'(JENA^)0 zł (w tym B% VAT) NR 7-8 (511) lipiec-sierpień 2017 ROK JOZEFA CHEŁMOWSKIEGO ■^5- ' . ■■ 0ODATfy °LOG\^ 977023890490607 SAMODZIELNE CZARTERY JACHTÓW MOTOROWYCH (HAUSBOTOW) W OKOLICACH GDAŃSKA - PĘTLA ŻUŁAW I DOLNA WISŁA NA KANALE OSTRÓDZKO-ELBLĄSKIM Wynajem bez uprawnień! onal Kan VlSTULA fcftSES.eu ŻEGLUGA WIŚŁ^T^" i Kraków | Warszawa | Gdańsk Numer wydano dzięki dotacji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zrealizowano ze środków Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ze środków Miasta Gdańska. POMERANIA Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji WOJEWÓDZTWO POMORSKIE GDAŃSK miasto wolności Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W NUMERZE: 3 Z Januszem Golińskim, wójtem gminy Cedry Wielkie rozmawiał Sławomir Lewandowski 4 Ląd wyrwany wodzie Sławomir Lewandowski 6 Strażnik wałowy z Koźlin Tomasz Jagielski 7 Podróże na własną rękę są dla każdego! Piotr Bejrowski 10 Widzóné z bôta. Pôtkanié dlô piszącëch pó kaszëbsku Dariusz Majkôwsczi 11 Ö tim, co mô nômni 1200 lat Jón Natrzecy 14 Buszny ze se [Jeffrey Prang] Adóm Hébel 16 Z plecakiem po Kaszubach Z Tomaszem Słomczyńskim rozmawiał Marek Adamkowicz 18 Święte góry Pomorza. Rowokół Antoni Szreder 20 Zaborscy akcjonariusze spółki wydawniczej „Gazeta Chojnicka" Kazimierz Jaruszewski 22 Listy 23 Na Kaszuby! (część 2) Piotr Schmandt 28 Gawędy o ludziach i książkach. „Przyprawą potrawy jest głód" Stanisław Salmonowicz 30 Pómachtóny żëwöt Bruna Richerta wedle aktów z archiwum INP (dzél 15) Słôwk Förmella 32 Radość rzeźbienia [o Jarku Kustuszu] Maya Gielniak 36 Wujek Tosiek, pseudonim Doktorek (część 2) Stanisław Jankę 38 Skry Ormuzdowe 2016. Na chwałę Kociewia Z Ryszardem Szwochem rozmawiał Bogdan Wiśniewski 42 Nowi ricerze kaszëbiznë Red. 43 Gdańsk mniej znany. Wzdłuż Nowej Motławy Marta Szagżdowicz 44 Wójnowi Kaszëbi. Buten bëło prôwdzëwé piekło Z Henrika Dawidowsczim gôdôł Eugeniusz Prëczköwsczi 46 Pamiętne dni. Niespokojne pogranicze Józef Ceynowa 47 Gadki Rózaliji. Odezwa do Rómka Drzeżdzóna! i Czi śłat oszalał? Zyta Wejer 48 Z Kociewia. W cichaczu z książką Maria Pająkowska-Kensik 49 Zez Brus i nié leno. I Kaszëbskô Sportowo Olimpiada w Remusowim Lipnie Felicjo Bôska-Bórzëszköwskô 50 Bólszewsczé rozegracje Rodny Môwë - Méster Bëlnégô Czëtaniô (dzél1) Tomôsz Fópka 52 Zrozumieć Mazury. Galind Waldemar Mierzwa 54 Kaszubscy drzymalici ze Skorzewa Krzysztof Jażdżewski 56 Cegła w kaszëbsczim murze Z Mieczëslawa Bëstronia i Marka Zelewsczim gôdôł Dark Mąjkowsczi 58 Z południa. Derdowskiemu się należy Kazimierz Ostrowski 59 Z pôłnia. Derdowsczému sa słëchô Kazmiérz Ôstrowsczi, tłom. Iwóna Makurôt 60 Alojzy Szablewslci rodem z Tczewa - bohater „Solidarności" i pomorski poseł RP Jan Kulas 62 Brawadë ó koniach. Czë konie widzą dësze? Mateusz Bullmann 64 Méstrowie kaszëbsczégô słowa [Rodnô Mowa 2017] DM 65 Tak to je - karno FUCUS szukó za nowim? Adóm Hébel 66 Pieszy Rajd Kaszubski Andrzej Busler 68 Konkurs „Moja pomorska rodzina" został rozstrzygnięty Krzysztof Kowalkowski 69 Sport. Buczka i bucha Adóm Hébel 69 Kaszëbë z londińsczćgó pózdrzatku Dorota Miszewskô 70 Lektury 75 Klëka 83 Sëchim paka uszłé. Lanié wödë. Ôd Sëchtë nabróné Tómk Fópka 84 Z butna. Wizytacjo na Nordze Rómk Drzéżdżónk POMERANIA LËPINC-ZÉLNIK 2017 PRENUMERATA Poi^teramay z, dostaMfy do domu/! Koszt: prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy: • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 2810201811 0000 0302 0129 3513, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20-23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@wp.pl Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com. pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: prenumerata@ruch.com.pl lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 - czynna w dni robocze w godzinach 7-17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. Od Redaktora Wakacje to dla większości nas czas urlopów, a co za tym idzie - czas podróży, bliższych i dalszych. Choć powszechnie wiadomo, że na Kaszubach i Kociewiu jest wszystko, czego potrzeba urlopowiczom, to pokusa wyjechania gdzieś dalej bywa czasem ogromna. Może warto wybrać się zatem za miedzę, do naszych sąsiadów na Żuławach. Na żeglarzy czekają tam urokliwe drogi wodne i przystanie, które w ostatnich latach powstały w ramach projektu „Pętla Żuławska". O doświadczeniach z rejsu Szkarpawą i Wisłą oraz o wizycie w gościnnej gminie Cedry Wielkie piszemy na stronie 10. Zachęcam także do przeczytania rozmowy z wójtem tej gminy Januszem Golińskim, który opowiada o fenomenie przystani w Błotniku oraz o tym, jak ważne dla mieszkańców Żuław są wały przeciwpowodziowe. Tekst na stronie 3. Jeśli ktoś mimo wszystko woli wakacje za granicą, to może mu się przydać lektura artykułu Piotra Bejrowskiego (strony 7-9), młodego, ale już doświadczonego podróżnika, który podpowiada, co zrobić, żeby zwiedzić jak najwięcej za jak najmniej (mowa oczywiście o pieniądzach). W grudniu ubiegłego roku redakcja „Pomeranii" przyznała Skry Ormuzdowe za rok 2016. Jednym z wyróżnionych jest Ryszard Szwoch, Kociewiak, regionalista, autor m.in. Słownika biograficznego Kociewia. Zapis rozmowy z laureatem naszej nagrody na stronach 38-41. Sławomir Lewandowski POMERANIA MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20-23 tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl REDAKTOR NACZELNY Sławomir Lewandowski ZESPÓŁ REDAKCYJNY Bogumiła Cirocka Dariusz Majkowski Aleksandra Dzięcielska-Jasnoch (Najô Uczba) Ka Leszczyńska (redaktorka techniczna) KOLEGIUM REDAKCYJNE Piotr Dziekanowski (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Ewa Górska Stanisław Jankę Wiktor Pepliński Danuta Pioch Edmund Szczesiak Bogdan Wiśniewski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Iwona Makurat ZDJĘCIE NA OKŁADCE Sławomir Lewandowski WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20-23 DRUK Bernardinum, ul. bpa Dominika 11, 83-130 Pelplin Nakład 1200 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. ROZMOWA Z JANUSZEM GOLINSKIM, WÓJTEM GMINY CEDRY WIELKIE ■ Cedry Wielkie to typowa gmina wiejska, w której królują pola uprawne. Jednak jej wizytówką nie jest rolnictwo, a zlokalizowana w Błotniku przystań jachtowa. Przystań w Błotniku z pewnością jest jedną z najbardziej spektakularnych inwestycji w naszej gminie, która dotąd nie kojarzyła się z turystyką wodną. Decydując się na budowę nowoczesnej mariny, braliśmy pod uwagę przede wszystkim jej doskonałe skomunikowanie poprzez Martwą Wisłę z Gdańskiem oraz poprzez śluzę w Przegalinie z Wisłą oraz jej dopływami - Szkarpawąi Nogatem, które z kolei łączą się z wodami Zalewu Wiślanego. Ta inwestycja, zrealizowana w ramach I etapu Pętli Żuławskiej, to miejsce, do którego już teraz bardzo chętnie ściągają żeglarze, o czym świadczy ilość cumujących tu jachtów. Mnie, jako gospodarza, cieszy również fakt, że wraz z żeglarzami do Błotnika przyszli także inwestorzy. Mamy tu do czynienia z klasyczną reakcją łańcuchową. Najpierw powstała przystań, następnie zawitali tu żeglarze, a za chwilę inwestor, dzięki któremu wodniacy mogąnp. przezimować jacht lub łódź w Błotniku lub dokonać niezbędnych napraw. ■ Planujecie kolejne inwestycje? Zdecydowaliśmy się rozbudować przystań, dzięki czemu zwiększy się ilość miejsc do cumowania, co z kolei przełoży się na większą liczbę wpływających do nas jednostek. Pomyśleliśmy także o kajakarzach, dla których planujemy wybudować specjalnie przystosowane pomosty cumownicze. Chciałbym, aby w kolejnych latach na przystani w Błotniku powstała także wieża widokowa, która jest już od dawna w planach. Dzięki platformie widokowej turyści będą mogli zobaczyć szczególny kawałek Żuław, od którego pod koniec XIX wieku rozpoczęto przekop Wisły. Dzisiejsza przystań w Błotniku to konsekwencja tego przekopu, tu bowiem, gdzie dzisiaj stoją pomosty i cumują jachty, było pierwotne koryto rzeki. I Czy można powiedzieć, że Błotnik jest wodną bramą do tej części Żuław? Oczywiście, ponieważ żeglarze, którzy decydują się do nas przypłynąć, otrzymują informację, co jeszcze warto zobaczyć w naszej gminie, a ta słynie z wielu ciekawych obiektów będących spuścizną po żyjących do 1945 roku na tym obszarze menonitach. Warto wymienić choćby słynne domy podcieniowe w Trutnowach, Koszwałach i Miłocinie czy kościoły w Cedrach Wielkich, Kieżmarku oraz w Giemlicach. Jednak już same krajobrazy Żuław - niespotykane nigdzie indziej - powinny być dla naszych gości magnesem do zejścia z jachtu. Wierzę, że ścieżka rowerowa, której budowa planowana jest na wale wzdłuż Wisły, będzie także doskonałą alternatywą do zwiedzania naszej gminy bez konieczności przesiadania się do samochodu. ■ Rozmawiając o Żuławach, nie sposób nie zapytać o to, jak przygotowani są ich mieszkańcy na wypadek powodzi, która w historii tej krainy miała miejsce kilkukrotnie. Jej skutki często były tragiczne. Ostatnia wielka powódź miała miejsce wiosną 1945 roku i była spowodowana działaniami wojennymi. Zresztą różne wojska na przestrzeni wieków poprzez niszczenie wałów próbowały osiągnąć swój cel. Niemniej także siły natury niejednokrotnie przyczyniły się do tego, że wody Wisły zalewały Żuławy, a także pobliski Gdańsk. Mieszkańcy tych ziem zawsze dbali o wały przeciwpowodziowe wzdłuż Wisły, mieli bowiem świadomość, że od tego zależy los ich gospodarstw, dobytku i ich samych. Dzisiaj, po okresie socjalizmu, świadomość mieszkańców gminy w zakresie ochrony przeciwpowodziowej, w tym społecznej edukacji przeciwpowodziowej, systematycznie wzrasta, ale jest niewystarczająca, dlatego należy podjąć niezbędne działania, w tym edukacyjne. Postanowiliśmy rozpocząć edukację od najmłodszych, gdyż za kilka lat to oni będą odpowiadać za bezpieczeństwo swoje i swoich najbliższych. Udało nam się w tym celu skonstruować makietę, która symuluje powódź. Młodzi ludzie mogą na własne oczy zobaczyć, co się dzieje z uszkodzonym wałem przeciwpowodziowym, co woda robi z domostwami, infrastrukturą drogową oraz ludźmi. Nauka poprzez doświadczenie to bodaj najlepszy sposób edukacji. Wierzę, że okaże się owocny. ROZMAWIAŁ SŁAWOMIR LEWANDOWSKI POMERANIA 3 LĄD WYRWANY WODZIE Zachwycają panoramą. Żuławy - ich płaski i na pierwszy rzut oka jednostajny krajobraz kryje w sobie urodzajne ziemie, ogromne bogactwo natury, niespotykane nigdzie indziej obiekty historyczne - domy podcieniowe i kościoły, ciekawe zabytki hydrotechniczne: mosty zwodzone czy śluzy, oraz historię naznaczoną nieustanną i nierówną walką człowieka z siłami natury. Dzisiaj obszar delty Wisły to doskonałe miejsce przede wszystkim dla turystyki wodnej, coraz chętniej odwiedzane przez żeglarzy, na których czeka ponad 300 km szlaków wodnych. Żuławy swój charakter zawdzięczają w dużej mierze ciężkiej pracy pokoleń mieszkających tu ludzi, którzy mniej więcej od XIII wieku rozpoczęli osuszanie i obwałowywanie licznych rozlewisk oraz ich poldery-zację, skutkiem czego wydarte morzu tereny zagospodarowano pod uprawy oraz osadnictwo. Prawdziwa rewolucja nastąpiła w XIX wieku. Dzięki pracom hydrotechnicznym ówczesnym inżynierom udało się odciąć Nogat od nurtu Wisły. Wszystko za sprawą budowy śluzy w Białej Górze. Dopełnieniem było wykonanie Przekopu Wisły i odcięcie od głównego nurtu Wisły Gdańskiej (Martwej Wisły) i Elbląskiej (Szkarpawy). Za sprawą tych działań zmniejszono prawdopodobieństwo wystąpienia z brzegów Wisły, która od tamtej pory wpadała bezpośrednio do Zatoki Gdańskiej. i Na wodnym szlaku 4 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 MENONICI Mieszkańcy Żuław od zawsze musieli się zmagać z powodziami, które w mniejszym lub większym zakresie nawiedzały ten nizinny obszar. Katastrofalne powodzie z połowy XVI wieku doprowadziły do wyludnienia nadwiślańskich wsi. Aby ponownie zaludnić opustoszałe wsie, władze oferowały preferencyjne warunki, m.in. zwalniano mieszkańców z obowiązkowych świadczeń lub proponowano przywilej kilkudziesięcioletniego dzierżawienia ziemi w zamian za natychmiastowe przystąpienie do odbudowy wałów leżących na obszarze wsi, na której się osiedlano. W połowie XVI wieku wśród nowych mieszkańców znaleźli się również osadnicy z Niderlandów, pośród których byli również menonici mieszkający na terenie Żuław do 1945 roku. Choć populacja menoni- tów w okresie największego rozkwitu nie przekraczała szóstej części całej ludności zamieszkującej Żuławy, to bez wątpienia odegrali oni znaczną rolę w odbudowie systemu melioracyjnego po jego zniszczeniu przez wspomniane już powodzie z połowy XVI wieku. Także kolejne pokolenia menonitów przyczyniły się do wyrwania tego nadzwyczaj urodzajnego kawałka ziemi spod władzy rzek i morza. Po II wojnie światowej zniszczone przez front i opuszczone przez jej dotychczasowych mieszkańców Żuławy nie zachęcały do osiedlania się na tym terenie. Ludność, którą w ramach tzw. repatriacji przesiedlono ze wschodu, nie czuła więzi z nową małą ojczyzną. Było to zjawisko powszechne wśród repatriantów, oni bowiem nadal za swoje uważali domostwa na terenach dzisiejszej Litwy, Białorusi czy Ukrainy, które musieli opuścić. Powszechna też była obawa, że zasiedlone przez nich żuławskie nieruchomości zostaną im wkrótce odebrane przez poprzednich właścicieli. Dopiero wnuki i prawnuki tych ludzi z pełną świadomością są w stanie dzisiaj powiedzieć, że Żuławy to ich dom, ich ziemia. To właśnie potomkowie dawnych repatriantów budują dzisiaj nową tożsamość Żuław i dbają o to, aby inni dostrzegli bogactwo tej krainy, która przez wiele lat powojennej Polski była postrzegana jak ubogi i mało interesujący obszar. PĘTLA ŻUŁAWSKA Impulsem, który przyczynił się w ostatnich latach do rozwoju Żuław, była decyzja władz województwa pomorskiego (w partner- Z ŻUŁAW stwie z województwem warmińsko--mazurskim) o budowie przystani oraz pomostów na obszarze delty Wisły oraz Zalewu Wiślanego. Projekt znany pod nazwą Pętla Żuławska sprawił, że żeglarze coraz chętniej zaglądają do tego rejonu Polski, a przyciągają ich nie tylko wytyczone i oznakowane szlaki wodne, ze zwodzonymi mostami i śluzami, które nierzadko są perełkami wśród zabytków hydrotechnicznych. Wodniaków przyciąga również unikatowy krajobraz delty Wisły, liczne rzeki i kanały, wśród nich Szkarpawa, No-gat, Wisła Królewiecka i oczywiście Wisła i jej odnoga zwana Martwą Wisłą oraz Zalew Wiślany. Pętla Żuławska to także sieć portów, przystani żeglarskich i pomostów cumowniczych wybudowanych lub zmodernizowanych na potrzeby żeglarzy. Nazwa Pętla Żuławska nie jest tu przypadkowa, ponieważ cały szlak można przepłynąć bez konieczności zawracania. Można więc wybrać się w rejs Szkarpawą, pokonując mosty w Drewnicy i Rybinie, dalej popłynąć Nogatem w górę rzeki przez Malbork w kierunku śluzy w Białej Górze, skąd prowadzi otwarta droga na Wisłę. Kierując się na północ, można zaś dotrzeć do śluzy Gdańska Głowa, która wprowadzi żeglarzy ponownie na Szkarpawę. Można także popłynąć kilka kilometrów w dół Wisły i poprzez śluzę w Prze-galinie wpłynąć na Martwą Wisłę, skąd otwarta droga do Gdańska lub pobliskiego Błotnika. Popłynąć można również do Elbląga, pokonując po drodze m.in. Kanał Jagielloński, lub Zalewem Wiślanym do Krynicy Morskiej, Fromborka lub Tolkmicka. Możliwości jest wiele, wszystko zatem zależy od tego, ile się ma wolnego czasu. Warto przy tym pamiętać, że pośpiech nie jest tu wskazany. Szlaki wodne Pętli Żuławskiej skłaniają do relaksu i wypoczynku, a nie do gonitwy. Należy zaznaczyć, że Pętla Żuławska to także element Międzynarodowej Drogi Wodnej E70 biegnącej z Rotterdamu, przez berliński węzeł śródlądo- Dom podcieniowy w miejscowości Trutnowy wych dróg wodnych, północną Polskę, do Kaliningradu, a dalej drogą wodną Niemna (Pregołą i Dejmą) do Kłajpedy. Bardzo popularnym środkiem transportu jest tutaj płaskodenna łódź mieszkalna (hausboot/ house-boat), dzięki której kilkudniowy rejs to prawdziwa przyjemność bez konieczności szukania noclegu na stałym lądzie. Wystarczy kawałek pomostu, do którego można będzie przycumować na noc łódź. DZIEDZICTWO KULTUROWE Żuławy to także atrakcje związane z dziedzictwem kulturowym. Warto zatem zobaczyć niewielkie i jedyne w swoim rodzaju kościoły w Kieżmarku, Krzywym Kole, Leszko-wach, Stegnie czy ruiny gotyckiego kościoła w Steblewie. Niespotykane nigdzie indziej domy podcieniowe można podziwiać w Trutnowach, Miłocinie czy Koszwałach. Choć część z nich nadal wymaga pilnego remontu, to są także takie, które doczekały się modernizacji i prezentują się tak, jakby były dopiero co zbudowane. Warto zajechać do Palczewa, żeby zobaczyć jeden z ostatnich na tym terenie wiatraków. Jeszcze 70-80 lat temu stało na Żuławach około 100 takich konstrukcji. Pośród wielu atrakcji są tu także zamki, w tym ten najbardziej znany w miejscowości Grabiny-Zameczek. Kolejną niewątpliwą atrakcją regionu jest kolej wą- skotorowa, której historia sięga XIX wieku i wiąże się z przemysłem cukrowniczym. Rozsiane po Żuławach cukrownie potrzebowały odpowiedniego środka transportu do przewozu buraków. Kolej o nietypowym rozstawie szyn była wówczas doskonałym rozwiązaniem na podmokłym terenie. Z czasem ilość linii kolei wąskotorowej rozrosła się i oprócz linii towarowych uruchomiono także połączenia pasażerskie. Aktualnie Żuławska Kolej Dojazdowa obsługuje turystyczne połączenia z Nowego Dworu Gdańskiego przez Stegnę, Sztutowo, Jantar do Mikoszewa. Ujarzmiony przez człowieka kawałek lądu, przypominający odwrócony trójkąt, poprzecinany rzekami, setkami kanałów i rowów melioracyjnych, to przykład inżynierskiego kunsztu i pracowitości mieszkańców, którzy przez wieki mieli jeden cel - nie poddać się nieprzewidywalnym siłom natury. Choć żywioł niejednokrotnie niszczył lata ciężkiej pracy, zabierał domostwa, a nawet zabijał ludzi i zwierzęta, to jednak Żuławy - ten niepewny skrawek ziemi - zawsze były chętnie zasiedlane. Dzisiaj pod tym względem nic się nie zmieniło. Żuławy nadal tętnią życiem i zachęcają do odwiedzin. Warto zatem poznać ten leżący po sąsiedzku skrawek pomorskiej ziemi, aby przekonać się, że z naturą można i należy żyć w zgodzie. SŁAWOMIR LEWANDOWSKI LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA 5 HHD Z ŻUŁAW STRAŻNIK WAŁOWY Z KOŹLIN \ I t Rok 2017 został ustanowiony Rokiem Wisły. Ta królowa polskich rzek jest znana od dziecka każdemu Polakowi choćby z piosenki „Płynie Wisła, płynie po polskiej krainie". Piękna i urokliwa bywa także niebezpieczna. Wielu mieszkańców Żuław Gdańskich od wieków sprawdzało jej stan i wysokość. Wały, tamy i zapory, które budowali, miały chronić przed wielką wodą. Najmniejsze zaniedbanie i zlekceważenie obowiązków mogło pociągnąć za sobą straszne konsekwencje. W tym wyjątkowym roku warto chyba przypomnieć starą żuławską legendę, i na pamiątkę, i jako ostrzeżenie, że ta dumna polska rzeka bywa także bardzo groźna i srogo każe za błędy. Wały rzeczne na Żuławach pełnią niezwykle ważną funkcję. Nie wolno ich zaniedbać, muszą być utrzymani należycie, wciąż ulepszane i niezwykle pilnie strzeżone. Od ich stanu zależy życie mieszkańców Żuław. Przerwanie wału grozi zalaniem krainy - wówczas woda pochłonie zarówno ludzi, jak ich majątki. W dawniejszych czasach istniał specjalny urząd głównego wałowego, a podlegali mu strażnicy wałowi. Byli to mężczyźni sumienni, rozsądni i zdecydowani. Tylko tacy mogli strzec ludzi i ich majątków. Ufano im. Takim właśnie człowiekiem był strażnik wałowy z Koźlin. Szczególnie niebezpiecznym okresem dla Żuław była wczesna wiosna, kiedy topniały śniegi i lody. Wtedy wody Wisły i Nogatu podnosiły się znacznie i wszyscy bali się powodzi. Strażnik miał wówczas dużo pracy. Musiał stale czuwać. Którejś wiosny wody podniosły się nadzwyczaj wy- soko. Strażnik każdego dnia objeżdżał na swym wspaniałym siwoszu wały i szukał miejsc szczególnie narażonych na uszkodzenie. Tak było przez wiele dni. Okoliczna ludność błagała Boga, by utrzymał wodę w ryzach. - Módlmy się o wytrwałość dla wałowych i robotników - zachęcał proboszcz. - Od nich wiele zależy. Wałowy z Koźlin również w duchu się modlił. Wody zaczęły powoli opadać. Najgorsze minęło. Mieszkańcy cieszyli się i świętowali. Strażnik raz jeszcze objechał teren, by sprawdzić stan wałów. Pod koniec dnia dojrzał niewielki otwór wydrążony w wale przez wydrę. Pomyślał jednak, że zajmie się tym nazajutrz, przecież wody opadły i bezpośrednie niebezpieczeństwo minęło: „Robotnicy świętują, nie będę wołał ich tylko po to, by załatali tak małą dziurę. A i ja jestem już zmęczony. Jutro z samego rana przyjadę w to miejsce i sprowadzę tu ludzi. Dziś niech się bawią". Niestety, w nocy zerwał się silny północny wiatr. Wody i kry lodowe zaczęły się spiętrzać i cofać. W mgnieniu oka powstał zator lodowy i poziom wody podniósł się jak nigdy dotąd. Nikt początkowo tego nie zauważył. Ale gdy tylko dostrzeżono niebezpieczeństwo, zbudzono wszystkich. Wałowy z Koźlin jak oszalały galopował na swym koniu w kierunku miejsca, w którym wczoraj zauważył dziurę. Było już jednak za późno. Woda przerwała wał i wdarła się na pola, wkrótce miała zatopić domy i zagrody. Strażnik podjechał blisko. Zsiadł z konia. Patrzył, jak woda z olbrzymią siłą wyrywa kolejne ziemne fragmenty wału. Nic już nie mógł zrobić. Oskarżał siebie samego o nieuwagę i niekompetencję. Obwiniał się o to, że przez własną niedbałość ściągnął na ten kwitnący kraj spustoszenie. Zatrwożyła go moc zniszczenia. Niewiele myśląc, wskoczył znowu na konia. Ruszył galopem po wale. Pędził, jakby stracił rozum. Ludzie widzieli go, wołali, krzyczeli. On ich nie słyszał. Spiął konia i... skoczył do rzeki. Wody najpierw rozstąpiły się gościnnie, przyjęły konia i jeźdźca, po chwili zamknęły się nad nimi obojętnie. Szare, wzburzone, zachłanne. Od tej pory co roku, gdy nastaje czas wiosennych roztopów, pokazuje się przy Wiśle jeździec. Widać go tam, gdzie wał jest zniszczony, nadwyrężony. Strażnicy wałowi wiedzą, że to znak dla nich. Muszą się przyjrzeć tym miejscom szczególnie uważnie. Warto odwiedzić strażnicę w Koźlinach i wiślane wały, aby przypomnieć sobie dawną żuławską legendę. Wały rzeczne to także doskonałe miejsce na piesze i rowerowe wyprawy. TOMASZ JAGIELSKI 6 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 PODRÓŻE NA WŁASNĄ RĘKĘ SĄ DLA KAŻDEGO! Przez pięćdziesiąt lat Wojciech Dąbrowski, bez wsparcia sponsorów, odwiedził z plecakiem ponad 230 państw i terytoriów zależnych. Mieszkający w Gdańsku emerytowany inżynier jest przykładem na to, że pracując na etacie, można dużo podróżować po świecie i robić to w sposób niskobudżetowy. Kiedy czterdzieści lat temu urodzony w Nowym Porcie podróżnik wspinał się na Kilimandżaro, swoją wiedzę o naszej planecie czerpał wyłącznie z podręczników do geografii. Mógł wówczas jedynie pomarzyć o możliwościach, jakimi dysponuje każdy, kto w XXI wieku postanowi rozpocząć przygodę z poznawaniem świata. CZY MOŻNA ZWIEDZIĆ ŚWIAT „BEZKOSZTOWO"? „Jak podróżować za darmo?", „Biblia taniego latania", „Lecę dalej. Tanie podniebne podróże", „Autostopem przez życie", „Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów", „Paragon z podróży. Poradnik taniego podróżowania", „Wspaniałe podróże na każdą kieszeń, czyli Europa za 100 euro" -w środkach masowego przekazu możemy napotkać chwytliwe tytuły artykułów i książek wypełnionych radami dotyczącymi przemieszczania się za nieduże pieniądze. Czy jednak faktycznie, jak sugeruje pierwsza z wymienionych pozycji, można jeździć po świecie całkowicie „za darmo"? Zacznijmy od tego, że oszczędzanie zawsze i wszędzie nie za każdym razem powinno być chwalone. Nadużywanie uprzejmości i gościnności - zwłaszcza mieszkańców krajów mniej zamożnych od naszego - budzi wątpliwości natury etycznej. Turystyka to ważna gałąź gospodarki. Nie istnieje coś takiego jak podróż „za darmo". Jeżeli my nie zapłacimy, to ktoś inny zapłaci za nas. Podwiezie, kupi bilet, przenocuje, zaprosi na obiad itd. Pozostawmy jednak na marginesie rozważania o „świadomej turystyce" (więcej na ten temat można przeczytać na portalu post-turysta.pl) i „darmowych podróżach". Przejdźmy zatem do sprawdzonych sposobów na obniżenie kosztów „dalekich" wyjazdów. CO ZROBIĆ, BY NASZE WAKACJE BYŁY NISKOBUDŻETOWE? Najtańszymi metodami są transport autostopowy oraz noclegi znalezione za pośrednictwem portalu couchsurfing. com, czyli oferowane przez społeczność skupiającą osoby, RS które przenocują nas w swoim domu. Sposoby te niewątpliwie mają sporo zalet. Nie każdy czułby się jednak podczas takiej podróży komfortowo. Ponadto taka „wyprawa" wymaga większej ilości czasu i nie zawsze jest „dostępna". Nawet jeśli zrezygnujemy z tych opcji, to nadal dysponujemy kilkoma możliwościami sprawienia, by zagraniczne wakacje były niskobudżetowe. Przede wszystkim musimy się przekonać do samodzielnej organizacji wyjazdu. Im więcej czasu spędzimy na planowaniu takiej podróży i przygotowywaniu się do niej, tym większa szansa na optymalizację jej kosztów. Bycie biurem turystycznym dla siebie, rodziny i znajomych jest niezwykle satysfakcjonujące. Podczas takich wycieczek robimy i zwiedzamy to, na co mamy ochotę. Sami dokonujemy wyboru: pomiędzy plażą a muzeum, pomiędzy stolicą a prowincją, pomiędzy obcowaniem z naturą a wizytą w historycznych miejscach. Jesteśmy niezależni i sami zarządzamy swoim czasem. Testujemy własne kompetencje organizacyjne, a także językowe. Zaletą takiego sposobu przemieszczania się jest ponadto możliwość zejścia z utartego szlaku, którym zazwyczaj prowadzą klientów biura podróży. Daje to nam szansę na bliższe poznanie odwiedzanego kraju oraz intensyfikację doznań. Z szansy tej warto skorzystać. Najlepiej poza sezonem, gdy ceny są znacznie niższe, a popularne miejsca mniej zatłoczone. Podróżowanie bez pośrednictwa biura jest tańsze i zdecydowanie ciekawsze. Najtrudniej podjąć decyzję o pierwszym takim wyjeździe. Każdy następny będzie prostszy. Nabędziemy doświadczenia i pewności siebie, sprawniej A HPSśSss WAKACJE będziemy się poruszać za granicą. Skąd wziąć zatem pieniądze na podróże? Zazwyczaj to kwestia priorytetów, oszczędności i przesunięć w domowym budżecie. Rezygnując z biura turystycznego, będziemy mogli wyjeżdżać na dłużej i częściej. PIERWSZE KROKI W SAMODZIELNYM PLANOWANIU WAKACJI Możemy rozpocząć od „polowania" na tanie bilety, noclegi, opcjonalnie na samochód oraz połączenia w kraju docelowym. Musimy także zdecydować, czy planujemy każdy przejazd i nocleg z wyprzedzeniem, czy też wybieramy wariant bardziej elastyczny, zakładający możliwość modyfikacji planów w trakcie wyjazdu (łatwiejszy do realizacji poza sezonem, choć wymagający już pewnego doświadczenia). • BILETY LOTNICZE. Jeśli chodzi o zakup tanich biletów lotniczych, to prawdziwą skarbnicą wiedzy są strony i fora internetowe, takie jak: www.fly4free.pl, www.lata-myzgdanska.pl, www.mlecznepodroze.onet.pl, www.loter. pl oraz www.travelbit.pl/forum/. Znajdziemy tam m.in. informacje o promocjach tanich linii, propozycje łączone (lot+noclegi), a także wiele inspiracji i praktycznych rad dotyczących pobytu za granicą. W przypadku podróży samolotem im bardziej jesteśmy elastyczni (termin/miejsce wylotu/lądowania), tym łatwiej „upolować" dobrą cenę. Ponadto powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy na pewno podczas urlopu musimy skorzystać ze wszystkich usług oferowanych przez przewoźników? Najbardziej popularne na polskim rynku tanie linie lotnicze (Wizz Air oraz Ryanair) wprowadziły bowiem do swojej oferty odpłatny wybór miejsca w samolocie, odpłatne pierwszeństwo wejścia na pokład, odpłatną odprawę na lotnisku oraz odpłatne dodatkowe bagaże. Przed pierwszym wylotem warto skorzystać z pomocy bardziej doświadczonych miłośników tanich lotów. Przygotowując się do wyjazdu, dużo pytaj i jeszcze więcej czytaj. Wartymi rozważenia sposobami na minimalizowanie kosztów podróży są ponadto loty z przesiadką (na oddzielnych biletach), łączenie odcinków lotniczych z kolejowymi lub autobusowymi, a także wylot z lotniska innego niż położone najbliżej miejsca zamieszkania. Regionalne porty lotnicze często są sprofilowane pod pewne regiony, dlatego tak istotna jest elastyczność przy zakupie biletów. Trójmiasto jest dobrze skomunikowane m.in. z Warszawą, Berlinem i Londynem, skąd bilety do atrakcyjnie turystycznych miejsc są często łatwiej dostępne. • NOCLEGI. Drugim krokiem, po zakupie biletów lotniczych, jest zazwyczaj planowanie podróży na miejscu oraz rezerwacja noclegów w wybranych lokalizacjach. Najpopularniejszą platformą do wyszukiwania dostępnych ofert zakwaterowania jest portal booking.com. Pokoje prywatne oraz łóżka w salach wieloosobowych w hostelach możemy natomiast znaleźć na hostelbookers.com oraz hostelworld. com. Dla większych grup interesującą opcją jest wynajem apartamentów za pośrednictwem serwisu Airbnb. Ceny oferowane na wymienionych portalach zazwyczaj są niższe niż na stronach internetowych obiektów noclegowych. • WYNAJEM AUTA. Jeżeli ktoś zamierza wypożyczyć samochód na czas wyjazdu, można to zrobić za pośrednictwem portalu economycarrentals.com. Inną opcją jest rentalcars.com lub strony wypożyczalni. Dla większych grup (podział kosztów) i poza sezonem (cena) to dobry sposób na obniżenie kosztów transportu podczas podróży. Wyzwaniem jest natomiast m.in. limit na karcie kredytowej (zabezpieczenie wynajmu), a także kwestia dodatkowego ubezpieczenia (brać czy nie brać?), opłaty za paliwo, autostrady i parkingi oraz... ruch lewostronny obowiązujący w części krajów. Bazę wiedzy na temat wypożyczenia aut za granicą stanowi forum portalu fly4free.pl. Przemieszczając się samochodem, jesteśmy najbardziej mobilni, możemy dotrzeć do mniej dostępnych atrakcji oraz nie jesteśmy uzależnieni od transportu zbiorowego. Koszt wynajmu wcale nie musi być wyższy niż poruszanie się lokalnymi autobusami i pociągami. Kwestia wyboru, planowania i preferencji. • KOMUNIKACJA PUBLICZNA. Jeśli nie zamierzamy wypożyczać samochodu na miejscu, to przed wylotem powinniśmy zebrać jak najwięcej informacji dotyczących transportu z lotniska/dworca do miejsca noclegu oraz komunikacji publicznej. W przewodnikach i Internecie (warto zajrzeć m.in. na współtworzoną przez użytkowników stronę WAKACJE tripadvisor.com) możemy znaleźć rady dotyczące wyboru pomiędzy autobusami a pociągami w danym kraju, rozkłady jazdy oraz lokalizacje dworców. Część biletów możemy zakupić taniej jeszcze z domu. Komunikację na miejscu może nam natomiast ułatwić aplikacja z mapami i nawigacją. Niezależnie od tego warto także podpytywać o szczegóły napotkanych turystów oraz miejscowych, dając sobie szansę na poznanie ciekawych ludzi. . BUDŻET, ZDROWIE, KLIMAT. Pamiętajmy także 0 oszacowaniu i zabezpieczeniu budżetu (karty kredytowe, gotówka, bankomaty, wybór waluty, kantory, kursy wymiany, itd.). W przypadku bardziej „egzotycznych" kierunków musimy zadbać również o szczepienia, wizy, zaproszenia oraz dostosowanie się do panujących warunków pogodowych (więcej na ten temat można przeczytać m.in. na stronie dziennikarza Tomka Michniewicza). Na pewno nie zaszkodzi też zakup dodatkowego ubezpieczenia. Zaprezentowany wybór podróżniczych rad z pewnością nie uwzględnia wszystkich dylematów oraz problemów, jakie może mieć osoba rozpoczynająca swoją przygodę z samodzielną organizacją wyjazdu dla siebie i najbliższych. Po kilku spędzonych w ten sposób urlopach powinniśmy odnaleźć własną drogę i własne pomysły na tego typu wojaże. Każdy wypracowany model będzie inny, a taka wycieczka będzie atrakcyjna, pełna przygód i doznań, a także tańsza 1 bardziej satysfakcjonująca niż wczasy zorganizowane. LOTY Z GDAŃSKA Port Lotniczy imienia Lecha Wałęsy oferuje pasażerom wiele atrakcyjnych kierunków zagranicznych. Możemy wybierać pomiędzy krajami nordyckimi i śródziemnomorskimi, pomiędzy Wielką Brytanią i Izraelem, pomiędzy Islandią i Ukrainą. Z Gdańska polecimy m.in. do Mediolanu (Ber-gamo), Pizy, Neapolu, Rzymu, Barcelony, Paryża, Tel-Awiwu (także LOT-em), Eljatu, Rejkiawiku, Sztokholmu, Oslo, Bergen, Kijowa oraz na Maltę. Najtańsze bilety kupimy na kilka miesięcy przed planowanym wylotem (tańsze loty będą zazwyczaj odbywały się w dni powszednie i poza sezonem), w momencie wprowadzenia nowego kalendarza lub otwarcia nowego połączenia, albo wykorzystując jedną z regularnie pojawiających się ofert promocyjnych. Chcąc podróżować na pokładzie samolotów linii Wizz Air, warto także rozważyć zakup członkostwa w WIZZ Discount Club, które zapewnia obniżone ceny biletów dla członka i osoby towarzyszącej. Nasze szanse na upolowanie interesującego nas połączenia dodatkowo wzrosną po rozszerzeniu poszukiwań o lotnisko w Warszawie (m.in. Portugalia, Gruzja, Maroko i więcej połączeń do Izraela). Na pierwszy samodzielny start z gdańskiego lotniska idealnie powinna się sprawdzić Malta, Barcelona oraz Włochy. Możemy pomyśleć także o Izraelu (w tym przypadku tańsze bilety są jednak ze stolicy), Norwegii oraz Ukrainie. Zyskująca w ostatnim czasie na popularności Malta zapewne spodoba się każdemu. Niewielkie odległości, łatwy transport, język angielski, wybór między plażą a zwiedzaniem, dużo słońca i ceny niższe niż w Europie Zachodniej. W przypadku Barcelony kluczowym czynnikiem będzie wyszukanie biletów oraz noclegów w akceptowalnej dla nas cenie. Najwięcej możliwości daje natomiast rozbudowana siatka połączeń na Półwysep Apeniński. Dostępność tanich biletów jest stosunkowo duża. Podróż możemy zacząć w Bergamo i skończyć w Pizie, Rzymie lub Neapolu. Koszty biletów na wybrane połączenia kolejowe są porównywalne ze stawkami obowiązującymi w Polsce (http://www.trenitalia.com/). Włochy, do których zalet zapewne nie trzeba nikogo przekonywać, świetnie nadadzą się do organizacji wycieczki objazdowej, wypożyczonym samochodem lub komunikacją publiczną. Samodzielny wyjazd do Izraela będzie znacznie tańszy niż pobyt zorganizowany przez biuro podróży. Po zakupie biletu do Tel-Awiwu lub położonego nad Morzem Czerwonym Eljatu (taniej) możemy wypożyczyć samochód lub skorzystać z dobrze zorganizowanej sieci autobusowej Egged. Odległości są niewielkie, a atrakcyjnych miejsc bez liku. Norwegia i Ukraina stoją natomiast na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o koszty, z którymi musimy się liczyć po wylądowaniu. W pierwszym przypadku można zaplanować krótki pobyt połączony z obcowaniem z naturą i noclegami na campingach. Tymczasem w Kijowie wszystko będzie dla nas tańsze niż w Polsce, a jedyną barierę poznawczą może stanowić cyrylica. Czy warto podróżować? Czy warto wyjeżdżać indywidualnie? Zdecydowanie tak! Warto samodzielnie zaplanować i zorganizować podróż, pojechać w dane miejsce i wyrobić sobie o nim opinię. Po pierwszym razie każdy następny będzie znacznie łatwiejszy i wkrótce sami będziemy mogli udzielać podobnych wskazówek i rad dotyczących ni-skobudżetowego przemieszczania się. Podróżowanie na własną rękę jest dzisiaj dostępne dla każdego. Radość ze spełniania marzeń, poznanie kawałka świata i wspomnienia uwiecznione na zdjęciach - bezcenne. Jak powtarza Wojciech Dąbrowski: „Nikt nie :x zobaczyłeś i przeżyłeś". PIOTR BEJROWSKI Pierszi dzeń to pôragödzynné jachanié mieszkalnym bôta. Z tëłu je widzec möst na rzéce Szkarpawa w Drewnicë. Uczastnicë pôtkaniów dlô piszącëch pö kaszëbsku pöjachelë tim raza na Zëławë. Lubötnicë kaszë-biznë, przédno gazétnicë, szukelë pödskacënków, obżerające ta snôżą krôjna öd stronë wôdë. Warköwnie dlô piszącëch pô kaszëbsku ödbëłë sa w dniach 3 i 4 czerwińca. Na zôczątk w Rëbinie (w pół drodżi midzë Stegną a Nowim Dwora Gduń-sczim) jesmë wsedlë na bôt i pö czilenôsce minutach żdaniô na bana i ötemkniacé obrotowego môstu rë- gnalë w droga. Nôprzód Szkarpawą, późni Wisłą, jaż do snôżi nowi marinę kol Błotnika. Öb droga bëła leżnosc do pösłëchaniô czile wiadłów ö Zëławsczi Patlëcë, jakô stała sa wôżną atrakcją tegö regionu. Za czera stojôł sóm przędny redaktor, chtëren je wiôldżim lubötnika ti krôjnë. W marinie czekało pôłnié przërëchtowóné przez zëławsczé wiesczé gôspódënie (ö nich wicy napiszemë ju wnetka) i wójt Wiôldżich Cedrów Janusz Golińsczi (kôrbiónka z nim na trzecy starnie), chtëren pókôzôł nama ten obiekt i rzekł ó zwëskach, jaczé dôwô ön jego gminie. W drodze nazôd do Rëbinë potkania stałë sa bar-żi lëteracczé, bo jesmë kôrbilë ô nônowszi pówiôstce Kristinë Léwnë Öna, jakô ukôzała sa w czerwińcowim numrze „Stegnë". Nôwôżniészim wëdarzenim drëdżégó dnia pötka-niów bëła réza do dôwnégó kóncentracjowégö łagru Stutthof, w chtërnym zdżinało m.jin. wiele najich domôków i chtëren je jednym z nôwôżniészich symbolów wôjnowi tragedie Kaszëbów. Deszcz pögłabiwôł kómuda, jakô wcyg rządzy tim môla, chóc w placu, gdze czedës béł leno kôł i pich, rosce terô snôżô trôwa i kwitną kwiatë. Jesmë so óbiecelë, że mdzemë zachacëwac wszëtczich do przëjachaniô do Sztutowa i dotkniacô naji tragedny historie. Proszą ö to tej i czetińców „Pomeranie", ösoblëwie tëch młodëch, chtërny ju ni mielë leżnoscë poznać lëdzy, co przeżëlë wójna i móglë jima ö ni öpöwiedzec. DARIUSZ MAJKÔWSCZI Potkania dlô piszącëch pô kaszëbsku östałë udëtkôwioné przez Minysterstwô Bënowëch Sprôw i Administracje. 1 s 10 POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 Na göscynnym bôtowiszczu w Błotniku z wójta gminë Wiôldżé Cedrë Janusza Golińsczim. Na łodzë nalôzł sa téż plac na meritoriczné zajimniaca. REPORTOZ ÖTIM, CO MÔ NÔMNI 1200 LAT Co Wulfstan, Anglosas z IX stalata, mo do kaszëbsczi mitologie? Co do stolema mo Tru-so? Żebë ö tim napisać, jem nie jachôł na Zëławë. A szkoda! PIAKNO JE SOBIE CO PÖMËSLEC Repörtôż? Pewno, że jo! Kögöż bë nie zgôdzëlë na pisanie ö Zëławach, czej za to mają wözëc pö nich bôta. Kanałë, sycëna, ptôszczi, pôla, w czerwińcową cepłą sobota... Może nawet göscëna nad jęzora Druzno, tam gdze pier-wi lëdze trzimelë hańdlową faktoria i pört w Truso! A të, chłopie, so wigódno w tim bôce sedzysz a pómaleczno wszëtkö z drëchama z „Pomeranie" öbzérôsz. Ju zaczi-nóm so w głowie układać, jak to badze. Jem ród, serce mie sa śmieje, chatno sa z naszégó Bëtowa wëbierza kąsynk dali za swiéżim lëfta. Ta „Pomerania" to równak mô dobré udbë z tima gazétnyma rézama. Kó tidzeń przed jachanim na Zëławë zwóni dodóm nasz méster. Móm czas w ten czwiôrtk i piątk - mówi o ugódónym jesz na zóczątku zymku malowanim naszich jizbów. A sobota téż? - nódzejno dopitiwóm. Jak nôbarżi - ódpöwiôdô bez lëtoscë. Może równak cos sa dó wëtë-gówac? - mëszla a próbują mileczno: Taczi dobri méster doch sa w dwa dni sprawi. Sobota nie badze potrzebno... Przeriwóm. Moja białka słëchô a sa na mie przëzérô, mrëżi öczë, jakbë chcała mie przëbóczëc, że to warkówi malórz, że ni mô wiele czasu i wiedno może wząc jiną robota, że co ten ji głupi slëbny pleszcze! To sa tak nie dó, szpachlowanie, dwa razë malowónô powała, dwa razë scanë... Ajô doch jesz móm gdzejindze - klarëje méster. NIÉ BÔTA, NIÉ PIECHU, OSTAJĄ KSĄŻCZI Jachac ni majak. Zaczinóm wënoszenié szafów, biórków, gardinów, óbleczeniów, ksążków i co tam nôlégô. Jak dló mia nógórszi „hardcore", tortura! Nie lëdóm malowanió, ôsoblëwie czej tam gazétny drëszë na czółnie biwają... Żól! Równak, mëszla sobie, może to leżnosc abó kawel namieniony, żebë kureszce napisać o Truso, to je o Truso i stolemach, do czego materiałë móm pözebróné ju dobri rok. Doch bez na sobota bada le czekół, czë abë nasz méster czego nie spótrzebuje i Pioter zaró flot za biksą farbë, za folią, opinką z kleją. Jednako wiera bada le sedzół, sedzół i czekół. I to sa prawie zjiscywó. Sedza na jednym wolnym zeslu, w jedny nie do kuńca zafulowónyj izbie. Za scaną méster MATERIAŁY SESJI NAUKOWEJ ŚWIAT BAJEK, BAŚNI I LEGEND KASZUBSKICH machó pazia, a jô przëzéróm sa na póra ksążków, hëftë, notatczi. Kó nóprzód wdarziwóm sobie moje pierszé zet-kania z Zëławama. Nóprzód z drëchama ze sztudérsczich czasów, jeden póchódzył spód Nowego Stawu, drëdżi z Nowego Dworu. Bëlë më na geografie. A tam uczëlë nas, że Zëławë jesz dobri tësąc lat dowsladë we wiakszim dzélu sedzałë pod wódą. Za régą piôsköwëch ostrowów, dzysódniowëch mierzejów, kóscérzëłë salagunë (zaléwë), w jaczich Wisła mieszała sa z Bółta. Öbczas naszich sztu-diów czëc bëło ö swiéżich tedë badérowaniach zëław-sczi krôjnë. Archeolog Mark Jagödzynsczi miół nalezc wczasnostrzédniowieczné empórium hańdlowe Truso. Wëköpôł je na brzegu jęzora Druzno pod Elbinga. W Truso mieszkelë Skandinawówie i wiera Presowie, jaczim słëchôł tedë całi teren wkół. Po drëdżi, zópadny, stronie tedë dosc świeżo swój plac nalezlë przódcë Kaszë-bów, słowiańsczi Pómórzanowie. Empórium bëło znóné w całi nordowi Europie. Hańdlarze przëbiwelë z daleka na botach po to, co stwörzëlë miestny rzemiasnicë a co dówałë krójnë Prësów i Słowianów. Kó w X w. Truso szło w zabëté, jegó hańdlowi plac w strzédniowieczny ekonomie zabrół młodi Gduńsk. Lëdze zabëlë o empórium, lagunë zasëpała Wisła, óstôwiającë do dzysó leno jezoro Druzno i Wislóny Zaléw. Późni, to je ód XIX stalata, roz-majiti lëdze sznëkrowelë za płaca, w jaczim stojało empórium. I dopiérku wëkópë Jagôdzynsczégó dokładno wskózałë jego lokalizacja. LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA /11 REPÖRTÔŻ Druzno i jegö brzedżi widzôł jem leno z daleka. Öd lat móm legöta stanąć na jegö brzegu i öczama wëöbra-znie wrócëc nëch pôranôsce stalatów. Möże möjim drë-chóm gazétnikóm sa udô tam zazdrzec? Prosył jem jich, żebë chôc dopitëlë miestnëch, czë co wiedzą ö Truso, czë wczasnostrzédniowieczné sedlëszcze je dzéla jich lokalny swiądë, tradicje... Në z ódpöwiescą musza dożdac do pöniedzôłku. Terô zôs wspöminóm sztudérsczé lata. Jak sa kuhczëłë, dostôł jem w race dwa hëftë - materiale nôuköwé sesje „Świat kaszëbsczich bojków, stożbów i legeńdów" (dzél I i II). Ta sesja, notabene téż na zôczątku czerwińca leno w 1976 r., usadzëło Muzeum Kaszëbskô-Pömôrsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wej rowie. Dlô mie nôcekawszim referata jawił sa (i wcyg jawi) ten prof. Gerata Labudë ö kaszëbsczi mitologie i demonologie. Nasz nôwiakszi historik pisôł ö żôroce zdrzódlów i ö tim, jak drago je interpretować. Wskôzywôł szlachë, jaczima wedle niegö mielëbë nëkac mitologiczny badérzë. To jazëk abö téż jiné jazëczi, to dôwné zdrzódła pisóné i kureszce dzysôdniowi folklor, ôsoblëwie ten iitrzimóny w zachöwie w slowôrzu ks. Bernata Zëchtë (prawie w 1976 r. wëdelë östatny tom). Profesor pisôł téż ô cësku, sparłaczeniach kaszëbsczi mitologie z jinyma. Wedle niegö nôstarszô pö słowiańsczich miała bëc stôroprëskô. Jesz rôz pôdsztrichna - stôroprëskô, to znaczi téż ta z ôkölégö Truso. „Wej, to doch ten articzel?" - mëszla i chwitóm hëfcëk, co na öbkłôdce mô stolema, energeticzną lënia i môłé wedle nich kaszëbsczé chëcze. Tec nôpierwi musza za-parzëc kawa dlô méstra i chutkö nëkac do krómu za farbą, bö kupił jem za małą biksa. Në, jem ju nazôd. Bierza sa za lektura. Labuda pökazëje m.jin., jak bez jazëköwé kaszëbskô-prësczé badérowania je môżno zmerkac ö dôwnëch sparłaczeniach dëchöwégö świata Kaszëbów i Presów. Wedle niegö kaszëbskô kuka [wedle słowarza ks. Sëchtë m.jin. „zły duch zadawany przez czarownicę ludziom w pożywieniu" - dop. red.] - może bëc krewnô do prësczégö kuke - krôsnia. Wedle niegö stolemë, kö nie rozmieje jasno wëklarowac jak, pewno téż mögą bëc sparłaczoné z dôwnyma Bôłtama, jaczich doch dzéla bëlë mieszkańce ökölégô Truso. Pö Labudze nicht sa tak ca-łowno, chóc doch le w jednym artiklu, nie zajimôł kaszëb-ską mitologią i demonologią. Prôwdac np. prof. Hanna Pöpöwskô-Tabôrskô pisała ô stolemach abô opich, ko jakno jazëkóznajôrka cësnała przédno na etimölogia. Téż prof. Jerzi Tréder wzął sa za te sprawë, në leno za to, co z dôwnégö dëchöwégô świata nalazło sa w słowórzu ks. Zëchtë. Jinëch, jidze mie ö statecznëch badérów, nie wdarziwóm sobie. LABUDA JESZ RÔZ Jesz rôz zdrza na hëfcëk z Labudowim teksta. I munia mie sa śmieje. Tec som Ön, méster nié le kaszëbsczich histo-rików, przërëchtowôł udokaznienié swöjégö pódezdrze-niô ö prësczim szlachu, co prowadzy do kaszëbsczégö stolema. Bierza w raka pôstapny dokôz. Jidze ó Źródła skandynawskie i anglosaskie do dziejów słowiańszczyzny, jaczé wëdôł ju w 1961 r. Dzélëka tego cekawégó zbiérku je tekst ö rézë Wulfstana, Anglosasa, jaczi w IX w. prawie ódwiedzół Truso. Czëtóm, co ó tim napisôł jego król Alfred Wiôldżi: „Wulfstan öpöwiôdôł, że jachôł z Haede, że dojachôł do Truso öb sétmë dniów i noców, że bez całą droga ókrat szedł pod żóglama... A Słowiańscze kraje mielë më pö prawi stronie jaż do Wisłë. Ta Wisła to je wiôlgô rzéka i bez to dzeli kraj Witland i kraj Słowianów. A Witland słëchô Estóm...". Stolemka. 12 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 REPÖRTÔŻ Ti Estowie, jak dolmaczi Labuda, to nié Estończice, ale dôwny Presowie. Dali czëtóm ô estijsczich, to je prësczich królach: „Krój Estów je baro wióldżi i je tam wiele miast, a w kóżdim miesce je król. A je tam baro wiele miodu i rëbów. A król i nômöżniészi piją mleko ód kôbëłë, zós biedny i niewólny piją miód..." [tłom. na kasz. JN]. To nôwôżniészi sztëczk w stolemówim szlachówanim. JISTNOJE WSŁOWÔRZU Móm na dzysô kuńc! - przeriwó rozmiszlanié nasz méster. Ödkłôdóm ksążka ó Wulfstanie i jego Estach i zaczinóm sprzątać. Dopiérku na wieczór, zmarachówóny, zós móm czas wrócëc na Zëławë. Szkoda, że leno w mëslach. Cëż oni tam terô wëstwôrzają? Widzelë plac, gdze stojało Truso? Në, mie tu w Bëtowie, we ful farbowego smrodu mieszkaniu óstôwó zózdrosc i... dokuńczenie tekstu o tim, co stolemë mają do uczinku ze Zëławama. Doch zgódzył jem sa do „Pomeranie" na repórtóż. Temu ót-mikóm słowórz Zëchtë. Tam stoji dosc tëli ó naszich ólbrzimach, stolemónach, ruganach. W jednym placu ks. Bernat wstawił informacja, że stolemë bëłë temu tak wiôldżé i möcné, bo jadłë kóńscze miaso i piłë... mleko ód kóbëłë. Akurót tak jak estijsczi/prësczi królowie u Wul-fstana. Prôwda, że piakny szlach?! Nie znaczi to zaró, że stolemë pierwi bëłë prësczima królama, jaczich dopiérku lëdowó tradicjó pózmieniła bez wieczi w stolemë. Prów-dac pózmiana historicznëch postacjów w demiurgów abó demonów, w europejsczich i nić leno mitologiach nie je nadzwëköwô, në jidze to dolmaczëc téż jinaczi. Nasz stołem mógł so sedzec w pógańsczim panteonie ju za czasów Wulfstana, a tej chudzy abó późni Presowie, co zamiesz-kelë na Pómórzim, wzbógacëlë jego słowiańską mitologia. A niejeden Pómórzón mô w se prëską krew, chócbë z czasów, czej ucékelë do nas ód Krzëżôków. Nawetka u nas, pod Bëtowa, Pómësk miół miec na zóczątku, to je w strzédnëch stalatach prësczich miéwców (temu jego dzywnó, niesłowiańsko nazwa). Taczé póżiczenié wątku ód Bółtów je möżlëwé téż temu, że downy Słowianie, a ósoblëwie Półabianowie i Pómórzanowie mielë konie za swiaté zwierzata. Nie jinaczi Presowie. Doch wedle tego leno jich królowie móglë pic kóńscze pitku. A może to wiele starszo, póspólnó dló Słowian i Bôłtów, dëchówô spódkówizna? Ni ma co cygnąc tego wëstwôrzaniô. Jak richtich bëło, nie jidze dzysó zmądrzeć. Kó na gwës dzélëk ó mléku ód köbëłë w stolemówi mitologie mó nómni 1200 lat i mó nasze lokalne, słowiańskó-bółtijscze kórznie. TRUSO ZADŻINI0NÉ Kuńcza pisanie późnym wieczora. Na drëdżi dzćń zwónia jesz do Dareka Majkówsczégö, żebë ópówiedzył, jak sa jima po tëch kanałach płënało. Chcół jem sa téż doznać, jak dzysó Zëławianowie zdrzą na Truso. Wiedzą co ó nim? A jak ju, to co? Je dzéla jich historiczny swiądë? Na ódpöwiésc czëkóm pôra dni, jaż Ewelina Stefańskó i Éwa Nowickó, co óbczas zëławsczi rézë pëtałë ô to pötikónëch lëdzy, napiszą mie to w e-mailu. Ten nie je dłudżi. Żlë tak wëzdrzi na całëch Zëławach, to ni ma o czim gadać. Na ósme osób leno jedna cos mia czëté o stórim sedlëszczu. To wójt gminë Wiôldżé Cedrë Janusz Gólińsczi, z póchódzenió Kaszëba. Rozmieje nawet podać lokalizacja Truso: Cos tak kole Elbląga, jęzora Druzno... - miół jima dolmaczëc. Pewno czëtôł... a może wëstrzód przodków mó jaczich Presów? JÓN NATRZECY ...i Stołem z Kaszëbsczégô Öka w Gniewinie. Czekawé, czë piją mlékö öd köbëłë? LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA /13 BUSZNYZE SE Jego dosłowno hollywoodzczi usmiéwk i swiécącô jak 50 gwiôzdków na fanie cera skuteczno zasłoniwają kaszëbsczi wëzdrzatk. Równak jak sa człowiek richtich przëzdrzi, to na jego gabie je widzec, że to Bëlôk. Na gazétny konferencje w Pucku jem knypsôł nie nôlepszim aparata ódjimk za ódjimka, cobë ten słowiańsczi zamëszlënk spod amerikańsczi munie uchwacëc. Jeffrey Prang i Hana Pruchniewskô AMERIKAŃSCZI SNIK Przecyganié naszińców do Nowégö Świata w XIX stalatim to bëło pöwszédné zjawiszcze. Baro öglowö gôdającë, ti z pôłnia trafilë barżi na norda - do Kanadę, a ti z nordë wërézowelë barżi na pôłnié - do USA. Ti pierszi mielë szczescé trafie na terenë, dze môglë spokojno żëc ze swöją spôdköwizną, drëdżim darzëło sa trafie do gardów, dze möglë zjiscywac Amerikańsczi Snik, le swój jazëk i domócą kultura czasto muszelë óstawic, jak sa östôwiô mańtel przed wlézenim do elitarnego klubu. Do taczégö klubu gwës trafił Jeffrey Prang (Praga). Jego przodkowie - ód Skwierczów i Ökóniów - nowi mól do żëcô nalezlë w Detroit (Michigan). Ön swöjégö szczescó szukół dali na zôpôd - w Zópadnym Hollywood. To nie je to Hollywood, jaczé dzysô je znóné z filmowi industrie, chóc dló tego partu dzysdniowi kulturę miészi gard midzë Beverly Hills a Los Angeles téż miôł wiôldżé znaczenie. Nasz bohatera to béł bur-méster tego 30-tësącznégö miasta. Dzysó je asesora grafstwa Los Angeles. We łżëkwiace jachôł do Warszawę w geszeftach i ni mógł ódpuscëc leżnoscë ód-wiedzeniô kraju ojców. Zawitół do Pucka i Gdinie, szëkającë krewnëch, ale téż chcącë wcygnąc w noz-drë wiater, jaczi niese szeptë dzejów. Co czekawé, z tëch dwuch gardów barżi mu sa widzy Puck, gwës temu, że może tam uzdrzec budinczi, jaczé powstałe w czasach, czej na terenie jego domôcégó Detroit le bizonë nëkałë. W mórsczi stolëcë mógł téż óbôczëc swiatnica, dze jego opowie sa żenilë, pó czim rë-gnalë w nieznóny so świat. Świat, w jaczim jich jazëk i wôrtnotë miałë ustąpić placu nowim. KÖSCÓŁ GENEALOGÓW Môji starszi i starëszkôwie sa nie czerowelë za kôrze-niama - sewierdzył szczerze Prang na pótkanim 14 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KASZE BI ZEZA WIÔLDŻIWÖDË w pucczim urządzę gardu. - Jedno, co jô pamiatóm, to, że óma i wujowie mie gôdelë, że më nie jesmë Miemcë, nie jesmë Pôlôszë, le më jesmë Kaszëbi... i sami nie wiedzą, co to znaczi. Ta ôdpöwiésc nie sygła próbującemu nalezc sebie JefFreyowi. Chcôł wiedzec wicy, szukôł lëteraturë pö anielsku, ó kaszëbiznie wiedzôł tëli, że różnica midzë nią a pólsczim jazëka je takô jak szpańsczi sa öd pörtugalsczégö jinaczi. Ökazywô sa, że i za wiôlgą wódą stereótipë są jistné. W strzédny szkole pölsczi drëszë Pranga cwierdzëlë, że Kaszëba to je chtos, chto je dzecka z miemieckó-pölsczégó małżeństwa, cos jak Metisowie czë Mulacë. Ökróm infórmacjów o kulturze i historie przodków amerikańsczi naszińc chcôł pószëkac samëch przedstôwców uszłëch generacjów, póznac jich miona, place urodzeniô, zdrzec jima w öczë na ödjimkach robionëch w sepie. Kóżdi sznëkrownik przodków w Americe wié, dze taczé skôrbë móże nalezc. Stworzony w 1830 roku przez Josepha Smitha Kóscół Jezësa Christusa Swiatëch w Slédnëch Dniach, jaczégó wëznôwców nazéwómë mör-mónama, mô wszëtkó, czegö je nót w genealogiczny szëkbie. Czemu ökróm ewanielizacjowi dzejalnoscë szlachównicë Smitha ze sedzbą w Salt Lake City (Utah) zajimają sa dolmaczenim i spi-sywanim wiadłów z archiwów całego świata? Jedną z egzoticznëch dló naju doktrinów ti religie są pośmiertne chrztë. Mórmónowie wierzą, że ti, co sa nie nawrócëlë za żëcégó, po smiercë mogą uwierzëc w nôuczi Jezësa Christusa, jaczich udzelił krótko pó zmartwëchwstanim, ukazywającë sa lëdzóm w Americe. Tak „ochrzczony" béł midzë jinyma Karol Wojtyła czë óma Baracka Obamë. Żebë zwikszëc lëczba wëznawców do maksymum i zagwësnic jima wieczné żëcé, chcą skatalogować kóżdégó człowieka, jaczégó pisónó historio znaje. Chatno uprzëstap-niwają aktë iirodzeniów i smierców, co pózwóliwô jima téż dobëwac finanse na dzejalnosc. Nasz bóhatéra skórzëstôł z jich zasobów i tak hewó dama niewiedze pakła i jakbë to nie brzëmia-ło, mórmónowie óbswiecëlë człowieka, jaczi szukół za prówdą... o swójich korzeniach. Do zemie ojców przëjachôł przërëchtowóny. WIÉ, Z CZEGÖ 6ËC BUSZNY Më gô chcelë czim zdzywic, zaczekawic, le on ju wszëtkö wiedzôł - gôdała wzrëszonô wizytą pólitika z Los Angeles burmésterka Pucka Hana Pruchniew-skô - ôkôzalo sa, że ôn wié ô kaszëbsczich farwach czëgrifie. Pôkôzôł nama téż bökadną genealogiczną bóma. Jeżlë jidze ó wiedza, to Pranga cażkó wprowa-dzëc w zdzywienié, le zwiedzywanié Pucka raza z jego gospodarza - burmésterką pókózało, że fak-të to nie wszëtkó. Bënë kóscoła, w jaczim przódë wëbrzëmiéwałë słowa małżeńsczi przesydżi jego przodków, czë kol morza, jaczé szëmi w jistny melodie jak tej, czej stanowiło grańca świata lëdzy, jaczich krew mó w se, ni mógł sa pówstrzëmac ód wzrëszeniô. Szëkanié ksążkówi wiédzë zaczało sa w Detroit, dze napisół do Oakland University z prośbą ó przesłanie mu lëteraturë, jakô ópisywó Kaszëbë. Jô jem buszny z möji spôdköwiznë - scwierdzywó, spóminającë czas wczëtiwanió sa w tekstë ó kraju ojców, a późni, jakbë jednym cyga przechódó do dalszego wątku - jô jem, z tego, co wiém, nôwëżi postawiony Kaszëba w Americe. Móm pod sobą 11 milionów lëdzyjakno asesor grafstwa Los Angeles. Nógle do letko zdratwiałi ód trzëmaniô mikrofonu raczi napłiwó mie krew i jak strzela przesziwó mie zaskoczenie, a nawet górz. Cëż za próżny człowiek! To bëła pierszô mësla. Późni równak ukłódóm so całą jego ópöwiésc w głowie jesz róz. Człowiek zwënégówół wiele i szukô za kórzeniama, z jaczich ten sukces wërósł. Kó jo! Prawie tak bë mia wëzdrzec patrijotizna! Ten człowiek baro brëkówôł nalezc kasta ze skórbama, z jaczi nie chce brac, le do jaczi prażi cos dołożëc. Pódchôdanié Amerikanérów szëkającëch szlachów uszłotë a równoczasno chcącëch włączëc sa w budowanie dzysdniowóscë to je bëlnô odtrutka do turbósłowiańsczegó lékarze-nió kompleksów i personalnëch pórażków mitama ó Imperium Lechitów, jaczé w cządze kama jachało na Miesądz. Më nie brëkujemë historicznëch pół-prôwdów, żebë bëc buszny. Möżemë bëc buszny, bo nawet tam, dze jazëk nie przedërchôł, przedërchałë naje wôrtnotë - utcëwôsc ë praworządność - i one pópichają naju dali. Przedërcha téż chac najdiwanió kórzeniów, nawet czej doma one bëłë odrzucone. Nasza robócosc potkała tu Amerikańsczi Snik. A nasz bohatera planëje jesz pötëkac sa ze swójiń-cama w kraju przodków. ADÓM HEBEL LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA /15 Z PLECAKIEM PO KASZUBACH Z TOMASZEM SŁOMCZYŃSKIM 0 JEGO NIEZWYKŁYM PROJEKCIE KRAJOZNAWCZYM ROZMAWIA MAREK ADAMKOWICZ Dołączyłeś do niemałego grona ludzi, którzy postanowili odkryć Kaszuby. Dla siebie. Moja przygoda z Kaszubami zaczęła się kilka lat temu w sposób całkiem typowy dla mieszkańców Trójmiasta, czyli od kupienia domku letniskowego. Początkowo, jak to u miastowych bywa, interesowało mnie tylko to, co się dzieje do granicy działki. Dopiero z czasem zacząłem zwracać uwagę na bliższą i dalszą okolicę... Tylko pogratulować! Zwykle świat mieszczuchów kończy się na miedzy. To prawda, ale ja to rozumiem. To znaczy, rozumiem takich ludzi jak ja, po czterdziestce. Kiedy dorastaliśmy, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, o regionie w zasadzie się nie mówiło. Owszem, pewnie były wyjątki, ale generalnie dzieciaki z Trójmiasta nie miały pojęcia, że gdzieś obok nich są Kaszuby, czyli region z własną historią, kulturą, a nawet językiem. Rodzice pochodzą z innych stron Polski, więc nie podejmowali tematu. Gdzie indziej też się o tym nie mówiło, dlatego - jeśli tak można powiedzieć - jesteśmy straconym pokoleniem ruchu regionalnego. Dopiero po trzydziestce, a więc jako człowiek dorosły, zacząłem to wszystko poznawać i zafascynowałem się. A kiedy do ręki wpadło mi Życie i przygody Remusa, przepadłem z kretesem! Zobaczyłem, jak Kaszuby są inspirujące, aż w końcu przeprowadziłem się z Trójmiasta do Kartuz. Trwałym śladem twoich fascynacji są artykuły, które zamieszczasz chociażby w Magazynie Kaszuby, ale mnie bardziej interesuje książka, nad którą aktualnie pracujesz. Przyznam, że zapowiada się interesująco. Pomysł napisania książki to konsekwencja fascynacji, o której przed chwilą mówiłem. W moim przypadku jest bowiem tak, że to, co mnie inspiruje, znajduje odzwierciedlenie w pisaniu. Biorę długopis (a w zasadzie klawiaturę komputera) i piszę. Pomysł napisania książki pojawił się podczas lektury starych przewodników po Kaszubach. Sięgałem po rzeczy wydane od końca XIX wieku po czasy PRL-u i stwierdziłem, że podane w nich opisy miejscowości warto porównać ze stanem obecnym. W ten 16 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 NASZE ROZMOWY « sposób, można powiedzieć, zostałem rekonstruktorem historycznym, tyle że nie odtwarzam żołnierza z dawnych epok, ale turystę, który niczym doktor Majkowski, przemierza Kaszuby. Zresztą roboczy tytuł mojej książki „Szwajcaryia 2017. Kaszuby" odnosi się do jego Przewodnika po tak zw. Szwajcaryi Kaszubskiej z 1913 roku. Mówisz o porównywaniu tego, co było, z tym, co jest, ale w praktyce oznacza to, że musisz dotrzeć do każdego z opisanych miejsc. Na tym właśnie polega moje zbieranie materiału do książki. Biorę plecak i namiot, i wychodzę w teren na dwa - trzy dni. Swoją wędrówkę rozpocząłem w Chojnicach, zakładając dość arbitralnie, że pod hasłem Kaszuby będę opisywał wszystko, co znajduje się na północ od tego miasta - aż po wybrzeże. Na razie doszedłem do Brus, a kolejne etapy mojej wędrówki będą prowadziły przez Kościerzynę, Kartuzy - w stronę Pucka. Przyznam, że takie porównywanie świata współczesnego z tym, który przeminął, jest ciekawym doświadczeniem. Odwiedzanie opisanych przed laty miejsc to jedno, ale wydaje się, że równie ważni, a może i najważniejsi powinni być ludzie, których spotykasz po drodze. Żelazna zasada reportażystów mówi przecież, że najwięcej dowiesz się od tuziemców. Może cię zaskoczę, ale przyjąłem zasadę, że w książce zajmę pozycję zwykłego wędrowca. Człowieka, który po prostu przez Kaszuby przechodzi. Zagląda do wsi i miasteczka, i idzie dalej. Co prawda, niektórzy skrytykowali mnie za ten dystans, ale uważam, że w przypadku tej książki tak właśnie należy zrobić. Będzie ona bowiem czymś na kształt dziennika z podróży, a nie analizą współczesnych Kaszub. Jeśli jednak mielibyśmy mówić 0 kontaktach z mieszkańcami, to niekiedy bywały one zaskakujące... To znaczy? Ludzie dziwią się, że ktoś może wędrować z plecakiem. Miałem zabawną sytuację, kiedy w jednej z miejscowości na południu regionu pewien mężczyzna zapytał mnie: „Dla kogo idę". W pierwszej chwili nie zrozumiałem, o co chodzi, a on dopytywał, czy ta moja wędrówka wiąże się ze zbieraniem pieniędzy na cel charytatywny, jak to często bywa. Kiedy odpowiedziałem mu, że nie i że tylko zwiedzam okolicę, był mocno zdziwiony, a może nawet 1 zawiedziony. Ta sytuacja uświadomiła mi, że Kaszuby można zwiedzać na różne sposoby - rowerem, jachtem, kajakiem, ale pieszo, z plecakiem, już niekoniecznie. Ludzie są zmieszani widokiem wędrowca. Tomasz Słomczyński, rocznik 1976. Ukończył socjologię na Uniwersytecie Gdańskim. Wychował się w Sopocie, mieszkał w Gdańsku, obecnie mieszka w Kartuzach. Za reportaż „Na Baluba mówią: Żydzi" nagrodzony Grand Prix konkursu im. Macieja Szumowskiego. Dwukrotnie, w 2009 i 2010 r., otrzymał tytuł Dziennikarza Roku tygodnika„Angora"oraz nagrodę im. red. Piotra Różyckiego. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym", „Gazecie Wyborczej", przez wiele lat był związany z redakcją„Polski Dziennika Bałtyckiego". Redaktor internetowego Magazynu Kaszuby. Opublikował książki Zapytaj jeża i inne historie, Miejsca przeklęte oraz Pogrzebani nocą. Ofiary Grudnia '70 na Wybrzeżu Gdańskim. Wspomnienia, dokumenty. Współautor mikropowieści Łażoch Kaszubą, czyli będzie, co ma być. Wspomniałeś, że został ci jeszcze spory kawał do przejścia, dlatego zapytam, kiedy możemy się spodziewać książki? W tym roku planuję skończyć pisanie, na co dostałem stypendium marszałka województwa. Książka ma zatem szansę ukazać się w roku następnym. Jej fragmenty -w formie, nazwijmy to, szkiców - zamieściłem na stronie Magazynu Kaszuby. Jeśli ktoś jest zainteresowany, co z tego wyszło, to zapraszam do odwiedzenia mojego portalu. LÉPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA /17 ŚWIĘTE GÓRY POMORZA. RO WOKÓŁ Na Pomorzu przed wiekami najwięcej pielgrzymów przybywało do trzech tzw. świętych gór, nazywanych również górami pokutnymi lub maryjnymi. Były to: Góra Chełmska k. Koszalina, Góra Polanowska k. Polanowa i Rowokół k. Smołdzina, nazywany niekiedy również Świętą Górą Kaszubów i Pomorzan. Pielgrzymki do tych gór pokutnych zalecano jako zadośćuczynienie za bardzo ciężkie grzechy, np. zabójstwa. Modlitwy wznoszone na nich przed cudownymi, łaskami słynącymi obrazami Najświętszej Maryi Panny miały wyjednać modlącym się wieczne zbawienie. Zaprowadzona na Pomorzu po 1534 r. reformacja i przyjęcie nauki Marcina Lutra powodowały stopniowe zanikanie ruchu pielgrzymkowego i w konsekwencji zrujnowanie kaplic maryjnych na tych górach. Pierwszy pasterz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, powołanej w 1972 r. bullą „Episcoparum Poloniae coetus" ojca św. Pawła VI, śp. kardynał Ignacy Jeż podjął energiczne starania o przywrócenie kultu maryjnego na tych górach. Już w pierwszym liście pasterskim skierowanym do duchowieństwa i wiernych diecezji pisał i nakazywał m.in.: „uszanować staropolski zwyczaj, tradycją od wieków przekazywany...", co zaowocowało po latach przywróceniem kultu maryjnego na Górze Chełmskiej i Polanowskiej. Niestety Rowokół (położony na terenie diecezji pelplińskiej) nadal czeka na przywrócenie dawnej, dziś już częściowo zapomnianej świętości. Godzi się w tym miejscu wspomnieć, że na Górze Chełmskiej nabożeństwa katolickie ustały po 1545 r., mimo że wcześniej przybywali tu pielgrzymi nawet z Rzymu. Z nabożnym odwiedzeniem tej góry związane były odpusty (14-dniowe, a nawet 100-dniowe), czyli darowanie kary doczesnej za grzechy, określone przez ówcześnie prowadzone księgi pokutne. Ten przywilej można było uzyskać nawet przez wynajęcie do odbycia pielgrzymki innej osoby - np. w 1414 r. ukarany za zabójstwo wyrokiem sądu książęcego rycerz Jan Schwerin mógł odbyć pielgrzymkę nieosobiście, wysyłając na nią wyposażoną przez siebie osobę. Po wieloletnich staraniach na Górze Chełmskiej w kwietniu 1991 r. poświęcono i wmurowano kamień węgielny (pochodzący z Groty Zwiastowania NMP w Nazarecie) pod kaplicę. Już 1 czerwca tegoż roku Jan Paweł II mógł dokonać uroczystego poświęcenia małego sanktuarium z obrazem Matki Boskiej Trzykroć Przedziwnej (Mater Ter Admirabilis). Aktualnie tą górą z kaplicą zawiadują siostry z Szensztackiego Instytutu Sióstr Maryi, które z radością goszczą również Kaszubów. Po wiekach nabożeństwa religijne przywrócono również na świętej Górze Polanowskiej. Sprawuje je najczęściej pustelnik o. Janusz Jędryszek, opiekujący się wzniesioną na jej szczycie piękną kaplicą z ikoną Matki Bożej Bramy Niebios. Kaszubi odbywają corocznie pielgrzym- ki na tę górę i wznoszą modły o przywrócenie kultu na Rowokole. Modlitwy takie Kaszubi kierowali do Boga również w czasie pielgrzymek do Ziemi Świętej oraz w katedrze oliwskiej w czasie mszy św. na rozpoczęcie XX Walnego Zjazdu Delegatów Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego. Góra Rowokół cieszyła się w przeszłości także dużym napływem pielgrzymów, zwłaszcza po wybudowaniu tam małej, dwukondygnacyjnej kaplicy pw. św. Mikołaja i Najświętszej Panny Maryi, co miało miejsce pod koniec XIV w. W 1398 r. trzej bracia von Tessenowie, z leżącego u jej stóp Smołdzina, założyli dziedziczną fundację na rzecz wikariusza tej kaplicy w wysokości 40 guldenów rocznie. Opiekę duszpasterską nad pątnikami mieli sprawować karmelici bosi, co uzyskało aprobatę biskupa kamieńskiego, a w 1401 r. również papieża Bonifacego IX. Do utworzenia w Smołdzinie karmelickiego klasztoru nigdy jednak nie doszło. Formalnie właścicielem całego wzgórza Rowokół aż do 1539 r. był klasztor słupskich norbertanek. Niestety Rowokół podzielił los wspomnianych wyżej gór świętych i zapewne w 1580 r. rozebrany został górny poziom kaplicy wraz z wieżą, a całkowita likwidacja (zburzenie) kaplicy nastąpiła w 1821 r. Srebrny sprzęt kościelny stanowiący jej wyposażenie, o wartości szacunkowej ok. 300 guldenów, zabezpieczyła rodzina von Tessenów. Słupski książę Bogusław de Croy, testamentem z ok. 1680 r., przekazał na budowę wieży na tej górze wraz z latarnią morską dwieście talarów, jednakże jego wola nie została nigdy wypełniona. Pierwsza informacja źródłowa o pielgrzymkach na Rowokół pochodzi z 1435 r., dowiadujemy się z niej, że mieszkaniec Kołobrzegu postanowił odpokutować za grzech morderstwa, wysyłając m.in. jednego pokutnika na trzy ww. góry pokutne Pomorza. W 1485 r. książęcy sąd nadworny Bogusława X surowo ukarał miasto Sławno za zabójstwo Borcharda von Winterfelda z Grabna koło Ustki i w związku z tym nakazał m.in. wysłanie jednej 18 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 RELIGIA Widok na Smołdzino, w tle wydmy w Czołpinie osoby z pielgrzymką pokutną „na trzy góry - Chełmską, Rowokół i Polanów". Kaszubscy pielgrzymi wierzą, że powrócą na pątniczy szlak Rowokołu, bardzo często śpiewając na melodię „Po górach, dolinach" pieśń księdza Zygmunta Halejcio: Po wzgórzach, dolinach głosi radość dzwon: Maryja obrała w Rowokole tron. Ref. Witaj, witaj śliczna Lilijo Rowokolska Panno Maryjo Witaj, witaj Niebios Królowo, Weź w opiekę swój lud na nowo. Lud prosty, pobożny zewsząd tu śpieszył By go Bóg ratował, by go pocieszył. I wiele uzdrowień i niejeden cud Zdobyła tu wiara i pielgrzymi trud. Dziś Maria po latach chce tu królować, Moralność umacniać, wiarę budować. Nad całym Pomorzem swe ręce dziś wznieś, Błogosław ojczyznę, w opiekę ją weź. W związku z tym już w 2011 r. podjęto inicjatywę zbudowania nowej rowokolskiej kaplicy Niestety te starania nie spotkały się z poparciem władz Gminy Smołdzino i dyrekcji Słowińskiego Parku Narodowego (na którego terenie ta góra jest położona). Po zmianie władzy w gminie Smołdzino nowy wójt Arkadiusz Walach „odgrzał" pierwotną inicjatywę, zwrócił się o pomoc w tej sprawie do Ministra Środowiska i do Zrzeszenia Kaszubsko-Pomor-skiego, wykorzystując dotychczas wykonane opracowania. Minister Środowiska pismem z 30 grudnia 2016 r. zezwolił na odstępstwo od niektórych rygorów obowiązujących w parku narodowym w trakcie budowy kapliczki. To wywołało w mediach społecznościowych istną burzę, zwłaszcza po publikacji w „Gazecie Wyborczej" artykułu pt. „Kaplica w Parku Narodowym", w którym stwierdzono m.in.: „Na wzgórzu Rowokół (...) stanie kaplica. Wniosek wójta Smołdzina przyjęło Ministerstwo Środowiska. Nikt nie prosił nas o opinię - mówi członek rady narodowej parku". Po tych „rewelacjach" TVN przysłała do Smołdzina ekipę, która wyjaśniała sprawę w specjalnym programie telewizyjnym. „Gazeta Wyborcza" opublikowała kolejny artykuł zatytułowany „Rodzimo-wiercy mówią nie", zapowiadający ich protest przeciwko budowie na 15 czerwca br. Na nic zdały się tłumaczenia, że ewentualna budowa kaplicy nie wiąże się z wycinką lasu, a powierzchnia jej zabudowy (wraz ze schodami zewnętrznymi i cokołem) to zaledwie 38,2 m2. Że jej budowa nie jest przejawem szowinizmu katolickiego i w żadnym wypadku nie zagraża innych wyznaniom itp. Przeciwnicy jej budowy wiedzą swoje. Czy wsparcie Zrzeszenia zniweczy te obawy? Zobaczymy. Na pewno przed rozpoczęciem budowy niezbędne są dalsze badania archeologiczne na tej świętej dla Kaszubów górze. Słupscy Kaszubi tymczasem zabezpieczyli, z przeznaczeniem do kaplicy na Rowokole, relikwie pierwszego patrona Kaszubów św. Faustyna oraz jego ikonę. W związku z tym należy przypomnieć, że św. Faustyn był w średniowieczu współpatronem diecezji kamieńskiej, sięgającej na wschodzie aż po rzekę Łebę i zamieszkałej w większości przez ludność kaszubską. Kult św. Faustyna trwał aż do czasów reformacji. W diecezji 30 czerwca każdego roku obchodzono święto sprowadzenia św. Faustyna - Translatio Santi Faustini. O zakorzenieniu tego kultu świadczy fakt, że w modlitwach brewiarzowych diecezji pisano: „O szczęśliwe Kaszuby, z powodu ratunku niewątpliwego, poprzez głowy Faustyna tutaj sprowadzenie błogosławione" - „O Felix Cassubia, salutia indubia, propter Faustini caput, huc translatum beatum". Słowa „O felix Cassubia..." brzmiały również w 1464 r. w kościele Mariackim w Koszalinie (obecnej katedrze) za pozwoleniem biskupa kamieńskiego Henninga, o czym przypomniano w czasie pielgrzymki na Górę Polanowską w 2016 r. z informacją, że święty Faustyn był pierwszym patronem Kaszubów. Ikona z wizerunkiem św. Faustyna została przekazana inwestorom kaplicy w Niedzielę Palmową w czasie drogi krzyżowej ze Smołdzina na Rowokół. ANTONI SZREDER LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA /19 ZABORSCY AKCJONARIUSZE SPÓŁKI WYDAWNICZEJ „GAZETA CHOJNICKA W bieżącym roku mija 105. rocznica powstania spółki wydawniczej „Gazeta Chojnicka". Utworzyło ją w 1912 roku osiem osób w celu prowadzenia działalności narodowej - publikacji i dystrybucji polskiego pisma, szczególnie na terenie ziemi chojnickiej i zaborskiej. // Mieszkańcy tego terenu od wieków poddawani byli silnym wpływom niemczyzny. Postępy germanizacji były widoczne zwłaszcza w okresie zaboru pruskiego. Na początku XX wieku wielu Polaków skutecznie jednak krzewiło różnorodne przejawy ducha narodowego i pielęgnowało ojczystą kulturę, mimo szykan i życia w politycznym zniewoleniu. A pamiętać należy, że Chojnice należały w początkach minionego stulecia do najbardziej zniemczonych ośrodków miejskich Prus Zachodnich. „Gazeta Chojnicka", docierająca do wielu zakątków Pomorza (szczególnie Kaszub), miała być propagandowym instrumentem oporu wobec zaborcy i służyła ideowej konsolidacji czytelników w duchu patriotycznym (w winiecie pisma zamieszczano hasła: „Spólna moc tylko zdoła nas ocalić!" i „My tu wszyscy jedną bracią"). Ze współczesnej perspektywy treści pojawiające się na łamach tego periodyku mogą się wydawać bardzo radykalne i zdecydowanie an-tyniemieckie. Należy jednak pamiętać, że na tym terenie polski patriotyzm musiał być przed stu laty utożsamiany z postawą wrogą polityce pruskiej. Niektóre artykuły publikowane w „Gazecie..." (np. „Krecia robota" w numerze 110 z 1919 roku) odczytujemy dziś jako zachętę do bezwzględnego przeciwstawiania się Niemcom - w miarę dostępnych środków. Niekiedy przedstawiciele władzy pruskiej ukazywani byli w sposób karykaturalny. Profil ideowy pisma był zatem bardzo przejrzysty i niezmienny, a redakcja zabiegała o utrzymanie polskiego stanu posiadania na Pomorzu. „Gazeta Chojnicka", trafnie nazwana współcześnie przez Kazimierza Ostrowskiego „przewodniczką ku niepodległości", ukazywała się w latach 1912-1914 i w 1919 roku (po wybuchu wojny zaborca zawiesił wydawanie pisma). Jej redaktorami byli Stanisław Owsianowski i Edmund Rekowski. Pierwsze numery pisma drukowano w Pelplinie, jednak kolejne już we własnej drukarni przy ul. Gimnazjalnej 2 w Chojnicach. Ks. senator Feliks Bolt. Fot. ze zbiorów Senatu RP Pośród akcjonariuszy odnotować możemy aż sześć osób związanych z Zaborami. Największe zasługi dla utworzenia spółki (11 marca 1912 roku) i powstania „Gazety..." położył ks. Feliks Bolt. Kapłan ten nie pochodził z tego terenu (urodził się na Ko-ciewiu - w Barłożnie k. Starogardu Gd.), jednak jego więzi z ziemią zaborską były silne i trwałe (patronuje jednej z ulic w Brusach). Ten zasłużony działacz endecji na Pomorzu, parlamentarzysta w II Rzeczypospolitej miał już wcześniej doświadczenia wydawnicze, należał bowiem do akcjonariuszy - współzałożycieli spółki „Pielgrzym" w Pelplinie (1903). Ksiądz Bolt był ekspertem ds. zakładania spółek handlowych, niektórzy nazywali go nawet „ojcem kupiectwa na Pomorzu" (owoce tej jego działalności dostrzegalne były również w Brusach, gdzie sprawował duszpasterską posługę). Zamęczony został przez Niemców w 1940 roku w Stutthofie. Drugim duchownym w gronie założycieli „Gazety Chojnickiej" był ks. Piotr Dunajski, proboszcz lipuski, kawaler Orderu Polonia Restituta. Podobnie jak Feliks Bolt był parlamentarzystą - jednakże jeszcze w schyłkowym okresie zaboru pruskiego (pełnił m.in. zaszczytną funkcję posła - sekretarza Koła Polskiego w Berlinie). Żywo interesował się ruchem regionalnym; uczestniczył w zebraniu założycielskim Towarzystwa Młodokaszubów w Gdańsku w 1912 roku. Jemu i jego współpracownikom Lipusz zawdzięcza swoje piękne miejsce w polskim ruchu narodowym, rozwój gospodarczy i obecność w granicach Rzeczypospolitej od 1920 roku.Współcześnie patronuje jednej z lipuskich ulic. Z Zaborami związany był również Kazimierz Sikorski, brat Stanisława Sikorskiego z Wielkich Chełmów - uważanego za najzamożniejszego ziemianina na Kaszubach. Kazimierz Sikorski zamieszkał w Chojnicach, a do swojego zaborskiego majątku w Antoniewie przyjeżdżał jedynie na lato. Cały swój majątek, szacowany przez niektórych nawet na milion marek (w tym Antoniewo), zapisał 20 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 HISTORIA na rzecz Towarzystwa Pomocy Naukowej dla Młodzieży Prus Zachodnich (TPN). Pomimo zdecydowanego sprzeciwu rodziny i władz pruskich wola tego największego darczyńcy młodzieży pomorskiej w okresie zaboru została (choć niekompletnie) wykonana. Z pomocy stypendialnej TPN skorzystało kilkuset (niektórzy historycy mówią o kilku tysiącach) młodych Pomorzan, wśród nich m.in. syn gbura z Czarnowa, Jan Karnowski (jako student teologii i prawa). Akcjonariuszem spółki „Gazeta Chojnicka" był także Edmund Sikorski - ziemianin z Leśna, właściciel wielkiego gospodarstwa (ok. 1300 hektarów). A pamiętać trzeba, że jeszcze w 1890 roku w powiecie chojnickim spośród 79 znaczniejszych majątków ziemskich tylko 15 było własnością Polaków (głównie w okolicach Brus). Edmund Sikorski należał do grona działaczy narodowych na Zaborach - był delegatem powiatu chojnickiego na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu w grudniu 1918 roku. Po wprowadzeniu polskiej administracji został zastępcą wójta w rodzinnym Leśnie. W akcie notarialnym dotyczącym rejestracji spółki wydawniczej wymieniany jest, tak jak Władysław Wolszlegier i Józef Chrzanowski, jako „właściciel dóbr rycerskich". Tym nieco zapomnianym dziś mianem określano wówczas ziemian (w licznych dokumentach). Mniejsze zasługi na niwie pracy narodowej położył Stefan Przewoski - od lat dziewięćdziesiątych XIX stulecia dyrektor Banku Ludowego w Brusach. Był on bratankiem Piotra Przewoskiego, w którego budynku (hotel z restauracją) bank miał swoją siedzibę. Kierowana przez niego instytucja finansowa dzięki udzielaniu kredytów okolicznym chłopom ułatwiała im unowocześnianie gospodarstw i, w określonym stopniu, zabezpieczała przed bankructwem oraz przejmowaniem ziemi przez Niemców. Stefan Przewoski angażował się także w działalność kulturalną i społeczną; był inicjatorem (wspólnie z Alfonsem Kobylińskim i Leonardem Przewoskim) kółka śpiewaczego męskiego w Brusach w 1911 roku. Jak podaje prof. Józef Borzyszkowski w Historii Brus i okolicy, „chór ten na zjeździe Związku Kół Śpiewaczych w Czersku w 1913 roku uzyskał I nagrodę". Przewoski zmarł przedwcześnie, u progu niepodległości w 1920 roku. Zamieszkaniem z ziemią zaborską związany był natomiast wspomniany już Józef Chrzanowski - rządca majątku Anny i Stanisława Sikorskich w Wielkich Chełmach. Dzięki wsparciu finansowemu swojego pracodawcy oraz innego zamożnego i wpływowego ziemianina Leona Jan-ty-Połczyńskiego z Wysokiej (późniejszego ministra i senatora) wykupił z rąk niemieckich w 1909 roku majątek Zbeniny. Józef Chrzanowski, podobnie jak kolejny współzałożyciel „Gazety..." Kazimierz Karasiewicz, pochodził z Wielkopolski. Wielka szkoda, że zbeniński dwór znajduje się obecnie w ruinie... Dwór w Zbeninach współcześnie Spośród ośmiu akcjonariuszy spółki wydawniczej z 1912 roku aż sześciu (75 proc.) łączyły więzi z ziemią zaborską. Związki te kształtowały się na różnych płaszczyznach (miejsce urodzenia, zamieszkania, działalności), jednak miały trwały charakter. Warto jednakże wspomnieć na koniec naszych krótkich rozważań na łamach „Pomeranii" jeszcze o dwóch pozostałych współtwórcach „Gazety Chojnickiej". Tak jak księdzu Dunajskiemu, praca w parlamencie Rzeszy Niemieckiej nie była obca Władysławowi Wolsz-legierowi. Ten ziemianin z Szenfeldu (obecnych Nieży-chowic), zasłużony działacz niepodległościowy wielokrotnie, nierzadko wspólnie z bratem ks. Antonim (także posłem), występował podczas burzliwych wieców patriotycznych kończących się często ingerencją policji. Piętnował metody germanizacji ludności pomorskiej i postępującą grabież ziem należących do Polaków - został za to pozbawiony stanowiska wójta Szenfeldu. Ósmym smym akcjonariuszem był Kazimierz Karasiewicz - znakomity lekarz, który większość swego pracowitego życia związał z Tucholą. Aktywnie działał w miejskim i powiatowym samorządzie, był regionalistą i działaczem społecznym; przed końcem I wojny światowej należał do konspiracji przygotowującej w Borach Tucholskich powstanie zbrojne. Zasłynął jako założyciel organizacji gospodarczych dla chłopów polskich w celu ich obrony przed pruskim uciskiem. Publicyści „Gazety Chojnickiej" i akcjonariusze spółki wydawniczej pozostawili trwały ślad w podtrzymywaniu ducha narodowego i zdecydowanie występowali przeciw polityce zaborcy wymierzonej w żywioł polski na Pomorzu (to „pismo katolicko-polskie" miało bowiem oddziaływać na „zachodnie powiaty Prus Zachodnich i sąsiedniego Pomorza"). Warto przypomnieć ich zasługi. KAZIMIERZ JARUSZEWSKI LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 21 Listy red.pomerania@w ODDZIAŁ ZRZESZENIA W WIERZCHUCINIE OBCHODZIŁ 20-LECIE ISTNIENIA! Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Wierzchucinie powstało w roku 1997. Od tego czasu minęło już 20 lat. Oto krótkie podsumowanie naszej działalności. Istniały dwa regionalne zespoły muzyczne „Nasze stronę': w latach 1997-2005 zespół wokalny składający się z osób dorosłych i dzieci oraz w latach 2006-2015 dziecięcy pod kierownictwem Adama Saneckiego. Zespół „Nasze stronę' odwiedził całe Kaszuby. W roku 2000 wzięliśmy w dzierżawę od gminy Krokowa teren przy ulicy Leśnej - 5,5 ha. Tak zapoczątkowaliśmy „Plac Kaszubski". Włożyliśmy w niego wiele pracy, ponadto wybudowano chatę kaszubską oraz kapliczkę św. Józefa. Od 2004 r. powstaje tam galeria „Kamieni Pamięci" poświęcona zasłużonym Kaszubom z ziemi puckiej: biskupowi Konstantynowi Dominikowi, Florianowi Ceynowie, Antoniemu Abrahamowi, Janowi Drzeżdżonowi, Stanisławowi Okoniowi, Augustynowi Neclowi, Janowi Patokowi, Alojzemu Budziszowi, Józefowie Ceynowie, biskupowi Andrzejowi Śliwińskiemu, Antoniemu Pieperowi, Janowi Piepce i Marianowi Selinowi. Każde odsłonięcie kamienia było uroczystością patriotyczną z udziałem pocztów sztandarowych sąsiednich oddziałów. Referaty wygłoszone w czasie uroczystości oraz fragmenty twórczości zamieszczone zostały w albumie pt. Wielcy Kaszubi z Ziemi Puckiej. W chacie zorganizowano izbę pamięci, gdzie umieszczono tablice informacyjne o zasłużonych Kaszubach, ich twórczości i życiu. Od roku 1998 przeprowadziliśmy osiemnaście przeglądów zespołów regionalnych pt. „Wierzchucino", na które przybywały m.in. zespoły z Chojnic, Brus, Kościerzyny, Żukowa, Gdyni, Nadola, Strzelna, Mieroszyna, Pucka, Krokowej, Lęborka, Cewic i Bukowiny. Od roku 2005 organizujemy dziecięce przeglądy regionalne pt. „Bur-czybas", w których uczestniczą dzieci do 14. roku życia z całych Kaszub. Przeglądy mają na celu zapoznanie miejscowej ludności oraz turystów z bogactwem kultury kaszubskiej. Zorganizowaliśmy sześć przeglądów pt. „Rodzinne Kolędowanie", podczas których pod koniec grudnia rodziny prezentują polskie i kaszubskie kolędy. Od 1998 r. zorganizowaliśmy piętnaście konkursów haftu kaszubskiego ze szczególną promocją haftu puckiego. W roku 2016 przeprowadziliśmy pierwszy konkurs poprawnego czytania po kaszubsku pt. „Królewiónka" o zasięgu gminnym. Organizujemy go we współpracy z gimnazjum w Wierzchucinie w dwóch kategoriach: dla dzieci szkół podstawowych oraz dla młodzieży gimnazjalnej. Co trzecią niedzielę miesiąca 0 11.30 w wierzchucińskim kościele odprawiana jest msza św. z kaszubską liturgią słowa. Zostaliśmy wyróżnieni w 2013 r. honorowym medalem Zasłużony dla Kultury Polskiej przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego. Medal wręczył poseł na sejm Kazimierz Plocke. Uroczystość 20-lecia obchodziliśmy 14 maja 2017 r. Rozpoczęła się mszą św. w intencji naszego oddziału, po której nastąpił przemarsz przez wieś pod przewodnictwem Orkiestry Dętej z Wierzchucina. W trakcie uroczystości zaprezentowano historię wierzchuciń-skiego oddziału ZKP. Podziękowano za wszelką pomoc darczyńcom, przyjaciołom oraz członkom naszego oddziału. Wystąpił Zespół Rodziny Klas z Sierakowic. Przy wspólnym obiedzie wspominaliśmy dzieje Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Wierzchucinie. Swoją obecnością zaszczycili nas: poseł na sejm Kazimierz Plocke, przedstawiciele Urzędu Gminy, szkół, Banku Spółdzielczego w Krokowej, ks. dziekan Tomasz Juchniewicz 1 proboszcz ks. ppłk Wiesław Orłowski oraz poczty sztandarowe z prezesami oddziałów Krokowa, Puck, Reda, Strzelno, Jastrzębia Góra, Dębogórze-Kosako-wo, Wejherowo. Wszystkim raz jeszcze serdecznie dziękuję za przybycie. JADWIGA KIRKOWSKA Szanowni Państwo, od kilku tygodni działa nasza nowa strona internetowa - www.pomorania.com. Poprzednia witryna Klubu Studenckiego Pomorania przestała istnieć z powodu problemów z serwerami, a wraz z nią przepadły dane skrzętnie gromadzone przez pokolenia pomorańców. W związku z tym gorąco prosimy wszystkich, którzy byli w Klubie przed nami i mają jakiekolwiek pamiątki - zdjęcia, filmy, wycinki kronik i wszystko, co jest związane z historią Pomoranii -o przysłanie ich w formie cyfrowej (wraz z opisem) na naszą skrzynkę mailową: pomorania.sekretariat@gmail.com. Obiecujemy, że podobna sytuacja jak ta, która zaistniała, już się nie powtórzy, otrzymane materiały zapiszemy bowiem na nośniku zewnętrznym, co pozwoli nam uniknąć podobnych problemów w przyszłości. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc w zachowaniu historii Klubu na następne lata - oby jak najdłuższe. Z góry dziękujemy 22 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 Na Kaszuby! (część 2) PIOTR SCHMANDT NA JEZIORACH IW LASACH Nie było w międzywojennej Polsce, oprócz Polesia i Wileńszczyzny, drugiego takiego pojezierza. Lasy były, owszem, nawet bardziej „leśne" niż monotonne kaszubskie bory wyrosłe na piaskach. Jednak w połączeniu z jeziorami pomorskie bory zmieniały swój ciężar gatunkowy. Stawały się prawdziwą atrakcją wagi ciężkiej. Wielką popularnością „kaszubskie jeziora, kaszubski las" cieszyły się wśród organizatorów wszelkiego rodzaju obozów młodzieżowych i dziecięcych. Spartańskie warunki, własnoręczne rozkładanie namiotów, niejednokrotnie konieczność osobistego przyrządzania posiłków, zyskiwanie nowych umiejętności terenowych -wszystko to predestynowało kaszubskie lasy do roli gospodarza skautowskich, ale i innych, w tym paramilitarnych przedsięwzięć szkoleniowych połączonych oczywiście z letnią rekreacją. Oto „Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonialnej" zachęca w numerze czerwcowym z 1938 r. na s. 34: Obóz LMK im. gen. Orlicz-Dreszera w Mieroszynie koło Rozewia rozpoczyna się 15 czerwca i trwać będzie do 15 września b.r. Od 1 czerwca do 31 lipca dla mężczyzn, od 31 lipca do 1 września dla kobiet, od 1 września do 15 września dla kobiet i mężczyzn. Obóz ma charakter propagandowo-wypoczyn-kowy. Uczestnikiem obozu może być każdy członek LMK należący do organizacji przynajmniej 6 miesięcy, który swoim zdrowiem nie zagraża otoczeniu. Koszty pobytu w obozie: za 1 tydzień - 22 zł, za 2 tyg. - 43 zł, za 3 tyg. - 64 zł, za 4 tyg. - 85 zł. Przyjazd kolejowy na koszt własny, ze zniżką. Oferta atrakcyjna, zważywszy, że i nad pełne morze było blisko. „Gazeta Kościerska" z 12 lipca 1934 (nr 82) informowała na s. 2: Charzykowo pod Chojnicami. Zlot harcerek. W dniu 8 bm. nad jeziorem Charzykowskiem odbyło się uroczyste otwarcie zlotu Pomorskiej Horą-gwii Harcerek. Zlot zwołany został dla uczczenia 15-ej rocznicy ruchu harcerskiego na Pomorzu, który z 12-to osobowego zastępu w r. 1919 urósł dziś do liczby 140 drużyn i przeszło 3000 harcerek. W otwarciu wzięli udział p. wicewojewoda pomorski M. Seydlitz, dowódca okręgu korpusu generał Pasławski, prezes oddziału pomorskiego Z. H. P. starosta krajowy Wincenty Łącki i inni. Zlot potrwa do dnia 17 lipca [we wszystkich cytatach pisownia oryg.]. Były pośród owych lasów i jezior miejsca szczególne, posiadające swoisty genius loci. Do takich należały okolice Wdzydz. I to nie tylko ze względu na skansenowskie dzieło życia małżeństwa Gulgowskich. Wdzydze stanowią zaciszne letnisko dla osób szukających spokoju, jest tu kilka will, ładnie położonych i mogących pomieścić kilkadziesiąt osób. Łódź motorowa umożliwia przyjemne wycieczki po jeziorze. Najbliższa stacja kolejowa Kościerzyna. Do Wdzydz prowadzi droga z Kościerzyny przez Sycową Hutę i Wągli-kowice\ Wróćmy do Chojnic i ich okolic. Należały one do tych interesujących przestrzeni, w których można było łączyć turystykę miejską z aktywnym wypoczynkiem nad wodą. Samo miasto, schludne i posiadające wiele ciekawych zabytków, miało też atut potężny: sąsiedztwo Jeziora Charzykowskiego. Kwitło tam żeglarstwo (głównie dzięki Ottonowi Weilando-wi) i cenione było w całym kraju. Powstanie i działalność Klubu Żeglarskiego przyczyniły się do intensywnego rozwoju Charzyków jako letniska i centrum żeglarstwa. Służyła temu klubowa przystań, organizowane szkoleniowe obozy żeglarskie, budowane przez członków klubu pensjonaty i przybywający od końca lat dwudziestych wczasowicze z Chojnic i wielkich miast Polski2. Miarą nakierowania Chojnic na turystykę była publikacja Turysta w Chojnicach. Komunikaty Zw. Pop. Turyst. w Chojnicach z maja 1936 roku, wydana przez Juliana Rydzkowskiego. Oprócz reklamy atrakcji samego miasta, informator zachwala i opisuje Sworne-gacie, Charzykowy, Wiele, Borsk, Leśno, Zawory. W tekście znajduje się fotografia przedstawiająca Port Klubu Żeglarskiego w Charzykowie (s. 3) i szczegóło- TURYSTAf= = W CHOJNICACH CHOJNICE ZAP ' B. Koselnik, Przewodnik po Gdyni, Wybrzeżu i Szwajcarji Kaszubskiej, Gdynia, [b.d.w.], s. 167. 2 J. Borzyszkowski, Chojnice w II Rzeczypospolitej - w latach wolności i okupacji hitlerowskiej, [w:]: Dzieje Chojnic, red. K. Ostrowski, Chojnice 2010, s. 515-516. LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 23 WAKACJE NASZYCH DZIADKÓW wa charakterystyka owej żeglarskiej okolicy. Na s. 4 Aleksander Goryński informuje o „Ptactwie wodnym i błotnym na wodach powiatu chojnickiego". Informator nie spełniłby swojej roli, gdyby nie reklamował obiektów wypoczynkowych. Oto na s. 5 ogłasza się Ośrodek sportu wodnego Charzykowy. Hotel Pensjonat „Bellevue". Letnicy znajdą tam utrzymanie po przystępnych cenach, kuchnię podfachowem kierownictwem. Jolki żaglowe i wioślarskie jak i kajaki stoję do bezpłatnej dyspozycji letników. Na miejscu: garaże samochodowe, telefon, radio, bilardy. Na życzenie wysyła się prospekty. Połączona z pensjonatem restauracja klubowa poleca dobrze pielęgnowane napoje po cenach przystępnych. Oferta raczej nie była przeznaczona dla osób zarabiających poniżej czterystu zł miesięcznie... (Pod koniec lat 30. pensja posła wynosiła 1500 zł, kapitana Wojska Polskiego 345-400, a robotnika tygodniowo 30 zł, czyli miesięcznie 120). Imponujący jest też kalendarz imprez w miesiącach letnich (s. 6): 21 maja otwarcie sezonu żeglarskiego, 24 maja regaty eliminacyjne na olimpiadę, 29 czerwca spływ kajakowy Ligi Morskiej i Kolonialnej z Charzy-ków do Bydgoszczy, 19 lipca - regaty kajakowe. To drobna część samych tylko imprez związanych z wodą. Wynajmowano wówczas pokoje letnikom zarówno na wsi, jak i w mniejszych miasteczkach położonych w atrakcyjnej okolicy, najlepiej pełnej lasów i jezior. W „Gazecie Kartuskiej" nr 76 z 27 czerwca 1933 r. czytamy na s. 4: Zgłoszenie. W miarę powiększania się ruchu wycieczkowego wzrasta zapotrzebowanie na wolne mieszkania. Z tej przyczyny należy bezzwłocznie zgłosić wolne pokoje w Biurze Prop. Turystycznej przy ul. Cmentarnej 5, które informuje wycieczkowiczów, przybywających na krótszy lub dłuższy czas o znanych sobie wolnych kwaterach letnich. Turystyka na Kaszubach obejmowała też, rzecz jasna, samych Kaszubów i osoby na Kaszubach zamieszkałe. Wycieczkę do Wieżycy organizuje „Ochotnicza Straż Pożarna" Gdynia-Orłowo w dniu 12 lipca rb. samochodami. Wyjazd o godz. 5,30 rano z Placu Górnośląskiego. Biorą udział członkowie wspierający i sympatycy. Zwiedzimy także Kartuzy oraz będziemy obecni na nabożeństwie w Szymbarku. Na Wieżycy w parku urządza się zabawę urozmaiconą różnemi niespodziankami. Orkiestra doborowa. Zaprasza się okoliczne placówki Ochotniczej Straży Pożarnej oraz obywatelstwo („Gazeta Kartuska", nr 82 z 9 lipca 1936 r.). 3 Przewodnik po W. M. Gdańsku i okolicy, red. K. Galewski, [b.m.r. 4 Tamże, s. 63. W MIASTACH I MIASTECZKACH Ośrodki miejskie Kaszub i Pomorza przemawiały do mieszkańców i gości wielowiekową historią. Nie one były marzeniem szerokich rzesz wczasowiczów spragnionych białej plaży i rejsów flotą przybrzeżną, nie marzyli też o nich wielbiciele dancingu i „bridża" spod znaku gdyńskiej Polskiej Riwiery i juratowego Lido. Niemniej turystyka miejska, historyczna miała wielu zwolenników z różnych warstw społecznych, zarówno dzieci oraz młodzież szkolną, jak i dorosłych, świadomych swoich oczekiwań i dążących do wzbogacenia wiedzy historycznej. Palmę pierwszeństwa wśród ośrodków miejskich dzierżył Gdańsk, co miało swoje odzwierciedlenie, jak już wspomniano w 1. części tego artykułu, w liczbie wydawanych przewodników. Każdy mógł coś w grodzie nad Motławą znaleźć - zabytki, w tym te świadczące o polskości Gdańska i odrębnej tradycji Samborów, Świętopełków i Mestwinów, obraz potęgi dawnej Rzeczypospolitej, piękno kamienic i dzieł sztuki, atrakcje białej floty i wreszcie eleganckie sklepy. Także okolice miasta były ciekawe - ot, choćby Oliwa i Sopot. W przewodnikach zwraca uwagę trą-cący myszką język, będący też elementem zachęty: Ulica Długa kończy się przedziwnie harmonijnie naj-piękniejszem bezsprzecznie cackiem Gdańska, starożytnym Ratuszem, wystrzelającym w górę smukłą, cza-rowną wieżycą, wysoką na 82 mtr.3. Gdy już te wszystkie czarowne i starożytne cuda się zwiedziło, można było pojechać do Sopotów, jak wówczas mówiono. Też miasto, ale jakże inne od nobliwego Gdańska! W domu zdrojowym odbywają się podczas sezonów wielkie bale i koncerty Tuż obok znajduje się dom gry, gdzie mający chęć mogą zagrać w rouletę, lub inne gry klubowe4. Towarzyszące tak modnym dawniej wystawom światowym, powszechnym, krajowym i regionalnym informatory zawierały ważne wiadomości o turystyce miejskiej. W przypadku Gdyni dochodziły jeszcze walory kąpieliska, co podnosiło wartość miasta jako centrum turystycznego. Gdynia w przyszłości ma być (...) miejscem kąpielowem. Ma być terenem, gdzie będą się rozgrywały pierwszorzędne międzynarodowe konkursy sportowe, wreszcie ma być centralą turystyki dla wybrzeża i Szwaj carji Kaszubskiej, i w tym celu powstał przy Magistracie wydział tury styczno-kąpielowy, który przystępuje do utworzenia związku turystyczno--przemysłowego (...). W celu wykorzystania Gdyni jako miejsca kąpielowego Polskie Towarzystwo Kąpieli Mor- 24 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 WAKACJE NASZYCH DZIADKÓW MHB Z MIASTA CHOJNIC I POWIATU fyK3F skich wykańcza nowocześnie urządzony Dom Zdrojowy z ciepłemi kąpielami5. Dla specyficznego turysty, zainteresowanego duchowością i historią, w tym historią sztuki, atrakcją były niewielkie ośrodki miejskie czy nawet wiejskie z jedną perłą architektoniczną lub z takich pereł naszyjnikiem, że użyjemy języka właściwego międzywojniu. Przywołany w 1. części przewodnik po Pelplinie ks. Frydrychowicza stawia czytelnika przed wspaniałością zgromadzonych tam skarbów. Gdyby chcieć szczegółowo poznać wszystkie atrakcje zespołu pocysterskiego, potrzeba by kilku dni. I rzeczywiście nie jest to atrakcja dla tych od „bridża" z Juraty. W samym przewodniku dużo terminów architektonicznych i w ogóle mnóstwo szczegółów, ale na pewno byli tacy, którym właśnie zależało na zwiedzaniu miejsc z niemal podręcznikowym pomocnikiem. Potem zaś wymagający turysta mógł sobie po prostu usiąść w ławce i w ciszy kontemplować, kontemplować i kontemplować... Podziwiać można było także zbiory zgromadzone na wystawach muzealnych. Gdańsk był miejscem wymarzonym do spędzania wolnego czasu w taki właśnie sposób. Muzeum miejskie w klasztorze pofran-ciszkańskim Fleischergasse 25 - 28. Galer ja obrazów i dzieła plastyki i przemysłu artystycznego. Na parterze i na pierwszem piętrze znajdują się dzieła przemysłu artystycznego, między innemi cenne zbiory kafli, mebli gdańskich i naczyń drogocennych z napisem nieraz polskim. Zabawna jest obwódka puhara „Kom mein verlangen". Drugie piętro zawiera galerję obrazów, począwszy od prymitywów helskich, aż po wiek XX. Ciekawa jest bardzo fantazja Piekła z Neptunem. Cenne są portrety patrycjuszów gdańskich, głównie pędzla Andrzeja Stecha, oraz zbiór rycin Chodowieckiego6. Turystyka miejska nie zawsze bywała tak ambitna. Zwiedzanie miast bywało powierzchowne, niekiedy organizowane z myślą o turystach nieszukających podczas wakacji jakichś podniet historycznych lub patriotycznych. Oto w Przewodniku po Poznaniu i Wielkopolsce z uwzględnieniem Pomorza i Śląska na s. 49-50 czytamy: 1. Wycieczka nadmorska pociągiem Gdynia - Puck - Hel. Reda (16 km). Punkt węzłowy, stąd boczną linją Wejherowo (8 km). Przepiękne okoli- . tHMwrrtti l !»">» El ce. Dalej w tym samym stylu. Szybko, skrótowo, warto zobaczyć jak najwięcej miejsc w jak najkrótszym czasie. Jest to właściwie prototyp dzisiejszych objazdowych wycieczek autokarowych, podczas których większą część czasu przeznacza się na dojazdy do ciekawych miejsc. Niewielkie miasta potrafiły zapewnić przybyłym spokój i wygodny odpoczynek. Z jednej strony cywilizacja, z drugiej cisza i bliski kontakt z naturą. W Wejherowie spędziła urlop Maria Dąbrowska. Pisarkę urzekła okoliczna przyroda, a miasto określiła jako małe, bardzo czyste, nowocześnie urządzone, czerwone, białe i złote7. Rzecz miała miejsce w czerwcu 1921 roku. Wejherowo skądinąd miało szczęście do Józefa Staśki, który tak np. zachęca do poznania historii i zabytków kalwaryjskiego grodu nad Ce-dronem: Wreszcie wchodzimy na rynek czyli Plac Wejhera, z którego na wprost ulicy Sobieskiego wybiega ulica Gdańska. Gdy rozpoczęto budowę miasta 280 lat temu, musiano mieć uwagę na drogę handlową, idącą z Lęborga do Gdańska i do tej drogi dostosować cały plan Wejherowa8. Dla kontrastu warto wspomnieć o rokrocznym letnim gdyńskim Święcie Morza, na którym miało być głośno, hucznie i tłumnie. Przyjeżdżali Górale i Kresowiacy, Liga Morska i Kolonialna prezentowała się w tropikalnych uniformach, raz nawet przyleciał słynny sterowiec Graff Zeppelin. Koncerty, nabożeństwa, wystąpienia przedstawicieli najwyższych władz Rzplitej, zawody hipiczne, zabawy pod gołym niebem, orgia dumy, patriotyzmu i szczerej zabawy! OBYCZAJE WAKACYJNE Cała epoka minęła od czasów, kiedy nasze babcie i nasi dziadkowie (lub ich rodzice) wyruszali na wakacje. Przy czym mowa nie tylko o dziesięcioleciach, które przeminęły, o państwach, które przeminęły, 0 ustrojach, które też przeminęły. Mowa nade wszystko o obyczajach, wskutek rewolucji technologicznej 1 społecznej tak różnych od tych z lat 20. i 30. minionego wieku. Niby każdy z nas oczekuje na wakacjach tych samych kilku rzeczy: rekreacji w pięknym miejscu, atrakcji turystycznych, względnie biesiad do późnej nocy. I to wszystko również dla naszych przodków 5 Przewodnik po wystawie miast i Związku Miast Polskich na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, Warszawa 1929, s. 285-286. 6 Pierwszy polski ilustrowany przewodnik po Gdańsku i okolicy (Gdańsk - Nowy Port - Wybrzeże - Kartuzy), Gdańsk 1922, s. 65. 7 O. Podolska, Kalendarium życia kulturalnego i literackiego Wejherowa w dwudziestoleciu międzywojennym, Wejherowo 2010, s. 28. 8 J. Staśko, Przewodnik po Wejherowie i okolicy, Wejherowo 1923, s. 53. LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 25 WAKACJE NASZYCH DZIADKÓW było ważne. Niemniej obecne natężenie rozmaitych bodźców konsumpcyjnych, pokus i oferowanych przyjemności każe nam patrzeć na dawne wakacje z niedowierzaniem i niemal współczuciem dla ciężkiego losu naszych przodków spragnionych letniego wytchnienia. Czy słusznie? Wakacje były czasem pewnego rozluźnienia obyczajowego i kultu pięknego ciała. W latach trzydziestych pełno było latem konkursów piękności, przy czym było to niejednokrotnie, nie bójmy się melodra-matycznych słów, kłębowisko namiętności. Modę na konkursy piękności, organizowane wszę- >.... dzie, gdzie tylko zebrało się parę osób, Magdalena Samozwaniec wyśmiewała w jednym ze swoich felietonów, przepowiadając wybór „miss Cypel", a korespondent „Dziennika Gdyńskiego" złośliwie skomentował tego typu „zawody": „Jeśli zaś mowa o kłopotach kobiecych, to nie od rzeczy będzie wspomnieć, ile kłopotu miały kąpieliska z wyborami swoich miss (...). Po prostu w każdym okręgu miss została narzucona głosującym przez klikę swoich wielbicieli. Tu i ówdzie dochodziło do buntów, które rozpędził zimny powiew wiatru. Miss Jurata, miss Rozewia, miss Hel to uroczo brzmiące imiona, współczuję jedynie miss Chałupy. Ha, trudno, sama sobie winna, trzeba było oszczędzać i zamieszkać w droższej miejscowości"9. Takie rozluźnienie obyczajów to jeszcze nic. Romansowano na wakacjach, a jakże. Prawdopodobnie więcej w sferze, nazwijmy ją „elitarno-bridżowej". A może jej wybryki bywały po prostu bardziej zauważalne? Tak jak dzisiaj? Wojciech Kossak, mimo że miał osiemdziesiąt lat, był czuły na wdzięki niewieście. „Miał w Juracie swoją flamę (...). Była to ładna i zgrabna blondyneczka o białej skórze, co specjalnie cenił Wojciech"10. W Juracie przeżywały swoje sercowe udręki również jego córki, Maria Pawlikowska-Jasno-rzewska i Magdalena Samozwaniec. One, co prawda, gdziekolwiek się znajdowały, były obiektem wzmożonych ataków ww. udręk. Wakacje to okres, w którym nasi przodkowie ubierali się nieco inaczej niż zazwyczaj. Nowe krótkotrwałe mody, nieco więcej golizny, niekiedy ekstrawa-gancja. Latem 1931 roku zapanowała moda na POLSKł! BlBLJOTEKfl TURYSTYCZNA D«. MIECZYSŁftW ORŁOWICZ ILUSTROWANY PRZEWODNIK PO ZIEMI KASZUBSKIE] OD CHOJNIC I STAROGARDU PO MORZE KSIĄŻNICA POLSKA plażę. Kolorowo prezentowały się rzesze letników, zdążające z różnych stron Gdyni na plażę. Próbowano nawet w tych pidżamach zachodzić na nabożeństwo do kościółka NMP przy Świętojańskiej, ale ksiądz wstrzymywał się z jego odprawieniem, dopóki „pidżamowcy" nie opuścili kościoła. (...) 1933 r. Ponieważ zdarzają się stale wypadki przebywania osób w kostjumach, płaszczach kąpielowych i piżamach na terenie miasta (na ulicach i w miejscach publicznych), przeto Komisarjat Rządu przypomina, że obowiązuje w tej mierze zakaz, w myśl którego przebywanie w kostjumach kąpielowych, płaszczach kąpielowych i piżamach poza plażą lub miejscami przeznaczone-mi do kąpania jest wzbronione" u. Kostiumy kąpielowe były jednoczęściowe, zakrywające newralgiczne okolice brzucha i bioder. Jednak wzory i barwy w ramach tego przyzwoitego odzienia podlegały nieustannym zmianom. W połowie lat dwudziestych wełniane, często ręcznie dziane kostiumy kąpielowe charakteryzowały się geometrycznymi wzorami (np. romby), a rodzaj namiastki spódniczki (nie było to J regułą) poszerzał biodra. Z kolei lata trzydzieste przyniosły trykoty bardziej przylegające do ciała, często z wzorem w szkocką kratę. Całości dopełniało szalowe, nie mylić z „szałowe", ramiączko. Dopiero w połowie lat trzydziestych wprowadzono męskie kąpielówki. Moda najprędzej się zmieniała, gdy chodzi o kapelusze. Można przyjąć nieco uproszczoną zasadę, że im bliżej końca dwudziestolecia, tym kobiece kapelusze miały szersze ronda12. Czasy się zmieniają. Opisując dzisiejszą kobiecą modę plażową, wystarczyłoby kilka słów. Specyfiką nadmorskich miejscowości było to, że posiadały promenady, mola i bulwary. Stwarzało to znakomitą okazję do niespiesznych spacerów. Elegantki prezentowały wówczas swoje najlepsze kreacje, a panowie o skłonnościach uwodzicielskich ostrzyli sobie zęby na „wakacyjny łup". Także dzieci korzystały z atrakcji spacerów, bo oprócz naturalnego wybiegania się miały okazję nakłaniać rodziców do kupna lodów, „limoniady" i waty cukrowej. W Gdyni takimi miejscami stały się bulwar i Skwer Kościuszki oraz okolice łazienek z promenadą i molo w Orłowie. Później także molo „Żeglugi Polskiej" w centrum miasta. Do ulubio- pidżamy, używane początkowo jako strój do pójścia na , . , , . , , . ., , , . , r 7 7 r v j j r j nych zajęć wakacyjnych letników przebywających 9 M. Abramowicz, Jurata, kurort z niczego, Gdańsk 2003, s. 37. 10 Tamże, s. 54. 11 S. Kitowski, Gdynia. Miasto z morza i marzeń, Gdynia 1997, s. 209. 12 L. Rowland-Warne, Stroje, Warszawa 1996, s. 34-35. 26 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 WAKACJE NASZYCH DZIADKÓW w Gdyni należało zresztą korzystanie z floty przybrzeżnej. Wycieczki na Półwysep Helski, do Orłowa i do Wolnego Miasta Gdańska były prawdziwym hitem turystycznym, zwłaszcza dla osób z centralnej, wschodniej i południowej Polski. Nie wyobrażano sobie pobytu nad Bałtykiem bez owego morskiego chrztu. *** Kaszuby pełne są rozmaitych atrakcji. Jest tu wielka i mała woda na krańcu Nordy, gdzie masywna bryła puckiej fary, gdzie helskie i jastarnic-kie chatki wciśnięte w uliczki, gdzie też Jurata będąca snobistyczną oazą sanacyjnych elit, peerelowskiego korpusu oficerskiego i nowobogackiej kasty wyrosłej po roku 1989. A Żarnowiec? A mechowskie groty? Dalej na zachód są jeszcze wydmy i resztki słowińskie. Święte sarmacko-kaszubskie pomieszanie w grodzie Wejhera, zjawiskowe świątynie poklasztorne w Żukowie i Kartuzach, Kościerzyna, w której chyba każdy przybysz czuje się jak u siebie, jeziora, wyrastająca pod niebo (no, prawie...) Wieżyca i chmieleńskie cuda garncarskie. Wiele, Leśno, kamienne kręgi, jakich próżno szukać w całej Polsce. Jest tu także pierwsze na ziemiach polskich muzeum na wolnym powietrzu, bory, bory, bory i chojnicka brama Kaszub (a w niej z kolei Brama Człu-chowska i ratusz, którego nie sposób zapomnieć). I jeszcze Czersk, Brusy. Ponownie bory... O Gdańsku, Gdyni i Sopocie wspomnijmy dla porządku, bo ich obejrzenie to dla turysty oczywista oczywistość. W ogóle tych miejsc wartych nawiedzenia jest całe mnóstwo. I pochylając się nad poszczególnymi elementami kaszubskiego cudu geograficznego, mamy do czynienia z krzyżującymi się, przenikającymi i uzupełniającymi motywami. Przebywając na Kaszubach, miało i ma się do czynienia z mozaiką złożoną z zabytków, przyrody i - ludzi. LITERATURA WYKORZYSTANA WYDAWNICTWA ZWARTE Abramowicz Małgorzata, Jurata. Kurort z niczego, Gdańsk, [b.d.w.]. Chołoniewski Antoni, Nad morzem polskiem, Warszawa 1912. Chrzanowski Bernard, Wybrzeże, z cyklu: Co wiesz o Polsce, nr 92, Lwów 1934. Dzieje Chojnic, red. K. Ostrowski, Chojnice 2010. Frydrychowicz Romuald, Nowy ilustrowany przewodnik po Pelplinie, Pelplin 1928. Ilustrowany przewodnik po Gdańsku, Warszawa 1927. Karczewski Stanisław, Brzegiem Bałtyku. Przewodnik geologiczny po polskich brzegach Bałtyku, Kraków 1926. Kitowski Sławomir, Gdynia. Miasto z morza i marzeń, Gdynia 2001. Koselnik Bolesław, Przewodnik po Gdyni, Wybrzeżu i Szwajcar ji Kaszubskiej, Gdynia, [b.d.w.]. Kuklik Mirosław, Żmuda-Trzebiatowski Tomasz, Ziemia Pucka na dawnych pocztówkach, Gdańsk 2003. Łozińscy Maja i Jan, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Warszawa 2011. Orłowicz Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po Gdańsku, Warszawa 1928. Orłowicz Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po województwie pomorskiem, Lwów - Warszawa MCMXXIV. Orłowicz Mieczysław, Ilustrowany przewodnik po Ziemi Kaszubskiej, Lwów - Warszawa 1924. Orłowicz Mieczysław, Przewodnik po Gdańsku, Oliwie i Sopotach (z planem miasta), Warszawa 1921. Paliński Piotr, Przewodnik po polskiem wybrzeżu Bałtyku i po Ziemi Kaszubskiej, Gdynia 1934. Pawłowski S., Jakubski A., Fischer A., Z polskiego brzegu. Przyroda i lud, Lwów - Warszawa 1923. Pierwszy polski ilustrowany przewodnik po Gdańsku i okolicy (Gdańsk - Nowy Port - Wybrzeże - Kartuzy), Gdańsk 1922. Płaza-Opacka Dagmara, Stegner Tadeusz, Sztykiel Ewa, Po słońce i wodę. Polscy letnicy nad Bałtykiem w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, Gdańsk 2004. Podolska Olga, Kalendarium życia kulturalnego i literackiego Wejherowa w dwudziestoleciu międzywojennym, Wejherowo 2010. Polskie morze. Informator wybrzeża morskiego, Gdynia 1926. Przewodnik po Gdańsku, Gdańsk, [b.d.w.]. Przewodnik po Poznaniu i Wielkopolsce z uwzględnieniem Pomorza i Śląska, Poznań 1929. Przewodnik po „Szwajcarji Kaszubskiej" z ilustracjami, Kartuzy, [b.d.w.]. Przewodnik po W. M. Gdańsku i okolicy, red. K. Galewski, [b.m.d.w.]. Przewodnik po Wybrzeżu, [b.m.d.w.]. Przewodnik po wystawie miast i Związku Miast Polskich na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu 1929 r., Warszawa 1929. Rowland-Warne L., Stroje, Warszawa 1996. Sokołowska Małgorzata, Myć się czy wietrzyć? Dramatyczne dzieje higieny od starożytności do dziś, Gdynia 2012. Staśko Józef, Przewodnik po polskiem wybrzeżu, Warszawa -Kraków 1926. Staśko Józef, Przewodnik po Wejherowie i okolicy, Wejherowo 1923. XV lat polskiej pracy na morzu, Gdynia 1935. WYDAWNICTWA CIĄGŁE „Gazeta Kartuska", Kartuzy 1933, R. XII, nr 76; 1936, R. XV, nr 82. „Gazeta Kościerska", Kościerzyna 1934, R. V, nr 82. „Morze. Organ Ligi Morskiej i Kolonialnej", Warszawa 1938, R. XV, nr 6 (czerwiec). „Turysta w Chojnicach. Komunikaty Zw. Tow. Pop. Turyst. w Chojnicach", Chojnice 1936, w maju. LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 27 STANISŁAW SALMONOWICZ Te słowa Cicerona, polityka i prawnika w starożytnym Rzymie, nadają się jako tytuł do rozważań o sztuce kulinarnej. Sam temat chyba odpowiedni na okres wakacyjny, kiedy możemy się oderwać od polityki, a chociażby mnogość warzyw, owoców skłania do rozważań kulinarnych. Stały się one modne od paru lat w telewizji, co wydaje się dowodem na wzrost zamożności ogółu. Rzecz jasna, że w wielu epokach ludzkości było inaczej: głód zawsze, wraz z wojnami, perturbacjami klimatycznymi czy z innych przyczyn, trapił Europę, zawsze był obecny w Afryce czy w Azji. Także i dziś niedostatek żywności w wielu dalekich krajach jest faktem, także rezultatem niekontrolowanych procesów demograficznych, które grożą globalną katastrofą, o wiele gorszą niż wszelkie zmiany klimatyczne... Zostawmy jednak na chwilę poważne problemy, zajmijmy się sprawami weselszymi. Wysoka kultura materialna, a za nią i sukcesy sztuki kulinarnej nie były obce ani elitom starożytnego Egiptu spod piramid, ani tym bardziej, starożytnym Chinom, których przepisy kulinarne przetrwały do naszych czasów. Dla Europy przecież pierwsza epoka rozkwitu kultury życia towarzyskiego, wyrafinowanych gustów i uczt wspaniałych, to epoka rozkwitu w starożytności miast greckich, na czele z Atenami, a następnie czasy oszałamiających przepychem form życia rzymskiej arystokracji (zwłaszcza wieki I-IV n.e.). Oczywiście byli wówczas dość liczni filozofowie, którzy wskazywali, że umiarkowanie trybu życia to postawa godna człowieka. Także różne religie świata napominały, nieraz surowo, wzywając do unikania „marności tego świata". W Starym Testamencie przecież znajdujemy wskazówkę odmienną: „Nie masz nic lepszego człowiekowi pod słońcem, jedno jeść i pić a weselić się" (8.15). Ateński, raczej konserwatywny w swym spojrzeniu na ludzi, filozof Sokrates głosił śmiałą tezę, że źli ludzie żyją tylko, aby jeść i pić, a dobrzy jedzą i piją, by żyć! Ta teza spodobałaby się dziś niejednemu z radykalnych miłośników wegetarianizmu czy głosicieli przeróżnych, nieraz utopijnych, ekologii. Faktem jednak jest, że ludzkość - w miarę istniejących możliwości - doceniała walory dobrego smaku potraw mających zaspokajać głód. Nawet w dzisiejszych czasach można, za Wergiliuszem chociażby, głosić pochwałę prostej, ale miłej przekąski. Oto w 1980 r. francuski poeta Christian Dorriëre tak śpiewał: „Kromka chleba i owoc, który ciąży dłoniom, do tego wielka szklanica czarodziejskiego wina - odsuwają daleko troskę o bliski zgon" („So-liloąues cotidienne"). To Francuzi, obok Chińczyków, odegrali wielką rolę w dziejach sztuki kulinarnej. Przekonałem się po wielokroć, że żartobliwe powiedzenie, iż inne narody tylko się odżywiają, a jedynie Francuzi wiedzą, czym jest sztuka kulinarna, ma za sobą wielowiekową tradycję. Książki kucharskie w wielu krajach mają także swoje, nieraz bogate dzieje, natomiast rozważania quasi-filo-zoficzne, w każdym razie dzieło mędrca-smakosza, wyszło oczywiście spod pióra Francuza. Prawnik (a nie kucharz) Anthelme Brillat-Savarin w XIX wieku ogłosił obszerną książkę, której tytuł po polsku brzmi następująco: „Fizjologia smaku albo Medytacje o gastronomii doskonałej"1. Dodajmy tu dla uniknięcia nieporozumień, że sztuka kulinarna nie musi się opierać na produktach drogich czy szczególnie wyrafinowanych. Od końca XIX w. i w wieku XX karierę europejską, czy nawet światową, osiągały nieraz potrawy w gruncie rzeczy dość tanie, czasem pożywienie wręcz biedoty przez wieki, a dziś zachwycające smakoszy na całym świecie. Przykłady są liczne, jak choćby marsylska zupa rybna „bouillabaisse" czy równie sławna kiedyś zupa hal warzywnych Paryża, zwana zupą cebulową, tania, powszechnie dziś serwowana w reprezentacyjnych restauracjach. Podobnie było z różnymi włoskimi pizzami, jedzeniem bynajmniej nie arystokratów, lecz ludzi biednych. Pizza, jeżeli jest przygotowana przez praw- 1 Po polsku przed laty otrzymaliśmy jedynie wybór tekstów tego autora, opracowany przez Wacława Zawadzkiego, także znawcę kuchni (przekład Joanny Guzy, PIW, Warszawa 1977). 28 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 GAWĘDY O LUDZIACH I KSIĄŻKACH dziwego Włocha i w sposób pieczołowity, to zadowoli każdego smakosza. Brillat-Savarin odwiedzał dobre restauracje i był gościnnym gospodarzem domu, w którym zatrudniał kucharza. Warto z aforyzmów tego autora zacytować choć trzy wskazania: 1. Losy narodów zależą od ich sposobu odżywiania się; 2. Odkrycie nowego dania jest większym szczęściem dla ludzkości niż odkrycie nowej gwiazdy; 3. Zwierzęta się wypasają, człowiek je, ale umie jeść tylko człowiek inteligentny... Dla każdego niemal Francuza do dziś najważniejszy jest wieczorny posiłek, rzecz święta, celebrowana nieraz (jak ktoś ma wygodną posadę) aż do północy! Nie jest też prawdą, że dobrze jada się tylko w drogich restauracjach. Nawet w Paryżu można znaleźć małe restauracyjki, skromne w wystroju, które karmią dobrze i tanio. Podobnie bywa w małych lokalach włoskich w Rzymie, Sienie czy na Sycylii. Spytajmy się jednak wreszcie, jak wygląda sprawa ze sztuką kulinarną w Polsce. Prawdę mówiąc, lepiej znałem możliwości, a raczej ograniczenia w tej dziedzinie, w różnych fazach życia w PRL-u. Dziś jest oczywiście inaczej. Kiedyś na toruńskiej Starówce doliczyłem się blisko 100 lokali gastronomicznych (z pubami, barami i kawiarniami włącznie). Mamy kilkanaście restauracji z kuchnią różnych krajów świata. Drzewiej, a więc za dawnego PRL-u, było delikatnie to formułując, jak najdziwaczniej. Były użytkowane nie tyle restauracje, co stołówki. Po rozgromieniu prywatnej inicjatywy w latach 1948-1949 gros lokali gastronomicznych to były restauracje państwowe czy tzw. spółdzielcze, ze słynnymi karczmami Spółdzielni „Samopomoc Chłopska" na czele, do których nikt rozsądny „na jedzenie" raczej nie chodził. W Warszawie czy w kilku dużych miastach były niezłe restauracje, raczej dla zagranicznych gości czy dla nowych dygnitarzy. W Krakowie bodaj tylko „Wierzynek" ratował renomę kuchni polskiej. Pamiętam, że przez długie lata w Trójmieście trudno było zgłodniałemu turyście dostać się nawet do dość prymitywnych barów rybnych na świeżym powietrzu. Sopocki słynny „Grand" nie mieścił się ówcześnie w moich aspiracjach, ale słyszałem, że nie uroki kuchni ściągały tam szerokie grono bywalców. Nie byłem od lat w Zakopanem, ale pamiętam, że w latach sześćdziesiątych była to swoista pustynia kulinarna, dobrze czuli się w niej jedynie wczasowicze, którzy przecież nie odwiedzali lokalów po to, by się tam posilać... Był tylko jeden lokal, mała prywatna knajpka w skromnym jakby baraku w centrum Zakopanego. „U Poraja" można było jadać różne rzeczy znakomite, od rydzów czy maślaków po jajecznicę zgoła niezwykłą czy jakieś pierogi. Dziś możemy, nie wyjeżdżając z kraju, kosztować różne smaki zagraniczne, ale tylko w lokalach, które zapewniają pewne minimum autentyczności. Dobra kuchnia chińska jest godna najwyższego uznania, ale często w Polsce pod tym szyldem sprzedaje się masowo produkowane potrawy zgoła drugorzędne. Natomiast kuchnia polska, jakby przytłoczona niewesołymi wspomnieniami z PRL-u, odradza się powoli. Można więc bronić kuchni regionalnej kaszubskiej czy góralskiej, gorzej ze wspaniałymi tradycjami kresowymi (Wilno, Lwów), które w dużej mierze odeszły w przeszłość. Może tu się w jakiejś mierze mylę, nie jestem „na bieżąco" zorientowany. W każdym razie tym wszystkim, którzy coraz częściej wyjeżdżają na urlop poza Polskę, warto wskazać, że „zwiedzanie świata" to także poznawanie cudzych zwyczajów kulinarnych. Kiedyś już pisałem i powtórzę, że wśród naszych bliskich sąsiadów nigdy nie spodobała mi się kuchnia czeska. Inaczej ma się sprawa w górskich okolicach Słowacji, w których tropić można liczne powiąza- Oczywiście byli (...) filozofowie, którzy wskazywali, że umiarkowanie trybu życia to postawa godna człowieka. Także różne religie świata napominały (...), wzywając do unikania „marności tego świata". W Starym Testamencie przecież znajdujemy wskazówkę odmienną: „Nie masz nic lepszego człowiekowi pod słońcem, jedno jeść i pić a weselić się" (8.15). nia z kuchnią węgierską. Jest nawet tokaj słowacki, co do którego jakości można by jednak dyskutować. Polacy zza Buga wiele zawsze wiedzieli o kuchni rosyjskiej, litewskiej czy ukraińskiej. Dla mnie w tej części Europy najlepszą kuchnię mają jednak Węgrzy! Każdy przecież marzy raczej o podróżach nad Morze Śródziemne, a przynajmniej nad Morze Czarne. Każdy kraj tego regionu ma własne wina i własne smakołyki. Oczywiście o gustach można dyskutować, każdy może mieć inne zdanie. Kiedy się czyta słynną książkę Przygody dobrego wojaka Szwejka, dowiadujemy się, jak kochał on tradycyjną, tłustą, mączną, sosami zalewaną kuchnię czeską, piwem zapijaną. Dla mnie natomiast główny wybór w Europie to najwyżej między czterema kuchniami: francuską, włoską, hiszpańską i grecką. Dobre potrawy wymagają dobrego wina. Tak więc w tej konkurencji Grekom przyznajemy, inaczej się nie da, miejsce dopiero czwarte, Hiszpanom trzecie, Włochom drugie, a francuskiej Prowansji, na równi z doliną Loary, miejsce pierwsze. W kraju, który choć był podobno już w ruinie, teraz zaś kwitnie, możemy, nie jest to ani rzecz brzydka, ani naganna, chcieć - choć od czasu do czasu - być smakoszami w domu czy ulubionej restauracyjce, jeść potrawy może formalnie niewyszukane, ale przygotowane fachowo i z pasją. Tego na wakacje wszystkim Czytelnikom życzę! LËPłNC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 29 Pömachtóny żëwöt Bruna Richerta WEDLE AKTÓW Z ARCHIWUM INSTITUTU NÔRODNY PAMIACË Wedle napisónégô przez Stanisława Sengera w łżëkwia-ce 1959 roku raportu, ö jaczim wspôminôł jem w pöprzédnym dzélu ti öpöwiescë, Bruno Richert béł dlô niegö drëcha jesz z przedwójno-wëch czasów, czej ôbaj i chôdzëlë do gimnazjum w Kôscérznie. Pö wojnie pôtkelë sa w zélniku 1957 r. w cugu z Wejrowa do Labórga, gdze dôwny przędny redaktor „Zrzeszë Kaszëbsczi" jachôł w sprawie przejacô czerowanié-gö szkołą w Karwicë. Pô öddzaköwa-nim sa w Labôrgu chłopi trzimelë łączba dali i czile razy nawzôjno sa ödwiedzywelë. Öb czas zćńdzeniów Richert miôł stara sa wëdowiedzec, jaczi Senger mô pözdrzatk na sprawë zrzeszone z kaszëbską rësznotą a óso-blëwie z dejama zrzeszińców. Miôł téż stara ö to, żebë drëcha ze szköłë przekonać do swöjich pözdrzatków i na początku Senger béł pôd cëska Richer-towëch argumentów. Równak zdebło pózni, ju pô wëjachanim Richerta, doszedł ön do swiądë, że dejologiô zrzeszińców öpiartô je na falszëwëch przedkłôdkach i że chóc z pöchôdzeniô je Kaszëbą, tej dejade wiedno bëło dlô niegö gwësné, że Kaszëba to ôznôczô Pôlôch, taczi, co mieszko w kaszëbsczi obeńdze, ale wiedno PôlôchK Dali czëtómë w Sengerowim zópi-sku, że na początku zélnika 1958 r. Richert pôwiedzôł drëchówi z gimnazjum ó swöji udbie, żebë przërëchtowac w Karwicë zetkanié dôwnëch dzeja-rzów zrzeszonëch ze „Zrzeszą Kaszëb-ską". Rôcził gö téż na to zéhdzenié i pöwiedzôł tej, że mô w ödniesenim do personë Sengera jaczés specjalne planë. Cëż to bëłë za planë, tegö na początku nie rzekł. Kureszce Senger przëjachôł na zéhdzenié do Richerta raza z białką. Bëło to j istné zetkanié, jaczé w swój im rapórce dlô wejrowsczi Służbę Bez-pieku ópisywół wiadłodówócz „Kubacki". Podług Sengera Richert chcół, bë szlachówało ono za towarzësczim zćńdzenim znajemnëch, co spadzywa-ją niedzela buten. W zrëchtowónym przez dôwnégó Richertowégó kamrôta dokumence wëmieniony są lëdze, co przëjachelë tedë z Wejrowa. Bëlë to Augustin Nastali (w Sengerowim zópi-sku wëstapiwô on jakno Zygmunt -S.F.) i człowiek ó nôzwësku Finkenstet. Wórt w tim molu zwrócëc ósoblëwą uwóga na tego drëdżégó, bó z pórów-naniô óbu ópisënków zćńdzenićgó w Karwicë (zópisk Sengera i raport wiadłodôwôcza ó tacewnym mionie „Kubacki") wëchôdô wërazno, że to prawie on, to je Finkenstet béł krëjam-nym wespółrobótnika SB ó pseudonimie „Kubacki". W sztërdzestëch latach uszłégö stalata przënôlégôł on do karna lëdzy twórzącëch pówójnową „Zrzesz Kaszëbską". W aktach gduńsczi bez-pieczi są midzë jinszima zbiérczi pa-piorów Wëdôwny Rzesznicë „Zrzesz Kaszëbskô", jakó wëdôwa to pismiono. W jednym z dokumentów ny rzesz-nicë (ni mô ón datë, ale póchôdô wiera z 1946 r., jistno jak jinszé papiorë, co z nim sąsadëją) Paweł Finkenstedt wëstapiwô jakno sekretera ji zarządu. Wëzdrzi na to, że w latach piacdze-sątëch przez to, że bëlno znôł kaszëb-sczich dzejarzów z Wejrowa i ôkölégö a nawetka wespółrobił z nima, béł wëzwëskiwóny przez kómunysticz-né krëjamné służbë jakno ósobówé zdrzódło wiadłów. W dalszim dzélu Sengerowégó zôpisku czëtómë, że ób czas naradë köl Richerta gôdóné bëło ó wëdôwanim biuletinu powielonego na hektografie jakno organu lëteracczi grëpë kaszëb-sczi procëmny „Kaszëbóm", w chtër-nym sposobno przedstôwiónô badze dejologiô zrzeszińców. Tedë téż autor öpisënku zéndzeniô wëdowiedzôł sa ód jinszich jegö uczastników, jakó rolô je jemu namienionô. Stanisłôw Senger miôł bëc bankérą, a jego zadanim bëło miec stara, żebë finansować wëdôwanié gazétë, chtërno na zycher spartaczone miało bëc ze stratama. Dëtczi na jich pókrëcé pöchadac miałë z kurzi fermë, jakô mia powstać w Karwicë, a chtër-ny oficjalnym gwóscëcela miôł bëc prawie Senger. Dzél dëtków na założenie ny fermë z nieznónëch Senge-rowi zdrzódłów zeżorgac mielë jinszi uczastnicë naradë u Richerta. Senger w swöjim pismionie införmöwôł esbe-ków, że czej dowiedzół sa ó tim, rzekł, że je parôt włączëc sa w to dzejanié, ale muszi póznac wszëtczé nieznóné mu donëchczas drobnotë spartaczone z udbónyma pódjimiznama. Tedë to pö krótczi naradzę jinszi uczastnicë zetkanió kol Richerta nibë zdradzëlë Sengerowi program dzejaniégó grëpë. Östôł ón w pónktach wëpisóny w Sengerowim zôpisku. Zamkłé bëłë w nim midzë jiszima: aktiwizacjô wszëtczich przestojników dejów zrzeszińców, procëmpropaganda wszëtczégö, co nie-kaszëbsczé, biótka z Kaszëbsczim Zrze-szenim i chac rozwôleniégó ny organizacji ód westrzódka, biótka z gazetą „Kaszëbë" spartaczono z wëkupiwa-nim i niszczenim całëch nókładów, co przësyłóné są do kónkretnëch molów. Ökróm tego w „programie" bëło mi-dze jinyma zéwiszcze co kaszëbsczé, to niépôlsczé; dba, że Kaszëbi są zrzeszo- 1 Wszëtczé wëzwëskóné w teksce cytatë wzaté z pölskôjazëköwëch zdrzódłowëch tekstów skaszëbił autor. 30 POMERANIA KASZËBIW PRL-U ny z Polską jakno apartny słowiańsczi nôród, a nié-Kaszëbi pôwinni wrócëc w öbéndë, w jaczich przódë mieszkelë. Kureszce napisóné östało, że céla zeszli w Karwicë grëpë bëło utworzenie kaszëbsczégô państwa przez autonomia, w ôpiarcym ôjaczis sąsadny krôj, bô czej twörzëło sa pôlsczé państwo, më [Kaszëbi] bëlë jesmë samôstójnym ksastwa ze Swiatopôłka na przódku. Na kuńcu dokumentu jegö autor wërazno ödczidł sa öd célów grëpë. Napisôł, że pôzdrzatczi te ôbrôżają môje wseczëca jakno Pôlôcha Kaszëbë i rozköscérza-niéjich môże przenieść stolëmné szkôdë dlô môjich wespółbracynów [i] czëja, że móm ôbrzészk tak, jak bëło ud-bóné na naradzę w Karwicë w zélniku 1958 r., [napisać] wiadlo pasownym wëszëznóm. Żdżącë na zakuńczenie le-lekôwatëch wëstapków karna dzëwôków, nigle przëniesą [one] jaką le szkoda. Dragö gwësno dzysô rzeknąc, kuli prôwdë je w tim, co zamkłé bëło w cy-towónym przed sztóta zôpisku. W kóż-dim razu pamiatac muszimë ö tim, że człowiek, co stwörził nen dokument, miôł odpowiadać karno za dëtkôwé szachrë-machrë i chcôł udostac za nie mniészą sztrófa. Jak jem ju wspöminôł, zanôlégało mu na zwëskanim żëcznotë szandarów i esbeków i temu téż móż-lëwé je, że specjalno pisôł to, co mëslôł, że może te służbę zainteresować. Chto wić, może cos dodôł ôd se, żebë wińc na „bëlnégö Pólócha", ale tegö möżemë sa dzysô blós domësliwac. W kóż-dim razu widzymë, że Bruno Richert, chtëren w jinszich cządach swöjégö żëwöta sóm béł autora agenturowëch donieseniów, terô prawie sóm stół sa „témą" i ofiarą raportu zrëchtowónégô przez j inszégó człowieka. Przë leżnoscë nadczidnąc jesz wórt, że nie nalózł jem donëchczôs nick, cobë pócwierdzywa-ło, że udbë, na jaczé nibë mielë wpasc Richert i jinszi uczastnicë zćńdzenió w Karwicë, bëłë późni zjiscywóné. Séwnik 1958 r. to czas, czej labór-skó Służba Bezpieku, co ju ód czile miesący szuka pasownégö kandidata na wiadłodówócza, doszła do swiądë, że nalazła richtich człowieka. Béł to chłop, chtëren robił w tim czasu jakno zastapca czerownika Państwowego Gbursczégô Gospodarstwa (pól. Pań- stwowe Gospodarstwo Rolne, PGR) w Unieszënku. Wies ta leżi krótko Karwicë, to je mola, gdze mieszkół Richert. Ökróm tego fónkcjonariusze zwrócëlë uwóga, że downy przędny redaktor „Zrzeszë Kaszëbsczi" szukó towarzëstwa lëdzy, co mają jistné, jak on wësztółcenié. Tak weszło, że kan-didat, jaczégó so wëbrelë, miół wëższé wësztółcenié w warku inżiniérë gbura. Öbaji chłopi nawzójno ódwiedzywelë sa w swój ich checzach, a wieczorama grelë w kôrtë. Wszëtkó to miało sprawie, że wedle dbë fónkcjonariuszów SB z Labórga nadówół sa ón na bël-né zdrzódło wiadłów ó tim, co robi, gódó i mësli Richert. Równak przed zwerbówanim tego człowieka muszelë oni wësłac do wójewódzczi kómandë we Gduńsku specjalny raport, w jaczim prosëlë tameczne wëszëznë o zaewier-dzenié kandidata. We Gduńsku dokument nen dostół sa midzë jinszima w race człowieka, chtëren zajimół sa ju ób czas swój i służbę rozprócowiwanim kaszëbsczich dzejarzów, to je porucznika Aleksandra Kwasniewsczégô. Pó przeczëtanim raportu z Labórga napisół on służbowi zópisk, w chtër-nym zamkł swój pózdrzatk na persona bédowónégö kandidata na krëjamnégó wespółrobótnika. Wëchódó z niego, że zastapca czerownika PGG w Unieszën-ku nie powinien bëc wëzwëskiwóny jakno „richtich" wiadłodówócz, co bë dotegówiwół wiadłów na téma kaszëb-sczi dzejnotë Richerta i jego łączbë z dzejarzama z óbćńde wejrowsczi, gdze wedle Kwasniewsczégó béł tedë ôstrzódk separatizmu. Przeszkodą bëło przede wszëtczim to, że człowiek nen póchódół z czësto jinszégó dzéla Pól-sczi, na Pómórzim mieszkół le czile lat i na zycher nie znół sa na sprawach zrzeszonëch z kaszëbską rësznotą. Pór. Kwasniewsczi wątpił téż, żebë Richert sóm chcół dzelëc sa tima sprawama z udbónym na wiadłodówócza człowieka. Jedurnym spósoba udostanió wiadłów na téma Richertowëch póz-drzatków na kaszëbsczé sprawë bëło-bë w taczi sytuacji pódpówiódanié, naprowódzanié wiadłodówócza na to, ó czim wórt z Richerta korbie. Tak cos dejade sparłaczoné mógło bëc z tim, że Richert, chtëren znół sa na robóce krëjamnëch służbów, mógłbë zacząc sa czego domësliwac. Downy wiadłodówócz „Kos Wojciech" óstół przez oficera gduńsczi SB óbtaksowó-ny jakno człowiek chitri i pódezdrz-lëwi, chtëren ju wespółdzejół z apa-rata bezpieku i jaczégó na zycher nie je tak einfach óbmanic, a wëszukóny przez labórską bezpieka kandidat na krëjamnégö wespółrobótnika miół wedle Kwasniewsczégó mało doswiôd-czeniô w pôstapôwanim z lëdzama tegô zortu, co fig[urant Richert], Temu téż fónkcjonariusz ten napisół, że lepi nie użëwac gó do rozprôcowiwaniégó Richerta w zókrażim jego separatisticz-ny dzejnotë a leno tej-nisej wëzwëskac gó do udostówanió óglowi wiédzë na téma Richertowégó órtu żëcégó, jegó zainteresowaniów, i téż wiédzë ó tim, jaczi lëdze gó ódwiedzywają. Kuńcowó udba bëła takó, że nie je wórt dërch z nim wespółrobic, a sygnie leno tej-sej trzimac z nim lózą łączba, a „richtich" wiadłodówócza, cobë dotegówiwół wiadłów ó separatisticzny robóce Richerta, nót je szukać gdze jindze. Jeżlë zós chódzy ó wëdôwanié „biótkujący sa" z „Kaszëbama" gazétë, to sprawa ta dosc chutkó dżinie i ni ju ma w póznié-szich zdrzódłach niżódnégó ji znaku. Wëzdrzi tej na to, że całô ta udba skuń-cza sa blós na gódce. StÔWK FÖRMELLA* * Autor je starszim archiwistą w archiwalnym dzélu gduńsczćgo partu Insti-tutu Nôrodny Pamiacë. POMERANIA 31 RADOŚĆ RZEŹBIENIA W nadleśnictwie Lębork mówi się żartobliwie, że gdy komuś czegoś brak, to trzeba z tym problemem pójść do podleśniczego Jarka Kustusza. On wszystko wyrzeźbi. Wiara w jego możliwości ugruntowała się jeszcze bardziej, gdy w 2011 roku, na zamówienie nadleśnictwa i kół łowieckich, w dwa miesiące wykonał dużą, ważącą ponad 40 kilogramów, rzeźbę świętego Huberta. Poświęcona podczas uroczystej mszy hubertowskiej, stanęła w kościele św. Jakuba w Lęborku. iwpijgljP NARODZINY PASJI Całe zawodowe życie Jarka Kustusza związane jest z nadleśnictwem Lębork. Już w pierwszych dniach stażu w leśnictwie Janowice nieżyjący już leśniczy Mirosław Szadziewski zaskoczył go propozycją wspólnego rzeźbienia. Powiedział, że od wielu lat marzy, by coś konkretnego wyrzeźbić, ale samemu trudno mu się zmobilizować. Jarek zawsze dobrze rysował, ale nigdy mu nawet do głowy nie przyszło, że mógłby coś wyrzeźbić. Zawsze jednak lubił wyzwania. Biorąc pierwszy raz w życiu dłuto do ręki, nie przypuszczał nawet, że nie zechce go już wypuścić. Że chwyta pasję, która wygra z wszystkimi innymi zainteresowaniami, która zdominuje jego dalsze życie. Dla zabawy wzięliśmy klejonkę sosnową i zaczęliśmy rzeźbić logo Lasów Państwowych z napisem NADLEŚNICTWO LĘBORK. Podzieliliśmy się pracą. Ja, jako początkujący, wyrzeźbiłem znak LP, z choinką, a leśniczy resztę. Przepięknie nam to wyszło! I ta nasza wspólna praca wisi teraz w siedzibie nadleśnictwa! Potem wykonali napis LEŚNICTWO JANOWICE i umieścili na dębowym słupie przed leśniczówką. Wszystkim się spodobało. Posypały się zamówienia. Zrób mi to, zrób mi tamto. Ten chciał nazwę leśnictwa, inny numer domu, tabliczkę z nazwiskiem, szyld na restauracji, jakieś ptaszysko z napisem „Darz Bór" dla myśliwego. Szło lawinowo. Rzeźbienie wciągnęło Jarka bez reszty. Dawało mu dużo radości, gdy widział, jak z kawałka deski spod jego rąk zaczynają wyłaniać się kształty. Dębowe liście, zwierzęta, głowy koni. Szybko kupił sobie własne dłuta. Potem jeszcze lepsze dłuta, coraz bardziej precyzyjne. Nimi na wszystkich drewnianych częściach swojej broni myśliwskiej wyrzeźbił przeróżne leśne scenki rodzajowe: dziki, lis, kaczki w locie, liście, drzewa. Nie mógł sobie pozwolić na 32 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 LUDZIE I PASJE kupno wymarzonego motocykla Harleya, to go sobie wyrzeźbił! Żona od zawsze kochała konie. Chciałaby kiedyś jakiegoś mieć? W prezencie dostała trzy, oczywiście wyrzeźbione. Potrzebna była rama do lustra? Już lustro wisi, oprawione w szeroką dechę ozdobioną motywami roślinnymi. Fantazyjna nazwa przedszkola MICHAŁKOWO z literami w kształcie kwiatów? Szybko była gotowa i wywołuje uśmiech na buziach przedszkolaków. Spod jego rąk wyszły prawie wszystkie drewniane tablice z wyrzeźbionymi nazwami leśnictw i leśnych obiektów w nadleśnictwie. Długo szukał dobrego, profesjonalnego młotka snycerskiego. Kupił dwa w sklepach dla artystów, trzy zamówił przez internet. Ale zawsze wracał do swojego pierwszego, własnoręcznie zrobionego. Żaden z zakupionych, drogich i profesjonalnych młotków nie umywa się do tego, który na początku sam sobie wyciąłem pilarką i ociosałem siekierką, z dębowego pnia. Do dziś nim pracuję, a te „wypasione" zdobią ścianę warsztatu. RZEŹBIENIE WYGRYWA Jarek był przekonany, że góry i wspinaczka to pasja, której podporządkuje całe swoje życie. Wszystkie oszczędności, wszystkie zarobione pieniądze przeznaczał na zakup sprzętu. Zrobił specjalistyczny kurs wspinaczkowy Jeździł w góry dwa, trzy razy w roku i się wspinał. W każdej wolnej chwili ćwiczył. W ściany pokoju, który dzielił z bratem, powkręcał chwyty wspinaczkowe. Często, gdy brat się uczył, Jarek chodził wkoło pokoju, pod sufitem, po ścianach. Cieszę się, że rodzice mnie rozumieli i pozwolili na to wariactwo. Mało kto zgodziłby się na zdemolowanie całego pokoju. Potem oczywiście wszystko wyremontowałem. Taki trening jednak Jarkowi nie wystarczał. Zaczął trenować na profesjonalnych ściankach, a te najbliższe były dopiero w Trójmieście. Daleko. Dużo czasu tracił na dojazdy. A nie lubił marnować czasu. Znalazł w Leśnicach duży, nie do końca wykorzystany budynek gospodarczy. Tam, po uzyskaniu zgody, zbudował ogromną, 8-metrową, ściankę wspinaczkową. Poszedłem na całość. Pozawieszałem liny, porobiłem punkty przelotowe, chwyty rozlokowałem tak, że powstały trzy trasy o różnym stopniu trudności. Przez kilka lat korzystało z tej ścianki wielu młodych ludzi z Lęborka. Przyjeżdżali, żeby się wspinać jesienią i zimą, pod dachem, przy świetle. To była sama radość i adrenalina. Motywowaliśmy się nawzajem. Było bezpiecznie, pod asekuracją, na linach, w uprzęży, zgodnie z wszystkimi zasadami. I nikt oprócz mnie nie odniósł tam kon- g tuzji. Chciałem się popisać, skoczyłem za wysoko, uchwyt | chwyciłem, ale palec nie wytrzymał. Potem koledzy poszli f na studia, mnie wciągnęło rzeźbienie i jakoś to śmiercią S naturalną umarło. Ścianka stoi tam do dziś, ale z czasem £ zmieniły się priorytety i wspinaczka zeszła na dalszy plan. Tak sobie myślę, że gdy bardzo już będzie mi za górami tęskno, to je sobie po prostu wyrzeźbię. POKAZ W SOPOCIE Co roku we wrześniu (już od dziesięciu lat) w Sopocie na Placu Kuracyjnym przy molo odbywa się Leśny Festyn Edukacyjny, którego celem jest pokazanie specyfiki pracy leśników, zasad gospodarki leśnej, przekazanie wiedzy o przyrodzie. Trzon festynu stanowią stoiska wystawowe obsługiwane przez leśników wszystkich nadleśnictw RDLP Gdańsk. Jarek Kustusz podczas festynu w 2013 roku siedział przy sztaludze, węglem rysował na kartkach drzewa, sosny, świerki, dęby, brzozy, i rozdawał zwiedzającym. W 2014 roku wpadł na pomysł, że warto pokazać ludziom leśnika, który rzeźbi. Wiem, że takich jak ja pasjonatów rzeźbienia jest w lasach wielu. To wspaniały sposób na wykorzystanie materiału, którego wokół siebie mamy mnóstwo. Czasem wystarczy znaleźć jakiś, wydawałoby się zwykły, korzeń, a z czymś on się kojarzy, rozbudza wyobraźnię. Pomyślałem, że pokażę na żywo, jak to wygląda. Rano 6 września 2014 roku zasiadł pod namiotem ze sporym półwałkiem lipowym. Najpierw go okorował, potem ołówkiem narysował na drewnie prosty motyw roślinny - liście dębu, fragment pędu, jakieś kłosy. I zaczął dłubać. Wkoło zebrało się pełno ludzi, którzy przyglądali się mojej pracy. Zapytałem, czy ktoś chce spróbować, i aż się zdziwiłem, tylu było chętnych! I dzieci, i dorośli, każdy po kolei brał dłuto i po troszecz-ku wybierał drewno. Uczyłem ich, jak ustawić dłuto, jak uderzyć młotkiem, że nie pod włókno, że nie za głęboko, że tło lepiej wybiera się w poprzek. Ludzie słuchali moich instrukcji i byli zachwyceni. Większość tych osób nigdy nie trzymała dłuta w ręku, był to ich pierwszy kontakt LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 33 LUDZIE I PASJE z rzeźbieniem. Zwiedzający przewijali się. Ci, którzy od rana obserwowali Jarka, nie mogli wyjść z podziwu. Przecież tu niedawno była kora, a teraz już tyle jest! Nie mogli uwierzyć, że to tak szybko idzie. WAŻNE ZAMÓWIENIE Gdy nadleśniczy nadleśnictwa Lębork Jan Dominic-ki zwrócił się do niego z pytaniem, czy podejmie się wykonania rzeźby świętego Huberta dla kościoła św. Jakuba w Lęborku, po chwili wahania zgodził się. Zdawał sobie sprawę, że dwa miesiące na zaprojektowanie, przygotowanie materiału i wykonanie tak dużej pracy, to bardzo mało. Wiedział, że będzie musiał bardzo się spieszyć. Jednak podjął wyzwanie. Rozpoczął się wyścig z czasem. Trzy tygodnie zajęły same przygotowania do właściwej pracy. Zaprzyjaźniony stolarz sklejał 27 kawałków drewna lipowego w jeden blok. W tym czasie Jarek zbierał informacje o zwyczajach epoki, o broni i ubiorach myśliwskich, jakich używano w VII wieku w Gaskonii, skąd pochodził święty Hubert. Zrobił parę projektów figury. Dopiero gdy władze kościelne zaakceptowały jeden z nich, mógł rozpocząć pracę. Poprosiłem kolegę, leśniczego Ryszarda Soszlera, by mi pozował. Ubrałem go w kapelusz leśny, pelerynę przeciwdeszczową, Święty Hubert do ręki dałem miotłę, klęczał, a ja zrobiłem zdjęcia. Cztery ujęcia, z czterech stron. Potem rozwiesiłem te powiększone zdjęcia w warsztacie. Na środku stał bezcenny, bo jedyny, kloc lipowy 120/80 cm z wstępnie, ołówkiem, nakreślonym zarysem postaci. Nie mogłem zrobić żadnego błędnego ruchu. Miałem tylko cztery tygodnie. Nie było czasu na poprawki czy doklejanie drewna, gdybym gdzieś za dużo materiału wybrał. Przeżegnałem się i pilarką, z grubsza, wyrzuciłem niepotrzebne części kloca. Pracował jak szalony. Specjalnie zamówionymi do tej pracy dużymi dłutami zaczął wydobywać szczegóły. Spoglądał na zdjęcia i chodził wkoło kloca. Chodził i wybierał drewno. Dookoła, dookoła, plecy, barki, ręce, kawałek po kawałku, wybierałem niepotrzebny materiał, czułem się jak pracująca w trójwymiarze maszyna laserowa -wspomina. Czas gonił i do tego strach, aby czegoś nie zepsuć. Pamiętam, że pierwszym fragmentem, który było widać, była głowa. Zarys ronda kapelusza, kawałek nosa i broda, potem dłoń, która trzymała włócznię. Jak już cała postać z grubsza się wyłoniła, odetchnąłem z ulgą. Zostały jeszcze szczegóły. Kibicowali mu wszyscy koledzy, nadleśniczy podjeżdżał wieczorami do warsztatu, ciekaw postępów pracy. A te początkowo były mało widoczne. W końcu cała postać była już gotowa, pozostał ostatni szczegół - włócznia. TAJEMNICA WŁÓCZNI Trudno było z jednego kawałka zrobić tak duży element, jak włócznia. Jarek długo się głowił, z czego ją zrobić. Próbował z żerdkami, cienkimi toczonymi wałkami, sklejał kije do miotły, próbował je postarzyć, ale nic nie pasowało. Wszystko wyglądało nie tak, jak powinno. Zdradzę teraz tajemnicę włóczni. Nikomu jeszcze o tym nie mówiłem. Włócznia, którą włożyłem świętemu Hubertowi do ręki, to trzonek od pożyczonej od kolegi ko-rowaczki. Gdy wziąłem ją do ręki, od razu zobaczyłem, że to jest to, czego szukałem! Dokładnie tak wyglądały włócznie w tamtej epoce! Właściciel korowaczki ucieszył się z nowego trzonka, ale do dziś nie ma pojęcia, że stary trzonek, którym tyle lat pracował na podwórku i w lesie, jest poświęcony wraz z rzeźbą w kościele św. Jakuba w Lęborku. UROCZYSTA MSZA HUBERTOWSKA (ROK 2011) „W dzisiejszą niedzielę, o godz. 10.00, Diecezjalne Sanktuarium Św. Jakuba Ap. w Lęborku zapełniło się leśnikami, myśliwymi oraz pielgrzymami, którzy przybyli na uroczystą Mszę Hubertowską, podczas której poświęcona została rzeźba św. Huberta. Figura ta jest darem Nadleśnictwa Lębork dla franciszkanów, którzy swoją opieką duchową obejmują Nadleśnictwo w Lęborku. Msza Św. została odprawiona z okazji Międzynarodowego Roku 34 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 LUDZIE I PASJE Lasów. Uroczystość uświetnił zespół Trębaczy Myśliwskich Jantar z Cewic. Po Mszy w ogrodzie klasztornym odbył się piknik myśliwski, na którym była możliwość wysłuchania muzyki myśliwskiej, zobaczenia ptaków łowczych oraz degustacji potraw myśliwskich (...)". Tak o tym wydarzeniu pisano dzień później w prasie. Nikt jednak nie napisał o tym, co przeżywał w tym momencie autor rzeźby Jarek Kustusz. Rzeźbę przewieźliśmy z kolegami do kościoła poprzedniego dnia - wspomina. We trzech ją delikatnie ustawiliśmy na wysokim postumencie. Proboszcz był zachwycony. Zakryliśmy ją materiałem, gdyż dopiero podczas mszy hubertowskiej miała być uroczyście odsłonięta. Dyrektor RDLP Gdańsk specjalną długą tyczką miał zdjąć ze św. Huberta materiał. Stres, jaki przeżyłem podczas mszy, był nie do opisania. W kościele pełno ludzi, rzeźba ważąca ponad 40 kg, niczym nieprzytwierdzona, wystarczy, by materiał zahaczył się o włócznię i katastrofa gotowa! Już widziałem, jak to wszystko spada na ziemię, na ludzi! Wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. Ze zdenerwowania ruszyć się nie mogłem i cały byłem zlany potem. Zamknąłem oczy, by na to nie patrzeć. Otworzyłem je dopiero, gdy usłyszałem głośne oklaski. Św. Hubert był odsłonięty! Byłem szczęśliwy. Nie spodziewałem się, że będę to tak przeżywał. Nigdy wcześniej tak wspaniale się nie czułem. RADOŚĆ RZEŹBIENIA Dla Jarka Kustusza rzeźbienie stało się sposobem na pełnię życia. W warsztacie czekają na niego rozpoczęte prace, narzędzia, materiał. Zapach drewna, widok dłut, projekty. To jest cały rytuał. Ciekawość, jak mój zamysł będzie wyglądał? Czy uda się tak, jak sobie wyobrażałem? Nic nie da się porównać z uczuciem, którego doświadczam, gdy z kawałka drewna wyłaniają się pierwsze kształty. Jego dwaj synowie, 9-letni Michał i 7-letni Adaś, też już pierwsze prace w drewnie mają za sobą. Każdy ma swoje narzędzia, swój materiał i obaj pod okiem ojca coś rzeźbią. Obserwują mnie i chcą robić to, co ja. Cieszy mnie to, ponieważ to zacieśnia naszą więź rodzinną. Chłopcy motywują się nawzajem, to taka zdrowa rywalizacja. Są dumni, jak im się uda i jak ich pochwalę. A im bardziej im wychodzi, tym bardziej chcą to robić. To duża radość, bo widzę, że oprócz innych zabaw, potrafią skupić się i skoncentrować na rzeźbieniu. To wyrabia cierpliwość i wycisza. Często się zdarza, że na rzeźbienie nie mam czasu. Wtedy, chociaż na chwilę, wchodzę do warsztatu. Idę tam tylko po to, by dotknąć drewna, poczuć jego zapach, naostrzyć dłuta lub je jeszcze raz ułożyć, popatrzeć na nie i włożyć z powrotem do szuflady. To, co wtedy czuję, to taka wewnętrzna radość, uczucie nie do opisania. Czy to znaczy, że jestem już od rzeźbienia uzależniony? MAYAGIELNIAK LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 35 WUJEK TOSIEK, PSEUDONIM DOKTOREK Było to w samo południe pewnego dnia późnej jesieni 1941 roku. Partyzanci z „Gryfa", z oddziału Leona i Józefa Kulasów, w okolicach Gostomka pod Lipuszem nagle ujrzeli ruszający się spory kopiec mchu. Podeszli do niego z karabinami gotowymi do strzału i wtedy zobaczyli wycieńczonego mężczyznę, z brodą niemal do pasa. Obok niego spostrzegli brukiew, kilka marchwi i główkę kapusty. Spytali go, kim jest, on z trudem wyszeptał „Krasnaja Ar mija". Mówił o tym także jego brudny i zniszczony mundur. Ktoś z pobliskiej zagrody Ostrowskich przyniósł trochę mleka. Mężczyzna był tak wychłodzony i wygłodzony, że początkowo nie mógł nawet połknąć mleka. Brodacza zawieziono do leśniczówki Alojzego Stawskiego w Sominach. Sprowadzono do chorego mojego wujka Tośka. Właśnie Czapiewski jako pierwszy po paru dniach dowiedział się od chorego, że ten nazywa się Iwan Nikołajewicz Zahreda i jest Rosjaninem. Zwierzył się felczerowi, że pochodzi z okolic Kujby-szewa, a jako żołnierz służył w Czelabińsku. W czasie wojny niemiecko-sowieckiej, po boju w Mińsku, dostał się do niewoli hitlerowskiej. Gdy transportowano go na zachód, prawdopodobnie w głąb Niemiec, zbiegł z pociągu w okolicy Szczecina. Idąc lasami, kierował się na wschód, aż dotarł na ziemię kościerską. Po wyleczeniu Iwan Nikołajewicz walczył w oddziale Stefana Kulasa i Augustyna Breski „Zbycha" z Nakli (mojego dalekiego krewnego). Padł w boju „gryfowców" z Niemcami w Rotembarku. W 2012 roku w Rotembarku upamiętniono go na tablicy wraz dwoma innymi partyzantami: Franciszkiem Sadowskim i Konradem Talewskim. Wiosną 1943 roku nastąpiła wielka wpadka kilkuset członków ścisłego dowództwa „Gryfa Pomorskiego" i wielu szeregowych partyzantów. Kierownik oddziału propagandy i informacji „Gryfa", o pseudonimie „Patria", załamał się podczas śledztwa i zgodził się na współpracę z gestapo. Po wojnie współtowarzysze nazywali go konfidentem, ale CZĘŚĆ 2 jego postawa w czasie przesłuchań w siedzibie gestapo nie była jednoznaczna. Tym bardziej, że jeszcze przed wojną miał wspaniałą kartę działacza i twórcy literatury kaszubskiej, redaktora radiowych audycji kaszubskich w rozgłośni toruńskiej. Czapiewski po aresztowaniu trafił na tak zwany Neugarten 27 w Gdańsku, do głównej siedziby gestapo na Pomorzu Gdańskim. Po trzech dniach Niemcy wezwali go na przesłuchanie, miał wskazać miejsce pobytu „Sobola". Esesmani obiecali mu natychmiastowe zwolnienie, a nawet nagrodę, jeśli dostaną te dane, ale on milczał. Zaczęli go katować. Bili go przez kilka dni. W jednej z cel, gdzie go przeniesiono, leżało pokotem kilku zmasakrowanych partyzantów. Jedyne, co mógł zrobić jako felczer, to zamoczyć chusteczkę w wodzie do picia i robić im okłady, żeby zbić gorączkę. Niedługo potem Czapiewskiego przewieziono do obozu koncentracyjnego Stutthof. Trafił tam na blok numer jeden, w żargonie więziennym był zu-gangem, czyli świeżo upieczonym lagrowcem. W 1961 roku w rozmowie z przyjacielem Władysławem Szalewskim, bratem Jana „Sobola", wujek Tosiek wyznał, że w tym początkowym okresie jako pierwszy pomocną dłoń podał mu Niemiec, dwudziestolatek Willi Herbert. Antoni Czapiewski zapamiętał wiele scen „z tego piekła". Wryły mu się głęboko w serce. Widział, jak kapo bił chorych i wycieńczonych stutthowiaków, którzy nie byli w stanie nieść grubego pnia. Jak sześciu jeńców niosło drewniany kloc, a rozwścieczony kapo zepchnął ich do głębokiego kanału z wodą - trzech z nich się utopiło. Wujek widział także, jak jeden z pflagerów (pielęgniarzy obozowych) udusił w wannie chorego więźnia. Niemcy wykańczali też niewolników, wstrzykując im fenol. Pewnego dnia zobaczył, jak pflager z zimną krwią wstrzykuje fenol, po kolei, aż ośmiu więźniom. Mordowanie Żydów było w Stutthofie na porządku dziennym. Na bloku kobiecym też działy się dantejskie sceny. Za przyzwoleniem wachmanów nocą gwałcono często 36 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 WSPOMNIENIA bardzo młode dziewczyny. Jedna z takich więźniarek, przywiezionych jesienią 1944 roku po upadku powstania warszawskiego, w desperacji rozpruła nożem chcącego ją zgwałcić napastnika. Każda próba ucieczki z obozu kończyła się rozstrzelaniem i spaleniem więźniów w krematorium. Legendą bohatera obrosła w obozie postać harcmistrza Lucjana Cyl-kowskiego, zwanego przez skautów Papą Luckiem. Aresztowany wczesną jesienią 1942 roku, poddany został ciężkim torturom w siedzibach gestapo w Gdyni (na Kamiennej Górze) i Gdańsku. Ponieważ jego żoną była Dunka, w sprawie więźnia interweniował wicekonsul duński \ Jorgen Mogensen. Lucjan Cylkow- | ski w rozmowie z gestapo zobowiązał się do współpracy, miał donosić ' 11 ' U A • 1 • Ant0n' na kolegow Z ruchu oporu, 1 dzięki rodzinnego autora tym deklaracjom uniknął kary śmierci. Chcąc spełnić prośbę Mogensena, gestapowcy nielegalnie zaaranżowali ucieczkę Cylkow-skiego ze Stutthofu. Gdy Papa Lucek znalazł się na wolności, natychmiast porzucił zobowiązania wobec Niemców. Ukrył się w należącej do Pawła Kup-perschmita, przedwojennego radnego gminy Wej-herowo-wieś, elektrowni wodnej nad Bolszewką w Bolszewie. Dzięki swojej wiedzy konspiracyjnej ostrzegł przed zamiarami gestapo wielu członków pomorskiego ruchu oporu. Cylkowskiemu zawdzięczał życie porucznik inżynier Grzegorz Wo-jewski, ówczesny komendant „Gryfa". Po informacji harcmistrza szybko opuścił Wejherowo i do końca wojny ukrywał się w okolicy Grudziądza. Jednak kryjówkę Cylkowskiego w elektrowni bolszewskiej, tuż obok turbiny wodnej, ktoś odkrył i doniósł o tym Niemcom. Lucek został aresztowany ponownie 10 marca 1944 roku. Tym razem jego przesłuchanie było jednym wielkim koszmarem -rozwścieczeni Niemcy złamali mu rękę. Po dwóch dniach spędzonych na Neugarten trafił do Sttutho-fu. W czerwcu tego samego roku zaciągnęli go pod szubienicę. Nim założyli mu na szyję stryczek, zdążył wykrzyczeć: „Niech żyje Polska! Wasze czyny zostaną pomszczone!" Wujek Tosiek miał zostać ewakuowany przez Niemców na jednym ze statków: Elbing lub Ze-phyr. Udało mu się jednak uciec z obozu 10 marca 1945 roku. Ukrył się w rodzinnych stronach. Potem zamieszkał w Lipuszu, gdzie przebywała wtedy ciocia Zosia i gdzie od 15 marca 1945 do 1 kwietnia 1947 roku prowadził Punkt Zdrowia. Ojciec Zosi a mój dziadek Edward kręcił na ten wolny związek nosem. Nie mógł zaakceptować tego, że są, mówiąc po kaszubsku „zlazłi", co po polsku oznacza konkubinat. W sobotę 4 września 1948 roku urodziła się moja kuzynka Halina, jedyne dziecko Czapiewskich. Jej rodzice byli niezwykle radosną, obdarzoną poczuciem humoru parą mimo smutnego życia, jakie im przyniosła wojna i okupacja. Gdy żona wujka Tośka z Łunińca zmarła, ożenił się ze swoją Zosieńką w poniedziałek 5 czerwca 1950 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego w Nożynie, nieopodal Czarnej Dąbrówki, gdzie już od trzech lat mieszkali jako repatrianci wojskowi w poniemieckim domu. Ślub kościelny odbył się w rodzinnej parafii cioci Zosi - w kościele w Wielu, przed słynącym cudami obrazem Matki Bożej Pocieszenia, sprowadzonym z Chojnic w 1852 roku po pruskiej kasacji zakonu augustianów. W Czarnej Dąbrówce ciocia prowadziła zakład fotograficzny, a wujek kierował Punktem Felczerskim. Mieli duże mieszkanie w jednopiętrowym domu i ponad hektar ziemi, a także kilkuletnią krowę. W jednym z urzędów ziemskich w Słupsku zliczono Czapiewskim nawet drzewa owocowe: „14 m jabłoni, 2 grusze, 2 wiśnie". W czasach stalinowskich przeżyli bardzo dramatyczne chwile. Z powodu tak zwanych domiarów, czyli upraszczając nieco: wysokich podatków, ciocia zmuszona była oficjalnie zamknąć zakład fotograficzny, jednak potajemnie dalej wykonywała swój zawód. Donos pewnego człowieka z Dębnicy Kaszubskiej sprawił, że reżim stalinowski chciał im odebrać cały osadniczy majątek. Wszystko jednak szczęśliwie rozeszło się po kościach. „Doktorek" zmarł 29 kwietnia 1964 roku, został pochowany na cmentarzu w Kozie nieopodal Czarnej Dąbrówki. Jego Zosieńka umarła 11 lipca 1999 roku w Płońsku pod Warszawą, u ich jedynej córki (po mężu Adamowicz), i tam została pochowana. Niech spoczywają w pokoju. STANISŁAW JANKĘ aoiewski. Fot. z archiwum LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 37 NA CHWAŁĘ KOCIEWIA ROZMOWA Z RYSZARDEM SZWOCHEM Jesteś człowiekiem jednego miasta. Królewskiego miasta Starogard Gdański. Stolicy Kociewia. Mieszkasz w domu, w którym się urodziłeś. Tu przychodzili na świat i z niego schodzili twoi przodkowie. Skończyłeś miejscowe I Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie, w którym po otrzymaniu dyplomu na Uniwersytecie Gdańskim podjąłeś pracę jako polonista. Pracowałeś w tej szkole do emerytury, a nawet jeszcze wiele lat potem. Byłeś wśród założycieli powstałego w 1973 r. Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej (jesteś w nim wieloletnim sekretarzem). Należysz - od 1980 r. - do współzałożycieli starogardzkiego oddziału Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Napisałeś o tym mieście wiele książek... To prawda. Ja i moje życie zrośliśmy się ze Starogardem i zapewne nic tego już nie zmieni. Prawdą jest też, że gdziekolwiek bywałem, czy w Europie, czy na drugiej półkuli za oceanem, starałem się zawsze i tam szukać kociewskich śladów, gdyż nie ma na świecie miejsca, dokąd by nie trafiali nasi ziomkowie. To przyznawanie się do małej ojczyzny jest poruszające... Uważasz siebie za Kociewiaka, regionalistę, polonistę, językoznawcę, biografa? Na każde z tych określeń znalazłbym uzasadnienie, biorąc pod uwagę chociażby moje pochodzenie, przygotowanie zawodowe, uprawianą specjalność i zainteresowania badawcze, wreszcie także dotychczasowy dorobek publicystyczny i nie tylko ten. W centrum mojej identyfikacji niewątpliwie jest region - zarówno jego tradycja, jak i współczesność. Od tych korzeni nie da się uwolnić, a więc one determinują w dużej mierze wszystko to, czym zajmowałem się do tej pory, no i czym pewnie już do końca będę zainteresowany. Oczywiście intensywność moich pasji regionalnych zależała od wyzwań czasu i sytuacji, podlegała zawsze hierarchii obowiązków, które każdy z nas przecież musi wypełniać w życiu zawodowym, nawet rodzinnym. To zmusza do racjonalnego dysponowania sobą, czasem i aktywnością. Nie jestem pewny, czy potrafiłem właściwie tym zarządzać, ale chyba nie było z tym aż tak źle. Dziś już - na szczęście - kontroluję bardziej rozważnie moją aktywność publiczną. Ale do tego dochodzi się poprzez nabywane doświadczenie i konieczną refleksję nad sensem różnych spraw w naszym życiu. Ono jest tylko jedno. Wróćmy zatem do czasów Twoich studiów, kiedy zacząłeś zbierać materiały do Słownika biograficznego Kociewia. Skąd te zainteresowania? Zainteresowanie historią Starogardu pojawiło się u mnie znacznie wcześniej. Mam do dziś tego dowody w postaci zachowanych różnych notatek, wywiadów czy chociażby publikacji gromadzonych od lat szkolnych. Zawsze interesował mnie człowiek jako kreator i uczestnik wydarzeń, które nigdy nie dzieją się same z siebie. Ale moja przygoda z biografistyką rzeczywiście na serio zaczęła się podczas studiów uniwersyteckich. Uczęszczałem na seminarium prof. Tadeusza Orackiego, wybitnego badacza literatury Warmii i Mazur, zarazem autora wydanego w 1963 r. słownika biograficznego tego regionu. Rozmawialiśmy o metodologii, jaką stosował. Zaimponował mi i ośmielił do podjęcia podobnych wyzwań odnośnie Kociewia. Niczego podobnego nie było dotąd w biografistyce całego Pomorza, a Polski Słownik Biograficzny (ukazujący się od 1935 r.) też nie obfitował w postaci stąd. I tak zacząłem kompletowanie najpierw kartoteki nazwisk (zresztą uzupełniam ją wciąż jeszcze, a obejmuje ok. 8 tys. haseł), a następnie redagowanie biogramów. Zanim ukazał się w 2005 r. pierwszy tom mojego słownika, udostępniałem biogramy kociewskie redakcjom różnych słowników i encyklopedii. Czynię tak zresztą nadal. Ważne było stworzenie własnego zaplecza źródłowego, niezależnie od koniecznych kwerend archiwalnych, zgromadzenie niezbędnego księgozbioru, zasobu informacji pozyskiwanych m.in. od rodzin, konfrontowanie danych i uzgadnianie niekiedy tzw. danych drażliwych. Teraz kłopotem zdaje się dalszy los tego archiwum autora, podobnie jak pozostałych zbiorów. Czym dla Ciebie - jako autora - jest Słownik biograficzny Kociewia, którego szósty tom jest przygotowywany do druku? Dziełem życia? Hołdem złożonym wielu znaczącym postaciom? Wspaniałą przygodą, kiedyś odskocznią od nauczycielskiego rzemiosła? Na pewno jest dziełem ważnym w całym dotychczasowym moim dorobku pisarskim. Dodam, że wciąż jesz- 38 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 cze kontynuowanym, gdyż jako całość ukonkretni się w pełni po zakończeniu wielotomowej edycji. W pewnym sensie Słownik... ocala pamięć o ludziach, którzy odeszli już, ale pozostawili po sobie ważną cząstkę naszego dziedzictwa, zatem niejako spłaca dług wobec ich życia i zasług. Wielu z nich po prostu wydobywa z zapomnienia. No i służy potomnym. Piszesz swoje wielotomowe i - tak uważam - pomnikowe dla Kociewia dzieło. Są jednak tacy, którzy twierdzą, że Kociewia nie ma, a już tym bardziej gwary, folkloru, kultury. Co byś im odpowiedział na takie dictum? Są w błędzie. Nikt zdrowy na umyśle nie zaprzeczy istnieniu regionu o tak wyrazistych cechach określających jego tożsamość etniczno-kulturową. Nie miejsce tutaj na wytaczanie argumentów merytorycznych, a na emocjonalną reakcję szkoda fatygi, gdyż ona nie trafia do tych, którzy wierzą (bo widzą), że Ziemia jest płaska. Ostatni spis ludności i setki przykładów identyfikacji mieszkańców z regionem, utrwalania nazwy Kociewia w powszechnym obiegu (instytucje, organizacje, produkty itd.), a także żywotność kultury ludowej w jej zinstytucjonalizowanej i żywiołowej formie (zespoły) oraz symbolicznej postaci (zrekonstruowany strój ludowy, inscenizacje) - to przykłady najbardziej oczywiste, choć dla „nawiedzonych" wciąż mało ważne. Ale to ich problem. Niedorzeczna kontestacja rzeczywistości w końcu z czegoś się bierze. Wbrew szalonym pomysłom pojedynczych frustratów - Kociewie jest i trwa, zresztą tak samo jak świadomi swego miejsca na ziemi mieszkańcy tego regionu. Zapytam prowokacyjnie: po co współczesnemu człowiekowi - szczególnie młodemu - kultywowanie pamięci o przeszłości, tradycji, ludziach małych ojczyzn? To proste. Bez pamięci o przeszłości nie można kształtować swojego miejsca we wspólnocie, w której zamierza się żyć i zakorzeniać pokoleniowo. Na doraźną chwilę refleksja nad naszym dziedzictwem może nawet uchodzić za zbędną. Młodzi do niej przecież dorastają powoli i dochodzą krętymi drogami. Człowiek dojrzały nie uniknie jednak tego obowiązku, gdyż musi się określić w kwestiach tak fundamentalnych, jak własne korzenie (bez nich się nie wzrasta) w rozumieniu nie tylko rodzinnym, ale i wspólnotowym, obywatelskim, narodowym. Gdzież ich szukać, jak nie właśnie w panteonie naszych wielkich i zasłużonych, o których wypada wiedzieć, pamiętać i czasami ich naśladować. SKRY ORMUZDOWE 2016 Ryszard Szwoch Istotne zadanie w promowaniu naszej małej ojczyzny mają nie tylko regionaliści, ale również władze samorządowe. Na przestrzeni tych dziesiątek lat, w których mogłem świadomie i z bliska obserwować funkcjonowanie kwestii regionalizmu w doraźnych działaniach politycznych, raczej używano go instrumentalnie, np. w propagandzie wyborczej. Kandydaci lubili deklarować swój związek z regionem, potem zapominali o takich zobowiązaniach. W każdym razie nie owocowało to należycie. Doświadczyłem tego i nie ukrywam swojej dezaprobaty dla takiego stanu rzeczy. Władze samorządowe chyba nadal nie doceniają szansy, jaką dla dobra sprawy publicznej może być mądra polityka regionalna. Na szczęście pojawiają się obecnie ambitne i pożyteczne inicjatywy samorządowe, które dobrze LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 39 SKRY ORMUZDOWE 2016 rokują. Współpraca z obywatelskim, społecznym ruchem regionalnym, stowarzyszeniami i organizacjami 0 wypróbowanym prestiżu i trwałym dorobku, także z potencjałem intelektualnym skupionym w tym ruchu, to wciąż jeszcze mało wykorzystana sfera. Przykłady doraźnych sukcesów chociażby przy organizowaniu pięciu Kongresów Kociewskich nie stają się praktyką na dłużej. Brak silnej reprezentacji całego ruchu regionalnego na Kociewiu też nie ułatwia zadania. Cóż, skoro „Więźba" zawiodła. Idea reaktywowania Zrzeszenia Kociewskiego zatem wciąż pozostaje aktualna, gdyż byłoby ono szansą takiego strukturalnego ukierunkowania działań regionalnych, jakie od półwiecza pozwala ZKP cieszyć się sukcesami. Ta formuła u sąsiadów obroniła się i ma się dobrze. Na szczęście Kociewiu nie brak aktywnych 1 ofiarnych działaczy, ludzi z inicjatywą i zapałem, otwartych na wyzwania i umiejących pociągać za sobą tych, dla których przyszłość tego regionu nie jest obojętna. I następców też wychowają. Brak jednej silnej organizacji reprezentującej cały region czy idea reaktywacji Zrzeszenia Kociewskiego to temat odrębnej rozmowy. Może kiedyś do niej wrócimy... Znałeś i znasz wielu ludzi zasłużonych dla Ko-ciewia. Czy są tacy, których szczególnie cenisz? W istocie, odkąd pamiętam, nie brakowało postaci wybitnie zasłużonych dla odkrywania dziejów i upowszechniania wiedzy o Kociewiu. Podobnie zresztą jak i tych, którzy historię tej ziemi budowali i życie nawet oddali. Wielu działaczy spełniało się w regionalizmie znakomicie. Spośród nich nie sposób pominąć historyków i publicystów, którzy zadbali o utrwalenie wizerunku Kociewia z jego przeróżnym bogactwem kultury materialnej i duchowej, burzliwą historią i pięknem tradycji. Miałem możność z niektórymi z nich osobiście się poznać, współpracować, z innymi korespondowałem. To naprawdę spora grupa, by wymieniać z nazwisk. Pozwolę sobie z wdzięczności przywołać dla przykładu tych już nieżyjących: śp. prof. Andrzeja Bukowskiego, który np. wspaniałomyślnie wypożyczył mi ze swych zbiorów materiały pochodzące od ks. Alfonsa Mańkowskiego - wybitnego historyka Pomorza, zamęczonego w Stutthofie; także śp. ks. Kazimierza Dąbrowskiego z Pelplina, który podobnie udostępniał mi archiwalia ze zbiorów diecezjalnych, i to na czas nieograniczony, czy też śp. ks. Henryka Mrossa - znanego mi jeszcze z jego proboszczowania w Osielsku, niezwykle pracowitego i uczynnego wobec innych; zmarłego w tym roku śp. dr. Jerzego Szewsa, skromnego, życzliwego „słownikarza". W mojej pracy badawczej korzystałem z ich pomocy, zatem poczuwam się do wdzięczności za ich uprzejmość. To nie zdarza się zawsze, gdyż pozycja - także naukowa - czasami odbiega od kultury osobistej i przesiąka arogancją. Oprócz wielu wyróżnień tych państwowych (np. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski) czy regionalnych (Kociewskie Pióro, Chwalba Grzymisława i starogardzka „Wierzyczanka") od grudnia ubiegłego roku jesteś też laureatem Skry Ormuzdowej. Czym jest dla Ciebie to wyróżnienie przyznawane przez kolegium redakcyjne „Pomeranii"? Najprościej mówiąc, ogromnym zaskoczeniem. O ile wyróżnienia i uhonorowania mogą być w ogóle przewidywalne, przecież różnie z tym bywa, o tyle absolutnie nigdy nie sądziłem, że może mnie to spotkać. Mój sceptycyzm wynikał z tego, że kociewskie środowisko raczej nielicznie jest reprezentowane w gronie laureatów „Skry". Tym większa jest moja satysfakcja, zwłaszcza płynąca z faktu, że jedna z pierwszych moich publikacji ukazała się właśnie w „Pomeranii". Wiedząc o tylu wcześniejszych laureatach tej nagrody, trudno nie odczuwać dumy z tak wymownego włączenia mojej osoby do grona jakże nobliwego. Siostrzany region nie pierwszy raz okazał sympatię wobec kogoś zza miedzy. Skoro mówimy o relacjach kaszubsko-kociewskich... Wiem, że znałeś dobrze ks. Bernarda Sychtę, bywałeś często w jego domu. W jakich okolicznościach doszło do pierwszego spotkania? Jakim człowiekiem był ten Kaszuba, który większość swojego życia spędził na Kociewiu. To jeden z tych, którzy obok swych naturalnych korzeni kaszubskich potrafili Kociewiu oddać serce i wspaniałe dzieła. Ks. dr Bernard Sychta zaskarbił sobie niezwykłą wdzięczność Kociewiaków i pamięć o zasługach dla naszego regionu. Już za życia otaczała go sława literata i „słownikarza", chociaż sam był osobą nad wyraz skromną i bez reszty skupioną na swej benedyktyńskiej pracy w ciszy kanonii pelplińskiej. To mnie onieśmielało, ale dzięki zachęcie i stanowczym naleganiom śp. ks. prałata Jana Kahla, starogardzkiego proboszcza mojej ówczesnej parafii, w 1979 r. poznałem osobiście ks. Bernarda Sychtę. Znałem go z korespondencji, z jego utworów już wydanych i z relacji przyjaciół, m.in. doktorostwa Kryzanów z Kocborowa. Od pierwszego spotkania - po wszystkie następne wyłącznie w jego domu - wykazywał szczerą otwartość i gościnność, chociaż był wciąż zapracowany i przynaglany terminami zobowiązań wydawniczych swojego słownika. Wolałem, by sam ustalał termin spotkań. Kiedy wizyta osobista mogła zakłócić czas jego pracy, korespondowaliśmy. Dzielił się swoimi aktualnymi wątpliwościami gwarowymi, szukał 40 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 SKRY ORMUZDOWE 2016 potwierdzenia żywotności różnych form językowych w praktyce - np. u młodego pokolenia moich uczniów. Gdy przychodziła pora spaceru południowego, rozmowę przenosiliśmy do jego wielkiego ogrodu. Chodził szybkim krokiem, w czym starałem się mu dorównać, a potem wracało się do kanonii. Tam - wśród porozkładanych gdzie bądź fiszek - wyławiał interesujące go hasło i znajdował kolejny temat do przedyskutowania. Umarł tak niespodziewanie, zostawiając ostatni tom słownika kociewskiego właściwie w notatkach. Kiedy stałem przy jego trumnie ustawionej w znanym mi dobrze salonie w jego kanonii, pomyślałem o tych naszych spotkaniach trochę z wyrzutem, czy aby nie zabierałem mu cennego czasu. Odwiedzam go nadal - podobnie jak wielu innych już tam na cmentarzu pelplińskim - z tym samym uczuciem szczególnej wdzięczności za jego mądre i twórcze życie. Pamiętam jego dewizę: „nie marnuj ani chwili, bo zawsze można robić coś pożytecznego". Porozmawiajmy teraz o twoich zainteresowaniach Szpęgawskiem. O znaczeniu tamtej niemieckiej zbrodni w dziejach nie tylko Polski, Pomorza, Kocie-wia, ale także relacji polsko-niemieckich. Można przecież Ciebie nazwać kustoszem pamięci o tym szczególnym miejscu. Myślę, że Szpęgawsk jest ciągle jeszcze miejscem nie do końca odkrytym, nie jest zamkniętą historią. Tej sprawie poświęciłem bez mała pół wieku, gdyż za dwa lata minie akurat 50. rocznica, gdy właśnie wśród masowych grobów ofiar pomordowanych w Lesie Szpę-gawskim po raz pierwszy publicznie mówiłem o tej zbrodni. Wtedy też o polskich nauczycielach rozstrzelanych w Szpęgawsku pisałem w prasie ogólnopolskiej. Aż do chwili obecnej corocznie podczas uroczystości upamiętniających zamęczonych tam patriotów przypominam dzieje tych tragicznych wydarzeń. Uczestniczyłem w realizacji budowy pomnika ofiar „krwawej jesieni 1939 roku" w Pelplinie, w inicjatywie wzniesienia pomnika ofiar zbrodni niemieckich na Pomorzu, który ma stanąć w Gdańsku, w kilku innych podobnych - zawsze w pełni przekonany, iż ta bolesna karta naszej historii nie może pozostać tylko wzmianką podręcznikową. Stąd m.in. starania o to, aby rozpoznać wszystkie ofiary tych zbrodni z imienia i nazwiska, przywrócić ich tożsamość i upamiętnić godnie, gdyż dotąd stanowią w większości jeszcze anonimową wspólnotę męczenników za ojczyznę. To żmudne zadanie, ale konieczne. Twoje drogi wiodły nie tylko przez bliskie Tobie Ko-ciewie. Opowiedz o swoich znajomościach czy nawet przyjaźniach z wielkimi postaciami nauki i kultury. Z niektórymi wybitnymi postaciami np. naszej literatury mogłem nawiązać kontakt pośrednio, poprzez korespondencję. Tak było z Iwaszkiewiczem, potem z Miłoszem, z córką Kasprowicza. To poczucie kultury nakazało im odpowiadać na listy. Warto o tym pamiętać, ceniąc twórczość tych mistrzów pióra, że umieli być także i w tej sferze osobami godnymi tego miana. Dzięki Lechowi Bądkowskiemu w maju 1972 r. poznałem osobiście Stanisława Dygata. Kilka lat wcześniej też Tadeusza Łopa-lewskiego, Leszka Proroka, Eugeniusza Pauksztę, z wy-brzeżowych Augustyna Necla, Różę Ostrowską; w Łodzi odwiedzałem Tadeusza Chróścielewskiego. Smutne, gdyż nikt z nich już nie żyje. Lista pisarzy średniego i młodszego pokolenia jest oczywiście znacznie większa. I nie ma już tego specyficznego uroku, jaki daje osobista korespondencja - ta papierowa. W zasadzie bywały też kontakty formalne, doraźne. Z grona znanych historyków ceniłem sobie uprzejmość prof. Stefana Kieniewicza, w kontekście poszukiwań losów kociewskich powstańców styczniowych, czy np. dr. Leona Chajna, w ustaleniach dotyczących masonerii na Kociewiu, ale także ze strony znawców dziejów wojskowości, medycyny (dr Piotr Szarejko) i wielu innych dziedzin, zwłaszcza gdy miało to związek z tematyką moich publikacji, także z biografiami do mego słownika. I na zakończenie naszej rozmowy pytanie o plany, w tym także - a może przede wszystkim - o kolejne tomy Słownika biograficznego Kociewia. Mimo nieubłaganego kalendarza pewnie każdy je ma, nie przeczę, ja także, ale znając swój wiek i pomny doświadczeń, kreślę je bez przesady. Nie precyzuję ich tylko dlatego, że sam nie jestem przekonany do końca, czy warto resztę życia oddać na konto tak niepewne. Satysfakcja ma niekiedy gorzki smak. A dla kontynuacji Słownika biograficznego Kociewia z pewnością nie zaniecham starań, gdyż jak dotąd ukazuje się on tylko i wyłącznie dzięki prywatnym sponsorom, więc ten warunek określi przyszłość edycji. Dotychczasowe sześć tomów to piękny wzór mecenatu głównie dwojga byłych starogardzian, którzy wsparli ich druk i tym gestem zasłużyli na najszczersze podziękowanie, które jako autor składam z głębi serca, przekonany o tym, iż przyszłe pokolenia tę wdzięczność także podzielą. Na chwałę Kociewia. Bardzo dziękuję za rozmowę. Wierzę, że starczy Ci sił na dokończenie Słownika biograficznego Kociewia. Mam też nadzieję że znajdą się kolejni mecenasi dostrzegający jego wagę, także dla potomnych. ROZMOWĘ PRZEPROWADZIŁ BOGDAN WIŚNIEWSKI LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 41 WEDARZENIA NOWI RICERZE KASZËBIZNË Miecz i wid, jaczi wëchôdô prosto z serca - te symbole znóné z ksążczi Aleksandra Majköwsczégö Żëcé i przigôdë Remusa są téż wëkumóné w sarnim westrzódku Ringrafów Witosława, nôdgrodów, jaczé wracziwô Stowôra Szkólnëch Kaszëbsczégö Jazëka Remusowi Drëszë. Stowôra przëznała Ringrafë ju szósti rôz. Latos za dzejania dlô piastowa-niô i öchronë kaszëbsczégö jazëka do-stelë je Danuta Stenka i prof. Alfréd Majewicz. Ricerzama Witosława östelë öni ôbczas uroczëznë, jakô kimczëła Kaszëbsczi Dzeń w Zespole Sztôłceniô i Wëchöwaniô w Szlachecczi Kamieńce. Póchôdającô z Göwidlëna aktorka ostała wëprzédniono za ji wiôłgą robota dlô promocje i rozköscérzaniô kaszëb-sczégö jazëka, a przédno za bëlną inter- pretacja Swiatëch Pismionów pö kaszëbskii. Króm te kapituła (szkólny ze Stowôrë Remusowi Drëszë i donëch-czasny laureacë) dała bôczenié na głośne pödsztrichiwanié przez nową ricer-ka Witosława swójich kaszëbsczich körzeniów w całi Polsce i w świece. Dzakującë za wëprzédnienié, Danuta Stenka rzekła, że kaszëbsczi jazëk ôdkrëła tak pö prôwdze dopierze pö wëjachanim z rodny wsë, a ösoblëwie öbczas rëchtowaniô sa do czëtaniô bi-blijnëch wëjimków w wejrowsczich Verba Sacra. Jak rzekła, rëchli kaszëb-sczi béł dlô ni leno gôdónym jazëka (öd sódmi klasë spödleczny szköłë), a dopierze jakno mieszkónka Warszawë zaczała uczëc sa w nim czëtac i poznawać jegô głabia. Öbczas laudacje na teza drëdżégö wëprzédnionégô jegô uczeń prof. Tomôsz Wicherkewicz przëbôcził, że prof. Alfréd Majewicz swój ima doka-zama „zmącił dotychczasowy jasny stan umysłów i opinii dotyczących ka-szubszczyzny", jaką mielë w czasach PRL za odmiana pölaszëznë, i zmusził uczałëch do tegö, żebë na nowo przemëslec ji status. Prof. Majewicz, jazëköznajôrz z poznańsczćgo Uniwersytetu Adama Mickewicza wspômnął, że kaszëbizna uczuł ju jakno młodi knôp, czej w Réwie dochôdôł do se pö wëpôdku na motorze, ale dopierze nôuköwé badérowanié dało mu gwësnota, że kożdi, chto znaje ten jazëk, môże bëc z tegô buszny. Dodôł téż, że przińdno-ta kaszëbsczégô zanôlégô öd młodëch lëdzy, jaczi uczą sa tegô jazëka, i szkól-nëch, chtërny jich nauczają, bo jak rzekł, to nié badérowie, uczałi są nôwôżniészi dlô przedërchaniô ja-zëka, ale ti, co go użiwają na codzćń. Wôrt pödczorchnąc, że przed uroczëstim wraczenim Ringrafów Witosława dzecë z téatrowégó karna „Wicherki" ze szköłë w Kamieńce mögłë wzyc udzél w warköwniach prowa-dzonëch przez Danuta Stenka, a dlô wszëtczich pözeszłëch zaspiéwôł kaszëbsczi bard Paweł Ruszköwsczi. RED. REKLAMA 42 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 GDAŃSK MNIEJ ZNANY WZDŁUŻ NOWEJ MOTŁAWY Ostatni spacer zaprowadził nas na Długie Ogrody. Dziś kontynuujemy wędrówkę, schodząc z tej ruchliwej ulicy nad brzeg Nowej Motławy. PROMENADA SPOKOJU Wędrówkę zaczynamy na Moście Stą-giewnym. Powstał on w 1576 roku, kiedy to ukształtowana została Wyspa Spichrzów. Choć tabliczka na moście informuje, że płynie pod nim Motła-wa, to ten odcinek zwany jest właściwie Nową Motławą. Pełniła ona funkcję fosy broniącej dostępu do Wyspy Spichrzów, a w 1599 roku została dostosowana do potrzeb żeglugi. Most Stągiewny nie był jedynym łączącym Wyspę Spichrzów z Długimi Ogrodami! Idąc promenadą nad Nową Motławą, dostrzec można pozostałości kolejnego mostu. Zwany był Mostem Matników (niem. Matten-budener Bruecke), Rogoźników lub na Szopy. Określenia te pochodzą od produkowanych tutaj mat, którymi przykrywano towary na statkach. Rogoża to nic innego jak pałka szerokolistna - roślina o grubych kolbach, tworząca nad brzegami rzek szuwary, która wykorzystywana była do wykonywania mat czy plecionek. Most Matników powstał pod koniec XVI stulecia. Niestety został zniszczony w 1945 roku i choć po wojnie na jego filarach wzniesiono drewnianą kładkę, jednak został rozebrany w 1962 roku. Promenada wzdłuż ulicy Szopy to bardzo spokojne miejsce. Jest dużo zieleni, ławeczki i piękny widok w stronę gdańskiej mariny. ZAKLESZCZONA CIĘŻARÓWKA Kiedy się idzie dalej, spokój zakłóca nam widok na ruchliwe Podwale Przedmiejskie, ale nadal jest ciekawie. Bo oto naszym oczom ukazuje się ciężarówka... która nie zmieściła się pod wiaduktem. To instalacja artystyczna powstała w ramach projektu Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia „Galeria Zewnętrzna Miasta Gdańska". Ciężarówka ma być symbolem przełamywania bariery, jaką stało się Podwale Przedmiejskie, sztucznie oddzielające Dolne Miasto od Głównego. Ma zachęcić mieszkańców i turystów do przekraczania tej granicy. Ponadto most pokryty został wykładziną z luster. To efekt kolejnego projektu. Dzięki lustrom przestrzeń jest rozświetlona i poszerzona, przez co artyści chcieli naprawić błąd projektantów wiaduktu, którzy w pewnym sensie zamknęli nim Dolne Miasto. Jeszcze jedna niespodzianka czeka nas pod i za mostem. W 2009 roku celem projektu było odniesienie się do znaczenia bursztynu w budowaniu gdańskiej tożsamości. Wyróżnienie otrzymała praca „Krople bursztynu", na którą składają się przezroczyste kamyki wykonane z masy żywicznej ułożone wśród malutkich kamyczków wzdłuż chodnika. Praca została zrealizowana w 2011 roku i dziś niektóre „bursztyny" trudno dostrzec. Poza tym elementy małej architektury, które się również wtedy tutaj pojawiły, dziś raczej straszą pozostałościami po gołębiach. I choć „Bursztynowe krople" miały sprawić wrażenie, jak czytamy w założeniach projektu, że cała ta przestrzeń żyje i oddycha, to niestety po paru latach efekt jest odwrotny. NOWE OBLICZE GDAŃSKA Za mostem pełnym współczesnej sztuki wchodzimy na ulicę Kamienna Grobla. Patrząc na drugą stronę rzeki, podziwiamy nowoczesną zabudowę istniejącą i powstającą na Wyspie Spichrzów. Pierwszy kompleks to inwestycja zwana Nową Motławą zaprojektowana przez pracownię KD Kozikowski Design. Składa się z ośmio- i siedmiokondy-gnacyjnych budynków, które swoją architekturą nawiązują do wyglądu spichlerzy. Wzdłuż rzeki wznoszą się również trzy pomarańczowe budynki Aura Gdańsk, które mimo swej nowoczesności również przypominają o dawnej zabudowie, o spichrzach. MARTA SZAGŻDOWICZ LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 43 Buten bëło prôwdzëwé piekło Henrik Dawidowsczi - kaszëbsczi pisôrz, autór ksążczi z pôwiôstkama Z Kaszëbama ö Kaszëbach (Gduńsk 2007), urodzył sa 21 gôdnika 1929 roku w Baninie w familii Jana i Terézë ze Szrédrów. Öd 1954 roku, czej sa ożenił z Rozalią Gójtowską, mieszko w Bórzestowie w gminie Chmielno, dze më sa ugôdelë na rozmowa. ■ Czej wëbuchła wöjna, Wë mielë le dzesac lat. Co Wë pamiatôce z tego czasu? Jô miôł zaliczone le trzë klasë powszechny szköłë w Rabiechówie. Jak nasta wojna, tej më muszelë jic do miemiecczi szkôłë. Na szczescé na początku nas ucził ten sóm pól-sczi szkolny. Ön pisôł gótika tekstë na tôflë, a tej to wëdolmacził pö polsku. Ale ju w gódniku na jego plac przëszlë Miemcë, tej bëło görzi, le më ju wiele bëlë nauczony. Naszi starszi téż dobrze rozmielë pö miemiecku, bô uczëlë sa przed I światową wojną. Do Rabiechówa jô równak krótko chódzył, bo nas wnet rëmöwelë z na-szich môlów. Na nasze góspódarczi przëszlë Miemcë z Besarabii (dzys to je dzél Mołdawii a dzél Ukrajinë), abö z nadbôłtëcczich krajów (Baltendeu-tsche). W Baninie bëła gmina. Ona óbjima wse od Matami jaż do Cze-czewa i Wôrzna. To bëła baro wiôlgô gmina. Z kóżdi wsë wëwôżelë Kaszë-bów do Meklemburgii na robótë. Wiakszosc wrócëła dopierze ób jeseń abö zëmą 1945 roku, a nawetka na zy-mkii 1946 roku. U nas bëłë dzecë, nie bëło zdatnëch i mócnëch do robötë, tej nama pózwólëlë jic do krewnëch, le poza kartësczi kréz. Tak më szlë do Wiczlëna. Przódë to béł wejrowsczi pöwiôt, dzys to je dzél Gdini. Tam më pömôgelë cotce i wujowi na zemi, i tam jô téż szedł dali do szköłë. Öb lato më zbiérelë czôrné jagôdë w lese. Z tegó wiedno béł jaczis tam wzątk. Mója sostra Miemcë wësłelë na robötë do Sköwarcza köle Pruszcza Gduń-sczégö. • Na terenie köle Banina do dzys może nalezc wiele patronów. Jak starszi lëdze gôdają, tam bëło baro wiele strzélaniégö i wszadze ful zabitëch. Jak Wë to pamiatôce? Jo, kó terenë wkół Wolnego Miasta Gduńska bëłë baro mocno uzbrojone przez hitlerowców. Przikładowó wkół Gdini bëłë szerok ustawione prze-cywlotniczé böjowé stanowiszcza. Jedno z taczich bëło w Borowcu kół Banina. Miało reflektor i nasłëchöwé urządzenia. Öd 1943 roku czasto budzëłë nas szosë z przecywlotniczi artilerii, bo tej zaczałë sa aliancczé nalotë na Gdinia i Gduńsk. Po niebie le biegałë pradżi widu. Miemcë chcelë namierzëc aliancczé fligrë. Ale te lecałë baro wësok a köle nich czi-le mësliwców, co je uchróniałë. Öne zdrzucywałë na spadochronach biksë ze specjalną materią, co sa pôla. To dówało ful widu. Lëdze w miastach tej chówelë sa do schronów. ■ Wiera nôgörszé w tim przegduń-sczim ökölim bëło tak zwóné wëzwölenié. Gôdają, że nie bëło tu budinku i familii, chtërna bë nie ucerpia. Jak to bëło w wajim przëtrôfku? W niedzela 11 strëmiannika 1945 roku pó pôłniu pôjawiłë sa na szasym miemiecczé pancerë. Jak one bëłë blisko chëczów mój i cotczi, wëcélowałë w obora i wëstrzélëłë. Pierszi szos trafił w piekarka, chtërna szła w lëft. Drëdżi spódł na dak budinku, a më bëlë bënë. Dakówczi spadłë rën. Na-stapné szosë rozwalëłë butnowé scanë. Do sklepu ju nie szło sa schówac, bo luka bëła zarzucono. Më tam trzimelë swoje rzecze i jedzenie. Tak më nëkelë do stodołę. Tej më uzdrzelë, że przez szczit strzënowégö daku przelatiwa-ją szosë. Wnet całi dak béł w ogniu, a doch nimó bëła chowa. Tak më chutkó biegelë wëpuszczac zwierzata. Jedna krowa ósta renionô. Öna stana w dwiérzach i dali nie chcą jic na podwórze. Më óstelë bënë, a dak sa pólił. W kóżdi chwile mógł sa na nas zarwać. Më bë tej wszëtcë sa żiwcą spólëlë. Östatnyma mocarna më ja wëpchlë buten i reszta chówë téż mogła ucec. Pótemu më sa dowiedzelë, że kóle sąsadów bëlë ju Ruscë. Temu wiera Miemcë pódpôlëlë nasza obora, żebë w dëmie pódćńc jak nôblëżi Rusków, a wiater jima pómôgôł, bo wiół prawie w strona Rusków. Terô më chutkó nëkelë do ogrodu, dze bëła wëkópónô kula przëkrëtô klëftama i zemią, a na wiérzku bëło czile posadów kólejowëch bólów. Henrik Dawidowsczi ze swöją ksążką 44 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 WÖJNOWI KASZËBI W ti kulë më sedzelë jaż do wieczora. Buten rozgörzëło sa prôwdzëwé piekło. Strzelanie z pancerów i z ma-szinowëch karabinów szło jednym cëga. Żołnierze nëkełë w ta i nazôd, czëc bëłë kömendë, nôpierwi pô mie-miecku, a tej wiacy pö rusku. Pancerë jachałë jeden za drëdżim, to le zemia drénowa. Wieczora to ustało. Tej më wëszłë z ti kulë. Nasze i sąsedzczé budinczi sa dopôliwałë. Na polach pôlëłë sa pancerë. Czëc bëło jak żôłniérzów, co z nich wöłelë ö pömöc. Tej më sa doznelë, że më jesmë na linii frontu, na zemi niczëji. Më w tëch pórozjéż-dżonëch rëklënach i kale szlë do sąsa-dów. Wtim zawöłôł do nas wachtôrz pö miemiecku. Kôzôł nama sa wë-copac. Tak më do rena przesedzelë w môłim sklepie raza z czilenôsce jinszima lëdzama. Nad nama spelë miemiecczi żôłniérze. Reno më rëgnalë dali do ôsadë Ze-lenisz. Tam béł miemiecczi sztab. Öni delë rozporządzenie, że wszëtcë cywile mielë jic wëk ze swöjich chëczów. Më sa schöwelë w lese. Tam rozpôlëlë ödżin, żebë zrobic môltëch dlô dze-cy. Jedną razą ten plac chtos östrzélôł, bö uznôł, że są tam żołnierze. Tam zdżinało wiele cywilów, w tim mëm-ka z dwuma dzecama. Na szczescé më nie óstelë w tim lese, le szlë dali jaż do Orłowa. Tam 24 strëmiannika më przeżëlë wkroczenie sowiecczégó wojska. Jesz te samégô dnia më rëgnalë piechti pöd dodóm, do Banina. Na czile dni më sa zatrzimelë na pustkach Czeczewa. Na nasze chëczë më möglë zdrzec leno z dôleka, bö sedzelë w nich rusczi żołnierze. Nas nie wpuscëlë. Ostateczno më wrócëlë pó czile dniach. Stodoła i chléwë bëłë spôloné. W spôleniznie më nale-zlë zwagloné krowë, jednégö könia, swinie. Spôloné bëłë téż wszëtczé maszinë. Leno budink stojôł, chóc béł pódzurawiony szosama, bez ók-nów, bez dwiérzi. Bënë wszëtkó bëło poniszczone przez Rusków. Buten wszadze ful patronów, niewëbuchów i... miemiecczich trupów. Z sąsada-ma më sa wzalë za pochowanie jich. Zabitëch Rusków wojsko rëchli póze-brało i pochowało. ■ Ten czas to bëła jedna wiôlgô gonitwa, mördarztwa, ucemiaga. Nie bëło wiedzec gwësno, jak to sa skuńczi. Równak wa sa brała za robota, dali, na swöji kaszëb-sczi zemi? Kó pewno, że jo. To béł zymk, trzeba bëło robie wszëtkó, żebë bëło, co jesc. A z tim bëło baro lëchö. Bëłë blós te bulewczi do jedzeniô. Nie bëło czim obrabiać gruńtu. Nie bëło köni, nie bëło krów. Na polach wszadze bëłë patrónë. W kóżdi chwile człowiek mógł zdżinąc. U nas na gnoju leżało dwanôsce rozbrojonëch głowiców ód artilerijsczich szosów. Ruscë roz-biérelë je, a z prochu niécëlë ódżin, żebë sa ógrzôc. Sygła skra ód cyga-retë, żebë to szło wszëtkó w lëft. Pó naszi i sąsadów oborze bë nie ostało siadu, tëli tego bëło. Jak w kuńcu chtos sa póstarôł o konia ód krewnëch czë znajomëch z jinszich wsów, tej muszół baro ópasowac na polu. Nôgórszé bëłë leje pó wëbuchach. Tam sa groma-dzëła wóda. Jak chtos pódjachół za blisko, tej kóń wpódł w ta pułapka i sa zapódôł coróz barżi. Trzeba bëło chutkó pómócë, żebë gó zretac. Wiele kóni i lëdzy zdżinało téż ód niewëbu-chów i to jesz czile lat pó wojnie. Do te dërch przez Rabiechówó i Banino jachałë rozmajité rédżi wozów: przëmusowi robotnice, flichtlindzë. Jedny tu östôwelë, bó mëslelë, że są w Miemcach. Wszadze na tôflach bëłë jesz miemiecczé nazwë. Wiele z nich ostało w kaszëbsczich checzach. Kó chłopów nie bëło, bëlë pózabiti na frontach, a lëdzy do robótë felowa-ło. Wszëtcë ópówiôdelë ó strasznëch przeprawach przez Wiślany Zaléw, ó tim, jak wiele lëdzy tam sa póutopiło. A wiele z tëch, co szczestlëwie przedër-chelë przez Zaléw, późni utopiło sa na Gustlofie. Temu jedny nie chcelë dali ucekac, bó mielë strach, że wnet zdżiną. W łżëkwiace wiele lëdzy ze Gduń-ska szło przez Rabiechówó i Banino dali na zôchód. Öni cygnalë w dłu-dżich régach z wózykama abó óbór-dóny na puklach nioslë swoje rzecze. Pó drodze jinszi napôdelë na nich. Tak wiele razy tracëlë oni nen swój marny dobëtk. Kaszëbi, jak móglë, to jima pómôgelë, ale kó më sami nick ni mielë. Më bëlë wëzbëti dëcht wszëtczégó przez Rusków. ■ Öni nié blós kredlë. Öni wëzwöli-welë - jak wiele lëdzy wspöminô - z wszëtczégö... Jo, to bëło straszne. Nógórzi, jak oni nachôdelë niespódzajnie, wieczora-ma i szukelë dzéwczat. Przeważnie bëlë oni napiti. To bëła zgroza. Jedny z nich stacjonowelë jaczis czas w barniéwsczim lese, jinszi bëlë téż w rabiechówsczi szkole. Pód kuńc czerwińca ta szkoła sa spóla. W kuńcu nie bëło ju wiedzec, chto je żołnierz, a chto zwëczajny oszust. Miin-durë mielë óni pórwóné, to le flëdrë na nich wisałë. Ta ucemiaga dérowała tak do kuńca czerwińca 1945 roku. ■ Czë ökróm wszëtczich tragediów wa mia równak pöczëcé, że nasta Polsko, chöc nie bela ona do kuńca wölnô, ale równak Polsko? Jo, nimó tego wszëtczégó zła, ledze równak pó swójému sa ceszëlë z ödzwëskóny wólnotë. Tej sej wrôcëlë z daleczich frontów nôblëższi, ó jaczich wiele razy rodzëznë mëslałë, że ju nie żëją. Tej to bëła redosc wied-no, chóc cażkó bëło żëc. Nasz nôblëż-szi sąsôd téż wrócył z Lëtwë, dze Ruscë mielë gó wëwiozłé. Wzalë gó z naszego sklepu, dze ukrëła sa cało familio sąsadów. Krok pó kroku më ódbudowiwelë zniszczone budinczi. Z amerikańsczi organizacji (UNR-RA) przeszła pomóc dló ófiarów wojnę. Przëdzeliwelë przikładowó konie. Wiele z nich wnet padło na kóńsczi swôrb, ale wiedno bëło to kąsk lżi. Tak pomału żëcé wrócało do normë. GÔDÔŁ EUGENIUSZ PRËCZKÖWSCZI LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 45 Pamiętne dni NIESPOKOJNE POGRANICZE Po wschodniej stronie Wisły wał rzeczny, przy nim strażnica graniczna. Opalenie niedaleko, a jednak żołnierz pilnujący przejścia granicznego samotny, zdany na własne siły i rozsądek. Opodal jego przeciwnik -strażnik niemiecki, pewnie też samotny. Obaj obowiązkową służbę pełnią, chcą być w porządku z przepisami granicznymi. Zapewne też obaj nie do awantury są ochoczy, a jednak mała iskra, mały incydent wywołać ją może. Służbę więc pełnią w napięciu, ich nerwy naciągnięte jak struny, przecież każde legitymowanie przechodzących wymaga od nich wnikliwego spojrzenia na dokumenty i nie tylko na dokumenty. Zdarzają się oszustwa, wybryki, ale to nie nasi je stosują - ci są w mniejszości. Rzadko który Polak jest zaopatrzony w przepustkę graniczną, to nie nasi mają po wschodniej stronie wału pola i łąki. Za to Niemcy dzierżawią łąki polskie, przygraniczne dochodzące nawet do rzeki. Nasz strażnik ma więc więcej pracy niż niemiecki. Niemcy butni są, o płonącej granicy mruczą - co roku opodal ogniska palą, zaplanowane, bogate treścią haseł polityczno-rewizjonistycznych. Przecież uważają, że granica ta została im narzucona traktatem wersalskim, który krajał ich żywe ciało pru-sko-niemieckie. To ich łąki, nawet ich ta rzeka, Polacy tu intruzami - muszą odejść. Nie raz te słowa słyszy strażnik polski, ale cóż, zęby musi ściskać, nie może zwolnić spustu napięcia nerwowego; prowokują go, wie o tym, propaganda u nich niezdrowa... Jak długo potrwa ten nieznośny stan za wałami Wisły - myśli kapral w przepięknym dniu czerwcowym tam urzędujący. Słońce rzekę w złoto zmienia, iskrzy diamentami, muszki i pszczoły brzęczą, aromat skoszonego siana upaja, a oto młoda kobieta się zbliża, śmiało podchodzi do placówki. Młoda jest, kształtna, uśmiecha się do kaprala, jakby go znała. Zatrzymuje ją, o przepustkę graniczną prosi. „Habe nicht (nie mam) - odpowiada - tu przecież nie raz siano grabiłam...". „Proszę 0 przepustkę" - ponawia żołnierz żądanie, ale ta filuterna, wdzięki uwypukla, sądzi, że ją przepuści. Opodal jej znajomi pracują; koszą, grabią... Zaczęli teraz zwracać na nią i na polskiego strażnika oczy. Przestali nawet pracować. Strażnik również postawę ich zauważył. Co ma robić? Głos podniósł, karabin nastawił, a ta, jak nie wrzaśnie, jak nie zacznie się wydzierać, krzyczeć: „Zabije! Zabije!". Strażnik karabin opuścił, ale baba nie odchodzi, nie wraca na stronę niemiecką, lecz jakby pomylona była, pcha się na łąki. Żołnierz do niej podchodzi, chwyta za rękę, by wskazać kierunek przeciwny, odprowadza na stronę niemiecką, przecież nie będzie do niej strzelał, ale ona właśnie teraz zaczyna swoja robotę - zaczyna znowu krzyczeć, rzucać się, wymachiwać rękoma... Musiał odskoczyć, bo by szamotaniną umyślną dokumentowała treść swych wykrzykiwań, bo teraz w błąd wprowadza znajomków, twierdząc, że polski strażnik na nią się rzucił w wiadomym celu. Tamci, pewnie z nią zmówieni, harmider podnieśli: „So was? (Tak coś?). Tego jeszcze nie było! Ale u Polaków wszystko możliwe". Zbliżają się, wykrzykują, grożą... Jeden z widłami pędzi, drugi kosę podnosi. Żołnierz polski już nie tamtą ma przed sobą, ta odchodzi pełna jazgotu 1 wściekłości. Dobrze zagrała swoją rolę, więc powoli się uspokaja, za to jej krajanie się indyczą. Żołnierz teraz już sam nie jest, kolega przybiegł. Obaj zajęli stanowisko, muszą sięgnąć po pomoc broni, wszak tamci nacierają, a i niemiecki strażnik się ode- zwał, pierwszy strzał oddał, naturalnie w powietrze - pewnie musiał strzelać, nie dla obrony godności owej Niemki, lecz dla powstrzymania krewkości napastujących. Nasi żołnierze też tak ostrzał pojmowali. Wnet też incydent przestał istnieć, chociaż w miarę oddalenia urastać zaczął do problemu. Oto i nasi cywile się zbiegli, a daleko mieli, pędzili ku wałom, echo niosło strzały poza Wisłę, a tam na wysoczyźnie dwie małe wioski pobudziło. Wybiegli ich mieszkańcy na skraj urwiska i rwać się zaczęli - zbiegać w dół, nawet ze skrytek fuzje wyciągnęli i też palili. Naturalnie pociski ich nawet rzeki nie przekraczały, ale świadczyły o chęci przyjścia z pomocą strażnikowi. - Nigdy nie przypuszczałem, by ci Wiślanie, kłusownicy i złodzieje leśni w sobie mieli tyle brawury i patriotyzmu, wszak pchali się na łódki, by zdążać z pomocą - mówił mi ów kapral, bohater owego dnia. On bowiem po godzinach służby szkolił drużynę przysposobienia wojskowego, którą w Dąbrówce w owym roku zorganizowałem. - Kto by pomyślał, że właśnie mnie się zdarzy owa przeprawa z babą -powtarzał zamyślony - przecież żaden regulamin nie wskazywał na podobną prowokację. - Była strzelanina, poruszenie w okolicy, po obu stronach granicy nieprzyjemne komentarze. Miałem więc dochodzenie służbowe. Incydent pociągnął za sobą perturbacje dwustronne: komisarz naszej straży granicznej, mający swoją siedzibę w pobliskiej Małej Karczmie, musiał sprawę wszechstronnie wyjaśniać, zapewne niemiecki również, ale jednak uznali poprawność mego postępowania - chwalił się mój rozmówca - urlop otrzymałem, pochwałę... JÓZEF CEYNOWA 46 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 GADKI RÓZALIJI ODEZWA DO RÓMKA DRZEŻDZÓNA! ZYTAWEJER Musza do Waju psismo nasz-rajbować wew janziku mnia-dzinarodowym, bo to sia godzi dać Wóm uważanie, bo żeśta só srodze uczałi Kaszuba, chtórni ma zdebło na świat cesniante ło tim brifce zez Pelckowa. Że tan brifka nima wsze-tczich doma, to mi łusz wjami ji sia tamu nie dziwujim. Tedi łó nim, Romku, możesz psisać ji psisać!!! Jano że ja sia srodze marachuja, abo lepsi trapja, ło czim Ti ban-dziesz psisał, jak brifka póniesó golaniami do przoćka? Wo pjer-wych bandziesz mniał żałoba po takim druhu!!! Nó prawda, że Ti żeś je fest mądri, ale przeca niejedno ji niedwa tebja wedolmacził brifka. Bez brifki jakobi Tebja połowi-nu nie było! Mów, że tak nie jest? Wszandi, chdzie Ti jedziesz, chocki na rinek we Wejrowje czi wew cugu do W-wy, zawdy brifka je zez Tobó myt! Ale dejma se na pokój!!! Bo ja móm wimiślóne, co zrobisz, jak brifka póniesó nogami do przoćka! Walniesz sia zez nim wew tan sóm zark, abo jak wolisz wew pjaskula, ji bandzieta zez lepszejszygo śłata dó nas psisać!!! Eto budet choro-szo! Takawo jeszcze nie było! Ja bi sia chantnie do Was prziłączyłóm, bo tedi bi psiselim wew janziku mniandzinarodowim tj. kociew-sko-kaszubskim, mniamnieckim ji ruskó mowó! Toć jak zwał, tak zwał, byle było do pojancia! Tedi ano jak mówji nasz doktor T. Ri-dzik: „Alleluja ji do przoćka!" Zawdy dobri miśli! Rozalia PS. Izwinite Rómk, bo Rozalia chyba tyż nima wszitkich dóma! Zastopuj sia, dziewczyno, bo bry-dzisz jak wew mankolijach! A chto Cia słucha? Tedi lepsi se zaśpsiywejma: Lejciał psies bez pole, łogón mniał zwjeszóni, Musiał bić żónati, bo był zasmucóni! Lejciał psies bez łowjes, łogónam wiwjija, musiał bić kawalyr, radosna bestija! CZI SkAT OSZALAŁ? ZYTAWEJER T a łuż dali nie witrzimóm patrzyć J na to skaranie boske, co sia tera wiprawja. Stawjómi pomniki bohaterom! A ja sia pytóm, chto postawji tym wszitkim bohaterom naszych czasów - tim, co miast kraść ji zabijać, ciażko robjó na śmietnikach, zbjy-rajó, co sia da, ji łukładajó wew wózki abo na koła (roweri), ji prze-dajó za małi grosz? Ja zamanówszi se zez nimi pogadam, choc łóne nie só gadatliwe, ji sia pitóm: „Jile Pan wiciągnie na dziań?" A łón powjeda: „20 zł". Nó to ja mówja: „Mniyć abo ni mniyć!". A łón powjeda: „Dló mnie samygo, ale rodzina?" Tedi ja patrza jak wół na malowane wrota, bo żam jakoś dziwnie myślała, że te chłopi niy majó kobjytów ji gzubów. Kónia z rzandam dóm tamu, chtórni po-wjy, że to nie só bohateri! Ja sia jim nie dziwują! Ja jych podziwjóm! Jak bim była chłop, to bi przed kożdim czapka zez głowi zdjanóm. Pomników budować nie potrafja, ale dedikuja jim wjyrsz Halini Jaworski ze Zblewa. Czujta: Skarga Popatrz Panie, jak śłat oszalał. Wśród zgiełku spraw, człowiek tak zmalał. Wśród piękna traw, szarości dnia, gwarnego śmiechu, Nikt nie słiszi ludzkygo oddechu. Płaczu dziecka, wołania małego człowieka. Śłat oszalał Panie... Wew zamęcie wielkich miast, Zagubiło się chdzieś miłowanie. Nie słichać już bicia syrca. W złych domach, na brudnych łulicach Zimna jak głaz - polska znieczulica. Dumnie kroczi przez duszę człowieka. Jest pełna zepsucia, ji nie zna współczucia. Popatrz Panie jak śłat oszalał... Jak oszalał śłat... Rózalija LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 47 Z KOCIEWIA W CICHACZU Z KSIĄŻKĄ W ostatnich latach Gdańsk, od niedawna Gdynia stają się moim drugim domem. Oswojoną coraz bardziej przestrzenią. Czytam więc i gdańską prasę, śledzę życie kulturalne. Ostatnio w prasie w „Rozmowach na trasie PKM" przeczytałam ciekawy wywiad ze znanym pisarzem Pawłem Huellem, który przytoczył myśl Brunona Schulza, że każdy ma swoją złotą księgę dzieciństwa. Nie przeszkadza Huel-lemu, że można go uznać za pisarza powiatowego lub nawet dzielnicowego. Powiedział: „siła literatury polega na tym, że sięga się po glinę z własnej glinianki"... To, co oswojone, przeżyte, trafia na wyżyny uniwersum. Pomyślałam - ilu gdańszczan przeczytało książkę Weiser Dowidek, w której tyle Gdańska i naszych losów? Lista literatury obowiązkowej rośnie. U progu wakacji warto zaplanować też ważną lekturę, by osłabić grozę stwierdzeń: „książki niedługo przestaną istnieć, literatura jest schronieniem dla elit". Duchowe, intelektualne wskazują kierunek - w górę ! Zawsze uważałam, że dom z księgozbiorem to dom bogaty. Mój dom (właściwy) jest domem na Kocie-wiu i dlatego pozytywnie reaguję na wszystko, co kociewskie. Tyle tego i coraz więcej. Niedawno w Starogardzie Gdańskim odbył się konkurs, już XXXV, Recytujemy Prozę i Poezję Kociewską im. Antoniego Górskiego. Laureaci z wszystkich części regionu, z mojego powiatu: Nowe, Świecie, Gródek, Jeżewo, Czaple, Dragacz. Prawdziwe święto gwary. Wysoki poziom konkursu. Cieszyły mnie nie tylko dziewczęce warkocze z czerwonymi szlajfkami, jak za dawnych lat... Starogard Gdański upamiętnia Antoniego Górskiego, Tczew - Romana Landowskiego, Czarna Woda - Andrzeja Grzyba itd. Niedawno wydarzeniem dla mnie była m.in. książka Tadeusza Majewskiego O Kociewiu niewygnanym z pomięci. Jeżeli ktoś nie miał okazji poznać dobrych obrazów kultury kociewskiej, a zetknął się tylko z nie- pokojącymi zjawiskami społecznymi z konkretnej części regionu, to może powiedzieć: „Są to jeszcze tacy gorsi Kaszubi, Kociewiaki"... Można sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy usłyszałam takie stwierdzenia kierowcy przewożącego mój dobytek do Gdyni. Pochodzi z Gdańska, zamieszkał w okolicy Skarszew... Z powodu korków nasza rozmowa była dość długa i spokojna, choć ożywiona. Doceniam wielu niepospolitych Kaszubów, wiele im zawdzięczam. Niektórych nawet więcej niż lubię... A tu przyszło mi nieoczekiwanie bronić mojego Kociewia, że inne, choć też jest pomorską krainą... No cóż, warto rozmawiać. W tym miejscu życzę Czytelnikom „Pomeranii" ciekawych spotkań i rozmów nie zdawkowych, aż do jesieni i dłużej... Ciekawa rozmowa trochę zastępuje czytane książki, ale nie do końca. Z książki osadza się w nas więcej refleksji, można do nich wracać. Układając od nowa swoje zbiory - skarby, w wiadomym miejscu ustawiłam album poświęcony Józefowi Chełmowskiemu. Wiadomo - Jego rok. W bydgoskim oddziale ZKP planujemy wyprawę do Brus. Muszę tu jeszcze dodać, że podczas tegorocznego Przeglądu Teatrów Obrzędowych organizowanego co roku w województwie kujawsko-pomor-skim w Gostycynie, ciekawą formą przedstawienia dokonań Józefa Chełmowskiego był występ Teatru Obrzędu Ludowego „Zaboracy" z Brus. Dzieła Chełmowskiego trzeba obejrzeć, ale też o nich czytać. Swoim życiem zapisał niezwykle ciekawą księgę, pewnie też złotą. MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK Życzę Czytelnikom „Pomeranii" ciekawych spotkań i rozmów nie zdawkowych, aż do jesieni i dłużej... Ciekawa rozmowa trochę zastępuje czytane książki, ale nie do końca. Z książki osadza się w nas więcej refleksji, można do nich wracać. 48 / POMERANIA 'IEC-SIERPIEŃ J ZEZ BRUS INIE LENO „DALI, CHUTCZI, MOCNI" - I KASZËBSKÔ SPORTOWO OLIMPIADA W REMUSOWIM LIPNIE Cesza sa, że zjiscëło sa möje rojenié ö kaszëbsczi ólim-piadze. A wszëtkö za sprawą mój i czedës uczennice Ju-stinë Mikôłajczik. Bez lata gromadzëła jem z rozmajitëch zdrzódłów materiôł ö kaszëbsczich zabôwkach i jigrach, a wiele z nich znała jem z dzectwa. Na warköwniach w rozmajitëch molach Kaszëb zabôwiała jem nima mło-dzëzna. Jesz cekawszé bëłë ne rozegracje, czej przërôczëła jem Justina - wuefistka Spódleczny Szköłë w Lëpuszu. Wzbögacywała je, kąsk zjinacziwała i dzaka ni wszëtkô miało sportowi szëk, a jô môgła jem terô miec wiakszą stara ö jazëkówą starna tekstów tikającëch sa rozegracjów. Wszëtkö to sprawiło, że 29 maja stadion Remusowégô Lipna - Lëpusza stół sa móla świata kaszëbiznë: bókadosc czôrny-żôłti farwë w öbleczënkach, nôpisë na banerach w rodny mowie... Zjachelë tu na I Kaszëbską Sportową Olimpiada spôrtowcë sédmë spódlecznëch szköłów kóscersczégó krézu. Do udzélu w ni przërëchtowelë jich szkólny regionaliscë i wuefiscë: z Kalisza -Teréza Bréza, z Körnégó - Aleksander Bronk, z Köscérznë - Paulëna Közyczköwskô, z Nowégö Klincza - }olanta Suger, z Wiôldżégô Pödlesa - Iwóna Kwidzynskô, z Tuszków -Cecylia Kropidłowskô. A w Lëpuszu, jak to w Lëpuszu, pömôgała organizatorowi - szkole - całô wespólëzna: szkólné regionalistczi Éwelina Mazurkewicz i Danuta Rolbieckô-Romahn, i wuefiscë - Tomôsz Kraskówsczi z Róberta Klasą. Dzaka szkólny i lëpusczi organistce Iwonie Drozdowsczi wszëtcë zmarachówóny spörtowcë tańcowele w ritmicznym muzycznym pókózku. Wójt Gminë Mirosłów Ebertowsczi, direktorka szköłë Barbara Edel, direktorka Gminnego Östrzódka Sportu i Rekreacji Kamila Żëwickô ód zóczątku do kuńca towarzëlë sportowcom, a baro sa jima widzałë kaszëbsczé rozegracje. 7 szkółów i dzywnym zrządzenim 7 kaszëbsczich spórto-wëch rozegracjów! Dobiwcama w nich óstelë: Jigrë w guzë: I plac: Matéusz Makówsczi (Kóscérzna), Natalio Hinc (Nowi Klincz); II: Natalio Stark (Kalisz), Mario Kryzel (Kalisz); III: Sebastión Czerwińsczi (Korne), Sandra Jendernal (Tuszköwë). Na szczudłach: I plac: Małgorzata Sobieckó (Kalisz); II: Dominika Szulta i Igór Polak (Kórné); III: Julio Ma-jewskó i Szëmón Bielawsczi (Nowi Klincz). Stolemowi kam: I plac: Jakub Breza i Aleksandra Brze-zyńskó (Lëpusz); II: Wérónika Kózyköwskô i Mateusz Toruńczak (Nowi Klincz); III plac: Kornelio Pestka i Matéusz Płottka (Köscérzna). Sköczk: I plac: Léón Lemańczik i Wiktorio Örz-łowskô (Lëpusz); II: Alicjo Kin i Grzegorz Darsznik (Nowi Klincz); III: Sztefón Romahn i Martina Ulenberg (Tuszko wë). Kulanié kragla: I plac: Kamila Wisniewskó i Fran-cëszk Górny (Kórné); II: Zofio Rolbieckó i Karól Do- maszk (Tuszköwë); III: Zofiô Schutz i Macéj Kulas (Kalisz). Ramsczi kóń: I plac: Jakub Breza, Léón Lemańczik, Andżelika Wojaczek (Lëpusz); II: Dario Błaszkówskó, Macéj Kulas, Aleksandra Liedkie (Kalisz); III plac: Antonina Rolbieckó, Karól Domaszk, Maksymilión Dura-jewsczi (Tuszkowë). Puszczówką w Gölijata: I plac: Katarzëna Wolsko i Jakub Lipsczi (Wióldżi Pódles); II: Brajan Kropidłowsczi i Wérónika Maczikówskó (Lëpusz), III: Łucjo Żabińsko i Marta Breza (Kalisz). Ö kóżdi rozegracji wësłëchelë jesmë spartaczonego z nią lëteracczégó tekstu, m.jin. „Kulanie kragla" Jana Trepczika abó wëjimku Żëcégô iprzigödów Remusa Aleksandra Majkôwsczégô ó tim, „jak Remus walcził z Goliata i na nim dobéł". Do óglowi klasyfikacji rechówałë sa téż ódpöwiedzë, jaczé przedstôwcë kóżdi szkółë dówelë w tesce tikają-cym sa znajomóscë spórtowi słowiznë. Nólepszima ji znajórzama ókôzelë sa: Ameliô Zembrzuskó z Kóscérz-në - I plac, Zofiô Schiitz z Kalisza - II, Jón Rolbiecczi z Tuszków - III. Komisjo ni miała prostego zadanió, cobë óbsądzëc karna w konkurencji pn. „Kibicujemë pó kaszëbsku", bó wszëtczich ruchna i banerë domôgałë sa wëapartnieniô. A zéwiszcza dopingu bëłë baro cekawé, np. taczé: „Kara, Remus, Remus, kara/ Ö skutkównosc mómë stara!", „Wez w góra race,/ Pódles dobadze!", „Ramsczi kóń dzys chutkó léze,/ Murawë so nie pógrëze!", „Czë wëgrómë, czë prze-grómë/ Rozegracja dobrą mómë!". W ti kategorii komisjo uznała dac I plac sportowcom z Kalisza, II - z Wiôldżégó Pódlesa, a III - z Nowego Klincza. W óglowi klasyfikacji dobëła szkoła w Kaliszu, II plac - szkoła w Lëpuszu, III - szkoła w Nowim Klinczu. Dobrodzejama I Kaszëbsczi Olimpiadę, dzaka chtër-nym dobiwcë i kóżdi uczastnik dostelë darënk, bëlë, króm przëwółónëch wëżi, Kaszëbskó-Pómórsczé Zrzeszenie Part w Lëpuszu, Urząd Gminë w Lëpuszu, lëpuskó szkoła, Gminny Östrzódk Kulturë w Lëpuszu i Zajôzd „Bórowô Cotka". Przëzérającé sa ti farwnoscë, wspominała jem m.jin. uczba chemii pó kaszëbsku Wójcecha Krajewsczégö abó plansze z kaszëbsczima pózwama roslënów sp. Katarzënë Czilis w biologiczny zalë Kaszëbsczégó LO w Brusach. A gódają wkół, że kaszëbizna dżinie... Chwalba Lëpuszo-wi i Justinie (téż prezesce lëpusczégó partu KPZ), bó chóc mëslelë jesmë, że ta rozegracjó mdze leno tak na próba, wszëtcë na kuńcu krziknalë redostno: „Do uzdrzenió za rok!" FELICJO BÔSKA-BÔRZËSZKÖWSKÔ LËPINC-ZÉLNIK 2017 I POMERANIA / 49 BOLSZEWSCZE ROZEGRACJE RODNY PT1 MÔWË - MÉSTER BËLNÉGÔ CZËTANIÔ Publiczno Biblioteka Gminë Wejrowó m. Aleksandra Labudë w Bólszewie pôd rządama Janinë Bórchmann wëprô-cowała stolëmny kulturalny doróbk. Nôleżą do niegö wëstawë, konferencje, köncertë, rozmajité potkania a kón-kursë, w tim rozegracje Rodny Möwë. W czerwińcowim numrze „Pomeranie" möże przeczëtac ö pierszi z nich: Miónkach Jedny Wiérztë, w tim zaczniemë prezentować drëgą, jaką je Méster Bëlnégö Czëtaniô. Pierszi gminowi konkurs pod pozwą „Mistrz Pięknego Czytania w Języku Kaszubskim"1 miôł swöje rozrzesze-nié 29 gromicznika 2012 roku w sedzbie bólszewsczi bi-blioteczi, przë drodze Leśny. Czerowóny bel do uczniów Kaszëbsczégö Koła z Sa-morządzënowégö Gimnazjum m. Jana Pawła II w Bólszewie. Młodi lëdze przërëchtowóny przez Henrika Albecką czëtelë prima vista (ód pierszégó przezdrzeniô) dzélëczi felietonów Aleksandra Labudë. Do wiédzë uczastników pódóny béł chutczi óglowi óbjim materiału. Bëła to pó-sobnó leżnosc do achtnienió patrona biblioteczi. W kó-misëji zasedlë: Tomôsz Fópka z wejrowsczégó starostwa jakno ji przédnik i Bogusława Labudda, córka patrona. Póstrzód célów rozegracji bëło: zachacenié do czëta-nió, rozbudzenie wrazlëwóscë na snôżosc kaszëbsczégó słowa, przëbliżenié felietonu jakno lëteracczégó zortu a uczba bëlnëch miónk w lubczi atmosferze. Kóżdi uczeń cygnął kawel (losowôł) z dzéla tekstu do czëtaniô a czëtôł przed kömisëją. Ten, chto przeczëtôł nôskładni, bez zmiłk a z dobrą interpretacją - wëgrôł. Póstrzód wniosków juri bëło, cobë tekstë bëłë w przińdnech edicjach pisóné w znormalizowóny kaszëbiznie a bédënk, cobë ten konkurs rozszerzwic na wejrowsczi pówiôt a rok późni na Pómórzé. W pierszi edicji udzél wzało 7 czëtającëch: Pa-tricjó Bonk, Magdalena Fórmella, Małgorzata Lange, Natalio Splitthóf, Klaudio Splitthóf, Wanda Roda a Sławomir Michôłk. Wszëtcë óstelë nódgrodzony2. Rok późni rozegracjô miała ju dłëgszą pózwa: Powiato-wo-Gminny Konkurs Czytelniczy „Méster Bëlnégö Czëtaniô". Póstrzód célów konkursu nalazłë sa: popularyzacjo kaszëbsczi lëteraturë i kulturë, rozbudzywanié pasji czëtaniô w kaszëbsczim jazëku, pódnôszanié znaczënku kaszëbiznë, ulepsziwanié kulturë żëwégó słowa, zbëlniwa-nié umiej atnoscë użiwanió kaszëbsczégó a usprawniwanié kuńsztu interpretacjowégó. Janina Bórchmann przëchło- scëła do wespółdzejaniô biblioteczi w Choczewie (dir. Béjata Żuk) i Gniewinie (dir. Waldémôr Szczipior) a partë Kaszëbskó-Pömörsczégó Zrzeszenió z Góscëcëna (przéd-nik ks. Stanisłów Bach), Lëni (Édmund Szëmiköwsczi), Lëzëna (Słôwómir Klas), Laczëców (Zbigniew Bëcz-kówsczi), Rédë (Bógusłów Breza), Rëmi (Jerzi Hoppe), Szëmółda (Eugeniusz Walkusz) a Wejrowa (Henrik Kanczkówsczi). Do organizatora finału w Bólszewie przeszłe ód organizatorów gminowëch eliminacjów 33 zgłoszeniowe kôrtë, a 29 maja 2013 roku w miónczi stanało 28 uczastników, nówiacy ze spödlecznëch szkółów. Bëłë sztërë wiekówé kategorie: uczniowie spódlecznëch szkół z klas IV-VI, uczniowie gimnazjów a szkół wëżigimnazjowëch i jesz ustny. Nômłodszi czëtelë Bôjczi i Bôjeczczi Alojzego Nó-gla. Gimnazjaliscë interpretowelë felietónë Aleksandra Labudë za zbiéru Guczów Mack gôdô z rozdzélu „Kukuk"3. Czetińcowie ze strzédnëch szkółów mielë w robóce ksążka Bogowie i dëchë naj przodków A. Labudę, a ustny wzalë sa za felietónë Romana Drzéżdżona z ksążczi Rómka&Tóm-ka Kôrbiónka. Z felietonowi pôlëcë a z numrów „Pomeranie" z lat 2005-2012. Do kömisjowégö stołu sedlë: Bogusława Labudda, Wanda Czedrowskô, Ana Dunst, Téófil Sërocczi. Za przédnika tego karna robił Tomósz Fópka4. Mielë oni bôczënk w całoscë na czëstosc a póprawnota wëmówë, bëlné akcentowanie w słowie a zdanim, melodia möwë oraz swóbódnosc wëpówiedzë i płinnosc użiwanió jazëka. Póstrzód uczastników ze spódlecznëch szkółów tituł Mółi Méster Bëlnégó Czëtanió5 dosta Juliô Kuntz z gminë Lëzëno; II plac mia Iwóna Furman z gm. Lëniô, a III Ana Myszkę z gm. Wejrowó. Wëprzédnienié dosta Monika Barzowskó z gm. Szëmôłd. Kol gimnazjalistów bëło tak: Strzédnym Méstra Bëlnégó Czëtanió ósta Ana Bónk z gm. Lëzëno, II plac zajała Patricjó Bónk z gm. Wejrowó, a III Alicjo Labuda z gm. Łaczëce. Wëprzédnienié trafiło do 1 http://www.bpgw.org.pl/?s=arc&c=kon8rid=76, przestąp 18.06.2017. 2 http://www.fopke.pl/pl/aktualnosci/news, 1286/czytali-avista-po-kaszubsku-bolszewo/, przestąp 18.06.2017. 3 http://www.bpgw.org.pl/?s=arc&c=kon&id=106, przestąp 18.06.2017. 4 W öglowim Regulaminie ti edicje J. Bórchmann zapówiódó kąsk jiny skłód juri: Tomósz Fópka, Mario Krosnickó, Ana Dunst, Jaro-słów Ellwart, Pioter Skrzëpköwsczi a Bogusława Labudda. W pösobnëch Regulaminach organizator odstąpił ód pódówanió składu konkursowi komisji. 5 Titułë taczé fąksnérowałë ju w Kaszëbsczim Diktandze. W komisji MBCz bëła organizatorka Diktanda Wanda Czedrowskó. 50 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KASZËBSCZÉ KÖNKURSË Ödjimkz kônkursu„Méster Bëlnégö Czëtaniô"w2016 roki Faustinë Dosz z gm. Lëniô. Uczastnicë z wëżigimnazjo-wi kategorie dostelë diplomë za udzél: Małgorzata Lange z Göscëcëna i Dominika Halmann z Wejrowa. Wiôldżim Méstra Bëlnégô Czëtaniô (mésterką) ostała Henrika Al-beckô z gm. Wejrowó, II plac zajała Lucyna Kösznik z ti sami gminë, a III Mariô Wittstock z gm. Lëzëno. Wëróż-nionô bëła Hildegarda Rëbôköwskô z gm. Lëzëno. W pödrechiwanim tegö konkursu przédnik kömisje pódczorchnął, że „w przińdnym roku óbjim konkursu bë miôł sygac na całé pômörsczé województwo". I Regionalny Konkurs Czytelniczy „Méster Bëlnégô Czëtaniô'7 II Powiatowo-Gminny Konkurs Czytelniczy „Méster Bëlnégö Czëtaniô" ôstôł rozrzeszony 7 czerwińca 2014 r. w Bibliotece w Bólszewie. Chutczi przeprowadzone östałë eliminacje w szkołach, gminowé a powiatowe. Kóórdinatorama w gminach bëlë: Hen-rik Kanczkówsczi (KPZ Wejrowó), Ludwik Bach (KPZ Rëmiô), Bögusłôw Breza (KPZ Reda), Zenón Héwelt (KPZ Szëmôłd), Sławomir Klas (KPZ Lëzëno), Zbigniew Bëczkówsczi (KPZ Laczëce), Henrik Kanka (KPZ Lëniô), Danuta Bianga (KPZ Gniewino) a ks. kan. Stanisłôw Bach (KPZ Göscëcëno). Powiatowe eliminacje zrëchtowôł organizator miónków regionalnëch - Biblioteka Publiczno Gminë Wejrowo m. Aleksandra Labudę w Bólszewie. Do célów konkursu doszło zarzesziwanié wespółdzejanió mi-dzë szkółama, dodomama kulturę a partama KPZ. Do finału doszło 11 uczastników. Nômłodszi czëtelë tłómaczenia wierszów Juliana Tuwima ze zbiérku Nô- snôżniészé wiérztë dlô dzecy. Gimnazjaliscë interpretowelë Legendy kaszubskie/Kaszëbsczé legeńde Janusza Mamel-sczégô. Wëżigimnazjowi szlë w jimë ze Staszkajankówim tolmaczënka Adama Mickiewicza Pón Tadeusz i dzélama romana Aleksandra Majkowsczégö Żëcé i przigôdë Remii-sa. Kaszëbsczé zwiercadło. Ustny mielë nieletczé zadanie - W jazëk zgëldzony lëteracczé etiudë Fópczi a dzélëczi z Remiisa Majköwsczégó. Póstrzód uczastników ze spódlecznëch szkółów dobëlë: Monika Barzowskô z Cząstkową, Marta Kujach (SP nr 6 w Kóscérznie) a Nikodem Cybula z Klëköwi Hëtë. Strzód gimnazjalistów wëgrelë Natalio Peplińskó z Waglëkójc, Marta Lëdzbarskô z Szëmôłda a Magdalena Cëchósz z Gówidlëna. Ze strzédnëch szkółów dobiwcama bëlë: Ana Bonk ZSO nr 1 z Wejrowa, Weronika Ökóniewskô z ILO w Kóscérznie a Kinga Pek z ti sami szkółë, ale reprezentantka kartësczégô powiatu. Wiôldżim Méstra Bëlnégó Czëtaniô óstół Artur Zagózdón ze Stażëcë, drëdżi plac béł dlô Henriczi Albecczi z Góscëcëna. Specjalną nôdgroda Öglowégó Zarządu Kaszëbskó-Pómórsczégó Zrzeszeniô - udzél w nagranim płitë Akademie Bôjczi Kaszëbsczi -dosta Marta Lëdzbarskô z Szëmôłda. W pödsëmówanim konkursu przédniczka juri Wanda Czedrowskô pódsztrichnała wësoką niwizna miónk. Öbsą-dzëcele zabédowelë, żebë konkurs wpisać do kaladôrza ro-zegracjów Kuratorium Öswiatë (Póuczënë) we Gduńsku6. TOMÔSZ FÓPKA Dokiinczenié w séwniköwim numrze „Pomeranie" 6 http://www.bpgw.org.pl/?s=arc&c=kon&id=120, przëstap 18.06.2017 r. LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 51 Odkąd pamięta, chciał wznosić grody, imię galindzkiego władcy Yzeggusa przybrał, nim dowiedział się, że taki istniał naprawdę, archeolodzy mają go za mistyfikatora, wielu za dziwnego osobnika, co nie przeszkadza, by turyści chętnie wracali do jego królestwa, pięknie położonego w puszczy, w pobliżu Iznoty, obok ujścia Krutyni, na półwyspie nad Bełdanami. Cezary Kubacki, rocznik 1941, absolwent poznańskiej Akademii Medycznej, trafił na Mazury w 1971 r. za małżonką. Poznali się w Gorzowie Wielkopolskim, w kinie. Zwrócił na nią uwagę na „Głodzie" (wg Hamsuna), parą byli po „Samych swoich", ślub wzięli w gminie Skąpe, udzielił go im urzędnik Bosy. Żona Maria skończyła studia pedagogiczne, ale poszła do pracy w służbie zdrowia. Gdy spodziewali się pierwszego dziecka, on był dyrektorem znanego Ośrodka Resocjalizacji w kociewskiej Damaszce. Nie za bardzo wyobrażała sobie, by potomek miał się wychowywać wśród uzależnionych pensjonariuszy placówki, więc pod nieobecność małżonka spakowała meble, kota, psa i wyjechała do Ukty, gdzie wiejski ośrodek czekał na lekarza. Postawiła na swoim, sprawa się rozstrzygnęła, gdy podczas jednego z pierwszych przyjazdów męża w drzwiach ośrodka stanęła kobieta z rozciętą głową. Doktor wziął żonę do pomocy, igłę do ręki i zaczął specjalizację od zszycia rany na okrętkę. Kiedy po dwóch tygodniach ponownie pojawił się u nieugiętej małżonki, oczekiwała na niego także, z koszem jaj i kurą, wdzięczna pacjentka. Po ranie nie było śladu. Dzisiaj trudno ustalić, czy o przeprowadzce na Mazury zadecydowała w końcu postawa żony czy pierwszy, do tego sowicie na owe czasy opłacony, sukces chirurgiczny męża. Kubacki został lekarzem w Ukcie, leczył od Zgonu po Wygryny aż po Iz-notę, obecnie obsługuje ten teren trzech medyków. Gdy było trzeba, dojeżdżał do potrzebujących pomocy saniami przez zaspy, furmanką, bryczką, motorem, czym popadło. Żona pomagała mu w ośrodku, prowadziła punkt apteczny, pracowali siedem dni w tygodniu, przez całą dobę. Tym, którzy widzą, jakie warunki stworzono dziś lekarzom rodzinnym na wsi, byleby tylko zechcieli przyjąć pacjenta, trudno będzie uwierzyć, że Kubaccy żyli skromnie, wszystko, łącznie z telewizorem, kupowali na raty. W 1981 r. Kubackiego dopadł nowotwór, po nim depresja, dostał II grupę inwalidzką, a „dwójka" wykluczała pracę. Boje o dającą zajęcie „trójkę" zakończyły się sukcesem, ale od kilku lat coraz większą jego uwagę zajmowała ziemia. W 1976 r. małżonkowie kupili bowiem tanio (z Państwowego Funduszu Ziemi) 17 ha w bajecznym miejscu nad Bełdanami. Zaczęli od 120 uli, 10 ha miododajnej facelii i 4 ha gryki. Szybko postawili na miętę, to był strzał w dziesiątkę, ich plantacja była największa w kraju, polscy zielarze uczynili Kubackiego swoim prezesem. Gdy nastał stan wojenny i w sklepach brakowało wszystkiego, także herbaty, zaczęli paczkować miętę w torebki. Sprzedawali ją na pniu, za dobre pieniądze. W gminie nie było rolnika, który miałby większe przychody z hektara. Na początku lat dziewięćdziesiątych Kubacki wyszedł wiosną w pole, stwierdził, że mięta dobrze przezimowała, wrócił do domu i oświadczył zdumionej małżonce, że... kończą z uprawą. Dzisiaj twierdzi, że przewidział, iż tego typu plantacje szlag trafi na skutek reform Balcerowicza. W tym samym mniej więcej czasie rezygnuje z pracy lekarza, od kilku lat wielu „życzliwych" pilnowało go, by co do minuty odsiedział swoje w ośrodku. Tych, którzy znają Kubackich, zmiany te nie zdziwiły, Cezary zawsze z dumą podkreślał, że „udawało mu się w życiu unikać ślepej ścieżki profesjonalizmu". Stawiają na turystykę, zaczynają od pola namiotowego i drewnianych toalet z serduszkiem, serwują turystom pierogi z jagodami, w magazynie na miętę urządzają pokoje gościnne. Zaczynają przyjeżdżać ludzie z pieniędzmi, nienawykli do spania w skromnych warunkach. Kubaccy wznoszą pierwszy pensjonacik, goście nazwą go „Mazurskim Edenem". On toczy ze sobą walkę, bo kupował ziemię, by mieć ją dla siebie, żonę turyści często po prostu irytują. Firma wymaga ciągłych inwestycji, pieniędzy zawsze jest za mało, pani Maria pojedzie na saksy do Australii. W połowie lat dziewięćdziesiątych na pierwszych w Polsce obchodach Dnia Ziemi spotkało się w posiadłości Kubackich tak dziwne towarzystwo, że aż trudno uwierzyć w przypadek. Pojawili się m.in. ekolodzy z Niemiec, grupa polskich zakonników, drużyna 52 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 ZROZUMIEĆ MAZURY harcerska, wycieczka dyrektorów hoteli i Dariusz Morsztyn, czyli Biegnący Wilk. Padła propozycja budowy jakieś proekologicznej struktury. Kubacki nie podjął tematu, bo jest przeciwnikiem każdej organizacji, ale to wtedy zdecydował, że zbuduje tu gród. Długo chodzi z pomysłem, nie za bardzo wie, co to ma być, aż podczas jakiegoś ogniska dla turystów, gdy mówi im o Mazurach, wyrywa mu się: „Nasi pradziadowie Bartowie...", a po chwili, „bo ktoś jakby zamknął mi na tych Bartach gębę", dodaje „.. .i Galindowie". Już wie, że to będzie ich gród - Galindów, bał-tyjskiego plemienia zamieszkującego te ziemie między V a XIII wiekiem. Zaczął wertować literaturę, szukać źródeł, jeździć po muzeach. Zbudował legendę o Władcy Kosmosu, który 40 milionów lat temu, rozgniewany niewiernością nałożnicy, strącił ją na pyłek kosmiczny zwany Ziemią. Spadła w Wielkiej Kniei, poruszone jej losem sosny zaczęły zalewać swe łzy żywicą (stąd bursztyn), a wtedy ona zaczęła wylewać łzy do wielkiej chusty, co dało Mazurom szlak Wielkich Jezior. Wszystko, co zaczęło powstawać w magicznym świecie Galindów, musiało być z naturalnych materiałów, pomysłodawca to ortodoks, dla ziół miejsce jest, ale kochająca kwiaty żona może je hodować z dala od ludzkich oczu. Oboje zaczęli chodzić w skórach, jeżdżą w nich wszędzie, nawet na zakupy do Biedronki, od dawna nie wzbudzając sensacji. Ci, którzy ich znają, lub choć raz byli w Galindii, często zamiast „dzień dobry" mówią mu „witaj wodzu". Pierwszym pomysłem była polana survivalowych przygód galindowych, wkrótce wśród drzew stanęły wielkie rzeźby, z braku chemicznych zabezpieczeń podlegające biologicznej destrukcji. Tak być musi, bo to symbol przemijania. Wrażenie robią drzewa, które w miejscu koron mają korzenie, stos ofiarny, polana z czakranem, podziemne groty i labirynty. Dzieciom, ale i wielu dorosłym to się podoba, archeologom nie, ich zdaniem wszystko powinno być na poważnie. Ludzie, których na co dzień otaczają sztuczne „dechy", chętnie do- tykają drzew z sękami czy drzazgami. W 1994 r. drużyna Galindów Kubackiego po raz pierwszy, dla zabawy oczywiście, „łupi turystów w sposób profesjonalny". Jako jedna z pierwszych ofiarą napadu padnie grupa turystów niemieckich. Gdy jej uczestnikom przyjdzie oddawać dokumenty i biżuterię, wielu będzie myślało, że sprawdziły się ostrzeżenia znajomych, żeby nie jechać do Polski, bo to nadal dziki Wschód... Kubacki, który mówi o sobie, że jest Galindem dnia dzisiejszego, łupi, „bo nas łupią, łupią, żeby ogłupić, ale też i by pękła skorupa". Zaprasza do świata Galindów, „by spadły nam okulary, byśmy zobaczyli trochę więcej, byśmy zobaczyli także siebie". Licznie przyjeżdżają tu wycieczki szkolne, by przez zabawę uczyć się historii. Na integracyjnych spotkaniach poznają się lepiej menedżerowie wielkich firm, ludzie różnych zawodów, których coraz poważniejszym problemem jest uzależnienie od pracy. Kubacki często sam „prowadzi przez Ga-lindię" dorosłych, obserwuje swoich Galindów pracujących z dziećmi. Cały czas się uczy, niewiele zachowań jest go w stanie zaskoczyć. Wielkie pokłady agresji tkwią nie tylko w dzisiejszej młodzieży, gdy postawił na polanie figury kilku krzyżaków, zwiedzający obijali je kijami z taką siłą, że kazał zrobić hełmy z ocynkowanych wiader. Kilka dni później roztrzaskała je wszystkie pewna pani w średnim wieku... Dzisiejsza Galindia to nie tylko kompleks trzech hoteli (dwa należą do synów) wzniesionych w mazurskiej ostoi „ciszy, śpiewu ptaków i szumu fal", ale przede wszystkim realizacja wielkich marzeń Kubackiego. Zadaniem, które sobie teraz wyznacza, jest budowa prawdziwego grodu, będzie do niego wiodła spiralna ścieżka, a wchodzący po niej na szczyt turyści będą mogli obejrzeć stanowiska archeologiczne z replikami rzeczy towarzyszących ludziom tej ziemi od V w. p.n.e. Kubacki nie boi się o przyszłość ga-lindowego przedsięwzięcia, zresztą jako wizjoner nie znajduje zainteresowania w jego biznesowej stronie. Od tego ma żonę, to ona musi znaleźć Yzeggus II, czyli Cezary Kubacki na galindowym tronie. Fot. Waldemar Mierzwa środki na realizację jego marzeń, to ona każdej wiosny stawia się w banku po kredyt, który spłaci latem. Zwolniony z obowiązku codziennej szarpaniny, ma wódz czas na studia i przemyślenia. Za istotę rzeczy uważa stawianie pytań, jest przekonany, że „rozpędzeni w coraz bardziej wirtualnym świecie ludzie, będą mieli coraz większą potrzebę pogadania ze sobą" i tu, w Galindii, znajdą do tego świetne miejsce. To, że długo nie Uwzględniano ich w żadnym lokalnym przewodniku, że przez lata nie zaznaczano ich siedziby nawet na mapie atrakcji turystycznych przy gminnym Domu Kultury w Rucianem-Ni-dzie, że próbowano odciąć możliwość dojazdu do ich krainy autokarom, ustawiając przy Nowym Moście znaki ograniczające nośność pojazdów, to dla niego fakty bez większego znaczenia. Cezary (ze Zbąszynka) i Maria (z Zielonej Góry) Kubaccy, najważniejsi współcześni Galindowie, czują się cząstką Mazur. On ma plany na dwa dziesięciolecia, żonę, która jest jego szczęściem, i upatrzonego we wnuku Igorze Samborze następcę. Ma nadzieję przekazać mu kiedyś swoją Galindię. WALDEMAR MIERZWA LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 53 KASZUBSCY DRZYMALICI ZE SKORZEWA Dzięki członkom Stowarzyszenia Przyjaciół Skorzewa, Gminie Kościerzyna oraz Muzeum Ziemi Kościerskiej w Skorzewie 27 października 2016 r., w obecności kilkuset osób, otwarto rowerowy Szlak Kaszubskich Drzymalitów oraz wystawę czasową. Powstały one w hołdzie Aleksandrowi i Franciszkowi Peplińskim ze Skorzewa oraz wielu kaszubskim drzymalitom. Podobnie jak Michał Drzymała, nie zważając na represje, walczyli oni z zaborcą o prawo do budowy nieruchomości na własnych gruntach. Walkę tę niejednokrotnie przypłacali długoletnim więzieniem, utratą majątku i życiem w biedzie. Swoją bohaterską, patriotyczną postawą utorowali drogę do niepodległej Polski. Przedstawiciele rodziny Peplińskich, Plichtów oraz twórcy Szlaku w miejscu usytuowania wozu Korzenie kaszubskich drzymalitów w Skorzewie sięgają XIX w. Najbardziej znani są dwaj przedstawiciele rodu Peplińskich: Aleksander (1850-1911) oraz jego syn Franciszek (1878-1959). Obaj urodzili się na ojcowiźnie, której zabudowania mieściły się u zbiegu obecnych ulic Kościerskiej i Sportowej. Odziedziczone w 1871 r. przez Aleksandra 51-hektarowe gospodarstwo zostało znacznie obciążone zobowiązaniami na rzecz licznego rodzeństwa. Mimo to Aleksander sukcesywnie zwiększał powierzchnię i wartość majątku, nabywając grunty, jeziora i budując w 1893 r. cegielnie. Miały one zabezpieczyć byt rodzinie: żonie Łucji z d. Senger oraz dziewięciorgu dzieciom: Józefowi, Janowi, Franciszkowi, Aleksandrowi, Antoniemu, Bolesławowi, Klementynie, Franciszce oraz Annie. W Skorzewie ojciec i syn spędzili dzieciństwo i uczęszczali do szkoły powszechnej. To tutaj Franciszek poznawał tajniki rybactwa, które było jego pasją, a w późniejszym okresie jednym z głównych źródeł utrzymania. W 1895 r. Aleksander rozpoczyna nabywanie gruntów w Owśni- cach, Fingrowej Hucie oraz Wieprznicy. W 1898 r. posiadał poza Skorzewem już blisko 300-hektarowy majątek. Z uwagi na spalenie się w 1899 r. nowych zabudowań gospodarczych i cegielni położonych nad jeziorem Wrzecionek, zadłużenie oraz znaczny majątek poza Skorzewem, Peplińscy sprzedali w tymże roku większą część dóbr w rodzinnej wiosce (64 ha) i przeprowadzili się do Fingrowej Huty. Właśnie nad Jeziorem Wieprznickim rozpoczął swoją walkę z zaborcą Aleksander, a kontynuował ją Franciszek. W Fingrowej Hucie znajdowała się część ich blisko 240-hektarowego majątku. Niestety w 1903 r. ze względu na coraz większe obciążenia podatkowe oraz zadłużenie Peplińscy sprzedają większą część majątku okolicznym mieszkańcom. W 1904 r. Aleksander, będąc właścicielem blisko 100-hektarowego majątku, podejmuje decyzję o budowie nowych zabudowań przy Jeziorze Wieprznickim. Jednakże w myśl nowej antypolskiej ustawy z 1904 r. o osadach, która ograniczała Polakom zakładanie nowych gospodarstw, musiał najpierw otrzy- 54 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 HISTORIA mać zezwolenie władz niemieckich. Zezwolenia Pepliń-ski jako gorący patriota nie otrzymał. Właśnie w tym momencie rozpoczęła się walka, najpierw Aleksandra, a od 1907 r. Franciszka z zaborcą o prawo do budowy domu na własnej ziemi. W 1905 i 1906 r. Aleksander sprzedaje kolejne nieruchomości, zatrzymując sobie jedynie 34 ha nad Jeziorem Wieprznickim, gdzie wznosi budynki gospodarcze, a zamieszkuje wraz z rodziną, wzorem Michała Drzymały, w wozie (3,5 m długości, 3,10 m szerokości i wysokości), który wykonał wraz z Franciszkiem. Inna wersja podaje, że ufundowały go siostry zakonne z Kościerzyny w podziękowaniu za dostawę ryb. Wóz, jako obiekt ruchomy, nie podlegał ograniczeniom ustawowym, lecz co 8 dni musiał zmieniać miejsce postoju. Walką Peplińskich zainteresował się w 1907 r. najwybitniejszy pisarz, poeta i działacz kaszubski dr Aleksander Majkowski z Kościerzyny, wskazując na antypolskie działania zaborcze na łamach prasy. Zimą 1907 r. gospodarstwo po ojcu przejmuje Franciszek. Wielokrotnie szykanowany i niesłusznie oskarżany na podstawie fałszywych dowodów zostaje skazany za kłusownictwo na rok i cztery miesiące więzienia. W 1911 r. umarł Aleksander. W 1914 r. Franciszek został powołany do wojska. Wówczas z uwagi na brak mężczyzny na gospodarstwie wóz postawiono na podwórzu zaprzyjaźnionej rodziny Plichtów. Po powrocie z wojny w 1918 r. Franciszek zastał gospodarstwo w ruinie. W 1919 r. sprzedaje majątek i przeprowadza się do Ka-lisk Kościerskich, gdzie z jego związku z Martą Cybulską urodziły się cztery córki. W 1927 r. rodzina przenosi się do Kloca niedaleko Dziemian, gdzie urodził się jedyny syn Peplińskich, a w 1929 do Rokocina. Z tego gospodarstwa Niemcy wyrzucili Franciszka podczas II wojny światowej. Po wojnie żył w biedzie. Otrzymując niską zapomogę, zdany był na pomoc syna. Zmarł 20 października 1958 r. i spoczął na Cmentarzu Parafialnym w Suminie (powiat starogardzki). Jego imię nosiła zlikwidowana w 1999 r. Szkoła Podstawowa w Częstkowie, a obecnie Franciszek Pepliński jest patronem Szkoły Podstawowej w Rokocinie. Imię „twardego Kaszuba" noszą również główne ulice w tych miejscowościach. Jak pisze wybitny badacz dziejów Pomorza i Kaszub prof. Józef Borzyszkowski: „wokół najsłynniejszego z drzymalitów kaszubskich już w okresie międzywojennym narosło sporo legend. W licznych publikacjach wymienia się dwóch lub trzech Peplińskich o imionach Aleksander, Franciszek i Jan, a ich wozy lokuje się w Wieprznicy, Fingerowej Hucie lub Skorzewie". W wyniku badań archiwalnych ustalono, że miano kaszubskich drzymalitów ze Skorzewa należy się Aleksandrowi i Franciszkowi Peplińskim, ojcu i synowi. Wóz zaś Rodzina Peplińskich z dr. Aleksandrem Majkowskim (siedzi pod oknem) przed wozem nad Jeziorem Wieprznickim. Źródło: Archiwum rodziny Slisewskich Miejsce, w którym znajdował się wóz kaszubskich drzymalitów umiejscowić należy na granicy Wieprznicy i Fingrowej Huty. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy Aleksander Pepliński zamieszkał w wozie przed Michałem Drzymałą. Wydaje się, że obaj swój zamiar zrealizowali wiosną 1905 r. KRZYSZTOF JAŻDŻEWSKI Peplińscy przy swoich prowizorycznych zabudowaniach gospodarczych, w głębi znajduje się wóz, 1907 r. Źródło: „Tygodnik Ilustrowany", nr 43,1907 LEPIŃC-ZELNIK 2017 / POMERANIA / 55 CEGŁA W KASZEBSCZIM MURZE W slédny „Pomeranie" jesmë piselë ô premierze filmu „Kaszëbsczé wieselé". Wrôcómë do tegö wëdarzeniô i bédëjemë lektura kôrbiónczi z dwuma aktorama Dramaticznégö Téatru w Lëzënie, jaczi grelë w tim dokazu. Mieczësłôw Bestróń i MarkZelewsczi öbczas kôrbiónczi „Pomerania": Jesta czëlë strach óbczas graniô w „Kaszëbsczim wieselim"? Taczich filmów po kaszëbsku wcyg mómë baro mało, tej belo wiedzec, że wiele Kaszëbów badze waju obżerało i óceniwało. Mark Zelewsczi: Ni mómë za wiele taczich filmów po kaszëbsku, to prôwda, ale musza rzeknąc, że jaczis tremë nie bëło. Jak të bë ó to zapitół jesz 30 lat temu, to bëm pewno rzekł, że je to wiôldżé przeżëcé, ale terô móm ju doswiôdczenié i jakoś tam rozmieja panować nad stresa. To, co nôbarżi terô czëja, to re-dota, że jesmë möglë dołożëc swôja cegła do biótczi ô kaszëbskôsc. Öna je w ten kaszëbsczi mur wpaso-wónô i ju tam óstónie. Mieczësłôw Bestróń: Mie sa równak zdôwô, że kóżdi përzna ti tremë mô, i to nawet dobrze, bó czasa dzaka temu barżi sa starómë zagrać jak nólepi. A jak to wëchôdô, to ju lëdze muszą ócenic sami. „P": Co, jako aktorom „Kaszëbsczégó wieselô", szło wama nóbarżi drago? Rolô ksadza bëła cażkó do za-granió? MZ: Przede wszëtczim jem czuł jakąś ódpówie-dzalnota, bó ksądz przódë na wsë u Kaszëbów miół wiôldżé znaczenie. To bëła tako osoba, chtërna bëła z tą spólëzną mocno zrzeszono. Lëdze do ksadza szlë, żebë pëtac sa ó rada, dzelëlë sa swój ima dobëcama, sprawama, kłopótama. Dlóte czuł jem, że musza ta postać dobrze zagrać. Odpówiedzalno i godnie. A jak mie sa udało? Nie wiém, to muszą ócenic ti, co óbezdrzą film. „P": Wasta Mieczësłôw grół tatka młodi Bóguszë. Zdôwô mie sa, że to téż bëło cażczé do zagranió, bó wcyg jesce muszelë sa zmieniwac z kógós baro pówôżnégó, jak w chwile błogosławieństwa, w kógós szpórtownégó, chto chódzy w spódnëch buksach pó chëczi. MB: Kóżdi, chto mó familia, wie, że z dzecama wiedno je jaczis tókel. Jo w tim filmie téż miół cór-czi, chtërne ju bëłë dozdrzeniałé, i kóżdó chcała jak nórëchli sa ożenić. I mëszla, że bëło tam tak jak w żë-cym, róz pówóżno, róz wiesoło. 56 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KULTURA Musza tu rzeknąc, że jak më grelë ten film w skansenie we Wdzydzach, to bëło baro zëmno. I nôgörszé do zagraniô bëłë te scenë, gdze aktorze muszelë bëc wëzeblokłi. W checzach bëło do minus 12, tej më to baro chutkö grelë. Ani kamerziscë nie chcelë dublować, ani tim barżi aktorze. „P": Jak bëło z kaszëbizną w tim filmie? Wa znajeta kaszëbsczi z dodomu baro dobrze, ale wiera dlô nie-jednëch - ösoblëwie młodëch - to nie bëło tak letko zagrać w najim jazëku. Chtos tegô dozérôł, pilowôł, żebë kaszëbizna brzëmiala dobrze i czësto? MZ: Wiele z nich dôwało so rada sami, ale czasa bëłë pötrzébné körektë. Piłowała tego Tatiana Slowi, në i Mietk Bestróń. Mariô Krosnickô, najô direktorka, téż znaje kaszëbsczi, a tak pö prôwdze më wszëtcë dbelë ö to, żebë zachöwac czëstosc jazëka. MB: Muszimë pöwiedzec, że film to ju finał, kuńc jaczis sprawë, chtërna më mielë zagróné na téatral-nëch binach. I te nôwôżniészé sprawë jazëköwé ju bëłë za nama. „P": Wôrt dodać, że w filmie gôdôta lezyńską gwarą, jaczi znanką je chôcle to, że „ki" nie przechôdô w „czi". Mómë tej np. „kaszëbski", a nié „kaszëbsczi". Dzaka temu aktorze z Lëzëna möglë barżi czëc, że to je cos jich, cos „ze serca"? MB: Më sa ceszimë, że môżemë ta gwara lezyńską gdzes dali pokazać, i ten film béł baro dobrą okazją. „P": Jem miôł leżnosc bëc na premierze wajégö filmu w Wejrowsczi Filharmonie we Wejrowie. Jesz móm przed ôczama wëfulowóną zala i pôczëcé, że bierzą udzél we wiôldżim swiace. Wiele z tëch öbzérôczów to bëlë mieszkańce Lëzëna, a midzë nima sedzyta wa - aktorze. Co jesta czëlë? Mark Zelewsczi zôs mie rzecze, że 30 lat temu to bë bëło przeżëcé, a terô ju nié? MZ: Në nié. Przede wszëtczim czuł jem ulga, że je to ju skuńczone, i satisfakcja, że to sa nama udało. A jak? To - jesz rôz gôdóm - lëdze ocenią. MB: Na pewno më jesmë buszny, że lëdze möglë to óbezdrzec w Kaszëbsczi Filharmonie we Wejrowie. To bëło dlô nas baro wôżné. I nicht nie béł procëm, wszëtcë bëlë ötemkłi. Jô sa téż cesza, że mógł jem möja mëmka wząc na ten film. Öna bëła baro przejatô, wzrëszonô. Më mielë swöje familie, to bëło dlô nas wôżné. „P": Móm ju czëtóné pierszé recenzje „Kaszëbsczé-gô wieselô". Pöwtôrzô sa w nich pitanié, czim tak pö prôwdze mô bëc ten film. Komedią? Dokumen- ta, jaczi pökazywô wieselné zwëczi? Fabularnym filma? MB: Öd początku miało to jic w czerënku pökôza-niô kaszëbsczich zwëków sprzed II światowi wôjnë. I w ta strona më szlë. „P": A skąd tëli szpörtów w filmie, jaczi pókazywô wieselné zwëczi? MB: Ö to zadbôł Tómk Fópka, za to mu dzakujemë. Bëło jich jesz wiacy, niejedne më ôdrzucëlë, czej më grelë na binach. MZ: Pôra bëło téż taczich, co sa urodzëłë öbczas graniô. Chtos cos pöwiedzôł przez przëpôdk i to późni ju ostało. Ale nôwôżniészé bëłë pô prôwdze te zwëczi, bö widzymë, że öne czasto ju są zabëté. Më chcelë młodim pokazać, jak to czedës bëło na Kaszëbach. Film mô tej jaczis walor edukacyjny i hi-storiczny. „P": Czëjeta, że lëdze w Lëzënie znają ten film i mają waju za gwiôzdë? Rozpöznôwają waju? Wasta Marka na gwës, bó czuł jem ju pora razy, jak gôdelë do niego: „ksądz jegomość"... MB: Gwiôzdama sa nie czëjemë. A szkolny na wsë wiedno je rozpóznôwóny. Nie grajemë w tim teatrze po to, żebë östac gwiôzdama, ale dobrze spadzëc czas. Më sa dobrze czëjemë raza, jesmë taką grëpą drëchów. „P": Wôrt dodać, że lezyńsczi téater dzejô ju od ösmëdzesątëch lat uszłégö stolata. To nadzwëköwé zjawiszcze na Kaszëbach. MB: Jo. Öd początku lat ösmëdzesątëch jaż do dzys przëchôdają lëdze, terô pó filmie mómë nowëch chatnëch, to bëła dlô naju dobrô reklama. Terô gra-jemë Jana Piepczi „Choróbsko" i je wiacy aktorów jak ról w teksce. Musza téż powiedzec, że naji téater prowadzy wastnô Mariô Krosnickô i je tak ód początku jaż do dzysdnia. MZ: Nôwôżniészé je dlô naju to, że ten téater żëje, że mómë młodëch lëdzy. To pökazywô, że dzysô bëc Kaszëbą to nie je wstid. I nié le w Lëzënie, ale i w jinëch placach. GÔDÔŁ DARK MAJKÖWSCZI Kôrbiónka z Marka Zelewsczim i Mieczësława Bëstronia jidze téż öbezdrzec na starnie: http://www.telewizjattm.pl/nasze-programy/ 61 -na-goscenie.html LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 57 Z POŁUDNIA DERDOWSKIEMU SIĘ NALEŻY Komu jak komu, ale Derdowskiemu należy się wdzięczność i szacunek, jakimi darzą go Kaszubi. Jeśli patrzy na nas z góry, to widzi i raduje się, jak uwielbiają go ziomkowie. Szczególnym miejscem pamięci stało się jego rodzinne Wiele, gdzie wkrótce będziemy obchodzić 60. rocznicę odsłonięcia odbudowanego pomnika poety, rocznicę wielkiej manifestacji kaszubskiej wspólnoty. Pierwszy pomnik - na wysokim graniastosłupie popiersie wyrzeźbione przez Wojciecha Durka z Torunia - został wzniesiony z inicjatywy wielewskiego proboszcza ks. }ózefa Wryczy, który twórczość Hieronima Der-dowskiego cenił i popularyzował. Poświęcenie i odsłonięcie pomnika odbyło się 16 lutego 1930 roku, w powiązaniu z uroczystym obchodem 10. rocznicy powrotu Pomorza do Polski. Na uroczystość tę przybył - informowała chojnicka gazeta „Lud Pomorski" -przedstawiciel Polonji z Gdańska, dziennikarzp. Sędzicki, który (...) w gorących słowach podkreślił zasługi zmarłego poety nie tylko dla ziemi kaszubskiej, ale całej Polski. Przyjeżdżali do Wiela miłośnicy kaszubszczyzny, regionaliści. W ślad za Sędzickim 5 października 1930 roku przybyli pokłonić się Derdowskiemu wielcy młodoka-szubi Aleksander Majkowski, Jan Karnowski i Leon Heyke. 3 września 1931 roku przy pomniku swego brata stanął przybyły z Ameryki Teofil Derdowski. Przyszła wojna, hitlerowscy barbarzyńcy nakazali zniszczyć pomnik. Szczęśliwie udało się uratować rzeźbę druhowi Wickowi Rogali, wyniósł ją w worku z cmentarza i ukrył na czas okupacji w księżowskiej stodole. Po wojnie nie ustawał w staraniach o odbudowę wielewskich pomników - figury Matki Bożej i monumentu słynnego poety. Sławił Derdow-skiego, jak tylko potrafił, śpiewał przy wtórze cytry ułożony przez siebie Toast na cześć Herusia Derdowskie-go i Kolebankę. A gdy powstało Zrzeszenie Kaszubskie, uznał, że nadszedł moment właściwy i podwoił zabiegi. 19 stycznia 1957 roku w liście do Józefa Osowickiego w Chojnicach pisał: My sami przed ofensywę wystawienia pomnika Herusia Derdowskiego się znajdujemy, ze stodoły na widok otwarty. A w dopisku: Do listu dołączam jeszcze prośbę do przedłożenia Zebraniu [zebranie organizacyjne ZK w Chojnicach 27 I 1957 - KO] w sprawie wystawienia pomnika Herusia, że wyznaczony fundusz na materiał - cement, - robotę, - na zakup placu i różne potrzeby nie wystarczy zupełnie i zmuszeni jesteśmy zwracać się do życzliwych Dobrodziejów o pomoc drogą składek. Na miejscu wdzięczni będziemy za każdą kwotę, którą przy odsłonięciu ujawnimy i pokwitujemy. Druh Pan Rydz-kowski przy okazji by nam tę kwotę przywiózł osobiście. Z góry już naprzód składam serdeczne Bóg zapłać! Za Komitet - Wicek Rogala. Szykowała się nadzwyczajna uroczystość, głośno było 0 tym we wszystkich zakątkach Kaszub. Na wspomnianym zebraniu w Chojnicach Osowicki apelował o uhonorowanie zasłużonych działaczy kaszubskich przy okazji odsłonięcia pomnika Jarosza Derdowskiego w Wielu w dniu 18 sierpnia br., na którym zgromadzi się chyba więcej ludności niż na odpust Pociesznej [MB Pocieszenia - KO]. Przewidywania nie zawiodły, Kaszubi stawili się tłumnie, w liczbie dotąd niespotykanej. On to sprawił, słynny Méster z Wiela, że poczuliśmy się zjednoczeni i serca żywiej biły, choć trudno było się poruszać w tej masie ludzkiej, a pogoda - jak pamiętam - nie była łaskawa. Trzeba wiedzieć, że wcześniej jakiekolwiek duże zgromadzenie ludności kaszubskiej było nie do pomyślenia, a powołane z chwilą uwiądu stalinizmu Zrzeszenie Kaszubskie istniało zaledwie od ośmiu miesięcy i było jeszcze w stanie powstawania (in statu nascendi), a przecież tak wspaniale zdało egzamin sprawności! Stąd radość, by nie powiedzieć - euforia. Wśród wielu ważnych osób specjalnie honorowany był patron uroczystości, marszałek Sejmu Czesław Wycech, którego z Chojnicami związała przed wojną kilkuletnia zsyłka za lewico-wość (opracował i wydał wtedy monografię powiatu). Referat o Derdowskim wygłosił Andrzej Bukowski, były przemówienia, oklaskiwano występy kaszubskich zespołów. I, jak przed laty, przyjechali też poeci - wiersze czytali Leon Roppel i Jan Rompski, gadkami bawił Józef Bruski. Najwięcej jednak uwagi przyciągał otoczony gośćmi 86-letni pieśniarz Wicek Rogala, rozradowany, że dopiął swego. Stoi Hieronim Derdowski pośrodku wsi, na cokole trochę innym aniżeli przedwojenny, opodal miejsca swego urodzenia. W maju 1961 roku odwiedziła kaszubską ojczyznę i gniazdo przodków Helena Zimniewiczowa, córka Derdowskiego, wraz z wnuczką poety. Turyści 1 miejscowi składają kwiaty przy pomniku, fotografują się z autorem nieśmiertelnej epopei o Czórlińsczim. 18 sierpnia br. Wiele znów zapełni się tłumem gości, którzy przyjadą mu podziękować i oddać należny hołd. KAZIMIERZ OSTROWSKI 18 sierpnia br. Wiele znów zapełni się tłumem gości, którzy przyjadą Derdowskiemu podziękować i oddać należny mu hołd. 58 POMERANIA ZPÔŁNIA rnanriuS pPW"l HBÉI W*M WmSls ^■nm V ■f i M wŁ wk I I ■ llfe Kómu jak kömu, ale Derdowsczému sa słëchô wdzacznota i szacënk, jaczima darzą gö Kaszëbi. Jeżlë zdrzi na naji z górë, to widzy i redëje sa, jak mocno kochają gö bracynowie. Apartnym môla pamiacë stało sa jegô rodzynné Wielé, gdze wnet mdzemë ób-chadac 60. roczëzna ôdsłoniacô ödbudowónégö pomnika pöétë, roczëzna wiôldżi manifestacje kaszëb-sczi zrzeszë. Pierszi pomnik - na wësoczim graniastostôłpie pöpiersé wëżłobioné bez Wöjcecha Durka z Tornia -ôstôł wzniośli z pödjimiznë wielewsczégö proboszcza ks. Józefa Wrëczë, jaczi dokaże Heronima Derdow-sczégö cenił i rozköscérzôł. Pöswiacenié i ôdsłoniacé pomnika ödbëłë sa 16 gromicznika 1930 roku, w parłaczë z uroczëstim ôbchôdanim 10. roczëznë wróceniô Pômörzégö do Pölsczi. Na uroczëzna na przëbéł - införmöwa chönickô gazéta „Lud Pomorski" - przedstôwca Polonii ze Gduńska, gazétnik p. Sadzëc-czi, jaczi (...) wgöręcëch słowach pôdsztrichnęł zasłëdżi umarłego pôétë nié leno dlô kaszëbsczi zemi, ale całi Pölsczi. Przëjéżdżelë do Wiela lubötnicë kaszëbiznë, regionaliscë. Sztura Sadzëcczégö 5 rujana 1930 roku przëbëlë pôkłónic sa Derdowsczému wiôldżi młodo-kaszëbi Aleksander Majköwsczi, Jón Kôrnowsczi i Léón Heyka. 3 séwnika 1931 roku przë pomniku swöjégö brata stanął przëjachóny z Americzi Téófil Derdowsczi. Przeszła wöjna, hitlerowsczi barbarzińce nakôzelë znikwic pömnik. Szczestlëwie udało sa uretac rzezba drëchôwi Wickowi Rogalë, wëniósł ja w miechu ze smatôrza i schöwôł na czas okupacje w ksażi stodole. Po wojnie nie ustôwôł w biôtköwanim ö odbudowanie wielewsczich pomników - sztaturë Matczi Bóżi i monumentu znónégö pöétë. Sławił Derdowsczégö, jak le mógł, spiéwôł przë towarzenim cytrë ułożony bez se Toast na czesc Herusza Derdowsczégô i Kölebanka. A czej powstało Kaszëbsczé Zrzeszenie, uznół, że na-deszedł pasowny czas i biôtköwôł dëbelt. 19 stëcznika 1957 roku w lësce do Józefa Ösowicczégó w Chóni-cach pisôł: Më sami przed ofensywę wëstawieniô pomnika Herusza Derdowsczégö sa nachôdómë, ze stodołę na ódemkłi widzënk. A w dopisënku: Do lëstu dołęcziwóm jesz prośba do przedłożeniégô Zebraniému [organizacyjne zebranie KZ w Chónicach 271 1957 - KO] w sprawie wëstawie-niô pomnika Herusza, że wëznaczony fuńdusz na ma-teriôł - cement, - robota, - na kupienie placu i roz-majité brëkôwnotë nie sygnie często i zmuszony më jesmë prosëc żëczlëwëch Dobrodzejów ô pômôc drogę składków. Na placu wdzaczny më badzemë za kôżden dëtk, jaczi przë ôdsłoniacym wëjawimë i pökwitëjemë. Drëch Pón Rëdzköwsczi przë leżnoce bë nama ne dëtczi sóm przewiózł. Z górë ju nôprzód skłôdóm serdeczne Bóg zapłać! Za Komitet - Wiek Rogala. Szëkôwa sa nadzwëkówô uroczëzna, głośno bëło ö tim we wszëtczich kątkach Kaszëb. Na wspómniónym zebranim w Chónicach Ösowic-czi apelowół o uhonorowanie zasłużonëch kaszëb-sczich dzejarzów przë leżnoce ôdsłoniacégô pomnika Jarosza Derdowsczégô we Wielu w dniu 18 zelnika br., najaczim zeńdze sa wiera wiacy lëdztwa niżlë na odpust Pocyszny [MB Pöceszeniô - KÖ]. Przewidiwania nie zawiodłë, Kaszëbi przëszlë wielno, w lëczbie do-nądka niespótikóny. Ön to zdzejôł, zawöłóny Méster z Wiela, że më póczëlë sa zjednóny i serca żëwi biłë, chóc drago bëło sa rëchac w ti lëdzczi masë, a wiodro - jak so wdarza - nie bëło łaskawe. Je nót wiedzec, że rëchli niżódno wiôldżé zgromadzenie kaszëbsczi lud-notë nie bëło do pômësleniégö, a pówółóné w sztóce uwiądu stalinizmu Kaszëbsczé Zrzeszenie jistniało leno ód ósem miesący i bëło jesz w cządze pówstówa-nió (in statu nascendi), a doch tak bëlno zdało egzamin sprawnotë! Stądka redota, cobë nie rzeknąc -euforio. Westrzód wiele wôżnëch lëdzy apartno hónorowó-ny béł patron uroczëznë, marszółk Sejmu Czesłów Wëcech, chtërnégó z Chónicama związało przed wojną pôralatné zesłanie za lewicowósc (obrobił i wëdôł tej monografia powiatu). Referat ö Derdowsczim wë-głosył Andrzéj Bukówsczi, bëłë przemówienia, bëło klaskóné wëstapóm kaszëbsczich karnów. I, jak przódë, przëjachelë téż póécë - wiérztë czëtalë Léón Roppel i Jón Rómpsczi, gódkama bawił Józef Brusczi. Nôwiacy jednako uwódżi przëcygół otoczony gôsca-ma 86 lat stôri piesniôrz Wiek Rogala, uredóny, że docygnął swójégó. Stoji Heronim Derdowsczi na westrzódku wsë, na cokóle përzna jinszim niżlë przedwójnowi, krótko placu swójégô urodzeniégó. W maju 1961 roku odwiedza kaszëbską tatczëzna i gniôzdo przodków Heléna Zëmniewiczowô, córka Derdowsczégó, raza z ótrocz-ką póétë. Turiscë i molowi skłôdają kwiatë przë pomniku, ódjimają sa z autora nieśmiertelny epopeje ó Czórlińsczim. 18 zélnika Wiele znôwu wëfulëje sa rzmą góscy, jaczi przejadą mu pódzakówac i oddać pasowny pokłon. KAZMIÉRZ OSTROWSCZI, TLOMACZËŁAIWÓNA MAKUROT LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 59 Alojzy Szablewski rodem z Tczewa - bohater „Solidarności" i pomorski poseł RP Zaledwie dwóch miesięcy zabrakło Alojzemu Szablewskiego do ukończenia 92 lat. Ostatnio rozmawialiśmy tuż przed Wielkanocą 2017. Byliśmy ziomkami. Alojzy zawsze podkreślał, że urodził się i wychował w Tczewie. Dla mnie Szablewski był przede wszystkim bohaterem wielkiej „Solidarności". Służył Bogu i Ojczyźnie. Poznaliśmy się bliżej w Sejmie RP I kadencji (1991-1993). Pomimo pewnych różnic politycznych łączyła nas przyjaźń. Alojzy Szablewski urodził się w Tczewie 4 lipca 1925 r. Wychowywał się w rodzinie kolejarskiej. Rodzice mieszkali w Tczewie przy ul. Wąskiej 9. Z domu rodzinnego wyniósł głęboką religijność i patriotyzm. Do Publicznej Szkoły Powszechnej uczęszczał przy ul. 30 Stycznia (obecnie LO nr I). Do wybuchu II wojny światowej młody Alojzy ukończył pierwszą klasę Państwowego Męskiego Gimnazjum Humanistycznego. Okres okupacji rodzina Szablewskich spędziła w Generalnej Guberni, w Legionowie. Tutaj Alojzy uczęszczał legalnie do Szkoły Handlowej, uczył się też na tajnych kompletach. Wiosną 1943 r. wstąpił w szeregi Armii Krajowej (AK). Służba w AK na zawsze ukształtowała jego silny i moralnie wyrazisty charakter. Po zakończeniu wojny Alojzy Szablewski powrócił do Tczewa. Postanowił zostać zawodowym żołnierzem. W powojennej rzeczywistości było to niezwykle trudne. Wstąpił do Oficerskiej Szkoły Artylerii w Toruniu, którą ukończył z bardzo dobrymi wynikami. W sumie w wojsku polskim, chociaż kontrolowanym politycz- nie, służył pełne 5 lat. W grudniu 1950 r. został usunięty z wojska - za przekonania religijne, które otwarcie wyrażał. Musiał życie zaczynać od nowa. W 1952 r. Alojzy Szablewski zatrudnił się w Biurze Konstrukcyjnym w Gdańsku. Ukończył kurs kwalifikacyjny dla młodych konstruktorów. W systemie zaocznym zdał ponownie maturę (pierwszą w wojsku) i uzyskał dyplom technika. Nawet w trudnej rzeczywistości stalinowskiej zdobycie konkretnego zawodu dawało pewne szanse rozwoju. W 1955 r. rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej (PG). Dwa lata później ożenił się z lekarką Adelą Nikiel, z którą następnie doczekał się dwóch synów (Jacek, Gabriel). Trzeba podkreślić, że Szablewski wytrwale pracował i systematycznie się uczył. W 1963 r. zdobył dyplom magistra inżyniera PG o specjalności budowa okrętów. Blisko 40 lat przepracował w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. W swojej pięknej karierze zawodowej doczekał się 14 pochwał i listów gratulacyjnych. W sierpniu 1980 r. Alojzy Szablewski reprezentował Stocznię Gdańską w Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym. Blisko wtedy współpracował z Lechem Wałęsą. 11 lipca 1981 r. towarzyszył mu w oficjalnej wizycie w swoim rodzinnym Tczewie. Jesienią 1981 r. Szablewski został wybrany przewodniczącym Komisji Zakładowej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność" w Stoczni Gdańskiej. W stanie wojennym dochował wierności Związkowi. Za działalność związkową został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu. Działał później w tajnej KZ NSZZ „Solidarność". Do wielkiej historii przeszedł Alojzy Szablewski podczas strajków majowych i sierpniowych 1988 r. w historycznej Stoczni Gdańskiej, którymi faktycznie kierował. Zdobył wtedy wielki autorytet i uznanie. Po przejściu na emeryturę (w 1990 r.) zajął się obroną zagrożonej Stoczni Gdańskiej. W wyborach do Sejmu (27.10.1991) został 60 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 WSPOMNIENIE / ZACHË ZE STÔRISZAFË wybrany posłem. Wstąpił do Klubu Parlamentarnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. W Sejmie spotkaliśmy się i bliżej poznaliśmy. Pan Alojzy zawsze mnie cenił, jak mawiał, za „uczciwość i niezwykłą pracowitość". Po rozwiązaniu Sejmu w roku 1993 przez prezydenta Lecha Wałęsę Szablewski nie kontynuował działalności politycznej. Za to należał do najbardziej solidnych członków Stowarzyszenia „Godność" w Gdańsku. Dziedzictwo wielkiej „Solidarności" i jego ochrona były zawsze dla niego bardzo ważne, i tym właśnie zajmował się w Stowarzyszeniu „Godność". Jako tczewianin mogę być dumny z tego, że Alojzy Szablewski pochodził z Tczewa, co zawsze chętnie podkreślał. Jako Pomorzanin mam świadomość, że należał do kluczowych i przykładnych postaci NSZZ „Solidarność" w naszym regionie. W przełomowym roku 1988 odegrał niewątpliwie historyczną rolę. A wiedzieć na- leży, że zawsze miał na uwadze dobro człowieka i Ojczyzny. Był patriotą z prawdziwego zdarzenia. Alojzy Szablewski może być wzorem i przykładem życiowym dla młodzieży. Swoim autorytetem wspierał m.in. Fundusz Stypendialny NSSZ „Solidarność". Był człowiekiem niezwykłym, choć niekiedy o bardzo radykalnych poglądach. Zapamiętałem go jako człowieka odważnego i rozważnego, skromnego, prostolinijnego, prawego i szlachetnego. W życiu publicznym ujmująca była jego bezinteresowność, szkoda, że tak rzadko dzisiaj spotykana. I chociaż Szablewski nie ukrywał swoich wyrazistych i często krytycznych poglądów wobec procesu transformacji ustrojowej, jednak potrafił docenić i uszanować racje i argumenty swojego rozmówcy. Zmarł 30 kwietnia 2017 r., został pochowany na Cmentarzu Oliwskim w Gdańsku. JAN KULAS Ną raza je cos ze szpinie, to je kuchniowi szafë - maszina do krajaniô chleba. Chöc i plastrë sëra abö wörztë mógłna ni ukraj ac. Taczich ma-szinków to przódë lat bëło wiele, wnetka wkóżdim dodomu, a pewno ë dzysô tacą sa one dzes na pszatrach, w szaurach czë sklepach. Niech le so spokojno leżą, ko może, nie dój Bóg, przińdą taczé czasë, czei sztróm wëłączą. RD • DZIAŁO SIĘ W LIPCU I SIERPNIU • DZIAŁO SIĘ W LIPCU I SIERPNIU • DZIAŁO SIĘ W LIPCU 1 VI11957 -ukazał się pierwszy numer dwutygodnika „Kaszëbë", organu Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Redaktorem naczelnym od powstania pisma do jego likwidacji (16.12.1961) był Tadeusz Bolduan. 9 VI11807 - pokój w Tylży. Gdańsk po raz pierwszy otrzymuje status Wolnego Miasta. 10 VI11827 - w Chmielnie urodził się ks. Szczepan Keller, długoletni proboszcz w Pogódkach, działacz społeczno-oświatowy, założyciel i redaktor„Pielgrzy-ma". Zmarł w Pogódkach 20 października 1872 i tam został pochowany na cmentarzu przykościelnym. 20 VI11977 - we Władysławowie odsłonięto pomnik Antoniego Abrahama. Inicjatorem budowy pomnika był miejscowy oddział ZKP. 2 VII11987 - w Krakowie zmarł Tadeusz Staich, Góral z wyboru, poeta, pisarz, działacz społeczny, rzecznik współpracy kaszubsko-podhalańskiej. Urodził się 6 września 1913 w Bobrku k. Oświęcimia. 3 VIII 1937 - prezydent Polski Ignacy Mościcki w towarzystwie wojewody Władysława Raczkiewicza odwiedził Nadole, gdzie odznaczył Złotym Krzyżem Zasługi kilku Kaszubów, którzy zdecydowanie opowie- dzieli się w 1919 r. za przynależnością Nadola i Jeziora Żarnowieckiego do Polski. • 28 VII11837 - w Starych Polaszkach urodził się Aleksander Treichel, ziemianin, prawnik, którego pasją były botanika, archeologia i ludoznawstwo, a także filatelistyka. Był wybitnym badaczem kultury duchowej i materialnej Kaszub. Swoje badania publikował w wielu niemieckich czasopismach naukowych. Zmarł 4 sierpnia 1901 w Wilczych Błotach i pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Nowych Polaszkach. Źródło: F. Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie POMERANIA/61 CZË KÖNIE WIDZĄ DËSZE? Czej sami môta do czënieniégö z kóniama, to bëlno wiéta, skądka to pëtanié. Jeżlë nié, tej sygnie jak pögôdôta z köniôrzama, a na gwës mdą ôni möglë ôpôwiedzec ô wiele sztótach, chtërne bëlë dlô nich co nômni pödezdrzóné. Ni muszą to bëc pluderczi mlodëch dzéwu-sów, co kochają sa w köniczkach ë dërch sedzą w köniarniach. Mëszla, że nawetka wicy rzeką warna stôri koniarze czë téż gôspödôrze abô leśny, co robią kô-niamë. Pö prôwdze möżna jesz na Kaszëbach taczich nalezc. Historëji ö tim, jak könie wëstraszëlë sa czegoś, a nié baro je wiedzec czegö, je ful. Ö tim, że w môlach, gdze stoją krziże, są jaczés grobë abö gdze przódë lat miôlë plac jaczés biôtczi czë straszne rzeczë, kóń stôwô w môlu ë cali sa trzase. Jô móm czëté taczich pöwiôstków wiele, a móm widzóné urzaslëch lëdzy, ó chtër- nëch jô bë rzek, że normalno nie są ani letköwiérny, ani böjazlëwi. To, co gôdają, przeważnie wëzdrzi tak: jadą swójim konia, pôrą abó nawetka ca-lim zastapa (a musz je wama wiedzec, że kóń, jak jidze sóm, to je barżi bóją-cy sa) przez las. Trasą znóną, chtërną chödzyl nié rôz, nié dwa. Öd razu w placu, gdze ni ma nick strasznego, kóń stôwô, wzérô w jaczis jeden plac, ôczë - jak to sa gôdô - dostôwô jak piać zlotëch. Przë tim kóń czasa zaczinó sa trzasc, copie sa ë robi świeca, to je stôwô tak zwónégó daba. Kóżdi kóniórz wié bëlno, że czej kóń sa sploszi, to chudzy skóknie w strona abó uceknie do przodku, a nié ód-stówió taczi cyrk. W taczi sytuacji baro drago je zachacëc iska do tego, żebë rëszil dali. Czasto kuń-czi sa to wrócenim dodóm. Sygnie do tego dodać naszą fantazja abó miec czëté të wszeljaczé legendë i zarô jak nié pierszô, to drëgó mësl - DËCH! - ë samému w strach! Mie téż sa zdarzëlo tak cos ë móga wama z pierszi raczi ópówiedzec. Jezdzyl jô w swójim czasu kónia ó mionie Calypso, ale jo na niego gódól Kalosz, tak barżi swojsko. Wióldżi skarogniadi (to je prawie często czórny) walach. To je jeden z lepszich koni, na jaczich jo ridowól, a tim sa ódznôczôl, że bél baro ódwóżny. Nie zaboczta, że konie to są zwierzata „ucékającé" a dosc letko sa płoszą. Ten równak nie bójól sa autów na szasym ani téż fanków czë blewiązków (a to biwó óso-blëwie straszne dló kóniów). Nick mu nie robił jaczis niespódzóny rëmöt ani skaczącó pó bomach w lese wieszczówka. Zdarzëlo mie sa nëkac ful galopa, czej ód raza z obrośli wësoką trówą rzmë wëskóklo sórnia, a wiornalo zaró przede nama. Kalosz blós sa pówzéról, jakbë zdzywil, dól szret moli w strona ë galopówól dali. Do tego doszło, że jo ódwóżno ridowól na nim nawetka z wieczora, tak że wrôcalë jesmë ju w cem-nym. Jedzemë sa tak róz ju dargą na dodóm z Darzlëbia w starna Zdradë. Jo na Calypso, a jaczis sztëk za mną drëszka na jednym kasztanie. Tam sa sztëk pod sarnim Darzlëbia jedze taczim nawetka glabóczim żloba, czisową Stegną. Na sarnim westrzódku tego żłobu w nôcemniészim ë nó-glabszim molu, gdze scanë bëlë zarosłe drżóna, a wëżi rós pókra-cony czórny bez, stało sa to, co jo ópisywól chudzy. Bëlo tam blós përzinka widku ód ksażëca, bó drzëwiata przëslónialë ód górë. Kąsk jak ze straszny pówióstczi dló dzecy. Kalosz zatrzimól sa, ópuscyl głowa, jakbë widzól cos przed sobą. Tak pora metrów dali, na westrzódku stegnë. Stojimë. Jô jesz sa nie zdążil wëlaknąc, ale ón prichól fest rozdatima chrapama jak smok. Dół jo mu pó bokach -nick, ódpuszczól lécczi - nick, 62 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 BRAWADË O KONIACH spróböwôl letkö batużka - dali nick. Tej do glowë mie ju przeszłe te wszëtczé pöwiôstczi ö koniach ë dëszach, chtërne jô miôl czëté rëchli. Timczasa drëszka ju mie donëka ë pitô sa, co sa dzeje. Ni möżna dac na sebie - jô sa pömëslôl ë rzucyl jaczims szpórta. Könia jô barżi przetrzimôl szperania, zrobił môli öbrót w môlu, dôl batużka ë jesz szpérama pö bokach. Uda sa. Kalosz stôwiôl szretë do przódku, pómalinku, böjazlëwie, ale równak jo. Kasztan z knérą wcësnioną w ögón möjégö wałacha téż ju përzinka dostôl strachu (to przechôdô z jednégö könia na dredżégö), ale traptól za nim. Tej jô uzdrzól nôprzód przed sarnim konia, tej od lewi stronę dësza! Minąn ja ë pönëkôl dali. Wierteł czasë późni jô ju scygôl ze zmokłego Kalosza sodlo, a całą reszta w naszi kóniarnie. Jak mëslita? Jak to je z tima dë-chama. Ko pewno wszeljak. Pödobné historëje jak jô mielë téż móji znajomkowie. Jeden gôdô, że wiedno jak przejéżdżô przez piósz-nicczi las zaprzaga, to jegö merë strzegą uszamë ë są taczé nieswoje. Dóm wama jeden przëtrôfk, chtërny jak mëszla, kąsk ta nód-przërodzonô sprawa z kóniama wëjasni. Znóm jedna białka, co prowadzy swöja kóniarnia. Bierze swójich góscy w réza w sodle po ókólim. Czasa chudzy ópówiôdô jima o tim, że mdą jachalë przez mol, gdze cos sa musza czedës stac zlégó, że konie w tim placu wiedno mają strach. Po prówdze w taczim pónkce, gdze niespó-dzajno wëjéżdżô sa z łase na łączka, te isczi rzucają sa, płoszą, nęka- ją na slepó. Pôra lëdzy w tim môlu ju spadło. Prówda je takô, że konie mają bëlną pamiac, a czile lat chudzy prawie na ti łączce stojôl môli szauer. Tam jeden gbur trzimól ódżera. Jaczims raza, czej nen ódżer wëcknąn jidącé krótko klaczczi, zerwól sa ë ostro pogonił je raza z sedzącyma w sodlach ri-downikama tak, że ti muszelë flot garnąc nazót w las. Öd tego czasë w tim placu konie böjalë sa. Szpós dló góscy, co mielë strach dëchów, udówól sa pod warënka, żebë w ten plac jachac na tëch samëch koniach co tego dnia, czej zerwól sa ódżer. Dëcha dló konia móże bëc téż na przëmiór môli sztëczk folie, chtërnégó człowiek nawetka nie uzdrzi. Te wióldżé stworzenia ju tak mają, że czasa nie boją sa wiôldżégó farwistégó auta, ale tut-czi po bómkach zahókniony na jaczis gajdce to ju baro. A jak bëlo z mój im Calypso ë z dëszą, co jó ja sóm widzól? Në tak, że tą dëszą ókôzól sa plaskati, wëslëzgóny kam leżący na westrzódku drodżi. W tim kamie odbija sa resztka ksażëcowégö widë, co przedo-stówa sa przez pókraconé nad Stegną bómë. Jak jó sa przëzdrzôl, to nawetka wëzdrza to, jakbë nen kam sa përzna swiecól. Kalosz sóm mie jego pókózól. Czej gó mijól letko bóka, cali czas z krótka prichól na niego, pewno nie wiedzące, co to taczégö je. Czë konie widzą dësze? Jak wi-dzyta, czasto są to jaczés strachë, ale taczé czësto z tego świata. Czë wiedno? Tego nie wiém. Niech kóżdi sprówdzó sóm, bó.... bo jó móm strach. Sadójta w sodla ë nëkôjta w las ë midzë lączi. MATEUSZ BULLMANN Tekst napisóny w bëlacczim dialekce kaszëbsczégó jazëka LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 63 WËDARZENIA MÉSTROWIE KASZËBSCZÉGÖ SŁOWA Niżóden konkurs na Kaszëbach ni mô taczi tradicje i tëli uczastników, co „Rodno Mowa". Nôlepszi recytatorze muszą udokaznic swöje mésterstwó nôprzód w szkołach, późni w gminach, powiatach i kureszce we wiôldżim finale w Chmielnie. Latoś ten slédny dzél konkursu ödbéł sa w dniach 27-28 maja. 46. Recytatorsczi Konkurs Kaszëbsczi Lëteraturë Rodnô Möwa, jaczégö céla je pôznôwanié i rozkôscérzanié kaszëbsczi prozë i pöézje westrzód dzecy, młodzëznë i starszich, je ju rozrzeszony. Wnet 50 uczastników w rozmajitëch latach wëstąpiło w dosc möcno wëfulowóny salë Gmi-nowégö Östrzódka Kulturë, Spörtu i Rekreacje w Chmielnie przed juro-rama, chtërnyma bëlë latoś: ks. prof. Jón Walkusz, Zbigniew Jankówsczi, Tomôsz Fópka, Karolëna Keler i Dariusz Majkówsczi. Latoś króm wëstapów na binie recytatorze wespół ze swój ima szkólny-ma möglë téż poznać tradicyjné kaszëbsczé warczi i wząc udzél w lëteracczim pótkanim z ks. Wal-kusza, chtëren ju 25. rôz béł öbsadzë-cela ôbczas konkursu. Ödbëło sa téż zeńdzenie z jurorama, chtërny m.jin. delë bôczenié na nôczastszé fele ób-czas recytacje i zachacywelë do syga-niô pö nônowszą kaszëbską lëtera-tura. Jak rok w rok uroczëzna wraczenió nôdgrodów nôlepszim uczastnikóm ödbëła sa drëdżégó dnia pö mszë swiati z kaszëbską liturgią słowa. Króm laureatów na binie wëstąpił téż Zespół Spiéwë i Tuńca Sierakowice. II mól - Łucjo Reiter III mól - Witosława Dzemińskó Wëprzédnienié - Dominika Reiter Klasë I-III spödlecznëch szköłów I mól - Öskôr Tréder II mól - Martena Kósyńskó III mól - Martena Prądzyńskó Wëprzédnienié - Aniela Makurót Klasë IV-VI spödlecznëch szköłów I mól - Agata Leliwa Piechówskó II mól - Juliô Dzagelewskó [pól. Dzięgielewska] III mól - Agnészka Laska Wëprzédnienié - Marta Melibruda Gimnazja I mól - Aleksandra Pilarsko II mól - Sławina Etmańskó III mól - Natalio Czedrowskó Wëprzédnienié - Patrik Krefta Wëżigimnazjalné szköłë I mól - Marta Lidzbarsko II mól - Rozalio Głombiowskó III mól - Sylwio Hapka Wëprzédnienié - Aleksandra Wenta Dozdrzeniałi I mól - Ana Gleszczińskó. Nódgroda za nóbarżi snóżą interpretacja kaszëbsczi póézje (nódgroda Stowórë Szkólnëch Kaszëbsczégö Jazëka „Remusowi Drëszë") - Ana Gleszczińskó. Nódgroda za nôlepszą recytacja dokazu Alozégö Nógla (nódgroda Wójta Gminë Szëmôłd) - Marta Melibruda. Nódgroda za nólepszą recytacja dokazu na religijną téma (ufundo-wónó przez Kristina Małek) - Agata Domaszk. Nódgroda za nólepszą recytacja dzélëku dokazu Aleksandra Maj-köwsczégô Ż'écé i przigödë Remusa (nódgroda Remusowégö Kragu z Bórzestowa) - Marta Lidzbarsko. Nódgrodë dló nómłodszich recytatorów ufundowóné przez chmieleń-sczi part Kaszëbskö-Pómórsczégó Zrzeszenió i wójta gminë Chmielno -Dominika Reiter i Jarosłów Bisewsczi. Wszëtczim dobiwcóm winszëjemë! DOBIWCAMA 46. EDICJE RODNY MÖWË ÔSTELË: Przedszkola i klasë 0 I mól - Jarosłów Bisewsczi Na binie A. Gleszczińskó Öbsądzëcele latoségö konkursu 64 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 MUZYKA TAK TO JE - KARNO FUCUS SZUKÔ ZA NOWIM? Długö żdónô płatka Tak to je karna Fucus to je dokôz na to, że wejrowskô ekipa mô całi czas nama co do zabédowaniô. Formacjo nie przeri-wała swöji dzejałnoscë i śmiało möże scwierdzëc, że je ö nich nôgłosni w całi naszi rozriwkówi muzyce XXI stałata. Öni wniesie baro wiele tak do szëkaniô muzycz-nëch wątków za grańcą, jak do wgłabieniô sa w liriczné obrazowanie domôcëch utwórców. A wniósł co jich nowi album? W wëdowiédzach przed premierą przédnik karna Rafôł Rómpca pódsztrichiwôł, że terô oni ókróm ir-landzczich nałezlë téż balkańsczć inspiracje. To wzbu-dzywało möja czekawósc, a równoczasno letczi strach - szkoda mie bëło jich snôżi förmë, jakô ôpiéra sa na irlandzczim brzëmienim jich baladów i sztëczków do tuńca. Na szczescé (a möże nié?) zôpöwiescë wokalistę sa ökôzałë kąsk przesadzone. Ni ma rewolucje w instrumentalnym składze, temu téż chöcbë nie wiém jak chcelë zmieniwac melodia, dokaże dali mdą brzëmiałë jak ze Zelonégó Ostrowu. Czëjemë 14 frantówków, niejedne instrumeńtalnć (tu lubińcowie donëchczasnégô utwórstwa nie mdą rozczarzony), jiné mają słowa napi-sóné przez Rafała Rómpca. Wejimka je dokôz, dze ón je dolmaczérą słowów Jana Widrë (pól. Wydra) „Frantów-ka dlô dzéwczëca". Na bôczënk zasłëgiwô lëfórka „Za dëtka", w jaczi lubótnik celticczich ritmów zarô wëchwëcy melodia. Wëzwëskanié melodie irlandzczich partizanów z piesnie „The Foggy Dew" móże sa wëdawac nawetka świętokradztwa, równak mëszla, że na Zôpadze sa nie óbrażą, a më uczëjemë tam téż wôżną témizna zôróbkówi emigracje. Fantasticzné góscynné wëkónanié finalistczi Kaszëbsczégó Idola Magdalénë Gackówsczi to je prôw-dzëwi miód na serce! Ji głos z delikatnego, baladowégö przerôdzô sa w mocny krzik, a wszëtkó zrobione równo i z mocą stolëma. Jak ona w przińdnoce założi swoje karno, tej jô ju terô óbsztëlowiwóm so stanowiszcze Pierszégó Lubótnika. Pööstałé dokazë cażkó je na świeżo óbtaksowac, bó słechińcowie radia i internaucë mielë leżnosc sa z nima zapoznać jesz przed wëdanim platczi. Përzna szkoda, że jaż piać dokazów to mógł iiczëc przedpremierowô. Móże to zrozmiec, bó robota przë piątce warała wicy jak rok, tej utrzëmanié zainteresowanió mediów i fanów wëmô-gało dozowaniô nowinów. Kąsk równak czëja „nienaja-dłosc" przë słëchanim znónëch so sztëczków przë pier- szim zapuszczenim CD. Wiedno równak łakniączka je lepszo jak przejedzenie, a płatka sa nie przejôdô nawet po pôra wësłëchaniach. Wszëtkó dzaka rozmajitoscë muzyczi: ód spokójnëch, cmulącëch uszë melodiów do energeticznëch zwaków, dzaka bókadoscë témów: ód miłotë przez spólëznowé sprawë do szantowi miłotë do morza, dzaka wieloscë głosów: ókróm Rafała Rómpcë czëjemë nadczidnioną reWelacjową Magdalena Gacków-ską, Ana Szalk, Patricja Klejna, te dwie óstatné óżëwiłë téż swöjim churka piesnia „Kawalér". To, za co jesz je nót achtnąc karno Fucus, to niwizna jich jazëka. Młodi i stóri muzykańce: uczëta sa tego uwó-żaniô dlô jazëka. To nie je le stara ó bëcé dobrim, le téż pokora i rozmienić zwrócenió sa w sprawie póprawno-scë do profesjonalistów. Ko kóżdi brëkuje, cobë chto jiny uczuł jego wëmówa. Premierowi kóńcert bćł 20 maja na Nocë Muzeów we Wejrowie. Përzna szkoda, że bćł prowadzony pó polsku, to gwës wëchôdô z przënaceniô Fucusa do kóńcertowa-nió buten rodny zemie. Wejrowskô ekipa muszi równak wiedzec, że dlô młodëch Kaszëbów są przedstówcama richtich naszi kulturę - nić taczi prezeńtowóny buten, le gróny przez naszich dló naszich. Przikłada niech mdze śpiewanie refrenu „Na piwo" przë rozmajitëch leżno-scach. Niewóżnć równak, czë Fucus uznajemë za eksportowi czë domócy produkt - ten produkt je bez wąt-pienićgó dobri. ADÓM HEBEL POMERANIA 65 W sobotę 17 czerwca o ósmej rano wyruszyli uczestnicy Pieszego Rajdu Kaszubskiego organizowanego przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdyni oraz gdyńskiego radnego dr. Jarosława Kłodzińskiego - pasjonata umiejętnego łączenia turystyki z wiedzą. Patronat honorowy nad imprezą objął Prezydent Gdyni dr Wojciech Szczurek, a medialny „Pomerania". Pierwszą edycję Rajdu zainaugurowano dokładnie rok temu podczas jubileuszu 90. urodzin Gdyni. Rajd rozpoczął się w Adventure Park Kolibki Trasa tegorocznego rajdu prowadziła przez trzy powiaty: Gdynię, wejherowski i pucki, jednak jej główna część przebiegała w granicach Gdyni. Motto imprezy brzmiało: „mogą boleć nie tylko nogi, ale i szare komórki", to znaczy, że aby wygrać, trzeba było nie tylko przejść całą trasę „maratonu". Na zawodników czekało bowiem około 50 punktów kontrolnych, na których przygotowano zadania związane z historią Gdyni, Kaszub oraz języka i tradycji kaszubskich. Łączna długość trasy wynosiła przeszło czterdzieści kilometrów. Uczestnicy rozpoczęli rywalizację w Kolibki Adventure Park, następnie udali się do granicy Gdyni i Sopotu - ujścia rzeki Sweliny, a dalej brzegiem morza przeszli do molo w Orłowie. Sporo trudności sprawiły zawodnikom punkty i zadania zlokalizowane na Kępie Redłowskiej związane z 11. Baterią Artylerii Stałej. Dalej trasa wiodła przez Śródmieście Gdyni, Grabówek, Chylonię oraz Cisową, a potem piechurzy szli do Rumi, Pierwoszyna, Kazimierza i Dębo-górza. Punkty na trasie były w dużym stopniu związane z kaszubską przeszłością i teraźniejszością miasta, były to m.in.: pomnik Antoniego Abrahama, dom rodziny Skwier-czów zwany popularnie „domkiem Abrahama", Kaszubskie Forum Kultury, Szkoła Podstawowa nr 10, gdzie znajduje się minimuzeum kaszubskie, oraz Szkoła Podstawowa nr 40 - miejsce, w którym od kilku lat przeszło 70 dzieci uczy się języka kaszubskiego. W Śródmieściu Gdyni na zawodników czekały gościnne progi Centrum Aktywności Seniora z dyrektor Bożeną Zglińską -w tym miejscu można było uzupełnić płyny oraz się odświeżyć. Dla części uczestników rajdu zetknięcie z kaszubszczyzną było czymś nowym, ale znaleźli się też tacy, którzy są stałymi czytelnikami pism „Pomerania" i „Gdińskó Klëka" oraz uczestnikami kursów języka kaszubskiego. Do mety, która znajdowała się w Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego (CKZiU) nr 2 w Gdyni, dotarło dziewięć drużyn. Na całej trasie rajdu nad bezpieczeństwem uczestników czuwali ratownicy 66 POMERANIA TURYSTYKA I WIEDZA / KRONIKA ODDZIAŁU GDAŃSKIEGO ZKP z Europejskiej Fundacji KrewAk-tywni oraz Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na mecie czekał kaszubski poczęstunek oraz nagrody. Puchary i medale wręczały współorganizatorka rajdu Janina Wasylka i dyrektor CKZiU nr 2 w Gdyni Krystyna Stadnicka. KLASYFIKACJA OPEN I miejsce: drużyna „Byle do mety" z Gdyni (Przemysław Radtke, Bartosz Krynicki, Leszek Klepacz). II miejsce: „Nr 1 Team" z Elbląga i Gdyni (Bartłomiej Chomiuk, Anna Kamińska-Chomiuk, Marcin Żywna). III miejsce: ekipa „Zdezorientowani" z Gdyni (Marcin Mróz, Andrzej Borek, Paweł Rolbiecki). Ponadto miejsca pucharowe wywalczyły na- W organizacji Pieszego Rajdu Kaszubskiego pomogło wiele osób prywatnych, m.in.: Jarosław Kłodziński, Wiesław Lic i Janina Wasylka, oraz stowarzyszeń, parafii i instytucji: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział w Gdyni (koła Cisowa, Północ, Śródmieście i Wielki Kack), Europejska Fundacja KrewAktywni, Poszukiwawcze Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, parafia pw. Świętego Antoniego na Wzgórzu św. Maksymiliana, parafia pw. Świętej Rodziny w Gdyni, Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego nr 2, Zespół Szkół Hotelarsko-Gastronomicznych, Zespół Szkół Chłodniczych i Elektronicznych, Szkoła Podstawowa nr 10, Szkoła Podstawowa nr 40, Kaszubskie Forum Kultury, Centrum Aktywności Seniora, Gdyńskie Muzeum Motoryzacji, Komenda Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Gdyni, Gdyński Klub Eksploracji Podziemnej. Wszystkim składamy serdeczne podziękowania. stępujące drużyny: Różowe Misie, Tobaczi Szwadżer, Dracony, Dino-saury, Kiedyś Atem i Omnibuski. Po rozdaniu nagród wszyscy uczestnicy, w wyśmienitych nastrojach, pożegnali się z organizatorami. Gratulujemy zwycięzcom i zapraszamy za rok. ANDRZEJ BUSLER Pieszy Rajd Kaszubski pod patronatem Prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka Wydarzenie dofinansowane przez Miasto Gdynia 'S. GDYM* ZRZESZENIE KASZUBSKO-POMORSKIE ODDZIAŁ GDYNIA I 8 października 2016 r. - w Sali im. Lecha Bądkowskiego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego odbyło się Walne Zebranie Sprawozdawczo-Wyborcze Zrzeszenia Kaszubsko--Pomorskiego Oddział w Gdańsku. W czasie jego obrad powołano nowy zarząd w składzie: prezes - Grzegorz Jaszewski, wiceprezesi - PawełTrawicki i Łukasz Richert, sekretarz - Barbara Kurkowska, skarbnik - Aldona Mach; członkami zarządu zostali: Maria Knitter, Jerzy Nacel, Halina Piekarek, Jerzy Koszałka, Wanda Krzymińska, Adrian Watkowski, Wojciech Józef Konkel. 14 stycznia 2017 r. - członkowie gdańskiego oddziału Zrzeszenia, zaproszeni goście i sympatycy ruchu kaszubsko-pomorskiego wzięli udział w spotkaniu opłatkowym. Uroczystość tę zainaugurowała Msza św. w kościele pw. Bożego Ciała na gdańskiej Morenie odprawiona przez bp. Zbigniewa Zielińskiego. Następnie udano się do kawiarenki parafialnej, gdzie złożono sobie świąteczne życzenia. 18 lutego 2017 r. - miały miejsce uroczystości z okazji 60-lecia Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Oddział w Gdańsku. Rozpoczęła je uroczysta Msza św. w katedrze oliwskiej, podczas której został poświęcony nowy sztandar oddziału. Dalsza część uroczystości odbyła się w auli im. św. Jana Pawła II w Wyższym Seminarium Duchownym w Gdańsku. • 5 marca 2017 r. - w kościele pw. św. Ignacego Loyoli na gdańskich Starych Szkotach została odprawiona Msza św. z kaszubską liturgią słowa w intencji beatyfikacji Sługi Bożego bp. Konstantego Dominika. Następnie członkowie oddziału złożyli kwiaty w miejscu pierwotnego pochówku biskupa i przeszli do domu parafialnego, w którym odbyło się spotkanie z historykiem Kościoła dr. hab. Sławomirem Kościelakiem prof. UG. ■ 18 marca 2017 r. - z okazji 779. rocznicy pierwszej wzmianki o Kaszubach (w bulli papieża Grzegorza IX z 1238 r.) zorganizowano Dzień Kaszubski w Gdańsku. Wygłoszono okolicznościowe przemowy i złożono kwiaty pod pomnikiem księcia Świętopełka Wielkiego. Potem uczestnicy święta udali się do Sali Wielkiej Wety Ratusza Głównego Miasta, gdzie czekała ich część artystyczna w postaci m.in. występu laureata IV Wojewódzkiego Konkursu Krasomówczego i przedstawienia Teatru Obrzędu Ludowego„Zaboracy". • 7 maja 2017 r. - miała miejsce piesza pielgrzymka do Sanktuarium św. Wojciecha w Gdań- sku-Lipcach. Odbyła się ona w 1020. rocznicę chrystianizacji przez św. Wojciecha Gdańska i jego okolic. Uroczystą Mszę św. celebrował nuncjusz apostolski w Polsce arcybiskup Salvatore Pennacchio. W wydarzeniu tym uczestniczyli zarówno poczet sztandarowy jak i członkowie gdańskiego ZKP. 31 maja 2017 r. -już po raz dwunasty odbył się finał Międzyszkolnego Konkursu Genealogicznego „Moja pomorska rodzina", którego współorganizatorem jest oddział gdański Zrzeszenia (więcej o tym wydarzeniu na s. 68). 4 czerwca 2017 r. - w świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie miały miejsce obchody 10. Święta Dziękczynienia. W uroczystościach tych wzięła udział delegacja Kaszubów, w skład której wchodzili członkowie ZKP Oddział w Gdańsku. 10-11 czerwca 2017 r. - w dawnym zespole dworskim w Starbieninie odbyła się sesja wyjazdowa zarządu gdańskiego oddziału Zrzeszenia. W jej ramach przeprowadzono szkolenie, w czasie którego omawiano m.in. strategię oddziału na kolejne lata i rolę gdańskiego ZKP na tle pozostałych organizacji pozarządowych. ADRIAN WATKOWSKI WYDARZENIA KONKURS „MOJA POMORSKA RODZINA ZOSTAŁ ROZSTRZYGNIĘTY 55 Podsumowanie XII Międzyszkolnego Konkursu Genealogicznego „Moja pomorska rodzina" oraz wręczenie nagród jego laureatom odbyły się 31 maja 2017 r. tradycyjnie w Gimnazjum nr 1 wchodzącym w skład Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 1 (ZSO nr 1) w Gdańsku-Wrzeszczu przy ul. Wilka Krzyżanowskiego. Także w tej placówce została zorganizowana wystawa pokonkursowa. Finał zgromadził wielu gości, wśród których byli m.in. zastępca Prezydenta Miasta Gdańska Piotr Kowalczuk, pracownica Wydziału Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego Iwona Kossakowska, Prezes Zarządu Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Archiwistów Polskich Monika Płuciennik, proboszcz parafii św. Antoniego z Padwy w Wocławach ks. Waldemar Naczk oraz dyrektor Szkoły Podstawowej nr 27 Adam Perzyński. Oczywiście w uroczystościach uczestniczyli uczniowie - autorzy prac, nauczyciele opiekujący się nimi podczas tworzenia prac konkursowych, rodzice i krewni uczniów oraz przedstawiciele mediów. Gości powitała dyrektor ZSO nr 1 Małgorzata Solowska. Następnie zastępca Prezydenta Miasta Gdańska Piotr Kowalczuk podziękował uczniom za zaangażowanie w wykonaniu prac, za pielęgnowanie tradycji i historii. Życzył im również prowadzenia dalszych badań nad historią rodziny. Pogratulował także organizatorom. Potem przyszedł czas na piszącego te słowa. Głównym organizatorem konkursu jest Zrzeszenie Kaszubsko-Po-morskie Oddział w Gdańsku, w którego imieniu przewodniczę jury. Podziękowałem Urzędowi Miasta za dofinansowanie organizacji konkursu, w tym umożliwienie zakupu cennych nagród, Fundacji Lotos za wspieranie działalności statutowej oddziału gdańskiego ZKP, dyrektor ZSO nr 1 i pracownikom Gimnazjum nr 1 za zaangażowanie w organizację konkursu oraz przygotowanie pięknej wystawy prac i pokonkursowego spotkania dla uczestników finału. Podziękowałem także współorganizatorom konkursu: Sto- warzyszeniu Archiwistów Polskich (SAP) i Pomorskiemu Towarzystwu Genealogicznemu (PTG), które ufundowały dodatkowe nagrody dla uczniów. Na XII edycję konkursu wpłynęło 59 prac z 17 szkół podstawowych i gimnazjów. Uczniowie wykonali 7 prezentacji multimedialnych, 9 albumów i 43 plansze prezentujące drzewa bądź korzenie rodziny. Na uwagę zasługuje fakt, że obok szkół często uczestniczących w konkursie co roku odnotowujemy zgłoszenia z placówek edukacyjnych, które po raz pierwszy przysyłają prace, w tym roku są to Szkoły Podstawowe nr 11, 79 i 92 oraz Szkoła Podstawowa dla Chłopców „Fregata". Przez dwanaście lat organizacji konkursu uczestniczyli w nim uczniowie 81 szkół. Zaprezentowane prace pokazały, jak skomplikowane są losy dzisiejszych gdańszczan. Dla wielu uczestników konkursu pomorskość zaczyna się z chwilą ich urodzenia, bo ich rodzice bądź dziadkowie pochodzą z odległych stron. Organizując ten konkurs, mamy na celu propagowanie idei zachowania pamięci o przodkach. Pamięć o nich jest też okazją do poznania historii naszej małej i dużej Ojczyzny. Regulamin dopuszczał kilka form przedstawienia wyników swoich poszukiwań: drzewo rodziny lub jej korzenie, album rodziny oraz prezentacja multimedialna. Chcę podkreślić, że wszystkie prace, które wpłynęły na konkurs, są cenne, bez względu na ich formę i zaawansowanie, upamiętniają bowiem konkretny okres życia rodziny lub jej określonego członka. Mamy nadzieję, że podjęte działania i osiągnięte wyniki zachęcą młodzież do prowadzenia dalszych poszukiwań. Jednak regulamin konkursu nakłada na członków jury konieczność dokonania wyboru, oceny prac. Trzeba oczywiście zastrzec, że dokonana ocena jest subiektywna, a bywało i tak, że różniliśmy się przy wyborze prac nagrodzonych. Jury w składzie: Krzysztof Kowalkowski (przewodniczący; ZKP Oddział w Gdańsku), Iwona Kossakowska (Wydział Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego w Gdańsku), Hanna Jaszkowska i Iwona Flis (SAP Oddział w Gdańsku), Mariusz Momont (PTG), Joanna Niwińska (ZSO nr 1 w Gdańsku) przyznało we wszystkich kategoriach 22 nagrody. Ponadto wyróżniono 13 prac. Podczas odczytywania protokołu komisji konkursowej wszyscy laureaci i wyróżnieni otrzymali cenne nagrody i dyplomy wręczane przez zastępcę Prezydenta i dyrektor Małgorzatę Solowską. Dyplomy i drobne upominki otrzymali także wszyscy pozostali uczestnicy konkursu oraz nauczyciele wspomagający uczniów przy wykonaniu prac. Pełen protokół z posiedzenia komisji konkursowej znajduje się na stronie www.kaszubi. pl/o/gdanskNa zakończenie poinformowaliśmy, że następne konkursy swój finał będą miały w Szkole Podstawowej nr 27 w Gdańsku-Wrzeszczu. Spotkanie uświetnił występ wokalny uczennic Gimnazjum nr 9. Organizację konkursu dofinansowano ze środków Miasta Gdańska. Patronat medialny nad konkursem sprawowały: Radio Gdańsk, „Dziennik Bałtycki" i „Pomerania" KRZYSZTOF KOWALKOWSKI 68 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 ,MOJA POMORSKA RODZINA" - Marek Skarżyński SPÖRT/KULTURA Buczka i bucha „Pórta!" - przez wiater szôlejący na równym terenie przebijô sa głos. To słowo znaczi, że atakujące karno möże wlezc w sztrôfné pole procëmnika, co dôwô wikszą szansa na dobëcé jednégö abó trzech pąktów. Sport ze wdzaczną pozwą „buczka" to ödkrëcé tegö, co w wolnym czasu robilë naji przodkowie. Dzysô równak on nie wëzdrzi tak jak w czasach, jaczé öpisôł pisôrz Józef Cenowa czë Izydor Gulgówsczi, utwórca skansenu we Wdzydzach. Më so möżemë wëöbrazëc - na piôsköwëch drogach knôpi nëkelë za ôkrągłim kamiszka (buczką), jaczi pópichóny przez czije, miôł trafie w „chléw" - wëköpóną w zemie kula. Miónkarze muszelë piłować, cobë procëmnik nie ubiegnął jich téż we włożenim czija w mniészé kule - po jedny dlô köżdégó broniącego. Może Kaszëbë z londińsczego pözdrzatku? Karolëna Paczkowsko, reżiserka filmu „Keeping Up With the Kashubians/ Kaszubi" (2015), sztudérëje wizualną antropologia w Londinie. Pöchödzy z Kaszëb, dokładno z Gdini, ale ód dzesac lat mieszko w Londinie. Nigdë nie czëła sa Kaszëbką, a nawet nick nie wiedza ó Kaszëbach. Ji film mô bëc fil-ma dokumentalnym. Jak gôdô autorka, chcą w nim pokazać żëcé Kaszë-bów z perspektiwë muchë, jakô sedzy na scanie i wszëtczému a wszëtczim sa przëzérô. Czë to sa ji udało? Na to pëtanié kóżdi muszi ódpówiedzec sóm pó óbezdrzenim ji dokazu. Akcjo filmu rozgriwó sa nówicy w ökölim Szëmôłda, ale pókôzóné są w nim jesz taczé môle, jak Wejrowó czë Szimbark. Karolëna chódza pó checzach i nagriwa lëdzy w jich codniowim żëcym. W filmie scenë sa przeplatiwają, kamera wrócó w ten sóm plac: zaczinó sa ód procesji Böżégö Cała i późni jesz nie jeden rôz móżemë óbaczëc scenë z ti uroczëznë. Móżna sa pómëslec, że doch Kaszëbë są taczé bókadné i tëlé może ta, bë sa chcało rzec „primitiwnó", roz-riwka wcygac młodëch lëdzy? Wedle nóleżników karnów „Öska" i „Cassu-bia" nić le może, ale téż je w sztadze odemknąć na kaszëbizna lëdzy zain-teresowónëch spórta. Równak dzys sport muszi bëc widzawiszczowi, a równoczasno bezpieczny. Chto uzdrzi młodëch lëdzy, jaczi czijama, co wëzdrzą jak môłé szëple, czidają tenisową bala, ten mó szcze-scé widzec pierszich, co pó nómni cziledzesąt latach grają w buczka (dze jindze nazéwóną świnką). Regle są ju równak jiné, tak jak świat wkół naju. Graje sa na bójiszczu, miast kulów wëznaczoné są pąktzonë (w sztółce koła), w jaczich muszi sa nalezc bala. Za faul może dostać sztrófa, a wlézenié na sztrôfné póle (wikszi ód pąktzonë krąg) kuńczi sa spólonym. Na dzysó to nie do wiele placów, dze może sa genau zapoznać z reglama ti sportowi discyplinë. Grającëch w buczka mógł potkać na Biegu Jednotë pokazać, a autorka pókóza blós taczi mółi skrawk naszi piakny ójczëznë. Jeż-lë zrobiła film leno na pół gódzënë, to czemu nie widzymë wicy uroczëznów, ale czile razy muszimë óbzerac procesja Bożego Cała? Rôz bë sygło... Utwórcka dokumentu pókazywó przekrój Kaszëbów. Nie nagriwó blós stórëch lëdzy, tak jak stereótipówó sa mësli o Kaszëbach, że pó kaszëbsku to gódają leno lëdze na wsach i to ti stóri. Karolëna nagrała téż młodëch lëdzy, jaczi użiwają rodny mówë. Ti młodi w filmie są buszny z tego, że tak bëlno reprezentëją Kaszëbë. Tak trzeba pokazywać, że młodi téż gódają pó kaszëb-sku nie blós w szkóle do szkolnego ód kaszëbsczégö, ale prawie jak na filmie, na diskótece i midzë sobą. Autorka fejn uchwëca wiele wôżnëch dló nas sprawów. Pókaza, że katolëckô religio je wóżnym elemeńta naszégó żëcégó przez óbrôz óbrzadu pusti nocë czë chudzy wspómnióny procesji Bożego Cała. Z filmu jidze téż sa dowiedzec, że Kaszëbi ód wiele lat spartaczony są z gburstwa, co wedle mie je rewelacyj-no uchwëconé. Rolnictwo je w naszim ókólim baro rozwiniaté i wóżne, żebë Kaszëbów, prezeńtacja grë ë móżlëwöta spróbówanió swójich móców to dało w Chmielnie na zrzeszeniowim fejro-wanim DJK. Ökróm tegö facebooköwé karno „Młodi Kaszëbi" publikuje materiale z treningów. Dze one sa ódbiwają? Tam, dze je plac - sygnie kąsk równego terenu i cos do óznaczenió liniów. Są téż dwa pierszé karna, jidze o młodzëznowé grëpë przë partach Kaszëbskó-Pömörsczégö Zrzeszeniô. Równoczasno młodi spórtowcowie pódsztrichiwają, że parłaczenié kaszë-biznë ze spórta to je téż zasłëga Kaszëb-sczi Jednotë, jakô wespółórganizëje Biedżi Jednotë Kaszëbów. Co, ókróm gwësnëch zdrowótnëch efektów, dô nama rozwij kaszëbsczégó sportu? Przikłód irlandzczégó hurlin-ga czë lacrosse - tradicjowi grë India-nerów w Nordowi Americe pókazywó, że tam, dze nasza swiąda ni móże sa rozwinąć na konferencjach czë wëkła-dach, zrobi to na bójiszczu. ADÓM HEBEL téż robie taką reklama na świece. Dzaka Karolënie móże to sa zjiscy. Kamera pókazywó równak téż stôrëch lëdzy, jaczi w wikszoscë nie gódają pó kaszëbsku, a jeżlë jo, to baro pólaszą, jaż chce sa film przewinąć dali, żebë tego nie słëchac. Karolëna na pëtanié: „Dlócze ti lëdze tak strasznie pólaszą abó gódają pó polsku, doch to je film ó Kaszëbach?", odpowiedzą, że oni gôdelë wiele pó kaszëbsku, ale do filmu ona wëbra taczé fragmentë, chtërne sama zrozmia, żebë przedol-maczëc je na anielsczi. Wedle mie jeżlë sa robi film ó Kaszëbach, to trzeba sa do tego przërëchtowac i nalezc lëdzy, chtërny to przedolmaczą, jeżlë samému sa nie rozmieje. Karolëna Paczkowsko rëchtëje sa teró do póstapnégó filmu ó Kaszëbach. Chce sa skupie blós na tradicji pusti nocë. Móm nódzeja, że tim raza lepi przëszëkuje sa do robótë. I pókóże, że jazëk je wszechobecny, a Kaszëbi nie mieszkają leno w môłëch drzewianëch checzach, jak to pókazëją w skansenach. DOROTA MISZEWSKÔ LÉPINC-ZÉINIK 2017 / POMERANIA . 69 I LEKTURY Rywalizacja polsko-niemiecka na Kaszubach Mogłoby się wydawać, że powyższy tytuł jest zbyt ogólny w odniesieniu do omawianej w tym tekście książki Wojciecha Skóry pt. Kaszubi i słupski proces Jana Bauera w 1932 roku, jednakże, jak podkreśla jej autor, opisane w niej wydarzenie było jednym z przełomowych w zmaganiach o „rząd dusz" pomiędzy niemiecką Republiką Weimarską a Polską na terenie tej części ówczesnych Kaszub, która w wyniku decyzji traktatu wersalskiego pozostała w granicach Niemiec. Tytułowy Jan Bauer to polski patriota, działacz i przede wszystkim nauczyciel, który przyczynił się do powstania w przedwojennym powiecie bytowskim kilku prywatnych polskich szkół podstawowych dla miejscowych, kaszubskich dzieci. Był w tym na tyle skuteczny, że właśnie jego niemieckie władze wybrały, by doprowadzić go - z błahego wręcz powodu - na ławę oskarżonych i przeprowadzić w stosunku do niego pokazowy proces sądowy. Formalnie oskarżonym była tylko jedna osoba, ale wszyscy uczestnicy postępowania i obserwatorzy zdawali sobie sprawę, że tak właściwie osądowi poddano całe polskie szkolnictwo na wschodnich rubieżach międzywojennych Niemiec i stojące za nim (czego w procesie w pełni nie udowodniono) polskie społeczeństwo i państwo. Rzeczywiście skazanie Bauera oznaczało 70 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 nie tylko zakończenie rozwoju polskiej oświaty w Bytowskiem, ale też likwidację większości istniejących już tam polskich szkół. Prezentowana książka została podzielona na dwie części. W pierwszej autor stosunkowo szeroko omówił sytuację społeczności kaszubskiej w powiatach bytowskim i lęborskim, jako najbardziej kaszubskich w granicach ówczesnych Niemiec, oraz wzajemny stosunek tej ludności do polskich i niemieckich władz państwowych. W drugiej zamieszczono bogaty wybór polskich tekstów źródłowych odnoszących się do tytułowego procesu, w tym obszerne sprawozdanie z jego przebiegu opracowane przez pracownika polskiego konsulatu z Piły Stanisława Szydłowskiego. Znaczne fragmenty książki oparto na wcześniejszych publikacjach autora, co wyraźnie zaznaczono w jej wstępie. Jednak ich zgromadzenie w jednym miejscu i podporządkowanie głównemu tematowi prezentowanej publikacji powoduje, że może ona być interesująca także dla czytelników znających wcześniejszą twórczość Skóry. Należy mieć nadzieję, że autorowi uda się jak najszybciej opublikować zapowiedziany kolejny jej tom, który ma zawierać niemieckie przekazy z tego samego wydarzenia. Jest to tym ważniejsze, że Wojciech Skóra jednoznacznie ukazuje, że zarów- no strona polska, jak i niemiecka traktowała w znacznej mierze społeczność kaszubską przedmiotowo, instrumentalnie. Inne też stosowała kryteria do swojej mniejszości po drugiej stronie granicy, inne do mniejszości przeciwnika na własnym terytorium. Dzięki temu w omawianym opracowaniu znajdziemy między innymi ogrom opinii, stwierdzeń i sugestii o etnicznej tożsamości Kaszubów czy rozważań o tym, jakie powinny być organizowane dla nich szkoły: polsko-, niemiecko- lub kaszubsko-języczne. Na jednej kartce książki, dosłownie, znajdziemy i określanie Kaszubów integralną częścią narodu niemieckiego bądź polskiego, i opinię, że stanowią oni samodzielny naród... (np. s. 167-168). Wśród innych wątków wprost dotyczących kaszubskiej tożsamości i kultury warto wyróżnić kwestię kaszubskiego hymnu, za który wówczas jednoznacznie był uważany „Marsz kaszubski" Hieronima Derdowskiego. Jak pośrednio wynika z ustaleń Wojciecha Skóry, był on powszechnie znany wśród miejscowych Kaszubów i wykonywany przez kaszubskich uczniów we wszystkich polskich szkołach powiatu bytowskiego. Niemieckie władze, delikatnie mówiąc, podchodziły do tego nieufnie, odbierając to jako wyraz antyniemieckiej działalności. Kto śpiewał ten utwór, był narażony na szereg szykan, a to, że również >Jan Bauer wprowadził go do zajęć szkolnych, było jedną z przyczyn jego skazania, co zostało ujęte w uzasadnieniu do wyroku niemieckiego sądu. Bauer był Polakiem wywodzącym się z Warmii, nie miał więc LEKTURY kaszubskich korzeni. Mimo to zdołał do siebie i swojej polskiej, patriotycznej postawy przekonać bytowskich Kaszubów. Tak przynajmniej można odebrać fakt, że kilkudziesięciu świadków spośród nich, właściwie tylko z jednym wyjątkiem, w trakcie jego procesu wystawiło mu pozytywne świadectwo, broniąc przed ewentualnym skazaniem. Należy jednak żałować, że Skóra pominął, poza kwestiami bezpośrednio związanymi z postępowaniem sądowym, ocenę tytułowego bohatera książki jako nauczyciela oraz informacje o jego funkcjonowaniu w życiu codziennym społeczności kaszubskiej, także tym pozaoświatowym. W kontekście kaszubskiej problematyki regionalnej szczególną uwagę zwraca to, że pierwszą placówką nauczycielską Bauera była szkoła w Łężycach (błędnie zapisane w książce jako „Łęczyce", s. 140) w gminie Wejherowo. Został tam skierowany w 1926 r. przez polskie władze oświatowe. Na marginesie można dodać, że w aktach wejhe-rowskiego inspektoratu szkolnego znajduje się kilka ciekawych o nim informacji, do których nie dotarł autor książki. Nie to jednak wydaje się najważniejsze. Otóż Bauer nie był jedynym nauczycielem z terenu przedwojennej gminy Wejherowo, który po pewnym czasie został oddelegowany do pracy w polskich szkołach mniejszościowych na terenie Niemiec. Być może była to celowa polityka władz oświatowych, by potencjalnych kandydatów do pracy na terenie Rzeszy najpierw wypróbować w praktyce edukacyjnej na polskich obszarach graniczących z Niemcami. W świetle obecnego stanu badań przesądzać tego nie można, ale sprawa ta unaocznia, że jest jeszcze sporo białych plam w poznaniu dziejów polskiej edukacji wśród międzywojennych Kaszubów. Oczywiście omawiana książka zawiera też wiele interesujących, także ponadczasowych wątków niezwiązanych bezpośrednio z Kaszubami, dotyczących bardziej ogólnych zagadnień. Do nich między innymi można zaliczyć mocno uzasadnioną na przykładzie przebiegu procesu Bauera ocenę niemieckiego sądownictwa z okresu Republiki Weimarskiej. Chociaż ówczesne Niemcy w powszechnej ocenie należały do wzorcowych przykładów państwa prawa, dysponującego sądownictwem na wysokim poziomie, zagwarantowanego między innymi formalną, ustawową niezależnością sędziów, to jednak w praktyce niemieckie sądy stały się dyspozycyjne „wobec bieżących potrzeb polityków" (s. 145). Do braków omawianej publikacji należy zaliczyć zbyt częste opieranie rozważań, niektórych danych statystycznych itp. na jednym źródle bądź opracowaniu bez ich konfrontacji z innymi przekazami czy też uzupełnienia wynikającymi z nich informacjami. Na przykład trudno się zgodzić ze stwierdzeniem (s. 57), że na terenie powiatu lęborskiego był „stosunkowo niski przyrost naturalny" spowodowany złą sytuacją gospodarczą. Przeciwnie, jak wskazuje porównanie liczby urodzin z ilością zgonów, obszar ten należał do terenów o najwyższym wskaźniku przyrostu naturalnego w całej Rzeszy. Zauważali to niemieccy dziennikarze przybywający na tereny graniczące z polskim północnym Pomorzem, pisząc o „hordach" dzieci biegających w kaszubskich wioskach i konstatując, że tutaj daleko jeszcze do modelu rodziny z jednym dzieckiem bądź dwójką dzieci („Pommersche Heimat" 1929, nr 10). Za niezrozumiałe, intrygujące można uznać twierdzenie, że ów „niski przyrost naturalny" był wspomagany „falą wyjazdów na zachód Rzeszy", nie można przecież powiększać małej liczby ludności jej emigracją. W rzeczywistości te wyjazdy były skutkiem złej sytuacji gospodarczej panującej w powiecie lęborskim, szczególnie w jego wschodniej części. Splot tych okoliczności spowodował, że do specyfiki tego terenu przed wojną należało to, że chociaż był tu wysoki przyrost naturalny, to szybko on się wyludniał z uwagi na ucieczkę „za chlebem". Niewątpliwie jednak o prezentowanej książce o wiele łatwiej mówić w superlatywach, niż wyciągać istniejące w niej braki. Z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że każdy pasjonat historii - nie tylko regionalnej - znajdzie w niej ogrom ciekawych odniesień, a zawodowego badacza pobudzi ona do pogłębionej historycznej refleksji i dalszych poszukiwań. Oddzielnie warto też podzielić się spostrzeżeniem, że współcześni kaszubscy, pomorscy działacze regionalni i inne osoby pracujące na rzecz naszego regionu bez większych trudności znajdą w niej wiele tez na poparcie swojej życiowej postawy i wyrażanych opinii, ale też niekiedy im zaprzeczających. BOGUSŁAW BREZA Wojciech Skóra, Kaszubi i słupski proces Jana Bauera w 1932 roku. Z dziejów polskiego ruchu narodowego na Pomorzu Zachodnim (część 1), Wydawnictwo Rys, Stupsk - Poznań 2016. LEPIŃC-ZELNIK 2017 / POMERANIA / 71 LEKTURY tH— 0 ^ www.kaszubskaksiazka.pl Słowo Pańskie trwa na wieki - studia profesora Edwarda Brezy nad słownictwem Nakładem Wydawnictwa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego ukazała się książka profesora Edwarda Brezy zatytułowana Słowo Pańskie trwa na wieki. Liczy ona 308 stron i poświęcona została pojęciom, terminom i określeniom związanym z szeroko pojętym kontekstem religijnym. Autor rozwija tytuł, doprecyzowując w podtytule Ze studiów nad słownictwem religijnym i obyczajowym. Książka składa się z trzech części. W pierwszej Autor przedstawia słownictwo wiążące się z okresem Bożego Narodzenia, okresem wielkanocnym i okresem zwykłym, który w kościele katolickim jest wyznaczony cezurą od Niedzieli Trójcy Przenajświętszej do I niedzieli adwentu. Znaleźć tu można zatem m.in. wyjaśnienie nazw roraty czy wigilia, wskazana jest różnica między kolędą a pastorałką dla okresu Bożego Narodzenia, a w okresie wielkanocnym prof. Breza zwraca uwagę na takie terminy, jak: karnawał, post, popielec, rezurekcja, natomiast dla trzeciego okresu charakterystyczne są pojęcia takie, jak: Boże Ciało, Święto Przemienienia Pańskiego, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Autor objaśnia tu również etymologię imion Asumpta, Doloroza, Konsuela Mer-ceda, Newa czy Rozaria. Druga część nosi tytuł „Heorto-nimy". Jak objaśnia autor: „to nazwy świąt kościelnych, państwowych, uroczystości rodzinnych, zawodowych, kulturowych (...)". Znajdzie tu zatem czytelnik informacje 0 andrzejkach, Barbórce, gregoriankach, katarzynkach, kaziukach, marcinkach czy walentynkach, ale także odpowiedź na pytanie, co to są błażejki. Prof. Edward Breza objaśnia również genezę uroczystości Wszystkich Świętych, Dnia Zadusz-nego czy Chrystusa Króla Wszechświata. W trzeciej części, najobszerniejszej, zawarte jest słownictwo związane z siedmioma sakramentami świętymi. To swoiste kompendium wiedzy. Znajdzie tu bowiem czytelnik objaśnienie pojęć chrzest 1 katechumen, ale także terminy: apostazja, apostata, ekskomunika, interdykt, przywilej, immunitet, indult, suspensa, herezja, schizma czy ortodoksja. Znalazły się tu także przesądy związane z chrztem, np. przekonanie, że chrzczone dziecko nie będzie się moczyć, jeśli się je powiezie przez most nad rzeką czy na rzece, oraz przedstawiono zwyczaje weselne, np. błogosławieństwo młodych przez rodziców. W tej części zostały także omówione wyznania chrześcijańskie. W rozdziale o Najświętszym Sakramencie opisano budowę mszy świętej i podano nazwy modlitw, np. oracja, epikleza, embo-lizm czy apologia. W tym rozdziale omówione zostały ponadto naczy- nia liturgiczne i ich przeznaczenie. Z kolei słownictwo związane z sakramentem kapłaństwa pozwala czytelnikowi poznać hierarchię stanowisk kościelnych i funkcji sprawowanych przez duchownych, jak również życie zakonne. Osobne zagadnienie stanowią szaty liturgiczne duchowieństwa. Ostatni podrozdział zaś to leksyka wiążąca się z kultem i domem kultu, czyli świątynią. Mamy tu zatem omówione nazwy elementów budowy bazylik, katedr, kościołów i kaplic. Omawianą książkę cechuje wysoki poziom merytoryczny i interdyscyplinarność. Mamy tu odniesienia do greki, łaciny, również języków nowożytnych. Autor czerpie z kultury ludowej, historii Kościoła katolickiego, jak również odwołuje się do kultury prawosławia. Bliskie są mu także odniesienia do Kaszub. Książkę Słowo Pańskie trwa na wieki czyta się z wielką przyjemnością. Przydatna zwłaszcza dla nauczycieli religii, katechetów, ale i ludzi związanych z kulturą i literaturą. ZENON LICA Edward Breza, Słowo Pańskie trwa na wieki. Ze studiów nad słownictwem religijnym i obyczajowym, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Gdańsk 2015. Edward Breza sł°wo pańskie trwa na wielti -jfmAr. .net ctctjb Mbi pHiino sra# CWftt REKLAMA 3 pomerania.kaszuby Pomerania 72 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 T7i u 0 www.kaszubskaksiazka.pl LEKTURY Radość nad Radunią Wśród propozycji wydawniczych Instytutu Kaszubskiego co pewien czas wychodzą drukiem materiały związane z ruchem tożsamości kaszubskiej i pomorskiej napisane duktem wspomnieniowym. Mając bardziej indywidualny i prywatny charakter opisu zjawisk i ludzi, przynoszą ze sobą poruszający i frapujący obraz, który nasyca żywymi barwami przywoływany świat przeszłości. Tak właśnie się dzieje w najnowszej książce Józefa Borzyszkowskiego o urokliwej okolicy Jeziora Raduńskiego i umiejscowionych w niej dwóch checzach: pierwszej - Klubu „Pomorania" -oraz drugiej, należącej do Autora. Oprócz części historyczno-pamięt-nikarskiej autorstwa Borzyszkowskiego praca Nad Radunią zaopatrzona została w rozległy zestaw aneksów, które w zewnętrzny niejako sposób, a przez to bardzo cenny, komentują oraz uzupełniają to, co zawarł w swoich subiektywnych przecież wspomnieniach założyciel Instytutu Kaszubskiego. Rozpoczyna się zatem od 1968 roku i opisów wędrówek, jakie odbywali młodzi pomorańcy, zwiedzając per pedes okolicę, poznając historię miejsc i opowieści ludzi, a z czasem współtworząc obrzęd ścinania kani we Wdzydzach oraz nieco później natrafiając na chatę państwa Kobielów, która miała się stać bazą wypadową i miejscem spotkań dla członków Klubu. Patrząc na zdjęcia chaty z tamtych czasów, a właściwie jej ruiny, można podziwiać entuzjazm i żarliwość młodych ludzi przystępujących do remontu, choć jak się z czasem okazało, nie wszystkim owego zapału wystarczyło na ciężkie prace porządkująco-fizyczne. W takich właśnie momentach okazywało się, kto naprawdę potrafi się wy- kazać poświęceniem, a kto jedynie deklaracją. Najjaśniejszym chyba momentem owego okresu było wesele Anny Kosznik i Józefa Borzyszkowskiego, w którego ramach także i chata pomorańców została nawiedzona przez licznych gości weselnych. Od 1975 roku - nieco jak opowieść alternatywna wobec dziejów chaty pomorańców - zaczyna się historia prywatnej posesji rodziny Borzyszkowskich w Łączyńskiej Hucie. Obecność budynku na działce w tej miejscowości wynika z faktu przenosin konstrukcji domu z Tuszkowych i umiejscowienia jej na przygotowanych wcześniej fundamentach. Chata bardzo szybko wrosła w krajobraz i już po kilku latach wydawało się, jakby była tam od zawsze. Stawała się zresztą coraz bardziej swojska dzięki takim towarzyszącym jej elementom, jak przydrożna kapliczka św. Franciszka czy budynek gospodarczy dla zwierząt, sad i ogród, które zmieniały powoli okolicę samej zagrody. Wspomniane tutaj zwierzęta przebywające wokół chaty w Łączyńskiej Hucie zostały zresztą dodatkowo opisane w jednym ze wspomnień Borzyszkowskiego, co sprawia, że również „braci mniejszych" odpowiednio dostrzeżono wśród wielu spraw wielkich ludzi. Może to niektórych dziwić, gdyż czy rzeczywiście kozy i gęsi stymulowały dzieje przysiółka skansenowskiego... Jednakże czy bez gromady pierzastych, wełniastych, psich i kocich istot nadra-duńska natura byłaby tak piękna i niepowtarzalna? Następny rozdział pierwszej części Nad Radunią nie jest już tak prowokacyjny, gdyż opisuje gwarne życie towarzyskie toczące się w jednej z chat Łączyńskiej Huty. Goście pojawiali się tutaj tak pojedynczo jak i grupowo, tak miejscowi jak i spoza wioski, tak z Kaszub jak i z całej Polski. Przyjeżdżali z różnych państw Europy, a nawet stron świata. Oznacza to, że Borzyszkowscy potrafili stworzyć wokół siebie pozytywną atmosferę, w której mogły się pojawić sprawy mikro, dotyczące rodziny, spraw codziennych, ale i kwestie makro, związane z językiem, religią i tożsamością. Oczywiście niektóre z wizyt nie były aktem spontanicznym i w pewnych przypadkach można w nich widzieć rodzaj odwiedzin oficjalnych „u pana prezesa" lub „u pana wojewody". Nawet jednak jeśli były to czasami spotkania kurtuazyjne, to nie można odebrać im kolorytu rozmów ludzi prostych i akademików, ludzi stanu kapłańskiego i świeckich, REKLAMA. ~ 'K'\SZU|jSKl kaszubski www.KaszubskaKsiążka.pl zamówienia telefoniczne pod numerem 607904846 LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 73 \ LEKTURY O™™ 0 ^ www.kaszubskaksiazka.pl mówiących po kaszubsku albo po polsku, niemiecku czy angielsku. Dla badaczy kaszubskiej kultury literackiej szczególnie ciekawy jest rozdział wspomnień Borzyszkow-skiego o Seminariach Kaszubskich odbywających się w Łączyńskiej Hucie od 1978 do 1998 roku. Było to zainspirowane przez Lecha Bąd-kowskiego, początkowo robocze, spotkanie piszących po kaszubsku. Rychło wszakże przeistoczyło się w formułę ogólnokaszubskiego forum dyskusji nad historią, kondycją i przyszłością literatury kaszubsko-języcznej. Nie były to konferencje dzisiejszego typu, na których przedstawia się w dwudziestu minutach najważniejsze tezy interpretacyjne, lecz seminaria, na których zaproszeni referenci przedstawiali dłuższe wypowiedzi, te zaś potem były dość wnikliwie omawiane przez pozostałych uczestników seminarium. Dyskutanci mieli różne temperamenty: od spolegliwych do zaczepnych, a na spotkaniach bywały osoby milczące, ale i gadatliwe. Byli tacy, którzy używali argumentów racjonalnych, i tacy, którzy odwoływali się do czynników emocjonalnych. Po Seminariach Kaszubskich w Łączyńskiej Hucie pozostały idee realizowane dziś w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, fotografie w prywatnych zbiorach, programy, osobno wydane drukiem teksty wprowadzające czy wspomnienia Eugeniusza Gołąbka oraz Stanisława Jankego opublikowane w najnowszej książce Borzyszkowskiego. Także inne cząstki Nad Radunią przynoszą wiele informacji o dawnych konstelacjach towarzyskich i rodzinnych, przedstawiając wieś Łączyńską Hutę i jej mieszkańców czy też relacje z wydarzeń rodzinnych Borzyszkowskich, wszystko ilustrowane wieloma biało-czarny- mi lub kolorowymi zdjęciami. Nie każdy jednak rok w chacie był pasmem radości i spełnienia. Bywały również tak dramatyczne wydarzenia, jak pożar, który strawił niektóre cenne przedmioty czy papiery, przynosząc ze sobą nie tylko finansową stratę, ale też smutek i zwątpienie. Po takich wydarzeniach wspominający przystawał nieco w opisie pozytywnych stron posiadania chaty, którą trzeba było przecież stale pielęgnować i remontować, postępując nie wedle własnego pomysłu i potrzeby, lecz dopiero po konsultacji z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Jak już wspomniano, Nad Radunią ma dwie części, pierwszą autorstwa Józefa Borzyszkowskiego oraz drugą składająca się z zestawu aneksów. Dla niektórych czytelników dużą wartość mogą mieć obszerne fragmenty kroniki chaty Klubu „Pomorania", reportaże, relacje prasowe oraz seria wspomnień członków rodziny Borzyszkowskich. Ilość wszakże „tekstów pobocznych" luźno wiążących się z domem w Łączyńskiej Hucie nieco rozwleka i tak obszerną książkę, przez co staje się ona nie tyle opowieścią „o dziejach przysiółka skansenowskiego", co rodzinną księgą pamiątkową, w której publikowane jest każde niemal wydarzenie, wspomnienie czy wiersz. Taki układ kompozycyjny Nad Radunią jest wszakże zrozumiały, jeśli pamięta się o tym, że przedmiot opisu historyka to jednocześnie dom Autora wspomnień. A jednak bliskość przedmiotu i przedstawiającego go podmiotu momentami wywołuje podawanie do druku korespondencji z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w sprawie remontów chaty z różnych lat jej istnienia, czym niewiele osób zapewne jest zainteresowanych. W tym przypadku tak często powtarzane przez Au- tora za Lechem Bądkowskim hasło „wszystko się liczy" moim zdaniem nie ma uzasadnienia. Józef Borzyszkowski w zbiorze Nad Radunią pokazuje przeszłość sprzed czterdziestu lat w aurze przeżywania młodości, ekscytujących spotkań oraz po raz pierwszy doświadczanych wydarzeń. W typowy dla wielu piszących pa-miętnikarzy sposób czyni to tak, że wygląda ona lepiej i ciekawiej aniżeli fakty życia współczesnego. Jednakże jest to rzeczywistość już definitywnie utracona i niemożliwa do wskrzeszenia, dlatego też Autor stara się możliwie wiele ocalić i nasycić odchodzące wydarzenia swoim w nich udziałem. Ma do tego prawo, ponieważ współtworzył ruch kaszubski i dalej to czyni. Można dziś kontestować jego ujęcie, czy też domagać się uwzględnienia innych punktów widzenia. Ale w istocie to on właśnie posiada materiały i własną pamięć, aby pisać o wyglądzie dawnych spraw. Jeśli ktoś widział tamte czasy inaczej, to zawsze może wyrazić swoją wersję drukiem, lecz póki co nie widać nikogo chętnego na horyzoncie. DANIEL KALINOWSKI Józef Borzyszkowski, Nad Radunią... 0 dziejach przysiółka skansenowskiego z „zagrodą kaszubską" w Łączyńskiej Hucie, Instytut Kaszubski, Gdańsk 2016. ... ..... ' * . Rad unią 74 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 m WEJROWÔ. KLUB KSĄŻCZI W DALECZI PRZIŃDNOCE... Öbczas pötkaniô Diskusjowégó Klubu Kaszëbsczi Ksążczi, jaczé bëło 27 łżëkwiata w wejrowsczi bibliotece, nôleżnicë gôdelë ö dokazu Piotra Léssnawë „Slédnô pöbitwa ö Kaszëbë". Östôł ön napisóny i wësłóny na konkurs na pôwiôstka science-fiction pö kaszëbsku ór-ganizowóny przez redakcja gazétë „Kurier Bytowski". Uczastnicë zeńdzenió pödczorchiwelë, że w teksce Léssnawë mómë czekawö zbudowóny świat, w jaczim dzeje sa akcjô, chöc tak pö prôwdze słëchałobë jesz bar-żi wëfulowac gô dialogama i nacéchöwac bohaterów. „Je to bëlny wstąp do ksążczi, jakô wcyg czekô na dokuńczenie" - pöjôwiałë sa głosë ôbczas kôrbiónczi. Na pötkanim béł téż autor, chtëren rzekł, że „Sléd-nô pôbitwa ö Kaszëbë" bëła dlô niegó dopierze pócząt-ka lëteracczi przigödë i zgödzył sa, że wôrt bëłobë do ni wrócëc i zbögacëc usadzony wnenczas swiat. Rôczimë do udzélu w comiesacznëch pôtkaniach Diskusjowégó Klubu Kaszëbsczi Ksążczi. Wszelejaczé informacje ö témach pötkaniów i terminach badą sa pöjôwiałë na internetowi starnie biblio-teczi we Wejrowie (http://biblioteka.wejherowo.pl/). RED. GDINIÔ. ROCZËZNA CENOWE Ödj. ze zbiérów KFK Z leżnoscë 200. roczëznë Floriana Cenôwë w Gdini ôdbëło sa zéhdzenié z prof. Daniela Kalinowsczim, lëteraturoznajôrza z Pömörsczi Akademie w Słëpsku, autora czile nôuköwëch tekstów ö budzëcelu Kaszë-bów ze Sławöszëna. Wëdarzenié, jaczé ödbëło sa 8 maja w sedzbie Kaszëbsczégô Fórum Kulturë, zaczało sa öd zapre-zentowaniô dzélëków „Rozmöwë Pölôcha z Kaszëbą". Pózni prof. Kalinowsczi pókôzôł prezentacja na téma zapëzglonëch kawlów Cenôwë, tłómaczącë m.jin. zmiana jegó pózdrzatku na wespółroböta z pólsczima i rusczima kulturowima elitarna. Dôł téż bôczenié na nadzwëköwó dradżé warënczi, w jaczich dzejôł naji budzëcél, i szukôł ödpöwiedzë na pitanié, co z do-kazów i dejów Cenôwë ostało aktualne do dzysdnia. Örganizatorama pötkaniô bëlë: KFK w Gdinie i gdińsczi part Kaszëbskö-Pómörsczégö Zrzeszeniô. RED. m GŁÓWCZËCE, KLËCZI. WANOGA DO SŁOWIŃCÓW Lezyńsczi part Kaszëbskö-Pömörsczégö Zrzeszeniô zórganizowôł 2 maja wanoga do krôjnë Słowińców. Z Lëzëna reno rëszëlë më autobusa na zôpôd Kaszëb. Pierszi przëstónk më zrobilë w Główczëcach, tam më jesmë zwiedzalë snôżi neögóticczi kóscół i dwór rodu Puttkamerów. Z Główczëców naja wanoga sczerowa-ła sa do Smôłdzëna. Tu wôrt bëło óbezdrzec Nótërné Muzeum, a pótemu zdobëc góra Rowökół, z chtërny ni möżna sa nadzëwöwac widzënköwi Słowińsczegó Parku jaż pó Bôłt i Słëpsk. Östatny przëstónk béł w Klëkach. Drëdżégó maja, jak co roku, można tu pöczëc prôwdzewé i wiesczé żëcé. Wszëtkó bez „Czôrné Wieselé", impreza, chtërna scygô do Klëków setczi lëdzy z całëch Kaszëb, Pólsczi a nawet-ka z zagrańce - programa ö Słowińcach prawie rëchto-wała tam niemiecko telewizjo NDR. W köżdi chëczi möżna bëło cos óbezdrzec, pósłëchac a nawetka zjesc. Örganizatorama zanôlégało na tim, żebë bëło wszëtkó tak, jak za czasu żëcégó w Klękach Słowińców, jaż żôl, że te czasë są ju na wiedno minione. Zrzeszińcóm z Lëzëna tak sa tam widzało, że bëlë jaż do zamëkaniô skansenu i nicht nie mëslôł ö réze nazôd. MIECZËSŁÔW BËSTRÓN m LABÓRG, CZÔRNY MŁIN. „CËŻ JE CZËC? RADIO KASZËBË!" Krajowó Radzëzna Radiofonie i Telewizje mô przëjim-niaté nowé kóncesjowé decyzje. Öbczas zeńdzenió 31 maja rozsądzëła m.jin. ó rozszerzwienim koncesje dlô stowôrë Ziemia Pucka z sedzbą w Czórnym Młinie ó nową stacja w Labórgu-Skórowie. To rozszerzwienié tikó sa Radia Kaszëbë, jaczé nadówó audicje sczero-wóné do kaszëbsczi spólëznë, w dzélu pó kaszëbsku. Ju za czile miesący dzaka decyzje KRRiT tego radia badą móglë bez tôklów słëchac mieszkańce całego labórsczégó i wikszoscë słëpsczégó krézu, a króm te w tëch dzélach wejrowsczégó krézu, gdze donëch-czôs słabó bëło czëc audicje ti rozsélnicë (np. w gminie Gniewino). Poprawi sa téż sygnał w Serakójcach i ókólim. Labórskó czastotlëwósc to 94,9 MHz. Stowóra Ziemia Pucka mësli téż ó rozszerzwienim koncesje w Bëtowie. Pierszé kroczi w ti sprawie óstałë ju zrobione. RED. LËPINĆ-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA 75 \ KLËKA m BANINO. RONDO MIONA LABUDË Ödj. z archiwum E.P. Prof. Gerat Labuda mô swöje rondo w Baninie. Uroczësto ostało to pôcwierdzoné 7 czerwińca ödkrëcym i póswia-cenim tôflë z miona Profesora. Bédënk taczi pözwë baniń-sczégö ronda, jaczć powstało na skutk łońsczi modernizacji drodżi Miszewó - Banino, zgłosył molowi part Kaszëb-skö-Pömörsczégö Zrzeszeniô. Zgoda na ta propozycja dała jesz w uszłim roku Mieskô Radzëzna w Żukowie. Öbczas uroczëznë symboliczną blewiązka mielë prze-caté: Burmëster Gminë Żuköwö Wöjcech Kanköwsczi, przédnik Miesczi Radzëznë Witóld Szmidtka, direktor Zarządu Pöwiatowëch Dróg Andrzej Puzdrowsczi, wice-przédnik Radzëznë Kartësczégó Powiatu Eugeniusz Prëcz-kówsczi, przédniczka partu KPZ w Baninie Elżbieta Prëcz-köwskô i przedstôwca kaszëbsczi młodzëznë Róbert Groth. Pôswiacył tôblëca i rondo môlowi proboszcz ks. dr Daniel Knapińsczi. Późni gósce i organizatorze przeszłe do Spódleczny Szköłë m. ks. Józefa Bigusa w Baninie. Tam ostała zapre-zentowónô póstacjô prof. Labudë. Bëło téż wraczenié nôd-grodów i titlów ksyżenczi i ksacô Kaszub dlô nólepszich młodëch wësziwôrzów. Na zakuńczenić ódbéł sa II Powiatowi Konkurs Dzec-nëch Wokalno-Tuńcowech Karnów. Z szesc wëstapującëch nôwëżi béł ótaksowóny wëstap karna Mali Hopowianie. red. WD KASZËBË. 20 MATURAŃTÓW Latos kaszëbską matura zdôwało 20 młodëch lëdzy z Brus, Köscérznë, Pucka, Kartuz, Bëtowa, Przed-kówa, Gdinie i Wejrowa. Żebë zdać, muszelë napisać pisemną prôca, przetłómaczëc tekst i ódpówie-dzec na pitania tikającé sa lëteraturë. Wszëtczé latosé deklaracje zdôwaniô egzaminu dozdrzeniałotë z kaszëbsczégö jazëka trafiłë do Ökragówi Egzaminacjowi Komisje we Gduńsku, co öznôczô, że podeszłe do niegó leno uczniowie z pömörsczégö województwa. Maturańtowie bëlë ze szkółów w Brusach (7), Pucku (3), Kartuzach (3), Köscérznie (2), Przedkówie (2), Bëtowie (1), Gdini (1) i Wejrowie (1). Kaszëbsczi je westrzód przedmiotów do wëböru na maturze. Rezultatë egzaminu z niegó mają znaczënk chócle dló tëch, co chcą sztudérowac kaszëbską etnofilologia na Gduńsczim Uniwersy-tece, gdze za zdóną matura z kaszëbsczégó badą przëznóné dodôwköwé pónktë. red. na spödlim wiadła nastarniekaszubi.pl mSŁËPSK. KASZËBSCZI DZEŃ NA AKADEMIE }u trzecy rôz óstół zórganizowóny „Kaszëbsczi Dzćń na Pómórsczi Akademie". Rozegracja, jako ódbëła sa na holu Filologiczno-Historicznégó Wëdzélu, przërëchtowało Akademicczé Kaszëb-sczé Koło, co dzejô kól słëpsczi iiczbówni. Impreza zaczała sa ód wëstapu karna Perlë ze Spódleczny Szkółë nr 2 w Słëpsku. Pózni m.jin. bëło czëtanié wiérztë Juliana Tuwima „Lokomotywa" pó kaszëbsku. Delë sa na to: senatora Kazmiérz Kleina i prof. Adela Kuik-Kalinow-skó, jakô zajimó sa Akademicczim Koła kól PA. Przëszëkówóné óstałë téż rozmajité kónkursë z nódgrodama dló dzecy i starszich uczastników. Öb całi dzćń chatny móglë pószmakac kaszëb-sczégó jestku. Uczastnicë óbzérelë téż wëstôwk „20-lecie Instytutu Kaszubskiego". Ö Instituce ópówiedzôł prof. Daniél Kalinowsczi, a prof. A. Kuik-Kali-nowskô prezentowała ksążczi z cyklu Biblioteka Kaszëbsczich Pisarzów. Impreza zakuńcził hip-hopówi wëstap karna EndRiu& Stachu. Hónorowima patronama bëlë: Przćdnik Kaszëbsczégó Parlamentarnego Zespołu Ka-zmićrz Kleina i Słëpsczi Starosta Zdzysłów Kóło-dzejsczi. red. 76 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KLĘKA m KARTUZE. 70 LAT MUZEUM Ju öd sédmëdzesąt lat dzejô Kaszëb-sczé Muzeum m. Francëszka Trédra w Kartuzach. Z ti leżnoscë 2 czerwiń-ca ödbëłë sa jëbleuszowé uroczëznë. Zaczałë sa mszą w köscele sw. Ka-zmierza ödprôwioną przez tamecznego proboszcza ks. Riszarda Różëcczé-gö i ks. dzekana Piotra Krupińsczegó. Późni uczastnicë pójachelë do sedzbë Muzeum, gdze przëwitała jich dzys-dniowô direktorka tegö môla Barbara Kąkól (pól. Kąkol). Westrzód góscy belo wiele przedstôwców cen-tralnëch i samórządowëch wëszëz-nów, rozmajitëch institucji kulturę i Kaszëbskö-Pömórsczégó Zrzesze-niô. Przëjachôł téż syn załóżcë kar-tësczégó Muzeum Andrzej Tréder z familią. W artisticznym dzélu wëstąpiła Damroka Kwidzyńskó i Regionalne Dzecné Karno „Słunôszka" ze Spódleczny Szkole nr 2 w Kartuzach. Westrzód góscy, jaczi żëczëlë Muzeum pöstapnëch lat brzadnégó dzejanió, bél przédnik KPZ prof. Edmund Wittbrodt, chtëren pódczorchnąl, że Zrzeszenie i Muzeum mają jistné • CIECHOCINEK, PRZYSIERSK, TORUŃ. WYCIECZKA ŻUKOWSKIEGO ZKP Członkowie i sympatycy żukowskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego pod koniec maja odwiedzili najpiękniejsze zakątki pobrzeża Dolnej Wisły. Nie zapomnieli także o kaszubskich korzeniach. Nawiedzili grób Floriana Ceynowy w Przysiersku koło Świecia. Wędrówkę rozpoczęli na granicy Kujaw, w malowniczym Ciechocinku. Przy pięknej, prawie letniej pogodzie, stanęli na sławnym deptaku, poznając walory miejsc tak ważnych dla zdrowia i dobrego samopoczucia, ale i smaku Polaków ostatnich dwóch wieków. Tężnie zapewniły naszym wędrowcom orzeźwiającą mgiełkę. Średniowieczny Toruń przywitał Kaszubów z Żukowa iście letnim upałem. Pewną zagadką pozostanie kwestia, w której z czterech kamienic rodziny Koperników urodził się Mikołaj. Przez céle i są brzada robótë tëch samëch lëdzy. Swóje żëczbë wësłôł téż prezydent Andrzéj Duda, jaczi zagwësnił ó swój im uwóżanim dlô wielelatnégó dzejaniégó Muzeum. Barbara Kąkól ópówiedzała ó historie kartësczégö môla, wspómnała przë ti leżnoscë donëchczasnëch direkto-rów ti institucji. Pódczorchnała téż, że Muzeum nie je miectwa direktorów ani muzeówników, ale nórodnym dobra. Pódzakówała wszëtczim dobrzińcóm czerowónégö przez sebie mola, a óso-blëwie muzeówému prowadnikowi Tadeuszowi Wance (pól. Wańka). wieki jednak o tym nie myślano, gdyż dopiero goszczący tu w 1812 roku Napoleon Bonaparte odkrył Kopernika torunianom. Po smacznym obiedzie na starówce żukowianie udali się do sławnego Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II. Jest to jedno z dzieł redemptorysty o. Tadeusza Rydzyka, z którym także była możliwość zamiany kilku słów. W pięknej świątyni można było uczcić relikwie św. Jana Pawła II i poznać dzieje innych polskich świętych, szczególnie tych z ostatnich czasów. Pod Świeciem zrzeszeńcy szukali niewielkiej wsi Przysiersk, gdzie na kociewskiej ziemi spoczywa ojciec regionalizmu kaszubskiego dr Florian Ceynowa. W sąsiednim Bukowcu żył, tworzył, leczył ludzi, gospodarzył, uważany tam za oryginała, ten wielki budziciel Kaszubów. Po złożeniu na grobie wiązanki kwiatów z czarno-żół-tymi szarfami i modlitwie za zmarłego patrona spraw kaszubskich żukowianie Pó zakuńczenim oficjalnego dzélu uczastnicë öbzérelë Muzeum i wëstôwk namieniony Francëszce Majkówsczi, jaczi óstôł przëszëkówóny w wespółro-bóce z Muzeum Kaszëbskó-Pömörsczi Pismieniznë i Muzyczi we Wej rowie. Z leżnoscë jëbleuszu bëła téż w Kar-tësczim Centrum Kulturë projekcjo filmu ó Francëszku Trédrze. Uroczëznë ódbëłë sa pöd patronata Minystra Kulturë i Nôrodny Spôd-kówiznë Jarosława Sellina, Burméstra Kartuz Mieczësława Gółuńsczegó i Starostę Kartësczégô Powiatu Janinë Kwiecień. red. Ödj. J. Belgrau Ödj. J. Belgrau Bursztynową Autostradą udali się z powrotem w rodzinne strony. józef belgrau *U?EU«MUVf$«IE Ödj. DM LEPIŃC-ZELNIK 2017/POMERANIA 77 KLËKA m WDZYDZE. Ô SKANSENIE DLÔ NÔMŁODSZICH 7 czerwińca w chëczi z Öseka na terenie Muzeum - Kaszëbsczégö Etnograficznego Parku we Wdzydzach östôł ötemkłi wëstôwk „Muzeum do zabawy?". Je on adresowóny tak do dzecy, jak i starszich, chtërny sa nima zaji-mają. Mô na atrakcyjny i nowóczasny ôrt pokazać historia pöwstaniô Parku, wëtłómaczëc założenia i céle usadzy-waniô muzeów na wolnym lëfce, opisać robota etnologów, antropologów i etnografów. Wëstôwköwi towarzi publikacjo Małe światy. Ji zamkłosc je spartaczono ze scenarnika ekspozycje. Farwné, czekawé öd graficzny stronë, tej-sej szpörtowné óbrôzczi są öpiarté na archiwalnëch materiałach Kaszëbsczégó Etnograficznego Parku. Tak wëstôwk, jak i publikacjo ódpówiódają m.jin. na pitania: Co to je etnograficzne muzeum? Skądka póchódzy pozwą skansen? Jak i dlôcze pöwstôwają muzeówé kolekcje? „Muzeum do zabawy?" uroczësto ótemklë: Marszôłk Pómórsczégó Województwa Mieczësłôw Struk i direktorka wdzydzczégô môla Katarzëna Kulikówskô. W artisticznym dzélu wëstąpiło fölklorowé karno Mali Kaszubi z Zespołu Szkółów w Wąglëköjcach. RED. NA SPÔDLIM INFÖRMACJÓW MKEP WE WDZYDZACH Ödj. z archiwum MKEP we Wdzydzach BETOWO. PROMOCJO NOWEGO VADEMECUM m WIUO, m fi m wt m RUCH KASZUBSKO-POMORSKI KASZËBSKÖ-PÖMÖRSKÔ RËSZNOTA KASZËBSKÖ-PÖMÖRSKÔ RËSZNOTA Kołu 9*>n#fif3o W Miastowi Bibliotece w Bëtowie 30 maja ödbëło sa zćńdzenić z prof. Cezarim Obracht-Prondzyńsczim, autora ksążczi Ruch kaszubsko-po-morski. Ludzie - instytucje - idee... Je to nónowszi dzél z serii Kaszëbsczé Vademecum. Ksążka öpisywô dzeje kaszëbskó-pómörsczi rësznotë. Wedle autora poznanie tëch dzejów je nieóbéfidné, żebë zrozmiec historia całégö Pómórzó, a téż to, kim są dzyso Kaszëbi. Jak napisôł we wstąpię do swóji publikacje: Dragô wej bë bëło zrozmiec nônowszą historia Kaszë-bów, rozwij kaszëbsczi kulturę, ale téż zmianë, jaczé nastałë w uszłëch dwiich stalatach na Pömörzim, bez daniô bôczeniô na nadzwëkôwé zjawiszcze, jaczim bez wątpieniô bëła i östôwô kaszëbskô rësznota. Ji znaczënk zanôlé-gô na tim, że nie je öna leno brzada aktiwnotë Kaszëbów (a tak pô richtoscë - kaszëbsczich prowadników). Równo prôwdzëwé zdôwô sa cwierdzenié, że do tegö, kôgiim są Kaszëbi, jaczé je jich dzysdniowé óbliczé, juwernota, kultura ipôczëcépöspólnotë, doprowadzëłë starë pôsobnëch pökôleniów kaszëbsczich dzejarzów. Tak tej - Kaszëbi usadzëlë m WEJROWÔ. RONDO GRIFA PÔMÔRSCZÉGÔ Wejrowsczé rondo parłaczącé szasëje Patoka, Necla i Pömór-sczégö Grifa udostało pözwa Krëjamny Wojskowi Organizacje Grif Pómörsczi. Nazwa ta mô przëbôcziwac mieszkańcom i lë-dzóm, co badą tu przejeżdżać, ô rolë, jaką nôleżnicë ti organizacje mielë w biôtkach ó samóstójnosc Pölsczi. Uroczëznë zaczałë sa mszą w kôscele sw. Bôromeusza we Wej-rowie, pózni przë zwakach órkestrë Wöjnowi Marinarczi ódbéł sa przemarsz w czerënku ronda, gdze béł dalszi cyg wëdarzeniô. Inicjatiwa nadaniô taczi pózwë wëszła m.jin. öd wejrowsczich licealistów Krësztofa Białka i Zuzannę Frey, jaczi pödczorchiwelë, że mają nôdzeja, że lëdzy jadącëch przez rondo zaczekawi jego pózwa i zaczną szukać infórmacjów tika-jącëch sa historie ti organizacje. RED. (NA SPÔDLIM WIADLA W TWÖJI MÔRSCZI TELEWIZJE) rësznota, ale równoczasno ta rësznota twörzëła w wiôldżim dzélu Kaszëbów. Promocja w bëtowsczi bibliotece prowadzył znóny gazétnik, przédnik Redakcjowégó Kolegium „Pomeranie" Pioter Dzekanowsczi. Öbczas zćńdze-nió prof. Obracht-Prondzyńsczi pód-czorchiwôł, że kaszëbskô rësznota je nadzwëkówim zjawiszcza, a powstała dzaka roboce leno pora póstacjów -przédno Mrądżi, Cenôwë i Derdow-sczégó. Przëbôcził téż bëtowsczégô pastora Szëmöna Krofeja, jaczi miôł cësk na uchowanie kaszëbiznë we-strzód ewanielicczich mieszkańców Pómórzôi Ksążka ö kaszëbskö-pómórsczi rësz-noce óstała wëdónô przez Kaszëbskô--Pömórsczé Zrzeszenie i Kaszëbsczi Institut. Może ja kupie m.jin. w inter-netowi ksagarnie kaszubskaksiazka.pl. RED. (NA SPÔDLIM WIADŁA NA STARNIE KASZUBI.) 78 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KLËKA m KARTUZË. ROZRZESZENIÉ KONKURSU WIÉDZË Ö KASZËBACH Konkurs Wiédzë ö Kaszëbach órga-nizowóny przez „Dziennik Bałtycki" i Kaszëbskô-Pômörsczé Zrzeszenie przë financowim wspiarcym przédnika Sejmiku Pömörsczégö Województwa ôstôł rozrzeszony ju 21. rôz. 24 maja w Kartësczim Centrum Kulturë jesmë pôznelë jegö dobiw-ców. Uczastnikama bëlë uczniowie ze szköłów kartësczégö, köscersczégô, wejrowsczégö, bëtowsczégö i labór-sczégö krézu. Konkursowe pitania tikałë sa przédno terenu dzysdnio-wëch Kaszub, ale dzél z nich wëmô-gôł téż ôglowi wiédzë ö Zôpadnym Pömörzim. Céla konkursu je rozsze-rzwienié zainteresowaniô Kaszëba-ma westrzód dzecy i młodzëznë, a ósoblëwie historią swój i familie, môlëznë i regionu, tej żebë dobëc, musz bëło znac żëcé i zwënédżi re-gionalnëch dzejarzów, geografia Kaszëb, jich tradicje i jazëk. Konkurs ódbéł sa w sztërzech kategoriach. Hewô laureacë: Spödleczné szköłë kl. I-III Paulëna Zabórowskô, Zuzanna Szuster, Nikóla Fórmela Spödleczné szköłë kl. IV-VI Anna Leik, Damión Treder, Rozalio Förmella, Milena Swiątek-Brzezyńskó Gimnazja Zuzanna Pieksza, Jón Żëwicczi, Monika Bednarek, Bartosz Manikówsczi Wëżigimnazjalné szköłë Witosłôw Prëczkówsczi, Damión Bórzëszköwsczi, Barbara Knitter, Agata Reclaf Nôdgroda przédnégö redaktora ga-zétë „Dziennik Bałtycki" Mariusza Szmidczi Nicole Mëszk Nôdgroda przédnika Sejmiku Pömörsczégö Województwa Jana Kleinszmidta Kacper Wëdrowsczi RED. Ödj. http://gimnazjum.luzino.pl m WEJROWÖ, LËZËNO. ÖSTATNÉ TACZÉ SWIATO Lezyńsczć Gimnazjum slédny róz swiatowało zakuńczenie roku pód pa-tronata Kaszëbskó-Pómórsczich Pisa-rzów. Swóje swiato szkoła óbchódzy wiedno w jinym môlu, tim raza w wej-rowsczim Muzeum Kaszëbskó-Pómór-sczi Pismieniznë i Muzyczi. W uszłim szkołowim roku gimnazjaliscë tczëlë przede wszëtczim pamiac Jana Piepczi. Öb całi rok uczniowie póznôwelë jegó utwórstwó i ódwiedzywelë sparłaczoné z nim place, a téż przëszëköwelë przed-stôwk „Chóróbskö", jaczi wëstawilë ób-czas uroczëznë. Pó likwidacji gimnazjum, co je skutka refórmë systemu edukacje, na spódlim dzysdniowi szkółë mó powstać ód séw-nika nowo spódlecznó szkoła, jakô téż mô miec kaszëbsczégó patrona. Badze nim honorowi óbëwatel wejrowsczégô powiatu, wióldżi historik prof. Gerat Labuda. RED. „Na tej niezwykłej uroczystości nie może zabraknąć Kaszubów! Z całego serca zapraszam więc Pana wraz z licznymi przedstawicielami, w Waszych pięknych strojach, do udziału w pielgrzymce dziękczynnej". Na ta róczba ódpówiedzelë przedstówcowie gduń-sczégö, kartësczégö, wiólżińsczegó, seraköjsczégô i grëdządzczégó partu. Latosé óbchódë zaczałë sa ód piel-grzimczi z relikwiama sw. brata Alberta Chmielowsczégó. Nówóżnié-szim pónkta świata bëła mszó z udzéla przedstówców Episkopatu Pólsczi. Pó uroczësti Eucharistie béł czas na zôbawa ósoblëwie dló nómłodszich pielgrzimów, na jaczich żdało Miasteczko dló Dzecy. Nie zafelowało téż muzycznëch koncertów i jinëch atrak-cjów. Wiele Kaszëbów przëjachało do Warszawę w regionalnëch ruchnach, dzaka czemu wëprzédniwelë sa westrzód rzmë pielgrzimów z całi Pólsczi. RED. m WARSZAWA. KASZËBI NA SWIACE DZAKCZËNIENIÔ Ju öd 2014 r. Kaszëbi wëprzédniwają sa westrzód pielgrzimów. Ödj. DM Öd czile lat przedstówcowie Kaszëbów jeżdżą na rokroczne Swiato Dzakczë-nienió do swiatnicë Bóżi Öpatrznoscë we Warszawie. Tim raza ódbëło sa ono w niedzela 4 czerwińca, a warszaw-sczi metropolita kardinół Kazmiérz Nëcz (pól. Nycz) póstapny róz wësłôł pismiono do przédnika Kaszëbskó--Pómórsczégó Zrzeszenió z prośbą ó przëjachanié na uroczëznë: Jak napisół: LEPIŃC-ZfLNIK 2017 / POMERANIA / 79 KLËKA TURSKO. I KASZEBSCZI DZEN Ödj. DM W płakny môl, przed neôbarokôwim pałaca z kuńca XIX stalata przëspó-sobionym dlô jegö dzysdniowëch mieszkańców, przërôcził 6 czerwiń-ca 2017 roku Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy (SOSW) w Tursku na swój I Kaszëbsczi Dzeń. Potkanie prowadzëła szkolno Izabella Marczińskó w towarzëstwie Tomasza Fópczi. Serdeczno pöwitelë wło-darzów: miastecczégö wicestarosta Zbigniewa Batkö, wiceburmésterka Miastka Éwa Kapłan, szôłtëska Tur-ska Agata Öchromöwicz, radnëch Sejmiku Pömörsczégö Województwa, przedstôwców rozmajitëch institucjów, direktorów szköłów, przedstôwców stowôrów, włôscëce-lów firmów z ökölégö, kaszëbsczich dzejôrzów i wszëtczich jinëch góscy. Pótemu direktorka SOSW Renata Machalewskô przedstawiła historia i dokazë óstrzódka w Tursku. Ju na Stegnie do dworu bëło znac, że organizatorze włożëlë wiele serca w zrëchtowanié potkania: pórozwie-szóné wkół cepłé słowa pówitanió w rodny mowie, wszadze farwné kaszëbsczé dekoracje. Przed budinka żdelë na góscy organizatorze, wraczi-wającë darënczi i „Informator dlô góscy". Céla zeńdzenió bëło poznanie rozmajitëch starnów kaszëbsczi kulturë. Bënë wëstôwk kaszëbsczégó wësziwku uczniów i góspódôrzów óstrzódka. Pod celtama stanowiszcza z artisticznyma racznyma dokazama. Artiscë prowadzëlë tu warkównie kaszëbsczégó kuńsztu: pókózk maleńko w na szkle - Hana Bartczak, nóuka kaszëbsczégó wësziwku - Justina Ginter. Pód óka Julitę Gasztich mógł sa uczëc „decupage'u" z kaszëbsczima kwiatama. Nie felało u göscynnëch Kaszëbów warkówniów tikającëch jôdë: Ana Balcerzak uczëła pieczenió franceszkańsczćgó chlebka, a w pie-czenim purclów pómógół Dariusz Machalewsczi. Na stojiszczu Hanë Abram szło sa przëzdrzec kaszëb-sczim pupkom i wszelejaczim jinym racznym dokazóm. Góspódórze roz-mielë wëkörzëstac do rozegracjów téż kaszëbską roda. Krótko pałacu bëło jezoro! Małgorzata Petrina (pól. Petryna) i Magda Jadraszkó (pól. Ję-draszko) ni muszałë wiele zachacy-wac na czółenka. Na binie tańcowałe, spiéwałë, grałë karna z rozmajitëch strón Kaszëb. Na zóczątku busznił sa „Jantar" -Karno Pieśni i Kaszëbsczégó Tuńca z Mótarzëna. Dzaka cekawi pantoni-mie góspódórzów póznelë óbzérócze dokóz „Stworzenie Kaszëb". Zaprezentowała sa „Harmonia" z Mie-skó-Gminnégó Östrzódka Kulturë w Miastku pód czerënka Irinë Ren-gach. „Krósniata" ze Słosynka prowadzone przez Helena Binczik bawiłë sa w „Sztërë mësze", „Jeden, dwa..." i „Szewca". Karno instrumentalno--spiéwaczé z Piaszczinë prowadzone przez Kristina Gółuńską zaprezentowało trzë dokazë w kaszëbsczim jazëku: „Szkoła", „Redosc nópiak-niészich lat", „Psalm dló Ce". Uczniowie Karna Szkółów w Dretiniu, chtërnych uczą tam kaszëbsczégö jazëka Éwa Kowalik, Ana Stefańskó i Andrzej Bohdan, zachacywelë do wespólnégó spiéwanió kaszëbsczich piesniów. Na placu ucëchło, czej wiceprzédniczka Stowórë Rozwiju Dretinsczi Zemi Joana Gil-Slebó-da (pól. Gil-Śleboda) ópówiódała ó swój i łączbie z ulëdóną kaszëbską usódczënią Aną Łajming i czëtała ji bójka „Pies i kot". Cekawi béł binowi pókózk „Szpédżel" uczniów z Boro- wego Młina pód czerënka Móniczi Richter. Kaszëbsczé tuńce poznać szło dzaka uczniom ze Szlachecczé-gó Brzézna prowadzonym przez Éwa Swiątk-Brzezyńską (pól. Świątek--Brzezińska). „Brëkówny je drëch", „Mowa serc", „Mój tatko kupił koza" -spiéwelë uczniowie z Karna Szkółów z Łupawë, chtërnëch przërëchtowała Zuzana Małek. Kruta kaszëbsczich tuńców óbezdrzelë jesmë i słëchelë słowów pieśni „Leno të" dzaka uczniom SOSW w Bëtowie i jich szkolny Lidii Pietrulewicz. Darënkama ód Stwórcë urzeklë mółi artiscë SOSW w Wej rowie, przërëchtowóny przez Celina Szachówską, w piesniczce „Dzecnó pomóc", „Strzód leśnych drzéw" i „Kaszëbë". To sa wić, że ób czas reczitalu Tómka Fópczi bëłë wióldżé brawa! Dopówiém jesz, że uczennice Kaszëbsczégó LO w Brusach óbda-rowałë karna góspódórzów i karna z Bëtowa a Wejrowa kaszëbsczima słowórzkama, a na drëdżi dzeń busz-niłë sa w liceum kaszëbsczima wzo-rama na swójich nokcach, misterno wëkónónyma przez Agata Fronczak. Wszëtkó w Tursku wtórzëło kaszë-biznie. Nawetka bëlné wiodro. Wia-ter dopierze sa zriwół, czej młodëch-ny Mieszko Topólewsczi z Dretinia, méster nad méstrama akordeonu, piakno ódegrół czile kaszëbsczich frantówków i kaszëbsczi himn. Jem gwësnô, że dobrodzeje: Aqua-mar Miastko, Ex-pro Wałdowo, Kaszëbskö-Pömórsczé Zrzeszenie Part w Miastku, Henrik Telesyńsczi, Pioter Krupka (Optim), Elżbieta i Paweł Gawłowie (Royal), Sztefón Rudnik (motorizacyjny króm), Mariusz Spalik („Mar gum"), Tadeusz Mazurek („Rogalik"), Dawid i Joanna Smigel (pól. Śmigiel), Krësztof Pówałka („Piekiełko"), Hurtownio Spóżiwczó - Kristina Ninca, Hurtownio „Szczepan", Mariusz Buble-wicz (kómputrowó firma), Pioter Żmuda Trzebiatowsczi („Bol-Lip"), dzaka chtërnym miałë mól taczé ro-zegracje, mogą bëc buszny, że jich dëtczi i wszelejakó wspómóżka szłë w dobré race, a kaszëbskô kultura rozkóscérza sa dalek a szerok. FELICJO BÔSKA-BÖRZËSZKÔWSKÔ 80 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 KLËKA mKÔSCÉRZNA.ZNAJĄ PÔŁNIOWÖKASZËBSCZICH ARTISTÓW }u ósmi rôz östôł zörganizowóny konkurs „Kaszubi wczoraj i dziś". Béł ön sczerowóny do uczniów gimnazjalnëch szkółów z pömörsczégö województwa. Latosą edicja pózwelë: „Józef Chełmow-ski, Marian Mokwa i Kazimierz Jasnoch - artyści z Południa Kaszub". Téma je spartaczono - co je tradicją tëch konkursów - z patrona uchwôlonym przez Kaszëbskö-Pömörsczé Zrzeszenie, chtër-nym je latoś Józef Chełmówsczi. Finał (trzecy etap) ödbéł sa 24 maja w kóscersczi Widzawiszczowi Salë m. Lubomira Szopińsczćgó. Öbsadzëcele (prof. Tadeusz Linkner - przédnik, dr Romuald Bławat, dr Krësztof Jażdżew-sczi, dr Tomósz Semińsczi, Dario Meger 8L - sekretera) rozsądzëlë, że pierszi mól mdze miała Urszula Góstomczik (Zespół Szkółów w Swórach, prowadzącó szkolno - Marzena Börzëszkówskô), drëdżi Bartosz Marczik (Zespół Sztół-ceniô i Wëchówaniô we Wiôldżim Klinczu, prowadzącó szkolno - Marzena Kóscelskó-Pastwa), trzecy Marzena Krapkówskó (Publiczne Gimnazjum nr 2 w Żukowie - prowadzącó szkolno Anita Mądro). Wszëtczé rezultatë są na starnie: http:// muzeumziemikoscierskiej.com.pl. Organizatora konkursu bëło Muzeum Kóscersczi Zemi w Kóscérznie, wespół-órganizatorama Burméster i Radzëzna Miasta Kóscérzna, Kaszëbskö-Pômörsczé Zrzeszenie Part w Kóscérznie, Kóscersczi Dodóm Kulturę w Kóscérznie. red. Ödj. http://muzeumziemikoscierskiej.com.pl Ödj. ze zbiérów E.P. Uczniowie spódlecznëch szkółów wzalë udzél w X edicje Wójewódzczégö Konkursu Kaszëbsczi Spiéwë m. Jana Trep-czika w Miszewie. Öd samégó zócząt-kii céla tëch muzycznëch miónków je rozkóscerzanié utwórstwa Méstra Jana i jinëch usódzców kaszëbsczich śpiewów. Örganizëje je Spódlecznó Szkoła w Miszewie, jako mó prawie miono Jana Trepczika, wespół z banińsczim parta Kaszëbskó-Pömôrsczégó Zrzeszenió. Kóżdi z uczastników muszôł wëkónac dwie wëbróné piesnie - jedna autorstwa Trepczika, a drëgą jinégó kaszëbsczégó utwórcë. Wedle jurorów (Aleksandra Janus, Sławomir Bronk, Robert Groth) nólepi zrobilë to: Kategorio kl. 0-1 1. Aldona Cybulskó, 2. Hanna Samule-wicz, 3. Małgorzata Laskowskó Kategorio kl. II-III 1 Zofiô Jelińskó i Daniel Radecczi, 2. Nicola Krawczik, Natasza Warmówskó, 3. Zuzanna Chilewskó; wëprzédnienié: Kamila Ösowskó, Julio Żołnowskó Kategorio kl. IV-VI 1. Amelio Krause i Aleksandra Rut-kówskó, 1. Michół Król, 2. Oliwio Ja-gusiak, 3. Aleksandra Biłanicz; wëprzéd-nienié: Oliwio Ökuniewskô, Patricjó Marszałkowsko, Paweł Serkówsczi. Specjalną nôdgroda przédniczczi partu KPZ w Baninie dló nôlepszégö uczastnika z gminë Żukowo dostelë Agata Fópka i Jakub Czoska. RED. B DRETIŃ. ARTISTICZNÉ POTKANIA Dzejórze Stowôrë Rozwiju Dretiń-sczi Zemi, Szôłtëstwó Dretiń i Nadlesyństwó Dretiń przërôczilë do Leśny Szkółë „Pod Jodłą" (dzélu lasowi edukacyjny stegnë w mólo-wim parku) na „III Wiejskie Konfrontacje Artystyczne". Zgodno z tradicją tëch pótkaniów naczałë sa sygnała na jachtarsczim rogu, ódegrónym tim raza przez Huberta Należitégö - ucznia Lesnégó Technikum w Warcynie. Joana Gil-Sle-bóda z Dretinia i Éwa Stachówskó z Krajeńsczćgó Miasteczka prosëłë pósobicą na bina rozmajité karna: muzyczne, wókalno-muzyczné, tuńcewne z Tëchómia, Tarnówczi, Trzebielina... Zabówiół kabaret „Szpilka" z Miastka, a dzaka Kri-stinie Chwójnicczi i Wółodii Drozdowi z Bëtowa niosłë sa pó ókólim ukrajińsczć piesnie. Widzałë sa stroje, śpiewanie i szpôsë „Pietruchów" z Biesowiców k. Kapie. Słechińce nie delë tak zaró zlezc z binë akordeonowemu kwartetowi „Fantango" z Miastka, a „Leśna Cytra" z Sypniewa rócziła do tuńca. Z uwógą wsłëchiwała jem sa w spiéw dretińsczich uczniów -nen kaszëbsczi akcent rozegra-cjów. Wespólëznie szkółë nôleżą sa gratulacje za stara i rozwij bël-notë rodny mówë westrzód mło-dzëznë! Organizatorze dzakówelë dobro-dzejóm za wszelejaką wspómóżka, a strzód nich ks. proboszczowi Jerzimu Ruszkówsczému z Dretinia, Wiesczim Göspódënióm, Reginie Białk z Kóscérznë za warczi kaszëbsczégó kunsztu. „Wiejskie Konfrontacje Artystyczne" dérëją wiedno trzë dni. Nie dało sa tim raza óbezdrzec spektaklu Teatru Inni, bëc na wieczorze autorsczim Barbarę Białowąs z Warszawę, pósłëchac koncertów Muzyczny Örkestrë Szkółë i kwartetu „Ab-solventis" z Miastka. felicjo bôska-bôrzëszkôwskô [WOJEWÓDZKI ESSBSfI m MISZEWO. SPIEWELE DOKAŻE MÉSTRA JANA /POMERANIA 81 r"* KLĘKA m CZĄSTKOWO. UCZNIOWIE Z GORE NÔLEPSZI! „Czy znasz tę baśń?" - to pözwa drëdżé-gö wójewódzczégö konkursu dlô trzecëch klas, jaczi ödbéł sa w Cząstko wie. Uczast-nicë muszelë sa pöchwalëc wiédzą na téma m.jin. kaszëbsczich legendów. Öbsądzy-welë jich: Róman Drzéżdżón z Muzeum Kaszëbskö-Pömörsczi Pismieniznë i Mu-zyczi we Wejrowie, direktorka Gminowi Bibłioteczi w Szëmôłdze Iwóna Piastowsko i znajôrka kaszëbsczich brawadów Honorata Pesta. Zgłosëlë sa uczniowie z 26 szköłów z całégö pömörsczégö województwa. W artisticznym dzélu wëstąpilë uczniowie z Cząstkową ze szpetôkla ö początkach pölsczégö państwa (przëszëköwelë jich do wëstapu szkolny z molowi szkole - Jolanta Uhlenberg i Tomôsz Piotrowicz). Konkurs dobëlë dzecë ze szkole m. Jakuba Wejhera w Górze (przërëchtowóné przez Lucyna Lessnau), drëdżi plac zajała szkoła m. Jana Pawła II w Łebnie (szkolno Anna Wałdow-skó), trzecy szkoła w Jeleńsczi Hëce (szkolno Judita Miłosz). Örganizatorama bëlë szkolny z Cząstkową. RED. Fot. TJ m KRZYWE KOŁO. REMONT KOŚCIOŁA Żuławy Gdańskie są obszarem pełnym cichych zakątków i piękności, których nie można odnaleźć podczas pobieżnego zwiedzania. Oko wędrowca ucieszą pojedyncze zabytkowe domy oraz malownicze wsie ze starymi pięknymi kościółkami. Jedną z takich osad jest wieś Krzywe Koło, położona trochę na uboczu od głównych traktów i szlaków turystycznych. Dzięki dotacjom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dużym zaangażowaniu mieszkańców Krzywego Koła, proboszcza parafii ks. Krzysztofa Zdrojewskiego i życzliwości władz gminy Suchy Dąb, od dwóch lat w gotyckim kościele pw. Znalezienia Krzyża Świętego w Krzywym Kole prowadzone są prace konserwatorskie. Podczas trwających w latach 2015-2016 działań konserwatorskich odsłonięto spod przemalowań m.in. barokową dekorację ław żeńskich i ich zdobione portretami zapiecki. Na drzwiczkach ław odnaleziono nazwiska rodów fundatorów kościelnego wyposażenia i ich gmerki. Najwyższej próby wartość artystyczna i historyczna wszystkich przedstawień poddanych pracom konserwatorskim godna jest najwyższego uznania i świadczy o silnych związkach z kościołem Mariackim w Gdańsku i Wolnym Miastem Gdańsk. Warto w wolnej chwili odwiedzić Krzywe Koło, aby poznać i odkryć tę perełkę żuławskiej architektury. TOMASZ JAGIELSKI X/N\f m ZËŁAWË - WIDZENK WISŁĘ KRÔLEWIECCZI. ÖDJ. SŁAWOMIR LEWANDOWSCZI * |Jfj| SËCHIM PAKA USZŁÉ LANIE WODE. OD SECHTE NABRONE Pfëniesz Böżą łaskq. Niese nowé Köżdô Twöja kropla, Co chrzest dôwô2. Co më bë zrobilë bez wödë? Nié za wiele. Tec wiele ji mómë w se, w cele. Bez ni - to jakbë nabiérôł wóda rzeszota3. Jidze strzëmac bez telewizje, ptôszégö mleczka cytrónowégó, jescô prażnicë z teczka - bez wödë sa nie dô. Tej pierszô wöda poszła4. T aczé pisanié ö wodze to je woda na mój młin5. Pienie öna téż z jawóra _ młënarzowi na köła6. Möże ona stojec w piece, błotku, jezorze czë w morzu a oceanie. Möże płënąc: w rzéce a w rérze. Möże sa gonie7 a kwitnąc. Ökratë möże niesc wiérzcha, podwodne bôtë krëc w zôtorze8, a lë- dzoma dawać po ni płënąc _______ a sa... topie w ni. Mô öna swöje dëchë jak nëczczi, jezórnice, redunice, co lëdzóma möckö psocą. Wöda stówa na drodze naszich nópierszich lëteracczich herojów: Czôrlinsczégö a Remusa. Jednemu wzała könie a drëdżému kara z towóra. Ni möże wódë skazëc. Plwac w nia ni może, bó chrzcy sa wódą. W stëdni wóda czëszczi żaba, temu krziwdë ji ni może robie. Wóda retô żëcé, w całoscë na pustinie, dze ji za wiele ni ma. Nawetka nasza kania téż wółó: pic! Strażôcë bez wödë mielë bë cażkó. Picë9 téż. Oni prawie pó co pówôżniészi swóji „gulguny sesje" spiéwią tak: Bë sa przëda öd kwosnëch gurków wödo! Sq weczi w komorze, skąd köżdi je bierze. Szlukngc sygnie rôz, dwa, trzë. Zelonym przegrëzc... Môsz ubëtk. Östôł w tasz i na doktora dëtk...w. Czej doktór ód białk czëje, że wödë ödeszłë - je wie-dzec, że wnetka nowi człowiek przińdze na zemską krój na. Taga pije wóda z morza, jezór, rzék a błotk, cobë ja blónoma dac a ne ja spuscywają na to, co ji brëku-je na zemi. Wóda léczi, chócle swórb, chóroscë skórné w Jastrowé11. W jastrowi póniedzółk na Kaszëbach nie óbléwô sa lëdzy wódą, jak to robią cëzyncë, bó wódë je szkoda. Wóda może bëc wiólgó abó mało. Ta pó prówdze wiólgó przëchódzy, czej lëdze nagrzészą - tej je pózy- Jidze strzëmac bez telewizje, ptôszégö mleczka cytrónowégö, jescô prażnicë z łëczka - bez wôdë sa nie dô. wónó pótopa, jak kol Noégó w Biblëji. Pó szwedzczim potopie ostało na Kaszëbach czile krëwawëch wód, na wdôr dôwnëch póbitwów z zezabółtownikama. Mółó wóda abó opadło to je ódpłiw morza. Wiólgó abó wëso-kó zós - przëpłiw. Za Wiólgą Wódą - óceana, mieszkają Kaszëbi w Kanadze. Bez wödë morze bë nie abówało12, nie chwarszczëło13. Nie bëło bë w nim żochów14. Czórnó wóda to zótór. Czëstó Wóda15 to pözwa wsë dalek pod Miastka, dze kaszëbsczégó w szkole uczi Kristina Gółuń-skó a Zëmnô Wódka to je łączka a błotko w Mójszu. Wóda w snicach mó swój cwëk. Czej sa przësni czëstó - tej pudze bëlno, czej brëdnó - nié. Pod Wejrowa, róz _ w roku bódój, wóda zamieni- wa sa we wino. To mogła bëc prówda. Ko jesz niedówno w Swiatim Miesce bëła wino-wô fabrika, ale spóla sa i nawetka lanié wödë szlauchama nie pomogło... Różné rzeczë robiwelë z wódą pó mëcym nie-bószczëka. Mia bó ona swoją _ móc. Wëléwelë ja do morza; tak, cobë ji nie deptać; wkół chëczë, pod proga chëczë. Stôwialë téż statk z ną wódą przed pierszim koła wóza z trëmą óbmëtégó. Wódniórz to ten człowiek, co kopie stëdnie. Wodnik - to je wodny szur, co na zëma do chlewu przińdze. Wódeczka to je sznaps, a wödzëszcze - wiéchrzëzna morza. Nówiacy wödë leją w euro-, w pólsczim parlameńce a w rozmajitëch gminowëch, miastowëch, pówiatowëch a wöjewódzczich radzëznach. Colemało na kömisëjach do różnëch sprawów ó mądrëch pozwach, a jidze le ö to, żebë „naszi" radny dostelë pôra stów wicy za prowadzenie taczi kómisëje. Jak ju sa zlézą, tej muszą co zrobić, bó co bë lëdze rzeklë...? A jak radnélc robi? Przez gôdanié a cziwanié raką. Lanié wödë. Całé kócłë, cziwë a cyster-në. Jak ju sa naleje, tedë pódnószó raka, bó dówó znak, że muszi zatankować, boje wëczeczniałi. Jo. Nalółjem skópicą. Zwëpakłim meniska. Przédnó polsko usôdzôczka tekstów do spiéwaniô Agnészka Öseckó napisała bëlné zakunczenié do tego felietonu: Trzeba mi wielkiej wody\ Tej dobrej i tej złej, Na wszystkie moje pogody Niepogody duszy mej16. tómk fópka 1 Bernard Sychta, Słownik gwar kaszubskich, t. VI, s. 92-94. 2 Tomôsz Fópka, „Wöda zbawieniô", z muz. Wéróniczi Körthals-Tartas, niepubliköwónô. 3 Próżno robota. 4 Zawołanie ögniôrzów przë gaszenim ognia. 5 Pasëje mie. 6 Lëdowô piesniô „Namowa". 7 Gotować sa. 8 Morsko głabió. 9 Pijôcë. 10 Tomk Fópka, „Gurkówó wóda", niepublikówóny. 11 Np. w wiérzce Eugeniusza Prëczkôwsczégö pt. „Jastrowó wóda". 12 Przëpłiw a ódpłiw pód cëska fazów miesądzowëch. 13 Szëmiało. 14 Prądów. 15 Pól. Piaszczyna. 16 Agnieszka Osiecka, „Wielka woda". LËPINC-ZÉLNIK 2017 / POMERANIA / 83 Z BUTNA WIZYTACJO NA NORDZE Ôwele leśny! Kunc świata a pół Pëlcköwa. Dzeż to zapisać? Leśny kureszce do móji, zatacony na zberku Pelckowa, chatińczi przëlôzł a gôdô: - Witôjtaż drëchöwie milëczny. - A Bóg cë wiele razy zapłać - ödrzeklë më wespól-no z brifką, chtëren prawie kol mie lëstë sortowôł. Leśny sadnąc nijak nie chcôł, le nama réza zabédo-wôł. Chcôł chłop sprawdzëc, jakuż nad mörza naju pëlcköwsczi lëdze mdą letników przëjimac. Nama to richtich pasowało, kó ma z brifką téż tak co mielë so umësloné. Slédną razą ma dwaji - göspödë wizytowalë -jestku, co ma mielë ószmakóné, bëło dosc dobré, równak kąsk mało nama bëło negö Pëlcköwa w Pëlcköwie. Bögu bóg zapłać, że më ni muszelë na jednym köle jachac - leśny miôł służbowi autół na wësoczich kołach - - szpëlnówka, to znaczi na zeloną farwa świeżo ódmalowóny. Wjachalë më na droga, co prowadza na norda. Długo to nie wara, czej më muszelë zwolnic - droga bëła „nabito" autama, w wikszoscë na warszawsczich ë gduńsczich numrach. - Diôblëszcze - klął leśny, czej w ny tropie muszół na pierszim biegu mótór maczëc - skądkaż tuwó tëli autołów? - To je robota najich radnélców, jaczi wiele lat biôtköwelë ó to, bë sezón nié leno dwa miesące warôł, le nômni bez sztërë - wëdolmacził brifka. -Mómë czerwińc, a widzyta, kuIiż letników nad naju morze cësnie. - A kóżden w taszi mô ful dëtka - dodół jem ród z tego, że naszi lëdze wicy zarobią. - Jo, jo - wëstakôł rozgórzony leśny - cëż z nich za radnélcowie, żlë nôprzód ó nowëch drogach nie pömëslą! - Nie gniecë, le rozezdrzë sa wkół a ceszë sa z naju rodë. Terózka dopierze możesz so spokojno óbez-drzec, jakuż kol naju je pëszno - brifka ótemkł okno, wëstawił łep a chwatół czerwińcowi lëft szerok ótemkłą gabą. Leśny nick nie rzekł, le wilowół auta, co sztërk hamujące. Nie minałë dwie gódzënë a bëlë më na Krowim Ogonie, a kóńkretno w Hélu. - Pëszny gardzëk - wółół uredóny brifka, a leśny nerwés pół gódzënë kracył po miesce, szukające placu do zaparkówanió. Kureszce stanalë më krótko mórzégó, niedalek hél-sczi blizë. Nie sfórtowelë më wëlôzc z auta, czej béł köl naju młodi knóp. Më sa z nim, jak sa słëchô, po pëlckówsku przëwi-talë. - Möjn, witôjże knôpie! - Hello - odrzekł nen z anielska, a po polsku dodôł: - Panowie ze Szwecji tą zdezelowaną amfibią przypłynęli? Leśny béł czësto baf. -Jô cë dóm amfibia! - riknął. Knóp, mie nick, tobie nick, wëpisôł cedel a wcësnął gó leśnemu w górsc. - Pięć złotych za godzinę, każdą rozpoczętą następną dziesięć - wërzekł to tak flot, że më nie bëlë w sztadze jego gôdczi bëlno zrozmiec. Trzimôjta sa cepełkö a bëlno ôb no lato ödpöcziwôjta! - Cëż? - wëjikôł brifka. Knóp leno wskôzôł na tófla, dze bëłë wëmalowóné prizë za parkowanie a szedł do swojego drëcha, chtëren sa na naju pödzérôł. Z daleka bëło czëc, jak ti dwaji ó naju gódają: -Ty, Budzisz, widziałeś to, się cholera tego badziewia z zagranicy nazjeżdża i jeszcze się plują, że drogo. Szwedy, kur... - To nie Szwedy, to te wsióny z Pelckowa... - Z Pelckowa? To czemu po szwedzku napier... Tego nama bëło za wiele. Leśny ze złoscą szmër- gnął w jejich strona piać złotëch, wsedlë më nazôd w autół a wëjachalë pod dodóm. Jachalë më, môłczącë, trzë a pół gödzënë, cësnącë sa w tropie. Czej më ju doma bëlë, brifka pacnął sa w łësëna a zawółół: - Chłopi, chtëż normalny dzeń przed Bóżim Cała nad naju morze jedze! Kó tedë je nôwikszi rëch na szasëjach - lëdzëska sa na dłudżi łikeńd zjeżdżiwają. Brifka wezdrzół na naju a zabédowôł: - Wiëta wa co, na wizytacja pöjedzemë we wtórk po nym łikeńdze. Leśny za baro nie chcôł, le w kuńcu dół sa nagadać. Pöjachelë më, a musza warna rzec, że na Hélu naszi są baro dobrze do sezonu przërëchtowóny. Spokojno më sa ë ną rëba zjedlë, ë ne zelintë óbóczëlë, ë na ną bliza wlezlë, ë ny mörsczi .wódë ószmakalë... A lë-dzëska téż bëlë dlô naju milëchny... może temu, że taczégó scësku nie bëło. Kö w lëdzczim scësku kóżden jeden człowiek zgłëpiec może. Trzimôjta sa cepełkó a bëlno ob no lato ódpó-czi wójta! rómk drzéżdżónk 84 / POMERANIA / LIPIEC-SIERPIEŃ 2017 a Polska Filharmonia Bałtycka im. Fryderyka Chopina w Gdańsku I FJ INSTYTUCJA KULTURY SAMORZĄDU WOJEWÓDZTWA POMORSKIEGO Dyrektor prof. Roman Perucki Dyrektor Artystyczny Orkiestry George Tchitchinadze LATO MUZYCZNE 2017 I 71. SEZON 2016/2017 60. MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL MUZYKI ORGANOWEJ W OLIWIE ARCHIKATEDRA W OLIWIE Gdańsk to miasto o bogatej tradycji organowej. Muzyka od wieków rozbrzmiewała w zabytkowej Katedrze Oliwskiej, umożliwiając melomanom obcowanie z muzyka wykonywaną na królewskim instrumencie, jakim niewątpliwie są organy, przybliżając im również historię tej świątyni, bogactwo jej architektury, rzeźby i malarstwa. Charakter Festiwalu (prezentacja muzyki organowej i symfonicznej w wirtuozowskich wykonaniach), wakacyjny okres organizacji koncertów oraz usytuowanie Katedry Oliwskiej zachęca mieszkańców Trójmiasta jak i turystów odwiedzających latem Gdańsk do licznego uczestnictwa w koncertach. PIĄTEK, 30 CZERWCA 2017, 20:00 INAUGURACJA Igor Lerman - dyrygent Roman Perucki - organy Lerman Chamber Orchestra z muzykami Polskiej Filharmonii Bałtyckiej W programie: Vierne / Rheinberger / Bret WTOREK, 4 LIPCA 2017, 20:00 WTOREK, 25 LIPCA 2017, 20:00 Wolfgang Seifen / Niemcy Jennifer Pascual / USA Johannes Skudlik / Niemcy Josef Still / Niemcy Naji Hakim / Liban / Francja Klemens Schnorr / Niemcy Józef Serafin / Polska Bernhard Gfrerer / Austria Martin U. Sander / Niemcy Jean-Christophe Geiser / Szwajcaria EEE3E Juan Paradell-Solé / Włochy Andrzej Chorosiński / Polska Etienne Walhain / Belgia WTOREK, 22 SIERPNIA 2017,20:00 Roman Perucki - organy Agata Kielar-Długosz - flet Łukasz Długosz - flet PIĄTEK, 25 SIERPNIA 2017, 20:00 Frantiśek Vanfćek / Czechy PIĄTEK, 22 WRZEŚNIA 2017,19:00 SALA KONCERTOWA KONCERT SYMFONICZNY -INAUGURACJA SEZONU ARTYSTYCZNEGO 2017/2018 George Tchitchinadze - dyrygent Jakub Jakowicz - skrzypce Orkiestra Symfoniczna PFB Konrad Mielnik - prowadzenie PROGRAM A. Panufnik Suita staropolska C. Saint-Saëns Koncert skrzypcowy nr 3 J. Brahms I Symfonia c-moll op. 68 CHOPIN NAD WODAMI MOTŁAWY SALON GDAŃSKI NA OŁOWIANCE W odbywających się codziennie w Salonie Gdańskim PFB recitalach fortepianowych wezmą udział laureaci konkursów pianistycznych, a także absolwenci i profesorowie Akademii Muzycznej w Gdańsku. Doskonała muzyka z widokiem na piękną panoramę Starego Miasta! DOFINANSOWANO Prowadzenie koncertów: Konrad Mielnik Krzysztof Dąbrowski Piotr Pawlak - fortepian Daniel Ziomko - fortepian Igor Torbicki - fortepian Evgeny Zaretsky - fortepian Mikołaj Sikała - fortepian Natalia Zaleska - fortepian ŚRODA, 19 LIPCA 2017, 20:30 Yuting He - fortepian PIĄTEK, 21 LIPCA 2017, 20:30 Paweł Rydel - fortepian Adam Piórkowski - fortepian NIEDZIELA, 23 LIPCA 2017, 20:30 Bogdan Czapiewski - fortepian WTOREK, 25 LIPCA 2017, 20:30 Bartosz Skłodowski - fortepian Michał Mossakowski - fortepian Prowadzenie koncertów: Konrad Mielnik MUZYKA W ZABYTKACH STAREGO GDAŃSKA KONCERTY KAMERALNE 1 wstęp wolny] Muzyczne spotkania w historycznych obiektach grodu nad Motławą dzięki koncertom z cyklu Muzyka w Zabytkach Starego Gdańska. Koncerty są poprzedzone historycznymi prelekcjami. WTOREK, 8 SIERPNIA 2017,19:00 Kościół Zielonoświątkowców Gdańsk ul. Menonitów 2a, ŚRODA, 2 SIERPNIA 2017,19:00 Kościół św. Franciszka z Asyżu ul. Kartuska 186, Gdańsk Kościół św. Brygidy ul. Profesorska 17, Gdańsk ŚRODA, 9 SIERPNIA 2017,19:00 PIĄTEK, 11 SIERPNIA 2017,19:00 SOBOTA, 12 SIERPNIA 2017,19:00 Prowadzenie Aleksander Masłowski DOFINANSOWANO Nie masz pomysłu na prezent? Spraw swoim bliskim... UPOMINEK Z NUTĄ KULTURY! Najlepszy muzyczny prezent w Trójmieście! Doładuj kartę za minimum 25 zł, a wybór koncertu pozostaw obdarowanemu. Karta podarunkowa do nabycia w kasach PFB na Ołowiance. Regulamin karty na iw.filharmonia.gda.pl hWWBilH-HNHtfrMliHilH-HM'lłBE! KONCERTY ORGANOWE Z OKAZJI JARMARKU ŚW. DOMINIKA W BAZYLICE ŚW. MIKOŁAJA W GDAŃSKU 1/07-26/08 (SOBOTY I ŚRODY, 20:00) XII MIĘDZYNARODOWY LETNI FESTIWAL MUZYCZNY „SŁOWO I MUZYKA U JEZUITÓW" W JASTRZĘBIEJ GÓRZE 9/07-20/08 (NIEDZIELE, 20:30) XII CYSTERSKIE LATO MUZYCZNE W ŻARNOWCU 5/08-19/08, (SOBOTY, 16:00) XXXVI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL ORGANOWY W KOŚCIELE NSPJ W STEGNIE IMPREZA TOWARZYSZĄCA: 22/07/2017 koncert w kościele św. Jakuba w Niedźwiedzicy 2/07-13/08, (NIEDZIELE, 15:30) 50. MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL MUZYKI ORGANOWEJ FROMBORK 2017 2/07 INAUGURACJA FESTIWALU: Arno Hartman - dyrygent, Łukasz Długosz - flet, Roman Perucki - organy. Orkiestra Symfoniczna PFB 13/07-17/08, (CZWARTKI, 19:00) KONCERTY ORGANOWE W KOŚCIELE NMP W JASTARNI mmw MM mfmjmtmmn1 wm vi jTiriin n wi WWW.FILHARMONIA.GDA.PL ■ BILETY@FILHARMONIA.GDA.PL . TETT 58 320 62 62 • TEL. 58 323 83 62 • WWW.FACEBOOK.COM/FILHARMONIA KUP BILET www.bilety24.pl i wydrukuj na domowej drukarce, w kasach biletowych PFB Gdańsk, Ołowianka 1, w Biurze Podróży „Barkost" Gdynia, Świętojańska 100 Dyrekcja zastrzega sobie p i'^eDF ISŁ Radio Gdańsk wRdomości ™ e • Tógether SSSfc. trójmiasto pl LIVE&TRAVEL fp ssÉ^-p' | ) Energa http://www.filharmonia.gda.pl i SB i i 10 FESTIWAL KULTUR ŚWIATA 13-16.07.2017 GDAŃSK OKNO NA ŚWIAT □ R - Ratusz Staromiejski, ul. Korzenna 33/35 3 - Centrum św. Jana, ul. Świętojańska 50 (w) - wstęp wolny (b) - wstęp na podstawie biletu lub karnetu 13 LIPCA / CZWARTEK 18:00 Otwarcie festiwalu / Wernisaż wystawy fotografii Jakateriny Saveljevy / 3 (w) KONCERTY: 18:30 MiraMundo (Hiszpania, Włochy, Brazylia, Meksyk) / 3 (b) 20:00 UTena Kenya Dancers / 3 (b) 14 LIPCA / PIĄTEK KONCERTY: 18:00 Orkiestra Naxos (Grecja/Jemen/Syria/ Izrael/Polska) / 3 (b) 19:30 Dobroto (Ukraina/Polska) / 3 (b) 15 LIPCA / SOBOTA 12:00 Warsztaty kulinarne dla dzieci i młodzieży: "Turcja na słodko" / R (w) 13:00 Międzypokoleniowe warsztaty teatralne "Wspólne miasto" / R (w)* 15:00 Warsztaty taneczne: Zumba around the world / plac przed R (w) KONCERTY: 1 9:00 SAN GO (Polska) / 3 (b) 20:30 Greek Dazz Trio-Ares Chadzinikolau (Grecja/ Polska) / 3 (b) 16 LIPCA / NIEDZIELA 12:00 Warsztaty kulinarne "Turcja na słono" / R (w) 13:00 Międzypokoleniowe warsztaty teatralne "Wspólne miasto" / R (w)* KONCERTY: 19:00 Caci Vorba (Polska) / 3 (b) 20:30 303 Tango Fusion (Argentyna) / 3 (b) * - (wymagane zapisy zrobmysztuke@use.pl) , WIĘCE3 INFORMACJI: www.nck.org.pl oraz www.festiwalkultur.pl /WWWW AAWSAAA/ /WWWW AA^VWW /WWWW AAAAAAAA/ I W Radio Gdańsk O.p/ trojmiasto.pl GLOIALTICA .;>Ts% Fundacja im. Anny Lindh ..................................Polska siec 0357 http://www.festiwalkulturswiata.pl POŻYTECZNE OWADY częsc 1 owady zapylające ^y_ , ~ M-S POMERANIA DARMOWY DODATEK DO MIESIĘCZNIKA "POMERANIA" 'V * Jk§> * A m A **• * Spis treści i. Gawęda I Pożyteczne owady 4. Gawęda II Zapiszającé öwadë 5. Gawęda III Hodowaćjedną pszczołę? Murarka ogrodowa 7. Gawęda IV Pszczoły miodne 11. Gawęda V Poczciwy grubas-trzmiel 15. Gawęda VI Uprzykrzone muchy 18. Gawęda VII Motyle Autorami gawęd są Maya Gielniak i prof. Maciej Gromadzki Zdjęcia: www.fotolia.com (okładka I, autor: Peter Vrabel; s. 1 Alexey Protasov; s. 2 JPS; s. 3 PIXATERRA; s.5 Icrms) Rajmund Knitter (s. 7, 8,10; zdjęcia wykonane w pasiece Małe co nieco w Sobączu) Leszek Szarzyński (s. 13,15,16,18, okładka IV) Adres redakcji: ul. Straganiarska 20-23 80-837 Gdańsk Tel. 58 3019016, 58 301 27 31 e-mail: red.pomerania@wp.pl Redaktor prowadzący: Dariusz Majkowski Zespół redakcyjny: Maya Gielniak Konsultacja : prof. Maciej Gromadzki Korekta: Jerzy Toczek Druk: Drukarnia Waldemar Grzebyta Dodatek dofinansowany przez Ct-> WFOSiGW * w Gdańsku POŻYTECZNE GAW?DA OWADY Trzmiel (Bombus) Cechą charakterystyczną owadów jest to, że mają one zawsze trzy pary, czyli sześć nóg, w przeciwieństwie do innych stawonogów - pająków, które mają osiem nóg, oraz raków, które mają nóg dziesięć (mowa tu o nogach wyposażonych w stawy, nie bierze się pod uwagę niby-nóżek, w które wyposażone jest ciało larw niektórych Owady to grupa zwierząt, licząca setki tysięcy gatunków, która opanowała lądy. Nie ma ich tylko w strefie wiecznych śniegów, ale już w tundrze, uwalnianej spod śniegu i lodu tylko na parę miesięcy w roku, są zwierzętami, które nadają tej krainie decydujący rys i wpływają na życie prawie wszystkich innych bytujących tam zwierząt. Owady to w zasadzie zwierzęta niewielkie, ich rozmiary wyrażane są w milimetrach lub centymetrach. Największe ze znanych owadów, ważki, mające do 75 cm rozpiętości skrzydeł, żyły przed milionami lat i dawno wymarły. Owady wraz z pajęczakami i skorupiakami zaliczane są przez biologów do większej grupy zwierząt, nazwanych stawonogami (Art-hropoda). 1 Rozwój zupełny u motyli (...) nie każdy lubi, gdy po jego śniadanku łazi mucha, plując przy okazji w potrawę, bo taki jest sposób jej żerowania. owadów, np. gąsienic motyli czy błonkówek). Drugą cechą owadów jest to, że przechodzą one rozwój tzw. zupełny lub niezupełny. Z rozwojem zupełnym mamy do czynienia np. u motyli, muchówek błonkówek czy chrząszczy, gdy larwa jest absolutnie niepodobna do postaci dorosłej, a formą pośrednią jest poczwarka, zwykle niepodobna ani do larwy, ani do postaci dorosłej, nieodżywiająca się i nieprzemieszczająca się za pomocą nóg. Pluskwiaki, mszyce czy pasikoniki charakteryzuje tzw. rozwój niezupełny, kiedy larwa nieco przypomina postać dorosłą, rośnie stopniowo, zrzucając kilka razy „za ciasną" skórę, by wreszcie osiągnąć stadium ostateczne; w tej formie rozwoju brak jest stadium poczwar-ki. Trzecią charakterystyczną cechą owadów jest ich mniej lub bardziej twardy chitynowy pancerz (chityna to substancja chemicznie podobna do celulozy, z której zbudowany jest zewnętrzny szkielet stawonogów). Pancerz ten jest odpowiednikiem wewnętrznego szkieletu kręgowców. Do szkieletu tego przyczepione są mięśnie, niezwykle silne, pozwalające na dźwiganie ciężaru wielokrotnie przekraczającego ciężar ciała lub na wykonywanie skoków dziesiątki razy przekraczających wymiary ciała. Większość owadów bardzo sprawnie lata, choć ważne jest, że latają tylko postaci dorosłe. Jak powiedzieliśmy na wstępie, owady opanowały lądy, toteż żyją we wszystkich siedliskach wykorzystywanych przez człowieka, często wchodząc w kolizję z jego interesami i wyrządzając szkody, nieraz bardzo dotkliwe. Żyją w naszych domach, żywiąc się wełną będącą składnikiem ubrań (mole ubraniowe), zapasami w naszych śpiżarniach (karaluchy, mole mączne, mączniki, trojszyki, skórniki, strąkowce, rybiki cukrowe, mrówki faraona), żerując w meblach (kołatki) lub w elementach drewnianych konstrukcji (spuszczele, kołatki, drwalni-ki), albo wręcz atakując nasze ciała (pchły, wszy, pluskwy, komary). Niektóre z nich przenoszą groźne choroby, jak tyfus plamisty - przenoszony przez wesz odzieżową - czy malaria, przenoszóna przez komary widliszki. Żyją w naszych ogrodach i na naszych polach, żywiąc 2 się uprawianymi przez człowieka roślinami (mszyce, gąsienice motyli, larwy chrząszczy, błonkówek i muchówek), zubażając plony lub wręcz je niwecząc. Wysysając soki z uprawianych roślin (mszyce), często przenoszą przy tym wirusy powodujące choroby roślin. Żyją w lasach, żywiąc się drewnem lub łykiem uprawianych tam drzew, a gdy drzewa są z jakichś względów osłabione, pojawiają się masowo, tworząc tzw. gradacje, prowadzące do zamierania wielkich połaci lasu (larwy chrząszczy, motyli, błonkówek). Taką gradacją jest obecnie obserwowana w Polsce gradacja niszczącego świerki kornika drukarza. Mówiąc o negatywnej roli owadów w gospodarce człowieka, nie sposób nie wspomnieć o muchach domowych, łażących bezczelnie po naszych stołach i potrawach, a że siadają one wcześniej na różnych nieczystościach, przenoszą na swych kończynach najróżniejsze bakterie, które pozostawiają na odwiedzanych potrawach. Zresztą nie każdy lubi, gdy po jego śniadanku łazi mucha, plując przy okazji w potrawę, bo taki jest sposóbjej żerowania. Gospodynie domowe dobrze wiedzą, że wykładając latem w kuchni mięso lub ryby, trzeba ich dobrze pilnować przed muchami plujkami, które natychmiast przylatują, aby złożyć na wyłożonej „padlinie" jaja. Nie sposób też nie wspomnieć tu o komarach, które wlatując do domów, nieraz całkowicie uniemożliwiają sen. Czy w takiej sytuacji można mówić o „owadach pożytecznych"? Przecież każdy wie i widzi, że owady, może poza pszczołami produkującymi smaczny miód czy jedwabnikami produkującymi jedwab, to szkodniki. Ale prawda jest inna niż się na pozór wydaje. Terminy „pożyteczny" i „szkodliwy" mają znaczenie jedynie w odniesieniu do gospodarki człowieka. Dzika przyroda nie zna tych pojęć. W przyrodzie każdy organizm jest przystosowany do jakichś warunków i wykorzystania określonej sytuacji. Wbrew pozorom istnieje również ogromna rzesza owadów korzystnych dla gospodarki człowieka, czyli „pożytecznych". W niniejszym artykule omówimy owady zapylające, czyli te, od których zależy znacząca część produkcji naszego pożywienia. Mucha domowa (Musca domestica) Terminy „pożyteczny" i „szkodliwy" mają znaczenie jedynie w odniesieniu do gospodarki człowieka. Dzika przyroda nie zna tych pojęć. 3 GÔDKAII ZAPISZAJĄCÉ ÔWADË (...) jistnienié wiele roscënów zanôlégö ôd jich wespółrobötë z öwadama, bö öwadë bierzą rëszny cësk w procesu rozrôdzaniô sa roscënów. Słowôrzk: Zapiszony - zapylony Parzënka - pyłek; kwiatowy Pratczi - pręciki Zôwiażé-zalążek Cëcón-ssak Wnet całosc jôdë człowieka skłôdô sa abö zanôlégô öd roscënów. Öd jistnieniô roscënów je zanôleżné jist-nienié lëdzy. To mést dosc znónô prôwda, równak wiera nié wszëtcë maję swięda, że jistnienié wiele roscënów zanôlégö öd jich wespółrobötë z ówadama, bö ôwadë bierzą rëszny cësk w procesu rozrôdzaniô sa roscënów. Roscënë rozwieliwają sa wegetatiwno abö genera-tiwno. Z wegetatiwnym rozrôdzanim miôł do uczinku kóżdi, chto robił szczepczi pelargóniów chówónëch na öknie abô chto sadzył bulwë. Wszadze tam, dze mómë do uczinku z semionama, gôdómë ö generatiwnym roz-wieliwanim - semiona pówstôwają na skutk zapiszaniô. Je wiedzec, że - jak czasto sa trôfiô w nôtërze - są téż wëjątczi. Są roscënë, co kwitnę, wëdzeliwaję kwiatowi sok, ale semiona wëtwôrzają bez zapiszaniô. Takô stoji-zna je chöcle w przëtrôfku czastégö köl naju mlécza. Generatiwné, to je pëłcowé, rozrôdzanié, u wszët-czich żëjącëch na naji planéce organizmów pölégô na pöwstanim nowégô organizmu ze sparłaczeniô bia-łczënégö dzélëku z chłopsczim. Białczëné elementë u roscënów (zôwiażé), sedzą w zôwiazënach kwiatów, kömunikującëch sa z butnowim świata przez tpzw. stołp-czi. Chłopsczé dzélëczi są zamkłé w parzënce, wërôbióny przez öbkrażiwającé stołpk pratczi. Nôwôżniészim jiwra, z jaczim mają do uczinku roscënë, je przeniesenié pa-rzënczi z jednëch osobników na stołpczi drëdżich, skąd-ka parzënka przechödzy do zôwiazënë (zapiszanié swöję parzënką nie je dobré, bó prowadzy do zmiészeniô gene-ticzny rozmajitoôrtnoscë). W przëtrôfku wiele gatënków roscënów gôdómë ö wia-tropiszanim - jich parzënka z roscënë na roscëna je przenoszono przez wiater. Na taczi ôrt rozrôdzają sa m.jin. trôwë (w tim téż zböża) i wiele gatënków drzew (np. leszczëna abó jigłowé drzewa). Wëraznô wikszosc kwiatowëch roscënów körzistô równak z pömócë jinëch organizmów przenôszającëch parzënka. Mógą nima bëc smôrszcze, öwadë, pajczi, cëcónë abö ptôchë. W naji klimaticzny cónie śpödlowi znaczënk w zapi-szanim mają öwadë. 4 HODOWAĆ JEDNĄ GAWĘDA III PSZCZOŁĘ? MURARKA OGRODOWA Pewien Anglik skorzystał z zaproszenia swojego przyjaciela Szkota i odwiedził go w jego posiadłości. Szkoci, jak wiadomo, słyną z daleko posuniętej oszczędności. Anglik na powitanie został poczęstowany kromką chleba, na której leżała jedna kropelka miodu. Anglik z typową dla tego narodu flegmą zauważył: „Widzę McGregor, że kupiłeś sobie pszczołę..." Czy można hodować jedną pszczołę? Trudno w to uwierzyć, ale można. Słowo „pszczoła" większości ludzi kojarzy się z miodem, pyłkiem, ulem, królową i robotnicami. Warto jednak uświadomić sobie, że udomowiona i hodowana już od stuleci przez człowieka pszczoła miodna to tylko jeden spośród ponad 470 gatunków pszczołowatych żyjących dziko w Polsce! Większość z nich to pszczoły samotnice. Wiele z pszczół samotnic mieszka w lesie, na polach i łąkach. To porobnice, pszczolinki, smukliki i wiele innych. Są wśród nich i takie, które nade wszystko lubią przydomowe ogrody i sąsiedztwo ludzkich siedzib. To murarki ogrodowe (Osmia rufa). Niewielkie, puszyste, sympatyczne, łagodne, brązowe owady. Co istotne dla nas - nie żądlą! Są absolutnie pozbawione agresywności. Nie mają instynktu obrony gniazda, więc nawet bardzo bliska obecność człowieka jest im obojętna. Murarki nie produkują miodu, za to przynoszą przyrodzie nieocenione korzyści jako zapylacze. Pod pewnymi względami są nawet lepsze w tym od pszczoły miodnej. Są niezwykle aktywne. Źródłem pokarmu dla murarki \1! ;*■ ~ -TippitipflMM Mi MpAÉÉi Murarki ogrodowe w gniazdach 5 Nawet nie posiadając fachowej wiedzy pszczelarskiej, każdy może z powodzeniem hodować swoją, choćbyjedną pszczołę. Hodowla murarki ogrodowej jest stosunkowo łatwa. Wystarczy przygotować odpowiednie dla tych pszczół domki, umieścić je w ogrodzie i czekać, aż pojawią się pierwsze murarki. Co prawda nie uda nam się poczęstować nikogo kroplą wyprodukowanego przez„naszą pszczołę" miodu, ale będziemy mieli satysfakcję, ciekawe doświadczenie i wyższe plony z dobrze zapylonego ogródka. jest około 150 gatunków roślin, zarówno dziko rosnących, jak i uprawnych. Murarki odwiedzają wszystkie gatunki drzew owocowych, porzeczki, maliny, truskawki, jeżyny, rzepak, wykę i wiele innych roślin. Loty rozpoczynają już w pierwszej połowie kwietnia, a kończą w czerwcu. Okres ten pokrywa się z czasem wiosennego kwitnienia większości roślin ogrodowych. Nazwa murarek pochodzi stąd, że do budowy gniazd używają gliny i piasku zmieszanego ze śliną. Murarki ogrodowe zakładają gniazda w nasłonecznionych spróchniałych drzewach, pęknięciach ścian itp. Bardzo lubią wszystko, co ma kształt rurki, np. puste łodygi roślin czy otwory wydrążone przez szkodniki drewna. Nie pogardzą pustą muszlą ślimaka czy zamkiem od drzwi. Założą gniazdo nawet w porzuconym flecie czy nieopatrznie zostawionej przez człowieka fajce. Każda pszczoła jest samodzielna i niezależna. Chociaż chętnie żyją w koloniach, nie współpracują ze sobą i nie mają królowej. Każda samica sama zakłada swoje własne gniazdo. Gniazdo murarki ma budowę liniową. Najpierw pszczoła umieszcza pakiet pyłku w łodydze trawy czy w innej rurce, byle zasklepionej od tyłu. Gdy jej zdaniem zapas jedzenia jest wystarczający, by wyżywić larwę, składa jedno jajo i zamurowuje komórkę. Następnie przystępuje do zmagazynowania pyłku dla kolejnej larwy. Składa jajo, zamurowuje. Potem buduje kolejne komórki, aż do końca łodygi. W głębszych częściach gniazda złożone są jaja zapłodnione, z których wylęgają się samice. Jako ostatnie, najbliżej otworu wyjściowego, rodzą się samce, które na wiosnę wygryzają się jako pierwsze. Aby zaopatrzyć w pokarm dla larw jedną komorę lęgową, matka musi wykonać około 40 lotów, czyli odwiedzić ponad tysiąc kwiatów. W najtrudniejszych warunkach pogodowych zakłada co najmniej pięć komór lęgowych. Aby je wyposażyć, zapyla przy okazji co najmniej 6 tys. kwiatów! Jest niezwykle aktywna, potrafi zbierać pyłek nawet w tunelach foliowych, gdzie rzadko wlatują inne pszczoły. Nie odlatuje dalej niż 300 m od gniazda, za to skrupulatnie odwiedza i zapyla każdy kwiat w jej zasięgu. Samica pracuje wytrwale około 7-8 tygodni. Gdy już ostatnia komórka zostaje zamurowana, samica ginie. Wylęgnięte z jaj larwy odżywiają się zgromadzonym przez matkę pyłkiem, przepoczwarzają się, ale nie opuszczają komórki, zimując w postaci dorosłego owada. Dopiero wiosną wygryzają się na zewnątrz. Odbywają lot godowy i przystępują do zakładania gniazd. 6 PSZCZOŁY MIODNE GAWĘDA IV Pszczoły miodne (Apis mellifera) to temat rzeka, od zawsze bowiem fascynowały człowieka. Ludzie od tysiącleci podbierali im miód, a jednocześnie podziwiali ich skomplikowaną organizację społeczną. Według wierzeń egipskich pszczoły to łzy boga Ra. Koran nakazuje czcić je jako zwierzęta święte. W mitologii greckiej królewna Melisa karmiła Zeusa miodem, za co w nagrodę została przemieniona w pszczołę. Celtowie wierzyli, że ekstrakt z miodu zapewnia długowieczność, a umieszczenie wizerunku pszczoły na grobowcu zmarłego miało mu zapewnić udział w życiu wiecznym. Starożytni wielcy mówcy twierdzili, że są bardziej wymowni niż inni, gdyż na ich wargach przysiadły na chwilę pszczoły. Równie wiele można by pisać o historii pszczelarstwa: o znalezionym w bryłce bursztynu owadzie przypominającym pszczołę, o zapiskach z 965 r. Ibrahima ibn Jakuba, o podbieraniu w Polsce miodu dzikim pszczołom, o wosku produkowanym w średniowieczu na Mazowszu, który handlarze wywozili do Italii, czy o samobitni stosowanej przez bartników jako sposobie na zabezpieczenie barci przed niedźwiedziami. Istnieje też cała dziedzina wiedzy - apiterapia - zajmująca się leczniczymi właściwościami pszczelich produktów - miodu, propolisu, pyłku czy mleczka pszczelego. Niektórzy pewnie słyszeli nawet o cudownych efektach leczenia chorób reumatycznych za pomocą jadu pszczelego. Jednak te wszystkie pożytki płynące z pszczół są niczym w porównaniu z rolą, jaką te niepozorne owady odgrywają w procesie zapylania roślin. Nie ma drugiego takiego owada, który na polu zapylania miałby tak wielkie zasługi. Pszczoły zapylają ponad 80% roślin. Dzięki ich pracy mamy co jeść. Przy obecnie stosowanych uprawach wielkopowierzch-niowych nieoceniona jest tu możliwość przewożenia Pszczoły w rojnicy 7 Królowa matka Truteń - samiec Robotnice pasiek w pobliże plantacji. Wszelkie próby zastąpienia pszczół w zapylaniu przeróżnymi ludzkimi wynalazkami kończą się kompletnym fiaskiem. Dlatego przerażająca jest przepowiednia Alberta Einsteina: „Jeżeli pszczoły wyginą, ludzie podzielą ich los w ciągu czterech lat". Pszczoły miodne żyją w licznych rodzinach, które funkcjonują cały rok. Rodzina pszczela składa się z królowej matki, robotnic oraz samców-trutni. Liczebność pszczół w rodzinie jest zmienna. Latem, w szczycie rozwoju, może osiągnąć nawet 60 tys. (!) robotnic. Mimo tak wielkiej liczby społeczność ta jest doskonale zorganizowana. Każda pszczoła wie, jaką rolę ma do spełnienia i jaką pracę ma wykonać. To, czy z larwy wyrośnie robotnica, czy królowa matka zależy od sposobu jej odżywiania. Larwy karmione cały czas mleczkiem pszczelim stają się królo-wymi. Skąd robotnice wiedzą, które larwy karmić lepiej, pozostaje tajemnicą. Królowa odznacza się wyjątkową płodnością, a jej jedynym zadaniem jest składanie jaj. Aby to było możliwe, niezwłocznie po wygryzieniu się z matecznika, musi napełnić zbiornik nasienny. W ciepły, wiosenny dzień odbywa kilkugodzinny lot godowy. Jeden, jedyny raz w życiu, ale za to intensywnie. Musi jej to wystarczyć do końca życia, które może trwać nawet kilka lat. Trutnie zaraz po akcie miłosnym giną z powodu wyrwania aparatu kopulacyjnego. Pozostałe przy życiu trutnie egzystują w ulu jakiś czas, żywiąc się tym, co dostaną do jedzenia od robotnic. Nic nie robią, mimo to są tolerowane aż do jesieni. Wtedy zostają z ula wyganiane. Szybko giną z chłodu i głodu. Królowa po locie godowym znosi jaja, nawet do 3 tys. dziennie. Przy czym jest zdana całkowicie na opiekę robotnic. Robotnice zajmują się matką, jajami, larwami, przygotowują matce specjalne pożywienie, czyszczą ul, bronią go przed wrogami, zbierają nektar i pyłek, którymi pszczoły się odżywiają. Robotnice zwykle żyją ok. 38 dni, jedynie te zimujące - 6 miesięcy. Mimo zależności od robotnic niewątpliwie rodziną rządzi królowa. Wytwarza feromony (czyli substancje wydzielane przez zwierzęta przekazujące innym osobnikom jakąś informację, np. o obecności przeciwnej płci), które „mówią" robotnicom, co i kiedy mają robić. Poza tym feromon ten nadaje rodzinie charakterystyczny, właściwy tylko jej zapach. Po nim pszczoły się rozpoznają. Jeżeli w gnieździe pojawi się przypadkiem pszczoła z innej rodziny, zostaje zabita. Chyba że przyniosła nektar i pyłek. Zimą liczebność rodziny spada. Nie ma trutni, larw ani jaj. Robotnice zbijają się w kłąb, wstrzymują wydalanie i ogrzewają wzajemnie, utrzymując stałą temperaturę, ok. 32-36° C. 8 Dlaczego pszczoły giną? Pszczoły giną na całym świecie i jest to bardzo niepokojące zjawisko. Nie polega ono na umieraniu pojedynczych pszczół, które tak jak wszystkie zwierzęta mają ograniczoną osobniczą długość życia, ale na wymieraniu całych rojów. Są kraje, w których liczba żyjących rojów pszczelich zmniejszyła się w ostatnich dekadach o połowę, i spadek ten ciągle postępuje. Zjawisko to jest badane przez licznych uczonych, w wielu krajach, szukających przyczyny wymierania pszczół, ale ta nie jest jeszcze poznana. Prawdopodobnie za ginięcie rojów pszczelich jest odpowiedzialny zespół czynników powodujących osłabienie pszczół, wśród których niebagatelną rolę może odgrywać masowe stosowanie w rolnictwie środków ochrony roślin z grupy neonikotynoidów. Niewiele tu pomoże przyjęty przez Komisję Europejską w 2013 roku dwuletni zakaz stosowania niektórych z tych środków, ze względu na ich szkodliwość dla pszczół. Pestycydy neonikotynoidowe są rozpuszczalne w wodzie i pozostają w glebie przez co najmniej kilka lat. Z kolei badania sponsorowane przez koncerny produkujące środki ochrony roślin, na których opierają się regulacje prawne normy bezpieczeństwa stosowania pestycydów, nie zawsze są rzetelne, a wręcz mówi się o świadomym fałszowaniu ich wyników. Zespół masowego ginięcia pszczoły miodnej intensywnie badali uczeni amerykańscy i oni to w roku 2006 nadali mu nazwę Colony Collapse Disorder (CCD). Skoro mowa o ginięciu pszczół miodnych, nie sposób tu nie wspomnieć o warrozie, chorobie wywoływanej przez roztocza Varroa destructor, żywiącego się hemolimfą (płyn ustrojowy stawonogów, pełniący funkcje krwi i lim-fy u kręgowców) pszczół dorosłych i czerwi pszczelich. Roztocz ten, pierwotnie występujący w Azji u pewnego gatunku pszczół, został w drugiej połowie XX wieku rozwleczony po całym świecie (w Polsce pojawił się w roku 1980), a walka z nim prowadzona od dziesięcioleci nie dała, jak dotąd, spodziewanych wyników. Pszczołom szkodzi również powszechne stosowanie środków chwastobójczych. Powodują one ginięcie lub drastycznie obniżają liczebność wielu gatunków roślin dzikich, na których zbierały pożywienie pszczoły miodne. Dlatego np. we Francji od kilku lat obsiewa się mio-dodajnymi roślinami pobocza dróg. Na Zachodzie, na przydomowych terenach zieleni, masowo odchodzi się w ostatnim czasie od sadzenia głównie iglaków i zakładania strzyżonych często trawników. Coraz częściej spotyka się tam ogrody pełne roślin kwitnących przez cały rok. 9 Prawdopodobnie za ginięcie rojów pszczelich jest odpowiedzialny zespół czynników powodujących osłabienie pszczół, wśród których niebagatelną rolę może odgrywać masowe stosowanie w rolnictwie środków ochrony roślin z grupy neonikotynoidów. Pszczoły na ramce-plastrze jeszcze bez miodu Pszczołowé ösoblëwöscë Pojawienie sa prapszczołów je öbrechöwóné na kol 100 min lat temu. Pöcwierdzywô to ödkrëcé w pôłniowi Birmie, gdze w 2006 roku uczałi nalezlë sztëczk bursztinu z zatopionym w nim öwada, jaczi przëbôcziwô sómca pszczołę. Nôstarszi przekazënk pókazywający robota przë ödbieranim miodu to ödkrëti w 1922 roku céchunk na skale w Arana köl Walencje w Szpanie. Wedle badérów pôchôdô ön z cządu 10-15 tës. lat przed Christusa. Pszczołę to jedurné ôwadë, jaczé wëtwôrzają jôda, jakô je jestku téż dlô człowieka. Robotnica stôwô sa zbieraczką köl 21 dnia żëcô. Je to slédny etap ji „spólëznowi karierë". Köżdô pszczoła zbieraczka bierze ze sobą z ula kąsk miodu, cos na ôrt „jôdë na droga". Najimanié pszczołów do zapiszaniô je woźnym elementa göspödarczi w USA. Amerikańsce pszczolnicë zarabiają wicy na najimanim pszczołów na wiôldżé uprawë ro-scënówjak na wërobianim miodu. Żebë zebrać kilo miodu, pszczołę muszą ödwiedzëc köl 4 min kwiatów. Öbczas jednégô „kursu" pszczoła zapiszô 50-100 kwiatów. Strzédny ôbjim lotu pszczołę to 3 km, maksymalny - 10 km. Kilo roju to kol 8,5 tës. pszczołów. Nômiészé miodowe pszczołę to wschódnoazjaticczé pszczołę karzełköwaté, jaczé mają długósc köl 0,2 mm. Nôwikszé żëją w Chile i rosną do 4 cm. Jedurny w Polsce pomnik pszczołę (pöwstôł w 1987 roku) je w Kelcach, krótko tamecznego centrum kulturę. Öd jaczégös czasu ule pôjawiłë sa w wiôldżich miastach, np. na dakach wiôldżich hotelów we Francje abó na daku berlinsczégó rôtësza. We Warszawie ule stoją na terenie Sejmu. Jak pôkôzałë badérowania, zeloné terenë w miastach są wiele mni zaczapóné pesticydama jak gbursczé terenë. Zbieranie-strząsanie roju do rojnicy 10 POCZCIWY GRUBAS-TRZMIEL GAWĘDA V Trzmiele (Bombus) to jedne z najbardziej skutecznych zapylaczy, często mylnie nazywane bąkami, mimo że niewiele mają z nimi wspólnego. Bąk bydlęcy jest całkowitym przeciwieństwem naszego poczciwego grubasa. To owad z rzędu muchówek, rodziny bąkowatych (Ta-banidae), do której oprócz bąków należą także ślepaki i jusznice, nękający pasące się zwierzęta i żywiący się ich krwią, atakujący także człowieka. Bąkowate są przenosi-cielami chorób zwierzęcych, a ich ukłucia są bardzo bolesne. Trzmiele, podobnie jak pszczoła miodna, należą do rzędu błonkówek (Hymenoptera) i do rodziny pszczołowatych (Apidae). Wiele gatunków to dość duże owady o długości do ok. 30 mm. Ciało ich jest krępe, masywne i gęsto owłosione. Czarny tułów i odwłok pokrywają najczęściej jaskrawe paski (białe, żółte lub czerwone). Mają dwie pary przezroczystych, dobrze wykształconych skrzydełek. Posiadają żądło, ale używają go w ostateczności; same nigdy bez potrzeby nie atakują. Żywią się pyłkiem i nektarem, lecz nie gromadzą zapasów na zimę. W porównaniu z innymi zapylaczami trzmiele są bardzo pracowite. Przede wszystkim bardzo szybko pracują. W ciągu minuty potrafią odwiedzić dwa razy więcej kwiatów niż pszczoły. Są duże i silne. Mogą przenosić stosunkowo ciężkie ładunki pyłku, co pozwala na dłuższe loty i odwiedzenie większej ilości kwiatów. Ich wielkość i puszystość umożliwia im zgromadzenie na ciele większej ilości pyłku niż u mniejszych owadów. Poza tym ich ważnym atutem jest mała wrażliwość na warunki atmosferyczne. Latają przy niskich temperaturach (io° C już im wystarczy) i przy słabym oświetleniu. Nawet silny wiatr i mżawka nie są w stanie zniechęcić ich do pracy. Inną istotną zaletą trzmieli jako zapylaczy jest, wbrew pozorom, brak systemu komunikacji. Pszczoły, gdy natrafią podczas lotu na interesujący pożytek, informują się o tym wzajemnie, wykonując skomplikowany taniec. Polega on na powtarzających się regularnie ruchach zbieraczek, informują- Są duże i silne. Mogą przenosić stosunkowo ciężkie ładunki pyłku, co pozwala na dłuższe loty i odwiedzenie większej ilości kwiatów. Ich wielkość i puszystość umożliwia im zgromadzenie na ciele większej ilości pyłku niż u mniejszych owadów. 11 Trzmiele żyję w rodzinach i tworzą społeczności podobne do pszczelich. Każda rodzina ma swoją królowę matkę i robotnice. cych o wszystkich szczegółach dotyczących znaleziska, łącznie z odległością i kierunkiem, w którym należy lecieć (tzw. mowa pszczół). Zdarzało się, że po uzyskaniu takiej informacji pszczoły masowo opuszczały uprawę rzepaku czy gryki, na którą były wywiezione, i leciały na znalezione przez siebie „atrakcyjniejsze" miejsce. Trzmiele nie posługują się takim systemem. Nawet jeżeli pojedynczy owad znajdzie źródło pożywienia w innym miejscu, nie poinformuje o tym swoich towarzyszy. Trzmiele mają jeszcze jedną cechę różniącą je od pszczół. Nie przywiązują się do roślin w obrębie jednej uprawy. Pszczoły można by określić jako wierne „swoim" kwiatom. Jak raz odwiedzą ileś kwiatów na danym obszarze, to później wiernie do nich wracają, dopóki te nie przekwitną. Trzmiele częściej i chętniej odwiedzają różne kwiaty. To jest ważne przy uprawach sadowniczych, gdzie często niezbędny jest pyłek innej odmiany. Poczciwe grubasy im to zapewniają. Owady te pełnią też nieocenioną rolę w uprawach szklarniowych lub w namiotach foliowych. Pszczoły nie mogą żyć w zamkniętej przestrzeni, a trzmiele tak. Gatunkiem posiadającym najwięcej cech dobrego za-pylacza i jednocześnie łatwym w hodowli okazał się trzmiel ziemny (Bombus terrestris). Gatunek ten nadaje się do zapylania różnych rodzajów upraw i używany jest w większości upraw pod osłonami do zapylania: ogórków, pomidorów, papryki oraz truskawek. Wykazuje zdolność wprawiania roślin w drgania, co jest bardzo skuteczne m.in. przy uprawie pomidorów. I co ciekawe, grona pomidorów zapylanych pod folią przez trzmiele są mniej wrażliwe na szarą pleśń! W Polsce istnieje firma, która sprzedaje gotowe ule z hodowlanymi trzmielami. Trzmiele żyją w rodzinach i tworzą społeczności podobne do pszczelich. Każda rodzina ma swoją królową matkę i robotnice. Jednak ich życie zorganizowane jest inaczej niż u pszczół. W europejskich warunkach trzmiele zakładają kolonie jednoroczne. Zimują, zapadając w stan hibernacji, wyłącznie samice. Kryją się w szczelinach drzew, w stertach liści, zagrzebują się w glebie (potrafią zakopać się nawet na głębokość 2 m!). Są do przezimowania dobrze przygotowane: w wolu mają zapas nektaru, a w odwłoku zapas tłuszczu, tzw. ciałko tłuszczowe. Wczesną wiosną wychodzą ze swych kryjówek i zaczynają rozglądać się za miejscem na gniazdo. Najchętniej osiedlają się w ziemi. Bardzo odpowiadają im nory opuszczone przez gryzonie czy krecie korytarze. Na początku z suchych liści i źdźbeł traw samica mości sobie gniazdko. Wewnątrz niego buduje komórkę, napełnia ją nektarem oraz pyłkiem, po czym składa do niej jaja. Zasklepia ją i - co niebywałe - ogrzewa własnym ciałem! Jeżeli odlatuje, to 12 Trzmiel ogrodowy (Bombus hortorum) tylko na chwilę, by uzupełnić zapas pyłku. Przygotowuje również drugą komórkę i napełniają miodem, który służy jako zapas na wypadek złej pogody. Z jaj wylęgają się nagie larwy zwane czerwiem. Troskliwa matka cały czas dba o nie i dokarmia pyłkiem zmieszanym z miodem. Po 10 dniach spore już larwy oplatają się delikatną nicią i przepoczwarzają się. Samica ciepłem swego ciała dalej ogrzewa poczwarki. Ich przemiana w owady dorosłe trwa jeszcze 14 dni. Z jaj składanych przez samice trzmiela od wiosny do połowy lata wylęgają się tylko robotnice, które natychmiast pomagają matce rozbudowywać gniazdo, ogrzewać i karmić larwy, dostarczają pyłku i nektaru. Teraz samica zajmuje się już wyłącznie opieką nad potomstwem i składaniem jaj, rzadko opuszczając gniazdo. Jaja składa do końca lata. Samce wylęgają się dopiero pod koniec lata i zaraz po przepoczwarzeniu opuszczają gniazdo. Prawie równocześnie z samcami przychodzą na świat w pełni rozwinięte samice zdolne do składania jaj. Odbywają lot godowy z kilkoma samcami, co zapewnia różnorodność genetyczną potomstwa. Z nastaniem chłodu już zapłodnione samice zimują w kryjówkach, by wiosną założyć własne kolonie. Królowa matka, robotnice i samce giną jesienią, a opuszczone gniazda zanikają. 13 Przmiélowé ösoblëwôscë Wëdôwóny przez przmiéle głos - nisczi, letkö przëdłôwio-ny - to znanka, dzaka jaczi nôlżi jidze je rozpoznać. To prawie ten zwak pödskacył kompozytora Nikołaja Rimsczégö-Körsaköwa do skömpônowaniô, znónégö nié le melomanom, dokazu „Lot przmiéla". Westrzód wicy jak 300 gatënków przmiélów żëjącëch na całim świece, w Polsce je jich kol 30. Niejedne są baro rzôdczé. Chöc wszëtczim przmiélóm w Polsce słëchô gatënköwô öchróna, jich wielëna z roku na rok je miészô, a jedną z nôwôżniészich przëczënów tegö zjawiszcza je rosnąco chemizacjo gburzëznë. W Polsce jistnieje gatënk mötilköwi roscënë, jaką mögą zapiszac leno przmiéle. Je nim czerwony kléwer. Zwölniwô ön parzënka leno pöd cëska wibracji zwaku ô tonacji „górné C". A tak zwaczi leno przmiél. Jeżlë przmiél nie je w sztadze dostać sa do za głabók zataconégö kwiatowego soku, przegrizô kwiat i susô wôrtny płin. Taczé zachowania są zwóné „rabuszenim kwiata". Nimö tegö roscëna möże jesz zapiszac jiny öwôd. Wëtwôrzonégö przez przmiéle miodu nie dô sa öddzelëc öd jôj i pönarwów. A króm te jich miód möże bëc dlô człowieka niebezpieczny, bö przmiéle zbierają kwiatowi sok téż z trëjącëch roscënów, czegô nigdë nie robią miodowe pszczołę. Blëskô skrewnioné z przmiélama i prakticzno, na ökö, nié do rozpôznaniô są przmiélce, zwóné téż brzëmika-ma. Jich zwëczi są równak czësto jiné. Samnice nie za-kłôdają swöjich gniôzd. Jistno jak kukówka westrzód ptôchów, tak przmiélce szukają zamieszkónëch gniôz-dów przmiélów, wënëkiwają królewą i znoszą jaja w ju zrëchtowóné plôstrë. Je to mało pótikóny przikłôd tpzw. spölëznowi cëzożëwiznë. Słowôrzk: Cëzożëwizna -pasożytnictwo 14 UPRZYKRZONE GAWĘDAVI MUCHY Wiele much lubi słodycze. Siadają na kwiatach, próbują się dobrać do nektaru i w ten sposób mają swój udział w zapylaniu! Z tego powodu, choć trudno w to uwierzyć, istnieje handel muchami. Można je kupić w paczkach zawierających około 30 tys. poczwarek. Istnieje specjalna firma (wspomniana już przy omawianiu trzmieli), zajmująca się hodowlą i sprzedażą tych owadów. Niektóre gatunki much - niebieskawozielona lub szmaragdowa lucilia skórnica (Lucilia sericata) i padlinówka cesarska (.Lucilia cesar), interesujące się przede wszystkim rozkładającym się mięsem - są wykorzystywane do zapylania roślin wytwarzających niewielkie ilości pyłku, tam, gdzie nie opłaca się lecieć pszczołom ani trzmielom, których Siadają na kwiatach, próbują się dobrać do nektaru i w ten sposób mają swój udział w zapylaniu! Nazwą „muchy" określane są zazwyczaj muchy domowe z rodziny muchowatych (.Muscidae) lub owady z rodziny plujkowa-tych (Calliphoridae), wlatujące do kuchni jak tylko poczują zapach surowego mięsa i próbujące złożyć na nim jaja. Muchy to przedstawiciele rzędu dwuskrzydłych (.Diptera), obejmującego wiele różnych rodzin, o bardzo zróżnicowanej biologii. Ich wspólną cechą jest posiadanie jedynie dwóch skrzydeł (jednej pary); druga para występuje w postaci szczątkowej. Latem muchy są prawdziwym utrapieniem nie tylko na wsi, ale i w mieście. Są irytujące, brzęczą, nie mają oporów przed łażeniem po człowieku, nie dają spać, zbierają się chętnie na siedliskach bakterii - na nawozie lub na gnijących odpadkach, a potem lecą na nasz stół. Roznoszą zarazki chorób. Załatwiają swoje potrzeby na szybach, ścianach, firankach. Walczymy z nimi jak z najgorszym wrogiem. Czy można zatem cokolwiek dobrego o nich powiedzieć? Co pomyślelibyśmy o osobie, która przyznałaby, że... kupuje muchy? Zapewne, że jest niespełna rozumu. Gymnocheta viridis - Rączycowate Kupić muchy? 15 celem jest zbieranie i nektaru, i pyłku. Muchy szukają wyłącznie nektaru. Kusi je nawet najmniejsza ilość słodyczy. Penetrując kwiat, przy okazji, niechcący stykają się z pyłkiem. Ponieważ pyłek nie jest przez nie ani konsumowany, ani zbierany, w całości użyty jest do zapylania. Dochodzi do niego, gdy mucha odwiedza inny kwiat, by spić nektar. Zostawia tam część noszonego na sobie pyłku, a zabiera następny. W ten sposób możliwa jest na wielką skalę uprawa kalafiorów, kapusty, brokułów, sałaty, cykorii, selerów, marchwi, cebuli, porów czy luksusowych szparagów. Zatem dla plantatorów muchy, obok pszczół i trzmieli, stanowią doskonałe uzupełnienie organizmów zapylających rośliny. Bzygi to też muchy Bzyg prążkowany (Episyrphus balte-atus) Bzygi to muchówki z rodziny bzyg o waty ch (Syrphidae), z wyglądu najczęściej przypominające osy. Dzięki takiemu wyglądowi chcą oszukać potencjalnych drapieżników, zwłaszcza ptaki. I często faktycznie im się to udaje. Sprytnie podszywają się pod niebezpieczne, boleśnie żądlące zwierzęta, chociaż same są zupełnie nieszkodliwe. Tak naprawdę to łagodne, bardzo pożyteczne owady, których osobniki dorosłe żywią się nektarem, pyłkiem i spadzią, a larwy przede wszystkim mszycami. Można je spotkać na różnych uprawach, w ogrodach, w parkach, w lesie, na polach. Bzygi pojawiają się bardzo wcześnie -już w kwietniu oblatują pierwsze kwiaty. Są aktywne do końca października. Przez swoją liczebność i ruchliwość mają znaczący udział w zapylaniu roślin. Larwy większości gatunków bzygów są drapieżne i zjadają ogromne ilości mszyc (jedna larwa potrafi w ciągu swojego rozwoju zjeść 250 mszyc, a takich larw są tysiące!). Najpopularniejszy w Polsce jest bzyg prążkowany (Episyrphus bateatus). Dorosły owad ma długość ok. 1 cm, a jego cechą charakterystyczną jest prążkowany czarno--żółty odwłok, na pierwszy rzut oka ubarwieniem do złudzenia przypominający osę. Dorosłe życie tego owada toczy się głównie wokół różnych kwiatów. Nie jest wy- 16 bredny, nie przywiązuje się do jednego gatunku, nie ma żadnego ulubionego. Dlatego spotyka się go wszędzie, gdzie tylko coś kwitnie. Czasem wygrzewa się na liściach, ale najczęściej żeruje. Odżywia się pyłkiem, nektarem kwiatowym, spija sok kapiący z drzew, zlizuje spadź. Spadź, zwana inaczej rosą miodową, to słodka ciecz występująca w postaci kropel na igłach świerka, jodły i modrzewia oraz na liściach niektórych drzew liściastych, składająca się głównie z soków roślinnych, wypływających z uszkodzonych przez owady ssące (np. przez mszyce) tkanek roślinnych, oraz z płynnych odchodów tych owadów, wydalających spożyty sok, zawierający dużo cukru a mało białka. Bzygi mają ciekawą właściwość -podlatując do kwiatka, potrafią zawisnąć w powietrzu jak helikopter. Wyglądają wtedy, jakby analizowały, czy warto na nim usiąść i obliczały współrzędne lądowania. Jaja składają na liściach, w pobliżu kolonii mszyc, z których bardzo szybko po złożeniu wylęgają się żarłoczne larwy. Pełen cykl rozwojowy tego gatunku trwa zaledwie ok. 3 tygodni, tak więc w ciągu sezonu wegetacyjnego pojawia się kilka pokoleń bzygów. podlatując do kwiatka, potrafią zawisnąć w powietrzu jak helikopter. Wyglądają wtedy, jakby analizowały, czy warto na nim usiąść i obliczały współrzędne lądowania. Muchöwé ösoblëwöscë Są roscënë, co „wëbrałë" do zapiszaniô leno muchë. Wëtwôrzëłë kwiatë, jaczé farwą i pôchą przëbôcziwają gnijącé miaso. Muchë dôwają sa öcëganic, lecą z nôdze-ją złożeniô jôj, krącą sa pó kwiatach, ni mają nawetka swiądë, że parzënka sa na nie sëpie i je całé öklejiwô. Roz-czarzoné lecą dali, widzą pósobny „krwisti" kwiat i zôs dôwają sa zmanic, zapiszają gó parzënką z pöprzédny roscënë i z nowim „ladënka" parzinczi lecą dali, żebë zôs östac öcëganionyma. Wôrt tu nadczidnąc ó jesz barżi ósoblëwim ószekańcu muchów. Je nim rosnący w pólsczich górach Ophrys insectifera. Jegö kwiatë baro przëbôcziwają samnica jednégó gatënku muchë. Sómce próbują tej köpulowac z kwiata. Je wiedzec, że to sa nie udôwô, ale za to wëla-tiwają z ladënka parzinczi, jaczi ju za sztót östôwiają na pósobnym szlachującym za samnicą kwiece. W całim świece je öpisónëch wicy jak 6000 gatënków bzygów, w Polsce i na Pómórzim mómë köl 400 ôrtów. 17 GAWĘDA VII MOTYLE Jednymi z najpiękniejszych na świecie owadów zapylających są motyle - zarówno te najbardziej kolorowe motyle dzienne, jak i motyle nocne, zwane ćmami. Ich rola jako zapylaczy nie jest może tak znacząca jak pszczół czy trzmieli, jednak istnieje kilka gatunków roślin, które specjalnie przystosowały się do zapylania właśnie przez motyle. Kwiaty tych roślin to wąskie i głębokie kielichy, a nektar umieszczony jest tak głęboko, że sięgnąć doń może jedynie długa ssawka motyla. To rośliny, takie jak np. wiciokrzew, kielisznik czy wiesiołek; inne ulubione kwiaty motyli to m.in. rudbekie, wierzbówki, lilaki, języczki, budleje, goździki. Motyle przechodzą złożony cykl rozwojowy. Z niezbyt atrakcyjnej gąsienicy i nieruchomej poczwarki przeistaczają się w budzącą zachwyt, często bajecznie kolorową, postać dorosłą. Fascynujące są rytuały godowe motyli. U większości gatunków polegają one na krótkich, 30-sekundowych tańcach samca, czyli na szybkim trzepotaniu skrzydełkami przed j Rusałkaosetnik(Vanessacardui) samiczką. To nie tylko efektowny wizualnie popis. Kolo- rowe ubarwienie oraz uwalniane z łusek skrzydełek feromony niosą ważną dla samiczki informację o zdrowiu zalotnika. Samiczki zwykle składają jajeczka na roślinie żywicielskiej. Wylęgnięte z nich gąsienice jedyne co potrafią to doskonale odróżnić rośliny żywicielskie (często jest to jeden gatunek) i jeść, jeść, jeść. Gąsienice większości gatunków motyli zjadają rośliny, które dla człowieka nie przedstawiają żadnej wartości lub są uważane za chwasty. Najlepszym tego przykładem są znane wszystkim, spotykane na każdym kroku, cieszące oczy, kolorowe rusałki: pawik, admirał, pokrzywnik, ceik czy osetnik. Larwy tych gatunków żywią się liśćmi różnych gatunków roślin, ale najchętniej - pokrzyw i ostów. Długość życia dorosłego motyla zależy od tego, kiedy przyjdzie na świat. Trwa od kilku godzin, do kilku miesięcy. Najdłużej żyją te, które mają przezimować, by rozmnożyć się następnej wiosny. Rekordzistą w długości życia jest popularny w naszym otoczeniu cytrynek {Gonepteryxrhamni), znany też pod nazwą latolistek cytrynek czy listkowiec cytrynek. Nazwa „listkowiec" wzięła się zapewne z tego, że zimuje wśród opadłych liści, a „cytrynek" nie tylko od 18 żółtego koloru, ale i od zapachu -jego skrzydełka pachną cytryną. Żyje nawet 9 miesięcy! Wylęga się w lipcu, a już w sierpniu zapada w sen trwający do wiosny. Wczesną wiosną, jako pierwszy motyl, pojawia się, krążąc nad najwcześniejszymi kwiatkami. Niestrudzony wędrowiec - rusałka osetnik Rusałka osetnik (Vanessa cardui) to jeden z najbardziej rozpowszechnionych owadów na kuli ziemskiej. Nie można go spotkać jedynie w lasach deszczowych i na biegunach. W naszym kraju występuje bardzo licznie. Dobrze się czuje w ogrodach, na miedzach, ugorach, przydrożach, łąkach. Jak wszystkie rusałki jest pożytecznym dla człowieka owadem. Oprócz oczywistego zapylania jest znakomitym „środkiem chwastobójczym". Jego gąsienice żywią się ostami, popłochem, łopianem, podbiałem, a przede wszystkim - pokrzywą. Mało kto wie, że te delikatne stworzenia większą część swego krótkiego życia spędzają w podróży. Osetniki wędrują każdego roku. Przychodzą na świat w Afryce Północnej, na skraju pustyni, wczesną wiosną. Zanim stanie się gorąco i sucho, jednocześnie, masowo, całymi tysiącami wyruszają na północ, w kierunku Europy. Jak podaje „Zielona Kamera" (www.zielonakamera.pl): „Rusałki osetniki wędrują dokładnie tak samo jak bociany. (..) Po opuszczeniu poczwarki, motyle ruszają w podróż praktycznie natychmiast, by w ciągu kilkudziesięciu godzin (przy sprzyjających wiatrach) znaleźć się na drugim brzegu Morza Śródziemnego. Tam, podobnie jak szlaki bocianów, trasy ich migracji rozdzielają się na poszczególne europejskie kraje. Te, które wyruszają z Maroka, lecą przez Hiszpanię i Portugalię. Te, które wylatują z Egiptu, lecą przez wschodnią Europę. Pozostałe na wysokości kilku tysięcy metrów lecą nad Alpami i docierają do Austrii, Niemiec i Francji, zwykle w postaci dwóch fal migracyjnych pomiędzy późnym kwietniem, a połową czerwca". Druga fala migracji następuje z końcem lata. Wtedy miliony tych owadów lecą na południe. Trudno je z ziemi zauważyć, gdyż fruną około 500 m nad ziemią. Czekają na sprzyjające prądy powietrza, dzięki którym osiągają prędkość nawet do 45 km/godz. Cała trasa migracji osetników liczy ponad 14 tys. kilometrów! To gigantyczna, międzykontynentalna pętla z początkiem i metą w Afryce. To oczywiste, że jeden motyl nie pokona tak długiej trasy. Podróż motyli składa się z kilku etapów. Po każdym z przystanków w dalszą drogę wyrusza kolejne pokolenie rusałek. Na ojczyste ziemie przodków wracają 19 Osetniki wędrują każdego roku. Przychodzą na świat w Afryce Połnocnej, na skraju pustyni, wczesną wiosną. Zanim stanie się goręco i sucho, jednocześnie, masowo, całymi tysiącami wyruszaja na północ, w kierunku Europy. ich pra- pra- prawnuki. To inaczej niż u ptaków, u których te same osobniki odbywają kilka podróży do „ciepłych" krajów i młode ptaki mogą się „uczyć życia" od starszych ptaków. U rusałek pełny cyki migracyjny obejmuje kilka pokoleń. Każde pokolenie „popycha" do wędrówki jakiś wewnętrzny nakaz. Celem jest zapewnienie potomstwu jak najlepszych warunków rozwoju. Podobnie jak ptaki motyle wytworzyły sobie własne, przekazywane z pokolenia na pokolenie, sposoby nawigacji. W przeciwieństwie jednak do dość dobrze poznanych migracji ptaków, wędrówki motyli pozostają zagadnieniem jeszcze mało poznanym. Mötilowé ösoblëwóscë W kulturze mótil stół sa symbóla szëku, snôżotë, ulatownoscë, ale téż próżnoscë. Pierszé kólekcje mötilów pówstôwałë ju w XVII wieku. Gaböwi aparat mötila to susówka, na wiedno sparłaczonô z jegó główką. Jidze ja przërównac do słomczi do picô. Mótile są tej skôzóné na zbieranie jôdë w płinie. Sómce mótilów zgrôwają do przekôzaniô swójich genów jak nôwikszi wielënie samniców. Zabezpieczają tej ju dobëtą samnica przed kóntaktama z jinyma sómca-ma. Colemało przekazywają ji óbczas kopulacje tpzw. spermaförë. Skutka jich dzejaniô je m.jin. to, że sam-nicë stôwają sa óbójatné na zalécajczi jinëch sómców. U niejednëch gatënków wëzdrzi to jinaczi - pó kopulacje sómce zakłódają samniczce cos na sztôłt pasa bëlnotë. Östôwiają na ji slédnicë tpzw. sfragis (z grecczégö: sztapel), to je ôrt tébla, jaczi skutkówno zabierô móżlëwóta zôsnégö kontaktu. Dzysdnia na świece żëje kól 150 tës. gatënków mótilów, z tegó w Polsce wicy jak 3200. Dniowëch mótilów mómë w Pólsce leno 149 gatënków, zaöstałéto nocné. Lëczbajich równakje rok w rok miészô. Zmianë w strzodowiszczu, rozwij miastów, użiwanié strzodków óchronë roscënów, jednoôrtnô gospodarka, jaczi skutka je dżiniacé rozmajitëch gatënków owadów, nie óbszczadzëła téż i mótilów. Ödchôdają na wiedno ba-rzi wrazlëwé jich gatënczi. 20 Rusałka pawik (Aglais io) Murarka ogrodowa (Osmia rufa) Omówiliśmy najważniejsze grupy owadów zapylających rośliny. Należy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że istnieje wiele innych grup i gatunków owadów, które, odwiedzając kwiaty, przenoszą pyłek z rośliny na roślinę, co umożliwia zapylenie roślin. Trzmiel (Bombini) Mucha (Musca domestica) ilKiMi Latolistek cytrynek (Gonepteryx rhamni)