Kaszubskie cmentarze Fot. Bartosz Arciszewski. Piotr Januszewski i Edmund Kamiński Przesłowió lestopadnik ZWECZI Lestopadnik W Dzeń ZódCszny pogoda -Na Wiólganoc wigóda. Na swiątegó Tćdora (9 XI) Pełno je kómóra. Ód swiątegó Mórcyna (11 XI) s3 zaczinó. Swiató Cyla (22 Xl) Jeseń nam umiló. Na swiatą Katarzyna (25 XI) j grebszą pierzona. Na swiątegó Andrzeja (30 XI) Biwó pićrszó zawieja. luijjy KZ./ Listopad 4 - obchody w Borowym Młynie 80. rocznicy powrotu Gochów do Połski; rozpoczyno je mszo Św. o godz. 14 5 - pierwszy w Sierakowicoch Festyn św. Marcina rozpoczyno mszo iw. o godz. 12 w kościele św. Marcina 5 - Otwarte Drzwi Uniwersytetu Gdańskiego w Sierakowicach; pracownicy naukowi mówić będq o rozwoju rolnictwo i oświaty, ekologii i ekonomii 6 - uroczystości jubileuszowe z okazji 30-łecia istnienia Muzeum Ziemi Puckiej 16-17 - konferencjo .Dzieje chrześcijaństwo no Pomorzu" w Zamku Książąt Pomorskich w Słupsku 20 - promocjo książki Mariannę Wonnow „Kaszubi. Die Kaschuben" o godz. 17 w tawernie Mest-win w Domu Kaszubskim w Gdańsku 24 - uroczystość wręczenia w Lęborku (w liceum Ogólnokształcącym nr l, ul. Dygasińskiego 14) nogródw Konkursie Uterockim im. Mieczysława Stryjewskiego 24-26 - II Kongres Kociewski, organizowany przez Federację Stowarzyszeń i Związków Kocie-wia Koóewsko Więźba Na Mórcena Szredrów Ben Jeżle sa miało bleżi kiińca jeseni niż-le na ptószi czas. tej ledze żdele a wezerelS na jaczim koniu nen Mórcen przejedze- na biółim, cze na czómym. Je wiedzec, że na sw. Mórcena robotę w pólu ju ni ma, blós prze che-czi, bó z pola wszetkó je zebróne. Beł tede czas óddac e jegómóscóm co pań-scze, a proboszczowi, co do wielebnego. Temu pórechówalg so, wiele latoś dało z póła, a z chówe w ta na-zód, a co ostało pó óddanim. Przeja-te beło, że zópłata dówele panóm a wielebnym w gasach, temu tak wiele belo tegó czedes na Kaszćbach. Jak stark nama wspóminół, to proboszcz w Strzepczu. sto lat w tił, na Mórcena żdół te gase. Czcj dwaji bra-cynowie przćtrckelS blós jedna gas, tej wielebny nakózół, be przSnekele dregą za nóuka te dredżegó bracyne. Z tim beło drago, temu gódelg, że do kóscoła te gase muszel? cygnąc na liń-cuchu. Wedle stóregó zweku na sw. Mórcena parobce e jinszó służba gódzele robota u gburów cz£ na majątkach, na przińdny rok. Z ti leżnosce dówele gburze zadówk cze jak jiny rzeką - bó-żók. A ti co ódchódele ze służbę, bele róczony przez gbura mórcyńsczima klóskama, prze tim b£la muzyka e tuń-ce. Pótemu jedny wecygele a drtfdżi przecygele w jizbe kómóre dló służbę. W mórcyńczibedło nękało sa z wódę, bó bełoju z£mno, a pastuszkowie przechódele do gburów, chternech te krowę bełe gnane ze śpiewką „G3sy ud, miałczi brót. Halo - hej". Góspó-denió chatno dówa brót biółegó chleba e sztSk gase, a gbur w zópłata na na robota dół talara. Zós rebócfc nad Bółta kuńczeie wa-górzowi czas. Tede maszopi z ma-szopereji zeszlesa do szepra abó w karczmie, óbrechówale swoje żniwo e rozrechówale sa ze sobą. Pótemu przeszłe białczi a szeper stówiół wieczerza, ne późni sa bawilg, muzykó-wele e tuńcowele. Nóbarżi znónym zweka na mórcyń-czi beło bice g3sy a richtich bełe óne upichónć szpecatim noża w głowa, żebe dało lepszą krew na czórnina. Wikszi dzel sprzedówele na gasym jórmarku we Gduńsku cz£ na jinszich markach, żebe miec detczi na zema. Te gase, co óstawile dló se, też ósku-bele, ópulowelfi z piór £ ópólele nad ógniszcza. Tede robile je na rozmajitć órte. □ Nadzwyczajny Zjazd Zrzeszenia Odbędzie się 2 grudnia w Gdańsku. Zwołany w połowie bieżącej kadencji, poświęcony będzie projektowanym zmianom w statucie ZKP. Projekt - dostosowanie statutu ZKP do zmienionej struktury państwa po reformie terytorialnej kraju - przygotowuje komisja statutowa Zarządu Głównego Zrzeszenia. przewodzi jej Szczepan Lewna. Przewidziano w nim między innymi powstanie związków powiatowych, jako struktury pośredniej między oddziałami a Zarządem Głównym ZKP. Propozycje zmian będą mogli również składać delegaci. Uczestnicy zjazdu wysłuchają także informacji o działalności Zarządu Głównego ZKP w latach 1999-2000. s.j. pomerania listopad 2000 pomerania LISTY Ważne daty Kaszubskie msze święte Po przeczytaniu bardzo ciekawego wywiadu, którego ks. arcybiskup Goc-łowski udzielił redaktorowi Stanisławowi Jankemu i interesującego artykułu S. Jankego we wrześniowym numerze „Pomeranii" nasuwają się pewne uwagi. Sprawa modlitw eucharystycznych po kaszubsku to wielka rzecz i szkoda, że ks. prałat Franciszek Grucza odważył się na tłumaczenie tylko jednej, jak na to wskazuje modlitewnik „Me trzimóme z Bog§". Księży Kaszubów czeka zatem jeszcze wielka praca. Na początek publikację tekstów modlitw eucharystycznych mogą stanowić kserokopie. Tak robił to ks. F. Grucza. Księża Kaszubi mają papieskie błogosławieństwo z Sopotu (1999 r.). Należy zakładać, że dotyczy ono również modlitewnika „Me trzimóme z Boga", skoro w jego wersji w białych sztywnych okładkach na początku widnieje napis „Boże pó-magój Jan Paweł II 3.V.99.'\ Jest to dobry znak, gdyż potrzeba oficjalnych tekstów liturgii eucharystycznej - w języku kaszubskim - zaopiniowanych przez Episkopat Polski. Może ks. proboszcz Marian Miotk mógłby już taki „roboczy" tekst przedstawić? Dziś w kościołach na Kaszubach jest czasem po kaszubsku liturgia słowa (w tym modlitwa powszechna). Gorzej jest chyba z kazaniami. Ciągle mało śpiewa się kaszubskich pieśni kościelnych. Tak w każdym razie jest w Żukowie, a bywa też w Sianowie. Po kaszubsku ksiądz dr Hinc mówił kazania w kościele w Tuchomiu tuż po drugiej wojnie światowej. Wskazuje na to napis B. Jażdżewskiego we „Wspomnieniach kaszubskiego gbura" (1999). Jak podał świadek tych wydarzeń p. F. Pluto-Prądzyński z Ciemna, ksiądz ten miał podobno z tego powodu nieprzyjemności. Było to przed soborem watykańskim II i w trudnych powojennych warunkach. (...) Chwała ś.p. ks. prałatowi F. Gruczy za to, że odważył się być pierwszy i jego tłumaczenie czterech ewangelii ukazało się 13 czerwca 1992 r. (II Kongres Kaszubski). Trzeba wyjaśnić, że już drugie wydanie fragmentu Nowego Testamentu „Nauczanie w prze-powióstkach, wejimk z Nowego Te-stameńtu" Gołąbka miało wstęp ówczesnego biskupa chełmińskiego ks. Mariana Przykuckiego (wrzesień 1989 r.), a także to, że Gołąbkowe „Święte Pismiona Nowego Testameńtu" wydano za zgodą 245. Konferencji Biskupów Diecezjalnych, obradującej 28 lutego 1991 roku. Taka zgoda to o wiele więcej od pozwolenia „nihil ob-stat", które uzyskało tłumaczenie ks. Gruczy od ks. biskupa Jana Szlagi. Obie wymienione przełomowe publikacje wyprzedził Alojzy Nagel (1973), ale opublikowano tylko krótki fragment tego przekładu. Całość pracy translatorskiej pisarza kaszubskiego jest raczej nieznana. Nasuwa się więc pytanie, gdzie jest przechowywana literacka spuścizna tego zmarłego już poety? W Muzeum w Wejherowie jest chyba również więcej niż jeden kaszubski rękopis tłumaczenia części ewangelii? Tak więc dwa o-publikowane kaszubskie tłumaczenia Ewangelii pojawiły się z potrzeby kaszubskich serc jak chodzi o Kościół rzymskokatolicki i nie stało się to nagle. Była w to zaangażowana spora grupa kompetentnych osób. Alicja Jelińska Swarzędz 2 XI - S. rocznica śmierci Karola Krefta „króla kaszubskiego", absolwenta prawa no Uniwersytecie Warszawskim, radcy Urzędu Województwo Pomorskiego w Toruniu, pierwszego powojennego starosty kartuskiego, przez pewien okres mocno zaangażowanego w sprawy koszubskie; zmorł w osamotnieniu 7 XI -130. rocznica urodzin Sługi Bożego ks. bp Konstantyna Dominika, już za życia przez wielu uznawanego za świętego; w 1979r.w Rzymie ogłoszono jego proces beatyfikacyjny 12 XI - 115. rocznica urodzin Alfonsa Hoffmo-nna, prof. inż. elektryka, działacza społecznego, prezesa Pomorskiego Związku Śpiewaczego 13 XI -155. rocznica urodzin ks. Stanisława Ku-joto, profesora Collegium Marianum w Pelplinie, jednego z najwybitniejszych historyków pelpliń-skich; w latach 1897-1914 prezesa Toruńskiego Toworzystwo Naukowego, zarazem redaktora wydawnictw towarzystwa 13 XI - 70. rocznica śmierci Józefa Ługowskiego, nauczyciela, badacza koszubszczyzny, działacza społecznego, po odzyskaniu niepodległości organizatora szkolnictwa no Pomorzu 19 XI - 140. rocznica urodzin Józefa Gierszewskiego, filomaty pomorskiego, lekarza i dziołocza społecznego w Tucholi, pierwszego polskiego burmistrza tego miasto 22 XI -160. rocznica urodzin ks. Antoniego Gra-duszewskiego, zasłużonego proboszcza w Brusach, działacza narodowego, współtwórcy Brusko-Leśniewskiej Kasy Pożyczkowej 27 XI - 5. rocznica śmierci prof. dr. Abdona Stry-szaka, lekarza weterynarii, współtwórcy polskiej służby epizootiologicznej, członka PAN, współorganizatora ZKP związanego z powojennym ruchem kaszubskim 29 XI -165. rocznica urodzin ks. Juliusza Pobłockiego, autora słynnej publikacji „Na Kaszubach przed 100 laty" 29 XI -125. rocznica urodzin Ottona Pawła Wojciecha Karszny, dziołocza kaszubskiego, autora drobnych kaszubskich utworów scenicznych oraz wierszy okolicznościowych; zajmował się również historię Kaszub i księżgt gdańskich, współpracownik „Gazety Kartuskiej" Zebrał i opracował Feliks Sikoro pomerania listopad 2000 3 pomerania LISTY Nie porzucajcie sąsiada Mieszkam w Chełmży i jestem Po-morzakiem z dziada pradziada. Już chociażby z tego powodu mentalność i cechy Kaszubów są mi bardzo bliskie. Zazdroszczę im zachowania świadomości regionalnej i ciągłych, skutecznych działań zmierzających do jej rozwoju, a więc tego, czego brakuje na południowym Pomorzu. Zdaję sobie sprawę, że Kaszubi mieli szczęście do swoich rodzimych działaczy, a poza tym nie zostali w takim stopniu zalani przez repatriantów z głębi Polski. Dlatego coroczny letni pobyt na kaszubskim wybrzeżu traktuję również jako możliwość „doładowania akumulatorów" poprzez obcowanie z ludem, który chce używać i używa swojego języka, który organizuje wspaniałe festyny (podczas Dni Węgorza w Jastarni kupiłem sobie nawet mucę), gdzie na każdym kroku podkreśla się tradycję, a pomorskie gryfy widoczne są wszędzie (np. na tabliczkach z kaszubskimi nazwami ulic). W tym miejscu należy podkreślić wielką aktywność kaszubskich oddziałów Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które mimo że istnieje również na naszym terenie, nie przejawia żadnej spektakularnej działalności. Tylko podczas pobytu na Kaszubach mogę obcować z prasą codzienną, której dziennikarze nie boją się podkreślać ka-szubskości. U nas jest to niemożliwe. Gdy sam - jako zwolennik utworzenia wielkiego województwa pomorskiego ze stolicą w Gdańsku - wyraziłem swe zdanie z punktu widzenia rodowitego Pomorzaka na łamach lokalnego dziennika toruńskiego, stały jego felietonista przywołał mnie do porządku pisząc: „Historyjkę tę dedykuję wszystkim tym moim Współobywatelom, którzy sądzą, że można budować Trzecią Rzeczpospolitą, rozpalając antagonizmy dzielnicowe i wzajemne niechęci wobec mieszkańców miast innych niż własne". 1 właśnie w nawiązaniu do idei wiel- kiego Pomorza chciałbym skierować parę uwag do redakcji „Pomeranii" - najchętniej przeze mnie czytanego czasopisma. Sprawa województwa została - przynajmniej tymczasowo - przegrana, ale jak uczy nas historia, nic nie jest przesądzone na wieczne czasy. Trzeba więc być optymistą i robić wszystko, by kształtować i scalać świadomość regionalną, ale na skalę całego Pomorza, żeby za 10 czy 20 lat, gdy zaistnieje taka możliwość, mogło powstać województwo zrzeszające wszystkich Pomorzaków. Natomiast zagrożenie dla tej ewentualności widzę w sferze braku działań nad podtrzymywaniem tej świadomości, a „Pomerania", mam nadzieję, że mimo woli, ma w tym swój udział. Nie jest dziwne, że związane z Bydgoszczą środowiska, które lansowały u-tworzenie woj. kujawsko-pomorskiego czynią usilne starania w przekształcenie tego zlepku różnych odmiennych krain w „region". Słowo to dziennikarze bydgoscy wymieniają w co drugim zdaniu. Nawet narzucony temu województwu herb jest hybrydą herbu Kujaw, a jego jedynym pomorskim akcentem - jak to wyartykułował autor projektu - jest srebrne pole! Słyszałem, że z kolei Kaszubi chcieliby zmienić nazwę swego województwa na kaszubsko-pomorskie. 1 może stać się tak. że i w Bydgoszczy i w Gdańsku zrezygnują z członu „pomorskie" i okaże się, że granicą Pomorza i Kujaw są Chojnice! Najgorsze co mogłoby być dla nas, Pomorzaków, to u-trwalenie w ogólnopolskiej świadomości powyższego schematu (wszak o wszystkimi tak decyduje Warszawa). Dlatego z pewnym zaniepokojeniem obserwuję zamykanie się „Pomeranii" w skorupie kaszubskości. Zarówno Wy - Redakcja - jak i działacze ZKP nie powinniście porzucać południowego Pomorza, skazując go tym samym na „skujawszczenie". Po pierwsze, poświęćcie mu trochę miejsca na swoich łamach, po drugie, nie przypisujcie wyłącznie Kaszubom cech i rzeczy, które są ogólnopomorskie. Przykłady?! Piszecie np., że szneka z glancem to kaszubskie ciasto, podczas gdy w Chełmży też to występuje, piszecie, że zjazdy rodzinne na Pomorzu organizują tylko Kaszubi, podczas gdy myśmy zorganizowali już trzy zjazdy rodziny Mellerów, w tym dwa w rodzinnym gnieździe wsi Grzywna między Chełmżą a Toruniem. U nas tyż godo się jo, piece się kuch, jeździ się baną (coraz rzadziej, niestety), a taczka to kara. 1 mógłbym napisać ten tekst rychtyk po naszemu, gdyby okoliczności historyczne nie sprawiły, że naszą gwarę (czy dialekt - to kwestia li tylko definicji) można zapisać tylko fonetycznie. Dariusz Meller Chełmża A co o problemach poruszanych w liście sądzą inni nasi Czytelnicy? Chętnie opublikujemy opinie na ten temat. Redakcja Regaty w Chałupach We wrześniowym numerze „Pomeranii" zamieszczono relację z tegorocznych regat kaszubskich łodzi w Chałupach. Jako zwycięzców wymieniono braci Piotra i Jacka Strucków. Relacja jest tylko w części prawdziwa. Właścicielem łodzi jest Mieczysław Konkol z Jastarni. On był jej sternikiem podczas zwycięskiego biegu, a załogę stanowili wymienieni bracia Struckowie i dwunastoletni syn właściciela - Maciej. Antoni Konkel Jastarnia Pokażcie pocztówki Dobrze, że „Pomerania" sięga po zdjęcia ze starych domowych szuflad. Zachęcałbym redakcję, żeby zaapelowała do czytelników o nadsyłanie także starych pocztówek. Zwłaszcza tych ukazujących mniej znane miejsca, miejscowości. Kiedyś wiele z 4 pomerania listopad 2000 POŁUDNIA nich było uwiecznianych na widokówkach. Można by spróbować porównać, jak tc same miejsca wyglądają teraz i pokazać takie „zestawy": dawniej i dziś. Krzysztof K. Gdańsk Jeszcze o Jarmarku Wdzydzkun We wrześniowym numerze „Pomeranii" ukazała się bardzo lakoniczna informacja o XXVII Jarmarku Wdzydzkim. Bardzo proszę o umieszczenie kilku podstawowych danych o imprezie. XXVII Jarmark Wdzydzki odwiedziło w tym roku prawie 10 tys. osób. W prezentacjach twórczości ludowej, artystycznej i rękodzielniczej uczestniczyło 90 twórców z Kaszub. Ko-ciewia oraz różnych regionów kraju. Dawne zajęcia wiejskie, rzemiosło o-raz sztukę ludową pokazano w 23 punktach na terenie muzeum. Odbyło się 11 konkursów ludowych, gier i zabaw - w zabytkowych zagrodach o-raz 7 na estradzie. Wystąpiły zespoły z Kaszub (Tuchlińskie Skrzaty, Wdzy-dzanki) z Pomorza (Powiślanie z programem kaszubskim i z różnych regionów Polski), z Kociewia(Kociewie ze Starogardu) oraz goście z Francji, z zaprzyjaźnionego regionu Limousin; konferansjerem był Edmund Lewań-|czyk. Odbyły się również koncerty w kościele, występ teatrzyku lalkowego ze Starych Polaszek oraz akrobacje szczudlarzy. Kuchnia regionalna prezentowała się w karczmie Wygoda o-raz przy piecu chlebowym. Patronat nad imprezą sprawowały Radio Gdańsk oraz TV Gdańsk. Materiał filmowy wykorzystano w programie promującym Kaszuby „Tam i tu", emitowanym 23 lipca w ogólnopolskim programie regionalnym. Teresa Lasowa Muzeum - Kaszubski Park Etnograficzny Pałac w ogórkach Sławny Stańczyk mawiał, że najwięcej jest na świecie lekarzy, a mnie się zdaje, iż dziś jeszcze więcej jest architektów. Ten fach dorywczo uprawiają niemal wszyscy, którzy zapragną coś zbudować; jadąc przez Pomorze zdumieć się można przeogromną inwencją twórczą rodaków. Oczywiście wspierają ich zawodowi projektanci, co owocuje coraz piękniejszymi domostwami, ale, niestety, wielu zawodowców tak gra, jak inwestor każe. Skutkiem tej działalności jest rozmaitość form. jakiej chyba jeszcze nie było. To cieszy, lecz tylko do pewnej granicy. Pamiętamy przecież, że od lat 60. sto procent nowych domów jednorodzinnych wznoszono w kształcie piętrowych sześcianów z płaskim stropodachem; jak Polska długa i szeroka takie same klocki wyrastały w koloniach bądź osobno, w mieście i na wsi. Pewne modyfikacje były dozwolone, na przykład zamiast balkonu budowało się loggię, z której nikt nigdy nie korzystał. Dom - standard, dom - wzór prostoty, a jednocześnie dla wielu niedościgłe marzenie. Kto wówczas budował, ten wie. ile wyrzeczeń i zdrowia to kosztowało, ile starania o każdy kaloryfer, tonę cementu... Nie tylko brak materiałów sprzyjał budowlanym szablonom. Przed trzydziestoma laty kierownik powiatowego wydziału architektury zachwycał się jednym z chojnickich osiedli dlatego, że powstające tam domy były prawie i-dentyczne. Socrealistyczną estetykę, nieznośną szarzyznę, mamy na szczęście za sobą. Swoistą reakcją na tamtą sytuację jest obecna eksplozja pomysłów na domy niebanalne, zupełnie odmienne od siedzib sąsiadów. Wśród nowych budynków, szczególnie w ostatniej de- kadzie, bardzo dużo jest takich, które cieszą oczy elegancją kształtów i harmonią z otoczeniem. Niektóre budzą wręcz zazdrość. Trzeba zauważyć, że korzystnie zmieniają wygląd także stare domy, budowane dwadzieścia i więcej lat temu, które teraz przy okazji remontów otrzymują nowe dachy, ganki. werandy. Dzięki temu Kaszuby i Kociewie pięknieją. Nader pozytywna tendencja upiększania swych gniazd ma także, niestety, łatwo dostrzegalne zadry, wynikające przede wszystkim z braku umiaru w dążeniu do oryginalności. W pewnej wsi niedaleko Kościerzyny widziałem zadziwiającą budowlę - niewielki domek z kolumnami od frontu i od podwórza oraz z bramą godną magnackiej rezydencji. Kolumnowe portyki w ogóle są teraz modne, toteż mazowieckie dworki wyrastają na kaszubskiej glebie jak grzyby po deszczu. Czasem w otoczeniu gęstej zabudowy, posadowione na malutkiej parceli (gdzie zmieszczą się trzy krzaki porzeczek i zagon ogórków), są trudne do zaakceptowania. Zdarza się nawet, że formę dworku przybierają domy letniskowe; Charzykowy nie są tu wyjątkiem. Na przedmieściu Chojnic od kilku lat stoi dziwny, niedokończony o-biekt - niby-kościół, albo fragment hali sportowej - a to ma być... willa. Trzeba jednak przyznać, że w budo-wnictwie jednorodzinnym dokonuje się prawdziwa rewolucja, toteż na jej karb trzeba złożyć pewne grzechy, aczkolwiek korzyści są nieporównanie większe. Szkoda, że przegapiliśmy moment przyspieszenia, by środowiska architektów zarazić tradycjami budownictwa regionalnego, ale może jeszcze nie jest za późno? Kazimierz Ostrowski pomerania listopad 2000 5 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA Wkom - Dwa elementy, w moim przekonaniu, będą rozstrzygały o przyszłości kulturowej Kaszub: język i architektura - mówił podczas konferencji, poświęconej architekturze regionalnej Kaszub nadjeziornych, profesor socjologii Brunon Synak, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Iwona Joć Organizatorami spotkania byli starosta kartuski Janina Kwiecień, Zarząd Kaszubskiego Parku Krajobrazowego i Przedsiębiorstwo Inwestycyjne Prokart z Kartuz. Spotkanie, przygotowane przede wszystkim z myślą o samorządowcach i architektach, prowadził Konrad Pławiński, prezes wy-brzeżowego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich. Organizatorzy liczyli, że poruszone tematy, dotyczące obecnej architektury regionalnej doprowadzą do konkretnych wniosków, które będą później realizowane. Wprawdzie dyskusje i referaty dotyczyły terenu Kaszubskiego Parku Krajobrazowego, ale jasne jest, że sprawa architektury regionalnej ważna jest dla całych Kaszub. Dlatego na konferencję, na zaproszenie Janiny Kwiecień, przybyli starostowie kaszubscy i architekci z różnych zakątków naszego regionu. Kontynuacja czy nawiązanie Zdaniem prof. Synaka architektura ma nie tylko wymiar tożsamościowy, nie tylko jest wskaźnikiem kultury i przynależności historycznej ludzi do danego terenu, ale, co jest nie mniej ważne, przesądza o pięknie krajobra- zu, przyciągającym ludzi. Nie chodzi o to. by na Kaszubach dokładnie odwzorowywać to. co budowano sto czy dwieście lat temu, ale o to, by maksymalnie nawiązywać do tradycyjnej architektury. - Chata do chaty nie musi być podobna - powiedział marszałek województwa pomorskiego Jan Zarębski, który również przybył do Ośrodka Stoczni Gdyńskiej Wieżyca, w którym odbyła się konferencja. - Każda powinna być jednak piękna, inspirowana przede wszystkim historią i kulturą tej ziemi. Turystom należy przede wszystkim zaoferować piękno krajobrazu, dlatego tak ważny jest stosunek architektury do przyrody. Różne o-graniczenia architektoniczne i budowlane powodowały, że budowaliśmy byle jak i często realizowaliśmy, mając dobre projekty, gorsze. Trójochrona Obecny na konferencji prof. Maciej Przewoźniak, przyrodnik, wraz z dr. inż. Feliksem Pankau, architektem, i kilkudziesięcioosobowym zespołem, parę lat temu opracował plan ochrony parku, który, po niedawnym zatwierdzeniu przez wojewodę gdań- skiego, stał się obowiązujący. Ustalenia zawarte w planie ochrony Kaszubskiego Parku Krajobrazowego są wiążące przy tworzeniu planu zagospodarowania przestrzennego terenów wchodzących w jego skład. Park krajobrazowy jest obszarem chronionym ze względu na wartości przyrodnicze, historyczne i kulturowe, a celem jego utworzenia jest zachowanie. popularyzacja i upowszechnienie tych wartości w warunkach racjonalnego gospodarowania. Definicja ta ma dwa bardzo istotne elementy. Po pierwsze podkreśla, że nie tylko przyroda, ale także wartości historyczne i kulturowe są przedmiotem ochrony na terenie parku, po drugie - ukierunkowuje gospodarkę na racjonalne jej prowadzenie. Najważniejsze w planie ochrony są trzy elementy: zwrócenie uwagi na to. że dotyczy on zarówno przyrody, jak i dziedzictwa kulturowego i wartości krajobrazowych. Stąd nazwa - plan trójochrony. Jego głównym przesłaniem jest całościowe ujmowanie zagadnień środowiska przyrodniczego, wartości kulturowych i krajobrazu, gospodarowanie przestrzenią w nawiązaniu do przenikających się pro- 6 pomerania listopad 2000 cesów przyrodniczych i kulturowych, których odzwierciedleniem jest krajobraz oraz uzyskanie akceptowanych społecznie koegzystencji działań o-chronnych i aktywności gospodarczej. Szczególnie ważna jest, zdaniem Macieja Przewoźniaka, społeczna akceptacja, bez której nie da się efektywnie chronić dziedzictwa przyrodniczego, kulturowego i krajobrazowego. Społeczeństwo musi zrozumieć, że ochrona tego dziedzictwa jest podstawą bytu w przyszłości. Kaszubski park Powierzchnia Kaszubskiego Parku Krajobrazowego wynosi 33 tys. ha. Na jego obszarze mieszka 16 tys. ludzi. Na terenie parku znajduje się 12 rezerwatów przyrody, zajmujących tylko 2 proc. jego powierzchni. W znacznym stopniu obszar ten jest przekształcony, zagospodarowany. Inwestycje na tym terenie przez wiele lat rozwijały się w sposób niekontrolowany i doprowadziły do degradacji walorów przyrodniczych, kulturowych i krajobrazowych, zwłaszcza części południowej parku, czyli w rejonie jezior raduńsko-ostrzyckich. Mniej obciążona jest część północna, gdzie Lasy Mirachowskie, jako wielki kompleks. chronią się same. Na terenie parku wyznaczono osiem zespołów przyrodniczo-krajobrazo-wych, obejmujących głównie ciągi dolinne. Idea ich utworzenia zakładała wyłuskanie z nich tych terenów, które pod względem przyrodniczym, kulturowym i krajobrazowym są najwartościowsze, i opracowanie zróżnicowanych zasad gospodarowania: zaostrzenie ich w zespołach przyrod-niczo-krajobrazowych (zajmujących 40 proc. powierzchni parku), a złagodzenie na terenach pozostałych. Stare i nowe W parku jest tylko jedenaście budynków wpisanych do rejestru zabytków, a dwanaście kolejnych konserwatorzy proponują wpisać do rejestru. O-chronie podlega tradycyjne budownictwo kaszubskie o konstrukcji szkie- letowej, wypełnionej gliną, często deskowane, kryte strzechą i gontem. Stan wielu tych obiektów jest opłakany, np. ginącej osady koło Strzepcza. Adoracją miejscowej ludności cieszą się przede wszystkim obiekty sakralne. Natomiast chałupy, obiekty gospodarcze, nawet wspaniały dwór w Mirachowie zagrożone są zniszczeniem. Jakby tego było mało, obiekty, często wartościowe, „upiększane" są sąsiedztwem dzi wnych budów 1 i, o różnych formach i kolorystyce. W takim przypadku, nawet jeśli obiekt historyczny jest zadbany, to i tak traci na wartości. Rozwój wsi powinien, zdaniem dr. Pankau, uwzględniać zastane układy przestrzenne. Szczególną uwagę powinno się zwrócić na odpowiednie proporcje poszczególnych części budynku (w planach zagospodarowania często, w opinii dr. Pankau, pomijane). Zakazuje się budowy nowych obiektów w odległości mniejszej niż 100 metrów od brzegów jezior i cieków. Nie zawsze jednak jest to przestrzegane. Na terenie między Chmielnem a Zgorzałem nowe obiekty stawiane są w odległości 20 m od jeziora i bliżej. Tradycja i współczesność Kolejnym referentem był dr Tadeusz Sadkowski. Mówił o tradycyjnym budownictwie regionalnym. Jego wypowiedź zamieszczamy na następnych stronach. Letni dom w Głodnicy Na wystawie pokazano różnorodne formy architektoniczne pomerania listopad 2000 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA Starych domów czar Tadeusz Sadkowski Na pytanie, co to jest architektura regionalna, starał się odpowiedzieć dr hab. Andrzej Baranowski, kierownik Zakładu Architektury i Planowania Wsi przy Politechnice Gdańskiej. - Konstrukcja szkieletowa domów, charakterystyczna dla całej północnej Europy, nie przesądza o regionalno-ści architektury - mówił. - Ale są inne cechy, występujące wyłącznie lokalnie, niekiedy odnoszące się do zespołu kilku wsi. Pośrednio ową złożoność w architekturze regionalnej pokazała na konferencji, przygotowana przez pracowników Prokartu wystawa, prezentująca obecną architekturę, a jej ocena należała do uczestników konferencji. - Tymczasem obserwujemy próby globalizacji architektury, a nie jej u-lokalnienia - mówił dalej. W miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego, zdaniem Baranowskiego, wciąż niedoceniane są lokalne wartości krajobrazu przyrod-niczo-rolnego. Owszem, często sporządza się studia środowiska kulturowego, ale, niestety, nie znajdują one ciągłości. Co więcej plany miejscowe są niekiedy niespójne z tym, co sugeruje studium. Słowem - obserwujemy ignorowanie lokalnej tradycji zespołów osadniczych i struktur zabudowy, odrzucenie charakterystycznych dla regionu cech w architekturze lub fałszywe ich interpretowanie. Wiejski krajobraz kształtują dziś stosunkowo najtańsze projekty, typowe, prezentowane m.in. przez pismo „Murator", biura Archeton i Agrobis z Krakowa. Problem stanowi też dobór materiałów budowlanych. Kiedyś korzystano z materiałów miejscowych, dzisiaj łatwo dostępne są ogólnopolskie. Pojawia się też zamiłowanie do architektury dworkowo-pałacowej, której na Kaszubach prawie nie było. Architektura regionalna jest tego zaprzeczeniem. Bo upowszechnia prostotę, modną w wielu regionach państw Europy. □ W tradycyjnym kaszubskim budownictwie ludowym, którego gwałtowny zanik następował po 1945 roku, a zwłaszcza w latach 70., interesująca była duża różnorodność form, bogactwo wewnętrznego rozplanowania domów mieszkalnych oraz rozmaite systemy konstrukcyjne. Przyczyn tego zróżnicowania było wiele, a generalnie można stwierdzić, że każdy etap nowożytnych dziejów gospodarczych Pomorza Gdańskiego pozostawił ślady w budownictwie ludowym lub wręcz charakterystyczną formę domu mieszkalnego. Mimo wszelkich innowacji, w budownictwie tym odszukać jednak można lokalny koloryt, a zachowane źródła pisane i budynki umożliwiają śledzenie ewolucji tego elementu kaszubskiej kultury ludowej w ostatnich stuleciach. Duże znaczenie dla przekształcenia budownictwa ludowego w XIX wieku miały również ustawy z 1811 i 1821 roku, przyznające chłopom w państwie pruskim prawo własności do dziedziczonych gospodarstw oraz dotyczące podziału wspólnot i wykupu powinności. Ingerowało w tę dziedzinę życia wiejskiego także szczegółowe ustawodawstwo państwowe, jak np. zakaz budownictwa zrębowego, obowiązujący w państwie pruskim przed 1772 rokiem, a później ponowiony dla obszarów zagarniętych przez Prusy po rozbiorach Polski, przepisy przeciwpożarowej wreszcie i swego rodzaju moda. przyczyniająca się do upowszechniania nowych rozwiązań. Ten ostatni aspekt dobrze ilustruje opinia Izydora Gulgowskiego, który krytycznie oceniał zmiany w bu- downictwie ludowym dokonujące się na przełomie XIX i XX w., kiedy to zrębowe domy podcieniowe zastępowano nowymi w formie budynkami mieszkalnymi. Pisał w „Gryfie" w 1921 r.: „Wtenczas dopiero, kiedy będziemy mieli wioski, w których panują czworograniaste pudła z drzewa i cegły, pokryte śmierdzącymi dachami z papy, zauważymy, cośmy stracili (...). Gbur dzisiejszy nie może się już zaprzyjaźnić z przedsionkami otwartymi, gdyż takowe nic odpowiada-jąjego dzisiejszemu charakterowi (...). Przedsionek przy chacie uważa on za zbyteczny, więc rozbudowuje go na »dobrą izbę« i zamyka w niej meble zakupione w sklepie miejskim". Od chałupy jednoizbowej do podcieniowej Formą wyjściową dla lokalnego budownictwa w XVIII wieku była u-kształtowana we wcześniejszym okresie chałupa jednoizbowa z narożną sienią, w której znajdowały się urządzenia ogniowe. Oddzielenie przestrzeni mieszkalnej od strefy, w której zlokalizowane były urządzenia o-gniowe, to pierwszy etap na drodze do wieloizbowej chałupy wiejskiej na Kaszubach. W jednoizbowej ukształtował się, nienaruszony przez pokolenia, funkcjonalny podział przestrzeni w izbie, podkreślany usytuowaniem meb-li, od czasu gdy trafiły do wnętrza chłopskiego domu. Stół ustawiany był w narożniku izby, w tzw. świętym kącie, po przekątnej w stosunku do pieca, skrzynia pod oknem, a łóżko w innym narożniku. 8 Pomerania listopad 2000 U góry: chałupa jednoizbowa z narożną sienią, alkierzem, komorą z końca XVIII w. w Loryńcu; obok: chałupa z 1824 r. w Garczu; poniżej: chałupa jednoizbowa z sienią w Sominach; na dole: dwór z końca XVII w., Luzino (wszystkie, oprócz tej z Somin - w KPE). Zdjęcia ze zbiorów KPE Już przy końcu XVII w., a powszechnie w następnym stuleciu, tę formę budynku wzbogacono pełno-szczytowym podcieniem. Szczególnie korzystne warunki dla rozwoju budownictwa podcieniowego zaistniały w tych wsiach na Kaszubach, gdzie przed 1772 rokiem dokonano reformy stosunków społecznych i gospodarczych. W ich efekcie chłopi pańszczyźniani stawali się dzierżawcami gospodarstw, a pańszczyznę zamieniano na czynsz. Te korzystne dla części mieszkańców wsi warunki społeczno-ekonomiczne podkreślane były przez nich budowaniem chałup podcieniowych, wzorowanych na małomiasteczkowych domach i szlacheckich dworkach. Również inni mieszkańcy wsi. pozostający częstokroć w korzystniejszym niż rolnicy położeniu w strukturze feudalnego społeczeństwa, stawiali sobie te nowe w formie budynki mieszkalne. Znane są chałupy podcieniowe właścicieli małych leśnych hut szkła, produkujących smołę drzewną, potaż, itp. oraz zasadźców zagospodarowujących nowiny w lasach i puszczach na Pomorzu Gdańskim. Podcieniowe były też wiejskie plebanie oraz karczmy. Podobnie jak wnęka w chałupach z drugiej połowy XIX wieku, podcień nie miał większego znaczenia praktycznego, osłaniał oczywiście przed deszczem i wiatrem wejście od chałupy, stwarzał dogodne miejsce do licznych zajęć i wypoczynku po pracy, ale o jego upowszechnieniu zdecydował prestiżowy i dekoracyjny efekt, dlatego pojawił się przed najbardziej eksponowaną, zwróconą do drogi, ścianą chałupy. Od końca XVIII w. w budownictwie wiejskim znane były również chałupy ze zredukowaną formą podcienia. Przykładem takiej uproszczonej formy jest podcień narożny, od założenia wzbogacający chałupę, lub też ta forma była skutkiem zabudowania fragmentu podcienia pcłnoszczytowego. Geneza tego rozwiązania może mieć związek z obowiązującym wcześniej prawem, a potwierdzonym na nowo pomerania listopad 2000 9 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA w 1817 roku, do dożywocia rodziców na majątku dzieci. Istniało rozróżnienie w nazewnictwie izb w chałupie. Izba przy podcieniu, często utworzona w wyniku zabudowy fragmentu podcienia, to „izba deputatna", w odróżnieniu od „pańskiej izby", czyli głównej w chałupie. Chałupy podcieniowe budowano do lat 20. XIX w. Podpatrywanie miasta i dworu Okres po reformach uwłaszczeniowych. w efekcie których powstały we wsi możliwości obfitego czerpania z kulturowego dorobku innych warstw społeczeństwa, w budownictwie zaznaczył się przyjęciem nowej formy dla chałupy gburskiej. Był to budynek szerokofrontowy, nawiązujący do rozwiązań znanych z budownictwa miejskiego i dworskiego. Jedną z odmian budynku szerokofrontowego jest budynek z wnęką przed drzwiami frontowymi, bardzo często wzbogaconą dwiema kolumienkami. Forma ta występuje na znacznie większym obszarze Polski niż podcień, praktycznie w całej Polsce, i wszędzie są to budynki powstałe po reformach uwłaszczeniowych. Wzorców dostarczyło klasy-cystyczne budownictwo miejskie, także rządowe oraz dwory, wzbogacone frontowymi wnękami lub gankami. Na Kaszubach proces uwłaszczenia łączy się z zanikiem tradycji budownictwa podcieniowego - barokowego, i pojawieniem się na dużą skalę budownictwa klasycystycznego. Ostatnią wyraźną formą w budownictwie ludowym są, wzgardzone przez Gulgowskiego, domy szerokofronto-we, przeważnie konstrukcji szkieletowej, ze ścianką kolankową i płaskimi dachami pod papą, często z frontową facjatą, w której urządzono izbę dla rezydentów lub dorastającej młodzieży. Budynki, w których pod wspólnym dachem była część mieszkalna oraz inwentarsko-gospodarcza, budowane były przez właścicieli małych gospodarstw. ale także np. przez dzierżawców zakładających zagrody na surowym korzeniu. Ten typ budynku pojawił się przy końcu XIX w., po refor- Checz w centrum Chmielna mach uwłaszczeniowych i separacjach gruntowych. W tym okresie popularne stały się także budynki łączące funkcję chlewa i stodoły; zalecane były przez administrację pruską dla małych gospodarstw. Tego typu budynki towarzyszyły też wiejskim szkołom, gdyż nauczyciele użytkowali małe działki ziemi. Do budownictwa ludowego należą także różnego rodzaju budynki przemysłowe: kuźnie, młyny wodne, wiatraki, tartaki, dawniej także folusze, ry-bakówki z suszarniami sieci, różne warsztaty rzemieślnicze oraz budynki użyteczności publicznej: kościoły i kaplice, karczmy z zajazdami. We wsiach parafialnych budowano tzw. szpitale, czyli przytułki dla ubogich i zniedołężniałych. W pejzażu dawnej wsi odnaleźć można było folwarki z charakterystyczną zabudową, a do niedawna jeszcze małe folwarczki plebańskie, których ostatnie już chyba przykłady zachowane były w Borzy-szkowach i Mechowej. Szkudła i szyndle Na Pomorzu Gdańskim, jak w całej zachodniej części kraju, występowała duża rozmaitość systemów konstrukcyjnych w budownictwie wiejskim. Najstarsze rozwiązania to budownictwo zrębowe, od drugiej połowy XIX wieku szczególną popularność zyskała technika szkieletowa. Znane były także budynki z gliny (glinobit-ka lub mur z suszonych na słońcu blo- czków glinianych), z kamieni i cegieł ceramicznych. W budownictwie zrębowym, także szkieletowym, podstawowym budulcem było drewno zrębowe, a w mniejszym stopniu dębina i inne gatunki. Używano drewna tylko ciesielsko obrobionego. Charakterystyczne kontrastowe malowanie elementów drewnianych (przeważnie na czarno) i muru wypełniającego (bielony wapnem ) w budynkach konstrukcj i szkieletowej (głównie w chałupach) upowszechniało się dopiero od początku XX wieku. Początkowo konstruowano strome dachy. Od początku XIX wieku najpopularniejsze były dachy dwuspadowe. Tak zwane dachy naczółkowe (dwupołaciowe ze ściętymi narożnikami) upowszechniały się dopiero od lat 20. XIX w. Tradycyjne pokrycia dachowe wykonane były ze słomy lub trzciny, ale także np. z wrzosu. Na Kaszubach i generalnie w zachodniej części kraju, stosowana była metoda rozściełania warstw słomy na łatach dachowych. Jeszcze w XVIII wieku popularne były dranice (deski odłupy-wane z sosnowej kłody) oraz tzw. szkudła, czyli pomorska odmiana gontów. Od początku XX w., zwłaszcza na środkowych Kaszubach, upowszechniały się szyndle, czyli cienkie deseczki. □ Dr Tadeusz Sadkowski pracuje w Muzeum - Kaszubskim Parku Etnograficznym we Wdzydzach Kiszewskich 10 pomerania listopad 2000 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA Nie bójmy się wzorców Z Andrzejem Baranowskim rozmawia Iwona Joć Aby architekturę danego terenu można było uznać za regionalną powinna ona wiernie odzwierciedlać miejscowe tradycje budowlane czy jedynie nawiązywać do niektórych charakterystycznych jej e-lementów? -Niechodzi o ich dokładne powielanie, ale kierowanie się nimi jako pewnymi wskazaniami. Dotyczy to form czasami na pozór niedostrzegalnych, a ostatecznie przesądzających o sposobie odbioru budynku, tym samym o odbiorze krajobrazu. Ważne są elementarne proporcje bryły czy sposób kształtowania relacji pomiędzy budynkami, np. w odniesieniu do zagrody albo do całego większego zespołu budynków, a mniej wierność detalowi. Bardzo ważną rolę odgrywa rozplanowanie obiektów w przestrzeni. Wiele zamieszania wprowadzają ostatnio geodeci, którzy parcelują ziemię według jakiegoś geometrycznego układu, nie mającego odniesienia do żadnych tradycji. To przesądza następnie o zagospodarowaniu wydzielonego kawałka gruntu, całych zespołów zabudowy, a nawet krajobrazu. Głośno było niedawno o problemie nielegalnej zabudowy i złego podziału gruntów w Karwieńskich Błotach II... -W tym przypadku pojawia się kilka problemów. Po pierwsze z punktu widzenia historycznego Karwieńskie Błota są niezwykłej wartości układem osadniczym, reliktem holenderskiego osadnictwa. A więc ze względów kulturowych w sposób oczywisty nie należałoby tam w ogóle budować. Ze względów przyrodniczych również jest tam niepożądane budowanie, bo są to tereny o bardzo del i katnej strukturze hydrologicznej i bardzo łatwo można zakłócić tam system nawad-niająco-odwadniający. To, co na tym terenie zrobiono, było działaniem wbrew temu, co powiedziałem. A teraz, kiedy fakt zaistniał, próbuje się go usankcjonować. Z punktu widzenia prawnego nie ma żadnego problemu - należy wyburzyć domy na koszt tych, którzy je postawili. Stroną słabszą o-kazuje się tutaj jednak egzekutor. Poza tym pewien galimatias legislacyjny powoduje wieloletnie procesowanie się. Chociaż od początku wiadomo, kto ma rację, a kto nie. Mówi się o wypracowaniu pewnego standardu, wzorca w budownictwie regionalnym. Czy możliwe jest przyjęcie na danym obszarze konkretnego modelu? - Standard pozornie sprawia wrażenie, że ubezwłasnowolnia projektanta, bo ten musi robić plan według o-kreślonego wzorca. To w pewnym sensie zabija architekturę. Ale regionalizm w architekturze był właśnie przyjęciem pewnego standardu budowlanego. Oczywiście, kiedyś domów nie projektowali architekci. Wznosili je rodzimi budowniczowie, którzy wypracowywali sobie pewien sposób budowania, pewne systemy konstrukcyjne. Zdarzało się, że wiedza budowlana przechodziła w rodzinie z ojca na syna. W ten sposób na pewnym obszarze, tożsamym z zasięgiem działania takiego rodzinnego „przedsiębiorstwa", budowano w i-dentyczny sposób. Takie były narodziny regionalnego budownictwa na danym obszarze. We Francji, Anglii, Niemczech od dawna stosuje się pewne standardy, które obowiązują na niedużych terytoriach, czasami wielkości naszej gminy. Standardy, niemalże powszechne w architekturze regionalnej wielu krajów Unii Europejskiej, wskazują na konieczność pewnego dostosowania się do nich architektów z naszego kraju. Nie powinniśmy jednak oczekiwać, aby można było posługiwać się jednym standardem dla całych Kaszub, gdyż budownictwo na tym terenie nie jest jednorodne. Owszem, standard to pewna narzucona dyscyplina, ale może być on bardzo zróżnicowany. Może być kilka, nawet kilkanaście standardów odpowiadających pewnym obszarom. Z całą pewnością można mówić o odrębności architektonicznej pasa nadmorskiego, czyli terenów położonych na północ od pradoliny Redy - Łeby aż do morza, od architektury środkowych i południowych Kaszub. W przypadku wielu obszarów, zwłaszcza w strefach podmiejskich, trudno dzisiaj ustalić jakikolwiek wzorzec, bowiem dziedzictwo kultury zostało na tych terenach dalece przetworzone. pomerania listopad 2000 11 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA nie dająca się utożsamić z konkretnym obszarem, koncepcja architektoniczna. W efekcie droga ta prowadzi donikąd. Uważam przykład obiektu w Salinie za pozytywny, chociaż jest to nietypowa, szczególna sytuacja „odtwarzania" dworku. Nie jest to jednak do końca dokładne wyobrażenie, a raczej pewna wariacja na ten temat przy pomocy środków wyrazu bardzo silnie osadzonych w tradycji. Czy wygląd domu nie jest uzależniony od „widzi mi się" właściciela? Architekt nie projektuje przecież dla siebie, ale dla konkretnego zleceniodawcy... - Kwestia regionalizmu w architekturze to, w moim przekonaniu, przede wszystkim problem społeczny. Dopiero na drugim miejscu znajduje się kwestia inwestora, architekta, inspektora budowlanego itd. W Polsce owa niewesoła sytuacjajest wynikiem przypadków dziejowych, jakie zdarzyły się na przestrzeni pięćdziesięciolecia realnego socjalizmu. Dzisiaj mamy do czynienia z odreagowaniem wcześniejszej konieczności podporządkowania się regułom „kolektywizmu przestrzennego", kiedy to awans społeczny widziano w urbanizacji. uprze-mysłowieniu, kolektywizacji rolnictwa, w narzucaniu pewnych stereotypów budowania. Budowane tuż po wojnie osiedla pcgeerowskie są całkiem sympatyczne, składają się z ładnych proporcjonalnych domków o stromych dachach, bliźniaków czy czworaków. Niestety w latach 60. i później zaczęto budować w PGR-ach bloki, najpierw dwu-, a potem czterokondygnacyjne. Miało to swój katastrofalny skutek społeczny w postaci pozorów „umiastowienia", swoistego awansu społecznego. Bardzo wielu ludzi było przekonanych, że regionalizm jest tożsamy z nędzą, biedą, zacofaniem, z brakiem światła, wody, kanalizacji... Jest więc tym, od czego chcieliby się uwolnić i zamieszkać w budynku w to wszystko wyposażonym. Co wobec tego oferowano? Typowy projekt na obszarze ca- Niektóre cechy budownictwa ludowego są wspólne większym obszarom (chałupy wiejskie były bardzo podobne na Kaszubach, Kujawach i w Wielkopolsce), inne były specyficzne dla niewielkiego terytorium. Niewiele jednak na temat budownictwa tradycyjnego wiedzą architekci. Środowisko to jest niewątpliwie niedouczone w kwestii architektury regionalnej. Czy architekci nie mogli wobec tego skorzystać z wiedzy etnografów, którym bliski jest temat tradycyjnego budownictwa regionalnego? - Tego rodzaju współdziałanie jest absolutnie konieczne. Przez wiele lat współpracowałiśmy w sposób bardzo udany z Tadeuszem Sadkowskim z parku etnograficznego we Wdzydzach. Zaangażowani też byliśmy w rozbudowę wdzydzkiego parku. Czyżby architekt w mieście miał więcej swobody projektowania niż na wsi? - Owo porównanie miasta z wsią jest bardzo interesujące. Miasto jest tworem wielokulturowym. Nie ma tu- Piękna chata 12 taj jednolitego wzorca, poza ograniczonymi przypadkami (np. zespołami staromiejskimi). Chociaż nawet w Gdańsku nie jest już takie oczywiste, czy kamienice należy odbudowywać według jakiegoś określonego wzorca historycznego. Na wsi istotą regionalizmu była pewna homogeniczność. Wszyscy należeli do określonego kręgu kultury. Wydaje mi się, że architektura regionalna spychana jest na drugi plan przez panujący od niedawna w architekturze ogólnopolski trend budowania obiektów dwor-sko-pałacowych... Są jednak na terenie Kaszub przykłady połączenia takiego stylu z elementami regionalnymi, choćby dwór w Salinie, w gminie Gniewino... - Styl dworkowy jest w moim przekonaniu wejściem na fałszywą ścieżkę, stwarza pozory nawiązywania do pewnych tradycji, ale trudno go nazwać regionalnym. Bardzo swobodnie nawiązuje on do tradycji różnych regionów kraju. W rezultacie tworzy się niby-regionalna, a w rzeczywistości pomerania listopad 2000 Salino. Odtworzony dworek nic do końca dokładnie odpowiada swojemu poprzednikowi z XVIII wieku łego kraju lub mieszkanie w bloku pegeerowskim. Wydaje mi się, że została w ogromnym stopniu jeśli nie zniszczona, to nadwerężona identyfikacja mieszkańca wsi z przestrzenną tradycją kulturową. Czy istnieją jakieś zarządzenia, którymi architekci powinni kierować się przy projektowaniu obiektów na terenie wiejskim? - Istnieje projekt zmiany dotychczas obowiązującej ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym. Reguluje on bardziej gospodarowanie przestrzenią, w sensie planowania przestrzennego, aniżeli samo projektowanie architektury regionalnej. Zmierza on w kierunku zwiększenia presji na ochronę krajobrazu, ochronę dziedzictwa kulturowego i próbuje wprowadzić pojęcie standardu, rozumianego nie jako ograniczenie, ale jako pewne u-kierunkowanic kształtowania przestrzeni. Podaje pewien system wartości, mających wymiar jakościowy, mówiący o tym, jakie wymagania budynek powinien spełnić, a nie. jak go nie wolno projektować. Zasady projektowania regionalnego dotyczą architektury w o-góle, czy tylko budownictwa „całorocznego"? - Postanowienia powinny dotyczyć właściwie wszystkiego, co powstaje w przestrzeni. Ogromne zapotrzebowanie na domki letniskowe samo w sobie graniczy z pewną patologią architektoniczną. Takiego pędu do stawiania domków wczasowych nie spotyka się w innych krajach. W mojej opinii zjawisko to jest odreagowaniem na fatalne warunki mieszkania w blokowiskach miejskich. Jest to próba uzupełnienia sobie substandardowej przestrzeni życiowej o coś innego i gdzieś indziej. Tylko że i ona staje się sub-standardowa. Jest, moim zdaniem, tylko pozornym odejściem od ciasnego życia miejskiego, bowiem w rzeczywistości działki na wsi są niewielkie, w bliskim ich sąsiedztwie znajdują się następne, a więc i tutaj również za wiele tej przestrzeni życiowej nie ma... Odzywa się w ludziach pierwotny instynkt stadny. Najpierw żyją w stadzie anonimowo, potem (indywidualnie) jadą do domków letniskowych, ale z punktu widzenia relacji społecznych i przestrzennych jest to nadal anonimowe stado, mające ograniczone kontakty z otoczeniem. Przejdźmy do konkretów. Kto wobec tego podejmuje decyzje o wyglądzie takich czy innych obiektów? - Ustawa wymaga, aby kształtowanie przestrzeni w ogóle, także na wsi, uwzględniało zasady ładu przestrzen- nego, zagadnienia dziedzictwa kulturowego i krajobrazowe. Po spełnieniu przez inwestora tych warunków organy administracji samorządowej (odbywa się to przeważnie na szczeblu gminnym) mają prawo wydawać pozwolenia na budowę. Problem polega na tym, że hasło „ład przestrzenny" jest niezwykle elastyczne, można w nim wszystko zmieścić, jak i wszystkiemu zaprzeczyć. Co więcej, praktyka, o ile wiem, wykazuje, że w sporach pomiędzy administratorem przestrzeni a inwestorem wygrywa zazwyczaj ten ostatni. Istnieje nawet orzecznictwo Naczelnego Sądu Administracyjnego, które zniechęca do egzekwowania przez nadzór archite-ktoniczno-budowlany wymagań „ładu przestrzennego" od inwestora. Tak więc i w tym przypadku święte prawo własności w stosunku do jakichś zasad wygrywa, gdyż te są bardzo nieprecyzyjnie sformułowane. Bo co to znaczy „ład przestrzenny"? A poza tym nie ma powszechnej akceptacji dla zamiarów opracowania przez architektów pewnych standardów w architekturze regionalnej, a większość ludzi uważa, że bezdusznie ogranicza się swobodę ich działania. Mamy więc to, co widzimy. Czyżby pośród architektów nie było ludzi, którym zależy na kształtowaniu przestrzeni regionalnej? - Istnieją Towarzystwo Urbanistów Polskich i Stowarzyszenie Architektów Polskich. Są one jednak na poły organizacjami związkowymi, na poły cechami, zrzeszającymi ludzi wykonujących ten zawód, i nie mają możliwości decyzyjnych. Dlatego planuje się powołanie izby architektonicznej (podobnie działającej jak izba lekarska), ewentualnie urbanistycznej albo architektoniczno-urbanistycznej, która działałaby jak korporacja profesjonalistów. Miałaby między innymi kompetencje nadawania bądź odbierania prawa do wykonywania zawodu architekta. Powołanie takiej instytucji jest ważne. Nie istnieje bowiem obecnie żaden mechanizm wewnątrz środowiska architektów, który pilnowałby pewnych pomerania listopad 2000 13 temat miesiąca ARCHITEKTURA REGIONALNA Dopełnienie krajobrazu Z Janem Sabiniarzem rozmawia Kazimierz Ostrowski reguł gry, wartości, nawet etyki uprawiania zawodu. Izba jest rozwiązaniem sprawdzonym na Zachodzie, które i u na zapewne by się przyjęło. Ponadto potrzebna byłaby dyskusja w środowisku architektów, czyli w gronie, które decyduje o procesie kształtowania przestrzeni, której rezultatem byłoby wypracowywanie pewnych reguł i ich przestrzeganie. Aby pewne standardy wypracować potrzeba jednak przynajmniej 2-3 lat. O wiele bardziej złożoną sprawą jest zwiększenie świadomości służb architektoniczno-budowlanych w terenie, oczekiwanie od nich pewnego profesjonalizmu. Uświadommy sobie w końcu, że tak delikatny, nawet w środowisku architektów problem, składany jest na barki ludzi, którzy są najczęściej technikami budowlanymi, bardzo rzadko po architektonicznych studiach wyższych. Właśnie standardy mogą być dla nich pewną pomocą. Kto więc, na poszczególnych szczeblach samorządu, powinien zapobiegać niekorzystnemu planowaniu przestrzeni i projektowaniu obiektów nie mających wiele wspólnego z regionem? - Sprawy tej nie da się już, moim zdaniem, sensownie uregulować, licząc na pomoc tylko samorządu terytorialnego lub tylko administracji wojewódzkiej. Potrzebne jest współdziałanie pomiędzy samorządami wszystkich stopni, od gminnych po województwo. Istnieje wobec tego szansa na powstanie architektury charakterystycznej dla Kaszub? - Jeżeli miałbym na to patrzeć w skali ogólnopolskiej, to jeśli gdzieś jest szansa na kontynuowanie architektonicznego dziedzictwa kulturowego, to tylko na Kaszubach, no może jeszcze na Podhalu i Kurpiach. Konieczna jest jednak do tego akceptacja lokalnych społeczności. Bez ich wyraźnej zgody nie uda się tego zrobić. □ Dr hab. Andrzej Baranowski jest kierownikiem Zakładu A rch i'tektury i Planowania Wsi Politechniki Gdańskiej Miałeś mieszkanie w Chojnicach i wiejski dom w przepięknej o-kolicy, co cię skłoniło do osiedlenia się w Powałkach? - W środku miasta brakowało mi powietrza i miejsca do pracy, a Mo-giel był za daleko i ze względu na „gęste" sąsiedztwo zrobiło się tam nieciekawie. Postanowiłem połączyć jedno z drugim. Powałki leżą tak blisko miasta, żona do pracy i syn do szkoły mogą dojechać w dziesięć minut. Zbudowałem dom, o jakim marzyłem - tradycyjny, a przy tym nowoczesny i funkcjonalny. Tu mogę kształtować swoje siedlisko - mam przestrzeń, las i odpowiednie warunki do twórczości, do życia rodzinnego i towarzyskiego. To jest dom - idea, ucieleśnienie twoich poglądów na budownictwo w regionie? - Mam wrażenie, że w dużym stopniu wyraziłem to, co od dawna głoszę, że dom powinien być osadzony w krajobrazie, a jednocześnie go współtworzyć. Wkrótce po studiach odciąłem się od trendów w architekturze i fachowych pism, a zająłem się raczej podglądaniem natury. Owocem ówczesnych przemyśleń był memoriał w sprawie budownictwa regionalnego, który wystosowałem do konserwatora przyrody, SARP i wojewody - poza kurtuazyjnym podziękowaniem nic z tego nie wynikło. To były lata siedemdziesiąte, obawiałem się, że jestem odosobniony i źle na tym w życiu wyjdę. Okazuje się, że obecnie wielu architektów podziela moje poglądy i idzie tą samą drogą. Wymienię na przykład Jana Karpiela z Zakopanego. Co to konkretnie znaczy - dom w krajobrazie? - Dwa lata temu zorganizowano konkurs pod takim hasłem, a nagrodzona została praca, która była zaprzeczeniem związku z krajobrazem - nowoczesny dom z rurek i szkła, który mógł powstać wszędzie. Według moich wyobrażeń dom powinien silnie nawiązywać do tradycji kulturowych danego regionu, które przecież w ciągu wieków wytworzyły najwłaściwsze formy budownictwa. Po drugie, powinien być ściśle zharmonizowany z ukształtowaniem terenu, topografią i otoczeniem przyrodniczym, po trzecie musi uwzględniać wszystkie nakazy ekologii. Architekt - twórca u-zyska pożądany cel wówczas, jeśli sięgnie do źródeł, gdy wniknie w ducha miejsca, natomiast dom odarty z tradycji nigdy nie będzie dobrzg służył zmysłom i duszy człowieka. Regionalizm w budownictwie, głoszą niektórzy, jest czymś anachronicznym, nie na dzisiejsze czasy. Czy słusznie? 14 pomerania listopad 2000 Jan Sabiniarz na ganku swojego domu w Powałkach - Uważam, iż trzeba głęboko sięgać do regionu, nie należy się tego bać. Wprawdzie nie da się mieszkać w skansenie, siedlisko musi być żywe i zaspokajać współczesne potrzeby ludzkie, lecz jedno z drugim można doskonale pogodzić. Zabytki architektury powinny inspirować do tworzenia obiektów nowych, to jest także metoda ochrony dziedzictwa kulturowego, a korzystanie ze zdobyczy cywilizacji jest dziś poza wszelką dyskusją, jest zwykłą koniecznością. Zaprojektowałem kilkadziesiąt domów, nawiązujących do budownictwa ludowego, w których, jak sądzę, mieszka się nowocześnie i wygodnie. O charakterze domu decydują nieraz proporcje, wielkość i skłon dachu, wy- sokość cokołu, dobór materiałów, właściwych dla danego regionu. Domy mogą się różnić w detalach, nie wszędzie jest możliwe użycie kamienia na fundament, bądź trzciny na dach - wiadomo, że nie ma jej pod dostatkiem i jest droga. Czy również domy stawiane w mieście mogą być wzorowane na tradycyjnym budownictwie Kaszub, Kociewia i Borów Tucholskich? - O zachowaniu odrębności regionalnej poszczególnych obszarów decyduje nie tylko zagospodarowanie przestrzenne wsi, lecz także miast. O ile na wsi i w krajobrazie otwartym inspiracją dla tej architektury mogą być wzory budownictwa ludowego, o tyle w miastach inspiracji należy szukać w zabudowie historycznej, która jest najbardziej czytelnym wyróżnikiem sfery kulturowej. Dopiero miasto, wieś i przestrzeń otwarta tworzą region, połączony wspólnym obiegiem zasobów przyrody i kultury. Oblicze tego regionu może być wyraziste, różniące się od innych, albo wręcz zamazane. Budownictwo na Pomorzu w o-gromnym stopniu zatraciło swe dawne formy. Jest bezstylowe i takie same, jak w całym kraju. Czy istnieje możliwość naprawy sytuacji? Jaka jest szansa upowszechnienia dobrych projektów? - Nadzieja w tym, że jest pewna moda na regionalizm w budownictwie, choć często pojawia się on w powierzchownej postaci. Obserwuję jednak pozytywne tendencje - ludzie dzwonią, przyjeżdżają, radzą się. To jest o-gromna satysfakcja. Poza tym dokona swego edukacja, estetykę i wartości duchowe wpajać trzeba od dziecka i ludzie wreszcie będą chcieli mieszkać ładniej i w zgodzie ze środowiskiem. Nigdy nie jest za późno, aby stare i brzydkie domy poprawić, to właśnie w naszym regionie się dzieje. Coraz skuteczniejsza jest walka z unifikacją. Jakie widzisz przeszkody? - Dla wielu ludzi nie do pokonania są bariery finansowe. Drażni mnie lobby przyrodnicze, które pod pozorem ochrony środowiska mnoży zakazy. Rozumiem, że nie można budować wszędzie, ale ograniczenia powinny być racjonalne. Dopiero symbioza kultury i przyrody stanowi pełnię krajobrazu. □ Mgr inż. arch. Jan Sabiniarz jest autorem pracy „Architektura Borów Tucholskich" (Bydgoszcz 1994) oraz licznych arty kułów o zbliżonej tematyce. Uprawia architekturę, malarstwo, poezję i muzykę. Od niedawna mieszka w nowym domu w Powałkach koło Chojnic, przy granicy Zaborskiego Parku Krajobrazowego pomerania listopad 2000 15 rządy i SAMORZĄDY W kaszubskim stylu Wille z ryglami Towarzystwo Inwestycyjne w Gdańsku rozpoczęło w Łapinie,w gminie Kolbudy, budową osiedla domów jednorodzinnych. zaprojektowanych z wykorzystaniem elementów architektury charakterystycznej dla regionu Kaszub. Obecnie w Podmiejskim Zespole Willowym, jak nazwano osiedle, trwają prace przy budowie pierwszych pięćdziesięciu domów, które mają być oddane do użytku w sierpniu 2001 roku. Autorką projektu architektonicznego osiedla jest Maria Sikorska z Gdańska. Zaprojektowane przez nią domy konstrukcyjnymi ścianami ryglowymi. gankami i podcieniami, nawiązują do tradycyjnej architektury kaszubskiej. W elementach wykończeniowych budynków zastosowano także obecne w kaszubskim budownictwie drewno i kamienie. Jak mówi M. Sikorska, styl osiedla w Łapinie wypływa z dziedzictwa kulturowego i ukształtowania przestrzennego terenu. Przed dwoma laty M. Sikorska za projekt zagospodarowania przestrzennego gminy Kolbudy, harmonizujący z tradycyjną architekturą kaszubską, otrzymała Nagrodę Głównego Konserwatora Przyrody. s.j. i i Choroba demokracji Tak będzie wyglądał jeden z domów w Łapinie Kiedy na poziomie najniższym, czyli w gminach, powstawała nowa władza, twórcy reformy zastanawiali się, jakie wmontować w struktury rządzenia mechanizmy gwarantujące ochronę obywateli przed nadużyciami ze strony polityków. Doświadczenie minionej epoki, ale i obserwacja tego, co działo się w tzw. rozwiniętych demokracjach zachodnich, podpowiadały im, że politycy należą do grupy osób najmocniej dotkniętych ciężkim schorzeniem zaniku pamięci. Bardzo szybko bowiem po zakończeniu kampanii zapominają o tym, co obiecywali i po co szli do władzy. Co więcej - zaczynają myśleć wyłącznie o własnym lub grupowym interesie i traktują władzę jak swój folwark (zgodnie z powiedzeniem, że „nawet Wisła ma swoje koryto"). Z tych podejrzeń zrodził się pomysł zagwarantowania skutecznego sposobu odwołania całych władz lokalnych w trakcie trwania kadencji, gdy zaistnieją ku temu szczególne powody. Twórcy reformy wymyślili instytucję referendum lokalnego, które może decydować nie tylko o sprawach ważnych dla gminy, np. o lokalizacji wysypiska śmieci czy o innych inwestycjach, ale także może być swoistym wotum zaufania do władz. Trzeba powiedzieć, że byli bardzo przewidujący. Bardzo szybko władze lokalne w różnych miejscach Polski zaczęły popadać w konflikty ze swoimi wyborcami, którzy nie byli w stanie wymusić na władzach odpowiednich decyzji. Zaczęto więc sięgać po referenda. Ich liczba w każdej kaden-cji zwiększa się. W pierwszej było ich 48, z tego tylko trzy skuteczne. W drugiej już 104, a w obecnej kaden- cji, jak podała niedawno „Polityka", tylko do maja 2000 roku odbyło się ich już ponad 70. Zjawisko to można tłumaczyć optymistycznie - oto wyborcy są coraz bardziej świadomi swoich praw i wiedzą, jak ich dochodzić. Potrafią się zorganizować i podejmują próby oddziaływania na władze. Czy jednak tak znaczący wzrost liczby referendów nie świadczy o ciężkim schorzeniu demokracji lokalnej? Czy nie znaczy to, że władze coraz częściej zawodzą swoich wyborców, nie potrafią się z nimi komunikować, rozwiązywać nabrzmiałych konfliktów - słowem, są nieudolne i mało profesjonalne? Czy nie znaczy to, że instytucja referendum stała się instrumentem walk pomiędzy lokalnymi koteriami? Mechanizmem dającym przegranym politykom możliwość swoistego „o-degrania się" na zwycięzcach. Referendum staje się powoli zdege-nerowanym instrumentem walki politycznej w rękach frustratów, podgrzewających nastroje społeczne, es-kalujących konflikty i nadużywających zaufania (lub wykorzystujących naiwność) wyborców. Znam nawet radnego, wybranego w wyborach u-zupełniających, który w godzinę po złożeniu ślubowania poinformował swoją radę, że rozpoczyna kampanię o jej odwołanie! Czy można więc dziwić się, że wyborcy często trzymają się od tych rozrób z daleka, wiedząc, że na zmianie władzy mogą wyjść ,Jak Zabłocki na mydle". Tylko szkoda, że idea demokracji lokalnej jest kompromitowana przez nieudaczników z jednej strony, a arogantów z drugiej. Cezary Obracht-Prondzyński 16 Pomerania listopad 2000 gospodarka RYBACY Co w Stanisław Jankę Rybacy nie mają wątpliwości. Sytuacja rybołówstwa jest taka sama, jak rolnictwa. Stefan Richert, sekretarz Zarządu Głównego Zrzeszenia Rybaków Morskich w Gdyni, wylicza: - Przede wszystkim wysoka cena paliwa przy niezmieniających się od trzech lat cenach ryb, niski limit na połów poszukiwanych na rynku dorszy i małe ilości śledzi w Bałtyku, a jeśli już wpadną do sieci, to trudno je zbyć na naszym rynku. Właściciel firmy Netfish Franciszek Necel z Władysławowa, syn znanego pisarza Augustyna Necla, tłumaczy: - Przed laty za kilogram śledzi można było kupić dwa litry ropy, a teraz tylko pół litra, mimo że rybakom sprzedaje się paliwo po cenach ulgowych -bezVAT-ui akcyzy. A do tego dochodzi złośliwość właścicieli przetwórni. którzy sprowadzają od Norwegów nieco tańsze, ale jakościowo gorsze od bałtyckich, śledzie atlantyckie. Ich nie przekonują argumenty, że nasz śledź jest miękki, delikatny w smaku. Oni tylko stawiają na kalkulację. Rząd powinien wprowadzić cło na te cudze śledzie, bo w przeciwnym razie nic się nie zmieni. Rodzinna firma Franciszka Netzla ma cztery kutry. Tak się już przyjęło, że dwa wypływają na połów śledzi, a dwa pozostałe łowią dorsze. - Dla rybaków przybrzeżnych, którzy nie wychodzą daleko w morze - mówi Józef Budzisz z Gdyni Oksywia - nie tyle problemem jest wysoka cena ropy, co brak ryb i trudności z ich zbytem. My zazwyczaj łowimy flądry i dorsze. Tych ostatnich jest jak na lekarstwo. Flądry ostatnio sprzeda- waliśmy pewnej firmie z Władysławowa, ale teraz przestali od nas kupować, bo mówią, że te ryby w sklepach nie schodzą. Na granicy opłacalności Na jednej łódce Budziszów pływają cztery osoby - dwóch ojców i ich synowie. Jeszcze kilka lat temu przy oksywskim brzegu cumowało czternaście łodzi, teraz tylko pięć. Rybołówstwo przybrzeżne przynosi korzyści na granicy opłacalności. Tylko głębokie przywiązanie do tradycji każe niektórym trwać przy rybaczeniu. Do wyjątków należy Stefan Siewert, absolwent Politechniki Gdańskiej. Nie pracuje w wyuczonym zawodzie, lecz wrócił do zajęcia przodków. Wyremontował trzy łodzie, wydzierżawia je innym i sam na nich poławia. Zresztą ani rybacy kutrowi, ani łodziowi nie mogą pozwolić sobie na zakup nowych kutrów i łodzi, a sieci i inny sprzęt naprawiają we własnym zakresie. Teraz rybacy mają cztery związki: Zrzeszenie Rybaków Zalewu Szczecińskiego, Stowarzyszenie Armatorów Rybackich w Kołobrzegu, Krajowa Izba Rybacka w Ustce oraz Zrzeszenie Rybaków Morskich, które reprezentuje głównie środowisko rybaków kaszubskich. ZRM skupia 320 armatorów - od Leby po Gdańsk. W sumie na Bałtyku pływa 420 kutrów należących do około 450 armatorów i ponad 600 łodzi. Wszystkie łodzie mają napęd motorowy, a tylko na kilku zachowano żagle i wiosła. Jak mówią rybacy, bardziej dla ozdoby, niż z potrzeby. Rybołówstwo już od wielu lat przeżywa kryzys. Teraz, z powodu nieko- rzystnych relacji między cenami ryb a paliwem, sporo kutrów nie wypływa w morze, jak mówią, stoją na sznurku, bo rybaków nie stać na zakup ropy. Wciąż poważnym problemem jest też nieuregulowany rynek. Z ryb morskich łatwo sprzedać tylko dorsze, z których większość trafia na rynki zagraniczne. Rybacy jednak narzekają, że pośrednicy płacą im za dorsze 70 procent ceny hurtowej. Może i śledzie bałtyckie lepiej smakują od atlantyckich, lecz właściciele przetwórni wolą jednak te drugie, bo są tańsze i większe. Czy nas wykupią? W Zrzeszeniu Rybaków Morskich z niepokojem obserwują narastający proces wykupywania polskich małych i średnich firm przetwórczych przez wielkie koncerny ze Skandynawii i Niemiec. - Oni będą sterować rynkiem ryb zgodnie z własnymi interesami, a nie naszych rybaków-mówią. Wszystko wskazuje na to, że będą u nas, przy wciąż taniej sile roboczej, przerabiać ryby z importu. Mimo czarnych chmur nad przybrzeżnym rybołówstwem bałtyckim, Stefan Richert z nadzieją patrzy w przyszłość. Szansą dla rybaków są dodatkowe zajęcia: przybrzeżna turystyka, wypływanie w morze z letnikami i wędkarzami, zakładanie rybnych barów, restauracji na cumujących w portach kutrach. -Nikt z nas nie wyobraża sobie kaszubskich, nadmorskich krajobrazów bez rybaków, łodzi, kutrów - mówi z emocją. - To jest nasza żywa tradycja, to są walory turystyczne, to są miejsca pracy wielu rodzin. □ pomerania listopad 2000 17 zaduszki ZABYTEK Cmentarz na skobel Alicja Kołodziejska Miejsce o dwóch obliczach. Po zmierzchu sprawia wrażenie tajemniczego, ponurego. Uschnięte stare lipy, ledwo widoczne w ciemnościach groby i figurki bezgłowych aniołków wyglądające zza drewnianego płotu. W ciągu dnia wrażenie zagadkowości pierzcha. Rozświetlone słońcem ruiny gotyckiego kościoła z przełomu XIV i XV wieku, z przyległym doń cmentarzem, przeobrażają się w uroczy zakątek. Jeden z niewielu wartych zobaczenia w Rumi. Cmentarz ten widziałam kilkakrotnie, nigdy jednak nie odważyłam się przekroczyć furty. Bałam się otworzyć drewniane drzwiczki zamknięte na skobel, oddzielające to tajemnicze miejsce od rzeczywistego świata. I tym razem krążę wokół płotu, na którym wisi tabliczka: „Cmentarz zabytkowy. Wstęp wzbroniony pod karą grzywny". Wcześniej jej nie widziałam. Poddaję się, chcę odejść. Odwagi dodaje mi kobieta mieszkająca w domku przyległym do ogrodzenia cmentarza. Zachęca: - Pani wejdzie do środka, przecież przychodzą tu jeszcze odwiedzać groby. - Przekonuje mnie - podnoszę skobel... Jest wiosenne, słoneczne popołudnie. Wkoło soczysta zieleń traw, gdzieniegdzie niebieskie szafirki, słychać szczebiot ptaków. Jestem sama, oczarowana, niczym w tajemniczym ogrodzie. Po prawej stronie cmentarza ruiny zbudowanego przed sześciuset laty kościółka, niegdyś pod wezwaniem Świętego Mikołaja i Krzyża Świętego, części frontowej i dwóch bocznych ścian. Trudno się więc domyśleć, jak świątynia wyglądała w latach swej świetności. Pocztówki i zdjęcia z okresu międzywojennego ukazująjuż bardzo zniszczony kościółek z muru pruskiego, z mocno spadzistym dachem pokrytym dachówką. s Większość nagrobków nie ma krzyży Ruiny kościółka Naokoło chaotycznie porozrzucane nagrobki. Jest ich 170. Niektóre porasta bluszcz, inne, solidniejsze, obramowane są kutymi płotami. Większość pozbawiona jest krzyży. Część zachowanych ma napisy w języku niemieckim. Czytam: Gregor Domkę, zmarł w 1908 roku, Albert Kreft, zmarł w 1909 roku, Marta Lange, zmarła w 1904 roku... Najstarszy grób jest z 1881 roku. Miejsce to naznaczone jest piętnem czasu. Cisza, błogi spokój skłaniają do zadumy. Tajemniczy zakątek. Zagadkowa jest też jego historia. Aby ją bliżej poznać, udaję się do Miejskiego Domu Kultury w Rumi. Rozmawiam z dyrektorem Ludwikiem Bachem. On. wraz z miejscowymi historykami oraz członkami Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, zainteresował się tym cmentarzem już przed laty. - Razem uporządkowaliśmy cmentarz - opowiada pan Ludwik. - Jeszcze siedem lat temu był tam gąszcz chwastów i krzaków. - Dowiaduję się, że prowadzone na cmentarzu na początku lat 90. badania archeologiczne przyniosły wiele zaskakujących odkryć. Znaleziono tu ponad 600 starych monet (najstarsze z XIII wieku) pochodzących z całej Europy. Wrzucano je prawdopodobnie, wedle dawnych zwyczajów, do grobów. Sensacyjnym odkryciem było również odkopanie licznych szkieletów, datowanych na okres znacznie wcześniejszy, niż świadczą o tym tabliczki nagrobkowe. Najstarszy znaleziony szkielet pochodził, zdaniem archeologów, sprzed 850. lat. Jego o-becność w tym miejscu może być dowodem na to. że rum-ski cmentarz powstał w miejscu dawnego pogańskiego. - Jest to więc, jak pokazały badania archeologiczne, nekropolia z zamierzchłych czasów - kończy swą opowieść pan Ludwik. - Dbamy więc o nią. Zamierzamy wymienić tablicę zakazującą wstępu na zachęcającą do zwiedzania cmentarza i informującą o przeszłości tego miejsca. □ 18 pomerania listopad 2000 relacje ZIEMIA ŚWIĘTA Dziennik pielgrzyma Artur Jabłoński Dzień pierwszy Żar leje się z nieba. Woda w Jeziorze Galilejskim nie różni się temperaturą od powietrza. Jest prawie 40 stopni. Podczas mszy na łodziach czytam fragment listu św. Pawła do Galatów. Ubrałem się w strój rybacki, i już po chwili pot lał się ze mnie strumieniami. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski przypomniał o naszej pielgrzymce rybackiej i powiedział: „Tam na zatoce. Małym Morzu, w powiecie puckim żywa jest przepiękna tradycja nabożeństw odprawianych na wodzie. Przenosimy ją teraz tu, gdzie Chrystus łowił ze swymi uczniami...". Inne wspaniałe nabożeństwo na kaszubskim morzu - jeziorze Wdzydze opisuje w „Życiu i przygodach Remusa" Aleksander Majkowski. Do tego opisu nawiązał Zbyszek Jankowski: „Z weso-czegó nieba zdrzało na to naje nabożeństwo słuneszkó złote, jak ókó Pana Boga z pócechą - pozdzejta le dzece, dló waju gódzena swóbóde webije!...". Wyciągnąłem naszą powiatową flagę i uniosłem ją triumfalnie w górę. W tym słabym wietrze załopotała na chwilę wraz z kaszubskimi flagami z gryfem. A może wiatru nie było i uniosła je moc ducha ludu, który tyle musiał czekać na swój moment w historii? Czy wreszcie nadszedł? Dzień drugi Izrael - Ziemia Święta, ziemia spalona słońcem. Naszą pielgrzymkę zaczęliśmy od Galilei, najbardziej zielonej części tego kraju. Mnóstwo tu gajów oliwnych i plantacji bananów. Strzeliste palmy daktylowe z gracją rozchylają gałęzie, by odrobiną cienia okryć dojrzewające owoce. Żadna roślinność nie dałaby rady wapiennym i bazaltowym skałom, na której przyszło jej rosnąć, gdyby nie kilometry akweduktów i rur melioracyjnych, tworzących misterną sieć przewodów, które nawadniają każdy niemal skrawek ziemi. Autor z flagą powiatu puckiego podczas mszy świętej na Jeziorze Galilejskim. Fot. Edmund Szczesiak Kafarnaum, miasto Jezusowe. Od wielu lat nieprzerwanie trwają tu prace archeologiczne. Wzrok przyciągają dwie chrześcijańskie świątynie - katolicka i prawosławna, a między nimi, metr po metrze, odsłaniane jest starożytne miasto. Dalej już Kana Galilejska, w której Jezus podczas wesela dokonał cudu przemienienia wody w wino. W tutejszym kościele ślubu można uzyskać certyfikat odnowienia sakramentu małżeństwa. Potem koniecznie trzeba spróbować miejscowego wina. Można je kupić w każdym arabskim sklepiku. Trzeba bowiem w iedzieć, że Galileę zamieszkują przede wszystkim Arabowie - muzułmańscy i chrześcijańscy. Weselne wino w Kanie jest słodkie, jak pocałunek. Jesteśmy w Nazarecie. To największe miasto w tej części Izraela. Góruje nad nim Bazylika Zwiastowania. Tłumy pielgrzymów ciągną tu, by zobaczyć grotę, w której anioł zwiastował Maryi, że niedługo pocznie i porodzi Syna. Nie ma wiele czasu na modlitwę. Przewodnicy poganiają. Pomimo zgiełku i zamieszania, nie sposób nie odczuć, że to tutaj wszystko wzięło swój początek - Bóg wcielił się w człowieka. Opuszczając Nazaret, odmawiamy modlitwę Anioł Pański. Przed nami Góra Tabor. Autokar nie dojeżdża na sam szczyt. Droga jest zbyt wąska i kręta. Przesiadamy się do ośmioosobowych białych mercedesów-taksówek, prowadzonych przez mężczyzn zamieszkujących pobliskie arabskie osady. Są monopolistami, dlatego też za przejazd płaci się 8 dolarów od osoby. Kiedy docieramy na szczyt, czas na mszę świętą. Język kaszubski znów rozbrzmiewa w liturgii. To przecież dopiero 15 lat temu ks. Franciszek Grucza odprawił pierwszą mszę po kaszub-sku, a siedem lat temu arcybiskup Tadeusz Gocłowski o-ficjalnie dopuścił ten język do liturgii słowa. Przed nami Dolina Jordanu. Piękna i żyzna-mlekiem i miodem pły- pomerania listopad 2000 19 relacje ZIEMIA ŚWIĘTA nąca - tak mieli się o niej wyrażać posłańcy Mojżesza, którzy przed wyjściem Narodu Wybranego z Egiptu szukali miejsca dla swych braci. Jordan to rzeka symbol. Dzień trzeci I rzekł do Szymona - Piotra: wypłyń na głębię. Zaczęliśmy ten dzień od mszy w kościele św. Piotra w Tybe-riadzie. To ostatnie chwile nad Jeziorem Galilejskim. Przez Haife i Cezareę jedziemy do Judei, do Jerozolimy i Betlejem. W autokarze uczymy się kaszubskich pieśni, które znalazły się w niewielkim śpiewniku „Koscelne mó-dletwe, piesnie nabożne e frantówczi", wydanym specjalnie na tę pielgrzymkę. Ludzie modlą się i bawią z takim samym zapałem. Zwiedziliśmy ogrody Bahajów w Haj-fie. To niebywałe. Raj na ziemi. Bahajowie, to monoteistyczna sekta o 150-letniej tradycji. Ich świątynie nie są tak piękne, jak budowane przez nich na całym świecie o-grody. Hajfa, to także Góra Karmel z bazyliką Stella Ma-ris. tuż obok której rozciąga się przepiękny widok na miasto. port i redę zbudowane przed zaledwie 76 laty przez Brytyjczyków. I nagle niespodzianka: uliczny grajek - trębacz zaczął grać „Szła dzieweczka...". Ignac Necel z Ewą Kur puścili się w tan... I znów jedziemy. „O Maryjo żegnam cię" - to znak, że opuszczamy już Karmel. Przed nami wybrzeże Morza Śródziemnego, Cezarea i morska kąpiel. W rzymskim amfiteatrze zabrzmiały dźwięki hymnu kaszubskiego. Dzień czwarty Jerozolimę widzę ogromną. Miasto święte trzech religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Jesteśmy w miejscu, w którym wedle tradycji Chrystus zapłakał nad Jerozolimą. Piękny stąd widok. Tu. na Górze Oliwnej, nieco wyżej, znajduje się też miejsce wniebowstąpienia Pana Jezusa, a niemal obok kościół Pater Noster. Byliśmy, widzieliśmy, modliliśmy się słowami kaszubskiego „Ojcze nasz". Tablicaz tąmodlitwąw naszej rodnej mowie znalazła się w krużgankach klasztoru Karmelitanek pośród 148 innych w językach narodowych i etnicznych. Będziemy tu dziś jeszcze wszyscy razem, by zamanifestować swoje przywiązanie do wiary i tradycji. A teraz czas, by oddać się chwili modlitwy w Ogrodzie Oliwnym, tu gdzie Jezus prosił Ojca o moc wypełnienia jego woli. Ciekawe, ile żyje drzewo oliwne? Te tutaj pewnie nie pamiętają Chrystusa, choć kto wie... Wedle tradycji drzewa te były milczącymi świadkami modlitwy i cierpienia Boga - Człowieka. Dolina Jozefata czy też Dolina Cedronu. W Grocie Grobu Najświętszej Maryi Panny tłumy pielgrzymów. Każdy dotknąć chce miejsca, gdzie złożone miało być ciało Matki Chrystusa, zanim zostało wzięte do nieba. Wchodzi się tam przez wąskie, wykute w skale przejście. Mnich Greckiego Kościoła Ortodoksyjnego nie kryjąc poirytowania, ponagla modlących się pątników. Upał już tak nie do- skwiera. Może to przyzwyczajenie, a może rzeczywiście temperatura w Jerozolimie jest niższa. Jesteśmy na Górze Syjon, w kościele Zaśnięcia NMP. Twarz i dłonie figury śpiącej Matki Zbawiciela wykonane są z kości słoniowej. Wieżo z kości słoniowej - módl się za nami. Wieczernik. Dziś to kaplica wzniesiona przez krzyżowców w XI stuleciu, na domniemanym miejscu domu apostołów. Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie - i tak dokonała się pierwsza eucharystia. Czyńcie to na moją pamiątkę - rzekł Jezus - a my mamy własne mace i kilka butelek wina. Po odczytaniu ewangelii dzielimy się chlebem i pijemy wino. Wszyscy jesteśmy jego uczniami. I nagle dzwony w mieście świętym zabiły na Anioł Pański. A-nioł zwiastował Maryi, a ona ruszyła z pośpiechem w góry, a gdy dotarła do Elżbiety, w łonie jej krewnej poruszyło się dziecię, o którym napisano, że przygotuje ścieżki Chrystusowi. Kościół Jana Chrzciciela jest niedaleko od miejsca nawiedzenia św. Elżbiety. Droga do tego miejsca pnie się jednostajnie w górę. Z jednej strony kamienny mur, z drugiej drzewa migdałowe. Magnificat! Wielb duszo moja Pana! Wreszcie nadszedł czas na małą sjestę. Usiadłem w cieniu morwy i granatu. Moje buty... Teraz wiem. co to znaczy otrzepać kurz z sandałów. Święta ziemia, święty kurz. W miejscu, w którym Chrystus nauczał, jak modlić się mamy do Ojca, na dziedzińcu kościoła Pater Noster, stanęło w jednej chwili prawie pół tysiąca Kaszubów. Niewielu przyoblekło ludowy strój, nie zawiedli nasi rybacy i gburzy. Większość wolała włożyć żółte koszulki, specjalnie przygotowane na pielgrzymkę. W popołudnio- Pielgrzymi kaszubscy zwiedzają w Qumran ruiny wioski Esseńczyków 20 pomerania listopad 2000 ■ Kąpiel w Morzu Martwym. Na pomoście franciszkanin o. Roman Deyna (pierwszy z lewej) wym jerozolimskim słońcu wysoko unosili głowy, dumni , że mogą uczestn i czyć w tak ważny m wydarzeń i u. Nad dziedzińcem powiewał sztandar ZKP i kilka flag z gryfem. Wyciągnąłem więc z torby naszą pow iatową flagę i z pomocą Mietka Konkola i Romana Kołodziejskiego zawiesiliśmy ją na drzewie, tak że nie sposób jej było nie zauważyć. I znów złota koga z czarnym gryfem żeglowała po bezkresnej modrej toni. Zanim arcybiskup Tadeusz Goc-łowski, w asyście biskupa Zygmunta Pawłowicza i kilkunastu księży Kaszubów, rozpoczął mszę świętą, prezes ZKP Brunon Synak odczytał specjalny list Kaszubów do Ojca Świętego, z podziękowaniami za pamięć i słowa adresowane do nas w Gdyni i Sopocie. W procesji z darami, z naszym świecznikiem, wykonanym przez Antoniego Rottę z Jastarni, szli przedstawiciele zacnych rybackich rodów: Anna Struk. Herbert Mu-ża i Ignacy Necel. Kiedy Zbigniew Jankowski czytał ich nazwiska i kiedy zobaczyłem, jak wchodzą na stopnie prezbiterium, z wrażenia omal nie zapomniałem zrobić im pamiątkowego zdjęcia. Po mszy zaproszeni goście, poczet sztandarowy i delegacje z poszczególnych grup ruszyli pod tablicę. Naszych, nordowych, było najwięcej. Stanęliśmy pod tablicą, a po jej prawej i lewej stronie wisiały dwie flagi - kaszubska i papieska. Po poświęceniu, tak głośno, jak tylko mogliśmy, odmówiliśmy nasze „Ojcze nasz", a potem ze łzami w oczach powtarzaliśmy: „Nigde do zgubę nie przindą Kaszebe" i jeszcze „Tatku naj, co w niebie jes". Później spontanicznie ściskaliśmy się i fotografowaliśmy, i nikt nie zauważył, kiedy marszałek Maciej Płażyński i arcybiskup dyskretnie zostawili nas samych z tą wielką radością. A na klasztornym dziedzińcu atmosfera była równie podniosła. Śpiewy, wiwaty, uściski, wspólne fotografie. Przez chwilę nawet jakiś miejscowy zawodowy fotograf próbował nas wszystkich ustawić do zbiorowego zdjęcia, ale po kilku minutach nieustannych próśb, żebyśmy się podporządkowali jego poleceniom, zrezygnowany machnął ręką i porzucił pomysł. To wszystko trwało nie więcej niż dwie godziny, mogłoby trwać całą wieczność. Dzień piąty O 5.30 zbudził mnie głos muezina. Pomyślałem: Wstańcie pasterze, głos się rozchodzi... A my do Betlejem, do Betlejem. Jedziemy ulicami Jerozolimy. Mimo wczesnej pory, jest kilka minut po ósmej, na ścieżkach Chrystusowych już tłoczno. Z mozołem pną się w górę. bądź schodzą w dół kolejne grupy. Nasz autokar wypełnia śpiew kolęd. Wjechaliśmy na terytorium autonomii palestyńskiej. W punkcie kontrolnym kilku żołnierzy, którzy nawet nie spojrzeli na nasz autokar. Ominęliśmy więc betonowe zapory i jesteśmy już w innym kraju. Co za widok! Pasterze strzegący swych owiec... Jesteśmy na polu pasterzy. To tu przemówił do nich anioł i poszli za gwiazdą, jako i my teraz idziemy - do groty narodzenia. Znak czasów - u-lica, która do niej wiedzie nosi imię Josera Arafata, największego dziś pasterza Palestyńczyków. Zatrzymujemy się przy sklepie z dewocjonaliami. Jest tu wszystko: od wyrobów z drewna oliwkowego, poprzez pamiątki z malachitu i innych kamieni, po srebro i złoto. Ceny raczej wysokie, jednak każdy chce mieć jakąś pamiątkę. Niezłym wzięciem cieszy się też arack, tutejsza wódka o anyżowym smaku. Poprosiłem o kieliszek na spróbowanie i nagle obiegli mnie inni. Jest czym się delektować. Bazylika Narodzenia. Olbrzymia, pięcionawowa, niegdyś cała w różnorodnych mozaikach, co może być w jakimś sensie symbolem tej świątyni od czasów jej budowy: Ormianie, Grecy i katolicy - Bizancjum i Rzym. - Moment świętości - takie były pierwsze słowa Herberta Muży po wyjściu z Groty Narodzenia. Niełatwo było do tego momentu dojść. Kolejka przed bazyliką zapowiadała ponad dwie godziny stania. Poszliśmy zatem do katolickiej części świątyni i tam udało nam się dołączyć do procesji, która zdążała właśnie do Groty. Po kilku minutach klęczeliśmy już przed miejscem, w którym narodził się wszego świata odkupiciel. Pod kamiennym ołtarzem mosiężna gwiazda. Codzienne dotykają tysiące dłoni. Via Dolorosa. Droga, która uwieńczyła całą ziemską działalność Chrystusa. Droga, która zawiodła Go na krzyż. Golgota, miejsce hańby dla współczesnych Chrystusowi, a dla chrześcijan miejsce święte, na którym Bóg dokonał zbawienia człowieka. Wznosi się nad nim wielka bazylika, w której, jak się okaże, spędzimy blisko dwie godziny, bo tyle trzeba, by zwiedzić to miejsce. Na kolanach dotykamy fragmentu skały, w której osadzony był krzyż, pomerania listopad 2000 21 relacje ZIEMIA ŚWIĘTA Podczas mszy świętej na Pustyni Negew by kilka metrów dalej ucałować kamień namaszczenia, na którym spoczywać miało martwe ciało Chrystusa. Kolejka do Grobu Pańskiego zapowiada się na godzinę stania. Ruszam więc na obchód bazyliki. W jej franciszkańskiej części, bo jak w wielu innych miejscach, tak i tu gospodarzami są pospołu Grecy, Ormianie i katolicy, rozpoczyna się właśnie procesja do Grobu. Idę chwilę za uczniami św. Franciszka, przysłuchując się ich łacińskim modlitwom, ale moją uwagę przyciągają wyryte na kamiennych ścianach równoramienne krzyże, są ich tu setki, a może nawet tysiące. Świadectwo wielu pokoleń pątników. W pro-cesjonalnym pochodzie pojawiają się Ormianie. Ich modlitewny śpiew wznosi się wysoko pod kopuły kościoła, a ich szaty przykuwają uwagę turystów z całego świata. Strażnicy Grobu informują, że za kilka minut, kiedy nadejdą franciszkanie, przerwą zwiedzanie na co najmniej godzinę. Mieliśmy szczęście. Jeden po drugim przyklękamy, by ucałować kamień, z którego po trzech dniach Chrystus zmartwychwstał, by spełnić się miały słowa Pisma. Alleluja. Dzień szósty Jest już późno. Wracam znad Morza Martwego, z Pustyni Judzkiej. Kilka godzin temu zakończyła się ostatnia z trzech wspólnych mszy świętych. Przy zachodzącym słońcu, w cieniu palm i beduińskich namiotów, modlimy się, dziękując za przeżyte dni w Ziemi Świętej. Także ten dzisiejszy pełen był wrażeń, jakże jednak innych. Tuż za Jerozolimą rozpoczyna się pustynia, przez którą wiedzie prastary szlak do Jerycha, a dalej nad Morze Martwe. Zatrzymaliśmy się na skraju tej bezkresnej, wypalonej słońcem krainy. To, co zobaczyliśmy, ktoś skomentował jednym zdaniem: Kó taczi wióldżi cyskule kól nas ni ma... Nieda- leko miejsca, w którym przystanęliśmy, w porze deszczowej płynie potok. Wzdłuż jego brzegów heroiczne próby przetrwania podejmuje pustynna roślinność. Takiego morza też u nas nie ma. Martwym nazywane jest chyba nie tylko ze względu na stopień zasolenia, ale pewnie też dlatego, że krajobraz wokół przypomina przedsionek piekła. Jedynie mchy i porosty gdzieniegdzie uczepiły się wszechobecnych skał. Woda ma różne odcienie, w wielu miejscach przybiera barwę błota, które ściele się na dnie. Kiedy wszedłem do wody, poczułem się o połowę lżejszy, nie robiąc nic, utrzymywałem się na powierzchni, a każdy najmniejszy ruch mógł skutkować fikołkiem. W tym morzu można chodzić, nie dotykając dna, a leżenie na plecach staje się niebywałą przyjemnością. Najwięcej radości zaś sprawia wszystkim nacieranie się szarą mazią z dna morza. Ile przy tym śmiechu, jakie odprężenie! Qumran. Park narodowy Izraela. Miejsce, gdzie 53 lata temu pasterz kóz dokonał jednego z największych w tym stuleciu odkryć archeologicznych. W skalnej grocie, do której trafił przypadkiem szukając swojej kozy, znalazł zwoje pism Esseńczyków - żydowskiej wspólnoty żyjącej na pustyni z dala od ludzkich siedzib. Niektórzy doszukują się w ich nauczaniu związków z nauką Chrystusa. Do Qumran przyjeżdżają setki tysięcy turystów, by zobaczyć częściowo zrekonstruowaną wioskę Esseńczyków, bo odnalezione tu święte księgi znajdują się w Muzeum Księgi w Jerozolimie. Obok kwitnie interes. Jedyna w promieniu kilku kilometrów restauracja oblegana jest przez międzynarodowe grupy. I nam dobrze zrobi godzinna sjesta. Przed nami Masada - jeden z największych symboli Izraelitów, twierdza na wysokiej górze, na którą wiodła kiedyś tylko jedna droga. Ten wąski, kręty niczym wąż i pnący się w górę szlak, widać z wagonika kolejki linowej, którą wjeżdżamy na szczyt. Trzy lata Żydzi bronili się tu przed Rzymianami, dopóty, dopóki ci nie usypali z kamieni i drewnianych podkładów olbrzymiej rampy, po której pod mury twierdzy Heroda wtoczyli machiny oblężnicze. Gdy przebili mur, okazało się, że niemal wszyscy Żydzi są martwi. Woleli pozabijać się, niż zostać niewolnikami. Przeżyły jedynie dwie kobiety i kilkoro dzieci. Ludzie są już zmęczeni, powoli zaczynają tęsknić za rodną ziemią. Oklaskami i gromkimi „sto lat" dziękujemy tym. który zorganizowali pielgrzymkę Kaszubów do Ziemi Świętej. Jeszcze tylko wspólna kolacja w olbrzymim beduińskim namiocie. Kiedy zasiedliśmy, a raczej pokładliśmy się do wieczerzy, popróbowaliśmy niezwykłych specjałów, smacznych podpłomyków, szaszłyków, ke-babów, duch radości raz jeszcze napełnił wszystkich. Można było pomyśleć, że to zaginione plemię Izraela powróciło na ojczyzny łono. Czas nam wracać - Kaszebe wołają nas. □ 22 pomerania listopad 2000 Główni sponsorzy pielgrzymki: NATA Przedsiębiorstwo Robót Sanitarno-Porządkowych SA Gdańska Stocznia Remontowa Telekomunikacja Polska SA Ubezpieczenie pielgrzymów: Towarzystwo Ubezpieczeń i Asekuracji SA Warta Dary wręczone podczas mszy świętej w kościele Pater Noster: Replika Cudownej Figury Matki Bożej Sianowskiej Królowej Kaszub, dłuta Janiny Gliszczyńskiej, ufundowana przez państwo Marię i Henryka Lewandowskich Pokrywy na naczynia liturgiczne haftowane wzorem kaszubskim - pan Mieczysław Hebel Wazon porcelanowy Sorka, zdobiony wzorem kaszubskim, z gryfem i tekstem „Ójcze nasz" - państwo Jadwiga i Benedykt Karczewscy Modlitewnik „Me trzimóme z Boga", oprawiony w białą skórę - Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego Obrus na ołtarz zdobiony haftem kaszubskim - ks. Jacek Dawidowski, proboszcz parafii Ścięcia Świętego Jana Chrzciciela w Chojnicach Ampułki mszalne z ceramiki z elementami wzoru kaszubskiego - Zakład ceramiki kaszubskiej Elas-Necel z Chmielna Album „Kaszuby" - Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Świecznik żelazny kuty, zdobiony bursztynem, ufundowali panowie Antoni Rotta - projekt i wykonawstwo, Ludwig Bach - bursztyn Na 3 str. okładki publikujemy zdjęcie uczestników pielgrzymki przed kościołem Pater Noster gdańsk KASZUBY POMORZE i Urok nobilitacji Był taki czas, kiedy wieki europejskiego średniowiecza nazywano - nie całkiem bez powodu - okresem ciemności umysłowej i zacofania, choćby w porównaniu do kultury świata antycznego czy arabskiego. W wiekach tych powstały jednak wspaniałe dzieła i myśli, nie tylko cysterskie ora etlabora i świątynie, dziś najwspanialsze, np. na Pomorzu, katedry. Po średniowieczu przyszły czasy nowożytne, wolności i demokracji (a i anarchii) szlacheckiej, dziś dla niektórych tak piękne i twórcze, że marzą o powrocie do nich. (Pisze o nich od lat szczerze i pięknie nie tylko profesor Janusz Tazbir. Mam nadzieję, że czytelnicy „Pomeranii" sięgają także po inne tytuły, niż np. „Dziennik Bałtycki" i jego dodatki). W tamtych wiekach niezwykle i-stotna była nobilitacja - zaliczenie do stanu ludzi jakoby dobrze urodzonych (jakoby szlachetnych, choć nie zawsze dobrze wychowanych, wykształconych i dobro mnożących), a przede wszystkim uprzywilejowanych. Dotyczyło to najczęściej bogatych i wykształconych mieszczan oraz duchownych - zarazem urzędników królewskich, bardzo rzadko przedstawicieli chłopów. Ale to tylko chłopom jeszcze w końcu XIX wieku, wpisując ich nazwiska do ksiąg kościelnych, dodawano stary tytuł „uczciwego" czy „roboczego", gdy mieszczanin był zwykle „sławetny", a szlachcic - ziemianin „szlachetny" lub „dobrze urodzony". Na uczciwości i pracowitości, nie tylko chłopskiej, rosła i rośnie prawdziwa siła państwa i społeczeństwa. Po średniowieczu i czasach nowożytnych przyszło oświecenie i czasy najnowsze. Myśli oświecenia i rewolucje XIX i XX wieku, zwłaszcza przemysłowa i Wiosna Ludów, przekształciły rzeczywistość społeczno-ustrojową i mentalność ludzi tak dalece, że nobilitacja, tytuły hrabiowskie i inne stały się prawie anachronizmem, a „dobre urodzenie" niekoniecznie głównym powodem do dumy. (Co o szlachcie mówili dawniej Kaszubi, jak ją widzieli, choćby nasi dziadowie, a napisali o niej Jan Karnowski i ks. Bernard Sychta, że o Florianie Ceynowie i Alojzym Bu-dziszu nie wspomnę, warto jednak znać i pamiętać). Jednocześnie słowo nobilitacja zyskało inny nieco wydźwięk podniesienie znaczenia kogoś lub czegoś, postawienie wyżej w jakiejś hierarchii, czyli znaczyłoby to, że jakaś cząstka naszych tradycji zyskała wartość dodatkową, stała się przez jakiś akt niby-szlachetniejsza. Wszystko to możliwe. Jednakże nadużywanie tego określenia, zbyt częste przywoływanie, sygnalizuje drugą stronę naszej rzeczywistości - własne poczucie niedowartościowania, kompleksy. Sądzę, że ojciec regionalizmu kaszubskiego Florian Ceyno-wa mógłby się w grobie przewrócić. Trzymajmy się raczej cysterskiej dewizy, nie zapominając o konieczności zachowania we wszystkim umiaru i właściwych proporcji. Nie zapominajmy o potrzebie pracy organicznej na co dzień. Józef Borzyszkowski pomerania listopad 2000 23 BJgJ SPŁYW Na belnech Kaszebach Andrzej Lemańczik XV Kaszebsczi Spłiw Kajakowi „Szlachama Remu-sa" naczął sa w Gówidlenie w sobota 8 lepińca i prowadzył Słepią jaż do Słepska. Na start zjachało sa 151 uczastników - 106 z nich miało pókónewac trasa w kajakach, 29 wanożec na kołach, a 16 ja-chac autama. Spłiw ótemkle Janusz Kówalsczi i Eugeniusz Gut-frańsczi. Pódele chto mdze wódzył uczastnikama spłiwii, dbół ójich bezpiek (piloce, retorze i dozerócze kajaków), ó jich zdrowie, rechtowół obozowiska i pół-nia, prowadzył kulturowe rozegracje i rozmajite jin-sze rzecze. Westrzód uczastników bele wiceminister nórodny edukacji Wójcech Ksążk, miastowi komendant policji we Gduńsku Krzisztof Gajewsczi i wice-przednik ZG ZKP Ludwik Bach. Na ótemkniacym spłiwii beł przednik ZG ZKP Brunon Synak, przednik Szkoła przetrwania Wojciech Książek 8 lipca (sobota) Mija pierwszy dzień spływu. Pogoda na szczęście odbiega od prognoz telewizyjnych. Wieje ciepły wiatr, słońce wychyla się zza postrzępionych chmur. Za nami poranna rejestracja uczestników spływu i pierwszy etap - blisko 11 km z Gowidlina do Sulęczyna. Odcinek wcale nie należał do łatwych. Część trasy wiodła przez jeziora, ale około jedna trzecia rwącą rzeczką i to w nieprawdopodobnych chaszczach. Tak w górnym biegu wygląda Słupia. Gorący moment był przy niedużej kaskadzie - uskok niewielki, ale emocje dla nowicjuszy spore. Pokonywaliśmy też i takie miejsca, gdzie trzeba było uważać na niskie mostki lub konary drzew. Tę część trasy ukończyliśmy cali mokrzy, ale i szczęśliwi. Ja głównie z uwagi na radość mojego 13-letniego syna, on, że był tak dobrym przewodnikiem. r---—*2 mm Kierownictwo spływu. Od lewej: wicekomandor Krzysztof Tcrsa, komandor Eugeniusz Gutfrański, przewodniczący komitetu organizacyjnego Janusz Kowalski i wicekomandor Albert Romańczuk. W drugim rzędzie: Izabela Wdowiak-Jażownik z synem, Henryka Mułkowska z synem, Barbara Łosińska i Joanna Tersa. Fot. Ryszard Januszewski Otwarcie XV spływu w Gowidlinie 24 Pomerania listopad 2000 Resztę trasy przebyliśmy w zieleni, do której upodabnia się nawet tafla wody. Wieczorem kajaki mogliśmy pozostawić na terenie Komisariatu Policji w Sulęczynie. Jego szef zapewniał, że zostają pod dobrą i pewną opieką. W Sulęczynie - jak wcześniej w Gowidlinie - życie całej miejscowości nastawione jest głównie na turystykę. Wiele tu ośrodków wczasowych, domków letniskowych, jest sporo sklepów otwartych do późnych godzin wieczornych. Turystyka to główna szansa tych terenów - przecież nie rolnictwo. Pole biwakowe, na którym się rozłożyliśmy, to ziemia chyba VI klasy, praktycznie nieużytki. Rozbiliśmy obozowisko w górnej części wsi. Po lewej mamy rząd domów jednorodzinnych, po prawej nieduży ośrodek wczasowy. Zabudowania są starannie utrzymane - nowa dachówka, czyste tynki, zadbane ogrodzenia i żywopłoty. Działa zasada lustrzanego wpływu sąsiedztwa i tradycyjna kaszubska skrzętność. Niedawno mówiła mi wice-wójt gminy Sierakowice Maria Dyczewska, że jest to wynik pracowitości, zrodzonej z życia ludzi w trudnych warunkach klimatycznych i kiedyś przeżywanej biedy. W obozie jest nas ponad 150 osób - głównie kajakowi-czów, ale jest i grupa rowerowa oraz samochodowa. Bagaże są na szczęście przewożone samochodami organizatorów. Można więc było wziąć ich trochę więcej. 0 lipca (niedziela) Dziś nie płyniemy, więc od rana leniwe oswajanie się, sąsiedzkie rozmowy. O 13.00 idziemy na mszę odprawianą w języku kaszubskim. To duże przeżycie. Po południu rozpoczęły się występy. Niestety, przerwały je stru- Fot. Jerzy Rosiński partu selecczegó Andrzej Bigus i nóleżnik Zarządu Gminę Srakójce Zbigniew Suchta. W sobota płenało sa letko do Seleczena, ale nie kóż-demii. Wieczora beła zabawa w Domu Strażaka. Be-ło wiele szportu, a nodżi sa jaż rwałe do tunca. Pora konkursów z belnyma nadgrodama przerechtowół prowadzący zabawą Andrzej Lemańczik. Nówóżnieszim pąkta pierszi niedzele spłiwu beła kaszebskó mszo, odprawiono dló uczastników i dló parafianów. Kóscół beł ful. Ksądz Roman Skwiercz - Remiis, pód tim mionem gó wszesce znają, odprawił liturgia w najim jazeku kaszebsczim. Do te na trąbach grała seleczińskó orkiestra. Zabrzmiałe dostojno piesnie „Kaszebskó Królewó" a hymn „Tam gdze Wisła...". Lekceje pó kaszebsku przeczetele: Riszard Januszewsczi i L. Bach, psalm 123 „Módletwa zgar-dzonech" zaśpiewa Barbara Hoła, góralka z Krakowa i Wadowic (wadowiczónie to póligloce), módletwe powszechne ódczetele: W. Ksążk i 10-latny Adam Lewna. Kózanie tikało słów Ewanieleji ó prówdze. Ksadz Remus mówił: „Prówdów sa namnożeło ostatnimi czase teli, że sygnie dló kóżdegó, a kóżdi móże miec swoją prówda, a przeważno ją mó (...). Kaszebi nie miele be miec z przejacym a rozmienim tech słów żódnegó kłopotu, bó to óni, to me prawie bele w swóji ójczeznie przez dłudże lata lekceważony, wekpiwó-ny, niedopuszczany do głose, a trzemóny za ledzy gorszego zorta. To ostatnie czase nas iipódmiotowi-łe, a pózwolałe pódniesc głowa do górę, a zabrać głos (...)". Pó msze beło dzakówaniś. Przednik Turisticznegó Kama ZKP Wanożnik Bernat Hinz dzakówół proboszczowi, że nen ótemkł dwierze selecczegó kóscoła dló kaszebizne (żebe na wiedno), a selecczim drechóm, w tim wójce Janowi Kulasowi i Włodkowi Bronkowi z selecczegó partu ZKP, za to, że wiele jich przeszło do kóscoła. Proboszcz ks. Zygfrid Łobócczi gódół pó polsku, a ksądz wikari Mirosław Kópeto - mocno wzreszony - pó kaszebsku. Kapelan spływowy ks. Roman Skwiercz, nazywany Remusem Pomerania listopad 2000 25 relacje SPtYW Pó półniu na boisku óstrzódka wepóczinkówegó Podróżnik, nimó chternegó beł spłiwówi biwak, odbył sa festyn. Prócz belnech uczestników z gósceną prze-bele: przedstówca szefostwa EB Wiesław Warzała (jak co roku piwka za darmóka nie zbrakło jaż do kunca festynu), zastapnik naczelnego redaktora „Pomeranii" Krystyna Puzdrowskó (kóżdi chto chcół, dostół bezpłatny numer „Pomeranii" - współorganizatora spłi-wu), redaktor Iwona Joć i pisórz Edmund Puzdrow-sczi, członkowie klubu Pómórania. Podczas festynu można beło sa zaópatrzec w kaszebską literatura w kromie wydawnictwa Czec Renaty i Wójcecha Cze-drowsczich. Z góscama sedle wespół: minister Wój-cech Ksążk, wójta Suleczena Jan Kulas, W. Bronk (nó-pierszi organizator dzelu spłiwu w Seleczenie), Jerzi Bórzeszkówsczi z białką Felą, nópierszi organizator spłiwu J. Kówalsczi i Bernat Hinz, chteren festyn pro-wadzył i zawieszół na szejach góscy pamiątkowe me-dalione. Krótko przemówile wójta Suleczena i W. Bronk, chteren rozdówół leżnoscowe breloczi, a ministrowi przekózół zedżer. Beło tradycyjne czetanie „Remusa" przez ksadza Romana. Uczta dechówą dałe Stoleme z Chwaszczena, prowadzone przez Tomasza Fopke. Kamo w stilu modern zagrało i ba-ro kunsztowno zaśpiewało piesnie: „Polka Zbyszek", „Hej tu u nas", „Pólka szadó", „Sekrete", „Wejle, wej-le Jewka", „Ód samego rena", „Wiesele". Pó nich wystąp dało kamo Techlińsczi krósniąta, prowadzone przez Jana Baska. Szkoda, że do tunca dzótk włącził sa deszcz. Jednak i tak beło piakno i wiesoło. Kómu beło za zemno, abó deszcz lecół za kołnierz, nalózł schronienie pod szormama. Jak deszcz zelżół, zeb-rónech zabówiół Jurek Pontus, znamienity gódkórz ka-szebsczi i niezmórdowóny Ben Hinz. Pózniejsze gódzene wepełniała kapela Pleskóta z Chmielna, grając do tunca. W póniedzółk spłiwowicze płenale 15 km cażczi trasę do Żukówka. Tegó dnia trzecy dzel kajaków sa wewrócył, a wóda beła baro zemnó, trze kajaczi wnet-ków sa złómałe na pół, a wiele jinszech przeszło do mieszi uszkóde. Óbózowiskó sa rozłożeło na łączce przy rybaków-ce na sztrądze jęzora Żukówkó. Placu użyczeła córka Stefanii i Mariana Płotków. Óni wiele razy (do smierce Mariana) bele uczastnikama spłiwów. Pó msze swiatej polowi, ji uczestnice napisele pozdrowienia do Edmunda Szczesiaka. Ten, jeden z głównych organizatorów, czas spłiwu muszół przeleżeć w szpitalu. Brakło gó nam baro. Póniedzółkówi wieczór prze ógniszczu prowadzył Ludwik Bach. Na ógniszcze zjachele wójcenó Parchowa Władysława Łangówskó z wicewójtą Jarka Szroe-dera. Przewiezie ze sobą znóne na Kaszebach karno Módraczi. □ gi deszczu. Podobnie krótko mogła zaprezentować plany miesięcznika „Pomerania" jego wieloletnia sekretarz Krystyna Puzdrowska. Życzyłbym redakcji, aby w większym stopniu skupiała się na konkretnej ofercie - otwarciu na młodych mieszkańców Pomorza. Widać, że zmiany idą w tym kierunku. Wieczorem przygrywała kapela Pleskota z Chmielna. Muzyka pobudziła zziębniętych spływowiczów do tańca. Wieczorem jeszcze uciąłem sobie dłuższą rozmowę ze znajomym spływowiczem - Ludwikiem Bachem z Rumi. Od dziesięciu lat jest samorządowcem. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że Polsce potrzeba pilnie nowej klasy politycznej, młodych, kompetentnych, ale i uczciwych kandydatów do karier samorządowych, państwowych, gospodarczych. Coraz bardziej przekonuję się, iż kultywowanie języka kaszubskiego jest podstawowym działaniem na rzecz zachowania tożsamości regionalnej. Język to istota bytu jednostkowego, ale i życia zbiorowego. Język kreuje świat -jak w księdze Genezis Starego Testamentu. Nie kryję swego wielkiego poparcia dla wszystkiego, co się wiąże z edukacją regionalną. W MEN-ie staramy się zrobić jak najwięcej: wspieramy doskonalenie nauczycieli, zachęcamy do wykorzystywania programów wzorcowych przyjmowanych przez MEN, ale i pisania własnych - autorskich. Edukacja regionalna ze swej istoty promuje to, co indywidualne, co jest osobistym doświadczeniem nauczyciela, uczniów. Przykładem są chociażby dokonania Wandy Kiedrowskiej ze Stężycy nauczającej w Liceum Kaszubskim w Brusach, czy działania dyrektora Andrzeja Le-mańczyka z Lipnicy. A szkoła - szczególnie podstawowa i gimnazjum - musi być jak najbliżej środowiska lokalnego i regionalnego. Bardzo często, a na szczęście Słupia jest rzeką trudną 26 pomerania listopad 2000 tak bywa, również przy dużym wsparciu samorządów, które mają w takim podejściu do lokalnej oświaty własne cele. 10 lipca (poniedziałek) Pokonujemy prawie 15-kilometrową trasę z Sulęczyna na jezioro Żukówko. Odcinek trudny ze względu na rzeczne przeszkody i coraz intensywniej padający deszcz. O-chłodziło się, w namiocie wilgotnieje. Dobrze, że codziennie, po zakończeniu trasy, kuchnia polowa wydaje gorącą zupę. Biwakujemy w gminie Parchowo. Msza odprawiana przez ks. Romana Skwierczą odbyła się w deszczu, pod skąpym parasolem. Przyszli także miejscowi. Czytanie „Przygód Remusa" Majkowskiego odbywa się już podczas wieczornego ogniska. U lipca (wtorek) Jest wieczór. Rozbiliśmy się w Gołębiej Górze na polu namiotowym, które niefortunnie przecina droga. Siedzę w namiocie. Pada. I tak cały dzień. Niestety, syn nie wytrzymał. Humoru nie poprawiły mu ani moje śpiewy ani próbki dialogu w duchu jego ulubionego Monthy Pythona. Najgorsze były odcinki, gdy smagały nas mokre gałęzie pochylonych nad wodą drzew, trudne podejścia pod wąskie przesmyki. Albo się wówczas zdąży, albo nurt stawia kajak w poprzek i wtedy wywrotka jest nieunikniona. Decydują ułamki sekund, dobra współpraca załogi. Do tej pory udawało się nam. Rzeka jest coraz głębsza, jej poziom podnoszą padające deszcze. Tak z rekreacji robi się szkoła przetrwania. Trzeba w tym miejscu pochwalić grupę kilku ratowników pro- Spływ w deszczu Janusz Kowalski Wtorek. Płynięcie łatwe. Dwa przenoszenia kajaków: w Młynkach i przy elektrowni wodnej Struga. Od mostu w Soszycy zaczyna się Park Krajobrazowy Dolina Słupi. Tu nie usuwa się drzew, które spadną do rzeki, więc przeszkód jest sporo. Jest mało miejsc dogodnych do biwakowania. Zatrzymujemy się w Gołębiej Górze. Biwak podły, ale trudno... Jest zimno (nocą 7 stopni), deszcz pada bez przerwy, więc planowane spotkanie z redakcją „Wieczoru Wybrzeża" nie odbyło się, chociaż przyjechał redaktor naczelny Jarosław Gojtowski. Już w Żukówku zrezygnowały ze spływu osoby słabe fizycznie i słabi kajakarze, teraz rezygnują przeziębieni. Ktoś z uczestników określa wyprawę jako spływ przetrwania. Środa. Krajobraz, pogoda i warunki płynięcia bez zmian, więc dla niektórych zbyt trudne, ale wywrotek jest mniej (tych, co się najczęściej wywracali, już nie ma). Jezioro Głębokie i pięciokilometrowy spacer do Gałąźni Małej. Po południu zwiedzanie pobliskiej elektrowni wodnej. Czwartek. Przed południem wycieczka do Bytowa. Zwiedzanie zamku i muzeum. Po południu mecz piłki nożnej: oldboje (wśród nich nasi prominenci) - ratownicy (i ich wir W, tSii rw\ Jn Fot. Alicja Werczyńska Podczas Niedzieli z Remusem pomerania listopad 2000 27 Nr II (332) Rok zał. 1963 Lestopadnik 2000 Numer wydano dzięki dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego, Urzędu Miejskiego w Gdańsku W numerze Str. 8 W tradycyjnym kaszubskim budownictwie interesująca była różnorodność form, rozmaite systemy konstrukcyjne. Starych domów czar Str. 19 O 5.30 obudził mnie głos muezina. Pomyślałem: Wstańcie pasterze, głos się rozchodzi... A my do Betlejem, do Betlejem. Dziennik pielgrzyma Str. 32 - Zjazd Trzebiatowskich, rodu, który stąd się wziął - wytłumaczyłem. - Chyba nie przyjechali odbijać wsi? - spytał mój rozmówca. Bez szabel! Str. 24 Płyniemy dalej wśród zieleni. Coraz mniej domów i gospodarstw, wkoło dzika przyroda. Mnóstwo zakrętów, za każdym czeka przeważnie przeszkoda. Szkoła przetrwania Spis treści: Okładka: kościół w Kołczygłowach. Fot. Edmund Kamiński 1 Od redaktora 2 Lestopadnik 3 Listy 5 Pałac w ogórkach 6 Wkomponowana w krajobraz 8 Starych domów czar ł i Nie bójmy się wzorców 14 Dopełnienie krajobrazu i 6 Choroba demokracji 17 Co w morzu szumi 18 Cmentarz na skobel 19 Dziennik pielgrzyma 23 Urok nobilitacji 24 Na belnech Kaszebach 24 Szkoła przetrwania 27 Spływ w deszczu 32 Bez szabel! 37 Derżenny tustądka 38 Pryczkowscy ze Stążek 41 O Dióbelsczim Kamieniu 42 Dom słowa Anny Lajming 44 Ptaszki Franciszka 45 Duże i małe Goche 46 Lektury 49 Jak skry z ognia 50 Błiza na klucz 50 Jacze góspodenie tacze wspomnienie 51 Kuchnia pomorska 52 Pożegnania 56 Klęka 65 Informator regionalny 68 Skopicą śmiechu Brzydoty wokół nas niemało. Pogrzebany ustrój pozostawił po sobie wiele koszmarków. Nie tylko szkaradnych budynków, ale i przeróżnych pawilonów, budek, stawianych często w miejscach, które należało szczególnie chronić przed szpetotą. W miastach i na wsiach przewagę uzyskały klocki o płaskich dachach. W krajobrazach lekko tylko pofałdowanych wyrastały z kolei domy letniskowe w stylu góralskim, o dachach sięgających ziemi. W ostatnich latach coś zmienia się na lepsze. Prawie już nie stawia się klocków, dachy przybierają z reguły kształt spadzisty. To. co teraz zaczyna razić, to brak nawiązania do tradycji regionu i przesada form. Budynki bywają tak wymyślne, że trącą kiczem. Uderza to zwłaszcza tam. gdzie nowa architektura spotyka się z dawną. Stare chaty kaszubskie cieszyły bowiem oko kształtem, proporcjami, harmonią. ale także umiarem. W tym numerze wiele uwagi poświęcamy architekturze regionalnej. Inspiracją stała się konferencja w Wieżycy, bardzo potrzebna i cenna, jak niezbędna jest refleksja nad tym, jak budujemy, a jak powinniśmy. Przemiany są nieuchronne, także w budownictwie. Postęp nic może polegać jednak na tym, że stylowe zastępuje się bezstylowym. Zwłaszcza że wygląd domów, zagród decyduje w znaczącej mierze o obliczu regionu. Wszystko inne trzeba zaprezentować, pokazać, podsunąć-architektura pcha się przed oczy sama. Bez budownictwa w stylu regionalnym, bez twórczego odwoływania się do tradycji i czerpania z niej inspiracji, Kaszuby będą mało kaszubskie, nawet jeśli w innych dziedzinach bardzo o to się postaramy. Edmund Szczesiak Pomerania listopad 2000 1 SPŁYW Mimo deszczu humory dopisały rówieśnicy). Młodzi, oczywiście, wygrali. Wieczorem ognisko z wyborami miss spływu. Została nią 17-lctnia Zuzanna Jocher z Płocic koło Lipusza. Piątek. Po etapach w przewadze rzecznych, dzisiaj są dwa zaporowe długie jeziora Konradowo i Krzynia, wypełniające wąskie jary o wysokich zalesionych brzegach. Czasu jest sporo na smakowanie ciszy, widoku łabędzi i kaczek, śpiewu ptaków, zapachu lasu z jagodami i grzybami. Biwak nad jeziorem Krzynia. Sobota. Krótkie płynięcie z Krzyni do mostu drogi Żel-kówko - Lubuń. O miejscach naszych biwaków wcześniej powiadamialiśmy wójtów i policję. W Gowidlinie. gmina Sierakowice, w Sulęczynie i w Żukówku, gmina Parchowo, czuliśmy dyskretną opiekę policji i cieszyliśmy się z wizyt władz. Dalej jest już inaczej. Tylko na sobotnio-niedzielny biwak przybyli goście: wójt Kobylnicy Leszek Kuliński i prezes oddziału Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Lokalnych Gmina 2010 Piotr Żyda-czek z kilkoma osobami, głównie nauczycielami. Daliśmy im medaliony spływowe, a oni nam wydawnictwa o gminie i dwie kany mleka. Rozmowy. Wyłania się z nich rzeczywistość tych terenów: bezrobocie popegeerowskie, słabe więzi międzyludzkie. O Kaszubach i o ZKP prawie nic tu nie wiedzą. Chyba za mało jeszcze mówimy, że to też są Kaszuby. Ostatnie ognisko. Zwyczajowe, na gorąco, podsumowanie. Mówił Janusz Kowalski (o całości), Eugeniusz Gut-frański (głównie o wodzie) i Albert Romańczuk (o organizacji służby lądowej), a w imieniu uczestników wiceminister Wojciech Książek. Podziękował, komu należy, i podzielił się refleksjami [część z nich drukujemy - red.]. Zabawę przy ognisku uświetnił członek komitetu organizacyjnego, a na tę okoliczność akordeonista Marek Cho-micki. Śpiewano i tańczono długo. Niedziela. Do Słupska płyniemy przez Park Krajobra- wadzonych przez nauczyciela wychowania fizycznego z Kartuz - Krzysztofa Tersę. Dobrze asekurują trudne odcinki, pomagają odwracać podtopione kajaki, pozbierać płynące przedmioty. Doprawdy niesamowita jest dzikość tych terenów, liczba zakoli, niezbędnych zwrotów i hamowania (długość rzeczywista rzeki dwa razy przekracza odległość mierzoną w linii prostej). Po drodze musieliśmy dwa razy przenosić kajaki. Przy okazji mogliśmy zwiedzić niedużą pracującą elektrownię, jedną z najstarszych w Europie. Wieczorem w pobliskiej leśniczówce można było kupić dobrą, smażoną lub wędzoną rybę. Szkoda, że takich miejsc jest mało. a pole biwakowe też nie jest odpowiednio przygotowane, w dodatku niefortunnie przecina je droga. Gdyby gdzieś w okolicy była możliwość wynajęcia pokoju, np. w kwaterze agroturystycznej, chętny byłbym zapewne nie tylko ja. Syn i kilka innych osób nie zdecydowaliby się na opuszczenie spływu. Syn wyjechał. Trochę pusto i żal tego, co mieliśmy tu razem przeżyć. 12 lipca (śmda) Trudny dzień, praktycznie w ciągłym deszczu. Poziom wody jest coraz wyższy - w kilku miejscach trzeba było przenosić kajak. Parę osób znowu zaliczyło kąpiel w zimnej wodzie. Sam w kajaku prułem wodę ostro. Człowiek czuje się spokojniej, gdy nie musi odpowiadać w ekstremalnych warunkach za kogoś drugiego. Dwójka w kajaku to taka swoista mikrospołeczność. W tak trudnych warunkach decyzje trzeba podejmować błyskawicznie -jak dwóch chce rządzić, to konflikt jest nieunikniony lub przynajmniej kąpiel w wodzie. Krótkie komendy: „podnieś wiosło", „popraw lewą lub prawą łopatką", „pochyl się" nie wszystkim przypadają do gustu. Na jednym z kajaków doszło do tak wyraźnego konfliktu, że musieli zmienić partnerów. Płyniemy dalej wśród zieleni. Coraz mniej domów i gospodarstw. wkoło dzika przyroda. Mnóstwo zakrętów, za każdym czeka przeważnie przeszkoda - leżące drzewo, pochylone gałęzie, wiry. Trzeba uważać - znowu jak w życiu. Od Jeziora Głębokiego do obozowiska w Gałąźni Małej dochodzimy prawie pięć kilometrów pieszo (kajaki przewożą ciężarówką). Po drodze zabudowania popegeerowskie, w większości straszą swoim widokiem. Czuje się wrażenie tymczasowości. Już nie spotykamy się z przedstawicielami samorządów, nie czuje się tradycji regionalnej. Tu mieszka w większości ludność napływowa, ale już trzecie pokolenie, jest więc gdzie sięgać, odbudowywać więź z małą ojczyzną, podpatrując sąsiednie gminy. które to robią ze znakomitym skutkiem. Pada, wieczorem msza w namiocie, ale podczas czytania „Remusa" lekko wyjrzało słońce. Ksiądz Roman prezentował różne tabakiery i częstował nas tabaką. Pospacerowałem po okolicy. Dłużej obserwowałem zachowa- 28 pomerania listopad 2000 nia młodych ludzi siedzących na ławkach. Na jednej miejscowi - cicho, grzecznie. Na drugiej spływowi ratownicy z gitarą - śpiew, delikatne umizgi do dziewcząt. Na trzeciej -jakaś popisująca się „banda". Wszyscy młodzi - niby tacy sami, a jakie mury między nimi. Ktoś powiedział, że umiera kaszubszczyzna. Tak chyba nie jest, ale swoje robią procesy unifikujące, globalizacja, te same pokusy, anteny satelitarne, coca-cola w każdym sklepiku. Być może tak musi być z naszymi następcami. 13 lipca (czwartek) Nie płyniemy, mamy dzień wolny. Przeznaczamy go głównie na... suszenie ubrań. Pogoda poprawia się, zza chmur wychyla się co i raz słońce. Czasami tylko trzeba się zrywać, gdy zaczyna kropić, aby ściągnąć z gałęzi podsuszone rzeczy. Podstawiono autobus. Jedziemy do Bytowa. Zwiedzamy zamek z ciekawą ekspozycją etnograficzną. W dzieciństwie niektóre przedmioty sam miałem okazję oglądać. Moje poszukiwania w sklepach solidnego, nieprzemakalnego płaszcza oraz kaloszy spełzły na niczym. Niby wszystkiego w bród, ale jak się szuka czegoś, to nie ma. Po południu odbyła się msza za spokój duszy mego ojca i innych polskich nauczycieli. Słońce jakby na zamówienie jeszcze mocniej przygrzało. Rozegraliśmy mecz piłki nożnej old-bojów z ratownikami. Wygrali młodsi. Grali twardo. Wieczorem zaś podczas ogniska wybraliśmy miss spływu. Niestety, nie wygrała moja faworytka z Kanady, która odpowiadała bardzo przytomnie, np. że nie ma idiotów na kajakach (bo chyba nie ma). Spływ ma charakter międzynarodowy. W grupie rowerowej są również Polacy mieszkający we Francji. Co ciekawe, podczas całego obozu jak i dzisiejszego ogniska obowiązuje repertuar jakoś bardziej góralski niż kaszubski. Na ognisko została „doproszona" grupa z Warszawy. Płyną tą samą trasą, z bagażami w kajakach. Młodzi studenci okazali się nadzwyczajną grupą. / 4 lipca (piątek) Noc bez snu. Mój organizm wyraźnie walczy z grypą i przewracam się z boku na bok. Rano czuję łamanie w kościach, ale płynąć trzeba. Nie można odpuszczać. Dzisiaj płynąłem z rezolutną Helą. Sama poprosiła o to komandora spływu, bo jej ojciec zaniemógł. Wolałbym sam, trudno jednak odmówić dzieciom. Hela ma trzynaście lat, mieszka w Gdyni. W tym roku przeszła do gimnazjum. Ucieszyło mnie to, że jest zadowolona, iż zmieniła szkołę. Rzeka staje się coraz szersza i głębsza. Wpłynęliśmy na jeziora, które porastają piękne lilie wodne. Wokół prawie idealna cisza: łabędzie i kaczki sunące obok nas, śpiew ptaków, powietrze o zapachu jagodowo-grzybowym... Roztapianie się w przyrodzie staje się coraz większe. Z tego zrodziło się poczucie wielkiej satysfakcji, że się wytrzymało chwile zwątpień, że się żyje... Bracia Rosińscy warzą grochówkę zowy Dolina Słupi, dalej obok Losina i Kobylnicy. Od czwartku nikt się nie wycofał, do mety dotrwali nawet nestorzy: Józef Weltrowski (76 lat) oraz Janusz (75) i Tadeusz (73) Kowalscy. Pożegnania, wyjazdy. Ankieta W sobotę rozdano ankietę. Wypełniły ją 74 osoby. Wynika z niej, że najwięcej osób (31) o XV spływie dowie-działo się od znajomych, następnie od komitetu organizacyjnego (20), dalej z „Pomeranii" i ze środowiska ZKP (po 9 osób). Medalion bardzo się podobał (34 osobom) lub podobał (28 osobom), sześć napisało, że nie był udany. Najlepiej oceniono biwak nad jeziorem Krzynia, w pewnym oddaleniu od ośrodków wczasowych, nie podobał się w Gołębiej Górze. Największym uznaniem cieszyły się: wybory miss wpływu i wycieczka do Bytowa - zwiedzanie zamku i muzeum, a dalej exaequo ogniska w Ga-łąźni Małej i Żukówku z udziałem zespołu Modraki z Parchowa oraz występy zespołów kaszubskich w Sulęczynie. Dalsze miejsca zajęło ostatnie ognisko, prowadzone przez Marka Chomickicgo, zabawa w Sulęczynie, spotkanie z redakcją „Pomeranii" i sprzedaż wydawnictw O-ficyny Czec (przerwał je ulewny deszcz). Jednodaniowe posiłki z kuchni polowej wszyscy, z wyjątkiem trzech osób, ocenili jako bardzo smaczne lub smaczne. Oceniano też poszczególne piony spływu i osoby za nie odpowiedzialne. W ogólnej ocenie pionu wodnego przeważały pozytywy lub „bez zastrzeżeń", a wśród osób z tego pionu najwięcej pochwał zebrał komandor Eugeniusz Gutfrański, jego zastępca i szef ratowników Krzysztof Tersa. ogólnie młodzi ratownicy z wymienieniem Hadriana Lutogniewskiego (debiutanta w tej roli), Szymona Dery i trzech Wojciechów: Lewny, Malinowskiego i Stankiewicza. Aspekt kaszubski spływu oceniano bardzo rozbieżnie. Pięć młodych osób uznało, że program był dla starców, ale by- pomerania listopad 2000 29 Medalion spływu wg projektu J. Kowalskiego ła też pochwała występów zespołów kaszubskich i deklarowanie chęci uczenia się naszych piosenek, a ksiądz Roman został określony jako „doskonały gawędziarz, godny reprezentant Kaszubów, wspaniały duszpasterz i kaznodzieja". Zauważono też trud i umiejętności Ludwika Bacha, który „z marszu" zastąpił chorego Bernarda Hinza, oraz Andrzeja Lemańczyka i Hadriana Lutogniewskiego, czynnego także w tym pionie. O pracy pionu organizacyjnego było bardzo mało negatywnych uwag i, jak to określił jeden z respondentów, były to „drobne niedociągnięcia, lecz nic wielkiego czy ważnego". Wśród ludzi tego pionu największą sympatią i u-znaniem „za dbanie o punktualność realizacji programu i pogodę ducha", obdarzono wicekomandora Alberta Romańczuka, dalej Stanisława (transport) i Marka (kwatermistrzostwo) Lipińskich. Janusza Kowalskiego, sekretariat (Lucyna Matczyńska, Ewa Milewska i Joanna Tersa) i kucharza Jerzego Rosińskiego. Były też uwagi o incydencie, którego sprawcą był pewien spływowy nowicjusz, wróg psów i damski bokser, z wnioskami, by nie przyjąć go na następne spływy. A z nowości organizacyjnych spływu pochwalono ograniczenie liczby uczestników do 150 osób. □ W Krzyni znajduje się kilka ośrodków wczasowych. W jednym, za symboliczną opłatą, wykąpałem się w ciepłej wodzie. Wynajem łóżka (w budynku lub w domkach) wraz z wyżywieniem wynosi 35 zł. To nie są wygórowane ceny. Patrząc na zatroskanie i skrzętność kierownika - dzierżawcy, myślę, że prywatyzacja takich ośrodków powinna odbywać się często za przysłowiową złotówkę, ale z gwarancjami niezbędnych inwestycji, poziomu zatrudnienia itp. A inwestycje są konieczne dla poprawienia poziomu o-ferty takich ośrodków. Muszą być wykafelkowane łazienki przy każdym pokoju, nie zaś jakieś zbiorowe prysznice w otoczeniu zielonoburej olejnej lamperii. Musi być przytulna recepcja, wygodne wyposażenie pokoi, gustowny wystrój, reklama, która przyciągnie zainteresowanych. Na to wszystko potrzeba pieniędzy. Pieniądze, pieniądze. Wszędzie ich brak. Dochód na mieszkańca Polski to mniej niż 40 proc. średniego dochodu w krajach Unii Europejskiej. Polsce potrzeba zmian i mądrej edukacji, wielkiej pracy, zwyczajnej etyki życia codziennego (punktualność, dotrzymywanie zobowiązań, solidarność) nie zaś szalbierzy namawiających do głosowania na marzenia. Rozmawiałem o tym z Józefem Weltrowskim. Ma 76 lat, w tym sporo przeżył na kajaku. Znajdujemy wspólny język mówiąc o roli wychowania, znaczeniu pa- Spotkanie po mszy polowej w ostatnim dniu spływu, trzeci z lewej stoi autor zapisków Fot. Jerzy Rosiński Miss spływu Zuzanna Joeher i Wojtek Werczyński 30 pomerania listopad 2000 triotyzmu, konieczności stawiania młodym ludziom wyraźnych wymagań. Ubolewa, że dochodzi do wyprzedaży majątku narodowego, że popełniono dużo błędów przy likwidacji PGR-ów. Pochodzę ze wsi i tym bardziej zgadzam się z nim, że jest coś nienormalnego w tym, że litr mleka jest tańszy od wody mineralnej, od ropy i benzyny. Jest coś nienormalnego z napływem żywności - chyba trochę poza kontrolą - zza różnych granic. Ten upadek rolnictwa jest bolesny. Po części tak musi być, za dużo jest drobnych gospodarstw, ukrytego bezrobocia, jednak jego słowa, że „chłopi gotują kosy na sztorc", dają mi dużo do myślenia. 15 lipca (sobota) Płynęliśmy dzisiaj kilkanaście kilometrów, od Krzyni do biwaku koło Lubania. Moim pasażerem była Basia ze Słupska. W kajaku okazało się, że dziewczynka obchodzi akurat dzisiaj 15. urodziny. Niedawno zmarła jej matka i to chyba w dość tragicznych okolicznościach. Nie wypytywałem. Za to z pilotem i księdzem Romanem odśpiewaliśmy jej „Sto lat", obdarowaliśmy słodyczami, popiliśmy lemoniadą. Basia była wyraźnie wzruszona. Pogoda się pięknie wyklarowała. Po południu młodzi brykali w zimnej, ale rozsłonecznionej rzece. Sam też spróbowałem - może to jedyna kąpiel w tym roku. Odbyła się ostatnia msza na przydrożnej łące. Przechodzący ludzie stawali zdziwieni. Odwiedził też nas wójt oraz grupa mieszkańców Kobylnicy. Założyli stowarzyszenie na rzecz rozwoju tych terenów. Poczęstowali mlekiem - świeżym i zsiadłym. Przy ostatnim wieczornym ognisku podziękowałem w i-mieniu spływowiczów jego bezpośrednim organizatorom: Januszowi Kowalskiemu z Klubu Turystycznego Wanoż-nik, komandorowi spływu Eugeniuszowi Gutfrańskiemu ze Stowarzyszenia Kajakowego Wodnik, działającego przy Stoczni Remontowej w Gdańsku, wielu odpowiedzialnym funkcyjnym, takim chociażby, jak: Albert Romańczuk, Anna Zakrzewska. Zbigniew Wójcicki, Barbara Łozińska, Marek Lipiński, bracia Kucowie, rodzina Rosińskich. Aż żal było wracać do namiotu w tę piękną noc, wśród rozgwieżdżonego wreszcie nieba. To już ostatnia noc nad wodą. Aż nie chce się zasypiać. 16 lipca (niedziela) Ostatni spływowy zapis powstajejuż... w pociągu do Warszawy. Ostatni odcinek z Basią przebyliśmy jak można było najszybciej. Aż dziw bierze, że praktycznie do przedmieścia Słupska rzeka zachowuje swój dziki kształt. Tym razem najwięcej problemów sprawiało nam omijanie masy gałęzi olch, które zwisały nad wodą. Na brzegu jeszcze ostatnie, krótkie pożegnania, słowa „Do zobaczenia za rok" i w drogę. Cieszę się, że byłem na tym spływie. Przeżyłem i zobaczyłem wiele. □ Autor jest wiceministrem edukacji narodowej Kadra XV Spływu Kajakowego „Siadami Remusa" Komitet organizacyjny: przewodniczący Janusz Kowalski wiceprzewodniczący Edmund Szczesiak skarbnik Anna Zakrzewska (również podczas spływu) członkowie: Marek Chomicki Eugeniusz Gutfrański (komandor) Bernard Hinz (wicekomandor na początku spływu) Wojciech Kuc (wypożyczanie kajaków) Adam Łaski Albert Romańczuk (wicekomandor) ks. Roman Skwiercz (kapelan i lektor) Krzysztof Tersa (wicekomandor i szef ratowników) Mirosław Walasik (pilot przez pół spływu) Kierownictwo realizacyjne (poza osobami powyżej wymienionymi): Pion wodny Zbigniew Wójcicki i Wojciech Bejm II pilot Józef Weltrowski ratownicy - Szymon Dera, Tomasz Dias, Jacek Juścicki, Wojciech Lewna, Madrian Lutogniewski, Wojciech Malinowski i Marcin Stankiewicz opieka medyczna - Kinga-Maria Dobrowolska i Barbara Łosińska Pion lądowy imprezy kulturalne - Andrzej Lemańczyk i Ludwik Bach (także p.o. wicekomandora) sekretariat - Lucyna Matczyńska, Ewa Milewska i Joanna Tersa kwatermistrz - Marek Lipiński transport - Stanisław Lipiński kuchnia polowa i sklepik - Grażyna, Jerzy, Justyna i Paulina Rosińscy Współdziałający w organizacji z ramienia oddziałów ZKP: Włodzimierz Bronk (Sulęczyno) Jerzy Dąbrowa-Januszewski (Słupsk) Kow. pomerania listopad 2000 31 rodzina ZJAZD I Zjazd Trzebiatowskich Bez szabel! Edmund Szczesiak JUBILEUSZ 2000 Mszę świętą w kościele w Leśnie celebrował senior rodu ks. Zygmunt Jutrzenka-Tryebiatowski Takiego najazdu Trzebiatkowa jeszcze nie o-glądała. Ku zdumieniu mieszkańców do wsi wtoczył się sznur prawie stu samochodów. I tu się zatrzymał. Na całej trasie przejazdu kawalkadzie towarzyszyło zainteresowanie, ale w Trzebiatkowej na widok aż tylu aut zdumieni przechodnie przystawali i spoglądali, co też będzie się działo. Ani wesele, ani pogrzeb. Ani rajd... - Co to za święto? - spytał mnie właściciel domu. przy którym zaparkowałem samochód. - Zjazd Trzebiatowskich, rodu, który stąd się wziął - wytłumaczyłem. -Chyba nie przyjechali odbijać wsi? - spytał mój rozmówca. Zażartował, a może i nie. Bo wyglądało to rzeczywiście na ostatni zajazd: Trzebiatowscy to szlachta. Linia zaborska Tej soboty (9 września br.) dużo było wędrowania. Na miejsce zjazdu wybrano ośrodek Kaszubski Bór w So-minach w powiecie bytowskim, ale spotkanie wielkiej rodziny zapoczątkowała msza święta w Leśnie, położonym w powiecie chojnickim, potem wyprawa do rodowych wsi: Trzebiatkowej i Jutrzenki... Stary kościółek w Leśnie ledwie pomieścił wszystkich uczestników zjazdu i zaproszonych gości. W okolicznościowym wydawnictwie Eugeniusz Trzebiatowski tak objaśnił, dlaczego właśnie tu, a nie w Sominach, gdzie także jest drewniana świątynia, spotkano się na wspólnej modlitwie: „Po pierwsze dlatego, że wieś Wysoka Zaborska, jedno z gniazd naszego rodu, należała do parafii leśnień-skiej,a więc byli chrzczeni w tym kościele J utrzenka-Trzebiatowscy, a potem do niego chodzili. Po drugie, kościół ten jest najstarszym drewnianym kościołem w Polsce [tak naprawdę na Pomorzu - dop. E.S.]. Jest zabytkiem klasy zero. Tutaj też 21 grudnia 1932 roku odbyła się prymicja ks. Zygmunta Jutrzenki-Trzebiato-wskiego". Leciwy ksiądz Zygmunt przewodniczył mszy zjazdowej. Na siedząco - przekroczył już dziewięćdziesiąty rok życia. Towarzyszyło mu przy ołtarzu jeszcze trzech księży z rodu, a proszono o pomyślność dla wszystkich Trzebiatowskich: w czasie mod- litwy wiernych także po kaszubsku. Potem auta ruszyły do Somin. Niektórzy - a było po drodze - wstąpili na leśnieński cmentarz, gdzie w łagodnym cieniu drzew spoczywa wielu Trzebiatowskich z linii zaborskiej, zapoczątkowanej przez Michała: przybył do Wysokiej Zaborskiej z położonej na Gochach Kłoniecznicy i o-żenił się z wdową Ewą Piechowską, ślub brali w Leśnie 21 maja 1764 roku. Z tej linii wywodził się starszy 32 Pomerania listopad 2000 T RZEBIATOWSCY 1515-2000 Jerzy Żmuda-Trzebiatowski zgłębił dzieje swojego rodu brat księdza Zygmunta - Józef Ju-trzenka-Trzebiatowski, nieodżałowany kronikarz ziemi zaborskiej. Na zjeździe zjawili się jego potomkowie, także gospodarujący do dziś w Wysokiej Ludwik z żoną Marią. Z tej linii wywodzi się również inicjator i organizator zjazdu Paweł Ju-trzenka-Trzebiatowski z Wejherowa. To właśnie kroniki Józefa oraz księga „Rodowód rodziny Jutrzenka-Trze-biatowskich", sporządzona przez Franciszka, stryja Józefa, skłoniły Pawła do wgłębienia się w historię swego rodu, a także do własnych poszukiwań i odkryć (w wydawnictwie zjazdowym opublikował tekst o swym i-mienniku Pawle Jutrzence - oficerze wojsk pruskich, kapitanie wojsk Księstwa Warszawskiego i podpułkowniku 1. Pułku Strzelców Pieszych Królestwa Polskiego). Cztery herby Z Leśna do Somin droga wiedzie przez zaborskie lasy, świat wiosek i pustków, który z taką siłą i kunsztem opisała najsławniejsza Trzebiatowska - Anna, po mężu - Lajming. Nie przyjechała na zjazd (pisarka ma % lat), przysłała serdeczny list. „Zin-dzeni" było początkowo pomyślane tylko dla Trzebiatowskich o przydomku Jutrzenka. Ale dołączyli Żmudo-wie (z nich jest Anna Lajming). Były głosy, żeby skrzyknąć wszystkich Trzebiatowskich (noszących jeszcze inne przydomki rodów jest kilka), ale uznano, że takie szerokie potraktowanie zjazdu przerasta możliwości organizacyjne. Nie pomylono się: samych Jutrzenków i Zmudów z rodzinami przyjechało ćwierć tysiąca. Niektórzy bez zgłoszenia, w ostatniej chwili, co przysporzyło kłopotów organizacyjnych, ale i cieszyło, bo pierwszy zjazd i od razu z rozmachem. Dusza przedsięwzięcia, wspomniany Paweł Trzebiatowski, zwierzył mi się, że nie liczył na taką frekwencję. Brakowało spisu Trzebiatowskich. Posłużył się książką telefoniczną: dzwonił do wszystkich noszących takie nazwisko, wielu potem odwiedził. Tak trafił na zjazd Wojciech Jutrzen-ka-Trzebiatowskiz Gdyni, który pracuje w firmie zakładającej stacje dla telefonii komórkowej. Gdy zadzwonił do niego Paweł, był zdumiony. A gdy ten wyjawił, dlaczego telefonuje - u-cieszył się. Miał dotąd kontakty tylko z najbliższą rodziną, nigdy nie był w stronach rodzinnych. Na zainteresowanie „krewnego" Paweł zareago- wał: - A to wpadnę. W rezultacie Wojciech znalazł się na zjeździe z żoną Beatą, dwójką dzieci oraz mamą Barbarą, która powiedziała mi: - To, że jestem w gronie Jutrzenków dobrze mnie usposabia. Łatwo o kontakt, mimo że i tu nikogo nie znam. Księgarz i wydawca Tomasz Żmuda-Trzebiatowski pokazuje swoje drzewo genealogiczne, które na tę okazję naszkicował. Niezbyt głęboko wszedł w piramidę przodków, ale to tylko wstęp do dalszych dociekań. - Czcigodna, zasłużona rodzino! - tymi słowami zwrócił się do zebranych w ośrodku w Sominach profesor Edward Breza, znawca przydomków szlacheckich. Dowodził potem, że nazwisko wzięło się od nazwy miejscowości Trzebiatkowa - tego rodzaju nazwisk na Pomorzu jest dużo. Upamiętniają założyciela wsi lub właściciela. Trzebiatowscy z Trzebiatkowej - dlaczego nie Trzebiatkowscy? Takie zjawiska - upraszczania (językoznawcy nazywają je dery wacją dezin-tegralną) - zachodzą w języku. Drobna szlachta kaszubska, a ona przeważała tutaj, na Gochach, różnicowała się przydomkami. Trzebiatowscy różnych herbów z bytowskiej wsi Trzebiatkowa nosili kilka przydomków. Najbardziej znany jest Zmuda czy Żmuda, zniemczony na Schmude, a potem spolszczony na Szmuda oraz Jutrzenka, przetłumaczony na niemieckie Morgenstern. Oprócz nich heraldycy wymieniają dalsze: Chamir, Knypc lub Knyps, Malotka, Mądry, O-cisk. Pik i Piks, Pluta bądź Pluto i Plucik, Półpanek, Rak, po pomorsku Rek, Reckow, Raszek, po pomorsku Reszek, Wnuk i Wrycza. Przydomek Jutrzenka wywodzi się - podobnie jak nazwisko Trzebiatowski - od nazwy wsi. Inne od imion, niektóre mają charakter przezwiskowy. Wybuch wesołości towarzyszył objaśnieniu pochodzenia przydomka Zmuda lub Żmuda: człowiek marnotrawiący czas. - Nie traćcie czasu, każdą chwilę wykorzystujcie - zachęcał słuchaczy ze Żmu-dów profesor Breza. A zakończył tak: - Trzebiatowscy pomerania listopad 2000 33 rodzina ZJAZD Niektórzy na zjazd przywieźli dokumenty rodzinne, drzewa genealogiczne, herbarze Organizator zjazdu Paweł Jutrzenka-Trzebiatowski byli zawsze wierni tradycji. Bogu, Kościołowi, krzyżowi. Byli wierni Kaszubom. 1 tacy niech pozostaną. Z odczytem wystąpił także profesor Józef Borzyszkowski: jego ród zapoczątkował coraz powszechniejszą tradycję zjazdów na Kaszubach, a on sam był ich inicjatorem. (Paweł Ju-trzenka-Trzebiatowski powie, że doświadczenia z tych zjazdów inspirowały go). Borzyszkowski mówił ze swadą o rodach zamieszkałych na Gochach. 1 z dystansem. Przytoczył za Ceyno-wą, że na panów największa trucizna to pochlebstwo. Szlachcic to ktoś niby lepiej urodzony, ale nie zawsze lepszy. Polemizował z teoriami, jakoby Trzebiatowscy wywodzili się z dalekich krajów. Kazał między bajki włożyć teorię o imigracji z Meklemburgii czy o saskim pochodzeniu przydomków, jak również - że osadnictwo na Gochach jest zasługą dopiero Krzyżaków. Spotkaniu w stołówce ośrodka towarzyszył duży napis: „Trzebiatowscy 1515-2000". Na ścianie wisiały też cztery herby. Wszystkie należące do Na dawnym cmentarzu w Trzebiatkowej spoczywa małżeństwo Trzebiatowskich rodu Jutrzenka. A jeden wymyślniej-szy od drugiego. Gwiazdy, półksiężyce, kłosy żyta, orle skrzydła. Gdy profesor Borzyszkowski polemizował z teoriami o odległym pochodzeniu rodu, ze ściany zsunął się - samoczynnie - jeden z herbów i z hukiem u-derzył o podłogę. Był to herb Jutrzenka von Morgenstern, pochodzący z ksiąg pruskiej szlachty. Historyk rodzinny Dzieje rodziny zgłębił i na zjeździe przedstawił Jerzy Żmuda-Trzebia-towski - pasjonat zbierający od lat informacje o swojej gałęzi. Wychował się w Gdańsku, między bramami stoczni - nr 2 i 3. Historia przetaczała się przed jego oknem. On od dziesięciu lat pasjonuje się historią rodzinną. - Jako chłopiec starałem się dowiedzieć czegoś o swoich korzeniach, ale niewiele potrafiono mi powiedzieć. Ta cisza mnie mobilizowała. Poczułem bardzo mocny wewnętrzny ciąg ku historii. Żeby stanąć silniej nogami na ziemi - tłumaczył mi później. Nie jest historykiem. Z wykształcenia „wysokonapięciowiec", pracu- 34 pomerania listopad 2000 je w laboratorium komputerowym Politechniki Gdańskiej. W swych dociekaniach kierował się - mówi - logiką. Sprzyjało mu poza tym szczęście. Szedł jak po drabinie. A właściwie schodził - coraz niżej. Bo zaczął od siebie, rodziców, dziadków. 1 tak posuwał się w głąb. Ułatwieniem było to, że przodkowie nie wędrowali - rodzili się i umierali na obszarze jednej parafii borzyszkowskiej. Utrudnieniem - że dokumenty parafialne wywieźli Niemcy i obecnie znajdują się w bawarskim Regens- ^ burgu(Ratyzbona)-w centralnym ar- | chiwum biskupim. Otrzymał stam- ^ tąd kopie dokumentów - drogą kore-spondencyjną. I tak doszedł aż do J przodka żyjącego na przełomie XVII ^ i XVIII wieku. W swoim domowym £ archiwum ma teraz trzynaście rodowych dokumentów. - Bez tożsamości własnej jesteśmy ubodzy - ocenia swój dziesięcioletni trud. Dzielnie wspomagała go żona Teresa. - Na poszukiwania poświęcaliśmy wakacje. Wpadały różne ciekawostki. Na przykład taka: 4 maja 1721 roku wieś Borzyszkowy spaliła się, został ty Iko jeden dom na obrzeżu. Pożar zaczął się w niedzielę o godzinie 14 po południu w domu wielmożnego pana T rzebiatowskiego... Dokument pochodzący z pierwszej połowy XV wieku wzmiankuje, że wójt bytowski Ludwik von Lensen zamienia cztery włóki w Bytowie położone, na dwie części dóbr trzebiat-kowskich, które dotychczas Nitschen von Trzebetke, czyli Mikołaj z Trze-betke posiadał. Książę Bogusław X w 1515 roku sześciu pomorskim rodom von Treb-betkauw nadał wieś o tej samej nazwie. Jest to najstarsze nadanie, jakie się zachowało. A wymienione w tym akcie osoby to protoplaści Trzebiatowskich. Nadanie w 1638 roku potwierdził król Władysław IV - po przejęciu ziemi lęborsko-bytowskiej: u-znał i zatwierdził mocą królewskiego autorytetu dokument z roku 1515. Także później, po powstaniu Królestwa Przy starym młynie w Jutrzence uczestnicy byli podejmowani kuchem Pruskiego, uznał go król Fryderyk II. Przynależność do pruskiej heraldyki zaowocowała partykułą „von" przed nazwiskiem... Takie i inne ciekawostki rodzinne zaprezentował uczestnikom zjazdu Jerzy Żmuda-Trzebiatowski. W jednym z dokumentów jest mowa o tym, że w razie potrzeby - w zamian za uzyskane przywileje - Trzebiatowscy mają się stawić na służbę królowi: tyle to a tyle szabel... - Szable zostawmy tutaj - zaproponował historyk rodzinny, gdy postanowiono ruszyć hurmem do rodowych wsi. Wyprawa na swoje Z Somin pojechaliśmy dość daleko na zachód. Trzebiatkowa leży w pobliżu szosy Bytów - Miastko. Stara kaszubska wieś - wymienia ją dokument z 1385, kiedy to Krzyżacy otrzymali w zastaw ziemię tuchomską od książąt szczecińskich za trzy tysiące grzywien. Budząca zdumienie kawalkada samochodów zatrzymała się w centrum wsi, ale nie po to, żeby odbić wieś, ale aby przed kościołem wykonać zbiorowe zdjęcie. Podczas I Zjazdu Trzebiatowskich wręczono wyróżnienia im. Księcia Pomorskiego Bogusława X. Przyznał je komitet organizacyjny. W kategorii osób z rodziny uhonorowano Annę Łajming - za rozsławienie rodu poprzez twórczość literacką. W drugiej kategorii - osób spoza rodziny - wyróżnienia otrzymali Benedykt Reszka i Edmund Szcze-siak „za bezinteresowną pomoc i wielkie serce okazane Pani Gertrudzie Jutrzenka-Trzebia-towskiej" (porwana przez żołnierzy sowieckich, wróciła po 53 latach - dzięki staraniom pierwszego z uhonorowanych - z Archangielska do rodzinnego Borowego Młyna; drugi z wyróżnionych swoimi publikacjami, w tym książką „Porwana"o-raz działaniami przyczynił się do uzyskania przez „brankę" w przyspieszonym trybie obywatelstwa polskiego i stałej pomocy materialnej). pomerania listopad 2000 35 Fot. Edmund Szcze.siak V. mj^j^MERKÓW Derżenny tustądka W drodze powrotnej zwiedzamy jeszcze stary cmentarz na wzgórzu. U-kryty wśród drzew i krzewów, otoczony kamiennym obwałowaniem, świadczy o złożonych dziejach wsi i ziemi bytowskiej. Zaraz na początku grób Józefiny i Józefa Trzebiatowskich. Ona, chociaż młodsza o trzy lata, zmarła w 1921, on w 1948 roku. Grób wyraźnie powojenny. Te wcześniejsze mają napisy niemieckie, chociaż nazwiska kaszubskie (na przykład Kied-rowski), w wielu przypadkach poddane zabiegom, które mają upodobnić je do niemieckich. Obecnie w Trzebiatkowej - dowiaduję się od organizatora Pawła, który tu był wcześniej na rekonesansie - mieszkają tylko dwie rodziny spoza Kaszub. Jedna przesiedlona z Bieszczad w ramach akcji „Wisła", druga z terenów wschodnich Polski. Pozostali też napływowi, ale z Kaszub. Wracamy na szosę do Bytowa. Suniemy teraz spory kawałek na północ. W małej, jednak ważnej dla części rodu wsi Jutrzenka zjeżdżamy na łąkę nadrzeczną. Udajemy się do młyna, gdzie czekają gospodarze z kuchem i kawą. Poczęstunek na powietrzu, bo młyn podparty drągami, grozi zawaleniem. Barbara i Tadeusz Sobczakowie kupili go. aby odrestaurować. Mieszkają w przyczepie kempingowej. Mówią, że postawili sobie ambitne zadanie: zrobić z młyna perełkę. Gospodarze przyjmują gości życzliwie. Tłumaczą, że młyn. przed którym stoją, został wybudowany w 1844 roku. Trzebiatowskich to nie zadowala. Oni lubią zaglądać głębiej w historię. - Pierwsze założenie młyna nastąpiło w latach trzydziestych XV wieku, pierwszym młynarzem był Wolden. Jest to miejsce dla nas historyczne. Tutaj stał najstarszy obiekt w Jutrzence - uzasadnia wybór właśnie tego miejsca na odwiedziny Paweł Trzebiatowski. - Przyjedziemy tu znowu za rok - o-biecuje nowym właścicielom. Żeby nie było wątpliwości co do zamiarów, ktoś z tłumu wykrzykuje: Bez szabel! □ We wrześniowe popołudnie, w Sali Rycerskiej Zamku Książąt Pomorskich w Słupsku, na uroczystości nadania Annie Łajming tytułu Honorowego Obywatela Miasta Słupska, działacz ZKP z oddziału usteckiego pochwalił się w przemówieniu do pani Anny, że pochodzi... „z ziemi kartuskiej, czyli rdzennych Kaszub". Słupszczanie słowa sędziwego ust-czanina przyjęli w milczeniu, ale już w kuluarowych rozmowach nic obyło się bez komentarzy. Boć w przepełnionej sali zamku tego dnia byli nie tylko miejscowi Kaszubi, także ludzie im sprzyjający, mający swe korzenie w różnych stronach Rzeczypospolitej, ale dający wiarę licznym publikacjom, także na łamach słupskiego „Głosu Kaszeb" - iż Słupsk i rozległe okolice to także Kaszuby. Może nawet bardziej... rdzenne w u-jęciu historycznym. W końcu nazwa Cassubia wywodzi się znad dolnej Odry, o czym wiedzą osoby śledzące doniesienia naukowe, chociażby profesorów Gerarda Labudy. Józefa Borzyszkowskiego, Zygmunta Szultki. Sala Rycerska - nie salon, ale gorycz „skrótu myślowego" pozostał. W jego kontekście przypomniały mi się żenujące potyczki, jakie staczałem w imieniu słupskiego Zrzeszenia z miejscowymi notablami po złożeniu w ratuszu wniosku o uhonorowanie pani Anny tym zaszczytnym tytułem. Słyszałem pytania: A co zrobiła dla Słupska, gdzie pracowała Anna Łajming od 1953 roku, gdy osiedliła się w naszym mieście, no bo pisanie o Kaszubach to tu nie najważniejsza sprawa. Moja odpowiedź: Mąż pracował, pani Anna wychowywała dzie- ci i pisała w Słupsku książki, czym przynosiła swojemu miastu zaszczyt - przyjmowana była bez entuzjazmu. W końcu jednak pojęto, że pisarstwo z takim sukcesem również należy traktować jako pracę i chwałę dla miasta. Na uroczystości szefowie z ratusza już nie mieli wątpliwości, komplementowali pierwszą kobietę wśród dotychczasowych honorowych obywateli Słupska, mówili o kaszubskiej tradycji tej ziemi, przypominali, iż rządzący tu przez wieki książęta pomorscy używali w tytulaturze sformułowania „książę Kaszubii". Ksiądz Franz Manthey, określany w Niemczech kaszubskim Brucken-bauerem, w publikowanym w Republice Federalnej Niemiec w drugiej połowie lat 60. eseju „O historii Kaszubów", odważnie przypominał w kołach rewizjonistycznych słowiański rodowód ludu kaszubskiego zamieszkującego całe Pomorze - od Meklemburgii po Gdańsk. O stopniowym opanowywaniu ziem Słowian Nadbałtyckich przez Niemców i Polaków „wśród których swoją pradawną tradycję, kulturę i własną tożsamość zachowali właśnie Kaszubi jako rodzima ludność tej ziemi" - pisał we wstępie do polskiego tłumaczenia eseju (wydał Instytut Kaszubski w 1997) prof. Józef Borzyszkowski. Niemców - jako osadników sprowadzali na te ziemie coraz bardziej zniemczeni książęta pomorscy, potem - po wymarciu ich linii - pruscy władcy. Trwał proces „ewangelizacji" Kaszubów, ale na ziemiach sławień-skiej, słupskiej, gdańskiej - Kaszubi długo trwali jako katolicy. Jerzy Dąbrowa pomerania listopad 2000 37 IZ ALBUMU Odczytywanie fotografii KryczKowscy z o otązeK LĄ( Eugeniusz Pryczkowski mv Jan i Matylda Jan i Matylda Najstarsi mieszkańcy Staniszewa wspominają, że Pryczkowscy byli tu sołtysami przez dwieście lat. Mieszkali nieco niżej dzisiejszej szkoły, po przeciwnej stronie drogi. Później gospodarstwo należało do Ptachów, obecnie do Szutenbergów. Trudno dziś dokładnie ustalić, od kiedy Pryczkowscy mieszkają w Staniszewie i w jakich latach sołtysowali. Źródła podają, że w 1773 roku mieszkał we wsi sołtys Stanisław Pryczkowski. Wówczas do rodziny należała większość gruntów Staniszewa i okolic. W połowie XIX wieku jeden z przedstawicieli rodziny przeprowadził się do Resko-wa, dając początek znanej zapaśniczej rózdze, z której między innymi wywodzą się znani dziś zawodnicy Bartłomiej i Michał. W latach 70. barwy naszego kraju reprezentowali ich ojcowie - bracia Kazimierz i Andrzej. Ich ojciec Alfons, był członkiem Rady Naczelnej „Gryfa Pomorskiego", a po wojnie wieloletnim profesorem i dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Kartuzach. Jeden ze Staniszewskich potomków otrzymał część majątku z siedliskiem zwanym Kępa, położonym pomiędzy Staniszewema Kolonią. Tam urodził się i wychował Walenty Pryczkowski (1840-1924). Po ślubie z młodszą o dwadzieścia cztery lata Julianną z Zielonków, z przysiółka Lipk, zapisano mu parcelę w Kuńc Błota, położonym nieopodal Stążek. Ich syn Jan (26.12.1882 - 18.05.1957) poślubił Matyldę z Cierockich(9.05. 1885-4.08.1962) z przysiółka Stążek Buczyny. Jani Matylda zakupili ośmio-hektarowe gospodarstwo w Stążkach. Administracyjnie Stążki należą od 1975 roku do gminy Kartuzy. Przedtem Urząd Gminy znajdował się w odległym o pięć kilometrów Sianowie, wsi znanej z sanktuarium maryjnego. Jeszcze ściślej określając położenie Stążek trzeba dodać, że leżą w najdalej na północ wysuniętym skrawku gminy Kartuzy. Pola miejscowych rolników graniczą z gminami Linia i Szemud, a więc z powiatem wejhe-rowskim. Szczególnie ciekawie usytuowane jest gospodarstwo Pryczkow-skich, prowadzone obecnie przez wnuka Jana, również Jana. Część ziem leży już w gminie Linia, inne grunty sąsiadują z gminą Szemud. Historycznie wieś poświadczona jest już w XV wieku. Zamieszkiwało ją 38 pomerania listopad 2000 Jani Matylda z dziećmi: Władysławą i Władysławem, około 1915 r. Na odwrocie zdjęcia Jan napisał: „I. to ja sam..." wówczas dwóch gburów: Grzenia i Cierocki oraz nic wymienieni z nazwiska chłopi folwarczni. Grzeniów nie ma już we wsi. natomiast Cieroc-kichjest trzech, a w okolicy nazwisko to jest jednym z najczęściej spotykanych. Na zdjęciu z około 1915 roku, Jan i Matylda są z dwójką dzieci: Władysławą (28.04.1912) i Władysławem (19.07.1914 - 2.02.1965). Po wojnie urodzili się jeszcze: Broni-sława(15.11.1919-23.03.1991) i Antoni (13.06.1925 - 27.01.1985). Władysława poślubiła Kazimierza Gołąbka (15.11.1909-4.05.1980) z Leb-na Huty (gmina Szemud), Bronisława - Jana Cierockiego (12.2.1907 - 30.12. 1960) ze Stążek. Ojcowiznę przejął Antoni, w domu pozostał także Władysław, którego pragnienie wstąpienia do klasztoru nie spełniło się ze względu na sytuację finansową. Na odwrocie zdjęcia przesłanego z frontu Jan napisał do żony Matyldy: Ta fotografia - to [objęła] nas wszystkich od koni. Ten. co na końcu stoi, to ten Wachmeister. Po tych numerach będziesz wiedziała co za jedni, bo to wszyscy Polacy: 1. to ja sam, 2. Deyk, 3. Miszka, 4. Widrowski. 5. Janca, 6. Zinka, 7. Schymichowski, 8. Czuba - to kowal, co kuje konie. A ci drudzy, to wszyscy Niemcy. Jak spojrzysz na te wszystkie flasze, to sobie pewnie pomyślisz: no to mi jest wojna! Ale to jeden Pan dał za robotę, co [my] mu tam końmi robili. Jest takie kiełbasa, i to w niedzielę - dobry podwieczorek. Do Matyldy pisał zawsze po polsku, z domieszką kaszubizmów. do rodziców - po niemiecku. Z lat 1914-1917, dzięki żyjącej jeszcze córce Jana Władysławie. przechowało się kilkanaście listów. Informował w nich o sytuacji na wojnie, ale przede wszystkim doradzał Matyldzie w prowadzeniu gospodarstwa. W liście z I października 1915 roku pisał: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Droga Żono. Donoszę Tobie, żem dzisiaj Twój list, któryś na 26.9. pisała z przyjemnością odebrałem, za który Tobie też dziękuję i tern bardziej, boś mi wiele opisała. Piszesz mnie, że podług tej kobiety takie mowy i z takich mów sobie tam nic nie rób, boć to ludzka zazdrość i to pewnie ci, którzy to tak mówią mają więcej biedy jak Ty i pewnie do tego czasu masz też więcej rady H' ręku jak oni, i to im żal tego, ale mów im Bóg zapiać za to. bo kto Ciebie kamieniem. to Ty go chlebem. Jak mnie się zdaje to ten stryj Anton ma jeszcze najwięcej rozumu, kiedy on Tobie jeszcze trochę z pomocą idzie, a jak ci mądrzy Francowie (...) drugim ludziom spokoju nie dadzą, ale że do tego oni jednak za głupi, aby Ciebie do zguby przyprowadzić. Pisałaś mnie też, że ten stryj ma tę jałowicę i że Ty ją chcesz kupić, i było by to bardzo dobrze, gdyby ona cielna była i jak byś tę swoją dobrze sprzedała, to możeszją od niego kupić, i to by się mnie pomerania listopad 2000 też bardzo spodobało. A le żebyś jemu tylko za drogo nie zapłaciła, boć bydło do chowu nie jest tak bardzo drogie, i wreszcie Ty musisz tam się trochę kogo innego poradzić, bo on by może od Ciebie za wiele wyciągnął i byłoby to dobrze, bo Tobie by jeszcze pieniądze zbiegły, i z tego by wnet krowa dorosła. I na tę Twoją by się jaki fleisser trafił, a może by ją For-mella wziął, jeżeli on do Gdańska jeszcze jeździ, a jak nie to może by O- Józef też służył w armii pruskiej 39 Rodzinno-sąsiedzkie spotkanie na dzień przed wymarszem Antoni i Agnieszka wychowali siedmioro dzieci Antoniego (siedzi w środku) na wojnę, lato 1943 r. krój z nią gdzie na jarmark wyszedł, i ją sprzedał jak by tam najlepiej szło. Chciałem Tobie jeszcze wspomnąć, jeżeli ten JoseJ' Miotk Tobie za tę świnię tych pieniędzy wszystkich nie wypłacił. to idź do niego, żeby Tobie koniecznie oddał, bo mogli by go łatwo na wojnę wciągnąć, a Ty byś tedy już to miała na zawsze od niego. / żebyś tam jemu więcej nic nie sprzedawała. Pisałaś mnie, że te bómki smaczne były i że Władka [córka Władysława ] chciała więcej i ja mam już dawno drugi wysłany i to są jeszcze lepsze. Myślę, że już je macie. Teraz kończę i pozdrawiam Ciebie serdecznie i życzę Tobie wszystkiego dobrego, a ja jestem jeszcze zawsze na starem miejscu jak przedtem, i nie wiadomo kie-dy wyjedziemy. My mamy każdego czasu wyruszać, ale do tego czasu jesteśmy w Łodzi. Twój kochany Jan. 13 stycznia 1916 roku donosił już z Warszawy: Myślę, że to [wojna] jednak za długo trwać nie będzie, bo tam na tych Bałkanach zdaje się i jak nawet gazety tutejsze piszą, że Czarnogorcom tak idzie jak niedługo temu Serbowi. Teraz Austriacy ich mocno osłabili i są niedaleko stołecznego miasta Ciłi-ni. Ta ludność już widzi, że im lepiej nie pójdzie jak Serbom, to żąda koniecznie spokoju. W jednym z ostatnich listów, z 5 marca 1917 roku pisał: Póki człowiek jeszcze żyje, to się zawsze tą nadzieją łudzi, że może lepszy czas nastąpi, ale że też to nawet inaczej nie idzie, kto żyje ten musi zawsze starać się o dalszy swój byt, bo to jest to też każdego obowiązkiem. Piszesz jeszcze, że ja pisał, że tutaj było bardzo dobrze. Toś myślała dziwnie, bo tak było z początku, ale że to z każdem dniem wszystko niknie. Zaprowadzili też teraz te brót-karty, to teraz ani nawet kromki białego chleba nie widać, a tak to tylko wszędzie biały chleb był. i też pod dostatkiem. A teraz to jakby się wszystko wypaliło, a do tego jeszcze przez tę o-strą zimę to wiele ludzi okropnie cierpi tutaj, bo nie ma co palić, to te biedne ludziska nawet wszystkie ploty i ogrodzenie mocą porozrywali, żeby sobie trochę ognia zrobić i jedzenie ugotować. I tak wojna wszędzie daje się we znaki, że ją każdy odczuwa, a do tego zima jeszcze zawsze dalej trwa. Jan był synem rolnika i sam był rolnikiem. Gospodarstwo w Stążkach jest siedliskiem rodziny do dzisiaj. Jeden z dwóch braci Jana, Józef (4.12.1895-15.11.1960) też znalazł się w armii pruskiej. Kolejnego dziedzica gospodarstwa, osiemnastoletniego Antoniego, również nie ominął wojenny mundur.Wyruszył na wojnę latem 1943 roku. Rodzinno-sąsiedzkie spotkanie na dzień przed wymarszem utrwaliła fotografia. Antoni siedzi pośrodku. Po jego lewej stronie kuzynka Janina Holka z męża Mejna i brat Władysław, po prawej sąsiadka Aniela Dampc (ł .08.1926 - 4.05.1989) po mężu Kierznikowicz i brat Janiny Bronisław Holka. Stoją od lewej: siostra Antoniego Władysława z mężem Kazimierzem i córeczką Genowefą (19. 09.1939 - 13.02.1997). Obok druga siostra Bronisława i mała kuzynka Antoniego Teresa Holka (10.04.1939) po mężu Stankowska, która wychowała się w domu Pryczkowskich. Mieszka w Strzepczu. W 1954 roku Antoni Pryczkowski poślubił Agnieszkę z domu Bużan (11.01.1933 - 18.03.1997), córkę rolnika z Łebna. Wychowali siódemkę dzieci: Bronisława (7.05.1955, kolejarz, żona Halina z Sikorów), Jana (20.06.1956, rolnik na ojcowiźnie, Renata z Bobkowskich), Gabrielę (31.05. 1959, wyszła za Stanisława Kostucha z Sianowskiej Huty), Mariana (11.08. 1960, Zofia Kubicka, mieszkają w Brzezinach pod Łodzią), Elżbietę (23. 08.1963, Wojciech Radtke, Miero-szyno), Marka (7.10.1966, kierowca, Jadwiga z Klamrowskich, Kolonia) i Eugeniusza (7.07.1969, dziennikarz, który poślubił Elżbietę Reiter z Lą-czyna, również dziennikarkę, mieszkają w Gdańsku). □ 40 pomerania listopad 2000 kaszebizna LEGENDA Ó Dióbelsczim Kamieniu Augustyn Dominik W ódargówsczim lese, midze Ódar-gówa a Szarim Dwora, leżi wieldżi kamień, chternegó ledze zwią Dióbel-sczi Kamień. O nim ledze ópówióda-ją so taką pówióstka. Za pógańsczich czasów, na wiel-dżieh błotach midze Wierzchucena e Jastrzębią Górą, kraceło sa wiele purt-ków, dióchłów, przegrzechów e jin-szech złech dechów. Tu jima nicht nie przeszkódzół, tu urządzale so spotkania z czarownicame, tu dzeweme wid-kamfi manile zbłądzonech, be jich u-topic w głabóczich kulach, a tej sa znacac nad jich deszame. Stąd też we-puszczale sa w krój do wsów e pustk, be kusec ledzy do złodzejstwa, ósze-kaństwa, rabówaniegó e różnech jinech złoscy. Nadszedł jednak czas, żeskuń- cził sajich spokój, bó w Żarnowce zókónnice z Olewe zaczale budować klósztór e wieldżi kóscół. Z początku sa trochu z tegó wesz-czerzale, bó meslele, że potrafią ledzy omanie, że nie mdą pómógale zókón-nicóm budować kóscoła, ale za jich dióbelską namową, mdą temu jesz przeszkódzale. Budowanie szło póma-le, ale z czas3 beł postawiony klósztór, w chternym zamieszkałe piersze zókónnice. One zaczałe ledzy nóuczac wiarę e chrzec. Purtkóm beło coróz c§żi. ale so jesz trzimale. Czej jednak zókónnice skuń-czełe budować kóscół, a głos pówie-szonech na wesoczi wieże zwónów rozlegół sa póra razy na dzeń na wszet-cze stronę, tej dostale porządnego stra- Kamicń leżący koło Odargowa chu e zaczale sa hurma wenosec do jinszech, spókójnieszich strón. To tak rozgórzeło jich nóstarszegó, chteren miół nad nime władza e mu-szół za wszetkó, co sa w tech stronach dzało, ódpówiódac przed sarnim Lg-cepra, że postanowił zniszczec kóscół e klósztór. Udół sa w noce nad morze, dze na strądze, niedalek Rozewió, le-żałe ogromne kamienie. Webrół ten nówikszi, staknął, dwig-nął gó e wzął na puczel. Obłapił gó prze tim swójeme łapanie ó dłudżich zakrzewionech pazurach, że jaż wla-złe głabok bene, a muszół gó tak sces-nąc, żebe mu nie wepódł. Lecół z nim na Żarnowe, żebe gó rzecec na kóscół e w gruz gó pótłec. Kamień beł jednak za cażczi nawet na jego czartowską móc e muszół dwa raze ódpóczewac. Noc timczasa mia sa pómale do kuńca. Jak beł ju niedalek Odargówa e w blósku ksażeca beło widzec świecący szpeć wieże żar-nowsczegó kóscoła, że purtk zaczął sa ju ceszec swóją zemstą, tej w Odar-gówie zaczałe pióc kiire. W tim mómence skuńczeła sa jegó czartowskó móc e muszół rzecec swój cażór. Ogromny kam wbił sa swójim cażóra głabók w zemia, le mółi dzel óstół na wierzchu. Sóm ze złosce, że nie udało mu sa dokonać zemste, skrił sa w nógastszech krzókach Żarnow-sczich Błot, e ze złoscą grizł zaniba-me krzóczi ólszk, jaż pó nich krew cekła z jegó peska. Od tegó czase kam leżi na tim sarnim mólu, a chóc ju z niegó dwie szopę póstawile, jesz je tak wieldżi, że ledze gó obżerają jak jaczi dzyw. Kóż-di może też póznac na świeżo scati ólszce krew czartowską, chterny to biedne drzewia nijak ni móże sa pózbec. □ Pomerania listopad 2000 41 | GALA Radni Słupska (zarówno SLD jak AWS) poparli ten wniosek jednogłośnie. Toteż na uroczystość w Sali Rycerskiej zamku stawiła się łiczna ich reprezentacja z przewodniczącym rady Janem Szumskim i prezydentem Jerzym Mazurskim. Z gratulacjami przybyli licznie delegaci z oddziałów Zrzeszenia z całych Kaszub, uczniowie Kaszubskiego Liceum z Brus, przedstawiciele Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej z Wejherowa, badacze kaszubszczy-zny z Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku: prof. Zbigniew Zielonka, Barbara Popielas-Szultka i dr Jowita Kęcińska, dyrektor Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku prof. Józef Borzyszkowski, prof. Zygmunt Szultka (PAN Poznań), wiceprzewodniczący Rady Powiatu Słupskiego dr Stanisław Jank. Licznie stawiła się rodzina i krewni pisarki - Trzebiatowscy z Kaszub. Uroczystość uświetnił zespół Gochy z Lipnicy, intonując na rozpoczęcie hymn kaszubski. Wypełniający Salę Rycerską słupszczanie oklaskami na- gradzali wystąpienia gości, okolicznościowy tekst - „Słowo o wybitnej słupszczance-pisarce z Kaszubi Pomorza", przygotowany przez oddział słupski Zrzeszenia (drukujemy poniżej), a na zakończenie wystąpienie 96-letniej pisarki, wyraźnie wzruszonej takimi dowodami uznania. W drugiej części spotkania, w holu zamku, przy kawie i kaszubskich ciastach (dostarczonych przez słupskich piekarzy), Anna Lajming podpisywała swoją najnowszą książkę - zbiór o-powiadań „Z leśnych pustko w", wydanych staraniem słupskiego ZKP i Oficyny Czec Renaty i Wojciecha Kiedrowskich. Książek, po promocyjnej cenie, sprzedano tego dnia ponad 100, i wszyscy otrzymali dedykację od sędziwej i szczęśliwej pisarki. Słowo o wybitnej słupszczance - pisarce z Kaszub i Pomorza Jest pani tu, w Sali Rycerskiej Zamku Książąt Pomorskich w Słupsku, na książęcym fotelu, na swoim miejscu - powiedział przed rokiem do Anny Lajming, na obchodach jej 95. u-rodzin prof. Józef Borzyszkowski. 22 września w Słupsku odbyła się uroczystość nadania Annie Łajming tytułu Honorowego Obywatela Miasta - na wniosek członków miejscowych oddziałów Zrzeszenia Kaszubsko--Pomorskiego i Związku Literatów Polskich. Łajming Jerzy Dąbrowa Dzisiaj, choć to już dawno po 24 lipca - dniu urodzin laureatki przed 96 laty, pani Anna znowu jest na swoim miejscu, bogatsza o kolejny rok życzliwego obserwowania świata i ludzi. Parafrazując tytuł książki „Dom słowa Anny Łajming" - zbioru rozpraw naukowych wygłoszonych w 1997 roku na sesji zorganizowanej w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku, dom tej wybitnej pisarki znajduje się wszędzie tam, gdzie bije gorące serce jej wiernego czytelnika. Ma ich wielu, a zachwyciła ich swoim pisarstwem dawno temu - od debiutu na łamach pisma „Ka-szebe" 16 listopada 1958 roku. Tak więc i dzisiaj, na słupskim zamku, w sercach wszystkich zgromadzonych, o-żywa dom słowa Anny Lajming. Wydany na tę uroczystość zbiór o-powiadań „Z leśnych pustków", to szesnasta książka pani Anny - wszystkie napisane w grodzie nad Słupią, w którym zamieszkała w 1953 roku. U-prawnione więc jest stwierdzenie, że Anna Lajming rozsławia swoim pisarstwem nie tylko ukochane Kaszu- 42 pomerania listopad 2000 by jako małą pomorską ojczyzną, ale i swoje miasto leżące na Kaszubach - od 42 lat dom jej słowa. „Każda książka Anny Łajming- napisał prof. Zygmunt Szultka - przyjmowana była z dużą uwagą krytyki literackiej i ogromną życzliwością czytelników. Immanentnącechąjej twórczości literackiej jest prawdziwość opisywanej rzeczywistości kaszubsko-pomorskiej (...) Autorka swoją uwagę koncentruje na uniwersalnych wartościach humanistycznych, zapewniających jej twórczości trwałą wartość i ciągłą aktualność. Nieprzeciętny talent pisarski pozwolił jej na sporządzenie swoistego katechizmu prawd narodowych i religijnych ludności Kaszubi Pomorza, w którym zawarte są: miłość do tej wielkiej, ale przede wszystkim małej - jednowioskowej i parafialnej ojczyzny, szacunek dla każdego człowieka, piękno przyrody". Stanisław Pestka zauważa, że w tej twórczości ,jest coś z benedyktyńskiego natchnienia twórców urzekających witraży. Dzięki doskonałemu opanowaniu techniki artystycznej drobne, niepozorne kamyczki tworzą imponujące swoją poetyckością malowidło". Piotr Kuncewicz napisze, że „wszystko ma tu charakter jakiegoś moralitetu czy przypowieści, przy jednoczesnym wielkim nasyceniu miej- scowymi realiami i oczywistym talencie narracyjnym autorki". Trylogię wspomnieniową „Dzieciństwo - Młodość - Mój dom" warszawski krytyk określił jako dzieło „osobliwe, chyba wybitne, na swój sposób niepowtarzalne". Tym pisarstwem zachwyca się Fer-dinand Neureiter- na kartach opracowanej przez siebie „Historii literatury kaszubskiej". Prof. Zbigniew Zielonka uznaje niektóre opowiadania Anny Łajming za „ważne ogniwo w literaturze europejskiej, na gruncie polskim porównywalne z najprzedniejszym kunsztem pisarskim, na przykład z tomem »Ludzie stamtąd« Marii Dąbrowskiej". Prof. Jerzy Treder podkreśla „wspaniałą umiejętność literackiej dialektyzacji mowy kaszubskiej", naturalność w operowaniu językiem nieskażonym zmieniającymi się modami na pisownię, a trójjęzycz-na warstwa językowa w prozie pisarki (języki: polski, kaszubski, niemiecki) „wspomaga zrozumienie skomplikowanych dziejowo warunków językowych na Kaszubach". Wojciech Kiedrowski, gdański wydawca, przez wiele lat redaktor naczelny miesięcznika „Pomerania", drukującego utwory pisarki, tak odniósł się do jej twórczości w roku 90. urodzin: „Wszystko, czego Anna Łajming w opowiastkach dotyka, a są to codzienne sprawy - urasta do dobrej literatury (...). Największą radością w całym życiu pisarki była możliwość wpatrzenia i słuchania«. A talent pisania o tym, co obserwowała i co u-słyszała, pozostał do dziś (...). I myślę. że uczestnikom uroczystości jubileuszowych w Słupsku [w 1994 roku - przyp. JD], gdzie od dawna zamieszkuje, przyda się wieść, że Anna Łajming, tak jak w dzieciństwie, lubi się radować. Będzie więc obserwowała i słuchała. Dzisiaj uprawia przede wszystkim epistolografię, czyli pisze listy do przyjaciół. I jest w nich wierna sobie - puści oczko, błyskotliwie zauważy śmiesznostki dnia codziennego...". Życzymy pani. pani Anno, długich lat życia, a pani dom słowa niech będzie pełen czytelniczych serc. □ Anna Łajming, z domu Żmuda-Trze-biatowska, urodziła się 24 lipca 1904 r. w Przybyszewie w parafii Leśno na Kaszubach, jako jedno z trzynaściorga dzieci Jana i Marianny. U-częszczała do niemieckiej szkoły wiejskiej. W 1920 r. podjęła naukę w Szkole Gospodarstwa Domowego w Chojnicach, a po jej ukończeniu rozpoczęła pracę jako sekretarka w chojnickim Starostwie Powiatowym w Sępólnie Krajeńskim. Od 1931 r. pracowała w redakcji „ Gońca Pomorskiego" w Tczewie. W czasie wojny, z mężem Mikołajem Łajmingiem (b. o-jicer rosyjski, uchodźca polityczny do II Rzeczypospolitej, zm. w Słupsku w 1964 r.) wspomagała pomorski ruch oporu „Gryf Pomorski". Po wojnie, w obawie o bezpieczeństwo męża. mieszkali w wioskach w powiecie słupskim, od 1953 r. w Słupsku. Odznaczona Złoty m Krzyżem Zasługi (1979), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1983). Jest laureatką: Nagrody Miasta Słupska (1984). Słupskiej Nagrody Literackiej, Nagrody Wojewody Słupskiego - za całokształt twórczości (1992), Nagrody Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki - za całokształt twórczości (2000). 43 Na uroczystość przybyli goście z całego Pomorza pomerania listopad 2000 kultura TWÓRCA LUDOWY Ptaszki Franciszka Iwona Joć Przęsin (koło Miastka), gdzie mieszka rzeżbiarka Janina Gliszczyńska, to niewielka wieś z rzadko rozrzuconymi zabudowaniami. Wokół płasko, pusto i biednie. Nie wiem, jak dojść do gospodarstwa pani Janiny, położonego poza wsią, na wybudowaniu. Na szczęście czeka na mnie na przystanku autobusowym. Idziemy polną drogą ciągnącą się po płaskim terenie. Rzeżbiarka jest nader rozmowna. Mijamy pastwiska, na których bryka kilka pięknych koni. Zatrzymujemy się przed lasem, przy domu. Za nim pobłyskuje staw, „a w nim mnóstwo karpi" - mówi Janina Gliszczyńska. Po raz pierwszy spotkałam panią Jankę na zakończeniu pleneru twórców ludowych w Wieżycy. Wszyscy zachwalali wówczas jej ptaszki i figurę św. Franciszka z Asyżu. Towarzyszyła jej rodzina, mąż i trzech synów. Do niedawna sceptycznie podchodzili do jej rzeźbiarskiej pasji. Dumna z pochwał profesjonalistów, wydawała się mówić spojrzeniem bliskim: „Patrzcie, ja też coś potrafię", jak gdyby szukała w ich oczach akceptacji. Modna Gliszczyńska Odważę się powiedzieć, że ostatnio nastała moda na Gliszczyńską. W ubiegłym roku jej rzeźba Chrystusa, dobrego pasterza, ozdobiła papieski ołtarz na sopockim hipodromie. Niedawno wyrzeźbiła figurę Matki Boskiej Sia-nowskiej. którą pielgrzymi z Kaszub pozostawili w Ziemi Świętej. Myślała o dużej figurze, jaka szkoda, że Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie chciało wiernej kopii sia-nowskiej figurki, około półmetrowej. Ale i tak było na co I •> Janina Gliszczyńska w KUL w Wieżycy 44 popatrzeć. Królowa, w złotej szacie, w złotej koronie wysadzanej kolorowymi „kamieniami", prezentowała się nad wyraz dostojnie. Teraz pani Janka myśli już o następnej rzeźbie, figurze Nepomucena, patrona rzek i mostów, dla jednego z sierakowickich kościołów. Zdarza się Janinie Gliszczyńskiej rzeźbić konkretną postać mając za wzór zdjęcie czy rysunek. Pracę ułatwia jej kilka ujęć postaci, ważny jest dla niej profil modela. Rzeźbi najczęściej zimą, w długie wieczory. Zamyka się wówczas przed światem i bliskimi. Ćwierkające ptaszki Najchętniej Janina Gliszczyńska rzeźbi ptaszki. To jej pasja, którą uprawia od dzieciństwa. Tylko że wtedy pomagała ojcu - Janowi Brzeskiemu. Był kowalem w Tuchomiu, ale i rzeźbił. Kiedyś dał córce dłutko i nożyk, i tak się zaczęło. Mało kto w iedział, że Brzeski ma córkę, a ptaszki, które tak często wystawia, w dużej części są jej dziełem. Tak było do czasu, kiedy się usamodzielniła. Dzisiaj robi ptaszki dla siebie. Wyglądają jak żywe, jakby za chwilę miały polecieć hen, wysoko... Naturalnych kolorów, „o-pierzone" (każde skrzydło wykonane ze szczególną dokładnością), pokazują, jak zdolne ręce je wykonały. Ręce, które potrafią jeszcze robić piękne wieńce dożynkowe, wyszywać. szydełkować, robić na drutach... Rzeźby zbyt profesjonalne? Problem w tym. że nie wszyscy uważają prace pani Janiny za ludowe. Zdarzyło się, że rzeźb nie zakwalifikowano do konkursu w Bydgoszczy, były ponoć zbyt profesjonalnie zrobione, za to pokazano je na pokonkursowej wystawie. Pani Janka nie zraża się takim potraktowaniem prac i robi swoje. Efekty widać w jej domu. Na szafie w pokoju stołowym stoją rzeźby świętych i mnóstwo ptaszków - na kwiatach i gałęziach. Sentymentem darzy pierwsze rzeźby - muzykantów - pomalowane farbami plakatowymi. Swój talent rozwija na plenerach twórców ludowych, w których bierze udział od sześciu lat. Zachęcają do udziału w nich Marek Byczkowski, dyrektor KUL, który ją odwiedza, „a i karpia w stawie złowi" - mówi pani Janka. Pamiętają też o niej inni. Od jakiegoś czasu na jej ptaszki „poluje" Kazimierz Kleina, nawet przywiózł jej dłutka, ale jeszcze ich się nie doczekał. Dłutka to cenny prezent. Trudno je kupić w Miastku. □ Pomerania listopad 2000 kultura Duże i małe Goche Janusz Kowalski Do Debrzna na Przegląd Zespołów Artystycznych Kół S Gospodyń Wiejskich pojechali z Lipnicy, w czerwcu 1986 1 r.: Małgorzata Borzyszkowska, Regina Brzezińska, Zofia ^ Cieślińska (kierująca grupą), Elżbieta Ginter i liza Pasie- ;f ka oraz akordeonista Jacek Prądzyński, a także gawędzia- § rze kaszubscy - Alfons Kulas i Jarosław Babiński. Wró- ^ ciii bez laurów, ale ciepłe przyjęcie i porównanie się z in- £ nymi występującymi spowodowały, że grupa przekształciła się w zespół Wszystko i Nic, którym od 1987 r., pod zmienioną nazwą Goche, kieruje nauczycielka Agnieszka Cyra. W 1993 r. zawiązały się dwie (zróżnicowane wiekiem) dziecięce grupy taneczne Małe Gochy. Przygrywa im kapela Gochów: akordeony - Edward Lipiński i Piotr Prądzyński (kierujący muzykami), diabelskie skrzypce - Jan Pasieka, gitara - Paweł Prądzyński, klarnet - Jan Myszka, skrzypce-Zbigniew Studziński i trąbka-Jan Blank. Dorośli i dzieci występują oddzielnie, ale na ważniejszych imprezach - razem. Dorosłym gościny raz w tygodniu użycza Dom Strażaka, dzieci próbują w szkole. Skromnymi sponsorami zespołu były spółdzielnie: Kółek Rolniczych i Samopomoc R Chłopska, a od 1992 r. jest Urząd Gminy. Za własne (ze- 5 społu) i za sponsorskie pieniądze uszyto stroje kaszubskie. Goche mają w repertuarze polskim pieśni religijne, pa- ]| triotyczne i biesiadne, a w kaszubskim także piosenki i § przyśpiewki oraz gadki. Kaszubskie występy wokalne i s słowne łączone są z elementami tanecznymi i skromnymi inscenizacjami. W repertuarze Małych Gochów są wyłącznie tańce kaszubskie. Co roku śpiewają 3 maja na odpuście w Lipnicy oraz organizują, mające charakter biesiad kaszubskich. Wieczory Seniora. Zespół uczestniczył w zjazdach Borzyszkow-skich, śpiewał na kaszubskich spływach kajakowych „Śladami Remusa" (gdy te prowadziły przez Gochy ). podczas niektórych kaszubskich mszy świętych w Słupsku i w Bytowie oraz w Borowym Młynie i Borzyszkowach. Śpiewał też przed i po papieskich mszach św. w Koszalinie (1995 r.) i w Pelplinie (1999 r.). Zespół (dorośli i dzieci) był laureatem festiwali kaszubskich w Słupsku (w 1994 r. - l miejsce i w 1996 r. -wyróżnienie) oraz Wojewódzkiego Przeglądu Zespołów Ludowych w Czarnem (1996 r. -1 miejsce); dorośli-Przeglądu Zespołów Folklorystycznych Pojezierza Pomorskie- Kapela Gochów W pierwszym rzędzie dziewczęta z Małych Gochów. wyżej członkinie Gochów go w Złocieńcu (1997 r. - II miejsce). Goche nagrały w 1999 roku płytę i kasetę, na których zarejestrowano 25 u-tworów kaszubskich. Dziś duże Goche liczą 24 osoby, małe - 18, w tym 6 chłopcowi 12 dziewcząt. □ Adresy: 77-130 Lipnica: Goche, ul. Strażacka 5 (OSP), tel. (0-59)821-83-98; prowadzi Agnieszka Cyra. ul. Szkolna 19, tel. (0-59) 821-84-18; Małe Gochy, ul. Szkolna 4 (SP). tel./fax (0-59) 821-84-91; prowadzi Danuta Prondziń-ska, ul. Słomińskiego 16, tel. (0-59) 821-83-49. pomerania listopad 2000 45 REGIONALNY pomeranici LEKTURY Niedaleko od cudu Paweł Dzianisz Mirachowo - to dobre imię. Oba bedekery kaszubskie - Ostrowskiej i Trojanowskiej i nowy Bolduana, z największą sympatią traktują hasło Mirachowo i prawie z uwielbieniem hasło Mirachowskie Lasy. Kaszubska literatura przewodnikowa oczywiście nie może pominąć miejscowości, która omal nie stała się miasteczkiem, nie może pominąć zaszytej w lasy wioski, w której przez 300 lat rezydowali starostowie niegrodowi. Protokół lustracyjny z 1565 roku notuje, że „do tego starostwa nie masz żadnego zamku, jeno dwór w Mirakowie nad jeziorem zbudowany, w którym dworze bywały sądy ziemskie tego powiatu szlachty, której niemało jest". Są więc Lasy Mirachowskie. żyzne grzybami i pamiętnie opiekuńcze dla kaszubskich „leśnych" w czasie o-kupacji; jest wciąż dworek wielkiej u-rody, ale coraz gorszego stanu; jest pamięć o „cudzie mirachowskim". dzięki któremu można było odbudować zabytkową kapliczkę. Weszło nawet - dzięki zachwyconemu przyrodą pióru Zbigniewa Żakiewicza - do literatury. No a teraz świeżo - doczekało się ze znanej edytorskiej solidarności Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego pracy naukowej (Marek Dzię-cielski „Dzieje ziemi mirachowskiej od XII do XVIII wieku"), której konsultantem jest tak bliski wszelkiej ka-szubszczyźnie wybitny znawca dziejów Pomorza prof. Gerard Labuda. Jak wyjaśnia autor, celem jego było ukazanie ziemi mirachowskiej w podziałach administracyjnych i kościelnych Pomorza Gdańskiego od XII w. do rozbiorów, a także zobrazowanie przemian w stosunkach własnościowych, społeczno-politycznych i gospodarczych. Wydawnictwa zarzuciły zwyczaj podawania nakładu, można jednak sądzić, że książka Dzięcielskiego, naszpikowana zresztą ciekawostkami - nie tająca niewyjaśnionych dotąd białych plam, trafi do niewielu rąk. Nie oczekujmy więc nowego „cudu mira-chowskiego". Wystarczy, aby stała się zachętą, zaczynem i źródłem do wzbogaconych jej zawartością popularyzujących publikacji, których o różnych obszarach regionu mamy na szczęście - i to nie tak dalekie jest od cudu - coraz więcej. □ Czemu kaizebsczi mm Rymowanie po naszemu Benedykt Karczewski, doktor chemii, emerytowany dyrektor fabryki porcelany w Lubianie, wydał właśnie drugi tomik wierszy „Czemu ka-szebsczi". Twórca rymuje już nic tylko o pięknie naszej ziemi, ale z coraz większym zacięciem polemicznym i publicystycznym broni kaszubskiej sprawy. Czuje niedosyt nazw i znaków kaszubskich w otaczającym nas świecie, pisze z dumą o naszej historii i regionalnych osobliwościach. Są także w tomiku nuty wyraźnie sygnalizujące brak zrozumienia innych dla misji i twórczego wysiłku autora. s.j. Benedykt Karczewski, Czemu kaszeb-sczi. Nakładem autora, [Kościerzyna] 2000 Legendy kartuskie Na początku wieku nauczyciel z O-sieka koło Warlubia Paul Behrend o-publikował sześć tomów legend. Działy się we wszystkich ważniejszych miejscowościach ówczesnych Prus Zachodnich. Wśród nich było 29 dotyczących ziemi kartuskiej. Umiejscowione w Kartuzach i okolicy, oprowadzały po urokliwej Szwajcarii Kaszubskiej. jak bywa nazywany ten obszar jezior i lasów. Te właśnie o-powieści wybrał, przetłumaczył i o-pracował Roman Apolinary Regliń-ski. Ukazały się właśnie w tomie „Legendy ziemi kartuskiej". Do zbioru Behrenda zostało ponadto włączonych pięć legend Otto Mullera z jego książki „Podania z nadwiślańskiego kraju" oraz po jednej z prac M. Hantkego i E. Biddcra. sz Roman Apolinary Regliński, Legendy ziemi kartuskiej. Region, Gdynia 2000 Dawny Słupsk Autorką „tekstu i opisów" oraz wyboru pocztówek z zasobów Muzeum Pomorza Środkowego jest kustosz zbiorów zamkowych Alicja Konarska. We wstępie autorka przypomina „Historię kartki pocztowej" i jej odkrywcę - urodzonego w Słupsku Heinricha von Stephana, prezesa Światowego Związku Pocztowców. Dotąd Słupsk nie miał podobnego albumu, choć szacuje się, że miastu poświęcono już o- 46 pomerania listopad 2000 mej pocztówec ^ koło 900 widokówek. W zbiorach muzealnych zgromadzono 102, najstarsze z 1899 r., większość znalazło się w albumie. Przypominają dawny Słupsk, przede wszystkim z początków naszego stulecia. Kolekcjonerstwo pocztówek to sympatyczna pasja. Podobnie sympatyczna jest moda publikowania ich w formie albumów. Współcześni mieszkańcy miast, użytkownicy konkretnych obiektów, mogą przyjrzeć się ich stanowi sprzed prawie wieku. Mogą też zadumać się i zachwycić gospodarnością poprzednich gospodarzy. Cenny jest „Spis wydawców pocztówek słupskich", wśród których znajdują się firmy z Drezna, Berlina, Lubeki, Lipska, Wrocławia, Trewiru, Gdańska, ze Słupskiem na czele. (J.B.) Słupsk na daw nej pocztówce. Wydawnictwo AR W Len Art, Słupsk 2000 Jan W it/iickl Duńczycy na Pomorzu nie niektórych nazw miejscowych od języków skandynawskich. Czytamy w nim m.in.: Gdynia - „(...) wydaje mi się bardziej prawdopodobne związanie nazwy z duńskim »Guden«, tak jak w nazwie duńskiej rzeki Gude-na..." (ij) Jan Wołucki. Gdańsk. Duńskie karty historii. Wydawnictwo Marpress, Gdańsk 2000 Starogardzka fara GDAŃSK Duńskie karty historii Autor książki, od 1993 roku mieszkaniec Danii, snuje teorię o duńskim osadnictwie na Pomorzu Gdańskim. Mieszkańcy Pomorza właśnie z Duńczykami, a nie z mieszkańcami Półwyspu Skandynawskiego utrzymywali w średniowieczu kontakty. To Duńczycy, pisze, „nieustannie walczyli o panowanie nad ujściem Odry, przejmując nawet na czterdzieści lat panowanie nad Szczecinem, to o Duńczykach mieszkających w okolicach Gdyni wspominają kaszubskie legendy, to wreszcie Danii hołdowało Pomorze Gdańskie". Autor raczej spekuluje niż dowodzi swojej racji, na końcu książki zamieszcza „Alternatywny słownik etymologiczny nazw geograficznych z obszaru delty Wisły", w którym próbuje udowodnić pochodze- Turystyka z mapą „Ta książka jest jeszcze jednym dokumentem historii kościoła farnego i miasta Starogardu" pisze w przedmowie biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga. Ja dodam, że jest to również znakomity przewodnik po farze, kościele od prawie sześciu wieków dominującym w pejzażu miasta. Pozwala na to czytelny układ książki - albumu z podziałem na rozdziały: widok zewnętrzny, wnętrze kościoła, prezbiterium, zakrystia, nawa północna, nawa południowa-z licznymi ilustracjami. Autor, niestrudzony popularyzator wiedzy o Kociewiu, zadbał i o to, by zwykły czytelnik zrozumiał użyte w tekście specjalistyczne terminy z zakresu architektury, malarstwa, zdobnictwa. Książka jest zarazem pomnikiem wystawionym wszystkim, którzy przyczynili się do powstania świątyni i dźwigali ją na przestrzeni wieków ze zniszczeń. Hubert Pobłocki Ryszard Szwoch. Starogardzka fara św. Mateusza. Architektura i sztuka. Wydawnictwo Diecezji Pelplińskiej Bernardinum, Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej i parafia pw. św. Mateusza w Starogardzie Gdańskim, 2000 Turystyczny rynek wydawniczy regionu wzbogaciło ostatnio pięć map turystycznych, wydanych przez oficynę EKO-KAPIO: Nadmorskiego Parku Krajobrazowego, Słowińskiego Parku Narodowego i okolic, parków krajobrazowych - Mierzei Wiślanej, Żuław Wiślanych i Wysoczyzny Elbląskiej, Parku Krajobrazowego Doliny Słupi i województwa pomorskiego (mapa turystyczno-samochodowa). Wszystkie zawierają bardzo ciekawe informatory przyrodniczo-turystyczne. wzbogacone urokliwymi zdjęciami, a niektóre dodatkowo plany miejscowości. (ij) Wydawnictwo EKO-KAPIO. Sopot 2000 Gmina Wejherowo Wielu publikacji doczekało się Wejherowo. Mniej znane i opisane jest jego najbliższe otoczenie. A piękny to zakątek na pograniczu Pobrzeża i Pojezierza Kaszubskiego. O nim opowiada Stanisław Jankę w folderze, prezentującym gminę Wejherowo. O pradziejach, historii, martyrologii, o walorach przyrodniczych i atrakcjach turystycznych, oświacie, kulturze i gospodarce. Wszystko to zilustrowane m.in. przez wejherowskiego fotografika Edmunda Kamińskiego. sz Gmina Wejherowo. Wyd. Pan Tadeusz, Bydgoszcz 2000 pomerania listopad 2000 47 pomerania RECENZJE WYDAWNICTWACH ✓ Święta cierpliwość tak było ... wspomnienia rybaka Region Leon Roppel zanotował taką oto a-negdotę: w 1960 roku spotykają się dwaj pisarze - Augustyn Necel i Jarosław Iwaszkiewicz. Po chwili kordialnego powitania, Iwaszkiewicz reflektuje się: „A właściwie, to my się bliżej nie znamy...". Necel przypomina mu 1920 rok. Wielką Wieś, gdzie wypoczywał z żoną u Jakuba Bol-dy. Ze szczegółami opisał, co miała na sobie Anna Iwaszkiewiczowa. Nie tylko zapamiętał niebieski kolor jej sukni z jedwabiu, ale i „piękną wielką klamrę wysadzaną kamieniami". Przypomniałem sobie tę anegdotę podczas lektury wydanych niedawno wspomnień brata pisarza Jana Netzla (1900-1980). Chociaż język jego wspomnień jest miejscami dość chropowaty, drobiazgowa pamięć autora zadziwia niemal na każdej stronicy książki. Był przede wszystkim rybakiem, ale znał się i na uprawie roli, przez jakiś czas pływał w marynarce handlowej, organizował polskie rybołówstwo w okresie międzywojennym, przez wiele lat pracował jako nauczyciel młodych pokoleń rybaków. Przywiązywał wielką wagę do szczegółów rybackiego rzemiosła, lecz po- Nowy album o Kaszubach Wydawnictwo T&T w Pucku przygotowuje album „Kaszubskie pory roku". Będzie zawierał 350 zdjęć autorstwa Edmunda Kamińskiego, dokumentalisty i fotografika z Wejherowa, znanego z łamów „Pomeranii", który od wielu lat wędruje z aparatem po całych Kaszubach. W albumie zostaną ukazane interesujące miejsca i miejscowości regionu - wiosną, latem. jesienią i zimą. Bogaty zestaw 48 trafił także znaleźć mądry dystans do opisywanych spraw i wydarzeń. Taki dystans jest znamienny dla ludzi głęboko doświadczonych przez życie. Przeżył wiele dramatycznych chwil na morzu, poznał gorycz biedy, był bliskim świadkiem wydarzeń, które wstrząsnęły Europą: rewolucji listopadowej 1918 roku w Niemczech, odzyskiwania niepodległości przez Pomorze, nawałnicy hitlerowskiej, polskiej odmiany stalinizmu. Jan Netzel zarejestrował nie tylko własne doświadczenia, ale także interesujące obrazki z życia ojca. Z całości tych wspomnień wyłania się po-nadstuletnia droga Kaszubów: od nędzy, poniżenia i niewolniczej pracy po przejmowanie roli gospodarzy, kształtowanie społeczeństwa obywatelskiego, zaczynającego czuć siłę i wartość własnej kultury. W tej ewolucji pomogły im duchowe przewodnictwo miejscowych księży i atawistyczna umiejętność harmonijnego współżycia z naturą. (O promocji książki piszemy na s. 61). Stanisław Jankę Jan Netzel. Tak było... Wspomnienia rybaka. Oficyna Czec, Gdańsk 2000 pięknych zdjęć poprzedzą teksty Tadeusza Bolduana- o autorze fotografii oraz Edmunda Szczesiaka-o krainie ukazanej obiektywem. Teksty i podpisy pod zdjęciami będą w pięciu wersjach językowych: polskiej, kaszubskiej. angielskiej, francuskiej i niemieckiej. Jak zapewnia zajmujący się przygotowaniem albumu z ramienia T&T Tomasz Żmuda-Trzebiatowski, „Kaszubskie pory roku" ukażą się w połowie grudnia br. es pomerania listopad 2000 „Choć Kaszubi nie mogą dać gwarancji na 100 proc. słonecznych dni, warto tu przyjechać, bo jest gdzie i jak wypocząć na wiele sposobów" - zachęca w przewodniku „Kaszuby", istniejące od 1992 roku. gdyńskie wydawnictwo Region. Oficyna promuje tematykę turystyczną i regionalną (co wskazuje nazwa wydawnictwa)-głównie kaszub- * ską i kociewską. Jej staraniem ukazują się publikacje własne (przewodniki turystyczne i mapy) oraz prace > innych autorów. Do tej pory wydano 38 tytułów książkowych i blisko 20 map (gminnych i powiatowych). W ostatnim czasie nakładem oficyny ukazały się: przewodniki turystyczne („Kaszuby" - szóste wydanie, „Ko-ciewie i Bory Tucholskie" - czwarte wydanie, „Pomorze Środkowe", „Nadmorski Przewodnik Rowerowy", „Ko-ciewie- informator turystyczny"), mapy turystyczne (powiatów puckiego i chojnickiego, gminy Przechlewo i Szlaku Górnej Brdy, gmin Krokowa i Polanów), publikacje regionalne („Legendy kaszubskie", „Legendy ziemi kartuskiej", „Kartuzy i Szwajcaria Kaszubska na starych fotografiach i widokówkach", „Bedekerjastamicki"). Do druku przygotowywane są kolejne zbiory legend - „Legendy ziemi kościerskiej" i „Legendy Borów Tucholskich". wspomnienia - „Daruję wam mój Będomin", „Mały leksykon kaszubski", album „Na Rebókach - Półwysep Helski na starej fotografii", przewodniki tematyczne - „Śladami Bismarcka na Pomorzu", „Ar-cheoturystyka" i „Szlakiem morskich latarń" oraz bedekery turystyczne - „Województwo pomorskie" i „Województwo zachodniopomorskie". Oj) W Łubianie głośno mówi się ostatnio o grupce dziewcząt i chłopców ze szkoły podstawowej i gimnazjum, którzy po lekcjach spotykają się w szkolnej salce katechetycznej. Wspólnie poznają kaszubszczyznę. Nie robią tego jednak tylko dla siebie, potem chcieliby pokazać ją tym, którzy w niej żyją, a jednak jej nie widzą. Jak skry Iwona Joć Jako grupa Skry istnieją od stycznia tego roku. A zaczęło się od spotkań o charakterze oazowym, wspólnego śpiewania kolęd... Było ich wtedy dziesięciu. Na myśl nikomu wówczas nie przyszło, że tworzyć będą w przyszłości tak zgrany i duży zespół. Zwłaszcza że i spotykać się na początku nie mieli gdzie, schodzili się więc w suszarni jednego z bloków. Mali społecznicy Wprawdzie mają swojego opiekuna - Felicję Baska-Borzyszkowską, nauczycielkę z tej wsi, jak mało kto zaangażowaną w krzewienie kaszebiz-ny w młodym pokoleniu - całkiem nieźle dają sobie radę i podczas jej nieobecności. Chociaż to ona jest ich dobrym aniołem, który potrafi zainteresować regionem. Profesor Józef Bo-rzyszkowski pisał niegdyś o zanikuju-dymowskiej pracy w obecnym świecie. Tymczasem znajdują się jednostki, jak Felicja Baska-Borzyszkowską, które i dzisiaj potrafią wychować społeczników. Żyć w małej ojczyźnie Skry spoglądają na kaszebiznę całościowo. Nie interesuje ich tylko jedna dziedzina, np. sztuka ludowa czy język kaszubski. Na spotkaniach młodzi z równym zapałem mówią o tym, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w naszym regionie, jak i o tym, gdzie ostatnio byli, co przeczytali i co cie- kawego zrobili. W trakcie takich rozmów ich opiekunka umiejętnie zamienia polską mowę na kaszubską, często dla lepszego wyjaśnienia pisze całe zdania czy poszczególne słowa na tablicy. Tak też było, kiedy wraz z nimi siedziałam w salce. Zanim wyszłyśmy z domu pani Feli poznałam dwie nowe członkinie Skier, wnuczkę pani Feli oraz jej koleżankę. Przy szkole przywitała nas grupka dziewcząt. Przedstawiły nam dwie nowe koleżanki. Jest nas teraz, mówiły radośnie, 25. Bo i trzeba doliczyć trzech chłopców. Nowymi w grupie osobami, przede wszystkim tymi małymi, aby nie czuły się zbyt obco, opiekują się starsze skry, zwłaszcza Agnieszka. Skra za dobro Z ławek rozlegają się propozycje, komu z grupy przyznać tego dnia skrę, nagrodę wręczaną za dobry u-czynek. Ktoś woła:,, Za promocję e-lementarza kaszubskiego w Kościerzynie" (Skry były autorem oprawy artystycznej promocji ubrane w stroje ludowe śpiewały i mówiły wiersze). Inni przekrzykują:,, Za kaszubską oprawę mszy świętej",,. Za przygotowanie różańca po kaszubsku i za odpust w Łubianie" (16. dnia każdego miesiąca). Teraz dopiero słychać nieśmiały głos:,. Za to, że Łukasz wrócił do zespołu". Wszyscy się zgadzają. Kiedy ktoś z grupy zrobi wiele dobrych uczynków dla kaszubszczyz-ny. Skry przyznają wówczas płóm. Radosne życie Przed wakacjami Skry zaczęły poznawać historię kapliczek i przydrożnych krzyży, stojących w okolicy Lubiany. Na Jastre chodziły po domach i dyn-gowały. Chętnie przyjmowane przez gospodarzy, obdarowywane były jajkami, chociaż i grosza im nie skąpiono. Uzbierane pieniądze przeznaczyły na uszycie kaszubskich strojów. Wkładająje od święta i na ważne spotkania. W miejscowym kościele zorganizowały wystawę rzeźby i malarstwa Haliny Krajnik-Kostki z Kościerzyny. Ułożyły do niej scenariusz poetycko-muzyczny, sławiący panią Halinę i jej dokonania. A wszystko to sfilmowała telewizja kablowa. Na zmianę pełniły dyżury na wystawie, którą o-bejrzało ponad 300 osób. W lipcu wystąpiły w programie trzecim telewizji - Azymut 2000. Przyznawana przez nie same w grupie skra, to wyróżnienie, które, mam wrażenie, wypływa z wewnętrznej potrzeby pochwalenia się swoim dobrym uczynkiem. Bardzo cieszy je takie uznanie, a nagród nie oczekują. Bo czy powinno nagradzać się za coś, co robi się z radości życia w małej ojczyźnie? - zastanawia się Felicja Ba-ska-Borzyszkowska. □ Skry ze swoją opiekunką Felą Baska-Borzyszkowską pomerania listopad 2000 49 ORT Bliza na klucz Jacze góspodenie tacze wspomnienie Bolejemy nad tym, że sezon nad Bałtykiem krótki i trudno w związku z tym żyć z turystyki. Czy nie robi się jednak zbyt mało, aby go przedłużyć? Oto przykład. W piękną słoneczną niedzielę października zawędrowałem do Jastrzębiej Góry. Spacerując plażą doszedłem do przylądka Rozewie. Wielką atrakcją tego miejsca jest latarnia morska - w niej muzeum la-tamictwa - z widokiem na morze i okolicę. Niestety, po sezonie można wejść do środka tylko w dni robocze. Wyw ieszka na drzwiach oznajmia, że w soboty, niedziele i święta latarnia jest dla zwiedzających zamknięta. Wydawałoby się, że powinno być na odwrót, że latarnia i muzeum będą dostępne właśnie w dni wolne od pracy, także w okresie, gdy już nie wylegiwanie na plaży, ale spacerowanie i zwiedzanie stają się największymi atrakcjami podczas pobytu nad morzem. Komuś jednak najwyraźniej tak jest wygodniej. Nie byłem jedynym odprawionym z kwitkiem. Tego dnia wielu spacerowiczów odbijało się od drzwi zamkniętych na klucz. Dla Urzędu Morskiego w Gdyni, do którego należy zabytkowa latarnia, te dwa złote za wstęp, które płacą dorośli, są pewnie do pogardzenia, nawet przemnożone przez kilkadziesiąt o-sób, ale dla rozwoju turystyki nadmorskiej takie myślenie jest zabójcze. sz Niedzielne oblężenie 50 Je doch wiedzec. że letnice wiedno mają w uwóżanim dobrą kuchnia e też wżerają na to, gdze a jak jadło je pódóne. Wedle dobrze uwarzonego jadła wanożnik rozmieje nadrobić kilometre, belebe trafie na smacze półenko. Dzysdnia na Kaszubach trafie może re-staracje, pube czejinsze bary, gdze dówa-ją nie blós wedle pólsczi kuchni, ale na-wetka na ort kóntynetalny. Od jaczegós czasu móżeme zjesc apar-tno ne egzoticzny szek chińsczi. wietnam-sczi, grecczi, na przemiór we Władisław-ówie cze Wejrowic. Je to bieda, żc restauracje na Kaszubach mili serwują jadło z kuchni litcwsczi, ukrajińsczi cze jinszi, niżlez najegó regionu. Próbę wedle naji kuchni bełe e są robione jeżle jidze ó strój benfi restauracjów czy jich nazwę abó nazwę strawę na kaszCbsczi órt. Pamiataja z lat piacdzcsątech restauracja Kaszubska w Kartuzach abó późni U Czórlińsczegó w Chmielnie cze Dentfga we Wejrowie a jinsze. Ale to je mało. bó do te muszi bec belno promócejó naji kuchni na różne órte a w przeróżnych molach. Lepszą leżnosc mają gburze w agrotu-ristice. Ti mógą przerechtowac swój im letnikom straw a na naj órt, a też pódówac szekównow statkach z najimawzorama do stołu. Pómócnó w tim mdze niłóni w edónó przez Ośrodek Doradztw a Rolniczego we Gduńsku ksążka „Kuchnia pomorska", gdze je pónad dwasta czterdzes-ce przepisów, w tim wikszi dzel ka-szćbsczich smaczków. Wórt je so przćbóczec nieróz skład smakówitech stra-wów, co miale robione naje starczi. Ka-szebsczi kunszt kucharsczi może dac też urozmajicenić óglowo znónech strawów. KaszSbe stoją rebama y grzćbama cze jinszimbrzademabómiasemz bóru.temu wszelejaczi pódówczi mógą bec z tego uwarzone. Okróm bulew, na Góchach jedzą wiele kaszy z bukwite cze kiosków pomerania listopad 2000 a nudlów.równaknówicybyłow zwckii jesc świnie mi3so. Miastowi są przenAcony do friszteku y półnia, chterne żenią sa z wieczerzą. Dobrze je uszanować czas móltechu, jaczi letnicy chcą, le to nie wadzy. żebc róczec jich do stołu najadło wedle najegó zweku. Z rena friszek cze pórennik, drobne jadło na pódpółnik, a na Aniół Pańsczi bókadne jadło na półnie, pótemu na pópółnik kawa z kuchem e miodne sma-czczi, na kuńc dnia wieczerza, tej jesc blós tyli, żebe głodnym nie spac. Móltechówac możemy też buten przy słóneszku, cze dac jadło zrechtowóne z ógniszczaabóz grila. Wórt je róczec miastowych letników do szSkówanió jadła wespół. sztelowanió chleba, kucha cze sakócza, czierznianió masła cze robienió twórogu, abó seszenió czć przifprówianió brzadu. Dó mólama tacze agroturisticzne gburztw a, dze gósce wespół z góspódenią, ód początku do kuńca, rechtują mało znónć strawi. Je dobrze, cze letnicy mógą kucharzec w kuchni. Jeżle chcą sami szekówac a gotować sobie strawa, tej benómni próbujmy zachwólac swója ekologiczną a świeżą żywnota, prosto z póła cze chlewa, bez konserwantów e uszlachetniano. Jacze jestku gospodynie, Tacze ostanie wspomnienie. Wanożnik Kuchnia pomorska pomerama ROZMAITOŚCI Kuchnia pomorska Ógrodzeznowe i brzadowe zupe Warzywa (bulwę, kapusta, marchwia, wreczi, bónczii groch) i owoce (jabka, kreszki, krze* sznie, slewe i in.) często są podstawowymi dodatkami do domowych posiłków. Zebrane z pola, ogrodu, kupione na targu i w sklepie dostarczają wielu witamin... i aromatów. Kaszebskó zupa 1/21 wody * 1 marchew * 1 pietruszka * 1 cebula * 2pomidory * 2 łyżki masła * 25 dag białej kapusty * 2 łyżki bulionu rosołowego * 112 szklanki śmietany lub maślanki * 1 łyżka mąki * szczypta kminku * sól Pokrojone warzywa ugotować w posolonej wodzie z dodatkiem łyżeczki masła. W oddzielnym naczyniu udusić na pozostałym maśle poszatkowa-ną kapustę z cebulą i kminkiem. O-sobno rozgotować w odrobinie wody pomidory, przetrzeć przez sito. Wszystko połączyć i dodać bulion rozpuszczony w szklance wody. przyprawić. Zaprawić śmietaną roztrzepaną z mąką i zagotować. Podawać z ziemniakami ugotowanymi oddzielnie. Śpiewamy po kaszubsku Modre oczka Marchwiowó zupa 3 I wody * 1/2 kg mięsa z kością * 1 kg marchwi * włoszczyzna * 1/2 kg ziemniaków * majeranek * pieprz * cukier * sól Mięso ugotować w posolonej wodzie, wyjąć. Do wywaru dodać pokrojoną włoszczyznę i ziemniaki o-raz całą (nierozdrobnioną) marchew. Po ugotowaniu marchew ugnieść lub przetrzeć przez sito, mięso pokroić i dodać do zupy. Przyprawić do smaku. Brzadowó zupa (z suszonych owoców) 21 wody * 2 szklanki suszonych owoców (gruszek, śliwek, wiśni i jabłek) * 1 szklanka śmietany * 2 łyżki mąki * cukier * sól Owoce ugotować w wodzie ze szczyptą soli i 3-4 łyżkami cukru. Wywar zaprawić śmietaną roztrzepaną z mąką. Podawać z makaronem. Kiedyś podawano zupę z tłuczonymi (dukanymi) ziemniakami z jajkiem sadzonym. Grochowiónka z kwaśną kapustą 31 wody * 1/2 kg mięsa z kością *10 dag boczku wędzonego * 1/2 kg grochu * 3-4 marchwie * 1 pietruszka * 1/2 małego selera * 2 cebule * 1/2 kg ziemniaków * 1/3 kg kapusty kiszonej * odrobina cukru * majeranek * pieprz * sól Groch namoczyć w wodzie na jedną dobę i ugotować w tej samej wodzie razem z mięsem i pokrojonymi w kostkę warzywami. Boczek pokroić i przesmażyć na patelni z cebulą, dodać do grochówki, przyprawić do smaku. Oddzielnie ugotować kiszoną kapustę, połączyć z grochówką. Z „Kuchnipomorskiej" wybrała IJ. Modre oczka, pójta spac, bó muszita reno wstać. Reno, reno, renuszkó, zanim wzeńdze słunuszkó. Bó czej słunuszkó wschódzy, tej sa miłosc rozchódzy. Rozchódzy sa kól boru, óstóń z Bóga, kochanku. Kóchój teró kógó chcesz, bó te móją nie bądzesz. Dóm ce groszi piać i szesc, kup so ribczi jacze chcesz. Ona ribczi targuje, ón na morzu wadreje. Dzewcza sa popłakuje, ón na mórzu wadreje, pomerania listopad 2000 Wnet zawrócył z ti drodżi, stół sa jemu żól srodżi Musza na ląd pówrócec, a kochanka nie smucec. Twa kochanka dówno spi, ód kamienia grób je ji. □ 51 pomerama POŻEGNANIA Planowaliśmy książkę... 18 września zmarł Władysław Tor-liński, nasz drech, współzałożyciel i działacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, stomatolog. Pożegnaliśmy go na władysławowskim cmentarzu 22 września. Mszę św. żałobną odprawili księża z parafii Wniebozięcia NMP pod przewodnictwem proboszcza Kazimierza Kotlarza. Żegnała go rodzina, pucczanie i wielżanie, przyjaciele, sąsiedzi, pacjenci. Nad trumną, okrytą historyczną stanicą kaszubską, pochyliły się poczty sztandarowe oddziałów ZKP i wielu innych organizacji społecznych. Słowa pożegnania nad mogiłą wygłosili działacze Zrzeszenia: Romuald Lukowicz z Pucka i Tadeusz Gleinert z Gdańska. Krystyna Wolf z Rumi zaśpiewała bliską jego sercu pieśń „Kaszebsczi zwónk", ze słowami i muzyką ks. Bolesława Lewińskiego. Władysław Torliński urodził się 12 stycznia 1917 roku w Wielkiej Wsi (obecnie Władysławowo), w rodzinie gospodarzy Leona i Małgorzaty z domu Pienczk. W 1939 roku, jako 22-letni student medycyny, zorganizował ochotniczy punkt sanitarny we Władysławowie. Aresztowany na początku wojny, od października do grudnia 1940 roku przebywał w obozie jenieckim. Później osiadł w Warszawie. Tam skończył studia, pracował jako lekarz dentysta i brał czynny udział w ruchu oporu. Ponownie aresztowany w styczniu 1942 roku. został osadzony najpierw w więzieniu śledczym gestapo przy al. Szucha, a następnie na Pawiaku. W kwietniu 1942 hitlerowcy wywieźli go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, potem do obozu Gross-Rosen, gdzie pracował początkowo w kamieniołomach, a później jako dentysta obozowy. Pod koniec wojny został ewakuowany do obozu Bergen-Bclsen. Tam. chory na tyfus plamisty, doczekał wyzwolenia. Władysław Torliński (w środku) z żoną Wandą i bratem Leonem Po wojnie osiadł w Pucku, gdzie do przejścia na emeryturę pracował jako lekarz dentysta w Polskich Kolejach Państwowych. Angażował się w wiele inicjatyw społecznych służących mieszkańcom Pucka i Władysławowa. Jako współzałożyciel w 1957 roku oddziału puckiego ZKP został jego pierwszym prezesem; przez kilka kadencji pełnił funkcję członka Zarządu Głównego Zrzeszenia, przewodniczącego Sądu Koleżeńskiego zrzeszeniowej organizacji. Należał do grona najbardziej aktywnych i szanowanych działaczy puckiej społeczności zrzeszonej, obok O-tylii Grabowskiej, Stanisława Cygier-ta, Zygfryda Prószyńskiego, Pawła Tarnowskiego. Władzio, jak zwracaliśmy się do niego, zawsze z zaangażowaniem uczestniczył w pracach związanych z obchodami Zaślubin Polski z Bałtykiem, święta narodowego Polski, Dnia Matki, w organizacji pielgrzymki rybaków oraz wszystkich imprez puckiego Zrzeszenia. Jeszcze nie tak dawno, zaledwie parę tygodni wcześniej, planowaliśmy napisanie pracy o ludziach i historii naszej najbliższej ziemi. Niestety, nie zdążyliśmy... Doskonale pamiętam jego słowa: „Romciu, codziennie dziękuję Bogu za każdy dzień darowanego życia po tych strasznych i tragicznych przeżyciach obozowych". Śmierć zabrała nam nagle wiernego i serdecznego przyjaciela, wielkiego patriotę i Kaszubę. Romuald Łukowicz Wystawił pomnik leśnikom 6 października zmarł w Chojnicach Jan Wojciechowski - autor dwukrotnie wydanych (w 1992 i 1999 r.) przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomor-skie wspomnień „W pomorskich lasach". Urodził się 23 września 1906 roku w Dąbrowie, parafia Nieżywięć w pow. brodnickim. Był wychowankiem m.in. Collegium Marianum w Pelplinie, w którym uczył się razem z Józefem Bruskim, późniejszym doktorem na Gochach. Potem ukończył szkołę dla leśniczych w Margoninie. Praktyki leśnicze odbył na Kaszubach, gdzie po służbie wojskowej w Grudziądzu pracował przez całe zawodowe życie. Najdłużej, bo prawie 40 lat, był leśniczym w Bukówkach, nadleśnictwo Przymuszewo, na granicy Gochów i Zaborów. Jako emeryt od 1972 roku mieszkał w Chojnicach. Tam spisał swoje wspomnienia. Przed ich wydaniem w formie książkowej fragmenty publikowała „Pomerania". Jego wspomnienia przywołaliśmy też na Spotkaniach Pel-plińskich poświęconych dziejom Collegium Marianum - jego szkoły. W Chojnicach zamieszkały jego dzieci z rodzinami. Tam też w 1992 roku pochował swoją żonę Marylkę - Marię z Sokolskich, matkę ich sześciu córek, z których jedna jest warszawianką. 3 52 pomerania listopad 2000 Jan Wojciechowski Do końca prowadził twórcze życie. Przez pierwsze lata emerytury uczył młodzież chojnicką języka niemieckiego; miał spory krąg przyjaciół, z czasem głównie korespondencyjnych, których poznał dzięki publikacji swoich wspomnień. Wzbudziły one bardzo żywy i przyjazny odzew nie tylko wśród leśników (fragmenty jego korespondencji z czytelnikami sygnalizuję w przedmowie do drugiego wydania). Jego wspomnienia to obraz życia leśnika, człowieka wrażliwego na piękno przyrody i muzyki, ojca rodziny, świadomego obywatela i bystrego obserwatora. Ten wspaniały dokument życia codziennego na Kaszubach i Pomorzu w XX wieku jest jednocześnie dziełem literackim. Był bowiem Jan Wojciechowski także miłośnikiem literatury, między innymi wielbicielem twórczości Anny Lajming. To jej właśnie zdradził kiedyś w liście , że utrwalił swoje życie we „Wspomnieniach leśniczego i myśliwego". Dzięki A. Lajming poznaliśmy jego dzieło. Wystawił nim wspaniały pomnik sobie, rodzinie, a przede wszystkim leśnikom kaszub-sko-pomorskiej ziemi. Profesor Roman Wapiński, syn nadleśniczego, opiniując przed laty dla naszego wydawnictwa maszynopis J. Wojciechowskiego, między innymi stwierdził: „Nie spotkałem pamiętnika leśniczego w tak rozbudowanej i tak prywatnej wersji". J. Wojciechowski spoczął na cmentarzu chojnickim 10 października. Józef Borzyszkowski Niezwykły szkolny 17 marca br. zmarł Józef Lipski - u-rodzony wielewianin, po wojnie nauczyciel we Wdzydzach Tucholskich i Górkach. Pochowano go 19 marca na cmentarzu w Wielu. Józef Lipski znany był czytelnikom „Pomeranii" jako autor opowiastek o Wielu i ojciec laureata Skry Ormuz-dowej Tadeusza, dyrektora szkoły w Karsinie, autora „Rcmusowego kró-mu". Urodził się 23 września 1920 r. jako syn wielewskiego krawca i kościelnego, współpracownika ks. J. Wryczy. Przed wojną rozpoczął naukę w gimnazjum kościerskim, w którym działał m.in. w harcerstwie i Sodalicji Mariańskiej pod opieką ks. L. Heyki, a której prezesował Brunon Richert. Stąd wzięła się ich trudna a dozgonna przyjaźń i wspólny wojenny epizod w Organizacji Wojskowej Młodzieży Kaszubskiej, działającej w o-kolicach Wiela, której dokonania B. Richert wciąż pomnażał, a J. Lipski sprowadzał do skromnej rzeczywistości. Fragmenty cennych wojennych wspomnień J. Lipskiego, także jego wizerunek postaci ks. J. Wryczy, opublikowały przed laty chojnickie „Ba-zuny". Gros czasu wojennego J. Lipski spędził w Chocińskim Młynie, gdzie pracował jako pomocnik młynarza. Tam też uczestniczył w tajnym nauczaniu i działalności TOW. „Gryf Pomorski". Po zakończeniu wojny pracował w Urzędzie Gminnym w Konarzynach, organizując m.in. szkołę w Hucie Zielonej, w której został nauczycielem. Pracując dokształcał się w Liceum Pedagogicznym, a potem w Studium Nauczycielskim w Bydgoszczy w zakresie filologii polskiej. Jako szkolny w Rybakach (Wdzydzach Tucholskich) od 1947 r., a w latach 1957-77 w Górkach, zapisał się pięknie w pamięci mieszkańców tych wsi. Serdecznie wspominają go też członko- Józef Lipski wie klubu Pomorania, wanożący wówczas pieszo po Kaszubach (dzieci Józefa Lipskiego i Marii z Szymańskich także są polonistami, a Tadeusz był również członkiem klubu Pomorania). Józef Lipski był bardzo blisko spraw Kościoła, a także ruchu kaszubsko-pomorskiego. Był wiernym czytelnikiem wydawnictw regionalnych i „Pomeranii". Jako emeryt pełnił społecznie m.in. funkcję przewodnika po wielewskiej kalwarii i opiekuna biblioteki parafialnej oraz seniorów, jak on zajmujących się wcześniej życiem kulturalnym. Był uosobieniem rzetelności, skromności i dobroci. Żegnając Józefa Lipskiego dyrektor wielewskiej szkoły Krzysztof Grabowski powiedział m.in.: „Po wojnie nie było mu łatwo ani żyć, ani pracować. Doznał od ludzi wielu niegodzi-wości. Znosił to z pokorą i godnością. Był człowiekiem niezłomnych zasad, bezkonfliktowym i życzliwym. Wartości ducha przedkładał ponad dobra materialne. Nawet hobby wybrał sobie inne niż wszyscy, z którymi żył i pracował. Był znawcą pisma Breil-le'a. Przez całe swoje aktywne życie prowadził korespondencję z ociemniałymi przyjaciółmi". Jego twórcze i skromne życie jest przykładem drogi niby zwykłego, a jednak niezwykłego kaszubskiego szkolnego, jakich ziemia pomorska, zwłaszcza zaborska wydała. Cześć Jego pamięci! Józef Borzyszkowski pomerania listopad 2000 53 | POŻEGNANIA Wspaniały kapłan i historyk 27 kwietnia zmarł niespodziewanie ks. Henryk Mross, pelpliński duszpasterz i uczony. Ks. Henryk urodził się 24 maja 1928 r. w rodzinie urzędniczej w Gniewie nad Wisłą. W 1932 r. przeprowadził się z rodzicami do Gdyni. Po wkroczeniu we wrześniu 1939 r. Niemców do Gdyni Józef Mross został zatrzymany przez okupanta jako jeden z wielu zakładników. Po zwolnieniu w październiku tego roku Mrossowie przenieśli się do rodzinnej wsi matki ks. Henryka, do Gogolewa pod Gniewem. Później losy wojny rzuciły rodzinę aż do Lublina. W marcu 1945 r. Mrossowie wrócili w rodzinne strony ojca i zamieszkali w Zalesiu w pobliżu Świekatowa. Z chwilą otwarcia gimnazjum w Gniewie rozpoczął w nim naukę. W gimnazjum był aktywnym członkiem Związku Harcerstwa Polskiego, działał w Związku Młodzieży Wiejskiej Wici, a od 1948 r. w Związku Młodzieży Polskiej. W 1949 r. po maturze zaczął studiować historię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. Z powodu trudnej sytuacji w rodzinie przerwał studia i wziął urlop dziekański. Nie wrócił już do Gdańska, rok później wybrał stan duchowny. W 1956 r. otrzymał święcenia kapłańskie w Pelplinie. Pracował w różnych placówkach duszpasterskich. W 1969 r. osiadł jako proboszcz w Osielsku pod Bydgoszczą. W czasie 22-letniego pobytu obowiązki proboszcza łączył z różnoraką służbą na rzecz bliźnich. W 1977 r. mianowany został dziekanem dekanatu fordońskiego. Osielska plebania do dziś nosi piętno dawnego gospodarza. Była nie tylko jego mieszkaniem, ale także miejscem częstych spotkań z parafianami i ludźmi szukającymi kontaktu z gospodarzem. Odnowione budynki należące do osielskiego kościoła, uporządkowane archiwum parafialne i 54 dziekańskie, bogata biblioteka ks. Henryka były zewnętrznym wyrazem jego osobowości i zainteresowań. Pracując w parafii ukończył studia magisterskie na KUL. Można było podziwiać jego pracę poszukiwawczą, studiowanie źródeł, gromadzenie faktów. Tą benedyktyńską pracą i działalnością nawiązywał do najwybitniejszych księży - historyków diecezji chełmińskiej - Stanisława Kujota, Alfonsa Mańkowskiego, Pawła Czap-lewskiego. Ulubioną dziedziną historii ks. Henryka była biografistyka. Opracowany przezeń „Słownik biograficzny kapłanów diecezji chełmińskiej 1821 -1920" jest owocem wieloletniej i żmudnej pracy. To właśnie dzieło naukowe przyniosło mu w 1995 r. - najwyższe kaszubskie wyróżnienie - Medal Sto-lema. W 1997 r. ukazała się kolejna ważna książka ks. Mrossa: „Pracownicy naukowo-dydaktyczni Wyższego Seminarium Duchownego Pelplin 1939-1995. Słownik bio-bibliograficz-ny". I ona ma charakter unikatowy. Każdemu z profesorów wystawił w niej wspaniały pomnik. Od 1992 r. ks. Henryk był członkiem pelplińskiego grona profesorskiego, od 1985 r. kanonikiem honorowym Kapituły Katedralnej Chełmińskiej, a w 1994 r. kanonikiem gremialnym tejże kapituły. Ks. Henryk cieszył się sympatią i uznaniem kolegów i kleryków, którym udostępniał swoje bogate zbiory i zawsze służył pomocą. Był przykładem niecodziennej skromności i życzliwości, wzorem bezinteresowności, mistrzem w pomaganiu. Opublikował liczne artykuły w „Studiach Pelplińskich", przygotował wiele haseł do Encyklopedii Katolickiej i słownika „Zasłużeni ludzie Pomorza Nadwiślańskiego z okresu zaboru pruskiego" oraz wielu innych słowników. Inne jego prace znajdują się w druku lub czekają w maszynopisie na dokończenie. Ich autor bowiem nie pomerania listopad 2000 Ks. Henryk Mross zabiegał o publikacje. Najwięcej satysfakcji dawała mu praca na etapie poszukiwań i odkryć. Dzieląc się ich o-wocami z innymi, nie tylko jako promotor prac dyplomowych kleryków, był współtwórcą niejednej ciekawej rozprawy, także mojej, dotyczącej inteligencji polskiej w Prusach Zachodnich. Czekaliśmy - historycy - na dokończenie i druk daleko zaawansowanej rozprawy doktorskiej, poświęconej portretowi zbiorowemu kapłanów pomorskich w okresie zaboru. Niestety, wciąż nowe prośby i doraźne zadania odsuwały na dalszy plan tę pracę. Na prośbę władz samorządowych gminy Gniew przygotował do druku swoją pracę magisterską, wydaną jako „Dzieje parafii św. Mikołaja w Gniewie od XIII wieku do 1939 roku". Gniew traktował jak swoje rodzinne miasto. Władze tej gminy w czas jej jubileuszu obdarzyły go godnością honorowego obywatela miasta, podobnie Osielsko. Oddział pelpliński ZKP miał w nim swego honorowego kapelana. Ks. Henryk tęsknił za swoją parafią Osielsko, w której pamiętano też o nim, czego wyrazem było nazwanie jednej z ulic jego imieniem. Był wiernym uczestnikiem i współtwórcą jako wielokrotny referent Spotkań Pelplińskich. Jego pogrzeb w katedrze pelpliń-skiej był manifestacją żalu i wdzięczności. Spoczął w pobliżu wielkich pelplińczyków - swoich mistrzów i poprzedników. Był wspaniałym człowiekiem, kapłanem i historykiem, niezawodnym przyjacielem. Józef Borzyszkowski przez życie 21 września br. pożegnaliśmy na cmentarzu w Wielkim Buczku Piotra Jana Stofrowskiego. Pożegnaliśmy, ale zapomnieć nie chcemy. Związane z jego życiem wydarzenia historyczne każą wracać pamięcią do niego, jest postaw, zachowań, rozterek, przeżyć. Urodził się w 1915 roku w Wielkim Buczku jako najstarsze dziecko Marianny Martyn. Nie dane mu było chodzić do polskiej szkoły, którą w Buczku otwarto dopiero w czerwcu 1929 roku. A przy otwarciu tym czynnym organizatorem był ojczym Piotra - kołodziej Ignacy Martyn, członek, potem prezes miejscowego koła Związku Polaków w Niemczech. Po ukończeniu szkoły Piotr, jak większość jego rówieśników, pracował w większych gospodarstwach, zarabiając w ten sposób na utrzymanie, odciążając liczną rodzinę (ośmioro rodzeństwa). Do domu wracano zwykle na zimę, wtedy kwitło bogate życie świetlicy młodzieżowej, w której różnorodne zajęcia prowadzili nauczyciele polskiej szkoły. To wtedy Piotr zaczął nosić, jak wszyscy młodzi Polacy, maleńki znak Rodła - symbol Polactwa w Niemczech. Rok 1934 był pamiętny w jego życiu. Z delegacją pogranicza wyjechał do Warszawy na II Zjazd Polaków z Zagranicy. Zbiórka w Złotowie, potem w większej grupie jechali do Piły. Przy przekraczaniu granicy sztandary polskich towarzystw młodzieżowych i oddziałów ZPwN były pozwi-jane i pochowane w workach namiotowych i innych pakunkach. Potem była Wisła, nad nią rodlackie sztandary. Zaślubiny Rodła z Wisłą. Był dumny, że kiedy sztandary z Rodłem pochylały się nad najbardziej polską z rzek, on miał przy sobie swój maleńki znak Rodła... W 1937 roku został powołany do wojska. Do niemieckiego wojska. Zabrał ze sobą swoje Rodło. 11 września 1939 roku are- Młodzieżowe Koło Różańcowe w Wielkim Buczku. Trzeci z lewej w pierwszym rzędzie Piotr Stofrowski sztowano w Buczku polskich działaczy. wśród nich jego ojczyma Ignacego Martyna. Matka została sama z ośmiorgiem młodszego rodzeństwa. Niedługo cała rodzina została wysiedlona w głąb Niemiec, ich gospodarstwo przejął jakiś bauer. Przez trzy kolejne lata był szeregowym - do najczarniejszych prac i zadań. Wiedział, dlaczego. Kiedyś oficer polityczny oddziału. Niemiec z Poznania, dociął mu: - Taki z was majster do wszystkiego. Pewnie nawet po polsku też umiecie mówić? - Umiem. - No tak. W dokumentach macie napisane: Polak, z rodziny aktywnie polskiej. Szans na awans i otrzymanie wyższego żołdu nie było żadnych. Pomóc rodzinie też nie miał jak. Jedyną pociechą było, że w jednostce służyło jeszcze kilku Polaków. Starali się pomagać sobie. W soboty zbierali się, aby porozmawiać po polsku, nawet cicho pośpiewać. Mały znaczek z Rodłem nosił na mundurze przez całą wojnę... Kiedyś dowódca dopytywał, co to za znak. Odpowiedział wymijająco, że to znak towarzystwa sportowego. W 1943 roku z ciężkim postrzałem dostał się do szpitala wojskowego w Lipsku. Przeleżał tam 20 miesięcy. W chwili podpisania aktu kapitulacji do- stał się do niewoli amerykańskiej. Kilkanaście miesięcy spędził w Maarse we Francji. Latem 1946 roku wracał do domu. Ze swym maleńkim znakiem Rodła. Kiedy szedł pieszo z Lipki, z buczkowskich pól zwożono akurat jęczmień. Ojczym Ignacy nie wrócił. Zginął w Dachau. Matka z rodzeństwem wróciła nieco wcześniej, w maju 1945. Piotr założył rodzinę. Pracował w stołyńskim młynie, w lipkowskiej cegielni, miał niewielki warsztat stolarski - lubił tam majstrować. Naprawił znajomym niejeden sprzęt. Ale zamknął się w sobie i tylko w wąskim gronie przyjaciół i znajomych opowiadał o swych przeżyciach. Pytał mnie kiedyś: kim ja naprawdę jestem? Przed wojną i w czasie wojny wiedziałem, dlaczego mnie prześladowano - bo byłem Polakiem. Po wojnie wielu, nawet z naszej wioski, potrafiło mi powiedzieć: Niemiec, szkop, hitler. fokstrot. Więc tak naprawdę -jak to jest? Zostawił nas z tym pytaniem. A jest ono znów w tej chwili tak bardzo aktualne. Choć inne mamy czasy, inny świat, inne realia polityczne. Ale pytanie pozostało. I ten maleńki znak Rodła, który ze swym właścicielem przewędrował wiele trudnych, zawiłych dróg. Jowita Kęcińska Z Rodłem pomerania listopad 2000 55 Dożynki w Pelplinie Kilka tysięcy rolników z powiatów i gmin pomorskich spotkało się 19 września na dożynkach w Pelplinie. W tym roku miały one charakter wo-jewódzko-diecezjalny: po raz pierwszy gospodarzami były władze samorządowe i kościelne. Uczestnicy święta plonów przeszli ulicami miasta do Imponujący wieniec ze Stężycy Pytania o tożsamość W czasach przyspieszonych przemian, coraz ostrzej rysują się pytania o jakość zbiorowej i osobowej tożsamości. Kim jesteśmy? Kim pragniemy być? Na te pytania usiłowali odpowiedzieć organizatorzy ogólnokrajowej konferencji (18-19 września) „Lokalna wspólnota polityczna i zagadnienie zbiorowej tożsamości". Patronowały jej: Stowarzyszenie Edu-kacyjno-Naukowe im. Pawła Włodkowica, Komisja Filozoficzna GTN, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie i Nadbałtyckie Centrum Kultury w Gdańsku. Autorzy referatów dokonali przeglądu i analizy podstawowych typów katedry, gdzie mszę świętą odprawił biskup pelpliński Bernard Szlaga. Rolnicy przekazali dary, a biskup poświęcił bochny chleba. Po mszy barwny korowód udał się na stadion, na tradycyjny festyn. Rozstrzygnięto konkurs na wieńce dożynkowe. Wszystkie - a startowało 61 - przebiła ogromna kompozycja, przedstawiająca wóz z zaprzężonymi końmi, wykonana w Stężycy w powiecie kartuskim, zaprojektowana przez Halinę Kulwikowską. Nagrodzony wieniec niosło dziesięciu mężczyzn, a sama jego konstrukcja ważyła... 400 kg. Nagrodę zdobył także wieniec z Gołubia (gmina Stężyca). $ i wyznaczników tożsamości. Nie wszystkie kwestie wysunięte przez prelegentów doczekały się pełnego rozwinięcia. W sedno problematyki o zasiedziałości w tradycji i także kulturowego wyobcowania, wprowadził dr Miłowit Kuniński z UJ. Według niego narracja, opowiadanie jest niezwykle silnym spoiwem wspólnoty. To, co opowiedziane - historia, pamiętnik, przekaz ustny, kreacja literacka - warunkuje poznawcze opanowanie, pogłębienie samowiedzy. Wspólnota kaszubska ma w tej dziedzinie spore osiągnięcia. Toteż powinna być traktowana jak skarb, wzbogacający duchowe zasoby Gdańska. Takim skarbem dla Krakowa są górale. Motorem wielu działań, jak sugeruje dr Kuniński, jest przeważnie patriotyzm tradycyjny, który można sprowadzić do pewnego typu symbiozy, z wartościami pielęgnowanymi w obrębie kultury macierzystej, przechowującej symbolikę patriotyczną. O obywatelstwie, tożsamości i o koncepcji demokracji na szczeblu lokalnym interesująco mówił dr Piotr Juchacz z uniwersytetu w Poznaniu. Autentyczność i trwałość dramatycznego ładu zasadza się na samoorganizacji i uczestnictwu w życiu politycznym. Podał przykłady ze Stanów Zjednoczonych, gdzie, jego zdaniem, wspólnoty lokalne swoimi inicjatywami bardzo często wyprzedzają działania władz. W Polsce ład demokratyczny jeszcze nie w pełni się wykrystalizował. Wielu przedstawicieli naszej administracji i samorządów najpierw odwołuje się do ekspertów, a potem do elektoratu. W teorii o wszystkim niby decyduje o-pinia i głos elektoratu, ale jak tu wypowiadać się kompetentnie w istotnych kwestiach, skoro różne ośrodki rządowe nie dostarczają materiałów informacyjnych. W dyskusji m.in. zwracano uwagę na to, że we współczesnej demokracji są znaczne obszary, które, niestety, nie podlegają żadnej kontroli publicznej. Mobilizowaniu sił społecznych nie sprzyja też nudny, szary i często niezrozumiały język, jakim posługują się zadufani w sobie politycy. „Więcej semantyki, a mniej polityki" - z takim postulatem wystąpił prof. UG Piotr Kawiecki, podkreślając, że istotne kwestie rozstrzyga się na poziomie językowym. Toteż język debaty politycznej powinien być klarowny, nie obciążony populizmem. Czy wspólnota naturalna, jaką są Kaszubi, jest w mniejszym stopniu narażona na niebezpieczeństwo polityzacji? Jeden z wniosków: w interesie wspólnoty etnicznej jest wyznaczenie ostrej granicy między wartościami kultury a kategoriami politycznymi. O funkcjonowaniu społeczeństwa 56 pomerania listopad 2000 obywatelskiego w Ameryce mówiła mgr Anna Muller z UG. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych ufundowała władzę państwową na konstytucyjnych pryncypiach, a nie etnicznych. W rezultacie wzajemne relacje między ośrodkami władzy, a tak licznymi grupami etnicznymi i narodowymi porządkuje konstytucja. Wydaje mi się, że stwierdzenie, jakoby w Stanach nie było żadnej grupy wyraźnie dominującej nad innymi, nie do końca jest prawdziwe. Nadal tradycyjna elita odgrywa zasadniczą rolę w życiu politycznym i społeczno-kulturalnym Ameryki. I dziś w kraju niezwykle zróżnicowanym etnicznie problemem jest asymilacja i amerykanizacja imigrantów i różnych etni-ków. Pierwsza koncepcja, zakładająca roztopienie się odrębnych grup etnicznych w amerykańskim „tyglu", została zastąpiona multikulturalizmem. Chodzi o różne szanse rozwoju dla różnych kultur. Integrowanie się do wspólnego systemu wartości następuje w obrębie polityki i gospodarki. Słuszna jest uwaga, że społeczeństwo amerykańskie zostało ukształtowane wokół rynku. Czy pamięć historyczna jest w Gdańsku tak silna, jak na Kaszubach? I czy kaszubszczyzna jest w stanie trwale oddziaływać na Trójmiasto? Na te pytania próbował odpowiedzieć prof. Andrzej Piskozub z UG. Jego zdaniem treści kultury i tożsamości Kaszubów są na tyle swoiste i zamknięte w etnicznym jądrze, iż trudno będzie im zakorzenić się w kulturze trójmiejskiej aglomeracji. Do jakiego stopnia wartości kulturowe mogą być aktywniejsze w politycznym działaniu? - takie pytanie stawiali dyskutanci. W optyce dr. Cezarego Obracht-Prondzyńskiego, autora prelekcji „Kaszubi między wspólnotą etniczną a wspólnotą polityczną", choć są przykłady polityzacji kaszubskiego programu etnicznego, nie można stawiać znaku równania między poczynaniami ZKP i pewnymi sukcesami w sferze polityczno-społecznej a tożsamością. We współczesnym świecie, kiedy nasilają się rozterki kulturowe i konflikty polityczne refleksja nad tożsamością uświadamia, jak pokazała konferencja, że w życiu jednostki i zbiorowości jest ona czymś podstawowym. Stanisław Pestka Pielgrzymka do Krępy Kaszubskiej Z Łeby do Krępy Kaszubskiej wyruszyliśmy 29 września. Do pokonania mieliśmy 18 kilometrów. Grupa zdominowana jest przez młodzież. Przewodniczy nam ksiądz proboszcz Zenon Myszk. Droga upływa na modlitwie. W Stęknicy dołącza do nas grupka pielgrzymów, następna czeka z poczęstunkiem w Wicku. Gorąca kawa bardzo nam smakuje. Młodzi rozwijają transparent - gimnazjum w Wicku. Ruszamy dalej. Słuchamy o-powieści senatora RP Kazimierza Klei-nyo miejscu, do którego zmierzamy. Wieś Krępa Kaszubska leży mniej więcej w połowie drogi z Lęborka do Łeby. W zimowych miesiącach 1945 r. Krępa Kaszubska i pobliska wieś Gęś znalazły się na trasie tragicznego szlaku, którym hitlerowcy pędzili przez całe Kaszuby więźniów obozu koncentracyjnego Stuttof. Ów tragiczny szlak, usiany ofiarami, przeszedł do historii pod nazwą Marszu Śmierci. Znakiem tamtej tragedii jest cmentarz Ofiar Marszu Śmierci w Krępie Kaszubskiej, do którego powoli się zbliżamy. Teren leśnego cmentarza - zwykle taki cichy - zapełnia się. Przybywają reprezentacje poszczególnych szkół, delegacje kombatantów, wojsko, harcerze, władze samorządowe z okolicznych gmin: Nowej Wsi, Wicka, Cewic, Lęborka, Łęczyc, z Lini, a także dwaj wicemarszałkowie województwa pomorskiego Kazimierz Klawiter i Witold Namyślak oraz reprezentacje oddziałów Zrzeszenia z prezesem prof. Brunonem Synakiem, liczni księża z pobliskich parafii oraz biskup pepliński Jan Bernard Szlaga. Wśród tłumu wyróżnia się mała grupka, kilka przygarbionych sylwetek, chustki pasiaste na ramionach - to oni - uczest-nicy Marszu Śmierci, którzy przeżyli, najczęściej ratując się ucieczką. Dziś dają świadectwo tamtej rzeczywistości. Rozpoczyna się msza św. pod przewodnictwem biskupa pepliń-skiego, wspominamy pomordowanych złożonych na tym cmentarzu. Wśród nas jest także ambasador Łotwy Ai-fars Fofers. Tu w Krępie znalazł miejsce spoczynku przywódca łotewskiego ruchu oporu. Jeszcze raz nawiedzają nas refleksje - w świeżo otwartej i poświęconej przez księdza biskupa izbie pamięci. Organizatorami uroczystości byli: senator RP Kazimierz Kleina, gmina Nowa Wieś oraz ks. prob. Ferdynand Nejranowski z Białogardy, przy pomocy wielu osób i instytucji. EN. Na pielgrzymkowym szlaku pomerania listopad 2000 57 Białostocczanie na Kaszubach Objazdy naukowe studentów z Białegostoku po Kaszubach zaczęły się na przełomie łat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Uczestnikami pierwszej wyprawy byli studiujący historię w ówczesnej filii Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1995 r. Kaszuby odwiedzają studenci filologii polskiej. Zatrzymują się zawsze w malowniczo położonym hotelu Zdrowie w Gdyni Orłowie. W zwiedzaniu północnych Kaszub zawsze też służy pomocą Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Dzięki u-przej mości dyrektora Bogusława Brezy, dwie pracownice: Joanna Cichocka i Benita Grzenkowicz-Ropela, na dwa dni stają się opiekunkami studentów. Trasa zwiedzania zaczyna się w Wejherowie: muzeum, kolegiata, kalwaria. Dalej jazda autokarem, z przystankami w Żarnowcu (klasztor), Na-dolu (skansen), Rozewiu (latarnia). Dłuższy postój jest w Helu. A w drodze powrotnej - w Pucku i Redzie. W Gdańsku studenci zwiedzają zabytki, Bibliotekę Gdańską PAN, Mu- Studcnci z Białegostoku przed Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Po-morskiej w Wejherowie. U samej góry od prawej: przewodnik studentów Benita Grzenkowicz-Ropela, obok dr Ali Miśkiewicz, opiekun grupy zeum Archeologiczne. Wędrują też trasą dziejów najnowszych (pomnik Poległych Stoczniowców, siedziba „Solidarności"). W Gdyni, oprócz o-bejrzenia najciekawszych miejsc, spotykają się z zarządem Towarzystwa Przyjaciół Gdyni. Tak jest co roku, i tak było również w tym. Używając marynarskiego powiedzenia, jeśli będą pomyślne wiatry, to i w 2001 studenci II roku fi- lologii polskiej Uniwersytetu w Białymstoku (samodzielnej uczelni od 1997 roku), wybiorą się na Kaszuby. Warto na zakończenie dodać, że w październiku 1998 roku pracownicy wspomnianego muzeum w Wejherowie, jadąc do Wilna zatrzymali się w Białymstoku, a po mieście oprowadzali ich studenci, którzy wcześniej u nich gościli. Ali Miśkiewicz Pomorska rodzina nauczycielska Trzecia konferencja naukowa w Wielkim Buczku, zorganizowana 16 września br. przez odział buczkowski ZKP i Instytut Kaszubski w Gdańsku, poświęcona była pomorskiej rodzinie nauczycielskiej. Tematyka poprzednich związana była z Krajną, tegoroczna rozszerzyła swą formułę - obejmując geograficznie najbliższych sąsiadów Krajny - Kaszuby i Wielkopolskę. Kaszuby - chociażby dlatego, że w okresie międzywojennym Krajnę zwano małymi Kaszubami. Wielkopolskę - gdyż powiat złotowski należy administracyjnie do województwa wielkopolskiego. Tak więc Krajna pokazywana była jako pomost łączący Kaszuby i Wielkopolskę. W takich też założeniach mieściły się wygłoszone referaty. Prof. Józef Borzyszkowski zaprezentował sylwetkę szkolnego krajeńskiego Jana Rożeńskiego, działającego w okresie międzywojennym. O całej rodzinie Rożeńskich, kontynuującej współcześnie nauczycielskie tradycje - powiedziała Barbara Szopiń-ska, dyrektor Domu Polskiego w Zakrzewie. Dr Jowita Kęcińska z Wielkiego Buczka nakreśliła sylwetki nauczycielskie Stanisławy i Baltazara Lewandowskich; Baltazar, nauczyciel w Poznańskiem, pracował w okresie międzywojennym na pograniczu, jego córka Stanisława po wojnie też była nauczycielką w szkołach w Poznańskiem. Kaszubskie pogranicze z jego tradycjami nauczycielskimi pokazał w swym wystąpieniu dr Cezary Obracht-Prondzyński, przedstawiając realia polityczne, społeczne, gospodarcze, w jakich przyszło pracować tamtejszym nauczycielom. Wreszcie prof. Zbigniew Zielonka, podsumowując wystąpienia przedmówców, wskazał na etos polskiego nauczyciela pracującego w szkołach polskich w Niemczech międzywojennych, podkreślając takie wartości, jak patriotyzm, głębokie zaangażowanie. Tradycją na sesjach są występy Kraj-niaków - gospodarzy spotkania. Tym razem zespół zaprezentował widowisko obrzędowe „W krajniacciej izbie, czyli kożden umie leczyć". Goście zwiedzili też grodzisko w pobliżu Wielkiego Buczka oraz Izbę Pamięci w miejscowej szkole. Wspólną kolacją i zabawą organizatorzy podziękowali referentom i uczestnikom za udział w konferencji. Zapraszamy za rok. Jowita Kęcińska 58 pomerania listopad 2000 Współpraca z Krajem Krzyży W Domu Pojednania i Spotkań im. św. Maksymiliana M. Kolbego w Gdańsku trwał od 16 do 21 października II Tydzień Kultury Żmudzkiej. Organizatorami cyklu spotkań byli Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Dom Pojednania i Stowarzyszenie Kulturalne Żmudzinów. Żmudzko-kaszub-skie rozmowy miały pomóc międzyregionalnej współpracy, przede wszystkim w zakresie kultury. W ciągu tygodnia zaprezentowano gminy i instytucje kaszubskie i żmu-dzkie, zorganizowano wyjazdy do Chmielna, Parchowa i Bytowa, rozmawiano o Kaszubach i Żmudzi jako o regionach bliźniaczych, o podobnej historii i geografii. Na spotkaniu z Edmundem Zielińskim, prezesem oddziału gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych, goście interesowali się, jakimi kryteriami kieruje się STL przy przyjmowaniu nowych członków i jakie dziedziny sztuki ludowej uprawiane są na Kaszubach dziś. Zaproponowali wymianę wystaw, wyrazili również chęć przyjęcia u siebie kaszubskiej taneczno-śpiewaczej grupy folklorystycznej i zorganizowania na Żmudzi kaszubsko-żmudzkiego festiwalu folklorystycznego. Mecislovas Sakalauskas jedną ze swoich prac wręczył o. Romanowi Deynie II Tydzień Kultury Żmudzkiej u-świetniła wystawa zdjęć Mecislovasa Sakalauskasa, prezentująca żmudzką i litewską sztukę ludową, m.in. przydrożne kapliczki i drewniane krzyże, stojące na Żmudzi co półtora kilometra, stąd nazwa - Kraj Krzyży, oraz koncert żmudzkiej kapeli folklorystycznej Ratai z Telsiai (stolicy Żmudzi). 20 października w Domu Pojednania o. Roman Deyna (dyrektor Domu), Brunon Synak (prezes ZKP) i Stasys Kasparavicius (przewodniczący Stowarzyszenia Kulturalnego Żmudzinów) podpisali deklarację o współpracy kaszubsko-żmudzkiej. Obie strony wyraziły gotowość organizowania spotkań muzealników, nauczycieli o-raz twórców ludowych, promowania i wymianę zespołów folklorystycznych. Chcą także inicjować współpracę żmudzkich i kaszubskich samorządów, popularyzować wiedzę o regionach. Ostatni punkt deklaracji mówi o stworzeniu centrum informacji o Żmudzi, które będzie służyć m.in. promowaniu kultury, edukacji, historii oraz pomagać w nawiązaniu współpracy z organizacjami na Żmudzi. Centrum miałoby funkcjonować w ramach Domu Pojednania, ale podlegać merytorycznej opiece Stowarzyszenia Kulturalnego Żmudzinów. (ij) W Rumi o „Pomeranii" Gościliśmy w Rumi. Na zaproszenie prezesa Kazimierza Klawitra z członkami oddziału Zrzeszenia Ka-szubsko-Pomorskiego spotkał się 17 września, w sali Miejskiego Domu Kultury, redaktor naczelny „Pomeranii" Edmund Szczesiak. Podczas zebrania, w którym uczestniczyło pięćdziesiąt osób, przedstawił zmiany dokonane ostatnio w miesięczniku, a także plany na najbliższe miesiące, wśród nich wprowadzenie wkładki dla szkół oraz rozszerzenie informacji z 2 życia Zrzeszenia. Zwłaszcza ostatnia jj wiadomość spotkała się z przychyl- ^ nym odzewem. O dotychczasowych | zmianach także wyrażano się pochleb- 2 nie. Mówiono, że do pisma zniechę- £ cały „długie wywody" oraz opóźnie- nia w ukazywaniu się miesięcznika i zawartych w nim informacji. Deklarowano zwiększenie liczby prenume- rowanych egzemplarzy oraz nadsyłanie korespondencji o działalności rum-skiego partu. sz Deklarowano nadsyłanie korespondencji o działalności rumskiego partu pomerania listopad 2000 59 pomerama Opiekuni miejsc męczeństwa Wojewoda pomorski Tomasz Sowiński wręczył Zarządowi Głównemu Zrzeszenia Kaszubsko-Pomor-skiego Złoty Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Walk i Męczeństwa, nadany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Zrzeszenie opiekuje się około tysiącem takich miejsc na Pomorzu Gdańskim. W jego imieniu pamiątkowy dyplom odebrał 26 września w Dworze Artusa w Gdańsku wi- ceprezes Tadeusz Gleinert, zaś medal wojewoda przypiął do sztandaru kaszubskiego. Na tym samym spotkaniu 96 kombatantom z Pomorza wręczono patenty Weteranów Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny. Po oficjalnej części spotkania goście wysłuchali krótkiego koncertu piose- "*> nek wojskowych w wykonaniu orkie- § stry gdańskiego Liceum Wojskowego. < fij) ^ Strefy ciszy Włodzimierza Łajminga Włodzimierz Lajming jest uznaną osobowością w gdańskim środowisku plastycznym. Od 1960 roku uczestniczy w ważnych prezentacjach sztuki polskiej w kraju (ponad 20 wystaw) i za granicą. Uczestniczył w tworzeniu życia kulturalnego Trójmiasta w latach 60. (był m.in. współtwórcą teatru Co To?), współuczestniczył w tworzeniu galerii Refektarz w Kartuzach. Tym razem uwadze odbiorców sztuki polecił 50 prac z zakresu malarstwa i rysunku. Ekspozycję zaprezentowała 5 października Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie. Wystawa stanowiła przegląd dorobku ostatnich 15 lat, okresu uważanego za najbardziej dojrzały w artystycznym życiu twórcy. Jest zarazem najpełniejszą prezentacją dokonań artysty w ostatnim czasie. Niewielki odcinek ekspozycji (20 prac, kilkadziesiąt szkiców rysunkowych i film-prezentowany w Sopocie, stanowiący autorską realizację) o-glądali widzowie Trójmiasta w galerii rysowników Nowa Oficyna podczas wystawy „Kaszubska Fudżijama" (czerwiec br.). Obydwu wystawom towarzyszył interesujący edytorsko album z tekstami krytycznymi Kazimierza Nowosielskiego i Edmunda Puzdrowskiego, wzbogacony wspomnieniami autora (wątek autobiograficzny dotyczy lat studenckich, jest wspomnieniem-hołdem dla prof. Juliusza Studnickiego, u którego studiował malarstwo). 60 Zalążkiem malarskiej i rysunkowej opowieści we wszystkich pracach prezentowanych w Sopocie (większość z nich należy do cyklu „Brama") są doznania estetyczne powiązane z kontaktem z naturą, z krajobrazem „miejsc nieodległych" - górą nad Jeziorem Białym koło Chmielna. Włodzimierz Lajming filmuje ją przez cały rok na przesmyku pomiędzy jeziorami Kło-dno i Białym. Rejestruje nastroje ciszy i zadumy. Utrwalona na taśmie wideo, w barwach zmieniających się pór roku, pojawia się w tle obrazów. Nasycenie krajobrazem wszystkich prac malarskich i rysunków przypomina, że źródłem inspiracji jest dla malarza otaczająca go przyroda. - Moje poznawanie zaczyna się od pejzażu, od ziemi - mówi Włodzimierz Lajming. - Ona stanowi duchowe dziedzictwo. Uwidacznia to artysta we wszystkich obrazach; krytycy dopatrują się w nich map tajemniczych. Choć mieszka w Gdańsku, czuje związek z kaszubszczyzną, gdzie ma (w okolicach Chmielna) swój drugi dom. Nadal istotny jest dla niego - jako dojrzałego artysty - pobliski „bezludny pejzaż", „błękit przestrzeni". Na obrazach układa się on w ciąg widoków - metafor w relacji natura - człowiek, co niejednokrotnie podkreślali krytycy (m.in. Adam Pawlak). Sopocka wystawa prac profesora Włodzimierza Łajminga jest plastycznym wydarzeniem jesieni. Całość przygotowana została w PGS przez kurator Annę Marko. Wystawa zbiegła się z 40-leciem artystycznej pracy malarza. Anna Mezar Drugie pokolenie W galerii Kurza Stopa przy Muzeum Historyczno-Etnograficznym w Chojnicach od 7 października przedstawia swą twórczość Błażej Ostoja-Lniski. Jest to kolejna wystawa chojnickiego muzeum z cyklu prezentacji młodych twórców związanych z regionem. Salę parteru wypełniają obrazy olejne, na piętrze eksponowane są litografie. Autor, urodzony w Czersku i absolwent Pomerania listopad 2000 Włodzimierz Lajming tamtejszego LO, studiował w ASP w Warszawie malarstwo pod kierunkiem prof. Rajmunda Ziemskiego i grafikę u prof. Władysława Winieckiego. Od ubiegłego roku jest asystentem w ASP na Wydziale Grafiki. Podczas otwarcia wystawy profesor tej uczelni Włodzimierz Szymański podkreślał wpływ sztuki ludowej na twórczość młodego artysty, Błażej jest bowiem synem znanego rzeźbiarza Włodzimierza O-stoja-Lniskiego. (ko) Błażej Ostoja-Lniski Nie święci garnki lepią Garncarskie tradycje w rodzinie Ryszarda Arkuszyńskiego z Człuchowa sięgają wieków. Garnki lepili pradziadek, dziadek i ojciec. Oficjalnie Arkuszyńscy mają zarejestrowany warsztat od 1981 r. Kiedy mieszkali w Damowie, w byłym powiecie miasteckim, ojciec Ryszarda zajmował się garncarstwem nieoficjalnie. A ponieważ nie było tam prądu, więc koło garncarskie poruszał nogą. Po przeprowadzeniu się do Człuchowa, Arkuszyńscy założyli warsztat w pobliskiej Polnicy. Dziś drogę do warsztatu jedynego w byłym województwie słupskim garncarza wska- zuje drogowskaz z glinianym garnkiem. - Pracowałem i dorabiałem sobie garncarstwem. Kiedy w 1991 r. zmarł tato, potem z garncarstwa zrezygnował mój brat, zostałem sam. Z konieczności musiałem się sam uczyć - wspomina Ryszard Arkuszyński. Dziś garncarz jest na swoim. Trudnej sztuki lepienia garnków, donic, amfor i innych glinianych naczyń nie musi już uczyć syna Jarosława, bowiem zdarza się, że uczeń przerasta mistrza. Jarek studiuje marketing i zarządzanie, ale już wie, że po studiach z braku pracy zajmie się garncarstwem. - Jarek ma lekką rękę do zdobienia naczyń. Ja tworzę kształt donicy, a on upiększają ozdobnikami. Największe formy to prace głównie Jarka - tłumaczy ojciec. Dzieła Arkuszyńskich zdobią sale muzeów, restauracyjne, biurowe, hotelowe hole. Ich pracy przyglądają się liczne wycieczki. Glinę dostają od znajomego z cegielni ze Starego Gronowa pod Debrznem. Ten sprowadzają aż z okolic Zielonej Góry. Poprzednio Arkuszyńscy sami kopali glinę w Polnicy. Przerabiali ją ręcznie, urabiając jak ciasto. Dziś pracę tę wykonuje specjalna maszyna. Rozrobiona glina trafia na koło garncarskie, poruszane elektrycznie. Trzeba nie lada zręczności, by z glinianej masy stworzyć przepiękną formę. - Poza tą maszyną do rozrabiania gliny i elektrycznego napędu koła, praca garncarza wygląda jak przed wiekami. Nasze wyroby wypalamy w piecu wybudowanym na wzór istniejących w średniowieczu. Piec opalamy drewnem sosnowym, które daje temperaturę ponad 1150 stopni - opisuje garncarz. Gliniane dzieła Arkuszyńskich nie czekają na klientów. Garncarze pracują na konkretne zamówienia. Szkoda tylko, że ich garnki nie są wykorzystywane, jak przed wiekami, w kuchni. Służą głównie do ozdoby. Konrad Remelski Wodowanie Netzla Na pokładzie „Daru Pomorza" przy skwerze Kościuszki w Gdyni 3 października odbyła się promocja książki Jana Netzla „Tak było... Wspomnienia rybaka". Była to już 61. promocja na „Darze Pomorza", zwana tu wodowaniem. Sam akt „wodowania" polegał na zanurzeniu róży w szampanie i skropieniu nim nowo wydanej książki. Organizatorami spotkania w morskiej scenerii byli Centralne Muzeum Morskie, rodzina autora i Oficyna Czec, jako wydawca wspomnień. Prowadzący imprezę Andrzej Zbierski, dyrektor Centralnego Muzem Morskiego, podkreślił, że książka jest kolejnym zapisem długiego trwania tradycji kaszubskiej. Wydawca, redaktor Wojciech Kiedrowski przypomniał, że publikacja ukazała się w 100-lecie urodzin i 20. rocznicę śmierci autora. Wspomnienia rybaka, brata słynnego pisarza Augustyna Necla, miały ukazać się w 1975 roku w Wydawnictwie Morskim, ale ostatecznie wydawnictwo z niewiadomych przyczyn zrezygnowało z publikacji. Praca garncarza wygląda jak przed wiekami pomerania listopad 2000 61 KLĘKA Wspominający autora członkowie rodziny i prof. Andrzej Ropelewski z Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni zapamiętali go jako człowieka niezwykle pracowitego, o bogatym doświadczeniu życiowym i wielu zainteresowaniach. Jego wspomnienia o środowisku rybaków przybrzeżnych spisane zostały z wręcz buchalteryj-ną skrupulatnością, bez literackiego u-barwiania znamiennego dla pisarstwa Augustyna Necla. Dlatego też jego zapiski są szczególnie cennym materiałem źródłowym dla historyków i czytelników poszukujących autentycznych świadectw o życiu kaszubskich rybaków. Konkurs fotograficzny Oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego w Leśniewie wraz ze współorganizatorami przygotowuje I Konkurs Fotograficzny „Kaszubska Jesień - Barwy". Prace (maksymalnie 5 kolorowych zdjęć o wymiarach: od 13 x 18 cm do 30 x 40 cm) należy przysyłać do 14 listopada pod adresem: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomor-skie oddział Leśniewo, ul. Leśna 8, 84-106 Leśniewo, tel. kontaktowy 673 89 46 lub 673 89 94. Każde zdjęcie powinno być na odwrocie opatrzone godłem oraz zawierać informację o wieku autora, a w dołączonej kopercie podpisanej godłem powinny znajdować się: imię, nazwisko i adres autora oraz informacja o miejscu i czasie wykonania fo- Chociaż autor w znakomity sposób ukazał wiele elementów kaszubskiej specyfiki rodziny i środowiska rybaków, to rzadko na kartach książki pojawia się słowo kaszubskie. Kaszub-szczyzny zabrakło również w oficjalnej części promocji wspomnień. Dopiero podczas spotkania towarzyskiego można było usłyszeć kaszubski, którym ze swadą rozmawiali córki i synowie Jana Netzla. Takie obrazki, wbrew powszechnemu przekonaniu, wcale nie należą do rzadkości. Wiele kaszubskich rodzin po prostu wciąż uznaje rodną mowę za język domowy, przypisany jedynie do prywatności. „Tak było...". I tak jest nadal. s.j. tografii. Prace będą rozpatrywane w dwóch kategoriach wiekowych: 11 -16 lat oraz powyżej 16 lat. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi 21 listopada. Naj lepsze prace zostaną nagrodzone. Poza tym z nagrodzonych i wyróżnionych prac (ok. 30 zdjęć) zostanie u-tworzona galeria objazdowa. Wystawa zdjęć konkursowych wraz z wręczeniem nagród odbędzie się w Leśniewie. Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do bezpłatnego wykorzystania zdjęć w materiałach informacyjnych i reklamowych wystawy i gminy. Nadesłane fotografie stają się własnością organizatorów. Na warunki regulaminu autor wyraża zgodę z chwilą nadesłania prac. Nowy rok klubu Pomorania 11 października w kaszubskiej tawernie Mestwin odbyło się walne zebranie Klubu Studenckiego Pomorania. Klubowicze podsumowali rok akademicki 1999/2000, udzielając kończącemu kadencję zarządowi a-bsolutorium. Klub w minionym roku akademickim działał wyjątkowo prężnie. Jego członkowie zaczęli wydawać dwa biu-letynowe pisemka - „Pomoranię" i „Odrodę", spotkali się z wieloma o-sobami świata nauki, literatury i kultury. odbyli trzy wanogi (jedną rowerową po północy Kaszub i dwie samochodowe - śladami Słowińców i pod hasłem: „Życie codzienne na Kaszubach na przełomie XIX i XX wieku"), tradycyjnie zorganizowali już wojewódzki Konkurs Wiedzy o Pomorzu i wręczyli Medale Stolema, uczestniczyli też w obozie dziennikarskim w Tuchomiu koło Bytowa i w Starbieninie. Na nowy rok akademicki wybrano nowe władze. O funkcje prezesa klubu ubiegało się dwóch kandydatów: Grzegorz Jarosław Schramke (student III roku filologii polskiej Uniwersytetu Gdańskiego) oraz Paweł Trawic-ki (III rok politologii Uniwersytetu Gdańskiego). Prezesem klubu na rok akademicki 2000/2001 został Grzegorz Jarosław Schramke. Uroczystego przekazania Pierścienia Świętopełka - symbolu „władzy" w Pomeranii - dokonał ustępujący prezes Zbigniew Sobisz (V rok wydz. mechanicznego Politechniki Gdańskiej). Podczas zebrania zostali wybrani również pozostali członkowie zarządu: Paweł Trawicki (zastępca prezesa), Agnieszka Pokrzywnicka (skarbnik), Agnieszka Kolmetz (sekretarz), Iwona Joć i Paweł Szczypta (gospodarze checzy) i Zbigniew Sobisz. Wybrano też nową komisję rewizyjną. Życzymy kontynuowania najlepszego dorobku klubu i jego wzbogacenia. Jarosław Rumel Czarnowski „Tak było..." na promocji książki 62 pomerania listopad 2000 wm■ W SKRÓCIE S 1 • Podczas XIX Krajowego Zjazdu 1 w 're c n * CVI w -— C\J 1 Polskiego Towarzystwa Historii Medycyny i Farmacji w Poznaniu (22-24 września br.) Jerzy Nacel z A-kademii Medycznej w Gdańsku wygłosił referat „Zarys dziejów ap- 1 3 re "O OJ c 0) N słownie złotych Wpłacający na rachunek: Redakcja „Pomerar ul. Straganiarska 20 80-837 Gdańsk BIG BG IV O/Gdań podpis przyjm. Wypełnić na odwrocie tekarstwa kartuskiego". Autor przedstawił dzieje typowej apteki pomorskiej, głównie na przykładzie istniejącej w Kartuzach w latach 1919-1945 Apteki pod Orłem. Jej "O <5 J o o. "N datownik właścicielem był niemiecki farmaceuta Daniel Christ. s.j. • Do końca września trwała w Muzeum - Kaszubskim Parku Etnograficznym we Wdzydzach Kiszew- 3 C 3 ■C O (0 h. c » E— ^ r= I W (0 i skich wystawa prac Ewy Beyer-Formeli, pokazująca jej czterdziestoletni dorobek. Jubileuszową wystawę zaprezentowano w chacie z Pogódek. Właśnie w tej wsi w 5 0 1 <0 6 « słownie złotych Wpłacający na rachunek: Redakcja „Pomerar ul. Straganiarska 20 80-837 Gdańsk BIG BG IV O/Gdań podpis przyjm. Wypełnić na odwrocie i okolicach spędziła artystka wiele lat. Monumentalną twórczość w kamieniu, rzeźbę w drewnie, uzupełniały rysunki. • Prace szesnastu kociewskich rze- Jć 0) c o TJ O "n datownik źbiarzy ludowych pokazano (maj -wrzesień) w KPE. W chałupie ze Szczodrowa mieniły się kolorystyką rzeźby Alfonsa Paschilke, Jana Giełdona, Stanisława Rekowskie- 3 b. c i) ?=s * r- • C/) (0 8 go, Andrzeja i Leszka Bączkowskich, Zygmunta Bukowskiego, A-lojzego Dmochewicza, Henryka Drozdowskiego, Teodora Kałus-kiego, Reginy Matuszewskiej, Wła- C RS n (0 "O JC 0) c o "O słownie złotych Wpłacający na rachunek: Redakcja „Pomerar ul. Straganiarska 20 80-837 Gdańsk BIG BG IV O/Gdań podpis przyjm. Wypełnić na odwrocie dysława Proroka, Alojzego Stawowego, Jana Wespy, Jerzego, Edmunda i Rajmunda Zielińskich. • 29 września w Muzeum Rybołówstwa w Helu otwarto wystawę fo- O "n datownik tograficzną Grzegorza Klatki, dokumentującą codzienność oraz trud pracy rybaków i ich rodzin na Półwyspie Helskim. Zdjęcia, które złożyły się na cykl „Feszerejó", wykonał c D ~ cvi <2 . tfi V 2 1 autor na przełomie maja i sierpnia 1998 r. • 1 października w Amalce nad Jeziorem Gowidlińskim - bazie Ka-szubsko-Pomorskiego Stowarzyszenia Żeglarstwa odbyło się zakończenie sezonu żeglarskiego. K (0 ■o je a> c o słownie złotych Wpłacający na rachunek: Redakcja „Pomerar ul. Straganiarska 20 80-837 Gdańsk BIG BG IV O/Gdań nr 11601322-664390 podpis przyjm. Vypełnić na odwrocie O "n _ datownik Domerania listopad 2000 -O £ O. — (0 Ił 85 N ~ c © gN 2 "D i 3 - © 01 3 tt 3 o CL 3 C 3 CD "D £ o. — © Ił N ^ c ® lf Ii - © ^ 3 N 3 a 3 C 3 CD O. O "0 £ o. — © fł 85 2 Tl i 3 - © 01 3 N 3 O CL 3 C 3 © Q_ O 3 C 3 © c o CL 3 C 3 -n © i o. c — © "O £■ a 3 gl n ^ c © g" 0 •-Tl ' 3 * i 01 3 N. 3 a o 3 c 3 a> 3 § CL O -© a 2. 5T 3 Tl £ C O 3 3 g> © c 3 © 3 c 3 3 € f & 5 R 3 © 3 Tl O 3 9 3 3 I i "O —* © 3 c 3 © -© 3 "0 O 3 © 3 o "2. klęka Z PRASY • Trzynasty numer „Biuletynu Historycznego" Lęborskiego Bractwa Historycznego poświęcony jest więźniom obozu Stutthof, uczestnikom Marszu Śmierci w 55. rocznicę 0-wego tragicznego wydarzenia. Znalazły się w nim dwa artykuły - dr. Bogdana Libicha („Lębork na szlaku marszu śmierci więźniów KL Stutthof), Joanny Schodzińskiej i Grażyny Przykuckiej („Losy ewakuowanych więźniów KL Stutthof na terenie ziemi lęborskiej") oraz relacja byłego więźnia obozu Janusza Leleno. (ij) • Ukazał się pierwszy numer „Zeszytów Kwidzyńskich", w całości poświęcony plebiscytowi na Powiślu, stąd jego główny tytuł - „Plebiscyt na Powiślu - 11 lipiec 1920 rok". Artykuły przybliżają współczesnym mieszkańcom miasta i powiatu wciąż dającą o sobie znać przeszłość regionu, piękne tradycje polskiej pracy organicznej i zmagań o przyłączenie do Polski w 1920 r. .Zeszyty" powołało Towarzystwo Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej. Kilkuosobowemu komitetowi redakcyjnemu przewodzi Henryk Michalik. (J.B.) • W październikowym „Pielgrzymie" (nr 21) redakcja zamieściła rozmowę Anny Mazurek z ks. Jackiem Dawidowskim, proboszczem parafii w Chojnicach, o kaszubskiej pielgrzymce do Ziemi Świętej. Tekst „Kaszubskie czytanie piątej ewangelii", opatrzony kolorowymi fotografiami, w całości o-pisuje szczegóły i atmosferę pielgrzymki. Ksiądz proboszcz wspominając podróż na uroczystość poświęcenia tablicy z kaszubskim „Ojcze nasz" w jerozolimskim kościele Pater Noster, powiedział: „chociaż większość pątników pochodziła z Kaszub, byli obecni także ci, którzy nie wywodzą się z tej ziemi. Wystarczy spojrzeć na moją grupę, w której zawiązały się liczne więzi sympatii i przyjaźni nie tylko między Kaszubami (...)". s.j. pomerania listopad onnn Informator regionalny Nabożeństwa kaszubskie MSZE ŚWIĘTE W każdą niedzielę Gniewino, kościół św. Józefa Robotnika, g. 7.30, ks. Marian Miotk Raz w miesiącu Wygoda, gm. Stężyca, kościół św. Józefa, pierwsza niedziela, g. 11.00, ks. Bogdan Drozdowski Gdynia Cisowa, ul. Kcyńska 2, kościół Przemienienia Pańskiego, pierwsza niedziela, g. 14.00, ks. Stanisław Megier Gdynia Wielki Kack, ul. Źródło Marii 18, kościół św. Wawrzyńca, druga niedziela, g. 8.00, ks. prałat Ryszard Kwiatek Gdańsk, zaułek Z. Zappio, kaplica kościoła św. Jana, druga niedziela, g. 11.00, ks. Waldemar Naczk; po mszy spotkanie w Domu Kaszubskim, ul. Straganiarska 21-22 Rumia, druga lub trzecia niedziela, kolejno w kościołach: św. Krzyża (ul. Kościelna 30), g. 12.30, św. Józefa i św. Judy Tadeusza (ul. Podgórna 1),g. 14.00, oraz NMP Wspomożenia Wiernych (ul. Świętojańska 1) i św. Jana z Kęt (ul. Stoczniowców 23), g. 14.30, ks. Stanisław Megier Lipusz. kościół św. Michała Archanioła, trzecia niedziela, g. 15.00, ks. Władysław Szulist Gdynia Babie Doły, ul. Rybaków 2A, kościół MB Licheńskiej i św. Jerzego, ostatnia niedziela, g. 12.15, ks. Edmund Skierka Wejherowo, ul. Sobieskiego róg ul. 3 Maja, kościół św. Stanisława Kostki, ostatnia niedziela, g. 12.30, ks. Zenon Pipka Gdańsk Piecki Migowo, ul. Piecewska 9, kościół Bożego Ciała, ostatnia niedziela, g. 14.00, ks. Wojciech Chistowski i ks. Roman Skwiercz Kościerzyna, ul. Kościelna 5, kościół Trójcy Świętej, ostatnia niedziela, g. 18.00, ks. prałat Marian Szczepiński i ks. Andrzej Draws Żukowo, ul. Klasztorna 4, kościół Wniebowzięcia NMP, ostatnia niedziela, g. 18.00, ks. Piotr Gruba Gdańsk Przymorze, ul. Zwycięzców 19, kościół NMP, pierwszy wtorek, g. 19.15, ks. Waldemar Naczk; po mszy spotkanie w salce parafialnej Raz w kwartale Lębork, ul. Basztowa 8, kościół św. Jakuba, pierwsza niedziela kwartału, g. 15.00, ks. Alfons Formela Bytów, pl. Kardynała Wyszyńskiego, kościół św. Katarzyny i św. Jana Chrzciciela, trzecia niedziela kwartału, g. 13.00 Słupsk, ul. Dominikańska 9, kościół św. Jacka, druga niedziela drugiego miesiąca kwartału, g. 14.00, ks. Roman Skwiercz; po mszy spotkanie w oddziale ZKP, ul. Jaracza 6 RÓŻANIEC Lubiana, gm. Kościerzyna, kościół św. Maksymiliana Marii Kolbego, 16. dnia miesiąca po mszy o g. 15.00, gdy jest to niedziela lub święto, a o g. 18.00, gdy jest to dzień powszedni, organizują: F. Baska-Borzyszkow-ska i J. Karcz Członkowie ZKP w parlamencie Senat Kazimierz Kleina, AWS, 76-200 Słupsk, ul. Lutosławskiego 33, tel./fax 0-59/842-68-98, pon.-piąt. 10-14; ponadto biura w Gdańsku i Lęborku Donald Tusk, UW, wicemarszałek Senatu, 80-866 Gdańsk, ul. Gdyńskich Kosynierów 11, tel. 305-20-90, fax 305-25-50, e-mail; biuro@ gdansk.uw.org.pl; pon.-piąt. 10-17 Edmund Wittbrodt, AWS, minister edukacji narodowej, 80-855 Gdańsk, Wały Piastowskie 24, pok. 131, tel. 305-34-08, fax 305-34-11, pon., wt. iczw. 11-16 Sejm Jerzy Barzowski. AWS, 76-200 Słupsk, ul. Jedności Narodowej 2,1 p., tel./fax 0-59/842-65-98, pon.-piąt. 9-15.30; ponadto biura w Bytowie, Człuchowie. Lęborku, Miastku i Ustce Jerzy Budnik, AWS, 84-200 Wejherowo, pl. Wejhera 15,1 p., tel. 672-77-00, tel./fax 672-77-18, e-mail: Jerzy.Budnik(a;sejm.gov.pl; pon.-piąt. 9-15.30; ponadto biuro w Pucku Jan Kulas, AWS, 83-100 Tczew, ul. Podmur-na 11, tel. 531-24-44, pon. 13-15, wt. 12-18, śr. 15-17 i piąt. 13-17; ponadto biuro w Starogardzie Gdańskim Jacek Rybicki, AWS, 80-855 Gdańsk, Wały Piastowskie 24, pok. 131, tel. 305-34-10, fax 305-34-11, pon., wt. i czw. 11 -16, dyżur posła: pon. 11 -16; ponadto biura w Pucku i Wejherowie Jan Wyrowiński, UW, 87-100 Toruń, ul. Piekary 37-39, tel. 0-56/652-14-22, tel./fax 0-56/622-16-65, e-mail: Jan.Wyrowińskie sejm. gov.pl; pon.-piąt. 9-15; ponadto biura w Brodnicy, Chełmnie i Grudziądzu Zespoły kaszubskie (podano nazwiska kierowników zespołów) Pieśni i tańca 80-297 Banino (SP), gm. Żukowo, tel. 681-89-20, Kaszubskie nutki, G. Bychowska 89-632 Brusy, ul. Dworcowa 18 (MDK), tel. 0-52/398-24-98, Krebane (9 grup wiekowych), M. Czarnowski 77-100 Bytów, ul. Wojska Polskiego 12 (MDK), tel. 0-59/822-25-44, Bytów, J. Stec 84-312 Cewice, ul. Węgrzynowicza 1 (GOK), tel. 0-59/861-14-90, Mareszczi, M. Sucharska 83-333 Chmielno, ul. Gryfa Pomorskiego 20 (GOKSiR), tel. 684-22-05, Chmielanie, M. Leszczyńska, tel. 684-21-52 89-600 Chojnice, ul. Igielska 8 (Schronisko dla Nieletnich), tel. 0-52/397-21-61, Kaszuby (2 grupy wiekowe), W. Langowski • ul. 31 Stycznia 21-23 (SP 1), tel. 0-52/397-50-39, Bławatki. L. Karasiewicz i K. Maliska 81 -356 Gdynia, ul. Starowiejska 30 (muzeum i oddz. ZKP). tel. 621-90-73, Gdynia, S. Tem-pski, tel. 620-27-18 83-342 Kamienica Królewska (SPiG), gm. Sierakowice, tel. 681-92-02, Koseder, G. Dawidowska 83-440 Karsin, ul. Strażacka 1 (DK), tel. 687-31-18, Mareszka, M. Bal, tel. 687-36-36 83-300 Kartuzy, ul. Gdańska 15, tel. 681-46-47, Kaszuby, F. Kwidziński, tel. 681-23-17 Kniewo (dawna SP, Koło Gospodyń Wiejs-kich).84-252 Zamostne, gm. Wejherowo, Knie-wiacy, K. Klawikowska, tel. 676-63-07 83-400 Kościerzyna, ul. Długa 31 (KDK), tel. 686-62-50, Kościerzyna, R. Knitter, tel. 686- 37-65 • ul. Mestwina II3 (SP3 i G3), tel. 686- 38-67 i ul. Tkaczyka 1 (MDK), tel. 686-32-00, Młoda Kościerzyna, J. Wera 77-130 Lipnica, ul. Strażacka 5 (OSP), tel. 0-59/821-83-98, Goche (3 grupy wiekowe), A. Cyra i D. Prondzińska pomerania listopad 2000 65 84-242 Luzino, ul. Szkolna 13 (SP), tel. 678-20-14, Luzihskie dzwoneczki, A. Klinkosz Nowy Klińcz (SP), 83-400 Kościerzyna, tel. 686-35-14, Kaszebsczi nóte, K. Freda 77-124 Parchowo, ul. Kartuska 5 (GOK), tel. 0-59/821 -44-58, Modraki, W. Kapiszka 77-121 Pomysk Wielki (SP), gm. Bytów, tel. 0-59/823-13-79, Sekrete, M. Klasa 84-219 Rozłazino, ul. Długa 21 (SP),gm. Łęczyce, tel. 678-99-14, Gminny, A. Formela 84-230 Rumia, ul. Rodziewiczówny 10 (SP8 i G1), tel. 671-07-90, Modróczczi. A. Korman i J. Pawłowska 83-340 Sierakowice, ul. Kartuska 27 (GOK), tel./fax 681-62-14, Sierakowice, Z. Miotk 83-322 Stężyca, ul. Abrahama 2 (SPiG), tel. 684-33-10, Niezabótki, I. Karcz 83-010 Straszy n, ul. Starogardzka 16 (SPiG), gm. Pruszcz Gdański, tel. 682-89-66, Szkolny. B. Biedrzycka, tel. 682-00-57 77-143 Studzienice, ul. Brzozowa 7 (SPiG), tel. 0-59/821-65-28, Purtce, B. Szroeder Tuchlino (SP), 83-340 Sierakowice, tel. 681 -65-04, Tuchlińskie skrzaty. J. Baska 77-133 Tuchomie, ul. Sobieskiego 16 (GOK), tel. 0-59/821-56-95, w. 23, Gzube (3 grupy wiekowe). L. Tryba, tel. 0-59/821-57-22 83-330 Żukowo, ul. Gdańska 52 (UG), tel. 685-84-14, Bazuny (2 grupy wiekowe), R. Re-gliński, tel. 685-87-91 Inne Bojano, ul. Wybickiego 38 (SPiG). 84-807 Ko-leczkowo, gm. Szemud, tel. 676-01-12, Checz, taneczny, T. Dargacz, tel. 676-02-02 80-209 Chwaszczyno, ul. Oliwska 77 (OSP), gm. Żukowo, tel. 552-80-98, Stoleme, wokalno-instrumentalny, T. Fopke, tel. 552-87-22 Czyczkowy, ul. Główna 18 (WDK), 89-632 Brusy, tel. 0-52/398-24-69. Zaboracy. teatralny, D. Miszczyk, tel. 0-52/398-24-62 84-208 Kielno, ul. Oliwska 12 (WOK), gm. Szemud, tel. 676-07-29. Kaszubia, chór. K. Treder, tel. 676-07-60 84-807 Koleczkowo, ul. Wejherowska 24 (SPiG), gm. Szemud, tel. 676-01-08, Kolecz-kowianie wokalny, T. Dargacz 77-135 Kramarzyny (SP i WOK), gm. Tuchomie. tel. 0-59/821-55-21, Fantazja, muzyczny, T. Grzonka 84-300 Lębork, ul. Czołgistów 5 (oddz. ZKP), tel. 0-59/862-14-04, Lewino. wokalny, J. Formela, tel. 0-59/862-77-10 84-206 Nowy Dwór Wejherowski (SP), gm. Wejherowo, tel. 672-82-06, Szkolny, teatralny. J. Rybant 83-304 Przodkowo, ul. Sportowa 1 (SPiG), tel. 681-97-93, Szkolny, taneczny, K. Zelewska. tel. 681-97-84 84-100 Puck, pl. Wolności 1 (oddz. ZKP), Klęka, kapela, W. Witkowski, tel.673-16-52 84-121 Swarzewo, ul. Ks. Pronobisa 11 (sołectwo i oddz. ZKP), gm. Puck, tel. 674-09-08, Swórzewo, wokalny, E. Górnik, tel. 674-14-88 83-441 Wiele. ul. Wicka Rogali 4-7 (SPiG), gm. Karsin, tel. 687-34-96, Źródełko, teatralny, T. Izby pamięci i regionalne (podano nazwiska opiekunów placówek) 77-138 Borowy Młyn, ul. Kaszubska 1 (SPi G), gm. Lipnica, tel. 0-59/821-85-37, Historyczna (L. Żmuda-Trzebiatowska) Brusy, ul. Dworcowa 18 (MDK), tel. 0-52/398-24-98, Regionalna 86-122 Bukowiec, ul. Ceynowy 14 (UG), tel. 0-52/331-75-15. Regionalna (L. Grzonkowska) Bytonia. ul. Szkolna 2 (SP), 83-210 Zblewo, tel. 588-43-84. Kociewska regionalna 77-116 Czarna Dąbrówka (SP). tel. 0-59/821 -24-62. Armii Krajowej (J. Trzebiatowski) Gorzędziej, ul. Tczewska 12 (SP). 83-120 Subkowy, tel. 536-85-61, H. Stangenberga Jaglie, 89-632 Brusy. tel. 0-52/398-23-74, Rzeźby i malarstwo J. Chełmowskiego Jastarnia, ul. Rynkowa 10, tel. 675-23-04, Chata rybacka, VII i VIII: wt.-niedz. 14-19 (M. Selin) 84-104 Jastrzębia Góra, ul. Bałtycka 28 (O-środek .Bałtyk"), gm. Władysławowo, tel. 674-95-83. Marszałka J. Piłsudskiego (D. Lis) 83-440 Karsin, ul. Długa 167 (SPiG). tel. 687-31-79, Regionalna pamiątek Kartuzy, os. Wybickiego 33 (SP 5), tel. 681-11-54, A. Majkowskiego i Regionalna (B. Zieliński i A. Hiler) • ul. Gdańska 15, tel. 681-46-47, Pamiątek zespołu Kaszuby (F. Kwi-dziński) Kętrzyno (poddasze kaplicy Pater Noster, pod opieką SP). 84-223 Linia, tel. 676-85-77, Regionalna (E. Bednarek i G. Bronk) Kłączno (dawna SP). 77-143 Studzienice, tel. 0-59/821-40-22, Szredrów (S. Szroeder) Kosobudy. ul. Szkolna 20 (SP), 89-632 Brusy, tel. 0-52/398-31-20, Regionalna Kościerzyna, ul. Skłodowskiej-Curie 19 (SP 6 i G1), tel. 686-34-34, Księdza B. Sychty 84-110 Krokowa, ul. Zamkowa 1, tel. 673-77-06. Pamięci Polaków pomordowanych i represjonowanych przez III Rzeszę 83-424 Lipusz. ul. Wybickiego 27 (SPiG). tel. 687-45-11, Pamięci narodowej Lizaki. 83-406 Wąglikowice, gm. Kościerzyna, tel. 686-68-86. Rzeźby H. Trzecińskiego i ludowe oraz zbiory etnograficzne 84-242 Luzino, ul. Szkolna 13 (SP). tel. 678-20-14, Regionalna (F. Sikora i-M. Mielew-czyk) 84-216 Łebno (dawna SP), gm. Szemud, tel. 676-18-97. Gminna regionalna; druga i czwarta niedz. miesiąca, 14-17 (S. Belgrau) 83-041 Mierzeszyn, gm. Trąbki Wielkie, Zbiory etnograficzne i rzeźby Z. Bukowskiego Mojusz (SP), 83-334 Miechucino, gm. Sierakowice, tel. 681-66-99, IX-VI, Regionalna 84-351 Nowa Wieś Lęborska, ul. Polna 9 (SPiG), tel. 0-59/861-21-45, Więźniów Stutt-hofu • Obrazy A. Kreffta i rzeźby J. Redźko Osłonino, 84-122 Żelistrzewo, gm. Puck, Zbiory rybackie i etnograficzne (K. Garstkowiak) Ostrzyce (Punkt IT), 83-311 Goręczyno, gm. Somonino, tel. 684-16-12, Kaszubska 83-251 Pinczyn. ul. Sportowa 8 (SPiG), gm. Zblewo, tel. 588-45-82. Kociewska 83-236 Pogódki (SP), gm. Skarszewy, tel. 588-11-76, Pamięci Szturmowskich 77-320 Przechlewo, ul. Szkolna 4 (SPiG), tel. 0-59/833-43-26, Etnograficzna 83-304 Przodkowo, ul. Kartuska 21, tel. 681-96-98, Strażacka (W. i L. Deykowie) 83-331 Przyjaźń (SPiG), gm. Żukowo, tel. 681-80-21, Regionalna 86-123 Przysiersk (SP), gm. Bukowiec, tel. 0-52/332-27-23, Regionalna Puck, ul. Morska 13, tel. 673-29-72, Zbiory rybackie J. Budzisza (A. Budzisz) Rąb (SP), 83-305 Pomieczyno. gm. Przodkowo, tel. 681-50-77, Stóró checz Redkowice (SP), 84-351 Nowa Wieś Lęborska. tel. 0-59/861 -22-31. TOW .Gryf Pomorski" 84-219 Rozłazino. ul. Długa 21 (SP), gm. Łęczyce, tel. 678-99-14, Tradycji szkoły i Marszu śmierci (M. Miotk) Rumia, ul. Mickiewicza 19 (MDK), tel. 671-07-37, Wystawa .Dzieje Rumi", pon.-piąt. 9-19 66 Pomerania listopad 2000 83-340 Sierakowice, ul. Kartuska 27 (GOK), tel./fax 681-62-14, Muzealna Ziemi Sierako-wickiej (I. Kulwikowska) • ul. Kubusia Puchatka 2A (SP), tel. 681-62-34, IX-VI, Regionalna Skarszewy, pl. Zamkowy 4 (MGOK), tel. 588-25-04, J. Wybickiego Sławoszyno (GOK), 84-110 Krokowa, tel. 673-71-93, Regionalna im. F. Ceynowy Słupsk, ul. Lutosławskiego 23 (SP 1), tel. 0-59/842-55-01, Martyrologii dzieci polskich • ul. Sobieskiego 2 (SP 4 i G 2), tel. 0-59/843-22-02, Historyczna (E. Michałowska) Smolno (OSP, pod opieką SP), 84-122 Żeli-strzewo, gm. Puck. tel. 673-88-22, Regionalna Starogard Gdański, szkoły: ul. Chojnicka 70, tel. 562-25-48, al. Jana Pawła II 4, tel. 562-20-81 i ul. Sobieskiego 6, tel. 562-22-49, Martyrologii i walki Kociewia 84-107 Starzyno. ul. Żarnowiecka 22 (SPiG), gm. Puck, tel. 673-87-76, Muzealna im. J. Drzeżdżona (M. Redlin) 83-120 Subkowy, ul. Zamkowa 2 (SPiG), tel. 536-85-66, Historyczna Władysławowo, ul. Morska 6, tel. 674-06-85, Generała J. Hallera i jego żołnierzy Załakowo (SP), 83-342 Kamienica Królewska, gm. Sierakowice, tel. 681-92-22, Regionalna, IX-VI (A. Dworzaczek) Audycie____ Na botach e w borach Polskie Radio Gdańsk, fale: 103,7 MHz, niedz., g. 8.05-9.00 Polskie Radio Koszalin, fale: pow. bytowski 103,1 MHz, pow. lęborski 91,10 MHz, pow. słupski 95,30 MHz. co druga niedz., g. 21.30-22.00 Radio Weekend Chojnice, fale: pow. bytowski 105,8 MHz, pow. chojnicki 99,30 MHz, niedz., g. 8.05-9.00 i pon.. g. 17.05-18.00 Małe ojczyzny Polskie Radio Gdańsk, fale: 103,7 MHz, trzeci czwartek miesiąca, g. 21.05-21.55 Pomorskiej ziemi skarbnica Polskie Radio Gdańsk, fale: 103,7 MHz. w jeden czwartek miesiąca, g. 23.05-24.00 Rodno zemia Telewizja Polska, gdański progr. II i III, niedz., g. 8.25-8.45 i gdański progr. III, pon., godz. 23.35-23.55 Magazyn kociewski Telewizja Polska, gdański progr. II i III, druga niedz. miesiąca, g. 8.00-8.25 Sprzedają „Pomeranię" _ Kioski i inne punkty Ruchu Brodnica, Duży Rynek Brusy. ul. Młyńska 4 Bydgoszcz, ul. Długa 11, salon prasy • ul. Kruszwicka, salon prasy w King Cross • ul. Magnuszewska 6, salon prasy w Trzech Muszkieterach, • ul. Nakielska 151 Chojnice, ul. Prochowa 28 • ul. Sportowa 5 • ul. 31 Stycznia 21 • ul. Świętopełka 5 Czersk, dworzec PKP Grudziądz, ul. Wybickiego 38. salon prasy Koronowo, ul. Dworcowa 12 • ul. Hoffmana 46 • pl. Zwycięstwa 8 Sępólno Krajeńskie, pl. Wolności 1 Toruń. ul. Grudziądzka 45 i 162 • Rynek Staromiejski 36-38 • ul. Wielkie Garbary 18 Księgarnie Bytów, ul. Wojska Polskiego 12, Conrad Chojnice, ul. Kościuszki 6, Wiedza Gdańsk, ul. Grobla I 13, Fantom Press • ul. Grobla II12-14D • al. Grunwaldzka 99-101, Po schodkach • ul. Korzenna 33, PWN • ul. Łagiewniki 56. Ossolineum • ul. Partyzantów 74, skład Centrum II • ul. Pilotów 3, Cztery Róże • ul. Piwna 25-26, Silva Rerum • Podwale Grodzkie 8, Empik • Targ Węglowy 2, Oświatowa • ul. Wita Stwosza 55, Literka Gdynia, ul. Chwaszczyńska 22, Reprint • pl. Konstytucji 1, Asteriks • ul. Obr. Wybrzeża 11, Morska • ul. Świętojańska 1, Fantom Press • ul. Świętojańska 47. Literacka Jastarnia, ul. Ks. Sychty 45, Wielki Błękit Kościerzyna. Rynek 14, Dom Książki Łeba, ul. Kościuszki 69. H. i B. Klińscy Puck, pl. Wolności 33, im. A. Abrahama Szczecin, ul. Sikorskiego 7, Literacka Wejherowo, ul. Sobieskiego 260, Remus Sklepy i inne placówki Gdańsk, Długie Pobrzeże 11, Bówka • ul. Szewska 1-4, kaszubski Jastarnia, ul. Ks. Stefańskiego 27, U Justyna Kartuzy. Rynek 2, Agencja turystyczna Kosakowo, ul. Żeromskiego, kiosk J. Karszni Lębork, ul. Orzeszkowej 2. Handel przedmiotami kultury chrześcijańskiej. G. Miks Lipusz, ul. Młyńska 12, kiosk w GOKSiR Łeba. ul. Wysockiego 4, Turystyka i handel, B. Kliński Ostrowo, ul. Zabytkowa 20, spożywczy Puck, ul. Morskiego Dywizjonu Lotniczego 7, piekarnia I. Brzóski Starogard Gdański, ul. Zielona 14, Agencja Promocja Kow. - Adres redakcji: Straganiarska 20-22, 80-837 Gdańsk tel.: 301-90-16, 346-27-23 fax 346-26-13 e-mail: zk-p@free.ngo.pl Konto: BIG BG IV Oddz. Gdańsk 11601322-664390-132 Redakcja: Stanisław Jankę, Iwona Joć, Krystyna Puzdrowska (zastępca redaktora naczelnego), Edmund Szczesiak (redaktor naczelny), Ewa Judycka (korekta), Elżbieta Wasiluk (łamanie) Kolegium: Józef Borzyszkowski, Cezary Obracht-Prondzyński, Stanisław Pestka, Dariusz Piasek, Jerzy Samp, Brunon Synak, Donald Tusk, Tomasz Wicherkiewicz Projekt graficzny: Ireneusz Ty bel Wydawca: Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Druk: Drukarnia Oruńska, Gdańsk ul. Świętokrzyska 47a Redakcja zastrzega sobie prawo skracania artykułów oraz zmiany tytułów. Prosimy o przekazywanie materiałów na dyskietkach (preferowane *.txt) Prenumerata „Pomeranii" w I półroczu 2001 r. wynosi: w kraju - 27 zł (1 egz. 4,5 zł); za granicę - 81 zł; kwartalnie w kraju - 13,5 zł; za granicę - 40,5 zł Pomerania listopad 2000 67 skopicą ŚMIECHU Widzy mięso, ie.. Kóżdi czas mó swojech swiatech Wezgódczi Jeden le je zort swiatech odwiecznych a wiecznech. To są swiati kós-celny. Króm nich jednak przez nasze dzeje przewijó so riga swiatech nie przez Kóscół stanowionych, le ta-czich, co to jich czase do chwałę we-niosłe. a chwałajichrazaz nemi czasami przemia. Zaró pó dredżi wojnie swiati kóscelny bele wenekóny ze szkoła urzadów,z nazwaniszasejów a z wezwani rozmajitech kół a órga-nizaceji, co póza bramami kóscoła miałe swoje dzejanie. Nawetka w nie-kternech pósłesznech domóctwach swiati kóscelny bele weniosłi na psza-ter abó do sklepu, bó so w tSch no-wech ramach tak jakosz nie miesce-le. Jich plac na indijską móda zajałe „swiati krowę", ale w ledzczim wce-lenim. Bełe jich benómni trze zorte. Nóweźszi zort to ten, co we Warszawie miół swoja óbóra, a so pas pó całi Polsce. Dredżi zort miół óbóra we wójewódzczim miesce a so pas we województwie. Trzecy zort nech swiatech krów miół wida powiatową a z ti muszół miec dosc. Pierszi zort so dół ódjic, a ne swóje ódjimczi rozes- łać pó całi Polsce do wieszani pó szkołach, urzadach a órganizacejach. Le-dzSskajich samech w swóje race dostać ni mógle, żebe jich pówiesec, te chatno wieszale same ódjimczi, plewiąc prze tim pó kątach, te jak nikt jich nie widzół. Te szeptóne słowa, co na te ódjimczi pódałe nie są tu do przekózani, bó beła to złowrogo „mó-dletwa", kterny nólżeszim wezwanim beło „żeby waji ti a ni wzale". Wsz6t-czich tech swiatech knagów swiato beło obchodzone na I maja. Te szłe pósłeszny procesje a niosłe wszetczi nowomodne „swiatosce" ódbieróne przez wszechmócnech tegó czase. Chto nie szedł w procesji nie dostół premie ani szteka wórtszte, temu też na tech procesjach mało kogo fela, bó to doch je równo kto to daje. bele be chcół dac. Jak ju kol kuńca dawać nie beło czego, skuńczełe so procesje pierszomajowe, padłe swiate kna-dżi, a zdżinałS ódjimczi. Swiati kóscelny przeszłe nazód na swój plac, a nie na długó, nowe czase wniosłe nowe swiate knadżi, a te kto wie co na-ma dadzą. hemus 1. Prze drodze stoji chłop, Reszac sa ni może, A równak droga wskóże 2. Serce ze stole mó ten pón, Piakny i głośny jego tón, A ledze zwią gó... 3. Mó ucho a nie słuchó, Czej sa przez nia cos przecygnie, To le potem w lefce śmignie. 4. W zemi żeje, peskem reje, Szpere jak łopatę, cało walcowate, Dodóm jesz, że zwierz, pónarwe je też. 5. Zelone jak łąka Biółe jak mąka, Mó plech jak ksądz. 3/9UM - ę 'zęf- p by/tu z rjfSif- f U OM Z - l '(iflUZOjpZOj) JrlZJM - i Szporte Hanka stoji za stodołą, a sa kuszkó z baro postawnym chłopa. Ji przeja-cółka Marechna to widzy a so pitó dredżegó dnia: - Cze beł to twój kawaler, z chter-nym te s§ kuszka wczeró? Ón je baro postawny. - Jo, ón je - ódpówiódó Hanka busz- nie - ale to le beł jego paróbk. Jegó samego te be muszała widzec! - Tatku, nasz nowi szkolny to je baro póbóżny chłop. - Skąd te to wiesz? -Czede me spiewale, ón złożił race, zdrzół w niebó a wiedno szeptół: „Mój Boże, mój Boże!" - Proszą, tatku, podaruj mie grosza. - Ale, knópie, te doch jes za wióldżi, żebe proszec ó grosz! - Mósz prówdS, tatku, podaruj mie złotego. Szkolny: - Knópie, cze twój tatk mie nie pośle wnet to prosa, co ón mie przerzekł? - Nie, panie szkolny, óno uzdro-wiało. „ Bene e buten " 1930 68 pomerania listopad 2000 Kaszubscy pielgrzymi w Ziemi Świętej przed kościołem Pater Noster jesieni w obiektywie Piotra Januszewskiego