem monodram pod tym samym tytułem, przedstawiłem go kiedyś w Dworku Sierakowskich w Sopocie... Połączenie moich wspomnień i opowiadania Czechowa wpadło mi do głowy już w trakcie pisania „Biblioteki w Sanato". Korzystałem z tłumaczenia Jerzego Pomianowskiego (Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik 1957). Dopisek redakcji: opowiadanie Czechowa cytujemy w innym przekładzie. To tekst opracowany na podstawie: Anton Czechow, Śmierć urzędnika, tłum. A. W., „Biblioteka Groszowa", Warszawa 1926. Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Żurek Aleksandra, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/syrena.html MÓJ 2018/ POMERANIA /23 JAK JÔ TO WSPOMNĄ, TEJ JÔ JESZ PŁACZA Przed czile latama w Póznanim nalôzł sa baro czekawi ódjimk ze spôdköwiznë pö prof. Bożenie Stelmachówsczi, co zajima sa etnografią midzë jinszima Kaszëb. Napisóné przë nim bëło, że je na nim lëdowé karno z Chwaszczëna. To sa stało przëczënka medialny diskusji, jakô do nicze nie doprowadza. Dopierze barżi gruńtowne badérowanié dało ödpöwiésc, że na ódjimku je przedwôjnowé karno z Banina, co dobëło pierszą nódgroda na óżniwinach w Kartuzach w 1936 roku. Ödkrëcé ti historie je temata na bëlny articzel, chtëren rôd czedës napisza. Niżi są wëjimczi rozmôwë z jedną z głównëch bôhaterków ti historie i tuńcórką karna, Marią Kóbielą z dodómu Richert z Köscérznë, urodzoną 19 lëstopadnika 1919 roku w Baninie, dze téż do séwnika 1947 mieszka. * Dobëtné karno z Banina na öżniwinach w Kartuzach w 1936 r. To bëło wiôldżé wëdarzenié ö woje wódzczim öbjimie. Kö béł na tëch ôżniwinach wojewoda Wła-disłôw Raczkewicz, bél biskup Könstantin Dominik, béł ks. dr Kazmiérz Bieszk z Pelplëna, generał Władisłôw Bôrtnowsczi (dowódca Armii Pömörzé) i wiele jinszich wiôldżich lëdzy. Banino wëgrało! Co wë pamiatôce z tegö wëdarzeniégö? Do wöjnë wójta gminë Banino béł Józef Richert. Ön pôprosył mójégó tatka Augustina, téż Richerta (óni bëlë półbratama), ó zbrzątwienié grëpë młodëch lëdzy, cobë móglë nas bëlno zaprezentować na öżni-winach w Kartuzach. Mój tata pöprosył ó pómóc swojego zaca, a mojego szwagra, Jana Rómpczika. To béł kaszëbsczi poeta. Ön mieszkół we Gduńsku, ale u nas béł co sztërk, jak doma. To prawie Jan sprowadzył nama ne piakné stroje 24 / POMERANIA / MAJ 2018 wöjnowi kaszëbi kaszëbsczé. Ön téż ukłôdôł tekstë, ucził wiérztów, spiéwu i tuńca. Sóm ödegrôł wôżną rola w nym przed-stôwku. Na tim historicznym ódjimku më wszëtcë jesmë uwieczniony. Jan sedzy przëczëpłi. Bliskö niegö stoji jegö syn Stanisłôw i córka Leokadia. Öni öböje jesz żëją. Ten chłop sztram z wąsa to je wójt Banina, Józef Richert. Jô jem dëcht köle wińca tak z prawi jegö stronę, a z lewi moja sosterka Aniela. Më trzimałë nen wińc. Akórdión trzimó Albin Okrój. Bödôj nôwôżniészi w nym przed-stôwku béł Swiatopôłk Wiôldżi. To téż wëmëslił Rómpczik? Më nawetka tej nie wiedzelë, chto to béł nen Swiatopôłk, że to béł taczi wôżny kaszëbsczi ksąża. Nen mój szwadżer Jan to wszëtkö nama wëdolmacził. Swiatopôłka zagrôł Hubert Wantka (pöl. Wantke). Köle niegö béł jesz germek. Jô ju nie pa-miatóm, chto gö grôł. Öni öbaji bëlë na kôniach. Öbjachelë całi stadión dwa razë i pö kaszëbsku rzeklë: „Swiatopełk Gminë Banino i Rębie-chowa witô wszëtczich Kaszëbów!". A tej më zaczalë swöje tekstë, téż pö kaszëbsku. Pöczątk béł taczi: „Biją pënczi, biją pënczi, biją przez całé dożinczi". To wszëtkô zrobiło taczé wrażenie, że to wiera przewôżëło i më dobëlë nad Lëzëna, co zajało drëdżi plac. A Lëzëno miało całi zespół. Öni bëlë znóny. Piakno spiéwelë i tańcowele. Öni mëslelë, że na gwës wëgrają. A równak më dobëlë. Öni bëlë o to richtich złi. To béł taczi wiôldżi sukces. Lëzë-no pisze ö tim swój im drëdżim placu wnet w kożdi historiczny ksążce. Nawetka niedôwno sa ukôzôł piakny album. Tam je ödjimk, jak oni prowadzą buła, jaczégö öni dostelë tedë w nôd- groda. Za dëtczi za niegö öni so kupilë stroje. Całô wies jich wita. A wejle w Baninie wszëtcë ö tim zabôczëlë. Bögu dzaka, że Pón Bóg dół Wami taczé dłudżé żëcć, że Wë möżece ö tim wspömnąc. Ale czejbë nié nen jeden historiczny ödjimk, tej wiera nigdë bë ö tim ju nicht sa nie dowiedzôł. Czemu to tak sa stało? Pó prôwdze jô nie wiém. To gwës zrobiła wojna. Banino a Rabiechówó bëłë straszno pótłëkłé. Wiele lëdzy ostało zabite. Sóm Jan Rómpczik tak straszno zdżinął w lagrze, w Stutt-hofie. A po prówdze on ostół zabiti przez Miemca w pódlagrze, w No-wim Pórce. Miemcë go wzalë do lagru i zamördowelë, bó béł gduń-sczim pocztowca. Jan Kówalewsczi, co trzimôł chorągwią, przeżił, ale ostół na wiedno w Anglii. Józef Szreder béł zabiti, dwaji ód Kref-ftów téż, Ökrojowie bëlë wëwiozłi, Richercë ód wójta mët, Lewańczice mët. To nie je do ópówiedzenió, co ta wojna zrobiła. Më ni mielë pótemu głowë do taczich rzeczi, żebë ta pamiac ö tëch piaknëch dló nas óżniwinach dozerac. A wasza rodzëna téż ucerpia w ti wojnie? Jak We sami ja przeżëlë w Baninie? Jó wnet kuńcza sto lat, ale jak jo wspomną so te tam chwile, tej jó jesz dërch płacza, bo jó to wszëtkö pamiatóm, co dzejało sa pod kuńc ti wójnë. Ruscë wkroczëlë 12 strëmiannika 1945 roku i zajalë całą wies. Wiele ucekło w strona Przed-kówa i Czeczewa. Mój tata miół na pódwórzim taczi dosc wióldżi sklep - zemiónka. Ön do dzysó tam je. W nim miół zgromadzone wóda a jedzenie. Tam sa ukrëło kol sto mieszkańców Banina. Ruscë przëszlë, öbrabówelë nasze checze, nalezlë nas w tim sklepie, ale delë nama pokii. Le w tim czasu Miemcë óbkrążëlë całą obora i zaczało sa strzelanie. To bëło piekło na naszim pódwórzim. Po pôra gódzënach zrobiło sa czësto cecho. To bëło kol pół trzecy pó półnim. Më sa módlëlë, dërch ód nowa më gôdelë W ti zemiónce tacëło sa köl sto mieszkańców Banina. Dwiérze ötmikô Kristina Richert MÓJ 2018 / POMERANIA /25 wmm wöjnowi kaszëbi /zachë ze stôri szafë m' * u'.) ®Él Hi Mariô Köbiela z d. Richert różańce. Kôl trzecy më wëlezlë. Całô gospodarka bëła zrównónô z zemią. Czilenôsce krów żiwca sa spôlëłë, téż świnie, könie, nawet pies kôle budë béł spólony. Nie bëło nick. A wszadze leżelë zabiti żołnierze. Ruscë wszëtcë zdżinalë, a néga Miemców ucekła w strona Bësewa, dze wnet téż na nich czeka smierc. Tak më östelë bez niczego. A przed wöjną më mielë jedno z nôpiaknié-szich gburstwów w Baninie. Ale wa tam osta i zaczała dali göspödarzëc. A co më mielë zrobić? Na szczescé mój tata wiedzôł, co wojna znaczi. Ön bel na pierszi światowi wojnie. Temu ön miôł w stodole wëkópóną głabóką dzura i w ni schöwôł zböżé. Stodoła sa spôla, ale zböżé ostało. Në i bëło co sôc na zymku. Më za-czalë wszëtkó öd nowa. Ale jô ju długo tam nie bëła, bô jô sa ożenią i szła do Żukowa. Ale wa doma przëżëła wszëtcë? Jo, temu jô móga rzec, że më jesz mielë kąsk szczescégô. Bô nen kiińc wöjnë béł straszny. Wszadze bëła takô sama biéda. Wiele chëczów bëło wëpôloné. Kó tam przez wiele dni béł front. Wiele jinszich stracëło swój ich nôblëższich. Ale nôgórzi bëło, czej nie bëło wiedzec, co sa z nima stało. Tak bëło u naszich krewnëch Annë i Fracëszka Richer-tów z Rabiechówa, chtërny ucékelë przed tim fronta do Barniéwcza. W szadzę bëło ful błota. Padłë strzałę, kóń pódł. Na wozu bëło dzéwcza. Öno ostało kąsk renioné. Starszi retelë, co móglë. Chcelë scy-gnąc pomóc. Wzalë dzél rzeczi i szlë. Dzeckó óstawilë fejn zawinione na wozu. Czej przeszłe na-zód, dzéwczëca nie bëło. Do kuńca żëcégó ni möglë so tego wëbaczëc. Umerlë w 70. latach i póchówóny są w Żukowie na smatórzu. Kol 1980 roku më sa dowiedzelë, że to dzéwcza przeżëło. Przëjacha ona do Rabiechówa. Okózało sa, że wzął ja rusczi oficera. Czej umarł, rzeklë ji, skąd ona je. Në i zaczała szëkac swój ich korzeni. Kąsk ona pamiata swoja rodną wies, miała téż plu-szewégó misza, jaczégö dosta w dzectwie ód wuje. Bëła ju tej profesora chemii w Berlinie. Może żëje do dzysdnia. Z MARIĄKÖBIELĄ GÔDÔŁ EUGENIUSZ PRËCZKÖWSCZI Dzywny to je titel, jak téż dzywné je dló młodszich czetińców no „cos" zjaté na ódjimku. Hewó je to óffsetowó płita do drëku kómiksu-farwówónczi Jachta na dzëka. Nen komiks w 1991 r. wëdało Muzeum Pucczi Zemi. Autora ny historie je Józef Roszman, a céchunczi zrëchtowa lëdowó artistka Mariô Krause. W robota kól ti wëdôwiznë béł téż zaangażowóny pisôrz Jón Drzéżdżón, chtëren uprawił kaszëbsczi pisënk. Jachta na dzëka a materiałë, jaczé bëłë brëkówné do jegö drëku, mdze mógł óbezdrzec w maju a czer-wińcu latoségó roku na wëstawie ö kaszëb-sczich komiksach rëchtowóny bez Muzeum Kaszëbskó-Pómórsczi Pismieniznë a Muzyczi we Wejrowie. rd v;y; \ ).! iR A \ itw X 't1 'SSr' - \ rut w i 1 jt, -.i': i 26 /POMERANIA/ MAJ 2018 BIAŁKA, CO MALËJE SŁOWA Je to möżebné, bë öbaczëc öbrôz abô öbezdrzëc film, czej chtos nie widzy? Dzys ni ma ju z tim niżódnégö jiwru. Wszëtkö bez audiodeskripcja. Rëchtëje ja m.jin. Éwa Drążkówskó z Łączégó na Gôchach. Audiodeskripcjó to je öddanié tegô, co möże dozdrzec, użiwającë słów. Nie je to równak taczi zwëczajny tekst. Je jinszi öd negó, jaczi czëtómë. Baro jasny, tak do częsta nie trzimający sa reglów, ösoblëwie nëch stilisticznëch. W pölsczim jazëku szëk w zdaniu je baro swobodny. Przë opisu ju tak nie je. Wiedno muszimë zacząc od podmiotu. Ni môżemë rzeknąc: „mółó, brunô, pôkrëtô kruzowónyma klatama główka". Miast tego mdze: „główka, môłô, brunô, pökrëtô kruzowónyma klatama" - dolmaczi Éwa Drąż-kôwskô. Zaczątk ji dzejaniégö z audiodeskripcją to 2010 r. i robota dlô Nôrodnégö Muzeum w Poznaniu. Mielë pokazać ôbrazë lëdzóm, jaczi stracëlë zdrok. To zdawać sa mogło niemöżebné. Warköwnie prowadzëła tam Barbara Szemańskó, chtërna, chôc nie widzy, je jedną z pierszich, jaczi brelë udzél w twôrzenim audiodeskripcji. Jednym z zadań dló karna bëło opisanie obrazu Kajetana Sosnowsczégö „Spacer na Bielany". Ni ma na nim za wiele drobnotów, le jak to w taczich przëtrôfkach biwô, kóżdi widzôłgo jinaczi. Z nëch wszëtczich różnic Szemańskó wëbrała te nóbarżi jistotné i opisała öbrôz Sosnowsczégô. Téż pókôzała nama, co w audiodeskripcji je nówóżniészé - gôdô Éwa Drąż-köwskô. Taczich ôpisów móże pósłëchac na internetowi starnie, m.jin. iSztuka (www.isztuka@edu.pl), robiony bez Fundacja Audiodeskripcje, w chtërny wespółdzejô Barbara Szemańskó. Tam téż są nagrania przërëchtowóné bez Drążkówską. Pótemu dló Muzeum Rzezbë Alfónksa Karnego, ód-dzélu Pödlasczégô Muzeum w Biółimstoku, stwörzëła Stegna zwiedzanió. Jó zaplanowała wszëtkô ód chwile weńdzenió do budinku po wińdzenić z niego - ópówiódó mieszkónka Łączégö. A tedë pojawiła sa spósobnosc robötë we Gduńsku dló Europejsczégó Centrum Solidarnoscë. Tuwó téż miała stwórzëc scenarnik zwiedzanió. Öpiarła go na tim dló fulsprawnëch. Chóc bëło ji ju kąsk lżi, doch miała ju doswiôdczenié, równak czile jiwrów sa pojawiło. Jak wiedno spódlim je bëlné pöczerowanié. Tec co móże bëc w tim dradżégó? Nówôżniészé to poprawno zapisać wszele-jaczé kómendë. Czej jic wprawo, a czej w lewo. Jiwer z tim je taczi, że w ECS ekspozycje są na rozmajitëch piatrach, a do te w jedny z zal le nawetka labirint - dolmaczi Éwa Drążkówskó. Westrzód eksponatów, jaczich öpisënk muszała przërëchtowac, nalazłë są m.jin. noblowsczi medal Miłosza czë Złoto Palma Wajdë, a do te téż rozmajité doku-mentë, ódjimczi i filmë. A to nót je tak opisać, żebë mogła to „öbaczëc" osoba, co nie widzy. Në jo, le jak opisać film? Muszebné je óstawic dialodżi i zwakówą stegna. Tej czasu mómë tëlé, wiele dérëje cëchósc w konkretny scenie. Czasa je to czile sekund. Wdarza so, że jedna z nich tikała ód-kózanió Lechowi Wałase, że dostół Nódgroda Nobla. Jem dodała wiadło, że spuscył zdrok i sa uśmiechnął. Nie je to tak baro wôżné, równak w całoscë dosc tëli gódó nóm ó całi sytuacje. A to téż robi swoje - wspóminó Éwa Drążkówskó. Jak wiôldżé to mó znaczenie, znac je pó Barbarze Szemańsczi. Czedës ze swójim drëcha słëchała film. Nen gó ji ópówiódół. Film zrobił na ni baro wiôldżé wrażenie. Pó czasu, czej czëła jegó audiodeskripcja, miała do częsta jinszé wseczëcé, nie zdówół sa ji ju taczi czekawi Czej chtos twórzi ópisënk, nie je czësto sóm. Mó téż swójégó konsultanta, jaczim je niewidomi. Mójim przë robienim dló ECS bëła Barbara Szemańskó. Ona jakno pierszó słëchała tego, co jem napisała, a tej gódała, jak so na rzecz wëóbróżô. Czasa to sa nie zgódzało abó czegoś nie zrozmiała, tej muszebné bëłë póprówczi - dolmaczi Éwa Drążkówskó. Sama czile razy przeszła stegna, jaką ópisë-je, a do te proszą o to téż swojego slëbnégö. I tak nalazłë sa fele. Okózało sa, że tam, gdze miałobë sa jic w prawo, komunikat pódówół w lewo - wspóminó autorka audiodeskripcje. Przërëchtowónô bez nia stegna fónksknérëje w ECS ód początku roku. Dolmaczonó je téż na jinszé jazëczi. Dérëje 2,5 h. W planach na przińdnota mieszkón-czi Łączégó dali je wespółdzejanié z Fundacją Audiodeskripcje, a téż z firmą Movitech, jakô nagrała ópisënk stegnë w ECS stworzony bez Éwa Drążkówską. LUKÔSZ ZOŁTKÖWSCZI MÓJ 2018 POMERANIA/27 Ödj. Ł. Zołtköwsczi \ ... . rWKf'i STANISŁAW SALMONOWICZ Chwalimy się nieraz, że Polacy to naród spokojny, mało pamiętliwy, do krwawej zemsty niezdolny. Coś może prawdy w tym jest, ale niekoniecznie to stwierdzenie dotyczy sporów domowych. Faktem natomiast niewątpliwym, który możemy z dumą podkreślać, że po mrokach wczesnego średniowiecza władcy polscy rzadko znajdowali się w tarapatach, takich wydarzeniach, które jakże tragicznie ubarwiają dzieje władców rosyjskich, francuskich czy angielskich. Stąd może i w naszej literaturze nie narodził się tragik na miarę Szekspira, Corneillea czy Racinea. W pamięci historycznej Polaków pozostał właściwie tylko jeden głośny zamach na władcę, próba chorego psychicznie szlachcica, który się porwał na życie króla Zygmunta III Wazy i odpokutował za swój czyn skazany na okrutną karę. Natomiast nie da się zaprzeczyć, że rządząca krajem - Rzeczpospolitą polsko-litewską - szlachta, żywiąca ciągle obawy przed silną władzą królewską, wielokrotnie siłą wymuszała na władcach rezygnację z takich czy innych planów. Rok 2018 bogaty jest w różne rocznice historyczne, nie wszystkie można tak radośnie obchodzić jak stulecie odzyskania niepodległości, tej niepodległości, którą właśnie polska szlachta straciła, osłabiając państwo przez wieki. Stąd przypominam rocznicę wydarzeń okrutnych, mających swoje niewesołe konsekwencje historyczne. Chodzi o tzw. rokosz - bunt Jerzego Lubomirskiego, wielkiego magnata, przeciw planom wzmocnienia władzy królewskiej podejmowanym przez króla Jana Kazimierza. W 1668 r. Jan Kazimierz zrezygnował z tronu. „Złota wolność szlachecka" rozkwitła po śmierci ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta Augusta (rok 1572). Odtąd Rzeczpospolita polsko-litewska była w pełni tzw. królestwem elekcyjnym, w którym wola ogółu szlachty decydowała o powołaniu nowego władcy. Tak zwane artykuły henrykowskie, swego rodzaju ustawa zasadnicza państwa, ograniczając władzę królewską, zawierały przepis uprawniający szlachtę do wypowiedzenia posłuszeństwa królo- 28 / POMERANIA / MAJ 2018 wi, który łamie prawa Królestwa. Tak narodziła się idea rokoszy, tj. konfederacji szlachty przeciw władzy królewskiej. Pierwszym takim głośnym rokoszem, który obalił plany króla Zygmunta III Wazy, był w roku 1606 rokosz magnata Mikołaja Zebrzydowskiego. Lata od roku 1648, liczne wojny i spory lat 1648-1660, osłabiły państwo i rolę władzy królewskiej. Król Jan Kazimierz widział liczne niebezpieczeństwa zewnętrzne i pragnął wprowadzić wybór swego następcy za swego życia z pomocą Francji, co uniemożliwiłoby kolejne spory o wybór nowego władcy z udziałem sąsiednich mocarstw. I właśnie o tym sporze, krwawo zakończonym, chciałbym opowiedzieć. Mątwy dzisiejsze to dzielnica Inowrocławia, znana głównie z faktu istnienia tu dużego kombinatu chemicznego, produkującego sodę w dość zdewastowanym przez tę produkcję najbliższym otoczeniu o nieco księżycowym wyglądzie. Kiedyś jednak Mątwy to była mała wioska położona z dala od świata. Leżały bowiem w dolinie Noteci, ówcześnie na skraju wielkich mokradeł i moczarów, z reguły bezludnych, a zamykających rozlewiska Noteci u krańca jezioro Gopło, przez które to jezioro Noteć przepływała. Rokosz Lubomirskiego stał się faktem, a król Kazimierz postanowił rozprawić się ze zbuntowaną szlachtą orężnie. W 1665 r. zwycięstwa jednak nie uzyskał, także różne próby ugody z rokoszanami nie przyniosły sukcesu: wojna domowa trwała dalej. Po zerwaniu sejmu wiosną 1666 r. obie strony ponownie będą szukać rozstrzygnięcia orężnego. Tak doszło do bitwy pod Mątwami, w której przeciw siłom królewskim stanęła głównie szlachta wielkopolska. Armia królewska, złożona głównie z zawodowych żołnierzy (w sporej mierze tzw. obcego autoramentu, tj. piechoty, artylerii i dragonów rekrutowanych w kraju czy za granicą do płatnej służby wojskowej), liczyła ogółem ok. 20 tys. osób. Była to więc armia na owe czasy stosunkowo znaczna, jednakże, jak miała to wykazać bitwa pod Mątwami, brakowało jednolitości dowodzenia, brakowało nieraz gorliwości w wykonywaniu rozkazów królewskich. gawędy o ludziach i książkach Rebelianci, czy rokoszanie, zgromadzili niedaleko Mątew nie więcej niż 15 tys. ludzi. Jeżeli była to niemal wyłącznie „kawaleria szlachecka", to trzeba zauważyć, że po licznych wojnach lat 1648-1666 ogół szlachty z reguły w wojnie brał udział, i w bitwach „na białą broń i z konia" mógł być dobrze wprawiony... Armia szlachecka oczekiwała raczej na kolejne rokowania z władzą królewską. Jej oddziały znajdowały się na południowym brzegu Noteci. Tymczasem decyzjami króla Jana Kazimierza armia królewska miała szukać orężnego rozstrzygnięcia i zbliżała się od strony Mątew do północnego brzegu rzeki. Noteć, o czym nie w pełni wiedziano po stronie królewskiej, była rzeką trudną, zabagnioną, a w okolicy istniał, jak się miało okazać w związku z bitwą, tylko jeden bród łatwo dostępny przez rzekę na jej południową stronę. U boku króla Jana Kazimierza działali hetman litewski Michał K. Pac oraz świeżo mianowany hetmanem polnym koronnym Jan Sobieski. W istocie brakowało jednolitego kierownictwa, co zaciążyło na przebiegu bitwy. 13 lipca 1666 r. zdecydowano, mylnie oceniając, że w pobliżu nie ma większych sił rokoszan, o przejściu wojsk królewskich na południowy brzeg. Całością formalnie dowodził Sobieski, który jednak pozostał w tyle. Niewielka część kawalerii i dragonów, pod wodzą hetmana Paca, która przekroczyła Noteć, nie zajęła wzgórz panujących nad okolicą, a dragonia była dopiero w trakcie budowania pozycji nad przyczółkiem zajętym przez wojska królewskie, gdy zajmując niespodziewanie wzgórza panujące nad przeprawą, wojska rokoszan ruszyły do ataku na przeprawę. W zaistniałej sytuacji przewagę miała masa kawalerii szlacheckiej atakująca ze wzniesienia w kierunku na przeprawę. Nieliczne pułki jazdy królewskiej, które wysunęły się przed dragonię, zostały tym frontalnym atakiem przeważających sił kawalerii rokoszan całkowicie w ciągu kilku minut rozbite i, uciekając w popłochu, tratowały dragonów, którzy nie zdołali ogniem palnym powstrzymać ataku. W rezultacie nastąpiła paniczna ucieczka wszystkich regimentów, które zdołały do momentu bitwy przekroczyć Noteć. Jan Sobieski, zaskoczony atakiem, sam uciekał z powrotem na brzeg północny. Dziej opis i poeta Wespa-zjan Kochowski napisał o Sobieskim: „(...) ledwo się z przepaści salwować mógł". Tego szczęścia nie mieli dragoni i część kawalerii królewskiej: jedni ginęli w moczarach i wodach Noteci, innych mordowano bez litości na południowym brzegu. Uciekinierzy zaś zablokowali bród przez Noteć i gros sił królewskich bezradnie obserwowało klęskę. Mątwy to był epizod wojny domowej, a nie od dziś wiadomo, że wojny domowe są szczególnie okrutne: jeńców nie brano, nad rannymi się pastwiono, zwłoki obrabowywano... Winowajców klęski nie brakowało, głównie jednak obciążano hetmana Jana Sobieskiego, który przez wiele lat w różny sposób te zarzuty odrzucał. Faktem jest, że to Sobieski, pełen bodaj różnych wahań, nie dowodził przeprawą, pozostawił to hetmanowi Pacowi. Król głównym winowajcą klęski czynił właśnie Jana Sobieskiego. Opisy klęski w źródłach epoki były wielorakie, odbiła się szerokim echem. Liczba zabitych, zaginionych, zamordowanych okrutnie przez szlachtę konfederacką była liczona w różnych źródłach na 3 do 4 tys. ludzi. Dziś historycy, choć różnią się w szczegółowych danych, uważają te szacunki za zawyżone. Nie ulega jednak wątpliwości, że kilka regimentów dragonii obcego autoramentu oraz kilka chorągwi kawalerii, zwłaszcza co do kadry oficerskiej, poniosło straty dotkliwe. Ginęli pod Mątwami żołnierze zawodowi, nieraz bohaterowie wojen lat 1655-1660. W sumie była to klęska dotkliwa, także prestiżowa, armii królewskiej. Obóz królewski, i tak niejednolity i niewolny od wahań, został zmuszony do ugody z rokoszanami w Łęgonicach nad Pilicą 31 lipca tego roku. Wódz rokoszan, Jerzy S. Lubomirski, formalnie się ukorzył przed królem, amnestia objęła wszystkie dotychczasowe wydarzenia. W kraju wrócił spokój, jednakże wszelkie plany reform króla Jana Kazimierza bezpowrotnie upadły. Ambitna i energiczna żona króla - Maria Ludwika Gonzaga - tylko o kilka miesięcy przeżyła klęskę tych planów Niepozbawiony wielu talentów, ale i łatwo porzucający kolejne koncepcje swej działalności, król Jan Kazimierz po śmierci żony i zerwaniu przez opozycyjną szlachtę kolejnego sejmu (1668) zdecydował się na krok bez precedensu: abdykował z tronu i wyjechał do Francji, w której wkrótce zmarł (1672). Elekcja nowego króla, po akcie abdykacji poprzedniego, była niezwykle burzliwa, niewolna, powiedzielibyśmy dzisiaj, od populistycznych zawirowań, które doprowadziły do niespodziewanego wyboru na króla przedstawiciela popularnej wśród szlachty rodziny książąt Wiśniowieckich: wybrany królem Michał Korybut Wiśniowiecki będzie bodaj najbardziej nieudolnym władcą Rzeczypospolitej, a jego rządy (wprawdzie krótkie, lata 1669-1673) pogłębiły stan anarchii życia publicznego. Rzeczpospolita Szlachecka jeszcze po rok 1648 była krajem potężnym w skali Europy, obejmowała rozliczne terytoria, była państwem wielonarodowościowym, ale rządzonym przez szlachtę, która obawiała się silnej władzy królewskiej, nie bacząc na liczne zagrożenia ze strony możnych sąsiadów. Brakowało umiaru, zachowania właściwej proporcji między wolnością polityczną szlachty a siłą państwa. Grecki tragik, Sofokles, pisał przed wiekami: „Pięknie jest utrzymać mądry umiar"... MÓJ 2018 / POMERANIA / 29 Pierszé lata dzejaniô wejrowsczégö partu Kaszëbsczégö Zrzeszeniô WEDLE AKTÓW KÖMUNYSTICZNY BEZPIECZI Klémas Derc czerowôł szköłą w Gniéżdżewie blós czile mie-sący, pö czim przëcygnął do Wejrowa. Tam zaczął wespółdzejac z wëchôdającą w tim czasu w nym gardzę „Zrzeszą Kaszëbską". Ökróm tegô östôł wiérny temu, co gô interesowało ju przódë lat, to je teatrowi rësznoce, jaką pömôgôł terô rozwijać na Kaszëbach. W Wejrowie, jaczé bël-né teatrowé tradicje miało ju przed wöjną, pöwstôł Kaszëbsczi Teater miona Jana Kôrnowsczégö, chtërnégö przédnikama bëlë Jón Rómpsczi i prawie Derc. Pierszim dokaza na bina, jaczi to karno wëstawiło, béł „Hanka sa żeni" ks. Bernata Sëchtë. Mógł öbezdrzec ta premiera w wejrowsczi zalë Prusyńsczćgó 27 łżëkwiata 1946 r. Na przedstôwienim béł sóm autór, to je ks. Sëchta, równak to, co uzdrzôł na binie, nie widzało mu sa. Dejade na przék temu kaszëbsczi teater z Wejrowa jesz wiele razy wëstôwiôł „Hanka" a ókróm ni téż përzna jinszich bino-wëch dokazów. Ökôzało sa, że wiadła ö teatrowi dzejnoce Derca w Wejrowie trafiłë w stronë dosc daleczé öd kaszëbsczi zemi, nie öznôczało to równak dló niego nick dobrego. W czerwińcu 1946 r. doszłë öne do... prôcowników Skôrböwégó Urzadu we Włocławku, to je do môla, gdze bohater najégö tekstu robił na początku II światowi wójnë. Przeczëtelë öni w jaczims cządniku articzel z 12 czerwińca 1946 r., chtëren miôł titel „Zebranie organizacyjne Oddz[iału] Powiato- wego Tow[arzystwa] Teatrów i Muzyki Ludowej RP w Wejherowie". Uzdrzelë öni w tim teksce znóné jima nôzwëskô Klémasa Derca i wëdowie-dzelë sa, że chłop nen wëbróny óstôł na przédnika lëdowégö teatru w Wejrowie. Zaró po tim wëszëznë wło-cławsczégö partu warköwégö związku skôrbôwëch robotników wësłałë do wejrowsczégo partu ti organizacje pismiono, chtërno przewarało do dzysó w aktach Służbę Bezpieku Lëdowi Pölsczi. Zamkłosc jego przed-stówia „włocławsczi" cząd żëcégô Derca w baro lëchim widzę. Przińdny sekretera wejrowsczégó partu Kaszëb-sczégö Zrzeszeniô óstôł w nim ópisó-ny jakno Nieme i hitlerówc. Wedle autorów nadczidniatégö wëżi pismio-na ób czas swöj i robótë w Skôrböwim Urządzę we Włocławku miôł ön nibë nosëc odznaka hitlerowsczi partie NSDAP i bëc gôrlëwim służbistą jakno niemiecczi szandara. Pod kuńc swojego lëstu włocławsczi urzadow-nicë skórbówi tak ôpiselë Derca, że nibë ôstawił pô se bôgaté wspôminczi jakno wiôldżi hitlerówc. Zaró po tim spitelë sa téż, czë na richtich molach są richtich lëdzef". Wszëtkö to stało sa dłô Derca zdrzódła wiele jiwrów. Kó doch béł to czas krótko pó wojnie, czej niemiec-czé przësprawë i zbrodnie w Polsce i na Kaszëbach bëłë baro swiéżim wspominka. W lëdzach bëło tedë wiele görzu na Niemców i posądzenie kógós w tim czasu ö wespółrobóta z hitlerówcama bëło baro wiôldżim tôkla. Jistno bëło z bohatera naszego tekstu, chtëren muszół przez to jesz barżi starać sa udokaznic to, że nie wespółdzejôł z Niemcama, nie szkó-dzył Pölôchóm i że zasłëgiwô na dostanie nazôd pölsczégó óbëwatelstwa. Wëzdrzi na to, że sprawa ta ósta téż wëzwëskónô procëm niemu przez wejrowsczi Powiatowi Urząd Publicznego Bezpieku. Wskôzywô na to fakt, że w aktach bezpieczi uchówół sa do dzysô cedelk, na chtërnym Derc gó-dzy sa na krëjamną wespółrobóta z UB. Öbówiązadło do ni bohater naszégó dokazu napisół w Wejrowie 22 lëstopadnika 1946 r. Miôł ón wedle tego dokumentu ob czas swój i łączbë z UB użëwac tacewnégô miona „Grzegorz". Zaró równak musza pódsztrëchnąc, że donëchczas nie nalózł jem niżódnëch brzadów jego wespółdzejaniégó z bezpieką. To, że na ógle zgódzył sa na nie, wëchôdô wiera z jego baro dradżi w tim czasu sytuacje. Z tego, co wiémë ó ro-bóce krëjamnëch służbów Lëdowi Pölsczi, wëchôdô, że rozmiałë one bëlno wëzwëskiwac lëdzczé słabóscë, zastrasziwac lëdzy i na taczi ort zmuszëwac jich do wespółrobótë. Tak sa skłôdô, że Klémas Derc miôł tej stolemny jiwer z nadczidniatima wëżi pösądzeniama ö wespółrobóta z Niemcama i UB na gwës rozmiało to wëkórzëstac, i tak téż wiera zrobiło. To, że pózniészi zrzeszeniowi sekretera ni miôł lësztu na trzimanié łączbë z ubówcama, pöcwierdzywô to, że po jaczims czasu pó zwerbówanim 1 Wszëtczé wëzwëskóné w artiklu cytatë wzatć z pölsköjazëköwëch zdrzódłowëch tekstów skaszëbił autór. 30 /POMERANIA/MAJ2018 kaszëbiw prl-u odmówił ôn dalszi wespółrobötë. Wiadło ö tim nalezc jidze w zrëchto-wóny w strëmianniku 1959 r. cha-rakteristice Derca. Z tegö samégö zdrzódła wiémë, że przëczëną, dlô jaczi ubówcë gö zwerböwelë, bëła jich chac krëjamnégö rozprôcowaniô wrodżégô elemeńtu w karnie pówój-nowi „Zrzeszë Kaszëbsczi". W latach 1946-1947 przed wło-cławsczim zamôlowim wëdzéla Ökra-gówégó Sądu w Toruniu ödbiwa sa sądowo sprawa Derca, chtëren oskarżony östôł ô to, że sóm chcôł wpisać sa na niemiecką nôrodną lësta i że we-spółrobił z Gestapo. Kureszce równak pô rozmajitëch tôklach östôł zrehabi-litowóny i dostôł pôlsczé ôbëwatelstwô. W piacdzesątëch latach XX stala-ta, czej wejrowskô SB zacza rëszno rozprôcowiwac dzejarzów tamecznego partu Kaszëbsczégö Zrzesze-niô, wësła öna do zastapcë Powiatowi Kómańde Öbëwatelsczi Milicje do sprôw bezpieczi we Włocławku pismiono w sprawie Derca. Zamkłô w nim bëła prośba, żebë wëbadéro-wac, jak wëzdrzało jegô ödniesenié do Pölôchów i Niemców ób czas jego robötë w henëtnym skôrböwim urządzę. Ödpöwiésc zrëchtowónô östa we włocławsczi kómańdze 5 lësto-padnika 1957 r., a do Wejrowa trafia dwa dni późni. Widzec w ni ju jinszi öbrôz Dercowégô żëcégö we Włocławku ôb czas wöjnë. Wëchôdô z niego, że bohater naszego tekstu do [19]39 r. robił w 1 Skôrböwim Urządzę we Włocławku jakno scygôcz podatków. Wëmieniony béł Pôlôcha i nigdë nie dôwôł znac swôjim za-chôwanim i pöstapöwanim, jakbë béł Niemca. Wespółrobötnicë lubilë gö i mielë ö nim bëlną dba. Za Niemca miôł starać sa ö niemiecczé öbëwa-telstwö i dostôł je, ale nie zmienił pö tim swojego ödnieseniégö do Pölôchów, ani nie dzejôł téż na jich szkoda. Ökôzało sa téż, że lëdze, co nibë widzelë Klémasa Derca öb czas wöjnë z oznaką NSDAP, w piacdze- sątëch latach (to je ju czilenôsce lat pö nëch zdarzeniach) ni mielë ju wiera richtich gwësnotë, że to ja prawie miôł nen chłop na swójim wap-su. Nicht téż nie widzôł w tim czasu Derca w mundurze niemiecczégö szandarë abó SA-mana. Z dokumentu wësłónégö w lëstopadniku 1957 r. do Wejrowa wëchôdô, że przedstôwcë włocławsczi SB gôdelë z jednym z autorów nadczidniatégö wëżi lëstu z czerwińca 1946 r., w chtërnym nala-złë sa wiadła ó wespółdzejanim Derca z hitłerówcama. W 1957 r. rzekł on, mi a i sł^i'.u s «/ Ki- 'i 1 j«k J. . - &: -Ta* »roui&i tu>4uoU6 « •- •' :s RS • - ' i-J--'- s Wj-JW ___Ł°' _ że czej piselë z drëcha swoje pismiono, czëlë öd lëdzy rozmajité wiadła na téma dôwnégó robotnika włocław-sczégô skôrböwégó urzadu, ale późni ókôzałë sa one przesadzone i w wiele przëtrôfkach nie bëłë prówdą. Na ógle wedle włocławsczi bezpieczi lëdze, co pamiatelë Derca z czasów wöjnë, bëlë ó nim dobri dbë i pöcwierdzëlë, że nie szkódzył Pólóchóm. Wedle wiédzë, jaką pod kuńc piac-dzesątëch lat mia wejrowskô bezpieka, pö zlëkwidowanim „Zrzeszë Kaszëbsczi" w 1947 r. Klémas Derc miół oficjalno nie interesować sa kaszëbsczima sprawama, ale trzimół tej łączba z Bruna Richerta, Jana Trepczika i Aleksandra Labudą. W es-becczich papiorach nazwóny östôł fanatika w sprawach kaszëbsczi kulturę. Pó XX zjezdze Kómunysticzny Partie Sowiecczégó Związku, chtëren ödbiwôł sa w gromiczniku 1956, zaczął rëchtowac ödczëtë na kaszëbsczé témë. Miôł téż w tim czasu pótëkac sa z Trepczika ë Richerta i korbie z nima ö stwórzenim kaszëbsczi organizacje. Po pöliticznëch zjinakach w Polsce béł Derc jednym z wespół-załóżców Kaszëbsczégó Zrzeszeniô i rëszno włącził sa w jegö dzejanié. Ösoblëwą stara miôł ö sprawë kulturę a w tim, jak ju wiémë, ó kaszëbsczi teater. Dzejający w Wej rowie krótko pó wojnie wespółczerowóny przez Derca Kaszëbsczi Teater miona Jana Kôrnowsczégö óprzestôł szëkówac widzawiszcza na początku 1947 r., ale po pówstanim w tim gardzę krézo-wégó partu KZ odrodzą sa kaszëbskô teatrowô rësznota. W 1957 r. bohater negó artikla jesz róz wëstawił dokóz ks. Sëchtë „Hanka sa żeni". Béł reżi-sera tegó przedstówienió i wespół-dzejół przë jego rëchtowanim z wiele lëdzama, midzë jinszima z Jana Trepczika. Równak Dercowé dzejanié na kaszëbsczim gónie w óbrëmienim KZ dërch mocno interesowało bezpieka. Baro czekawiłë ja midzë jinszima roz-majité spiérczi bënë Zrzeszenió. Tak sa skłódó, że dzél z nich sparłaczony béł z personą sekretérë wejrowsczégö partu. Wedle esbecczich zdrzódłów nie béł on lubiany, a ösobłëwie przez młodzëzna. Ökróm te bezpieka wiedza i chcą wiedzec jesz wiacy ó sztri-dze midzë Derca a niechtërnyma nô-łeżnikama kaszëbsczégö artisticznégó karna w Wejrowie. Ö tim dejade wiacy napiszemë późni. SŁÔWK FÖRMELLA* * Autór je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gduńsczćgo partu Insti-tutu Nôrodny Pamiacë. MÔJ 2018 / POMERANIA , 31 ZAKONY MĘSKIE DIECEZJI CHEŁMIŃSKIEJ Z Leszkiem Molendowskim, autorem książki Zakony męskie diecezji chełmińskiej i ich losy w czasie II wojny światowej, rozmawiał Marek Adamkowicz. LESZEK MOLEXi>otv5Kl zakony męskie diecezji chełmińskie; uch losy w czasie ii wojny światowej LESZEK MOLENDOWSKI Historyk i publicysta, zajmuje się historią Pomorza Nadwiślańskiego XIX i XX w. oraz wojskowości. Autor książek Dzieje Ojców Jezuitów i szkolnictwa jezuickiego w Gdyni (2010), TeofilZegarski (1884-1936) -pedagog, urzędnik, pomorski działacz społeczny i twórca Orlego Gniazda w Gdyni (2011), współredaktor wraz z Józefem Borzyszkowskim IV tomu Z dziejów kultury Pomorza XVII-XIX wieku (2010). Książka Zakony męskie diecezji chełmińskiej i ich losy w czasie II wojny światowej ukazała się w 2017 r. nakładem Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku. Napisał pan książkę, można powiedzieć, pionierską. O ile bowiem mamy opracowania dotyczące poszczególnych zakonów w diecezji chełmińskiej, o tyle tak szerokiego, przekrojowego spojrzenia na ich historię w latach międzywojennych i podczas okupacji jeszcze nie było. Zawsze się staram, aby tematyka artykułu czy książki, za których pisanie się biorę, była czymś nowym, jeszcze niezbadanym, a przynajmniej, jeśli chodzi o teksty popularyzatorskie z zakresu wojskowości, była czymś mało znanym w Polsce. Nie inaczej jest z historią zakonów w diecezji chełmińskiej. Ich losy przed II wojną światową, podczas wojny oraz po niej - choć w coraz mniejszym zakresie - są słabo rozpoznane. Wprawdzie werbiści w Górnej Grupie, jezuici w Gdyni i salezjanie w Rumi doczekali się większych opracowań, jednak są zgromadzenia, które nadal czekają na opisanie. Dotyczy to na przykład redemptorystów w Toruniu i jezuitów w Grudziądzu, nie mówiąc już o toruńskich michalitach, misjonarzach Świętej Rodziny w Wielkim Klinczu, księżach misjonarzach: zmartwychwstańcach w Dębkach i pallotynach w Chełmnie. To placówki, o których można powiedzieć, że zostały „zapomniane". Inna sprawa, że nawet w przypadku zakonów, które - jak się wydaje - zostały dość dobrze opisane, niezbędne było przeprowadzenie kwerend w archiwach, co oczywiście zrobiłem. Zaznaczmy, że książka, o której rozmawiamy, stanowi rozwinięcie wcześniejszych badań. Ma pan przecież w dorobku chociażby opracowanie na temat jezuitów w Gdyni. Tak jak wspomniałem, staram się zajmować tematyką, w której można pokazać coś nowego, a tak właśnie jest z historią pomorskich zakonów. Obecnie kończę pisać na ten temat rozprawę doktorską. Będzie ona dotyczyć zgromadzeń męskich, które w międzywojniu działały na terenie diecezji chełmińskiej. Praca ta powstaje pod opieką prof. Józefa Borzyszkowskiego, którego dużą zasługą jest to, że zajmuję się tym tematem. To właśnie on, kiedy jeszcze byłem na studiach, polecił mi napisanie pracy magisterskiej o szkole jezuitów w Gdyni, z czego później zrodziła się książka. Przygotowując ją, szybko zauważyłem, że we wspomnianej tematyce można jeszcze znaleźć dużo nowości... no i już tak zostało. Kiedy później pracowałem w gdańskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej, kierownictwo chciało, żebym napisał niewielką książeczkę o losie gdyńskich zakonników - jezuitów i franciszkanów - w czasie II wojny światowej. Zaproponowałem wówczas, jako że zawsze lubiłem maksymę „cięższą podajcie mi zbroję", że opracuję wojenną historię zakonników, ale z całej diecezji. Przy tej okazji udało mi się dotrzeć do wielu ciekawych materiałów, w tym zbioru akt dotyczących domu jezuickiego w Grudziądzu. Odnalazłem je w archiwum zakonnym w Warszawie. Jest to o tyle niezwykłe, że wielu historyków jezuitów nie miało pojęcia, że tego rodzaju dokumenty w ogóle 32 / POMERANIA/MAJ2018 NASZE ROZMOWY istnieją, a redakcja „Rocznika Grudziądzkiego" była niepomiernie zdziwiona, że krótko przed wojną i krótko po niej jezuici pracowali w tym mieście. Jeśli zaś chodzi o resztę materiałów, to przyznajmy, nikt ich specjalnie nie ukrywa. Trzeba tylko - i tak było w większości przypadków - umówić się, pojechać i zwyczajnie korzystać z klasztornego, zakonnego, prowincjalnego archiwum. To wszystko, choć czasem mam wrażenie, że aż tyle. Ale to inna historia... Choć zakonnicy wydają się stałym elementem pomorskiego społeczeństwa, to w książce zwraca pan uwagę, że przez wiele lat życia zakonnego w naszym regionie nie było! Trudno, żeby było inaczej. Przypomnijmy, że od chwili zakończenia procesu kasat klasztorów, rozpoczętego przez Prusy w końcu XVIII wieku a trwającego do II połowy XIX wieku, na terenie diecezji chełmińskiej (i całego obszaru Rzeczpospolitej, który po zaborach został wchłonięty przez królestwo Prus) nie było ani jednego zorganizowanego klasztoru lub nawet męskiego domu zakonnego. Jako ostatni, w 1875 r., został skasowany klasztor franciszkanów w Wejherowie. Nie znaczy to jednak, że od tej pory zakonników w naszych stronach nie widywano. Pod koniec XIX wieku przyjeżdżali oni z zaboru austriackiego czy rosyjskiego, aby prowadzić misje duszpasterskie w pomorskich miastach, miasteczkach i wioskach. Byli oni jednak wyłącznie gośćmi. Dopiero po 1920 r. otworzyły się dla nich nowe możliwości, m.in. dlatego, że w diecezji zabrakło wielu księży (głównie niemieckich) i ktoś musiał ich zastąpić. Poza tym teren, na którym co najmniej kilkadziesiąt lat nie było żadnych klasztorów, aż się prosił, żeby władze zakonów choćby spróbowały założyć tu swoje placówki. I takie starania podejmowano, aczkolwiek przyznać trzeba, że współpraca z klerem diecezjalnym, przynajmniej na początku, nie była, mówiąc delikatnie, najlepsza. Mimo to zapoczątkowany przez bp. Augustyna Rosentretera proces osiedlania zakonów w diecezji chełmińskiej kontynuował, a nawet znacznie rozwinął jego następca, bp Stanisław Okoniewski. Rozmawiamy o zakonach, więc siłą rzeczą jest to opowiadanie o pewnej zbiorowości. A przecież w każdym z tych zgromadzeń pojawiały się osobowości wyrastające ponad przeciętność. Weźmy na przykład o. Maksymiliana Kolbego, franciszkanina... Oj tak, zakonnicy to inny typ duchownych niż księża diecezjalni. W dodatku każdy zakon posiada własny charyzmat - typ duchowości i własny sposób pełnienia posługi duszpasterskiej wśród wiernych. Fran- Maturzyści werbistowskiego gimnazjum św. Józefa z komisją egzaminacyjną, 1936 r. (APP-SVD) ciszkanin o. Kolbe niewątpliwie był postacią rozpoznawalną, wielce zaangażowaną w prace wydawnicze, prowadzenie misji duszpasterskich (np. w Japonii) oraz w rozwój polskiej prowincji franciszkanów konwentualnych. Przez jego antysemityzm uważa się go jednak za postać kontrowersyjną. Ciekawostką jest, że jego rodzimy klasztor niepokalanowski wspierał pieniędzmi i fachowcami dopiero co powstający klasztor w Gdyni. Z pomorskich zakonników z pewnością wspomnieć należy redemptorystę o. Władysława Szoł-drskiego, uznanego historyka kościoła, o. Ludwika Frąsia, historyka i pisarza ascetycznego, o. Karola Szranta, teologa, świetnego duszpasterza i kaznodzieję, który prowadził rekolekcje i misje na terenie siedmiu diecezji. Wybitnym werbistą był o. Stanisław Kubista, twórca największego i najnowocześniejszego w diecezji ośrodka wydawniczego w Górnej Grupie, który zarazem był redaktorem, autorem wielu czasopism i książek. Na uwagę zasługują również o. Ludwik Gołąb, misjonarz w Chinach, którego zbiory stały się zaczątkiem werbistowskiego muzeum etnograficznego, czy też o. Alojzy Liguda, współtwórca klasztoru w Górnej Grupie, który z pochodzenia był Niemcem, a obywatelstwo polskie otrzymał w 1933 r. Jego dwaj bracia byli w czasie I wojny niemieckimi oficerami, on sam natomiast służył w artylerii. Mógł uniknąć obozu koncentracyjnego, wolał jednak pozostać ze swymi współbraćmi. Z jezuitów wspomnieć należy o. Alojzego Chrobaka, twórcę domu gdyńskiego, który jako jeden z nielicznych przeżył wojnę. W okupowanej Warszawie uratował on od zagłady co najmniej kilku Żydów, był kapelanem AK i przeżył dokonaną 4 sierpnia 1944 r. MÓJ2018 /POMERANIA/33 I NASZE ROZMOWY Aresztowania w dniu wkroczenia Niemców do Gdyni 14 września 1939 r. Wśród zatrzymanych na ul. Świętojańskiej pierwszy z lewej franciszkanin br. Władysław Kaczmarek (Kornel) (Muzeum Miasta Gdyni) masakrę domu zakonnego przy ul. Narbutta. On też jest autorem arcyciekawych wspomnień, które niestety nadal nie doczekały się opublikowania. Jego konfratrem był o. Józef Koneweczka, twórca Gimnazjum (a potem i liceum) Ojców Jezuitów w Gdyni, postać nietuzinkowa, człowiek niezmiernie zaangażowany w sprawy edukacji. Do dziś jest pamiętany nie tylko jako świetny organizator, ale też wymagający dyrektor i nauczyciel. Czytając te biografie, łatwo zauważyć, jak bardzo los zakonników splótł się w czasie wojny z doświadczeniem całego narodu. Tak to prawda. Na zakonników, podobnie jak na całą polską inteligencję i warstwy kierownicze, do których zaliczano i duchowieństwo, spadła furia nazistów. Niemcy pamiętali o udziale polskiego duchowieństwa katolickiego w podtrzymywaniu polskiego życia duchowego, kulturalnego, a nawet ekonomicznego w okresie zaborów. Nie zamierzali więc popełniać tego samego błędu, który według nich popełnili ich kajzerowscy poprzednicy. W czasie tzw. krwawej pomorskiej jesieni zginęła ogromna część polskiego duchowieństwa - straty wyniosły ponad 50 proc.! Podczas egzekucji dokonywanych jesienią 1939 r. zamordowano 224 duchownych, a do końca wojny z przedwojennego stanu przetrwało... 26 księży. Ten sam los spotkał zakonników. Poza tym pamiętajmy, że okupanci podzielili ludność na swoją (niemiecką), która mogła swobodnie np. chodzić do kościoła, oraz polską, której dostęp do praktyk religijnych był znacznie utrudniony. Badając historię zakonów, konstatuje pan jednak, że straty osobowe, jakie poniosły w czasie wojny poszczególne zgromadzenia, nie były jednakowe. 34/POMERANIA/MAJ2018 Jedne wspólnoty zostały niemal całkowicie unicestwione, z innymi Niemcy obeszli się jakby „łagodniej". Rzeczywiście, obserwujemy takie zjawisko. Domy jezuickie z Gdyni i Grudziądza unicestwiono niemal w 100 proc. Przeżyło dwóch braci zakonnych (z 14 jezuitów). Jedną z pierwszych ofiar w Piaśnicy był salezjanin, ks. Ignacy Błażewski (jeden z dwóch pracujących w Rumi), z siedmiu franciszkanów gdyńskich zginęło czterech. W obozach koncentracyjnych zmarło lub zostało zamordowanych pięciu werbi-stów, jeden brat zakonny został ścięty w więzieniu w Dreźnie za działalność w ruchu oporu. Więźniami obozu koncentracyjnego zostało dwóch toruńskich redemptorystów (reszcie obsady klasztoru udało się wyjechać do Generalnej Guberni, gdzie - o dziwo! -dla duchownych było bezpieczniej). W więzieniu w Koronowie stracony został jeden z księży misjonarzy z Chełmna. Reszta zakonników przeżyła wojnę, misjonarze Świętej Rodziny, michalita z Torunia, księża misjonarze i pallotyni kontynuowali swoją pracę duszpasterską, czy to w innych regionach okupowanego kraju, czy nadal na terenie diecezji chełmińskiej. Szczególnym przypadkiem byli pallotyni, którym oczywiście odebrano dom zakonny, szkołę i kościół, ale zarazem przydzielono ich do kościołów miejskich, więc dalej pracowali, do momentu, gdy było to konieczne lub możliwe, potem wyjeżdżali. W końcu otrzymali na to oficjalne zezwolenie od bp. Karla Marii Spletta. Mieli też bardzo dobre stosunki z niemieckimi pallotynami z Gdańska. Dwóch księży misjonarzy z Chełmna nadal pracowało, jako duszpasterze sióstr zakonnych na terenie miasta. Kiedy porówna-się ich losy z losem jezuitów, to widać spory kontrast. Napisał pan monografię męskich zgromadzeń zakonnych, trudno więc nie zapytać, czy możemy się też spodziewać opracowania poświęconego zakonom żeńskim? Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Mam kilka planów wydawniczych związanych z historią zakonów męskich w okresie PRL (do realizacji po opublikowaniu doktoratu). Myślę, że będę miał z tymi wydawnictwami sporo pracy Jeśli zaś wezmę na tapet zakony żeńskie, to stanie się to nieprędko. EDUKACYJNY DODÔWK DO„PÖMERANII", NR 5 (117), MÔJ 2018 Hataizëna ętówczewdhô Wiérztë Tarwnoac zymkii Na zymkto ju jidze... Zôs no wseczëcé jakbë żëcé sa naczinało bö corôz wiacy widnëch dniów farwnëch chëczów bënë bö wicy czëc spiéwków warbelków, skowronków dozdrzeniałosc zymku widzysz pö roscenim trôwë corôz cemniészi zelonoscë a w midzë nią bökadosc môcnëch żôłtëch żonkilów, maceszków, zapałków*. czej jesz rozmiejesz widzec nié le zelonosc zymku tej jesz nie je z tobą tak lëchö * Zapałkama na pôłnim Kaszëb nazéwają kwiatë, jaczé pô polsku zwią sa „szafirki". W zelonoscë chca sa kąpac w ti fest-zelonoscë ti farwie Nôdzeji czejbë nawetka môdroscą cemną z nieba sa pösëpało nick to czej serce ju w zelonoscë wëkąpóné le tak so sadnąc w rosnący trôwie pögadac pö cëchu ze skoczka pödac raka môróweczce jic na wrëje z môtilka na to wiedno żdaja cobë świat östawic w nórt a öblec sa w zymköwé pôcorë kwiatów i jesz na szczescé je zadzëwöwanié bënë z tegö wseczëcô bëcô zymköwim dzecka jistno jak czedës przëtulëc sa do negó czasu & Ilustracja: Joanna Koźlarska NAJÔ UCZBA, NUMER 5 (117), DODÔWK D0„PÔMERANII' _ KLASA V SPÖDLECZNY SZKÖŁË Haroiëna Heler iv sfimiŁcim sznwë (*ł godzënë uciböwé: 2 w izhotowi Jizbie i 2 w kuchni) 'Wanożimë pfrka&zëbMzich ôzmakach: JidzemëJeôc biden! Céle uczbë Uczeń: poznaje zymkôwé zwëczi na Kaszëbach, pöznaje pôtrawë, jaczé ôb czas zymku sa przërëchtowuje, poznaje tekst spartaczony z öbrzada môjika, wié, jaczim öbrzada béł môjik, uczi sa zachöwaniô w kuchni wedle przepisów BHP, wié, jak zrobić brzadową i ógardowiznową salótka, a téż plińce z twóroga, rozmieje nalezc pasowné rimë, uczi sa kreatiwnoscë przë czwiczenim z szukanim ri-mów, poznaje przësłowia spartaczone z zymka na Ka-szëbach, rozmieje wskôzac bëlné ödpöwiedzë na spödlim tekstów czëtónëch przez szkólnégô pô kaszëbsku. Metodë robötë pödającô, problemowo, aktiwizëjącô Förmë robötë indiwidualnô, w karnie i z całą klasą pöd dozéra szkolnego Materiałë didakticzné kôrtë robôtë, kôrtë z przepisama, farwné i biôłé kôrtczi, klej, nożëce, produktë do salôtczi i plińców (z przepisów), tôfla Bibliografio Longin Malicki, Rok obrzędowy na Kaszubach, Wojewódzki Ośrodek Kultury, Gdańsk 1986. Bernard Sychta, Słownik gwar kaszubskich na tle kultury ludowej, tomy I—VI, Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, Wrocław - Warszawa - Kraków 1967-1973. Beata Waśniewska, Nowoczesna kuchnia kaszubska, Wydawnictwo Region, Gdynia 2014. CYG UCZBË WSTAPNY DZÉL Na ta uczba dzecë z dodomu przenoszą swôje ulubione pôdëszczi, deczi i kôsziczi. I dzél mdze w szkôłowi jizbie, gdze dzecë sadają na podłodze na swôjich pödëszkach. II dzél ôdbadze sa w kuchni, cobë przërëchtowac bëlné jestku, III dzél, jeżlë wiodro mdze fejn, môże sa ôdbëc buten, nôlepi gdzes na trôwie. Jeżlë wiodro mdze lëché, to uczniowie môgq ôstac w szkole i w szkôłowi jizbie abô w swietlëcë rozłożëc deczi a pödëszczi i pôtemu tam zjesc przëszëköwóną jôda. 1. Szkolny (-ô) witô sa z uczniama i prosy, bë nalezlë so bëlné place do sadniacô na pödëszkach na podłodze. Rozdôwô kôrtë robötë 1. Uczniowie robią czwicze-nié, późni szkolny (-Ô) köżdégö prosy ö przeczëta-nié dofulowónëch tekstów. Nôcekawszé rimë môże nôdgrodzëc öceną. KORTA ROBOTĘ 1 Do napisónëch tekstów dopiszë rimë. Nôcekawszé nalézą sa na naszi wiadłowi tôblëcë. Słunuszkö corôz möcni grzeje Piakny je majowi czas Köło je czas przërëchtowac Jeżlë chtos chce na wanoga jachac w las Koło, bótë, kómpas, mapa Jeżlë w karnie są uczniowie, jaczi brëkują jesz pömöcë szkolnego w pisanim, to może no czwiczenié zrobić jina-czi - kôzac uczniom dopasować do se rimë: 1. Słunuszkó corôz mocni grzeje 2. Kôło, bótë, kómpas, mapa 3. Piakny je majowi czas 4. Koło je czas przërëchtowac 5. Jeżlë chtos chce na wanoga jachac w las □ na wanoga w las sa wëszëkôwac □ jada w kaszëbsczé stronë świata. □ zymk zawitôł do nas. □ i kuron co dzeń chudzy pieje. □ muszi rzeknąc: lepi, czej mdze wiacy nas! KLASA V SPÔDLECZNY SZKÖŁË Pödpöwiedzë do złożeniô rimów: Słunuszkö corôz möcni grzeje i kuron co dzeń chudzy pieje. Piaknyje majowi czas -zymk zawitôł do nas. Köło je czas przërëchtowac, na wanoga w las sa wëszëköwac. Jeżlë chtos chce na wanoga jachac w las, muszi rzeknąc: lepi, czej mdze wiacy nas! Köło, bótë, kompas, mapa -jada w kaszëbsczé stronë świata. 2. Szkolny (-ô) kôżdému rozdôwô kôrtczi z rozsëpóny-ma słowama (kôrtë robötë 2), z jaczich muszą ułożëc téma uczbë. KÔRTA ROBÖTË 2 zmJdeëi ecjs t bu en ! 3. Uczniowie wszëtcë w jednym czasu gôdają téma uczbë: Jidzemë jesc buten! ROZWIJNY DZÉL I 1. Quiz. Szkolny (-ô) czëtô tekst Longina Malicczégö z ksążczi Rok obrzędowy na Kaszubach. Późni zadôwô uczniom pętania, a öni bëlné ödpöwiedzë zapisëją na kôrtkach. Do wëgasłëch a praktiköwónëch jesz kôl 1870 roku zymköwëch óbrzadów nôleżôł, podług F. Lorentza, tzw. môjik. Öbchödzëlë gö w pierszą majową niedzela. Môjika bëło zeloné drzéwkö chöjnowé, przëstrojoné farwny-ma blewiązkama, papiórowima szléfama i wötywnyma öbrôzkama. Pôdług J. Patocka w niechtërnëch ökôlach na szpëcu drzéwka sôdzelë kukła abö kłedlë oblepioną złotka köróna. Nen môjik - symbol odradzającego sa żëcégô - ôbnosył pö wsë paróbk raza z trzema - sztërze-ma knôpama abö dzéwczatama, przë tim spiéwelë pieśń na ôdwitanié zëmë a przëwitanié zymku. Okróm öbrzadowégô môjika zymkôwégô béł téż na Kaszëbach zwëk stôwianiô przez knôpów môjika brzozowego przed chëczama wëbrónëch dzéwczat. Bëła to ôczosónô z wietewków brzózka, chtërna blós na czëpie miała zeloné. Nen majewi słup béł widzaw-nym znaka wëapartnieniô dlô ukóchónégö dzéwczaca. Tłomaczenié: K. Keler Pëtania 1. Jak sa nazéwôł wëgasłi a praktiköwóny jesz kôl 1870 roku zymköwi öbrzad? 2. Czegö môjik béł symböla? 3. Chto ôbnosył pö wsë môjik? 4. Chto, gdze i dlô kögö stôwiôł môjik brzozowi? 5. Jak wëzdrzôł môjik brzozowi? Ödpöwiedzë 1. Môjik 2. symbôla odradzającego sa żëcégô 3. paróbk raza z trzema - sztërzema knôpama abö dzéwczatama 4. knôpi stôwialë gö przed chëczama swöjich dzéwczat 5. brzózka bez wietewków, z zelonym na czepie 2. Szkolny (-ô) gôdô z uczniama ö majowëch/ zymköwëch zwëkach u nich doma (np. pórządczi w ögrodze, szpacérë, robota w polu, sadzenie drzéw-ków, séw ógardowiznë). Pitô ö to, pö czim je widzec, że zaczinô sa zymk. 3. Szkólny (-ô) dzeli szkółowników na dwupersonowé karna i rozdôwô farwné kôrtczi. Prosy ö wëklejenié nima na biôłëch kôrtkach óbrôzków do wëbrónégó przësłowia ze słowarza Bernata Sëchtë (Słownikgwar kaszubskich na tle kultury ludowej): Mój, mój, w piéckii napôlôj, dzurë utikój, krowom sana dój. Chłodno w maju, badze zbôżégö jak w raju. W maju sniég, to gnój na żëto. Na swiatégô Wöjcecha mô ju ôkô [w polu] swoja ucecha. Wiólgó dló gbura pócecha - grzmot na swiatégô Wôjcecha. II 4. Pô zapöznanim z przepisama BHP szkólny (-ô) z uczniama (i jich starszima do pömöcë) pötikają sa w kuchniowi zalë, bë przërëchtowac w trzech kar-nach trzë pötrawë: ógardowiznową salótka, brzadową salótka i plińce z twôroga. 5. Szköłownicë wedle swojego upôdobaniô dzelą sa na 3 karna. W kożdim karnie muszi bëc starszi do pömöcë. 6. Szkólny (-ô) rozdôwô karnóm kôrtë z przepisama i rozpôczinô sa przërëchtowiwanié jestku. III 7. Uczniowie, szkólny (-Ô) i starszi jidą buten, bierzą ze sobą deczi, pödëszczi i kósziczi z przëszëköwónym jestku, cobë je ószmakac na swiéżim lëfce. Szkólny (-Ô) muszi zadbać ö statczi. Równak jeżlë wiodro mdze lëché, to uczniowie mogą so zrobić piknik w szkole. ■ NAJÔ UCZBA, NUMER 5 (117), D0DÔWK DO „POMERANII" KLASA V SPÖDLECZNY SZKÖŁË KUNCOWI DZÉL Wszëtcë szmakają przed sztóta przërëchtowóną jôda (z köżdi pötrawë muszi zjesc chöc përzna!), a pötemu je głosowanie: „Co nama nôbarżi szmakało?". Szkólny (-ô) pitô jesz uczniów i starszich na przëmiar ö to, czë rôd jedzą buten abö co bë chcelë zjesc na pöstapnym pikniku, abö öglowö: co bëło fejn öb czas uczbë, a co jima sa nie widzało. Kôrtë z przepisama Ögardowiznowô salôtka Produktë lodowô salôta, zôrna słuńcownika, paprika, cëbula, sér feta, koktajlowe tomatë, zeloné: piotrëszka, öczk zós: 1 łëżeczka mözdrëchu, 1 łëżeczka jabköwégô öctu, łëżka wôdë, łëżka jabköwégö soku, sola, pieprz, łëżeczka miodu LImëtą ôgardowizna pôrznąc (ôkróm salôtë, jaką je nót rwac), sér feta pokrajać w kôstka, a zôrna słuńcownika uprażëc na panewce. Wszëtkö włożëc do misczi. Na kuńc, często przed pödanim, przërëchtowac zós: wszëtkô raza bëlno wëmieszac i wlac do salôtczi. Wszëtkô w misce wëmieszac i ze szmaka zjesc. Brzadowô salôtka Produktë 2 bananë, 1 jabkö, 1 apfelzyna, 2 kiwi, 1 awökado, zôr-na z 1 granatu, 1 krëszka, 2 brzoskwinie zós: 1 wiôldżi jogurt grecczi, sok z 1 cytrónë, 3 łëżczi miodu, lëstczi miatë Umëti brzôd pokrajać w kôstka, dodac zôrna granatu. Produktë do zósu wëmieszac i wlôc do salôtczi. Wszëtkö w misce wëmieszac i ze szmaka zjesc. Plińce z twôroga (podług receptë Béjatë Wasniewsczi) Produktë 1 szklónka pszény mączi, 2 jaja, 1 szklónka mléka, % szklónczi gazowóny wödë, szczipta solë, 3 łëżczi masła, twôróg, smiotana i cëczer (podług upödobaniô) Mąka wsëpac do misczi, dodac jaja, mlékô, woda i sola. Wszëtkô wëmieszac na gładczé casto. Dodac roztopione masło i jesz rôz wëmieszac. Plińce piec na wësmarowóny tłuszcza panewce. Jak wëstëdną, smarować rozrobionym ze smiotaną i cëkra twôroga. Zwijać w rurczi i ze szmaka zjesc. Ilustracja: Ewa Poklewska-Koziełło Hatarzëna HanhówAka TUëpióh HlaAë 7-777 Atrzédny ôzhötë Słów czilka dareôzlowanim floriana Cenôwë, öjca kaôzëłnczi lëteraturë Céle uczbë Szköłownik: pöznôwô pöstacja Floriana Cenôwë, pöznôwô dzél kaszëbsczi historie a lëteraturë, pöznôwô drobnotë aresztowaniô Floriana Cenôwë, pöznôwô mësla, że Kaszëbë to Zemia Swiatô, utrwaliwô pisownia pöznónëch rëchli wërazów i zwrotów, rozmieje ułożëc słowa z rozsëpónëch lëtrów, czëtô ze zrozmienim tekstë, rozmieje wëfulowac tekstë z zastosowanim słowów w dobri förmie, rozmieje przeczëtac dokôz z pödzéla na role, rozmieje zrëchtowac w karnie krótczi przedstôwk, gôdô (öpöwiôdô, ôdpöwiôdô na pëtania). Förmë robötë samöstójnô w pôrach w karnie Metodë robötë robota z teksta czëtanié ze zrozmienim kôrbionka pisanie wëfulowanié tekstów rëchtowanié przedstówku 3idakticzné pömöce słowôrz zestôwczi jak w czwiczeniach Bibliografiô Florión Cenôwa, Rozmôwa Pôlôcha z Kaszëbą napisónô przez s.p. Ksadza Szmuka z Pucka, a do drëku pödónô przez Sëna Wôjkwöjca ze Sławöszëna Roku Pańsczegó 1850, II wëdanié, w Swiecu nad Wisłą, 1865 (wëjimczi). Czwiczenié 1 Żebë sa dowiedzec, jakô je téma uczbë, ułożë z rozsëpó-nëch lëtrów miono a nôzwëskö znónégö kaszëbsczégö dzejarza. Pótemu wpisze no miono a nôzwëskö w wölny plac w blónie w tim czwiczenim a pótemu jesz w wölnëch placach w blónie w czwiczenim 2. Przë dofulowiwanim öpasôj na kuńce słowów. NOÓFILR ANWCÔE ......................................................... urodzył sa 4 maja 1817 r. w Sławószënie w pucczim krézu. Ucził sa w chónicczim gimnazjum, pótemu sztudéro-wół we Wrocławiu i w Królewcu. Spartaczony béł z Towarzëstwa Leterackó-Słowiańsczim. Titel doktora medicynë dostôł w Berlinie. W 1843 r. war-szawsczi cządnik wëdrëköwôł jego tekstë: Wiliô Nowégô Roku i Szczodrôczi, jaczé bëłë pierszima publikacjama w kaszëbsczim jazëku. Nówikszim jego dokaza je Skôrb kaszebskó-słowińsczi môwë -pierszi cządnik kaszëbsczi, w jaczim nen drëköwôł artikle i lëteracczé tekstë w usadzonym bez se ęisënku. Chcôł zascygnąc germanizacja Kaszëbów. Umarł 26 strëmiannika 1881 r. w Bukowcu. Je póchówóny w sąsednym Przësersku. Czwiczenié 2 Przeczëtôj tekst. Pótemu wëfulôj pód teksta wëdarze-nia z żëcégö ojca kaszëbsczi lëteraturë zgodno z wëpi-sónyma datama. Kole mostu midzë Swiónowa a Stajszewa doszło do aresztowaniô scygónégó góńczim lësta ......................... .........................- budzëcela swiądë Kaszëbów i öjca ka- szëbsczi pismieniznë. Sztudéra ........................................ ód czilenôsce dni ucékôł pö nieudónym pówstanim stôrogardzczim (21/22 gromicznika 1846 r.), jaczému przédnikówôł. Utacył sa u swiónowsczégö szkolnego Elwarta. Pö pöchwôcenim, jaczégó dokönôł 6 strëmian-nika 1846 r. kartësczi urzadownik prësczi ó nózwësku Kraatz, zaszparowelë.................. nôpierwi w festin- dze w Grëdządzu, dze béł kól ósmë miesądzy, a tej w Möabice pód Berlina. Tam 2 zélnika 1847 r. sa zaczął jegó proces wespół z 253 jinszima pólsczima patriota-ma óbskarżonyma ó spiskowanie procëm Prësókóm. Ju 17 lëstopadnika .................................. dostół wërok scacégó topora. Öjca kaszëbsczi lëteraturë zreta óstró rewolucyjno dënëga, chtërna przeszła przez Europa i w historii nazwónô ósta Zymka Lëdów. Kuńc kuńców óstół uwolniony 20 strëmiannika 1848 r. po dwuch latach sódzë, w jaczi ni miół nódzeji na ödzwëskanié pójudżi. W sómnoscë powstałe jegó sôdzowé tek-stë, w tim Rozmowa Pôlôcha z Kaszëbą, jaczi wëjimk pöznómë ju za sztócëk. 21/22 gromicznika 1846 6 strëmiannika 1846......... 2 zélnika 1847...................... 17 lëstopadnika 1847...... 20 strëmiannika 1848...... Klasë l-lll strzédny szköłë Czwiczenié 3 Dobierzta sa w pôrë (tak jak wa jesta w łôwkach). Pótemu przeczëtôjta wëjimk dokôzu Rozmôwa Pôlôcha z Kaszëbą z pödzéla na role (jedna persona je Pölôcha [P], a drëgô Kaszëbą [K]). Pö przeczëtanim dokôzu ôdpôwiedzta raza (w pôrach) na pëtania pöd teksta (prôwda czë łeż). Dôjta bôczënk, że nen wëjimk je ce-kawim przërównanim Kaszëb do Zemi Swiati - mëslë, chtërna je czastim mötiwa nié ieno w rodny lëteraturze öd czasów Cenôwë. Rozmôwa Pôlôcha z Kaszëbą Florión Cenôwa K. (...) i wies, niedalek böjowiszcza leżącô, Sławöszëno, mô pö wieczné czasë nasza sława głosëc i sławą słënąc; a nasz Ksąża Swiatopôłk, co pótemu tak wôjowôł, jakbë całi świat chcôł połknąć, za to nama nadôł różné diplo-më, chtërne jesz pö dzysdzeń leżą na rôtëszu pucczim jako w stołecznym miesce zemi kaszëbsczi. Pô drëdżé mómë më na sa zlóné wszëtczé te łasczi, chtërne miele ny dôwny naszi przodkowie: Abraham, Jizaak, Jakub, Mojżesz ë jiny. (...) P. Ej, mój Bracie, twoje Kaszuby są Palestyną! Pokaż mi też jedną wioskę podobną do palestyńskich, a zaraz Ci uwierzę. K. Chó, chó! Mój Panie, ko nié jedna wies, ale jô Wóm pökôzôł i pókóża miasta, miasteczka, morza, jęzora, górë, rzéczi, puszcze i całé kraje, zgoła wszëtkö, co czej uczëjece - chëbabë jesce nieżëwi bëlë - muszice sa Pölôcha wëprzësyc, a ôstac Fëjn Kaszëbą. (...) P. Mój kochany Kaszubo, powiedz mi też, gdzie na waszej ziemi są owe puszcze, przez które Izraelici przechodzili i w których się czterdzieści lat bawili? K. Tak, mój Panie, móji przodkowie bëlë na puszczi, chtërna sa nazéwô Charawia po łacënie, a tero ja Ka-szëbi zwią w różnëch miescach różnie, ale główną czasc jednak përzinka z łacyńska Karwią, czëlë Karwieńsczim Błota. Tu oni łazëlë sztërdzescë lat. P. Ej, mój Bracie, ja wiem, że to błoto jest małe; może tylko ma cztery mile długości i pół mili szerokości. (...) K. (...) Wiele miesc, przez chtërne oni przechödzëlë, jesz po dzysdzeń ód jich szczescô abó nieszczescó swoje miona mają, tak w Oliwie pösôdelë óni jesz oliwa, ale w Kólibkach bëlë óni ju tak zmaczony, że sa le kólibelë i muszelë sa na pósyłk do Copötë copnąc. W Grabówku narżnalë oni sobie graböwëch czijów i palëc, ale mimó tegó w Chiloni ju wiele z nich sa le tak chilëło, a przë Cësowi muszôł jeden drëdżégó dali cësnąc. Pótemu przëszlë óni do błota Zamöstnégö, dze sa mielë dróbka lepi, bó tu na-trafilë wiele pasturzi, co dobëtk paslë i ni mogące na-szim przodkom stawać ópóra, jich dobrze pöczestowelë i jima móst przez rzéka zbudowelë, abë sa tëch nie-proszonëch góscy jak nôrëchli ze swi wédë pôzbëc. Stąd pówza wies Móstë ë to całé błoto swóje miono. Dali szlë oni przez Kapa Pucką i Swórzewską do Błota Karwieńsczegó; na ostatku trafilë óni do Jerichó, pó naszemu Cechöcëna, a to dlótegó je tak przezwelë, bó tu sa baro ceszëlë. Uceszony nie delë óni sobie czasu, abë przez rzéka ku Jerozolëmie móst wëstawilë, le rede-lë, skąd rzéka i wies Réda swóje miono wzałë. A że coróz barżi miesce płaczu smiéch zajmówôł, pókazëje wies Smiechówa. Jesz jo Wpanu co wicy ó zemi powiem. Czej Mojżesz wësłôł óradowników, cobë sa wëwiado-welë o zemi óbiecóny, tej jich zdradzëlë. Na ta pamiątka uzdrzisz Wpón póra kôt, przë ti puszczi wëstawionëch, co sa nazéwają Zdradą. Mégó ojca ójc mie pöwiódôł, że jegó ójc jesz pamiatół jeden wądół izraelsczi niedalek tëch zabudowań. Abë ta pamiątka nigdë nie wëgasła, wëstawilë tu chałupa, chtërna po dzysdzeń ód wszët-czich jinszich chëczi stoji oddalono, bó w ni mieszkają lëdze, co le nieba szukają. P. Powiedz mi też, na której górze jest u was Mojżesz pochowany? K. Panie, u nas je pó górach wiele grobów izraelsczich, midzë chtërnyma möże téż je grób Mojżesza. Jeżlë Wpón wiész, na chtërny górze w Palestinie Mojżesz leżi, to mie ukażë, a jô téż pókóża, na chtërny u nas. Ale naszi przodkowie nama to do wiadomóscë pödelë, że sami nie wiedzelë, dze jegó aniołowie zaniesie. P. A słuchajże, mój kochany, gdzie się też Chrystus urodził? Wszakże prawda, że w Bettlehem. K. Prówda, Panie, w Bettlehem hebrajsczim, a kaszëb-sczim Bëtowie. Bó Bettlehem nazéwô sa pó naszemu, jak më wiernie przekłôdómë, Bëtowö; a tam ón sa urodzył. P. A Pioter, apostoł, skąd był rodem? K. Öd morza, z Krëszwicë, chtërna to wies rëbackô jesz pó dzysdzeń sa tim chółpi. P. A Paweł skąd? K. Z Bólszewa, bó tam bëła tej bóżnica żëdowskô, a ón béłjich nówëższim szkolnym. P. Mój kochany, pamiętam, żeś tak bardzo zachwalił stołeczne miasto Kaszub; powiedz mi też skąd ma swe sławne imię? K. Hó, mój Panie, o tim bë trzeba wiele gadać, ale jo le krótko pöwiém. Czej Pioter łowił rëbë na morzu, tej przeszedł Christus i rzekł do niego: „Piotrze, puc za mną", i to do trzecy razë pöwtôrzôł; a stąd to miasto dostało miono Puck, chtërnégö przedtim ni miało. A pó niechtërnym czasu, jak ju bëło znacznym miasta, bëła w nim akcyza, czëlë cło, przë chtërnym sedzół Mateusz, ewanielista, człowiek dosc piśmienny, co jegó sobie Christus za ucznia przëbrôł, jak mómë w naszim stôrim opisaniu. A że to cło, czëlë col sa głównie przë bromie ku półniowi odbierało, dosta stąd jedna wies, blëżi lëżą-có, miono Celböwó. (...) P. A więcej miast już nie masz? K. Pón gwësno nieróz z ewanielëji czuł, że umarłego niesie z Najim, chtërnégö Christus wskrzesył; a to miasteczko je, terôz chócle wsą, u nas i nazéwô sa pó naszemu Nańc. Blëzë morza je Genezaret, co pó naszemu sa nazéwô Gniéżdżewó. (...) Wiész téż Wpón dobrze, że w nowi Jerozolëmie je Christus umączony. Ta Jerozolëma je u nas, w naszich Kaszëbach, ë nazéwó sa terôz Wejheropólis, Wejerowó abó Nowé Miasto. (...) NAJÔ UC2BA, NUMER 5 (117), DODÔWK DO„PÔMERANII" Klasë l-lll strzédny szkôłë P. A Kartagina, gdzie też jest? K. Kartagina nazéwô sa po naszemu Köpenhôga, miasto jesz po dzysdzeń wiôldżi hańdel prowadzące. Nie-chtërny mieszkance Kôrtoszëna uwôżają Kôrtoszëno za Kartagina, co leżi niedalek Żarnowca, blëzë Gór Kôrlëkôwsczich. W ten sóm sposób mëszlą swôrzewia-nie, że dôwnô Samario je Swórzewa. (...) Je u nas niedalek Jerozolëmë, czëlë Nowégö Miasta, no miescé, Prôwda czë łeż?! Przeczëtôj zdania i zaznaczę bezzmiłköwą ödpöwiésc. ö chtërnym mómë: „Stetit Jezus in loco campestri". To miescé nazéwô sa terôz Kąpino; i jesz dzysdzeń köżdi przechodzący tam wstąpi, abô dlô ugaszeniô pragniącz-czi, abô na noclég, abô téż na jaką rozriwka. Na tim môlu i Jezus, jak szedł do Jerozolëmë ze Sławöszëna, przez Bôżąstopka, chtërną midzë Mechöwą a Piôsznicą w kamieniu wëcësnioną widzymë, stanął. (...) (Tekst w uterczasnionym pisënku). Prôwda Łeż 1 Kaszëbi mają wiédza, na jaczi górze na Kaszëbach je pöchöwóny Mojżesz. S B 2. Autór czëtónégó dokôzu miół na miono Francëszk. W A 3 Pauel béł roda z Bólszewa. U 1 4 „Rozmowa Pölôcha z Kaszëbą" to dokôz dra Aleksandra Majköwsczégö. ó É 5 Czedë Jezës przeszedł do Piotra, ön malowôł ôbrôz. N W 6 Jerozolëma na Kaszëbach je nazéwónô Wejheropölis. H 0 7 Kartagina nazéwô sa pö kaszëbsku Köpenhôga. R W 8 W teksce Kaszëba gôdôł z Kaszëbą. Ö T W wölny plac wpiszë (w ódpówiedny formie) pózwa, jakô wëszła z pööstałëch lëtrów z dzélu zadania „Prôw-da czë łeż?!". Kam, jaczi ôstôł postawiony na 200. roczëzna urodzeniô Floriana Cenôwë, je na grancë midzë Stajszewa a..................................................... Czwiczenié 4 Całim karna zrëchtëjta krótczi przedstówk na spódlim scenarnika „Pojmanie Floriana Cenôwë". Rozdzelta role, przeczëtôjta scenarnik, ustalta wszëtczé scenë. Czas na przërëchtowanié kol 15 minut. Möżeta körzëstac z pömöcë szkólnégö (chtëren wczasni muszi przëszëköwac rekwizy-të i öbleczënk). Pô zrëchtowanim przedstôwka pôkôżta gö przed swöjim szkólnym. Pojmanie Floriana Cenôwë - scenarnik na bina (starogardzczé powstanie - 21-22 gromicznika 1846; 10-12 ösobów - rëchtëją powstanie z seczerama i widłama, ôbleczënk: chłopsczi - kôszia, buksë, wësoczé bótë, liwk) Chłop 1: Badzemë sa biôtköwac! Wszëtcë: Biôtköwac! Chłop 2: Z Cenową möżemë ödzwëskac wölnota! Wszëtcë: Wól nota! Chłop 3: Do pöwstaniégö! W Starogardze! Wszëtcë: Do pöwstaniégö! Chłop 4: Na Prësôka! Wszëtcë: Na Prësôka! (wchôdô Cenowa) Cenowa: Dzysô w nocë atakujemë garnizon prësczi w mie-sce. Terô są zôpustë. Nicht nie badze sa nas spôdzéwôł. Wëlézemë ód starnë lasu ö trzecy w nocë. (wchôdô chłop - pówstańc; gôdô Cenôwie cos na ucho) Cenowa: Öchëba! Chłopi: Jo! Zdrada.' (midzë sobą) Cenowa: Prësôcë wiedzą o najim pówstanim! Rozeńc sa! (chłopi wchôdają wgrëpa lëdzy, ba ben) Pösła ńc: (czëtô lestgóńczi): 25 gromicznika 1846 na mócë póstanowieniégó króla prësczégó Friedricha Wilhelma IV wëstawiony östôł lëst góńczi za Floriana Cenową za udzél w spisku. „Sztudéra medicynë, Cenowa, chtërnégó rozpóznaka pódôwó sa niżi i chtëren wiera przëbrôłso jinszé nózwëskó. Kôże sa wszëtczim cywilnym i wójskówim władzom ópasowac na niego i pójmac go. VII NAJÔ UCZBA, NUMER 5 (117), DODÔWK D0„PÖMERANII" Klasë l-lll strzédny szköłë Rozpóznaka Môl urodzeniégö: Kaszëbë Tatczëzna: Prusë Môl bëcégö: Królewc Wiara: katolëckô Fach: sztudéra medicynë Wiek: kôl 25 lat stôri Obleczenie: liwk z czôrnégö sëkna, klédowé bukse, dłudżé skórzane bótë, czôpka z nëbą Wëzdrzatk: dłudżé włosë, broda (jidze Cenôwa zmarachôwóny; wëchôdają urzadnik skôrbôwi i jesz 2 szandarów) Urzadnik skôrbôwi: Jô móm czëté, że ôbëwatel Florión Cenôwa je dzes köl Swiónowa abö Stajszewa. Môta Wë, Marszałkowsko, gö widzóné? Marszałkowsko: (nick nie ödpôwiôdô) Szandara: Marszałkowsko, Wë wiéce, że warna grozy kara?! (Marszałkowsko wskôzywô raką na Cenôwa) Szandarzë: Halt! Halt! Zatrzëmac sa! (Cenôwa chce ucekac, le widzy, że szandarzë gô ôtoczëlë. Za-trzëmiwô sa) Szandara: Sztudéra, Florión Cenôwa? Cenôwa: Jo. Szandara: Na spödlim lëstu gończego z 25 gromicznika wë jesce aresztowóny! Cenôwa: Jô so mógł spödzewac, że to tak badze. Autorka binowégô scenarnika: Katarzëna Kanköwskô-Filëpiôk Czwiczenié 5 Kôrbiónka ö przedstôwku. Pôwiédz drëchóm, drëszkóm a szkolnemu: Jak cë sa grało w tim przedstôwku? Co të grôł/grała? Co të bë zmienia/ zmienił w tim scenarniku? Czwiczenié 6 Kôrbiônka. Dlôcze Cenowa je pôzéwóny ôjca kaszëbsczi lëteraturë? Co ön napisôł a wëdôł? Co wiémë ô jegö aresztowanim? Co napisôł w sôdzë? Cenôwa béł widzóny przez lëdzy jak-no apartnik, wiész, dlôcze? Pösznëkrôj za wiadłama w ksąż-kach a internece, cobë ödpöwiedzec na to pëtanié. Ödpöwiescë: Czwiczenié 1 Florión Cenôwa Czwiczenié 2 21/22 gromicznika 1846 - nieudóné starogardczé powstanie 6 strëmiannika 1846 - pöchwëcenié Floriana Cenôwë 2 zélnika 1847 - zaczątk procesu Floriana Cenôwë w Möabice 17 lëstopadnika 1847 - Florión Cenôwa dostôłwërok scacégö topöra 20 strëmiannika 1848 - Cenôwa östôł uwolniony Czwiczenié 3 1) Łeż 2) Łeż 3) Prôwda 4) Łeż 5) Łeż 6) Prôwda 7) Prôwda 8) Łeż AKADEDfllA BAJKI KASZUBSKIEJ Kaszubskie Bajania to spölëznowô kampanio re-alizowónô przez Kaszëbskö-Pômôrsczé Zrzeszenie i Radio Gduńsk. Pöwsta öna z mëslą ô dze-cach, żebë ju öd nômłodszich lat pöznôwałë kulturową spôdköwizna Kaszub. Jednym z célów kampanii je pödniesenié w spölëznie swiądë tegô, jak wiôldżé znaczenie mô czëtanié dzecóm. ^ wioy na www.akademiabąikikaszubskiąi.pT^)-^ Redakcjo: Aleksandra Dzacelskô-Jasnoch/ Projekt: Maciej Stanke/Skłôd: Damian Chrul // Wespółroböta: Hana Makurôt, Karolëna Keler gdańsk mniej znany JAŚKOWA DOLINA Ta malownicza ulica łączy Wrzeszcz z dzielnicą Piecki, zwaną popularnie Moreną. Wędrować nią będziemy od strony alei Grunwaldzkiej, gdzie za galerią handlową Manhattan Jaśkowa Dolina rozpoczyna swój bieg. DZIELNICA MILIONERÓW Nazwa doliny pochodzi od Gregora Jaskiego, który w XVII wieku dzierżawił teren od właścicieli ziem - rodu Speymanów. Niemiecka Jaeschkenthal w dosłownym tłumaczeniu to Dolina Jaskiego. Bogaci gdańszczanie upodobali sobie to miejsce i wznosili tu swoje letnie rezydencje. Do dziś zachowało się wiele willi z przełomu XIX i XX stulecia. Zachwycają swą architekturą - zobaczymy tu budynki neorene-sansowe, neogotyckie, neobarokowe. W większości zadowolić się jednak musimy oglądaniem ich zza płotu. Po prawej stronie mijamy ceglaną willę numer 19. Została ona wybudowana w 1899 r. dla Carla Ottona Schreya. Był on organizatorem i pierwszym dyrektorem Gdańskiej Fabryki Wagonów, która produkowała ponad 700 wagonów rocznie. Zakład mieścił się na terenach dzisiejszej Stoczni Północnej. Carl Otto Schrey opuścił Gdańsk w roku 1913. Od tego czasu zarządzał budową wagonów w Berlinie, a że był to okres I wojny, organizował środki transportu dla niemieckiego wojska. Za zasługi został członkiem honorowym Niemieckiego Towarzystwa Techników Mechaników. W 1939 r. dzisiejszą ulicę Żywiecką w Gdańsku nazwano jego imieniem. DĄB ZWYCIĘSTWA Idąc dalej po lewej stronie ulicy, docieramy do prowizorycznego parkingu. Majestatycznie wznosi się tu stary dąb. Został on zasadzony przez uczniów Gimnazjum Akademickiego z Gdańska. Obok zachował się kamień z napisem „Gepfianzt ani 18 Octbr. 1863" (Zasadzone 18 października 1863).W ten sposób uczczono 50. rocznicę bitwy pod Lipskiem, w której JAŚKOWY ZAKĄTEK Jaśkowa Dolina składa się z dolnej i górnej części. Zostajemy na dole, by nie psuć sobie wrażenia zabudową z lat 70. i 80. XX wieku, która dominuje w dalszym przebiegu ulicy. Nasz dzisiejszy spacer zakończymy w nie- | wielkim parku, który został utworzony w 2016 r. na wysokości posesji nr 67. Projekt wykonano na podstawie zdjęć lotniczych zrobionych przed II wojną światową. Możemy odpocząć na jednej z kamiennych ławeczek lub skryć się pod dachem altany, tzw. gloriety. W parku odtworzono mały staw, który pełni funkcję zbiornika retencyjnego. W dawnych czasach było ich w Jaśkowej Dolinie aż dziewięć. Nad wodą pochyla się figura Fortuny. Kamienna rzeźba została odnaleziona w magazynie Gdańskich Melioracji przy ulicy Łąkowej. Dzięki projektowi wróciła na Jaśkową Dolinę. MARTA SZAGŻDOWICZ Napoleon Bonaparte został pokonany przez koalicję Austrii, Prus, Rosji i Szwecji. Wokół wszystko się zmienia, a dąb pamięta czasy, gdy w XIX wieku dzisiejsze klepisko służyło mieszkańcom jako tzw. Festynowa Łąka. Gdańszczanie bawili się tutaj m.in. z okazji nocy świętojańskiej. W pobliżu drzewa znajdował się słup, na który próbowali się wspiąć ochotnicy. Kto zdołał dotrzeć na samą górę, dostawał nagrodę. Konkurowano także w zjadaniu bez użycia rąk kiełbasy zawieszonej na sznurku. Zabawy wieńczył pokaz fajerwerków. O popularności festynu może świadczyć niezadowolenie właściciela pola przy Festynowej Łące. Skarżył się, że tłumy uczestników zabawy zadeptały jego zboże. W 1841 r. dzięki publicznej zbiórce pieniędzy miasto odkupiło od niego teren, powiększając tym samym ogólnodostępny plac. Dąb był także świadkiem letnich zawodów sportowych, o których niemiecka pisarka Elise Piittner pisała: „Rośnie serce na widok żwawych uczniów, dużych i małych, gdy w jasnych, gimnastycznych strojach, podzieleni szkołami i klasami na grupy różniące się kolorem otoków czapek i kokard, z chorągwiami maszerują pod przewodem nauczycieli przez letnie pola"1. 1 E. Piittner, Jaśkowa Dolina i Góra Jana nieopodal Gdańska, tł. i oprać. Aleksander Masłowski, Roman Kowald, Malbork 2015, s. 69. MÓJ 2018 / POMERANIA / 35 PROMOCJO KASZEBIZNE I DOBRÔ ZABAWA Rekordowo frekwencjo, snôżi spiéw i bëlné tłómaczenia. Światowe i pölsczé hitë ju dzewiąti rôz wëspiéwelë uczastnicë rokrocznego festiwalu, jaczi je örganizowóny w Zespole Szkołów w Lepińcach. Latoś do könkursowëch miónków zgłosëło sa 60 chatnëch. Dojachało 55, co je nôlepszim rezultata w historii festiwalu. Baro ród z taczi frekwencje bel Andrzej Lemańczik, jeden z udbódówóczów ti rozegracji, chtëren pödczorchiwô, że w ji wëmëslenim pömöglë Frizowie. 10 lat temujô mëslôł ô tim, jaczi konkurs më bë môglë stwôrzëc köl naju, na Gô-chach. Ajô nie chcôł, żebë to bëło cosju znónégô na Kaszëbach, jak np. recytacjo. Ajesmë mielë wespółrobóta z Frizama i pó pôwroce zjedny rézë do nich, naje szkólné rzekłë, że bëłë na taczimfestiwalu, gdze dzecë spiéwałë znóné szlagrë pôfrizyj-sku. Ijesmë raza tak pömëslelë: „A môże bë tak cos zrobić i u nas?" I udało sa. Wpierszi edicje bëło 18 uczastników, terô wnet 60. To bëlno promocjo kaszëbiznë, gminë i dobrô zabawa - gôdô dzysdniowi wójt Lepińc. Wnet ód zóczątku z Festiwala Pólsczich i Swiatowëch Hitów pó Kaszëbsku zrzeszono je Urszula Studzyńskó, jakô wiele lat uczëla w szkole, jakô go órganizëje, a tero je rokroczną jurorką. Latosą ró wizna otaksowała jako wësoką, chóc - jak gódó - tej-sej wórt bë belo lepi dopasować spiéwóny dokóz do wieku i móżlëwótów dzótków. Ale nôwôżniészé je to, że je taczé zainteresowanie westrzód dzecy i młodzëznë. Takô lëczba uczastników robi wrażenie -dodówó. Jinszi z óbsadzëcelów, Tomósz Fópka pódczor-chiwó, że latoś óstałë przëszëköwóné baro dobré tłómaczenia, co pómógało dzecóm w spiéwanim. Jesmë mielë wiôldżi jiwer, żebë wëbrac to jedno nôlepszé tłómaczenié. Bëło czile taczich, chtërne sa baro nama widzałë. I co wôżné, pöjawilë sa nowi dolmaczérowie. Jem z tegö rôd, bô mônopôl nie je w ti sprawie niczim dobrim - gódó. Kuńc kuńców pierszą nód- groda w ti kategorii dostała Éwa Drążkówskó za skaszëbie-nié spiéwë Hallo Taxi, ale organizatorze pó óbgódkach z ju-rorama wraczëlë jesz trzë wëprzédnienia. Dostałë je: Ölga Kuklińskó (I Just Called to Say I Love You), Dorota Mądri (.Barcelona) i Marta Majewskó (Tamta dziewczyna). Ta sléd-nó przetłómaczëła nen dokóz dló sebie, bó bëła uczestniczką festiwalu w kategorie wëżigimnazjalnëch szkołów. Skaszëbienié tekstu niejejaż tak dradżé, jeżlë sa to lubi i czë-je. Në i jak mô sa dobrą pömôc. Jć> moja śpiewa dała jem jesz do sprawdzeniô szkolny Iwonie Makurót - ôpówiôdô (baro piakną kaszëbizną) uczastniczka festiwalu z Kôscérznë. I dodówó: Jô lubią wëstapöwac na binie, śpiewać, tańcowac... Tej taczi konkurs je prawie dlô mie ijô bë tu chatno wrócëła. Tłómaczenié Martë Majewsczi i wszëtczich nôdgro-dzonëch dolmaczérów öpublikujemë w czerwińcowi „Stegnie", a terô przedstôwiómë lësta dobiwców wszelejaczich latosëch kategóriów. Zaczniemë ód spödleczny szkółë: kl. 0-1 - 1. Witosława Dzemińskó, Iga Dabickó, 2. Nadiô Krauze, Öliwier Richter, 3. Maja Napieraj, Niköla Knopik; kl. II—III - i. (ex aequo) Roksana Głogowsko i Kinga Jutrzenka-Trzebiatowskô, 2. Ölga Tomaczkówskó, 3. Nicole Piątek, wëprzédnienié -Wérónika Prądzyńskó; kl. IV-VI - 1. Julio Bronk, 2. Błażej Półczeńsczi, 3. Cyril Drążkówsczi, wëp. - Izabela Kossak Główczewskó, Agata Wantoch-Rekówskó, Zofio Gawron. Kl. VII sp. szk. i gimnazjum - 1. Aleksandra Sykórskó, 2. Hubert Jutrzenka-Trzebiatowsczi, 3. Kinga Zblewskó, wëp.: Wiktorio Chamier-Cemińskó, Amelio Wenta. Wëżigimnazjalné szköłë - 1. Karolëna Kossak Główczewskó, 2. Marta Majewskó, 3. Aleksandra Prądzyńskó. Nódgroda za nôlepszą kaszëbizna dostała Zu-zana Gleszczińskó. Latosy Festiwal Pólsczich i Swiatowëch Hitów pó Kaszëbsku ódbéł sa 21 łżëkwiata. Jego órgani-zatorama bëlë: Zespół Szkołów w Lepińcach, Urząd Gminë w Lepińcach, Muzeum Kaszëbskö--Pómórsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie. AM 36 / POMERANIA/MAJ2018 DWA KARINA, DWA ÔRTË |V/In ni niprppkji y rpnpin rpn nv-w LJYl Jtzz\ B Lass uJ Lmii LI ^11 iJiiiiiiBi LJCi9 LLaa L£iaa Jc~=i „Wiôlgô szescdzesątka" - to je 45. roczëzna regionalnego karna Koleczkowianie i 15. folkowo-rockowi grëpë Fucus bëła swiatowónô 6 łżëkwiata w Kaszëbsczi Filharmonii we Wej rowie. Póspólny koncert tëch dwuch zespołów przëcygnął rzmë lëdzy. Zala bëła ful, a jak rzekł nama Rafôł Rompca z karna Fucus, wiele lëdzy jesz zwóniło i pitało ö bilietë. Filharmonio muszałabë bëc jesz wikszô, żebë pômiescëc wszëtczich chatnëch. Baro jesmë z tegô rôd. To pökazywô, że lëdze chcą naju słëchac. Chcelë téż sa przekonać, jak badze brzëmiało sparłaczenié folkloru i naji muzyczi -gôdô Rompca. Lider karna pödczorchiwô, że wiele lëdzy bëło dbë, że to ni môże sa udac. Tak rozmajité zortë muzyczi zdôwałë sa czësto do se nie pasować. A równak nôwikszé hitë öbëdwuch zespołów, czasa w niespötikónëch aranżacjach, baro widzałë sa publice. Koleczkowianie zagrelë i zaspiéwelë m.jin. sztëczczi znóné z repertuaru wespół-jubilatów: „Rozbitk" i „Rëbôcë na mörze", a Fucus przerobił na swöja nóta „Öj, teszno mie" (może pösłëchac tegö wëkönaniô na www.youtube.com/watch?v=NlY-72HaJZ2I) i „Wieczorny zwón". Ösoblëwie ten drëdżi dokôz baro widzôł sa Tadeuszowi Dargaczowi z Kółecz-kówianów. To bëła czekawô aranżacjo. Zaspiéwelë tofejn, spokojno, ale z möcą - pödczorchiwô. Wiera na wszëtczich pözeszłëch nôwikszé wrażenie zrobiłë równak finałowe „Spiéwné kwiôtczi" zaspiéwóné wespół przez öbëdwa karna, a późni - na bis - „Grôjta dali". To bëło dlô naju wôżné, żebë zagrać pöspólno i pokazać, że môżemë raza, a nié leno kdżdi sóm - gôdô Rafôł. A jak doszło do tego koncertu? Zaczało sa ód przëpôd-kówégó pôtkaniô w Réwie ob lato łońsczćgó roku, gdze óbëdwie grëpë wëstapówałë po sobie. Pô najim köncer-ce jesmë zeszlë z binë i widzymë, że krący sa tam Rafôl Rompca. Më so kąsk pôgôdelë i on rzekł, że badą swia-towac na drëdżi rok 15 lat jistnieniô. „To fejn, bô më mómë 45 lat. To möże zrobimë co raza" -jem odrzekł. Öb jeseń Rafôł sa ôdezwôł i pôwiedzôł, że wszëtczim w karnie pasëje taczi pôspólny koncert, blós muszimë dogadać terminë. Zôbôwiązôł sa téż do tegô, że zörganizëje koncert w Kaszëbsczi Filharmonii we Wejrowie - öpôwiôdô Tadeusz Dargacz. Kóżdé karno rëchtowało sa ód tego czasu do wëstapu. Colemało apartno, ale bëła i długo póspólnó próba do późny nocë. Pówstół téż scenarnik całégó koncertu. Bëłë zaplanowóné wszëtczé drobnotë, jak ustawienie widów, mikrofonów itd. Kóżdi wiedzôł, gdze mô stojec, bëło to nawetka nacéchówóné na binie - pódczorchiwó lider 15-latnégó jubilata. Czile dni po kóncerce jesmë pöprosëlë ô krótczé pödrechöwanié tegö wëdarzeniô i czile słów ö dzejanim kar-nów Tadeusza Dargacza i Rafała Rompca. Hewó, co rzeklë... „Pomerania": Jak sa widzôł pôspól-ny koncert nôleżnikóm karna Koleczkowianie? Jesta to mocno przeżiwelë? Kô taczé sparłaczenié folkloru i moderny muzyczi nie zdôrzô sa codzeń. Tadeusz Dargacz: Baro sa widza-ło, ale musza rzeknąc, że nié dlô wszëtczich bëła to nowósc. Niejedny z najégö karna pamiatają jesz wëstapë z Jarka Śmietaną. To béł jazz, nibë téż lëdowó muzyka, ale równak jinszó jak ta, co grajemë. To bëło w 1995 r. Z karna Fucus bëło jinaczi, ale dało sa nalezc póspólny jazëk - kaszëbsczi... Na wszëtczich - tak młodëch, jak i starszich - wrażenie zrobiła sama filharmonio. Widownio, widë, zwak... To bëło cos nadzwëkówégó. Lëdze z najégó zespołu ju sa pitają, czedë badze nastapny róz. Może ten koncert pomoże wama scygnąc nowëch lëdzy do karna. Taczi wëstap w filharmonii, przed tëli lëdzama, möże bëc dobrą reklamą. TD: To prówda. Ju trzë dzéwczata, co óbzérałë koncert, pitałë, czë mogą przińc na próbë. Ale to wiele dało téż tim najim młodim, co ju są w zespole. To bëła dobrô promocjo. A jak wëzdrzi zainteresowanie wajim karna? Są chatny do spiéwa-niô i tańcowanio? TD: Jo. Nie je z tim nógórzi. Jiwer mómë leno z knôpama. Tëch je za MOJ 2018 / POMERANIA 37 wëdarzenia mało. Ale to wiedno tak bëło. Öni przechodzą falama: jednego roku -dwuch, trzech, późni pôra lat ni ma żódnégö. Terô je dwuch nowëch, jaczich rëchtëjemë ju na czerwińco-wé köncertë. Młodé pokolenie dobrze so dôwô rada z kaszëbsczim jazëka? TD: Nie je z tim lëchö. Na szczescé je z nama solistka, Monika Förnalik, jakô skuńczeła kurs kaszëbsczégö w wejrowsczim muzeum. Rozmieje czëtac, znaje wëmöwa i pilëje, żebë wszëtcë dobrze spiéwelë. Jak wiele lëdzy je dzysdnia w zepöle? TD: Dwadzesce piac. Wiedno bëło naju cos köl ti lëczbë. Czasa 2-3 mni abö wiacy. I to są lëdze z roz-majitëch strón. Przede wszëtczim z gminë Szëmôld, ale téż z Rédë, Rëmi, Göscëcëna... Karno mô 45 lat i rzeszi lëdzy w roz-majitëch latach. TD: Jo. Na przikłôd jô z môją sostrą „Pomerania": Jak ten koncert na „wiôlgą szescdzesątka" öceniwają w karnie Fucus? Rafo! Rompca: Baro pózytiwno, to bëlo baro ôdwôżné. Taczé pogodzenie tëch dwuch muzycznëch stilów to cos nowégö. Nicht jesz chëba tegö nie próbôwôł. Jeżlë jidze ö nasz dzél, to jesmë pöstawilë na pödrechöwanié slédnëch piac lat. To, co bëło przez pierszé lata, jesmë ju pôdrechöwelë najëbleuszu 10-lecô. Waji karno je widzec na rozmajitëch koncertach, platczi dobrze sa przedôwają. Jak to sa stało, że Fucus mô dzys tak mocną pozycja na muzycznym kaszëbsczim rënku? RR: Mëszla, że mómë wiele szczescô, a do te wiedno robimë wszëtkö tak profesjonalno, jak le rozmiejemë. Znaj a równak wiele karnów, co téż tak robiłë, a ju jich ni ma. To sa tikô nié blós kaszëbsczich zespołów. Kaszëbskô bina nie je letkô. To je widzec chöcle pö wielënie karnów, jaczé sa na ni trzimią dłëgszi czas. Jesz niedôwno bëło naju dosc wiele, jesmë w nim ód początku, ód 1973 roku. Midzë nama, tima nôstarszima, a młodima są tak po prówdze dwa pokolenia różnice. Ale ceszi mie, że ni ma czëc midzë nama wiôldżégó distansu. Jaczé są planë Köleczköwianów na nôblëższi czas? TD: Sezón sa zacznie dlô naju w maju i tedë badzemë kóncertowac. Ni mómë jaczich wiôldżich planów. Czasa w óstat-ny chwilë decydëjemë, że badzemë gdzes grac. Chcemë wëstąpic m.jin. na pora festiwalach folkloru. Czekó naju téż jesz jeden wëstap raza z karna Fucus. Gmina Szëmôłd órganizëje Noc Kupale 17 czerwińca i wnenczas zagrómë jesz rôz wespół z nima. A nagraniô nowi platczi w planach ni ma? TD: Nié. Dotëchczôs jesmë nagre-lë dwie płitë: Żebë wrócył ten czas i Piakné Kaszëbë. Na trzecą ni mómë jesz dosc materiału. a óstałë tak pó prówdze chëba trzë, co regularno pójówiają sa na koncertach, wëdôwają platczi. Do tegö szczescô i profesjonalizmu jesta dołożëlë jesz wiele robötë. Jezdzyta pö calëch Kaszëbach i nié leno tu. Örganizëjeta warköwnie w szkołach, grajeta môłé i wiakszé köncertë w rozmajitëch placach. Dzaka temu jesta dobrze znóny. RR: Robötë je wiele i dzysó moja war-kówó prôca to Fucus. Je téż manager i dzelimë sa zadaniama, ale sygnie jich dló kóżdégó. Wôrt pödczorchnąc, że wëchö-wiwôsz so téż ödbiérców w szkołach. Wnet dzćń w dzén czëja, że béł jes w jaczis szkole i pötkôł sa z dzecama i młodzëzną. RR: Pó prówdze, je coróz wiacy taczich miesąców, że jesmë w jaczis szkóle kóżdégó dnia. Dzaka temu ledze coróz wicy ó naju wiedzą. Jem téż ród, że widza coróz wiakszé zainteresowanie kaszëbską muzyką w całoscë, nié leno nają. Swöje próbë môta w Köleczköwie? TD: Jo. W szkóle. Mómë tam baro dobré warënczi, je sala, gdze wiedno bez problemu möżemë śpiewać i tań-cowac. Chcą baro pódzakowac direk-cji, bó pómógają nama, jak sa leno dó. A jak wëzdrzi wespółroböta z gminą? Na jëbleuszowim köncerce wnet wszëtczé władze w ökölim wama dzaköwałë i winszowałë. Tak sa wama interesëją leno od świata czë na codzén téż? TD: Ni mómë co narzekać. Na przi-kłód na 40-lecé jesmë dostelë z gminë kaszëbsczé obleczenia dló całégó karna. Dzejómë pod skrzidła Gminnego Centrum Kulturę, Spórtu i Rekreacji w Szëmôłdze, jaczégó direktór, Tomósz Stein, o naju nie zabiwó. Atmosfera je baro fejn. Zdrzita tej w przińdnota z öpti-mizma? TD: Jak nóbarżi. Jak to sa gódó - blós, żebë zdrowie dopisało i lëdze przeszłe. Jaczé są piane karna? Je wiedzec, ökróm jeżdżeniô pö szkołach... RR: Ju mómë wiele koncertów na sezón, ale czile terminów jesz je wól-nëch. Chto chce, może jesz sa zgło-szëwac. Kontakt je na naji starnie: http://www.fucus.art.pl. Na kiińc chcą jesz pogadać ö kaszë-biznie karna Fucus, jakô je baro starowno przërëchtowónô. Öd początku ta dbałota ö jazëk to béł waji firmowi merk. RR: To je wiólgó robota Tómka Fóp-czi. Na zóczątku jem mëslół, że może më bë spiéwelë taczim kaszëbsczim, jak gódają dzysó lëdze - spólaszałim, czasa blós w połowie kaszëbsczim. Ale Tómk mie rzekł, że tak ni móże bëc, bó jak jo bada robił fele w swójich śpiewach, to lëdze badą to powtarzać i taczé psëcé kaszëbiznë badze sa pó-głabiwac. Lepi tej uczëc słechińców pórządnégö kaszëbsczégó jazëka. Jó jem gó pósłëchół i dlóte dërch chtos pilëje, żebë ta najó kaszëbizna bëła jak nólepszó, bez felów. DARK MAJKÖWSCZI 38 / POMERANIA/MAJ201 MARK RACZIŃSCZI. PÔZNA14SCZÉ ZWACZI PÔ KASZËBSKO Z roku na rok przëbiwô muzycznëch könkursowëch usódzków twörzonëch do kaszëbsczich słów1. Baro w tim pömôgô chöcle Oglowópólsczi Konkurs Kómpözytorsczi na chóralny dokôz pasyjny w jazëku kaszëbsczim, jaczi ju piać lat robi wejrowsczé Muzeum Kaszëbskö-Pömórsczi Pismieniznë a Muzyczi. Brzada konkursu je ju 40 nowëch dokazów. Dobiwcą pierszi jego edicje, z roku 2014, je młodi kompozytor z Poznania, Mark Raczińsczi. Östatnym kaszëbsczim dokaza tegö utwórcë je „Stworzenie świata na baryton solo i fortepian do tekstu w języku kaszubskim", jaczé powstało w roku 2016 do słów z pierszi Knédżi Stôrégó Testameńtu tłómaczony z hebrajsczégó na kaszëbsczi przez ojca prof. Adama Riszarda Sykóra. Na kantata ostała ju trzë razë wëspiéwónô przez piszącego te słowa (Gduńsk, Kraków i Krokowa) jakno dokôz artisticzny w doktorsczim przewódze, przë fórtepianowim towarzenim Pawła Rydla. Wespółrobóta wëkónôwcë z kompozytora stała sa óradza do szerszego przedstawienió jego czetińcoma „Pomeranie". We wastë bökadnym artisticznym dorobku wëra-zno zaznacziwają sa usôdzczi do tekstów w jazëku kaszëbsczim, öprôcowania kaszëbsczich piesniów. Jak doszło do wastë „zdënku" z kaszëbizną? Ten „zdënk" sa stół öbez moja znajomość z dr. Sławomira Bronka. Póprosył mie czedës ö przërëchtowa-nié óprôcowaniô kaszëbsczi köladë dlô swójégó churu Discantus z Gówidlëna. Aranż sa widzôł na tëli, że późni Słôwk zabédowôł mie zrobienie czilenôsce óprôco-waniów kaszëbsczich spiéwów na chur a cappella. Öne wszëtczé nalazłë sa na wëdóny w 2014 r. place Knôpi za mną póczijesz jem panną - pieśni z Kaszub. Öd tegó prawie zaczała sa möja przigóda z jazëka i muzyką Kaszëb. Co östôwô dlô wastë nôtrudniészé przë roböce nad muzyką do kaszëbsczégö tekstu? To chiba nie mdze niespódzéwnotą, czej rzeka, że jazëk. Jego prozodio je baro ösoblëwô i chócó jem dosc dobrze ósłëchóny a nawetk, czej móm nagranie wëmôwë dónégó tekstu - wcyg nie czëja sa tuwó za pewno. Cza-stim sydła w robóce z kaszëbizną je to, że je to jazëk letczi do zrozmieniô, czej sa gó widzy napisónégó... a dosc dradżi, czej gó sa czëje. Prosto je dac sa uchwëcëc na powierzchną podoba do pölsczégô, jaczi je równak czësto jiny w brzëmienim. Wasta sa szpecjalizëje w twörzenim dlô churów. Jaką rola w budowanim wastë utwórczi ösoböwöscë miała przigóda z Poznańsczima Słowikama? Mëszla, że to przewôżëło. Zaczało sa, czej jem miół 10 lat i tërwó do dzys dnia. W Póznańsczich Słowikach jem spiéwôł przez czilenósce lat pod batutą prof. Szte-fana Stuligrosza. Ön dówół wiôldżi bôczënk na budowanie muzyczny swiądë swójich churzistów. Colema-ło biwało tak, że próbë przechódzëłë w môłé wikładë z historie czë teorie muzyczi. }akno czilenósce lat stóri ' Wiacy ö kaszëbsczich kómpözytorsczich konkursach w: Tomôsz Fópka, Pisanié kaszëbsczich piesniów pieniadzama (nié) do zapłaceniô, „Pomerania" nr 5 (509), 2017, 19-21. Mark Raczińsczi MÓJ 2018/ POMERANIA /39 MUZYKA knôpi mielë jesmë wiédza na ten przikłôd, czim je motet a czim madrigôł, co wëróżniwô polifonia Palestrinë, a jak wëzdrzało żëcé Bacha. Wiedno më wiedzelë, ô czim spiéwómë i czemu prawie tak kompozytor usa-dzył dóny dzélëk dokazu. Po Słowikach przeszedł czas na akademicczé churë. Tam jem zapôznôł wicy teró-czasny lëteraturë i zwëskôł wikszą swiąda ôsoblëwégö instrumeńtu, jaczim je miészóny chur. Wcyg spiéwóm. Jem wespółzałóżcą i nóleżnika Wokalnego Karna Mi-nimus. Co östôwô dlô wastë nôwôżniészim dzéla kómpözy-torsczi robötë? Jaczé je kómpôzytorsczé ABC? Je to ale żimczé pëtanié. Wiele zanôlégö ôd te, przë czim robia. Żlë je to kompozycjo na chur abö wökalno--instrumeńtalnó, wiedno zaczinóm ôd tekstu. Czej leno móm na to wpłiw, dobiéróm gö z wiôlgą starą. Szukóm taczich, co niesą wôżną dlô mie zamkłosc, wcygają mie wseczëcowö, a równo z tim są na tëli „muzyczne', że pöniesą mie same w dalszim procesu kómpónowa-niô. Dôwóm sobie czasa na wôlą a redaguja tekstë, tak cobë lżi pöddałë sa muzyczny obróbce, wiedno równak z wiôldżim uwôżanim dlô znaczënku, jaczi mają. To je dlô mie nôwôżniészé. Ten dzél zajimô mie z kópicą czasu. Drëgô faza, pewno nôprzijemniészô, to je faza kreacje, w jaczi pöwstôwają muzyczne udbë i formalny sztôłt dokazu. Niechtërne udbë przechodzą same, niejedne sa rodzą po dradżi szëkbie. Östatny dzél to je czësto warköwnô obróbka całoscë, łączenie pösobnëch bédënków, retusz w prowadzenim głosów, drobnotë z nanôsziwanim dinamicznëch a agögicznëch özna-czeniów. Te trzë dzéle w wiôldżim skrócënku dówają öbrôz môji robótë. Mô sa rozmiôc - nié wiedno jidze to tak czësto równo. Tej-sej nôpierwi nalôżô sa muzycznô udba, co warcywô nôpiarce, póczi nie naléza pasowné-gó do ni tekstu, czasa dokôz wnetka skuńczony żdaje na 10-sekuńdowi dzél, jaczi je nót, a jaczégö ni möga wëmëslëc... biwô wszelejak. Mëszla, że w tim procesu ni ma dzélów wôżniészich a mni wôżnëch. Möże to sa zacząc w równo jaczim môlu, ale muszi bëc zrobione całowno. Jaczé znaczenie mô dlô wastë tonacjo dokazu? Na przikłôd nótë „Stwörzeniô..." krącą sa wkół a-moll. Czëje wasta farwë brzëmieniô zanôleżno öd harmonie? I jô, i nié. Nie jem gwësno synestetika. Rzesza za to wësoköscë zwaków, a co je z tim w grëpie tonacja, z energią. Ga je wielno instrumeńtów, a w całoscë, czej je lëdzczi głos - to mô baro wiôldżi znaczënk. Czësto jiny mdze charakter kompozycje napisóny w niższich 2 Łac. muzyka kosmosu, świata. rejestrach dónégö głosu niżlë taczi, co wëzwëskiwô strzédnica a wësoczé rejestrë. Chtërne churowé brzëmienié je dlô wastë nôblëższé musica mundil2 Białogłowsczé, chłopsczé, miészóné czë dzecné? Z całą wölą miészóny. Dôwô öno fulnota móżlëwósców. Kó z miészónégó churu möże wëcygnąc i chłopsczi, i białogłowsczi skłôd, pöprowadzëc midzë nima snôżi dialóg i zakuńczec szeroczim tutti. Do jaczégö z jazëków twörzi sa wasce nôwigódni? Zmerkôł jem, że mô wasta krótko do łacëznë... To je prôwda, móm krótko. Baro lubią robie z tekstama w nym jazëku. Pö pierszé: przez historiczné wietwie wëdôwô mie sa jakno nôpasowniészi jazëk do sakralnego utwórstwa, a tim w całoscë sa zajimóm. Pö drëdżé: dlô dzysdniowégö słechińca niese ön lop niecodzénno-scë a magie. Nie je to ani pólsczi jazëk, dze köżdé słowo je dlô mie zrozëmiałé, jasné i jaż za baro swójsczé, ani anielsczi, co mie sa zarô parłaczi z filmówim war-ka, interneta i zachacbama. A do te, dzaka wielelatny praktice w spiéwanim - stół sa dló mie jazëka blisczim a jasnym. Jem dbë, że prawie do łacyńsczich tekstów mie sa twórzi nôlżi i robia to nóchatni. Jaczi instrumeńt abo karno instrumeńtów wëzwë-skiwô wasta nóchatni przë budowanim swich doka-zów. A czemu? Czej pisza dokazë często instrumeńtalnć, zanôlégó to leno ód te, do cze chcą doprzińc. Móm w swójim dorobku tak usódzczi na tradicyjné składë (np. smëcz-kówi kwartet, dati kwintet), jak i mni tradicyjné, do-bróné do konkretnego efektu, na jaczim mie zanôlégö (np. dwie wiolonczele, altówka, saksofon i wibrafon). Ni móm swojego ulubionego składu téż, jeżlë jidze o muzyka wókalno-instrumeńtalną. Za kóżdim raza do-pasowiwóm go do ti a ny kompozycje, ji charakteru, molu, w jaczim mó bëc wëkönónô, etc. Nôleżi wasta do karna kompozytorów twörzącëch „w głowie" i przelewających mëslë prosto na parti-tura? Czë brëkuje wasta do przegraniô udbë instrumeńtu, a do zapisaniô - papioru, a möże zarô kóm-putra? Móm to wszëtkó. Czasto nóprzódka udba pówstówô w głowie, czasto je téż brzada przëfórtepianowëch sznëkrowaniów. Kómputr służi mie barżi do skłó-daniô udbów w wiakszą grëpa. Zdôrzô sa jednak, że jeżlë pod raką ni ma fortepianu, a je laptop, to na nim próbują nôlepszé stegnë. Wórt je dac bôczënk na to, 40 / POMERANIA/MAJ2018 MUZYKA że w przëtrôfku terôczasny muzyczi nié wszëtkó, co usadzymë, jesmë w sztadze sprawdzëc na fortepianie czë kómputrze. Niechtërne dzéle usôdzka (np. ale-atoriczné, ónomatopejiczné dzélëczi czë zrzeszone z nietipöwim ôrta wëdobëcô zwaku) muszi sobie prosto wëôbrazëc... i liczëc na to, że wëkônanié mdze zgódné z wëöbrażenim... Chtërnégö z widzałëch w świece kompozytorów wa-sta nôbarżi achtniwô i czemu? Z uznónëch - wszëtczich. Móm stolëmné uwôżanié dlô wszëtczich, co twörzëlë przede mną, tworzą terôczasno i mdą twörzëc w przińdnosce. Wiém z doswiôdczeniô, że z kóżdi partiturë, co trófió w moje race, jem w sztadze sa wiele nauczëc. Nawetka, czej kögös utwórstwö nie je pöde drogą öd esteticzny starnë - ötmikô mie na jiné, dotądka nieznóné öbrëmienia. Za swöjégö nópier-szégô mentora móm J.S. Bacha, chtërnégô kuńszt wcyg a wcyg mie unószó w pódzywie; G.P.L. da Palestrina, jaczi do perfekcje doprowadzył wokalne prowadzenie głosów; Brahmsa, co wzrësziwô, wznôszô do nieba i rzucô na zemia; Pawła Łukaszewsczégö, chtëren przeniósł polską chóralną muzyka do jinégö wëmiaru i... i wiele, wiele jinëch. Co je dlô wastë nôwôżniészé przë twórzbie dlô churu? Prowadzenie głosów, wiérné öddanié zamkłoscë, ce-kawô harmónia, zwaköwé eksperimentë, önomato-pejô...? Tekst, jego znaczenie i wseczëcé, co ze sobą niese. Wszëtczé jiné sprawë nie są dló mie jaż tak wôżné. Harmónia, zastosowóné wókalné techniczi, wëzwëskóné kómpózytorsczé nôrzadła - to wszëtkô służi leno temu, cobë przekôzac tekst i jegö wseczëcowi cażôr. Jeżlë jidze ö prowadzenie głosów - móm to za baro wôżną rzecz, ale je to czësto warkówné. To dówó leżnosc odróżnić tëch, co wiedzą wicy jak nick ó spiéwanim w chórze, ód tëch, co nie wiedzą. Jakô dinamika je nôpasowniészô przë twörzenim na lëdzczi głos? Ösoblëwi bédënk chutköscë? Metrum? Czim wicy pisza, tim wërazni widza, że w spiéwóny muzyce bédëja wstrzëmówné tempa, dopasowóné do bicô lëdzczégó serca (50-80). Jeżlë jidze o dinamika -wëzwëskiwóm całé móżlëwé rozkóscérzenié, chócô ze wzglądu na wigöda wëkónówców nie dôwóm na móc skrajnosców (ppp czë fff). Mô wasta wëprôcowóné swöja ösoblëwą muzyczną znanka? Cos apartnégö, do rozpöznaniô, np. melo-diczny zwrot, interwôł, harmoniczne nastapstwö, czë möże swöja muzyczną skala? A je to (taczi autorsczi znak jaköscë) - w całoscë wôżné dlô wastë? Dotëchczós mój doróbk je pewno za skromny, cobë za takczims szëkac. Móm równak ju czëté ó „idiomie Raczińsczegó", co bë miôł bëc znanką mójich usódz-ków. Nawetk żlë takcos jistnieje, to nie przez jaczé moje swiądné dzejania, a barżi je brzada mojego modła rozëmieniô muzyczi. Wasta tworzi colemało religijne dokaże. A nie „cy-gnie" to do rozriwköwi muzyczi, popularny, pewno barżi dëtköwö zwësköwny? Nié! Mô wasta swój ulubiony mól, czas twörzeniô? Nóczascy to je tej, czej prawie ni móga... Mo to kol mie zrzeszba nić z cząda dnia czë mola, ale z mójim bënowim bëcym. Czedë mie cos zajimnie, zatrzimie, tej prost musza to zanotérowac. Wiém téż, że czejbëm mógł tedë wząc sa za komponowanie, to bë to béł baro brzadny czas. Niesteti, colemało móm tej jiné zajaca. Z órganizacjowëch wzglądów pisza colemało ób noc i tej-sej w łikendë. Je co na muzycznym polu, co w nôblëższi abö dalszi przińdnosce wasta bë chcôł iidostac na swoje? Udbów, bédënków, pódjimów móm w groma a kąsk. Je całô szëflôda céchunków i tekstów, do jaczich bëm chcół co czedës napisać... Czim dlô wastë je w całoscë muzyka? Słëchô wasta jinëch, ökróm klasyczi, ji zortów? Szczero gôdającë, zdórzó sa mie słëchac kóżdi muzyczi. Pótrafia z równym zainteresowanim wsłëchiwac sa w konceptualne terôczasné kompozycje i w discopólo-wé szlagrë. Dopierze swiąda wespółjistnienió taczich skraj nosców dówó duńc krodzy z ódpówiescą na pëta-nié, czim je muzyka. Wiele z mójich znajemnëch je ód se, czej pótrafia to i no zaśpiewać czë zanócëc z pa-miacë. A jó, pó pierszé, móm dosc dobrą pamiac i ni musza gódzënama czego słëchac, cobë to pówtórzëc, a pó drëdżé, mëszla, że to téż je baro wôżny dzél naszi muzyczny kulturę. Dló przijemnoscë słëchóm utwór-stwa Bacha, Mönteverdiégö, Mykietyna abó karna Queen... to je prawie baro do se podobno muzyka. Slédné ju pëtanié. Żëjemë w czasach mediów, inför-macjowégö szumu a stolëmnégö nëkit za Bóg wić czim. Jaczi je wastë bédënk na zwëskanié cuszë dlô utwórcë? Wcyg ji szukóm. Nie taca przë tim, że mój wstrzëmów-ny introwertizm plażi temu, cobë taczé wëcëszenié nalôżac w przestôwanim ze sarnim sobą. KÔRBIÓNKA Z MARKA RACZIŃSCZIM PÔ POLSKU PROWADZYŁ, A TEJ NA KASZËBSCZI PRZEŁOŻIL T0MÔSZ FÓPKA MÓJ2018/POMERANIA/41 CHŁOPIEC Z ZA WIELKĄ WALIZKĄ FRANK MEISLER (1925 WOLNE MIASTO GDAŃSK - 2018 TEL AWIW) W żydowskich domach na przełomie marca i kwietnia świętowano Pesach. W chrześcijańskich -Wielkanoc. W swojej symbolice to święta radości, nadziei i nowego otwarcia. Ale dla rodziny i przyjaciół Franka Meislera był to smutny okres. W sobotę 24 marca w swoim mieszkaniu w Tel Awiwie zmarł Frank Meisler, gdańsko-izraelsko-brytyjski rzeźbiarz i architekt. Mąż Batyi (zm. 2013), partner życiowy Lucie Feighan, ojciec dwóch córek: Michał i Marit, dziadek pięciorga wnuków Dla mnie - mentor i przyjaciel. Otwarty na drugiego czło- wieka, hojny przyjaźnią: nie tylko otworzył przede mną kłódkę komody zawierającej prywatne archiwum, gdy przygotowywałam wydanie polskiego tłumaczenia jego wspomnień, ale i uchylił furtkę do kolejnego świata. Większości znany jest przede wszystkim jako twórca cyklu pomników poświęconych „kindertranspor-tom" - w Londynie, Berlinie, Gdańsku, Hoek van Holland i Hamburgu. Upamiętniają trasę exodusu 10 tysięcy żydowskich dzieci z owładniętej przez nazistowskie Niemcy Europy do Wielkiej Brytanii (1938-1939). Rzeźby autorstwa Franka Meislera stoją w przestrzeni publicznej miast od Stanów Zjednoczonych po Turkmenistan. W promieniu 200 km od pomnika „kindertransportów" przed budynkiem Dworca Głównego PKP w Gdańsku znajduje się jeszcze jeden monument tego artysty - w rosyjskim lantarnym w Obwodzie Kaliningradzkim, upamiętniający masakrę żydowskich więźniarek KL Stutthof w styczniu 1945 roku na plaży Bałtyku we wschodniopruskim Palmnic-ken. Frank Meisler stworzył także wyposażenie synagog w Mannheim i w Moskwie. A swoje wspomnienia do czasu wyjazdu do Izraela w 1956 roku utrwalił w pełnej afirmacji życia opowieści Zaułkami pamięci. Gdańsk - Londyn - Jaffa1 (w angielskim oryginale On the Vistula facing East). To prywatna historia o utraconym ży-dowsko-kaszubsko-polsko-niemiec-kim świecie przedwojennego Danzig, w której ważną część stanowią portrety rodziny - żydowskich mieszkań- ców Wolnego Miasta. Osobny rozdział poświęca Kaszubom: krainie i ludziom. Z perspektywy gdańskiej to kolejny ważny głos wśród kształtujących wielowymiarowy obraz przeszłości Gdańska i regionu jako kulturowego pogranicza. WIELE ZDZIAŁAŁ ITAK WIELE NAM ZOSTAWIŁ... Urodził się w 1925 w Wolnym Mieście Gdańsku. Matka - Meta z domu Boss - należała do środowiska zasymilowanych Żydów niemieckich, była córką Franza Bossa, poważanego gdańskiego przedsiębiorcy, w latach 1925-1928 członka Rady Reprezentantów z ramienia liberałów we władzach Gdańskiej Gminy Synagogalnej. Frank Meisler jest więc po kądzieli przedstawicielem rozległej pomorskiej rodziny, która na początku XIX wieku osiadła w Gdańsku i na Pomorzu. Pradziadek Franka, Louis, był handlarzem końmi na Kaszubach, wżenił się w kartuską rodzinę, znał język kaszubski i do końca życia z pasją zażywał tabakę, jak wspomina prawnuk. Natomiast ojciec autora, Michał (Mischa) Meisler, przyszedł na świat w 1886 roku w Łodzi w rodzinie zasymilowanych polskich Żydów. Ukończył rosyjskie gimnazjum w Łomży i sześć semestrów studiów medycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Wraz z falą migracji Żydów wschodnioeuropejskich przybył po 1920 roku do Wolnego Miasta Gdańska, aby rozwijać tu przedsiębiorstwo transportowe. Mały Frank wzrastał więc na przecięciu światów, polskiego, niemiec- 1 Frank Meisler, Zaułkami pamięci. Gdańsk - Londyn - Jaffa, tłum. Agata Teperek i Andrzej Szewczyk, red. i posłowie Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk, Instytut Kaszubski, Gdańsk 2014. Książka ukazała się w serii Stegnami pomorskiego pogranicza. W wersji niemieckojęzycznej: An der Weichsel gegen Osten. Mein Leben zwischen Danzig, London und Jaffa, red. Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk i Uwe Neumarker, posł. tejże, Stiftung Denkmal fur die ermordeten Juden Europas, Berlin 2016. Oryginał angielskojęzyczny: On the Vistula Facing East, André Deutsch Limited, London 1996. Frank Meisler z rodziną w Warszawie (1939). Z prawej ojciec. 42 / POMERANIA/MAJ2018 POŻEGNANIE Frank Meisler Zaułkami pamięci Gdańsk - Londyn — Jaffa Okładka polskiego wydania wspomnień Franka Meislera. Projekt: Maciej Ostoja-Lniski. nych i odczytywalnych dla przeciętnego przechodnia śladów. Wśród palety kaszubskich postaci szczególne miejsce zajmują Szersze w-scy z Ogarnej. Pod tym fikcyjnym nazwiskiem Frank Meisler ukrył gdańską kaszubską rodzinę przyjaciela z czasów dzieciństwa i młodości, Joachima (Bubiego) Wensierskiego. Ojciec Bubiego był krawcem w domu towarowym Walther & Fleck mieszczącym się przy ul. Długiej. Bubi to towarzysz przygód rozgrywających się na gdańskiej ulicy, miejscami naszkicowanych w konwencji opowieści 0 dorastaniu, gdzie indziej - przygód gdańskiego bówki. Wraz z Bubim 1 jego rodzeństwem nastoletni Frank na kartach wspomnień dokonuje kolejnych odkryć na ścieżkach społecznej inicjacji, m.in. podczas obrzędu „pustej nocy", odprawianego w kamienicy na ul. Ogarnej. U jego stryja w okolicy Wieżycy trzykrotnie spędzał przedwojenne wakacje, pomagając w żniwach. To tutaj wprowadzony został w kaszubskie życie codzienne i obrzędowość. Frank-narrator opowiada o tym z dużą dawką czułości, jako o świecie zwielokrotnionej egzotyki w optyce chłopca z miasta i nie--katolika. Kreśląc postać Ewy, jedynej - jak Frank-narrator zaznacza - przyjaciółki w Polskim Gimnazjum, której „ojciec odpowiadał za otwieranie i zamykanie zapór wodnych", wskazuje, że jej rodzice byli Kaszubami. Zdaje się, że Pierwszy raz w powojennym Gdańsku (1989). kiego i kaszubskiego, a także wschodnio- i zachodniożydowskiego, od dziecka będąc konfrontowany z nawarstwionymi stereotypami między -etnicznych relacji. Będą mu towarzyszyć przez całe życie, a on będzie je stale krytycznie weryfikować. Językiem domowym Meislerów był niemiecki. Naukę Frank rozpoczął w niemieckiej Volksschule, ale po usunięciu dzieci żydowskich ze szkół publicznych WMG kontynuował ją „na życzenie ojca" w Polskim Gimnazjum im. Macierzy Szkolnej. I temu okresowi poświęcił osobny rozdział - Na Zaroślaku. Mała Polska w Peters-hagen. Szkoła ta miała mu dać solidne podstawy, ale pobyt w niej to źródło traumy żydowsko-niemieckiego chłopca dotkniętego polskim antysemityzmem. Wyjechał z Gdańska ostatnim z gdańskich „kindertrans-portów", w przededniu wybuchu II wojny światowej. W Londynie czekały na niego siostry matki i babcia. Tu Frank podjął naukę w szkole średniej, w której edukacja wymagała opanowania kolejnego języka i kodu kulturowego. Po ukończeniu szkoły w 1943 roku na ochotnika wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Brał udział w walkach jako członek służb meteorologicznych. Po wojnie dotarła do niego wiadomość, że w Holocauście zginęli jego rodzice i ok. 100 osób z rodziny Meislerów. W roku 1946 w ramach stypendium polskiego rządu emigracyjnego "Fontanna Jerozolima" - rzeźba Franka Meislera, której pierwowzór wykonał na zamówienie do hotelu King Salomon w Jerozolimie (1981, śr. 200 cm). podjął studia architektury w Manchesterze. Po kilku latach pracy w biurach architektonicznych Manchesteru i Londynu w 1956 roku artysta wyemigrował z polskim paszportem na nazwisko Franciszek Meisler do Izraela, odnajdując się w kolejnej rzeczywistości, także językowej. Jako architekt brał udział w rozbudowie Tel Awiwu. W latach 60. tworzył drewniane zabawki, od lat 70. wziął na warsztat metal. Franka Meislera fascynował niezmiennie człowiek i natura ludzka, spotkanie ludzkiej małości i wielkości, także tej tkwiącej w nas. Jego rzeźby w swojej treści nawiązują do tradycji żydowskiej, także wschodnioeuropejskich Żydów, ujmują refleksje dotyczące ludzkiej natury i oddają wielokulturo-we życie codzienne Izraela. Wraz z żoną Batyą z d. Hochman, zdeklarowaną syjonistką, córką polskich Żydów z Brooklynu, był zaangażowany w rewitalizację Starej JafFy. W dzielnicy artystów mieści się jego warsztat i galeria oraz izraelski dom Meislerów. W obrazie pradziadka, Louisa Bossa, autor wspomnień sugestywnie opisuje m.in. wieloetapowy rytuał dobijania targu wraz z niezbędnymi akcesoriami w postaci gdańskiej wódki ja-łowcówki Machandel i pełnego rogu tabaki. Te barwne opowieści gdańskiej ulicy i pomorskiego regionu uwalniane są także z potrzeby ocalonego, dającego świadectwo rzeczywistości, która (prze)minęła bezpowrotnie, pozostawiając stosunkowo niewiele namacal- \ MÓJ2018/POMERANIA/43 POŻEGNANIE W otoczeniu rodziny podczas odsłonięcia pomnika poświęconego dzieciom z „kindertransportów" w Berlinie przy stacji Friedrichstrasse (2008). Fot. MBS jednym z fundamentów jego relacji z kaszubskimi przyjaciółmi jest doświadczenie inności, wzajemne wspieranie się w świecie ostrych podziałów narodowych, w rzeczywistości wymagającej od jednostki jednoznacznego wyboru kontekstu kulturowego - polskiego lub niemieckiego. Na Kaszuby Frank Meisler wybrał się także podczas pierwszej powojennej podróży w rodzinne strony w 1989 roku. W reminiscencje z tego objazdu wplata rozważania o fenomenie kaszubskiego trwania, którego fundament stanowić miała przez wieki taktyka mimikry: W końcu wojna już wiele razy przetaczała się nad Kaszubami, dobrze wiedzieli, jak pochylać kark, by go nie stracić, a jej pozwolić odejść dalej. Wojna zniszczyła Polskę i Niemcy, ale Kaszubi cięgle uprawiali swoją ziemię i łowili ryby. Wydawało mi się, że mógł to być dar warty więcej niż jakiś mało znany generał czy zapomniany mąż stanu. Przypuszczalnie Kaszubi doprowadzili do doskonałości sztukę przetrwania w trudnym terenie, polegającą na byciu tak nierzucającym się w oczy, że nikt ich nie dostrzegał (s. 142). Gdy wydzwaniałam w 2006 roku do nieznanego mi osobiście artysty z zaproszeniem do udziału w polsko--niemiecko-izraelskim projekcie „Odczytując mowę kamieni. Śladami żydowskimi po Kaszubach"2, nie przypuszczałam, dokąd ta Stegna może zaprowadzić. Po kilkukrotnych rozmowach telefonicznych w 2006 roku na linii Gdańsk - Jaffa zgodził się wziąć udział jako świadek czasu w kolejnym etapie warsztatów w 2007 roku, a następnie udostępnił nam zdjęcia rodzinne do opracowywanego przewodnika historycznego3. Szukając smaków, zapachów i widoków dzieciństwa, zrobiliśmy wówczas objazd po Kaszubach, zakończony wyborną pieczenią w jednej z restauracji serwujących kaszubską kuchnię. Frank Meisler nie tylko podzielił się z uczestnikami warsztatów z Polski, Niemiec i Izraela swoimi wspomnieniami, ale także stanowił dla nas swoisty pomost do przeszłości. To wówczas podczas spaceru z Mieczysławem Abramowiczem śladami żydowskimi po Gdańsku rzuciłam myśl, jak ważne byłoby, aby pomnik tego także gdańskiego artysty stanął w jego rodzinnym mieście. Stąd upamiętnienie „kindertransportów" przed Dworcem PKP Gdańsk Główny uznajemy z Christianem Pletzingiem jako organizatorzy warsztatów za jeden z wyników projektu. Trudno mi znaleźć słowa pożegnania, również dlatego, że wierzę, iż Frank Meisler pozostał z nami nadal, choć w inny sposób. Spotkanie go na swojej drodze uważam za niezwykle hojny dar od losu. Niezmiennie uczył dystansu do rzeczywistości. Jego optymizm i wypracowane opanowanie w obliczu politycznych zawirowań stanowiły balsam dla niespokojnego ducha. Ostatnie na linii polsko-żydowskiej skwitował - „to tylko szumy, to chwilowe zakłócenia, to minie". Żegnając Franka Meislera w imieniu Prezydenta Miasta Gdańska Pawła Adamowicza i gdańszczan na cmentarzu w Givat Brenner 25 marca, pozostawiłam dwa kamienie z naszych wspólnych stron, które tak ukochał - z gdańskiej plaży i kaszubskiego pojezierza. Wprawdzie Izrael stał się jego nowym domem, ale nigdy nie rozpakował do końca gdańskiej walizki, myślą nie opuścił Gdańska i Pomorza. Wśród licznych wyróżnień miejsce szczególne zajął tytuł Honorowego Ambasadora Miasta Gdańska w Izraelu. W rozmowach podkreślał, że stanowi dla niego swoiste zwieńczenie gdańskiego doświadczenia, od urodzenia w mieście nad Motławą, przez dyskryminację, społeczne wykluczenie i wygnanie żydowskiego chłopca, do powrotu tutaj jako dojrzały człowiek. MIŁOSŁAWA BORZYSZKOWSKA-SZEWCZYK 2 Projekt został przeprowadzony w latach 2006-2009 przez Instytut Kaszubski w Gdańsku i Academię Baltica (wówczas w Lubece) w ramach programu Geschichtswerkstatt Europa [Warsztaty historyczne Europa], Fundacji Erinnerung, Verantwortung, Zukunft [Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość]. 3 Wynikiem projektu jest wzmiankowany dwujęzyczny przewodnik Śladami żydowskimi po Kaszubach (2010), red. M. Borzysz-kowska-Szewczyk i C. Pletzing. Na tom wspomnieniowy Franka Meislera wskazała wówczas Marion Brandt, pracująca nad artykułem o Erichu Ruschkewitzu, dziennikarzu i poecie ekspresjonizmu, kuzynowi matki Franka. 44 / POMERANIA/MAJ2018 W SŁOWARZU SËCHTË dz. 5 LËPUSZIÖKÖLÉ W V TOMIE Wëzdrzatk: - sowi, adj. od sowa. Sowiô głowa. - 'włosy rozczochrane: Lepi, żebës sa uczosała, a nie chôdzëła z taką sowią głową (Lipusz). Sowié ôczë - 'o człowieku ciekawym': Ta mô sowié ôczë, ta nawet w nocë widzy tak jak sowa (Lipusz), s. 124 - Stegna, -ë, f, 2. przedział we włosach'. W stegna sa uczosac. Popraw sobie stegna, bôjes pôszadzony. Niekiedy, jak np. w Tuszkowach, w Lipuszu: wszô stegna, s. 161 Stan: - starzëzna, -ë, f, 3. 'dożywocie'. Mëju z mëmką 'żoną sedzimë na starzëznie (Gostomie, Lipusz). Zob. starkówizna, s. 156 - starkowizna, -ë, f, 1. 'dożywocie dziadków albo teściów'. Wëmówic sobie starkówizna. Dac sobie zapisać starkówizna. Jic na starkówizna. Bëc... sedzec na starkówiznie, s. 155 Gramatika: - z trudna, wyraz towarzyszący zaimkom lub przysłówkom. Z trudna dze - 'rzadko gdzie': Z trudna dze je to do kupie-niô. Z trudna czej - 'rzadko kiedy': Z trudna czej on je doma. Z trudna chto - 'rzadko kto': Z trudna chto je tak mądrijak on. Z trudna komu - 'rzadko komu': Z trudna komu może dzys człowiek wierzëc (Puzdrowo, Gowidlino, Sierakowice, Sianowo, Strzepcz, Łebno, Załakowo, Dziemiany, Lipusz), s. 391 Zwierzata, rëbë: - sek, -a, m 2. zool. 'ciernik, Gasterosteus aculeatus' L. Seka nicht niejé (Lubiana, Lipusz), s. 29 -1 szelëstnica, -ë, f, 1. 'krowa w okresie rui'. Z tą szelëstnicą trzeba jic do bika (Lubiana, Korne, Lipusz), s. 246 Krajöbrôzk: - Sowié górë - 'tereny górzyste, nie nadające się pod uprawę, pokryte wrzosem i karłowatą sosną (Lipusz), s. 124 Architektura: - skóczk, -a, m, 4. 'jeden z licznych snopków słomy przytrzymujących grzbiet strzechy'. Jim długszi dach, tim wiacy skoczków na nim (Lipusz, Skwierawy, Tuszkowy), s. 53 - stëdnia, -e, -i, f 'studnia'. Odm.: stëdniô. Przëniesë mie wabórk wôdë ze stëdni. Opowieść: Sąsiedzi śmieją się ze słynących z naiwności mieszkańców wsi Tuszkowy, że zaczynają kopać studnię dopiero wtedy, gdy w wiosce wybuchł pożar, s. 160 Pözwë: - Słoné, adj. w użyciu rzeczown.: nazwa piistk pod Lipuską Hutą. Na Słonym. Ze Słonego. Na Słone, s. 83 - Swiniók, -a, m 'nazwa stawu pod Lipuską Hutą', s. 203 - straszny, adj., 1. 'wzbudzający strach, grozę, przejmujący łękiem'. Straszne rzecze opowiadać. To béł straszny człowiek, mëgô mielë strach. Straszny Dół - 'nazwa jaru w nadleśnictwie Lipusz' W Strasznym Dole straszi, s. 173/174 - Tuszczi obok Tuszkówi, -ków, plt 'wieś Tuszkowy, pod Li-puszem w pow. kościerskim, zaliczana do miejscowości ośmieszanych w przysłowiach i facecjach'. W Tuszkach/ Tuszkowach. Pod Tuszkami/ Tuszkówami. Do Tuszków. Przysłowie: Kö më nie jesmë z Tuszków, s. 411 - Tuszkówkó, n, 'nazwa jeziora w Tuszkowach', s. 412 Mieszkańce: - tuszkówión, -ana, m, zwykle tuszkówianie, pl 1. 'mieszkańcy wsi Tuszkowy'. Humoreska: Jak tuszkówiónie przezdrzelë sa w wodze. Tuszkówiónie bëlë to głupi lëdze. Rôz szlë ôni na jarmark do miasta sprzedać krowë. Droga przechôdzëła kole jęzora i rzéczi. Na mósce widzelë oni lë-dzy w wôdze, bó wóda bëła cëchô i nie bëło wcale wałów. Tuszkówiónie mëslelë, że tam je jarmark. Tej oni skóczëlë z mostu do wódë, żebë tam handlować krowë (inform. lat 19, Brzeźno Szl. 1959). Por. opowieści pod hasłami dza-dzeł, Gduńsk, mlékô w znacz. 1., noga w znacz. 2. 2. 'synonim człowieka naiwnego, ciemnego, głupiego'. Abó të to pówiódósz temu tuszkówianowi, abó nie, ón tego tak a tak nie rozmieje. Głupi jak tuszkówión. Przysłowie: Ko më nie jesmë tuszkówianie, s. 411 Opowieści: • dzadzeł, -a, dzadzół, -oła, m 'dzięcioł' (śr, pd). Opowieść (Podjazy): Tëszkówianie wëbudowelë kóscół, ale bez óknów. Tej oni sa jiscelë, jak ten wid w ten kóscół wprowadzëc. Tak reno, jak słuńce wëswiécëło, oni wzalë miechë i zaczalë nagarniać ten wid do nëch miechów i nosëc do kóscoła. A co cemno, to cemno. Tej oni sajiscelë i szlë spac. Timczasa dzadzeł wëdłubół ób noc dzura. Jak oni wstelë, tej oni sa baro uceszëlë i wółalë: Dzakujem ce, dzacele, za ta dzura w kósce-le, 1.1, s. 258. • Gdińsk (śr), Gduńsk (pn, śr), Gdunsk (Brzeźno Szl.), Gdóńsk (pn, Zabory), Gdónsk (bylackie) -a, m 'Gdańsk'. Z opowieści o tuszkowianach: Jak Gdunsk béł budowony, to Tuszkówiónie téż wiozlë drzewo do tego budowanió, bó Tuszczi są starsze jak Gdunsk. Öni włożëlë chójczi ód szest-nósce do dwadzesce métrów przék wóza i jachalë. Jak oni jachale, tej oni wszëtkó przewrôcalë, co spótkalë na drodze, budinczi i drzewa (Brzeźno Szl.), 1.1, s. 316 • mlékó, -a, n, 1. 'mleko'. Opowieść: Jak Tuszkówiónie mielë na óbiód bulwë z mlékem, tej bulwë w misce mielë oni na MÓJ 2018 / POMERANIA/45 ZDROJE KASZËBIZNË jednym kuncu budinku, a kwasné mlékö na drëdżim kuncu. Róz ôni nabralë łëżka bulew, a tej szlë na drëdżi kuńc po łëźka kwaśnego mléka, żebë bulwë sa w brzëchu lepi uleżałë. Öni tak długö chôdzëlë ôd bulew do mléka, jaż sa najedlë (Brzeźno SzL), t. III, s. 84/85 • noga, -dżi, e, 2. stopa. Ale môsz të małą noga, jô móm wiakszą. Opowieść o naiwności sąsiadów: Jak sobie Tuszkówiónie nodżi mëlë. Rôz Tuszkówiónie szlë sobie no-dżi mëc do rzéczi. Mëją sobie i szoruję. Jak ju sobie umëlë, zaczalë sa kłócëc, kôgô nodżi są nôczëstszé i nodżi jim sa pömieszałë i oni ni môglë poznać swójich nogów. Ale na szczescé jechôł furmón i patrzi, patrzi i pitô sajich, czemu oni sa kłócą. Tuszkówiónie ôdpôwiedzelë mu, ö co jim sa rozchôdzëło. Ifurmón mówi: „Na to eszcze cë 'dativus ethi-cus' rada badze". Ijidze do wóza po batóg. Jak on przeszedł i zaczął tim batodżim jich walëc, to kóżdi póznół swoje nodżi i zaczął iicekac, ród, że jego nodżi go chiże noszą (Śluza koło Swornychgaci), t. III, s. 211-213. - tuszköwiôk, -a, m, zwykle tuszköwiôcë, pl, zob. tuszkówión. Przysłowie: (Lipusz): śpiewaćjakbë tuszkôwiôcë bika wcą-galë na dach - 'przeciągać śpiew'. Humoreska, od której poszło powyższe przysłowie: Jak tuszkôwiôcë wcągalë krowa na dach. W Tuszkówach na stodole rosła trówa. Tuszkôwiôcë chcelë tim nafutrowac bika. Jedny tedë stanalë na dole, a drëdżi u górë. Uwiązalë bika na lińcuch i chcelë gó wëcągnąc na dach. Czedë gô mielë ju wnet na dachu, to ón wëcągnął jazëk. Öni tedë mówielë, że ôn ju czëje trówa i chce żrëc, ale jak gó całego wëcągnalë ju do górë, to ónju béł zdechłi (inform. lat 19, Śluza 1959), s. 412 - tuszkówsczi, adj. odnoszący się do wsi Tuszkowy'. Tuszkówsczi Mëccë - 'mieszkańcy wsi Tuszkowy'. Zob. Mëck w znacz. 1. i 2. Tuszkówskó robota - 'robota niedorzeczna, nikomu nieprzydatna': Ju leju z taką tuszkówską robotą! Tuszkówsczi spiéw - śpiew przeciągły': Ni mógaju słëchac na taczi tuszkówsczi spiéw. Tuszkówsczi Tatk - 'nazwa głazu narzutowego pod Lipuszem', s. 412 - po tuszkówsku, adv. 'na opak, nie tak jak trzeba'. Ni móże-ta wajinaczi robie, leno po tuszkówsku? Zwrot (Lipusz): śpiewać po tuszkówsku - 'przeciągać śpiew': Czej ksądz w Lëpuszu rzekł róz do swójich parafian, że śpiewają po tuszkówsku, to sa na niego óbrazëlë, s. 412 Demonologio, mitologio: - smiérc, -ë, f, 1. 'śmierć, zgon. Uosobienie śmierci: Kaszubi przedstawiają sobie śmierć jako chudą, bladą kobietę okrytą najczęściej białą płachtą. Chodzi ona od wsi do wsi, od chaty do chaty i ostrą kosą ścina człowiekowi głowę. W szczególności napada go w łóżku. Aby nie piiscëc smiércë do wsë, ciągnięto niegdyś bruzdy w poprzek wszystkich dróg i ścieżek prowadzących do wsi (Sierakowice). Ponadto każdy wieśniak ogradzał płotem swą zagrodę i zamykał na noc wrota (Parchowo), albo co najmniej raz do roku oborywał całe obejście (Lipusz), s. 108-110 - tropie, tropi, va, impf, 3. w wierzeniach ludowych o złym duchu, który opętał człowieka, o upiorze przyprawiającym innych o śmierć, o zmorze duszącej ludzi podczas snu: 'trapić, niepokoić, gnębić'. Róz dióbéł tak długo tropił jedno dzéwcza, jaż ono umarło. Ópi lëdzy tropi (Lipusz), s. 379 Jôda: - sola, -ë, f 'sól' Wiera sola mó bëc tańszo. Przysł.: (pn-wsch): Chleba i sola óbóna stola stołu' (sporad. wszędzie, np. Lipusz, Puzdrowo, Wyszecino, Łebcz, Żarnowiec), s. 121 - szlëbrucha, -ë, f'rzadkie, źle wyrobione masło' (Borowiec koło Lipusza), s. 268 Ösobë: - stark, -a, m, 1. 'ojciec ojca lub matki, dziadek'. Nasz stark mocno zachórzół. Biójta pó ksadza dló starka (pn, śr aż po Lipusz i Kościerzynę na pd), s 154 - szadérc, -a, m (Parchowo, Jamno, Tuszkowy, Lipusz i okolica), zob. szadélc w znacz. 1; szadélc, -a, m, 1. osoba z rozczochranymi włosami'. Piidzesz të, szadélcu, sa uczosac (śr), s. 209 - szadoch, -a, m, zob. szadók w znacz. 1. Ni mósz të grzebienia, szadochu, że łazysz z taczim szadim łbem (Lipusz, Lubiana), s. 210 - szadôk, -a, m, 1. chłopiec lub dziewczyna z rozczochranymi włosami'. Widzy ta w a tego szadóka?, s. 209 - szeroczk, -a, m, 2. 'człowiek hojny, szczodry'. Szeroczkówi na dzesac złotëch nie przińdze (Parchowo, Lipusz, Jamno, Nakla, Mściszewice). Odm.: szëroczk, s. 252 - tolega, -dżi, m 'leń, próżniak'. Tolega sa niepódniese, chócbë sa pod nim pólëło (Gostomek, Lipusz, Tuszkowy, Korne), s. 366 - sowié ôczë - b człowieku ciekawym': Ta mó sowié óczë, ta nawet w nocë widzy tak jak sowa (Lipusz), s. 124 Nôrzadza, sprzat: - switk, -u, m, 3. 'ręczny, druciany kosz, napełniony zapalonymi drzazgami, za którego pomocą wabią raki'. Pudzemë chwëtac reczi na switk (Lipusz, Lubiana, Dziemiany, Ra-duń, Piechowice, Przyjezierze Wdzydzkie). Zob., mółnió w znacz. 5, s. 205 - mółnió, -é, f, 5. 'ręczna druciana sieć, napełniona rozpalonymi drzazgami, za której pomocą zwabiają ryby, szczególnie raki'. Chwëtac na mółnia (Leśno, Swornegacie), t. III, s. 44 - szólka, -czi, 3. 'drewniana oprawa noża lub widelca' (Go-ręczyno, Lipusz, Połczyno). Zob. szchólka w znacz. 1, s. 214 - zchólka, -czi, f, 1. 'drewniana oprawa noża, widelca". Dój miejinszi nóż, bo na tim tuje szchólka óderwónó, s. 255 - trëma, -ë, f'trumna'. Chtos umarł, bó z trëmąjadą. Mëju tatka włożëlë w trëma. Wieko ód trëmë. Odm.: truma (Ko-ścierskie, np. Lipusz, Lubiana, Gostomek), s. 385 - trumka, -czi, f 'mała trumna, trumienka. Jak żëwé wëz-drzało to dzeckó w trumce (śr, Kościerskie, np. Lipusz, Lubiana, Gostomek), s. 386 46/POMERANIA/MAI2018 ZDROJE KASZËBIZNË - tajtac, tajtô, va, impf (Lipusz o Kartuskiem), zob. tajtoszëc; tajtoszëc, tajtoszi, va, impf, kpiąco: 'robić masło w tajtosz-ce; tajtoszka, -czi, f 'kierzanka, maślnica', s. 314/315. Zob. dërda w znacz. 3 - dërda, -ë, 3. żartobl. o maślnicy w postaci ściętego stożka, tzw. czerzenczi (Nakla, Borowy Młyn), 1.1, s. 200 Zabawę, bawidła: - Tadra, -ë, m nazwisko używane podczas próby biegłości językowej': Tadrowi stodoła padła (Tuszkowy), s. 314 Wiodro: - trąba, -ë, f, 2. 'bardzo silny wir powietrzny, trąba'. Trąba rozwalëła całą chëcz. Trąbagradowô - 'burza gradowa: Më mëslelë, że to kurie świata, takô trąba gradowô przeszła przez wies (Stężyca, Gostomie, Lubiana, Lipusz), s. 381 - tacza, -ë, f, 'tęcza. Tacza bierze w se woda (Hel, sporad. gdzie indziej, np. Miłoszewo, Strzepcz, Goręczyno, Lipusz, Swornegacie), s. 332 Zwëczi, wierzenia: - trup, -a, m, 1. 'trup, zwłoki'. Zwyczaje i wierzenia: Tu i ówdzie, np. w Lipuszu, Skwierawach, wkładano umarłemu w rękę drobną, zwykle miedzianą monetę, żeby mógł zapłacić za przejazd przez wodę. Niektórzy dawali większą. Jim niebôszczik miôł przë se wiacy pieniadzy, tim pewni jachôłprzez woda, s. 392/393 Medicyna: - szemarzëca, -ë, f 'stan wzmożonego popędu płciowego u kobiety, nymphomania'. Ta mô szemarzëca. Lôtô ze sze- marzëcą. Biegô, jakbë szemarzëca miała (Lubiana, Lipusz, Korne), s. 247 Drzewa, roscënë: - tuszkowsczi, adj. 'odnoszący się do wsi Tuszkowy'. Tuszkôwskô Matka - 'zabytkowa sosna w nadleśnictwie Lipusz, rosnąca na rzekomym grobie pramatki mieszkańców wsi Tuszkowy' [ju ji ni ma - w 2017 r. złómało ja wiôldżé wietrzëskó - dop. red]. Opowieść (inform. lat 26, Brzeźno Szl. 1959): Tuszkôwsczim Mëckóm umarła matka i oni ja wiozlë do Lëpiisza, żebëja tam pôchôwac. Gdze béł piôsk, tam ôni jachalë pomału, a po korzeniach i kamieniach öni jachalë chiże, żebëjich matka chôc w trenie na wiórach kąsk so pôchôckała, bö w żëcu nigdë sa nie wëchôc-kała. Jak ôni bëlë blëskô Lëpusza, tej trëna z matką spadła z wôza ôd tegô trzaseniô. Mëccë mëslelë, że na tim miejscu matka jich chce bëc pôchôwónô. Tej ôni wsadzëlë trëna, zakôpelëja, a tam na to miescézasadzëlë chójka.Ta wërosła barzo wësokô ijegrubô tak, że trzej chłopi ni môgąji obłapić. Według wersji z Lipusza przyczyną przewrócenia trumny były ptaki: Jak tuszköwianie z tuszköwską matką jechalë bez las do pôchôwë, te ptôchë wöłałë: „Łik, łik". „Czas je łikö drzéc" - mówilë tuszkôwianie i zaczalë łikô drzéc, a matka ôstawilë na drodze bez ôpieczi. Wôłë szłë za trôwą. Przë tim ône matka wëwrócëłë. Truma/ truna spadła z wôza. Jak tuszkôwianie przëszlë nazôd, to ôni mówilë: „Tu nasza matka chce leżeć. Tu mëja zakôpiemë". Na tim placu je dzys wielgô chójka urosło. Ta tam jesz stoji, s. 412 FELICJO BÔSKA-BÔRZËSZKÔWSKÔ TEATER ZYMK WROCO Z DRADŻIMA PËTANIAMA Wejrowsczi Teater Zymk szëkuje szpëtôkel „Sobótka". Osadzony w realiach swiatojańsczich óbrzadów dokôz to je głos młodégô pôköleniô, próba pöradzeniô so z uszłotą i wôżné pëtania ö juwernota i wôrtnotë. Zwëk ópisóny przez Paula Széfka (w prôcë wëdóny przez wejrowsczé muzeum) to je publëczné wëznanié winów. Jaczé winë naju sprowadzą i jak sa z nich w sobótkówim ögniu öczëszczec? To mdze mógł uzdrzec i przeżëc 12 maja o 5 pp we Wiesczim Dodomu Kulturę w Żelëstrzewie. Drama parłaczi w se magia öbrzadu z prozą codniowëch tôklów i „sekut-noscą môłczeniô", chłodną kalkulacja z gorącą miłotą. Przedstôwk môże, a nawet mô zabölëc wszëtczich. Przez ten ból mô przińc öczëszczenié. Premierowi wëstap to mdze téż leżnosc do zapöznaniô sa z Manifesta Teatru Zymk, jaczi je równoczasno rôczbą dlô jinëch utwórców do nowego czerënku w mëszlenim o kuńszce i twórzenim. ADÓM HEBEL MÓJ 2018 / POMERANIA I 47 brawadë o koniach ZLOTOBRODI EMIR Mdze to rzecz ö jedny z nôczekawszich ë nôbarżi krëjamnëch persón w historii światowi hodowle koni arabsczich. Niezwiązóny z naszim regiona, ale snôżi do ukôzaniô farwnoscë ösoblëwëch köniarsczich żëcowëch stegnów. Dosc zabëti, chöc mögący bëc böhatéra nôwikszich hollywoodczich superdokazów. Mdze to rzecz ö Wacławie Sewerinie Rzewusczim - równak przez wszelejaczich lëdzy rozmajice zwónym. „Wacław Seweryn Rzewuski", portret pędzla Aleksandra Orłowskiego, XIX w. Źródło kopii cyfrowej: http://www.artinfo.pI/files//polswissart/ aukcja_2009_03_01 /foto/43.jpg SYN JEDNY Z NÔSTARSZICH FAMILIÓW RZECZËPÖSPÓLNY Waclôw hrabia Rzewusczi urodzyl sa w 1784 roku we Lwowie. Bél sëna Sewerina Rzewusczégô, slédnégô hetmana pólnégö körónnégö - jednego z przédników targôwicczi konfederacji. Ju po trzecym rozbierze Pólsczi östôl wëwiozli przez öjca do Widna ë tam dorôstôl a sa sztôlcyl. Skuńczil elitarną wojskową akademia ë uczil sa na przëmiar arabsczé-gö. Slëżil w austriacczim wöjsku, mô sa rozmieć, że na koniu. Jakno dowódca szwadronu w pólku wager-sczich huzarów, późni w pólku ułanów doslużil sa stopnia rotameistra. Przed smiercą swójégó ojca w roku 1811 póprosyl ó dimisja ë wëjachôl na ôjczësté zemie, ósedlil sa na Woleniu, w Sawraniu. Tam zalożil znóną późni chowa koni arabsczich. Tedë ju ód dôwna interesowól sa mocno órientalizma. W 1817 roku pöddôl sa temu ë pod pózora kupówaniégó koni dlô cara Aleksandra I wëjachôl na Blisczi Wschód. EMIR W swóji wanodze trafił Rzewusczi midzë Bedujinów. Tak sa zaczala jego romanticznô przigóda. Nasz bohatera żil z Bedujinama, chódzyl z nima na wöjna, a bél doch ju do-swiôdczonym wôjskôwim. Potrafił bëlno wójowac ë znôl téż kónie - a to bëlo dëcht wôżné w żëcym ë kulturze jegö nowëch drëchów. Öb nen czas Arabowie bëlë pód tërecczim rząda, i co jaczis czas rëchtowelë powstania. Gôdô sa, że Rzewusczi widzôl w jich biôtce ne same chacë, co mielë Pólôszë pód rozbierama. Z czasa doszło do tego, że Bedujinowie uznelë gó za swójégö. Przëjalë gó do 13 arabsczich plemionów, dostól titel emira - wodza ë urzadnika. Dostól téż nowé miona: Tadż al-Fahr (Korona slawë) ë Abd al-Niszan (Slega znaku). Ökróm biótkówanió emir Rzewusczi chódzyl na jachtë, swiatowôl, ódkrëwôl stôrożëtné rëjnë, spisywól materiale ó kulturze ë jazëku henët-nëch, ë pódóbno nawetka zdarzëlo mu sa porwać arabską ksażniczka. Stôl sa znóny westrzód Arabów, za-czalë ö nim opowiadać histo-rëje ë spiewac piesnie. Zwelë gö Zlo-tobrodim Emira. ARABSCZÉ KÖNIE W 1820 roku Waclôw hr. Rzewusczi wrócyl nazód na swóje zemie do Sa- wrania. Sprowadzyl ze sobą lądową Stegną 137 kóni. Przëprowadzyl je dló królewi Wirtembergii Katarzënë, dló cara Aleksandra ë dló se. Ne kónie midzë jinyma stwórzëlë spödlé chówë koni (stadninę) w Weil, a nó-wóżniészé z tëch to kóble: Hassfoura, Elkanda, Geyran ë Kabron. Legendarnym kónia samégó Emira bëla kóbla Muftaszara. Ne kónie Rzewusczi móg sprowadzëc blós dlóte, że stół sa bedujińsczim domóka, jednym z nich. Za przedanié abó darowanie arabsczégó konia cëzému kôrelë oni smiercą. W swój im majątku hrabia póbudowól stania na arab-sczé módlo. Sóm nosyl sa pó arabsku ë tak téż przezeblók swoja slëżba. KRËJAMNY KUŃC Sedzącé, spokojne żëcé nie bëlo równak dló Zlotobrodégó Emira. Felo-walo mii pustynny wólnotë. Próbó-wôl ji szëkac wëstrzód Kozaków. Żil z nima jakno koczownik, tak jak flotni z Bedujinama. Kôzacë w kun-cu zaczalë gó zwać atamana Rewu-chą. Czej nadszed rok 1830, Rzewusczi przëlączil sa do lëstopadnikówégó pówstaniégó. Jakó dowódca stworzonego przez se óddzélu biôtkówôl sa w bitwie pód Daszowa. Tam - nie je wiedzec jak - zdżinąn. Jego trup nigdë nie ostoi nalazli. Pódóbno do Sawrania sóm wrócyl jego ulubiony ódżer Muktar Tab bez sodla ë cu-glów. Zrodzëla sa tej téż legenda, że Emir równak sa uretól. Z Sawrania wząn dwa swóje nôlepszé kónie ë zwiornąn do Arabie. Tam pódóbno jesz nie rôz bél widzóny Zlotobrodi Emir... MATEUSZ BULLMANN 48 / POMERANIA/MAJ2018 Z KOCIEWIA Z KOCIEWSKIEJ BAŚNI W maju zgodnie z porzekadłem powinno być jak w raju, a tu już wcześniej, według niektórych, wybuchło lato. I rozśpiewały się kosy o przedświcie. Trzeba jaśniejącej ciszy, by je usłyszeć. Słyszę je na południu Kociewia w moim ogrodzie i ku mojemu zdziwieniu usłyszałam na nadwiślańskim osiedlu wTczewie. Nie dzielą Kociewia, a łączą jak Pasierbowa poezja. Uparcie i skrycie, wyznam jak w piosence - kocham życie i Kociewie... Choć nie tylko. Też poezję, która ocala... Ks. Janusz. St. Pasierb napisał: „I niepojęci jesteśmy dla siebie, mówiąc te same słowa wzięte z jednej mowy". Może tak było, tak bywa zawsze, a dopiero teraz mocniej zabolało, gdy zobowiązani do czynienia ładu społecznego tak rozgrywają nasze emocje i rozwiewają nadzieję, że większość rodaków (sąsiadów) nie powtarza za poetą: „ale dobrze, że jesteś. Świat jest jeszcze jeden". To właśnie ten poeta określił, że „można mieszkać wszędzie, ale gdzieś trzeba mieć swoje drzewo za oknem". A to, że szumi w każdym nieco innym głosem-to bogactwo, nie kłopot. Wyśpiewane poetyckie teksty ks. Pasierba urozmaiciły uroczystość w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tczewie, gdzie świętowaliśmy ukazanie się 100. numeru „Kociewskiego Magazynu Regionalnego". W 2013 r. był srebrny jubileusz kwartalnika, który obok „Pomeranii" jest dla mnie najważniejszy. Wiedzieli o tym bydgoscy studenci, wiedzą o tym teraz doktorantki. Taką promocją spłacam dług wdzięczności mojego wspaniałemu promotorowi z UG, prof. Bogusławowi Krei (Kociewiakowi!), który zachęcił mnie do badań nad Kociewiem, m.in. zdaniem „Kaszubi mają takie świetne czasopismo - »Pomeranię«..." Od tamtych czasów wszystko, co pomorskie, kociewskie, też kaszubskie - nie jest mi obce. Stąd cieszą wydarzenia kulturalne, różne projekty upowszechniania dawnej kultury, ale też współczesne inspiracje. W Izbie Regionalnej w Świeciu nad Wisłą (muszę dodać okolicznik, gdyż niejedno jest Świecie na świecie...) w czasie po-wielkanocnym odbyły się Dni Kultury Ludowej (czyt. kociewskiej). Na program „Kociewie jak barwna baśń" złożył się wernisaż wystawy nowoczesnej kolekcji mody inspirowanej wzorami kociewskich haftów, też wzornictwem słowiańskim i malarstwem wiktoriańskim. Agnieszka Łukaszewicz z Tczewa, absolwentka brytyjskiej uczelni, przygotowała ciekawą kolekcję, prowadziła też warsztaty dla młodzieży. Inspiracja, nie kopiowanie tylko, to według niej szansa na ożywienie kultury ludowej, co wpisuje się w atrakcyjne formy przenoszenia z przeszłości w przyszłość tego, co najcenniejsze w kulturze materialnej, duchowej i społecznej regionu. Dziedzictwo trzeba nie tylko chronić, opisywać, ale i pomnażać. Dziedzictwu Kociewia była poświęcona już XXII Biesiada Literacka w Czarnej Wodzie. Wielkie dzieło śp. Andrzeja Grzyba. Teraz staraniem Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej ukazała się trzecia pobiesiad-na księga. Nad całością czuwał, na wspomnianej biesiadzie oczywiście obecny, prof. Tadeusz Linkner, który zatrzymał nas przy „Stefanie Żeromskim na czas odzy- skania niepodległości". Niezwykłe postacie z Kociewia zasłużone w tym dziele przedstawił autor 6. tomu Słownika biograficznego Kociewia - Ryszard Szwoch. Zawsze podziwiam jego skrupulatność poszukiwań, rzetelność opracowania i to, że tylu było tych, którzy byli nie tylko zjadaczami chleba. Czarna Woda słynie z biesiad literackich i oby tak nadal było. Non omnis moriar-widnieje na okładce tomu poświęconego Andrzejowi Grzybowi. I tak słowa ocalają. Świat przyrody radzi sobie inaczej, choć napisane o nim teksty też pomagają. Myślałam o tym podczas kwietniowej wędrówki naszego oddziału ZKP z Bydgoszczy po malowniczej krainie południowych początków Kociewia. Przy wspaniałej pogodzie duża grupa uczestników przemierzała Parów Cieleszyński, Grodzisko Talerzyk... Chata pomenonicka w Chrystkowie była miejscem świątecznego spotkania. Prezes oddziału zarazem przewodnik, Tadeusz Frymark zatrzymał nas nie tylko przy piaskowcach plejstoceńskich i innych formach „zaginionego świata" w dolinie Wisły. Bez trudu rozpoznawał turzycę, ziarnopłony wiosenne, żółte zawilce... Boże dzieło ogarniać trzeba ciągle od nowa. Była przyjemna uczba i podziw jak modlitwa. W słoneczną niedzielę rozległy widok Doliny Dolnej Wisły z szachownicą rozkwitających sadów równo przedzielonych rzędami wierzb od łąk - to malowniczy fragment kociewskiej baśni. MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK Inspiracja, nie kopiowanie tylko, to według niej szansa na ożywienie kultury ludowej, co wpisuje się w atrakcyjne formy przenoszenia z przeszłości w przyszłość tego, co najcenniejsze w kulturze materialnej, duchowej i społecznej regionu. Pod koniec marca 1947 r., w potyczce z oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) koło Baligrodu, zginął gen. Karol Świerczewski, ps. Walter. Jego śmierć dała władzom pretekst do rozpoczęcia akcji „Wisła". Tysiące Ukraińców musiało opuścić bezpowrotnie swoje domy. Wielu z nich trafiło na Mazury i Warmię. Stanowią tu dzisiaj najliczniejszą mniejszość. Stosowną uchwałę Prezydium Rady Ministrów podjęło już w kwietniu 1947 r. Celem działań miało być oczyszczenie w ciągu dwóch miesięcy „od faszystowskich band UPA" terenów pogranicza polsko-czechosłowackiego od linii Nowy Sącz - Stara Lubomia do granicy z ZSRR. Działania dotknęły wszystkich Ukraińców, bez względu na stopień ich lojalności czy przynależność partyjną, także zdemobilizowanych i szeregowych żołnierzy służby czynnej. Jak zauważył Andrzej Sakson, „wysiedlenia charakteryzowały się z reguły wielką brutalnością, przeprowadzający deportacje w celowy sposób upokarzali i poniżali godność osobistą i narodową w większości niewinnych ludzi. Stosując odpowiedzialność zbiorową, dążono do dezintegracji danej zbiorowości. Cel ten osiągano terrorem oraz bezwzględnością przeprowadzanych pacyfikacji". Władze przyjęły, z wielu powodów nieprzestrzegane i jesienią zmienione, zasady osiedlania przesiedleńców. Zgodnie z nimi ludność ukraińską należało osiedlać poza nadgranicznym pasem lądowym (min. 50 km), morskim (30 km) i „równomiernie w ca- 50 / POMERANIA /MAJ2018 łym powiecie", by uniknąć tworzenia dużych skupisk przesiedleńców. Akcję przygotowano w pośpiechu, a przeprowadzono w organizacyjnym bałaganie. Zasady osiedlenia ludności ukraińskiej na nowych terenach okazały się sprzeczne z realiami, przede wszystkim źle oszacowano liczbę pozostałych w Polsce Ukraińców, źle oceniono także „chłonność" ziem, które miały przyjąć przesiedleńców. W ówczesnym woj. olsztyńskim akcja rozpoczęła się na początku maja, zakończyła pod koniec lipca. Już w połowie czerwca wyczerpały się możliwości osadnicze regionu. Słano w tej sprawie monity, nie wstrzymało to jednak przybycia kolejnych transportów. W Olsztyńskie trafiło w sumie ponad 55 tys. przesiedleńców, o 8 tys. więcej niż planowano, przede wszystkim z lubelskiego i rzeszowskiego. Wbrew przyjętym założeniom, w powiatach nadgranicznych stanowili oni znaczny odsetek ogółu ludności, a w niektórych wsiach nawet większość mieszkańców! W pow. węgorzewskim odsetek nowej ludności przekraczał 27,5 proc. W Olsztyńskiem nie udało się też utrzymać zasady proporcji 1/10 ludności ukraińskiej w stosunku do ogółu mieszkańców województwa. Pomimo braku oficjalnych zakazów Ukraińcy nie mieli możliwości publicznego pielęgnowania języka i kultury narodowej. Znajdujący się pod nadzorem UB i MO, otoczeni niechęcią polskich sąsiadów, marzący o powrocie na swoje dawne ziemie lub wyjeździe na Ukrainę, przesiedleńcy zamknęli się w getcie. Pierwszą oznaką zmiany stanowiska władz wobec Ukraińców była uchwała Biura Politycznego KC PZPR z 1952 r. dająca m.in. możliwość nauki ojczystego języka. Spis wykazał, że w 143 szkołach Mazur i Warmii znajdowało się co najmniej dziesięcioro ukraińskich dzieci, co obligowało do wprowadzenia nauki ich języka. Najwięcej takich placówek było w powiatach górowskim, pasłęckim i węgorzewskim. W 1952 r. utworzono sześć punktów nauki języka, 13 lat później było ich już ponad osiemdziesiąt. Na początku 1953 r. Wojewódzka Rada Narodowa w Olsztynie podjęła uchwałę o „zapewnieniu warunków dla rozwoju życia kulturalnego w języku ukraińskim", co owocować miało m.in. stworzeniem ukraińskich zespołów ludowych. Uchwała pozostała jednak martwa. Przełom nastąpił w połowie lat pięćdziesiątych. W czerwcu 1956 r. założono w Warszawie Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, miesiąc później powstał w Olsztynie Wojewódzki Komitet Organizacyjny UTSK. Do końca roku utworzono w Olsztyńskiem 15 komitetów powiatowych, 10 kół terenowych i 12 zespołów artystycznych. W tymże 1956 r. powstały klasy ukraińskie w liceach pedagogicznych, m.in. w Bartoszycach i Lidzbarku Warmińskim. W połowie lat 60. w środowisku ukraińskim działało 20 grup teatralnych, dwa chóry, zespół pieśni i tańca oraz 16 artystycznych grup dziecięcych. Od kwietnial958 r., nieprzerwanie do dziś, Radio Olsztyn nadaje audycje w języku ukraińskim. 1 zrozumieć mazury W tym czasie zaczęła się też poprawiać sytuacja ekonomiczna wysiedlonych. Jako jedni z ostatnich osiedleńców przejęli mocno zniszczone zabudowania. Dopiero w połowie lat pięćdziesiątych przyznano im spore sumy na zakup materiałów budowlanych. Rok 1956 przyniósł naukę języka ukraińskiego także w szkołach ponadpodstawowych. Jako przedmiotu dodatkowego zaczęto nauczać go w liceum w Górowie Iławeckim. W tym samym roku otwarto w Bartoszycach Liceum Pedagogiczne z ukraińskim językiem nauczania. Szkoła ta działała do 1996 r., wykształciła 260 nauczycieli języka ukraińskiego. Po likwidacji bartoszyckiej placówki ukraińskie życie oświatowe przeniosło się do Górowa Iławeckiego. W 1990 r. utworzono tu Liceum z Ukraińskim Językiem Nauczania. Jego dyrektorem został Miron Sycz, syn Ołeksandra, członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) oraz strzelca w kureniu „Mesnyky" UPA, skazanego w 1947 przez polski sąd na karę śmierci za działalność w UPA, złagodzoną w tym samym roku na karę 15 lat pozbawienia wolności. (Oczywiście syn nie odpowiada za ojca, ale trzeba tu zauważyć, że kiedy Sycz zostanie posłem z listy PO [2007-2015] dążyć będzie niestrudzenie do przyjęcia przez polski parlament uchwały potępiającej akcję „Wisła"...) W 1996 r. ukraińskie liceum przeniosło się do nowej siedziby z internatem. Budynki tego centrum, będące „chlubą Ukraińców z terenu Warmii i Mazur", robią wrażenie na każdym przyjezdnym. Najtrudniejsza była sytuacja wyznaniowa. Od początku obowiązywał zakaz odprawiania nabożeństw greckokatolickich. Władze zmierzały bowiem do likwidacji struktur Kościoła greckokatolickiego w Polsce, co było konsekwencją decyzji synodu lwowskiego (marzec 1946), na którym ogłoszono nielegalność unii brzeskiej i wcielenie Kościoła greckokatolickiego do Kościoła prawosławnego. Samotną walkę w tej sprawie stoczył ks. Mirosław Ri-pecki, wysiedlony z wiernymi z Lisek k. Hrubieszowa do Chrzanowa pod Ełkiem. Na jego msze, które najpierw odprawiał w adoptowanym na kaplicz- kę pokoju, a później na podwórku przed domem, przyjeżdżali grekokatolicy z całego regionu. Wielu Ukraińców uważa, że to właśnie dzięki Ripeckiemu wysiedleni nie odeszli od wiary ojców. Dopiero w 1957 r. władze zezwoliły na powstanie greckokatolickich placówek m.in. w Baniach Mazurskich, Górowie Iławeckim i Dzierzgoniu. Nie było jednak zgody na reaktywację Kościoła greckokatolickiego. Sytuacja prawosławnych Ukraińców była w Olsztyńskiem lepsza. Ich Cerkiew działała legalnie, już od 1946 r. miała swoją administrację na ziemiach wówczas zwanych „odzyskanymi". Władza wspierała prawosławną Cerkiew, licząc na to, że przyczyni się ona do wynarodowienia Ukraińców. Biorąc pod uwagę stopień podporządkowania sobie hierarchii, nie były to oczekiwania bezpodstawne. Odbudowa struktur Kościoła greckokatolickiego w Polsce stała się możliwa dopiero po 1989 r. Jesienią tego roku ks. Jan Martyniak został mianowany biskupem pomocniczym prymasa Polski dla wiernych obrządku greckokatolickiego. Jak zauważył Piotr Kruszka, „zmiany statusu Kościoła zaowocowały na Warmii i Mazurach swoistą eksplozją budowy nowych świątyń (...), powstawaniem nowych parafii, co zmniejszało odległość wiernych od świątyń i jeszcze bardziej ich konsolidowało". Dzisiaj w trzech dekanatach (elbląskim, olsztyńskim i węgorzewskim) 16 duchownych opiekuje się 28 parafiami i prawie 13 tys. wiernych. W woj. warmińsko-mazurskim mieszka obecnie kilkanaście tysięcy Ukraińców będących potomkami przesiedlonych w ramach akcji „Wisła". Stanowią najliczniejszą mniejszość w regionie. Sami spodziewali się, że jest ich więcej, nawet kilkadziesiąt tysięcy. Wyniki spisu powszechnego z 2011 r. były więc dla nich zaskoczeniem, do ukra-ińskości przyznało się bowiem jedynie 13,8 tys. osób. Tłumaczono to - jakoby charakterystyczną dla tego narodu -„strategią ukrywania i zacierania zewnętrznych oznak swej tożsamości". Warto zauważyć, że to i tak prawie połowa wszystkich Ukraińców mieszkających w Polsce (27,2 tys.). Budynek dawnej synagogi w Mrągowie służy dzisiaj wyznawcom prawosławia. Fot. Mieczysław Wieliczko Do lat dziewięćdziesiątych XX w. diaspora na Mazurach i Warmii pozostawała w politycznym uśpieniu. Po 1989 r. Ukraińcy aktywnie włączyli się w życie regionu. Kilku zasiada dzisiaj w radach powiatów (bartoszycki, kętrzyński i ostródzki), wielu jest radnymi gmin, kilku - wójtami i burmistrzami lub pełni funkcje starostów i wicestarostów, mieli też, o czym wyżej wspominałem, „swojego posła". Nieodosobnione są głosy o nadre-prezentacji Ukraińców w życiu polityczno-społecznym regionu. Jest ona wynikiem świetnego zorganizowania środowiska. Nikt tu Ukraińcom władzy nie daje, zdobywają ją w ramach demokratycznych procedur wyborczych. Znaczącą pozycję osiągnęli także w regionalnych mediach, np. Radiu Olsztyn i „Gazecie Olsztyńskiej". Treści audycji w języku ukraińskim emitowanych na łamach eteru za pieniądze polskiego podatnika wzburzyły w końcu w równym stopniu Radę Programową olsztyńskiej rozgłośni, jak i środowiska kresowe oraz niepodległościowe. Tematyka ukraińska pojawia się także często na łamach „Gazety Olsztyńskiej", największego dziennika regionu, wielce zasłużonego do 1939 r. dla polskości Warmii, znajdującego się dziś w rękach niemieckich. Niektóre „historyczne" teksty mają prawo bulwersować polskich czytelników. Sprawą otwartą pozostaje pytanie, czy zgoda na ich zamieszczanie jest świadomą polityką redakcji czy świadectwem tego, że na ich lekturę nie ma czasu żaden odpowiedzialny redaktor? WALDEMAR MIERZWA MÓJ 2018 / POMERANIA / 51 z południa EUROPEJSKI SZNYT Przechadzałem się ze znajomym, który po wieloletniej nieobecności odwiedził swe rodzinne Chojnice. „Europejskie miasto!" - zauważył z uznaniem, a szło mu rzecz jasna o zagospodarowanie przestrzeni, o ład i estetykę. Przyjemnie było usłyszeć pochwałę, choć wiele w Europie widziałem miast, z którymi Chojnice urodą równać się nie mogą. Zastanawiałem się później, czy europejskość tylko od zewnętrznej szaty zależy. Jakimi walorami winno się miasto wyróżniać i jakim standardom sprostać, aby na miano europejskiego zasłużyć? Najwięcej do powiedzenia w tej kwestii mieliby zapewne socjolodzy, może kulturo-znawcy na podstawie badań porównawczych. Ale jedno jest pewne, że dzięki licznym kontaktom z zagranicznymi przyjaciółmi nasze miasta i miasteczka zmieniają styl życia, starając się dorównać lepszym. Chojnice mają przyjaciół na Wschodzie i na Zachodzie. Kontakty z Korsuniem Szewczenkowskim na Ukrainie (pamiętnym z klęski wojsk polskich w bitwie z armią ko-zacko-tatarską w 1648 r.) zostały wznowione w 2004 r. po dłuższej przerwie. Przyjaznym stosunkom ze stutysięcznym Mozyrem z Białorusi początek dały występy zespołu Poleska Gwiazdeczka na festiwalu folkloru w 2002 r. w Chojnicach. Skutkiem umów partnerskich z tymi miastami są dość rzadkie odwiedziny grup muzycznych i drużyn sportowych oraz oficjalnych delegacji, choć kontakty sprawiają wrażenie raczej powierzchownych. Inaczej układają się relacje z miastem położonym nad rzeką Ems w Westfalii, opodal Munster. Władze Emsdetten w połowie lat 90. poprzez niemiecką ambasadę w Warszawie poszukiwały partnera w Polsce, a propozycja skierowana do Chojnic padła na podatny grunt. Podpisana w 1996 r. umowa partnerska była już dwukrotnie ponawiana. Emsdetten i Chojnice są do siebie podobne pod wieloma względami - liczby mieszkańców, struktury społecznej, potencjału gospodarczego, instytucji publicznych itd. Emsdetten prawa miejskie otrzymało w 1938 r., lecz 0 wielowiekowej przeszłości świadczy wspaniały gotycki kościół św. Pankracego. Pomimo dzielącej miasta odległości (ok. 800 km) prowadzą one bardzo ożywione kontakty, i nie dotyczy to tylko władz samorządowych. Przyjaźń zeszła w dół. Wizytują się Bractwa Kurkowe, a w Emsdetten jest to prestiżowa organizacja masowa. Odwiedzają się i dzielą doświadczeniami szkoły specjalne z obu miast. Swój dorobek prezentują artyści plastycy. Wielokrotne wizyty zespołów muzycznych (m.in. kaszubskiej kapeli Purtki, chojnickiego Big-Bandu) spowodowały, że wielu ich członków się z sobą zaprzyjaźniło. Pełne autokary turystów z Emsdetten przyjeżdżają do Charzyków 1 okolicy na weekendy, równie licznie stawiają się na czerwcowe Dni Chojnic, z kulinarną ofertą i wytworami rękodzieła oraz estradową produkcją artystyczną. Nie widać w tych zbliżeniach cienia sztuczności. Blisko ćwierć wieku trwają przyjazne kontakty (choć niesformalizowane umową) z miastem WaMjk w Północnej Brabancji (Holandia). Zaczęło się od nawiązania kontaktu przez fundacje o podobnym profilu - holenderską Kienkeurig i chojnicką Dla Zdrowia. Nasze placówki lecznicze, opiekuńcze i wychowawcze były w tamtym czasie w wielkiej potrzebie i Holendrzy pospieszyli z pomocą, ofiarowując sprzęt medyczny i rehabilitacyjny, wózki inwalidzkie, wyposażenie szpitalne i inne dobra. Przez lata nazbierało się tego dużo, ostatnio świadczenia już nie płyną, lecz „prawdziwa przyjaźń nie rdzewieje", a dwaj jej rzecznicy - Jozeph Collard i Albert Menheere - szczycą się tytułami honorowych obywateli Chojnic. W latach 90. Chojnice miały intensywne kontakty kulturalne z miasteczkiem Bad Bevensen w Dolnej Saksonii, co było nawiązaniem do pewnych koneksji z XVII-XVIII w. Przewija się ostatnio myśl o odnowieniu więzi. Na najlepszej drodze jest natomiast odrodzenie i ożywienie stosunków z francuskim, normandzkim Bayeux (w depart. Calvados) -właśnie w maju udaje się tam delegacja Chojnic w celu uroczystego przypieczętowania przyjaźni. Związki z tym miastem, silniejsze lub słabsze, istnieją od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, podtrzymywane głównie przez Chojnickie Towarzystwo Polsko-Francuskie. Treścią kontaktów są wystawy plastyczne, koncerty chórów, gra w bule i inne atrakcje, ale także bezpośrednie spotkania rodzin, które goszczą w swoim domu przybyłych z daleka przyjaciół. Bayeux to małe (15 tys. mieszkańców) miasto z niezwykle bogatą przeszłością (od IV w. siedziba biskupstwa), pełne zabytków, m.in. katedra Notre Dame z XI-XV w., ze średniowieczną zabudową, muzeami (m.in. słynna Tkanina z Bayeux z XI w., haft przypisywany królowej Matyldzie, żonie Wilhelma Zdobywcy). Świadectwami przyjaźni są w Chojnicach aleja Bayeux z oryginalną zabudową w stylu północnofrancuskim oraz plac Emsdetten na obrzeżu starówki, a tym samym odwzajemniły się te miasta u siebie. Obie strony czerpią korzyści z partnerskich związków. Przenoszą na swój grunt formy współżycia społecznego, pozytywne rozwiązania problemów socjalnych i oświatowych, uczą się organizacji wypoczynku oraz wielu innych rzeczy. Zbliżają się do siebie, tworząc europejską rodzinę miast. Nie mam wątpliwości, że nasze kaszubskie i pomorskie miasta do tej rodziny należą. KAZIMIERZ OSTROWSKI Zastanawiałem się (...), czy europejskość tylko od zewnętrznej szaty zależy. Jakimi walorami winno się miasto wyróżniać i jakim standardom sprostać, aby na miano europejskiego zasłużyć? 52 POMERANIA ZPÔŁNIA Jô móm szpacérowóné z drëcha, chtërny pö wielelatny niebëtnoscë nawiedzył swóje rodne Chönice. „Euro-pejsczé gard!" - dôł bôczënk z busznotą, a szło mu pö prôwdze ö zagöspödarzenié ökölégö, ö pörządk ë es-tetika. Mileczno bëło czëc dobré słowö, chöc wiele móm widzóné gardów w Europie, z chtërnyma Chônice snô-żotą ni mögą sa równać. Pózni jô jem so mëslôł, czë europejskósc zanôlégô blós öd butnowégó öbleczeniô. Czim muszi gard sa wëapartniwac ë jaczich reglów sa trzëmac, żebë zasłużëc na miono europejsczégó? Nôwi-cy w ti témie do rzekniacô gwës bë mielë socjologowie, móże kulturoznajôrzowie na spódlim przerównanio-wëch badérowaniów. Le jedno je gwësné. To, że dzaka drëszbie z lëdzama zeza grańce naje môle zmieniwają sztil żëcégö, mające stara nëkac za bëlniészima. Chónice mają drëchów na Ósce ë na Zópadze. Łącz-ba z Kórsuniem Szewczenkówsczim na Ukrajinie (co gó môżemë pamiatac z przerzniacô pólsczich wójsków z kózackó-tatarsczima w biótce w 1648 roku) pö dłëgszi pauzie ostała wznowiono. Drëszba ze stotësącznym Mózyra z Biôłorusëji zaczała sa dzaka przedstôwkóm karna Poleska Gwiózdka na festiwalu folkloru w 2002 roku w Chönicach. Efekta partnersczich ugôdënków z tima gardama je tej-sej odwiedzanie muzycznëch czë spórtowëch karnów ë oficjalnych delegacjów, chöc drëszba ta wëdôwô sa równak dosc miałko. Jinszô łączba je z garda köl rzéczi Éms w Westfalie, krótko Munster. Wëszëznë Émsdetten w połowie 90. la-tów bez niemiecką ambasada we Warszawie szukałë za partnera w Polsce. Tak też bédënk, chtëren poszedł do Chöniców, óstôł bez tôklów przëjati. Pódpisóny w 1996 roku partnersczi ugôdënk béł ju dwa razë powtórzony. Émsdetten je baro jistné do Chóniców w wiele sprawach - lëczbë mieszkańców, spölëznowi strukturę, góspódar-czi perspektiwë, publicznëch institucjów ëtd. Émsdetten gardowé prawa mô dostóné w 1938 roku, le na wielelat-ną uszłosc je dokôz - bëlny góticczi kóscół sw. Pankracego. Nimö wiôldżi ódległoscë midzë nima (800 km) gardę mają baro dobrą łączba ze sobą, ë nie jidze tu blós o samórządzënowé wëszëznë. Drëszba mô zlazłé w dół. Nawiedzają sa Kurkówé Drëszënë, a w Émsdetten to je belnó masowo organizacjo. Pótikają sa ze sobą ë gódają ó doswiôdczënku szpecjalné szköłë z tëch gardów. Swoje dokazë pókazywają artistowie malôrzowie. Czasté ódwiedzënë muzycznëch karnów (m.jin. kaszëbsczégö karna Purtczi, chónicczégó Big-Bandu) dałë zôczątk drëszbóm wiele jich nôleżników. Ful autokarë letników z Émsdetten przëjeżdżiwają do Charzików ë ókölégö na łikeńde, tak samö wiôldżé rézë je widzec na czerwińco-wëch Dniach Chóniców, z jestkówim bédënka ë robio- nyma rakama rzeczama, a też z binową artisticzną produkcją. Nie je widzec w ti drëszbie niżódny falszëwötë. Wnetka wierteł stalatégó warô drëszba (chócle ona nie je sförmalizowónô ugôdënka) z garda Walvijk w Nordowi Brabancje (Niderlandë). To mô sa zaczaté, czej dwie fundacje ó jistnym profilu - niderlandzko Kienkeurin ë chónickô Dlô Zdrowiô - zaczałë bëc ze sobą w łączbie. Naje mole do lékarzeniô, dozéraniô ë wëchówiwaniô miałë tedë wiôldżé brëkównotë, ë Nider-landowie pómöglë, dawaj ącë mediczny ë rehabilitacjowi sprzat, wózyczi dlô niefulsprôwnëch, rzeczë do bólëców ë jesz jinszé. Tëch darënków bëło wiele bez dłudżi czas, pômôc ju nie przëchôdô, le „prôwdzëwô drëszba nie dërdzewieje", a dwuch ji rzeczników - Jozeph Collard i Albert Menheere - móże sa chwôlëc titlama uwóżónëch öbëwatelów Chóniców. W 90. latach Chónice miałë czasté kulturowe kóntak-të z garda Bad Bevensen w Dólny Saksonie, co parłaczi sa z kóneksjama z 17.-18. stalatégó. Slédnym czasa pó-wtórzó sa udba ó ódnowienim łączbë. Na nólepszi Stegnie je równak odrodzenie relacjów z francësczim, nor-madzczim Bayeux (w depart. Calvados) - prawie w maju badze tam delegacjo Z Chóniców, żebë uroczëznowó pócwierdzëc drëszba. Zrzesz z tim garda, mocno abó słabszo, je ód ósmëdzesątëch latów iiszłégó stalatégó, pödtrzëmiwónô przede wszëtczim bez Chönicczé Towa-rzëstwó Pólskó-Francësczé. Łączba ta öpiérô sa na ma-larsczich wëstówkach, koncertach chórów, jigrze w bule ë jinszich atrakcjach, ale téż na bezpöstrzédnëch pótka-niach familiów, chtërne rôczą do swój ich chëczów drë-chów z dôlë. Bayeux to je mółi (15 tës. mieszkańców) gard z niezwëczajno bógatną uszłoscą (ód 4. stalatégó to bëła sedzba biskupstwa), ful zaóstałosców, m.jin. katedra Notre Dame z 11.-15. stalatégö, ze strzédnostalatną bu-dacją, muzéama (m.jin. znóny Sztof z Bayeux z 11. sta-latégó, wësziwk, co gó mia zrobić królewó Matilda, białka Wilhelma Dobëtnika). Dokazama drëszbë są w Chónicach aleja Bayeux z óriginalnyma budinkama w nordowófrancësczim sztilu ë plac Émsdetten na grańce stôrégó gardu, ë tak samo pôdsztrichnałë drëszba te gardë köl se. Öbëdwie starnë mają zwësk z partnersczich zrzeszeniów. Wëzwë-skiwają kol se wzajemno ôrtë rozrzesziwania tóklów spölëznowëch, socjalnëch ë nôukôwëch, uczą sa organizować ódpóczink ë wiele jinszich rzeczów. Zblëżiwają sa do se, twórzącë europejską familia gardów. Jo ni móm wątplëwôtów, że naje kaszëbsczé ë pómórsczé gardë nô-leżą do ti familie. KAZMIÉRZ ÔSTROWSCZI, TŁOMACZËŁA NATALIÔ KŁOPÖTK-GŁÓWCZEWSKÔ MÔJ2018 / POMERANIA / 53 LEKTURY Urzeka luzem i otwartością na słuchacza Na samym początku powiem tak: powstał ORYGINALNY audiobook, z tym, że trzeba wziąć poprawkę na taką definicję, bo mówiąc o audiobooku, najczęściej mamy na myśli konkretny produkt, w którym lektorzy czytają nam jakiś utwór literacki. A tutaj - niespodzianka: Tomasz Fopke z Magdaleną Kropidlowską proponują nam rozbudowane akustyczne narzędzie, z którego pomocą możemy się zapoznać z językiem kaszubskim, skrzyżowane jednocześnie ze skondensowanymi i luźno skomponowanymi utworami literackimi. Dlatego proponuję roboczo nazwać je „słuchowiskiem edukacyjnym". Jak mówi sam autor, Tomasz Fopke, projekt ten ewoluował od pasywnego studiowania Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej Bernarda Sychty do stopniowego rozwijania się myśli, że warto to bogactwo zarejestrowane przez szacownego badacza kaszubskiego słownictwa jakoś przedstawić światu. Najpierw na blogu prowadzonym przez autora zostały zaprezentowane co ciekawsze wyrazy z tłumaczeniem na język polski, następnie, na prośbę czytelników, dodano do nich wymowę, wreszcie, znów na życzenie grona odbiorców - nagrania wymowy zostały uzupełnione o przykłady użycia słówek, które Fopke, znany przecież pisarz, poeta, muzyk i śpiewak, ułożył sam. Entuzjastyczny odbiór tego swoistego hommage dla wyrazów zebranych przez księdza-językoznawcę zachęcił autora, żeby udać się do studia i zarejestrować swoje językowo-poetyckie przemyślenia w profesjonalnej formie i z dodatkową oprawą akustyczno-muzyczną. Tak oto powstało literacko-muzyczno-edukacyjne dzieło, o którym chciałbym powiedzieć nieco więcej. Mamy zatem przed sobą płytę (CD) z dodatkową książeczką zawierającą 465 „lekcji" (100 „podstawowych", pt. 100 pierwszych kroków, i 365 „zaawansowanych" - Kaszubski na każdy dzień w roku) w postaci kilkunasto- i kilkudziesięcio-sekundowych „utworów" poświęconych wybranemu wyrazowi, w których Kropidlowską i Fopke na zmianę czytają najpierw wyraz kaszubski, potem jego polskie tłumaczenie (często w przybliżeniu), dalej przykład zastosowania, w formie ułożonego przez Fopkego krótkiego utworu literackiego - aforyzmu, nowoczesnego przysłowia, powiedzenia, czy też dowcipnego zdania, który to przykład podaje jeden jedyny aspekt znaczeniowy tego wyrazu, oraz na koniec jego polski (w przybliżeniu) składniowy odpowiednik. Powyższa prezentacja może sprawiać wrażenie, że Słówka... ze swoją prostą strukturą nie wyróżniają się niczym szczególnym, co mogłoby wzbudzać zachwyt, ale prawdziwe walory tego dziełka odkrywa się dopiero podczas jego słuchania, wsłuchiwania się w tekst a równocześnie w samego siebie, gdy na pozór zwykłe słówka wywołują w umyśle liczne asocjacje i akustyczne doznania - przynajmniej tak się to odbyło w moim przypadku. Audiobooka Fopkego nie możemy uznać za typową pomoc naukową, ponieważ nie ma on klasycznego charakteru podręcznika. Wyrazy kaszubskie zostały dobrane bez wyraźnego systemu, polskie odpowiedniki są podawane fragmentarycznie i czasami nie dość precyzyjnie, by naprawdę oddać wielość znaczeń danego słowa. Jednak ta książka urzeka swoim luzem, wesołością, pomysłowością i otwartością na słuchacza, który „ma za zadanie" uzupełnić własną wiedzą brakujące elementy układanki. Tak ja to odebrałem. Przechodząc do bardziej szczegółowego omówienia Słówek..., chciałbym zwrócić uwagę na dwie podstawowe funkcje, które audiobook spełnia: 1. stanowi alter- natywny materiał edukacyjny skierowany do Kaszubów i nie-Kaszubów, podając wymowę niektórych podstawowych, ale także mniej znanych wyrazów i wyrażeń, pokazując, że Kaszubi mają ciekawy i odrębny język, często podkreślając różnice znaczeniowe i ortoepiczne; 2. stanowi materiał popularyzacyjny i propagandowy, który ma podkreślić unikatowość języka kaszubskiego oraz różnorodność i bogactwo form i wątków kulturowych (np. chrzept, szczekwa,pölét). Autor tekstu bawi się nieraz ze słuchaczem, który być może oczekuje, że określony wyraz będzie oznaczał to samo, co w języku polskim, lub coś, co mu jest znane, i bywa (celowo?) zaskoczony podanym znaczeniem i użyciem. Tworząc „nowe" frazeologizmy (powiedzenia, przysłowia, antyprzysło-wia, dowcip sytuacyjny itd.), Tomasz Fopke dodatkowo wzbogaca język kaszubski. Wszak Słówka... to, przede wszystkim, w moim rozumieniu, dzieło literata, który nie trzyma się sztywnych reguł podręcznikowych, ale próbuje użytkownika otworzyć na nieznane obszary świata kaszubskiej leksyki i idąc za tytułem, pomaga nam zapamiętać te zwykle rzadziej używane wyrazy, wymyślając nietypowe sytuacje, w których one występują (np. Nie potrzebuję jinternetowëch „lajków" lëdze z zortu omijajków). „Lekcje" wzbogaca ciekawa intonacja głosu (dialog akustyczny) wykonawców, ich aktorstwo i dopracowane brzmienie wymowy. Mają one ciekawą strukturę miniatur i oddzielone są od siebie dźwiękiem fanfar, które nadają całości swoistego uroczystego, wzniosłego charakteru, podkreślając w ten sposób, że lektorzy mają coś ważnego do powiedzenia, że małe słówko czy wyrażenie stanowi wielki wyznacznik kaszubskiej odrębności i istotny element kaszubskiej samoistnej kultury. Analizując pokrótce sam materiał językowy zaprezentowany na płycie, należy podkreślić wybiórczy charakter tego zestawu, ale szczerze powiedziawszy, chociażby poprawnej wymowy można się uczyć również na materiale bardziej 54 / POMERANIA/MAJ2018 nidHIIJNJIwi ^ ~0 www.kaszubskaksiazka.pl LEKTURY wyszukanym i nietypowych przykładach (np. hiijtje, dżira, pómudno). W materiale autor prezentuje całkiem sporo wykrzykników oraz leksyki i wyrażeń o nacecho-waniui emocjonalnym (np. nël, lepi biój dali!, ani mówë ni ma!, nëkôjprecz!, juch!, jenëse ja!, alaże!, ale gromi, biża, biża, bi..., karuj miestąd!, pôj krodzy!, stojë-że!, nadstąp sa!, rum!, czuder!, nazôd! itd.), nie brakuje nawiązań do kaszubskich stereotypów kulturowych (np. chcemë zażëc tobaczi?, to je krótczé, to je dłudżé itd.), żartów w odniesieniu do negatywnych stereotypów (czôrné pôdniebié) lub tożsamościowych deklaracji (Mómëjazëk kaszëbsczi, nié gwara. Chto gôdô jinaczi -tegö na kara!). Zawsze stałem na stanowisku, że dla języka kaszubskiego jest bardzo ważne, żeby zaistniał w przestrzeni publicznej i „wyszedł" z domów w świat. Sądzę, że ten zabawny audiobook może się znacząco do tego przyczynić. DUŚAN-VLADISLAV PAŻDJERSKI T. Fopke, Słówka jidą w główka, Gdańsk [2015]; wykonanie: M. Kropidłowska, T. Fopke, realizacja nagrań: J. Puchalski i Studio Nagrań Radia Gdańsk, wydawca: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. murowniôw«Kw„cw,p„ nS°p - Msl\ jazdy ozu" _ -4 lwia" pômôrsczëc zaö« roiwolô ferôt zawiewiórczec , sł°wkajida w^t2fopke ôPrzepôłnica issSl* Zamykanie świata Przy ognisku Kiedy to zbyt bolesne, Aby rozdrapywać rany, Albo kiedy nie ma o czym mówić - 0 niczym wesołym, A dla podtrzymania rozmowy Albo dobrych obyczajów Milczeć nie wypada - Wtedy być może należy Wychylić się ku rzeczom tak odległym, Że aż budzącym zdumienie 1 -jakby od tego zależał płomień ogniska -Zapytać o Atapasków. Właśnie o nich zapytać, Pominąć Prusów, pominąć Mazurów. Bo przecież dla łagodnego obrazu Wystarczy, że jest szary mazurski wieczór I od strony rzeki Gasną ostatnie nawoływania, A tylko lekki szelest wieczności Błąka się wśród płomieni. 31 marca minął rok od śmierci Erwina Kruka, „niespiesznego przechodnia" z Mazur, Poety. Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Pojezierze" oraz Ośrodek Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie wydały w 2017 roku wspomnienia o Erwinie Kruku pt. Żyłem jak umiałem... We wszystkich wspominkowych tekstach ich bohater jest tym, który „przy ognisku" nie gawędzi o Apaczach, lecz - o co upomina się znana harcerska pieśń - opowiada starodawne dzieje... Mazur i Mazurów. Sam mówi o sobie w przytoczonej w książce wypowiedzi: „(...) interesują mnie badania przeszłości regionu" (s. 102). Jeden ze współautorów wspomnień dochodzi do wniosku, że „Mazury stały się życiowym tematem Erwina Kruka" (s. 55), a nieco dalej konstatuje wprost: „Praca nad pamięcią historyczną regionu stała się zadaniem jego życia" (s. 58). Wśród 26 autorów wspomnień, zachęconych do wypowiedzi przez redaktora tomu Jana Chłostę, znajdują się ludzie nauki, kultury, uczestnicy życia społecznego, dziennikarze, przyjaciele poety, znawcy i miłośnicy jego dzieła. Mimo, zdawać by się mogło, monote-matyczności książki, lektura wciąga, bo każda z wypowiadających się osób mówi z centrum własnego, niepowtarzalnego świata, co czyni wspomnieniowy tom polifonią, portretującą człowieka, który „całą swą osobowością i dziełem reprezentował mazurskość" (s. 170). Spore grono współczesnych czytelników Kruka, nieznających wcześniej autora Spadku, może - korzystając ze „wskazówek" tych, którzy go znali - ewokować sylwetkę poety, którą skwapliwie modelował czas. Pierwsze informacje otrzymujemy od kolegi - studenta, który na łamach toruńskiego uczelnianego pisemka tak w 1966 roku wspominał absolwenta Erwina Kruka: „Był bardzo ruchliwy (...). Zawsze z notatnikiem pod pachą. (...) odkłaniał się jakby ukradkiem. (...) Tymczasem (...) kupił sobie parasol i osobie jego przybyło na dostojeństwie. Ludzie mówili, że ani chybi ożeni się" (s. 206). Tak też się stało. Z żoną Swietłaną zamieszkał w Olsztynie. Tam można było spotkać „energicznego szczupłego mężczyznę, o ostrych rysach twarzy, z bujną brodą i mocnym, twardym »er«" (s. 15), który „chodzi szybko w długim granatowym płaszczu, wpatrzony w chodnik" (s. 99). „Wyprostowana postać samotnika" (s. 180) z czasem ustępuje miejsca „zgarbionej sylwetce mężczyzny, który roztaczał wokół siebie skupione milczenie" (s. 44). Nieubłagana choroba z roku na rok jest coraz bardziej wyniszczająca. Wyraźnie widać zmagania się człowieka z ciałem. Erwin Kruk, niegdyś energiczny, teraz „skulony w stylowym fotelu" (s. 80) dyktuje pamięci obraz „bardzo kruchego i mówiącego z trudem" (s. 16) poety. W zamieszczonym w omawianej książce wierszu Wojciecha Kassa „Mówiły kobiety", będącym impresją z odwiedzin u „starego poety", czytamy: (...) Poeta siedział na kanapie (...) zapadnięty w sobie z trudem utrzymujący głowę chylił się na lewą stronę jakby ciążyło mu serce (...). Wierne swojemu panu pozostało jego pisarskie medium - uchylające rąbka tajemnicy duszy, litery: „14 marca 2016 roku Erwin Kruk wysłał (...) list. Pisany jest ów list ręką już drżącą. (...) Litery chwieją się, chylą..." (s. 111). Jeżeli postura bohatera wspomnień uzewnętrzniała jego aktualny stan zdrowia, to o możliwości odczytania jego wnętrza trafnie mówią słowa sąsiada Krukowej ojcowizny: „(...) ten to tylko więcej słucha i tylko myśli. A co myśli, nie wiadomo" (s. 142). Po lekturze Żyłem jak umiałem... zakłopotany czytelnik stwierdza, że zza prezentowanych w książce opinii wychynęła osobowość niejednoznaczna, dla jednych „wręcz szorstka" (s. 132), dla innych pełna „światła i ciepła" (s. 45). Jedni pamiętają Kruka jako „człowieka zamkniętego" (s. 92), dla innych był „człowiekiem całkowicie przejrzystym" MÓJ 2018 / POMERANIA / 55 LEKTURY (s. 17). Zda się, że ta wielogłosowość mówienia o poecie brzmi niczym echo Mickiewiczowskiego koncertu w Panu Tadeuszu (VIII, 49-50): Tak dwa stawy gadały do siebie przez pola, Jak grające na przemian dwie arfy Eola. Bo też wszystkie opowieści omawianego zbioru tworzą muzykę wspomnień o kimś, kto „rozumiał więcej, niż mówił" (s. 45), kto swoją mądrością, taktem, skromnością i życzliwością, czasem nie-odgadnionym milczeniem rodził poczucie - „dobrze, że jest" (s. 73). Fałszywą nutą w tej narracyjnej kompozycji wydaje się typizowanie ludzi, co tutaj przełożyło się na próbkę „Kruk jako klasyczny Mazur" (s. 86). Kruk nie mieści się w szablonie. Kruk jest poetą. „(...) pielęgnował w sobie poezję, która w nim drzemała" - czytamy na setnej stronie książki. Autorzy przywołują różne tytuły zbiorów i pojedynczych wierszy, dając świadectwo wielo-barwności Krukowej poezji. Z wydanych przez poetę tomików wierszy najczęściej przywoływane są trzy tytuły: Powrót na wygnanie, Z krainy Nod i Nieobecność. Wielu wypowiadających się przywołuje w całości lub we fragmentach pojedyncze wiersze; tutaj żaden tytuł się nie powtarza: dość bogactwa, by każdy mógł uraczyć się wybranym tylko dla siebie ułomkiem poezji. W niektórych wypowiedziach przydaje się Krukowi tytuł wajdeloty (ss. 22, 71, 164), jako że sam autor Nieobecności wielką rolę przypisywał „pieśni gminnej", będącej „arką przymierza między dawnymi a młodszymi laty". Niewypowiedziany smutek, który ogarnął osieroconego przez rodziców 4-letniego Erwina, towarzyszył jego twórczości przez dziesiątki lat. Poeta „(...) pielęgnował w sobie czteroletnie dziecko wybrane przez śmierć na życie" (s. 79) i nigdy „(...) nie zdradził, nie zawiódł tamtego czteroletniego chłopca" (s. 80). Głosem tej głęboko ukrytej postaci lirycznej była polszczyzna, która stała się dla Erwina Kruka „duchowym domem" (s. 173). Kochanowski, Mickiewicz, Miłosz, Herbert - to wyborni gospodarze językowej ojczyzny mazurskiego poety. W Żyłem jak umiałem... czytamy: „(...) z dziada pradziada Mazur, Erwin Kruk, znakomity poeta, który nie tylko pisze w polszczyźnie, ale w polszczyźnie ogarnia świat" (s. 118). Dlaczego Krukowe ogarnianie świata dokonuje się w poezji? Na to pytanie otrzymujemy odpowiedź samego autora, odnotowaną w książce (s. 101) oraz utrwaloną na dołączonej do publikacji płycie (CD), dzięki której naszej lekturze towarzyszy głos, raczej milczącego w gronie rozmówców, poety: „Z poezją jest tak, jak powiedział kiedyś przed laty francuski poeta (...) Jean Cocteau: »po-ezja jest niezbędna, żebym tylko wiedział dlaczego«". Poetyckie i prozatorskie dzieło Erwina Kruka łączy tematyka, która została wyartykułowana na początku niniejszego tekstu. O ile poszczególni autorzy różnie rozkładają akcenty, opisując życiowe role wspominanej postaci (poeta, powie-ściopisarz, publicysta, historyk regionu, przyjaciel, działacz społeczny, polityk), to wszyscy - bez wyjątku - piszą o człowieku, który „był nieocenionym mentorem w sprawach mazurskich" (s. 158) i który „nigdy nie wyparł się swojej tożsamości ani wiary ewangelickiej" (s. 55). Z poza-poetyckich tekstów najczęściej wymieniane są Szkice z mazurskiego brulionu, Kronika z Mazur oraz Spadek. Pierwszy tytuł zawiera między innymi eseje publikowane przez wiele lat w „Pomeranii". Kaszubskie ślady Erwina Kruka - odnotowane w Żyłem jak umiałem... - widoczne są w jego zainteresowaniach historycznych i literackich. W przywołanych Szkicach autor podejmuje „także problematykę najważniejszych mitycznych postaci z tradycji i literatury kaszubskiej, takich jak Smętek i Remus. Przywołując ich obecność w dziejach Kaszubów, uświadamia czytelnikowi, jak wiele nas Kaszubów i Mazurów łączy" (s. 24). Głównym sprawcą wejścia Erwina Kruka w świat kultury kaszubskiej był -jak czytamy - jego wieloletni przyjaciel Edmund Puzdrowski. Warto przy tej okazji odnotować, że jedynym nazwiskiem przywołanym w napisanym przez autora „Słowie wstępnym" do wydanych przez LSW w 1984 roku Poezji wybranych Kruka jest właśnie nazwisko Edmunda Puzdrowskiego. Stąd tym bardziej szkoda, że w gronie autorów wspomnień nie ma tego poety. W jednej jeszcze sprawie brzmi w omawianej książce jednogłos: bolesny splot osobistego losu Erwina Kruka z mazurską ziemią i jej historią najlepiej unaocznia wydany w 2009 roku Spadek. Kruk boleśnie odczuwał nie tylko niesprawiedliwą mazurską współczesność, ale też intelektualnie i emocjonalnie zmagał się z brzemieniem przeszłości regionu. Bliskie mu były historyczne doświadczenia i postawa Michała Kajki, który w 1926 roku w „Trenach mazurskich" pisał: Nasze harfy, nasze lutnie Na wierzbach rozwiesilim. Pozwieszalim głowy smutnie, W wór żałobny skryłim. Po sześćdziesięciu latach sprzymierzał się z nim Erwin Kruk (w wierszu „Z krainy umarłych"): Śpiew nasz Już tylko w kancjonałach A kancjonały - w rękach umarłych. W licznych reminiscencjach czytamy 0 ewangelickiej konfesji Kruka, o jego współpracy z kwartalnikiem „Myśl Protestancka". Ale i ta płaszczyzna działania nastawiona była na zgłębianie problematyki mazurskiej, np. w nr. 2/2000 zaprezentował historyczne argumenty na poparcie tezy, że duchową stolicą Mazur jest Ełk. Problemy Mazur i Mazurów nie są zagadnieniami wyłącznie regionalnymi. Autorzy Żyłem jak umiałem... wprost lub w założeniu wyrażają przekonanie, że Erwin Kruk „temat mazurski zamienił w temat ogólnoludzki" (s. 199). Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że współautorzy książki nie we wszystkim się z jej bohaterem zgadzają, wobec Krukowych postaw 1 poglądów tu i ówdzie zgłaszają sprzeciw. Bywa, że życie pisze paralelne i paraboliczne scenariusze. Gdy „Pojezierze" przygotowywało książkowe pożegnanie Erwina Kruka, Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa „Borussia" składało sześćdziesiąty, ostatni już zeszyt „Borus-sii". Gdy w Żyłem jak umiałem... czytamy o Kruku: „(...) oponuję przeciw jego własnej deklaracji, iż był on ostatnim Mazurem" (s. 28), we wspomnianym periodyku odczytujemy fragment wypowiedzi Anny Matysiak o swoim doznaniu sprzed lat: „(...) gdy już w liceum usłyszała o poecie Erwinie Kruku i w którymś z jego tekstów przeczytała, że jest ostatnim Mazurem, zawołała zdziwiona: »Jak to?«". Pierwsza z wymienionych publikacji zawiera „Kalendarium życia, pracy literackiej i działalności publicznej Erwina Kruka", druga „(...) Subiektywną kronikę kulturalną lat 2014-2017". Ostatnią zapisaną w obu tych tekstach datą jest 7 października 2017: Szkoła Podstawowa w Elgnówku, której uczniem był Erwin Kruk, otrzymała jego imię. Na białej, 224. stronie zamykanego czasopisma napisano: OSTATNIA STRONA BORUSSII. 56 / POMERANIA/MAJ2018 LEKTURY Autorami wspomnień są: Marek Barański, Józef Borzyszkowski, Kazimierz Brakoniecki, Joanna Chłosta-Zielonka, Zbigniew Chojnowski, Alfred Czesia, Zbigniew Fałtynowicz, Jan Jastrzębski, Wojciech Kass, Elżbieta Konończuk, Piotr Kozikowski, Robert Lesiński, Jarosław Ławski, Andrzej Małyszko, Mieczysław Orski, Krzysztof Panasik, Tadeusz Prusiński, Piotr Pytlakowski, Andrzej Sakson, Sławomir Sobieraj, Grzegorz Supady, Krzysztof D. Szatrawski, Joanna Szydłowska, Beata Wacławik, Tadeusz Willan, Zenon Złakowski. Jeszcze pro domo sua. Gdy w 1966 roku rozpoczynałem w Toruniu studia polonistyczne, Erwin Kruk był świeżo upieczonym absolwentem tego kierunku. Pierwszą książką, jaką po przyjeździe do Torunia kupiłem, był Almanach poezji. Utwory poetów studiujących na UMK w latach 1945-1965. Opracował Erwin Kruk. Zrzeszenie Studentów Polskich, Toruń 1966. Jeden z wydrukowanych wówczas 575 egzemplarzy towarzyszył mi podczas pisania niniejszego tekstu. TADEUSZ LIPSKI Żyłem jak umiałem... Wspomnienia o Erwinie Kruku, opracowanie, wstęp i kalendarium życia, twórczości literackiej i działalności publicznej poety Jan Chłosta, Stowarzyszenie Społeczno-kulturalne „Pojezierze", Ośrodek Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie, Olsztyn 2017. żyłem jak umiałem. Miłość, przyjaźń, starość i sztuka życia Profesor Bohdan Dziemidok pracował na Uniwersytecie Gdańskim, prowadząc zajęcia nie tyle z filozofii, co przede wszystkim z etyki, bo w tej dziedzinie dał się poznać nie tylko u nas, ale także w Europie i na świecie. Prowadził wykłady z filozofii np. na Uniwersytecie Berkeley w Kalifornii, i to w tym samym czasie, co przebywający tam akurat Władysław Tatarkiewicz i Czesław Miłosz. Kiedy prof. Bohdan Dziemidok ukończył siedemdziesiąt lat i nie zaproponowano mu dalszej pracy w Gdańsku, wyjechał do Warszawy, gdzie natychmiast przyjęła go jedna z najlepszych uczelni. Natomiast gdy niemiłosierny Czas zechciał dla Profesora odpoczynku, zamieszkał w Lublinie, gdzie przed laty rozpoczął swą naukową karierę, zarządzając nawet przez kilka lat tamtejszym UMCS-em. Oczywiście, jak to się często naukowcom zdarza, pisać książek nie przestał. (...) W roku 2013 trafiła na moje biurko książka Profesora Teoretyczne i praktyczne kłopoty z wartościami i wartościowaniem, a po czterech latach Filozofia i sztuka życia. Pierwszej nie omówiłem, chociaż takie było oczekiwanie Profesora, ale nie pozwolił mi na to Czas (w 1. 2013--2015 przygotowywałem do publikacji cztery książki własne i dziewięć redago- wanych). Ale gdybym się książką prof. Dziemidoka wtenczas zajął, na pewno nie ominąłbym jej trzech rozdziałów, na które wskazywał w dedykacji: „Teoretyczne i praktyczne kłopoty ze szczęściem", „Teoretyczne i praktyczne kłopoty z tożsamością narodową" i „Aksjologiczne aspekty starości", co miało znaczyć zastanowienie się nad tym, „Czy starość może być piękna, dobra, mądra i szczęśliwa?" Chociaż na tę książkę nie przeznaczyłem tu wcale miejsca, ale jak to podczas pisania się zdarza, nigdy nie wiadomo, jakie pojawi się skojarzenie. Zajrzawszy po tylu latach do wskazanych rozdziałów, nie mogłem być tym razem obojętny wobec poczynionych przez siebie podczas lektury na marginesach tej książki notatek. Wiadomo, że „pisanie o szczęściu nie jest sprawą prostą" (s. 48) i zastanawia też definicja szczęścia, ale nie powinno być obojętne chociażby takie przekonanie Profesora, że „pogoń za przyjemnościami na dłuższą metę nie uszczęśliwia, może nawet unieszczęśliwić, rodząc uzależnienie od różnych form przyjemności" (s. 54). Że tak rzeczywiście jest, wystarczy wskazać szalone zagraniczne wojaże, od kiedy tylko zaistniała ich możliwość. Czyż nie są niczym narkotyk, zmuszając tylu z nas do wręcz regularnego z nich korzystania? A te komórki, w które każdy w każdej wolnej chwili klika, zapominając o świecie i nie mając ani chwili na zastanowienie się nad sobą. I tak można by przykładów naszych cywilizacyjnych uzależnień dawać wiele. Ale to oczywiście nie wszystko, bo mamy tu jeszcze receptę na szczęście. Tej jednak już nie podam, niechaj każdy sam ją pozna. Mogę tylko powiedzieć, że lektura tego rozdziału nakazuje jak najbardziej nad sobą i własnym szczęściem głęboko się zastanowić. Ponieważ o tożsamości narodowej nie uda się tu powiedzieć kilkoma słowami, więc ją pomińmy, natomiast starości nie można przemilczeć, bo jest każdemu sądzona i niemal każdego czeka. Że obecnie tak wiele sprzyja „dyskryminująco-lekce-ważącemu nastawieniu do ludzi starych" (s. 156), co nieraz można zaobserwować, więc na tę kwestię warto zwrócić uwagę. A że jest to temat na czasie, starałem się ostatnio przypomnieć pojmowanie starości u Żeromskiego, mówiąc o jego trzech bohaterach: Dominiku Cedzynie z Doktora Piotra, Szczepanie z Wiernej rzeki i Wyszce Zamk Trzebiatowskim z Wiatru od morza. Pisałem, podobnie jak prof. Dziemidok, pamiętając oczywiście o własnym doświadczaniu starości. Niemniej trzeba się zgodzić z Władysławem Tatarkiewiczem, że wobec innych emerytów przeżywanie starości przez naukowca jest inne, ponieważ ze swej pracy nie musi nigdy rezygnować. Zresztą na emeryturze ma tym większy komfort, bo Pierwodruk: T. Linkner, Miłość, Przyjaźń i sztuka życia, „Goniec" (Toronto), 2018, nr 4; następnie: „Życie Kaszub" 2018, nr 1. MÓJ 2018 / POMERANIA / 57 LEKTURY w karierze nikomu już nie zagraża i nikt mu już niczego nie zazdrości. Trzeba jednak pamiętać, że tak dobrze mają tylko tacy naukowcy, którzy mogą pracować przy swoim biurku, nie potrzebując już laboratoriów. Niemniej pozostaje „okrucieństwo starości", polegające na tym, „że nic już nie możemy zmienić w naszej przeszłości" (s. 174). Cokolwiek by jednak o starości powiedzieć, chwaląc ją lub ganiąc, to w ostatnim o niej słowie Bohdan Dziemidok słusznie powie, że „chyba największym jej urokiem jest to, że na szczęście nie trwa ona wiecznie" (s. 183). I to byłoby tyle o jego poprzedniej książce. Natomiast w tej, która ukazała się w ubiegłym roku jako Filozofia i sztuka życia, warto zwrócić uwagę na ostatnią sekwencję jej tytułu, czyli na to, co mówi autor o miłości, przyjaźni i starości w „sztuce życia". Kiedy więc nad „urokami i kłopotami miłości małżeńskiej" przyjdzie się tu zastanowić, Profesor zda najpierw sprawę z własnych przeżyć: „Może się Państwo zdziwią, że mam mówić o miłości małżeńskiej. Co o miłości może powiedzieć zgrzybiały staruszek, który jest przecież mężczyzną w stanie spoczynku, czy jeszcze coś pamięta na ten temat? Po pierwsze, zapoznałem się z literaturą przedmiotu (...). Przecież czytać jeszcze umiem, a impotencja nie musi iść w parze z demencją. Po drugie nie będę mówił o miłości w ogóle, lecz o miłości małżeńskiej, którą poznawałem w ciągu 56 lat moich dwóch małżeństw z tą samą osobą, śp. Hanną Dziemidok. Przeżyłem z nią dwa małżeństwa, rozwód (z jej inicjatywy), a teraz Jej zgon (24 maja 2016 roku). Jej nie ma, a moja miłość małżeńska do niej wciąż trwa (przywiązanie, tęsknota i czułe wspomnienia), miłość smutna, połączona z cierpieniem, to w dalszym ciągu miłość małżeńska" (s. 61). To oczywista prawda, że kiedy w małżeńskim związku przetrwa się do końca, dopiero wtedy można powiedzieć, że ten egzamin się zdało. Bo przecież w małżeństwie przeżywa się różne sytuacje i zdrad też nie braknie, ale wedle Profesora „małżonek jest ostatnią osobą, której powinieneś opowiadać tę historię" (s. 70). Zresztą, jak zaraz potem powie, małżeństwa oparte na przyjaźni są trwalsze od tych zawieranych z miłości. To jednak już osobiste zdanie autora, budzące oczywiście zastanowienie, które zresztą jak wiele innych, ma tutaj swoją wagę i znaczenie. Pomińmy jednak przytaczane w książce wypowiedzi „ekspertów od miłości i małżeństwa", a zatrzymajmy się znowuż nad własnym zdaniem Profesora, które okazuje się o wiele bardziej wymowne niż suche naukowe treści. Zdając sprawę z własnego wejrzenia w kwestię miłości, poda jej trzy etapy: „1) zauroczenie, 2) zakochanie, 3) miłość dojrzała, występująca najczęściej jako miłość małżeńska" (s. 65). Tylko że zauroczenie to jeszcze nie zakochanie, o czym tak powie: „Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem miłość swego życia w warszawskim autobusie linii 116, to nie odczuwałem pożądania seksualnego, tylko właśnie zauroczenie i chęć następnego spotkania. Namiętność, od której ma się zawsze zaczynać miłość, pojawiła się później, po kilku randkach, na które musiałem przyjechać z Warszawy do Lublina. Tradycyjnie właśnie ta druga faza związku zmierza do dalszego trwałego spełnienia w miłości" (s. 66). Ale to tylko wprowadzenie w temat miłości, przez każdą ze stron inaczej odczuwaną. Wszak trzeba pamiętać o psychicznej inności tych dwojga i obustronnej wzajemnej akceptacji. Bo chociaż każdy z nich ma własne ideały, to mimo wszystko nie powinno się zbyt wiele od partnera wymagać: „Mężczyzna zdaniem wielu kobiet powinien być silny jak Pudzianowski, by mógł nosić swoją ukochaną jedną ręką, ale nie tylko silny fizycznie, także silny psychicznie, powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, równocześnie powinien być słaby, bezradny życiowo, by partnerka miała świadomość, że bez niej zginie. Powinien być dobry i bezinteresowny jak święty Franciszek, ale równocześnie bogaty jak Rockefeller, ale oczywiście nie tyle natrętnie bogaty, ile dyskretnie, tak od niechcenia. Powinien być elegancki, zadbany i pachnący, a jako kochanek delikatny i czuły, ale od czasu do czasu powinien być brutalny, jak kierowca tira w przepoconym podkoszulku, żeby nie było wątpliwości, że to kawał chłopa, a nie jakieś »ramiączko«. Podobnie zróżnicowane wymagania mają mężczyźni wobec kobiet. Powinna być piękna i seksowna, jak Sophia Loren lub Marylin Monroe, ale też dobra jak Matka Teresa z Kalkuty. Powinna być oczywiście inteligentna i mądra, ale bez przesady, nie powinna partnera wpędzać w kompleksy pod tym względem, udając Marię Skłodowską (Curie). Powinna być władcza, jak Kleopatra lub, co najmniej, królowa angielska, ale równocześnie uległa i domyślna, czego się od niej oczekuje. Powinna być oczywiście prawdziwą damą, która nie przynosi wstydu w wytwornym towarzystwie, czasami jednak powinna być jak dziwka, bezwstydna i wyuzdana, i żeby jej się nie pomyliło, kiedy być damą, kiedy dziwką" (s. 21). Aby tak sugestywnie i zarazem trafnie zdawać sprawę z męsko-żeńskich relacji, trzeba naprawdę wiedzieć o życiu wiele. Ale do tego trzeba dojrzeć, i to zarówno myślą jak wiekiem, czyli mając podobnie jak autor tej książki ponad osiemdziesiąt lat. Dlatego w takim wieku po doznanej miłości czas na rozejrzenie się za szczęściem w starości. By jednak o tym wiedzieć, najpierw powinno się tej starości doświadczyć. Szkoda tylko, że nie każdy ma to szczęście czy też może nieszczęście do niej dotrwać. Jakakolwiek jednak starość jest, to musi się kiedyś skończyć, wszak „nikt nie repetuje starości" (s. 125) jako tej „.maturalnej klasy szkoły życia" (s. 125), w której zyskuje się co najmniej jedną przyjaciółkę - sklerozę. A jeżeli jej zabraknie, to czy rzeczywiście „wesołe jest życie staruszka"? O tym jednak trzeba się już dowiedzieć samemu, np. oddając się lekturze obu wspomnianych tu książek Profesora. TADEUSZ LINKNER Bohdan Dziemidok, Filozofia i sztuka życia, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2017. m Dziemidok 58 / POMERANIA/MAJ2018 WIELE PASJI JEDNEGO SZKOLNEGO Nick ösoblëwégö w nym budinku ni ma. Prosto wieskô szkoła zbudowónó z czerwiony cegłë. Le czej sa dokładno przëzdrzec, wlezc bënë, a pösłëchac miéwca, wchôdómë w świat zachów z dëszą. Wojsk. Wies kol 10 km oddalono öd stolëcë gminë - Lepińc. Czej jedze sa wojewódzką trasą 212, nawetka ji ni ma widzec. Le drogowi znak daje nama wiadło, gdze skracëc. A do przejachanió je jesz kawałk wąsczi, krati drodżi. Bë trafie do najégô rozmöwnika, na zaczątku wsë muszimë dosc ôstro skracëc i pódjachac na przitką rzma. Wchôdómë do przez stalatny, dôwny szköłë, gdze witô nas Władisłôw Köwalsczi, szkolny z Zespołu Szkół w Lepińcach. Kóridora, mijające na prawo kuchnia, wchôdómë do pańsczi jizbë. Chudzy równak naji zdrok przëcygnął snôżi öbrôz namalowóny na... scanie. A to. Czësti przëtrôfk. Co jem sa nad nią namacził - gôdô, a widzące naji zadzëwôwóny zdrok, wszëtkö nama rozwidnił: W nym molu je komin i od szadzę jem miôł taczé bruné plachce. Czegô jô tu ju nie robił. Nick nie pômôgało. Tej miegórz chwëcył, a jô zde-błofarbë, i tak powstało no drzewo. Tak sa wszëtczé môje jiwrë ze scaną zakuńczałe. W jizbie, przë kawie swobodno sobie kôrbimë. Z ôbra-zoma wszëtkô zaczało sa ju czilenôsce lat dowsladë. Za-czątk to pastele, a tej farbë. Môja drëszka, Małgorzata Ösowskô, jakô wnenczas robiała wplasticzny sekcje w do-domu kulturę w Bëtowie, pódsënała mie czilë dokôzów do skôpiowaniô. Zaczało mie sa to widzec - öpówiôdô Kówalsczi. Tak kópiowôł dlô znajomëch, a téż dlô se. Ösoblëwie widzą mie sa pôrtretë. Czej zdrzi sa na taczi ôbrôz kąsk dłëżi, tej ôbaczëc môże wiele wicy, jak na zaczątku môgło sa wëdawac. Taczé wmikanié w malarsczi dokôz, ôsoblëwie dlô mie, je baro cekawim przeżëca. Czej udô mie sa to wszëtkô ôddac w swôji kopie, jem ród ze swóji robôtë. Równak nié wiedno tak je - tłomaczi naji rozmównik. Baro kriticzno zdrzi na swoja robota. Czej przëzérô album ze swój ima dokôzama, jaczi na gebur-stach dostôł öd sëna i jego białczi, od razu wskazëje na, jegô zdanim, lëché prôce. Ten sa nie udół, nen je taczi se, a ten... möże przewrócymë kórta? Do częsta nie wiém, dlóczjó to namalowół - głośno mësli Władisłôw Kówalsczi. Czasa kopiowanie nie je taczé wiérné öriginałowi, jak np. tej, czej namalowół dokóz „Dama z łasiczką". Wszëtkö je nibë tak jak Leonarda, le miast łasëczczi je wieszczówka, a kobieta mó twórz drëszczi ze szkołę. Malowanie jednego zajimó Kowalsczému kol 20-30 gódz. Wszëtkó zanôlégô ód tego, jaczi to je óbróz. Wiele czasu kósztëją dłonie. To wnetka tëli robótë jak przë twarzë -dolmaczi i dodówó: Do ódwzorowanió móm leno dwie rzeczë: sztôłt ëfarwa. Tu i tu mogą zrobiecfele. Nie je tak, że wezdrza w jeden pónkt iju wiém, jako tofarwa. Lepi jidze to bez porównanie. Ze sztółta téż móm do iiczinku. Czasa je tak, że szerokósc oka czë ustawienie tagówczi zmienia ó pół milimetra i je lëchó. Dló mie je to baro zajmujące zajacé, ale do tego wszëtczégó brëkównyje czas. Westrzód jego prôc są i kopie, i autorsczé dokôzë. W tëch drëdżich inspiracją téż je człowiek. Z czasa chcół pókózac swoje óbrazë gdzes dali. Ugódół sa, spakówół trzë i pójachół do profesórczi, historik sztuczi, jaką póznół jesz na sztudiach. Pierszi póminała, nick nie MÓJ 2018/ POMERANIA /59 lëdze gôdając, drëdżi pôchwôlała, le tak öd niechceniô, a trze-cyji sa baro widzôl - wspöminô malôrz z Wojska. Jak wszëtcë mô swöjich ulubionëch twórców. Widzy mie sa malarstwo Klimta, a zpôlsczich to Gierimsczi i Malczew-sczi. Są téż taczi, u jaczich móm ulëdóny jeden abô czile obrazów, ale nié wszëtczé. A czej gôdómë ô epokach, to na gwës barok ë renesans - wëmieniwô Köwalsczi. Malowanie uczi gô pôkorë. Nie jem w sztadze namalować taczégô dokôzujak np. Rafael, ale wcyg móm nódzeja -szpórtowno gôdô naj rozmównik. Czej pitómë ô jegö plasticzné wësztôłcenié, usmiéchô sa i ödpöwiôdô: Lejôjem technika. A w drobnotach technik mechanik obróbki plastycznej. To bëla möja strzédnô szkoła, a sztudia to téż kąsk techniczne, bö sztółcyłjem sa na szkolnego technicznego wëchówaniô. Dopierze późni jem robiłjinszé sztudia. Kąskjesma zadzëwöwóny, le nić tak do kuńca. Zaczinô nama sa rozwidniwac, skądka na scanie rozmajité jinstrumenta muzyczne abó radia. Tec prówda, że z zôróbku szkólnégó bëm jich wszëtczich nie kupił - wëjasniwô Władisłôw Köwalsczi i dolmaczi: Czedës najedny z internetowëch starnów aukcyjnëchjem natrafił na stóré ódbiorniczi. Nalózłjem taczi, jaczi mie sa widzół, kąsk doprowadzył go do szëku i tak graje. Tej umëslôł jem, że do tego felëje mie gramofonu i z nim bëło czësto tak samo. Le na co taczi bez płatków? Tak w stôri szkole w Wojsku czëc sa dało charakterysticz-ny szemrzenié z czôrnëch krążków. A że miéwca baro lubi muzyka z I pół. XX stalata, tej takô zaczała płënąc z negó môla. Jiwer z nym sprzata je jeden. Dosc drago dostać do niegö czascë, tej szkolny słëchô jich od świata. A co zrobić, czej chce sa miec stôri i włączony wnetka bez całi czas? Tak móm w kuchni. Obudowa od dôwnégó Pioniera, a we westrzódku terôczasné radio i graje - dôwô recepta Kówalsczi. Ne radia to równak nié wszëtkö. Na scanie widzec rozmajité jinstrumenta. Wszëtczé doprowadzony do szelcu bez malôrza, co sa ökôzôł mćstra ód reperowaniô. Gitara za smiészné dët-czi miała bëc na dzéleczi dojinszich. Leprzë robóce kęsk mie ji szkoda bëło, to wszëtkó drewno, niżódnó sklejka. Skrzëpice trafiłë do miejakno dórënk. Je jesz mandolina. Na zaczątku jem mëslół, że góra muszi bëc wëbrzëszonô, bö takô bëła. Ökôzało sa do częsta jinaczi. Lutnia jem nalôzł u kogoś, w jaczis tóklach. Wiera je to jaczis unikat, bo w całoscë mó dwa kómpletë strënów - öpöwiôdô naj rozmównik z Wojska. A to jesz nie je wszëtkô. Do grëpë je jesz hawajsko gitara, pianino za 200 zł i jinszé jinstrumenta remóntowóné bez szkolnego. Bez krótczi czas pisôł téż wiérzte. Cos bënë mie kózało mie pisać, cos jem chcół pówiedzec i to nić bez óbrazë, a słowo. Sparłaczało sa to u mie ze spiéwónąpoezją - dolmaczi Władisłów Kówalsczi. Pisół bez czile lat. Po czasu nie cësnął, le óstawił nen dzél kuńsztu. Czasa pój owiała sa udba na sztrófka abó dwie, a tej dali to bëło taczé kąsk na sëła pisóné, żebë bëło wicy - öpôwiôdô, dlôcz óstawił pisanie. Za sztót wdarzi so jesz jedna przëczëna. Pó czasu jem stwierdzôł, że tak pó prôwdze wszëtkó, co jem chcôł pówiedzec, to ju napisół, tej na co to cygnąc dali -wëjasniwô szkolny, malôrz ë póéta. Co sztót naj i kôrbiónce towarzëszi miarowé cëkanié zédżera. Ne téż reperëja. Wszëtkó zaczało sa ód tegó, że starszi mielë dosc wiôldżi, stojący. Do negó chóc rôz do roku muszół wezwac zédżernika. Pó czasu, czej cos sa w nym naszim pópsëło, stwierdzył, że gó saju nie do naprawie. Mësla prost, że nie chcało mu sajezdzëc do naju, bo późni sómjem nalózłfela, często malinką igó uprawił. I tak sa zaczało - gôdô i zarôzka przënosy nóm jeden egzemplórz. Z negójem baro buszny. Nie wdarza so, wiele razy jem gó rozbiérôł i skłódoł, ale chódzy. Warszawsko firma, jakô gó wëprodukówała, przestała jistniec w 1944 r. ob czas warszawsczégó pówstaniô. Mó le dwie fele, nad jaczimajesz musza pósedzec. Nie je pónktualny. Na doba wëchódó mó kol 10 minut zaóstaniégó i nacągnienié nie sygnie na całi dzćń. Nie jem gwësny, co to może bëc, bo sprażënaje bëlnô. Mëszla, że je to sóm mechanizm, boje ju baro zużëti - wëjasniwô Kówalsczi. Malowanie, jinstrumenta, radia i zédżerë to nić wszëtkó. Raza z sëna kompletno wëremóntowôł swoje auto. Do wëmianë bëła cało mechanika, raza z mótóra. Kąsk mielësmë z tim robotę, ale sa dało - gódó szkolny. Ö swój ich pasjach, a barżi zajimnotach, kórbi prost: Widzy mie sa, czej móga wiele zachów zrobić. Nie je to jisto to samo, a wiedno cos nowégó. A na kuńc dodówó: Czej mie sa udo cos wëreperowac, to baro ceszi. A za czim cos wërzucac, czej ne zachë mają swoja historia i dësza? LUKÔSZ ZOŁTKÖWSCZI 60/POMERANIA/MAJ2018 k ■iwejrowô. komediowi wieczór Żëcza Wami, żebë to „Choróbsko" zmieniło sa dzysô w epidemia śmiechu - te słowa direktora Muzeum Kaszëb-skö-Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie Tomasza Fópczi za-czałë komediowi wieczór w sedzbie Muzeum köl szas. Zómkówi 2a. I pö prôwdze głośny smiéch dało czëc co sztërk. A to wszëtkö na skutk binowi jigrë aktorów z Szëmôłdzczégô Te-atrowégö Karna, chtërny zaprezento-welë kaszëbsköjazëköwi przedstôwk pt. Choróbsko. Dokôz je ópiarti na usôdzku napi-sónym przez Jana Piepka i ôpówiôdô historia jedny skratny familie Wal-kuszów - a przédno ji głowë, to je wastny Walkuszowi, chtërna mô stara öcëganic przedstôwców wëszëz-nów i nie ôddac jima zakôntrakto-wóny cëkrówczi. Jak sa słëchô bëlny kömédie, nie felëje tu niespódzajnëch pôzmianów akcje, słownëch i stojiz-nowëch szpörtów, czekawëch dialogów. Chto tegô nie widzôł i nie czuł, möże pó prôwdze miec żôl! Choróbsko w Muzeum öbzérałë rzmë lëdzy. Zala bëła ful (nawet-ka sköpicą). Na zakuńczenie wiele ôbzérôczów dzakówało aktorom i reżiséróm, a późni jesz długo kór-bilë midzë sobą i dzelëlë sa redoscą, że móglë widzec nen szpëtôkel. Przedstôwk ödbéł sa 17 łżëkwiata. Jegô reżisérama bëlë: Beniamin Kóra-lewsczi i Aleksandra Perz. Wëstąpilë: Éwa Kleszczewskô, Jan Dargacz, Rafôł Piastowsczi, Elżbieta Gruba, Jerzi Rzepka, Kazmiérz Hermann, Bôżena Frąckówiôk, Iwóna Piastowsko. RED. Ödj. dm • gdinio. prelekcjo iwspôminczi ô wôjnowëch cerpieniach Ôdj. ze starnë http://kaszubskieforumkultury.pl 11 łżëkwiata gösca Kaszëbsczégó Förum Kulturë bëła Elżbieta Grot - czerowniczka Nôuköwégö Dzélu Muzeum Stutthof. Öpówiôdała ó pödlagrach KL Stutthof w Gdinie i ji ókölim, a téż ô kawlach sôdzëwëch, chtërny trafilë tam öbczas wójnë. Nôwicy bôczënku dała na pödla-ger, jaczi czedës béł kól szas. Wronia (dzysdnia w ökólim szasëjów: Gołębia i Energetyków). Wnet tësąc lëdzy rozmajitëch nôrodnosców bëło zmu-szonëch do stoczniowëch robotów w tim môlu. Niewiele jich przeżëło do kuńca drëdżi światowi wójnë. Wikszosc zdżinała óbczas prôcë i pó ewakuacje lagru. Wôżnym dzéla pötkaniô bëła prelekcjo Elżbiétë Grot ó tim, jak miesz-kańce Kaszëb pómôgelë sôdzëwim óbczas Marszu Smiercë. Pózni uczast-nicë öpówiôdelë ô wspominkach na ta téma, jaczé czëlë ód nôleżników swój i familie. RED. ■i europejsko uniô. pôdpisënczizebróné Öbczas warający 12 miesący kampanie Europejsczi Öbëwatelsczi Pód-jimiznë Miészëznowi Zbiér Bezpieku (Minority SafePack Initiative, MSPI) udało sa zebrać przez milion dwasta tësący pódpisënków. Céla ti akcje je wiakszó ochrona nórodnëch i etnicz-nëch mniészëznów a téż jazëkówëch spólëznów w Europejsczi Unie. Pierszim warënka ji dobëcô bëło zebranie do 3 łżëkwiata miliona głosów pópiarcó w 28 krajach słëchającëch do EU. W kampania móckó włączëło sa m.jin. Kaszëbskö-Pómörsczé Zrze- szenie i Klub Sztudérów Pomorania. W Polsce udało sa zebrać wiacy jak 25 tës. pódpisënków. MSPI je pódjimizną ó nówikszim óbjimie w historie europejsczich nôrodnëch i etnicznëch mniészëznów a téż jazëkówëch spólëznów. NA SPÔDLIM WIADŁA NA STARNIE KASZUBI.PL POMERANIA 61 klęka brusczi part Kaszëbskö-Pömörsczégô Zrzeszeniô, Spödlecznô Szkoła w Leśnie i Gmina Brusë. Uczastnicë, a bëło jich raza przez 90, ôstelë pödzelony na szesc kategóriów. Niżi lësta dobiwców. KI. I-III: 1. Lidiô Zarabskó, 2. Fracëszk Kósecczi, 3. Patricjó Główczewskô; wëprzédnienia: Michalina Bobrowsko i Matéusz Pestka. KI. IV-VI: 1. Michôł Môga, 2. Izabela Kössak-Główczewskô, 3. Milena Swiątk-Brzezyńskó; wëprzédnienia: Kinga Hapke i Mateusz Jażdżewsczi. KI. VII i gimn.: 1. Paweł Żëwic-czi, 2. Julio Mischke, 3. Zuzana Gleszczińskó; wëprzédnienia: Zuzana Stoltmann i Aleksandra Januszewskô. Wëżigimnazjalné szköłë: 1. Ka-rolëna Kössak-Główczewskô, 2. Ka-rolëna Czôpiewskô, 3. Alicjô Czar-nowskô. Ustny (amatorze): 1. Barbara Lewińsko, 2. Kazmiérz Budzyńsczi, 3. Jarosłôw Kuklewsczi. Ustny (warkówi): l.AnaGleszczińskó, 2. Katarzëna Główczewskô, 3. Sylwio Chełmöwskô-Malich. Konkurs „Czëtanié Remusa" béł 14 łżëkwiata. NASPÔDLIM WIADŁA WÉRÓNICZI SYNAK Z MIESCZÉGÖ URZADU W BRUSACH W Spödleczny Szkole m. kard. Szte-fana Wëszihsczégö w Leśnie ödbéł sa XII Kónkurs „Czëtanié Remusa". Jegô céla je tradicyjno rozkóscérza-nié wiédzë ô kaszëbsczi lëteraturze, a ôsoblëwie ksążce Aleksandra Maj-kôwsczégö Żecé i przigödë Remusa. Örganizatorama latosy edicje bëlë: m lesno. czëtelë kaszëbską epôpeja ■iwiôlgô wies. badą dëbeltné tôfle Do burméstra Wiôldżi Wsë Romana Kużla docarło pismiono z Miny-sterstwa Bënowëch Sprôw i Administracje z pözytiwną odpowiedzą na wniósk ö wpisanie na Register gminów, w jaczich mögą bëc użi-wóné dodôwköwé pözwë môlëz-nów abö fizjografnëch pónktów. Öznôczô to, że gmina dostała zgóda na postawienie kaszëbskó--pölsczich drogöwëch tôblëców. Na dzysô tikô to sa szesc môlów. Ökróm sami Wiôldżi Wsë są to: Östrowö, Pilëce, Karwiô, Chlapöwô i Chalëpë. Dwa slédné ôstóną za-pisóné na tôflach prawie w taczi bëlacczi förmie. Jeżlë jidze ö dwa pööstałé môle w gminie, to je Rozewie i Tëpadla, ódbadą sa jesz rôz spôlëznowé doradę w sprawie pasowny kaszëb-sczi nazwë, bö pojawiło sa tu czile bćdënków. Chcemë dodać, że jak wiedno w taczim przëtrófku köszt wëmianë tôblëców je financowóny z budżetu państwa, a nié z samôrządowëch dëtków. RED. m bôrzestowô. zéndzenié z mariusza szmidką W łżëkwiace (5.04) gösca Remuso-wégö Kragu béł przędny redaktor gazétë „Dziennik Bałtycki" Mariusz Szmidka. Kôrbił ön ö swój i robóce, ale przédno ó stojiznie kaszëbiznë w mediach. Gôdôł m.jin. ó stolem-nym rozwiju rozmajitëch interneto-wëch portalów, jaczé dlô młodzëznë (ale corôz czascy téż dló starszich lëdzy) są tej-sej pierszim zdrzódła informacje ó świece i żëcym. Pód-czorchnął równak, że drëköwónô prasa mô swóje wôżné zadania i znaczënk (gôdôł chócle ó kontrolny, integracjowi i edukacjowi rolë gazétów i cządników). Przëbôcził téż ó órganizowónym rok w rok przez „Dziennik Bałtycki" Konkursu Wiedze ó Kaszëbach, jaczi je znaka tegó, że nen nówikszi pómórsczi dniownik mó stara ó naja kultura i jazëk. Uczastnicë pötkaniô pitelë Mariusza Szmidka m.jin. ó „Norda", jakó je namienionô kaszëbsczim sprawom, i zgłosziwelë swóje bédënczi témów, jaczé bë miałë tam bëc ópisywóné. Na kuńc zćńdzenió nóleżnicë Kragii wraczëlë swójému góscowi kwiatë i wespół z nim ôddelë teza latosému patronowi Fracëszkówi Kracczému pod jego pomnika w Bórzestowie. RED. Ödj. ze zbiérów Remusowégö Kragu 62 / POMERANIA/MAJ2018 k KLËKA m czeczewô. uczba z senatorą Direktór Spödleczny Szkôłë w Cze-czewie Jerzi Stachursczi rôcził na potkanie z tamecznyma uczniama senatora Kazmierza Kleina. Zeńdze-nié ödbëło sa 22 strëmiannika. Gösc przeprowadzył uczba z przedmiotu wiédzô ö spölëznie na téma „Roböta w Senace i Kaszëbsczim Parlamentarnym Zespole". Öbczas przëwitaniô Jerzi Stachursczi rzekł m.jin.: Dzysd-niowô uczba je leżnoscą do pôkôzaniô świata pôliticzi, dopöznaniôji mechanizmów, do daniô bôczeniô na to, jak pôliticë zmieniwają jawernota, jaczi jesmë uczastnikama. Senatora Ka-zmiérz Kleina ód wiele lat mô wiele wôżnëchfónkcji w świece pôliticzi i mo cësk na sztôłt ifónksnérowanié najégô państwa. Prowadzącyma uczba z senatorą bëłë: Lucyna Reiter-Szczëgeł (szkolno historie i kaszëbsczégö jazëka) i Éwa Chmielowskô (szkolno geógra- Ödj. A. Lasköwskô fie i wiédzë ö spölëznie). Uczniowie kl. VII a téż II i III gimnazjum mielë leżnosc udostac i dofulowac wiedza tikającą sa fónksnérowaniô pölsczé-gö parlamentu. Kazmiérz Kleina przistapno pókózół, jak dzejô Sejm i Senat. Öpisôł droga pówstówanió pölsczégö prawa, w tim ustawów i rozpôrządzeniów. Kôrbił ö tim, jak pöwstôwô budżet i na czim pölégô robota senatorë. Ökróm pöliticznëch sprôw gösc gôdôł téż ö rozmajitëch témach zrzeszonëch z Kaszëbama, m.jin. ö financowanim kaszëbsczi edukacje. Równoczasno zachacywôł mło-dzëzna do pitaniô ö ta sprawa lëdzy, co rządzą gminą. (...) Pôdczorchnął téż, że to prawie młodi, w wespółro-böce z pölitikama, badą decydowelë ö przińdnoce kaszëbsczi kulturë i jazëka. (...) W uczbie wzalë téż udzél: przed-stôwcka Wójta Gminë Przedköwö Dorota Drajok (czerownik Referatu Pöuczënë) i Wiceprzédnik Radzëznë Starszich Môrcën Janköwsczi. LUCYNA REITER-SZCZËGEŁ, TŁ. DM m lëzëno. młodzëzna sprôwdzëła swôja wiédza ô kaszëbiznie W Spôdleczny Szkole nr 2 w Lëzënie 17 strëmiannika ödbëła sa XV edicjô Kaszëbsczégö Sejmiku - Wöjewódz-czégô Konkursu Wiédzë ö Kaszëbach i Pömörzu. Sejmik je kulturalnym wëdarze-nim stój no wpisónym do kaladôrza rozegracjów naji szkółë i regionu. Je téż wiôldżim sprôwdzënka tegö, jakô je stojizna wiédzë mlodzëznë na téma kaszëbiznë. Wielny udzél jaż 19 szköłów z pömórsczégö województwa je bëlnym dokaza zainteresowaniô młodëch lëdzy regionalną témizną. Könkurs béł zestawiony z dwuch dzélów: pierszi öbjimôl test z lëte-raturë, historie, geografie, wiédzë ö jazëku i kulturze Kaszëb i Pómórzô. Ösmë finalistów tegö partu ödpöwiô-dalo na pitania konkursowi komisji, w jaczi bëlë: Alfónks Miłosz - przéd-nik, Zdzysłôw Zmuda-Trzebiatow-sczi i Aleksandra Czerwonko. Dobiwcama latoségó Konkursu Wiédzë o Kaszëbach i Pomorzu óstelë: 1. Wiktorio Arent ze Spódlecz-ny Szkôłë w Królewsczi Kamieńce, 2. Aleksandra Karkusewicz (pol. Kar-kusiewicz) ze Spölëznowégó Gimnazjum w Szczëpköwicach, 3. Dawid Michalewsczi ze Spódleczny Szköłë w Miszewie. Wôrt pódczorchnąc, że sejmik w Lëzënie przëcygô szkółë z całego pömórsczégó województwa, co je dokaza jego wësoczi rówiznë w kaladôrzu kulturalnëch rozegracjów w regionie i żëcym molowi spölëznë. Göscama sejmiku bëlë bgdiniô. mają wiédza i rozmiejąja „przędąc" II łżëkwiata w Zespole Hótelarsko--Gastronomicznëch Szkółów w Gdi-nie béł finał IV Wöjewódzczégö Konkursu „Wiedza o regionie". Uczastnicë muszelë baro wiele wiedzec ö Pómörzim a téż rozmieć swöje znôwstwó témë bëlno zaprezentować przed karna öbsadzëcelów. Finaliscë bëlë z rozmajitëch strón najégó województwa, np. köcewsczé-gö Tczewa i Gniewa, z kaszëbsczégö Gduńska, Wejrowa, Gdinie, Rëmi, Serakójc i Köscérznë. m.jin.: wiceprzédniczka Radzëznë Wejrowsczégó Krézu Genowefa Sło-wi, przédniczka Radzëznë Starszich Aleksandra Meyer i Mark Mudlaw -nôleżnik zarządu Kaszëbskó-Pômör-sczégô Zrzeszenió w Lëzënie. (...) Wszëtczim uczastnikóm, szkolnym, co rëchtowelë młodzëzna, i góscóm XV Kaszëbsczégó Sejmiku spólëzna naji szkółë skłôdô serdeczne pódzakówa-nia i rôczi do Lëzëna za rok. N. KUPSKÔ, J. BÖRNOWSKÔ, TŁ. DM. Konkurs je sczerowóny do luböt-ników turisticzi i regionalizmu ze strzédnëch szkółów. Latos dobëła Marta Lidzbarsko z I Öglowösztôł-cącégó Liceum m. Króla Jana III So-biesczégö we Wejrowie. Nóukówi patronat nad wëdarze-nim miała Wëższô Szkoła Turisticzi i Hotelarstwa we Gduńsku, a honorny: Marszółk Pómórsczégó Województwa, Prezydent Miasta Gdini, gdińsczi part Kaszëbskó-Pómórsczé-gó Zrzeszenió, Polsko Jizba Turisticzi Pómórsczi Part i Kuratorium Pöuczënë we Gduńsku. RED. MÓJ2018/POMERANIA/63 KLËKA m kaszëbë i całi świat. film ô nordowëch zwëkach trafił do sécë Film „Historie w sieci zaplątane" je ju do öbezdrzeniô w internece. Informacjo ö tim pojawiła sa 30 strëmiannika na facebooköwim profilu, jaczi mô jistną pozwą jak film. Jak czëtómë: „Już teraz każdy może jednym kliknięciem wybrać się z nami w podróż do przeszłości. Oby w »sieci« znalazły się również inspiracje do wspólnych wspomnień i odkrywania tradycji, które odchodzą w zapomnienie". „Historie w sieci zaplątane" prezentëją rozmajité dżinącé öbrzadë i zwëczi znóné ösoblëwie na nordowëch Kaszëbach. Reżisérką i autorką scenarnika je Ewelina Karczewsko, za ödjimczi i montaż ódpôwiôdôł Pioter Zatoń. Producentama są: Nordowókaszëbsczé Lokalne Rëbac-czé Karno, Fundacjo „Aby chciało się chcieć" i PIKphotography. Rôczimë do öbzéraniô. Sygnie weńc na starna: https://www.youtube.com/ watch?v=OrslTsDVcNY&feature=youtu.be. RED. Ôbrôzk z filmu „Historie w sieci zaplątane" ■popalenie. dziewiąta historyczna sesja 14 kwietnia już po raz dziewiąty odbyła się w Opaleniu sesja historyczna. Spotkanie kociewskich regionalistów przygotował i prowadził Marek Kordowski. Jego pierwszą część stanowił występ uczniów miejscowej szkoły w ramach Teatru Cienia. Dzieci i młodzież zaprezentowały bajkę o złej i leniwej oraz dobrej i pracowitej królewnie. Gromkie brawa dla młodych artystów oraz opiekunów - Barbary i Zygmunta Rajkowskich - były wyrazem uznania i szacunku dla występujących aktorów. W dalszej części spotkania Marek Kordowski przypomniał dzieje Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Koła Kociew-skiego w Opaleniu, które istnieje od pięciu lat. Wspomniał początki, gdy wspólnie z Zygmuntem Rajkowskim i Bogdanem Olszewskim powoływali do życia struktury ZKP Następnie Jan Kulas przedstawił referat o życiu i działalności Józefa Czy- 64 POMERANIA / MAJ 2018 Fot.T. Jagielski żewskiego, a Marek Kordowski przypomniał dzieje miejscowej szkoły, która nosi imię tego polskiego drukarza i działacza narodowego urodzonego w Widlicach w 1857 roku. Dawny dyrektor placówki przypomniał przygotowania i przebieg uroczystości nadania szkole imienia Józefa Czyżewskiego. Spotkanie w Opaleniu zakończyła promocja najnowszego, jedenastego, numeru „Tek Kociewskich". TOMASZ JAGIELSKI blëniô. konkurs wësziwku Do 14 maja lubôtnicë wëszi-waniô mögą oddawać swoje proce na konkurs „Haft Kaszubski" órganizowóny przez Gminowi Dodóm Kulturę w Lëni. Céla tego wëdarzeniô, jaczé ödbiwô sa ód 1996 r., je m.jin. roz-szérzwianié wiédzë ó snô-żoce rozmajitëch szköłów kaszëbsczégö wësziwku i szukanie nowëch wëszi-wôrków i wësziwôrzów. Konkursowe dokazë muszą bëc nowé, zrobione swöjoracz-no, zgódno z môdłama znónëch szköłów wësziwu. Pödrechówanié i ôtem-kniacé specjalnego wëstôw-ku z usôdzkama uczastni-ków badze 12 czerwińca. Öbsadzëcalama mdą: Elżbieta Szëmroszczik-Ball (et-nogrôfka), Éwa Gilewskô (etnogrôfka, kustosz Etno-grafnégö Muzeum we Gduń-sku), Benita Grzenkówicz--Ropela (etnôgrôfka, kustosz Muzeum Kaszëbskó--Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wejrowie), Édmund Szëmikówsczi (wë-sziwôrz, udbódôwôcz konkursu), Jadwiga Sommer (Przédniczka Komisje Kulturę i Póuczënë Radzëznë Gminë Lëniô). Nôlepszé dokazë badą pre-zentowóné nié leno w Leni, ale téż w pólsczim Sejmie i Görzëcach (w swiato-krzësczim województwie). Wszelejaczé informacje ó konkursu jidze iidostac, zwöniącë do direktora GDK w Lëni Jana Trofimówicza (tel. 58 572 81 64) abo do Edmunda Szëmiköwsczégô (tel. 514 988 773). Całow-ny regulamin je na starnie www.gminalinia.com.pl. RED. KLËKA m bôrzestowô. roczëzna patrona roku W szkole w Börzestowie 16 łżëkwiata ödbëłë sa uroczëznë zrzeszone ze 135. roczëzną Fracëszka Kracczégó. To prawie w ti môlëznie urodzył sa la-tosy patrón roku w KPZ, prowadnik młodokaszëbsczi rësznotë, przédnik Wojskowi Organizacje Pömörzô, kaszëbskö-pömörsczi dzejôrz. Uroczëstosc zaczała sa öd oficjalnego apelu, a pö nim béł konkurs wiédzë na téma molowi historie a téż bohaterów zasłëżonëch dlô Pömörzô. Późni wice-przédnik Kaszëbskô-Pömörsczégö Zrzeszeniô Łukôsz Grzadzëcczi wë-głosył prelekcja pöd titla „Dr Franciszek Kręćki (1883-1940) - zapomniany bohater pomorskiej drogi do niepodległości". Gôdôł m.jin. ö żëcym latoségö patrona i ö czasach, czej dzejôł. Wôżnym pónkta uroczëznë bëła prezentacjo preambule Könstitucje Pôlsczi przetłómaczony na kaszëbsczi jazëk. Przeczëtała ja wiceprzédniczka KPZ Danuta Pioch (chtërna je autorką przekładu). Udbódówócza tegö dolmaczënku je stowôra „Otwarte Kaszuby". Uczniowie szköłë w Bórzestowie przëszëköwelë téż krótczi artisticzny program. Na zakuńczenić delegacje złożëłë kwiatë pôd pomnika Fracësz-ka Kracczégö. RED. Ödj. W. Drewka, expresskaszubski.pl m kartuzë. konkurs ô fracëszku trédrze 13 łżëkwiata w Kaszëbsczim Muzeum w Kartuzach béł IV Gminowi Konkurs Wiédzë ö patronie tegö môla - Fracëszku Trédrze. Wzało w nim udzél ösmë szköłów: Zespół Sztôłce-niô i Wëchöwaniô (ZSiW) w Brodnice, Spödleczné Szköłë nr 1, 2 i 5 w Kartuzach, ZSiW w Dzérzążnie, Sp. Szk. w Grzëbnie, Sp. Szk. w Mirochówie i Zespół Szkółów w Kôłpinie. Céla miónków bëło rozköscérzanié införma-cjów ó kartësczim muzeum i jego patronie. Uczastnicë muszelë m.jin. roz-rzeszëc test i krziżówka. Öceniwała jich komisjo, w jaczi bëlë: Alicjo Steinka, Riszôrd Mielewczik i Tadeusz Wańka (pól. Wanke). Pierszi mól dobëlë uczniowie z Brodnice (Kinga Recław, Zofio Kempa, Florión Dera). Za nima bëłë szkółowniczczi ze Sp. Szk. nr 2 w Kartuzach (Nadiô Wolsko, Rozalio Fór-mella, Oliwio Grzonka), a trzecy plac zajimnalë (ex aequo) przedstówcowie ZKiW w Dzérzążnie (Sewerin Cëbul-sczi, Agata Ziółek, Dawid Głodowsczi) i Spodl. Szk. w Grzëbnie (Jakub Paczo-ska, Pioter Kaszuba, Anna Turzińskó). W artisticznym dzélu wëstąpiła Irena Brzesko z autorsczim przedstówka w óbrëmienim Teatru Rzezbë. Organizatora konkursu ókróm samégó muzeum bëło Towarzëstwö Drëchów Kaszëbsczégó Muzeum m. F. Brzezyńsczćgó w Kartuzach. NA SPÖDLIM WIADŁA NA STARNIE KASZËB-SCZÉGÔ MUZEUM W KARTUZACH koscerzna. nowi westowk Ödj. dm W kóscersczim muzeum je ótemkłi stójny wëstôwk namieniony ks. abp. Henrikówi Muszińsczćmu, Primasowi Seniorowi, Honornemu Öbëwatelowi Kóscérznë. Jegô uroczësté ótemkniacé miało plac 17 łżëkwiata. Wëdarze-nié zaczało sa mszą swiatą w Sanktuarium Matczi Bósczi Kóscersczi Kró-lewi Familiów. Drëdżi dzél ódbéł sa ju w sedzbie muzeum. Tam swiódkama ótemkniacô wëstôwku i skrëszającëch słów jego bóhatérë bëlë m.jin.: dzys-dniowi Primas Pólsczi abp. Woj cech Polak, pelplińsczi biskup Riszôrd Kasyna, przedstówcowie pólsczégö parlamentu, Kaszëbskó-Pómórsczégó Zrze- szenió i samórządzënowëch wëszëznów a téż mieszkańcowie Kóscérznë. Na nowim wëstôwku są rozmajité zachë zrzeszone z abp. Muszińsczim, np. jego primasowsczé ruchna, za-bëtkówé méble, państwowe ódznaczi, publikacje, ódjimczi, dokumentë... Wôżnym parta uroczëznë z 17 łżëkwiata bëła projekcjo dokumentalnego filmu Andrzeja Machnowsczégö Emisariusz Kardynała i promocjo ksąż-czi primasa z Kóscérznë Posługa Słowu w prymasowskim Gnieźnie. NA SPÔDLIM WIADŁA NA STARNIE MUZEUM KÓSCERSCZI ZEMI ■■ę M(iJ 20' i, POMERANIA 65 KLËKA m kaszëbë i całi swiat. brëkôwné sądëtczi na MÔŁÉGÔ PRINCA Na internetowim portalu zrzutka.pl warô zbiérka pieniadzy na wëdanié ksążczi Antoina de Saint-Exupérye-gö Le Petit Prince w kaszëbsczim jazëku. Z francësczégö öriginału przełożił ja Macéj Bańdur. Jak za-gwësniwô dolmaczéra, rëchtëjącë sa do ti robötë, przeczëtôł téż ksążka pö czesku, żebë miec przëmiar dol-maczënku na jinszi słowiańsczi jazëk, a ökróm te wëzwëskiwôł translacje na anielsczi i óladersczi. Tłómaczenié mdze miało titel Môłi Princ. Do tekstu mô bëc dodóny słowôrzk mni znónëch kaszëbsczich słów. Do wëdaniô ksążczi brëkôwné je zebranie nômni 3 tës. zł. Muszi jesz napisać, że pisënk bédowóny przez Bańdura apartni sa öd tegö, jaczi bédëje Radzëzna Kaszëbsczégö Jazëka (i „Pomerania"). Wezmë na to nosowi spółzwak ą zapisywô ön jakô ö, a cz, dż jakö cj, dzj. Hewö krótczi wëjimk przełożënku ksążczi ze starnë pismiono.com. Cjéjjô bélszesc lat,jednim razajô wjidzôł jeden bëlni wôbrôzk, ten bél w ti knidze wö börowjiznje, co sa nazéwa «Prôwdzëwé Pôwjesce». Nó njim bëła znjija bóa,jakô żarła swôja wôpjôra. (...) W ni knidze stojało: «Znjije bóa pôłikajö swé wôpjôrë w całości, bez dzegwjenjô. Pötemu nji mögö sa rëchac a spjö szesc ksażëci ë trawjö». Patronat nad wëdanim Môłégö Princa mô „Pomerania". RED. m bëtowô. pô kaszëbsku w „kurierze" Tidzenik „Kurier Bytowski" dosc regularno publikuje rozmajité kaszëb-sköjazëköwé tekstë, ösoblëwie autorów póchôdających z bë-towsczégö pówiatu abó w nim mieszka-jącëch. Tej-sej są to nawetka całé ksążczi drëkówóné w dzélëkach, jak np. dokôz science--fiction Nalazłé w Bëtowie Jana Natrzecégó. W łżëkwiace (nr 14/2018 z 5.04) ukôzało sa ôpöwiôdanié jedny z nôdzejów kaszëbsczi lëtera-turë na przińdnota, młodëchny Zuzanë Gleszcziń-sczi Staszkowi jiwer (wgôdnikôwi „Stegnie" z 2017 r. nalézeta kôrbiónka z Zuzą i jiny ji tekst, pt. Heksa). Nen usôdzk östôł nôdgrodzony w latosym konkursu „Twórzimë w rodny mówie" (1. plac). Öpöwiôdô ó przeniesieniach môłégó knôpa, jaczi ni möże zrozmiec, dlôcze dozdrzeniałi wszëtkö udzywniają. Autorce winszëjemë czekawégö tekstu, a wëdôw-ców lokalnëch pismionów zachacywómë, żebë szlë szlacha „Kuriera" i szukelë w swöjich stronach autorów piszącëch pó kaszëbsku, i publikôwelë jich dokaże. RED. ANTOINE DE SAINT-EXUPÉRY TTLÓ^l bo o £1^ ..V w* \jA<\ , n? J KULTURA Staszkowi jiwer ôtemky môstk dlô piechtnëch w ^stce -------l,l| —™ ôdj. s. lewandowsczi ł ęt*" v sëchim paka uszłé ÖBROTA ŚWIATA. UCZBÖWI ÖBRZÉSZK Przódë łat lëdze pömału żëlë Nicht nie brëköwôł pö chmurach latac (...) Tak sa zaczinô wiersz Jana Piepczi, do chtërnégö w 1975 roku usadzył melodią Wacłôw Kir-köwsczi1. Je ta „öbrota świata" cywilizacyjnym pókroka czë znanką bezmëslnégö öwczégö nëku za nowim? To wstec sa pośpiewanie, wszechwlôżnô nëk-ba, potrzeba bëcô równo ze wszëtczima, jidzeniô za módą, ôrtama zachöwaniô... Je tak, bö chcemë më bëc dzéla spölëznë taczi czë jiny? Nie chcemë bëc „malowónyma ptôcha-ma" Kósyńsczegó?2 Może prosto je wigódno robie to, co wszëtcë? A möże prawie nié? Nie je wôrt? Kö Zbigórz Herbert napisôł, że z żocha leno smiecë płëną...3 Möże wôrt je wątpić w to, co je z górë bédowóné? Za Kartezjusza stowama: Mëszla - tej jem (Cogito ergo sum)4 - trzeba samemu przemëslëc jesz rôz to, co wëdôwô sa ju uznóné i pó-dóné przez wëższëznë do robieniô? Öd cze tu zaczic? Öd szkołę! Kaszëbsczé dzecë wcyg są uczone podług systemu, jaczi wprowadzył w Prësczim Państwie król Friderik Wilhelm III po przegróny z Napöléöna biôtce pód Jeną5, w 1807 r. Nowé, möcné państwo miało bëc zbudowóné na pösłësznëch żołnierzach a urzadni-kach. Szerok ta sprawa i całą udba, a skutczi muszeb-ny, przëmusowi, państwowi uczbë dół chócle w roku 1971 Murray Rothbard w swójim eseju pt. „Edukacja wolna i przymusowa"6. Szkółë przeszłe pód minystra7 a ód 1810 r. kóżdi szkolny muszół miec państwowi atest. Wprowadzëlë zwónczi na lekcje, cobë dzecë jak na rozkóz óstówiałë swoje zajaca i nëkałë do szköłë. Weszłë óbrzészkówé lekturë, cobë młodi lëdze sami nie szukelë „niepasownëch" ksążk. Żelë fónksnéro-wałë priwatné (czasto kóscelné, zôkónné) szkółë -jich programë muszół „klepnąć" państwowi urzadnik. Pódług ti udbë prësczi öbëwatel (téż Kaszëba) sygło, że rozmiôł czëtac, pisać a rechówac. Nôwôżniészé bëło to, że słëchół pödwëższich. Do szkółë muszałë chódzëc dzecë we wieku ód 7 do 14 lat. Rodzyce, żelë dzecë nie chödzëłë do szkółë- bëlë kóróny sztrófóma, a nóbarżi nópiartima państwo zabierało dzecë i dówa-ło na wëchówanié mólowima władzoma. Prësczé módło póuczënë przeniesie do USA miemiec-czi emigrancë, a równo z tim przëjałë gó jiné kraje, co dobrze pasowało téż fabrikan-toma, co szukelë robotników, cobë so pöradzëlë z czëtanim instrukcje a regulamina. Dzysó szköłë służą nié dzecoma, ale państwu. A dbadzą, cobë dobrze nie uczëc - tec welownicë ni mógą bëc mądrzészi ód rządzącëch. Szkolny mają robota. Urzadnicë mają robóta. Starszi szköłowëch dzótk mają... bezpiek. A państwo tłoczi do młodëch musków to, co prawie jima pasëje, czasto przék ro-dzycoma uczniów. Bo państwo wëchówiwó sobie pösłësznégö óbëwatela - nié człowieka rozëmnégö. Co tej przińdze robie? Buńtowac sa? Może prosto muszi zgodno z Pisma gadać: jo, jo a nié, nié, a... robie pódług swojego pömëszlënku...? A może... za małe mamy ręce, żeby zatrzymać nimi czas?8 TÓMKFÓPKA Je ta „obrota świata" cywilizacyjnym pökroka czë znanką bezmëslnégö öwczégö nëku za nowim? 1 Wacław Kirkowski, Starzno, moja wieś, Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, 2015. 2 Jerzy Kosiński, Malowany ptak, oryg. The Painted Bird, przeł. Tomasz Mirko-wicz, 2010. 3 Zbigniew Herbert, Płynie się zawsze do źródeł pod prąd, z prądem płynę śmiecie, „Krytyka" nr 8, 1981, s. 39. 4 René Descartes, oryg. Je pense, donc je suis, w: Discours de la méthode, 1637. 5 Ö ti biôtce je m.jin. w ksążce Augustina Necla pt. Saga o szwedzkiej checzy, Muzeum Ziemi Puckiej 2017. 6 Murray N. Rothbard. Education: Free and Compulsory. Tekst pö polsku: ht-tps://mises-media.s3.amazonaws.com/ Education%20Free%20and%20Com-pulsory_Polish%20Translation_3.pdf?-file= 1 &type=document W 1817 roku ostało w Presach utworzone Minysterstwö ds. Wëznaniów i Öswiatë. Pierszim minystra béł Karl Freiherr vom Stein zum Altenstein, jaczi stwôrził centralno zarządzywóny system edukacje, z pödzéla na lëdowé szköłë, strzédné i uniwersytetë. Mi-nyster wprowadzył téż matura, jakô bëła klucza na uniwersytetë a ôtmika droga do służbę wojskowi, państwowi a urzadowi. 8 Śpiewa „Piasek" z muzyką Juliusza Loranca do słowów Jonasza Köftë: https:// it-film.com/v-jonasz-kofta-piasek--%C5%9Bpiewa-robert-janowski-VC-PBSfObADs.html MÓJ 2018 i POMERANIA/67 Z BUTNA CHŁOPSCZÉ MAJEWÉ NABOŻEŃSTWO - Dłudżi wékend je miniony, a mój brifka nie je jesz dodóm wrócony! - rikała brifczënó, chodzące pö Pëlc-köwie. - Chtëż widzół, chtëż wié, dze sa nen mój purtôk zatacył, niech zarôzka rzecze! Brifczënô tak całi dzén chodzące, wrzeszczała, a ca-stowim wôłka nad głową wëwijała. A widzec bëło, że möcną raka öna mô. Strach pôdł na Pëlcköwö. Lëdze öpöcuszku sedzelë pö dodomach, le slépia w rutach błëszczałë. Jô drëżôł... Leno jô jem wiedzôł, dze brifka je schöwóny. Trzë swiatë z nym möjim natrzasłim drëcha! Kó przëlôzł ob wieczór szóstego maja - zarosłi, ucza-póny, wëgniotłi a pószar-póny. Nôprzód jô nie zmerkôł, że ön to je ön. Ju wëcygôł jem z taszë dzesac złotëch, chcące temu ëżéhcowi je w raka wcë-snąc, czej nen słabim głosa dó mia przërzekł: -To jó, twój brifka, retój... - A maricznym! A të co? - Z piekła jem zwiornął... -Czemuż të dodóm nie jidzesz? — bëło mie to dzywné. -Tec cë gôdaja, że jem z piekła zwiornął... Ukrij mie... - brifka rozezdrzôł sa wkół a flot wkarowół w checze. Czej ju përzna doprzëszedł do se, öpöwiedzôł mie swoja historia. Móżeta mie wierzëc - drago to szło, kó muszółjem z niego kóżdé jedno słowö wółama wëcy-gac. Tak tej pósłëchôjta ópówiescë brifczi: - Më so z białką umëslëlë zrobić dłudżi wékend. Pier-szégó maja, tak jak to w Pëlcköwie sa słëchô, utcëlë më Swiato Robótë szpôdlama a grôbkama, grzebiące w ogródku. Zmarachówóny sedlë më so ob wieczór pod bómą, a stôrim pëlckówsczim zwëka wórzta z rusztu grëzącë a piwka popijające, nen snóżi, świąteczny dzeń zakuńczele. Mie to zaszmakało za wicy, temu całi drëdżi wékendowi dzeń jem z piekłą wórztą w gabie a budlą w race czas miło mudzył. Trzecégó dnia jistno. Czwiór-tégö dnia möji białce to swiatowanié zmier'zëło. Czej piąto kasta bëła lózó, moja wstała a rozkózała: „Kuńc muzyczi! Chcemë sa wzyc za jaką robota!". Mie nic, tobie nic, jem so z ji rozkôzu nick nie robił. Kó jak dłudżi wékend, to dłudżi wékend -zgniłi czas! Të miôł widzec, jaczi ona górz nó mia dostała! Wołka przez bania mie trzasła a zawrzeszcza: „A biôj të mie do diôbła!". I tak téż sa stało. Nie pamiataja, jak jem sa nalôzł w Parchowie, të wiész, ta dze młodé diôbłë są na chowie. Jak jó so ju z nyma diôblatama ö tim a nym pó-gôdôł, szast-prast a jô ju béł w Lëni, dze jem pótkół diôbła, co sa sieni. Fuj! Nie sfórtowôł jem ótrzéc gabë, a ju béł pod Stażëcą, dze je purtôków skópicą. Terôzka jô miôł ju dosc a chcół nazód jic dodóm. Ale to sa tak letko nie dało, kó łeb jó miôł cażczi jak nen dióbelsczi kam, co kole Nowi Hëtë nad jęzora stoji. Zmórdowóny ną rézą jem óstół śpiące w lese. Czej jó sa zbudzył, béłjern w Czechach, leżące w głabóczi kuli kole Bóżi stopczi. Jó sa urzasł a póstopkówół pode dodóm, do białczi. I tak jó trafił do piekła... Tako to, wejle, bëła, prówdzëwie chłopsko, brifkówó przigóda... Czile dniów pó dłudżim wékendze pod moją, zataco-ną na zbërku Pëlckówa, chatinka pódjachół leśny z wiadła, że brifczënô ógłosa amnestia. Czej brifka a nen, chto jegó ukriwó, do wieczora sa zgłoszą, mdą łaskawó pótraktowóny. Tak jó mójëgó drëcha z pszatra mocą wëcygnął, wëczëszcził jegó, ogolił a ma dwaji, ze strachu dërżącë, do brifczi chëczë szlë. Bogu dzakówac wółk nie béł w robóce. Brifczënó sa óbda, le równak sztrófa ma dosta - bez całi mój, ob wieczór, mielë ma dwaji pod wiesczim krziża leżeć a sa mödlëc. Leno tëli ma wënegöcjowa, że no leżenie ona nama na stojenié zamienia. Tak më co wieczór, óbez całi mój, stojimë a spiëwómë „Chwólta łączi umajone"... a z nama wszëtcë chłopi z Pëlcköwa. Hewó, błogosławiony brzód dłudżégó wëkendu... RÓMK DRZÉŻDŻÓNK Kö jak dłudżi wékend, to dłudżi wékend -zgniłi czas! 68 / POMERANIA/MAJ2018 W czasie 2 tygodni kursanci poznają lub doszlifują język kaszubski pod okiem profesjonalnej i sprawdzonej kadry nauczycielskiej. Oprócz świetnie przygotowanego lektoratu uczestników kursu czeka bogaty program wycieczek i warsztatów. Przewidujemy również wyktady osób zaangażowanych w rozwój współczesnej kultury Kaszub i Pomorza oraz spotkania z bardzo ciekawymi ludźmi. Program atrakcji zawiera m.in. spływ kajakowy Zbrzycą, połączony z poznawaniem twórczości literackiej Stanisława Peśtki (pseud. Jan Zbrzyca), uczestnictwo w XX Zjeździe Kaszubów w Luzinie czy też zwiedzanie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Udział w naszym przedsięwzięciu to okazja do spędzenia interesującego urlopu, podczas którego można połączyć naukę z zabawą. Projekt zośtat zrealizowany dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji fj.ja Ministerstwo 9 Spraw Wewnętrznych P* i Administracji PROGRAM OBEJMUJE: -120 GODZIN KURSU (TEORETYCZNEGO I WARSZTATOWEGO) -WYŻYWIENIE -NOCLEG -WYJAZDY STUDYJNE (WRAZ Z AUTOKAREM I BILETAMI WSTĘPU) www.kaszubi.pl facebook.com/kaszubi CENA: 1000 ZŁ MIEJSCE KURSU: WIEŻYCA -TERMIN: 2 -14 LIPCA 2018 SZYMBARK •• ' 'Ą' * . w: :-:®:S»x->5 2 ë' = 5: ^ f- "■TJ . C3 3 mm - 5 iii • .wiwwCw.wKw.w,'.' Gdańsk. Centrum św. Jana. ul. Świętojańska 50 wstęp wolny iÉPBBli :::::: nadbałtyckie centrum kultury w gdańsku >» THE BALTIC SEA CULTURAL CENTRE »s. BA/1TMMCKHM Ky/IbTyPHbIM 14EHTP A A A A wernisaż 20.04.2018 godz. 18.00 21.04 - 03.06.2018 codziennie: 10.00-18.00 ^ m 0\j 1 IBRAHIM ^ MOUHANNA ®S> ^ AGNIESZKA y) WOŁODŹKO ¥ ¥ «11 www.nck.org.pl sharedhisiory.eu (y^) ¥ ¥ Projekt wspotfinansowany WBBSM u- k r.